
czyli 10 przepisów na smaczne i zdrowe życie duchowe
czyli 10 przepisów na smaczne i zdrowe życie duchowe
Wydawnictwo Znak | Kraków 2025
Projekt okładki i opracowanie typograficzne
Oksana Shmygol
Redakcja
Katarzyna Mach
Korekta
Małgorzata Biernacka
Ewa Polańska
Łamanie
Ryszard Baster
Copyright © by Szymon Hołownia
© Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2025
ISBN 978-83-240-9576-6
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37
Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl
Wydanie II, Kraków 2025. Printed in EU
First things first. Psu na budę wszystkie starania o zachowanie sensownej diety, jeśli nie będzie się przyjmowało odpowiednich ilości zdrowej wody. Woda użyta do gotowania wpływa na smak potraw, jest absolutnie decydującym czynnikiem, gdy idzie o smak napojów (zwłaszcza herbaty, która nie znosi wody wielokrotnie gotowanej lub zbyt twardej).
Wodę należy też rzecz jasna pić sauté , specjaliści zalecają wlewanie do organizmu nawet dwóch litrów dziennie. Wybierając, warto zwrócić uwagę na stopień jej zmineralizowania, można też dobrać skład chemiczny, który pomoże pozbyć się schorzeń.
Leczenie wodą było niezwykle popularne jeszcze sto czy dwieście lat temu. Wszyscy jeździli „do wód”, a uzdrowiska z ich pijalniami i zakładami kąpielowymi przeżywały oblężenie,
SKĄD WZIĄĆ DOBRĄ WODĘ
jakim dziś cieszą się ogwiazdkowane przez Michelina restauracje. Specjaliści od hydroterapii, tacy jak Vincenz Priessnitz (jego nazwisko na wieki utrwalono w onomastyce łazienkowej armatury) czy ksiądz Sebastian Kneipp (ten to dopiero umiał lać wodę: praktykował bicze wodne, oblewania, parówki...), mieli status europejskiej klasy celebrytów. Dziś mimo spektakularnego rozwoju całego przemysłu SPA (skrót od sanus per aquam – zdrowie przez wodę), czyli kosmetyki opartej na termalnych źródłach i mineralnych składnikach, idea, która przyświecała metodzie u jej zarania, została totalnie wypaczona. Do SPA wpada się dziś przecież jak na reanimację, po której wracamy do samobójczego trybu życia. Współczesny człowiek, gdy ma problem, idzie do kiosku i kupuje tabletki, które zaczną działać o minutę szybciej niż produkty konkurencji. Kto ma dziś czas na kilkutygodniowy wyjazd do Szczawnicy, Muszyny czy Krynicy Zdroju i codzienny mozolny spacer po deptaku połączony z siorbaniem z kubeczka?
Obowiązujący dziś tryb dbania o zdrowie: ból – tabletka –brak bólu (aż do następnego razu), jest koszmarnie nieefektywny. Leczenie wyłącznie objawów tworzy świat, w którym zanika sztuka budowania, ludzie sądzą, że wystarczy nauczyć się odgruzowywać. O ileż można by zmniejszyć liczbę chorób, godzin cierpienia, wydatki, gdyby już dziś zacząć metodycznie dbać o wysoką jakość siedemdziesięciu procent organizmu (bo właśnie tyle w nas jest wody)! Dodatkowo poddając się narzucanemu przez nią niespiesznemu tempu przeżywania świata. Ozdrowieńcze działanie wody
rozciąga się wszak w czasie – jasne, możesz zalać kilkoma łykami powysiłkowe pragnienie, ale jeśli na stałe zwiążesz się z dobrą wodą, możesz odnieść korzyści nieporównanie większe.
Skąd wziąć dobrą wodę? Pamiętam wzruszenie, z jakim podczas mojej pierwszej wizyty w Szczawnicy stanąłem przy źródle „Szymon”. Wrażenia smakowo-zapachowe: nadpsute jajeczko. Podobno pomaga pozbyć się niedokwaśności i zaparć, leczy też (jak znalazł dla mnie) nerwice i otyłość. W polskich uzdrowiskach swoje źródło znajdą też Mieczysławowie,
Janowie czy Marie, gdyby jednak spojrzeć na świat przez duchowy skaner, okazałoby się, że źródeł jest dokładnie tyle, ilu ludzi nosi w danym momencie Matka Ziemia. Każdy z nas ma w sobie źródło, które zasila jego świat, napędza witalne siły, daje moc podejmowania decyzji. W skrócie: gasi pragnienie, a gdy człowiek nie umiera z pragnienia, może zająć się życiem. Swoją wodę, samodzielnie toczoną z własnych głębin, od czasów Adama ludzie piją i jakoś żyją. W życiu absolutnie każdego zdarza się jednak (choć większość to przegapia) moment, jaki przeżyła w gorące południe pewna kobieta z Samarii, która poszła po wodę do studni w Sychar. Jej przygodę opisuje Ewangelia według Jana.
