Kurier Czaplinecki - Nr 152, kwiecień 2019

Page 1

Święta majowe;

List otwarty do Burmistrza;

O herbie Czaplinka (cz. 1);

Casablanka;

Co dalej z drużyną WOPR?;

Rajd Paryż – Dakar (cz. II);

Demografia;

Integracja młodzieży;

Bruksela łaknie krwi.


2

<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>

Kurier Czaplinecki - Kwiecień 2019

PRYWATNY GABINET OTOLARYNGOLOGICZNY dr n. med. Izabela Kulec-Kaczmarska 78-500 Drawsko Pomorskie ul. Poznańska 1b Rejestracja telefoniczna 500 067 815

UBEZPIECZENIA CZAPLINEK CEZARY RADZISZEWSKI ul. Kościuszki 19, tel. 784-889-303 E-mail: cradzisz@gmail.com

Nici SILHOUETTE ul. Tęczowa 5 - 7 lok. 4 78-600 Wałcz


Kurier Czaplinecki - Kwiecień 2019

<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>

Majowe święta iesiąc maj obfituje w wiele ważnych świąt, niezwykle istotnych i znamiennych w polskim kalendarzu historycznym. Najważniejszym świętem jest Święto Konstytucji 3 Maja. Akt Konstytucji 3 Maja to nowatorskie dzieło ustawodawcze w skali europejskiej, to pierwszy akt prawno-ustawodawczy w Europie a drugi na świecie po konstytucji amerykańskiej. Nie była to jeszcze idealna konstytucja w sensie społeczno-gospodarczym jak i ustrojowym, ale zawierała już rozwiązania niespotykane w ówczesnej Europie. Miała swoje odniesienie także do religii, które było jednak kontrowersyjne, regulowała sprawy szlachty, mieszczan, chłopów, sejmu, króla i rządu. Został wprowadzony trójpodział władzy, unieważniono „liberum weto”, a kraj został ustanowiony monarchią konstytucyjną. Władza bogatej szlachty i magnaterii została w pewnym stopniu ograniczona. Konstytucja 3 Maja, uchwalona w 1791 roku, to również kolejny zryw narodu polskiego ku wolności, niepodległości - miały się spełnić marzenia o własnym i suwerennym państwie. Niestety, marzenia się nie spełniły ponieważ już 18.05.1792 r. wojska rosyjskie na prośbę polskiej magnaterii dokonały napaści na Polskę. Zdrajcom Ustawa Rządowa była nie na rękę, ograniczała ich dotychczasowe prawa i przywileje. 23.01.1793 r. w Petersburgu Rosja i Prusy podpisały traktat rozbiorowy. Ten haniebny akt zakończył żywot Konstytucji 3 Maja i był początkiem drugiego rozbioru Polski. Najtragiczniejszą i okrutną prawdą jest potworna ówczesna rzeczywistość, to polskie ręce przyczyniły się do tego że Polska przez 123 była w niewoli, w bestialskich łapach zaborców. Od tych dramatycznych wydarzeń, słowo targowica stało się symbolem zdrady, hańby i wstydu, jest aktualne po dzień dzisiejszy. Po pierwszej wojnie światowej 3 Maj został ustanowiony świętem państwowym, po drugiej władza komunistyczna je zniosła, w demokratycznej już Polsce święto zostało przywrócone 6.04.1990 r. Najmłodszym świętem państwowym jest Dzień Flagi Rzeczpospolitej Polskiej ustanowiony uchwałą sejmową z dnia 20.02.2004 r. Święto to ma

3

wyjątkową symbolikę patriotyczną, jest uroczyście obchodzone mimo tego że nie jest to dzień wolny od pracy. Ważnym świętem w naszym kalendarzu jest Dzień Zwycięstwa obchodzony ósmego maja w Europie Zachodniej, w Rosji dziewiątego maja. Tuż po zakończeniu wojny polski żołnierz nie uczestniczył w paradach zwycięstwa w Londynie, natomiast w Moskwie jakaś grupka w polskich mundurach dreptała gdzieś tam zagubiona i niezbyt widoczna. Niestety, tak nas docenili jedni i drudzy, a wolność zaczęła wracać dopiero po roku 1989… Poczet majowych świąt otwiera jednak 1 Maja, Międzynarodowy Dzień Solidarności Ludzi Pracy. Święto to zostało ustanowione w 1889 r. w celu upamiętnienia strajków robotniczych w Stanach Zjednoczonych, w Polsce po raz pierwszy obchodzone w 1890 r. Miało to być święto robotnicze, jednak po roku 1945 był to dzień promocji władzy komunistycznej, a jego symbolem uśmiechnięta gębusia kolejnego pierwszego sekretarza PZPR. On to właśnie łaskawie „błogosławił” wyciągniętą ręką tysiące maszerujących przed trybuną robotników. Różne są oblicza tego święta, przyświecają im różne ideologie, z ideą robotniczą mają niewiele wspólnego. W Niemczech po 1933 r. 1 Maja był podporządkowany idei nazistowskiej, tam też krzyczeli „niech się święci 1 Maja”. Święto to zostało całkowicie zawłaszczone przez komunistyczne ugrupowania i pokrewne im przybudówki. Dzisiaj najważniejszą zaletą tego święta jest to, że jest to dzień wolny od pracy, można go spędzić jak kto chce. Można też manifestować przeciwko każdemu i wszystkiemu, mamy przecież demokrację, szkoda tylko że zbyt trudno w wielu przypadkach odróżnić ją od kabaretu… Ostatnio w mediach pojawiają się nawet kuriozalne pretensje nawiedzonych polityków, skarżących się na głośno bijące kościelne dzwony, jak i na brak kasy fiskalnej przy kościelnej tacy i na różne obrzędy religijne. Być może jakaś trzódka będzie manifestować przeciwko temu, to nie wykluczone, zawsze znajdzie się ktoś, kto i takich poprowadzi do zakodowanego raju. W końcu i w demokracji trochę miejsca na głupotę się znajdzie. Być może dożyjemy takich czasów, w których to ludzie pracy będą wznosić okrzyki „niech się święci 1 Maja”, w uroczystych pochodach wolnych od różnej maści agitatorów politycznych i proletariackich harcowników. Ryszard Mrówka

Polsko-Niemiecka integracja młodzieży w Czaplinku dniach 08 -12 kwietnia b.r. uczniowie ZSP Czaplinek uczestniczyli w spotkaniu wymiany polsko-niemieckiej. Przyjechała do nas młodzież z miejscowości Bad Schwartau, miasta partnerskiego Czaplinka. Całe przedsięwzięcie zorganizowała i przeprowadziła pani Małgorzata Hałuszczyk, nasza germanistka. Do spotkania mogło dojść przede wszystkim dzięki wsparciu finansowemu i merytorycznemu fundacji Polsko-Niemiecka Współpraca Młodzieży z siedzibą w Szczecinie, a także naszych lokalnych przedsiębiorstw, które również finansowo, rzeczowo i merytorycznie wspomogły nasze przedsięwzięcie. Z tego miejsca serdecznie dziękujemy Nadleśnictwu Czaplinek, firmie Rimaster Sp. z o.o., B.S. Sp. z o.o., Hurtowni owoców i warzyw Krzysztof Jurkiewicz, a także Wabi Market Czaplinek za pyszną lemoniadę. W poniedziałek w godzinach południowych odbyło się powitanie naszych niemieckich gości. Następnie wszyscy wzięliśmy udział w zabawach integracyjno-zapoznawczych. Uczyliśmy się nawzajem swoich imion, części ciała oraz współpracy w parach i grupach mieszanych. Wieczorem nie zabrakło ogniska z pieczonymi kiełbaskami, napojami i gorącą herbatą. Kolejnego dnia od rana odwiedziliśmy park linowy ”Linolandia” w Czaplinku. Tam każdy musiał zmierzyć się z wysokością - daliśmy sobie świetnie radę. Po południu zawitaliśmy do Straży Pożarnej w Czaplinku. Tam zdobywaliśmy sprawności strażaka. Najlepszym punktem okazał się wjazd wyciągiem drabin „do nieba”. Po powrocie do LO odbyła się nauka wiązania węzłów żeglarskich, a po kolacji braliśmy udział w zajęciach teatralno-integracyjnych, co nas jeszcze bardziej zbliżyło do siebie. Nawet nie podejrzewaliśmy, że możemy być tak kreatywni. W środę wybraliśmy się do Polnego na sadzenie drzew w lesie. Leśniczy przywitał nas ciepło, a my podzieliliśmy się w pary mieszane i otrzymaliśmy sprzęt i sadzonki. Chłopcy kopali dołki, natomiast dziewczęta sadziły sadzonki. Po tej pracy odbyło się ognisko i mnóstwo radosnych zabaw. Następnie wróciliśmy do Czaplinka, aby zmierzyć się z rajdem zadaniowym po Czaplinku przygotowanym przez uczennice technikum turystycznego w Czaplinku oraz własnoręcznie wykonać papier czerpany w stowarzyszeniu „TO TU”. Niesamowite! Ten dzień jeszcze nie miał końca. Wieczorem zawitała do nas grupa medyczna RESCUE TEAM. Głównym zadaniem była pomoc osobie

