Echo Rzeszowa

Page 1

to

już

200

n u me r ! s. 8-9

Nr 8 (200) lRok XVII sierpień 2012 r. lISSN 1426 0190 Indeks 334 766 lwww.echo.erzeszow.pl Cena 2 zł, VAT 5% Miesięcznik Towarzystwa Przyjaciół Rzeszowa

Fotoreportaż z rodzinnego pikniku na rzeszowskich błoniach z okazji Święta Policji. Fot. Józef Gajda.

POM N IK W I N IE N BYĆ M I ASTA

Działając z upoważnienia i umocowania władz miejskich Sojuszu Lewicy Demokratycznej przyjąłem na siebie zadania zbilansowania i opracowania wniosku zmierzającego do przejęcia przez miasto Rzeszów Pomnika Walk Rewolucyjnych na własność i pod zarząd oraz stałą opiekę gminy. Rada Miejska SLD powołała zespól, którego zadaniem jest przygotowanie i opracowanie projektu realizacyjnego zmierzającego do osiągnięcia celu. Komisja pod moim kierownictwem przystąpiła do pracy. Pierwszym krokiem było przygotowanie wystąpienia do prezydenta i przewodniczącego Rady Miasta, aby zgodnie przystąpili do działań mających na celu odzyskanie Pomnika funkcjonującego od dziesięcioleci w przestrzeni miejskiej dla mieszkańców i odwiedzających Rzeszów gości oraz turystów. Dlaczego to robimy? Otóż od dłuższego czasu trwa w mieście na różnych forach niekończący się spór o być, albo nie być tego pomnika a także związane z tym pytanie, czy dobrze się stało, że Pomnik i działka zostały przekazane wraz z parkingiem oo. bernardynom. W pierwszej kwestii zawsze mieszkańcy Rzeszowa wypowiadają się w przewadze, że obiekt powinien pozostać nienaruszony i być trwałym symbolem naszego grodu nad Wisłokiem, jako element charakterystyczny dla Rzeszowa element przestrzenny i świadectwo historii i kultury XX wieku oraz szacunku dla dorobku i rozwoju Rzeszowa oraz województwa po II wojnie światowej. Tu jest pełna zgodność dla uzasadnienia i nie chcemy w tym miejscu podawać więcej argumentów, by nie wchodzić w zbędną polemiką i spór. Ponadto niech Pomnik ten będzie chwałą dla wspaniałych ludzi i mieszkańców Rzeszowa, i nie tylko, którzy z niekłamaną satysfakcją uczestniczyli w budowie tego Pomnika i uczestniczyli w zbiórce pieniężnej na rzecz jego budowy. Pragniemy, by projektanci i budowniczowie również wiedzieli, że zaprojektowali i wybudowali coś, co łączy pokolenia rzeszowian i rodzi wspomnienia o tym niezwykle trudnym okresie ich i naszego życia. SLD jest, bo przecież wszyscy nam to przypisują, spadkobiercą tego czasu i jako współczesna i nowoczesna oraz

europejska lewica czujemy się zobowiązani, aby ten czas niełatwych przemian i odbudowy oraz rozwoju Polski w przypadku Rzeszowa uszanować i udokumentować. Ten Pomnik jest takim dokumentem świadczącym o ciężkiej pracy i poświęceniu dla rozwoju i dziejowego dziedzictwa oraz historii i resetu w tej sprawie nie pozwolimy zrobić. Jest to pomnik ewolucyjnych zmian i rozwoju. To dowód obrazujący, jak zmieniało się województwo i jak rozwijał się Rzeszów Dlaczego proponujemy najbardziej wyważony z możliwych sposób oraz najłagodniejszą formę naprawienia błędu? Bo uważamy, że przekazanie terenu i pomnika w dniu 11 lipca 2006 roku uchwałą Rady Miasta Rzeszowa Zakonowi Braci Mniejszych było historycznym błędem popełnionym w imię naprawy jakichś krzywd historycznych, w których nasze miasto nigdy nie zawiniło. Nie znamy usprawiedliwienia i wyjaśnienia okoliczności, dlaczego pomnik nie został wyłączony w akcie przekazania gruntu i dlaczego nie został wpisany do rejestru zabytków. Oczekujemy ze strony Zakonu Braci Mniejszych, oo. Bernardynów Prowincji Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Krakowie i władz miasta Rzeszowa roztropności i zrozumienia zagadnienia. Również za symboliczną stawkę lub inny ekwiwalent winien pomnik zostać przywrócony miastu poprzez zawarciu niezbędnych porozumień honorujących prawne uwarunkowania. Mam nadzieję, że pomnik stanie się niepodważalnym symbolem i własnością miasta i jego społeczności, że będzie to na zawsze rzeszowski plac i wyznacznik spotkań. Jestem przekonany, że trzeba tym zająć się i doprowadzić do wyłączenia z działki ojców bernardynów terenu, na którym wybudowany został pomnik wraz z niezbędnym do jego utrzymania terenem. Nie ulega także wątpliwości, że to miasto powinno zająć się utrzymaniem pomnika. Pomnik powinien być chlubą mieszkańców miasta, bo od dziesięcioleci wrósł w pejzaż Rzeszowa. Trudno znaleźć publikację, która nie byłaby oznaczona ilustracją i obrazem tej budowli. Wiesław Buż


2

ECHO RZE­SZO­WA

Nr 8 (200) rok XVII sierpień 2012 r.

KOMENTARZE

Zdzisław DARAŻ

Ostatnio redaktor czasopisma „Nie”, Jerzy Urban, na stronie Onetu stwierdził, że polityka obecnego rządu podobna jest do polityki rządów PRL. Chodziło mu o to, że rząd licytuje się z opozycją, kto i jakie inwestycje Polsce przysporzył. A tymczasem przeciętny

Hortino skupuje je w cenie od 4,40 do 4,80 za kilogram. Już wiadomo, że będzie to miało wpływ na ceny gotowych wyrobów, koncentratów i mrożonek. W porównaniu z ubiegłym rokiem soki, np. jabłkowy, podrożały o ponad 9 procent. Ży wność lada chwila musi znowu zdrożeć. W ciągu ostatnich dwóch tygodni ceny surowców rolnych, w tym pszenicy, soi czy kukurydzy wzrosły aż o 30-35 proc. Nie ma wyjścia, to wkrótce przełoży się na ceny żywności w całej Europie. Poza tym czeka nas tąpnięcie na warszawskiej giełdzie. Polityka rolna powoduje, że mamy drogą żywność. Dopłaca się rolnikowi, by mniej produkował, aby było drożej (bardziej opłacalnie, tylko dla kogo?). Unia ogranicza produkcję mleka (kwoty mleczne), aby utrzymać wysokie ceny produktów mlecznych. Koncerny spożywcze do produkcji wyrobów mleczarskich, mleko ograniczają do sy mbolicznego minimum.

potanieją parowozy

Polak martwi się o to, jak przeżyć do pierwszego. Sytuacja przypomina słynny dowcip z okresu PRL – tak towarzysze, żywność zdrożała, ale potaniały parowozy. Rząd w PRL musiał jednak powiadamiać Polaków o każdej podwyżce cen żywności. Obecnie reguluje to niewidzialna ręka kapitalizmu. Coraz więcej pieniędzy wydajemy na żywność. Tak wynika z raportu Głównego Urzędu Statystycznego. Nabiał, mięso, kawa, herbata, oleje i soki to produkty, za które w tym roku płacimy od kilku aż do 60 procent więcej niż przed rokiem. Tymczasem producenci żywności coraz bardziej narzekają na brak opłacalności, a właściciele sklepów na rosnące składki na ZUS. Ceny skupu mleka w Jasienicy Rosielnej od maja są o 10 groszy za litr niższe. To dlatego, że w lecie jest nadmiar surowca. Tymczasem wg danych GUS w sklepach kupujemy nabiał o ok. 8-9 procent droższy niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. A jaja aż o 60 procent. Znacznie podrożały też ryby, mięso i wędliny, choć producenci twierdzą, że nie podwyższali cen, nawet mimo tego, że zdrożało paliwo używane do produkcji i transportu. Wołowina w tym roku kosztuje o ponad 15 procent więcej niż w ubiegłym, wieprzowina o prawie 9, kurczęta o ponad 6 procent. Handlowcy potwierdzają wzrost cen, ale sprzeciwiają się twierdzeniu, że rzutuje na to marża. Na półkach z żywnością, która podrożała w tym roku, znalazła się też kawa, herbata, oleje i soki. A także owoce. W tym roku wyjątkowo drogie są też one w skupach. Na przykład leżajskie

Teraz mamy w maśle 82-84 procent tłuszczu, tylko jakiego? Wszystkie wyroby nabiałowe produkowane są z mleka w proszku, nawet jogurty, kefiry, a tak naprawdę składają się z różnego rodzaju E, równoważnego z naturalnym. Jemy coraz gorsze i droższe wyroby nabiałowo-, pieczywo- czy wędlinopodobne. Utajniono listę produ któw spożywczych z rakotwórczą solą przemysłową i zakażonym bakteriami suszem jajecznym. Sprzedaż skażonej, zafałszowanej żywności i jej likwidacja poprzez spożycie przez ludzi, to nie marketingowy geniusz, to przestępstwo. W Chinach za przestępstwa gospodarcze związane z żywnością jest kara śmierci, a w wielu krajach kary surowego więzienia. I oni wiedzą, co robią. W Polsce trucicielom matek i dzieci nie spada czapka z głowy, to chyba jedyny taki kraj na świecie. W Polsce władze zręcznie tuszują, wyciszają i zamiatają afery pod dywan, zamiast je naświetlać, wyjaśniać, rozliczać i karać sprawców. Urzędnicy z sanepidu, prokuratury i urzędu skarbowego wiedzieli od 10 lat o wykorzystywaniu w przemyśle spożywczym brudnej soli przemysłowej – rakotwórczego odpadu poprodukcyjnego z zakładów chemicznych. Niestety, konsumenci o tym nie wiedzieli. O jakich oszustwach żywnościowych wiedzą teraz urzędnicy i władze, a o których my nie wiemy? Jakie jeszcze brudne tajemnice kryją się w polskim przemyśle spożywczym? Kiedy wreszcie mój polski rząd będzie skutecznie bronił swoich obywateli przed złodziejami, oszustami, kombinatorami na wszystkich polach działalności gospodarczej?

ponad 300 mln

Nowe autobusy, zmodernizowane ulice, buspasy – tyle zyska Rzeszów dzięki środkom z Programu Rozwój Polski Wschodniej. 30 lipca 2012 r. podpisano umowę o dofinansowanie zmian w transporcie publicznym miasta. W uroczystości wzięła udział wiceminister Iwona Wendel. Obejmować ma nie tylko zakup 80 nowych autobusów miejskich, lecz także rozbudowę i przebudowę wybranych ulic, aranżację buspasów oraz zakup inteligentnego systemu transportowego wraz z platformą teleinformatyczną. Inwestycja ma kosztować łącznie 415 mln zł, z czego 311 mln zł stanowić będzie dofinansowanie z PO RPW. Inwestycje w transport miejski to jedne z kluczowych działań

Programu Rozwój Polski Wschodniej. W pozostałych miastach wojewódzkich makroregionu – w Olsztynie, Białymstoku, Lublinie i Kielcach zrealizowane projekty będą warte około 2 mld zł. W Rzeszowie realizowanych jest też kilka innych projektów z Programu Rozwój Polski Wschodniej, m.in. rozbudowa Podkarpackiego Parku Naukowo-Technologicznego, budowa kampusu uniwersyteckiego Zalesie czy Ośrodka Kształcenia Lotniczego Politechniki Rzeszowskiej. Wartość inwestycji w Rzeszowie wynosi ponad 643,4 mln zł, zaś unijne dofinansowanie 443,9 mln zł. W całym województwie podkarpackim wsparcie otrzymały 22 projekty o wartości dofinansowania 1,3 mld zł. kal

INTERESUJĄCE KONWENT MARSZAŁKÓW Z początkiem lipca Podkarpacie gościło po raz trzeci w tym roku przedstawicieli samorządów i instytucji wojewódzkich z całego kraju. W XVIII-wiecznym pałacu w Sieniawie koło Przeworska odbyło się III posiedzenie Konwentu Marszałków Województw RP. Jego tematyka obejmowała wiele ważnych spraw o zasięgu regionalnym i ogólnokrajowym. Obradom przewodniczył marszałek województwa podkarpackiego, Mirosław Karapyta. Pierwsze wystąpienie miał Andrzej Ręgowski, podsekretarz stanu w Ministerstwie Administracji i Cyfryzacji, który omówił aktualne problemy informatyzacji administracji publicznej. Następnie dyskusja przeniosła się na problematykę regionalnych oddziałów TVP w kontekście cyfryzacji. Zwracano uwagę na trudną sytuację finansową regionalnych ośrodków radia i telewizji. Marszałkowie województw uzgodnili wspólne stanowisko, którego załącznikiem jest memorandum stwierdzające, że telewizja pełni ważną i trudną do zastąpienia rolę w służbie lokalnych społeczności. Zła kondycja finansowa będzie wymuszała ograniczenie zmian technologicznych i oferty programowej. Marszałkowie zwrócili się do właściwych organów państwa o stworzenie stabilnego systemu publicznego finansowania TVP w oparciu o sprawne egzekwowanie opłat abonamentowych. Kolejnym tematem były odszkodowania oraz odbudowa dróg samorządowych, zniszczonych w trakcie budowy oraz problemy budowy i finansowania dróg łączących węzły autostradowe z siecią dróg krajowych na Podkarpaciu.

PRESTIŻOWA NAGRODA Nasze miasto spotkało duże wyróżnienie. Rzeszów otrzymał nagrodę „Zjednoczona Europa”, przyznawaną przez Europejskie Zgromadzenie Biznesu oraz Klub Rektorów Europy z siedzibą w Oxfordzie, w Wielkiej Brytanii. To prestiżowe wyróżnienie zostało nadane „za dynamiczny rozwój miasta i jego bardzo dobre zarządzanie”. Nagrodą tą został jednocześnie uhonorowany prezydent Rzeszowa Tadeusz Ferenc. Wraz z nagrodą Rzeszów otrzymał licencję uprawniającą do używania przez następne 5 lat znaku towarowego „Najlepsze Miasta”. Licencja ta wydawana jest przez urząd patentowy Wielkiej Brytanii oraz Północnej Irlandii. Uroczyste wręczenie nagród odbyło się w Dublinie. To, że wśród wyróżnionych był także Rzeszów, jest - zdaniem prezydenta Tadeusza Ferenca - zasługą samych mieszkańców oraz firm i instytucji, które tu działają. Ich zaangażowanie, pomysłowość i pracowitość przyczyniają się do szybkiego rozwoju naszego miasta i zajmowania wysokich miejsc w rankingach. Jest to postrzegane nawet daleko poza granicami naszego kraju.

WIEŻOWIEC NAD WISŁOKIEM Pierwszy wieżowiec powstającego na prawym brzegu Wisłoka Capital Towers osiągnął już przewidzianą wysokość 54 metry. Na jego szczycie pojawiła się wiecha, co oznacza, że wznoszenie konstrukcji budynku zostało zakończone. Teraz roboty będą się koncentrować wewnątrz obiektu. Wieżowiec liczy 18 pięter i znajdzie się w nim około 100 luksusowych mieszkań. Z wyższych pięter rozpościerać się będzie wspaniała panorama na starą, zabytkową część miasta. Mimo wysokiej ceny, dochodzącej nawet do 3 mln zł za największe apartamenty, większość mieszkań została już sprzedana. Apartamenty będą mieć przestronne tarasy widokowe, panoramiczne okna, jacuzzi i inne wygody. Do mieszkania będzie można dojechać windą uruchamianą specjalną kartą z czipem. W przyszłym roku ruszy budowa drugiego wieżowca, który stanie bliżej ulicy Kopisty. Ma to być najwyższy w Rzeszowie budynek, liczący 25 kondygnacji i około 80 metrów wysokości. W kompleksie znajdą się także trzy budynki 8-kondygnacyjne i jeden 4-kondygnacyjny. W sumie będzie to 95 tysięcy metrów kwadratowych powierzchni przeznaczonej na najwyższej klasy biura, apartamenty, super komfortowy hotel Konstrukcja pierwszego wieżowca oraz część usługowo-handlową. W podziemiach będą parkingi mogące jest już gotowa. pomieścić 1500 samochodów. Capital Towers będzie największym tego Fot. Józef Gajda rodzaju centrum w południowo-wschodniej Polsce. Kazimierz Lesiecki ,

święto policji

Podczas tegorocznego święta policji na rzeszowskim rynku w yróżniającym się i zasłużonym funkcjonariuszom wręczono odznaczenia i awanse na w yższy stopień, po czym odbyła się defilada. Du ż ą atra kcją d la mieszkańców był popołudniowy piknik rodzinny na bulwarach. Wielu funkcjonariuszy, w tym bardzo miłe panie, z dużą życzliwością prezentowali wiele sprzętu i technik stosowanych w pracy policji. Najmłodszych szczególnie interesowały radiowozy i motocykle, ich wyposażenie w różny sprzęt, np. armatki z wyrzutnią granatów łzawiących. Można było zobaczyć robota Akcja policyjnej grupy antyterrorystycznej. Fot. Józef Gajda. pirotechnicznego, obezwładnianie groźnego przeUniwersytecie Rzeszowskim i męski chór Regionalstępcy przez policyjnych antyterrorystów i neutralizo- nego Stowarzyszenia Twórców Kultury przy WDK. wanie bomby. Wielu po raz pierwszy z bliska mogło Zwycięzcy w różnych konkursach otrzymali oglądać podziwiany policyjny patrol konny. Koniki nagrody. Wręczył je inspektor Zdzisław Stopczyk, można było pogłaskać, a nawet z nimi „porozmawiać”. podkarpacki komendant wojewódzki policji w RzePamiętano i o części artystycznej. Wystąpił m.in. szowie, który pozdrowił mieszkańców i uczestników. popularny chór Uniwersytetu Trzeciego Wieku przy Józef Gajda


ECHO RZE­SZO­WA

Miasto

MIEJSKIE DECYZJE

kalifornijska moda w rzeszowie

Rzeszowski skatepark obok hali sportowej. Fot. Józef Gajda. Otwierając skatepark w Rzeszowie prezydent Tadeusz Ferenc wyraził zadowolenie z faktu utworzenia w naszym mieście obiektu posiadającego 11 przeszkód o różnym stopniu trudności, w tym jedna unikatowa w skali europejskiej, tzw. podwójny suchy basen. Obecnie w Polsce istnieje ponad 200 skateparków. Od małych, składających się z dwóch najazdów i jednej, dwóch przeszkód po duże. W Polsce ciągle daleko do przyzwoitych warunków jazdy. Niech świadczy o tym fakt, ze według Tony Hawk Foundation, zajmującej się promowaniem budowania skateparków, przeciętny skatepark ma około 930 m kwadr., a minimum powinno być ponad 700 m kwadr. Tymczasem w Polsce zdecydowana większość skateparków jest znacznie mniejsza. Największy skatepark, czyli wrocławska Zajezdnia, zajmuje powierzchnię 2 400 m kwadr. Rzeszowski ma 280. Rzeszowski skatepark powstawał z dużymi trudnościami. Po wypędzeniu młodzieży spod pomnika przez zakonników, nowych właścicieli placu, zaczęły się z nim perturbacje. Miasto musiało kupić teren pod budowę obiektu, udało się to w formie wymiany gruntów. Przygotowania do budowy trwały dwa lata. Pierwszy przetarg wygrała rzeszowska firma Łączbud, ale w trakcie trwania prac zbankrutowała.

Ogłoszono drugi przetarg. Wygrało go konsorcjum firm z Gdańska i Elbląga. Umowa została podpisana na początku tego roku. Koszt inwestycji to 1,5 mln zł, z czego 440 tys. zł miasto otrzymało od Urzędu Marszałkowskiego. Jeszcze przed budową skateparku teren należało odwodnić i ułożyć całą infrastrukturę podziemną. Następnie wylano betonową płytę, która musiała spełniać specjalne wymogi pod tego typu obiekty. Cały teren skateparku jest ogrodzony i oświetlony do godz. 2.00 w nocy. Jest również objęty monitoringiem. Ojczyzną skateboardingu jest Kalifornia. To tam, jak głosi legenda, surferzy dopięli kółka od wrotek do desek surfingowych i narodził się skateboarding. Do dziś odbywają się tam największe imprezy i mieszkają największe gwiazdy tego sportu. Rzeszów dołączył do amerykańskiej mody i młodzież surfuje, jak w całym świecie. Choć mekką deskorolkarzy pozostaje Kalifornia, największy skatepark znajduje się obecnie w Chinach. Skatepark w Shanghaiu, zbudowany w październiku 2005 r., zajmuje powierzchnię 13 700 m kwadr. Delegacja Rzeszowa gościła w Chinach, może stamtąd przeniosą władze miejskie takie wzory.. Zdzisław Daraż

Nr 8 (200) rok XVII sierpień 2012 r.

3

Co tam panie w radzie

gusty i skojarzenia

Urlopowa atmosfera bynajmniej nie stępiła ostrza polemicznych zapędów sesyjnych adwersarzy, gdyż i zaproponowana tematyka nie skłaniała radnych do kanikuły w rozleniwiającej ospałości. Jeszcze przekazanie 28 arów miejskiego terenu przy ul. Dołowej pod budowę planowanej biblioteki publicznej, z równoczesnym uchwaleniem 99-procentowej bonifikaty, przeszła przy kosmetycznych zapytaniach jednomyślnie. Później już było pod górkę. Wiedzą o tym nawet rynkowe szczury, że ilekroć pojawi się na sesji jakikolwiek problem związany z komunikacją miejską, to oznacza drastyczne podwyższenie ciśnienia u znacznej części rajców i zagrożenie krążeniowymi powikłaniami. No, chyba że ta cisnąca nadwyżka znajdzie wymierne ujście w sporach. Po obszernej informacji magistrackiego halabardnika od sprawności komunikacji miejskiej, Łukasza Dziągwy, o stanie i perspektywach publicznego transportu w Rzeszowie, pojawił się projekt uchwały o racjonalnym uporządkowaniu ruchu na przystankach miejskich, które w newralgicznych porach i takichże miejscach są paraliżowane przez autobusy prywatne, poprzez blokowanie miejsca i prowadzenie w nich sprzedaży biletów. Do głosu rwała się ponad połowa radnych, a niektórzy nawet wielokrotnie. W konsekwencji uchwalono, że porządek na przystankach zostanie uratowany niczym cnota patriotyczna Emilii Plater. Gorzej natomiast poszło z próbą podwyższenia cen biletów MPK o 40 groszy. Tu od razu padały trudne pytania bez łatwych odpowiedzi. Dlatego nie było specjalnego problemu ze zdjęciem projektu uchwały z porządku obrad. Zatem wszyscy będą jeszcze jeździć po staremu. Prawdziwe kolubryny polemiczne wytoczono przy omawianiu kształtu i lokalizacji monumentu umownie zwanego pomnikiem płk. Cieplińskiego, według projektu Karola Badyny. Miasto i marszałek wykładają na ten cel po 100 tys. Sam projekt już wywołał medialną burzę. „Pomnik z gofrem”, „Ciepliński w śpiworze”, „Aleja zasłużonych z gofrem” - to najłagodniejsze z nieprzychylnych komentarzy, chociaż wybitny architekt z Radomia jest projektem zachwycony, ponieważ artysta ugodził w samo sedno jego artystycznych preferencji. Cóż, de gustibus non disputandum! Mojej sąsiadce spodobał się ojdoktor Rydzyk i jakoś

przeżyła. Wiesław Buż stwierdził z kolei, że zaproponowana lokalizacja jest wyjątkowo chybiona, gdyż sąsiaduje z ruchliwą arterią miasta i zablokuje w przyszłości możliwości jej rozbudowy. Zwrócił także uwagę, że nie jest to pomnik płk. Cieplińskiego, lecz żołnierzy wyklętych. Zresztą trudno temu dziwić się, skoro postawa pułkownika przesadnie jednoznaczna nie była i tego nijak zmienić nie da się, nawet przy zastosowaniu najlepszego w świecie wybielacza, czyli IPN-u. Ostatecznie, po wsparciu prezydenta wszystko gładko uchwalono. Miasto zaczyna nabierać pomnikowej dynamiki, jak za czasów już dobrze znanych. Dlatego pogadano sobie również o idei budowy pomnika sybiraków na Baranówce. Chociaż niektórzy twierdzą, że lepsze byłoby pod takim zawołaniem pełnowymiarowe boisko piłkarskie z dobrym zapleczem. Ale pewnie monument stanie. Oby tylko nie zablokował lokalizacyjnie budowy owego boiska! Poźniej pojawiły się dwa preteksty do wywijania szerokomłotnymi cepami. Po pierwsze, wrócił pod obrady, niby zły weksel albo pijany mąż do domu, szekspirowski problem – palić albo nie palić. Oczywiście, nie w starym piecu, w którym niechaj diabeł sobie pali, ale w ogródkach piwnych miasta, w których filmową cerę tracą niektórzy radni całkowicie nieodporni na tytoniowe wyziewy. Piwne i gorzelniane jakoś bohatersko znoszą, ba, znoszą nawet te wynikające z kosmetycznych niedostatków u piwnych smakoszy. Cóż zatem począć z tak wybitnie selektywnie ukierunkowaną alergią owych radników? Skoro nie ma nakazu przesiadywania tam, najlepiej omijać ogródki wielkim łukiem i przenieść się do Prezydenckiego. Nawet klimatyzację tam mają. Po drugie, pojawiła się inicjatywa ochrzczenia ronda na skrzyżowaniu ulic Kotuli i Wiktora imieniem poległego w żużlowym boju Lee Richardsona. Gdy materia sesyjna wykazała opór, okazało się, iż jest dwa ronda do chrztu. Zatem jedno niechaj dźwiga imię bohaterskiego rotmistrza Pileckiego, a drugie żużlowego herosa. Ale poległy żużlowiec źle niektórym kojarzył się i cała idea padła. Ale jak to jest z innymi herosami poległymi? Też kojarzą się paskudnie? Ponoć jednak odpalą mu jakiś obiekt sportowy, może skatepark? Roman Małek

SIATKARSKIE REMINISCENCJE

Rozmowa z Wiesławem Radomskim, prezesem Podkarpackiego Związku Piłki Siatkowej i wiceprezesem Polskiego Związku Piłki Siatkowej w Warszawie.

