Nazywam się Pielgrzym

Page 1



SEBASTIAN KOŁODZIEJCZYK

Nazywam się Pielgrzym

WYDAWNICTWO ZNAK KR AKÓW 2023


Projekt okładki Olgierd Chmielewski Fotografia na pierwszej stronie okładki Sebastian Kołodziejczyk, VvoeVale / iStock Fotografie na czwartej stronie okładki Sebastian Kołodziejczyk Redaktorka prowadząca Katarzyna Przybylska Adiustacja Katarzyna Mach Korekta Barbara Gąsiowowska Katarzyna Onderka Łamanie Piotr Poniedziałek

Copyright © by Sebastian Kołodziejczyk Copyright © for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2023 ISBN 978-83-240-6808-1

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37 Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl Wydanie I, Kraków 2023. Printed in EU


Rozdział I

Ciemny pokój

8 lipca 2019 roku w Baamonde, 100 kilometrów przed Santiago de Compostela, na kamiennej ławie przy miejscowym kościele (zamkniętym na cztery spusty), zdałem sobie sprawę z tego, jak potoczy się moje życie w dalszych latach. Życie, dodam od razu, bardzo dobre: stabilne, komfortowe i niezwykle bogate w doświadczenia. Oczywiście miało swoje blaski i cienie, jak u każdego z nas, lecz na pewno nie mogłem mieć do losu pretensji o to, kim i czym mnie obdarował. Nie od razu dotarły do mnie skutki tamtego przeżycia. Ono, swoją drogą, nie było ani nazbyt intensywne, ani też nie miało charakteru czegoś wyjątkowego, to nie był jakiś grom z jasnego nieba. Po prostu zdałem sobie sprawę z tego, co mnie czeka, i tyle. Jednocześnie nie miałem pojęcia, jaka będzie skala tego, co przede mną. W ogóle mało wiedziałem, choć z czasem

Ciemny pokój

15


wiele rzeczy stawało się dla mnie coraz lepiej widocznych i nabierało sensu, którego im wcześniej brakowało. W Baamonde nie znalazłem się przypadkowo. Szedłem ze swoim synem Drogą Północną (hiszp. Camino del Norte) z Bilbao do Santiago. Wybrałem tę formę współbycia z jedynym dzieckiem, by u progu dorosłości (miał wówczas prawie 17 lat) dać mu coś, co stanie się zaczynem jego własnej Drogi. Swój pomysł przedsta­ wiłem mu trzy lata wcześniej w samolocie powrotnym z Miami, po zakończeniu męskiej wyprawy dookoła Ameryki: 42 dni, kilkadziesiąt stanów, prawie 30 parków narodowych i ważnych dla Amerykanów miejsc pamięci, a na dokładkę przylądek Canaveral i zamek Harry’ego Pottera w Orlando. W pierwszym odruchu syn mój pomysł zakwestionował, widząc w nim kolejną fanaberię ojca, który wymyślił sobie jakieś Camino, by wymęczyć i utrudzić dziecko. Miał ­rację co do wymęczenia i utrudzenia, natomiast nie była to żadna fanaberia, gdyż ojcowie przemierzają Camino ze swoimi dziećmi, choćby po to, by pokazać historyczne i przyrodnicze piękno Drogi. W styczniu 2019 roku, na kilka miesięcy przed wyruszeniem do Hiszpanii, syn uznał, że ten pomysł ma jednak sens, i rozpoczęliśmy przygotowania. W czerwcu polecieliśmy do Barcelony, a stamtąd autobusem udaliśmy się do stolicy Kraju Basków, by zarzucić na 16