poszkodowanej. Wszyscy uczestnicy dostali certyfikaty małego ratownika i nagrody za wspaniałą pracę ratowniczą. Następny dzień powitał nas w dostojnym stylu. W Pałacu Golców w Siemczynie odbyła się nauka poloneza, zobaczyliśmy jak wyglądają stroje z epoki baroku oraz wnętrze tego pięknego obiektu, które prezentuje cząstkę barokowego życia. Po południu zdobywaliśmy zdolności sportowe na hali gimnastycznej w Czaplinku. Było mnóstwo tańca, gier zespołowych, wyścigów rzędów i przede wszystkim radości. Po powrocie do budynku szkoły pan Daniel Böttcher, opiekun niemiecki, dał nam trudne zadania do wykonania zespołowego. Był to jeden z ostatnich momentów do sprawdzenia jak mocna jest nasza grupa. Przyszedł ostatni dzień. Przejechaliśmy autobusem do miejscowości Sitno. Z okazji zbliżających się Świąt Wielkanocnych wykonaliśmy własnoręcznie zajączki z sianoplotów. Sprawiło nam to wiele radości. Wspólny ostatni obiad pokazał jak bardzo jesteśmy zintegrowani i jak trudno będzie się nam rozstać. Czas rozstania zbliżał się nieubłaganie. Podczas ostatniej wspólnej aktywności otrzymaliśmy pamiątkę na całe życie w postaci kartoników własnoręcznych wpisów, a następnie powiedzieliśmy sobie: „Do zobaczenia”. Podczas całego pobytu, śniadania i kolacje wykonywaliśmy wspólnie, własnoręcznie. Każdy z nas miał dyżur, a grupy zawsze były mieszane. Powstało wiele trwałych przyjaźni. Zabrzmiało nawet słowo solidarność. Wszyscy mogliśmy nawzajem się poznać, zobaczyć, na co nas wspólnie stać oraz poczuć magię bycia jednością. Mamy nadzieję, że to nie było nasze ostatnie spotkanie. Pamiętnik uczestników


4

<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>

CASABLANKA akończenie II wojny światowej nierozerwalnie związane jest z nowym podziałem świata na strefy wpływów. W powszechnej świadomości kojarzymy to z rokowaniami podczas trzech konferencji Wielkiej Trójki w Teheranie (listopad 1943 r.), Jałcie (luty 1945 r.) i Poczdamie (lipiec 1945 r.). Jednak proces tworzenia nowego ładu światowego rozpoczął się trochę wcześniej. Kiedy świętujemy Dzień Zwycięstwa 8 Maja, warto przypomnieć, że przed wspomnianymi konferencjami odbyła się jeszcze jedna - w Casablance. Niedoceniana, ale podczas której podjęto ważne decyzje w znacznym stopniu przesądzające o dalszym biegu wojny i kształcie powojennego porządku w Europie. Przesądziła także w pewnym sensie o losie Polski, chociaż o naszym kraju wówczas bezpośrednio nie rozmawiano. Na marokańskim wybrzeżu Atlantyku, na początku 1943 r. francuska Casablanka była już wolna, wyzwolona przez wojska amerykańskie. Tutaj, w dniach 14-24 stycznia 1943 r. na super tajne spotkanie przybyli amerykański prezydent Franklin Delano Roosevelt i brytyjski premier Winston Churchill. W części obrad uczestniczył także gen. Charles de Gaulle, kiedy omawiano sprawy związane z przejmowaniem władzy na wyzwolonych zamorskich posiadłościach Francji. Obradowali zatem zasadniczo szefowie dwóch wielkich mocarstw koalicji antyhitlerowskiej. Organizując konferencję, usilnie zabiegano o udział w niej trzeciego koalicjanta – Józefa Stalina. Tenże, uparcie i z żalem odmawiał uczestnictwa, zasłaniając się pełnieniem obowiązków dowódczych związanych z dobiegającą końca bitwą stalingradzką. Prawdziwe powody nieobecności Generalissimusa były jednak inne. Podejrzliwy Stalin ciągle obawiał się zamachu, i na swoje życie, i na swoje stanowisko. Z tego względu nie chciał opuszczać kontrolowanego przez jego armię terytorium. Ponadto, znana była jego awersja do podróżowania samolotem, zdecydowanie wolał kolej, a do Casablanki w ten sposób bezpiecznie dotrzeć nie było możliwości. Do Afryki zatem Stalin nie pojechał. Natomiast Roosevelt zdecydował się na uciążliwą 4-dniową podróż lotniczą najpierw do Brazylii, i stąd najkrótszą drogą na wybrzeże afrykańskie do Maroka. Jednak decyzje podczas obrad podejmowane były z myślą o trzecim nieobecnym. Najważniejsza decyzja konferencji dotyczyła celu wojny. Amerykański prezydent wnioskował, i tak postanowiono, aby wojnę w Europie zakończyć bezwarunkową kapitulacją Niemiec. W stanowiskach stron koalicji była to zaskakująca nowość. Oznaczała bowiem poddanie się Niemiec hitlerowskich zwycięzcom bez jakichkolwiek warunków i całkowicie. Zazwyczaj bezwarunkową kapitulacją kończyły się wojny w czasach starożytnych i później tylko wojny kolonialne. Natomiast we współczesnych czasach konflikty zbrojne kończyły się zazwyczaj negocjacjami, a warunki zawarcia pokoju były często dla pokonanych nader uciążliwe. Zapewne prezydent Roosevelt wzorował się na gen. Ulissesie Grancie, który podczas amerykańskiej wojny secesyjnej stwierdził, że z rebeliantami nie paktuje się, tylko zmusza się do bezwarunkowej kapitulacji. Ekipa brytyjska miała do tej formuły wątpliwości, obawiając się, że takie stanowisko przedłuży niepotrzebnie wojnę. Że może to ułatwić hitlerowcom konsolidację narodu niemieckiego w obronie, umocni determinację przeciwnika i utrudni formowanie się wewnętrznej opozycji antyhitlerowskiej. Churchill uważał, że wystarczyłoby jako cel zasadniczy postawić usunięcie Hitlera. Roosevelt pozostał jednak nieugięty i przeforsował swoje stanowisko. Taka postawa była głęboko przemyślana. Trwająca na Pacyfiku wojna z Japonią wskazywała, że pokonanie jej będzie wymagało wielkich ofiar w ludziach. Wynik bitwy stalingradzkiej dobrze rokował dla wojny na wschodzie Europy. Dla Amerykanów priorytetem było minimalizowanie strat ludzkich. Stąd koncepcja i decyzja, aby wygrać wojnę na drodze połączenia amerykańskiego potencjału gospodarczego i mocy technicznej z rosyjską siłą ludzką. Na pewno Roosevelt leciał do Casablanki z przekonaniem, że najpierw należy pokonać Niemcy, a później Japonię. Dalsze kluczowe decyzje także zostały podjęte z myślą o Stalinie. Bezwarunkowa kapitulacja Niemiec miała na celu zapewnienie Stalina, że zachodni alianci nie wejdą w żadne pertraktacje z Hitlerem.

