ULA RYCIAK
Poławiaczki pereł Pierwsze Polki na krańcach świata
Wydawnictwo Znak Kraków 2020
Projekt okładki Michał Pawłowski Fotografia na okładce Photo by George Rinhart / Corbis via Getty Images Opieka redakcyjna Damian Warszawski Redakcja Dorota Gruszka Wybór zdjęć Sylwia Ciuła Adiustacja Urszula Horecka Korekta Barbara Gąsiorowska Łamanie Piotr Poniedziałek
Copyright © by Ula Ryciak Copyright © for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2020
ISBN 978-83-240-5914-0
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37 Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl Wydanie I, 2020. Printed in EU
Wezwanie do podróży Perła czeka w uśpieniu. Między kośćmi szaleńców, szczątkami rozbitków i formami niewykształconego życia. Tak jak kiedyś czekała, aż ciało obce wedrze się do muszli, by mogła się uformować, tak teraz czeka na kogoś, kto ją wyłowi, by mogła lśnić. Poławiaczkom jest łatwiej niż perłom. Na nikogo nie muszą czekać, wypływają, gdy poczują zew przygody. Wystarczy, że wyrzucą starą sieć trzymaną w nadziei na jakiegoś Odysa i uwierzą, że wolno im wyruszyć poza krawędź oswojonego świata. Dwudziestowieczne podróżniczki nie potrzebowały Tezeuszów do włóczęgi po labiryncie Ziemi. To one odziedziczyły po Ariadnie nić, która wskazuje drogę, i odważyły się jej użyć. Wiedziały, jak omijać brzuch wieloryba, jak zaklinać morskie zjawy. Nauczyły się zamieniać złe duchy we wspierającą moc przodków, tańczyć w ciemnościach i czerpać z tego przyjemność. Tam, gdzie trzeba było zabić potwora, uśmiercały dawną wersję siebie, zbierały skrzepy krwi i szły naprzód. Kamieniom oddając przywilej bycia świadkami swojej wolności. Każda z nich była córką, nie każda została matką. Matkę miały w sobie. Tak jak ma się wojowniczkę, heterę czy pośredniczkę. Wszystkie cztery typy kobiecości pulsują w każdej z bohaterek niczym cztery strony świata w oku kompasu. W końcu któraś z nich porywa i zabiera w swoim kierunku. Zbudzony instynkt podpowiada, jak zniknąć za horyzontem i wyłowić swoją perłę owiniętą cielskiem smoka. 9
Wezwanie do podróży
To mogłaby być opowieść o rozkoszach tych połowów. Powabie i udrękach egzotyki, krajobrazach zbyt pięknych, by je odpamiętać. Wreszcie o brawurze argonautek, które przekraczały granice patriarchalnych map i własnej wytrzymałości. Wyznaczały szlaki kolejnym pokoleniom obieżyświatów, zepchnięte potem przez historię do Hadesu na „krzesło zapomnienia”. Ale jeśli ktoś uzna, że to nie o tym, tylko o zwykłej tęsknocie za dzikością, nie będę zaprzeczać.
ŁOWCZYNI MOTYLI Michalina Isaakowa (1880–1937)
Spójrz – mawiał Ocziwe – jak strasznie wyglądają biali. Mają wąskie wargi, spiczaste nosy, twarze poorane zmarszcz kami i szpetne; oczy ich wpijają się, bo nieustannie czegoś szukają. Czego szukają? Biali ciągle czegoś chcą, są stale niespokojni, nie znają wytchnienia. Nie wiemy, czego chcą. Nie rozumiemy ich. Uważamy, że są szaleni1. Wódz Pueblosów z Taos w rozmowie z C.G. Jungiem
1
Carl Gustaw Jung, Wspomnienia, sny, myśli, tłum. Robert Reszke, Leszek Kolankiewicz, Wydawnictwo KR-Wydawnictwo Wrota, Warszawa 1993.