Ze zbiorów Marka Bluja. - Witam cię, czy już ochłonąłeś po zwolnieniu z Asseco Resovii? - Dla mnie temat zamknięty. Coś się kiedyś zaczynało, coś się kiedyś skończyło. Uważam, że nie ma do czego wracać. Mam swoje zadania do wykonania, zatem mam co robić. - Czy w Resovii zapomniano o tym, że ty wraz z Markiem Karbarzem i Jankiem Suchem byliście siłą napędową, która 10 lat temu dała impuls do odrodzenia się siatkówki w Resovii? - Nie wiem, czy zapomniano, ale tak to wygląda. Przed 10 laty sytuacja rzeczywiscie była trudna i razem z Markiem podjęliśmy starania o odbudowanie świetności

siatkówki rzeszowskiej. Ściągnęliśmy do Rzeszowa Janka Sucha na trenera sekcji, był szybki awans do plus ligi. Dużo pomógł nam pan Adam Góral, który wspierał sekcje finansowo. Gdyby nie jego pomoc trudno byłoby osiągnąć jakikolwiek sukces. - Może ktoś zdecydował w Resovii, że po zdobyciu mistrzostwa Polski od 2012 roku od nowa będzie się tworzyć historię siatkówki? - Nie, historii nie da się wymazać, to co było przed laty zostanie. Ta historia jest wpisana w miasto złotymi zgłoskami. To, co się stało po zdobyciu mistrzostwa Polski po 37 latach może być tylko kolejnym etapem historii tworzonej przez nowe pokolenia, ale to co było kiedyś, wszystkie sukcesy starej Resovii zostaną na zawsze wpisane w historię klubu, miasta i historię sportu polskiego. Obecna Resovia zdecydowanie będzie kontynuować tradycję sekcji siatkówki, ponieważ jest jednym z najstarszych klubów w Polsce. - Pamiętam skład starej Resovii i ze wzruszeniem oglądałem w ostatnim meczu ze Skrą wasze zdjęcia czarno-białe na tablicach pokazywanych przez fanów Resovii. Były wspomnienia i łezki? - Powiem szczerze, że łezka się zakręciła. Spoglądając na te wspaniałe zdjęcia, które nasi fani zaprezentowali to było coś wspaniałego.

Patrząc na te zdjęcia sprzed 30 lat odżyły wspomnienia. Z przyjemnością oglądałem to i przyznam, że byłem bardzo wzruszony, ale nie ma się czemu dziwić, nasi kibice Resovii są najlepszymi w Polsce i tylko można ich podziwiać za tę inwencję twórczą, którą prezentują w czasie imprez. Za wspaniały, spontaniczny doping, za ich zaangażowanie, krótko powiem – wielkie dzięki. - Na pewno widząc plansze z waszymi zdjęciami odżyły wspomnienia z tamtych lat, sukcesy, koledzy, przyjaciele... - Faktycznie, gdy zobaczyliśmy te zdjęcia, jak wyglądaliśmy przed 37 laty, młodzi, przystojni chłopcy, którzy zdobyli czterokrotnie mistrzostwo Polski w piłce siatkowej, wicemistrzostwo Europy, medaliści olimpiad i mistrzostw świata, odżyły te cudowne chwile, tego się nigdy nie zapomina, do tego zawsze się wraca. Rzeszów tym nadal żyje. Do dzisiaj spotykam się z wyrazami sympatii kibiców, którzy przychodzili na nasze mecze i chodzą obecnie do hali na Podpromiu. Wiem, że nie mogli się doczekać zdobycia przez Asseco Resovię mistrzostwa Polski. Na spotkaniu z mieszkańcami na rzeszowskim rynku po tym dużym sukcesie kibice podchodzili do mnie, do Marka Karbarza, dzielili się wspomnieniami sprzed lat o tym, jak kiedyś małego chłopca wsa-

dzałem na drabinki stojące w hali ROSIR, bo nie było nigdzie miejsca, jak kogoś młodego wprowadziłem do hali, dając mu swoją torbę ze sprzętem, by mógł wejść. Oczywiście, obecnie są to dorośli ludzie, ale pamiętają do dzisiaj takie szczegóły. Są wdzięczni za to, że coś przeżyli, coś zobaczyli i o tym mówią. Dla mnie jest to bardzo wzruszające i sympatyczne. - Nim uzyskaliście przed 37 laty w Resovii sukcesy, w roku 1970 zjawił się w Rzeszowie Wiesław Radomski, skąd trafił do Rzeszowa? - A to jest fajne pytanie. Po skończeniu szkoły średniej w Łęczycy pojechałem do Warszawy, na AWF, złożyć dokumenty, by dostać się na studia. Dodam, że w tym czasie grałem już w siatkę w reprezentacji Polski juniorów, ale też ówczesny trener Szlagor powoływał mnie do I reprezentacji seniorów. Będąc na AWF, w Ośrodku Przygotowań Olimpijskich spotkałem kolegów z reprezentacji Polski juniorów: Marka Karbarza, Janka Sucha, Staszka Gościniaka i Bronka Bebla, którzy zaprosili mnie do pokoju i zaproponowali mi przyjazd do Rzeszowa. Namawiali, zrezygnuj ze studiów, studia skończysz sobie później, ponieważ w Resovii szykuje się dobry zespół siatkówki. Jest dobry, ambitny, młody trener, który wprowadza nowatorskie zadania taktyczne, a ty pasujesz do naszej

koncepcji gry. Przekonali mnie i tak przyjechałem do Rzeszowa w maju 1970 roku. Planowałem pozostać w Rzeszowie 2 lata, wrócić na studia i grać w jakiejś drużynie. Te 2 lata przedłużyły się do dnia dzisiejszego. Rzeszów jest moim kochanym miastem. Nie mam zamiaru stąd wyjeżdżać. Tu poznałem swoją żonę, mam tu rodzinę, przyjaciół, a studia swoje i tak skończyłem, co prawda trochę później, ale jestem absolwentem AWF w Warszawie, trenerem II klasy i z tego jestem też zadowolony. - Masz kontakt ze starymi kolegami ze starej drużyny Resovii, wiesz coś o nich, co porabiają? - Tak, mam kontakt. Włodek Stefański mieszka w Finlandii, pracuje jako nauczyciel WF w szkole. Bronek Bebel jest we Francji i tam pracuje. Alek Świderek jest trenerem kadry kobiet. Jan Such jest trenerem w Wyszkowie. Marek Karbarz, Heniu Hawłasewicz, Staszek Ruszała, Witek Szewczyk, Krzysiek Kosin są obecni na meczach i widujemy się przy tej okazji, jedynie Zbyszka Jasiukiewicza nie ma wśród nas. Stasiu Gościniak jest w Częstochowie, jest trenerem i członkiem wydziału szkolenia w PZPS. - Dziękuję ci za rozmowę. - Ja też dziękuję i pozdrawiam wszystkich fanów siatkówki starej i obecnej Resovii. Ryszard Lechforowicz


4

ECHO RZE­SZO­WA

Nr 8 (200) rok XVII sierpień 2012 r.

Żyją wśród nas

małgorzata bielenda-mazur 100-tysięczna mieszkanka

Ma łgorzata Bielenda-Mazur jest rzeszowianką. Ukończyła renomowa ne szkoł y : „szesnastkę” na osiedlu Kmity, IV Liceum Ogólnokształcące oraz Uniwersytet Marii Curie Skłodowskiej - Filia w Rzeszowie. Była bardzo dobrą uczennicą i studentką, o czym świadczą otrzymywane z wyróżnieniem końcowe świadectwa i dyplomy. Jest magistrem marketingu i zarządzania. W swoim zasobie dokumentów pot w ierdzając ych jej Małgorzata Bielenda-Mazur dodatkowe kwalifikacje posiada dyplom studiów podyplomowych ukończonych z wyróżnieniem w Szkole Przedsiębiorczości i Zarządzania Akademii Ekonomicznej w Krakowie. Ma też ukończony z wyróżnieniem kurs księgowości w Wright College w Chicago w latach 2004-2006. Języka angielskiego uczyła się nie tylko w liceum i na studiach, ale także w Szkole Języków Obcych „Yes” w Rzeszowie i w Truman College i Wright College w Chicago. Małgorzata urodziła się 23 grudnia 1976 w Rzeszowie o godzinie 23 i, jak mówi, nieplanowo zrobiła małe zamieszanie w rodzinnych przygotowaniach do Świąt Bożego Narodzenia. Data urodzin okazała się szczęśliwa, bo urodziła się jako 100-tysięczny mieszkaniec miasta Rzeszowa. Wszystko się dobrze zaczęło. Była dzieckiem upragnionym, wymarzonym i oczekiwanym przez rodziców, Rozalię i Antoniego Bielendów. Z opowiadań rodziców wie, że uroczystość nadania jej imion Małgorzata Olga miała podniosły charakter. Odbyła się w rzeszowskim ratuszu z udziałem władz miasta i województwa, organizacji społecznych, przedstawicieli zakładów pracy rodziców oraz mediów. Rodzice Małgorzaty, jak i sami goście, byli bardzo wzruszeni tą uroczystością. Z opowiadań wie także, że była przez całą uroczystość grzeczna, a praktycznie to ją przespała, nie przejmując się zawieruchą wokół niej. Z uroczystości nadania jej imienia pozostały liczne pamiątki, a wśród nich akt nadania imienia, listy gratulacyjne, okolicznościowy medal, niebieska szarfa z wyhaftowanym srebrnym napisem 100 000 i herbem Rzeszowa, profesjonalnie wykonane zdjęcia, wiele wycinków z gazet i czasopism, obraz olejny przedstawiający profil zamku rzeszowskiego od strony alei pod Kasztanami z pamiątkową wygrawerowaną tabliczką. Rodzice otrzymali z tego tytułu przyśpieszony przydział na mieszkanie spółdzielcze lokatorskie (przy wkładzie własnym), kwotę pieniężną na zakup wózka dziecięcego od WSK PZL Rzeszów, zakładu pracy taty oraz lodówkę i sokowirówkę sponsorowaną przez MBPP, zakład mamy. Co obecnie robi nasza bohaterka? Mieszka w miejscowości Des Plaines koło Chicago w USA. Od kilku lat pracuje w dziale powierniczym w US Bank w Chicago, jako starszy analityk finansowy obligacji hipotecznych. Bank ten jest piątym

zbliżenia

Anna Pieczek To bardzo budujące, że w Rzeszowie dzieje się coraz więcej, a do tego jest coraz bardziej ciekawie. Jednak pewne inicjatywy nadal są mało znane i doceniane. Frekwencja oraz średnia wieku zainteresowanych II Balkan Film Fest, zorganizowanym w Wojewódzkim Domu Kultury, nie miała raczej związku z okresem wakacyjnym. Przez kilka dni od 13 do 18 lipca można było oglądać filmy z kręgu kina bałkańskiego. Przykre jest to, że kultura południowych Słowian, mimo ogólnej tendencji do fascynowania, nadal jest mało docenia-

Organizacja Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej w roku 2012 była ogromnym wyróżnieniem oraz wyzwaniem dla Polski i Ukrainy. Piłka nożna należy do najliczniej uprawianych sportów na świecie i Stanisław Rusznica jest dyscypliną, której towarzyszy najwięcej emocji, zarówno wśród zawodników rozgrywek jak i kibiców. Staje się ona przez to częścią społecznych zachowań. Kraj nasz dobrze przygotował się do tych mistrzostw. Dobrze przygotowani byli do uczestnictwa w tym święcie nie tyko kibice i fani piłki nożnej, ale całe społeczeństwo.

moim zdaniem

co do wielkości bankiem w USA, zatrudniającym 60 tysięcy pracowników. Do USA wyjeżdżała kilkakrotnie, ale w 2002 roku postanowiła zamieszkać na dłużej. Wyszła za mąż za Marcina Mazura, którego poznała bliżej jeszcze na pierwszym roku studiów w UMCS. W Rzeszowie mieszkali też blisko siebie, bo Marcin na osiedlu Sportowa, a ona na osiedlu Kmity. Rodzina Małgorzaty jest 4-osobowa. Syn Oskar urodził się 1 grudnia 2009 roku, a Olivier 1 maja 2012 roku. Ona sama jest jedynaczką. Małgorzata posiada wielu znajomych, zarówno w Polsce, jak i USA. Mówi, że są to ludzie obu płci niezależnie od rasy, narodowości, wieku, czy zawodu jaki wykonują. Ciągle tęskni za Polską, głównie za Rzeszowem. Z utęsknieniem czeka na odwiedziny swojej ojczyzny. Mieszkają przecież tu jej rodzice, większość bliższej i dalszej rodziny, są przyjaciele ze szkolnych lat, z którymi stara się utrzymywać bliski kontakt podczas pobytu w Rzeszowie. Małgorzata pozdrawia: Urszulę Posłuszny, Magdalenę Zamorską, Ewelinę Rabiej, Andrzeja Paśkiewicza i wielu, wielu innych przyjaciół. Ma znajomych też poza granicami kraju, jak Monika Lloyd zamieszkująca w Kalifornii, z którą w rozmowach telefonicznych często razem podtrzymują się na duchu, narzekając na los emigranta. Lista starych, sprawdzonych znajomych jest długa i widoczna na portalach internetowych facebook i nasza klasa. Czy Małgorzata swoją przyszłość wiąże z pobytem w USA? Odpowiada – któż to wie, co szykuje jej los. Piętnaście lat temu nawet nie planowała zamieszkania w obcym kraju, wszystko zmieniło się w jednej chwili. Tylko zawsze jest coś, co zatrzymuje ją z mężem w USA. Są to kariera zawodowa jej i męża, narodziny dzieci, nabyte przyzwyczajenia, lęk przed nowym i nieznanym, głównie znalezieniem satysfakcjonującej pracy zgodnie z posiadanym wykształceniem i stażem zawodowym. Oboje z mężem wiedzą jedno, że już wkrótce będą musieli zadecydować o ich kącie na Ziemi na stałe, gdy starszy syn dorośnie do szkoły podstawowej i trzeba będzie wybrać, którym systemem edukacji będzie podążał. Dumna jest z dynamicznego rozwoju Rzeszowa. Cieszy ją, że po 36 latach jej rodzinne miasto za niedługo doczeka się 200-tysięcznego obywatela. Może kiedyś uda się go jej poznać. Mówi, że sama swoją postawą nie zhańbiła zaszczytnego tytułu, nie przyn iosła wst ydu rodzinie i miastu. Ma łgor z ato, my mieszkańcy Rzeszowa, jesteś my du m n i z Pani. Jest Pani osobą wykształconą, spełnioną zawodowo i mającą wspaniaGosia córka Rozalii i Antoniego Bielenłą rodzinę. Stanisław dów – 100 tysięczna mieszkanka RzeszoRusznica wa. Fot. K. Kłoda

zachwyt piłką nożną Uczestnicząc w tej wielkiej imprezie interesowały mnie szczególnie zachowania uczniów rzeszowskich szkół, których większość uczestniczyła i brała aktywny udział w tej zabawie. W Rzeszowie było wiele imprez. Na rynku można było oglądać mecze na telebimie. Ostatnie trzy dni to wielka impreza „Europejski Stadion Kultury 2012”. Świetnie przygotowany program artystyczno-sportowy w hali na Podpromiu, jak i impreza plenerowa na Miejskim Stadionie Sportowym, skupiły ogromne rzesze młodzieży. Koncert, jaki odbył się na stadionie składał się z 13 części nawiązujących tematycznie do trzynastu mistrzostw Europy, które rozegrane zostały na przestrzeni lat 1960-2008. Byłem wśród uczestników i widziałem, jak dobrze bawią się, jak są zadowoleni, że mogą brać udział w tej wielkiej imprezie. Nie było żadnych, nawet najdrobniejszych incydentów. Fair play było przestrzegane, a to najpiękniejsza idea w rozgrywkach sportowych. Warto było popatrzeć, jaką mamy świetną młodzież, potrafiącą kibicować drużynom piłkarskim, mimo że w późniejszych rozgrywkach nie było już drużyny polskiej. Myślę, że ten zachwyt piłką nożną zostanie wykorzystany przez szkoły w pracy wychowawczej z młodzieżą. Sport jest dobrym i naturalnym instrumentem w wychowaniu młodzieży. W Rzeszowie mamy coraz więcej boisk sportowych odpowiadających współczesnym czasom, młodzież uzyskuje wysokie wyniki w wielu dyscyplinach sportowych. Jest sprzyjająca atmosfera dla sportu. Jest z czego i z kogo brać przykład.

listy

informacja w mpk

Zanim dotrze do Rzeszowa informacja elektroniczna proszę rozwiązać jeden z dokuczliwych problemów. Starsze autobusy mają z boku tablicę informującą o przebiegu trasy, nowe linie 31, 47,

37 i wiele innych krążą po mieście jak autobusy widma. Proszę w tej sprawie zastosować rozwiązania zastosowane w MKS. Pasażer JK

bez czerwonego dywanu

na w kategorii wizualnej. Filmy mają swój określony charakter, śmiem rzec, że również „markę”. Powszechnie jesteśmy w stanie powiedzieć, że istnieje takie zjawisko, jak kino bałkańskie. Pierwsze skojarzenia mogą iść tropem Emira Kusturicy i chociażby „Arizona dream” z hollywoodzką obsadą na czele. Na szczęście obsada nie miała wpływu na charakter filmu, mogła go jedynie podkreślić, a nie popsuć, ponieważ to nie był amerykański film. Szlakiem tego, co amerykańskie i niekoniecznie dobre, poszła macedońska parodia Sašo Pavlovsky’ego. Na każdym kroku, w sytuacjach niedoskonałości przedstawionego świata szwindli, bohaterowie podkreślali, że „To nie jest film amerykański”. W tej gangsterskiej, południowoeuropejskiej rzeczywistości nie ma tradycyjnych pościgów, napadów, wybuchów, jak w ubóstwianych przez bohaterów, zachodnich filmach sensacyjnych. Tak w zasadzie, to nikt im nie zagraża, nie mają konkurencji, działają na swoim terytorium, a przeciwnika można łatwo i stylowo

spławić. W takim przypadku pozostały marzenia o byciu klasyczną gwiazdą jak Humphrey Bogart. Widmo śmierci głównego bohatera zachwiało całą akcją i szczęśliwe zakończenie będzie możliwe tylko po wyprodukowaniu amerykańskiego filmu. Macedońscy gangsterzy nie są jednak zbyt silni i piękni, nie poradzą sobie sami z nakręceniem hitu o napadzie na ambasadę amerykańską. Ze względu na to, że hołdują zachodnim filmom akcji, tylko szybki i niezniszczalny twardziel może uratować ich produkcję. Wychodzi na to, że tak, jak chcą masy, lepiej się przedstawia hollywoodzki gwiazdor, którego uśmiech może być wybielony, jak w reklamie pasty do zębów. Do tego liczy się postęp techniczny, który doda odpowiednich efektów i zmieni rzeczywistość. Mimo ambitnych filmów polskich, bo podobno takie istnieją, powszechnie serwowana sieczka jest łatwiej przyswajalna. Podsyca to stereotyp, że historia zawsze musi być tragiczna, światem rządzą intrygi, wszyscy mają na wszystko czas, a każda miłość jest perfek-

cyjna, gwarantuje to szczęśliwe zakończenie i lekki sen odbiorcy. Wydaje się, że tylko na to stać rodzimych reżyserów. Standardów kina polskiego nadal nie ma, nie istnieje film polski. Rangę i klasę wyznaczają jedynie reżyserowie, a także pewne typy filmów. Patrząc na salę kinową WDK dało się zauważyć, że wakacje w pełni. Prawdopodobnie festiwal zgromadził samych pasjonatów. Mimo, że był zorganizowany przez Uniwersytet Adama Mickiewicza i Instytut Filologii Słowiańskiej, to studentów była garstka. Może gdyby Uniwersytet Rzeszowski zdecydował się na więcej humanistycznych kierunków na wydziale filologicznym, rozszerzyłoby to horyzonty i perspektywy dla młodych ludzi, którzy chcą się uczyć języków obcych. Zawsze byłby to oryginalny i „wzięty” fakultet. Nie ma co się oszukiwać, nawet ścisłe umysły narzekają na brak pracy i tkwią zawieszone w próżni. Krąży to wszystko wokół czarnego humoru, któr y zarówno w przypadku sytuacji studenta, jak i kina polskiego, w pewnym

momencie przestaje śmieszyć. Za to filmy bałkańskie są dobrą lekcją tego, jak poradzić sobie z bezsilnością. Słoweński komediodramat „Od pogrzebu do pogrzebu” Jana Cvitkovića idealnie przedstawia, jak życie ludzkie naznaczone dramatem i tajemnicą odziane jest w otoczkę pozorów. Szczęśliwi i zmagający się z błahymi sytuacjami mieszkańcy wioski skrywają dość szokujące znamiona. Taka chyba jest domena współczesności i dlatego wolimy lekki film z happy endem dla poprawy nastroju, niż zagłębienie w to, co realne i ludzkie. Wychodzi na to, że trzeba mieć odrobinę współczucia i dystans. Współczucie pozostaje dla tych, którzy są zachłyśnięci jedynie nowinkami zachodu. Dystans, bo przecież to, co w kinie na pierwszym planie, to nie tylko amerykański film. Jest szansa, że dzięki kinom studyjnym (czego namiastką jest rzeszowska Zorza), ambicjom Wojewódzkiego Domu Kultury i, miejmy nadzieję, podkarpackiej publiczności, nasza kultura nie upadnie.


ECHO RZE­SZO­WA

Nr 8 (200) rok XVII sierpień 2012 r.

5

historia na kołku

wyzwolenia nie było?