Kurier Czaplinecki - Kwiecień 2019

Miało to umocnić jego wolę prowadzenia wojny do zwycięskiego końca, także bez jakichkolwiek negocjacji z przeciwnikiem. Amerykanie zdecydowali też, mimo oporu Anglików, o otwarciu zasadniczego frontu w Europie Zachodniej lądowaniem we Francji wiosną 1944 r. Brytyjski premier naciskał, aby główny front utworzyć na południu, w kierunku Europy Wschodniej. Zdaniem Amerykanów ten wariant był militarnie gorszy, bardziej kosztowny i trudniejszy do przeprowadzenia z uwagi na górzysty teren i ubogą sieć dróg. Dla pocieszenia Anglików zgodzono się na lądowanie na Sycylii i Włoszech w 1943 r., traktując to jako zadanie lokalne. Zgodzono się też na brytyjską koncepcję intensywnego bombardowania miast niemieckich z nadzieją załamania morale ludności i w efekcie skrócenia wojny. Jak pokazała praktyka, morale nie zostało złamane, produkcja wojenna nie poniosła zasadniczego uszczerbku, były tylko ogromne zniszczenia miast niemieckich, okupione wielkimi stratami aliantów w sprzęcie i ludziach. Wariant amerykański był po myśli Stalina. Bo odciążał militarnie jego armie walczące na wschodnich frontach, a jednocześnie sprzyjał planom wojskowo-politycznym związanymi z powojenną dominacją w Europie Środkowej i na Bałkanach. Bez wątpienia Casablanka pod nieobecność Stalina spełniła jego oczekiwania i utorowała drogę do szerszych porozumień na najbliższej konferencji, tym razem całej Trójki, w listopadzie w Teheranie. Już latem armia radziecka odniosła kolejny duży sukces militarny w bitwie pancernej na Łuku Kurskim. Sprawdzał się też priorytet Roosevelta – wojna z małymi stratami osobowymi, ale z wielkimi sukcesami militarnymi i politycznymi. Dla polskiego rządu w Londynie ustalenia i decyzje z konferencji w Casablance miały dwojakie konsekwencje. Negatywną – bo oznaczało to, że Polska będzie wyzwalana przez Armię Czerwoną i siłą rzeczy znajdzie się w radzieckiej strefie wpływów. Pozytywną – bo rosły szanse, że straty terytorialne na wschodzie zostaną rekompensowane przyrostem terytorium na zachodzie. Granica na Odrze i Nysie stawała się bardziej realna przy bezwarunkowej kapitulacji Niemiec. W sprawie innego ustalenia granic Polacy nie mogli liczyć na Stany Zjednoczone, Roosevelt stanął na pozycji mocarstwowego dyktatu. Na teherańskim spotkaniu zapewnił Stalina, że zaakceptuje każde rozwiązanie w sprawie Polski, byle nie ogłosić tego przed wyborami prezydenckimi w 1944 r., bo chce liczyć na głosy Polonii amerykańskiej. Churchill był gotów walczyć w sprawie Polski, ale oczekiwał od rządu polskiego na wychodźstwie współdziałania – przede wszystkim urealnienia swojej polityki wobec ZSRR, w tym do pogodzenia się ze stratą Kresów Wschodnich i stonowania dochodzeń katyńskich. Szef rządu brytyjskiego zdawał sobie sprawę z tego, że po wojnie Polska nieuchronnie będzie zależna od zwycięskiego Stalina. Jednak formy tej zależności mogą być różnorakie – od uzyskanej przez Finlandię do mongolskiej. Niestety, ten lepszy wariant został zaprzepaszczony przez stronę polską, rząd londyński nie chciał słyszeć o złagodzeniu kursu wobec Rosjan. Ówczesny szef rządu polskiego gen. Władysław Sikorski nie rozumiał, lub nie chciał przyjąć do wiadomości sensu decyzji konferencji z Casablanki. A może był niedoinformowany? 22 maja 1943 r. przed wylotem na Bliski Wschód (skąd już żywy nie powrócił) przewidywał, że inwazja aliantów zachodnich na kontynent rozpocznie się wiosną 1944 r. na Bałkanach. Nie przewidywał także ustępstw w sprawie granicy wschodniej. Zatwierdził plan Akcji „Burza”, mający na celu przejęcie przez Armię Krajową Wilna i Lwowa. Było to na rękę Stalinowi, który zmierzał do zerwania stosunków dyplomatycznych z rządem na wychodźstwie i uzyskania swobody w sprawie polskiej. W rezultacie własnych, nieracjonalnych i nieprzemyślanych działań, rząd emigracyjny znalazł się w izolacji również na Zachodzie. Znawca tych wydarzeń, historyk Eugeniusz Duraczyński tak to ocenił: „Wiosną 1943 r. w dramatycznej konfrontacji polsko-radzieckiej Wielka Brytania i Stany Zjednoczone stanęły po stronie Stalina”. Tak zakończyło się niedostosowanie polskich aspiracji do strategii wojennej zachodnich sojuszników. Całkowicie płonne okazały się nadzieje na to, że wejdą oni w konflikt z ZSRR z powodu Polski. Rozwój wydarzeń i kolejne konferencje Sprzymierzonych tylko potwierdzały ustalenia z Casablanki. Można postawić tezę, graniczącą z twierdzeniem, że to Stany Zjednoczone w osobie prezydenta F. D. Roosevelta zdecydowały o oddaniu Polski pod wpływy ZSRR. Adam Kośmider


Kurier Czaplinecki - Kwiecień 2019

<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>

O HERBIE CZAPLINKA (cz. 1) pierwszej części artykułu, oprócz materiałów pochodzących z różnych publikacji, wykorzystane zostały fotografie pieczęci wykonane przez historyka z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, prof. UAM dr. hab. Piotra Pokorę oraz otrzymane od niego informacje dotyczące tych pieczęci. *** Godła z dawnych pieczęci miejskich dały początek herbom wielu miast. Tak było też w przypadku Czaplinka. W swoich zbiorach posiadam dwie fotografie odcisków dawnych pieczęci. Autorem obu fotografii jest poznański historyk prof. UAM dr hab. Piotr Pokora. Na fot. nr 1 widzimy pieczęć odciśniętą w zielonym wosku – pochodzącą z dokumentu datowanego na 17 stycznia 1617 r. ze zbiorów Archiwum Państwowego w Szczecinie. Według informacji otrzymanej od prof. P. Pokory, jest to najstarszy zachowany i znany współczesnym badaczom odcisk czaplineckiej pieczęci miejskiej. Podał on również, że oprócz tego egzemplarza zachowały się jeszcze cztery inne odciski wykonane za pomocą tego samego tłoka pieczętnego, które pochodzą z dokumentów z lat 1668-1671. Forma liternictwa wskazuje, że tłok tej pieczęci powstał w drugiej połowie XVI w., czyli był znacznie starszy niż najwcześniejszy zachowany jego odcisk z 1617 r. W tym miejscu pragnę zaznaczyć, że Marian Czerner w swej pracy z 1989 r. pt. „Herby miast województwa koszalińskiego” w rozdziale poświęconym dziejom herbu Czaplinka podał opis najstarszej pieczęci miejskiej pochodzącej z około 1600 r. Z zaskoczeniem stwierdziłem, że wygląd odcisku pieczęci z fotografii nr 1 nie odpowiada opisowi podanemu przez M. Czernera. Sprawę wyjaśnił prof. P. Pokora stwierdzając, że podany przez M. Czernera opis oparty o informacje zaczerpnięte z publikacji niemieckiego heraldyka 1. Odcisk najstarszej znanej pieczęci miejskiej Otto Huppa „Die Wappen und Siegel der deutschen z 1617 r. (fot. P. Pokora) Städte, Flecken und Dőrfer” z 1898 r. – jest błędny i nie dotyczy najstarszej znanej pieczęci miejskiej (!). Fot. nr 2 przedstawia odcisk pieczęci, którą opatrzony jest dokument z 14 listopada 1839 roku, przechowywany w Archiwum Diecezjalnym w Koszalinie. Lakowy odcisk tej pieczęci odkryty został podczas badania czaplineckich archiwaliów kościelnych. Tłok tej pieczęci używany był w latach 1824 – 1868. Znajdujący się na otoku pieczęci łaciński napis SIGILLVM CIVITATIS TEMPELBVRGENSIS można przetłumaczyć jako „pieczęć miejska Tempelburga”. Podobny, chociaż mniej czytelny napis widoczny jest na pieczęci z 1617 roku, przedstawionej na fot. nr 1. Prof. P. Pokora podkreślił, że zaprezentowane na fotografiach pieczęcie należą do tzw. pieczęci ogólnomiejskich, będących w dyspozycji rady miejskiej i burmistrza. Jako znawca tematyki heraldycznej zwrócił także uwagę na charakterystyczne elementy tych pieczęci. Obie pieczęcie wyobrażają zamek, albo raczej bramę zamkową z wieżami połączonymi ceglanym murem, przy czym na pieczęci z 1617 r. widoczne są dwie wieże, natomiast na pieczęci z 1839 r. – trzy. Chyba 2. Odcisk pieczęci miejskiej z 1839 r. najbardziej (fot. P. Pokora)