Ta rzeka niczego nie oddaje Ukajali krwawi codziennie o tej samej porze. Gdyby nie mieszać w to ludzi, wina spadnie na słońce, które odbija się w wodzie, zachodząc za andyjskie zbocza. W tej rzece nikt się nie kąpie, nikt nie nurkuje. Im wyżej, tym głębsze stają się wiry, zakręty coraz śmielsze, prąd bardziej wartki. Zaczyna się u zbiegu Tambo i Urubamby, meandruje do Amazonki. Płyną w niej resztki życia. Zdechłe ryby, piranie, karłowate kajmany, gnane nurtem odpady z drzew, czasem szczątki zatopionych łodzi. Żołnierze z Escuadrón Verde, przeszkoleni do zadań specjalnych w dżungli, mówią, że Ukajali nie zwraca topielców. Indianie zamieszkujący nabrzeża nie boją się swojej rzeki. Boją się pishtacos. Legenda o nich krąży po tej ziemi od czasów hiszpańskiego podboju: to obcy, biali i bezwzględni złodzieje ludzkiego tłuszczu. Podcinają gardła, zdzierają skórę z indiańskich twarzy, by natłuszczać broń lub robić lekarstwa. Legenda jest żywa. W 2011 roku obiegła świat, gdy w tajemniczych okolicznościach na Ukajali zniknęła para polskich kajakarzy. Kiedy patrol przetrząsał brzegi, po osadach rozeszła się wieść, że Indianie poćwiartowali parę pishtacos i wrzucili do wody. Jesteśmy zawstydzeni, prosimy o wybaczenie rodziny i przepraszamy wszystkich Europej czyków za to, co się stało. Potępiamy ten czyn – napisali przywódcy plemion Ashéninka i Asháninka w liście do rodziny zaginionych 15
Łowczyni motyli
i zadeklarowali pomoc w poszukiwaniach. Sprawców schwytano. Tłumaczyli się, że wzięli białych kajakarzy za pishtacos. Morderca wyznał: Niczego nie ukradłem, ja tylko zabiłem. Ciał nigdy nie odnaleziono. Podobno zabrała je rzeka. Wiry Ukajali widziały więcej. Były świadkiem wielu zniknięć. Pewnie i tego, które zdarzyło się tutaj w 1937 roku i do dziś nie zostało wyjaśnione. Zniknęły wtedy motyle i… kobieta, która ich szukała. Przyjechała tu ze Śląska.
Za jedną śmiercią czyha kilka nowych żyć Krajobraz ciała ma być zielony, ale o zieleń tu nie tak łatwo. Na ulicach Zawiercia domy, ludzie i plany na przyszłość toną w szarościach. Czasem tylko na ciemnych włosach przechodnia zabłyśnie biała błyszcząca drobinka. To raczej pył z pobliskiej huty szkła niż kryształ soli. W latach dwudziestych Ślązacy nazywają Zawiercie miastem wymarłym. Przez marazm bezrobotnych, dla których po pierwszej wojnie brakuje miejsc pracy w fabrykach. Jedni stoją w kolejkach po zasiłki. Innych nachodzą krwawe sny. O eleganckiej kobiecie, która krąży między witrynami sklepów z konfekcją i wypytuje o zielone pończochy, szepczą z przekąsem. Jakby chodziło o erotyczny fetysz albo gorzej. O podejrzenie, że wdowa po czterdziestce robi, co może, by upolować mężczyznę, zanim stanie się niewidzialna dla męskich oczu. Widują ją nad rzeką. Włóczy się samotnie z siatką na owady i słojem. Nie wygląda na taką, co potrzebuje ludzi. Mając za towarzyszy małe żyjątka, które przynależą do świata nie mniej niż oni, oddaje się swojej pasji. Te zielone pończochy to dla niej kwestia rozsądku. Drobnokoścista, smukła, na pierwszy rzut oka nieśmiała, wie, czego chce. Mocno stąpa na ziemi. Już trzeci rok z rzędu kompletuje garderobę w odcieniach zieleni i masę innych utensyliów przydatnych w dżungli. Czyta. Studiuje mapy. Robi przygotowania 17
Łowczyni motyli
