Paddington

ILUSTRACJE
R.W. ALLEY Michael Bondilustracje R.W. Alley
Kraków 2023
Problemy z parkowaniem
– Nie chcę się wtrącać – powiedział policjant – ale na państwa tylnym siedzeniu widziałem jakiegoś starego dziwaka z kanapką na głowie. To znaczy był tam jeszcze minutę temu; kanapkę zobaczyłem, kiedy podniósł kapelusz. Nie mam pojęcia, gdzie się ten intruz teraz podziewa.
– Na pewno nie położył kanapki na kapeluszu – odparł pan Brown, unosząc nieco wyżej szybę od strony kierowcy, żeby osłonić się przed zacinającym deszczem. – Nie jest Anglikiem i ma swoje dziwactwa, ale…
– Zaraz, zaraz… czy to nielegalny imigrant?!
– Nie sądzę. Ma peruwiański paszport, więc można uznać, że jest po prostu na dłuższych wakacjach. Nawet muchy by nie skrzywdził, po prostu lubi sobie chować pod kapeluszem kanapkę z marmoladą, tak na wszelki wypadek.
– Żeby go tylko ci z sanepidu na tym nie przyłapali! –parsknął policjant. – Dostaliby zawału i wcale im się nie dziwię. Mam nadzieję, że to nie jest zaraźliwe!
– Nigdy nie słyszałem, żeby ktokolwiek inny tak
robił – uspokoił go pan Brown.
– I nie jest żadnym starym dziwakiem! – włączyła się do rozmowy jego żona.
– Pani wybaczy – policjant schylił się do okna po stronie pasażera – ale bez względu na wiek mógłby się chłop ogolić, tyle mam na ten temat do powiedzenia.
– W takim razie pozwoli pan, że zamknę okno. –Pan Brown skorzystał z okazji, by zakończyć rozmowę. – Deszcz kapie nam do środka.
– Co pan może wiedzieć o deszczu! – wykrzyknął policjant, a jego ortalionowa kurtka smętnie zaszeleściła. – Niech no pan tylko zaczeka, aż… – Dalszy ciąg jego słów zagłuszyły bębniące o szybę krople. Pan Brown zdążył zamknąć okno.
– Czy to na pewno było rozsądne, kochany? – spytała z troską pani Brown. – Zobacz, wyciąga notatnik.
– Niech sobie wyciąga. – Pan Brown machnął ręką. –Nie ma mowy, żebym w taką pogodę wysiadł z auta. Nie mam nawet kaptura. A szanse, że w tych warunkach uda mu się coś zapisać, są naprawdę niewielkie.
– Ale wiesz, że stoimy na podwójnej ciągłej? I to na zakręcie?
– Tak samo jak tuzin innych samochodów – stwierdził jej mąż. – Bóg raczy wiedzieć, co tam się dzieje na drodze. Nic nie jedzie z naprzeciwka.
Pani Brown pogrzebała w torebce i wyciągnęła z niej chusteczkę, którą wytarła prześwit w zaparowanej przedniej szybie. Ponurym wzrokiem obejrzała miejsce, w którym utknęli.
– Już dawno tak paskudnie nie padało – oznajmiła. –Naprawdę, pogoda pod psem.
Paddington z ciekawością wyjrzał przez okno ponad
jej ramieniem. Nie widział co prawda nigdzie żadnego psa, ale krople deszczu rzeczywiście waliły w maskę
samochodu jak wściekłe. Dodał więc sobie dwa do dwóch… i wyszło mu pięć.
– W Mrocznym Zakątku Peru pewnie leje jeszcze gorzej. Myślę, że mogą mieć nawet pogodę pod niedźwiedziem.
– Tylko nie to! – Pan Brown się przeraził.
Rzeczy rzucone w żartach lubią zamieniać się w prawdę, kochany – ostrzegła go żona. – Na pewno chcesz dzisiaj nadać ten list? Czy to nie może zaczekać?
– Obawiam się, że nie – brzmiała odpowiedź. –Właśnie z jego powodu w ogóle zdecydowałem się wyjść z domu.
– To po co musiałeś zabierać nas wszystkich ze sobą? Przy tej pogodzie wolałabym oglądać deszcz zza okna, a nie kisić się w twoim samochodzie.
