2 minute read

INTRODUKCJA

Next Article
BE I CACY

BE I CACY

••• NIETYPOWE LATO / MIŁOSZ ZIELIŃSKI

Sezon wakacyjny w Lublinie należał zawsze do najlepszych okresów w rocznym kalendarzu kulturalnym Lublina. Choć wyjeżdżali studenci, miasto zapełniało się turystami z całego świata. Stare Miasto, deptak, całe Śródmieście tętniły życiem. Na ulicach słychać było dziesiątki języków, robiło się kolorowo, wakacyjnie i wesoło. Rok w rok – Lublin w lecie nabierał wigoru.

Advertisement

„Turystyczny” sukces naszego miasta wynika nie tylko z jego niezaprzeczalnego uroku. Myślę, że olbrzymim czynnikiem, który wpłynął na stale rosnące zainteresowanie Lublinem, jest nasze życie kulturalne. Wakacje to zawsze był okres największych festiwali plenerowych, które działały jak magnes, swoją oryginalnością przyciągały widzów z całego świata. A ci, którzy przyjeżdżali na koncerty, pokazy nowego cyrku, po to aby zobaczyć sztukę współczesną lub zakosztować smaków Lubelszczyzny... często zostawali na dłużej. I bardzo często powracali do Lublina, już nie tylko dla wydarzeń artystycznych, ale też dlatego, że polubili to miasto, dobrze się w nim czuli.

Przyzwyczailiśmy się do tego letniego dobrostanu, traktowaliśmy go jako coś pewnego. Aż przyszedł rok 2020. Mam wrażeniem, że dziś jeszcze na dobre nie uświadamiamy sobie, w jak wielkie tarapaty wpadł świat. Groźny wirus zatrząsł naszą rzeczywistością, wybił nas z poczucia komfortu. O letnich festiwalach, organizowanych w takiej formie, jak choćby rok temu, możemy zapomnieć na dobre. Powinniśmy też zapomnieć o spektaklach, koncertach i spotkaniach w zamkniętych przestrzeniach. I o dyskotekach, imprezach klubowych. Jednym zdaniem – powinniśmy zrezygnować ze znacznej części naszego życia kulturalnego i rozrywkowego. I fakt, przez pewien czas tak właśnie robiliśmy. Do czasu.

Z miesiąca na miesiąc coraz bardziej oswajaliśmy się z wirusem, traktujemy go jako mało realne zagrożenie, wkurzamy się na obowiązek noszenia maseczek i inne obostrzenia. Choć sytuacja nie jest normalna, świat powoli stara się wracać do normy. Najwyraźniej, ani psychicznie, ani ekonomicznie nie jesteśmy przygotowani na izolację, na potencjalną pandemię.

Podobne zmiany widać też w Lublinie. Ulice Starego Miasta znów zagęściły się od turystów. I choć może nie ma ich aż tylu, co rok temu, to widać, że magia naszego miasta wciąż działa. Powoli odradza się też letnie życie kulturalne. Za chwilę powrócą festiwale, które – choć w pandemicznej odsłonie – znów tchną w nas nowe życie.

Z jednej strony, cieszy mnie ta powracająca energia. Lublin z czasów największego strachu przed wirusem był miastem strasznym, przerażającym. Puste ulice, przestraszeni ludzie przemykający ulicami... Nasuwały się skojarzenia z katastrofą czarnobylską, jakimś kataklizmem. Nie chcę takiego miasta. Dlatego też w przyszłość patrzę z niepoprawnym optymizmem, że może faktycznie to wszystko już za nami, że nie ma się czego bać. Szkoda tylko, że statystyki COVID-u... mówią coś zupełnie innego.

This article is from: