Jane Goodall. Pani od szympansów

Page 1



DANUTA TYMOWSKA

Jane Goodall Pani od szympansรณw

Wydawnictwo Znak Krakรณw 2020


Fotografia na okładce © Bettmann / Getty Images Fotografia na wyklejce © Hugo van Lawick / National Geographic Creative / Alamy Projekt okładki Michał Pawłowski Redakcja Robert Siewiorek Opieka redakcyjna i adiustacja Katarzyna Węglarczyk Korekta Dominika Ładycka / e-DYTOR Indeksy Artur Czesak Łamanie Piotr Poniedziałek

Copyright © by Danuta Tymowska © Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2020

ISBN 978-83-240-5364-3

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37 Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl Wydanie I, 2020. Printed in EU


Pierwsze kroki Rozdział 1

Spotkanie z Leakeyem (1957) To nie mógł być przypadek. Ale jeśli nie przypadek, to co? Co wypchnęło dwudziestotrzyletnią dziewczynę spod opiekuńczych skrzydeł rodziny w tak daleką podróż, samą i bez pieniędzy? Skąd odwaga, która kazała jej wyruszyć do świata różniącego się od rodzinnej Anglii niemal wszystkim? I dlaczego właśnie do Afryki? Coś przecież musiało sprawić, że sekretarka z Londynu, która wiedzę o biologii czerpała z popularnych książek i przyglądania się domowym zwierzętom, wzbudziła zaufanie kogoś takiego jak Louis Leakey. Zaufanie zastąpione przez pewność, że to właśnie ona jest osobą, której od dawna bezowocnie szukał. Tą, która poprowadzi projekt przez wielu uznawany za niemożliwy: badanie życia dzikich szympansów. Co to więc było? Jane Goodall twierdzi dziś, że przeznaczenie. Bo od dzieciństwa kierowało jej życiem. I najpewniej to był los, tyle że Jane solidnie mu pomogła. Książki przyrodnicze pochłaniała wręcz kompulsywnie, przypatrywaniu się psom i kotom potrafiła poświęcać długie godziny, zawsze marzyła o egzotycznych podróżach. Ceniła samotność, 11


DANUTA TYMOWSKA. JANE GOODALL. PANI OD SZYMPANSÓW

choć od towarzystwa nie stroniła. Zwłaszcza towarzystwa kobiet – ojciec opuścił rodzinę, gdy była mała, jej wychowaniem zajęły się więc matka, babcia i kilka ciotek. Po odejściu ojciec stał się wielkim nieobecnym, ciszą, którą zawsze podświadomie pragnęła jakoś zagłuszać. I pustką, wymagającą wypełnienia obecnością innego mężczyzny – autorytetu, opiekuna, doradcy. Właśnie kimś takim stał się Leakey. Do tej roli nadawał się doskonale: typowy samiec alfa, pragnący dominować nad innymi mężczyznami – a więc pozbawiony przyjaciół. Kobiety traktował jednak inaczej, zwłaszcza młode, atrakcyjne i utalentowane. Kiedy przyjmował taką do pracy, dyplomy czy rozległa wiedza schodziły na drugi plan. Liczył się otwarty umysł. Na kandydatki zwykle trafiał przypadkiem, decyzję podsuwała mu intuicja. Tak właśnie było z Jane. Wiosną 1957 roku pięćdziesięcioczteroletni Leakey był u szczytu kariery i w swej dziedzinie, choć nie dla każdego, uchodził już za geniusza. Natura obdarzyła go pełnym ciekawości umysłem, olbrzymią energią i bujną wyobraźnią; ta ostatnia od czasu do czasu ściągała na niego kłopoty. Lubił formułować śmiałe teorie, nim jeszcze był w stanie oprzeć je na faktach. Ale nawet jego liczni wrogowie przyznawali: idee Leakeya na temat prehistorycznych ludzi, choć niektóre ryzykowne, często okazują się słuszne. Miał reputację człowieka niecierpliwego i gwałtownego. Można powiedzieć, że na wybuchy pozwalał sobie wyłącznie w stosunku do ludzi, których uważał za głupców – byli to jednak przeważnie ci, którzy odważyli się głosić poglądy inne niż on. Jane, która niedawno przyjechała do Afryki z Anglii, marzyła o znalezieniu zajęcia pozwalającego na kontakt ze zwierzętami. Przy jakiejś towarzyskiej okazji usłyszała nazwisko Leakeya; podówczas był kuratorem przyrodniczego Muzeum im. Coryndona w Nairobi. Zadzwoniła i poprosiła o spotkanie:  – Jestem sekretarką, szukam pracy. 12