Nazywam się Pielgrzym. Droga do granic świata


plecy ciężkie plecaki i zrobić pierwszy krok na naszej drodze ku dalekiemu celowi. Już na pierwszych kilometrach syn zrozumiał, jak wielką wartością jest nasz wspólny marsz, i nawet gdy było źle, gdy chorował, doskwierała mu niewygoda, a ja zrzędziłem, szedł. Szedł i doszedł do celu. To było jego zwycięstwo nad słabościami, ułomnościami, lenistwem i łatwizną, które dominują w naszym życiu. Na koniec rzekł mi krótko: „Z tobą, tato, nigdy już nie pójdę, ale ze swoimi dziećmi – tak”. To największa nagroda, jaką otrzymałem za poniesiony podczas 675-kilometrowego marszu trud. Na marginesie, w Baamonde w jednym z barów jedliś­ my okropną pizzę, którą wymarzył sobie syn. Była bez smaku, a w dodatku spalona. Mimo to cieszył się nią, jakby była zrobiona w najlepszej włoskiej pizzerii. Tak działa Droga – przemienia najpodlejsze jedzenie w wykwintne danie. Wydarzenie z kamiennej ławy w Baamonde stało się zaczynem pielgrzymowania na mojej właściwej Drodze. Ona nie zaczęła się jednak w tamtym miejscu i czasie, ale już trwała, co sobie uświadomiłem po powrocie z Camino. Trwała od jesieni 2016 roku, gdy któregoś dnia w pewnym usytuowanym na parterze, ciemnym pokoju w budynku przy ulicy Grodzkiej w Krakowie po raz pierwszy siadłem na drewnianym, skrzypiącym, pamiętającym dawne czasy krześle. Krzesło stało na wprost

Ciemny pokój

17


odrapanego starego grzejnika olejowego i było moim miejscem przez następne lata, gdy ze wzrokiem wbitym w podłogę, zupełnie tego nieświadomy, zacząłem odbywać pierwszą część Drogi. Można rzec, że to krzesło, ten grzejnik i ten mroczny, chłodny pokój stały się źródłem wielu rzeczy, które wydarzyły się później, łącznie z tym, co działo się w trakcie tych 3651 kilometrów. Prawie trzy lata po przejściu Camino del Norte, w sylwestrową noc poinformowałem bliskich, że 9 kwietnia o godzinie 7.00 wyruszę z progów mego domu w samotną, całkowicie wyzbytą wygód Drogę do granic świata, nad Ocean Atlantycki. Nikt nie klaskał. Nikt się nie cieszył. Nikt nie gratulował podjęcia tej decyzji. Przeciwnie, pod wieloma względami zapad­ ła ona wbrew wszystkim, w tym także wbrew mnie samemu, bo prawda o mnie jest taka, że tego rodzaju wysiłek nie leży w mojej naturze, chęciach i wyobrażeniu o sobie samym: chodzenie, bieganie, uprawianie obciążających i męczących sportów jest dalekie od tego, co lubię robić. Rzekłbym nawet, że lenistwo jest moją pierwszą naturą, choć niewiele osób chce w to uwierzyć, podobnie jak i w to, że jestem osobą bardzo nieśmiałą. Najbardziej rozczarowany, bo inaczej tego nazwać nie można, był mój syn. By to zrozumieć, musimy cofnąć się do wydarzeń, jakie miały miejsce w okolicach 18

Nazywam się Pielgrzym. Droga do granic świata


Sobrado dos Monxes, opactwa cysterskiego, które czasy świetności ma już dawno za sobą, lecz wciąż swym pięknem, potężną sylwetką i historią oddziałuje na rzesze pielgrzymów przemierzających końcówkę Drogi Północnej i zbliżających się do Santiago de Compostela.



