Komando Śmierci

Page 1

Projekt okładki

Marcin Słociński/ monikaimarcin.com

Ilustracje na okładce

Domena publiczna

Yad Vashem

Opieka redakcyjna

Rafał Szmytka

Marianna Starzyk

Opieka promocyjna

Maria Adamik-Kubala

Wybór zdjęć

Tomasz Bonek

Adiustacja

Witold Kowalczyk

Korekta

Izabela Cisek

Marta Stochmiałek

Ilustracje na wewnętrznych stronach okładki:

Mapa kolejowa z roku 1944 obejmująca Śląsk oraz Kraj Sudetów

Zbiory prywatne autora / fot. Tomasz Bonek

Rozkład połączeń kolejowych z 1944 roku

Zbiory prywatne autora / fot. Tomasz Bonek

Łamanie

Witold Kowalczyk

Copyright © by Tomasz Bonek

Copyright © for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2023

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37

Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl

Wydanie I, Kraków 2022. Printed in EU

Mojej Mamie

Rozdział 1

Wszędzie kości

Poniemieckie

Czaszka – jedna, druga, a tam dalej kolejna. Na pierwszy rzut oka – kilkaset. Piszczele – mnóstwo. Kości udowe. Miednice, żebra. Oddzielone od mózgoczaszki żuchwy. Luźno porozrzucane kręgi. Obojczyki. Kości palców. Pojedyncze zęby. Wszystko przemieszane. Upiorny nieład. Piekło na ziemi. Trupiarnia w klasztorze. Żadnego szacunku dla zmarłych, żadnej czci. Leżą tam jak wyrzuceni na śmietnik. Zbezczeszczeni. Wszystkie szczątki podlane są błotem. Tych ludzi musiało w tym miejscu umrzeć mnóstwo. Kochali i pewnie byli kochani. Mieli zapewne rodziny, dzieci. Chyba nie ma wśród nich kości maluchów; sami dorośli tu spoczywają. Po tylu latach pracy w archeologii coś tam wiem na ten temat. To naprawdę przypomina zbiorowy grób, może się wydawać, że grób naszych. No, może także i Żydów.

„Jak umarli? Kiedy? Dlaczego?” – zadawał mi te pytania esbek, który zajmował się tą sprawą w Komendzie

17

Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej we Wrocławiu. Przypominał mi trochę Wojciecha Jaruzelskiego – nosił nawet podobne okulary, takie z grubymi oprawkami. Ubierał się też specyficznie – niekiedy zakładał skórzany płaszcz, czarną czapkę. Prezentował się – jak by to powiedzieć –tajemniczo. Teraz powiedzielibyśmy, że jak szpieg. Wówczas mówiliśmy, że jak tajniak, cichociemny albo po prostu esbek.

A kości… Jest ich naprawdę dużo. Nie da się ich policzyć. Całe pomieszczenie pod klasztorną kaplicą jest nimi wypełnione, niemal aż po sklepienie. Zaglądaliśmy do środka przez dziurę w ścianie, którą ktoś musiał zrobić znacznie wcześniej – porasta ją już mech, więc od lat ludzie tu włażą, grzebią, czegoś szukają! Zakłócają spokój zmarłych.

Ci, którzy mieszkają w okolicy, opowiadają o tym masowym grobie w klasztorze, o pomordowanych, o ludobójstwie dokonanym tu „przez hitlerowców”. Wiesz, jak to jest w takich miejscowościach: jeden drugiemu opowie, trzeci dopowie i wszyscy już wszystko wiedzą najlepiej –o co chodzi, jaka jest prawda. W całej gminie Wołów więc ludzie ze sobą rozmawiają o tym, że tu popełniono podczas wojny wielką zbrodnię. Że to tabu i Niemcy mają na miejscu, w tej miejscowości, swoich strażników, którzy pilnują, aby nikt nie poznał prawdy. Są ponoć tacy, którzy stąd nigdy nie wyjechali. Znaturalizowali się z nami –Polakami przesiedlonymi ze Wschodu. Zmienili nazwiska, mówią doskonale po polsku, nawet bez obcego akcentu. I w kościele katolickim też bywają, nie protestanckim. A ich dzieci chodzą z naszymi teraz do szkół, bawią się razem – tak nam opowiadają. Podają też nazwiska i adresy,

