3(33)
lipiec / sierpień 2023
Jakub Bielecki | Bez zespołu nie ma sukcesu
Rafał Leśniak | BUDOMAL świętuje jubileusz 30-lecia
Magdalena Kumorek | Dziś już nie mam żadnych ograniczeń
Katarzyna Myszka | DoubleTree by Hilton w Łodzi ma 10 lat!
3(33)
lipiec / sierpień 2023
Jakub Bielecki | Bez zespołu nie ma sukcesu
Rafał Leśniak | BUDOMAL świętuje jubileusz 30-lecia
Magdalena Kumorek | Dziś już nie mam żadnych ograniczeń
Katarzyna Myszka | DoubleTree by Hilton w Łodzi ma 10 lat!
WZMACNIA LIBIDO
12 SKŁADNIKÓW
Z NOWEJ ZELANDII
Dla czytelników LIFE IN rabat 15%
z kodem: LIFEIN na wszystkie
produkty w sklepie: www.d-centa.pl
Doskonałe analizy, świetna ocena rzeczywistości, doradztwo prawne, porady praktyczne… W social mediach nie brakuje autorów tworzących wartościowe treści, dzielących się wiedzą, którą zdobywali rzetelnie i konsekwentnie, przez lata badając dogłębnie jakąś jedną dziedzinę. Jak choćby Paweł Tkaczyk czy Marcin Kruszewski. Mam jednak nieodparte wrażenie, że coraz trudniej znaleźć ich w zalewie samozwańczych mentorów i specjalistów od spraw wszelakich.
Siódmy rok mam przyjemność przygotowywać dla Państwa magazyn LIFE IN, pismo prezentujące wyjątkowych ludzi i miejsca, otwarte na biznes, kulturę i życie. Z konieczności, ale też i z ciekawości zagłębiam się i poznaję nasze social media. Sama z nich korzystam w celach marketingowych. A im głębiej zanurzam się w ich tematykę, tym bardziej cieszę się, że mogę tworzyć coś wartościowego. Jak choćby to wydanie LIFE IN, które trzymacie w ręku, czy czytacie na ekranie smartfona albo komputera. Lokalny magazyn pokazujący realnych przedsiębiorców, którzy dzięki wiedzy i własnej determinacji osiągnęli w życiu sukces. Z szacunkiem patrzę na bohaterów naszych okładek: Rafała Leśniaka, prezesa firmy BUDOMAL, największej lokalnej firmy budowlanej, której inwestycje podziwiać możemy w całej Łodzi oraz Jakuba Bieleckiego, prezesa ERBI Group, działającej na rynku usług poligraficznych. Obie firmy świętuję w tym roku jubileusz 30-lecia.
Trudno mi ocenić czego i ile od tych przedsiębiorców mogliby się nauczyć młodzi ludzie. Pewnie sporo, choć raczej nie byłaby to nauka oczekiwana. Bo który młody człowiek chce dziś słyszeć, że fundamentem każdego sukcesu jest ciężka praca, rozwój i ciągłe podnoszenie kompetencji? Młodość jest niecierpliwa, niepokorna i trudna do okiełznania. Taka była zawsze. Dziś dodatkowo narażona jest na bodźce, które wylewają się ze smartfonów, laptopów i komputerów. Niestety jest to też młodość oglądająca i słuchająca (bo z czytaniem ze zrozumieniem jest coraz gorzej) tych wszystkich samozwańczych mentorów i specjalistów od spraw wszelakich. I właśnie ta młodość nie oczekuje dziś pomocy mądrych doradców lecz woli życie na skróty. Bo skoro jeden czy drugi youtuber, czy tiktokerka przekonują, że można dobrze zarabiać nie wysilając się, wystarczy tylko rzucić studia, zmienić myślenie i uwierzyć, że bogactwo jest tuż za rogiem, to czemu mnie ma się nie udać?
Przerażający jest świat social mediów. Przerażające jest też to, że wszyscy wokół uważają, że nie da się już go zmienić. Że trzeba się dostosować, codziennie patrzeć jak przybywa followersów i chwalić się zasięgami… Przesadzam? Trochę tak, bo przecież wiem, że trzeba być otwartym na nowości. Ale czy to oznacza, że bezkrytycznie trzeba w tym uczestniczyć?
Social media pokazują fałszywą rzeczywistość. Sprawiają wrażenie, że inni prowadzą lepsze i szczęśliwsze życie od naszego. Wywołują zazdrość i zawiść. Prowadzą do niskiej samooceny, a nierealistyczne wymagania ustanawiane przez świat social mediów zabijają motywację. Przede wszystkim u tych młodych, którzy jeszcze nie wiedzą, że do sukcesu potrzeba ciężkiej pracy, rozwoju i ciągłego podnoszenia kompetencji albo szczęścia w lotto…
Miłej lektury
Redaktor naczelna
Spotkania
8 Rafała Leśniak BUDOMAL świętuje jubileusz 30-lecia
16 Jakub Bielecki Maszyny są ważne, ale bez zespołu nie będzie sukcesu
22 Magdalena Kumorek Dziś już nie mam żadnych ograniczeń
Biznes
26 Katarzyna Myszka DoubleTree by Hilton w Łodzi ma 10 lat!
28 Joanna Doryń-Nowińska Szkło zawsze modne
31 LookAp Apartamenty Czy inwestycja w wynajem krótkoterminowy się opłaca?
32 Sieć kwiaciarni H.Skrzydlewska Kwiatowy gigant z Łodzi!
36 ŁSSE Re_d rethink digital fest, czyli święto technologii i innowacji
38 Biurowiec Re_connect w ŁSSE rozpoczyna działalność!
40 Łukasz Białkowski Żeby móc wstać trzeba czasem upaść
42 Marek Chruścielewski Selgros. Rekomendacje i relacje to podstawa handlu!
Styl życia
44 Alicja Dobrska W zgodzie z naturą
46 Bogumiła Abramowicz Być jak agent!
47 Ania Sieradzka Kreatywność wymaga różnorodności
48 Janusz Moos Trudno dziś spotkać szczęśliwych nauczycieli
50 Anna Grabarek, Marcin Celmerowski Mała, wielka Szpulka w nowej odsłonie
52 Wekownia Skarby w wekach nie tylko na wakacyjne podróże
54 Antoine Lopez i Yann Puisney Le Petit Paris, czyli Monopolis pełne francuskich smaków
56 Sasha Kushnirenko W modzie najbardziej seksowna jest delikatna kobiecość
58 Magdalena Bartczak Yasumi w Monopolis zabiegi, rytuały i masaże
61 Sylwia Wenc Laser latem? Dlaczego nie!
62 Jolanta Bobińska Marzenie o nowym domu
Wakacje w Łódzkiem
64 Centrum Molo Magiczne połączenie miejsca i ludzi!
66 Hotel Magellan««« Raj dla podróżnika młodego duchem
69 Mroga: tu rozsmakujesz się w ciszy, Ostoja Ldzań zaprasza na relaks na wsi
Jak na pierogi to tylko do Poddębic! Przystanek PRL idealny na eventy
progi
Pstrokonie, Konik Polny poleca głęboki reset
Wydawca
RSMEDIA
Robert Sakowski
Redakcja
509 499 400 90-113 Łódź, ul. Traugutta 25/1508 redakcja@lifein.pl www.lifein.pl
Redaktor naczelna
Beata Sakowska
Współpracują z nami
Mateusz Lipski
Andrzej Maciejewski
Kamil Maćkowiak
Agnieszka Mikołajczyk
Foto
Izabela Urbaniak
Paweł Keler
Justyna Tomczak
Grafika i skład
KosMedia Jarosław Kosmatka
Identyfikacja i lifting layoutu
Patronaty 509 499 400 redakcja@lifein.pl
Reklama reklama@lifein.pl
Damian Karwowski 727 925 865
O tym, jak zmieniła się przez lata sama firma, co jest jej największą wartością, co jest jej przewagą konkurencyjną, jakie inwestycje przynoszą najwięcej radości, a które tyle samo kłopotów. Rozmawiamy
Gratuluję pięknej rocznicy, firma BUDOMAL istnieje już 30 lat. Pamięta Pan jeszcze początek? Od czego zaczęła się historia jednej z największych firm budowlanych w regionie łódzkim?
Te trzydzieści lat, to nie aż tak odległe czasy, aby nie pamiętać początków firmy, tym bardziej że są to miłe wspomnienia i chętnie do nich wracam, jak jest ku temu okazja. A jubileusz, który w tym roku obchodzimy, nastraja do wspomnień. Zaczynaliśmy od termomodernizacji i adaptacji. Pierwszym z naszych dużych klientów była firma Star Foods, działająca w Tomaszowie Mazowieckim, która specjalizowała się w produkcji słodkich i słonych przekąsek. Mieliśmy przekształcić starą halę produkcyjną w nowoczesne przedsiębiorstwo. Poprzeczka została postawiona bardzo wysoka, ponieważ firma szukała partnera, który wykona to kompleksowo – od prac projektowych, budowlanych, aż po wyposażenie całego obiektu. Właściciel grupy Star Foods był osobą bardzo wymagającą, a dodatkowo ze względu na zagranicznych udziałowców trzymał się norm, które na tamte czasy w Polsce mało komu były znane. Ponieważ był to jeden z naszych pierwszych dużych projektów, wiedziałem, że finał musi być zaskakujący. Od samego początku istnienia firmy zakładałem, że chcę świadczyć usługi tylko najlepszej jakości, spełniające najwyższe standardy. I to się udało. Jakość jest kwintesencją naszych działań.
Wspomniał Pan o termomodernizacji, byłam przekonana, że to właśnie pierwsze realizacje firmy BUDOMAL.
Te projekty toczyły się równocześnie. Chciałem w te szare, ponure blokowiska z wielkiej płyty tchnąć nowe życie. Na rynku pojawiły się pierwsze systemy dociepleń, a my zabraliśmy się do pracy. Pomyślałem wówczas, żeby przy okazji termomodernizacji pomalować elewacje bloków. Uważałem, że praktycznie bezkosztowo można zmienić coś w naszym otoczeniu na lepsze. Pomysł się przyjął i zaczął być stosowany przez wszystkich. Jednak pod względem estetyki nie poszło to – w moim przekonaniu – w dobrym kierunku. Na ścianach bloków zaczęły się pojawiać rybki, kropki i inne malowidła, które być może są ładniejsze od szarej ściany, ale ich sens i estetyka budzą już wątpliwości. Mając wówczas dzisiejszą wiedzę i doświadczenie, jestem przekonany, że postarałbym się, aby ten proces nie szedł właśnie w tę stronę. Wykończenia elewacji winny mieć precyzyjnie określoną koncepcję, daleką od przypadkowości, właściwą dla danego miejsca i klimatu osiedla, bo zostają z nami na długie lata.
Co jest największą wartością firmy? Czy te wartości zmieniały się na przestrzeni tych wszystkich lat?
z RAFAŁEM LEŚNIAKIEM, prezesem firmy BUDOMAL.
Ludzie byli, są i będą największą wartością firmy. To wyłącznie dzięki zaangażowaniu pracowników wszystkich działów branżowych, jesteśmy w stanie kompleksowo realizować niezwykle skomplikowane inwestycje. Zatrudniamy dziś ponad setkę wysoko wykwalifikowanych inżynierów, którzy są trzonem pionu technicznego firmy BUDOMAL. To wybitni specjaliści w swoich dziedzinach, cały czas podnoszący kwalifikacje zawodowe. Bardzo mocno rozbudowaliśmy też dział IT. To takie umowne serce, wspierające wewnętrzne systemy zarządzania. W pierwszych latach działalności BUDOMAL, a pamiętajmy, że były to wczesne lata dziewięćdziesiąte, komunikowaliśmy się niemal wyłącznie za pomocą pagerów. Dziś mało kto już pamięta te urządzenia do wysyłania krótkich informacji tekstowych. Obecnie wszystko, co dzieje się na naszych inwestycjach, na bieżąco możemy korygować, dzięki specjalistycznym programom branżowym i oprogramowaniu systemowemu. Jeśli tylko gdzieś pojawiają się jakieś nieścisłości projektowe lub wykonawcze, od razu wiedzą o nich wszyscy kooperanci oraz podwykonawcy i natychmiast są one usuwane z systemu. Nieustannie zachęcamy naszych pracowników do doskonalenia umiejętności, nie tylko poprzez dedykowane im szkolenia z zakresu nowych technologii budowlanych czy materiałowych, przepisów BHP, ale także elementów zarządzania projektami budowlanymi. Raz jeszcze podkreślę, ludzie są największą wartością w naszej organizacji. Równie ważni, są dla nas partnerzy, z którymi realizujemy inwestycje dużej skali. Wspomnę tu tylko o firmach: Warbud, Erbud, Ghelamco czy Atlas.
Działalność firmy BUDOMAL koncentruje się dziś na kilku obszarach. Czy wszystkie traktowane są na równi, czy może któryś z nich pozostaje wiodący?
BUDOMAL dziś to sześć kluczowych działów wykonawczych: termomodernizacji, adaptacji, budownictwa, drogowy, dźwigowy oraz zarządzania projektami. I to wzorowa współpraca wszystkich sprawia, że nie obawiam się podejmowania dużych i skomplikowanych inwestycji. Najlepszym przykładem jest realizowany dziś kompleks Centralnego Szpitala Klinicznego (CKD-etap 2). Co ważne, każdy ze wspomnianych działów realizuje także własne zadania i jako taki, jest zupełnie niezależny. Proszę też pamiętać, że dla każdej aktywnie działającej firmy, kluczowym elementem są uwarunkowania ekonomiczne i sytuacja prawna. To oczywiście truizm, ale w dzisiejszej rzeczywistości BUDOMAL i każda inna firma przechodzi swoisty rollercoaster. Dywersyfikacja działalności, którą wprowadziliśmy i nieustannie udoskonalamy w BUDOMAL, nie tylko usprawnia naszą ofertę, ale czyni ją bardziej konkurencyjną i stabilną. W pewnym stopniu zabezpiecza również przed wahaniami koniunktury i niestabilnością przepisów prawa.
Co daje firmie taka komplementarność usług? Czy dzięki temu nie musicie podczas realizacji inwestycji sięgać po innych podwykonawców? Czy to jest właśnie waszą przewagą konkurencyjną?
Naszą przewagą konkurencyjną zdecydowanie jest to, że działamy jednocześnie jako generalny wykonawca, inwestor i deweloper. Kolejnym atutem jest doskonale przygotowana kadra inżynierska i bardzo skuteczny pion wykonawczy. Oczywiście, przy realizacji rozmaitych inwestycji korzystamy z usług firm podwykonawczych, ale
Nowa inwestycja deweloperska, która powstała na Teofilowie, w kwartale ulic Aleksandrowska/ Kaczeńcowa/ Traktorowa/ Grabieniec. Kompleks z 350 mieszkaniami – od kameralnych kawalerek, po dwupoziomowe apartamenty.
Nowa, dwukierunkowa arteria o długości 500 metrów łącząca ulicę Kilińskiego z rondem pod aleją Rodziny Scheiblerów (w śladzie dawnej ul. Hasa). Poprowadzona w ukrytym sześć metrów pod powierzchnią ziemią tunelu o szerokości dziesięciu i wysokości czterech metrów. Ponad podziemną drogą powstał kolejny łódzki woonerf, prowadzący od EC1 do dworca Łódź Fabryczna. Ma aż 12 tys. mkw.
Drugi etap budowy Centrum Kliniczno-Dydaktycznego Uniwersytetu Medycznego wraz z Akademickim Ośrodkiem Onkologicznym zrealizowany został w konsorcjum z firmą Warbud. To największe przedsięwzięcie realizowane w ostatnich latach w Łodzi, a CKD jest obecnie największą tego typu placówką medyczną w Polsce.
muszę podkreślić, że nie tak łatwo wejść z nami w kooperację. Starannie weryfikujemy podmioty z nami współpracujące. Przez lata zapracowaliśmy sobie na opinię firmy świadczącej solidne usługi na najwyższym poziomie i naszych standardów nie możemy obniżać.
Trzydzieści lat to naprawdę kawałek ładnej historii, wiele zrealizowanych inwestycji, wiele problemów do pokonania. Pamięta Pan największe wyzwanie, z którym było dane się zmierzyć?
Zdecydowanie był to projekt „Brama Miasta” z udziałem Pana Daniela Libeskinda. Praca z tym wybitnym architektem była nie tylko intrygującym i nowatorskim doświadczeniem. Dzięki niej mogliśmy spojrzeć zupełnie inaczej na niektóre procesy wykonawcze, do tej pory wypracowane w firmie. Bardzo żałuję, że ten projekt nie został ostatecznie zrealizowany, był absolutnie czymś, co zdecydowanie mogło wyróżnić nasze miasto w dziedzinie współczesnej architektury.
A takie najprzyjemniejsze, które do tej pory realizowaliście?
Tu chętnie wspominam współpracę z naszym partnerem biznesowym firmą Ghelamco przy realizacji biurowca „Przystanek mBank”. To był wielki komercyjny sukces, bo inwestycja została sprzedana holenderskiemu funduszowi, zanim jeszcze na dobre pracownicy wprowadzili się do nowej siedziby. Wtedy, na łódzkim rynku nieruchomości, takie transakcje można było policzyć na palcach jednej ręki. Dzisiaj ten obiekt, stworzony z myślą o ludziach, którzy spędzają w nim wiele godzin dziennie, jest pokazywany jako przykład nowoczesnej, zrównoważonej inwestycji. Właśnie ten budynek można traktować jako symbol odradzającej się Łodzi. To nowoczesna konstrukcja, która nawiązuje do historii miejsca, w którym stoi. A zabytkowy pałacyk, będący dziś częścią całego kompleksu biurowego, jako architektoniczna ikona dawnej Łodzi na nowo mierzy się ze współczesnym architektonicznym designem i funkcją.
Często bywa Pan na realizowanych przez firmę inwestycjach, czy bardziej pracuje koncepcyjnie, nad dalszą strategią rozwoju całej firmy?
Pracowanie nad strategią jest bardzo ważne i tym oczywiście się zajmuję, ale nie ukrywam, że uczestnictwo w tak zwanym bezpośrednim procesie inwestycji, dotykanie tego wszystkiego na miejscu, jest zupełnie innym doświadczeniem. Dlatego staram się być na placu budowy tak często, jak tylko mogę. Bardzo ważne są spotkania z ludźmi pracującymi na danej inwestycji, wspólne dyskusje o tym, co można zmienić, jak usprawnić dane procesy. Zawsze służę radą i wsparciem. Nie przeszkadzam w pracy moim zespołom, one doskonale wiedzą, co mają robić. Czasami tylko wskazuję odpowiednią drogę. Tak, jak już wspomniałem wcześniej, pracuję z doskonałymi fachowcami – inżynierami i menedżerami, nie muszę nad nimi stać i pokazywać palcem, co mają robić, sami to wiedzą. A do tego, co dzieje się na każdej z naszych inwestycji, mam wgląd każdego dnia, dzięki doskonale zintegrowanym systemom informatycznym.
Dobiega końca budowa drugiego etapu CKD przy ul. Pomorskiej w Łodzi, którą firma BUDOMAL realizuje
BUDOMAL funkcjonuje na rynku usług budowlanych od 1993 roku. Dziś jest jedną z największych firm branżowych w województwie łódzkim. Firma zatrudnia wielu wysoko wykwalifikowanych pracowników i dysponuje własnym, nowoczesnym sprzętem budowlanym. BUDOMAL to sześć głównych obszarów działania: Termomodernizacja, Budownictwo Mieszkaniowe, Usługi Dźwigowe, Adaptacja i Modernizacja, Nawierzchnie Drogowe oraz Zarządzanie projektami. Od początku istnienia misją firmy BUDOMAL jest dochowywanie najwyższych standardów w realizacji prac i obsłudze klientów.
w konsorcjum z firmą Warbud. Na kiedy przewidziany jest koniec prac?
Trwają jeszcze prace na trzykondygnacyjnym budynku A2, który ma zostać oddany do użytku pod koniec bieżącego roku. Wszystkie piętra w budynku A1 są już przez nas z sukcesem przekazane zamawiającemu.
