Ewa ZgrabcZyńska
Tygrysie serce M oj E ż yc i E Z E Z w i E r Z ę ta M i
wydawnictwo Znak k r a ków 2020
Projekt okładki Witold Siemaszkiewicz Fotografia na 1. stronie okładki Karolina Witczak Fotografia na 4. stronie okładki Olga Majrowska/ VIVA Opieka redakcyjna i wybór fotografii Sylwia Ciuła Jerzy Illg Redakcja tekstu Sylwia Ciuła Adiustacja Bogusława Wójcikowska Korekta Paulina Gwóźdź Barbara Wójcik Łamanie Jan Szczurek
Copyright © by Ewa Zgrabczyńska Copyright © for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2020 ISBN 978-83-240-6030-6
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37 Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl Wydanie I, 2020. Printed in EU
DOM, CZYLI MIEJSCE, W KTÓRYM WSZYSTKO SIĘ ZACZĘŁO…
J
eśli wierzyć epigenetyce, pewne doświadczenia naszych przodków utrwalają się w naszym materiale genetycznym. Można zatem powiedzieć, że z góry byłam skazana na życie ze zwierzętami. Ojciec mojej matki przybył znikąd. Awanturnik i wieczny chłopiec natychmiast zawrócił w głowie hrabiance ciemiężonej przez macochę. Najpierw machnął jej siódemkę dzieci, a potem przepadał na długie miesiące, zaciągając się na statki. Z każdej podróży przywoził zwierzaki. Papugi i świnki morskie jadały kolacje wspólnie z moimi dziadkami, przy jednym stole. Moja matka, średnia z licznego rodzeństwa, była jego ulubienicą. Podczas wojny została zmuszona przez żonę niemieckiego oficera do pomocy przy dwójce dzieci. Nie pamięta, jak to się stało, że oślepła, ale przez dwa lata wojny poruszała się z pomocą najlepszego przyjaciela – Ciapka. 9
Pies przyczepił się do mojego dziadka nad Wartą. Łowiącemu ryby przyniósł dar, płotkę, i tak został w rodzinie. Bury wielki kundel, powsinoga i wesołek, bez wieku i dobrego pochodzenia. Zakochał się w niewidomej dziewczynce i ostrożnie ją prowadził. Spał z moją matką i jadł z nią, pilnował jej i warczał na obcych. Kiedy Niemcy uciekali z miasteczka, a wojna miała się ku końcowi, jeden z oficerów wtargnął do domu i chciał zastrzelić mojego dziadka. Ciapek rzucił się do gardła oprawcy. Pies zginął, ale natychmiast zbiegli się zaniepokojeni sąsiedzi i egzekucja się nie odbyła. Widział to niemiecki lekarz, który ratował dziewczynkę omdlałą z rozpaczy. On też uleczył jej oczy. Matka odzyskała wzrok, a dziadek postawił wielki krzyż na grobie Ciapka i przytargał nań pokaleczoną wojną figurę Świętego Franciszka. Mówił mi zawsze, że ten pies był święty i na pewno siedzi teraz u nóg Świętego Piotra. Drugi dziadek z wojennej zawieruchy i ucieczek z robót i zsyłki do Niemiec wrócił z kotką Mirrą. Mirra nie miała jednego ucha, była olbrzymia, szara i niezwykle mądra. Zjadała suchary żołnierskie i myszy, które łowiła po drodze do poznańskiego domu. Była przez wiele lat bardzo ważnym członkiem rodziny. Dom spał, kiedy ona spała. Posiłki szykowano, kiedy kot chciał jeść. Ciapek dał popalić Niemcom, Mirra patriotka syczała na Rosjan zabierających siłą poznaniaków do obrony Cytadeli. Mój ojciec twierdził, że Mirra 10
W Parku Wilsona w Poznaniu
wskazywała mu poprawne rozwiązania zadań matematycznych i zaczynała przeraźliwie miauczeć, gdy uczył się śpiewu. Umarła ze starości na kuchennym stole, gdzie każdego ranka witała dzień. Moi rodzice przez czterdzieści pięć lat małżeństwa byli jak ogień i woda. Spokojny i roztropny, ale silny ojciec i matka o włoskim temperamencie, kierująca się w życiu mottem: 11