– Naszym samochodzie – poprawił ją mąż. – Kiedy wychodziliśmy, wydawało mi się, że to dobry pomysł. Słońce jeszcze świeciło, jest sobota, nikt nie miał nic pilnego do roboty… Pomyślałem, że może uda nam się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
– No tak, ale wiesz, jaka w Anglii jest latem pogoda…
Pan Brown sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i pokazał wszystkim kopertę. Musiała być bardzo ważna, bo adres był wydrukowany dużymi czarnymi literami.
– To upomnienie z urzędu skarbowego – wyjaśnił ponuro. – Przypominają mi, że w poniedziałek mija termin zapłaty podatku, a ja jestem już na cenzurowanym z uwagi na ubiegłoroczne spóźnienie. Jeśli znowu przekroczę termin, na pewno się do mnie dobiorą i wszyscy odczujemy tego konsekwencje.
– Szkoda w takim razie, że nie utknęliśmy w pobliżu jakiejś skrzynki na listy – westchnęła pani Brown. Pan Brown pociągnął nosem.
– Przy tej pogodzie byłbym wdzięczny, gdyby władze ustawiły skrzynkę tuż pod naszym nosem, ale najwyraźniej się nie udało. Cóż za niedopatrzenie!
Przypomnij mi koniecznie, żebym po powrocie do domu złożył stosowną skargę. W zasadzie mogliby porozstawiać skrzynki pocztowe co parę kroków, kiedy już się tym zajmą.
– Sarkazm w niczym ci nie pomoże – skwitowała pani Brown. – Jeśli ten list naprawdę jest taki ważny, musisz zacisnąć zęby i pobiec na pocztę.
– I całkiem zamoczyć nową marynarkę? Trele-morele!
Z tylnego siedzenia Paddington wyłapał tylko słowo „morele” i od razu nadstawił ucha. – Morele są pyszne. Czy planujemy urządzić sobie piknik? – zawołał radośnie. – Nigdy w życiu nie byłem na pikniku w samochodzie! Całe szczęście, że schowałem sobie świeżą kanapkę pod kapeluszem.
– Ćśśś – syknęła Judyta. – Nie będzie żadnego pikniku. Słyszałeś, co powiedział tata, utknęliśmy na dobre! Wszystko przez tę pogodę. To niczyja wina. Jesteśmy o arami okrutnego zbiegu okoliczności. Kiedy wychodziliśmy z domu, było jeszcze ładnie, więc nikt nie zabrał kurtki przeciwdeszczowej. Jeśli nie przestanie padać, przesiedzimy tu całe popołudnie!
– Nikt oprócz Paddingtona – wpadł jej w słowo Jonatan.
– Co masz na myśli?
– Cóż, przynajmniej ma na sobie swój płaszcz, a pani Bird wspominała ostatnio, że trzeba go wyprać. Jeśli pobiegnie teraz wysłać list, upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu: i pani Bird, i tata będą zadowoleni.
A potem dodał cicho:
– I Paddingtona też na pewno czeka nagroda.
– Oczywiście, że tak! – zawtórował mu głos z przodu. – Dobre uczynki należy nagradzać! Przy takiej ulewie to nawet podwójnie. Co za wspaniały pomysł!
– To brzmi jak korzystny interes – przyznał niedźwiadek. – Martwię się tylko o swoje wąsy. Woda zawsze mi po nich ścieka i potem skapuje za kołnierz.
– Nic się nie martw – pocieszył go pan Brown. –Nie pozwolimy na to. Bagażnik jest otwarty. Jeśli to pozwoli ochronić wąsy, możesz sobie stamtąd zabrać parasol.
I bez zbędnej zwłoki podał Paddingtonowi list.
– Cokolwiek się zdarzy, obiecaj mi, że będziesz go strzegł jak oka w głowie.
– Dobrze, obiecuję – zapewnił niedźwiadek. Skoro już podjął decyzję, poszedł za przykładem pani Brown
i przetarł fragment szyby, żeby się przekonać, czy z tyłu auta pada tak samo okropnie jak z przodu.
Przycisnął nos do okna i prawie podskoczył z przerażenia – znalazł się bowiem oko w oko z mężczyzną w hełmie. Mimo ulewy nie było wątpliwości, że jest to przedstawiciel służb mundurowych.