Pierwsze kroki

Nie wyglądał na zainteresowanego. Musiała obiecać, że rozmowa będzie krótka. Nazajutrz na stole w jego pracowni przywitał ją stos porozrzucanych, zakurzonych papierów, skamieniałych czaszek, kości, zębów i prehistorycznych narzędzi. W kącie stała wielka klatka z myszą uwijającą się wokół sześciorga młodych. Zrazu był gburowaty. Nie odrywając się od pracy, niechętnie wydusił z siebie kilka słów. Ale nie odpuszczała, zresztą trudno jej było ukryć zapał – i w końcu zaczął oprowadzać ją po muzeum. Opowiedział o eksperymencie, który przeprowadził na rybach płucodysznych: w swych mulistych kryjówkach potrafiły przeżyć bez wody i jedzenia co najmniej trzy lata. W każdym razie po tym okresie przerwał doświadczenie, nie chcąc zadręczać ich na śmierć. A potem odkrył, że ta podekscytowana dziewczyna naprawdę interesuje się fauną Afryki. Potrafiła odpowiedzieć na wiele jego pytań i zidentyfikować większość eksponatów, które jej pokazał. Ujmujący był ten jej młodzieńczy entuzjazm, ta miłość do zwierząt (nawet do węży!), ta determinacja, która kazała jej samotnie wyruszyć z Anglii w nieznane. Po latach Jane wspominała, że pewnie zaplusowała znajomością fachowych terminów. No, bo ile dwudziestolatek ma pojęcie o tym, co to takiego ichtiologia albo herpetologia? Zaczynając we wrześniu 1957 roku pracę sekretarki w muzeum, Jane nie miała pojęcia, że Leakey ma jeszcze w zanadrzu posadę jej marzeń: prowadzącej badania naczelnych w ich naturalnym środowisku. Każdy kolejny dzień spędzony w biurze utwierdzał ją w przekonaniu, że to jednak nie dla niej. Aż tu któregoś dnia – tak, to było przeznaczenie! – szef zaproponował jej wyjazd land roverem do Parku Narodowego w Nairobi. Pokazywał zwierzęta i znowu zadawał pytania, a ona znowu znała odpowiedzi na większość z nich. W nagrodę zabrał ją do domu 13


DANUTA TYMOWSKA. JANE GOODALL. PANI OD SZYMPANSÓW

gajowego, gdzie spędziła popołudnie w towarzystwie ogromnego ośmiomiesięcznego lwa imieniem Prince. Przyglądał się jej beznamiętnie, leniwie rozciągnięty przed kominkiem.

Wczesne dzieciństwo (1934–1939) Jane urodziła się w Londynie 3 kwietnia 1934 roku. Matka, Margaret Myfanwe Joseph, dla najbliższych po prostu Vanne, szukając pracy jako sekretarka, z rodzinnego Bournemouth trafiła do Londynu. Ojciec, Mortimer Herbert Morris-Goodall, inżynier rozkochany w wyścigach samochodowych, jeszcze przed ślubem kupił aston martina i w 1931 roku został kierowcą wyścigowym tej firmy. Mortimer i Vanne pobrali się 26 września 1932 roku. Jane, a właściwie: Valerie Jane, była ich pierwszym dzieckiem. Mortimer nie był dobrym mężem ani ojcem, rodzina mało go obchodziła. Ten bardzo przystojny, wysoki mężczyzna o ujmującej osobowości łatwo nawiązywał kontakty z ludźmi, więc na brak towarzystwa nigdy nie narzekał. Rasowy utracjusz: cokolwiek zarobił, z miejsca wydawał na samochody albo wypady z kolegami do baru. To po nim Jane odziedziczyła urodę i żelazne zdrowie. Podobnie jak on miała też sokoli wzrok, zdolność koncentracji i odwagę. Dla przyszłej przyrodniczki ten życiowy kapitał był bezcenny. Góra długów rosła u Goodallów z każdym dniem, aż w końcu w ich mieszkaniu odcięto prąd i gaz. Zdesperowana Vanne poszła wtedy do dyrektora banku, zdjęła z palca kosztowny złoty pierścionek ze szmaragdem i oddała go w zamian za pożyczkę. Ten uśmiechnął się tylko, włożył jej pierścionek do ręki – i pieniądze pożyczył. Zaledwie trzytygodniową Jane matka oddała pod opiekę Nancy Sowden, młodej kobiety z dyplomem rocznej szkoły dla 14


Spojrzenie Valerie Jane odziedziczyła podobno po ojcu, wrażliwość i talent literacki – po matce