„Kto miękki w dupie, pietruszką się struje”. Byłam trzyletnią, niezbyt grzeczną zresztą dziewczynką, kiedy podczas spaceru z matką na Starym Rynku natknęłyśmy się na woźnicę katującego biczem konia. Nikt nie reagował. Matka wyrwała mu bicz. Mężczyzna jednak odebrał go i smagnął ją w policzek. Krwista pręga nie znikała przez wiele tygodni. Milicja nie znalazła sprawcy, ale zrobił to mój ojciec. Zabrał też skatowanego konia do zaprzyjaźnionego rolnika. Ojciec był pełen ciepła i dobroci, nie potrafiłby skrzywdzić żadnej istoty żywej. Wielki erudyta i wielbiciel książek, który nieustannie buszował w księgarniach i antykwariatach, lubił wstawać i po cichu, gdy dom jeszcze spał, pobyć z naszymi zwierzętami sam na sam… W zoo w czasie, kiedy rozpoczynałam swoją pracę jako wolontariuszka, zwierzęta najczęściej karmiono niezdrowymi dla nich chlebem i bułkami. Kupowano też wtedy świnki morskie. Ratowałam te świnki morskie z jednym z pracowników, zabierając je potajemnie do domu. W pewnym momencie świnki były wszędzie, akwaria (bo kto wtedy konstruował woliery!) stały nawet w toalecie, a ja w panice szukałam domów adopcyjnych. W tym czasie zachowanie mojego ojca zaczęło niepokoić matkę. Wstawał o piątej i przed pracą znikał na długo w toalecie. Matka podejrzewała jakąś dramatyczną przypadłość zdrowotną, a on przez nikogo nie niepokojony bawił się ze świnkami. 12
Ojciec był moim pierwszym mistrzem. Ledwo zaczęłam tuptać, a już zabierał mnie na spacery do poznańskich kościołów i świątyń wielu wyznań. Z ogromną dziecięcą ciekawością oglądałam nabożeństwa w cerkwi pełnej uroczystych śpiewów i barw, a w surowym kościółku protestanckim wysłuchiwałam modlitw; bywałam świadkiem biblijnych dysput ze świadkami Jehowy i udzielano mi wyjaśnień o Torze i Koranie. Ojciec zupełnie nie przejmował się moim nad wyraz niedojrzałym wiekiem, wychodząc z założenia, że nie ma cezury granicznej do rozpoczynania nauki tolerancji i szacunku dla wielokulturowości. Zawsze elegancki, w krótkim palcie i okularach, staczał ze mną małe boje, żeby odwrócić moją uwagę od zoo, bo jego mała córeczka świadomie wybierała zawsze spacer do miejsca, w którym było pełno zwierząt. Niedzielne spacery z ojcem zamieniły się kilka lat później w dyskusje o książkach, bo czytanie i uzupełnianie biblioteki było naszą wspólną pasją. Ojciec smakował każdą książkę, czytał powoli, wracał do pewnych fragmentów, ja pożerałam kolejną łapczywie, po wariacku i nie mogąc doczekać się zakończenia… Zwierzęta cichutko czekały wtedy obok nas, a matka dostawała gospodarskiego szału, bo stawaliśmy się znieczuleni na obowiązki domowe i nawoływania: „Obiad, cholera, obiad, a ich znowu nie ma – pomimo że są!”. Dom najbardziej kojarzy mi się ze świętami. Pamiętam te ciepłe chwile, najpiękniejsze w całym roku, kiedy dom 13
W poszukiwaniu tropów zwierząt, z tatą i siostrą w Lesie Dębińskim
pachniał choinką i pastą do podłogi oraz ciastem drożdżowym – nikt nie piekł tak pysznego puchatego placka drożdżowego jak moja matka. Ta mieszanka zapachów wzbogacała się wonią kompotu z suszu owocowego, bez którego nie było świąt. Wszystkie zwierzęta – pełnoprawni członkowie rodziny – w tym czasie leżały spokojnie, obserwując wielkie przygotowania i czekając na smakołyki, którymi wtedy obficie je obdarowywano. Psy, koty, króliki, chomiki, świnki morskie, patyczaki… Każde z nich miało swoje imię, swoją historię (nie wyłączając patyczaków). Przed wigilijną nocą zasypiałam w wykrochmalonej pościeli z wtulonymi we mnie psami, kotami, patrząc na skrzące się bombki. W tradycyjnym