Rozdział II

Pielgrzym z Pragi

Wędrując Drogą Północną, powiedziałem synowi, że nigdy więcej nie przejdę już Camino. Moja deklaracja padła w kontekście spotkania dwóch pielgrzymów. Jeden to Niemiec – lekarz, który skończył studia medyczne przed czterdziestką, a do tego ciężki alkoholik, człowiek, który pokonywał Camino trzynasty raz (nota bene bardzo nam pomógł, gdy syn się rozchorował). Drugim był spotkany kilka kilometrów przed Sobrado pielgrzym z Czech, który przeszedł Drogę z Pragi nad Atlantyk, i także pieszo wracał do domu, gdziekolwiek i czymkolwiek był jego dom. To ów pielgrzym z Pragi, którego imienia nigdy nie poznaliśmy, wywarł na synu piorunujące wrażenie, a na mnie odcisnął piętno, które dopełniło tego, co wydarzyło się w Baamonde. Prażanin w pięć minut opowiedział nam historię swego życia – bogatego biznesmena, który stracił

Pielgrzym z Pragi

21


wszystko: rodzinę, pieniądze, dostatnie i światowe życie. Gdy go widzieliśmy, szedł z ogromnym, ponaddwudziestokilogramowym plecakiem (wyszedł z Pragi z 33 kilogramami), w którym mieścił się cały jego dobytek, oraz psem, który miał zatkniętego za szelki banana – jedyne ich pożywienie tego dnia. Czech był bez środków do życia, zatrzymywał się w lasach i żył więcej niż skromnie, szukając bez powodzenia pracy w biednej Galicii. Wędrował wyniszczony, tonąc w pesymizmie i beznadziei. Syn po tamtej rozmowie nie mógł znaleźć sobie miejsca. Szedł zasępiony. W Sobrado zjedliśmy nasz mały obiad, by po kolejnej godzinie ruszyć dalej. Obserwowałem go z czułością i ojcowską miłością. Nastolatek mierzył się z życiem, trudnymi wyborami i konsekwencjami tych wyborów. Historia pielgrzyma z Pragi nie była skrojona na jego wrażliwość i wiek. Jednocześnie sprawiła, że zrozumiał, być może w bolesny dla siebie sposób, że przejście Drogi niczego nie gwarantuje, niczego nie musi dawać i żadnych pragnień, oczekiwań i marzeń nie musi realizować. Uświadomił sobie, że Droga nie jest złotą rybką, która spełnia trzy nasze życzenia, a my potem żyjemy w zdrowiu i niekończącym się szczęściu. Dziś, po zakończeniu swojej Drogi, która nie była obliczona na powrót pieszo znad oceanu, mogę 22

Nazywam się Pielgrzym. Droga do granic świata


powiedzieć, że gdy oznajmiłem, iż wyruszę od progów mego domu, by przejść ponad 3500 kilometrów, syn błyskawicznie wrócił do tamtego spotkania. W jego trosce o mnie, wspaniałej i pięknej postawie, którą reprezentuje jako mężczyzna i człowiek, istotną częścią było to, co wówczas stało się naszym wspólnym doświadczeniem: Droga niczego nie musi dawać, a jeśli tak, to moje wyjście z domu mogło oznaczać, że najprawdopodobniej niczego nie otrzymam w zamian, że trud będzie daremny, a podjęte wyzwanie, jeśli mu podołam, będzie jak pyrrusowe zwycięstwo, i wreszcie, że docierając nad ocean, niczego nie osiągnę, lecz jedynie zmarnuję czas. Prawda jest jednak inna. Jestem przekonany, bo o pewności nie może być mowy, że sprawy pielgrzyma z Pragi są w takim stopniu załatwione, w jakim to było możliwe, a on sam znalazł przynajmniej częściowe ukojenie i spokój. Być może nie tak, jak by chciał, być może sprawy potoczyły się wbrew jego pragnieniom i marzeniom, być może jego życie potoczyło się inaczej, niż sobie to zamyślił. Pielgrzym z Pragi towarzyszył mi przez cały czas. A zwłaszcza wtedy, gdy wydawało mi się, że Intencja powinna i mnie coś ofiarować, podzielić się ze mną, oddać mi cząstkę dobra, które było jej integralną treścią. Prawda jest taka, że nic nie powinna. Droga w wielu