DANUTA TYMOWSKA. JANE GOODALL. PANI OD SZYMPANSÓW

nianiek. Nancy bez reszty oddała się opiece nad dzieckiem; spędzała z małą sześć dni w tygodniu. Rok 1935 był dla Brytanii szczególny – kraj długo i hucznie świętował dwudziestą piątą rocznicę intronizacji króla Jerzego V. Na cześć monarchy imieniem Jubilee nazwano pierwsze szympansiątko, które akurat wtedy przyszło na świat w londyńskim zoo. Niesiony patriotyczną euforią, w przypływie rzadkiej ojcowskiej czułości Mortimer przyniósł do domu zabawkową, acz nieprzesadnie urodziwą wersję sławnego szympansa, wśród większości bliskich wzbudzając konsternację i niesmak. Jedyną zadowoloną była Jane – odtąd Jubilee, pierwsza małpka w jej życiu, stała się nieodłączną towarzyszką zabaw. Dziś, wypłowiała i z wytartym futerkiem, siedzi na honorowym miejscu w dawnym pokoju dziecięcym Jane. Wiosną 1935 roku Goodallowie przenieśli się z centrum Londynu do podmiejskiego Weybridge, miejscowości z torem wyścigowym dla samochodów. Odtąd Mortimer był w domu tylko gościem, bo większość czasu spędzał w pracy w Londynie albo na treningach za kółkiem. Cztery lata po narodzinach Jane rodzina Goodallów znów się powiększyła: 3 kwietnia 1938 roku przyszła na świat Judy. I to dziecko Vanne, niezbyt pochłonięta macierzyństwem, oddała pod opiekę niańki. Sama wolała spędzać czas z mężem na wyścigach i częstych wtedy eskapadach na kontynent. Goodallowie nie byli zamożni, ale dziewczynki nigdy nie zaznały biedy, a brak pieniędzy nie był tematem domowych rozmów. Jane i Judy miały co jeść i nosiły się schludnie, choć wspólne wyjścia na lody, do kina czy podróże pociągiem nie zdarzały się często. I nawet dobrze, bo przez to mocniej zapadały w pamięć. Wspominając tamte czasy, Jane zawsze podkreślała, że wychowywała się w idealnych warunkach. 16


Pierwsze kroki

Od najmłodszych lat była zafascynowana światem żywych stworzeń, który ją otaczał. Miała może z półtora roku, gdy któregoś popołudnia zebrała w ogrodzie garść dżdżownic, po czym ukryła je pod poduszką w swoim łóżku. Sprawa szybko się wydała i matka długo musiała jej tłumaczyć, że bez ziemi zwierzątka po prostu umrą. W końcu razem z Jane wypuściła stworzenia z powro­tem na grządkę. Niedługo po tym rodzina wyjechała na kilka dni do przyjaciół w Kornwalii. Bawiąc się na brzegu morza, Jane zobaczyła dziwne morskie stwory, które odpływ uwięził w kamienistych wgłębieniach. Napakowała ich więc do wiaderka z wodą i zabrała ze sobą do domu. Tego wieczoru pokój Jane opanowały małe, jaskrawożółte ślimaki morskie. Do ich zbierania Vanne musiała zapędzić wszystkich domowników. Nadszedł rok 1939 i Mortimer dojrzał do życiowej zmiany: rzucił dotychczasowe zajęcie, by od tej pory pracować już tylko dla Aston Martina. Jako że większość wyścigów rozgrywano wtedy na kontynencie, w maju cała rodzina przeniosła się do Francji. Jane miała pięć lat, a Judy rok. Nie tak wyobrażali sobie ten kraj. To była inna Francja od tej, w której chcieli żyć. Nastrój niepewności i niepokoju z dnia na dzień stawał się coraz bardziej wyczuwalny. Choć sezon był w pełni, plaże miasteczka Le Touqet, w pobliżu którego zamieszkali, świeciły pustkami, sklepy zamykano wcześniej, a na rogach ulic zbierały się grupki ludzi, by komentować ostatnie wiadomości. W tę i we w tę przechadzali się umundurowani żołnierze. Pewnego ranka do Goodallów zadzwonił kuzyn Mortimera, człowiek obracający się w wyższych sferach rządowych: twierdził, że sytuacja polityczna staje się niebezpieczna, a wybuch wojny coraz bardziej realny.  – Wracajcie do kraju, i to jak najszybciej – nalegał. 17