CKD to największa i najnowocześniejsza placówka medyczna nie tylko w Łodzi, ale w całym kraju. Z jakimi wyzwaniami mierzyliście się podczas prac w tym obiekcie, wszak wszyscy wiemy, że wchodziliście do budynku, który stał nieczynny przez wiele lat?
Lubimy podejmować się ambitnych realizacji – im większe, im bardziej złożone, tym lepiej. Przy tym projekcie wymagania związane z rozwiązaniami technicznymi i technologicznymi zawieszone były niezwykle wysoko. Wykorzystaliśmy tu szereg innowacji inżynieryjnych zgodnych ze światowymi trendami, w tym m.in. technologię BIM (Building Information Modeling – modelowanie informacji o budynku). To koncepcja, która zrewolucjonizowała podejście do projektowania, realizacji inwestycji i zarządzania obiektem, umożliwiająca ciągły i natychmiastowy dostęp do informacji o projekcie, jego kosztach i harmonogramach. Upraszcza także sam proces projektowy, dzięki możliwości testowania w świecie wirtualnym rozmaitych wariantów i schematów dla wyboru tego optymalnego. CKD2 to kolejny przykład współpracy i aliansu firm BUDOMAL-Warbud w pozyskiwaniu kontraktów budowlanych w sektorze zamówień publicznych. W sierpniu 2020 roku konsorcjum naszych firm ukończyło budowę Zintegrowanego Ponadregionalnego Centrum Zabiegowego, czyli nowego budynku Szpitala im. WAM w Łodzi.
Skoro wspomniał Pan o kolejnej placówce medycznej, czy to oznacza, że BUDOMAL wyspecjalizował się w budownictwie z zakresu ochrony zdrowia?
Nie, po prostu nie boimy się trudnych, skomplikowanych projektów. One pozwalają nam na mierzenie się z nowymi wyzwaniami, dzięki czemu stale podnosimy swoje kwalifikacje, a to jest dla nas bardzo ważne. Burzy mózgów specjalistów z różnych działów wymagało, chociażby wykonanie lądowiska dla śmigłowców ratunkowych, znajdujące się na dachu budynku. Trzeba było rozwiązać problem wiru powietrza wytwarzanego przez śmigła, który tworzy ryzyko zdmuchnięcia osób stojących na podeście w trakcie lądowania maszyny. Proszę zwrócić uwagę, że ten budynek ma zupełnie inny wymiar, wykorzystaliśmy tam wiele ciekawych materiałów, ale zależało nam też na tym, by w żaden sposób nie konkurował on z sąsiadującym, historycznym obiektem szpitala. Wracając jeszcze do przykładu CKD pamiętajmy, że mamy do czynienia z budynkiem, którego budowa rozpoczęła się w 1974 roku, a BUDOMAL dzisiaj ten obiekt „rewitalizuje” i dostosowuje do obowiązujących przepisów i standardów. To było naprawdę skomplikowane zadanie, z którym zmierzyliśmy się w sposób perfekcyjny.
Wspomniał Pan o rewitalizacji. Firma BUDOMAL ma także niemały wkład w to, jak w ostatnich latach zmienia się Łódź. Mocno zaangażował się Pan w proces rewitalizacji – wystarczy spojrzeć na kamienice przy ul. Włókienniczej. Lubi Pan patrzeć, jak miasto pięknieje? Czy może jest inny powód ku temu, że firma angażuje się w takie przedsięwzięcia?
Przystanek mBank
Centrum biurowo-konferencyjne zlokalizowane przy ulicy Jana Kilińskiego 76 w obszarze Nowego Centrum Łodzi. Budynek zaprojektowany został przez międzynarodowe konsorcjum AHR Architects.
Budynek BRaIn
Nowy obiekt zrealizowany na zlecenie Uniwersytetu Medycznego, w którym naukowcy mogą korzystać z nowoczesnych laboratoriów badawczych, m.in. do diagnostyki molekularnej, hodowli komórkowych i badań in vitro, czy analizy białek. Obiekt realizowany w systemie „zaprojektuj i wybuduj” wspólnie z firmą Erbud jako konsorcjum.
Szpital WAM
Nowy szpitalny budynek WAM, w którym znalazły się m.in. szpitalny oddział ratunkowy (SOR), oddział intensywnej opieki medycznej (OIOM), izba przyjęć, punkt pobrań krwi, laboratorium i osiem nowoczesnych sal operacyjnych z niezbędnym zapleczem diagnostyczno-leczniczym, a na dachu lądowisko dla śmigłowców LPR.
Kocham Łódź i będę ją darzył tym uczuciem bez względu na to, jak wygląda. A jak wszyscy widzimy, wygląda coraz lepiej i bardzo mnie cieszy, że BUDOMAL dokłada do tego swoją cegiełkę. Najpierw zmienialiśmy szare blokowiska w kolorowe enklawy. Teraz intensywnie włączyliśmy się w proces rewitalizacji starych kamienic. Proszę dziś spojrzeć na ulicę Włókienniczą. Długo pracowaliśmy nad tym, aby miała przywrócony swój niepowtarzalny charakter. Nie odnawialiśmy tych budynków w skali jeden do jednego, zadbaliśmy o detale z przełomu wieku, ale wprowadziliśmy też współczesne elementy. Jeszcze do niedawna ulica Włókiennicza była ucieleśnieniem tego co złe w przestrzeni miasta, co spotkało Łódź w ostatnim półwieczu. Dziś zmieniliśmy ją w coś pięknego. Proces rekonstrukcji łódzkiej tkanki miejskiej, to nie tylko piękne fasady, to także skomplikowany i czasochłonny proces rewitalizacji społecznej. Do kompleksowo przebudowanych i odnowionych, łącznie z wnętrzami budynków, wprowadza się także nowe funkcje. Proces rewitalizacji poszerzył też nasze doświadczenia, zdobyliśmy ogrom wiedzy technicznej, z której już korzystamy, wspierając kolejne projekty inwestycyjne. BUDOMAL przywrócił także świetność i blask kamienicom przy ulicy Wschodniej, Tuwima, Sienkiewicza.
Jak obecnie wygląda sytuacja na rynku deweloperskim?
Jedni mówią, że jest dramatyczna, kompletny zastój i wstrzymują inwestycje, inni cały czas budują. Często podróżuję Aleksandrowską i widzę, że inwestycja NEOTEO też cały czas jest realizowana.
Wspomniałem już o tym, że firma BUDOMAL jest jednocześnie generalnym wykonawcą, inwestorem i deweloperem. I dzięki temu, na to, co dzieje się na polskim rynku budowlanym, mamy nieco szersze spojrzenie. Sytuacja dla wielu firm jest trudna, nie tylko z powodu drogiego pieniądza, ale także wprowadzanych przez rząd przepisów zaostrzających normy w budownictwie, chociażby z zakresu ochrony środowiska. To istotnie podraża koszty inwestycji. Zwykłemu Kowalskiemu coraz trudniej pozyskać kredyt na mieszkanie i nie byłbym nadmiernym optymistą, że wprowadzenie np. dwuprocentowych kredytów, nagle rozwiąże problem. Także samym inwestorom coraz trudniej uzyskać kredyty na finansowanie inwestycji, ponieważ banki szacują swoje ryzyko. Do tego trzeba wspomnieć o pandemii i wojnie w Ukrainie, które znacząco wpłynęły na naszą gospodarkę. Te wszystkie czynniki przekładają się na funkcjonowanie rynku nieruchomości. Tak, jak słusznie Pani zauważyła, my nie zwolniliśmy tempa robót na Teofilowie. Nasz deweloperski kompleks NEOTEO jest już ukończony. BUDOMAL jest dużym graczem na rynku, z różnorodną ofertą, więc spokojnie mogliśmy sobie pozwolić na kontynuację inwestycji.
Czy to oznacza, że niebawem ruszą kolejne inwestycje?
Dokładnie tak, kolejne inwestycje to apartamenty mieszkaniowe przy ulicy Dowborczyków oraz Targowej. I bardzo duży projekt niestandardowego obiektu w formule mixed-use przy ulicy Sienkiewicza. Być może gdzieś w Polsce istnieją już podobne obiekty, ale my-
ślę, że w Łodzi będziemy pionierami. Na dole budynku znajdą się zróżnicowane, ale właściwie dopasowane do użytkowników obiektu usługi, łącznie z restauracjami oraz część biurowa w mikro skali. Na górze zaś apartamenty, a nie mieszkania, o nowym standardzie wykończenia. I nie chodzi nam już tylko o jakość wykonania, ale też jakość mieszkania, stąd wprowadzimy przykładowo usługę concierge. Nad koncepcją tego obiektu pracowały dwa doskonałe zespoły architektów z Polski i zagranicy.
Kiedyś widziałam też plany inwestycji przy ul. Krzemienieckiej. Miała być to taka oaza dla seniorów, z wszystkimi dogodnymi dla nich usługami. Co z tą inwestycją?
Projekt jest gotowy, przygotowywaliśmy go z udziałem wybitnych francuskich specjalistów. Teraz poszukujemy podmiotów zainteresowanych funkcją operatora takiego obiektu. BUDOMAL jest firmą budowlaną, która zapewni wykonanie obiektu zgodnie ze wszystkimi standardami, odpowiednimi dla placówek medycznych, ale nie mamy kompetencji ku temu, aby zarządzać taką placówką. Dlatego dziś, celem BUDOMAL jest pozyskanie polskiego lub międzynarodowego partnera biznesowego, świadczącego kompleksową usługę dla seniorów w nowoczesnych domach opieki i specjalistycznych klinikach. Opcją uzupełniającą lub zamienną mogą być również Mieszkania dla Seniorów, czyli formuła assisted living. Wkład firmy BUDOMAL do rozmów z kontrahentem to nieruchomość, dokumentacja budowlana, ważna decyzja administracyjna (pozwolenie na budowę) i/lub generalne wykonawstwo.
Jakby Pan w jednym zdaniu podsumował te trzydzieści lat?
W jednym zdaniu nie potrafię (śmiech). Na pewno nie zmarnowaliśmy tego czasu. Zdobyliśmy masę doświadczeń, które z pewnością będziemy cierpliwie i konsekwentnie pielęgnować. Stworzyliśmy wspaniały zespół specjalistów. Mamy bardzo stabilne, solidne fundamenty do dalszych działań. A przed nami coraz trudniejsze wyzwania, bo tylko takie nas interesują, zarówno w zakresie skali, jak i komplikacji w wykonaniu. Podjęliśmy decyzję, że nie będziemy już ograniczać się w naszej działalność wyłącznie do obszaru lokalnego, w tym województwa łódzkiego. Tak było do „wczoraj”. Od dziś bardzo poważnie myślimy o współpracy na rynku ukraińskim. W przyszłość patrzę więc z optymizmem. A zerkając wstecz, pewnie znalazłoby się kilka rzeczy, które można było zrobić inaczej, lepiej, ale czasu nie cofnę. Wyciągnąłem z tego wnioski.
Na odpoczynek znajduje Pan czas?
Kiedy zaczynałem swoją zawodową przygodę, w ogóle nie myślałam o odpoczynku, liczyła się tylko praca i rozwój firmy. Dzisiaj najważniejsza jest dla mnie najbliższa rodzina. Mam też oczywiście czas na odpoczynek, który wykorzystuję na rozwój swoich pasji i zwiedzanie świata, którego zawsze byłem ciekawy i ciekaw jestem nadal. Nauczyłem się świadomie zarządzać czasem, który mam zarówno w pracy, jak i w życiu prywatnym. Najważniejsze, żeby tylko zdrowie dopisywało, jeśli ono będzie to i na przyjemności będzie więcej czasu.
Rozmawiała Beata Sakowska
Zdjęcia Paweł Keler
Włókiennicza to pierwszy taki kwartał zrewitalizowany w Łodzi kompleksowo i symbol łódzkiej rewitalizacji. BUDOMAL zrewitalizował też kamienice przy ul. Wschodniej 20, 23 i 54, Sienkiewicza 56 i 79 oraz Tuwima 33, 35 i 52. W sumie było to 14 adresów i 51 budynków.
To nie tylko budowa nowej jezdni wraz z torowiskiem tramwajowym i przystankami, ale również przebudowanie skrzyżowania z Przędzalnianą, Ozorkowską, Łęczycką i Kilińskiego. Powstanie nowe oświetlenie i sygnalizacja świetlna włączona w obszarowy system sterowania ruchem. Pojawią się elementy małej architektury, m.in. wiaty, ławki, kosze na śmieci i stojaki rowerowe. Nie zabraknie nowych drzew, krzewów i trawników. Istniejąca zieleń zostanie poddana zabiegom pielęgnacyjnym.
Łódź, ul. Beli Bartoka 24 lok. U8 42 634 05 05, 42 205 44 28 company/budomal-group/
BUDOMAL
lodz@budomal.com.pl budomal.com.pl
Firma ERBI z Łodzi już od 30 lat działa na rynku usług poligraficznych. W tym czasie została wiodącym producentem opakowań. O tym, jak udało się osiągnąć
sukces, co pomaga, a co przeszkadza w prowadzeniu biznesu, opowiada
JAKUB BIELECKI , prezes ERBI Group i główny udziałowiec firmy.
Zanim zaczniemy rozmawiać o obecnej działalności firmy ERBI, chciałbym sięgnąć do jej początków, czyli do 1993 roku kiedy powstała. Kto ją stworzył i skąd pomysł na taki profil działalności?
Firma powstała z inicjatywy Eugeniusza Bieleckiego. To jest mój stryj, a przy okazji ojciec chrzestny. Współzałożycielem był Roman Bielecki, brat bliźniak Eugeniusza. Nazwa ERBI wzięła się od skrótu ich imion i nazwiska. Było to w 1993 roku, w czasie, gdy w Polsce nie było niczego, a już na pewno nie było prywatnych drukarni. A właśnie wtedy nastąpił bum na usługi poligraficzne. Drukowało się wszystko i wszystko się sprzedawało za duże pieniądze. Marże były przyzwoite, więc biznes przynosił zyski. Udało się i działamy do dzisiaj. Od początku powstania firmą zarządzał Eugeniusz.
A skąd w ogóle pomysł na biznes drukarski, skąd firma miała pierwsze maszyny…?
Przypadek. Pojawiła się nisza na rynku, popyt na takie usługi, więc pojawili się też ludzie przedsiębiorczy, którzy wpasowali się w potrzebę rynku. Te początki trudno sobie dziś wyobrazić. Wszystko odbywało się w garażu, a drukowano na czeskiej maszynie Major. Druk był w jednym kolorze. Można powiedzieć, że to był taki trochę bardziej skomplikowany powielacz. Jeżeli chciało się coś wydrukować w czterech kolorach, to należało cztery razy puścić papier do druku. Dziś już z takich technologii się nie korzysta. Pamiętam, że w okresie chyba największego boomu poligraficznego, w samej Łodzi było zarejestrowanych około 300 firm poligraficznych. Na każdym rogu była drukarnia. Każda dawała zatrudnienie dwóm, trzem osobom, co z jednej strony było korzystne. Jednak z drugiej pojawiał się problem braku środków na inwestycje w rozwój tych drukarni, bo większość dochodów była przeznaczana na konsumpcję. Dlatego kiedy na ryku usług drukarskich doszło do spadku wysokości marży, a tym samym zmniejszyła się ich produktywność i zaczę-
ło brakować środków na bieżącą działalność, nastąpił krach. Na dodatek zamawiający chcieli usług w lepszej jakości. Poza pojedynczymi przypadkami większość tamtych drukarni już nie istnieje. Pewnie jakiś wpływ na tę sytuację wywarł też problem braku sukcesji. Młodzi ludzie nie chcieli przejmować po rodzicach biznesu, w który trzeba było sporo zainwestować.
Problem braku sukcesji jest aktualny także dziś.
To prawda. Niewielu z tych, którzy w latach dziewięćdziesiątych zaczynali swoje biznesy potrafili przekazać je następcom. I niekoniecznie chodzi tu o brak sukcesorów w rodzinie, bo przecież zawsze można sprzedać firmę komuś, kto ją będzie chciał dalej prowadzić. Trzeba tylko wiedzieć kiedy to zrobić, a u nas zawsze brakowało i chyba wciąż brakuje planu na kontynuację biznesu. Większość prowadzi go do zamknięcia, do chwili, kiedy upadną albo stwierdzą, że już nie mają sił na dalszą walkę.
W przypadku ERBI ten plan chyba był, bo dzisiaj po trzydziestu latach jest to jeden z wiodących producentów opakowań na polskim rynku. Co najbardziej wpłynęło na rozwój firmy i jej sukces rynkowy – inwestycje, jakość produkcji, determinacja jej założycieli, czy działania podejmowane już bezpośrednio przez Pana?
Z wykształcenia jestem historykiem i wszystkiego, co wiem o tym biznesie, nauczyłem się tutaj. Daleki jestem od tego, żeby mówić o tym, że osiągnąłem sukces. Rozwijamy się, zwiększamy portfel zamówień, zatrudniamy spory zespół. Po prostu jesteśmy tu, gdzie jesteśmy i myślę, że to splot wielu różnych zdarzeń i szczęścia, które w biznesie jest nieodzowne. Poza tym, choć pewnie wyda się to dziwne, dla mnie nigdy nie było najważniejsze samo zarabianie pieniędzy. Zawsze celem było budowanie i rozwój firmy, a nie spoczywanie na laurach i liczenie pieniędzy na koncie. I choć z perspektywy czasu widzę, że to rozwiązanie ma też minusy, to wciąż jest mi bliskie.
Jakie minusy?
W biznesie bardzo ważny jest aspekt finansowy. Na rozwój firmy trzeba mieć pieniądze. Bez nich trudno jest też motywować ludzi do wydajniejszej pracy.
Na czym polega rozwój takiej firmy jak ERBI? Na inwestycjach w nowoczesny sprzęt i wydajniejszą organizację pracy, czy na czymś innym?
Kiedyś motorem naszego rozwoju był zakup nowoczesnych maszyn. Teraz rozwój firmy zależy przede wszystkim od jej organizacji i ludzi, którzy wiedzą, jak firmę prowadzić. Oczywiście maszyny są ważne, ale bez właściwej organizacji pracy i kompetentnego zespołu nie będzie sukcesu. Maszynę można kupić w każdej chwili, ale przecież ktoś przy niej musi pracować i nie może to być nikt przypadkowy. A rynek pracy pozostawia dziś wiele do życzenia. Coraz trudniej znaleźć ludzi mądrych, technicznych i chcących pracować na produkcji. To ciężka praca w systemie zmianowym. Nie każdemu to odpowiada. Poza tym w poligrafii zarobki wciąż nie są adekwatne do umiejętności.
„
Dla mnie nigdy nie było najważniejsze samo zarabianie pieniędzy. Zawsze celem było budowanie i rozwój firmy.
„
Można je przecież podnieść.
To niemożliwe, marże są już na takim niskim poziomie, że brakuje na podwyżki. W Polskiej Izbie Druku pracujemy nad tym, żeby pokazać naszym kontrahentom, że cena nie może być jedynym warunkiem zamówienia. Równie ważne są jakość, produktywność, terminowość i inne elementy działalności, które bezpośrednio wpływają na cenę.
Może sztuczna inteligencja pomoże obniżyć koszty?
Oczywiście idziemy w robotyzację. Automatyzację możemy zastosować na przykład przy montażu, ale drukarza nie da się zastąpić. On musi stanąć przy maszynie, widzieć co drukuje, wydrukować i na dodatek musi sam ocenić, czy jest to dobrze wydrukowane. To prawdziwy, choć niedoceniany fach! Drukarz musi myśleć, mieć dużo zdolności manualnych i musi jeszcze posiadać smykałkę do tej roboty. To człowiek, który potrafi zdecydować, czy coś jest dobre, czy należy to dopracować. Jestem pewien, że jeszcze przez wiele lat drukarza nie zastąpi żaden operator.
Pan trafił do firmy kilka lat po jej założeniu i rozpoczął pracę właśnie jako drukarz. Sam Pan tak wybrał, czy decyzję podjęła rodzina, bo warto wspomnieć, że ERBI to rodzinna firma?