W sierpniu przypada rocznica wyzwolenia Rzeszowa spod okupacji hitlerowskiej. W mieście po 1989 roku nikt nawet nie zająknął się na ten temat. Nie zorganizowano ani jakiegoś capstrzyku, ani festynu, ani nawet koncertu orkiestry garnizonowej, czy składania kwiatów ku pamięci. Nieliczni składali jedynie kwiaty na cmentarzach żołnierzy radzieckich w Wilkowyi i Zwięczycy. Przynajmniej miasto te groby czyści, bo nie ma wyjścia. Zleca im to minister i za to płaci. Po prostu uznano oficjalnie, iż Rzeszów nie został wyzwolony. Myślę, że wkrótce w IPN wybitni spece od polityki historycznej odkryją, że miasto zostało wyzwolone przez związki taktyczne AK i WiN dowodzone z białego konia przez Jarosława I Sprawiedliwego, albo że hitlerowcy sami dali sobie po pysku i pogonili z miasta, a na cmentarzu wojennym w Wilkowyi leżą plastikowe manekiny made in China, zamiast żołnierzy. Ro z m aw i a łem z l ic z ny m i uczestnikami tamtych wydarzeń. Wszyscy jak jeden mąż i żona twierdzili zgodnie, że wyzwolenie przyjęto w Rzeszowie z euforyczną radością i niewyobrażalną ulgą. Ale nawet obecnej władzy miasta jakoś nie przyszło do głowy, aby to doniosłe wydarzenie w jakiś przynajmniej skromny sposób uczcić. Natomiast rocznicę niezwykle tragicznego i najgłupszego z punktu widzenia wojskowego i politycznego Powstania Warszawskiego, chociaż w żaden sposób niezwiązanego z miastem, czczono jak najbardziej. Jak to zatem jest z tym zakładaniem krawata na naszą narodową duszę? Czyżby rocznice też zostały sprywatyzowane i rozmienione na drobniaki do gry w cymbergaja? A jak to rzeczywiście było z tym

wyzwalaniem naszego miasta? Do „Encyklopedii Rzeszowa” po wiedzę w tej materii lepiej nie sięgać, ponieważ takiego hasła w niej nie ma. Za to jest obszerne hasło – ambona w kościele popijarskim, w dodatku niemal trzykrotnie dłuższe, aniżeli biografia Władysława Kruczka. Nie ma także hasła – okupacja niemiecka miasta, za to jest – okupacja rosyjska (dotyczy I wojny światowej). W rzeczywistości okupacyjny Rzeszów wiasną 1944 roku odczuwał zbliżający się kres hitlerowskiej udręki. Prawie pięcioletni koszmar okupiony ogromnymi ofiarami dobiegał końca. Zresztą widać to było również po sposobie bycia samych Niemców, ktorzy jakby nieco skarleli, chociaż byli ciągle zdeterminowani i nieobliczalni. Znakomicie te nastroje opisał okupacyjny kronikarz, Franciszek Kotula. Wszyscy obawiali się dużego boju o miasto, zwłaszcza bombardowania. Sądzili, że Niemcy nie zechcą łatwo dać za wygraną. Dlatego przygotowywano różne przemyślne kryjówki. Kopano schrony, odpowiednio przystosowywano piwnice, oczywiście, w domach murowanych, bądź przygotowywano się do wyjazdu do okolicznych miejscowości. W końcu lipca rzeszowianie usłyszeli narastające z dnia na dzień dudnienie zbliżającego się frontu. Wojska I Frontu Ukraińskiego Iwana Koniewa wraz z oddziałami I Armii Wojska Polskiego przełamywały kolejne linie obrony niemieckiej i szybko zbliżały się do Rzeszowa. Najtrudniejsza dla rzeszowian była noc z 1 na 2 sierpnia, gdy do bliskich odgłosów artyleryjskiej kanonady dołączyły odgłosy broni strzeleckiej. Ale świt był radosny, ponieważ o godzinie 6 było już po wszystkim. Ludzie powyłazili z

kryjówek i witali ze wzruszeniem, jak tylko mogli, swoich wyzwolicieli. Zresztą oprócz Franciszka Kotuli wielu innych świadków tych zdarzeń do dziś nie kryje wzruszenia. Wystarczy przytoczyć tylko fragment takich wspomnień napisanych przez Annę Chom-Sokołowską: „W ogrodzie jasno od płomieni palącego się Banku Narodowego, dziecko budzi się, pyta czy to już dzień. Słyszymy z dala jakiś szum. Jednostajnie drży ziemia. Podchodzimy do ulicy 3 Maja. Ze schronu wybiegają ludzie, a z sąsiedniej ulicy Zamkowej biegnie ktoś i krzyczy – Wojsko, wojsko nasze! Nagle zaludnia się pusta ulica. Ludzie biegną, by na własne oczy zobaczyć, że to już się stało. Ktoś intonuje wysoko i fałszywie z przejęcia – Jeszcze Polska nie zginęła. Na wschodzie zaczyna jaśnieć. Wstaje dzień 2 sierpnia – pierwszy dzień wolności”. Osobiście śmieszą mnie opinie niektórych historyków zainfekowanych idiotyczną formułą polityki historycznej, chciaż polityka tak potrzebna jest historii jak swini siodło. Otóż twierdzą oni, że na równi z Armią Czerwoną i Wojskiem Polskim z Rzeszowa Niemców pogoniły siły AK. Ponoć ogromne zasługi położyli w tym, że poprowadzili regularne wojsko tylko sobie znanymi scieżkami, przez co ci nie ponieśli dużych strat. Nie wiadomo, śmiać się czy płakać? Wiem, że taką ścieżką można poprowadzić kompanijny zwiad, a nie szturmowe oddziały z czołgami, które nie głupieją i dróżkami nigdy nie nacierają. Niemcy Rzeszowa nie bronili, gdyż nie mieli tu żadnych szans z punktu widzenia wojskowego, w dodatku groziłoby im okrążenie, ponieważ na północy Armia Czerwona już była poza linią Rzeszowa. Prawdziwą obronę budowali

wyzwolenie rzeszowa

Wieniec składają uczestnicy rocznicowej wieczornicy. W środku Grzegorz Budzik i Wiesław Buż. Fot. Roman Małek. Organizacja miejska Sojuszu Lewicy Demokratycznej postanowiła reaktywować obchody rocznicy wyzwolenia Rzeszowa spod okupacji hitlerowskiej. Właśnie w 68. rocznicę została 2 sierpnia zorganizowana przez przewodniczącego Grzegorza Budzika i sekretarza Wiesława Buża wspomnieniowa wieczornica. Dziwnym trafem miasto czci rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, a zapomina o własnej rocznicy zakończenia koszmaru okupacyjnego. Po przywołaniu tamtych pierwszych chwil odzyskania wolności w wyniku ofensywy wojsk I Frontu Ukraińskiego Iwana Koniewa i

walczących w jego skladzie oddziałów I Armii Wojska Polskiego, uczestnicy wybrali się z wiązanką kwiatów pod pomnik Wdzięczności na placu Ofiar Getta. Znamienne w tym wszystkim było logiczne połączenie sierpniowych wydarzeń 1944 roku, czyli wyzwolenia Rzeszowa oraz powołania 18 sierpnia Wojewódzkiej Rady Narodowej, co stało się początkiem funkcjonowania nowego województwa rzeszowskiego. Była to dla miasta wielka nobilitacja i szansa niespotykanego w dziejach rozwoju. Ta szansa została znakomicie wykorzystana i pozwoliła na niezwykły skok

cywilizacyjny. Z zapyziałego galicyjskiego miasteczka Rzeszów przekształcił się w duży ośrodek administracyjny, akademicki, kulturalny i przemysłowy. I właśnie o tym nie wolno zapominać w imię jakichś idiotycznych animozji politycznych i historycznych. To są fakty, z którymi nie da się polemizować. Równiez przemilczanie ich jest dziejowym zakłamywaniem i do niczego konstruktywnego nie prowadzi. Zatem inicjatywa lewicy miejskiej przywrócenia stosownej rangi sierpniowym rocznicom musi zasługiwać na szacunek i wsparcie. Roman Małek

na Wisłoce i tam właśnie front zatrzymał się. Wszelkie walki w okolicach Rzeszowa miały wyłącznie charakter opóźniający, były jednak uciążliwe. Niemcy dlatego uformowali w mieście tylko kilka punktów oporu w okolicach przepraw, dworca i magazynów. Największe powodzenie odnieśli broniąc przeprawy na Wisłoku dobrze okopanymi stanowiskami broni maszynowej, mniej więcej na wysokości obecnego marketu Lidla i stadionu Stali. Bombardowania też nie było, podobnie jak i poważniejszego ostrzału artyleryjskiego. Wszystko wskazuje na to, że Rosjanie nie chcieli uszkodzić ważnego węzła komunikacyjnego i copowskiego potencjału zbrojeniowego. Wyzwolenie Rzeszowa miało dla naszego miasta jeszcze inne historyczne znaczenie. Po dwóch tygodniach, już 18 sierpnia de fakto stał się siedzibą nowego województwa, i tak już zostało, pomimo czynionych przez krakowskich centusiów zawziętych hołubców politycznych, gdyż nasze miasto widzieli pod swoimi skrzydłami. Zresztą znaleźli sobie nawet sojusznika w PKWN-owskim Lublinie. Bez skutku. Gdyby nie ten fakt ogromnego awansu administracyjnego, dzisiaj miasto miałoby w najlepszym przypadku wymiar i rangę Mielca lub Stalowej Woli. Jakoś dziwnie nikt tego nie chce od dwudziestu z ok ładem lat zauważyć. Aktualnie, po 68 latach, daty 2 sierpnia 1944 roku prawie nikt z młodszych pokoleń nie kojarzy. Zapytałem o to około setki uczniów renomowanych szkół rzeszowskich. Nie uzyskałem żadnej odpowiedzi poprawnej. Ale skąd ma tę datę znać młodzież, skoro ich nauczyciele też nie wiedzieli? A czy ktoś pamięta, że na obec-

nym osiedlu Kmity była ulica 2 Sierpnia? Jednak wielki inkwizytor Hady uznał to za plamę na honorze narodowo-klęcznikowego kołtuństwa i wolał Malczewskiego, chociaż kryształem i wzorem cnót ów twórca nijak nie był.

Skąd bierze się taka alergia prawoskrętnych na tę datę? Otóż po fanfaronadzie Akcji „Burza”, po posadzeniu przez struktury AK w ratuszu Radwana i radę miasta, płk Putek nawiązał w tej sprawie kontakt z odpowiednim dowódcą Armii Czerwonej. Ten wyraził gotowość uznania tych nominacji pod warunkiem podporządkowania się PKWN. Płk Putek nie widział takiej możliwości i rozkazał swoim oddziałom konspirację od nowa. To był początek nieszczęść. Żadna bowiem armia od Napoleona po Andersa i Eisenhovera nie może sobie pozwolić na istnienie na swoim bezpośrednim zapleczu wrogich formacji zbrojnych. Wszyscy bez wyjątku traktowali je z surowością prawa wojennego, zwłaszcza jeśli im zabijali żołnierzy i sabotowali linie zaopatrzenia. Dlatego dla podziemia był to kolejny etap walki, praktycznie początek wojny domowej, która trwała słabnąco gdzieś do 1951 roku. Bez najmniejszej nadziei na powodzenie, bowiem była to wyłącznie droga do śmierci, czyli donikąd. Był to problem raptem kilkuset ludzi, a nie społeczeństwa, które pełną piersią zachłystywało się wolnością, nawet jeśli przyszło się borykać z ogromnymi problemami egzystencjalnymi i leczeniem bolesnych ran wojennych i okupacyjnych. Roman Małek

listy

zanim dojdzie do wypadku

Przy ulicy Kwiatkowskiego przed skrzyżowaniem ze Strażacką i Grabskiego oberwane jest pobocze drogi. Nie jest to świeże zdarzenie i dziwne, że dotąd pobocze owo nie zostało naprawione. Trudno tamtędy przejść nie wchodząc na jezdnię, a z wózkiem dziecięcym jest to wprost niemożliwe. Ulicą przemykają samochody, jeden za drugim.

Stwarza to bardzo niebezpieczną sytuację. Ze względu na bezpieczeństwo i minimum w ygody pieszych konieczne jest położenie chodnika po tej stronie ulicy od przystanku autobusowego do przejscia dla pieszych przed wspomnianym na początku skrzyżowaniem. To tylko około 30 metrów. Zofia Nowakowska


6

Z mojej loży

„Przyjechałem do Kolbuszowej, bo może tu będę mógł usł yszeć wreszcie to, co mi się podoba!” Tymi słowami przywitał mnie znajomy muzyk z Rzeszowa w lipcową niedzielę. „Ja już nie mogę słuchać tego s k o w y t u e l e kJerzy Dynia trycznych gitar, ich zawodzenia, łomotu podgłośnionej stopy perkusji, której niska barwa zmiksowana z gitarą basową rezonuje i demoluje mi wątrobę. Czy świat oszalał? – Kontynuował poirytowanym głosem. Historia muzyki zna tyle pięknych instrumentów, a na estradach nic, tylko gitary, bębny i do kompletu elektroniczny klawisz! Czy ci faceci, którzy okupują na okrągło sceny nie potrafią zagrać jakiegoś wyłącznie INSTRUMENTALNEGO utworu? Nic, tylko łupu, cupu, łupu, cupu akompaniują wokalistom. Czy naprawdę nie stać ich na samodzielne zagranie czegoś bez śpiewania? Tego już nie da się słuchać!”

muzyczne instrumentarium świata

Przeczekałem spokojnie lawinę słów, pozwoliłem mu się wygadać i wreszcie zaczęliśmy normalnie rozmawiać. A działo się to w Kolbuszowej przed inauguracją ósmej już edycji imprezy JAZZ NAD NILEM, imprezy mającej zupełnie inny charakter od powszechnie obecnie organizowanych. Tu króluje muzyka instrumentalna, wykonywana w stylu nowoorleańskim i swing, niosąca w sobie wiele optymizmu, radości, pozytywnych fluidów, dająca możliwość wykazania się wysokimi umiejętnościami występującym tu instrumentalistom i zespołom z różnych miejscowości kraju. W tym roku w Kolbuszowej wystąpiły zespoły z: Krakowa, Wrocławia i Rzeszowa. Jako pierwszy na scenie pokazał się DIXIE TIGER’S BAND, grający z suzafonem muzykę, jaką słyszało się sto i więcej lat temu na parostatkach pływających po Missisipi. Laureat ogólnopolskiej nagrody ZŁOTA TARKA występuje zgodnie ze swoim stylem nie tylko na poważnych koncertach, ale też na piknikach, spotkaniach integracyjnych, a nawet dla młodzieży szkolnej. Wystąpił następnie, wyłoniony z tego zespołu matki „Kwartet świetnego seniora”, puzonista Jan Młynarczyk, który występując w przeszłości na statkach, okrążył wielokrotnie kulę ziemską. Kolejnego zespołu SAMI SWOI nie trzeba rekomendować. Grają precyzyjnie, z biglem, porywając swoją muzyką całą widownię. Rzeszowskie zespoły jazzu tradycyjnego IKS BAND oraz OLD RZECH JAZZ BAND stawały na estradzie bez kompleksu jazzowej prowincji, prezentując z muzyczną swadą swój znany publiczności Podkarpacia program i zbierając po zejściu ze sceny gratulacje nie tylko od organizatorów imprezy, ale też od występujących podczas tego koncertu jazzmanów z innych miast. Na deser pozostał jeszcze krakowski zespół OLD METROPOLITAN BAND. Krakowianie występowali już w przeszłości w Rzeszowie, m.in. w zamku Lubomirskich podczas koncertów organizowanych przed laty przez nieżyjącego już, niestety, red. Juliana Ratajczaka. Miałem i ja okazję w ramach jazzowego „dżemu” zagrać z nimi - Świętych, Infirmary i All of me. Grał kiedyś w tym zespole świetny, śpiewający trębacz, Andrzej Jakóbiec. Niestety, już znalazł się w orkiestrze, tej nad nami. Pytałem szefa, dlaczego nie ma następcy tego artysty. Odpowiedź brzmiała: „takiego trębacza, takiej osobowości już nie najdziemy”… Obecnie zespół zmienił charakter. Puzonista i klarnecista grają dodatkowo świetnie swingując na skrzypcach! A do całości bardzo dobrze dopasowała się żywiołowa, urodziwa, młoda wokalistka Ela Kulpa. To było to! Rzeszowianie mogą pozazdrościć Kolbuszowej takiej imprezy, no i sprawności z jaką odbywa się. No, ale jeśli dyrekcja Miejskiego Domu Kultury z dyrektorem Wiesławem Sitko na czele ma wsparcie nie tylko moralne ze strony burmistrza Jana Zuby, to nie ma się co dziwić, że jest, jak jest. Burmistrz ma świadomość, że mieszkańcom potrzebne są różne rodzaje muzycznej rozrywki. Jest jazz, przeglądy orkiestr dętych, rock i jego okolice dla mlodych. Dzięki takiemu patrzeniu na muzyczną kulturę, właśnie ziemia kolbuszowska jest m.in. wyróżniającym się na Podkarpaciu zagłębiem folkloru. Osoba ludowego skrzypka, WŁADYSŁAWA POGODY, jest powszechnie znana. Wszyscy wiedzą, kto to jest Pan Władek. 31 lipca br Władek Pogoda, niedoszły kowal, robotnik rolny u niemieckiego „bauera” w czasie okupacji, prymista kilku ludowych kapel po wojnie, obchodził DZIEWIĘĆDZIESIĄTE DRUGIE (tak,tak!) urodziny. Śpiewanie mu z tej okazji tradycyjnego, towarzyskiego hymnu STO LAT byłoby poważnym nietaktem. Jego żywotności, radości życia, entuzjazmu i talentu, życzę nie tylko sobie. PT Czytelnikom również.

ECHO RZE­SZO­WA

Echa kulturalne

Nr 8 (200) rok XVII sierpień 2012 r.

RZESZOWSKI KALEJDOSKOP KULTURALNY Tegoroczny Rzeszów Carpathia Festival otworzył spektakl EUROPEJSKI STADION KULTURY

wokalno-taneczny pt. „Kaziu zakochaj się” w wykonaniu solistów i grupy artystycznej Centrum Sztuki Wokalnej w Rzeszowie, w reżyserii niezawodnej Anny Czenczek, z towarzyszeniem zespołu festiwalowego pod kierownictwem Andrzeja Paśkiewicza. Niestety, TVP nie transmitowała festiwalu w całej Polsce, w wyniku czego jest to impreza raczej kameralna.

Europejski Stadion Kultury 2012 zakończył się w Rzeszowie 1 lipca. Ministerstwo Kultury na ten festiwal przeznaczyło 2 mln zł, miasto 1mln zł. We Lwowie takich pieniędzy nie wydano. Europejski Stadion Kultury przedstawił wybitne wystawy: w BWA Beyond the body – Tomasza Gudzowatego. Na ogrodzeniu Klubu Festiwalowego Warszawscy sportowcy – Tadeusza Rolke. W I Liceum Cultus Agri. Pokój bohatera – Liubov Gorobiuk. Oferta muzyczna to: wykonana na rynku produkcja wizualno-dźwiękowa brytyjskiego duetu Addictive TV, w Klubie Festiwalowym WARSZAWA KYIV EXPRESS, Robodrom oraz poznańskie Muchy. Na scenie NoBorder Music mogliśmy bawić się wraz z rewelacyjnym składem artystów z Polski, Ukrainy i Wielkiej Brytanii, m. in. Stanton Warriors, GREG CRACK, MILOOPA czy NOVIKA & Beats Friendly. Koncert Sobotni „ZWYCIĘZCY 1960-2008” na Stadionie Miejskim w Rzeszowie składał się z 13 części nawiązujących tematycznie do trzynastu mistrzostw Europy, które zostały rozegrane na przestrzeni lat 1960-2008. Publiczność miała okazję usłyszeć największe muzyczne hity z lat, w których odbywały się Mistrzostwa. Szkoda, że nie poproszono z Ukrainy żadnego zespołu polonijnego.

Anna Czenczek

80. URODZINY WOJCIECHA KILARA

CARPATHIA FESTIWAL

Uczestnicy festiwalu. Także w lipcu odbył się VIII Międzynarodowy Festiwal Piosenki Rzeszów Carpathia Festiwal 2012. W tym roku podczas ósmej już edycji Carpathii o Grand Prix walczyło 29 wykonawców, między innymi z Norwegii, Hiszpanii i aż z Chile. Impreza z roku na rok przyciąga do stolicy Podkarpacia coraz więcej młodych, marzących o wielkiej karierze solistów. Po oficjalnym otwarciu imprezy na scenie na rzeszowskim rynku zaprezentowali się laureaci ubiegłorocznej edycji festiwalu. Zaśpiewała Luiza Ganczarska (laureatka nagrody publiczności) i Ralph Kamiński (laureat grand prix).

Wojciech Kilar Wybitny polski kompozytor muzyki klasycznej i filmowej oraz Zasłużony Obywatel Rzeszowa, Wojciech Kilar, obchodził 17 lipca swoje 80. urodziny. Kompozytor współpracował przez lata z najważniejszymi polskimi reżyserami, tworząc muzykę m. in. do „Ziemi obiecanej” i „Pana Tadeusza” Andrzeja Wajdy, „Soli ziemi czarnej” i „Perły w koronie” Kazimierza Kutza, czy „Salta” Tadeusza Konwickiego. Zdzisław Daraż

przed ekranem

obrona lwowa

Wszyscy ze smutkiem przyjmujemy stwierdzenia, że Lwów był miastem ukraińskim. To stwierdzenie znalazło się nawet w oficjalnych dokumentach UEFA przed mistrzostwami Europy w piłce nożnej. Takie głupie stwierdzenia wypowiadają niektórzy „polscy” politycy. I wreszcie TVP nadała w lipcu tego roku film, który wszystkich kresowiaków poruszył do głębi. Na temat burzliwych dziejów Lwowa i wydarzeń związanych z obroną miasta w 1918 r. wypowiadają się historycy: prof. Stanisław Nicieja, prof. Jarosław Hrycak oraz dr Oleh Pawlyszyn. Historyczne fakty stały się okazją do przedstawienia relacji polsko-ukraińskich dawniej i dziś. 1 listopada 1918 roku wybuchło we Lwowie powstanie. Obrona miasta przed wojskami ukraińskimi i narzucaną siłą władzą trwała do połowy 1919 r. W walkach brali udział głównie młodzi ludzie, wielu nie przekroczyło wtedy 17 roku życia, a najmłodszy z nich miał zaledwie 9 lat. Uczniów, studentów, chłopców i dziewczęta ofiarnie broniących swojego miasta określono mianem Orląt Lwowskich. W pokazanych w filmie inscenizacjach bohaterami są właśnie oni - uczniowie gimnazjum im. Sienkiewicza. Najbardziej znanym z nich był 13-letni Antoś Petrykiewicz, który zginął na polu walki. Najmłodszy w historii kawaler Orderu Virtuti Militari został odznaczony pośmiertnie w dowód olbrzymich zasług położonych

w walce Polaków w obronie Lwowa. Historia walki orląt, których przeciwnikami były ukraińskie oddziały strzelców siczowych, przeplata się z dziejami Polaków i ich rodzin związanych z tym miastem od urodzenia. O swoim życiu i losach swoich bliskich opowiadają siostry Irena i Jadwiga Zappe, Janina Zamoyska oraz prof. Maria Tarnawiecka, córka wybitnego architekta, budowniczego Lwowa. Tłem opowieści historycznych i współczesnych jest oczywiście sam Lwów, z pięknymi secesyjnymi kamienicami i wszystkimi zabytkami. Kamera rejestruje najważniejsze budowle i wspaniałe wnętrza, odsłania tajemnice cmentarza Łyczakowskiego - lwowskiej nekropolii usianej polskimi grobami. W filmie wykorzystano stare zdjęcia i materiały archiwalne. W inscenizacjach historycznych m. in. wzięli udział jako orlęta uczniowie Szkoły Podstawowej nr 10 im. Św Marii Magdaleny we Lwowie. Twierdzenie, że Lwów jest miastem ukraińskim, to tak jak by powiedzieć, że Jerozolima jest miastem arabskim. Mam prośbę do kierownictwa TVP. Proszę wyemitować ten film z okazji rocznicy obrony Lwowa we wrześniu 1939 przed wojskami dwóch agresorów - niemieckiego i sowieckiego. Zdzisław Daraż