O kobiecie nie wiemy wiele, wiemy jednak, jak koszmarnym procesem jest zdobywanie wody w okolicach okołotropikalnych. W takim na przykład Sudanie studnie rozmieszczone są mniej więcej co czterdzieści kilometrów, co oznacza, że noszące wodę kobiety i dzieci muszą czasem (w najgorszym wypadku, gdy mieszkają dokładnie w połowie drogi między studniami) przejść codziennie właśnie owe czterdzieści kilometrów. Umordowawszy się tak, że sił nie starcza już na nic innego jak tylko na łyk tej wody i sen, który zawsze jest zbawieniem (bo na biednym Południu jest dokładnie odwrotnie niż na bogatej Północy: tu marzy się we śnie, a koszmary przeżywa na jawie).
Samarytańska kobieta też musiała się z tymi pielgrzymkami nieźle namordować. Nie wiemy, ile miała do przejścia, wiemy, że była po przejściach. Podczas rozmowy z czekającym przy studni Jezusem okaże się, że zdążyła już mieć pięciu mężów (umarli? zostawili ją, bo nie mogła mieć dzieci? bo była jędzowata?), a obecnie żyje z facetem bez ślubu.
Jezus, też umęczony drogą na piechotę z Jerozolimy do Galilei, skrótem przez Samarię, mówi jej, żeby dała mu pić. Kobieta odpowiada mu: sam sobie weź, skoro jesteś taki mądry, ty Żydzie, który uważasz nas, Samarytan, za odstępców, a my was uważamy za uzurpatorów i pieniaczy (nie wchodząc za głęboko w szczegóły: żeby wyobrazić sobie wzajemne relacje Żydów i Samarytan, należy wziąć obecne stosunki polsko-litewskie i pomnożyć razy trzy). Jezus, jak można przypuszczać, poirytowany tym, że zamiast picia będzie politykowanie,
odpowiada jej: gdybyś wiedziała, kto z tobą rozmawia, to ty prosiłabyś mnie o wodę. A ja dałbym ci wodę takiej jakości, że nigdy już nie odczuwałabyś pragnienia. Kobieta się ożywia: perspektywa nielatania z dzbanem musi być dla niej kusząca. U niej to wszystko jest jeszcze chyba na etapie magii, ma wrażenie, że może spotkała jakiegoś ówczesnego Houdiniego. Spokojnie żyje w ciasnym pokoju. Gdy Jezus mówi: a gdyby tak zrobić dziurę w suficie?, ona przypuszcza, że będzie tam strych. Komunikat jest jednak inny: kobieto, nie strych, lecz niebo! Tylko dla ciebie! Na zawsze! Za darmo! Are you in?
Opowiadając o jej życiu prywatnym, Chrystus udowadnia, że mówimy o rzeczach znacznie poważniejszych niż dosypanie do wody proszku, który sprawi, że pić będzie się chciało rzadziej. Samarytanka nadal odwołuje się do tego, co dobrze zna: to jest źródło, z którego zawsze piję. Ma swoje miejsce w historii narodu, pili z niego święci ludzie. Jezus znów pokazuje jej, że zwiedza strych, a ma polecieć do nieba. Mówi: dziewczyno, to nie ma żadnego znaczenia! Zakręć kranik, z którego dotąd czerpałaś i żyło ci się z tym JAKOŚ. Zostaw źródło „Fotyna” (takie imię nadała Samarytance wschodnia tradycja chrześcijańska), przełącz się na źródło „Jezus”, na Boga nie z tego świata, a nie z twoich pobożnych tradycji.