Pielgrzym z Pragi

23


odsłonach pokazywała mi, że moje oczekiwania są zupełnie bezpodstawne, że albo Intencja oddaje dobro tym, którzy są jej adresatami, albo lepiej nie iść. Po prostu lepiej nie iść. Żeby dopełnić obrazu mojej grudniowej decyzji, dodam, że przełożeni przyjęli ją ze zrozumieniem, udzielili mi urlopu, zwolnili z obowiązków. Koleżeństwo natomiast zareagowało w sposób zróżnicowany – od zaciekawienia przez pukanie się w głowę aż po uznanie mnie za fundamentalistę religijnego. Żadnej z opinii się nie dziwiłem i nie dziwię, bo nikt nie zna mojej Intencji, a tym samym nie wie, dlaczego podjąłem ten trud. ———— By wyruszyć w Drogę, która liczy sobie 3651 kilometrów, trzeba mieć silną motywację i głębokie przekonanie o sensowności całego przedsięwzięcia. Tym, co niesie pielgrzyma, jest właśnie Intencja. By przemierzać Drogę w skrajnie ascetycznych warunkach, trzeba dodatkowo mieć przekonanie, że Droga nie jest dla nas, lecz my jesteśmy dla Drogi, a przez nią dla innego/ innych. W efekcie sprowadza się to do tego, że trzeba złożyć Drogę w darze i ofierze komuś innemu. Paradoks polega na tym, że wyzbycie się egoizmu w sytua­ cji, gdy przecież to my idziemy, my ponosimy trud, 24

Nazywam się Pielgrzym. Droga do granic świata


i tym samym żywimy głębokie przekonanie, że zasługujemy na nagrodę, jest bardzo trudne. Nawet jeśli wyruszamy z pobudek egoistycznych, wcześniej czy później Droga nas z nich oczyści, a wtedy staniemy przed dylematem: iść dalej czy też się wycofać. Piszę te słowa po zakończeniu fizycznego pielgrzymowania, lepiej rozumiejąc, co było siłą Drogi. Ma ona charakter pątniczy, a więc jej rolą jest przeprowadzenie pielgrzyma przez cały szlak pokutny, który wiedzie od serca do sumienia poprzez ciało i umysł. Strasznie długa jest ta ścieżka z wieloma zakrętami i wieloma niewiadomymi. Ścieżka, co chciałbym podkreślić, której nie przejdzie się w dwa–trzy dni, niekiedy nawet w trzy miesiące jak w moim przypadku. Ale spokojnie, Droga dostosuje odległość i pozwoli na to, by ją ostatecznie pokonać. W oczach mojego syna byłem jak ten prażanin. We własnych chciałem uchodzić za kogoś, kto składa Drogę w darze i ofierze, a więc wystawia własne ciało na niewygodę, pozbawiając się komfortu fizycznego i psychicznego, oczyszcza się z tego, co powoduje, że egoizm wraz ze swoją wierną towarzyszką pychą dominują nad wszystkim innym. Nie wiem, czy Droga wykonała do końca swoją pracę. Wiem jedynie – nie, nie wiem! – po prostu czuję, że każdy dzień przybliżający mnie do widzialnego celu

Pielgrzym z Pragi

25


mego pielgrzymowania był w coraz większym stopniu pozbawiony egoizmu i pychy. Może nie udało się tych mało pozytywnych cech wyeliminować całkowicie, lecz, taką mam nadzieję, w stopniu wystarczającym, by dar i ofiara z Drogi były owocne. Owocne nie w momencie jej odbywania, ale przez całe lata. Pójść Drogą to przyjąć jej warunki. Wśród nich jest zgoda na to, że to Droga narzuca reguły gry. Nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę w dzień opuszczenia domu. Może nawet nie docierało to do mnie przez pierwsze 1000 czy 1500 kilometrów. Zacząłem sobie to uświadamiać, gdy pojąłem, że akceptując narzucone reguły, po prostu podążam zgodnie z tym, co wypełnia moją Intencję, i dopiero to powoduje, że Droga promieniuje i będzie promieniować swoimi darami, oddziałuje i będzie oddziaływać przez to, co się na niej zostawiło. Chciałbym napisać, że nie jestem jak ten pielgrzym z Pragi, ale nie mogę tego zrobić. Obecnie jestem dokładnie taki sam jak on. Mimo że treść mego życia wygląda zupełnie inaczej, kształt jest identyczny. Tak jak ów pielgrzym stał się dla mego syna i dla mnie wyzwaniem, tak też ja stałem się wyzwaniem dla ludzi, przed którymi stawałem w trakcie Drogi, przed jej rozpoczęciem i po jej zakończeniu. O kilku takich przypadkach opowiadam w tej książce.