ECHO RZE­SZO­WA

Echa kulturalne

rzeszów w xx-leciu III rp

jerzy grotowski 1933-1999

Urodził się w Rzeszowie. Był uczniem II LO, ale maturę zdał w Krakowie. Studia aktorskie i reżyserskie ukończył w Krakowie (PWST) i w Moskwie (Państwowy Instytut Sztuki Teatralnej). Jako reżyser zadebiutował w 1957 r. w Starym Teatrze w Krakowie wystawiając sztukę Eugene`a Ionesco „Krzesła”. W Opolu utworzył Teatr Laboratorium 13 Rzędów, który przeniósł w 1965 r. do Wrocławia. Eksperymentował i poszukiwał nowych metod i form tzw. teatru uczestnictwa bez tradycyjnej przestrzeni scenicznej oraz podziału na widzów i aktorów. Jego teatr stał się ośrodkiem badania metody aktorskiej z punktu widzenia antropologii, psychologii, religioznawstwa i teatrologii. W stanie wojennym wyjechał do Włoch, potem do USA, Francji. Cieszył się wielką popularnością i uznaniem jako reformator teatru i twórca jego nowoczesnego modelu. Do rodzinnego miasta wrócił tak naprawdę dopiero w 10. rocznicę swojej śmierci. Nie udało się zaprezentować jego teatru rzeszowskiej publiczności mimo wysiłków organizatorów Rzeszowskich Spotkań Teatralnych.

eugeniusz kościelny 1927-1994

Urodził się w Jurczycach koło Krakowa. W okresie okupacji pracował w firmie Siemensa i na kolei. W 1943 r. wstąpił do AK. Był więziony przez hitlerowców. W 1953 r. ukończył studia na AGH i rozpoczął pracę w rzeszowskim WSK. Rok później, jako zastępca dyrektora i kierownik warsztatów, współtworzył Technikum Budowlane w Rzeszowie. Od 1960 r. w KW PZPR, gdzie otrzymał zadanie współtworzenia wyższych uczelni w Rzeszowie. Uzupełnił studia magisterskie (1965 r.) i obronił pracę doktorską w 1970 r. Jako docent etatowy od 1971 r. pracował w WSI, przekształconej w Politechnikę Rzeszowską, w której był prodziekanem Wydziału Mechanicznego, dyrektorem Instytutu Budowy Maszyn. Zorganizował Zakład Systemów Technicznych i Zakład Eksploatacji Pojazdów Samochodowych. Był autorem około 50 publikacji i promotorem 2 prac doktorskich. Społecznie działał w ruchu wynalazczości, był autorem dwóch i współautorem 25 opatentowanych wynalazków i wzorców. Przewodniczył Klubowi Techniki i Racjonalizacji w Rzeszowie od 1972 r. oraz Polskiemu Związkowi Stowarzyszeń Wynalazców i Racjonalizatorów od 1990 r. Był członkiem Zarządu Głównego i Rady Głównej Naczelnej Organizacji Technicznej.

wędrówki w historię i przyszłość

W cyklu wydawniczym Resoviana ukazało się już kilkadziesiąt książek i broszur, które znakomicie dokumentują tradycje naszego miasta i ludzi, którzy je tworzyli i tworzą. Zawartość wielu z nich, zwłaszcza tych najnowszych, jest zbiorem wcześniejszych publikacji ich autorów w „Echu Rzeszowa”, miesięczniku Towarzystwa Przyjaciół Rzeszowa, którego jubileuszowy dwusetny numer czytelnicy otrzymali właśnie do ręki. Taką pozycją jest także kolejna książka Józefa Kanika. Już sam tytuł „Moje rozmowy o Rzeszowie” określa jej zakres treściowy. A wywiad z prezydentem Rzeszowa, Tadeuszem Ferencem, który otwiera to wydawnictwo, nadaje mu jednocześnie bardzo aktualnego charakteru, wręcz gazetowego, bo dotyczy tego, co ma się zdarzyć w naszym mieście w tym roku, zwłaszcza w inwestycjach. Znamiennie też, że J. Kanik przypomina datę 18 sierpnia 1944 roku, gdy Rzeszów decyzją PKWN stał się stolicą nowego województwa. Sierpniową datę powinniśmy zatem pamiętać i corocznie świętować, jako odniesienie do najwyższej wagi wydarzenia w dziejach Rzeszowa, które zapyziałą prowincjonalną mieścinkę wprowadziło na ścieżkę wielkiego rozwoju. Co widać także współcześnie. Rzeszów w 1944 roku miał tylko 7,7 kilometrów kw. powierzchni i 28 tys. mieszkańców, a dzisiaj obejmuje 116 km kw. i liczy ponad 180 tys. mieszkańców; ponad połowa tego obszaru przybyła pod rządami prezydenta Ferenca. Samorząd dysponuje dziś ponad miliardowym budżetem. Książka jest zbiorem rozmów, ale dopełniona również sylwetkami osób, które zapisały się dobrze po wojnie w dziejach Rzeszowa, jak np. były wiceprezydent Józef Kwiatek, który wyprowadzał ludzi z suteren i baraków, przygotowywał rynkowe kamieniczki do renowacji i lokale dla kadry naukowej rozwijającego się akademicko środowiska, człowiek ogromnie zasłużony dla kultury miasta, czy Alfred Żądło, przewodniczący Prezydium MRN w Rzeszowie (odpowiednik dzisiejszego prezydenta miasta), który podjął śmiałe wyzwania, m.in. przebudowy dworca kolejowego i ciągów komunikacyjnych wschód-zachód oraz południe-północ. - Wisłok miał być osią miasta, które planowano rozbudowywać po obu brzegach odpowiednio zagospodarowanych. Mam nadzieję, że wróci się do tych planów jeszcze, gdy wybuduje się most Zamkowy, choć część terenów zajęto już na coś innego – sugerował przewidująco dwanaście lat temu architekt Władysław Hennig i dziś może obserwować, jak staje się to w rzeczywistości. Owe trudne początki rodzenia się wojewódzkiego ośrodka przybliża nam autor przypominając fakty dotyczące powstawania obiektów niezbędnych dla nowych administracyjnych

funkcji miasta, jego pozycji na Józef Kanik m apie k u lt uralnej Polski i tworzenia zrębów środowiska akademickiego. Obszerna część dotyczy placówek kultur y i szkół sławnych nie tylko w Rzeszowie, jak np. IV LO im. Kopernika. Bo i autor zawodowo oświacie i kulturze poświęcił MOJE ROZMOWY wiele lat swego O RZESZOWIE życia. Józef Kanik udokumentował znaczenie spółdzielczości mieszkaniowej w rozwoju naszego miasta, co w sposób niejako symboliczny zawarł w tytule jednego z tych opisów – „Od domków trzcinowych do Staromiejskich Ogrodów” – gdzie w rozmowie z prezesem Spółdzielni Zodiak, Edwardem Słupkiem, pokazany jest rozmach i ekspansywne poszerzanie Rzeszowa, znaczone właśnie nowymi osiedlami dziś jeszcze przy granicach miasta, a w przyszłości w środku nowych dzielnic, bo wszak nie ustają starania, by gmina Trzebownisko znalazła się w mieście. I te starania o jeszcze większy obszarowo Rzeszów też znajdują odzwierciedlenia w rozmowach i opisach. I korzyści dla nowych rzeszowian z przyłączonych nie tak dawno wsi. Jednocześnie autor ukazuje panoramę problemów samorządowych społeczności osiedlowych urbanizującego się miasta. I wplata w to wszystko takie wyróżniki, które nie zawsze zauważamy, jak balneologia w miejskim szpitalu, co zbliża nas do zdrojowych miejscowości. Rzeszów piękniejący estetyzującymi przedsięwzięciami, ładniejszy, podziwiany przez przyjezdnych, także z zagranicy, z oknem na świat w postaci portu lotniczego, z festiwalami i imprezami, które mają światową markę, miasto z którego rzeszowianie mogą być dumni – takie obrazy kreśli w książce i dokumentuje Józef Kanik. A kończy tę wędrówkę w historię i przyszłość kolejnymi planami powiększania Rzeszowa i przymierzania do funkcji metropolitalnych w tej części kraju.

Pomysł „Moich rozmów o Rzeszowie” zrodził się dużo wcześniej, niż znalazł urzeczywistnienie na łamach „Echa Rzeszowa”. Prowadziłem je z synem Andrzejem, urodzonym w Rzeszowie w 1956 roku. Był i pozostał lokalnym patriotą. Gdy jechaliśmy nad Bałtyk, a pociąg zatrzymywał się na kolejnej stacji, zadawał mi zawsze to samo pytanie - „Czy ta miejscowość jest większa czy mniejsza od Rzeszowa”. Nie lubił odpowiedzi „większa”. Sporo też spacerowaliśmy po mieście i jego obrzeżach. W latach 60. były to spacery i łatwe i przyjemne. Wspólnie patrzyliśmy na to, co zmienia się, jak powstają nowe osiedla, ulice, jak przybywa samochodów. Kiedy zaś w 1997 roku namówiono mnie do pisania w „Echu Rzeszowa”, zacząłem od numeru 20. zamieszczać systematycznie sylwetki ludzi lub rozmowy z tymi, którzy przyczynili się – moim zdaniem – do rozbudowy lub rozwoju miasta, którzy zrobili coś dla Rzeszowa. Okazało się, że znam sporo tych ludzi, że pojawiają się wciąż nowi, z młodszego pokolenia, że po prostu trudno pomieścić ich wszystkich na skromnych łamach miesięcznika. Proponuję wybór kilkudziesięciu spośród bardzo wielu rozmów, które zdążyłem zamieścić w gazecie, a także w książce „50 lat Rzeszowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej”. Dotyczą one problemów naszego miasta, jego ludzi, działań, sukcesów, czasem marzeń lub niepowodzeń. Są też wspomnienia tych, którzy tu przybywali z różnych miejsc Polski czy województwa. Warto przypomnieć, jak oni postrzegali Rzeszów, co było dla nich zaskoczeniem, dlaczego decydowali się pozostać właśnie tutaj, nad Wisłokiem. I wreszcie pytanie zasadnicze: jaki ma być nasz Rzeszów i czy jego dotychczasowy rozwój trzeba kontynuować, czy też wstrzymać, by nie urazić sąsiadów, jak chcą niektórzy. Mam nadzieję, że teksty te zainteresują czytelników, co sprawi mi radość, że uchwycone przeze mnie problemy i osiągnięcia warte były utrwalenia w formie tego wydawnictwa. A może niejeden z Was dorzuci swoje wspomnienia i przemyślenia, swoje rozmowy? Autor

9 788393 263288

MOJE ROZMOWY O RZESZOWIE

ciąg dalszy na s. 10

7

Józef Kanik

Jaki jest Rzeszów dziś, a jaki był na początku transformacji ustrojowej, po upadku komunizmu w Polsce w 1989 roku? Na to zasadnicze pytanie próbują odpowiedź socjolodzy (większość z nich to pracownicy naukowi Instytutu Socjologii Uniwersytetu Rzeszowskiego). Ich najnowsze badania z socjologii miasta ukazały się właśnie w pracy zbiorowej pod red. prof. zw. dr hab. Mariana Malikowskiego, dyrektora Instytutu Socjologii Uniwersy tetu Rzeszowskiego. W publikacji znalazły się opracowania ukazujące Rzeszów w różnych perspektywach badawczych. Jest to

próba zdiagnozowania, choć niepełnego, obecnego stanu Rzeszowa, a także jego czynników rozwojowych w okresie III RP. Rzeszowowi w okresie PRL profesor Marian Malikowski poświęcił wcześniejszą publikację Powstanie dużego miasta. Drogi i bezdroża socjalistycznej urbanizacji na przykładzie Rzeszowa. Jej pierwsze wydanie miało miejsce w 1991 r., a drugie w 2010 r. „Te dwa okresy w rozwoju Rzeszowa, czyli PRL i III RP, są w pewnym sensie porównywalne, ale też odrębne. W pierwszym z nich nastąpił przyrost „masy miasta”, tzn. powstało wiele zakładów przemysłowych, przybywało pracowników w nich zatrudnionych, bloków mieszkalnych, instytucji zaspokajających potrzeby mieszkańców. W drugim nastąpił rozwój, który cechuje się zmianami jakościowymi; w wyniku tych zmian nastąpiła wyraźna poprawa jakości życia mieszkańców. A zatem wzrost i rozwój to główne, wiodące charakterystyki tych dwóch okresów przemian powojennego Rzeszowa” – pisze w słowie od redaktora prof. Marian Malikowski. Nie sposób omówić wszystkich publikacji zamieszczonych w omawianej pracy zbiorowej. Ograniczę się jedynie o wymienienia autorów opracowań i podjętej przez nich tematyki badawczej: dr Sławomir Solecki – Nowe oblicze miasta.

Nr 8 (200) rok XVII sierpień 2012 r.

Ryszard Zatorski

wystawa w elektromontażu

Podkarpackie Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych wespół z rzeszowskim ELEKTROMONTAŻEM zorganizowało w „Galerii na najwyzszym poziomie” ekspozycję malarstwa Mirosława Rusinka. To była już 49 wystawa przygotowana w ramach cyklu zatytułowanego „Firmowe spotkania ze sztuką”. Autor prezentowanych obrazów, rodowity rzeszowianin, absolwent Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w naszym mieście, a następnie krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych uraczył przybyłych na wernisaż charakterystycznym dla siebie malarstwem

kolorystycznym, ale takim, w którym bardzo widoczne są pogłosy jego snycerskich fascynacji i ciągot. Daje to w sumie bardzo oryginalne kompozycyjnie i fakturowo spojrzenie na otaczającą rzeczywistość, w którym nie ma miejsca na jakąkolwiek pretensjonalność i egzaltację artystyczną. W sumie to kolejne, ciekawe spotkanie z prawdziwą sztuką. Spotkanie rozpoczął Jacek Nowak, prezes zachęty podkarpackiej, a postać artysty przybliżył Jacek Kawałek. Roman Małek


8

ECHO RZE­SZO­WA

Nr 8 (200) rok XVII sierpień 2012 r.

to

i co dalej z „echem”

Proponując zarządowi TPRZ wydawanie czasopisma spotkałem się z uwagą Juliana Trojanowskiego - no dobrze, 3 numery możemy wydać. On, jako dyrektor zakładów graficznych, wiedział, co mówi. 2 lutego zarząd podjął decyzję o w ydawaniu miesięcznika „Echo Rzeszowa”. Na pierwsze 3 numery wystarczyło pieniędzy za reklamę od firmy „Exbud”, której dyrektorem był Ludwik Chmura. Nakład był skromniutki, 300 egz. Rozprowadzany tylko w sieci sklepów PSS. Opiekunem poligraficznym pisma był Łucjan Pietluch, który pozyskał do pomocy finansowej firmy „Kazex” i „Optores”. W 2001 r. dużym osiągnięciem było opracowanie własnej strony internetowej naszego czsopisma (www.echorzeszowa. prv.pl). Echo Rzeszowa było czasopismem okresu transformacji ustrojowej, podlegało wszystkim uwarunkowaniom tego czasu. Okres ten charakteryzował się dużym rozwojem czasopism lokalnych. W przyszłości należy przewidywać, że w dalszym ciągu czasopisma lokalne będą się rozwijać kosztem zmniejszania się nakładów dzienników ogólnopolskich. Taki proces dokonuje się już w USA. Aktualnie jesteśmy świadkami upadku firm kolporterskich, co spowoduje ograniczenie zasięgu czasopism tylko do wymiaru lokalnego. Natomiast zasięg

ogólnopolski mają wydania internetowe czasopism lokalnych. „Echo Rzeszowa” dysponuje stroną internetową zawierającą duży zasób archiwalny dotyczący Rzeszowa. Wiele osób z całego kraju zwraca się o udostępnienie tych i innych materiałów. Redakcja musi sprostać tym oczekiwaniom. Przez wiele lat doskonalimy formułę naszego czasopisma. Obecnie czasopismo uczestniczy w dyskusjach, jakie toczą przedstawiciele władz miasta i województwa na temat rozwoju regionu i w dalszym ciągu tę obecność w tym dialogu będziemy kontynuować. Rzeszów jest stolicą granicznego województwa Unii Europejskiej, stąd dużą perspektywę ma publicystyka dotycząca naszego pogranicza i jego sąsiadów. Rzeszów walczy o swoją pozycję w Polsce. Nasze czasopismo będzie aktywnie w tej walce uczestniczyć. Łamy Echa muszą być otwarte dla różnych poglądów politycznych, gdyż wynika to zarówno z nakazów demokracji, jak i potrzeby edukacji społeczeństwa w tym kierunku. Tak zarysowany program d a l s z e go roz woju n a s z e go pisma, oczywiście, będzie możliwy tylko w warunkach pozyskania życzliwych sponsorów i reklamodawców. Mam niezłomną nadzieję, że ich nie zabraknie. Zdzisław Daraż

kalendarium echa 2 lutego 1996 – na wniosek przewodniczącego zarząd TPRz powołał „Echo R zeszowa”. Druk jednobarwny, 6 kolumn, wykonywany w drukarni R. Świątoniowskiego. Naklad 300 egz., rozprowadzany tylko w sieci sklepów PSS. Luty 2004 – 5 rocznica wydawania „Echa Rzeszowa”. Odbyło się spotkanie z czytelnikami i sympatykami czasopisma. Pismo zmienia objętość o 2 kolumny kolorowe. Drukarnia Geokart International Łucjana Pietlucha drukuje je bezpłatnie. Dużym osiągnięciem było opracowanie własnej strony internetowej czasopisma (www. echorzeszowa.prv.pl). Luty 2004 – wydanie setnego numeru „Echa Rzeszowa”. Odbyło się uroczyste spotkanie zespołu redakcyjnego z prezydentem Tadeusza Ferencem. Stronę internetową WWW. echo.erzeszow.pl zlecono firmie „Softel”, redagował ją Zdzisław Daraż

Grudzień 2005 – stronę internetową „Echa Rzeszowa” odwiedziło 11 188 osób. Styczeń 2008 – „Echo Rzeszowa” jest drukowane w RzZG na maszynie rotacyjnej w nakładzie 3000 egz., objętość wzrasta do 16 kolumn kolorowych. Styczeń 2010 – „Echo Rzeszowa” wraca do drukarni „Geokart International”. Zespół redakcyjny - aktualnie ukształtował się w składzie: Zdzisław Daraż – redaktor naczelny, Józef Gajda, Józef Kanik, Bogusław Kotula, Kazimierz Lesiecki, Roman Małek, Stanisław Rusznica, Ryszard Zatorsk i. Sta le z reda kcją współpracują: Tadeusz Krotos, Jerzy Dynia, Emilian Chyła, Ryszard Lechforowicz, Nina Opic, Krzysztof Kadłuczko, Anna Pieczek. W omawianym okresie zmarli członkowie zespołu: Władysław Boczar, Zygmund Klatka, Julian Trojanowski.

już

Jest to moja gazeta. Opisywani ludzie i zdarzenia przypominają mi lata młodości. Jestem z Pobitna. Znałem wielu z nich, przeżywałem wiele z tych zdarzeń. Jest w niej mnóstwo prawdy. Pisze się w niej o sprawach i ludziach, o których inni milczą. Przykładem dla mnie są artykuły Z. Daraża o trudnych relacjach polsko-ukraińskich. Z przyjemnością czytałem cykl rozmów z gen F. Czekajem autorstwa R. Małka. Znam generała od bardzo dawna, jeszcze z jednostki wojskowej przy ulicy Langiewicza. Czego brakuje mi? Przypominania sylwetek sportowców rzeszowskich z dawnych lat. A było wielu wspaniałych sportowców z różnych dyscyplin. Jan Szczypek

20

M Jest w oi rodzice c kilka n śród nich takz y tają wiele proble umerów, ale że „Echo Rz t y tułów pra mów. S s e zkoda! nie znalazłamszowa”. Prze g interes ujący Agata Kloc, st ud

Czytam je od de są w nim wiarygodne ski do deski i czekam z niecierpliwością na w lubaczowskiem, ską wiadomości i oceny, trafiające do mnie. Jeskażdy nowy numer (czemu tak późno uk o naszym osiedlu (Kmd pochodzę, galeria ludzi zasłużonych dla t dużo faktów, a stosunkowo mało polityazuj ciekawymi ludźmi. Wa ity) Stanisława Rusznicy. Jest to osiedle naszego miasta. Z niektórymi z nich prac kow Ferenca, bo zasługuje rto ich poznać i spopularyzować. Dobrzerzeczywiście warte pokazy wania, ma dobr owa , że gazeta pokazuje yc na osiągnięcia miasta po h Życzę powodzenia, wi to. dr ększej liczby stałych czytelników i dalszyc h co najmniej 200 nu merów.

200 numerów minĘło!

Dwieście numerów! Brzmi zwyczajnie, ale ileż kryje w sobie treści. Ktoś to wszystko musiał zorganizować, napisać, zredagować, złamać i wydrukować. Coś takiego zaś nie bierze się z pietruszki. Znalazło się jednakże zdeterminowane grono niespokojnych wolontariuszy, którzy zechcieli to wszystko społecznym trudem zrealizować i stworzyli czasopismo mieszkańców, mające służyć innym mieszkańcom naszego urokliwego grodu. „Echo Rzeszowa” przeżywało różne swoje koleje losu. Rozpoczęło prasową egzystencję od ośmiokolumnowego, czarno-białego, uładzonego wydawnictwa, które miało spełniać głównie informacyjną funkcję, bez elementów swady polemicznej, krytycznego spojrzenia na otaczającą rzeczywistość. Stopniowo przeżywało ewolucyjne przekształcenia i dostosowywało się do czytelniczych wymogów. Aktualnie nie unika, a wręcz poszukuje, problematyki trudnej i kontrowersyjnej, aktywnie włączając się w nurt polemicznych sporów o ocenę przeszłości, zawiłości funkcjonowania organizmu państwa i miasta oraz ustalanie priorytetów rozwoju Rzeszowa. Niezmienny jest od samego początku jedynie zamiar wspierania wszelkich prorozwojowych dla miasta tendencji i piętnowania przejawów niesprzyjających temu procesowi. Z tych oczywistych względów radykalnie zmieniły się proporcje pomiędzy sferą informacyjną a publicystyczną, z korzyścią dla tej drugiej.