poznańskim domu zawsze pamiętano, żeby przygotować nie tylko miejsce dla zbłąkanego wędrowca, ale również miseczkę dla zbłąkanego zwierzaka. Śpiewaliśmy kolędy – pełnym głosem wiele zwrotek każdej – ze śpiewnikami z ubiegłego wieku w rękach. W kościele podczas pasterki rodzice dominowali wśród chóru wiernych, a ja przeżywałam – przeciwnie niż w domu – katusze, bo bez śpiewników tworzyli swój tekst kolęd. Nie odpuszczali przy kolejnych zwrotkach, a ich głosy były tak mocne, że w całym kościele najpierw wyczuwało się lekką konsternację, potem reszta śpiewających wraz z księdzem cichła, a następnie – zmuszona chwilą i siłą podwójnego wokalu – powtarzała tekst rodziców. A ja, nieszczęsne dziecko wyczuwające groteskę tej sytuacji, chciałam 15
się schować w mysiej dziurze. To, co w domu duszę syciło, w miejscu publicznym bywało wstydliwe. Ale ten dom dawał moc na resztę życia, poczucie bezpieczeństwa i przynależności, prosty kręgosłup moralny i przekonanie, że wiara we własne siły i dobro mogą przenosić góry. W dzieciństwie często marzyłam o świecie idealnym, pełnym równowagi i harmonii, szanującym prawa natury i będącym przystanią dla wszystkich istot żywych. Nawet moje sny były pełne zwierząt i dziwnych o nich historii. Z rodzinnego ciepła, miłości i akceptacji mojej pasji zbudowałam siebie – z naturalną potrzebą opieki nad wszystkimi zwierzakami, z którymi los mnie zetknął. I z wielkim poczuciem wolności osobistej, swobody wyborów życiowych oraz misji.
PSIA WIERNOŚĆ
Zaczęło się od Szarika…
F
ilm Czterej pancerni i pies wywarł znaczący wpływ na moją rodzinę. Uwielbialiśmy zasiadać przed telewizorem i śledzić przygody najinteligentniejszego psa pod słońcem. Zgodnie twierdziliśmy, że taki pies to ideał wiernego towarzysza. I kiedy tylko Szarikowi działa się krzywda, płakaliśmy wszyscy, a najgłośniej ojciec. Wiedziona więc chęcią posiadania psa o lojalności i intelekcie Szarika, w okresie wczesnego dziecięctwa zażyczyłam sobie szczeniaka. W schronisku takowych akurat nie było, ale znakomicie funkcjonowało wówczas przerażające miejsce: targ zwierzęcy „Sielanka”. Ojciec w akcie desperacji udał się tam ze mną i z moimi pieczołowicie uzbieranymi zaskórniakami (były to pierwsze i ostatnie pieniądze, które udało mi się w życiu uciułać), by urzeczywistnić dziecięce marzenie. Okazało się jednak, że 17
ówczesne Szariki były wyceniane na kwoty znacznie przekraczające moje zasoby. W rozpaczy stwierdziłam, że bez Szarika do domu nie wracam. Kupiliśmy więc pudlopodobne nieszczęsne stworzenie (jedyne mieszczące się w moim skromnym dziecięcym budżecie), które trzymane pod kurtką rozpaczliwie skowyczało. Czarny pudel uzyskał szlachetne imię Szarik i został wychowany w duchu szczególnego patriotyzmu. Podczas spacerów Szarik potrafił zachować się niezwykle grzecznie, spokojnie i po cichu, stawać się cieniem ojca i cierpliwie znosić wszelkie niedogodności związane ze spacerami z małym dzieckiem. Pod warunkiem że nie było w pobliżu suk, bo to zawsze prowokowało go do ucieczek, pokazów psiej siły i basowego ujadania oraz grożenia innym psom… Młodość Szarika była naznaczona aktami ucieczki – w okresie dojrzewania uciekał notorycznie, włócząc się za suczkami, a jego niesubordynacja szczególnie dawała się we znaki podczas rodzinnych wyjazdów. Muszę przyznać, że w czasach mojego wczesnego dzieciństwa obecność zwierząt znacząco komplikowała nasze życie. Coroczne nadmorskie wczasy pracownicze wiązały się z koniecznością przemycania Szarika oraz ciągłego pilnowania go, żeby nie nawiał i nie poczynił szkód seksualnych wśród kurortowych suczek. Ojciec po cichu pakował więc psa do jednej z największych podróżnych toreb (z tego powodu zawsze brakowało nam ubrań na niepogodę, bo 18