Rozdział III

Lanuejouls

Pewnego czerwcowego wieczora, przechodząc przez miasteczko Rignac w departamencie Aveyron, zatrzymałem się w barze Le Paddock, by podładować telefon i zegarek sportowy – dwie moje busole. Telefon wykorzystywałem niemal wyłącznie do oglądania satelitarnych zdjęć docelowych miejsc marszu, by być pewnym, że jest tam odrobina trawy niezbędna do rozbicia mego malutkiego, jednopokojowego apartamentu bez łazienki i kuchni. Dodatkowo w telefonie przygotowywałem ślady GPS, które potem przerzucałem do zegarka używanego do nawigacji. W trakcie około dwóch godzin pobytu w La Paddock rozmawiałem z kilkoma osobami, wśród których znalazło się małżeństwo sześćdziesięciolatków: Michèle i Bernard. Jak się okazało, mieszkają w miejscowości, do której podążałem tego dnia: Lanuejouls. Rozmowa była miła i zakończyła

Lanuejouls

27


się propozycją rozbicia namiotu na ich małej farmie, z dwiema krowami i jednym koniem. Zgodziłem się, choć starałem się stronić od tego rodzaju rozwiązań, by nie być dla innych obciążeniem. Umówiliśmy się, że będą na mnie czekać późnowieczorną porą. Z Rignac do Laneujouls było około 12 kilometrów. Przy moim tempie marszu to mniej więcej 3 godziny. Powinienem dotrzeć do celu około 23.00. Gdy ruszyłem z Rignac, pogoda była w miarę dobra. Z każdym kolejnym kilometrem pogarszała się coraz bardziej, najpierw częstując mnie porywistym wiatrem, potem spadkiem temperatury, a na koniec ulewą z miotanymi co chwilę gromami. Po pięciu kilometrach byłem cały przemoczony. Po kolejnym kilometrze było mi zimno, a rzeczy w plecaku pływały. W tym momencie nadjechał peugeot 307. Powitał mnie ciepły uśmiech Michèle, która zaproponowała, bym wrzucił plecak do bagażnika i udał się do ich domu. Ująłem jej ciepłą dłoń, pocałowałem jej wnętrze i podziękowałem uprzejmie, mówiąc, że Droga prowadzi mnie krok za krokiem, nie zaś koło za kołem. Oboje z Bernardem byli zdziwieni tym uporem, lecz przyjęli moją postawę ze zrozumieniem. Po krótkiej chwili odjechali, wcześniej zastrzegając, że będą na mnie czekać do późna. Tej nocy już do nich nie dotarłem. Ulewa się nasiliła, a ja zatrzymałem się na pobliskim przystanku autobusowym. Rozłożyłem tropik swego 28