Miasto, to nie tylko cała urbanistyczna infrastruktura, ale przede wszystkim ludzie, którzy o wyrazie tego miasta świadczą i go tworzą. Dlatego też postaci, które kształtowały i kształtują charakter Rzeszowa nie brakuje na łamach naszego miesięcznika i z pewnością nigdy nie zabraknie. Dotyczy to nie tylko tych postaci, które odcisnęły znaczący ślad na wizerunku miasta, lub czynią to aktualnie, ale i osiedlowych patriotów, twórców i animatorów kultury, społeczników czy tych, którzy po prostu mają coś interesującego do powiedzenia. O wartości miesięcznika świadczą jednak jego czytelnicy. „Echo Rzeszowa” ma sporą rzeszę swoich stałych odbiorców, ale największą satysfakcję sprawia nam, wprawdzie powolny, jednak systematyczny wzrost zainteresowania naszym czasopismem, co w obecnych realiach rynku prasowego jest swoistym ewenementem. Ale jakże optymistycznym i budującym! Zamierzamy zatem relacje z naszymi czytelnikami rozwijać i zacieśniać, zarówno w odniesieniu do wydania papierowego, jak i internetowego. Jesteśmy przekonani, że wszechstronna i coraz pełniejsza kolaboracja redakcji z naszymi czytelnikami i sympatykami może skutkować wyłącznie coraz lepszymi i bardziej udanymi publikacjami, trafiającymi najpełniej w gusty i zainteresowania. Roman Małek


ECHO RZE­SZO­WA

00

Nr 8 (200) rok XVII sierpień 2012 r.

n u me r !

s o w yc h glądała. ych mnm ie

dentka

je się w kioskach?) Cz wania. Interesują mnieytam dlatego, że ałam, wielu znałam. Ciew nim opisy walk gospodarzy. Interesu kawe są artykuły rządami obecnego pr ją mnie wy wiady z ezydenta Tadeusza Kazimiera Wróblewska

9

-Barłoga

Bardzo chętnie i z przyjemnościa czytam „Echo Rzeszowa”, bo znajduje w nim sporo artykułów o problemach osiedlowych, w tym i naszego, Zwięczycy. Piszący wymieniają ludzi z imienia i nazwiska, co podoba się mieszkańcom i podnosi ich autorytet w środowisku. Interesują mnie informacje o ogólnych sprawach miasta, o jego historii i o ludziach, którzy ją tworzyli. Brakuje mi natomiast wiadomości o sporcie osiedlowym, choćby na wzór tych o sporcie szkolnym. A jest tego sporo, zwłaszcza teraz, po rozszerzeniu obszaru miasta. Niektóre osiedla mają bogatą historię sportu, dobre drużyny, współdziałamy także z ruchem sportowym z sąsiednich miejscowości. Kiedyś „Echo Rzeszowa” pisywało o nich i to sporo. Janusz Micał

, co dzieje się gę dowiedzieć się o tymkiem artyĸułów mo rej któ cy mo po y Jest to jedyna gazeta, prz zególnie jestem pod uroz przyjemnością od deski do deski, a szc też w Rzeszowie. Czytam ją o dowcip i złośliwości, styl i język. Czytam Rusznicę, Ninę Opic. jeg S. ię sa, lub Kło , S. łka , Ma nię J. Dy Romana raża, B. Kotulę, J. Kanika, nie jest powszechnie innych redaktorów, Z. Da owa” wychodzi tylko jeden raz w miesiącu i wych stałych czy telSzkoda, że „Echo Rzesz naszego miasta. Życzę mu dużej ilości no ów znane przez mieszkańc Irena Babral. ników.

w nim te Czytam „Echo Rzeszowa”, ponieważ znajduję w innych ma nie ch który a , wiadomości, które mnie interesują zo ważnych. publikatorach. I aż tyle powodów! Dla mnie bardierz Dobosz. Kazim Zebrał Józef Kanik


10

ECHO RZE­SZO­WA

Nr 8 (200) rok XVII sierpień 2012 r.

rzeszów w xx-leciu III rp ciąg dalszy ze s. 7 Przestrzeń społeczna i funkcje Rzeszowa w dwudziestoleciu 1990–2010, prof. zw. dr hab. Marian Malikowski – Rzeszów – tożsamość, marka, promocja, mgr Hubert Kawalec – Postrzeganie marki Rzeszowa przez studentów, dr Agata Nijander-Dudzińska – Wokół lidera miejskiego. Samorząd Rzeszowa w latach 2006–2010, mgr Magdalena Pokrzywa, mgr Sławomir Wilk – Program operacyjny „Kapitał ludzki” na terenie Rzeszowa – przykłady wykorzystania środków unijnych, mgr Dawid Dusiło – Wykorzystanie środków pomocowych UE dla realizacji strategii rozwoju miasta na przykładzie Rzeszowa w latach 2004–2013, dr Paweł Walawender – Rynek pracy w Rzeszowie w pierwszej dekadzie XXI wieku, dr Hubert Kotarski – Kapitał społeczny mieszkańców Podkarpacia, dr Barbara Marek-Zborowska – Przedsiębiorczość w Rzeszowie jako czynnik tworzenia się klasy średniej, dr Małgorzata Bozacka – Ubóstwo klientów MOPS w Rzeszowie jako przykład lokalnej kwestii społecznej – jego uwarunkowania oraz skala udzielanej pomocy, dr Mariusz Palak – Pozyty wne i negaty wne strony rzeszowskich suburbiów na tle pozostałych obszarów Rzeszowa i jego strefy podmiejskiej, dr Mariusz Palak – Kontakty sąsiedzkie i towarzyskie mieszkańców aglomeracji rzeszowskiej, ks. prof. nzw. dr hab. Witold Jedynak – Infrastruktura lokalnych społeczności parafialnych w Rzeszowie a potrzeby religijne mieszkańców miasta, dr Krzysztof Malicki – Pamięć o Rzeszowie w świadomości mieszkańców miasta, prof. nzw. dr hab. Jan Malczewski – Układ komunikacyjny na obszarze węzłowym aglomeracji rzeszowskiej. Stan obecny i potrzebny, mgr Justyna Paszkiewicz – Problematyka metropolii, Rzeszowski Obszar Metropolitalny i jego delimitacja, dr Paweł Czapliński, mgr Piotr Klimczak, mgr Justyna Paszkiewicz – Studium rozwoju aglomeracji rzeszowskiej. Zainteresowanych omawianą problematyką odsyłam do publikacji. R zeszów w X X-leciu III R P, red. M. Malikowski, Wydawnictwo Uniwersytetu Rzeszowskiego 2012, ss.366. Adam Kulczycki

dzieje oświaty w wysokiej głogowskiej do roku 1918 cz. Oświata parafialna

Prowadzenie szkoły było jedną z podstawowych funkcji duszpasterskich każdej parafii, szczególnie począwszy od 1215 roku, kiedy to IV Sobór Laterański wydał uchwałę nakazującą utrzymanie nauczyciela gramatyki przy wszystkich zamożniejszych kościołach. Na naszym obszarze działalność szkół parafialnych datuje się od formalnej erekcji diecezji przemyskiej w 1375 roku do chwili przekazania ich zaborczym władzom austriackim w 1774 roku. Proces rozwoju oświaty parafialnej przebiegał w poszczególnych dekanatach podobnie. Najpierw erygowano i uposażano parafię, następnie budowano kościół, później plebanię, a w końcowej fazie zakładano szkołę parafialną. Spełniały one ważną funkcję w życiu religijnym i społecznym diecezji. Przygotowywały przyszłych pracowników służby kościelnej, a także dawały elementarne wiadomości do kontynuowania dalszej nauki w kolegiach jezuickich i pijarskich czy też w Akademii Krakowskiej. Dobrą podstawą źródłową wiedzy o szkolnictwie parafialnym są opisy wizytacji biskupich w latach 1636 do 1757. Dzieje Wysokiej, jako wspólnoty religijnej nierozerwalnie związane były z kościołem w sąsiednim Zaczerniu, jako że wieś Wysoka należała wówczas do parafii zaczerskiej. Pierwsze wzmianki o szkole parafialnej w Wysokiej odnajdujemy we wspomnianych materiałach powizytacyjnych dekanatu rzeszowskiego z 1636-1642. Pojawiają się one też w materiałach późniejszych wizytacji, mianowicie w 1646 oraz w 1720 roku. Zajęcia, często z paroma uczniami, odbywały się w domach prywatnych i w różnych okresach. Dziś szkoły te można byłoby nazwać wirtualnymi punktami edukacyjnymi. Dla nauczyciela zwanego bakałarzem jedynym środkiem dydaktycznym była tablica.

Szkolnictwo pod zaborami Z chwilą pierwszego rozbioru Polski i podporządkowania oświaty zaborcom, losy edukacyjne dzieci uległy znacznym zmianom. Przełomowym okresem był rok 1867, gdy Galicja uzyskała autonomię. Utworzona została Rada Szkolna Krajowa (autonomiczny organ oświatowy), która po początkowej germanizacji, zaraz zajęła się spolszczeniem szkolnictwa, jego reorganizacją i nadzorowaniem. Państwo, przejmując nadzór nad szkołami, wprowadziło jednocześnie obowiązek szkolny od ukończenia 6 do 15 roku życia, z tym, iż każdy uczeń powinien uczęszczać do szkoły przez 6 lat, aby zaliczyć wszystkie cztery stopnie programowe (klasy III i IV były dwuletnie) i 3 lata dopełniające. W tym okresie nastąpił szybki rozwój sieci szkół ludowych. Społeczność Wysokiej zmuszona została do innego myślenia o edukacji swoich dzieci. Szczególnie dotyczyło to stworzenia odpowiednich warunków do nauki. Znaleźli się ludzie, którzy głównie społecznym wysiłkiem przy wsparciu władz zaborczych wybudowali w 1881 roku nowy budynek szkolny. Wybudowano go w części wsi zwanej „Piaski” przy drodze biegnącej przez wieś na terenie płaskim ze spadem w kierunku znajdującej się od strony zachodniej rzeczki Gołębiówka. Budynek parterowy, częściowo podpiwniczony posiadał fundamenty z kamienia polnego polodowcowego i ściany nadziemia murowane z cegły ceramicznej pełnej, stropy drewniane, dach wysoki dwuspadowy, więźba dachowa drewniana pokryta dachówką cementową. Na dachu była wieżyczka z sygnaturką o konstrukcji drewnianej zwieńczonej chorągiewką. Ogrzewanie było piecowe. Mieściły się w nim trzy sale lekcyjne, przedsionek, wejście do budynku przez ganek. Budynek ten był najpiękniejszy we wsi i stanowił wizytówkę miejscowości. Zresztą do dziś jest w okazałym stanie, ale służy już do innych celów. Jego oddanie dzieciom stworzyło wówczas znakomite warunki do nauki. Jeśli założyć, że o formalnym istnieniu szkoły świadczą: budynek szkolny, nauczyciele i uczniowie, to warunek ten w Wysokiej był po raz pierwszy

rzeszowski dom kultury MINISTREFA KIBICA

I

spełniony. Możemy zatem rok 1881 traktować, jako formalne powstanie pierwszej szkoły w tej miejscowości. Jak wiemy z dostępnych źródłowych materiałów w szkole zostali zatrudnieni nauczyciele, coraz więcej uczniów pobierało nauki, systematycznie wzrastał poziom oświaty. Stosunki między pierwszymi nauczycielami, a społecznością wiejską i Radą Szkolną układały się dobrze, jednakże z braku pełnych kwalifikacji Budynek starej szkoły przed remontem. kadra nauczycielska ulegała częstej rotacji. Rada szkolna była organem posiadającym duże uprawnienia co do współdecydowania o organizacji pracy szkoły i jej współpracy z rodzicami. Tymi dobrymi warunkami, a szczególnie atmosferą nie cieszono się długo. W wyniku wybuchu I wojny światowej rozwój oświaty w Wysokiej został zahamowany. Jak to wyglądało, najlepiej świadczą zapisy w kronice szkolnej, które przytaczam zachowując oryginalną pisownię. „Straszna wojna, która ogarnęła całą niemal Europę, odbiła się bolesnym echem i w tutejszej wiosce. Podczas, gdy synowie i mężowie przelewali krew na polu bitwy, straszny wróg wkroczył do naszej wioski i nic przed jego niszczącą ręką uchronić się nie mogło. Czego zabrać nie mogli, niszczyli w okrutny sposób. Wieś ucierpiała bardzo, lecz nie w takim stopniu, jak się to działo po wsiach okolicznych. Jeszcze przed pierwszą inwazją grono nauczycielskie złożone z kierownika Józefa Szlęzaka i nauczycielek: Teodory Sobotówny i Felicyi Małeckiej opuściło wieś i udało się do swych miejsc rodzinnych. Natomiast przed drugą inwazją uszło grono na obczyznę, gdzie przebywało do chwili powołania przez c. k. Radę szkolną okręgową w Rzeszowie tj. do 1 lipca 1915 r. W czasie wakacji 1915 r. nauki w tutejszej szkole nie było, a to z powodu gorączkowych prac w polu. Dopiero z dniem 1-go września 1916 r. rozpoczęto naukę. Nauczycielkę Małecką Felicyę, która pracowała w tutejszej szkole od 1 września 1912 r. przeniosła c. k. Rada szkolna okręgowa do Stykowa, a pozostałe dwie siły rozdzieliły naukę tak, by dziatwa z tej nauki jak najwięcej korzystać mogła. Rok przymusowej przerwy bardzo ujemnie wpłynął na wychowanie dzieci, które na widok nauczycieli pierzchały jak stado dzikich zwierząt i trzeba było wiele pracy, by je znów skupić w szkole i do nauki zachęcić. Stan nauki był również opłakany na stopniu III i II dzieci liter nie znały a ortograficznem i kaligraficznem pisaniu, ani mowy być nie mogło. Dzięki usilnej pracy stan ten opłakany już przeminął i nauka odbywała się regularnie, gdy raptem z powodu braku opału i obsługi szkolnej kierownik szkoły Józef Szlęzak zamknął szkołę, gdyż zimno w nieopalonych salach coraz dotkliwiej dawało się odczuć. Przerwa w nauce z tego powodu uczyniona trwała prawie trzy miesiące, bo od 8 listopada 1915 r. do 27 stycznia 1916 r. Winę główną przypisać należy miejscowym czynnikom. W końcu pod naciskiem c. k. Rady szkolnej okręgowej zaciągnięto pożyczkę, a za pożyczone pieniądze zakupiono drzewo i zgodzono stróża. Do pracy przystąpiły już trzy siły nauczycielskie, a mianowicie: Teodora Sobotówna, Marya Żeglicka i Emma Cibicka. Kierownika Józefa Szlęzaka przeniosła w tym czasie c. k. Rada szkolna okręgowa do Chmielnika, a zastępstwo po nim objęła nauczycielka Teodora Sobotówna. Przewodniczący Rady szkolnej miejscowej Jan Kamil Bieniaszewski zrezygnował ze swego stanowiska, a na jego miejsce obrano przewodniczącym Andrzeja Krasonia.” Szkoła w Wysokiej w tym roku obchodzi 131 lat swojej działalności. Stanisław Rusznica

kulturalnik szowskiego Dom Kultury filia Staroniwa, który spacerując po mieście budował ruchome figury ze swoich ciał. Obie akcje spodobały się mieszkańcom stolicy Podkarpacia. Ponadto tancerki Sceny Tańca „Colibri” ze swoją akcją „Kopnij Piłkę” występowały podczas relacji na żywo z Europejskiego Stadionu Kultury w TVP1 oraz TVP3 w Rzeszowie.

wisko taneczne, taniec nowoczesny oraz inne propozycje taneczne. Konkursowe jury oceniając zespoły zwracało uwagę na opracowanie choreograficzne, dobór repertuaru, muzyki i kostiumów oraz technikę wykonania i ogólny wyraz artystyczny.

DNI RZESZOWSKICH OSIEDLI

Tadeusz Ferenc włączył się w akcję „Kopnij Piłkę”. Rzeszowski Dom Kultury w dniu 29 czerwca włączył się w Europejski Stadion Kultury, organizując Ministrefę Kibica. Na ulicy 3 Maja w Rzeszowie powstała przestrzeń, gdzie dzieci, młodzież oraz osoby dorosłe poczuły klimat stadionu piłkarskiego. To dla nich przygotowano mini boiska do piłki nożnej oraz stoły z piłkarzykami. Sportowej rywalizacji towarzyszyła muzyka związana z mistrzostwami piłki nożnej. Dla najlepszych Rzeszowski Dom Kultury ufundował nagrody. Ciekawym punktem strefy był nietypowy performance prowadzony przez tancerki Sceny Tańca „Colibri” z Rzeszowskiego Dom Kultury filia Staromieście. To one przeprowadziły interesującą akcję pod nazwą „Kopnij Piłkę”. Do oddania strzału na bramkę zachęcały mieszkańców Rzeszowa. W zabawę włączyli się m.in. prezydent miasta Tadeusz Ferenc oraz przewodniczący Rady Miasta Andrzej Dec. Inny performance był udziałem Zespołu Klaps z Rze-

W czerwcu rozpoczęły się dni rzeszowskich osiedli, których organizatorami są Rzeszowski Dom Kultury oraz przewodniczący rad i same rady osiedli. Są to imprezy plenerowe, które odbywają się od czerwca do września. Każde z dni osiedli to atrakcyjny program, na który składają się zabawy familijne, konkursy dla całych rodzin, rozgrywki sportowe, występy artystyczne, degustacje kulinarne oraz zabawa taneczna. Do tej pory we wspólnej zabawie uczestniczyli mieszkańcy osiedli: Kotuli, Kmity, Krakowska Południe, Pułaskiego, Staroniwa, Staromieście, Wilkowyja, Przybyszówka, Zalesie, Pobitno, Biała i Budziwój. Najbliższe dni rzeszowskich osiedli to: 26 sierpnia Drabinianka (godz. 11), Baranówka (godz. 10) i Załęże (godz. 15), 1 września Miłocin (godz. 14.30), 9 września Andersa (godz. 14) i Słocina (godz. 15), 16 września Zwięczyca (godz. 15). Zapraszamy.

TANECZNE SUKCESY Zespół Scena Tańca „Colibri” z Rzeszowskiego Domu Kultury zdobył I miejsce na II Ogólnopolskim Festiwalu Tańca „Intermedium” w Krośnie. Podczas przeglądu, 30 czerwca na scenie Regionalnego Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie rywalizowało 31 amatorskich zespołów tanecznych z całej Polski. Uczestnicy zaprezentowali różne formy taneczne: wido-

Tancerki ze Sceny Tańca „Colibri” . W kategorii powyżej 15 lat pierwsze miejsce przyznano dla Sceny Tańca „Colibri” z Rzeszowskiego Domu Kultury filia Staromieście. Zespół działa pod kierunkiem rzeszowskiego choreografa i instruktora Karoliny Słonki, a tworzą go doświadczone tancerki tańca współczesnego w wieku 14-23 lat. Podczas zawodów w Krośnie przedstawiły inscenizację taneczną pod nazwą „W pułapce podświadomości”. Jej tematem jest próba wyrwania się młodego człowieka z własnej podświadomości. Tę walkę przedstawia układ taneczny, który opiera się na technice tańca współczesnego, improwizacji ruchowej oraz własnych kostiumach. Rafał Białorucki


ECHO RZE­SZO­WA

Spotkania z przeszłością

Nr 8 (200) rok XVII sierpień 2012 r.

11

zawierucha na wschodnim pograniczu cz. vIII kewicza w Przemyślu. Redaktor naczelny miesięcznika „Wisnyk Zakerzonia”, w ydawanego w latach 2000-2002 przez Oddział Przemyski Związku Ukraińców w Polsce. Pan M. Huk podjął interesującą polemikę z opublikowanym w 1997 r. artykułem Bogdana Horbala „Ukraińska Powstańcza Armia na Łemkowszczyźnie”. W tej pracy podjął się uporządkowania znaczeń po szeregu nieuprawnionych stwierdzeń, których autorem jest Bohdan Horbal, którego artykuł opatrzony przypisami i krytyczny w zamyśle, zamiast wykonać naukową misję, wygenerował tylko niejedną błędną interpretację tytułowego problemu - podziemia ukraińskiego na Łemkowszczyźnie. Zacytuję obszerne fragmenty konstatacji pana Huka: Autor „Ukraińskiej Powstańczej Armii na Łemkowszczyźnie” zastosował w całym swym tekście nie tylko strategię nieuczciwości intelektualnej. Zaproponował także ryzykowny i raczej nieudany podział Łemkowszczyzny na trzy części: wschodnią, zachodnią i przejściową. Część zachodnią nazwał właściwą sugerując, że wschodnia Łemkowszczyzna jest niewłaściwą. Podział ten nie ma nic wspólnego z etnografią i tożsamością narodową, jednak wykonywał podstawowe zadanie w Horbalowym projekcie wydzielenia prawdziwej Łemkowszczyzny etnicznej. Udało mu się to za cenę drastycznego ograniczenia ruskiego obszaru etnograficznego do strefy jakoby bardziej wartościowej, bo sugerowanej jako etnicznie łemkowska. Nie stwierdził tego explicite, uważając najprawdopodobniej, iż Łemkowszczyzna właściwa jest dla każdego oczywista. Na Łemkowszczyźnie w taki sposób właściwej w 1945 r. Łemkowie B. Horbala biegali po lasach z karabinami i wyłapywali upowców. Natomiast w źródle, na które się powołał - wspomnieniach Iwana Dmytryka „W lisach Łemkowszczyny” - zdanie o tej treści po prostu nie istnieje. B. Horbal znowu zacytował zdanie wymyślone przez siebie, a przypisane I. Dmytrykowi, który napisał tak: - Bojówka przebywała tam już w 1945 r., lecz wtedy sprawy miały się źle, ponieważ ludność, przeważnie nieświadoma i otumaniona przez rusofilstwo, wrogo odnosiła się do UPA i wraz z bolszewikami i Polakami przeprowadzała obławy na bandy UPA, które mordowały naród ukraiński. O karabinach, upowcach i ich wyłapywaniu ani słowa. Zamiast tego drwina z oficjalnej propagandy. Zastanawiające jest to, że jeśli sam Dmytryk wykpił komunistyczną propagandę, to dlaczego całkiem poważnie potraktował ją Horbal? Dlatego, że ten pogląd jakoby odzwierciedlał stan historyczny i wspo-

Konflikt polsko-ukraiński wywołali Austriacy przekazując władzę nad Lwowem Republice Ukraińskiej. Przyjęta przez rząd polski w latach dwudziestych polityka inkorporacyjna do Ukraińców nie sprzyjała polityce porozumienia obu narodów. Antagonizowanie Ukraińców z Polską kontynuowali sowieci, a później Niemcy. Bez wątpienia główną odpowiedzialność za ludobójczy atak na Polaków ze strony UPA ponoszą nacjonaliści ukraińscy wykorzystywani przez Stalina i Hitlera. „Ukraińska Powstańcza Armia” na Łemkowszczyźnie Pragnę nawiązać do artykułu „Zbrodniarz bez zbrodni” red. R. Małka, który opisał, jak doszło do wyroku dla Wacława P., kombatanta, uczestnika walk na Wale Pomorskim i Zalewie Szczecińskim, rannego, uczestnika walk z bandami UPA, komendanta posterunku MO w Olchowcu. Wpierw prokurator Mirosław P. przesłuchał licznych świadków, którzy niczego nie widzieli, a jedynie coś słyszeli przed sześćdziesięciu laty i na tej podstawie posądził Wacława P., kombatanta o nieposzlakowanej opinii, niemal dziewięćdziesięcioletniego, schorowanego człowieka o zbrodnię przeciwko narodowi polskiemu i zbrodnię przeciwko ludzkości. Na czym ta zbrodnia polegała? A na tym, że ponoć Wacław P., jako komendant posterunku w Olchowcu bezprawnie zatrzymał Ewę S. narodowości łemkowskiej” na całą noc w milicyjnym areszcie. Wyjaśniono, że Łemkowie nie byli upowcami. Ta nieprawdziwa teza jest już od kilku lat w Polsce powielana. Postanowiłem to jakoś wyjaśnić. Dotarłem do teksu pana Bogdana Huka z Przemyśla z dnia 24.02.2012 r., który wyjaśnił ten dylemat często się pojawiający. Bogdan Huk (ukr. Богдан Гук, ur. 1 maja 1964 w Morągu) – dziennikarz narodowości ukraińskiej, zajmujący się tematyką mniejszości ukraińskiej i stosunków ukraińsko-polskich w Polsce po II wojnie światowej, w 1975 wraz z rodzicami zamieszkał we wsi Komańcza. W latach 1979-1982 uczęszczał do II Liceum Ogólnokształcącego im. Marii Skłodowskiej-Curie w Sanoku. Absolwent Wydziału Rusycystyki i Lingwistyki Stosowanej, Katedra Filologii Ukraińskiej Uniwersytetu Warszawskiego, magister filologii ukraińskiej (1990). Od wyjazdu z Warszawy w 1997 do Przemyśla regionalny korespondent „Naszego Słowa” w tym mieście. W latach 1998-2000 nauczyciel języka i literatury ukraińskiej w Zespole Szkół Ogólnokształcących im. Markijana Szasz-

kalendarium

10 lipca 2012 – Sejm uczcił chwilą ciszy ofiary rzezi wołyńskiej. W 2013 roku przypada 70. rocznica upowskiego ludobójstwa na Wołyniu i w Małopolsce wschodniej 2 sierpnia 1944 – wyzwolenie Rzeszowa przez wojska I Frontu Ukraińskiego i oddziały I Armii Wojksa Polskiego. 6 sierpnia 1914 – wyruszenie z krakowskich Oleandrów Pierwszej Kompanii Kadrowej. 6 sierpnia 1944 – rozpoczęcie działalności warszawskiej Harcerskiej Poczty Polowej. Na tej tradycji powstaje w Rzeszowie w Szkole Podstawowej nr 3 w 1957 Harcerska Poczta. 6 sierpnia 1944 – pierwszy meldunek do KW MO w Rzeszowie o napadzie band UPA na Baligród. 12 sierpnia 1941 – ogłoszenie w ZSRR amnestii dla obywateli polskich przebywających w łagrach. 18 sierpnia 1944 – pierwsze posiedzenie konstytucyjne Wojewódzkiej Rady Narodowej w Rzeszowie, które odbyło się w rzeszowskim ratuszu. Uważane jest za inaugurację funkcjonowania województwa rzeszowskiego. 30 sierpnia 1651 – zakończenie zwycięskiej dla Polski bitwy pod Beresteczkiem, Rada Najwyższa Ukrainy uchwaliła z tej „okazji” uroczyste świętowanie wyzwolenia narodu od Rzeczypospolitej oraz uczczenie na szczeblu państwowym 360. rocznicy bitwy pod Beresteczkiem.