DANUTA TYMOWSKA. JANE GOODALL. PANI OD SZYMPANSÓW

Nie zastanawiali się długo. Uregulowali długi, zapłacili służbie – i znów byli w Anglii. Na krótko osiedli na farmie matki Mortimera, w domostwie pozbawionym elektryczności i ogrzewania, gdzie o zmierzchu jedynym źródłem światła były lampy naftowe. W pobliżu sterczały ponure ruiny starego zamczyska, w którym według miejscowych podań w dwunastym wieku król Henryk II kazał żywcem zamurować piękną Rozamundę. Babcia Jane kochała gęsi. Hałaśliwe ptaki swobodnie spacerowały po przydomowych trawnikach, lecz dziewczynkę bardziej ciekawiły kury – zbieranie jaj, które znosiły, należało do jej codziennych obowiązków. Robiła to z ochotą, tym bardziej że nikt nie potrafił jej wyjaśnić, skąd się te jajka biorą. Trzeba było to rozwikłać. Któregoś ranka zniknęła. Zrazu nikt się nie zaniepokoił; domownicy wiedzieli, że mała lubi spędzać czas samotnie. Przyszła jednak pora obiadu, a Jane wciąż nie było. Kto żyw, ruszył na poszukiwania – w końcu, przed zmierzchem, gdy Vanne zdążyła już zawiadomić policję, z kurnika triumfalnie wyłoniła się Jane. Ukryła się tam wcześnie rano, jeszcze zanim pierwsza z kur przywędrowała do gniazda. Zagrzebana w słomie, przesiedziała w kurniku prawie cały dzień. Cierpliwość nie poszła na marne. Pierwszy projekt badawczy, który Jane Goodall przeprowadziła w wieku pięciu lat, zwieńczył zaskakujący wniosek: jajka wychodzą z brzuchów niosek. Pobyt Goodallów na farmie nie trwał zbyt długo. Jeszcze latem matka wróciła z córeczkami do rodzinnego domu w Bourne­ mouth, miasta na południowym wybrzeżu Anglii, nad kanałem La Manche. Zbudowany z czerwonej cegły wielki wiktoriański dom z 1872 roku, nazwany Birches (Pod Brzozami), stał się ukochanym miejscem Jane. Spędziła w nim resztę dzieciństwa i młodość.

18


Pierwsze kroki

Lata wojenne (1939–1945) 3 września 1939 roku Jane zapamiętała do końca życia. Cała rodzina zebrała się koło radia w salonie, by wysłuchać specjalnego komunikatu. Dostojne bicie Big Bena, transmitowane z londyńskiej Elizabeth Tower, wywołało w pięcioletniej dziewczynce uczucie paraliżującego lęku. Wojna! Ale kolejne miesiące nie przyniosły gwałtownych zmian. Życie Goodallów, podobnie jak życie milionów innych brytyjskich rodzin, toczyło się dawnym trybem. Tylko ojca nie było. Zgłosił się na ochotnika do wojska. Odtąd Vanne coraz trudniej było związać koniec z końcem. W całej Anglii wprowadzono kartki na masło, cukier i szynkę, ograniczono ilość mięsa i margaryny. Ludzie oszczędzali niemal na wszystkim, gromadząc koperty, sznurki, puste puszki, butelki – na wojnie wszystko może się przydać. Sami robili kartki świąteczne i prezenty, bo pieniędzy było mniej niż kiedykolwiek. Kupowało się tylko to, co niezbędne. Z dnia na dzień nawet szewcy stracili zajęcie – dziury w butach zapychało się gazetami. Vanne zrozumiała, że nie stać jej już na utrzymywanie niani. Nancy musiała odejść, co dla dzieci było bolesnym ciosem – minęły tygodnie, a Jane wciąż budziła się w nocy z płaczem. Nancy też nie było łatwo; dzieci Vanne kochała jak swoje. Wkrótce jednak poznała właściwego mężczyznę, wyszła za mąż i założyła własną rodzinę. W Bournemouth królowała babcia Danny, wdowa po pastorze, wiktoriańska matrona o silnych przekonaniach i otwartym sercu; Jane zawsze wspominała ją z czułością i podziwem. W obszernym domiszczu mieszkały też dwie siostry Vanne, Olly i Audrey, a na weekendy przyjeżdżał ich brat Eric, znany londyński chirurg. Swoje pokoje miały tu także dwie samotne kobiety, uciekinierki 19


Rodzina Morris-Goodallów w czasie wojny. Jane siedzi przed ojcem obok swej młodszej siostry Judy