To dosyć burzliwa historia, nie starczy nam czasu na opowiedzenie tego.
Spróbujmy...
Akurat byłem na ostatnim roku historii na Uniwersytecie Łódzkim. Pisałem pracę magisterską, miałem mało
zajęć i sporo wolnego czasu. Pracowałem tu i tam, ale szukałem jakiegoś poważniejszego zajęcia. Było ciężko – bezrobocie wynosiło wtedy pewnie ze trzydzieści procent. Nie tak, jak dzisiaj, że składa się CV, a na drugi dzień albo jeszcze tego samego, dostaje pracę. Pierwszą osobą, do której się zwróciłem w tej sprawie był mój chrzestny. Zapytałem go, czy może zna kogoś, kto może zna kogoś innego, kto chciałby mnie zatrudnić?
Przez dłuższy czas była cisza, aż któregoś dnia wrócił z propozycją, że może bym był zainteresowany pomóc mu prowadzić drukarnię, a z czasem ją przejął. Krótko mówiąc miałem się uczyć zarządzania firmą od samego dołu. To był taki tradycyjny model oparty na przekonaniu, że jeżeli czegoś nie umiesz, to wszyscy cię oszukają, zrobią w konia i nic ci się nie uda. Więc jak już zdobędziesz fach i zostaniesz drukarzem, to może jednak coś z ciebie w przyszłości będzie. Podjąłem to wyzwanie. Jako drukarz przepracowałem ponad dwa lata, a że potrzeba było firmę rozwijać i pozyskiwać nowe zlecenia, a ja miałem doświadczenie techniczne, to zostałem dyrektorem techniczno-handlowym. Można powiedzieć, że tak to się zaczęło.
Jest Pan zwolennikiem takiej nauki zarządzania od samego dołu?
Nie. Wtedy tak się robiło, ponieważ firmy nie stać było na zatrudnienie pracownika. Trzeba było być takim obrotowym – wszystko umieć i na wszystkim się znać. Poza tym na rynku nie było fachowców. Kiedy kupiliśmy pierwszą poważną maszynę, to sami musieliśmy ją uruchomić. I w takich momentach wiedza techniczna się przydawała. Natomiast dziś większe podstawy do zarządzania firmą dają studia kierunkowe, na przykład ekonomiczne, handlowe czy prawnicze. Wiedza techniczna, którą zdobyłem będąc drukarzem, pomaga mi w niektórych sytuacjach, szczególnie kiedy z kimś rozmawiam o produkcji, bo znam temat i nie dam sobie wmówić głupot, natomiast na niewiele mi się przydaje w praktyce, ponieważ współczesne maszyny są bardzo zaawansowane technicznie i wymagają znacznie bardziej kompetentnych fachowców. Ale jest też druga strona medalu. Trudno mi zaakceptować sytuację, gdy młody człowiek stojący dziś na początku swojej zawodowej drogi mówi mi, że chciałby od razu być menedżerem.
Dlaczego?
Ponieważ uważam, że najpierw trzeba udowodnić swoją przydatność. Pokazać pracowitość i zaangażowanie. Następnie warto nauczyć się praktycznych rzeczy, na przykład budowania relacji, zarządzania ludźmi czy zarządzania produkcją. I jeżeli to zrobimy, to wtedy możemy zacząć myśleć o dyrektorskim fotelu. Choć to podstawy to jednak młodzi ludzie mają z tym kłopot.
Może dlatego, że dziś nie ma dwudziestoprocentowego bezrobocia…
No tak i skoro mogą wybierać, gdzie chcą pracować i co robić, to nie możemy im z tego czynić zarzutów. Natomiast nigdy nie zgodzę się z ich totalną nonszalancją, brakiem myślenia o przyszłości i brakiem szacunku do pracy. Młodzi nie respektują zawartych umów, do niczego się nie przywiązują i mają wszystko gdzieś. Podejmują pracę, a po dwóch, trzech tygodniach ją porzucają. W porządku. Masz prawo się rozmyślić. Jesteś młody, szukaj swojej drogi, ale nie w ten sposób.
O współczesnym rynku pracy moglibyśmy jeszcze długo rozmawiać. Wróćmy jednak do firmy ERBI. W 2008 roku zdecydowaliście się Państwo ukierunkować produkcję na farmację. To chyba była przełomowa decyzja, ponieważ firma zaczęła się dynamicznie rozwijać.
To ukierunkowanie nastąpiło niejako siłą rozpędu. Na początku byliśmy otwarci na wszystkie zlecenia. Drukowaliśmy gazety, opakowania, wizytówki. Tak samo było z innymi łódzkimi drukarniami. Później zaczęliśmy się rozglądać za specjalizacją, a po przejęciu firmy zauważyłem, że warto mocniej związać się z branżą farmaceutyczną.
W jaki sposób został Pan właścicielem ERBI?
Odkupiłem ją od stryja. Prowadziłem wtedy własne studio graficzne, a naszym głównym klientem było właśnie ERBI. Stryj chciał już odpocząć i zaproponował, żebym przejął ten biznes. Tym bardziej że firma stanęła trochę w miejscu i trzeba było zdecydować co dalej. Spotkaliśmy się, pogadaliśmy i ustaliliśmy cenę. To była też szansa dla mnie, bo wszystko odbyło się na bardzo korzystnych warunkach, a ja nie musiałem wykładać ogromnych pieniędzy. Sukcesja przebiegła bez emocji, a każdy z nas zyskał. Po przejęciu jeszcze przez kilka lat pracowaliśmy razem.
Tak to dziś widzę. A przy tym sukcesja w ostatnim momencie, ponieważ na rynku zaczęło być ciężko. Marże zaczęły lecieć na łeb na szyję, a wymagania szły w drugą stronę. Firma była zbyt mała, żeby to udźwignąć. Kiedy ją przejąłem, wymagała natychmiastowej reorganizacji, a do tego ogromnych środków inwestycyjnych. Zainwestowałem w ERBI wszystko, co miałem, a nawet więcej. Dla młodego człowieka to były takie pieniądze, o których nawet nie śniłem. Musiałem je spłacać przez wiele lat. Do tego szwankowała organizacja pracy. Firma dynamicznie zaczęła rosnąć i musiałem się zdecydować na specjalizację.
Dlatego podjął Pan decyzję o związaniu się z farmacją?
Tak, a z perspektywy czasu widać, że był to słuszny wybór. Jednym z naszych głównych klientów była właśnie firma z branży farmaceutycznej i to zdecydowało. Wtedy biznes farmaceutyczny wyróżniał się na tle innych. Był poukładany, czysty i pozbawiony tandety. Decyzja wiązała się z ryzykiem, ale ją podjąłem. Mieliśmy maszynę drukującą w dwóch kolorach. Dokupiłem nową, na której mogliśmy drukować w pięciu kolorach z lakierem. Wydajność drukarni wzrosła czterokrotnie. Do tego kupiliśmy jeszcze kilka dodatkowych urządzeń, które wspomagały druk. Pojawił się problem, ponieważ nie mieliśmy operatorów do ich obsługi i trzeba się było wszystkiego samemu nauczyć. To były dwa lata w stresie. Sam siebie pytałem czy dobrze robię. Każda reklamacja to były nerwowe chwile. Maleńka firma, a konkurencja ogromna. Wystarczył jeden błąd i nie byłoby nas.
Ryzyko się opłaciło.
Można tak powiedzieć. Dziś dziewięćdziesiąt siedem procent naszej produkcji trafia do branży farmaceutycznej.
Co Pana zdaniem, decyduje o tym, że firma staje się liderem w branży? Nowoczesne maszyny, jakość i efektywność produkcji, regularny rozwój, czy może jeszcze coś innego?
Najważniejsi są ludzie, którzy zarządzają firmą. Ja nigdy nie patrzę na konkurencję z perspektywy skali ich produkcji czy posiadanych maszyn. Zawsze staram się widzieć ją przez pryzmat osoby, która podejmuje decyzje. Mały producent z mądrym prezesem może być dla mnie groźniejszy niż gigant, którym kieruje głupi menedżer. Jeżeli na górze mamy osoby niekompetentne, to nawet najlepiej zorganizowaną strukturę dosięgnie kiedyś kryzys. I nie chodzi mi o właściciela firmy, ale osobę zarządzającą. A zatem jeżeli firmą kieruje mądry menedżer, to będzie się on otaczał mądrymi ludźmi. Ale jeśli na górze jest idiota, to obok niego będą wyłącznie tacy, których uzna za głupszych od siebie. Taka struktura jeszcze
przez jakiś czas będzie działała, ale jej przyszłość widzę w czarnych kolorach. To zresztą nie dotyczy tylko biznesu. Taką samą sytuację mamy w polityce i gospodarce.
Ale właściciele boją się oddać stery rodzinnej firmy osobie spoza rodziny...
I to największa bolączka naszych rodzinnych firm. Bo co jest gorsze: niekompetentny właściciel czy kompetentny menedżer? Odpowiedź jest oczywista.
Kilka lat temu przekształcił Pan ERBI z rodzinnej firmy w grupę produkcyjną świadczącą kompleksowe usługi. Trzy firmy, które się uzupełniają…
Teraz już cztery. Na początku miałem drukarnię i studio graficzne. Następną naszą firmą był Digital Packaging, czyli produkcja opakowań w technologii cyfrowej. Krótsze serie, ale w tej samej jakości co druk offsetowy. Od niedawna mamy w grupie czwartą firmę PromoPak, również jako oddzielną spółkę, która zajmuje się termoformowaniem, czyli produkcją plastikowych opakowań, tak zwanych wyprasek. Mając w grupie cztery firmy o różnym profilu, możemy dać klientowi wybór. Jeżeli chce u nas tylko coś zaprojektować, to korzysta ze studia. Potem może zabrać projekt i iść do dowolnej drukarni. Jeżeli chce tylko coś wydrukować, to umożliwiamy mu to. Nie musi wtedy korzystać z usług studia. I tak dalej. Poza tym spięcie wszystkich firm w Grupę ERBI to też działanie marketingowe. W ten sposób nasi klienci wiedzą, że pod jednym dachem jest kilka podmiotów, które razem wykonają komplementarną usługę. No i będąc dużą grupą łatwiej jest czasami sięgnąć po duży kontrakt.
Firma straciła rodzinny charakter, czy w dalszym ciągu jest taką?
Jedynym udziałowcem ERBI Group jestem ja, więc wciąż jest to biznes rodzinny, a kapitał wyłącznie polski. Natomiast myślę, że sformułowanie „firma rodzinna” powinno ewoluować, bo nam się ta nazwa kojarzy z małą, jedno lub kilkuosobową działalnością. W Polsce mamy bardzo dużo firm rodzinnych, które są dużymi koncernami. Rozwijając się zaczynają one przypominać małe korporacje. Taką firmą nie da się zarządzać tak samo, jak firmą kilkuosobową
A co według Pana jest największym problemem, który hamuje rozwój małych rodzinnych firm?
Największym kłopotem w momencie założenia firmy przez kogoś, kto zna się na przykład na drukowaniu jest to, że on cały czas skupia się tylko na tym, żeby produkować. A tu potrzeba kogoś, kto się zajmie zarządzaniem i sprzedażą usług. To są dwa różne światy. Niewielu potrafi, produkować, być marketingowcem i zarządzać. I właśnie wtedy pojawiają się problemy.
Świadczycie dziś usługi dla wielu klientów, zarówno lokalnych podmiotów, jak i globalnych koncernów. Zdradzi Pan, z kim współpracujecie czy to tajemnica handlowa?
Nie chciałbym przytaczać nazw firm, z którymi współpracujemy, bo nie wiem, czy one sobie życzyłyby tego. Natomiast faktycznie mamy klientów o różnym potencjale, zarówno tych globalnych, jak i lokalnych. Staramy się dywersyfikować produkcję również pod tym kątem, choć trzeba przyznać, że przede wszystkim skupiamy się na średnich i dużych firmach.
Łódzkich firmach farmaceutycznych też?
Tak się poukładało, że z Łodzi mamy niewielu klientów.
Trzy lata temu firma przeniosła się do nowej siedziby przy ulicy Niciarnianej 54. Również tutaj trafiła cała produkcja. To docelowe miejsce ERBI?
Trudno powiedzieć co będzie dla nas docelowe w dalszej perspektywie. Teraz wynajmujemy od firmy Panattoni około siedem tysięcy metrów kwadratowych. Wiemy już, że jest to za mało i niebawem będziemy potrzebować większej przestrzeni, ale w najbliższym czasie nie planujemy przeprowadzki.
Porozmawiajmy chwilę o przyszłości ERBI. Wiem, że wkrótce wystartujecie z kolejnym dużym projektem. Powie Pan o nim czy jeszcze za wcześnie?
Nie będę odkrywał wszystkich naszych kart, więc powiem tylko tyle, że w tym roku doszła nam jedna firma do grupy, ale mam nadzieję, że do końca roku uda nam się pozyskać kolejną. Nad tym właśnie pracujemy.
Firma ERBI i Pan osobiście, angażujecie się w różnego rodzaju działalności prospołeczne. Wspieracie łódzki sport, sponsorujecie działalność fundacji, finansujecie targi. Skąd taka potrzeba wspierania różnych inicjatyw niezwiązanych z Państwa działalnością?
W którymś momencie zorientowałem się, że nasza firma jest bardziej rozpoznawana w Niemczech niż w Łodzi. Nawet nasza lokalna konkurencja nie znała nas. Niska rozpoznawalność na łódzkim rynku wpływała także na problemy z zatrudnieniem pracowników. Nie wiedzieli czy jesteśmy poważną firmą i czy warto wiązać się z nami zawodowo. Doszliśmy zatem do wniosku, że czas zacząć się pokazywać tu i tam. Jesteśmy sporą firmą, świadczymy usługi poważnym kontrahentom i warto o tym mówić. Zaczęliśmy od współpracy z Widzewem Łódź, a później pojawił się Orzeł Łódź. Z dużym zaangażowaniem wspieramy Widzew Futsal i naszych rugbystów. Analogicznie było w kwestii targów i fundacji.
Zatrzymajmy się przy tematyce sportowej, a dokładnie przy rowerach. Be-Bike to łódzka marka dwóch sklepów
rowerowych, a przy okazji fragment Państwa działalności. Ma coś wspólnego z ERBI?
Z ERBI nie, ze mną tak. Mam w Be-Bike połowę udziałów. To ciekawy projekt, który dynamicznie się rozwija. Zawsze chciałem zrobić coś, co będzie związane ze sportem, stąd rowery i salony rowerowe. Na razie są dwa – przy Krzemienieckiej i Rokicińskiej. Prowadzi to wspólnik, ponieważ ja mam inne obowiązki. Staram się pomagać w miarę możliwości i coś doradzić, natomiast nie wtrącam się w bieżącą działalność. Dodam, że bardzo mi się podoba model biznesu, w którym kapitał łączy się z wiedzą techniczną, w tym przypadku dotyczącą rowerów. Jeżeli jeszcze między wspólnikami jest zaufanie, to niczego więcej nie trzeba, żeby odnieść sukces.
Rowerowy biznes ma potencjał?
Działamy już kilka lat i powiedziałbym, że dynamika rozwoju jest bardzo interesująca. Proszę pamiętać, że przez ostatnie trzy lata mieliśmy bardzo niepewne czasy. Pandemia, teraz kryzys i inflacja… No a tam w weekendy można czasami zobaczyć kolejkę przed sklepem, jak za PRL-u. Udało nam się w krótkim czasie zdobyć rynek. Patrzę na to z optymizmem.
Pan udziela się także społecznie w różnych organizacjach. Wchodzi Pan w skład zarządu ECMA POLSKA Związek Pracodawców Przetwórców Kartonu i Ich Dostawców, a także Polskiej Izby Druku. Skąd taka potrzeba działania?
Cieszę się, że mogę działać w tych organizacjach. Tym bardziej że zależy mi na integracji naszej branży. Wzorem jest dla mnie rynek niemiecki, gdzie takie organizacje są bardzo popularne. U nas jest odwrotnie. Boimy się, że ktoś nam będzie patrzył na ręce, albo że ukradnie jakieś know-how… Wszyscy rywalizują ze wszystkimi, a przecież korzystniej jest ze sobą współpracować niż walczyć. I nie chodzi o to, że podzielimy między siebie rynek, uzgodnimy ceny i nie będziemy sobie wchodzić w drogę. Konkurencją dla siebie powinniśmy być zawsze, na przetargach nikt przecież nie będzie odpuszczał, a mimo tego powinniśmy rozmawiać o kluczowych sprawach.
Na przykład o jakich?
Choćby o granicach, których nasi klienci nie powinni przekraczać, o tym co jest dopuszczalne i etyczne w naszym biznesie, a co nie. Choć znamy się, to nie potrafimy wspólnie pracować dla naszego wspólnego dobra. Właśnie tego mi brakuje, a działając w różnych organizacjach, próbuję to zmieniać.
Rozmawiał Robert Sakowski
Zdjęcia Justyna Tomczak
Ciekawa świata i ludzi. Może realizować się w każdej przestrzeni, którą sobie wymarzy. Doskonale spełnia się w wielu życiowych rolach. Przeżywa drugą młodość i czerpie z życia, ile się da. Zapraszamy na spotkanie z MAGDALENĄ KUMOREK , aktorką, piosenkarką, trenerką, a niebawem też coachem.
Lubi Pani przyjeżdżać do Łodzi?
Tak, lubię. Taką mam też pracę, że często podróżuję i bywam w różnych miejscach, w dużych miastach i mniejszych miejscowościach. A w Łodzi faktycznie ostatnio bywałam każdego miesiąca. Gram jedną z ról w cudownej sztuce „Niepamięć” zrealizowanej w koprodukcji dwóch teatrów: warszawskiego Garnizonu Sztuki i łódzkiego Teatru im. Jaracza.
Jak Pani postrzega miasto?
Prawdę mówiąc, jak przyjeżdżam do pracy w teatrze, to nie mam czasu na jego zwiedzanie. Po spektaklu wracam do domu, do moich dzieci. Słyszałam od znajomych, że to miasto pełne pięknych parków i przyznam szczerze, że nigdy bym z tym Łodzi nie skojarzyła, więc muszę to jakoś nadrobić. Fascynują mnie także łódzkie murale, o których mówi się wiele dobrego. Już od dawna obiecuję sobie, że gdy pojawię się tu z kolejnym projektem, na pewno znajdę czas na to, aby zobaczyć choć fragment Łodzi.
Zapraszam serdecznie, chętnie Panią oprowadzę.
Dziękuję za zaproszenie.
W Łodzi widziałam już Panią w kilku rolach – aktorki, wokalistki i prezenterki. Życie wymusiło tyle ról, czy to świadomy wybór. Z którą z nich Pani najbardziej po drodze?
Ze wszystkimi, nie lubię się ograniczać. Ciągle potrzebuję nowych wyzwań. Samo aktorstwo jest niezwykle pojemne i daje mi wiele możliwości, z których chętnie korzystam. A że mam również inne talenty, w tym wokalny,
W mojej zawodowej karierze przerobiłam
już takie momenty, gdy telefon w ogóle nie dzwonił i takie, gdy przez dwadzieścia
pięć dni w miesiącu praktycznie nie schodziłam z planu filmowego.
„
więc i w tym kierunku cały czas się rozwijam, angażuję i tworzę nowe projekty. Kilka lat temu ktoś zaproponował mi także wystąpienie na scenie podczas konferencji i podzielenie się wiedzą o tym, jak radzić sobie z emocjami. Potem przyszedł czas na szkolenia z wystąpień publicznych. Faktycznie, jak tak spojrzeć to jest tego sporo, ale wszystkie działania koncentrują się w obrębie szeroko pojmowanych umiejętności aktorskich.
To kiedy Pani odpoczywa?
To jest to, nad czym mocno pracuję, żeby w tym wszystkim naprawdę wygospodarować czas na odpoczynek. Cały czas się tego uczę.