magał jego własne poglądy. Jednak Horbal nie musiał dać wiary informacji Dmytryka bez względu na jej status kpiny czy wiedzy. Będąc historykiem powinien wiedzieć, że władze nie dopuszczały Rusnaków do uczestnictwa w jakichkolwiek obławach. Nie istnieją jakiekolwiek dokumenty wspierające strategię ideologiczną B. Horbala. Na Łemkowszczyźnie postulowane przez niego przy pomocy zafałszowań właściwe zachowania jej mieszkańców wobec UPA nie miały miejsca. Bogdan Horbal w artykule „Ukraińska Powstańcza Armia na Łemkowszczyźnie” popełnił fundamentalne błędy niewiedzy i dopuścił się świadomych przekłamań źródeł. Powodem takiego postępowania była świadoma rezygnacja historyka z wiedzy historycznej pozbawionej doraźnego celu ideologicznego. Powielanie jego błędów przez osoby szukające rzetelnej wiedzy zachęca do oceny nie tylko samej narracji, ale i wyciągniętych przez Horbala wniosków. Oto i one. Przedstawiam je wraz z moimi krytycznymi uwagami na ich temat. Ukraińska Powstańcza Armia przyszła na Łemkowszczyznę z zewnątrz i przez cały czas swego tam istnienia była dowodzona przez ludzi z zewnątrz. Przyjęcie powyższego wniosku oznaczałoby zarazem twierdzenie, że także w przemyskie, na Chełmszczyznę czy na Podlasie UPA przyszła z zewnątrz, co na gruncie historiografii jest nie do obrony. UPA rozprzestrzeniała się począwszy od Wołynia i docierała wszędzie tam, dokąd dotrzeć mogła, wykorzystując dogodne warunki. Oprócz tego opinia B. Horbala jest nieprzemyślana, ponieważ explicite postuluje przyjęcie wniosku o podboju Łemkowszczyzny przez UPA. Jednak autor uchylił się od jego zaprezentowania lub nie miał siły go obronić (nawet rozporządzając niepospolitą skłonnością do fałszowania źródeł historycznych). UPA uzyskała szerokie poparcie Łemków zamieszkujących obszar przejściowy (Łemkowszczyznę Wschodnią, głównie sanockie). UPA nie uzyskiwała na Łemkowszczyźnie poparcia Łemków, a Rusinów/Rusnaków o ukraińskiej opcji narodowej. Łemkowszczyzna wschodnia bez względu na popieranie czy niepopieranie UPA jest Łemkowszczyzną, a opatrywanie przymiotnikiem właściwa Łemkowszczyzny zachodniej świadczy o kapitulacji autora wobec samego przedmiotu swych dociekań - Łemkowszczyzny jako całości. W wyniku polsko-ukraińskiej wojny domowej w Karpatach w latach 1944-1947 ukraiński ruch narodowy uzyskał sporą liczbę sympatyków. Odnosi się to głównie do terenu sanockiego, ale dotyczyło całej Łemkowszczyzny i było udziałem Rusinów/ Rusnaków-Ukraińców nie tylko z sanockiego, ale także gorlickiego i nowosądeckiego. Poczynając od krośnieńskiego na zachód UPA znajdowała znikome poparcie. Jedynie pojedynczy Łemkowie na tym obszarze

zasilili szeregi UPA oraz służyli w siatce cywilnej. Nadrejon Werchowyna nigdy nie doszedł do zadawalającego stanu rozwoju. Także na zachód od krośnieńskiego UPA w latach 1946-1947 znalazła poparcie po prostu wystarczające dla jej istnienia i działania - o inne poparcie nie chodziło. B. Horbal nie ma najmniejszych dowodów na to, że chociaż jeden jego fantazmatyczny Łemko służył w szeregach UPA i siatce cywilnej OUN. Wszyscy ich członkowie byli Rusinami/Rusnakami (Ukraińcami) z Łemkowszczyzny. Nadrejon Werchowyna istniał 4 miesiące i został zlikwidowany przez Akcję Wisła. Jednak według zasad funkcjonowania podziemia ukraińskiego punktem kulminacyjnym rozwoju zaplecza w postaci siatki OUN była możliwość utrzymania przez nią oddziału UPA. I właśnie ten stan zachodnia Łemkowszczyzna osiągnęła wraz z zaistnieniem nadrejonu Werchowyna we wrześniu 1946 r. Gdyby było inaczej, to oddział Udarnyk-1 pod dowództwem Romana Hrobelskiego, ps. „Brodycz” z 1. Batalionu Łemkowskiego UPA w ogóle nie zostałby tam przerzucony z Łemkowszczyzny wschodniej. Tymczasem przetrwał on w Rusińskich /rusnackich (ukraińskich) wsiach bez strat najgorszy okres zimy z 1946 na 1947 r. i korzystając z dalszego poparcia miejscowej ludności utrzymał się tam aż do lata 1947. Oddział UPA „Smyrnego’ uważany za łemkowski atakował Polaków podobnie jak jego pobratymcy z Wołynia. A oto co „Smyrny” sam opisał. Najbardziej spektakularną akcją terrorystyczną, dokonaną przez „Smyrnego”, było spalenie wsi Łabowa koło Krynicy wspólnie z oddziałem Modesta Rypeckiego „Horysława”, przybyłym ze wschodu. Pod datą 27.06.46 r. „Smyrnyj” zanotował w dzienniku: „Przeprowadzamy wspólną akcję z bojówkami Hor (Modesta Rypeckiego „Horysława” – przyp. B. H.) na wieś Łabowa. Rozbrajamy posterunek milicji i palimy budynek. Likwidujemy także budynek gminny, pocztę i palimy wszystkie chaty pozostałe po wysiedlonej ludności ukraińskiej. Część zajęli już Polacy”. Następnego dnia zanotowano w dzienniku: „Prowadzimy dwie wielkie bitwy z polskim wojskiem i UB […] Pierwszy bój o godzinie pierwszej po południu, a drugi o szóstej wieczorem. Po naszej stronie nie ma żadnych strat ani rannych. Natomiast po stronie wroga ponad 10 zabitych i kilkunastu rannych”. To działo się w państwie polskim, dlatego siły bezpieczeństwa zgodnie z nakazem Konstytucji miały obowiązek wszystkimi dostępnymi środkami bronić całości ziem Rzeczpospolitej. Nie możemy mieć wątpliwości, że zatrzymana na posterunku MO kobieta przynależna do łemkowskiej grupy etnicznej zatrzymana była zgodnie z ówczesnym prawem. Upowcom Łemkom nie należą się żadne wyjątki. Zdzisław Daraż


12

ECHO RZE­SZO­WA

Nr 8 (200) rok XVII sierpień 2012 r.

MÓJ POWOJENNY RZESZÓW

Bogusław Kotula Jubileusz wyznaczony dokładnie wymiarem czasowym to piękna rzecz. Jubilat powinien być w miarę wiekowy, poważny, mądry i jakoś wybijający się w szarym świecie rzeczywistości. Nie musi pamiętać ile to już lat, bo pamiętliwi dadzą sobie z tym radę. Przyjęło się, że święci się rocznice dwudziestopiątą i pięćdziesiątą, a dalej na mecie koniecznie z zerem lub piatką. Jubilata uświęca się w rocznicę jego urodzin lub początku jakiejś znaczącej działalności. Na jakimś warszawskim jubileuszu wielkiego Ludwika Solskiego posadzono naprzeciwko marszałka Konstantego Rokossowskiego. Dysponujący wspaniałą pamięcią wiekowy aktor

Stanisław Kłos

Tym razem zapraszam na wycieczkę do Krzemienicy, wioski położonej w powiecie łańcuckim, ale tylko kawałek dalej na wschód od Krasnego. Krzemienica godna jest uwagi z racji drewnianego kościółka sięgającego być może czasów średniowiecza, ale nie tylko. Krzemienica usadowiła się na

długo przyglądał się marszałkowi, po czym głośno przez stół powiedział: - ale naczelnikowi to lepiej było z wąsami. Szanowny jubilat musi być przede wszystkim odznaczony. Powinno o tym pamiętać państwo, resort, jakiś związek czy stowarzyszenie. Polowanie zaczynało się od ukrzyżowania chlebowym kawalerem. U wielu dyndało tego na klapach sporo, a nawet jeszcze więcej. W ostatnią drogę takiego nieodżałowanego nieboszczyka wyposażano w dwie poduszki – jedną pod trumienną głowę, drugą pod medale. Po zakopaniu w niepamięć okresu ludowej państwowości, inne rocznice gonią obchody, jubileusze, ścigają upamiętnienia. Trzeba wiedzieć, że obchodzenie rocznic, które mają charakter ogólnonarodowy, to wynalazek zupełnie nowy. Na przykład rocznice bitew zaczęto czcić dopiero w połowie XIX wieku. Oczywiście, nie zawsze cały naród chce obchodzić jakąś rocznicę. Od bardzo dawna obchodzono przede wszystkim święta zawarte w kalendarzu świąt kościelnych. Nikt nie odważył się ruszyć ogólnonarowej rocznicy 3 Maja. W przeszłości jednak, szczegól-

jubel u jubilata

nie po powstaniu listopadowym, święto Konstytucji 3 Maja miało wiele nie tylko politycznych podtekstów. Zresztą do kazdej rocznicy można przyczepić się. 22 lipca bieżącego roku minęła okrągła, 50. rocznica uchwalenia Konstytucji Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej (bardzo drobnym makiem zasiana). W lipcu mija również 60. rocznica zagłady rzeszowskiego getta. No, właśnie! Do licytacji pierwszej rocznicy już nie wchodzę, bo to temat politycznie nieaktualny. Zaś o zagładzie rzeszowskiego getta napisano prawie wszystko. Piszę prawie, bo... Sam nie wiem, dlaczego coroczny marsz pamięci idzie od stacji kolejowej Staroniwa na teren dawnego, żydowskiego kirkutu? Było przecież odwrotnie. Transporty śmierci odchodziły przede wszystkim właśnie ze Staroniwy, tylko chyba dwa odjechały z rampy wojskowej przy ul. Batorego i to do Majdanka. Wszystkie inne odjeżdżały do Bełżca. Nie wiem, czy organizatorzy tej tragicznej pamięci wiedzą, że kości Żydów z getta leżą także w ziemi przy nowym wiadukcie kolejowym na Budach, w pagórku przy wjeździe do Aeroklubu Rzeszowskiego,

na obecnym placu Śreniawitów, przez który Niemcy przebili ulicę od Hetmańskiej do Zamkowej. Skąd właśnie tam te kości wzięły się? Wymyśliłem pomnik na wymordowanym rzeszowskim getcie, w podgłogowskim Borze, tablicę na starej synagodze, wymyślę i wymienioną wyżej tragiczną, a jakże potrzebną pamięć. Jak była i jak przebiegała część artystyczna określonego jubileuszu? Aż się prosi nie zapomnieć o jublu. Termin pochodzi z hebrajskiego – jobel. Oznacza on róg barani, trąbę. W roku jubileuszu 50-lecia umarzano długi, uwalniano niewolników i... Ale taki szpas przydałby się dzisiaj wielu Polakom! Jubileusze tych wielce zasłużonych dla... świętowano w Rzeszowie w reprezentacyjnych miejscach. Pamiętam taki jeden w sali widowiskowej WDK. Na zewnątrz panował nieprawdopodobny upał, a wszyscy obecni jak jeden mąż odziani byli w czarne garnitury, pod zaciśniętymi na ostatni guzik koszul ciemnymi krawatkami. Wtedy najbliższa klimatyzacja była na Arktyce. Trwały w nieskończoność przemówienia, wystąpienia, partyjne pienia.

Wspomnę tylko, że po procentowym jublu szatniarz z WDK nazbierał kilkanaście porzuconych marynarek. Zostałem zatrzymany późnym wieczorem w swoim własnym domu. Na Jagiellońskiej wyjaśniono mi, zresztą nie tylko mnie, jaki ładunek wybuchowy podłożyliśmy pod drewnianą trybunę! Na szczęście, po nocnej rozbiórce 22-lipcowej trybuny wszystko wyjaśniło się (właściwie co?). Można przy okazji przypomnieć taki maleńki fakcik. Przed każdym wielkim, ważnym, państwowym świętem zamykano do milicyjnej przechowalni czasem kilku, czasem kilkunastu takich dyżurnych czyhających na obalenie władzy ludowej. Nic im nie robiono, nie przesłuchiwano, dawano nawet karty do gry w zechcyka czy ferbla. Licytacja co do ważności różnej pamięci i sposobu świętowania tej pamięci trwa, mało, ma tendencję zwyżkującą i to na fest. Podobno w Galicji za cysorza Franz Josefa różnych świąt państwowych i to takich bez podpisywania list obecności było cosik z kilkanaście.

madonna krzemienicka i nie tylko

północnym skłonie Podgórza Rzeszowskiego w dolinie bezimiennego potoku wcinającego się mocno w jego północną krawędź. Górna część wsi sięga wierzchowiny lessowego wzniesienia, dolna położona jest u jego podnóża w dawnej dolinie Wisłoka, nieco ponad 70 m niżej. Wieś posiada średniowieczny rodowód. Wymieniana po raz pierwszy w 1369 roku należała do Pileckich, dziedziców Łańcuta, powstała zapewne znacznie wcześniej. Według tradycji miała być lokowana przez Kazimierza Wielkiego w 1342 roku i zasiedlona przez osadników sprowadzonych ze Śląska i Saksonii. Współczesna Krzemienica to duża wieś podmiejska, dobrze zagospodarowana i zabudowana ładnymi, przeważnie nowymi domami. Oprócz wspomnianego kościółka nie brak tu i innych ciekawych obiektów oraz

miejsc godnych uwagi. Warto podkreślić, że niejako na przekór widocznej niemal na każdym kroku nowoczesności, jej mieszkańcy kulty wują tradycje i stare zwyczaje, działa tu zespół folklorystyczny i kapela ludowa, powszechnie znany jest starodawny obrzęd „Wesele krzemienieckie”. Pośrodku wsi, przy drodze zbiegającej w dolinę, stoją dwa kościoły, nowy murowany i stary drewniany. Ten pierwszy to okazała świątynia parafialna pw. MB Pocieszenia zbudowana w latach 1973-1975 według projektu rzeszowskiego architekta, Jerzego Noska. Wyróżnia się nie tylko bryłą, ale też i wystrojem wnętrza, którego autorami byli krakowscy artyści, profosowie Mieczysław Sobierski i Stanisław Jakubczyk. Z tablicy umieszczonej na frontonie kościoła możemy się dowiedzieć, że tutejsza parafia powstała w 1391 roku. Z tego stulecia pochodzi piękna, gotycka figura Matki Boskiej z Dzieciątkiem pochodząca z około 1360 roku, umieszczona w specjalnie w tym celu wzniesionej kaplicy, przeniesiona tu z położonego nieopodal drewnianego kościółka. Jak pisze Inga Sapetowa, znany historyk sztuki, figura Madonny Krzemienickiej przy swoich archaicznych cechach stylowych, wyróżnia się wśród analogicznych zabytków z drugiej połowy XIV wieku wysokim poziomem artystycznym. Dodajmy do tego, że od stuleci uważana jest za cudowną. Dawny kościół parafialny pw. św. Jakuba Starszego stoi po przeciwnej stronie drogi, na nieznacznym pagórku ocienionym sędziwymi drzewami. W porównaniu do poprzedniego jest to świątynia nieduża, o prostej bryle, nakryta dachem namiotowym

zwieńczonym sygnaturką, trójnawowa, z węższym prezbiterium, w całości pobita gontem. Według powszechnie przyjętej wersji kościół ten został zbudowany w latach 1750-1754 (ostatnia data to rok jego konsekracji) w miejscu poprzedniego, spalonego w 1750 roku. Co do tego są jednak pewne wątpliwości. Być może jest to jeden z najstarszych drewnianych kościołów w regionie, którego powstanie można datować na XV, a nawet koniec XIV stulecia. Przypuszcza się, że podczas pożaru w 1750 roku uległ on tylko częściowemu zniszczeniu i wkrótce został odbudowany. Wnętrze świątyni bardzo interesujące, szczególnie korpus nawowy, którego nawy boczne oddzielone są od nawy głównej smukłymi filarami połączonymi łukami. Główne elementy wyposażenia wnętrza to: ołtarz główny, rokokowy, pochodzący z połowy XVIII, trzy ołtarze boczne, barokowe z końca XVII wieku i ambona, późnobarokowa z drugiej połowy XVIII stulecia. Wszystkie są bogato rzeźbione i złocone, z równie starymi obrazami. Interesującym elementem jest drewniane epitafium z portretem biskupa przemyskiego ks. W. H. Sierakowskiego. Kościół otacza drewniane ogrodzenie nakryte gontowym daszkiem pochodzące z 1827 roku, w ciągu którego znajduje się drewniana dzwonnica wzmocniona murowanymi filarami i równie drewniana kostnica. Oba te obiekty pochodzą z połowy XVIII wieku, lecz podczas budowy ogrodzenia zostały przebudowane. Na zakończenie warto dodać, że pomimo upły wu stuleci stara świątynia prezentuje się okazale, w latach 2002-2009 budowla, jak i jej

w yposażenie przeszły gruntowną renowację. Jest tylko jeden kłopot, aby od wewnątrz poznać te cuda kunsztu, trzeba trafić na czas otwarcia świątyń. Na terenie wioski zachowały się pozostałości dwu folwarków, niestety są to już tylko fragmenty zieleni z okazami sędziwych drzew. Wśród kilku istniejących tu kapliczek warto wymienić kapliczkę św. Jakuba nad źródłem od dawna uważanym, że jego woda ma cudowne moce i niezwykle malowniczą kapliczkę św. Jana Nepomucena z 1875 roku, stojącą w dolnej części wsi, na wyspie pośrodku stawu. Obie kapliczki osnute są czarami ludowych legend, co jeszcze dodaje im uroku, osnuwa nimbem tajemniczości. Zaręczam, że warto odbyć spacer po Krzemienicy, poznać jej zabytki i zakątki.

nowomowa

haukacz na tygrysie wegetariańskim

Bajka premiera – istnieje bez wątpienia, gdyż ogłosił on to własnogębnie w przytomności całej czeredy pismaków i w dodatku w telewizorni też. Zdiagnozował bowiem swojego nowego ministra od upadku rolnictwa i wsi, niejakiego koniczynkowego posła Kalembę, że zdecydowanie nie nadaje się on do jego bajki. Jeśli jakiś bohater bajkowy nie pasuje do obsady bajki premiera, to zaświadcza bez żadnego mru mru, że bez premierowskiej bajki, ani rusz. Od razu rodzą się jednak pytania merytoryczne. Jaka to bajka? Optymistyczna, czy dobrze kończy się, ma jakieś szwarccharaktery, czy ma Kubusia Fatalistę albo Pszczółkę Maję? O sierotki Marysie nie pytam, bo te tyrają w PiS i PJN. Najbardziej odpowiada mi tu Ali Baba i 40 rozbójników, przy czym za ich wiceherszta robi z pewnością minister Rostowski. O tym, że premier Tusk bajki pisać umie, przekonał mnie już podczas pierwszego expose. Roztoczył przed narodem tak bajeczną perspektywę,

że nawet ci z Anglii chcieli wracać. W porę jednak zorientowali się, że w premiera można wierzyć, ale tylko w zakresie talentów literackich. Bajkopis ci on przedni! Haukacz – ma ponoć zastąpić „papugę”. Takiego nowego określenia dorobili się nasi rodzimi adwokaci, albo jak kto woli mecenasi. Całość utworzono od dźwiękonaśladowczego wyrażenia hau, hau. W ten sposób powstał poprawnie od strony słowotwórczej urobiony rzeczownik osobowy. Jeśli zagłębić się w semantykę tego rzeczownika, wyjdzie nam, że do obszczekiwania naszych nieprzyjaciół możemy wynająć sobie kogoś, kto lepiej od nas posiadł sztukę szczekania na kogo trzeba, czyli właśnie owego haukacza. Pojęcie z pewnością o zabarwieniu zdecydowanie pejoratywnym. Zastanawiam się tylko, dlaczego do tego procederu musimy od razu wykorzystywać sympatyczne i wdzięczne zwierzątka. Przecież wrednych cech u naszych bliźnich mamy

ci dostatek! Poparć – zbieranie zapowiedział podjarosławski poseł Golba w kwestii telepiącej nim ambicji objęcia w Polsce tronu balonowego królestwa od kopania. Oczywiście, po uprzedniej detronizacji innego władyki kopanego, czyli Grzegorza Laty. Taki czad, że kosmos! Jak mawia młodzież. Ale wpierw musi pan poseł ambitnie zebrać aż 15 tych poparć u balonowych elektorów, aby kandydować do prezesowego i w dodatku balonowego „stolca nagłego spadnienia”. Oby tylko w znojnym pędzie do tego stolca nie zebrał samych zaparć, bo wówczas będzie gorzej, niż niestety. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że po wiktorii wyborczej prezesa Golby nasza balonowa potencja rozkwitnie jeszcze bardziej niż patriotyzm Macierewicza i prezesa I Ogromnego razem wziętych. Tyg r ysa wegeta r ia ńsk iego – dostrzegł w Donaldzie Tusku Andrzej Celiński. Tygrys, jaki jest, każdy widzi. Ale żeby to kocisko zechciało

żreć marchewkę, banany i kapustę, jak nie przymierzając jakaś małpa, baran albo koza? Niemożebne! Co by sobie o nim pomyślały lwy, lampary, rysie i zwykłe nasze dachowce! Sam premier na tygrysa nie wygląda. Jeśli już, to może na wyliniałego ździebko lwa, ale tylko salonowego. Andrzej Celiński wyraźnie pił do niezwykłej łagodności premiera w stosunku do wyczynów swojego ponoć ludowego koalicjanta. Może on sobie porozrabiać niczym młody zając w kapuście, ktoremu wolno zeżreć ile chce sałaty narodowej, że o tej kapuście już nie wspomnę, a pan premier jedynie nastroszy się, pomruczy niczym tygrys, ale koalicjanta nie pożre, bo gustuje w jarskich przysmakach. I tak to się trzyma, jak w starym dowcipie żydowskim. Rabin strofuje ubogiego Żyda. - Że ty Icek jesteś biedny, rozumiem, ale że w tak brudnym chałacie chodzisz, to jesteś brudas. - Panie rabin, inaczej nie mogę, bo gdybym ja ten chałat wyprał, to on się rozleci. I dlatego tygrys jest

wegetariański. Żywcem mordowanie – dostrzegł minister Sikorski po stronie rządowej w wojnie domowej toczonej w Syrii. Mordowanie, wiadomo! Zabijanie ludzi czym się da: kłonicą widłami, siekierą, bronami, nożem, kosą, z pistoletu, karabinu. Ale zabijanie żywcem? Od razu wyłania się pytanie, o który żywiec chodzi? Rogaciznę z nierogacizną i drobiem, czy ten żywiec od moczykijów? Walnięcie kogoś tucznikiem, bukatem czy chociażby w y rośnięt y m indyk iem k rzy wdę może wyrządzić, ale przyrżnięcie komuś kurą grzebiącą, albo kiełbikiem? Może wyłącznie rozweselić mordowanego na śmierć, jak mawiał pewien klasyk kabaretowy. Jeśli nasi chcą już koniecznie kogoś mordować tym żywcem, to niechaj ich lepiej gęś kopnie, a dudek świśnie. Roman Małek


ECHO RZE­SZO­WA

Rozmaitości

jak hrabina zofia branicka, wnuczka siostry faktycznie cara rosji stała się właścicielką słociny. cz. II

Będąc w małżeństwie z idiotą Piotrem, Katarzyna zakochuje się w Polaku Stanisławie Auguście Poniatowskim (którego po latach ustanowi królem Polski), przebywającym w Petersburgu jako sekretarz posła angielskiego. Z tego związku Katarzyna urodziła w roku 1757 Annę Piotrowną, która zmarła w dzieciństwie. Wzajemna sympatia Stanisława i Katarzyny nigdy nie wygasła, o czym świadczy list z czerwca 1762, gdy Katarzyna była już faktyczną carycą Rosji, w którym odpowiada Poniatowskiemu na jego prośbę o ponowne spotkanie. Caryca Katarzyna odpisała: „ponieważ muszę mówić jasno, a ty postanowiłeś ignorować to, co mówię ci od pół roku, fakty są takie, że jeżeli tu (do Petersburga) przyjedziesz, najprawdopodobniej oboje zostaniemy zamordowani”. List ten świadczy o bardzo niepewnej przyszłości Katarzyny w tym czasie. Następnym faworytem Katarzyny został porucznik gwardii Grigorij Orłow, który jest ojcem trzeciego dziecka Katarzyny, ur. w kwietniu 1762 syna Aleksieja Grigorijewicza (przybrał nazwisko Bobrinski) uznanego po latach przez cara Pawła I jako przyrodniego brata. 25 lipca 1761 umiera caryca Elżbieta – przez pół roku carem Rosji jest zdziecinniały idiota Piotr III (VII 1761 – VI 1762). Stanowi on zagrożenie życia dla Katarzyny i jej syna Pawła, którego nigdy nie uznał za swojego. W tej sytuacji zawiązuje się spisek pięciu braci Orłowów – gwardzistów elitarnego pułku Izmaiłowskiego – i ich przyjaciela z gwardii, starszego sierżanta Grigorija Potiomkina. Spisek akceptuje Wielka Księżna Katarzyna. Z 28 na 29 czerwca 1762 r. spiskowcy aresztują cara Piotra III. 28 czerwca 1762 r. Katarzyna odbiera w koszarach gwardii pierwsze hołdy wiernopoddańcze, również od Potiomkina, który ma 23 lata. Późnym wieczorem 28 czerwca 1762 r. Katarzyna przybywa do pałacu zimowego w Petersburgu i odbiera przysięgę wiernopoddańczą składaną przez Rosjan nowej władczyni. Nowa caryca hojnie wynagradza spiskowców. Osobiście mianuje Potiomkina porucznikiem gwardii, nadaje mu posiadłości z 600 chłopami i obiecuje 10 tys. rubli. Spisek się powiódł. Bracia Orłow dążą do małżeństwa swego brata Grigorija z Katarzyną, a ponieważ na przeszkodzie stoi uwięziony małżonek Katarzyny car Piotr III, za jej wiedzą 5 lipca 1762 r. uduszono go. Dokonał tego osobiście Aleksiej Orłow. Odtąd w Europie Katarzyna zyskuje złą sławę jako cudzołożna caro- i mężobójczyni.