do wyprawy. Sąsiedzi mówią, że zbzikowała. Kobieta, starość i motyl… to przecież odwieczne symbole słabości. Michalina nie przejmuje się ludźmi. Obiecała Julkowi, że pojedzie, to się szykuje. Była jesień 1923 roku. Mąż jakby coś przeczuwał. Któregoś dnia wysunął głowę znad glist i poprosił żonę, by spełniła jego marzenie. To noszone latami, o wyprawie do Ameryki Południowej po najpiękniejsze motyle świata, bo tam ich tyle co powietrza. Pierwszego listopada być może jeszcze odwiedzali razem groby przodków. Nazajutrz Julek wstał znad stołu w swoim insektarium, zamknął jedną z gablot z owadami i umarł. Juliusz Isaak kochał motyle i Michalinę. Przed Michasią była jeszcze pierwsza żona – Emilia. Prowadziła mu dom i urodziła trójkę dzieci, zmarła w 1914 roku. Czy pierwsza była śmierć żony, czy pojawienie się Michaliny, nie wiadomo. Prawdopodobnie wypatrzył ją na którejś ze swoich wystaw, gdy prezentował owadzie okazy. Miał czujne oko, umysł jak brzytwa i dar elokwencji. Jego rodzina przybyła do Pilicy z Niemiec w drugiej połowie dziewiętnastego wieku zwabiona obietnicami fabrykanta Krystyna Augusta Moesa. Rodzice byli członkami założonego przez Moesa zboru ewangelicko-augsburskiego, prowadzili warsztat powroźniczy. Przejął go potem brat Wilhelm. Juliusz nie rwał się do interesów, miał talenty plastyczne i ciągnęło go do przyrody. W poszukiwaniu pracy zaraz po szkole pojechał do Zawiercia. Zatrudnił się jako rytownik w fabryce włókienniczej, ale żył głównie światem motyli i chrząszczy. Co prawda nie ruszał się za daleko z miasta, a owady łapał nad Pilicą, ale korespondował z doświadczonymi entomologami z różnych części świata. Sprowadzał do swojego insektarium jaja i poczwarki z daleka, wytrwale, skąd tylko mógł. Miał umysł wynalazcy, a temperament eksplorera. Krzyżował gatunki, jego eksperymenty z temperaturą i pokarmem torowały 18
Juliusz Isaak, mąż Michaliny, eksperymentator i pasjonat owadów, zebrał kolekcję 2654 motyli i 3000 chrząszczy.
Łowczyni motyli
drogę do coraz to nowych odkryć. Modyfikował kolorystykę skrzydeł. Tworzył odmiany hermafrodyt. Oddany swojej pasji, zebrał kolekcję złożoną z dwóch tysięcy sześciuset pięćdziesięciu czterech gatunków motyli i trzech tysięcy ośmiuset siedemdziesięciu dwóch chrząszczy. Trudno powiedzieć, co zrobiło na Michalinie Hochbaum większe wrażenie: gotowość do eksperymentów czy ta imponująca kolekcja. Może zaważyły rozłożyste jak korzenie drzew wąsy i przenikliwe spojrzenie, jakim Juliusz Isaak mierzył otaczający go świat? Kiedy go poślubiła, miała trzydzieści siedem lat. Był już znany ze swojej pasji nie tylko w Zawierciu i szanowany jako entomolog. Ona, mimo swojej wiedzy i zaangażowania, ze starej panny awansowała jedynie na żonę. Przed ślubem mówiono: Ta stara panna, co zbiera chrabąszcze. Po ślubie: Entuzjastyczna współpracowniczka przyrodnika Isaaka. A po śmierci męża: Wdowa po entomologu. Łąki i lasy, świadkowie bez głosu, znają ją z widzenia. Almanachy miasta z tego okresu nie odnotowują nawet jej nazwiska, choć Michalina ciągle działa z Juliuszem. Razem kolekcjonują okazy, zgłębiają tajniki ich życia, rozmnażania, dokumentują obserwacje. Po śmierci męża zostaje przy owadach. Samodzielnie kontynu uje prace badawcze, wytrwale łowi. W połowie lat dwudziestych mało kto w Zawierciu i okolicach zdaje sobie sprawę, jak rzetelna jest jej wiedza. Z jakim przejęciem rozprawia o tysiącach hektarów lasów zniszczonych w ostatnich latach przez klęskę sówkową. Wytrwale tropi dane o muchach zbożowych, które redukują rolnikom plony w Polsce i na świecie. Zna szczegóły 20
Lęki pożyczone od przodkiń
z życia pożytecznych gatunków, wie, dlaczego wymagają ochrony. Jej determinacja, by ciągle pogłębiać wiedzę, wyprzedza swój czas. Chyba nikt nie wierzy, że Isaakowa ruszy się gdzieś poza granice znanego widnokręgu, do tego samotnie. To tylko wdowa. A wdowy w społeczeństwie są niczym groby. Schowane w czerni jak w ziemi, milczące, ciągle na swoich miejscach.