Nie wspomnieliśmy jeszcze o jednej życiowej roli – matki. Z tego co wiem, to narodziny dzieci w niemałym stopniu wpływały na Pani zawodowy rozwój?
Wie pani, że jak byłam dziewczynką, nigdy nie marzyłam o rodzinie, o tym, że będę matką, żoną. Tego nie było w moich planach. Ale jest takie ładne powiedzenie: „Chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz mu o swoich planach”. I szybko wyszłam za mąż, urodziłam najpierw syna, potem córkę. Dziś syn ma dziewiętnaście lat i staje się zupełnie samodzielny, córka jest trochę zbuntowaną nastolatką, a ja mam coraz więcej czasu na realizację wszystkich moich planów. Przeżywam drugą młodość w momencie, kiedy moje koleżanki ze studiów, wychowują małe dzieci. I to jest fantastyczne. Mogę realizować się w każdej przestrzeni, którą sobie wymarzę.
Wspomniała Pani o marzeniach, to skoro nie rodzina, to pewnie aktorstwo było jednym z nich?
Nie do końca. Od dziecka uczyłam się gry na fortepianie, uczęszczałam na lekcje śpiewu i tańca. Na scenie występowałam od szóstego roku życia. I wszyscy byli przekonani, że dalej będę się kształcić w kierunku muzycznym. Mając szesnaście lat stwierdziłam, że absolutnie gra na fortepianie to nie jest moja przyszłość. Nie mam takiego typu charakteru, że mogłabym siedzieć godzinami i ćwiczyć do perfekcji. I nie kręci mnie to również jako środek wyrazu. Długo nie szukałam nowego pomysłu na życie. Stwierdziłam, że moim jednym wyborem może być szkoła aktorska, a wypracowane w dzieciństwie
talenty, tylko będą moim atutem przy zdawaniu egzaminów. Nie myliłam się, dostałam się do szkoły aktorskiej za pierwszym razem.
Te talenty muzyczne to dar od rodziców?
Moi rodzice obydwoje byli inżynierami i raczej nie przejawiali muzycznych pasji. Za to kuzyn mojej mamy jest śpiewakiem operowym i na jakiejś rodzinnej imprezie zabrał mnie na spacer po torach. Miałam wtedy sześć lat i w pewnym momencie z nudów zaczęłam śpiewać. Potem bawiliśmy się w powtarzanie melodii. Po powrocie ze spaceru podszedł do mojej mamy i powiedział, że musi mnie zapisać do szkoły muzycznej, bo mam doskonały słuch i szkoda by było, żeby dziecko się zmarnowało. W szkole muzycznej zaproponowano grę na skrzypcach, ale mama uparła się, że będę grać na fortepianie. Na całe szczęście, ponieważ skrzypiec bym nie zniosła w żadnym wypadku.
Ponoć sama chętnie do szkoły chodziłam, ale trudno mi w to uwierzyć, bo szybko zorientowałam się, jaka to orka. Moja mama pochodzi z takiej rodziny, w której jak ktoś za coś się zabiera, to musi to robić dobrze, rzekłabym nawet perfekcyjnie. Więc jak usłyszała, że żeby odnieść sukces, trzeba ćwiczyć nawet po sześć godzin dziennie, to praktycznie żadnego weekendu wolnego nie miałam. Za to dzisiaj wykorzystuję moją edukację muzyczną w stu procentach. Śpiewam, komponuję, tworzę własne projekty muzyczne.
Rozbudza Pani te pasje także w swoich dzieciach?
Syn Franek sam je w sobie rozbudził. Mój były mąż też jest muzykiem, kompozytorem. Kiedyś zabraliśmy naszego wówczas czterolatka na koncert. Franek dostrzegł stojącą na scenie perkusję i kolega zapytał, czy chce sobie pograć. To było dość ryzykowne posunięcie, bo co by się stało, gdyby dziecko przebiło membranę w bębnie. Franek chwycił pałkę i zaczął stukać do rytmu. Po koncercie mąż kupił mu szybko zestaw na Allegro za grosze, żeby w ogóle zobaczyć, czy faktycznie go to zainteresuje. Postawiliśmy go w pokoju i nasze dziecko zniknęło. Franek skończył szkołę muzyczną w klasie perkusji, świetnie gra na fortepianie, improwizuje. Z córką było podobnie. Ona też chłonęła nas, jeździła na nasze koncerty i okazało się, że świetnie śpiewa. Jest po sześciu latach w szkole pierwszego stopnia w klasie fortepianu, ale nie chce kontynuować już nauki w tym zakresie, chce uczyć się śpiewu. Super, niech się rozwija. Trzeba dzieciom dać podążać własną drogą.
Teraz chciałabym Panią zapytać o wspólny projekt muzyczny z Trio Tubis, z którym koncertuje Pani między innymi w Łodzi. To tylko okazjonalna przygoda?
Projekt „Komeda. Perspektywa Nova” realizujemy okazjonalnie, ale za to z wielką przyjemnością. Tubis Trio to fantastyczny skład, fenomenalnie bawiący się na scenie, otwarty na to, co dzieje się w danym momencie, niechowający się za nutami i formą. I za to im bardzo dziękuję, bo wrażeń, których jestem głodna za każdym razem dostarczają mi w nadmiarze.
I tych wrażeń zapewne także aktorstwo dostarcza Pani mnóstwo. Czym jest ono dla Pani?
Uprawiam ten zawód dlatego, że bardzo mnie ciekawi istota ludzka i im więcej różnych trudnych ról zagrałam, w im większy projekt wchodzę, tym coraz bliższe jest mi
to powiedzenie, że nic co ludzkie nie jest mi obce. Każdy z nas, każdy literalnie nosi w sobie wszystkie możliwe rozwiązania i te najfajniejsze ku stawaniu się wspaniałym człowiekiem i te najgorsze. I tak naprawdę tylko sytuacja, w jakiej jesteśmy stawiani, okoliczności i filtr, przez który w danym momencie patrzymy determinuje to, jak się zachowujemy. Dlaczego tak myślę? Przez kilka lat grałam Lady Makbet i wszyscy myślą, że to zła kobieta była. Natomiast przy okazji pracy nad tym przedstawieniem z reżyserką Agatą Dudą-Gracz doszłyśmy do wniosku, że ona wszystko, co robiła, robiła z miłości do Makbeta i z wiary w wielkość tego człowieka. I czym wobec tej wielkiej wiary okazywało się zabicie jednego, drugiego, czy piątego człowieka. Niczym. Ona wierzyła, że on może być wspaniały, może być królem. Proszę zwrócić uwagę jak takie podejście zmienia perspektywę. Ile razy my dokonujemy w różnych sytuacjach życiowych wyborów. Potem ktoś patrząc z boku, zastanawia się, jak w ogóle mogliśmy się tak zachować. I my zawsze na to znajdziemy odpowiednie wytłumaczenie. Aktorstwo jest dla mnie ciągłym poszukiwaniem odpowiedzi na egzystencjalne pytania.
Wiąże się także ze sławą, w której można się zatracić.
Zatracenie mi raczej nie grozi. Kiedyś drażniła mnie moja rozpoznawalność. To, że jak szłam ulicą, czy weszłam do sklepu, to ludzie szeptali – to ta aktorka. Dziś mówię sobie, że to bonus mojej pracy, przecież jakbym była księgową, to nikt by mnie na ulicy nie zaczepiał. Nie mam też absolutnie takiej potrzeby, żeby po sobie coś pozostawić, żeby zagrać taką rolę, którą wszyscy na zawsze zapamiętają, albo ktoś zechce napisać o mnie książkę. W mojej zawodowej karierze przerobiłam już takie momenty, gdy telefon w ogóle nie dzwonił i takie, gdy przez dwadzieścia pięć dni w miesiącu praktycznie nie schodziłam z planu filmowego, a moja córka miała wówczas tylko trzy miesiące.
Czy było to podczas realizacji niezwykle popularnego serialu „Przepis na życie”?
Dokładnie tak. Moja mama przywoziła mi córkę na plan, bym mogła ją nakarmić. Tam na planie w ogóle panowała niesamowita atmosfera. Pozytywna energia udziela się wszystkim, był nawet moment, że reżyser gotował nam posiłki. Tę dobrą energię udało nam się przenieść na telewizyjny ekran, dlatego serial cieszył się taką popularnością.
A Pani wszystkim zaczęła kojarzyć się z Anką, taką dziewczyną z sąsiedztwa.
I to mnie zaczęło nieco męczyć, dlatego odpuściłam na pewien czas filmowe role. Po „Przepisie na życie” otrzymywałam jedynie propozycje zagrania dziewczyn podobnych do Anki, a to mnie już w ogóle nie interesowało. Wiedziałam, że nie wykreuję już lepszej postaci, a gorzej grać nie chciałam. Marzyła mi się rola złej kobiety, takiej zołzy. Chyba każda aktorka i każdy aktor marzy, by grać role różne od scenicznego emploi. Tylko tak w tym zawodzie możemy się rozwijać.
I postanowiła Pani rozwijać się na teatralnej scenie?
Tak, choć wszyscy uznali, że w ogóle przestałam grać, ja tymczasem spełniałam i nadal spełniam się w teatrze. To zupełnie inny świat niż ten filmowy. Tam jestem z moimi bohaterkami zdecydowanie dłużej, przez cały czas mogę udoskonalać swoją postać. I to jest fantastyczne. Absolutnie nie siedziałam z założonymi rękami przez
ten czas, czekając na fantastyczną filmową rolę. Napisałam także one woman show „Madaleine”, na który składają się historie z życia wzięte i te utkane z mojej wyobraźni. I tam gram, kogo chcę, spełniając swoje artystyczne pragnienia. Postawiłam sobie poprzeczkę wysoko, bo przez ciut ponad godzinę wcielam się w dwanaście różnych kobiet, które zapraszają widza do swojego świata. Ponadto śpiewam swoje piosenki, akompaniując sobie na fortepianie. A przede mną jeszcze wiele ról, na które mam apetyt. Teraz piszę scenariusz nowej sztuki dla czterech kobiet. Ponieważ nie jestem zobligowana żadnym kontraktem w tym zakresie, piszę wówczas, gdy czuję wenę. Będzie to sztuka traktująca o trudnych sprawach, o których bez wątpienia trzeba mówić głośno, ale dająca nadzieję, niepozostawiająca widza w sytuacji, z której nie ma wyjścia. Wyjście zawsze jest, tylko czasami trzeba je wskazać. Wierzę, że znajdzie się teatr, który tę sztukę wystawi.
Gdy skończyłam czterdzieści lat uświadomiłam sobie po przebytej terapii i wielu medytacjach, że warto otworzyć się na to, co los przyniesie. Nie odmawiać udziału w telewizyjnym show, czy w reklamie, co skutecznie czyniłam przez ostatnie lata, nie przyjmując żadnej z ofert.
Dokładnie planuje Pani swoją przyszłość, czy zdaje się na to, co los przyniesie?
W kwestiach finansowych raczej dokładnie planuję, ponieważ samotnie wychowuję dwoje dzieci i muszę im jakiś byt zapewnić. Za to, gdy skończyłam czterdzieści lat, uświadomiłam sobie po przebytej terapii i wielu medytacjach, że warto otworzyć się na to, co los przyniesie. Nie odmawiać udziału w telewizyjnym show, czy w reklamie, co skutecznie czyniłam przez ostatnie lata, nie przyjmując żadnej z ofert. Dzisiaj już wiem, że może to być zupełnie nowe doświadczenie, z którego mogę wiele wynieść dla siebie. Mówią, że mądrości nabywamy z wiekiem.
W czym Pani pomaga medytacja?
Medytacja to dla mnie taki czas, kiedy chcę się zatrzymać. Medytuję i ćwiczę codziennie rano. Spotykam się w ciszy ze sobą, by wiedzieć, kim jestem i czego chcę. A chcę mieć realny wpływ na swoje życie. Jeśli obudzę się w słabszym nastroju, co mi się czasem zdarza, to wiem, że tylko ja jestem za to odpowiedzialna.
Co w najbliższych planach?
Nieustanny rozwój i praca nad sobą. Od października zaczynam studia podyplomowe z coachingu na Akademii Leona Koźmińskiego. Dzisiaj już wiem, że mogę rozwijać się nie tylko jako aktorska, piosenkarka, ale przede wszystkim człowiek. Człowiek ciekawy świata i drugiej osoby.
Rozmawiała Beata Sakowska
Zdjęcia Justyna Tomczak
O trudnych początkach tworzenia hotelowej marki, o wyzwaniach, trudnościach i wielkiej satysfakcji z działalności hotelu, a także o celebracji jubileuszu opowiada
KATARZYNA MYSZKA , łodzianka, Prezes Zarządu spółki Film Hotel.
Dziesięć lat to kamień milowy w historii każdej działalności. Ale ciężka praca zwykle rozpoczyna się na długo przed oficjalnym startem. Jak Pani wspomina same początki, jeszcze zanim otworzyliście hotel?
To był bardzo intensywny czas, mieliśmy sporo wyzwań. Po pierwsze w Polsce nie było wówczas żadnego hotelu marki DoubleTree by Hilton, musieliśmy przecierać szlaki. To niosło za sobą dużo pracy. Dla przykładu musieliśmy opracować tłumaczenia na język polski wszystkich materiałów hotelowych. Znaleźć i zaakceptować z siecią DoubleTree by Hilton dostawców wyposażenia, opracować regulaminy, procedury, materiały graficzne itd. Taka praca u podstaw na pewno była wymagająca, ale z drugiej strony pozwoliła nam wgryźć się w szczegóły i zdobyć dużą wiedzę na temat marki i jej standardów. W hotelu sieciowym nie ma miejsca na przypadek. Jako pionierzy na rynku polskim czuliśmy duże wyróżnienie, ale i odpowiedzialność. Drugą ważną kwestią był fakt, że w tamtym czasie na łódzkim rynku był tylko jeden hotel czterogwiazdkowy, nie było więc łatwo pozyskać doświadczonych specjalistów z branży. Musieliśmy poświęcić sporo uwagi budowie odpowiedniego zespołu. Ale udało się i to procentuje, bo duża część z zatrudnionych wtedy osób jest z nami do dziś, niejednokrotnie piastując wysokie stanowiska kierownicze. Wspominam ten czas, jako niesamowity, pełen nabywania nowych umiejętności, popełniania błędów i intensywnego kontaktu z naszym franczyzodawcą. Wyjątkowe było też sprzedawanie produktu, którego faktycznie jeszcze nie było. Proszę sobie wyobrazić, że przestrzenie przeznaczone pod konferencje pokazywaliśmy na etapie budowy i przyszłych klientów oprowadzaliśmy w kaskach.
Jakie były największe trudności podczas tych dziesięciu lat?
Wiele wyzwań pojawiło się po tym, gdy odkryliśmy potencjał eventowo-konferencyjny naszych hal, w których do czasu otwarcia hotelu odbywały się jedynie koncerty. W założeniach sieci hotel miał być obiektem biznesowym, ze średniej wielkości zapleczem konferencyjnym, a bezpośrednie przejście do klubu Wytwórnia – atrakcją dla nocujących w nim gości. Te założenia zostały bardzo szybko zweryfikowane
i już w pierwszym roku działalności w halach zaczęły odbywać się duże gale i kongresy. Ta popularność odrobinę nas przerosła, więc nie obyło się bez wpadek, o których teraz myślę z uśmiechem, ale wtedy powodowały sporo stresów. Pierwsze wydarzenie, które obejmowało wszystkie cztery hale, to była jazda bez trzymanki. Brakowało przeszkolonej obsługi, naczyń, odpowiedniego zaplecza… Na szczęście wydarzenie organizowała wspaniała agencja, która zakasała rękawy i razem z nami walczyła o sukces eventu. Od tamtej pory zrealizowaliśmy tysiące konferencji, ale o tej jednej nigdy nie zapomnę. Naturalnie okres pandemii był dla nas wręcz traumatycznym przeżyciem. Dla hotelu konferencyjnego, który organizuje kongresy na setki, tysiące uczestników, rządowe obostrzenia oznaczały walkę o przetrwanie. Pamiętam, jak czekaliśmy na kolejne konferencje prasowe dotyczące zmian do obowiązujących restrykcji, żeby wiedzieć, jakie usługi i na jakich warunkach możemy sprzedać w kolejnym tygodniu… Był to też okres dużej kreatywności. Czas, w którym musieliśmy się mocno nagimnastykować, żeby stworzyć jakąkolwiek ofertę. Na przykład na walentynki 2021 mieliśmy ofertę w trzech różnych wariantach, żeby być gotowym na różne wersje obostrzeń. Wtedy też powstał pomysł na „pączkowy pit stop” przed hotelem, czyli taki tłusty czwartek na wynos, który kontynuujemy do dziś.
Łódź ze swoim położeniem doskonale nadaje się na konferencyjne centrum
Polski i marzy mi się, by moje rodzinne miasto mogło się kiedyś tak nazwać. „
Skoro jesteśmy na rynku dziesięć lat, to nasz pomysł na biznes raczej działa. Zawsze czuję dumę, gdy trudny, wymagający klient wychodzi od nas usatysfakcjonowany lub gdy udaje się jakieś naprawdę skomplikowane dla nas wydarzenie. Mimo dziesięciu lat funkcjonowania nasi klienci cały czas potrafią zaskoczyć mnie swoją kreatywnością, nasz obiekt elastycznością, a nasz zespół rozwiązaniami. Ogromnie cieszy również, że w tym roku ponad dziesięć procent załogi świętuje swoje dziesięciolecie pracy dla hotelu. To kawał życia i czuję dumę, że tyle osób wybrało spędzenie tego czasu właśnie z nami. Bardzo im za to dziękuję.
Jak przez te wszystkie lata Waszej działalności zmieniał się rynek w Łodzi?
Gdy zaczynała się budowa, w Łodzi funkcjonował tylko jeden hotel czterogwiazdkowy. Gdy się otwieraliśmy, były już trzy hotele w naszej kategorii. Nagle ze znikomej pojawiła się całkiem spora podaż pokoi w wyższym standardzie. Nie obyło się bez walki cenowej. Obecnie w Łodzi mamy już ponad tysiąc trzysta pokoi w standardzie czterech gwiazdek i mogę śmiało powiedzieć, że rynek się ustabilizował. Cieszą kolejne inwestycje. Każdy nowy hotel czy przestrzeń eventowa uatrakcyjnia miasto dla organizatorów. Łódź ze swoim położeniem doskonale nadaje się na konferencyjne centrum
Polski i marzy mi się, by moje rodzinne miasto mogło się kiedyś tak nazwać.
Gdybyśmy teraz cofnęli czas, to jaką radę dałaby Pani sama sobie na początku? Czy patrząc z dzisiejszej perspektywy warto byłoby coś zmienić?
Spółka jest teraz w fajnym miejscu. Udało nam się podnieść po naprawdę ciężkim czasie pandemii, mamy świetny zespół pracowników, ugruntowaną pozycję na rynku, ale i potencjał do dalszego rozwoju. Wszystko, co się po drodze wydarzyło, doprowadziło nas do tego miejsca, więc raczej nic bym nie zmieniała. A rady? Dziesięć lat temu i tak bym ich nie posłuchała. Jubileusz wymaga odpowiedniego świętowania. Co planujecie w ramach celebracji dziesięciolecia?
Chcieliśmy przygotować coś wyjątkowego, co nie tylko będzie celebracją dziesięciolecia hotelu, ale i piętnastolecia klubu Wytwórnia. Poczuliśmy, że to dobry moment, by wrócić do korzeni miejsca, w którym stoi hotel, czyli do dawnej Wytwórni Filmów Fabularnych. Drugiego września odbędzie się jedyny w swoim rodzaju koncert pomnik polskiej muzyki filmowej: „Ziemia Obiecana”. Orkiestra pod przewodnictwem mistrza Jana Stokłosy przedstawi nowe aranżacje piosenek z kultowych polskich produkcji filmowych. To przecież tu, w łódzkiej Wytwórni Filmów Fabularnych, powstały takie dzieła jak: „Czterej pancerni i pies”, „Stawka większa niż życie” czy „Nie lubię poniedziałku”. Utwory właśnie z tych ponadczasowych filmów i seriali będą osią naszego koncertu. To wydarzenie zapoczątkuje też coroczny festiwal „People in Tune”, podczas którego będziemy celebrować różne gatunki muzyczne. Poza wspomnianym koncertem planujemy warsztaty muzyczne dla dzieci oraz projekcje koncertu z otwarcia hotelu „Four Colors of Łódź” Zbigniewa Preisnera.