18 CZĘŚĆ I. 120 FILII ŚMIERCI

bo twierdzą, że dobrze wiedzą, kto z ich społeczności jest niemieckim autochtonem i pilnuje klasztoru oraz zapewne ukrytych w nim skarbów. „Bo Niemcy, proszę pana, tu chcą wrócić po swoje” – tłumaczyli naszej konserwatorskiej ekipie, kiedy odkryliśmy te kości. Takie historie i opowieści mamy na Dolnym Śląsku, Ziemi Odzyskanej, głęboko wpojone. Stały się one częścią naszej lokalnej tożsamości, naszej historii. Bo przecież innej lokalnej, przedwojennej, polskiej niemal nie mamy. Mamy tę poniemiecką – i tę sprzed wojny, i tę, która aranżowała się przez kolejne trzy, może cztery pokolenia bezpośrednio po niej – ta też z Niemcami jest związana. Przecież przez długie lata byliśmy u siebie zupełnie obcy. Nie wiedzieliśmy, co się działo przed wojną w lubiąskim klasztorze i w tysiącach innych miejsc, setkach miejscowości. Nie znaliśmy przeszłości naszych nowych zabytków, ulic, placów, pomników, kamienic. Nie mieliśmy tu nawet grobów swoich przodków. Nie wiedzieliśmy, kto stworzył miejsca, w których żyjemy. Tajemnica była więc filarem naszej lokalnej historii oraz rodzinnych opowieści. A do tego jeszcze przez kilkanaście lat po wojnie w lasach i przy drogach znajdowaliśmy groby, skrytki z bronią, zakopane skrzynie z domowymi skarbami. Na szaberplacach handlowaliśmy natomiast poniemieckim mieniem, pozostawionym przez przesiedlonych – srebrnymi sztućcami, porcelaną, meblami, futrami z lisów, odbiornikami radiowymi, patefonami, książkami napisanymi w znienawidzonym przez nas języku, w którym nikt tutaj nie chciał czytać i mówić. Aż w końcu, po kilkudziesięciu latach, ich domy zaczęliśmy uważać za własne. Bo przecież to wszystko, te ich pozostawione

19
1.
ROZDZIAŁ
WSZĘDZIE KOŚCI

majątki, się nam należały za wszystkie krzywdy, wojenne mordy – tak uważaliśmy. Utwierdzały nas w takim przekonaniu właśnie takie odkrycia, kolejne, dotąd nieznane świadectwa niemieckich zbrodni – masowe groby, jak ten, o którym ci opowiadam.

„Panie Staszku, to może być wszystko. Niekoniecznie mogiła więźniów pomordowanych podczas II wojny światowej. A może to zwykłe ossuarium? Przecież jesteśmy w klasztorze, który ma setki lat. W takich kościołach chowano ludzi od stuleci” – nie poddawałem się tokowi myślenia majora Stanisława Siorka. Wątpiłem, zadawałem mu pytania. Ale esbek był przekonany, że ma rację. Twierdził, że to jest masowy grób więźniów, którzy zostali tu przywiezieni z obozu koncentracyjnego Gross-Rosen do pracy w wielkiej, podziemnej fabryce zbrojeniowej. Grób komanda śmierci – skazańców, którym obozowi strażnicy z wydziału politycznego SS wpisali w akta adnotację: „Rückkehr unerwünscht” – to znaczy powrót niepożądany. Mieli tu pozostać na zawsze, aby nikomu nie wyjawić tajemnicy. Nikt nigdy, a wróg w szczególności, nie miał się dowiedzieć, nad czym mozolnie w tym klasztorze pracowali.

Mówił, że zamordowali ich sami Niemcy, kiedy w 1945 roku musieli stąd uciekać, bo zbliżał się front; że takich grobów z pewnością znajdziemy więcej. Że w piwnicach, których jest pod klasztorem kilka kondygnacji, esesmani musieli ukryć kolejne tysiące ciał. Że przysypali je gruzem na wieki i zaminowali wejścia, aby nikt nie odkrył tej tajemnicy, tej zbrodni. Twierdził nawet, że był to największy sekret III Rzeszy. Opowiadał o tym jak najęty. Był przy tym bardzo stanowczy i przekonujący.