5

charakterystyczną cechą obu pieczęci jest wizerunek ptaka. Na pierwszej z nich znajduje się on między dwiema wieżami, natomiast na drugiej – sylwetkę ptaka widzimy na wieży środkowej. Wspólną cechą ikonografii obu pieczęci, są także widoczne w rysunku murów ganki obronne (tzw. machikuły), które wraz z podporami (tzw. kroksztynami) przyjmują charakterystyczną trójkątną formę oraz przejazdy bramne zamknięte pojedynczymi wrotami. Wieże na obu pieczęciach zwieńczone są hełmami (dachami namiotowymi). Marian Czerner pisze, że „na pieczęci z 1661 roku wieże zwieńczone są blankami”. Prof. P. Pokora wyjaśnia, że wzmianka ta nie dotyczy pieczęci ogólnomiejskiej, lecz pieczęci sądowej, która posiadała zupełnie inne właściwości prawne, a jej dysponentem w sposób oczywisty nie była rada miejska, tylko sąd ławniczy. Jak wykazały dalsze dzieje czaplineckiego herbu, w różnych okresach historycznych zwieńczenia wież przedstawiane były zarówno w wersji z ostro zakończonymi hełmami, jak i z blankami. Przekonamy się o tym z następnych części tego artykułu. Ale co z ptakiem, który zawsze był nieodłącznym elementem miejskiego godła? Na fotografiach widzimy, że ptaka z pieczęci nie da się jednoznacznie zidentyfikować na podstawie kształtów. Według informacji zawartej w pracy M. Czernera, wspomniany wcześniej Otto Hupp w swej publikacji użył w stosunku do ptaka z pieczęci Tempelburga określenia „gęsiopodobny”. Ptaka tego nie można zidentyfikować na podstawie wyglądu, ale warto pamiętać, że różne elementy na rysunkach z dawnych pieczęci często przedstawiane są w formie uproszczonej i mają formę symboliczną. Jakiego zatem symbolu można dopatrywać się w ptasiej sylwetce na dawnych pieczęciach Tempelburga? W tym miejscu należy podkreślić, że godła w heraldyce miejskiej nigdy nie są przypadkowe i zawsze nawiązują do czegoś bardzo charakterystycznego dla danego miasta. Przypuszczam, że najbardziej rozpowszechniony jest pogląd mówiący, że ptak widoczny w dawnym herbie miasta to czapla. Do spopularyzowania tego poglądu w znacznym stopniu mogła przyczynić się informacja o herbie Tempelburga (Czaplinka) podana przez Ludwiga Wilhelma Brüggemanna w 1784 r. w jego słynnym dziele zatytułowanym „Ausführiche Beschreibung des gegenwärtigen Zustandes des Königl. Preußischen Herzogthums Vor- und HinterPommern”. Pisze on, że herb miasta przedstawia zamek lub bramę (Burg oder Thor), nad którą znajduje się czapla (über welchem ein Reiher ruhet), ponieważ dawniej w miejscu, w którym teraz jest miasto był czapliniec (Reiherbruch) lub mały zagajnik (kleine Holzung), w którym gniazdowało wiele czapli (worauf viele Reiher genistet haben). W niektórych publikacjach – zarówno niemieckich jak i polskich (np. w pracy Gustava Brümmera „Ueber die alten Ortsnamen der Gegend bei Deutsch Krone und Tempelburg” z 1886 r., czy też w „Słowniku Geograficznym Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich” z 1892 r.) można spotkać się z informacją, iż przed przybyciem templariuszy i powstaniem nazwy Tempelburg w miejscu późniejszego miasta znajdowała się słowiańska osada o nazwie Czaplinek. Trzeba jednak zaznaczyć, że potwierdzenia tej informacji nie znajdujemy w źródłach historycznych zebranych przez Instytut Historii Polskiej Akademii Nauk w „Słowniku historyczno-geograficznym ziem polskich w średniowieczu”, który dostępny jest również w wersji elektronicznej w internecie (http://www.slownik.ihpan.edu.pl). Według stanu na 23.03.2019 r., „Słownik” ten podaje najwcześniej użytą nazwę Czaplinek ze źródła z 1521 r. (w wersji Czaplyn – ze źródła datowanego na 1368 r.), natomiast najstarszą odnotowaną nazwę Tempelburg ze źródła datowanego na 1354 r. (natomiast w wersji Tempelborch – z 1291 r.). Istotną okolicznością w rozważaniach na temat dziejów czaplineckiego herbu jest także to, że – jak wynika z różnych źródeł historycznych - nazwa Czaplinek przed 1945 r. przez kilka stuleci funkcjonowała równolegle z nazwą Tempelburg. Ciekawym przykładem jest m.in. przedwojenna polska mapa topograficzna wydana w 1935 r. w Warszawie przez Wojskowy Instytut Geograficzny, na której podane są obie wersje nazwy miasta – Tempelburg i Czaplinek. Fragment tej mapy widzimy na fot. nr 3. Nazwa Czaplinek wykazuje oczywiste pokrewieństwo z wyrazem „czapla”. Nic więc dziwnego, że ptak z dawnych pieczęci miejskich często kojarzony jest z czaplą, mimo że wyglądem nie przypomina tego ptaka. Pogląd mówiący, że ptak w herbie nawiązuje do nazwy miasta ma wielu zwolenników. Prof. P. Pokora zwraca jednak uwagę na to, że nazwa lokowanego przez templariuszy miasta (Tempelburg, czyli w wolnym tłumaczeniu „świątynne miasto”) miała oczywistą wymowę religijną, a w symbolice chrześcijańskiej są tylko trzy ważne ptaki: gołębica – symbol


6

<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>

3. Fragment mapy z 1935 r., źródło: Archiwum Map Wojskowego Instytutu Geograficznego 1919 – 1939 (http://polski.mapywig.org/news.php)

"Kto choć jedno życie ludzkie uratował większym jest od tego, co miasto zbudował” Wergilusz

19 LAT NIESIENIA POMOCY LUDZIOM Co dalej z drużyną WOPR w Czaplinku? oczątki ratownictwa wodnego w Czaplinku są ściśle związane z początkami polskiego żeglarstwa w naszym mieście, a więc z osobą Antoniego Tołłoczki. Przeszedł on przed wojną wszechstronne wyszkolenie żeglarskie w Lidze Morskiej i Kolonialnej, w której przywiązywano dużą wagę do umiejętności pływania i niesienia pomocy tonącym. W ramach szkolenia na stopnie żeglarskie uczono zasad bezpieczeństwa żeglowania na jachtach oraz udzielania pomocy tonącym i osobom poszkodowanym na zdrowiu. Bez wiedzy i umiejętności praktycznych w tej dziedzinie nie można było zdać egzaminu i uzyskać patentu żeglarskiego. Bez patentu, lub choćby karty pływackiej nie można było wypożyczyć nawet kajaka. Oprócz szkolenia na kursach żeglarskich, szkoleniem ratowników zajmowało się wtedy PCK. Takie szkolenie przeszli m.in.: Marcin Jurewicz, Zbigniew Gonczarko, Kazimierz Kramarczyk i Sławomir Zasławski. W 1969 r. grupa wodniaków z Klubu Żeglarskiego PTTK „Kaper” przy Oddziale Zamiejscowym ZPE „KAZEL” założyła pierwszą w Czaplinku drużynę WOPR. Posiadam legitymację nr 64/69 wystawioną dnia 22 stycznia 1969 roku, a więc zaledwie 3 miesiące po uzyskaniu osobowości prawnej przez krajową organizację WOPR. O ile dobrze pamiętam pierwszym kierownikiem naszej drużyny został Józek Serwach. Prawdopodobnie po jego wyjeździe do Bielska Białej drużyna zaprzestała działalności, lecz brakuje dokumentów umożliwiających odtworzenie jej historii. Pierwszym ocalałym dokumentem jest protokół z 8 kwietnia 1982 roku, z zebrania założycielskiego drużyny WOPR przy Klubie Żeglarskim „OPTY”, działającym przy Zakładach Podzespołów i Urządzeń Teletechnicznych „Telkom-Telcza”. Zebranie to odbyło się z mojej inicjatywy. Według zachowanej listy obecności drużynę zakładali: Wiesław Krzywicki, Aleksander Korzeniowski, Ryszard Lisowiec, Andrzej Piskozub, Bogusław Jakubowski, Tadeusz Janicki, Zdzisław Meszka, Adam Kawa i Wiliam Wysocki. Kierownikiem drużyny został Bogusław Jakubowski, który był także komandorem Klubu „OPTY”. Drużyna dysponowała 2 motorówkami typu „Mirella”, a siedziba drużyny znajdowała się w ostatnim z 3 domków na plaży miejskiej – siedzibie klubu „Opty”. Zachowało się pismo drużyny do Naczelnika Miasta i Gminy z 24 czerwca 1982 r. o przydział talonów na benzynę (w tym czasie paliwa były reglamentowane). Równolegle z tą drużyną istniała w Czaplinku druga drużyna WOPR. Jej działalność związana była z Ochotniczą Rezerwą Milicji Obywatelskiej (ORMO). Jej bazą był hangar milicyjny, obok ówczesnej siedziby PGRyb. Drużyna posiadała motorówkę „Kameo” z silnikiem „Wicher”. Ratownicy

Kurier Czaplinecki - Kwiecień 2019

Ducha Świętego, orzeł – symbol św. Jana Ewangelisty oraz pelikan – jako symbol ofiary Chrystusa. Jak widać, w historii herbu naszego miasta znaków zapytania nie brakuje. O dalszych losach czaplineckiego herbu dowiemy się z następnych części artykułu. Na fot. nr 4 widzimy znaną znad naszych jezior sylwetkę czapli siwej wg rysunku w „Encyklopedii Powszechnej PWN” z 1974 r. Tę część zakończę żartobliwym stwierdzeniem, że Czaplinek ma dziwnego pecha do ptasich wizerunków. W tutejszym kościele pw. Św. Trójcy jedna z XIX4. Czapla siwa (źródło: Encyklopedia wiecznych kompozycji ma- Powszechna PWN, t. I, 1973r. , str. 518) larskich przedstawia karmiącego swoje młode pelikana, który do złudzenia przypomina łabędzia. Piszę o tym w swym artykule „Ciekawostki na stropie małego kościółka (cz. 2)” opublikowanym w 151 numerze „Kuriera Czaplineckiego”. (cdn.) Zbigniew Januszaniec

z drużyny często uczestniczyli w wodnych patrolach milicyjnych. Transformacja ustrojowa, niszcząc zakłady przemysłowe, spowodowała zanik wszelkiej działalności społecznej, także drużyn WOPR w Czaplinku. W 2000 roku, wspólnie z Marcinem Jurewiczem, postanowiliśmy reaktywować działalność Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w Czaplinku. 21 marca 2000 r. odbyło się, zebranie założycielskie drużyny, z udziałem przedstawicieli Zarządu Wojewódzkiego WOPR w Koszalinie. W zebraniu uczestniczyło 10 osób, znanych w środowisku z wodniackiego doświadczenia i zaangażowania społecznego: Stanisław Bujnowski, Zbigniew Dreger, Ireneusz Grzyb, Marcin Jurewicz, Stanisław Kiryszewski, Wiesław Krzywicki, Emanuel Kujawski, Kazimierz Piesta, Kazimierz Solarek, Tomasz Żurański. Założyciele upatrzyli sobie na siedzibę drużyny hangar, rozbudowany i użytkowany przed laty przez wodniaków z ZSZ pod batutą Waldemara Janusza. W tym czasie hangar ten, od lat nieużytkowany, groził zawaleniem i wydana już była dyspozycja by go rozebrać. Dzięki przyjaznemu nastawieniu ówczesnego Burmistrza Czaplinka śp. Zenona Rychliczka decyzję tę wstrzymano i użyczono hangar na pięć lat w nieodpłatne użytkowanie drużynie WOPR. Po poprzednikach drużyna „odziedziczyła” 2 stare motorówki „Kasie” z przyczepnymi radzieckimi silnikami „Wicher", równie wiekowymi i zdezelowanymi jak motorówki. Na działalność statutową drużyna otrzymała z UMiG w Czaplinku kwotę 2400 zł. Do jesieni tego roku, mimo bardzo szczupłych środków finansowych i mizernego sprzętu, wykonano społecznie prace o wartości ok. 12 tys. zł, a w tym: remont hangaru (w zasadzie kapitalny), ogrodzenie terenu, elektryczną linię zasilającą, instalację wewnętrzną i oświetlenie zewnętrzne, molo i pomost nawodny. Mimo często psującego się sprzętu wykonano 82 patrole, 10 akcji ratowniczych i obsłużono regaty i imprezy wodne organizowane na j. Drawsko. W trakcie roku liczebność drużyny wzrosła do 12 osób, z których 6 miało uprawnienia ratownicze, a 7 stopnie sterników motorowodnych i jachtowych.