Katarzyna oświadcza Europie, że Piotr III zmarł na kolkę hemoroidalną. Legitymizacją władzy w Rosji, atutem i glejtem bezpieczeństwa Katarzyny był jej syn Paweł, urodzony, gdy była ona żoną następcy tronu carów Piotra III. Katarzyna strzegła syna jak oka w głowie, gdyż był fundamentem jej władania Rosją. Nieważne było czyim biologicznym synem był Paweł. Prawnie był synem następcy na tronie carów. (O tym, że Paweł był synem Sołtykowa, świadczy również uderzające jego podobieństwo do Sołtykowów). Koronacja Katarzyny odbyła się w soborze Uspienskim na Kremlu w niedzielę 22 września 1762 r. – oczywiście w obecności następcy na tronie carów, 8-letniego Pawła – późniejszego cara Pawła I. Mówiła Katarzyna: „przejęłam władzę, by chronić swego syna przed zemstą Piotra III” (ten ostatni nie uznał go nigdy za swojego syna). Po koronacji Grigorij Orłow został generałem adiutantem, zaś jego bracia otrzymali tytuły hrabiowskie i nadania. Potiomkin otrzymał srebrną zastawę i kolejne 400 dusz koło Moskwy. Tak więc w wieku 23 lat Potiomkin na dworze carycy w Petersburgu widziany jest jako inteligentny parodysta-erudyta władający wieloma językami, znawca prawosławia, teologii i kultury ludów Rosji. W czerwcu 1764 r. – w czasie próby uwolnienia i przywrócenia na tron – zamordowano w twierdzy w Szliserburgu Iwana VI (panującego w latach 1740-1741) więzionego tam bezimiennie. To caryca Katarzyna II wcześniej wydała rozkaz, aby zabić Iwana w wypadku podjęcia tego typu próby – wszystko w obawie o swoją władzę w Rosji. To utwierdziło opinię o niej w Europie jako carobójczyni. Potiomkin zdobywa dla Rosji wybrzeże Morza Czarnego – zawiera potajemny ślub z Carycą. W r. 1763 Katarzyna mianuję Potiomkina asystentem Prokuratora Świętego Synodu – czyli rady do kierowania cerkwią. Potiomkin otwarcie mówi o swej miłości do cesarzowej. W 1767 r. Potiomkin został mianowany strażnikiem w komisji kodyfikacyjnej – namiastki parlamentu Rosji. W 1768 r. Potiomkin został szambelanem dworu. W latach 1769-1770 jako generał-major kawalerii walczy Potiomkin w I wojnie rosyjsko-tureckiej. Rosja zajmuje wschodnie wybrzeże Morza Czarnego. W latach 1773-74 jest na czele armii i przekracza Dunaj, zdobywa Bukareszt, wyróżnia się bohaterstwem pod Silistrą. W 1774 r. awansuje na adiutanta jej cesarskiej mości – zostaje jej faworytem. Ma 34 lata – Katarzyna jest o 10 lat starsza. cdn. Kazimierz Sikora

Nr 8 (200) rok XVII sierpień 2012 r.

13

vi dni futomy

Kapela z Futomy Z początkiem lipca w Futomie zorganizo- mi z licznych podróży po świecie. Przybyli wano już szóste z kolei dni tej miejscowości. także przedstawiciele rzeszowskich instytucji Tradycyjnie już to święto wszystkich miesz- i organizacji z posłem Stanisławem Ożogiem kańców tego urokliwego sołectwa otrzymało i prezesem Towarzystwa Przyjaciół Rzeszowa, staranną oprawę i urozmaicony program w Zdzisławem Darażem, na czele. wersji dla każdego coś interesującego i miłego. Na swiątecznej estradzie zaprezentowały się W szkolnej sali gimnastycznej zorganizowano miejscowe zespoły od najmłodszych poczynawielotematyczną ekspozycję od historycznych jąc, a na znanej kapeli z Futomy i orkiestrze pamiątek poczynając, poprzez twórczość dętej z Błażowej kończąc. Gospodynie miejrodzimych artystów, a kończąc na wystawach scowe zaś wszystkich uraczyły regionalnymi fotograficznych upamiętniających światowe przysmakami w dużym i urozmaiconym wojaże futomian. Jeśli kogoś interesowały wyborze. Palce lizać! dziewiętnasto- i dwudziestowieczne warunki Augustyn Jagiełła życia wiejskiego oraz związane z tym sprzęt y i urządzenia gospodarskie mógł odwiedzić lokalną izbę pamięci urozmaiconą uruchomionym na czas imprezy dawnym warsztatem szewskim. Honory gospodarzy pełnili Małgor z at a D r e wniak, sołtyska wsi i Zyg mu nt Kustra, burmistrz Blażowej. Gościem honorowym tegorocznych dni była popularna i znana podróżniczka, Elżbieta Dzikowska, która z właściwą sobie swadą dzieElżbieta Dzikowska liła się wrażenia-

TANKUJ Stacja benzynowa ul. Lubelska


14

ECHO RZE­SZO­WA

Nr 8 (200) rok XVII sierpień 2012 r.

sukcesy młodych siatkarzy aks mos

Mistrzowie Polski, klasy IV.

W kategorii trójek klas V, druż y na AKS MOS prowadzona przez trenerów Piotra Szetelę i Bogdana Kija zajęła II miejsce. Drużyna grała w składzie: Karol Marszałek, Karol Wiśniowski, Bartosz Pichla i Radosław Kij. W zabrsk im turnieju ma ł y m siatkarzom kibicowa li w ielokrotni medaliści mistrzostw Polski i świata – ambasador Kinder + Sport Sebastian Świderski, Piotr Gruszka oraz Paweł Woicki. Patronat Honorowy nad rozgrywkami Kinder + Sport sprawowali Minister Sportu i Turystyki oraz Minister Edukacji Narodowej. W Polsce Kinder + Sport to nazwa największych rozgrywek siatkarskich dla najmłodszych, które prowadzi firma Ferrero z Polskim Związkiem Piłki Siatkowej. Organizatorzy tego turnieju postawili na dyscyplinę, która od wielu lat, jako gra zespołowa nieustająco odnosi sukcesy. Może młodzi siatkarze z drużyny AKS MOS zasilą kiedyś naszą mistrzowską drużynę Asseco Resovia. Stanisław Rusznica

Chłopcy rzeszowskich szkół mają możliwość uczestniczyć w zajęciach sportowych z siatkówki prowadzonych przez trenerów Międzyszkolnego Ośrodka Sportowego. Zajęcia z minisiatkówki prowadzone są dla nich trzy razy w tygodniu w szkołach podstawowych nr 2 i 23. W minionym roku szkolnym młodzi siatkarze, chłopcy klas czwartych i piątych szkół podstawowych odnieśli wiele zwycięstw. W XVIII Ogólnopolskim Turnieju Minisiatkówki o Puchar Kinder + Sport, jaki odbył się w dniach 1- 2.07.2012 w Zabrzu, nasi młodzi siatkarze odnieśli wspaniałe sukcesy. W kategorii dwójek klas IV drużyna rzeszowska AKS MOS trenera Piotra Szeteli zajęła I miejsce. Wystąpiła w składzie: Jakub Durski, Albert Warzocha i Łukasz Ogonowski. Zwycięstwo drużyny dało możliwość uczestniczenia jej w X Memoriale Huberta Jerzego Wagnera w Zielonej Górze. Drużyna trenera Tomasza Cmocha w składzie: Miłosz Cmoch, Michał Adamczyk i Rafał Stygar zajęła II miejsce. Wicemistrzowie Polski, klasy V.

Marian Ważny

pamiętajmy o kresach

Kresy Wschodnie, a więc tereny, które najczęściej utożsamiane są z II Rzeczpospolitą, szczególnie dla mieszkańców naszego regionu, z racji bliskości granicy budzą emocjonalne skojarzenia. Dzieje się tak, bo ktoś z rodziny wywodzi się z tamtych stron, albo w trakcie wycieczki oczarowało nas piękno tej krainy. Sporo jest i takich, których poprzez lekturę książek naszych klasyków porwała historia i klimat Kresów. W sumie trudno wobec Kresów być obojętnym. I może dlatego niektórzy o nich wypowiadają się z zażenowaniem, wstydliwie, jakby w ich stanie, zapominaniu była jakaś cząstka ich winy. Kresy te właśnie przez wieki stanowiły samo centrum polskiego życia, myśli, tradycji, ducha. Kresy to wielokulturowość, to arkadia, ale też i piekło. Wolność dawała się tu wyraźniej odczuć, ale też miała wyższą cenę. Tam nie wystarczyło być dobrym gospodarzem, ale trzeba też było być bitnym żołnierzem. Kresy stwarzały szansę szybkiego wzbogacenia się, ale i stania się nędzarzem. Kresy zniewalają, porywa nas ich egzotyka. Mają one w sobie coś z legendy. Niby tchną już bardzo odległą historią, ale zarazem wciąż są nam bardzo bliskie, niemal obecne. Budzą one nostalgię, żal, że bezpowrotnie ta kraina dla nas stracona, równocześnie jest przekonanie, że duchowo są one wciąż nasze. Zasługa też w tym naszych wieszczów. To oni utworzyli istniejące do dzisiaj mity, jak ten romantyczny o utraconej Arkadii. Poeta Wincenty Pol już w 1854 roku w rapsodii rycerskiej Mohort, jak pigułce zawarł istotę naszych Kresów. Bo trzeba wiedzieć, choć nie było wojny Przecież na kresach rzadki dzień spokojny. Humańskiej rzezi pamięć była świeża, A bojaźń dżumy trzymała żołnierza I dniem, i nocą na czacie granicznej; Bo potrzeba wielka, a człek nie był liczny. Tam na dwór jakiś Tatarzy Na nadgraniczu i cerkiew złupili, To znów Kozacy nam tabun ukradli, Czeladź uwiedli i wioskę spalili, Czasem i łotry od multańskiej dziczy Wtargnęli, siłą dostawszy języka, Czasem też nasi, tak, na ochotnika Ruszyli sobie na odwet ku Siczy. Czar gorącego, junackiego życia polskiego ludu bije w trylogii Henryka Sienkiewicza. Jej bohaterowie zaludniali wschodnie połacie Rzeczpospolitej od Dniestru po Dniepr. Z początkiem XX wieku jego znaczenie rozszerzyło się na obszar dawnych wschodnich województw Rzeczpospolitej Obojga Narodów, na wschód od linii Wilno-Lwów, a w okresie międzywojennym utożsamiano z nim terytorium położone na wschód od Linii Curzona. Współcześnie termin Kresy Wschodnie oznacza dawne wschodnie tereny II Rzeczypospolitej. „Nieszczęśliwy i zmienny jest los grodów i siół kresowych. Gdy wicher się zrywa wstrząsa przede wszystkim posadami ich budowli. Gdy chmura się zbierze, ostry grad siecze przede wszystkim właśnie ziem kresowych łany, przede wszystkim tu w wieżyce i domy uderzając” – pisał Józef Piłsudski, sam pochodzący z Kresów. I może dlatego Kresy stanowią fenomen kulturotwórczy. Polacy, choć na ziemiach wschodniej Rzeczpospolitej stanowili mniejszość, odegrali wyjątkową rolę w utrzymaniu i przekazaniu wielowiekowej tradycji z czasów jej świetności. Nawet po upadku Rzeczpospolitej i wcieleniu ziem wschodnich do Rosji i Austrii, mimo ostrych prześladowań zachowana tu została tożsamość narodowa. Mit istnienia jednej, niepodzielnej Rzeczpospolitej z całymi Kresami Wschodnimi przetrwał w świadomości Polaków aż do II wojny światowej. Tu zawsze było niebezpiecznie. Granica południowa biegnąca bezludnym stepem Dzikich Pól nie stanowiła przeszkód dla Tatarów. Od wschodu należało się strzec zaborczej Rosji. Groźnym sąsiadem była Porta Otomańska, jak też Kozacy. Heroiczna obrona nie zawsze była skuteczna. Stąd całe olbrzymie obszary po najazdach ulegały wyludnieniu, stepowiały ziemie orne. Związanych brańców gnali Tatarzy w głąb Turcji gdzie sprzedawano ich jako niewolników, a dziewczyny branki trafiały do haremów. Po każdym niszczącym najeździe przybywali jednak nowi. Szli na Kresy ludzie twardzi i odważni. Przedmiotem najwyższej chwały stawała się śmierć tam poniesiona. Prawdziwy dramat przeżywają mieszkańcy Kresów w czasie II wojny światowej. Od 1939 roku do maja 1941 roku ma miejsca seria deportacji Polaków w głąb terytorium Związku Radzieckiego. W 1943 roku na Wołyniu ze strony ukraińskich nacjonalistów ma miejsce ludobójstwo, w czasie którego wymordowano około 60 tysięcy Polaków. Pozbawiano życia ludzi bez względu na wiek i płeć. Zadawanie śmierci połączone było z okrucieństwem. Ci, którzy przeżyli działania wojenne, represje ze strony okupanta, rzezie dokonane przez UPA, zmuszeni zostali do opuszczenia swych domów. Dorobek pokoleń kilku stuleci musieli zostawić na pastwę losu. Kresy więc to fascynująca, niepozbawiona tragicznych wątków historia, której poznawanie nas dowartościowuje i powoduje, że stajemy się bogatsi duchem. Ale to nie tylko pietyzm do tradycji jest powodem, aby o Kresach pamiętać. Przede wszystkim jest to realna potrzeba, wręcz konieczność. Na utraconych wschodnich ziemiach Rzeczpospolitej żyje wciąż według różnych źródeł od jednego do dwóch milionów Polaków. Wprawdzie można mówić z optymizmem o stanie polskości na Ukrainie, działają tutaj liczne stowarzyszenia, zespoły artystyczne, funkcjonują polskie szkoły, wydawane są polskie

cz. I

gazety. Liczne są też polskie parafie i kościoły. Jednakże gdybyśmy przyjrzeli się bliżej oazom polskości na Ukrainie, to okaże się, że działalność każdego zespołu artystycznego, wydawnictwa, stowarzyszenia spotyka się z wieloma barierami i jest wynikiem tylko determinacji Polaków. W rzeczywistości polskość na Kresach jest zagrożona i coraz bardziej zaciera się w świadomości współczesnych pokoleń. Badania CBOS wykazały, że co 7. Polak ma krewnych na wschodzie i większość z nich, bo 53 procent, nie utrzymuje z nimi kontaktów. Natomiast 57 procent Polaków nigdy nie odwiedziło Kresów i nie planuje tam wyjazdów. No cóż, od naszych krajanów, w przeciwieństwie do tych na zachodzie, nie otrzymujemy profitów i wolimy o nich zapominać. Tuż za wschodnią granicą odradza się nacjonalizm, a historia jest nagminnie fałszowana. Zagrożony jest Cmentarz Łyczakowski – zabytek naszej najwspanialszej nekropolii, uchodzący za jeden z najpiękniejszych w Europie. Między rzadko usytuowanymi i zadbanymi grobami ukraińskimi, wznoszą się kikuty polskich nagrobków z piaskowca, cementu, których większa ilość leży na trawie rozkruszona przez korzenie starych drzew. A przecież tu spoczywają prochy naszych bohaterów: powstańców kościuszkowskich, listopadowych, styczniowych, uczestników walk o Lwów, jak też wiele wybitnych osobistości zasłużonych dla polskiej nauki, kultury i życia publicznego. Niszczeje też wiele zamków i pałaców. Mury słynnego zamku w Buczaczu są dewastowane, a mieszkańcy pobliskich budynków zrobili sobie tu śmietnik – donosi „Kurier Galicyjski”. Podobnych przykładów jest więcej. Aby skutecznie wspierać Polaków na Ukrainie i chronić kulturową polską spuściznę, niezbędna jest też bardziej aktywna postawa naszego rządu. Mimo że jest ona pełna gestów, symboli i odwołań do wspólnej historii, to jednak władze państwa polskiego nie potrafiły do tej pory zająć zdecydowanego stanowiska w sprawie odradzania się na Ukrainie mitu UPA i braku prawdziwego rozliczenia zbrodni ludobójstwa w czasie II wojny światowej. Tradycje bowiem OUN-UPA na zachodniej Ukrainie są nadal bardzo silne. Ich bojownikom stawia się pomniki, w tym i Stefanowi Banderze, ich imionami nazywa się szkoły, ulice. W ostateczności można by było na te inicjatywy machnąć ręką, gdyby nie to, że właśnie te środowiska przejawiają najbardziej antypolską działalność. Oczywiście, podnoszenie drażliwych spraw wymaga pewnej odwagi. Stąd pokusa zamknięcia wszystkiego hasłem - pojednanie. Należy przyznać rację Jackowi Kolbuszewskiemu, który w książce „Kresy” pisze: - Może byłoby lepiej nie rozpamiętywać faktu zniszczenia cmentarza Obrońców Lwowa, uznając, że jest on już tylko zaszłością, ile skupić uwagę na ukraińskiej aprobacie dla jego odbudowy, czymże innym będącym, jak nie gestem pojednawczym, gestem o prawdziwie dobrej woli. Jedynym bowiem możliwym w przyszłości sposobem tworzenia polskiej tradycji kresowej będzie taka refleksja o Kresach, która posłuży wzajemnemu zrozumieniu i porozumieniu. Tworzenie klimatu sprzyjającego naszym rodakom na Ukrainie, to również powinność nas, mieszkańców Podkarpacia. Bliskie sąsiedztwo, przejście graniczne w Medyce, wzmożony ruch turystyczny i handlowy czyni nasz region szczególnie predestynowany do roli mecenasa na Ukrainie. Liczy się też dług, jaki poprzednie pokolenia zaciągnęły na wschodzie Polski. Za przykład niech posłuży Lwów. To miasto stanowiło administracyjne, kulturowe centrum, które promieniowało na znaczną część dzisiejszego województwa podkarpackiego. Lwów, zbitka kultur wytworzyła niespotykany gdzie indziej typ mieszczaństwa. Żadne też z polskich miast, łącznie z Warszawą nie mogło się poszczycić tak ogromnym bogactwem miejskiego, lokalnego folkloru. W żadnym z miast polskich patriotyzm nie był tak żarliwy, jak we Lwowie. To w Grobie Nieznanego Żołnierza leży nieznany obrońca Lwowa. Oto przed wojną kursował pociąg pośpieszny relacji Lwów-Kraków. To przede wszystkim do Lwowa na studia trafiała stąd młodzież. A nauczycielami w latach powojennych w wielu szkołach średnich była kadra po lwowskich uczelniach. Słuchano lwowskiego radia i czytano liczne lwowskie gazety. Do Lwowa jeżdżono na zakupy, do teatru, po rozrywkę. Właściciel folwarku Liptaj w Łówczy tak dla fantazji bardzo często w towarzystwie kobiet wyruszał samochodem na kawę do Lwowa. Każda forma wsparcia dla Polaków na wschodzie jest godna uznania. Z większą aktywnością czynić to winniśmy również poprzez kontakty kulturalne, gospodarcze, oświatowe, jak też poprzez działalność polityczną. Tym bardziej, że mamy mocne atuty. Można się posłużyć licznymi przykładami z pietyzmem odnawianych cerkiewek na Podkarpaciu. W ubiegłym roku badania GUS w Medyce wykazały, że w czasie tylko kwartału Ukraińcy kupują w naszym kraju towary za sumę 250 mln zł. Samorządy powiatów granicznych w naszym województwie, poprzez rozliczne kontakty i współdziałanie ze swoimi odpowiednikami na Ukrainie, kruszą granicę, tworzą coraz bardziej przyjazny klimat z Ukrainą. Chodzi jednak o to, aby wchodząc w dobre sąsiedzkie układy nie zapominać o naszych rodakach. Tymczasem można odnieść wrażenie, że wiele wizyt, spotkań z naszymi sąsiadami ogranicza się do kurtuazyjnych, zakrapianych alkoholem uroczystości, kończących się podpisaniem kolejnych rutynowych porozumień, z których niewiele wynika, bez poruszania drażliwych spraw, jaką bywa kwestia polskości na Ukrainie.


ECHO RZE­SZO­WA

Nr 8 (200) rok XVII sierpień 2012 r.

Wieści spod kija

późne lato

W przyrodzie przejście lipca w sierpień, czyli pełni lata w późne lato, jest niezauważalne. Dni nadal bywają upalne, a noce ciepłe. Zwiastunem późnego lata będą dojrzewające wczesne odmiany śliw i jabłoni. Wraz z upływem czasu zaczyna dojrzewać coraz więcej drzew i krzewów. Gronami owoców obsypują się bzy koralowe, jarzębiny, głogi. Dojrzewają jeżyny. Na ubogich, piaszczystych glebach w lasach sosnowych zakwita wrzos. Sierpień to także czas obfitości grzybów. Ptaki praktycznie zakończyły lęgi, wyprowadziły potomstwo i zaczynają przygotowania do wędrówki na południe. Jako pierwsze odlecą wilgi, słowiki, kukułki i jaskółki. W drugiej połowie miesiąca w lasach zaczyna się okres godowy saren i coraz liczniejszych, chociaż nadal rzadkich królów puszczy, żubrów. Na polach pełnia żniw. Nad opustoszałymi ścierniskami kołują myszołowy i kanie polując na myszy i nornice. Łąki zdążyły już po sianokosach odrosnąć i ponownie zakwitając przyciągać roje owadów. Nad wodą w ciemnozielonych łanach trzcin pod koniec miesiąca zaczynają się pojawiać żółcie i brązy, kolory, które będą dominować wczesną jesienią. Większość roślin związanych ze środowiskiem wodnym już przekwitła i tylko trzcina pospolita nadal kwitnie obficie. W sierpniu nie ma takich ryb, które odbywałyby tarło. Możemy zatem łowić wszystkie gatunki poza objętymi całkowitą ochroną. Dobry czas dla ryb spokojnego żeru: amura, karpia, karasia, krąpia, lina, leszcza oraz płoci. W rzekach wspaniale biorą klenie, brzany, świnki. Wraz z drugą połową lata nadchodzą coraz krótsze dni i choć bywają jeszcze bardzo ciepłe, upalne wręcz, to instynkt ryb nakazuje im przygotowywać się do zbliżającej się zimnej pory roku. Dlatego też większość ryb zaczyna intensywnie żerować, gromadząc zapasy tłuszczu. W związku z tym możemy liczyć na dobre połowy wędkarskie. Z drapieżników najczęstszą zdobyczą będzie okoń, którego możemy łowić przez cały dzień. Na szczupaki, klenie najlepsze będą ranki i wieczory. W ciepłą noc zapolujmy na ryby typowo ciemnolubne: sandacza, węgorza i największego drapieżnika naszych wód – suma. Obowiązuje zakaz połowu ryb objętych całkowitą ochroną gatunkową. Janusz Jędrzejek

pod paragrafem WYŁUDZILI 5,5 MLN

Prokuratura Apelacyjna w Rzeszowie skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko zorganizowanej grupie przestępczej, która wyłudziła z trzech oddziałów banku Pekao SA blisko 5,5 mln zł. Aktem oskarżenia zostało objętych 16 osób, spośród których dwie - Grzegorz K. i Krzysztof K. - mają zarzut kierowania zorganizowaną grupą przestępczą. Dziewięć osób zostało oskarżonych o udział w wyłudzaniu pieniędzy z banków, a pięć o poświadczenie nieprawdy w dokumentach. 35-letni Grzegorz K. przez dłuższy czas ukrywał się w USA, ale w końcu został tam zatrzymany przez agentów FBI i przywieziony do Polski. Proceder wyłudzania kredytów odbywał się z udziałem „słupów” – ludzi, na których nazwiska zaciągano pożyczki w bankach. Kwoty wahały się od 60 tys. do nawet 200 tys. zł. Za przysługę osoby te były wynagradzane w zależności od wysokości uzyskanego kredytu. Werbowaniem „słupów”, którymi stali się przeważnie ludzie znajdujący się w trudnej sytuacji materialnej, zajmowali się naganiacze, przeważnie młodzi mężczyźni, którzy dostawali prowizję od wyszukania kredytobiorców. Ci zaś do brania kredytów byli zachęcani podczas spotkań, na których podsuwano im do podpisania formularze in blanco. Szefowie gangu mieli powiązania z firmami z różnych miast, które wystawiały fikcyjne zaświadczenia o zatrudnieniu i zarobkach. Prokuratura ustaliła, że w procederze wyłudzania kredytów uczestniczyły w roli „słupów” 64 osoby. Przeciwko nim już wcześniej skierowano akty oskarżenia do sądu.