20 CZĘŚĆ I. 120 FILII ŚMIERCI
Cysterskie opactwo w Lubiążu na Dolnym Śląsku

Co chwilę podkreślał, że ma świadków, ich zeznania, materiał operacyjny i jakieś archiwalne zdjęcia, które to potwierdzają. I że do Warszawy już posłał raport o tym, „co działo się za Niemca” w Kloster Leubus – w klasztorze, w naszym pięknym Lubiążu, na Dolnym Śląsku, tuż pod Wrocławiem, tuż pod naszym nosem. Naszym znowu od 1945 roku, a tak naprawdę to poniemieckim – tak się u nas powszechnie od 1945 roku nazywa zabytki, pałace, kościoły, gospodarstwa czy nawet stare garnki, maszyny rolnicze czy futra, dzbanki i łyżki. Bo kiedy Niemców stąd wygnaliśmy, uciekając, zostawiali nam niemal wszystko. Myśleli, że kiedyś wrócą po swoje. A my długo nie mogliśmy się pozbyć uczucia bycia obcymi na tych terenach, obcymi na tym poniemieckim mieniu.

Do dziś więc na Dolnym Śląsku czy na innych tak zwanych Ziemiach Odzyskanych, określa się wiele rzeczy właśnie piętnem „poniemieckie”. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że tylko w tej części Polski tak się mówi? Pojechałem

kiedyś na sympozjum do ministerstwa, do Warszawy, i tam użyłem podczas wystąpienia tego nieprofesjonalnego i niefortunnego określenia, kiedy chciałem wskazać, że chodzi o jakiś budynek sprzed 1939 roku. Zareagował wówczas dyrektor muzeum narodowego, który wytłumaczył słuchaczom: „Panu Tadeuszowi Kaletynowi chodzi, rzecz jasna, o mienie przedwojenne – jak to się mówi w stolicy”. No więc u nas kamienice i klasztory są poniemieckie, a w Warszawie przedwojenne. Lubiąż jest więc poniemiecki. I znalezione tu kości też takie być muszą, bo przez Niemców, według Siorka, ci ludzie zostali zgładzeni, choć są to zapewne trupy Polaków.

22 CZĘŚĆ I. 120 FILII ŚMIERCI

Jakieś dwa i pół kilometra od lubiąskiego monumentalnego opactwa znajduje się – oczywiście poniemiecki –bardzo dzisiaj znany szpital psychiatryczny. Żartowaliśmy więc, że naszego esbeka trzeba tam zawieźć na fachową konsultację. Coś mu się pewnie pomieszało w głowie. Ma obłęd w sobie, szaleństwo w oczach, bo tak stanowczo szuka w lubiąskim opactwie śladów wojennego mordu. Wiedzieliśmy jednak, że tak naprawdę marzy przede wszystkim o odnalezieniu kilkudziesięciu ton złota i przemysłowej platyny. Opowiadał nam od czasu do czasu, że według świadków właśnie w piwnicach czy lochach

23
Barokowa sala książęca w lubiąskim opactwie

Od lewej: prof. Antoni Łyżwański, wiceszef wydziału kultury Komitetu Centralnego PZPR, Anna Ziomecka, kustosz Muzeum Śląskiego we Wrocławiu, prof. Stanisław Lorenz, dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie, Tadeusz Kaletyn i Mieczysław Ptaśnik, dyrektor Zarządu Muzeów i Ochrony Zabytków podczas konferencji we Wrocławiu w 1962 r.

cysterskiego klasztoru ukrywane były niewyobrażalne skarby. Wspominał o kolejnych dowodach i że trzeba przeprowadzić specjalistyczne badania, odwierty. Ale jego (ci sami) świadkowie mieli też twierdzić, że doszło tu do ludobójstwa, a my, właśnie teraz, odkryliśmy szczątki „komanda śmierci” – więźniów, których Niemcy przywozili tu wagonami kolejowymi z obozu koncentracyjnego na roboty.

24

Zaczęliśmy wierzyć w tę historię i my – specjaliści od ochrony zabytków. Już w latach siedemdziesiątych, a w szczególności w roku 1981, SB bardzo się tym opactwem interesowała. Sądziłem, że to pomoże w jego ratowaniu, w przywracaniu mu dawnego blasku. Bo to wspaniały zabytek, niezwykły na skalę świata, największa sakralna budowla w Polsce. A wymagał gruntownych prac konserwatorskich. Ze środków Wojewódzkiego Ośrodka Archeologiczno-Konserwatorskiego we Wrocławiu sfinansowaliśmy nawet część badań elektrooporowych, które wykorzystali funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa. 13 grudnia 1981 roku wprowadzony został w kraju stan wojenny. Nikt nie wiedział, jak się skończy, co się stanie następnego dnia. Zastanawialiśmy się, czy wjadą do nas radzieckie czołgi, co się wkrótce wydarzy. A mimo to w 1982 roku wracaliśmy z każdej wizji lokalnej w Lubiążu bardzo podnieceni. Bo chcieliśmy poznać tę wielką tajemnicę. Chcieliśmy rozwiązać tę zagadkę. Esbek osiągnął swój cel. Połknęliśmy tego bakcyla rozwiązywania zagadek, odkrywania poniemieckiej historii, szukania skarbów i śladów zbrodni.