sztormiaki czy ciepłe swetry już się nie mieściły). Wsiadając do autokaru, ukrywaliśmy Szarika i dawaliśmy mu kawał gotowanego mięcha, które z entuzjazmem przyjmował i w cichości spożywał. Kierowca dość późno orientował się, że podróżujemy ze zwierzęciem, i trudno było mu nas wyrzucić, więc ostatecznie zawsze docieraliśmy na miejsce całą rodziną. A tam wśród nadmorskich sosen już czekał na nas domek campingowy, znacznie oddalony od pozostałych. Nikt nie reflektował na ten domek, bo jego mieszkańców komary pożerały żywcem, ale cóż, nasz Szarik miał grube futro, więc był zabezpieczony, a to, że reszta rodziny nabierała indiańskich barw wojennych – od owadzich ukąszeń i nadmiaru słońca na plaży – było mniej ważne. Nad morzem Szarik robił furorę: przystojny, pudlopodobny, pozbawiony konkurencji (w PRL-u nikomu nie śniło się nawet, że pies mógłby przebywać na wczasach z ludźmi). Miał swój własny przytulny namiocik, otoczony dodatkowo parasolkami i parawanikiem. My natomiast zalegaliśmy w pobliżu na zeżartych przez mole i śmierdzących stęchliz ną kocykach z domku wczasowego, wystawieni na powiewy lodowatego morskiego wiatru i przypiekani słońcem jak na ruszcie. Po raz kolejny hierarchia potrzeb była zachowana. O istnieniu zabronionego regulaminem urlopowicza ośrodek wczasowy dowiadywał się zwykle podczas tak zwanego wieczorku zapoznawczego: rodzice nie mogli sobie 19
Pies na wakacjach, czyli z Szarikiem w Ustroniu Morskim
odmówić potańcówki ze śpiewami Ireny Santor, a Szarik pozostawiony z dziećmi wył takie serenady z tęsknoty za resztą stada, że nie tylko wczasowicze z naszego ośrodka, ale całe nadmorskie miasteczko dostawało dżumy i cholery. I tak następnego dnia odbywała się regularna coroczna pyskówka z kierowniczką domu wczasowego, panią Ulą, 20
kobietą dorodną, w rozmiarze XXXL i o głosie wielooktawowym, która na wysokim C wyrzucała ojca wraz z psem. Gdy jednak cały ośrodek ujmował się za panem kierownikiem Czesiem i jego Szarikiem, dokonywała publicznego odpuszczenia i czyniła wyjątek. Po występie wszyscy aktorzy kierowali się do stoliczka brydżowego, a wierny Szarik, już oficjalnie przedstawiony i kibicujący karcianemu hazardowi, podążał za swoim pańciem. Ja tymczasem znikałam na chwilę w kocim świecie. Był to okres, gdy wykarmiane resztkami ze stołówki kotki rodziły mnóstwo maluchów. Siadałam wśród kocich mamek, witana radosnym mruczeniem, bo jako dziewczynka szczególnie chuda, tak zwana Panna Patyczkówna, brałam panie kuchenne na litość, mówiąc, że tak chętnie zjadłabym dodatkową porcję mięska, ale rodzice nie pozwalają mi ze względów religijnych. Kuchenne, równie dorodne jak kierowniczka, roniąc krokodyle łzy nad biednym dzieckiem, darowały całe talerze mięsnych przysmaków, którymi podkarmiane były przeze mnie wszystkie koty w okolicy. Matka nie mogła zrozumieć, dlaczego panie ściągają w gniewie brwi na jej widok i z głośnym chluśnięciem stawiają na naszym stoliku wazę z wodnistą zupą mleczną, patrząc z potępieniem na oboje rodziców. Robiłam jedynie smutne miny i wzdychałam, a potem odprowadzałam je wzrokiem pełnym wdzięczności. Cóż, nie miałam litości dla własnych rodziców. 21
Wakacje z duchami