Jaka jest Pani filozofia prowadzenia biznesu? Z czego jest Pani najbardziej dumna?
Na pewno jestem wymagająca, przywiązuje wagę do szczegółów, ale staram się też być elastycznym szefem z ludzką twarzą. Moim zdaniem skuteczne zarządzanie nie opiera się na jakiejś konkretnej doktrynie, a na zbieraniu własnych doświadczeń, korzystaniu z doświadczeń swoich pracowników, umiejętności podejmowania decyzji i dopasowania się do otoczenia. Na pewno jestem dumna ze swojego zespołu i miejsca, do którego wspólnie dotarliśmy.
Czego życzyć Pani i zespołowi DoubleTree by Hilton Lodz?
Spokojnych czasów, z resztą sobie poradzimy!
DoubleTree by Hilton Lodz
ul. Łąkowa 29 42 208 80 00
O nowej hartowni szkła, która powstała w Łodzi, możliwości wykorzystania
szkła we wnętrzach, trendach w meblach kuchennych i kompleksowych
realizacjach w mieszkaniach, domach, biurach i urzędach rozmawiamy z JOANNĄ DORYŃ-NOWIŃSKĄ , współwłaścicielką firmy PROCA.
O szkle pewnie mogłaby Pani opowiadać mi przez wiele godzin, ale zacznijmy od tego jak przez lata funkcjonowania firmy PROCA, a minęło już ponad trzydzieści lat, zmieniła się jej oferta?
Firmę w 1991 roku założył mój tata, ja dołączyłam do niego ponad dwadzieścia lat temu i od tego czasu pracujemy razem, a od dwóch lat jestem wspólnikiem. Początkowo prowadziliśmy hurtownię szkła, oferując głównie szkło do okien i szklarni. Pamiętajmy, że wówczas nie było gotowych okien, były drewniane framugi, w których wstawiało się szklane tafle i zabezpieczało kitem. Dzisiaj w oknach stosuje się szyby zespolone, a uszczelniaczem jest silikon. Obecnie poza hurtową sprzedażą szkła prowadzimy również profesjonalną szlifiernię szkła i luster, wykonujemy na zamówienie lustra, drzwi szklane, kabiny prysznicowe, balustrady, zabudowy i meble całoszklane. Posiadamy nowoczesny park maszynowy oraz własną flotę transportową. Od wielu lat prowadzimy także autoryzowaną montownię systemów drzwi przesuwnych, składanych, klasycznych i podwieszanych RAUMPLUS. Jesteśmy największym przedstawicielem tej marki w regionie. Posiadamy też w pełni wyposażoną stolarnię, w której wykonujemy różnego rodzaju zabudowy służącego do kompleksowego wyposażenia mieszkań, domów, biur.
Hartownia to inwestycja, która dopełniła naszą kompleksową ofertę w zakresie obróbki szkła, w maju zakupiliśmy dodatkowo małe centrum obróbcze do stolarni. Dajemy teraz sobie chwilę na złapanie oddechu i czerpanie profitów z tego, co do tej pory wybudowaliśmy.
I jakby tego było mało, w tym roku otworzyliście także własną hartownię szkła. Czemu służy ta inwestycja?
Zaspokaja nie tylko potrzeby naszej firmy, ale świadczymy w tym zakresie także usługi dla innych podmiotów – firm czy osób prywatnych.
Po się hartuje szkło?
Hartowanie szkła sprawia, że staje się ono znacznie bardziej wytrzymałe na siły mechaniczne i termiczne.
Hartowane szkło jest trudniejsze do zarysowania, pękania i łamania, co czyni je trwalszym i bezpiecznym w użyciu. Kiedy takie szkło ulega uszkodzeniu, rozpada się na małe, okrągłe fragmenty o tępych krawędziach. To znacznie zmniejsza ryzyko poważnych skaleczeń i obrażeń. Hartowane szkło charakteryzuje się większą odpornością na zmiany temperatury w porównaniu do zwykłego szkła. Dzięki temu może być stosowane w miejscach, gdzie występują nagłe zmiany temperatury, na przykład w kuchenkach mikrofalowych, piekarnikach i innych urządzeniach grzewczych. Hartowane szkło znajduje zastosowanie w wielu dziedzinach, takich jak budownictwo, architektura wnętrz, meble i wyposażenie. Jego właściwości, takie jak przezroczystość i wytrzymałość, sprawiają, że jest popularnym materiałem do projektowania nowoczesnych i eleganckich elementów. Jest również bardziej odporne na działanie niektórych substancji chemicznych. Może być stosowane w laboratoriach, przemyśle chemicznym i innych miejscach, gdzie mamy do czynienia z agresywnymi środowiskami chemicznymi.
Jak wygląda proces hartowania?
Szkło jest wycinane, szlifowane, ewentualnie wycinane są w nim otwory, a następnie dokładnie oczyszczane, aby usunąć wszelkie zanieczyszczenia powierzchniowe. Tak przygotowana formatka jest umieszczana w piecu i podgrzewana do wysokiej temperatury, zwykle w zakresie od 600 do 700 stopni Celsjusza. Po osiągnięciu odpowiedniej temperatury, następuje proces schładzania, w którym kluczową rolę odgrywa szybkość. Gwałtowne chłodzenie powoduje skurcz zewnętrznych warstw szkła, podczas gdy wnętrze pozostaje w stanie napięcia. To prowadzi do powstania napięć naprężeniowych między powierzchnią szkła a jego wnętrzem. Dzięki temu szkło staje się znacznie bardziej wytrzymałe i odporne na pęknięcia. Hartowane szkło jest do dziewięciu razy mocniejsze od zwykłego szkła o tej samej grubości.
Skoro jesteśmy przy szkle, to co konkretnie możecie z niego wykonać?
Dysponujemy takim zapleczem maszynowym, że jesteśmy w stanie wykonać praktycznie wszystko, zaczynając od profesjonalnej obróbki szkła, cięcia na wymiar, poprzez drzwi szklane, balustrady, daszki szklane, kabiny prysznicowe po meble szklane i ekrany szklane, szkło z grafiką, podświetlane itd.
Czy szkło może być także alternatywą dla płytek ceramicznych i ozdabiać ściany w kuchni lub łazience?
Szkło możemy wykorzystać we wnętrzach na wiele sposób, jednym z nich są szklane ściany w łazience i kuchni, które doskonale zastępują kafelki, dodając wnętrzu nowoczesnego i eleganckiego charakteru. Dostępne są różne wykończenia, takie jak szkło malowane, szkło Lacobel, szkło satynowane, a nawet szkło dekoracyjne, dzięki którym dostosujemy wnętrze do naszych preferencji. Powierzchnia szkła jest gładka i nieporowata, co sprawia, że jest łatwa w czyszczeniu. Nie absorbuje plam, a większość zabrudzeń można łatwo usunąć za pomocą zwykłych detergentów i miękkiej ściereczki. Szkło jest materiałem, który nie jest podatny na rozwój pleśni ani bakterii. Jest to istotne zwłaszcza w kuchni i łazience, gdzie panuje wysoka wilgotność i występuje duża aktywność związana z jedzeniem i higieną osobistą. Hartowane szkło jest znacznie bardziej odporne na uszkodzenia mechaniczne niż tradycyjne płytki ceramiczne. Jest mniej podatne na zarysowania, pęknięcia i plamienia. Szklane powierzchnie w kuchni i łazience mogą stworzyć wrażenie większej przestrzeni i lepszego oświetlenia. Szkło odbija światło, dzięki czemu pomieszczenie wydaje się jaśniejsze i bardziej przestronne.
Wspomniała Pani o szkle Lacobel, które też macie w swoje ofercie, czym konkretnie się ono wyróżnia?
Szkło Lacobel jest dostępne w szerokiej gamie kolorów, co daje projektantom dużą swobodę w doborze odpowiedniego odcienia, który pasuje do konkretnego wnętrza lub projektu. Można znaleźć szkło Lacobel w matowych lub połyskujących wykończeniach. Jest
malowane na jednej stronie, zazwyczaj odwrotnej do powierzchni kontaktowej. Dzięki temu malowanie jest chronione przed uszkodzeniami i niewystawione na ścieranie. Powierzchnia szkła Lacobel jest gładka i nieporowata, co ułatwia czyszczenie. Szkło Lacobel znajduje zastosowanie w różnych dziedzinach. Może być stosowane jako panele ścienne, blaty kuchenne, drzwi szafek kuchennych, wykończenie mebli, kabiny prysznicowe, ścianki działowe i wiele innych elementów wykończeniowych. Polecam je bardzo, nie mieliśmy żadnych skarg od klientów, wszyscy je sobie bardzo chwalą, nie tylko za piękny wygląd, ale przede wszystkim łatwość utrzymania w czystości. Wykonujemy też szkło malowane i z grafiką w wersji hartowanej, polecamy je szczególnie przy zastosowaniu w bezpośrednim sąsiedztwie płyty gazowej bądź przy dużej ilości otworów.
Firma Proca, jak Pani już wspomniała, posiada także własną stolarnię. Co w niej powstaje?
Co tylko sobie klient wymarzy, między innymi funkcjonalne kuchnie dopasowane do indywidualnych potrzeb klientów. Staramy się, aby kuchnie były niepowtarzalne, dlatego oferujemy ich wykonanie z wielu materiałów: laminatu, mdf lakierowanego, forniru. Osobom ceniącym nowoczesność możemy zaproponować prostą formę frontów w połączeniu ze szkłem i metalem. Powstają tu także zabudowy do garderób na bazie profili aluminiowych oraz całej gamie półek, korpusów szafek, koszy i wielu innych akcesoriów. Szafy wnękowe z drzwiami przesuwnymi, składanymi i klasycznie otwieranymi,
wykorzystujemy tu system RAUMPLUS, dzięki któremu jesteśmy w stanie zabudować każdą przestrzeń, tworząc ją unikalną. Posiadamy profesjonalny system do projektowania wnętrz PRO100, za pomocą którego możemy wizualizować każdy pomysł. Tworzymy też meble na zamówienie: szafki RTV, stoliki, komody, meble do biur i szkół, urzędów. Kompleksowo wyposażymy mieszkania, domy, biura czy sklepy. Dla nas nie ma rzeczy niemożliwych.
Szykujecie Państwo kolejne inwestycje?
Hartownia to inwestycja, która dopełniła naszą kompleksową ofertę w zakresie obróbki szkła, w maju zakupiliśmy dodatkowo małe centrum obróbcze do stolarni. Dajemy teraz sobie chwilę na złapanie oddechu i czerpanie profitów z tego, co do tej pory wybudowaliśmy. Ale pewnie za jakiś czas znowu zrodzi się pomysł na coś nowego. Rynek nie znosi próżni, a ponadto cały czas trzeba nadążać za nowościami, by klientom można było oferować produkty jak najwyższej jakości. Tylko takie znajdują się w naszej ofercie.
Jak dzielicie się z tatą obowiązkami w firmie?
Mój tata stworzył tę firmę, zawsze ma pomysł na jej dalszy rozwój i odwagę, aby w tych trudnych czasach, nie zatrzymywać się. Ja mu w tym pomagam, udało nam się stworzyć duet idealny, świetnie się dogadujemy i uzupełniamy. Tata nadzoruje firmę od tej strony bardziej technicznej i flotowej, ja z kolei zajmuję się sprawami finansowymi, handlowymi, kadrowymi, relacjami z kluczowymi klientami, zarządzam pracą zespołów. Oczywiście wzajemnie się wspieramy w naszych działaniach. Tu wszystko działa, jak w dobrze naoliwionej maszynie, a najbardziej jestem dumna z tego, że mamy sporo pracowników, którzy są z nami od wielu i tworzą fajny zespół. To bezcenne w dzisiejszych czasach.
Co Pani sprawia największą radość w pracy?
Przede wszystkim każdy dzień jest inny, niesie ze sobą nowe wyzwania. Klienci obecnie mają tak fantastyczne projekty, że tworzenie ich jest często wyzwaniem. Lubimy takie wyzwania i cieszą nas efekty naszej pracy. I to, że mamy taki świetny zespół osób, które pracują w naszej firmie. Ludzi odpowiedzialnych, samodzielnych, którzy wiedzą, co mają robić.
Moda na szkło kiedyś przeminie?
Nic na to nie wskazuje. Choć jego popularność może się zmieniać w zależności od aktualnych preferencji i potrzeb konsumentów. Szkło ma wiele uniwersalnych zalet, które przyczyniają się do jego popularności jako materiału wykończeniowego. Estetyka, łatwość czyszczenia, higieniczność i trwałość są cechami, które zdecydowanie przemawiają na jego korzyść. Ponadto szkło ma zdolność do przystosowywania się do różnych stylów i trendów projektowych. Może być stosowane w nowoczesnych, minimalistycznych aranżacjach, jak i w bardziej klasycznych i rustykalnych wnętrzach. Szklane elementy mogą wprowadzić do pomieszczenia uczucie lekkości, przestrzeni i elegancji.
Łódź, ul. Polna 22 42 306 73 40, 571290291 proca@proca.com.pl proca.com.pl
ProcaProca; Proca-szkło we wnętrzu
Patrząc na działającą na łódzkim rynku nieruchomości prężnie rozwijającą się sieć apartamentów o podwyższonym standardzie LookAp, wybór wydaje się oczywisty. Najlepiej wybrać wynajem krótkoterminowy i zarządzanie powierzyć firmie, która się w tym wyspecjalizowała.
– Zarządzamy obecnie dwudziestoma sześcioma apartamentami znajdującymi się w centrum Łodzi, to zarówno nasze nieruchomości, jak i powierzone nam w zarządzanie. W krótkim okresie czasu planujemy poszerzyć nasze zasoby o kolejnych siedemdziesiąt apartamentów w samej Łodzi, a także wyjść z ofertą w innych większych miastach w Polsce – mówi Robert Tomczyk ze spółki High Development, do której należy sieć apartamentów LookAp.
Na wynajmie krótkoterminowym z pewnością można zarobić, co oczywiście nie oznacza, że zarobi każdy i w każdej sytuacji. Wiele czynników decyduje o tym, czy oferta będzie atrakcyjna w oczach poszukujących najlepszej opcji dla siebie.
– W apartament na wynajem krótkoterminowy trzeba włożyć nieco więcej wysiłku. Musi być on dobrze wyposażony – posiadać aneks kuchenny z kompletem naczyń, lodówkę, mikrofalówkę, telewizor, internet, czy prozaiczne żelazko. Trzeba dbać o regularne sprzątanie, czystą pościel, ręczniki, pilnować rezerwacji i zapewniać stałą rotację gości, aby wykorzystać do maksimum obłożenie danej nieruchomości. Nie każdy ma na to czas. Dlatego prowadząc sieć własnych apartamentów, oferujemy także usługi zarządzania tego typu obiektami – zachęcą Robert Tomczyk. – Samodzielnie zarządzając apartamentem możemy stracić wiele okazji na zarobek, chociażby z takiego powodu, że nie będziemy w stanie szybko przygotować go na przyjęcie kolejnych gości. My dysponujemy swoim serwisem sprzątającym. Łatwiej też zarządzać nam systemem rezerwacyjnym,
W co najlepiej obecnie zainwestować?
W nieruchomości, one nigdy nie stracą na wartości.
A jak już zdecydujemy się na taką lokatę kapitału, to co wybrać – najem długoterminowy czy krótkoterminowy? Który z nich zapewni nam bezpieczny i większy dochód?
chodzi o synchronizowanie rezerwacji w wielu portalach z ofertami jednocześnie. Dbamy też o stały marketing.
I choć może na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że powierzenie firmie zarządzania nieruchomością to tylko dodatkowy koszt, to szybko się nam zwróci, ze względu na maksymalizację liczby rezerwacji. Dzięki dużemu obłożeniu zysk z takiej inwestycji będzie oczywisty.
– Dajemy właścicielom apartamentów dwie możliwości rozliczania się z nami. System prowizyjny, wówczas zarabiamy, kiedy nasz klient zarabia albo można wybrać system ryczałtowy na zasadzie stałego comiesięcznego ustalonego przychodu z tytułu najmu – wylicza Robert Tomczyk.
Wszystkie apartamenty LookAp są urządzone w eleganckiej stylizacji i bogato wyposażone, gotowe na przyjęcie gości biznesowych, rodzin z dziećmi lub turystów na krótki pobyt. Cechuje je niezależność i wysoki standard. Zameldowanie i wymeldowanie odbywa się całkowicie bezobsługowo za pomocą kodu otrzymywanego po dokonaniu płatności za rezerwację.
LookAp Apartamenty Łódź, ul. Beczkowa 14/16
534 682 231
biuro@lookap.pl
lookap.pl
W Łodzi działa blisko 100 kwiaciarni. Aż 36 z tego należy do sieci H.Skrzydlewska.
Jeżeli dołożyć do tego kolejnych 5 rozrzuconych w okolicznych miejscowościach, czyni to sieć kwiaciarni H.Skrzydlewska największą nie tylko w Łodzi, ale też w całej Polsce. Jak udało się zbudować kwiatowego giganta, kto stoi za jego biznesowym
sukcesem i jaka przyszłość rysuje się przed biznesem kwiatowym w Łodzi i w Polsce?
Nie będzie nadużyciem, jeżeli za początek historii sieci kwiaciarni H.Skrzydlewska przyjąć 1963 rok. To wtedy, po śmierci teścia, za prowadzenie rodzinnego biznesu wzięła się Helena Skrzydlewska i to właśnie jej imię nosi dziś największa sieć kwiaciarni w Polsce. Choć początki firmy datuje się na 1937 rok, bo właśnie wtedy Skrzydlewscy zaczęli uprawiać i sprzedawać warzywa, to dopiero Helena Skrzydlewska pokazała, że można także zarabiać na uprawie i sprzedaży kwiatów.
W handlu liczy się skala
Rodzina Skrzydlewskich była osadzona w Łodzi od pokoleń. Mieszkali na Zarzewie, dziś to dzielnica Łodzi, wtedy wieś, a ich gospodarstwo obejmowało dwadzieścia pięć hektarów. Początki dzisiejszego kwiatowego imperium były bardzo skromne, wiadro z ciętymi kwiatami wystawione przed domem. Jakiś czas później, obok rodzinnego domu, pojawiła się niewielka budka z kwiatami, gdzie samodzielnie pierwsze wiązanki i wieńce przygotowywała seniorka rodu Skrzydlewskich. Kwiatowy biznes stanowił drobny, ale ważny dodatek do działalności firmy prowadzonej przez Helenę Skrzydlewską, czyli do produkcji warzyw i kwiatów hodowanych w gospodarstwie, które następnie trafiały do sprzedaży na Górny Rynek w Łodzi. Przełom w biznesie kwiatowym Skrzydlewskich nastąpił w latach 80. kiedy w działalność firmy aktywnie zaczął się włączać syn Heleny, Witold, a jej dynamiczny rozwój zapoczątkowała wizyta obecnego właściciela firmy w Holandii.
– To był mój pierwszy wyjazd zagraniczny. Pojechałem do Amsterdamu, bo chciałem zobaczyć, jak wygląda ten biznes w kraju, który osiągnął wielkie bogactwo na handlu kwiatami. Tam zrozumiałem, że jedna czy dwie kwiaciarnie to za mało, żeby robić poważny biznes na kwiatach. Wystarczy na życie, ale za mało, żeby myśleć o rozwoju. W handlu kwiatami liczy się skala. Im więcej kwiaciarni, tym więcej sprzedanych kwiatów, a im większa sprzedaż, tym więcej zamówień u producentów i dostawców kwiatów. To z kolei wiąże się z wyższymi rabatami i niższą ceną jednostkową, która bezpośrednio wpływa na cenę detaliczną – tłumaczy zasady handlu kwiatami Witold Skrzydlewski.