Wyobraź sobie, co czuliśmy, jadąc do oddalonego od Lubiąża o jakieś pięćdziesiąt kilometrów Wrocławia, gdzie mieszkamy. Z jednej strony strach o życie, o rodziny, o jutro, a z drugiej niesamowite podniecenie tą tajemnicą.

Był początek 1982 roku. Zima. Czołgi wyjechały na ulice. Wprowadzona została godzina policyjna. W sklepach brakowało niemal wszystkiego. Wyłączano prąd i ogrzewanie. Brakowało węgla i zaopatrzenia w sklepach. Ludzie się bali wszystkiego i każdego. Nikt nikomu nie ufał. Każdy się bał o rodzinę i o przyszłość. Poszukiwanie

25
ROZDZIAŁ 1. WSZĘDZIE KOŚCI

skarbów i grobów z czasów II wojny światowej powinno było wówczas być na ostatnim miejscu na liście życiowych zadań i priorytetów.

Pierwszym tematem, nawet w rodzinach związanych z peerelowskim establishmentem, było to, co się wydarzyło w kopalni Wujek, gdzie zomowcy zabili górników protestujących przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego. Choć oficjalnie o tym nie mówiono, do ludzi docierały plotki. Co chwilę okazywało się, że ktoś kolejny z grona znajomych czy sąsiadów został internowany. Nikt nie był pewny jutra. Nikt nie wiedział, kto na kogo donosi. A urzędnicy państwowi, jak my, mimo że byliśmy tylko historykami, archeologami, architektami, muzealnikami, szczególnie jeśli należeliśmy do partii, a przecież należała znaczna część społeczeństwa, byliśmy na cenzurowanym. WOAK, czyli Wojewódzki Ośrodek Archeologiczno-Konserwatorski we Wrocławiu, którym wówczas kierowałem, został w tę sprawę naturalnie wplątany. Możesz w to uwierzyć? Poszukiwaliśmy skarbów w czasie stanu wojennego. Taką mieliśmy po prostu pracę, powołanie, pasje.

Znałem majora SB Stanisława Siorka już od kilku lat. Lubiążem zainteresował się w latach siedemdziesiątych. Ale nie przyjeżdżał tu zbyt często. Może przez dziesięć lat, kiedy rozgrywały się te sceny, był tu pięć razy? A uważał, że wie o tym zabytku niemal wszystko, że rozwiązał jego drugowojenną tajemnicę i wkrótce odkryje niemiecki skarb z podziemnej fabryki zbrojeniowej, że doprowadzą go do niego owi zmarli. Tak zabłyśnie przed swoimi przełożonymi w SB. Nie, nie we Wrocławiu. W Warszawie! Liczył, że zrobi szybką karierę w stolicy.

26 CZĘŚĆ I. 120 FILII ŚMIERCI

Odkrycie tych kości z jednej strony mu pomagało, z drugiej przeszkadzało. To był konkret: były zwłoki pomordowanych, zapewne więźniów pracujących w fabryce, był więc dowód na to, że ten wojenny zakład istniał – wielka podziemna fabryka zbrojeniowa musiała kiedyś tu funkcjonować. To w końcu uwiarygadniało zeznania świadków i jego wieloletnie śledztwo. Przełożonym Siorka z Warszawy tyle wystarczyło, aby przysłać na Dolny Śląsk grupę eksploracyjną. Po raz pierwszy oficer z grupy rozpoznawczej przyjechał do Lubiąża w roku 1981. Wyniki badań fizycznych go zainteresowały i wpisał klasztor na listę miejsc, w których warto

27
Zdewastowana krypta lubiąska, sfotografowana w 1965 r.

prowadzić poszukiwania poniemieckiego skarbu. Nadwiślańskie Jednostki Wojskowe – czyli żołnierze podlegli nie Ministerstwu Obrony Narodowej, ale Ministerstwu Spraw

CZĘŚĆ I. 120 FILII ŚMIERCI 28
Major Stanisław Siorek

Wewnętrznych – przyjechali tu z Warszawy w 1982 roku. Wezwani zostali też saperzy z Bolesławca.