Wśród grupy licznych kociąt, które potajemnie dokarmiałam, zawsze któryś okazywał się choruszkiem, więc do domu wracaliśmy z kolejnym zwierzakiem, zalewani wymiocinami czy biegunkami, lżeni przez resztę autobusu, bo nie dość że pies, to jeszcze jakiś obesraniec na pokładzie, a ludzie zmęczeni urlopem, piekącym słońcem, litrami wódki i karcianymi zmaganiami. Ale któregoś roku to nie ja, ale moja matka napytała nam największej biedy. Już pierwszego dnia pobytu zauważyła szary cień w pobliżu sosen. Wielki, kudłaty i pełen lęku. Kryjący się, przypadający do ziemi na czyjś najmniejszy ruch i uciekający natychmiast, gdy się robiło krok w jego kierunku. Matka zaczęła cieniowi wystawiać miski z wodą i resztkami śniadania, a pies wyjadał wszystko do ostatniego okruszka. Aż po trzeciej dobie wychynął znienacka: wielkie psisko z oberwanym uchem, stary kundel, brudny i wylękniony. Wpadłam w zachwyt, matka w zatroskanie, a ojciec zaczął bezskutecznie tłumaczyć Szarikowi, że takiego kundla jak ten nowy żadna suka nie zechce, więc pudel nie musi rzucać się na przybysza z zębami, wręcz przeciwnie, może kolegę przywitać po przyjacielsku. Mój zachwyt trwał, zatroskanie matki powiększało się z upływem czasu, a agresja Szarika nie mijała. Aż nadszedł 22
wreszcie moment wiekopomnego pytania: I co my teraz poczniemy z psem cieniem, który od kilku dni wszędzie nam towarzyszy, trzymając się kilka kroków za nami i narażając kierowniczkę na nieplanowaną apopleksję? Duch, bo takie imię zyskał, był milczący, wiecznie głodny i zdeterminowany pozostać z matką do końca świata. Na Szarika zupełnie nie zwracał uwagi, resztę rodziny tolerował, a moją rodzicielkę kochał i nie spuszczał z niej oka, liżąc jej ręce po wyjedzeniu posiłku z michy. Nie widzieliśmy wyjścia z tej patowej sytuacji – nie było ani smyczy, ani dużej torby podróżnej numer dwa. Psa musieliśmy zostawić, kuchenne z ośrodka obiecały go karmić. Kiedy autobus przyjechał i urlopowicze pakowali bagaże, Duch po raz pierwszy ośmielił się podejść bliżej ludzi. Matka udawała, że go nie widzi, ja wrzeszczałam wniebogłosy, że rodzice są okrutnikami, Szarik warczał, a reszta urlopowiczów przeklinała Zgrabczyńskich i ich zwierzęta (bo przecież w torbie pomiaukiwał jeszcze kociak, bardzo śmierdzący i do leczenia). Wypominano nam prawdopodobne cygańskie korzenie i oskarżano o niszczenie spokoju porządnych obywateli. W tym momencie zwykle ojciec nieco się napinał i szybko kończył sprawę, a że miał spory autorytet wśród swoich pracowników, dantejskie sceny momentalnie wygasały. Wsiedliśmy do autobusu w milczeniu. Kiedy tylko ruszył, Duch pobiegł za nami. W pewnym momencie moja matka, która do tej pory trzymała się dzielnie, naskoczyła na 23
Pasja, werwa, ciepło i uroda – Mama
kierowcę, wyzywając go (nie oszczędziła przy tym jego przodków niemal do piątego pokolenia), bo miał czelność jechać, gdy biedny pies biegł. Autobus się zatrzymał, Duch wsiadł i przypadł do matki, nawet Szarika na moment zatkało, tylko kot nie przestawał piszczeć. Dojechaliśmy do domu zmaltretowani, ale z krystalicznie czystym sumieniem. Przez kolejne miesiące Szarik i Duch pozostawali w stanie wojny, kociak był bardzo długo leczony na typowe dla bezdomnych kotów infekcje wirusowe, ale sytuacja domowa ostatecznie wróciła do normy. Duch był stareńki, został z nami jeszcze trzy lata. Choroba nerek zabrała go w ciągu kilku dni. Przez cały ten czas wpatrywał się jednak w moją matkę z uwielbieniem, liżąc jej ręce po podanym posiłku. Ubóstwiał ją i kochał do ostatniego tchnienia.