Takie podejście do kwiatowego biznesu sprawiło, że na koniec dwudziestego wieku w Łodzi działało już około dziesięciu kwiaciarni z logo H.Skrzydlewska. Ale dopiero dwie pierwsze dekady dwudziestego pierwszego wieku przyniosły dynamiczny rozwój firmy. Dziś kwiaciarnie
sieci H.Skrzydlewska działają w całej Łodzi i pięciu okolicznych miejscowościach – w Zgierzu, Łowiczu, Pabianicach, Brzezinach i Głownie. W sumie jest ich ponad czterdzieści, co czyni z nich największą w Polsce sieć kwiaciarni.
Kilka milionów sprzedanych kwiatów
W miarę rozwoju kwiatowego biznesu Witold Skrzydlewski przekonał matkę, aby firma postawiła przede wszystkim na handel kwiatami. Przyniosło to taki skutek, że po kilkudziesięciu latach zaprzestano produkcji kwiatów i warzyw, koncentrując się wyłącznie na rozbudowie sieci kwiaciarni, do której trafiały kwiaty kupowane od producentów i dostawców polskich, ale przede wszystkim zagranicznych.
Dziś branża kwiatowa to jedna z najprężniej rozwijających się na świecie. Co prawda pandemia chwilowo uderzyła w producentów i plantatorów, jednak kryzys nie dotknął światowych potęg florystycznych, takich jak Holandii. Kraj ten
Tyle kwiaciarni tworzy sieć H.Skrzydlewska
Polska jest jednym z największych importerów kwiatów na świecie
Tyle rocznie wydaje na kwiaty statystyczny mieszkaniec Polski
1963 rok
Od tego roku rodzinnym biznesem zaczęła kierować Helena Skrzydlewska
jest największym na świecie eksporterem kwiatów ciętych. Nie zmienia to jednak faktu, że kwiaty, które oferowane są przez holenderskie giełdy kwiatowe, wcale nie muszą pochodzić z Holandii. Większość sprzedawanych w Europie sprowadza się z Afryki, czy Ameryki Południowej.
– Może trudno w to uwierzyć, ale to nasza firma jako pierwsza w Polsce, w połowie lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku zaczęła sprowadzać kwiaty z Holandii. Także jako pierwsi w kraju wprowadziliśmy na rynek kolorową, farbowaną chryzantemę koreankę. Kiedyś Polska słynęła z goździków. Dziś większość tych kwiatów trafia do nas z Kolumbii. Z kolei róże przylatują z Afryki. Kwiaty dziś to globalny biznes – wyjaśnia Witold Skrzydlewski.
Corocznie firma H.Skrzydlewska kupuje na holenderskich giełdach kilka milionów kwiatów. Odbywa się to za pośrednictwem holenderskiej firmy Bart Kwiaty, która jest jednym z większych dostawców kwiatów na polski rynek. –Firma H.Skrzydlewska jest z nami od momentu, gdy zdecydowaliśmy się wejść na polski rynek. Od lat obserwuję ich dynamiczny rozwój i ciągły wzrost. Obecnie to poważny gracz w branży kwiatowej. Jesteśmy dumni, że mamy takiego partnera i mam nadzieję, że będzie to współpraca bardzo długa – opowiada Kees van Rijn, który od dwudziestu pięciu lat reprezentuje firmę Bart Kwiaty.
Kwiatowy rynek wciąż rośnie
Dane dotyczące eksportu z Holandii są najlepszym wskaźnikiem wielkości i dynamiki wzrostu sektora kwiatowego w Polsce. Polska znajduje się na 5. miejscu wśród importerów kwiatów ciętych i roślin ozdobnych z tego kraju. Na pierwszych miejscach są bardziej rozwinięte i silniejsze gospodarczo Niemcy, Wielka Brytania, Francja i Włochy. Polska od kilku lat systematycznie umacnia swoją pozycję jako poważny importer kwiatów. Kwiaciarnia i kwiatowy biznes nie jest pomysłem ani nowym, ani specjalnie skomplikowanym. Wystarczy niewielki lokal, samochód, dostęp do świeżych kwiatów i można zaczynać. Moda na kwiaty wręczane przy różnych okazjach raczej nigdy nie przeminie, dlatego też ten rodzaj biznesu wydaje się bezpieczny i opłacalny.
Przeciętny mieszkaniec Polski wydaje na kwiaty, według różnych statystyk, około 40 zł rocznie. To sporo więcej, niż wydajemy na książki czy czasopisma. Eksperci szacują, że kwiatowej branży sprzyja wzrost zamożności mieszkańców kraju oraz ich przychylny stosunek do kwiatów – większość z nas nie wyobraża sobie innego prezentu na różne okazje
czy święta. Takie przekonanie sprawia, że z roku na rok zwiększa się liczba otwieranych kwiaciarni. Tylko w 2022 roku ich liczba w Polsce wzrosła o półtora procent do 22,5 tysiąca.
– Rzeczywiście może się wydawać, że kwiaciarnia to prosty biznes, wystarczy wstać wcześnie rano, pojechać na giełdę po kwiaty, przywieźć je do sklepu i sprzedać. To jednak tylko tak z wierzchu wygląda. Sprzedaż kwiatów to biznes, którego trzeba się długo uczyć. Na dodatek trzeba kochać kwiaty i podchodzić do nich z pasją. Dzięki temu łatwiej jest zrozumieć potrzeby klientów. No i jeszcze jedno, tu nie mamy do czynienia z meblami czy sprzętem rtv, który, jeśli nie sprzeda się teraz, to sprzeda się później, tylko z żywym kwiatem. Jutro będzie już zwiędły, a pojutrze trzeba go będzie wyrzucić – tłumaczy Witold Skrzydlewski. Do tego warto dodać, że prowadzenie kwiaciarni to ciężka praca fizyczna, którą trzeba umieć połączyć ze sztuką florystyczną. Dziś nie wystarczy już chcieć sprzedać kwiaty, trzeba jeszcze stworzyć z nich wyjątkowy bukiet, ozdobiony różnymi dodatkami. Dopiero wtedy kwiaty staną się eleganckim i uniwersalnym pre-
zentem na przykład na Dzień Kobiet, ale nie tylko. Bukiet można podarować praktycznie na każdą okazję: na zakończenie studiów, obronę pracy naukowej, urodziny, ślub, rocznicę, imieniny. Najlepszy okres dla sprzedawców kwiatów to jednak czas od stycznia do maja. Największą sprzedaż odnotowuje się w Dzień Kobiet oraz Dzień Matki. Kwiaciarnie mają także pełne ręce roboty w okresie walentynkowym i przed dniem Wszystkich Świętych, kiedy to w sprzedaży dominują chryzantemy.
Rozdrobniony rynek czeka konsolidacja
Polski rynek kwiaciarski z jednej strony charakteryzuje regularny wzrost, zaś z drugiej duże nasycenie, co powoduje silną konkurencję. Ogromna większość z prawie 23 tysięcy działających w kraju kwiaciarni to małe punkty usytuowane na targowiskach miast lub przy osiedlowych centrach handlowo-usługowych. Tam właściciel jest zwykle florystą, sprzedawcą, dostawcą kwiatów, sprzątaczką, marketingowcem i osobą do wszystkiego. Dodatkowo musi dbać o rozliczenie ze skarbówką, ZUS-em i innymi urzędami.
– Akurat my nie sprzedajemy kwiatów na targowiskach. Ten segment rynku zostawiliśmy innym. Przed kilkoma laty weszliśmy za to z kwiaciarniami w podobne miejsca, czyli do centrów handlowych. Ta inwestycja miała wyłącznie wymiar marketingowy, a nie komercyjny. Nie dokładamy do tych kwiaciarni, ale z niewielkimi wyjątkami, również na nich nie zarabiamy. Jesteśmy tam, ponieważ warto być wśród innych znanych marek – zdradza Witold Skrzydlewski.
Na prowadzeniu pojedynczej kwiaciarni trudno jest zatem dorobić się takich pieniędzy, które pozwoliłyby na inwestycję w kolejne punkty. Dlatego polskie kwiaciarnie to dziś rynek szalenie rozdrobniony i coraz bardziej konkurujący ze sobą. Już teraz przy modnych centrach rozrywkowo-gastronomiczno-handlowych działają czasem po 2-3 kwiaciarnie, które walczą o klienta przede wszystkim ceną. To zaś sprawia, że i tak niewielkie dochody robią się coraz niższe. Jaka zatem przyszłość czeka tę branżę? Bez wielkiego ryzyka można założyć, że z kwiaciarniami stanie się to samo, co dzieje się z całym handlem.
• Przedsiębiorca, samorządowiec i działacz sportowy. Właściciel przedsiębiorstwa H.Skrzydlewska i klubu żużlowego Orzeł Łódź.
• Urodził się 5 października 1952 w Łodzi w swoim domu rodzinnym przy ul. Przybyszewskiego 204 (obecnie w tym miejscu stoi wiadukt).
W młodości pierwsze pieniądze zarabiał zbierając butelki i oddając je do skupu. Ukończył Technikum Samochodowe przy ul. Prożka w Łodzi.
• W 1990 przejął rodzinną kwiaciarnię, a następnie utworzył sieć kwiaciarni i poszerzył zakres oferowanych usług o działalność pogrzebową. Na nazwę firmy wybrał H.Skrzydlewska, nawiązując do imienia i nazwiska swojej matki, prowadzącej przez wiele lat własną kwiaciarnię.
• W 2001 założył klub żużlowy Orzeł Łódź, którego jest właścicielem i honorowym prezesem. W latach 2002–2003 oraz w 2004 był prezesem Widzewa Łódź. Przez wiele lat był radnym Rady Miejskiej w Łodzi. Zasiada w radzie fundacji Knight Riders oraz Serce dla Serc. Wielokrotnie organizował nieodpłatne pogrzeby żołnierzy wyklętych.
• Jest ojcem Joanny Skrzydlewskiej, obecnej wiceprezydent Łodzi oraz Witolda Adama Skrzydlewskiego.
– Wszystko wskazuje na to, iż kierunek, w jakim podąży ta branża, zmierza ku konsolidacji. Oprócz coraz silniejszych krajowych sieci franczyzowych na rynek wchodzić będą także sieci zagraniczne. Poza tym małe blaszane budki będą wypierane przez eleganckie saloniki i galerie kwiatowe, których produkty będą podążać z duchem czasu. Będzie tak jak teraz w Łodzi, czyli jedna duża sieć i trudna do określenia liczba innych kwiaciarni – przewiduje Witold Skrzydlewski. Zapraszamy do kwiatowego salonu!
Tak się już dzieje w największych polskich miastach. Coraz więcej kwiaciarni korzysta z propozycji franczyzy, niektóre próbują zawiązywać spółki, do których dołączają się pojedyncze sklepy, tworząc minisieć. Wszystko po to, by zwiększyć swoją konkurencyjność. Franczyzowe i zagraniczne sieci stanowią coraz liczniejszą grupę kwiaciarni w Polsce. Największa z nich, międzynarodowa sieć EuroFlorist, działa na polskim rynku od kilkunastu lat i współpracuje z kilkuset kwiaciarniami rozrzuconymi po całym kraju. Łączna liczba punktów tej sieci w Europie to ponad 3700 kwiaciarni. Pozostałe liczące się na polskim rynku sieci to: Fashion Flowers, Flora Poland, Kwiatoteka i Bukieciarz.
Trzecią grupę kwiaciarni stanowią niewielkie, samodzielne salony kwiatowe prowadzone przez florystów. Nie nastawiają się one tak jak małe punkty na niskie ceny czy, jak w przypadku kwiaciarni sieciowych, na ilość. W takiej kwiaciarni klienci mogą kupić ciekawie przystrojone kwiaty, bukiety i kompozycje kwiatowe. Ten rodzaj handlu kwiatami testowany jest także w sieci H.Skrzydlewska. W kwiaciarni przy ulicy Tatrzańskiej w Łodzi, otwarto Studio Florystyki Ślubnej. Inauguracja była tuż przed pandemią, kiedy branża ślubna na kilka miesięcy praktycznie zawiesiła działalność, więc trudno jeszcze w pełni ocenić ten rodzaj oferty. Ale jak zdradza Witold Skrzydlewski, są przesłanki, żeby kontynuować działalność studia. Tym bardziej że florystki przygotowują nie tylko asortyment kwiatowy dla młodej pary, ale także przystrajają sale weselne oraz kościoły, w których odbywają się uroczystości ślubne.
Bukiecik z dyskontu, czy z kwiaciarni internetowej?
Dziś największe zagrożenie dla kwiaciarni stanowią jednak wielkie sieci handlowe, w których półki z kwiatami zaczynają być coraz dłuższe, a dostępne bukiety coraz tańsze. Dlatego jak przewidują eksperci polskie kwiaciarnie już niebawem staną
przed egzystencjalnym pytaniem „co dalej”. I znowu, co nietrudno przewidzieć, o przyszłości polskiej branży kwiatowej zdecyduje rynek i potrzeby klientów. Bo pomimo tego, że na kwiaty wydajemy coraz więcej, to jednak to, ile na nie wydamy, zależy od wielu różnych czynników. Choćby od tego czy zadowolimy się symbolicznym bukiecikiem z dyskontu za kilkanaście złotych, czy jednak zdecydujemy się na bukiet za 100 złotych, przygotowany przez profesjonalną florystkę.
„
Kwiaciarnie sieci
H.Skrzydlewska działają dziś w całej Łodzi i pięciu okolicznych miejscowościach – w Zgierzu, Łowiczu, Pabianicach, Brzezinach i Głownie.
Sporym wyzwaniem dla pojedynczych kwiaciarni jest coraz popularniejsza sprzedaż kwiatów przez internet. To tam notuje się największy wzrost udziału w rynku. Za pośrednictwem sieci jest sprzedawanych już około 10 procent wszystkich kwiatów w Polsce. Również sieć H.Skrzydlewska korzysta z tego kanału dystrybucji. – Za pośrednictwem naszej kwiaciarni internetowej można zamówić bukiety, wieńce czy wiązanki pogrzebowe. Z roku na rok jest to coraz popularniejszy sposób kupowania kwiatów, szczególnie przez Polaków przebywających za granicą. Dzięki nam mogą oni zrobić prezent swoim najbliższym – mówi Witold Skrzydlewski. Kwiaty z sieci kwiaciarni H.Skrzydlewska kupić można także za pośrednictwem mobilnych aplikacji Glovo i Wolt znanych dotąd z możliwości zamawiania przez nie jedzenia. Od niedawna aplikacje umożliwiają także robienie zakupów, również kwiatów. Ta możliwość to wyjście naprzeciwko oczekiwań młodych osób, dla których zakupy online z dostawą pod drzwi są już codziennością. – Takie sieci jak H.Skrzydlewska są dla nas bardzo wartościowe, ponieważ dajemy użytkownikom aplikacji możliwość zamawiania produktów, w tym przypadku kwiatów, na obszarze całego miasta. W naszej aplikacji mamy już dwanaście kwiaciarni H.Skrzydlewska z Łodzi, Pabianic i Zgierza – opowiada przedstawiciel Glovo.
aplikacji rośnie z miesiąca na miesiąc. Z tego sposobu robienia zakupów najczęściej korzystają młode osoby, szczególnie obcokrajowcy.
Tylko żeby ludzi do pracy nie zabrakło...
Kolejnym fragmentem kwiatowego rynku, któremu przygląda się sieć H.Skrzydlewska, są samoobsługowe kwiatomaty. W ostatnich tygodniach pojawiły się w Łodzi cztery. Są to urządzenia przypominające przeszklone szafy, podzielone na kilka komór. Na rynku dostępne są kwiatomaty z 3, 6, 9 i 12 komorami. Kupujący na ekranie dotykowym wpisuje numer komory, z której planuje kupić kwiaty, po czym wybiera sposób płatności i przykłada kartę do terminala. Po akceptacji przez operatora płatności kwiatomat otwiera odpowiednie drzwi i przez 40 sekund czeka na odbiór. Wszystko wydaje się proste i takie jest w rzeczywistości, ale ze względu na koszt zakupu urządzenia i jego eksploatację, dostępne w nim kwiaty są znacznie droższe od tych z kwiaciarni. Na pytanie, czy planowane są inwestycje w kwiatomaty, Witold Skrzydlewski tajemniczo uśmiecha się, co może znaczyć, że temat jest poważnie analizowany. Wiadomo za to, że na pewno w planach jest budowa drugiej kwiaciarni w Pabianicach i dwóch kolejnych w Łodzi. – Każdy biznes musi iść do przodu, bo jak stoisz w miejscu to znaczy, że się zwijasz. Obserwujemy rynek, patrzymy jakie są trendy i sami myślimy o tym, co jeszcze można zrobić. Może uruchomimy całodobową kwiaciarnię, może rozbudujemy zakupy przez internet, a może jeszcze mocniej rozwiniemy ofertę ślubną. Wszystkie opcje są możliwe. Najważniejsze, żeby miał kto pracować... – podkreśla Witold Skrzydlewski.
Brak pracowników to dziś główny problem polskich firm. Z nim boryka się także sieć kwiaciarni H.Skrzydlewska. Można mieć wielkie plany, ale jak nie będzie miał ich kto realizować, to zostaną one tylko w głowie albo na papierze.
Tekst Robert Sakowski
Zdjęcia Paweł Keler, Tomasz Stańczak
kwiaciarnieskrzydlewska kwiaciarnieskrzydlewska www.skrzydlewska.pl
Analizując efekty tej współpracy nawiązanej przed kilkoma miesiącami, nie sposób nie zauważyć, że portfel zamówień na kwiaty za pośrednictwem
Firma H.Skrzydlewska
Łódź, ul. Dziewiarska 14
42 672 33 33
biuro@skrzydlewska.pl
skrzydlewska.pl
Pięknych Świąt Bożego Narodzenia, zdrowia i radości z każdego dnia 2022 roku!
Re_d – rethink digital fest, czyli biznesowo -technologiczny festiwal za nami.
To wyjątkowe wydarzenie przybliżyło łodzianom trendy panujące obecnie w świecie technologii oraz innowacji. Głównym gościem festiwalu, który odbywał się w Łódzkiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej był Neil Harbisson, pierwszy na Ziemi cyborg artysta.
Festiwal Re_d to święto wszystkich, których pasjonują nowoczesne technologie i innowacje. Dzięki Łódzkiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej po raz pierwszy gościliśmy festiwal w Łodzi. W spotkaniu, którego głównym celem było zebranie w jednym miejscu małych i średnich firm po to, by mogły wymieniać się doświadczeniami, poznać trendy i przewidywania dla technologicznej przyszłości, wzięło udział ponad 400
przedstawicieli różnych branż. Przez dwa dni na czterech różnych scenach poruszano takie tematy jak cyfrowa gospodarka, sztuczna inteligencja, cyfrowa kreacja oraz blockchain.
Mileston 3 Blockchain Centre i Rethink Digital w ŁSSE
– Łódzka Specjalna Strefa Ekonomiczna konsekwentnie realizuje strategię
dostępności nowoczesnych technologii dla wszystkich przedsiębiorstw, zarówno małych, średnich jak i startupów. Rethink digital fest jest tylko jednym z wielu działań jakie podejmujemy w obszarze transformacji cyfrowej tych firm. Spółka cały czas poszerza swoją ofertę w tym zakresie – mówi Marek Michalik, prezes ŁSSE.
Potwierdzeniem tych słów jest projekt Mileston 3 Blockchain Centre, stworzony na potrzeby rozwoju sektora Web3 poprzez edukację, inkubację i akcelerację startupów oraz transfery wiedzy. Podczas pierwszego dnia festiwalu nastąpiła inauguracja tego pilotażowego projektu. Do jego realizacji ŁSSE weszła we współpracę z firmami będącymi ekspertami w branży blockchain zarówno na rynku biznesowym, jak i konsumenckim: Elympics, AdShares, Stowarzyszeniem Polish Blockchain Association oraz Cookie3.