Przyjeżdżali również różni eksperci – i wojskowi, i cywilni. Zatrudniani byli nawet radiesteci, którzy z różdżkami w dłoniach szukali w Lubiążu podziemnych tuneli. Mój urząd też za to płacił. Znałem jednego z nich bardzo dobrze i od czasu do czasu podejmowałem kolacją. Opowiadał mi wówczas, co SB chce sprawdzać i czego szukać. Karol Tomala, bo o nim mowa, pracował już dla nich w 1981 roku – poszukiwał grobów, tuneli, depozytów ze złotem. Ufaliśmy sobie. Do Lubiąża jeździliśmy razem i wspólnie przemierzaliśmy długie kilometry klasztornych korytarzy, zaglądaliśmy do zakamarków pałacu opatów, a także eksplorowaliśmy piwnice. Sprawdzaliśmy też przyległe do klasztoru pola i dawne ogrody, a nawet dość odległe zagajniki.

Według zeznań świadków, którymi rzekomo dysponowała wówczas Służba Bezpieczeństwa, podziemna fabryka zbrojeniowa, w której pracować i ginąć mieli więźniowie komanda śmierci, mogła sięgać nawet tak zwanego Wzgórza Trzech Krzyży, czyli terenu położonego trzy kilometry na północ od klasztoru. Wejście do niej miało natomiast znajdować się albo w budynku klasztornej bramy, albo w wieżach klasztornego kościoła – to wskazywał nasz esbek. Rysował wielkie plany, poglądowe mapy. Zaznaczał na nich nawet miejsce ukrycia złota, wejścia do hal produkcyjnych, no i masowe groby. A wszystko to właśnie opierając się na wskazaniach różdżki Tomali.

Dowiedziałem się podczas jednego z tych rekonesansów, że sprawą Lubiąża zainteresował się sam generał Czesław Kiszczak, który – kiedy tylko został ministrem spraw

29
ROZDZIAŁ 1. WSZĘDZIE KOŚCI
Korytarz w części klasztornej lubiąskiego opactwa

wewnętrznych – wydał dyspozycje, aby rozpocząć poszukiwania poniemieckiego skarbu na Dolnym Śląsku. Jego ludzie, na podstawie dokumentów opracowywanych przez majora Siorka, wytypowali kilkanaście miejsc w regionie, w których takie depozyty mogą być ukryte. I faktycznie szukali ich tam w latach osiemdziesiątych. Jednak to właśnie na Lubiążu koncentrowała się ich uwaga. To opactwo wydawało im się najbardziej prawdopodobne jako miejsce ukrycia złota. Wszystko tu pasowało do układanki, a odnalezienie kości miało być na prawdziwość tej historii ostatecznym dowodem.

Spacerowaliśmy więc z Tomalą i pracownikami z mojego zespołu po tym wspaniałym obiekcie i szukaliśmy innych dowodów na tezy esbeka. Przeszliśmy przez budynek bramny, minęliśmy zabudowania gospodarcze i weszliśmy do dawnej części klauzurowej.

Opactwo jest niezwykłe – jeśli chodzi o kubaturę, trzy razy większe od zamku na Wawelu. To drugi co do wielkości obiekt sakralny w Europie – większy jest tylko hiszpański Escorial. Prawdziwa perła baroku. To tu niegdyś tworzył malarz Michael Willmann, zwany przez niektórych historyków sztuki śląskim Rembrandtem. Jego płótna zdobiły niegdyś klasztorny kościół, a freski – sale w pałacu opatów. Zastanawialiśmy się, czy namalowane na nich postacie widziały wojenną zbrodnię, ludobójstwo, ale też miejsca ukrycia skarbów. Nie było ich już jednak w Lubiążu. Opactwo zostało zdewastowane. Mury wprawdzie ocalały, nikt nigdy Lubiąża nie zbombardował, ale w dawnych celach zakonników, bibliotece czy refektarzu hulał tylko wiatr. Ich oryginalne wyposażenie wywieziono stąd

31
ROZDZIAŁ 1. WSZĘDZIE KOŚCI

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.