2006 r. Marcin Jurewicz i Dariusz Woźniak w czasie akcji ratowniczej


Kurier Czaplinecki - Kwiecień 2019

<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>

2007 r. Dzień Dziecka – rejs z dziećmi.

W kolejnych latach, w wyniku akcesu nowych członków i szkoleń, wzrosła liczba członków drużyny i ich kwalifikacje - ostatnio drużyna liczyła 25 członków, w tym 12 ratowników WOPR , 7 ratowników KPP, wszyscy z uprawnieniami sterników motorowodnych. Także wyposażenie drużyny w sprzęt ratowniczy i pomocniczy uległo radykalnej poprawie. Na koniec ub.r. posiadaliśmy: zmodernizowaną łódź motorową REJA z silnikiem YAMAHA 50 kM (główna jednostka ratownicza), łódź motorową z kabiną CZAPLA (QUICKSILVER) z silnikiem Yamaha 60 kM, łódź motorową FUN 14, pomocniczą łódź wiosłową WANDA z silnikiem przyczepnym o mocy 6 kM oraz drobny sprzęt ratunkowy w rodzaju: apteczka plecakowa, bojki, kamizelki itp. Wykonano kolejny remont hangaru oraz urządzono i wyposażono pomieszczenie dyżurne. W przystani wydłużono przyczółek betonowy i ustawiono kolejny pomost, postawiono hangar nawodny na 1 motorówkę, wykonano utwardzony slip do wodowania łodzi oraz wykonano wyciąg elektryczny dla łodzi. Wszystkie te dokonania były możliwe dzięki pracy społecznej członków drużyny oraz dotacjom finansowym i sprzętowym UMiG w Czaplinku, Starostwa Powiatowego w Drawsku Pomorskim, Zarządu WOPR w Koszalinie oraz sponsoringowi i składkom członków i sympatyków drużyny. Liczbowo przedstawiało się to następująco: - praca społeczna - ok. 90 tys. zł. - wykonanie i ustawienie znaków żeglugowych szlaku Drawy, co2010 r. Marcin Jurewicz przy motorówce RIB. roczne oznakowanie bojami mielizn i kamieni, coroczne usuwanie z jeziora pływających pni, desek i innych przedmiotów, wycinka drzew, prace porządkowe oraz wszystkie prace remontowe, modernizacyjne transportowe itp.; – dotacje UMiG – 126 tys. zł w tym: na zakup paliwa 90 tys. zł, 16 tys. zł na zakup nowego sprzętu i remonty oraz 20 tys. zł na oznakowanie akwenu; – dotacje Zarządu Środkowopomorskiego Regionalnego WOPR w Koszalinie – 65 tys. zł; – dotacje Starostwa Powiatowego w Drawsku Pomorskim – 15 tys. zł; – składki członkowskie i sponsoring – 11 tys. zł. W czasie 19 lat istnienia drużyny jej członkowie pełnili 1925 dyżurów, wykonali 1820 patroli, zapewniali bezpieczeństwo na 130 różnych wodniackich imprezach oraz uczestniczyli w 96 akcjach ratowniczych. Niektóre z tych akcji prowadzone były z zagrożeniem życia 2010 r. Montaż hangaru nawodnego wykonują prowadzących je ratowników. pracownicy Lecha Pikuły.

7

W swych działaniach drużyna współpracowała z UMiG, Starostwem Powiatowym, Strażą Pożarną, Policją, gestorami ośrodków i przystani, innymi jednostkami WOPR, a także ze szkołami. Działalność czaplineckiej drużyny WOPR zawsze uzyskiwała bardzo wysokie oceny i była ona uznawana za jedną z najlepszych w regionie koszalińskim, a wielu członków drużyny zostało odznaczonych srebrnymi, złotymi i złotymi z wieńcem laurowym odznakami WOPR oraz odznakami honorowymi Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Także władze gminy, doceniając działalność drużyny WOPR, uhonorowały jej członków dyplomami zasłuDyplom uznania dla Marcina Jurewicza na żonych wolontariuszy. Zjeździe WOPR w marcu 2017 r. Wydawało się, że rok 2018 będzie ostatnim rokiem istnienia czaplineckiej drużyny bowiem w dniu 12.02.2019 r. Zarząd Środkowopomorskiego Regionalnego Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w Koszalinie otrzymał od Burmistrza Czaplinka pismo wypowiadające umowę użyczenia bazy nad j. Drawsko. Bez uzasadnienia, bez próby rozmowy z kimkolwiek.

Zebranie drużyny WOPR 06.04.19 r.

6 kwietnia odbyło się zebranie drużyny z udziałem Prezesa Zarządu WOPR w Koszalinie Sławomira Pikuły. Mimo utraty bazy (stanicy wodnej) oraz dotacji UMiG na paliwo zebrani postanowili kontynuować działalność drużyny w ograniczonym zakresie. Mimo złej woli władz gminnych, nadal kontynuować będziemy szczytną misję sformułowaną w przysiędze ratownika WOPR: "...bez względu na pogodę, porę dnia i nocy, przez okres całego roku pospieszę z pomocą ludziom, którzy znaleźli się w niebezpieczeństwie utraty życia na wodzie...". Za dotychczasową pracę dziękujemy wszystkim członkom drużyny, a przede wszystkim jej założycielom Marcinowi Jurewiczowi i Wiesławowi Krzywickiemu oraz najaktywniejszym członkom: Czesławowi Kryńskiemu, Markowi Romańczukowi, Pawłowi Wojtaszkowi, Leopoldowi Zielińskiemu i Andrzejowi Żwirko. Dziękujemy też wszystkim ludziom dobrej woli, dzięki którym mogliśmy rozwinąć i prowadzić naszą działalność. W szczególności dziękujemy poprzedniemu burmistrzowi Adamowi Kośmidrowi, Staroście Drawskiemu Stanisławowi Cybuli, Zarządowi WOPR w Koszalinie oraz sponsorom: Zbigniewowi Bączkowi, Ireneuszowi Gackiemu, Lechowi Pikule oraz Robertowi Rycerskiemu. Wierzymy iż nadal spotykać się będziemy z życzliwością i pomocą ludzi rozumnych i wrażliwych. Marcin Jurewicz, Wiesław Krzywicki