POBITEGO PRZEJECHALI

Ciężkimi obrażeniami ciała jednego w uczestników zakończyło się urodzinowe przyjęcie zorganizowane w Lubeni niedaleko Rzeszowa. Swe 18 urodziny obchodził jeden z mieszkańców tej miejscowości. Impreza miała spokojny przebieg do chwili, gdy nie zjawili się na niej dwaj nieproszeni mężczyźni. Od razu zaczęli się awanturować i zachowywać agresywnie wobec obecnych. Matka jubilata zażądała, by opuścili imprezę, ale to jeszcze bardziej ich rozsierdziło. Jeden z mężczyzn uderzył kobietę w twarz oraz szarpał innych uczestników zabawy. Nieproszonego gościa próbował uspokoić i wyprosić brat jubilata. Wówczas i on otrzymał silny cios. Stracił przytomność i upadł. Napastnik kopnął go jeszcze w głowę, po czym obaj mężczyźni wsiedli do samochodu i najechali na leżącego, nieprzytomnego 31-latka. W chwilę później zjawili się powiadomieni o zajściu policjanci oraz wezwana karetka pogotowia. Nieprzytomnego mężczyznę z poważnymi obrażeniami przewieziono do szpitala. Obaj napastnicy zostali zatrzymani przez policjantów. Okazali się nimi 19-letni mieszkaniec Lubeni i 26-letni mieszkaniec Czudca. Trafili do policyjnego aresztu, a następnego dnia Prokuratura Rejonowa w Rzeszowie wszczęła śledztwo. Zatrzymanym przedstawiono zarzut usiłowania zabójstwa. Sąd zastosował wobec nich areszt tymczasowy na 3 miesiące. Grozi im wysoka kara, nawet dożywotniego więzienia.

NIELEGALNE PAPIEROSY

Promowanie zdrowego trybu życia

Policjanci z wydziału do walki z przestępczością gospodarczą KMP w Rzeszowie otrzymali informację, że przez nasze miasto będzie przejeżdżał od wschodniej granicy mieszkaniec Tarnowa z ładunkiem wyrobów tytoniowych bez polskich znaków akcyzy skarbowej. Ulokowali się więc na rogatkach miasta i obserwowali trasę wiodącą z Przemyśla. Około godziny 20:45 zauważyli zbliżającego się hyundaia. Zatrzymali go do kontroli. Za kierownicą siedział – tak jak się spodziewali - 30-letni tarnowianin. W bagażniku auta było ponad 900 paczek papierosów bez polskich znaków akcyzy. Straty skarbu państwa z tego tytułu wyliczono na ponad 12 tysięcy złotych. Podczas przesłuchania mężczyzna przyznał się do winy. Jak wyjaśnił, pożyczonym od kolegi samochodem pojechał do Przemyśla z zamiarem kupienia tanich papierosów. Tam na bazarze od nieznanych mu osób kupił za kwotę 5500 złotych papierosy. Miał je następnie sprzedać w swoim mieście. Tarnowianin skorzystał z prawa do dobrowolnego poddania się karze. Oprócz straty papierosów poniesie odpowiedzialność finansową przed organami skarbowymi. kal

Zezem na wprost

Zbliżają się zarządzone przez Radę Miasta Rzeszowa wybory samorządów osiedlowych. Odbywa się to z dwuletnim poślizgiem, gdyż ponoć tego wymagał legislacyjny trud naszych posłów lejących od wielu lat bezproduktywnie pot nad nowym uregulowaniem ustawowym funkcjonowania tej formy samorządności. Co z tego wynikło, lepiej nie wspominać. Nie warto by było zaprzątać tym uwagi Czytelników, gdyby nie kilka wielce uciesznych zjawisk z tym związanych.

15

cił, że ich nie powołano zgodnie z ustawowym obowiązkiem. O stosunku rady miasta do samorządu osiedlowego świadczy chociażby fakt braku od lat jakichkolwiek poczynań związanych z postulowaną zmianą podziału na poszczególne osiedla. Przecież istniejące rozdrobnienie jest niczym nieuzasadnione, nieefektywne, nieracjonalne i dlatego powszechnie krytykowane. Cokolwiek zaczyna się tu majstrować jedynie przed wyborami, krojąc okręgi i obwody wyborcze, ale nie ma to nic wspólnego ze sprawnością struktury samorządowej, a jedynie z partykularyzmem partyjnym wywołanym trzęsidupstwem przedwyborczym. Tylko dlatego powoduje czasem ostre polemiki. Sama zaś idea samorządności osiedlowej traktowana jest instrumentalnie i z tej racji powoduje powszechne frustracje i zniechęcenie do pracy w radach osiedlowych, nawet ludzi zaangażowanych.

łapanka konieczna

Czym te rady osiedlowe są de fakto, bo w bełkocie ustawowym zawarta jest zwykła słowotokowa fikcja? Praktycznie kwiatkiem do kożucha, a powinny być terenowym przedłużeniem rady miasta. Ta jednak ich nie potrzebuje, a nawet ignoruje, ponieważ przeważnie nikt z jej strony nie uczestniczy w pracach rad osiedlowych. Ba, nawet nie traktuje poważnie sensownego wniosku o połączenie dwóch osiedli, gdyż ktoś ubzdurał sobie, że zburzy to jakąś logikę okręgów wyborczych. To rady osiedla są dla okręgów wyborczych i dobrego samopoczucia partyjnych koterii? Przewodniczący rad niemal jednomyślnie twierdzą, że wsparcie znajdują raczej u prezydenta, zamiast w radzie miasta i dlatego czują się niepotrzebni. Przewodniczący rady osiedla i cała rada nie mają nawet namiastki kompetencji i możliwości sołtysa i jego rady sołeckiej, funkcjonujących na podobnych zasadach. Począwszy od honorowania udziału w sesjach, poprzez wielkość przydzielanych do dyspozycji środków, a na wpływie decyzyjnym skończywszy. W mieście mądrość wszelaka skumulowała się wyłącznie w radzie miasta. Rady osiedlowe zostały zepchnięte na pozycje ozdobnika demokratycznego, potrzebnego jedynie w kampaniach wyborczych i po to, aby nikt nie zarzu-

Zdecydowanie wesoło będzie w czasie aktualnej kampanii sprawozdawczo-w yborczej do rad osiedlow ych. Z jednej strony niczego interesującego kandydatom do nowych rad osiedlowych nikt nie zaproponuje. Bo i cóż mógłby sensownego i efektywnego zaproponować? A z drugiej strony jakiś radziecki Thomas Edison wynalazł metodę na samodorżnięcie rozdrobnionego samorządu osiedlowego. Otóż wymyślił, że dla ważności wyborów niezbędna jest minimum stuosobowa frekwencja w pierwszym terminie i sześćdziesięcioosobowa w ewentualnym drugim terminie. Utopista! Gdzież on zgarnie taki osiedlowy tłum! Taż to mniej wiecej tyle, ile uczestniczy w niedzielnej prymarii parafialnej. No, chyba że uda się to zrobić poprzez szeroko zakrojoną łapankę, albo jeśli organizatorzy zapewnią w czasie zebrania wyszynk z kiełbasą i striptisem. Bo same kwity, nawet ozdobne i konterfekty radnych nijak tu nie zadziałają. Ale popróbować i połudzić się zawsze można. Tymbardziej, że koszty przedsięwzięcia zamkną się tylko w pustych przebiegach i paru jobach niektórych gorliwych mieszkańców. Wizerunku społecznego inicjatorów takich rozwiązań w żaden sposób to nie wzbogaci. Roman Małek

szerokim frontem przeciw alkoholizmowi

Pijemy z okazji i bez okazji. Z badań przeprowadzonych nad uzależnieniami wynika, że ponad 90 proc. spośród tych, którzy sięgają po alkohol, robi to podczas rodzinnych spotkań i uroczystości. Jest taki zwyczaj, że bez trunku nie może się obyć świętowanie urodzin czy imienin lub towarzyskie spotkanie ze znajomymi. Prawie dwie trzecie spożywa alkohol z okazji świąt i uroczystości religijnych. Blisko połowie badanych zdarza się pić alkohol, by uczcić osiągnięcia w pracy lub nauce. Tyle samo osób przyznaje, że sięga po kieliszek bez specjalnej okazji – czytamy w jednym z raportów. - Jeżeli picie alkoholu ogranicza się tylko do ram rozrywki, nie ma jeszcze powodu do niepokoju, ale jeśli alkohol staje się potrzebą, bo nie umiemy sobie poradzić w życiu – jest to poważne zagrożenie – twierdzą terapeuci. Kto najczęściej w alkoholu szuka ukojenia. W grupie tej prym wiodą bezrobotni. Beznadziejność sytuacji, w jakiej się znajdują, niemożność

spełnienia swych życiowych aspiracji, popycha ich do „zalewania robaka”. Wielu z nich gotowych jest do wydania na alkohol ostatniego grosza. Problem alkoholowy częściej występuje też w zawodach typowo męskich, a w mniejszej skali w zawodach sfeminizowanych. Prawie wcale nie jest odnotowywany wśród pielęgniarek, nauczycieli szkół podstawowych i średniego personelu biurowego. Częściej niż pracownicy sektora publicznego sięgają po alkohol uczniowie i studenci, a rolnicy przebijają w piciu pracowników sektora prywatnego. I jeszcze jedno spostrzeżenie: na wysokoprocentowe trunki częściej wydają pieniądze ludzie biedni niż bogaci. MNIEJ PIJANYCH NA ULICACH

Badania pokazują, że alkoholu nadużywa więcej mieszkańców dużych miast niż miasteczek i wsi. Ta ogólna tendencja nie potwierdza się jednak w przypadku Rzeszowa. Na ulicach naszego miasta spotyka się mniej ludzi

pijanych. Ponadto systematycznie spada popularność wódki. Częściej wybierane jest piwo i wino. I w ogóle podnosi się kultura picia. Jest to efekt stworzonego w Rzeszowie szerokiego frontu zwalczania alkoholizmu. Co roku Rada Miasta uchwala program profilaktyki i rozwiązywania problemów alkoholowych oraz przeciwdziałania narkomanii. Zwiększa się dostępność pomocy teraupetycznej i rehabilitacyjnej dla osób uzależnionych od alkoholu, coraz skuteczniejsza jest pomoc psychologiczna i prawna dla rodzin, w których występują problemy alkoholowe. Jednocześnie rozwijana jest działalność profilaktyczna i edukacyjna w zakresie przeciwdziałania alkoholizmowi i narkomanii, głównie wśród dzieci i młodzieży. Chronienie dzieci i młodzieży przed alkoholem i narkotykami jest jednym z priorytetowych działań realizowanych w Rzeszowie od wielu lat. Na realizację programów profilaktycznych uwzględniających między

innymi właściwą organizację czasu wolnego młodzieży przeznacza się spore środki finansowe z budżetu miasta. Stawia się przede wszystkim na rozwijanie zajęć sportowych. Oznacza to promowanie zdrowego stylu życia, wolnego od nałogów, kształtowanie przyzwyczajeń i nawyków aktywnego wypoczynku. Z DALA OD NAŁOGÓW

Pozalekcyjne zajęcia sportowe organizowane są w szkołach. Imprezy sportowo – rekreacyjne i kulturalne adresowane do dzieci i młodzieży, a także ich rodziców, stały się popularną formą wypoczynku i rozrywki w rzeszowskich osiedlach. Ważną rolę w wychowaniu młodzieży z dala od nałogów odgrywa też działalność klubów sportowych. Są one naturalnym magnesem przyciągającym liczne rzesze młodych ludzi, zwłaszcza, gdy nie ograniczają się jedynie do sportu wyczynowego, a organizują masowe imprezy sportowe. Zajęcia sportowe

i towarzyszące im imprezy takie, jak turnieje i zawody, rajdy i obozy dla dzieci i młodzieży, są wielce pożądaną formą spędzania wolnego czasu. Duży dorobek w organizowaniu tego rodzaju imprez masowych mają między innymi k luby sportowe Resovia i Stal, Akademia Karate Tradycyjnego, Towarzystwo Sportowe Walter, kluby akademickie i szkolne oraz inne stowarzyszenia sportowe działające w naszym mieście. Oferują bogatą ofertę różnorodnych zajęć i imprez począwszy od piłki siatkowej, tenisa stołowego, łucznictwa, a skończywszy na kung-fu, jujitsu, karate czy kikboxing. Organizują zawody i turnieje oraz wakacyjne obozy i rajdy. Te różnorakie działania profilaktyczne, podejmowane w naszym mieście, przynoszą znaczące efekty w upowszechnianiu wśród młodzieży zdrowego modelu życia i spędzania wolnego czasu, bez alkoholu. Publikacja sponsorowana. Oprac. KAL


16

Nr 8 (200) rok XVII sierpień 2012 r.

Z ŁAWECZKI NAD WISŁOKIEM

poszła ola do przedszkola

No i mamy sierpień. Już niebawem nie będzie tyle osób przechodzących obok mojej ławeczki. Po prostu skończą się wakacje, a wraz z nimi wolny czas dla nauczycieli, uczniów i przedszkolaków. Koniec laby... Gdy byłam małą dziewczynką, to wiele czasu spędzałam obok naszego bloku, przy Dąbrowskiego w pobliżu przedszkola, razem ze swoją babcią-nianią. Niby fajnie, bo niania była tylko dla mnie, ale jakoś ciągnęło mnie do dzieci. Był sierpień, gdy rodzice zapisali mnie do tego przedszkola. Było to zakładowe przedszkole, czyli dzieci pracowników WSK przyjmowane były w pierwszej kolejności, ale to, że mama nauczycielka, nie było bez znaczenia. No i zjawiłam się na początku września w tym przedszkolu z ogromną białą kokardą na głowie, w nowej sukience i w lakierkach. Oczywiście, był jeszcze wielgachny worek z biedronką na pantofle. No i zaczęło się! Była Irka, która ciągnęła mnie za warkocze, Hanka cały czas rycząca za mamą i Adaś w okularach, który czasem dawał mi kawałek dobrej radzieckiej czekolady...

Ale przede wszystkim były fajne zajęcia. Panie wychowawczynie uczyły nas świata: chodziliśmy na wycieczki, rysowaliśmy bajkowe wymyślanki i sprawdzaliśmy się w śpiewie, recytacji i w tańcu. Piosenek, ani wierszyków już nie pamiętam, ale taneczne podrygi tak. Kręcąc się wokół Adasia kilka razy nadepnęłam mu na nogę śpiewając: „ Krakowiaczek jeden miał koników siedem”, a on nawet się nie zezłościł, bo wiadomo nie od dziś, że muzyka łagodzi obyczaje. Dziś nawet nie pamiętam jak ten mój „przedszkolny narzeczony” wyglądał, ale z uśmiechem przypominam sobie ludowe stroje i przytupy. To były fascynacje folklorem małego mieszczucha, bo wiadomo „czym skorupka za młodu...” A teraz? Spotykając się z przedszkolakami z racji moich spotkań autorskich, wielokrotnie proszę, żeby mi coś zaśpiewali lub zatańczyli. Różnie to jest; są pokazy latynoskich tańców i kręcenie pupciami, są śpiewy o wiośnie, mamie, przedszkolu, są piosenki po angielsku czy hiszpańsku, ale jakoś brakuje mi folkloru. Wyjątkiem jest Przedszkole Nr 9 w Rzeszowie, które od lat jest organizatorem Międzyprzedszkolnego Festiwalu Folkloru. Duże brawa dla pani Barbary Głuch, dyrektorki placówki, która udowadnia, że można sięgać do tradycji i daje to ogromną radość maluchom, rodzicom i społeczeństwu lokalnemu. Trzeba tylko chcieć. Mam nadzieję, że przedszkola, które mnie zaproszą, pokażą cząstkę mego przedszkolnego dzieciństwa. A pohulać jeszcze bym chciała, oj chciała!

ECHO RZE­SZO­WA

Rozmaitości SPORTOWE PUZZLE

liczymy sukcesy i... pieniądze

Jak policzył stołeczny Ratusz, przez 25 dni EURO 2012 miasteczko futbolowe odwiedziło prawie 1,5 miliona osób. Na scenie wystąpiło 650 artystów i 35 zespołów (w tym trzy zagraniczne) oraz dwa teatry. Wydano w sumie 37 160 wejściówek na trybuny na placu Defilad i przed Kinoteką. Centrum akredytacji wyrobiło 15 890 identyfikatorów, w tym 2 283 dla dziennikarzy z 34 krajów z całego świata. Goście zjedli w strefie setki kilogramów kiełbasek, zapiekanek czy pierogów, wypili też setki litrów piwa i innych napojów. Np. największa w futbolowym miasteczku restauracja jednej ze znanych sieci sprzedała w sumie 68 tysięcy hamburgerów i ok. siedmiu ton frytek. Wszyscy kibice wspólnie przeżywali emocje towarzyszące meczom, razem bawili się, tańczyli, śpiewali. - Szkoda, że to już koniec Euro. To były wspaniałe dni. Warszawa jeszcze nigdy nie była taka piękna, taka szalona, taka inna. Nie było nigdy wcześniej takiej pozytywnej atmosfery na ulicach – mówią mieszkańcy stolicy. – Takie Euro powinno się odbywać co roku – dodają. Zmieniła się w Europie opinia o Polsce! W Polsce efekty EURO atakują działacze PiS. A to Stadion Narodowy kosztował 2 mld zł., że strefa kibica w Warszawie kosztowała 35 mln zł. Koszt przygotowań

do Euro to około 100 mld zł. Zapominają oni, że decyzję o organizacji EURO w Polsce podejmowana była za ich rządów. Wkłady UEFA w sfinansowanie Euro to 1/100 tego, co wydała Polska, ale zyski to dokładnie na odwrót. 99 proc. zysków zabierze UEFA. Polski budżet nie będzie więc zasilony częścią dochodu europejskiej federacji piłkarskiej z tytułu dochodów piłkarzy, działaczy sztabu szkoleniowego czy medycznego. UEFA nie zapłaci też podatków z dywidendy, opłat serwisowych, opłat licencyjnych i dystrybucyjnych, a także przychodów z tytułu praw marketingowych, medialnych i handlowych. Presja centroprawicowego rządu Jarosława Kaczyńskiego na organizację przez Polskę Mistrzostw Europy była tak silna, że ówczesna minister finansów Zyta Gilowska, zgodziła się na zwolnienie UEFA z wszelkiego opodatkowania. Z punktu widzenia Rzeszowa należy zauważyć, że nasze miasto też odniosło korzyści.Wymieńmy je w telegraficznym skrócie – oddano owoczesny terminal portu lotniczego, trwa budowa autostrady wschód –zachód. Rzeszów otrzymał dodatkowe pieniądze na promocję w ramach imprezy centralnej Europejski Stadion Kultury. Dlatego EURO pozostanie w naszej wdzięcznej pamięci. Zdzisław Daraż

Nina Opic

Ten z prawej to jakiś zioberko, ale stary koń się nie daje! Fot. Józef Gajda.

MĄDROŚCI

Pani wojewodzina na powitanie ukraińskiej delegacji policji wystroiła się w ich barwy narodowe.

czasopismo mieszkańców.

Ludzie bardziej lgną do koryta, niż zwierzęta. A. Decowski Brzydkie kobiety powinny iść do rządu, a ładne do sypialni. F. Groniec Szczyt miłości, wierności i stałości, to zdradzanie żony z kobietą bardzo podobną do niej. Anonim Przyjaciele nie są zainteresowani burzami, które przeżywasz, ale chętnie korzystają z twojego statku. A. Camus Ludzie nigdy nie wiedzą, że są szczęśliwi. Wiedzą tylko, kiedy byli szczęśliwi. S. Maugham Mądrość jest jedyną wartością, która nie dewaluuje się. Isokrates Klasyka to książki, które każdy chciałby znać, a tylko nieliczni chcą je czytać. M. Twain Mężczyźni są zazdrośni o tych, którzy byli przed nimi, a kobiety o te, które przyjdą po nich. M. Achard Zebrał Rom

KRZYŻÓWKA 1

2

3

4

5

6

7 8 9 10 11

12

13

14 15 16 Poziomo: 3/ Z big niew, nowy atakujący Asseco Resovii, 7/ powierzchnia miasta w km kwadr., 8/ ratusz lub zamek w Rzeszowie, 9/ Józef, rozsławił miasto, skojarz z galerią w teatrze, 10/ Rzeszów dla Podkarpacia, 11/ można komuś na niego nadepnąć, również ślad pieczęci, 14/ ryba składająca ikrę, 15/ haracz w naturze lub w gotówce, 16/ cyfrówka do „łapania” ważnych chwil. Pionowo: 1/ oczepiny lub puszczanie wianków, 2/ pospolite ptaki, żyją na podmokłych łąkach, 3/ świt, odblask, 4/ ongiś balowa, dworska suknia (można ułożyć ze słów BOR NOR), 5/ chaos w głowie, 6/ wszystkie egzemplarze tego samego numeru Echa, 11/ Baranówka, Nowe Miasto, Słocina, 12/ ukochana tatunia, 13/ jest w filharmonii i teatrze. Rozwiązania prosimy przesyłać na kartkach pocztowych pod adresem redakcji. Z tej krzyżówki wystarczy podać hasła zawierające literę Ł. Za prawidłowe rozwiązanie krzyżówki z poprzedniego numeru nagrodę otrzymuje Wojciech Rybka z Rzeszowa. Emilian Chyła

Wydawca: TOWARZYSTWO PRZYJACIÓŁ RZESZOWA. Redaktor naczelny: Zdzisław Daraż. Redagują: Józef Gajda, Józef Kanik, Bogusław Kotula, Kazimierz Lesiecki, Roman Małek, Stanisław Rusznica, Ryszard Zator­ski. Adres redakcji: 35-061 Rzeszów, ul. Słoneczna 2. Tel. 017 853 44 46, fax: 017 862 20 55. Redakcja wydania: Roman Małek. Przygotowanie do druku: Cyfrodruk Rzeszów, druk: Geokart-International Sp. z o.o. Redakcja nie od­po­wia­da za treść ogło­szeń i nie zwraca materiałów nieza­mó­wio­nych. Zastrzega sobie prawo skracania i adiustacji tekstów oraz zmiany ich tytułów. email: redakcja@echo.erzeszow.pl, strona in­ter­ne­to­wa www.echo.erzeszow.pl, webmaster: Zdzisław Daraż, ISSN – 1426-0190


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.