Pierwsze kroki

z pogrążonej w wojennym chaosie Europy. Pod tym względem Birches nie było wyjątkiem – uchodźców z kontynentu przygarniało wiele angielskich rodzin. W Birches żyło się po chrześcijańsku, zgodnie z przykazaniami, choć Jane i jej matka wystrzegały się bigoterii. W każdą niedzielę babcia chodziła do kościoła i zawsze towarzyszył jej ktoś z rodziny. Jane wierzyła w dobrego Boga, który kocha ludzi i zwierzęta. Vanne dbała o dyscyplinę. Przed wyjściem z domu dzieci musiały powiedzieć, dokąd idą i co zamierzają robić, przy stole należało grzecznie się zachowywać, kłaść się spać trzeba było o tej samej porze, a światła musiały być pogaszone. Mimo to czytanie książek pod kołdrą w świetle latarki czy nocne spotkania z przyjaciółkami w ogrodzie nie były dla dziewczynek rzadkością. W końcu wojna, do niedawna odległa i abstrakcyjna, zaczęła zbliżać się do Wysp. Birches wypatrywało wieści o Mortimerze, ludzie opowiadali o bombardowaniach, o szybko zbliżającej się armii wroga i tysiącach alianckich żołnierzy czekających na ratunek w Dunkierce. W stronę Francji ruszyła po nich flotylla tysięcy brytyjskich okrętów, statków, kutrów, łodzi, motorówek i jachtów. Ważyły się losy świata. Kiedy Vanne i Jane zaczęły regularnie odwiedzać port w Bourne­ mouth, licząc, że wśród ewakuowanych będzie też Mortimer, ten przedzierał się ze swym oddziałem nad kanał La Manche (po drodze zaliczając kilka okrążeń na napotkanym przypadkiem torze wyścigowym). Już nad morzem, zgodnie z rozkazem, zatopił swój wóz pancerny i o zmierzchu przedostał się do portu, w którym do rejsu ku Wyspom szykował się przeładowany do granic szkoc­ ki okręt. Po dłuższych pertraktacjach kapitan zgodził się zabrać tylko jednego oficera.  – Okay – zgodził się Mortimer, po czym pod osłoną nocy po drabinie przemycił na pokład wszystkich dwudziestu ludzi ze 21


DANUTA TYMOWSKA. JANE GOODALL. PANI OD SZYMPANSÓW

swego oddziału. W asyście uzbrojonego konwoju wszystkim udało się szczęśliwie dopłynąć do kraju, choć po drodze zaliczyli ciężkie bombardowanie Luftwaffe. W domu Mortimer długo jednak nie zabawił. Był oficerem, a w czasie wojny miejsce oficera jest w wojsku. Pojawiając się wśród bliskich z rzadka i bez uprzedzenia, powoli tracił z nimi bliższy kontakt. Niebo nad Brytanią zawaliło się 15 sierpnia 1940 roku, w pierwszym dniu bitwy o Anglię. Chociaż Bournemouth nie było celem bombardowań, wracające z misji niemieckie samoloty często właśnie tu zrzucały resztki bomb. W gruzach legł jeden budynek, spłonęło osiemnaście. Na szczęście władze zadbały zawczasu o to, by przy każdym domu stanął mały, stalowy schron ze wzmocnionym dachem, wyposażony w materac, koce i zapas konserw. Z początku Jane nie chciała tam wchodzić. Po pierwszym nalocie zmieniła zdanie. Bawiącym się w ogródku dziewczynkom zrzucające ładunek bombowce przypominały wielkie ptaki, z których wylatują jasne skrawki papieru. Vanne, która widziała, jak niemiecki myśliwiec skosił któregoś dnia wierzchołki drzew, zapadł w pamięć widok bladej, stężałej w napięciu twarzy pilota na kilka sekund przed roztrzaskaniem się o taflę morza. Niedługo po 7 grudnia 1941 roku, gdy Stany Zjednoczone wypowiedziały Niemcom wojnę, na ulicach Bournemouth zaczęli się pojawiać amerykańscy żołnierze. Jednym z nich był Jack Marshall, młody oficer z Florydy, wnuk najlepszego przyjaciela męża babci Danny z czasu studiów. Kilka tygodni spędzonych w Anglii urozmaicał sobie częstymi wizytami w Birches. Szybko zaprzyjaźnił się z Jane, bo jak ona kochał naturę. Opowieściami o aligatorach i wężach z amerykańskich bagien rozpalał wyobraźnię dziewczynki. 22