8

<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>

Kurier Czaplinecki - Kwiecień 2019

DEMOGRAFIA ciekawością zerknąłem na dane Głównego Urzędu Statystycznego. Niby się nam w ciągu ostatnich trzech lat poprawiło. GUS, jak mówią, nie kłamie, chyba że komuś się zechce podretuszować dane, bo jak słyszymy, kroczymy od sukcesu do sukcesu. Zainteresowały mnie dane odnośnie stanu ludności, a są one nieciekawe, co gorsze, jest nas coraz mniej. Najnowszy rocznik statystyczny, który przygotował GUS jest niepokojący. Na koniec roku 2015 było nas w kraju 38 455 tys. mieszkańców, zaś na koniec 2017 – 38 422 tys., a w połowie ub.r. już tylko 38 413 tys. Jak widzimy jest ciągły spadek populacji. Ale podstawową tego przyczyną jest niestety wzrost liczby zgonów, w roku 2015 odnotowano ich 394,8 tys., aby w następnym roku nastąpił wyraźny wzrost do 402,9 tys. Jest to najgorszy wynik od 1991 r., w którym zmarło 405,7 tys. osób. Ten okres można by jakoś usprawiedliwić, bo wówczas przeżywaliśmy szczyt dramatu, jaki nam zaserwował znany „Plan Balcerowicza”, pod którym tysiącom ludzi nie chciało się żyć. Miniony rok jeszcze bardziej przyniósł nasilenie złowrogiej tendencji, bo w pierwszym półroczu zmarło nas 210,8 tys., a już w drugim 215,1 tys. Nie ma jeszcze pełnych danych, ale i tak ilość prawie 430 tys. jest liczbą ponurą, gdyż jeszcze nigdy nasze statystyki takiej liczby nie odnotowały. W styczniu b.r. zmarło nas o 113 osób więcej niż w tym samym miesiącu ub.r. Jak to się ma do codziennego stwierdzania, że żyje się nam coraz lepiej, a ludzie żyją dostatniej? Polska od zawsze, przez kilkadziesiąt lat, zwłaszcza w tym „niedobrym” ustroju, była uważana za kraj, w którym wzorowo była zorganizowana opieka nad rodzącymi matkami i ich potomstwem. Teraz to się zmieniło, bo jak widzimy, dzieci nienarodzone stają się ważniejsze od narodzonych. Odwrócona została długoletnia tendencja spadkowa liczby zgonów niemowląt. I tak np. w roku 2016 zmarło 1,5 tys. niemowląt, a w 2017 r. 1,6 tys. Ale najgorsze to fakt, że zaczyna spadać liczba narodzin. W minionym dziesięcioleciu był szczyt urodzeń, bo rodziły się dzieci z wyżu demograficznego z lat osiemdziesiątych ub. już wieku, a ten z kolei był wynikiem takiego wyżu z lat pięćdziesiątych. Dlatego w latach 2008-2010 liczba ta przekraczała średnio 415 tys. urodzeń. Potem nastąpił spadek, aby w 2017 r. znowu przekroczyć 400 tys. To można zaliczyć na konto wprowadzenia programu „500+”. Ale efekt tego jest krótkotrwały, w pierwszym półroczu 2017 r. urodziło się 200 tys. dzieci, ale w ub. półroczu już tylko 193,4 tys. Jak widzimy, program „500+” jest waży, ale to za mało, bo jest skuteczny czasowo. Może doraźnie sprzyjać temu będzie program „500+ na każde dziecko”. Ale ten program nie zastąpi systemowych rozwiązań, które by poprawiły jakość życia młodych rodzin, i które by zachęcały do posiadania dzieci. Do takich demotywacji należy brak mieszkań, o kredyt hipoteczny też nie jest łatwo. Na pewno brak miejsc w przedszkolach czy żłobkach, a opieka medyczna tak w wymienionych obiektach, jak i w szkołach nie zachęca. W naszej gminie Czaplinek także dane demograficzne nie odbiegają od średniej krajowej. Liczba rodzących się dzieci, pomimo programu 500+, który obowiązuje od kwietnia 2016 r., systematycznie w naszej gminie spada. Przed wprowadzeniem tego programu, w 2014 r. urodziło się w Gminie 156 dzieci, 2015 – 135 urodzeń, 2016 – 126 urodzeń, 2017 – 129 urodzeń, 2018 – 107 urodzeń, 2019 – 15 urodzeń (prognoza roczna to ok. 90 urodzeń). Jak widać tendencja urodzeń jest wyraźnie spadkowa. Powody nasilającej się tendencji, że jest nas coraz mniej są różnorakie. Prawie 3 mln rodaków opuściło nasz kraj z nadzieją, że gdzie indziej znajdą lepszą pracę i lepsze warunku życia. Wyjechali przeważnie młodzi, i tam też rodzą się ich dzieci, bo na pewno jest tam lepszy socjal i opieka. Żadne „500+” nie zmieniło tej tendencji, może decyzja, że dotyczyć będzie to wszystkich dzieci coś zmieni? Tylko ile jest w tym dobrych chęci, a ile polityki to widzimy, bo należność zostanie naliczona od lipca, a wypłacona jednorazowo we wrześniu, bo przecież w tym okresie za niecały miesiąc będą wybory do naszego parlamentu. GUS podaje przyczyny naszej nadumieralności. Na pewno jedną z przyczyn jest fakt, że się po prostu starzejemy, ale statystycy przewidywali ten fakt dopiero za 10 lat. Przyczyny są więc zdrowotne a nie demograficzne. Przedwcześnie wpędzają nas do grobu choroby układu krążenia, po nich prym wiodą różne choroby nowotworowe, zresztą są to plagi całego świata. Ale że w Polsce zbiera to szczególnie obfite żniwo, to wina polityków rządzących od szeregu lat, i to tak z lewa, jak i z prawa. Nakłady na opiekę zdrowotną są zbyt niskie, nowoczesne leki nie są refinansowane, kolejki do specjalistów coraz dłuższe. Krew mnie zalewa, gdy przy wizycie u kardiologa, urologa, czy innego specjalisty, następną wizytę wyznacza się mi miłościwie za rok, a ja mam przecież ponad 80 lat i nie

mogę czekać! Z radością przyjmuję zapowiedź Ministra Zdrowia, że usługi tomografii i rezonansu oraz zaćmy oczu nie będą limitowane. Ale to nie wszystko, bo chociaż w naszym Czaplinku żyjemy niby w czystym powietrzu, w czystej atmosferze, to i tak smog tu nas dopada, nie wspomnę o nerwowym życiu, tego naszego skłóconego społeczeństwa. Na życie nasze także ma wpływ, oprócz wymienionego smogu, pijaństwo, narkotyki, dopalacze itp. Widzimy, jak coraz cieńsza jest granica między normalnym życiem a egzystencją w biedzie. Zresztą w biedzie jest się nietrudno znaleźć – choroba, wypadek, rozwód, śmierć, nieraz redukcja w zakładzie czy jego likwidacja, i już jesteśmy załatwieni i przegrani. Czyż nie można dostać szoku, gdy w lutym idąc do apteki, za lek który dotychczas dla mnie seniora był bezpłatny, teraz jest płatny 100%? Tylko w tej jednej pozycji całą roczną rewaloryzację emerytury diabli wzięli, a gdzie wszelkie usługi, opłaty, ceny w marketach – dziękuję za taką „dobrą zmianę”. Zanosi się, że będzie jeszcze gorzej, bo jak czytam, wstrzymano import medykamentów produkowanych za granicą. Brak leków ratujących lub przedłużających życie. Blokada importu, oszczędności z OFE. Było tam jeszcze 157 mld, bo wszystkiego nie zdołał jeszcze zabrać rząd Platformy. W jedną noc posiedzenia Sejmu zniknęły (zmieniły właściciela). Jaka byłaby inflacja, gdyby te papiery wartościowe rzucono na rynek. No, ale trzeba gdzieś znaleźć pieniądze na pięć dodatkowych obiecanych prezentów. Tworzy się Pracownicze Plany Kapitałowe, a więc z naszych oszczędności, efekt będzie podobny, i aby było śmieszniej, ręce na nich będzie trzymał pan Prezes NBP ze swoimi pięknymi blonddyrektorkami. Nieraz piewcy nowej Polski śmieją się z PRL-u, jak tam się żyło, że kolejki, że ocet i margaryna, ale nie mówi się, jak i kto do tego doprowadził. Nawet kartki wtedy były. Tak, to prawda. Kolejki zniknęły za Balcerowicza, gdy inflacja z dnia na dzień osiągnęła 1000%, a za nią ceny mięsa, chleba, cukru itd. o kilkaset %, abyśmy mogli począć ponoć nowe życie. No i nastał paradoks, bo kiedyś nic nie było, a nikt nie chodził głodny i biedny. Sam nie wiem co było lepsze, ówczesna zgrzebna sprawiedliwość, czy dzisiejsze miłosierdzie bogatych, bo co rusz na jakieś pilne sprawy społeczne uruchamiane są zbiórki. Jest lepiej, ale z jakiego punktu widzenia? Zmienia się mentalność, co niektórzy uważają, że im się należy, niektórzy wyrywają parę groszy na litość, ale do roboty znaleźć kogoś, do skopania działki, czy tym podobne? Nieraz jednak czasem widzimy, jak jest coraz cieńsza granica między normalnym życiem a egzystencją w biedzie. Nie przypominam sobie w przeszłości takiego jak obecnie oblężenia wszelkich śmietników (współczesne Eldorado) za jedzeniem i puszkami po napojach. Poprzedni ustrój był dość daleki od demokratycznych rządów prawa, szczególnie w pierwszym powojennym okresie, nie było jednak zbiorowej odpowiedzialności, czy działania prawa wstecz. Jak wspomniałem, w tym okresie rodziło się nam więcej dzieci. Decydowało o tym pewne bezpieczeństwo socjalne, dostępność do opieki zdrowotnej w szkołach, sieć żłobków i przedszkoli. Masowy dostęp do kolonii i obozów wakacyjnych. Starsze i średnie pokolenie czaplinecczan ma w swoich dowodach osobistych wpisane miejsce urodzenia Czaplinek, bo była u nas izba porodowa. Mimo wszystko żyło się nam w mniejszym stresie, mniej zmartwień, co nam przyniesie następny dzień, co nam przyniesie jakaś nowa mistyczna sprawiedliwość dziejowa. To najmniej nas interesuje. Jak słyszymy, w każdym składanym sobie wzajemnym życzeniu, na pierwszym miejscu i najważniejsze jest zdrowie. W dzisiejszej rzeczywistości, aby chorować i się leczyć, trzeba mieć faktycznie „końskie zdrowie”. Józef Antoniewicz