Kobieta jest tak przejęta tym, co słyszy, że nie wzrusza jej nadejście uczniów Jezusa, którzy wracają z zakupionym prowiantem. Leci do miasteczka i opowiada wszystkim, co się stało. Jak najpierw rozpoznała w Nim proroka, później Mesjasza, w końcu – Boga. Może już poczuła, że przestaje płonąć
S KĄD WZIĄĆ DOBRĄ WODĘ
z pragnienia miłości, które wciąż było nienasycone (i może stąd tych pięciu mężów i konkubent?). Ilekroć wracam do tej historii, myślę, co jeszcze ją tak poruszyło. A nuż to, że Jezus w ogóle chciał z nią gadać? Bo chociaż wiedział, że nie żyje zgodnie z prawem, zamiast ją za to ochrzaniać, pochwalił ją za prawdomówność? Może znakiem było dla niej to, że Jezus jednak może ostatecznie się nie napił? Ani nic nie zjadł, bo gdy uczniowie wystartowali do Niego z przyniesioną wałówką, odparował im, że tym, co daje człowiekowi siłę do życia, jest pełnienie woli Bożej (to jest dopiero fascynujące odkrycie: a więc nie jest tak, że człowiek musi zebrać siły do pełnienia woli Bożej, tylko pełnienie woli Bożej daje człowiekowi siły!). Ewangelia mówi, że Chrystus został w tym schizmatyckim mieście jeszcze dwa dni. I że mnóstwo ludzi przyłączyło się do Jego uczniów nie dlatego, że niczym jasnowidz wyświetlił ich sąsiadce jej emocjonalno-seksualną kartotekę, ale dlatego, że sami Go usłyszeli, spędzili z Nim czas i uwierzyli Mu. O Fotynie (rosyjska wersja tego greckiego imienia to Swietłana) legenda mówi, że została ochrzczona, w czasie prześladowań uciekła do północnej Afryki, ale później pojechała do Rzymu, gdzie około 66 roku została stracona (w studni) wraz z dwoma swoimi synami i pięcioma młodszymi siostrami.
Jej ikonkę kupiłem kiedyś w którymś z przycerkiewnych sklepików w Moskwie, nie mając pojęcia, kto to. Spodobała mi się po prostu dziewczęca twarz i trzymany z wyraźnym przejęciem dzban. Dziś mam ją za swoją szczególną patronkę. Bo wiem, że to, co przeżyła przy studni w tamto południe, jest
Gdy zaś będziesz prowadził gospodarkę wodną o charakterze ekstensywnym, dając z siebie wszystko (karierze, rodzinie, pobożności), ale nie dbając o zasilanie, twoje źródła mogą w końcu wyschnąć. Twoje źródło nie jest złe, jest po prostu nietrwałe. Wpisana jest w nie groźba suszy.
Teologia remineralizacji
S KĄD WZIĄĆ DOBRĄ WODĘ rzeczą absolutnie kluczową dla każdego, kto chciałby skosztować, jak to jest być chrześcijaninem. Ta kobieta zaryzykowała i spotkanego człowieka odważyła się potraktować tak, jak powinno się traktować każdego: jak ikonę – niby obraz, a w rzeczywistości okno, przez które widać niebo. Odkryła, że z ziarna, które dostałeś na chrzcie, nic nie wyrośnie, jeśli nie zaczniesz go podlewać właśnie tą, a nie inną wodą, bo tylko ona ma skład chemiczny, który umożliwi rozwój rośliny. Doświadczyłem tego na sobie. Pijąc ze źródła noszącego twoje imię, będziesz żył, działał, pewnie zrobisz sporo fajnych rzeczy. Nadal jednak będziesz czuł, że gonisz horyzont, że wciąż są w tobie pragnienia, których nic nie może zaspokoić. Nie będziesz też w stanie utrzymać jakości swojej wody, będzie podtruwana przez odkładające się duchowe śmieci.
Bóg, do bólu szanujący decyzje człowieka, nie może interweniować co chwila batalionem roznoszących zło w pył aniołów. To, co może, to – nie naruszając wolnej woli
człowieka – „remineralizować” go, zmieniać, udoskonalać tak, by sam podejmował lepsze, a nie gorsze decyzje.