Pierwsze kroki

– Będę pisać do ciebie listy – obiecała, gdy wyruszał do Normandii. Kilka tygodni później taki list znaleziono w jego portfelu, jedynej pamiątce, jaka po poległym w Belgii synu została matce Jacka. Pani Marshall, Jane i ich bliscy pisali potem do siebie przez wiele długich lat. Odkąd Jane nauczyła się czytać, spędzała każdą wolną chwilę z książką.  – Czytaj – zachęcała ją matka – książki pomagają zapomnieć o kłopotach. A kłopoty przyjdą, gdy dorośniesz. Każdy dorosły je ma. Na kupowanie książek Vanne nie mogła sobie pozwolić, więc Jane szybko nauczyła się korzystać z lokalnej biblioteki, którą odwiedzała raz w tygodniu. Pożerała historie o wilkach, niedźwiedziach czy leniwcach, w zimowe wieczory 1942 roku rozkoszowała się przy kominku przygodami doktora Dolittle, który znał mowę zwierząt. Kiedy dorosnę, też będę z nimi rozmawiała – postanowiła. Księga dżungli Rudyarda Kiplinga, opowieść o chłopcu wychowanym przez wilki, też była wspaniała. Albo historie Edgara Rice’a Burroughsa o Tarzanie, zaginionym synu angielskich arystokratów, przygarniętym w afrykańskiej dżungli przez małpy. Afryka jest zaczarowana. Ile bym dała, myślała dziewczynka, by chociaż na chwilę stać się Jane – wybranką Tarzana, i żyć w tym niesamowitym świecie! Kiedy będę dorosła, pojadę do Afryki i będę pisała książki o dzikich zwierzętach.  – Uważaj, dziecko może się zatracić w takich mrzonkach – ostrzegali Vanne przyjaciele. – Lepiej jakoś nad tym zapanuj, póki czas. Łatwo powiedzieć. Kto potrafi poskromić marzenia wrażliwego dziecka? Parę lat później Jane dostała The Miracle of Life Harolda Whee­ lera – za ten prezent babcia Danny zapłaciła kuponami na 23


DANUTA TYMOWSKA. JANE GOODALL. PANI OD SZYMPANSÓW

owsiankę. Było warto: Jane z wypiekami na buzi czytała o dziwnych formach życia na Ziemi, o dinozaurach i ich tajemniczym wymarciu, o Darwinie i teorii ewolucji. Dom otaczał rozległy, porośnięty starymi drzewami ogród. Jane spędzała w nim całe dnie, obserwując gniazdujące ptaki, pająki taszczące pajęczynowe kokony z jajami czy śmigające wśród drzew wiewiórki. Jej ulubionym punktem obserwacyjnym był rozłożysty, sędziwy buk, w którego koronie potrafiła przesiadywać godzinami. Ulegając namowom małej, któregoś dnia babcia zapisała go jej na własność. Pośród domowych stworzeń Jane i Judy też miały swych ulubieńców: koty, dwie świnki morskie, chomika, żółwie oraz kanarka Petera, który w nocy sypiał w klatce, a za dnia fruwał po pokoju. Na dwunaste urodziny od ciotki Audrey Jane dostała padalca. W sypialni na półce z książkami gniazdo uwił sobie dziki ptaszek, w jednym pudełku mieszkały trzy gąsienice (każdą karmiono liśćmi innej rośliny), zaś w drugim, bez dna – by w ogródku mogły zjadać liście mleczy – żyły sobie „wyścigowe” ślimaki z wymalowanymi na skorupkach numerami. Wyścigi organizowano na dwumetrowym torze, każdy obstawiał swego zawodnika. Najważniejszy dla Jane był jednak Rusty, czarny kundelek z białą plamką na piersi. Należał do właściciela pobliskiego hotelu. Jane wyprowadzała na codzienne spacery jego szkockiego owczarka, a Rusty z ochotą do nich dołączał. Wkrótce kundelek nauczył się wszystkich sztuczek, które opiekunka wpajała jego rasowemu koledze. Na przykład utrzymania sucharka na czubku nosa. Któregoś dnia Jane wyrzuciła piłkę z okna pokoju na piętrze. Rusty najpierw przyjrzał się, gdzie piłka spadła, a potem wybiegł z pokoju na dół i zaczął szczekać, by ktoś otworzył drzwi. Jane zrozumiała, że jej przyjaciel potrafi myśleć. 24


Pierwsze kroki

Psiak miał też własne poczucie sprawiedliwości – potrafił się nadąsać, kiedy Jane karciła go za otwieranie drzwi łapami, choć przecież wcześniej za to samo go chwaliła. Cóż z tego, że za pierwszym razem łapy były czyste, a za drugim ubłocone? Drzwi to drzwi. Wszystko, czego Jane dowiedziała się o osobowości i uczuciach Rusty’ego, przydało się kilkanaście lat później, gdy obserwowała szympansy. Nie dziwiło jej już, że każdy szympans jest inny i każdy zachowuje się po swojemu, choć wszystkie są zdolne do odczuwania radości, miłości, przywiązania, smutku, rozpaczy i gniewu. Książkę Reason for Hope: A Spiritual Journey (1999), w której opisała swój duchowy rozwój, Jane zadedykowała Rusty’emu. Długie letnie dni Jane i Judy lubiły spędzać w towarzystwie swych przyjaciółek, Sally i Susie Cary, na zabawach w ogrodzie, gdzie założyły „obóz”. Na ognisku gotowały herbatę albo kakao, a zdarzało się, że o północy, w tajemnicy przed dorosłymi, wykradały się z domu i urządzały „przyjęcia”. Było skromnie, za całą ucztę musiał wystarczyć kawałek chleba lub herbatnik zaoszczędzony z domowego posiłku, ale zawsze wesoło. Poza tym najważniejsza była tajemnica, wymykanie się z domu, przejście po ciemku do miejsca spotkania, oświetlonego jedynie blaskiem księżyca. Zresztą Jane nigdy nie przywiązywała najmniejszej wagi do tego, co jadła. W Gombe na całodzienne obserwacje w lesie nie zabierała ze sobą niczego poza termosem z herbatą lub kawą i garścią orzechów. Na studiach całymi miesiącami potrafiła żywić się głównie jabłkami. Niesione entuzjazmem wspólnych przygód małe konspiratorki założyły wakacyjny Klub Aligatora, by obserwować przyrodę sposobami, o których dowiedziały się z książek. Wędrując wzdłuż wybrzeża, robiły szczegółowe notatki, by na ich podstawie po powrocie do domu oznaczać napotykane owady i ptaki. Któregoś 25