„Nie ufaj Rudemu”
Duch nie był jedynym ulubieńcem mojej mamy. Uczuciem, choć zdecydowanie bardziej skomplikowanym, darzyła również Rudasa. Niezbyt urodziwy, spasiony kundel ruszył pewnego dnia za moją matką, a raczej jej torbą pełną mięsnych wiktuałów, i został domownikiem na… krzywą mordę. Matka, nie wiedzieć czemu, zapałała do Rudasa miłością od pierwszego wejrzenia i zabrała go do domu. Rozpanoszył się 25
i natychmiast poczuł jak u siebie. Bezceremonialnie wyżerał karmę ze wszystkich misek, wzbudzając żywe oburzenie wśród reszty stada, warczał na wszystkich, a nawet potrafił capnąć (co było rzadkością w tej rodzinie bardzo patchworkowej, ale wzajemnie się tolerującej i akceptującej prawo do własnej miski). Rudas miał kaprawe ślepka, uwalał się na posłaniach innych, zabierał zabawki, obsikiwał wszystkie nogi od krzeseł i stołów, niszczył słynne dywany z Kowar. Wystarczyło znaleźć odpowiednią nitkę, żeby z paskudnego syntetyku zostawała smętna plastikowa mata i kłębowisko sznurka. Popierdywał smrodliwie, wychodził, kiedy chciał, a na każde ludzkie „nie wolno” odpowiadał obnażeniem mocno zużytych zębów. Matka bardzo go kochała i twierdziła, że brzydota uczyniła mu w duszy takie rany, że jest jak sterany życiem Quasimodo i trzeba mu dać dużo miłości. Miłość przyjmował głównie w postaci mięs i wędlin wszelakich i miałam wrażenie, że puści nas z torbami, a resztę zwierzęcego stada doprowadzi do śmierci głodowej. Rudas spał, jadł albo warczał i awanturował się. Ojciec dogryzał matce, że powinna Rudasowi podawać jeszcze butelki z piwem, żeby pies osiągnął pełnię wyjątkowego wizerunku, oraz zakładać mu wyświechtany podkoszulek. Rudas miewał wielkie upadki życiowe, które pogrążały moją matkę w rozpaczy. Kiedy kroczyła z psem ulicą, 26
SPIS TREŚCI
WSTĘP . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 5 DOM, CZYLI MIEJSCE, W KTÓRYM WSZYSTKO SIĘ ZACZĘŁO… . . . 9 PSIA WIERNOŚĆ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 17 Zaczęło się od Szarika… . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 17 Wakacje z duchami . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 22 „Nie ufaj Rudemu” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 25 Kastor . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 30 MYŚLENIE PO KOCIEMU . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 37 Koty i ludzie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 37 Kruszyna . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 40 Nowa rasa kota . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 44 Xerxes . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 50 Trudna przyjaźń . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 55 Zbeszczeszczone trofea . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 58 Buntowniczka z wyboru . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 61 Kluska i Misia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 63 Rafka uciekinierka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 66 Koci los . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 70 INTYMNE ŻYCIE MYSZY I INNYCH ZWIERZĄT LEŚNYCH . . . . . . . 75 Nocni wędrowcy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 75 Intruz . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 76
347
Maniuś . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 80 Popielice . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 88 Staruszek . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 95 Kicia Kicia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 101 Bunina . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 104 KLIMATY PÓŁNOCY . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 107 W drodze do Archangielska . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 107 Tygrysia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 114 Tajga . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 119 Polatucha . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 122 Paskudek . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 127 Łajki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 131 Norwegia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 133 Wataha . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 137 Ronja . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 143 W pełnym słońcu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 146 ZEZWIERZĘCENIE, CZYLI MOC UCZUĆ I EMOCJI . . . . . . . . . . . . . 151 Jak kochają zwierzęta . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 151 Henry . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 153 O przedziwnej przyjaźni psa i szczura . . . . . . . . . . . . . . . . . . 161 Toffik . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 163 Ogier Dawidek . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 165 Miłość jenotów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 166 Małżeństwo doskonałe . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 169 Dziki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 171 INTERWENCJE . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 179 Gołębie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 180 Koty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 182 Fajeczka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 186 Krajka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 188 POZA MIASTEM I LUDZKIM GWAREM . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 191 Dom na wsi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 191 Lucjusz . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 195
348
Tajemniczy przybysz . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 199 Barsa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 204 Zdzisław . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 209 Bernisia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 211 Iruś . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 216 Dogi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 218 Buran i Nazar . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 222 Chwilowy koniec świata . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 232 Remont, czyli końca świata ciąg dalszy . . . . . . . . . . . . . . . . . 237 Stanisława . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 240 Mikusia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 243 Kokos . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 249 Jelenie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 252 Burcia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 257 NIEWOLA OSWOJONA, CZYLI ZOO . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 263 Ninio . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 264 Gideon . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 272 Cisna . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 274 Nosorożec Kiwu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 284 Mustafa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 287 Alwin i Alfred . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 294 Rinda . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 298 Baloo . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 300 Madzia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 303 Bunia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 305 Maksiu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 307 Antylopy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 310 Jagódka i Malina . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 312 Ewka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 313 NIEUMARŁE . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 317 GRAM FILOZOFII KOBIECEJ ZAMIAST ZAKOŃCZENIA . . . . . . . . . 341 ŹRÓDŁA FOTOGRAFII . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 345