To znamienne, że Jezus najczęściej mówi o sobie właśnie jako o czystej żywej wodzie i najlepszym z możliwych pokarmie. Że nie mówi: hej, jestem chirurgiem, który cię poskłada, trampoliną do sukcesu, wieżą, z której widać więcej, balsamem, który sprawi, że będziesz natychmiast odświętny i święty. On chce tak nas nakarmić i napoić, by żaden pokarm i żaden napój, na które natkniemy się na tym świecie, nie były już w stanie doprowadzić nas do tego, że będziemy się o nie zabijali, a nie mając ich – cierpieli. Bóg nie każe oddać sobie talentu, wolnej woli, zdolności podejmowania decyzji. Wierzy jedynie, że sam osądzisz sprawy słusznie, gdy będziesz optymalnie odżywiony. Niech herosi pobożności cię poganiają, niech kumple się śmieją, żeś dewot, a ty spaceruj po swojej Krynicy z kubkiem w ręku, to znacznie skuteczniejsze niż sinusoida: szczytowanie – zawał – szczytowanie. Gra naprawdę jest warta co najmniej zainwestowania w okres próbny. Skoro człowiek w aż tak wielkim procencie składa się z wody, decyzja o zmianie dostawcy i podpięciu się do Bożego wodociągu naprawdę zmienia w życiu wszystko.
Żeby człowiek zdecydował się na zmianę dostawcy jakichś usług (na przykład energetycznych), potrzebny jest jednak zwykle jakiś wstrząs. Coś się musi wyłączyć, ktoś nas musi oszukać itp. Tak bywa i w życiu duchowym – na zmianę źródła decydujesz się po jakichś traumatycznych wydarzeniach,
a postanowienie to często poprzedza spacer przez pustynię. Dlaczegóż by jednak nie zrobić tego z marszu? Zaryzykować: Panie Jezu, umawiamy się na miesiąc. Daj mi swojej wody. Kropka. I co dalej masz robić? Nic. Podstawiać kubek. Codziennie krótko dziękować za siebie, za to, że zostało się tak cudownie stworzonym (bo – jak pokazuje przykład Fotyny – ze źródła ekstrawody mogą korzystać tylko ci, co znają prawdę o sobie, a to jest prawda o każdym człowieku), za życie, za świat, za ludzi. Po czym bezlitośnie tępić wszystkie pojawiające się w głowie przebłyski planowania, kombinowania, załatwiania, proszenia. Modlić się, ale w ten sposób, że zamykając oczy, widzisz Boga, który krząta się wokół ciebie, który się dla ciebie stara. On przez ten miesiąc wykona wszystkie wodolecznicze zabiegi pod warunkiem, że nie będziesz wierzgał i że będziesz cierpliwie pił Jego wodę.
Nawet nie umiem opisać jej smaku. Nikt nie umie. Chodziły mi co prawda po głowie metafory z bananami: że różnica jest taka jak między poprawnie żółtym, ale mączystym i totalnie bezpłciowym, wyprodukowanym i przebadanym przez tabun specjalistów bananem z Biedronki czy z ryneczku Lidla, a tym zaskakującym, cudownie sprężystym, soczystym, słodkokwaskowatym, który zrywam z drzewa w Zambii czy w Kongo. Ale to bzdury.
Zobacz sam, jak to działa. A jeśli nie odłączysz się od tego źródła, ta woda uleczy w tobie to, co najbardziej tkliwe –wolę. Ze zdumieniem skonstatujesz, że wokół ciebie dzieje
S KĄD WZIĄĆ DOBRĄ WODĘ
się dokładnie to, co chcesz, by się działo. Bo do tego stopnia składasz się już z Boga, że On chce (a więc i robi) dokładnie to, czego ty chcesz (bo chcesz już dokładnie tego co On). I doświadczysz ekstazy raju na tej ziemi, bo świętość na niczym innym nie polega.
KIEDY: Zawsze.
CZAS TRWANIA: dwa tygodnie–sześć miesięcy.
Krok pierwszy: gdy kogoś spotykasz, zanim sprawdzisz, czy jest z twojego klubu oraz czy się dobrze prowadzi, zaproponuj mu coś do picia. Bo może się okazać, że to Jezus (i później będzie siara).
Krok drugi: kup sobie Ewangelię (koniecznie w przekładzie nazywanym Biblią Paulistów, w księgarni będą wiedzieli) i codziennie, otwierając na chybił trafił, czytaj, aż dojdziesz do miejsca, gdzie są słowa Jezusa. Zapamiętaj pierwsze trzy zdania. Przypomnij je sobie jeszcze co najmniej raz w ciągu dnia. Po tygodniu takich działań zapytaj siebie: wszyscy o Nim gadają, ale co właściwie ja o Nim myślę?