DANUTA TYMOWSKA. JANE GOODALL. PANI OD SZYMPANSÓW

lata klub urządził nawet wystawę przyrodniczą: dziewczynki pochwaliły się własnoręcznie zebranymi suszonymi roślinami i muszlami. Jednak główną atrakcją był ludzki szkielet, własność wuja lekarza. Pieniądze z imprezy (wstęp tylko z biletami!) dziewczynki przeznaczyły dla stowarzyszenia opiekującego się starymi końmi. Po wakacjach, kiedy wyprawy w teren zastąpiło ślęczenie w ławce, działalność klubu ograniczała się do wydawania bogato ilustrowanego pisma. Jego jedyną autorką i redaktorką była Jane. Sally, Judy i Susie nie bardzo garnęły się do pracy, w której liczyła się systematyczność i pewien rygor. Osobliwa sytuacja, bo to właśnie Jane była wśród nich najbardziej wolnym duchem, od początku z trudem znosząc szkolną dyscyplinę. Poza biologią, bardzo lubiła literaturę angielską (dwukrotnie zdobyła nagrodę literacką w szkolnym konkursie), historię i religię. Z czasem zainteresowała się też filozofią – z pasją godną myśliciela pochłaniała dzieła zgromadzone w rodzinnej bibliotece przez walijskiego dziadka pastora. Zaczęła też pisać. Najpierw opowiadania, potem również wiersze. Na pozostałych lekcjach, choć w końcu polubiła szkołę i zaczęła zbierać dobre stopnie ze wszystkich przedmiotów, myślami bywała nieobecna – marzeń o dzikich stworach i egzotycznych krainach nie sposób było odpędzić. Gdy pogoda pozwalała, odrabiała lekcje w ogrodzie, w małym drewnianym domku albo wysoko, w koronie starego buka. Wędrowanie i podpatrywanie przyrody było dla Jane najważniejszym sposobem poznawania świata. W wolne od szkoły dni wypuszczała się na długie, samotne eskapady w towarzystwie wiernego Rusty’ego. Zimą wytropili na śniegu lisa, który ­próbował dopaść królika. Wczesną wiosną podglądali łasicę, polującą na wrzosowisku na myszy. Latem, w porze późnowieczornej, obserwowali hałaśliwe zaloty pary jeży, a jesienią widzieli, jak sprytna 26


Pierwsze kroki

sójka okrada wiewiórkę z bukowych orzechów, które zapobiegliwe zwierzątko zakopywało w ziemi na zimę. Ilekroć wiewiórka, schowawszy orzechy, biegła po nowe, bezczelny ptaszek zlatywał z gałęzi i rabował zapasy. I tak w kółko siedem razy. Cóż z tego, że złodziej dwukrotnie został złapany na gorącym uczynku? Wiewiórka, poczciwe stworzenie o małym rozumku, nadal pozwalała się okradać. Jak można być takim frajerem? – zachodził pewnie w głowę Rusty. Tymczasem wojna znowu zbliżała się do Bournemouth. Wróciły naloty, zwykle nocne. Jane do końca życia nie mogła się uwolnić od wspomnienia przenikliwego skowytu syren, które ostrzegały ludzi przed nadciągającym nieszczęściem. Kto żyw zbiegał wtedy do schronu, gdzie skulony niczym przerażone szczenię, czasem całymi godzinami czekał na znak wybawienia. Bywało, że cały schron trząsł się w spazmach gwałtownych wybuchów, a w oknach okolicznych domów, kruche niczym mydlane bańki, pękały szyby, w nadziei na wzmocnienie oklejane przez mieszkańców pasami z papieru. Szczęśliwym trafem bomby zawsze padały jednak daleko od Birches. A ten jeden jedyny raz, kiedy śmierć szła już po Jane, Judy, Sally, Susie i ich matki, zdarzył się cud. Latem 1943 roku obie kobiety zabrały dziewczynki na tydzień do jednej z owych nielicznych nadmorskich miejscowości, w których dostęp do plaży był jeszcze otwarty – większość w obawie przed niemiecką inwazją odgrodzono od stałego lądu drutem kolczastym. Tego dnia pogoda była piękna, jasnego nieba nie przesłaniała nawet najmniejsza chmurka. W południe grupka zadowolonych plażowiczek niespiesznie człapała do domu zwykłą drogą. Wszystko było jak zawsze, w cichej okolicy nie działo się nic 27