Kurier Czaplinecki - Kwiecień 2019

<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>

9

Historia Rajdu Pekin – Paryż ak informowałem w poprzednim numerze, 3 lipca uczestnicy VII edycji Rajdu Pekin - Paryż 2019 przemierzą Pojezierze Drawskie! Etap 32, wiodący z Bydgoszczy do Szczecina wjedzie na teren województwa zachodniopomorskiego drogą Szwecja – Zdbice – Golce i dalej DW 163 przez Machliny na teren byłego lotniska w Broczynie, gdzie odbędą się specjalnie przygotowane próby czasowe. W Pałacu w Siemczynie uczestnicy zjedzą lunch i ruszą dalej przez Drawsko Pomorskie, gdzie będzie usytuowany specjalny punkt kontroli przejazdu. W tych miejscach zostaną zorganizowane strefy specjalne, gdzie mieszkańcy będą mogli dokładniej zobaczyć samochody biorące udział w rajdzie, czy też zrobić unikalne zdjęcia. Rajd Pekin-Paryż to jedna z najstarszych i największych tego typu imprez na świecie - dziś chciałbym Państwu przedstawić rysy historyczny zmagań tych zabytkowych pojazdów. Pierwsza edycja odbyła się w roku 1907 na dystansie 14 994 km (9 317 mil). Pomysł na wyścig wynikał z wyzwania opublikowanego w paryskiej gazecie Le Matin 31 stycznia 1907 r.: „Dziś trzeba udowodnić, że tak długo, jak człowiek ma samochód, może zrobić wszystko i udać się wszędzie. Czy jest ktoś, kto podejmie się podróży samochodem z Pekinu do Paryża?” Intencją autorów wyzwania było, by producenci samochodów pokazali, że nowoczesne samochody mogą być czymś więcej, niż tylko nowością dla bogatych. Wyścig rozpoczął się od ambasady francuskiej w Pekinie 10 czerwca 1907 r. W wyścigu nie było żadnych zasad, z wyjątkiem tej, że pierwsza załoga która przybędzie do Paryża wygrywa nagrodę w postaci butelki szampana Mumm. Wyścig odbył się bez żadnej pomocy, przez tereny gdzie nie było dróg ani map. Paliwo dla zawodników rozwoziły wielbłądy, które odpowiednio wcześniej wyruszyły na trasę i ustawiły się na wyznaczonych stacjach. Każdy samochód miał na pokładzie jednego dziennikarza jako pasażera, a Ci regularnie wysyłali historie ze stacji telegraficznych przez cały wyścig. Do wyścigu zgłosiło się czterdziestu uczestników, ale tylko pięć drużyn zdążyło z wysyłką samochodów do Pekinu. Wyścig odbył się pomimo odwołania wyścigu przez komisję rajdową. Wyścig odbywał się w czasie, gdy samochody były nowością, a trasa przebiegała przez odległe obszary Azji, gdzie ludzie nie byli jeszcze zaznajomieni z samochodami. Trasa między Pekinem a jeziorem Bajkał była wcześniej

przemierzana tylko konno. Wyścig wygrał włoski książę Scipione Borghese w towarzystwie dziennikarza Luigiego Barziniego, którzy dotarli na metę w Paryżu 10 sierpnia 1907 r. włoską Italą. Książę był tak pewny siebie, że nawet zjechał z Moskwy do Petersburga na kolację, którą przygotowano dla zespołu, a następnie udał się z powrotem do Moskwy i dołączył do wyścigu. Drugim w wyścigu był Charles Goddard w holenderskim Spykerze. Nie miał pieniędzy, musiał poprosić innych o benzynę i pożyczył samochód na wyścig. Pod koniec wyścigu został aresztowany za oszustwo. Trzeci na mecie był francuski DeDion 1 prowadzony przez Georgesa Cormiera, a DeDion 2, zajął 4 miejsce, prowadzony przez Victora Collignona. Natomiast trójkołowiec Contal prowadzony przez Auguste Ponsa pozostał na pustyni Gobi i nigdy nie został odzyskany, a załoga miała szczęście że przeżyła, odnaleziona przez miejscowych. Niektóre samochody miały trudności z przejazdami przez wąwozy, błoto, ruchome piaski, mosty i rzeki, które nie były przeznaczone dla pojazdów. Wydarzenie to nie miało być wyścigiem ani zawodami, ale szybko stało się jednym i drugim. Rok później w 1908 roku, towarzyszący zwycięzcy dziennikarz Barzini opublikował relację z tej wyprawy w książce Peking to Paris wypełnioną setkami zdjęć. Dziewięćdziesiąt lat później w 1997 roku odbyła się II edycja rajdu. Czterdziestopięciodniowa podróż przez pół świata zakończyła się we Francji 18 października. Po sukcesie pierwszego wydarzenia ERA, Rajdu Pekin - Paryż popyt na powtórzenie był taki, że od 2007 r. (stulecie pierwszego rajdu) impreza odbywa się co trzy lata – w 2010 r., w 2013 r. (trasa wiodła przez Chiny, Mongolię, Rosję, Ukrainę, Słowację, Czechy, Niemcy, Francję), w 2016 r. po raz kolejny okrzyknięto rajd największą przygodą motoryzacyjną po tym, jak 107 uczestniczących załóg ukończyło 36-dniową epopeję. A ile załóg zamelduje się na mecie w Paryżu 7. lipca 2019 r.? Czas pokaże. Jeśli wzbudziłem Państwa zainteresowanie tym nietuzinkowym wydarzeniem, jakie nas czeka na początku wakacji, to w kolejnych artykułach przedstawię organizatorów i uczestników Rajdu Pekin – Paryż 2019. źródło: www.endurorally.com Zbigniew Dudor

LIST OTWARTY CZŁONKÓW DRUŻYNY WOPR DO BURMISTRZA CZAPLINKA rużyna WOPR w Czaplinku pragnie oficjalnie podziękować Burmistrzowi Czaplinka Marcinowi Naruszewiczowi za uznanie dla naszej 19-letniej działalności na rzecz bezpieczeństwa na akwenie j. Drawsko. Drużyna WOPR w Czaplinku od 2000 r., rok za rokiem opiekowała się użyczonym hangarem i wybudowanym własnymi rękami pomostem. Przez te wszystkie lata nie szczędząc czasu, a także własnych funduszy, utrzymywaliśmy w pełnej gotowości bazę i sprzęt ratownictwa wodnego. Nikt nie pytał nas o to kiedy, za co, po co. Zawsze byliśmy gotowi do akcji niesienia pomocy w ramach swoich skromnych możliwości, społecznie i bez ogromnych środków. Ci pasjonaci, mający na celu bezpieczeństwo i dobro drugiego człowieka, nie oczekiwali wdzięczności i pochwał, nie wyciągali rąk po pieniądze. Przez 19 lat ci społecznicy patrolowali akwen, by w razie potrzeby nieść pomoc zagrożonym wodniakom, rozstawiali boje ostrzegawcze. Dnia 12.02.2019 r. zawiadomiono nas o wypowiedzeniu

umowy użyczenia. Chyłkiem, jakby ze wstydem, Pan Burmistrz zawiadomił Zarząd WOPR w Koszalinie, krótkim lakonicznym pismem, bez informacji po co, na co, dlaczego. Widać, taka nowoczesna jest forma komunikacji obecnie rządzących. Po prostu powiało świeżością. Widać, obecnej czaplineckiej władzy łatwiej napisać pismo, niż wytłumaczyć społecznikom, że nadszedł czas aby ich zastąpić. Może kimś bardziej profesjonalnym za dużo większe pieniądze, może z większymi możliwościami sprzętowymi. My członkowie drużyny WOPR w Czaplinku, na czele z naszym kierownikiem Marcinem Jurewiczem, czujemy się zlekceważeni. Nikogo nie było stać, żeby przyjść do nas, porozmawiać, wytłumaczyć o co chodzi. Przez te wszystkie lata zmieniali się burmistrzowie, władze miasta i nikomu nie przyszło do głowy, by zabijać ducha społecznego oddania dla bezpieczeństwa osób wypoczywających nad j. Drawsko. Członkowie Drużyny WOPR w Czaplinku