Krok trzeci: rób swoje, ale gdy pojawi się coś, co cię wybije z monotonii – sytuacja na drodze, fascynujący film, atak kosmitów – albo w głowie zacznie ci się rodzić jakiś genialny plan, powiedz Bogu, że zapraszasz Go do swojego życia. Nic więcej i nic mniej. Też mi się wydawało, że to hasełko dla egzaltowanych dziewcząt w sukniach do ziemi oraz ewangelikalnych nawiedzeńców, dziś wiem już jednak, że gdyby zechciały go używać również panie na obcasach, surferzy oraz chociaż z pięciu
miliarderów, świat naprawdę byłby dużo bardziej przyjazny i zdatny do życia.
Krok czwarty: nawet jeśli nie masz w zwyczaju narzucać się Bogu – spróbuj nowego dostawcy wody. Idź do spowiedzi i do Komunii i pójdź na mszę nie tylko w niedzielę, ale jeszcze raz w ciągu tygodnia. Nie myśl o tym, czy ksiądz jest głupi, czy mądry i czy biskupi są cool , czy nie. Jesteś w SPA, w Krynicy, woda pracuje w tobie od zewnątrz i od środka. Co ci szkodzi sprawdzić, czy to rzeczywiście zadziała?
SKUTECZNOŚĆ: jeśli wytrwasz dłużej niż dwa tygodnie – skuteczność będzie się odtąd zwiększać z każdym dniem, woda działa powoli, ale nieuchronnie. Po około dwóch–trzech miesiącach nie będziesz chciał pić niczego innego. A jeśli jednak? To będzie znaczyło, że znów pomyliłeś studnie. Możesz nadal łazić do swojej, ale na niespodzianki to ja bym przy niej nie czekał.
Mam fantastycznego spowiednika, jesteśmy świetnie dobrani. On jest fanem duchowej Wisły, ja – Cracovii. On jest z duchowej Bydgoszczy, ja z Torunia. On jest charyzmatykiem, ja sceptykiem.
Mój spowiednik poleca mi pełne duchowych wzlotów książki oraz opowiada o gościu, który nie miał nogi, a po stosownych modlitwach zaczął gonić po kościele jak zajączek. Po czym zachęca, bym sobie też te książki kupił oraz pomodlił się za kogoś z problemami. Zaraz pytam, dlaczego tylko jeden z setek niepełnosprawnych wstał ze swego wózka, i pukam się w głowę. Po czym (z czystej przekory) idę kupić sobie te książki. Oraz (kiedy nikt mnie nie widzi) pomodlę się czasem
półgębkiem za kogoś. I niestety zawsze okazuje się, że to nie ja miałem rację. To boli.
Pamiętam dobrze nasze spotkanie, gdy po utoczeniu z siebie hektolitrów żalu, wykazaniu, jak bardzo się modlę, a jak
bardzo Bóg mnie nie słucha, mój starzec (jak to się pięknie mówi u prawosławnych) spojrzał z politowaniem i powiedział coś w tym guście: „To wzruszające! Od tylu lat klęczysz przed piekarnikiem, mnożysz różańce i koronki, tak gorąco się modlisz, żeby twoje ciasto zaczęło wreszcie rosnąć... Dodaj proszek do pieczenia! Który na razie wciąż leży pięć metrów dalej. Ty na razie wiesz o Ewangelii, ale jeszcze w nią nie uwierzyłeś. Kiedy to się stanie, zaczną dziać się cuda takie, że nie zdążysz się połapać”. Tradycyjnie popukałem się w głowę. Ale później...
Kombajn jako znak łaski
O książce archimandryty Tichona Nieświęci święci usłyszałem kiedyś w Moskwie, że to hipersuperbestseller. W samej Rosji rozeszło się ponad milion egzemplarzy. Gdy ukazała się po polsku, zaraz zacząłem ją rozdawać znajomym pod każdym możliwym pretekstem. Robiłem to, mimo że od dawna żadna książka tak mnie nie wkurzyła.