Lęki pożyczone od przodkiń Pierwszego września 1926 roku słońce przylepia kurz do ludzi i ulic, a Michalina Isaakowa obładowana w dwa duże kufry opuszcza miasto. Ma czterdzieści sześć lat. I nigdy dotąd nie przepłynęła morza. Oprócz odzieży, głównie w kolorze zielonym, notatników, piór i przyborów higienicznych zabiera pudła na owady, komplet siatek, słoje z eterem, szpilki i inne przyrządy entomologiczne. Do tego ładny bieluteńki hamak upleciony ze sznurka specjalnie na podróż i jeszcze dużo wedlowskich cukierków. Nigdy nie wiadomo, kiedy mogą się przydać. Ulubiony srebrny sekretnik zawieszony na solidnym łańcuszku z żalem zostawi w domu, w dżungli będzie zbyteczny. Ma kształt kwadratu, na rewersie wygrawerowany jest mniejszy kwadracik otoczony secesyjnymi liniami. Meandrują jak rzeka. Na awersie są inicjały właścicielki i data: 12 XII 1907. Ci, którzy 21
Łowczyni motyli
pamiętają, co tego dnia wydarzyło się w jej życiu, pomrą, zanim Michalina zagości w wyobraźni współczesnych wędrowców. Dociera do Warszawy. Już schyłek lata, a deszcze jeszcze nie zmyły z ulic śladów po majowym rozlewie krwi2. W jej pamięci być może pojawiają się obrazy zniewolonego miasta, wraca tamta dziewczynka, którą była, gdy odwiedzała swoją starszą o jedenaście lat siostrę Józefę, żonę urzędnika kolejowego. Młodzieńcze marzenia o dalekim świecie, jeśli już wtedy były, to zasznurowane gorsetem epoki. Wsparty na fiszbinach stuleci trzymał dorastającą panienkę z prowincji w ryzach przyszłej żony, matki i gospodyni. Teraz konsul Peru informuje ją, że jest pierwszą kobietą, której wydano w Polsce wizę do jego kraju. Z Biura Żeglugi Morskiej Ameryki Południowej Chargeurs Réunis na jej prośbę telegrafują do Marsylii, żeby zarezerwować bilet na statek. Oddycha. Wszystko układa się po jej myśli, może wsiadać w pociąg. Granicę polsko-niemiecką w Zbąszyniu przekracza o świcie. W Berlinie już dzwonią emaliowane kubki z gorącą herbatą. Pachnie jak w domu, to te bułki z serem i owinięte w pergamin gotowane jaja, które serwują podróżnym na śniadanie. Nazajutrz są sardynki, żylasta polędwica z groszkiem, ser i wino popijane z widokiem na Notre Dame. Dobę później wyobraźnia otwiera się na morze. Podsycana mineralnym zapaszkiem ostryg, który ulatuje z rozchylonych skorup bez umiaru. I błyszczącymi oczami kałamarnic zbyt zmęczonych, by zmieniać wzory na skórze. Jednym czy drugim odwłokiem krwawoczerwonych raków – ile ich tu zalega na straganach. 2
Chodzi o zamach zbrojny dokonany w Warszawie w dniach 12–15 maja 1926 roku z inicjatywy marszałka Józefa Piłsudskiego, podczas którego na ulicach miasta zginęło 379 osób (w tym 164 osoby cywilne), a blisko tysiąc osób zostało rannych.