– Blockchain Centre stymulować będzie tworzenie i rozwój technologii, a dedykowany jest branży think tank. Obejmować będzie także działania edukacyjne na przykład dla specjalistów IT w zakresie technologii blockchain, transfer wiedzy do przedsiębiorców w zakresie wykorzystania blockchain w biznesie, a także inkubację i akcelerację startupów proponujących rozwiązania oparte na technologii blockchain i tworzone przez młode firmy technologiczne – mówi Agnieszka Sygitowicz, wiceprezes ŁSSE.
Neil Harbisson o nowoczesnych technologiach i przyszłości człowieka
Warto dodać, że po wakacjach ŁSSE rozpocznie wdrażanie kolejnego programu w zakresie nowoczesnych technologii. Będzie to Rethink Digital w ramach EDIH, którego celem jest nabywanie przez firmy nowych kompetencji dotyczących transformacji cyfrowej. EDIH to Europejskie Centra Innowacji Cyfrowych, kompleksowo obsługujące mikro, małe i średnie przedsiębiorstwa w zakresie wdrażania najnowszych rozwiązań cyfrowych. W Polsce status EDIH-ów otrzymało tylko 12 organizacji, wśród
nich projekt Rethink Digital realizowany przez ŁSSE.
Głównym gościem tegorocznej edycji Re_d – rethink digital fest był Neil Harbisson, pierwszy na Ziemi cyborg artysta. Ten urodzony w 1982 Katalończyk o pochodzeniu brytyjsko-irlandzko-amerykańskim, w 2004 roku poddał się zabiegowi wszczepienia anteny, która jest połączona z jego mózgiem. Dzięki temu między innymi potrafi słyszeć kolory. Neil Harbisson urodził się z achromatopsją, czyli niezdolnością do widzenia barw, a świat postrzega w odcieniach szarości. Dziś upaja się kolorami, które słyszy jako wibracje przenoszone przez kości czaszki. Neil jest artystą i działaczem na rzecz cyborgizacji. Uważa, że ludzie powinni stać się cyborgami po to, by lepiej zrozumieć otaczający nas świat.
– Już w tej chwili wiemy, że technologie mogą być częścią naszych ciał i częścią naszego życia. To z pewnością zmieni nas jako społeczność. Operacja, której się poddałem w bardzo młodym wieku, była operacją nielegalną i bardzo ryzykowną. Nie została zatwierdzona przez komitet bioetyczny, ale ja lubię ryzyko i zaryzykowałem. W eksperymencie ryzykowne było to, że ciało odrzuci przeszczep oraz że mózg odrzuci sygnały, które do niego docierają i nie będzie ich przetwarzał, ale udało się – tłumaczy Neil Harbisson.
Celem tego eksperymentu było słyszenie kolorów. Zainstalowana w czaszce artysty antena zakończona jest kamerą, która przetwarza kolory na dźwięki. Dzięki rozwojowi technologii może on dziś widzieć kilkaset kolorów. Wśród nich są te niewidzialne dla ludzkiego oka jak podczerwień i ultrafiolet. Informacje o kolorach są przekazywane do jego mózgu jako dźwięk.
– Dla mnie implantacja anteny nie była metodą na rozwiązanie problemu. Zrobiłem to z ciekawości. Chciałem sprawdzić, co jesteśmy w stanie odebrać zmysłami. To była część artystycznego projektu, który realizowałem na uniwersytecie. Studiowałem kompozycję i zastanawiało mnie, w jaki sposób można przekształcić kolory w muzykę – wyjaśniał Neil Harbisson podczas spotkania z publicznością Re_d – rethink digital fest.
Artysta cyborg przyznaje, że reakcje na jego widok są skrajne. Jedni są zafascynowani człowiekiem cyborgiem, inni przerażeni. Sam artysta nie ma natomiast poczucia, że istnieje jakaś przepaść między nim a technologią, bo jego fizyczna strona przenika się z tą technologiczną, tworząc spójną całość.
Wyjątkowe miejsce dla wyjątkowego biznesu – tak w skrócie można powiedzieć o nowym biurowcu Re_connect, który powstał na terenie Łódzkiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej.
Re_connect, czyli multimodalny hub do rozwoju biznesu, inwestycji, wspierania innowacji i nowoczesnych technologii powstał z myślą o przedsiębiorcach szukających miejsca do kompleksowo rozwoju ich firm. – Ekosystem ten składać się będzie z inspirujących i otwartych na świat i biznes ludzi w przestrzeni biurowej, w salach konferencyjnych, w strefach wspólnych, na które stawiamy, w strefie co-work’u, a także w przepięknym przeszklonym łączniku gotowym na wielkie wydarzenia. Chcemy, aby ta przestrzeń i wszyscy, którzy znajdą w niej swoje miejsce, mieli poczucie wspólnoty i chcieli angażować się w projekty realizowane w ŁSSE – wyjaśnia Monika Tomaszewska z ŁSSE.
Re_connect znajduje się na terenie Księżego Młyna i przylega do historycznej Fabryki Grohmana, obecnej siedziby Łódzkiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej. Położenie w ścisłym centrum Łodzi i w bezpośrednim sąsiedztwie urokliwego Parku Źródliska to niewątpliwe atuty biurowca, ale z pewnością niejedyne. Nowoczesny, industrialny design, połączony z kojącymi elementami kompozycji roślinnych sprawia, że najemcy będą się czuć w tej przestrzeni komfortowo i zmotywowani do jeszcze wydajniejszej pracy.
Warte podkreślenia jest to, że inwestycja zrealizowana została w rekordowym tempie – wmurowanie kamienia węgielnego pod biurowiec
miało miejsce we wrześniu ubiegłego roku.
Biura na wynajem i taras do eventów
Na łącznej powierzchni ponad 1000 mkw. w podziale na dwie kondygnacje (parter i piętro) dostępne będą: co-work, centrum otwartych innowacji, biura usług dla MŚP, biura na wynajem oraz przestrzeń do meet-upów i wydarzeń. Zainteresowani znajdą także miejsce do realizacji podcastów audio i wideo. Interesującym miejscem w nowym budynku jest około stumetrowy taras, na którym planowane są różnego rodzaju eventy. – Prowadzimy zaawansowane rozmowy z potencjalnymi najemcami. Przestrzenie pod wynajem, w sumie ok. 700 mkw. są w stanie deweloperskim i będą tak aranżowane, jak zechce najemca – wyjaśnia Monika Tomaszewska.
Z punktu widzenia inwestora, czyli ŁSSE, najlepiej byłoby znaleźć 2-3 firmy, które zechcą wynająć całą powierzchnię. Inwestor ma jednak pełną świadomość tego, że na przykład startupy, które zainicjowały swoją działalność w ŁSSE i zechcą mieć biuro w Re_connect mogą potrzebować mniejszych powierzchni.
Co-work, sale konferencyjne, podcasty…
Ci, którym wystarczy do pracy biurko zamiast biura, znajdą je w strefie coworkingowej. Z myślą o nich przygotowano 18 stanowisk, oddzielonych od siebie strefami zieleni, 3 salki konferencyjne, strefę socjalną oraz specjalne miejsce do nagrywania podcastów audio i wideo. Warto dodać, że autorami projektu budynku są Małgorzata Domagało oraz Jacek Wnuk. Z kolei za aranżację wnętrz odpowiada Agata Łapuchowska ze studia A+KA. Realizację projektu nadzorował Łukasz Masztakowski.
Łódź, ul. Ks. Biskupa Wincentego Tymienieckiego 22G
42 676 27 53, 42 676 27 54
info@sse.lodz.pl
sse.lodz.pl
Znacznie wzrosła liczba osób, które ogłaszają upadłość konsumencką. Każdego dnia w Polsce bankrutuje kilkadziesiąt osób. Potwierdzają to zarówno eksperci jak i oficjalnie dostępne statystyki. Czy dla dłużnika upadłość konsumencka jest najlepszym wyborem? O tym rozmawiamy z ŁUKASZEM BIAŁKOWSKIM , założycielem Kancelarii Oddłużeniowej z Łodzi, który w branży oddłużeniowej działa od blisko 20 lat.
Skąd taki lawinowy wzrost upadłości konsumenckich?
Składa się na to wiele czynników. Swoje żniwo zbiera teraz między innymi kumulacja negatywnych zdarzeń z ostatnich lat, które wyraźnie odbiły się na kondycji finansowej polskiego społeczeństwa. Mam tu na myśli pandemię, rosnącą inflację, wyższe raty kredytów i wyższe koszty życia. Bankrutami nie stajemy się przecież z dnia na dzień. Ten proces z reguły pogłębia się latami. Jak pokazują dane Centralnego Ośrodka Informacji Gospodarczej, w ciągu zaledwie trzech pierwszych miesięcy tego roku, bankructwo ogłosiły 5352 osoby, co odpowiada 1/3 ich liczby w całym 2022 roku. Porównując pierwszy kwartał ubiegłego roku z obecnym widoczny jest skok aż o 55 procent. Eksperci twierdzą, że obecny rok może być rekordowy pod względem niewypłacalności, ich poziom może przekroczyć 20 tysięcy.
Na czym konkretnie polega upadłość konsumencka?
Głównym celem upadłości konsumenckiej jest zapewnienie osobom zadłużonym możliwości otrzymania nowego finansowego startu i ochrony przed wierzycielami. Procedura upadłości konsumenckiej pozwala na likwidację części lub całości długów. W przypadku częściowego umorzenia spłata zobowiązań następuje w przystępnych miesięcznych ratach. Aby skorzystać z upadłości konsumenckiej, trzeba wykazać swoją niewypłacalność, czyli niezdolność do spłaty swoich długów w terminie. Osoba ubiegająca się o upadłość konsumencką musi złożyć wniosek do sądu, który rozpatrzy sprawę. Obecnie wnioski składa się przez specjalnie przygotowany do tego portal. Następnie sąd podejmuje decyzję na podstawie dostarczonych dokumentów, które obejmują informacje o dłużniku, jego dochodach, aktywach (majątku) i pasywach (długach) i innych istotnych informacjach. Należy jednak przede wszystkim bardzo dokładnie wskazać wszystkich wierzycieli i wysokość ich roszczeń. Należy pamiętać, że wierzytelności niewskazane we wniosku nie podlegają umorzeniu, co oznacza, że mogą być dalej windykowane lub nawet dochodzone na drodze sądowej. W przypadku upadłości konsumenckiej sąd może zatwierdzić plan spłaty długów, który ustala warunki spłaty wierzycieli przez określony czas. Alternatywnie, jeśli osoba nie jest w stanie
wykonywać planu spłaty, sąd może zdecydować o likwidacji całości zadłużenia bez planu spłaty. Skutkiem upadłości konsumenckiej może być więc uwolnienie się od długów, jednak proces ten wiąże się również z pewnymi konsekwencjami, takimi jak wpis do rejestru dłużników, brak zdolności kredytowej, utrata niektórych aktywów i konieczność zrealizowania planu spłaty, gdyby takowy został ustalony.
Często rekomendujecie klientom kancelarii oddłużanie poprzez upadłość?
Upadłość konsumencka osoby fizycznej w naszej kancelarii to ostateczna forma oddłużania, często plan awaryjny. Aby wiedzieć, jak należy postąpić w danym przypadku, najpierw musimy dowiedzieć się od klienta, w jakiej aktualnie sytuacji się znajduje. Co dla jednego będzie dobrym rozwiązaniem, niekoniecznie okaże się efektywne dla innego. Nie ma jednego wspólnego planu oddłużania dla wszystkich naszych klientów. U jednego wystarczą mądrze poprowadzone negocjacje, umożliwiające spłatę długu na innych, dogodnych warunkach. U innego będzie to połączenie negocjacji z procesowaniem się. A jeszcze u innego jedyną drogą wyjścia może okazać się podjęcie decyzji o wystąpieniu do sądu z wnioskiem o ogłoszenie upadłości konsumenckiej. W tym wszystkim najważniejsze jest to, aby oddłużanie było skuteczne, a upadłość daje taką gwarancję. Więc jeśli nasi prawnicy, po kompleksowej analizie sytuacji danej osoby uznają, że upadłość konsumencka jest jedynym wyjściem, to ją rekomendujemy.
Może Pan nam podać jakiś przykład?
Nie tak dawno proces upadłości był jedynym wyjściem dla małżeństwa, które trafiło do naszej kancelarii, kiedy ich zadłużenie urosło do gigantycznych rozmiarów, osiągnęło kwotę 1.850.000 złotych, a wszystkie sprawy były już po postępowaniach sądowych. Nie mogli w żaden sposób zaspokoić roszczeń wierzycieli i pojawił się komornik. Chociaż robili, co tylko było w ich mocy, splot wydarzeń sprawił, że stanęli nad przepaścią. Do wyboru mieli życie z komornikiem albo upadłość i po latach święty spokój. Oczywiście pomogliśmy im przejść przez cały proces upadłościowy i teraz zaczynają od nowa.
I faktycznie zaczęli życie od nowa?
Tak, wydanie postanowienia o upadłości konsumenckiej to rozpoczęcie nowego etapu w życiu. To życie bez ciągłego oddechu na plecach licznych wierzycieli, komorników, w ciągłym poczuciu zagrożenia, niepewności i ze świadomością ogromnych długów. Wbrew określeniu „upadli” mogą teraz zacząć z optymizmem patrzeć w przyszłość. Upadłość konsumencka zdecydowanie otwiera nowy etap życia, zaczynamy życie na nowo.
Wszystko zależy od sytuacji dłużnika, w której się znajduje. Od tego czy posiada on jakiś majątek, czy jedyne co ma, to aktualne bieżące dochody. Za każdym razem sąd szczegółowo analizuje sytuację. Jeśli dłużnik posiada jakieś aktywa, które obejmują mienie ruchome, nieruchomości, środki na rachunkach bankowych i inne wartościowe przedmioty, to pozostają one do dyspozycji syndyka, który może próbować je spieniężyć. Należy mieć więc świadomość, że istnieje realne zagrożenie utraty majątku. Upadłość konsumencka nie jest więc dla wszystkich, a dla osób, które nie mają wyjścia, są pod ścianą, gdy inne możliwości zawiodły lub ich nie ma. Szczególnie polecamy ją osobom bez majątku.
A jakie przesłanki muszą być spełnione, aby można było ogłosić upadłość konsumencką?
Z pewnością tą najistotniejszą jest fakt, że we wniesionym do sądu wniosku, należy udowodnić, że dana osoba stała się niewypłacalna. Niewątpliwie obecnie o wiele łatwiej można ogłosić upadłość, ponieważ sąd nie
bada już okoliczności, które miały związek z rażącymi zaniedbaniami konsumenta. O wiele więcej wniosków rozpatrywanych jest też na korzyść dłużników. Jednak nie świadczy to o tym, że każdy uzyska status „upadłego”. Dlatego najlepiej przekazać tego typu sprawę do kancelarii takiej jak nasza, która specjalizuje się w oddłużaniu. My wszystko dokładnie przeanalizujemy i w razie potrzeby zajmiemy się całym procesem. Chętnie przyznajemy się do długów?
Wielu zadłużonych łączy jedna wspólna cecha, trudno im się przyznać do tego, że mają problem z długami. I zamiast szukać pomocy na wczesnym etapie, brną dalej, nie panując już całkowicie nad finansami, aż przyjdzie taki moment, kiedy dotykają dna. Jednak i w takim momencie nie wszyscy podejmują decyzję o zaradzeniu zaistniałej sytuacji i zdają się na los pod tytułem wierzyciele i komornik. Na szczęście są też tacy, którzy widząc, w jakiej znaleźli się sytuacji, decydują się na pomoc specjalistów od oddłużania. Trafiają do naszej kancelarii, ustalamy plan oddłużania i wcielamy go w życie.
Czyli kancelaria wyspecjalizowała się w oddłużaniu.
Tak zdecydowanie, uwalniamy od długów i pomagamy w rozpoczęciu nowego rozdziału w życiu. Nie ma dla nas znaczenia, czy ktoś szuka u nas pomocy w związku z jedną sprawą, czy zajmujemy się kompleksowym oddłużaniem, wyprowadzając zadłużonego z pętli zadłużenia, czy w końcu oddłużamy go, doprowadzając proces upadłościowy do szczęśliwego zakończenia. Nigdy nie dzielimy naszych klientów na mniej i bardziej ważnych. Każdy z nich jest w centrum uwagi naszych specjalistów w oddłużaniu, którzy szukają takich rozwiązań ustalając plan wychodzenia z długów, które będą najbardziej skuteczne i oczywiście możliwe do zrealizowania.
A wracając do upadłości konsumenckiej, to zawsze należy traktować ją jako ostateczne rozwiązanie?
Z pewnością jest to także jedna z metod wyjścia z długów, ale decyzję o tym najlepiej podjąć po konsultacji w kancelarii takiej jak nasza, specjalizującej się w oddłużaniu. Może okazać się, że przeprowadzenie tego kroku w ogóle nie będzie konieczne. Upadłość konsumencka to ostateczne rozwiązanie. Jeśli mamy problemy z długami, to im szybciej z kimś podzielimy się naszymi problemami, tym więcej rozwiązań korzystnych dla dłużnika będą mogli znaleźć nasi prawnicy. Pamiętamy, długi same nie znikną, tylko dlatego, że schowamy głowę w piasek i udawać będziemy, że problem nas nie dotyczy. Wierzyciele nie odpuszczą, zawsze będą domagać się zapłaty należnych kwot.
Rozmawiała Beata Sakowska
Zdjęcie Paweł Keler
42 641 30 61 lub 42 641 30 62 lub 42 641 30 63
facebook.com/portaldluznika/
Dlaczego w handlu potrzebne są relacje z klientem, jak Selgros korzysta z rekomendacji, a także dlaczego pomaganie potrzebującym jest ważne opowiada
MAREK CHRUŚCIELEWSKI , Dyrektor ds. Relacji Transgourmet Polska.
Świeżość towaru czy jego jakość, a może cena, im niższa, tym lepsza – która z tych cech decyduje, że wybieramy zakupy w Selgros?
Jakość! To nie podlega żadnej dyskusji. Cena jest na drugim miejscu. Ona jest ważna, szczególnie dla klienta, który prowadzi działalność gospodarczą i potrzebuje towaru do dalszej sprzedaży, ale jakość jest bezsporna. I nie chodzi tylko o jakość kupowanego towaru. Ważna jest też jakość obsługi i jakość relacji z klientem.
W jaki sposób relacje z klientem wpływają na to, że chętniej wybiera jedną sieć, a z innej rezygnuje?
Relacje w handlu są podstawą. Przecież handel zbudowano na relacjach i zaufaniu, które jest ich wynikiem. Handel się rozwijał, bo można było komuś sprzedać na kredyt wiedząc, że zapłaci, udzielić zniżki, bo regularnie kupował w jednym miejscu, czy też przy okazji nawiązać towarzyskie relacje – pogadać o polityce, rodzinie, życiu.
No, ale dziś tak to może wyglądać handel w osiedlowym sklepik u pani Jadzi, którą wszyscy znają, ale nie w Selgrosie, gdzie jesteśmy anonimowi…
Myli się pan. Selgros różni się od innych sieci handlowych tym, że doskonale zna swojego klienta. Małego, średniego i dużego. Mamy go zidentyfikowanego, wiemy skąd jest, znamy historię jego zakupów. Utrzymywanie relacji
Transgourmet to dystrybucja do gastronomii, HoReCa i punktów zbiorowego żywienia. Posiadamy własną profesjonalną flotę samochodów, nowoczesne Centrum Logistyczno-Magazynowe oraz doświadczoną kadrę – są to filary naszej działalności, dzięki którym marka Transgourmet jest solidnym Partnerem. Nasz cel to pozycja lidera w dostawach do gastronomii w Polsce, poprzez zapewnienie Klientom wysokiej jakości produktów, szerokiego asortymentu oraz najwyższego poziomu Service Level.
z klientem to niejako obowiązkowa część naszej pracy. Przecież im silniejsza relacja, związek i lojalność, tym lepsze wyniki handlowe. W łódzkich halach Selgrosa pracuję od ponad dwudziestu czterech lat i przyznam się, że wielu naszych klientów znam osobiście. I wiem, że oni byli z nami, są i będą właśnie dzięki relacjom. Bo Selgros buduje je „od podstaw”, czyli od kontaktu bezpośredniego pracownika z klientem na hali sprzedaży, poprzez kasjera, czy kierownika, a na dyrektorze kończąc.