Archimandryta Tichon, przełożony monasteru Spotkania Włodzimierskiej Ikony Matki Bożej w Moskwie (na Wielkiej
J AK WYSMAŻYĆ CUDA Łubiance, dosłownie paręset metrów od siedziby FSB, dawniej KGB), nie jest oszołomem czy dewotem. To gość w sile wieku, oczytany, wykształcony, przed wstąpieniem do monasteru robił karierę jako dokumentalista. Reporterski zmysł czuć, gdy kreśli sylwetki swych kolegów mnichów. Moim faworytem jest ojciec Nataniel, supersknera będący swego czasu skarbnikiem wielkiego monasteru pskowsko-pieczerskiego. Mnich ów prawie nie jadł, gdy spał, to wyłącznie na siedząco, a jak dopadł go kaprys, by się powylegiwać, szedł na podwórko i ucinał sobie drzemkę na ziemi albo w pryzmie śniegu. Jak cerber strzegł dostępu do swej celi, w której włączał światło, spinając kabelki (bo wyłącznika popsutego w czasach Chruszczowa nie wymienił do ery Gorbaczowa). Był też geniuszem psychologii społecznej. Gdy komuniści kazali mnichom stawiać się na wybory, ci – podpuszczeni przez ojca Nataniela –pomaszerowali do punktu wyborczego z wielką procesją, ze śpiewami i chorągwiami, a nad urnami odprawili wypasione nabożeństwo. Doprowadzając rzecz jasna komisję do białej gorączki zapewnieniami, że to wszystko z powodu szacunku dla radzieckiej władzy.
Tichon opowiada też, że gdy do przełożonego monasteru przychodził mnich z prośbą o urlop, ów z serca mu błogosławił, po czym, chichocząc, wysyłał po kieszonkowe do ojca Nataniela. Ten zaś padał na ziemię i krzyczał: „Ratunku! Na pomoc! Rabują! Chcą pieniędzy! Chcą na urlop! Zmęczył ich monaster! Matka Boża ich zmęczyła! Ratunku! Na pomoc!”. Zawstydzony interesant, w trosce by nie
powiększać obciachu, wycofywał się wężykiem, rezygnując z planów.
To nie klasztorne anegdotki tak mnie jednak u Tichona podekscytowały. Pamiętam jak dziś: czytałem jego wspominki w samolocie z Londynu do Johannesburga i mniej więcej od początku Sahary zadawałem sobie pytanie: jak to, kurka wodna, jest, że prawosławnym co chwila zdarzają się jakieś cuda, a nam (mnie) nie?! Co druga historia w książce Tichona to dowód, że Bóg działa konkretnie, fizycznie wchodzi w ludzkie
życie i rozwiązuje supełki.
Przykład: historia niejakiego Augustyna, pobożnego młodego mnicha, który przybywszy do Moskwy, trafił pod skrzydła (wówczas jeszcze nowicjusza) Tichona. Ten, przejęty losem prezentującego długą historię prześladowań młodzieńca, chciał mu załatwić ewakuację do Gruzji. W tym celu napisał na kolanie scenariusz filmu – pod pretekstem jego kręcenia młodzieniec mógłby się przedostać do Tibilisi (bo w ZSRR nie można było sobie jeździć ot tak). Ale żeby projekt trzymał się kupy, potrzebne były też zdjęcia ze żniw w Rosji. Tyle że zbliżała się jesień. Po szybkim sprawdzeniu w odpowiednich urzędach okazało się, że jedynym miejscem w całym ZSRR, gdzie jeszcze pracują kombajny, jest obwód Omski na Syberii, dokąd Tichon natychmiast poleciał. Kadrowe zamieszanie na lokalnych cerkiewnych szczytach sprawiło, że nowicjusza obwoził po okolicy współpracownik biskupa, pełniący de facto jego obowiązki. Ten opowiedział mu historię o młodym człowieku, który obrobił kiedyś cerkiewny
rób z Boga Olaboga
Lepiej będzie w czwartek
Złodzieje, prostytutki i inni chrześcijanie
Przepis na życie: Dieta „Only you”
O SZTUCE KRĘCENIA PALNIKIEM
Nie dokazuj, miły, nie dokazuj
On pobruszy, ty poczywaj
Nie ma, nie ma wody na pustyni, a wielbłądy... (wiadomo, co wielbłądy)
Kiedy wiosłować, kiedy żeglować
Jak debatować z hieną
Przepis na życie: Dieta „Ogniu, krocz za mną”
ZAKOŃCZENIE: GARY I JA
115
116