22
Lęki pożyczone od przodkiń
Port w Marsylii, przez Greków nazywanej Massalią, tu urodził się słynny podróżnik i geograf Pyteasz z Massalii, który odkrył związki pływów morskich z położeniem Księżyca. Stąd Michalina w 1926 roku wypłynęła w swoją pierwszą podróż za ocean.
Oto Marsylia i jej słońce bezlitosne dla bladej skóry. Żar rozkłada pękate ciała ryb, wybałusza im ślepia. Płetwy i łby walają się po chodniku. Oczom to obojętne, cieszą się za to zabiedzone psy. Może już tylko mury pamiętają o średniowiecznych zarazach, które uśmierciły tu połowę mieszkańców i rozlały się na całą Europę. Michalina boi się zarazków. Z przerażeniem mierzy wzrokiem brudne ręce sprzedawców. Te muchy, co się kłębią wokół spadających owoców deptanych zaraz przez tłum. Słodycz pachnie i odstręcza. Trudno się przebić. Przez gęstwinę ciał, przez harmider. Potomkowie żeglarzy, synowie kupców, Ormianie ocaleni przed rzezią, uciekinierzy zbiegli przed włoskim faszyzmem, 23
Łowczyni motyli
wagabundzi z Magrebu i zwykli poszukiwacze szczęścia – wszyscy prą w różne strony. Północ blisko Południa, Wschód zetknięty z Zachodem, spotyka się tu cały świat. Ludzie się lepią. Śmierdzi potem. Każdy musi w swoją stronę. Ta intensywność ją ekscytuje. „Byłam pod wrażeniem, patrząc na wszystko, że całe to pstre, dziwaczne towarzystwo zebrało się w przebraniach na karnawałową maskaradę”3 – notuje, chłonąc na ulicach śródziemnomorskiego miasta przedsmak dalekich lądów. Z utrwalonych wrażeń niebawem powstanie pierwsza książka napisana przez polską podróżniczkę. Jest dziesiąty września 1926 roku. Czas odpływu. Przed południem odbiera kartę na okręt Valdivia. W porcie rozgrzane czoła, tęsknota za wiatrem, spalone słońcem ręce i stopy. Żar nie do wytrzymania. Długa sukienka chroni skórę, kapelusz głowę. Tragarze walczą zawzięcie z kupcami na głosy, a ona przeciska się przez spocony tłum. Wyprasowana, elegancka, jeszcze pełna swoich kurtuazyjnych nawyków, przywiązana do higienicznych ambicji. Na widok brudnej handlarki w papilotach, wciskającej jej owoce, woła: „Dlaczego dotąd nie uczesana, choć już druga po południu?”4. Handlarka wydyma tylko pogardliwie usta. Ktoś inny spluwa jej przed nosem. Popychana przez tłum zaraz zapomni o koafiurach i całym krochmalu własnej kultury. Przylgnie do rzeczywistości, zacznie walczyć o swoje miejsce. 3
4
Michalina Isaakowa, Polka w puszczach Parany, Wydawnictwo Ciekawe Miejsca.net, Warszawa 2011. Ibidem.