10

<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>

Bruksela łaknie krwi o dzikach i świniach czas na wybicie szopów praczy, jenotów i żurawi. 15 lat zajęło Brukseli dojście do wniosku, że zrobienie z Polski kraju porośniętego puszczą przemierzaną stadami dzikiego zwierza może zagrozić Europie po lewej stronie Odry. A przecież od wejścia do Unii ilekroć do Komisji Europejskiej docierała skarga jakiejkolwiek ekologicznej organizacji z Polski, Bruksela reagowała szybko. KOLEJKA. W 2006 r. skargę na przerabianie linii kolejowej na Kasprowy Wierch złożyło 11 organizacji. Nie podobało im się, że na górę zamiast 180 osób, będzie wjeżdżało w ciągu godz. 2 razy tyle. Czepiały się, że w dokumentacji brak raportu oddziaływania na środowisko. Komisja zareagowała i raport powstał. Ale kolejkę przerobiono. OBWODNICA. Potem była szybka jazda z obwodnicą Augustowa przez Dolinę Rospudy. Komisja zareagowała. Drogę poprowadzono inną trasą i zamiast w 2008 r., ludzie w Augustowie przestali być przejeżdżani 6 lat później. PADLINA. Ekolodzy startowali do Brukseli nawet w kwestiach utylizacji padliny przez prywatną firmę Henryka Stokłosy. W 2009 r. Stowarzyszenie Ekologiczne Przyjaciół Ziemi Nadnoteckiej wysłało pismo w sprawie zagrożenia powiatu pilskiego katastrofą ekologiczną. Brukselska Komisja Petycji zwróciła się do Komisji Europejskiej o przeprowadzenie wstępnego dochodzenia i śmierdzącą sprawę władza załatwiła błyskawicznie. PUSZCZA. Pierwszy raz ekolodzy poskarżyli się na wyrąb chorych drzew w obszarze poza parkiem narodowym w 2010 r. Wtedy Komisja Europejska sprawy do TSUE nie skierowała. Ale nakazano rządowi pomyśleć o powiększeniu obszaru bezwzględnie chronionego. No i wreszcie wielkie zwycięstwo ekologów, czyli decyzja TSUE oddająca kornikowi drukarzowi we władanie całą Puszczę Białowieską. ELEKTROWNIA. Rok później Komisja musiała odnosić się do skargi na budowę elektrowni Opole. A potem na to, że mieszane spalanie biomasy z węglem lub gazem nie jest żadnym przedsięwzięciem ekologicznym, tylko niedozwoloną pomocą publiczną dla elektrowni. Przez kilka lat nie dało się zrobić siedmiu kilometrów drogi ekspresowej pod Skarżyskiem, bo do Brukseli poszła skarga na to, że nowa trasa zagroziłaby pewnemu gatunkowi motyli. WILKI. Rząd, jak widać, w starciu z ekologami dostawał po tyłku. I dzięki temu Polskę zamieszkują dziś stada łosi, jeleni, saren i dzików, niewidywane na naszych obszarach od czasów polodowcowych. A na dodatek, dopieszczane przez zielonych stada wilków rozmnażają się szybko i radośnie. Tyle, że psowate drapieżniki okazały się cwańsze niż przewidywania jajogłowych i zamiast śmigać za zwierzyną płową, coraz częściej żerują na łatwiej do zdobycia zwierzynie hodowanej przez rolników. No i zapędzają się po zdobycz za linię Odry i Nysy Łużyckiej. DZIKI. Ale to nie wilki najbardziej przeraziły zachodnich Europejczyków. Miarkę przebrały dziki. Oczywiście za sprawą podatności na ASF. Czyli chorobę, która w krótkim czasie może wraz z kudłatą trzodą znaleźć się nawet nad Sekwaną. Gdyby tak się stało, UE będzie się mogła pożegnać z eksportem wieprzowiny. Znaczy z miliardami euro. Bo ASF to nie tylko wybijanie i utylizacja zarażonych chlewni. To nawet nie horrendalne odszkodowania dla producentów. To przede wszystkim embargo na eksport szynki, schabu, słoniny i kiełbasy. Czyli plajta tysięcy zachodnich gospodarstw. I dlatego, gdy oburzeni masowym odstrzałem polskich dzików ekolodzy napisali do Brukseli o wsparcie, tym razem – ku swemu zaskoczeniu zobaczyli odmowę. Stanowczą, choć nie firmowaną żadnym nazwiskiem. A to z tak prozaicznego powodu, że ekologiczny elektorat w Europie mógłby źle zareagować na zielone światło do odstrzeliwania nad Wisłą prośnych loch albo takich, które mają małe kudłate warchlaczki. Jedyną unijną enuncjację w tej sprawie udało się radiu RMF FM zdobyć od bezimiennego wysokiego urzędnika unijnego, a ta jest niczym innym jak pobłogosławieniem ostatecznego rozwiązania dziczej kwestii w Polsce. „To niezbędny krok w celu ograniczenia bardzo agresywnego rozprzestrzeniania się w ostatnich miesiącach afrykańskiego pomoru świń (ASF) w Polsce i krajach UE

Kurier Czaplinecki - Kwiecień 2019

oraz w celu ochrony unijnych rolników i konsumentów” – oznajmił pracownik KE. Dodał też, że „ Polska realizuje te zalecenia wzorowo” oraz wsparł polskie władze nawet w kwestii odstrzału prośnych loch, podkreślając, że trzeba być nieugiętym, ponieważ w obecnej sytuacji nie ma innego wyjścia. A priorytetem jest opanowanie epidemii. Ekologom na takie powiedzenie opadły szczęki. A potem znowu, gdy okazało się, że nasze przeznaczone do wybicia 210 tys. dzików to mały problem wobec wybitych w Niemczech w zeszłym roku 837 tys. futrzastych świń. Wilk i człowiek traktują dzika jako zwierzę łowne. No i oczywiście przeróżne patogeny – m.in. wirus ASF. Największym zagrożeniem dla dzika jest jednak niewątpliwie człowiek. Myśliwi mający kontakt z zakażonymi dzikami, mogą przenieść wirusa do świńskich hodowli. Przed takim efektem polowań ostrzegali zarówno eksperci unijni, jak i polscy naukowcy. Chociaż minister środowiska dał myśliwym zielone światło na odstrzał dzików, to nie wszyscy się z nim zgadzają. Właśnie do akcji ruszył Zwierzęcy Ruch Oporu, czyli aktywiści, którzy walczą z polowaniami przebrani za łosie, dziki, kangury, a nawet goryle i kurczaki. Zapuścili się do lasu w okolice wsi Cisowa, gdzie polowało Koło Łowieckie Leśników „Dzik” z Przemyśla i paradując z transparentami, skutecznie sparaliżowali łowy. Myśliwi nie byli w stanie usunąć ich z lasu i w końcu sami z niego wyszli. Zwierzęcy Ruch Oporu chce ocalić unikatową przyrodę Puszczy Karpackiej. INWAZJA. Na tym nie koniec niespodzianek. Bruksela wysłała do Warszawy naganę, że Polska, oprócz odstrzeliwania dzików, powinna się zająć systematycznym likwidowaniem kilkunastu gatunków flory i fauny. Takich, które w naszym chronionym interiorze z powodu strachu przed reakcją ekologów nie dość, że się pojawiły, to jeszcze rozmnożyły się i prą na Zachód. Kwit unijny nazywa je „inwazyjnymi gatunkami obcymi”. Bruksela dała Warszawie kilka miesięcy na zrobienie z nimi porządku. Konkretnie z rośliną o nazwie nawłoć kanadyjska, niecierpkiem gruczołowatym, rdestowcem sachalińskim i klonem jesionolistnym, czy barszczem Sosnowskiego. Oprócz tego musimy pozbyć się z rzek i jezior trzech gatunków ryb okoniowatych. No i futrzaków, znaczy szopów praczy, które ponoć podbiły zachód Polski, i jenotów, które zajmują jej resztę. Nigdzie w unijnym dokumencie nie pojawiła się ukochana przez ekologów „bioróżnorodność”. Nie wspomniano o wzbogacaniu ekosystemów ani o tym, że przyroda najlepiej sama wszystko reguluje. Nic z tych rzeczy. Rośliny mamy wyrwać i spalić, a ryby i zwierzęta odłowić i przerobić na karmę. Po prostu mamy stać się cywilizowanym krajem, w którym prowadzona jest racjonalna gospodarka leśna. Takim, w którym liczą się argumenty naukowe, a nie dyrdymały aktywistów żyjących z dobrowolnych wpłat ludzi szantażowanych emocjonalnie na You Tubie. Żurawie są wciąż jeszcze w Polsce objęte ochroną gatunkową, jeszcze…, bo za sprawą interpelacji posła Dziedziczaka mogą trafić na listę zwierząt łownych i to w imię ich jeszcze lepszej ochrony gatunkowej. Prawda jest, niestety, zupełnie inna, bo niczym nieuzasadniony pomysł na ich odstrzał jest wyłącznie inicjatywą lobby rolników, którzy nie chcą widzieć tych pięknych i dzikich ptaków na swoich polach w trosce o ochronę potencjalnych upraw. Poseł uważa, że za sprawą dotychczasowej formy ochrony żurawi zrobiło się ich zbyt wiele w kraju i najnormalniej niszczą one uprawy, za co nie przysługują stosowne odszkodowania. Sam deklaruje jednocześnie, że nie chce strzelania do żurawi, ale alogiczne w takim wypadku jest postulowanie o umieszczenie ich na liście zwierząt łownych, bo niby jak mają wyglądać wobec powyższej sytuacji „bezkrwawe” polowania urządzane na ptaki przez myśliwych. W Polsce populacja żurawi wynosi około 22 tys. par. Nie ma jednak żadnych danych na temat strat, jakie one powodują w uprawach rolników. Jeśli z powodu nierozważnych działań człowieka doprowadzimy do tego, że niektóre gatunki zwierząt wyginą lub zostaną zredukowane do minimum, będzie to na pewno okres schyłkowy myślistwa. Łowiectwo i przyroda muszą współistnieć w interesie wszystkich ludzi. Człowiek nie może całkowicie zdominować przyrody ani jej niszczyć. Opracował: Brunon Bronk

KURIER CZAPLINECKI - miesięcznik lokalny, kolportowany bezpłatnie, dostępny w formie elektr.: www.dsi.net.pl; www.czaplinek.pl. Tel. Redakcji 603 413 730, e-mail: redakcja.kuriera@wp.pl. Redaguje zespół. Wydawca: Stowarzyszenie Przyjaciół Czaplinka. Konto: Pomorski Bank Spółdzielczy O/Czaplinek 93 8581 1027 0412 3145 2000 0001, NIP 2530241296, REGON 320235681, Nr rej. sąd.: Ns-Rej Pr 25/06. Nakład 1500 egz. Druk: Drukarnia Waldemar Grzebyta, tel. +48 67 2158589. Redakcja zastrzega sobie prawo zmiany tytułów, skracania redakcyjnego, opracowania i adiustacji otrzymanych tekstów, selekcjonowania i kolejności publikacji. Nie zwracamy materiałów nie zamówionych i nie ponosimy odpowiedzialności za treść listów, reklam, ogłoszeń. Drukujemy tylko materiały podpisane, można zastrzec personalia tylko do wiadomości redakcji. Nadesłane i publikowane teksty i listy nie muszą odpowiadać poglądom redakcji. Ceny reklam: moduł podstawowy (10,3 x 4,5) w kolorze - 60 zł, czarno-biały - 30 zł, ogłoszenie drobne - 10 zł, kolportaż ulotek - 200 zł.


Kurier Czaplinecki - Kwiecień 2019

<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>

11



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.