Policjant najwyraźniej usiłował zajrzeć do wnętrza samochodu pana Browna i wcale mu się nie spodobało, że został na tym przyłapany. Paddington spróbował załagodzić sytuację, uchylając uprzejmie kapelusza. Funkcjonariusz zasalutował w odpowiedzi.
Nieświadomy zdarzenia, które właśnie miało miejsce, pan Brown ciągnął w najlepsze:
– I bez względu na wszystko dopilnuj, żeby mój list nie znalazł się ani przez moment w sąsiedztwie twojej kanapki. Urzędnicy nie lubią dostawać czeków wymazanych marmoladą, a wiadomo, kto za to potem oberwie.
– Na twoim miejscu wysiadłbym drzwiami po przeciwnej stronie – doradził niedźwiadkowi Jonatan. –
W przeciwnym razie zagadasz się i nic nie wyjdzie z wyprawy do skrzynki. A jeśli list taty zamoknie, twój dobry uczynek nie będzie się liczył.
Paddingtonowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Ucieczka drugimi drzwiami była mu bardzo na
rękę. Schował więc list pana Browna pod kapeluszem i wystrzelił z auta jak z procy.
Jonatan i Judyta usłyszeli za sobą dźwięk przerzucanych parasoli, a potem trzaśnięcie bagażnika. Parę sekund później za oknem przemknęło coś przypominającego duży kolorowy namiot.
– Oj, tata nie będzie zadowolony – stwierdziła Judyta. – To jego najlepszy parasol golfowy.
– Przynajmniej dzięki tym kolorowym pasom będzie go lepiej widać – skwitował jej brat.
– Może masz rację… Zobacz, z na wpół otwartym parasolem wygląda jak warstwowa galaretka! Mam nadzieję, że nie przyjdzie mu do głowy otworzyć go do końca. Przy takim wietrze odleciałby jak Mary Poppins!
Ledwo skończyła mówić, kiedy usłyszeli pukanie w drzwi od strony kierowcy.
– No to klops – oznajmił Jonatan. – To ten policjant, który czaił się z tyłu i któremu Paddington się ukłonił. Tacie to się na pewno nie spodoba.
Rodzeństwo zamilkło w oczekiwaniu na rozwój sytuacji, a pan Brown otworzył okno.
– Czy ma pan świadomość, że w pańskim aucie jest niedźwiedź? – zapytał funkcjonariusz.
– Niedźwiedź? – Pan Brown spróbował grać na czas. Zerknął ostrożnie za siebie. – Ależ co pan mówi? Nie widzę tam żadnego niedźwiedzia.
– Wiem, co widziałem! – upierał się policjant. –Niedźwiedź w czerwonym kapeluszu. Coś mi pokazywał, jakby chciał się ukłonić. Może mógłby pan wysiąść na chwilę i…
– Obawiam się, że nie mógłbym – zaprotestował pan Brown. – Po pierwsze, z tyłu ewidentnie nie ma żadnego niedźwiedzia, a po drugie, gdyby nawet i był, to przecież nie przestępstwo!
Policjant miał bardzo kwaśną minę.
– Ja tylko staram się pomóc. Mógł uciec z zoo albo coś.
– Uważaj, Henryku – szepnęła pani Brown. – On tylko wykonuje swoją pracę. Poza tym na pewno nie
jest z miejscowej komendy. Oni tam już wszyscy znają Paddingtona.
– Pewnie ściągnęli go do pomocy przy festiwalu na Portobello – syknął Jonatan. – Pisali o tym w gazetach. Handlarze organizują jakieś specjalne wydarzenie.
– I zdaje się, że my też bierzemy w nim udział –stwierdziła Judyta. – To pewnie dlatego droga jest zablokowana.
– Może i tak – zaczął pan Brown, ale zaraz urwał. Policjant najwyraźniej się poddał, bo schował notatnik do kieszeni i ruszył przed siebie. Jednak po zaledwie paru krokach zderzył się z Paddingtonem biegnącym w przeciwnym kierunku.
Tylna szyba odparowała już na tyle, że można było zobaczyć, jak doszło do zderzenia, jednak sekundę później wszystko zniknęło. Paddington i policjant puścili się biegiem tak szybko, że nawet ślad po nich nie został.