24
Spis treści Wezwanie do podróży . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
9
Łowczyni motyli . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 12 Ta rzeka niczego nie oddaje . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Za jedną śmiercią czyha kilka nowych żyć . . . . . . . . . . . . . . . . . . Lęki pożyczone od przodkiń . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Chcesz podziwiać zmrocznika, posmakuj pogardy . . . . . . . . . . . W cieniu tamaryndowca mieszają się sny . . . . . . . . . . . . . . . . . . Przygodny trup na bulwarze Flamengo . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Psy krwawią, poszukiwacze Atlantydy giną . . . . . . . . . . . . . . . . . Skąd Kartezjusz wiedział, że mrówki nie mają duszy? . . . . . . . . W tropikach łatwo potknąć się o własny cień . . . . . . . . . . . . . . . Cantadora mówi, że motyle to ptaki duszy . . . . . . . . . . . . . . . . . Śliskie języki tubylców zsuwają się z drzew . . . . . . . . . . . . . . . . . Prześnione losy osadników dżungli . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Demony mają oczy we wnętrzu głowy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Karabiny celują w tarczę ciszy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Posklejać słońce to jeszcze nie wszystko . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Jest czas dzikości i czas wrzodów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Vespucci byłby zaskoczony . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Przywilej rozpaczy i zew dzikości . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Ta rzeka, która zatrzymuje czas . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
15 17 21 25 29 34 38 42 47 53 58 63 66 70 74 77 80 86 90
Gwiazda na dachach świata . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 92 Oddechy umarłych zaklęte w bryłach lodu . . . . . . . . . . . . . . . . . . 95 Będą pioruny, będzie wolność . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 96 Ty nie jesteś sobą, ty jesteś Lulu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 102 317
Spis treści
Gdyby nie było takich kobiet jak ja, zabiłaby was nuda . . . . . . . Nie ma gorszej niewoli niż miłosne zaślepienie, co innego bycie markizą . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Ciało kontynentu domyka drzwi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Wenecka gondola blednie w cieniu bogów . . . . . . . . . . . . . . . . . . Nauczę się strzelać i jeszcze tam wrócę . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . W salonie cieni odpada czas . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . A jednak ja to ktoś inny . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Od teraz będzie pięknie, ale nie dla wszystkich . . . . . . . . . . . . . . Te głosy, które gonią . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Wrócić na Południe nie znaczy porzucić Północ . . . . . . . . . . . . . . Mityczna przełęcz albo kryjówka bólu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Zwidy i szaleństwo . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Przyczyna znika w oddali . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Osiemdziesiąty rok to nie żarty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
107 112 118 124 130 137 140 146 152 157 162 165 168 170
Głodna nieznanego . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 174 Szczątki z wyczesanego miasta . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Innego świata już nie będzie, chyba że go stworzysz . . . . . . . . . Cienie i ciągi albo znaczenie terenu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Tego lata w Marienbadzie nie chodzi o kąpiele . . . . . . . . . . . . . . Chwile blisko zwierząt, zanim rozpruto im brzuchy . . . . . . . . . . Dla jednych szaleństwo, dla innych możliwość . . . . . . . . . . . . . . Próżniacze życie zaraz po stypie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Wiatry, których nie było . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Gdzieś dalej, ale jeszcze nie tu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Halucynacje gorączkowego umysłu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Może to nie ty tak gnasz, tylko coś gna tobą . . . . . . . . . . . . . . . . Mylenie nazw, niedowierzanie wysokościom . . . . . . . . . . . . . . . . W ruinach cywilizacji twarze uciekają z kadru . . . . . . . . . . . . . . Koszmary o gadach w cieniu umarłych . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 318
177 178 184 190 195 199 203 206 209 214 217 220 224 228
Spis treści
Kąpiel w towarzystwie bogów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Rodzić, strzelać, byle nie zahaczać o śmierć . . . . . . . . . . . . . . . . . Niechciane wyjazdy i powroty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Pożegnanie lasów i ludzi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Ostatni obraz z gasnącej ziemi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Czas odpamiętany . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
230 233 235 237 240 242
Wojowniczka u szamanów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 244 Dwa loty jednego ptaka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Równoleżniki ambicji, bieguny uczuć . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Terytorium nowych słów i popsutego wyrostka . . . . . . . . . . . . . Pustawo w tłumie, tłumnie, gdy jesteś sam . . . . . . . . . . . . . . . . . Zdążyć, zanim puszczą lody na Jeniseju . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Histeria arktyczna i cielsko ubitego renifera . . . . . . . . . . . . . . . . . Czego ludzie chcą, nie da się zgadnąć . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Gdyby animus nie był wilkiem, i tak nie zostałby rusałką . . . . . Siła zaklęta w czarnym pieprzyku . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Ciała popychane przez wiatr . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Zabity zwierz, upuszczony księżyc . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Przez pożogę po triumf . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Utracone pole wojowniczki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Rzadki ptak znów szuka gniazda . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Miejsca ropiejących ran . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Cichy jak skowyt śmierci . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
247 248 255 259 262 269 273 279 282 286 289 292 296 299 302 305
Bibliografia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 309 Podziękowania . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 313 Spis źródeł ilustracji . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 315