DANUTA TYMOWSKA. JANE GOODALL. PANI OD SZYMPANSÓW

niepokojącego, a mimo to Vanne nagle skręciła w boczną leśną ścieżkę – tak długą i krętą, że spóźnienie na obiad stało się pewne. Po dziesięciu minutach gromadkę dobiegł warkot niemieckich bombowców powracających z nalotu. Jane do dziś pamięta dwa małe, podłużne obiekty, kształtem przypominające cygara, odrywające się od maszyn. Dzieci padły na ziemię, matki przykryły je własnymi ciałami, chwilę później okolicą wstrząsnął grzmot potężnych eksplozji. Było naprawdę blisko – choć nie na tyle, by ktokolwiek ucierpiał. Nazajutrz, powodowane ciekawością, kobiety wróciły tam z dziećmi: na poboczach zobaczyły kikuty poszarpanych drzew, jeden z lejów ział pośrodku duktu. Byłyby wtedy w tym miejscu, gdyby nie dziwne przeczucie Vanne. Dlaczego Niemcy zaczęli zrzucać swe bomby na mało zaludnione miejsca? – głowili się ludzie. Minęło sporo czasu, nim zrozumieli, że była metoda ukryta za tym szaleństwem: bez bomb łatwiej było im uciekać. A że zrzucali je na prowincjonalne przysiółki? To nie była wojna z rybami, tylko z Anglią. Ze świata codziennie płynęły wieści o nowych bitwach, podbojach i nieszczęściach, lecz Jane długo była zbyt mała, by pojąć, czym jest wojna. Jednak dziewczynka, która potrafi czytać i z uwagą słucha radia, to już ktoś zupełnie inny niż kilkuletni berbeć. Z dnia na dzień Jane dowiadywała się coraz więcej o zbrodniach hitlerowców na ludności cywilnej, o losie Żydów w okupowanej Europie, o zburzonych miastach i spalonych wsiach, których mieszkańcy w jednej chwili tracili sens życia. Choć dni jej i najbliższych biegły spokojnie i szczęśliwie, powoli docierało do niej, że niedaleko, za wąską wstęgą morza jest zupełnie inny świat. Świat pełen zła, nienawiści, bólu, śmierci i okrucieństwa. Świat, na który w książkach jej dzieciństwa nie było miejsca. 28


Spis treści

Wstęp  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

7

Rozdział 1. Pierwsze kroki  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Rozdział 2. Początki pracy (1960)  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Rozdział 3. Badań ciąg dalszy. Pierwsze próby fotografowania szympansów (1961)  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Rozdział 4. Studia, dalsza praca w terenie i pierwsze sukcesy na polu fotografii (1962)  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Rozdział 5. Nowe zadziwiające obserwacje i artykuł w „National Geographic” (1963)  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Rozdział 6. Początek zmian (1964)  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Rozdział 7. Szybki rozwój Gombe. Epidemia polio (1965–1966)  . Rozdział 8. Hieny w Ngorongoro, szympansy w Gombe i macierzyństwo (1967)  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Rozdział 9. Gombe, praca nad Innocent Killers, pisanie In the Shadow of Man (1968–1971)  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Rozdział 10. Dalszy rozwój Gombe i ostatnia podróż Leakeya (1971–1972)  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Rozdział 11. Początek nowego etapu w życiu Jane. Gombe na progu zagłady (1973–1975)  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

11 75

393

123 151 185 207 229 251 261 285 295


Spis treści

Rozdział 12. Kanibalizm i wojny szympansów  . . . . . . . . . . . . . . . Rozdział 13. Lata przemian i samotności. Publikacja książki The Chimpanzees of Gombe: Patterns of Behavior (1976–1986)  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Rozdział 14. Zagłada szympansów w Afryce. Horror w laboratoriach  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Rozdział 15. Ratunek dla szympansów w niewoli (1987–1999)  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Rozdział 16. Dalsza praca i wędrówki misyjne  . . . . . . . . . . . . . . .

311

349 363

Bibliografia  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Indeks osób  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Indeks szympansów  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Źródła ilustracji  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

379 381 387 391

323 333




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.