Cała rodzina rzuciła się do wycierania pozostałych okien, ale chwilę trwało, zanim można było przez nie cokolwiek zobaczyć. Policjant z ponurą miną rozmawiał przez krótkofalówkę, a po niedźwiadku nie było ani śladu.
– Dacie wiarę? – wykrzyknął Jonatan. – Pani Bird ma jednak rację, kiedy powtarza, że niedźwiedzie
zawsze spadają na cztery łapy! Najwyraźniej znowu mu się udało!
– Na całe szczęście nie trzymał akurat na wierzchu listu taty. – Pani Brown odetchnęła.
– Musiał go schować pod kapeluszem, żeby mu nie zamókł – domyśliła się Judyta. – Na pewno nic mu się nie stało. Nie ma to jak porządny kapelusz z demobilu!
– Wystarczy teraz, że dopadnie do najbliższej skrzynki pocztowej. – Jej brat się ucieszył.
Rodzina zamilkła w oczekiwaniu i z napięciem przypatrywała się funkcjonariuszom policji, którzy od czasu do czasu przebiegali za oknem. Nagle dotarły do nich strzępki rozmowy.
– No jasne! – żachnął się pan Brown. – Przestaje padać!
– Ćśśś – uciszyła go żona. – Chyba się o coś sprzeczają…
– Mówię ci, to podejrzane – powtórzył mówiący w taki sposób, jakby chciał, żeby Brownowie go usłyszeli. – Pamiętasz tego zagranicznego mikrusa, który chciał nadać list… – Tego, co to nie mógł dosięgnąć do skrzynki, i zaproponowałeś, że mu pomożesz? – odkrzyknął drugi głos. – Trochę niegrzeczny typ, nie? Musiałeś go
podnosić, żeby sam wrzucił kopertę! Nie chciał jej wypuścić z łap ani na moment.
– E, nie, był całkiem miły – uznał ten pierwszy. –Ukłonił mi się nawet z wdzięcznością, kiedy go odstawiłem na ziemię. Tylko potem powiedział coś takiego, że nie wiem, co o tym myśleć… Podobno obiecał „strzec tej przesyłki jak oka w głowie”…
Na chwilę zapadła cisza, a potem rozległ się gwar ożywionych głosów.
– No tak, to trochę podejrzane – stwierdził ktoś.
– Koleś powiedział, że należy do południowoamerykańskiej organizacji o nazwie „dom dla emerytowanych niedźwiedzi” – dorzucił inny. – Może to jakiś gang?
– Rządzi nim niejaka ciocia Lucy – zawołał następny. – Pewnie niezły z niej numer. Ten mały musi regularnie wysyłać jej raporty.
– Często powtarzał „marmolada”. Może to jakieś tajne hasło?
– Może powinniśmy zażądać od poczty, żeby wydali nam tę kopertę?
Na te słowa pan Brown jęknął boleśnie, ale na szczęście pozostali policjanci od razu odrzucili ten pomysł, ponieważ operacja wydała im się zbyt czasochłonna.
Wygrać w konkursie kulinarnym! To prawdziwe wyzwanie dla niedźwiadków, zwłaszcza dla tych, które lubią dobrze zjeść. Jeszcze tylko kilka minut, ostatnie próby, czy wszystko smakuje doskonale.
Ale cóż to? Z dania nie zostało prawie nic! Paddington niepostrzeżenie zjadł wszystko. Czym teraz poczęstuje konkursowe jury?
Zaraz, zaraz… Przecież pod kapeluszem Paddington zawsze ma schowaną kanapkę z marmoladą. Ale czy to wystarczy, żeby wygrać?
Paddington to niezwykły przyjaciel twojego dziecka. Mały niedźwiadek o wielkim sercu. Wielbiciel marmolady, dobrych manier i przygód! Opowieści o nim to klasyka brytyjskiej literatury dziecięcej w najlepszym wydaniu. Seria przetłumaczona na ponad 30 języków, która już od przeszło 60 lat rozgrzewa serca maluchów i pokazuje, że gafy zdarzają się nawet najlepszym. I misiom, i dzieciom.
Dla wszystkich, którzy mają misia w sercu. A szczególnie dla dzieci w wieku 4+.
Cena 39,99 zł