Nazywam się Pielgrzym. Droga do granic świata


namiotu, przykryłem go folią ratunkową i dopiero na niej położyłem karimatę. Rozwiesiłem swoje mokre rzeczy, wskoczyłem nagi do śpiwora i starałem się zasnąć. Nie było to łatwe, gdyż w najbliższej miejscowości odbywał się festyn, któremu ulewa i burza nie przeszkadzały. Mimo hałasu i grzmotów musiałem spać ze zmęczenia, bo nie byłem świadomy, że Michèle przyjechała około północy, by sprawdzić, czy ze mną wszystko dobrze. Ranek przywitał mnie niebem zasnutym chmurami, lecz już bez deszczu. O 8.30 przyjechali Michèle i Bernard z koszykiem pełnym smakołyków. Zjedliśmy wspólnie śniadanie (udzieliłem sobie na tę okoliczność małej dyspensy), a ja życzyłem Bernardowi, który kończył tego dnia 60 lat, dobrego zdrowia i znakomitego humoru. Żegnaliśmy się kordialnie i głęboko przekonani, że wszyscy troje stanęliśmy na swojej drodze nieprzypadkowo. Michèle na koniec powiedziała tylko jedno zdanie: „Musisz mieć krystalicznie czystą intencję, skoro idziesz z taką determinacją”. Patrzyłem w jej piękne oczy i ciepło objąłem ją ramieniem, by wyrazić swą nieskończoną wdzięczność. Tak się pożegnaliś­ my. Michèle, tak na marginesie, o czym powiedziała niejako od niechcenia, ma swoje korzenie w Rajbrocie, małej wsi w Beskidzie Wyspowym. Świat kolejny raz okazał się bardzo mały.

Lanuejouls

29



Spis treści

Wstęp . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

7

Rozdział I. Ciemny pokój . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

15

Rozdział II. Pielgrzym z Pragi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

21

Rozdział III. Lanuejouls . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

27

Rozdział IV. Jsem poutník . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

33

Rozdział V. San Francisco Coffee Company . . . . . . . . .

39

Rozdział VI. Bezimienny Tłumacz . . . . . . . . . . . . . . . . .

45

Rozdział VII. Blond piękność . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

51

Rozdział VIII. Tabu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

57

Rozdział IX. Pierwsze obmycie . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

61

Rozdział X. Czas mroku . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

67

Rozdział XI. Anioły . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

75

Rozdział XII. Kamienie losu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

79

Rozdział XIII. Stumilowy las . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

83

Rozdział XIV. Cud niepamięci . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

89

Spis treści

233


Rozdział XV. Trzy damy z Alaski . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

95

Rozdział XVI. Wiara, nadzieja i miłość . . . . . . . . . . . . . 101 Rozdział XVII. Sztukmistrzyni z Lublina . . . . . . . . . . . . 105 Rozdział XVIII. Szósta Bundesliga . . . . . . . . . . . . . . . . .

111

Rozdział XIX. Real vs. Barca . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 115 Rozdział XX. Hugenoci . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 121 Rozdział XXI. Misja „Kiełbasa” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 125 Rozdział XXII. Bawarska Częstochowa . . . . . . . . . . . . . 129 Rozdział XXIII. K2 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 135 Rozdział XXIV. Życie w płomieniach . . . . . . . . . . . . . . . 141 Rozdział XXV. Miliony świetlnych lat . . . . . . . . . . . . . . . 147 Rozdział XXVI. Turnus . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 153 Rozdział XXVII. Tim . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 157 Rozdział XXVIII. Jeździec miedziany . . . . . . . . . . . . . . . 163 Rozdział XXIX. Lunch z arcybiskupem . . . . . . . . . . . . . 169 Rozdział XXX. Trzy bony . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 175 Rozdział XXXI. To idzie młodość . . . . . . . . . . . . . . . . . . 181 Rozdział XXXII. Pożar . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 187 Rozdział XXXIII. Czereśniowy sad . . . . . . . . . . . . . . . . . 193 Rozdział XXXIV. Ostatnia kropla wody . . . . . . . . . . . . . 197 Rozdział XXXV. Costa de la Muerte . . . . . . . . . . . . . . . . 203 Rozdział XXXVI. Camino de la vida . . . . . . . . . . . . . . . . 209 Epilog. Tatiana i Alexander . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 213 Mity i fakty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 217




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.