Ale przecież bardzo często dokonujemy zakupów emocjonalnych, przypadkowych, chaotycznych i w różnych sieciach. Czy z takimi klientami można zbudować stałe relacje?
Odpowiem na to nie wprost. Proszę sobie wyobrazić, że w aranżacji hali Selgros i ekspozycji towarów na półkach nie ma przypadkowości. Wszystko jest tak zrobione, żeby zachęcić klienta do zakupów, przekonać, że warto być z nami na stałe, że nigdzie nie znajdzie większego wyboru towaru, bo nasz asortyment jest liczony w dziesiątkach tysięcy. Dołóżmy do tego przyjazną atmosferę i chęć pomocy, którą oferują nasi sprzedawcy. No i teraz wyobraźmy sobie, że taki przypadkowy, okazjonalny klient przychodzi do którejś z naszych hal i znajduje tam wszystko, czego potrzebuje. Myślę, że pytanie, czy wróci do nas na kolejne zakupy, jest czysto retoryczne. Wróci, ale będzie to już jego świadomy wybór.
Budowanie relacji z klientem wymaga dwustronnej wymiany, często bezinteresownej, lub chociaż udającej taką. Czego zatem handel chce dziś od klienta i co może mu dać w zamian?
W Selgros mamy takie hasło reklamowe: „Tu zrealizujesz swoją ulubioną listę zakupów”. Z naszych analiz wynika, że klienci przychodzą do nas na zakupy zaplanowane „z kartką”. I to zarówno klienci indywidualni, jak i prowadzący działalność gospodarczą. Oni doskonale wiedzą, co chcą kupić i że właśnie u nas to znajdą. W związku z tym nie muszą już jechać gdzie indziej. Budowanie relacji właśnie na tym polega, żeby dać klientowi to, czego potrzebuje. My to dajemy. Dajemy też gwarancję, że u nas tego nie zabraknie. A czego
oczekujemy od klienta w zamian? Żeby był zadowolony, bo jeżeli on jest zadowolony, to my też jesteśmy zadowoleni.
Oprócz relacji ważnym elementem w każdym rodzaju biznesu są rekomendacje. Dziś to słowo robi wręcz zawrotną karierę. Czy w handlu rekomendacje też są ważne i jak z nich korzysta Selgros?
Im bardziej dojrzały konsument i sprzedawca, tym ważniejsze są rekomendacje. Rekomendacją może być dobra opinia na temat Selgros, bezpośrednia zachęta do zrobienia zakupów w naszej hali, poinformowanie o tym, że mamy ogromny wybór asortymentu. Tak naprawdę rekomendacją jest wszystko, co dobrze się kojarzy z marką Selgros. Niedawno zaczepił mnie na hali mężczyzna, który kupował u nas wolno dojrzewającą wołowinę. To niszowy produkt i w Polsce jeszcze stosunkowo mało popularny. Kupujący był Polakiem mieszkającym w Stanach Zjednoczonych, który czasowo osiadł w Łodzi. Szukał takiego mięsa w całym mieście, aż ktoś mu powiedział, że znajdzie je u nas. To też jest rekomendacja.
Selgros od lat pracuje nad tym, żeby zwiększać grupę stałych klientów i robi to z sukcesem. W jaki sposób to się odbywa?
Jeżeli chodzi o klientów indywidualnych, to jest to wynik relacji i rekomendacji, o których już wspomniałem. Oni wiedzą, że jeżeli komuś nas polecą, to nie
będą się za to wstydzić. Natomiast inaczej wygląda to z firmami, instytucjami i urzędami. W tym przypadku bardzo często firmy, które robią u nas zakupy polecają Selgros swoim pracownikom. Dzięki temu my mamy nowych klientów. Poza tym staramy się też aktywnie uczestniczyć w życiu lokalnych społeczności, czyli w naszym najbliższym otoczeniu. Prowadzimy regularną współpracę z instytucjami kultury, z organizacjami sportowymi i z placówkami edukacyjnymi i opiekuńczymi. Robimy to z dwóch powodów. Po pierwsze mamy potrzebę wspierania lokalnych aktywności, a po drugie, bo tam są nasi klienci i chcemy, żeby oni wiedzieli, że Selgros potrafi nie tylko zarabiać, ale też umie dzielić się z innymi.
Rozmawiał Robert Sakowski
Zdjęcie Paweł Keler
Ogólnopolska sieć hal handlu hurtowego, oferująca pełne zaopatrzenie dla osób prowadzących działalność gospodarczą. Z sukcesem działa w dziewiętnastu polskich oddziałach, zatrudniając przeszło cztery tysiące pracowników. W Łodzi działają dwie hale Selgros przy ulicy Rokicińskiej i Pabianickiej. Od 2014 roku działa również sklep internetowy www.Selgros24.pl, który umożliwia dokonywanie zakupów przez Internet dla zarejestrowanych klientów Selgros Cash & Carry.
Dlaczego placenta pozyskiwana od jeleni szlachetnych żyjących w Nowej
Zelandii ma dobroczynny wpływ na nasz organizm? Czy istnieją suplementy, które działają kompleksowo? Jak cieszyć się doskonałą kondycją przez długie lata? Rozmawiamy z ALICJĄ DOBRSKĄ z Life Nature.
Life Nature to marka dbająca o utrzymanie nas w dobrej kondycji zdrowotnej. W czym konkretnie się specjalizujecie?
Dzielimy się wiedzą na temat zdrowego sposobu odżywiania, zachęcamy do aktywności fizycznej i edukujemy z zakresu odpowiedniej suplementacji, która wspiera naturalne procesy zachodzące w naszych organizmach. Zależy nam na tym, byśmy mogli cieszyć się z uroków życia i z radością korzystać ze wszystkich jego aspektów. Właściwe suplementy diety mogą nam w tym pomóc.
Rynek suplementów jest niezwykle bogaty. Czym wyróżniają się te, które oferuje Life Nature i dlaczego są tak wyjątkowe?
Po pierwsze nie oferujemy suplementów na skalę masową. W naszej ofercie znajdują się tylko cztery wysokiej jakości produkty, których w Polsce jesteśmy jedynym importerem. Mamy w swojej ofercie suplementy klasy premium, jak np. POSH D-Centa o kompleksowym składzie. To dwanaście w pełni naturalnych składników, w tym placenta, czyli łożysko. Ma ona obecnie szerokie zastosowanie prozdrowotne. W przemyśle farmaceutycznym i kosmetycznym wykorzystywane jest łożysko pochodzenia zwierzęcego, z reguły owcze lub kozie. Ostatnio jednak zwrócono uwagę na możliwości pozyskiwania placenty od jeleni szlachetnych. I to właśnie ona stanowi kluczowy składnik limitowanej edycji POSH D-Centa, uzupełniony o jedenaście innych substancji – ekstrakt z oliwek, aminokwasy jedwabiu, wyciąg z korzenia rdestowca japońskiego, olej z awokado, sproszkowany aloes, ekstrakt z kory sosnowej, olej z nasion winogron, astaksantynę, kolagen morski, skwalen, kwas hialuronowy. Doskonała formuła POSH D-Centa to przykład synergii składników, których współdziałanie zapewni większy efekt, niż ich osobna suplementacja. I to dzięki temu produkt ten ma tak szerokie spectrum działania: wzmacnia libido u kobiet i mężczyzn, wpływa na nasz dobrostan psycho fi zyczny, działa odmładzająco, poprawia wydolność organizmu i zdecydowanie wpływa na naszą witalność. Zanim wprowadziliśmy suplementy z Nowej Zelandii na polski rynek zostały one zgłoszone do GISu oraz przebadane w Instytucie Hamiltona w Polsce. POSH D-Centa, aby podkreślić jej walory premium, również trafiła do laboratorium w Narodowym Instytucie Leków, choć jako suplement nie podlega tak restrykcyjnym procedurom. Otrzymaliśmy stosowne rekomendacje mimo tego, że nie było to od nas wymagane. Jednak w naszej opinii najważniejsze jest, aby klient wiedział, że kupuje sprawdzone, dobrej jakości produkty.
Zainteresowała mnie szczególnie placenta, jak się ją pozyskuje?
Placentę otrzymujemy od jelenia szlachetnego, żyjącego na dziewiczych ogromnych łąkach i użytkach Nowej Zelandii. Zwierzęta te hodowane są w specjalny sposób: korzystają z tzw. wolnego wybiegu. Na bieżąco kontrolowany jest ich stan zdrowia i czystość – bez zbędnej ingerencji. Tak, żeby dostarczane łożysko miało zachowane wszystkie aspekty naturalnie występujące. Placenta pozyskiwana jest w sposób nieinwazyjny – przy porodzie młodych, kiedy nie potrzebują już żywić się w ten sposób w łonie matki. To dlatego ilość placenty do produkcji jest bardzo ograniczona,
a dostępność wynika z naturalnego procesu i cyklu rozrodczego zwierząt. Młode pozostają przy matce, zwiększając populację stada tych pięknych zwierząt.
Czy to oznacza, że produkowana jest tylko ograniczona liczba tych suplementów?
Dokładnie tak, wszystko zależy od naturalnego cyklu rozrodczego, dlatego jednego roku można wyprodukować ich więcej, a w kolejnym mniej. Zawsze staramy się zamawiać określoną pulę, co wcale nie oznacza, że w całości nasze zapotrzebowanie zostanie zaspokojone.
To, w jaki sposób można kupić suplementy oferowane przez Life Nature?
Poprzez nasze strony internetowe d-centa.pl oraz lifenature.com.pl, na których znajdują się produkty z bardzo dokładnym ich opisem, tutorialami, a także certyfikaty, które dla nich pozyskaliśmy. Ponadto suplementy Life Nature dostępne są u naszych partnerów biznesowych, lekarzy, dietetyków, aptek internetowych, którzy tak jak my są przekonani o ich skuteczności. Sukcesywnie rozwijamy sieć dystrybucyjną, zapraszając nowe podmioty do współpracy.
Jeśli ktoś chciałby oferować suplementy Life Nature swoim klientom, jak może nawiązać współpracę? Czy są to tylko podmioty działające w sektorze związanym z szeroko rozumianym zdrowiem?
Przede wszystkim zależy nam na partnerach promujących zdrowy i aktywny sposób życia, doceniających moc tkwiącą w naturalnym wspomaganiu organizmu. Współpracujemy z gabinetami lekarskimi, klinikami medycyny estetycznej, gabinetami spa i dietetycznymi, aptekami i sklepami internetowymi z suplementami diety. Pragnę podkreślić, że oferujemy produkty prozdrowotne najwyższej jakości i w stu procentach naturalne. Są wolne od szkodliwej chemii. To produkty premium, dla świadomych klientów, rozumiejących potrzebę mądrej suplementacji.
Life Nature to także fundacja. Jaką rolę ona pełni?
Naszą misją jest wspieranie witalności i radości z życia. Ułatwiamy dostęp do rzetelnej wiedzy, wysokiej klasy, unikalnych produktów, a także dzielimy się doświadczeniami praktyków, pracujących nad poprawą jakości naszego życia.
Podpowiadamy, jak słuchać potrzeb swojego organizmu, na co zwracać uwagę i co jest istotne dla utrzymania równowagi psychofizycznej.
Zależy nam na tym, byśmy jak najdłużej cieszyli się dobrą kondycją. Nie tylko publikujemy artykuły i cykle filmowe na ten temat, ale także zorganizowaliśmy różnego rodzaju akcje prozdrowotne, jak treningi nordic walking, morsowanie, zajęcia fitnessu, warsztaty dietetyczne dla niesłyszących czy też sportowe wyjazdy integracyjne. Fundacja za swoje działania dwukrotnie z rzędu otrzymała nominację do prestiżowej nagrody „Lodołamacze” w kategorii Przyjazna Przestrzeń.
Rozmawiała Beata Sakowska
Zdjęcie Paweł Keler
POSH D-Centa
POSH D – Centa – pierwsze w Polsce kapsułki zawierające sproszkowaną placentę! Dzięki niej wszystkie składniki szybko i łatwo przenikają do krwi i skóry, a pierwsze efekty widoczne są już po 10 dniach stosowania!
• Wzmacnia libido u mężczyzn i kobiet.
• Wpływa na nasze zdrowie i dobrostan psycho fi zyczny.
• Poprawia cyrkulację krwi i odporność.
• Działa odmładzająco.
• Wpływa na naszą witalność.
To kompozycja 5 składników (placenty owiec nowozelandzkich, likopenu, skwalenu, aloesu i kolagenu typu I) dobranych tak, aby wspierały::
• piękny wygląd,
• sprawność fizyczną,
• równowagę psychofizyczną,
• odporność,
• profilaktykę w wybranych chorobach autoimmunologicznych,
• poprawia ochronę przed wirusami i bakteriami, zmniejsza stany zapalne,
• działa korzystnie na pracę serca.
To idealny wybór dla:
• osób, które chcą zachować i utrzymać idealną sylwetkę,
• osób, które chcą schudnąć, ale uwielbiają jeść,
• miłośników smażonego i tłustego jedzenia,
• ludzi, którzy często jedzą poza domem,
• osób spożywających jedzenie w późnych godzinach wieczornych,
• osób prowadzących siedzący tryb życia.
Astaksantyna
• Poprawia pamięć pogarszającą się wraz z wiekiem, zwiększa przepływ krwi.
• Poprawia nawilżenie i elastyczność skóry, zmniejsza zmarszczki.
• Poprawia wytrzymałość stawów, zmniejsza stany zapalne i ból.
• Usuwa problem zmęczonych oczu.
• Poprawia ochronę przed wirusami i bakteriami, zmniejsza stany zapalne.
• Działa korzystnie na pracę serca.
Zapraszamy do współpracy partnerów biznesowych. Jesteśmy wyłącznym importerem suplementów premium Life Nature. 537 243 453
info@lifenature.com.pl.
Pomagam importerom i eksporterom odnaleźć się w świecie przepisów celnych. Do swojej pracy podchodzę z pasją i uśmiechem – mówi BOGUMIŁA ABRAMOWICZ , agent celny, pracująca w rodzinnej firmie ABER FHU.
Trudno odnaleźć się w świecie przepisów celnych?
Jeśli ktoś wykonuje swoją pracę tak długo jak ja, raczej nie ma z tym problemów. Nigdy nie stroniłam od kursów, szkoleń, cały czas się uczę i na bieżąco śledzę wprowadzane w przepisach zmiany. Wszystkie towary, które przekraczają granicę, podlegają różnym obowiązkom prawnym i podatkowym, dlatego niezbędna jest nam wiedza z prawa administracyjnego i podatkowego.
Na czym polega praca agenta celnego?
Agent celny zgłasza towary do procedur celnych w zależności od ich przeznaczenia. To oznacza dobór narzędzi i informacji do przygotowania zgłoszenia celnego odpowiadającego potrzebom klienta. Agent celny musi ustalić podmioty biorące udział w transakcji, wartość celną i koszty dodatkowe dotyczące przywozu towarów, pochodzenie towarów i sprawdzić, czy korzystają ze specjalnych regulacji. Następnie zaklasyfikować towar do kodu taryfy i wyliczyć należne cło i podatki. Taryfa celna w wersji drukowanej wygląda jak dwie książki telefoniczne. Sprawne poruszanie się po niej umożliwia zaklasyfikowanie dowolnego towaru do odpowiednich stawek ceł i podatków w krótkim czasie.
Co jest najważniejsze w pracy agenta celnego?
Moim zdaniem bardzo ważna jest umiejętność komunikacji z klientami. Czasami w bardzo krótkim czasie musimy zdecydować o wielu sprawach, skompletować odpowiednie informacje i dokumenty, wyjaśnić, że jedna nieprawidłowo zinterpretowana kwestia może zaważyć o losie towaru na granicy. A do takiej sytuacji, nikt raczej nie chce dopuścić. Nikt nie chce ponosić z tego tytułu strat.
Dlaczego wybrała Pani akurat ten zawód?
Przed laty wykształciłam się na dietetyka, ale w tym zawodzie praktycznie nie pracowałam w ogóle. Po urodzeniu syna kilka lat bezskutecznie poszukiwałam pracy. W końcu mąż znalazł ogłoszenie o szkoleniach na agentów celnych. Namawiał, żebym spróbowała, początkowo byłam przeciwna temu pomysłowi, aż w końcu uznałam, że nie mam nic do stracenia. Kurs skończyłam, egzamin
zdałam i po ośmiu miesiącach podjęłam pierwszą pracę.
Rozumiem, że praca daje teraz wiele satysfakcji.
Oczywiście, lubię to, co robię, ale przyznam szczerze, że czasami to praca od rana do późnych godzin. Klienci często się niecierpliwią chcą, aby dokumenty były szybko przygotowane, a nie zawsze dostarczają komplet niezbędnych informacji. I przez to niestety procedury się wydłużają. Ale wiedzą, że mogą na moje wsparcie liczyć w każdym momencie. Mam takiego klienta, którego nikt nie chciał, a może nie potrafił odprawić – sprawa dotyczyła sprzętu militarnego dostarczanego na Ukrainę. Mnie się udało i teraz wspólnie działamy, bo jak stwierdził klient, nie liczy się firma tylko człowiek.
Co jest dla Pani najważniejsze w kontakcie z klientami?
Relacje, zrozumienie, wyrozumiałość, empatia i doskonała komunikacja to wszystko moim zdaniem jest niezwykle istotne w kontaktach z klientami. Do swojej pracy zawsze podchodzę z pasją i uśmiechem.
Czy szkoli Pani też podmioty z procedur celnych?
Dopiero wkraczam na ten grunt, chcę dzielić się zdobytymi doświadczeniami. Oferuję kompleksowy pakiet wiedzy niezbędnej do sprawnego poruszania się w gąszczu przepisów. Szkolenie uwzględnia nie tylko same regulacje ustawowe, ale także ich interpretację i wdrożenia. Omawiamy zagadnienia wprowadzenia towarów na obszar celny, metodologię składania wniosków urzędowych i procedury specjalne.
Rozmawiał Damian Karwowski
Zdjęcie Justyna Tomczak
ABER FHU
Żakowice, ul. Kwiatowa 24 605 517 907 abra0104@gmail.com
W swojej działalności cenię różnorodność. Mogę zaprojektować logo, stworzyć pełny system identyfikacji wizualnej, ale mogę też namalować portret. Ostatnio chętnie współpracuję z branżą ślubną – mówi graficzka, ilustratorka Anna Sieradzka.
Rysowniczka, ilustratorka, a teraz bizneswoman. Skąd pomysł, żeby ze sztuki zacząć robić biznes? No i przede wszystkim czy da się żyć z rysowania?
Rysuję odkąd dostałam swoją pierwszą kredkę świecówkę. Od zawsze lubiłam to robić, ale żeby zająć się tym zawodowo... Droga do tego była długa i nieuporządkowana. Kiedy wybierasz studia, to nie myślisz o zakładaniu biznesu. Próbowałam wielu rzeczy, ale z czasem zaczęłam o tym myśleć na poważnie i trafiłam na podyplomowe studia w ASP. Poznałam tam świetnych ludzi, dużo się nauczyłam, ale wybuchła pandemia i trzy ostatnie miesiące na uczelni nie przebiegały tak jak powinny. Nauka online to nie dla mnie. Nie mieliśmy możliwości przygotowania swojej wystawy, a tak z reguły się dzieje. Z osobami ze studiów mam kontakt do dzisiaj, nie każdy poszedł w biznes artystyczny, ale co jakiś czas widzimy się i wymieniamy doświadczeniami. No i kiedy skończyłam ASP, to uznałam, że spróbuję z rysowania zrobić sposób na życie.
Do rysowania trzeba mieć talent czy jest to umiejętność, którą można wypracować?
Talent... Szczerze mówiąc nie lubię tego hasła. W dzieciństwie każdy z nas maluje i rysuje, ale nie każdy to lubi. Wychodzi to lepiej lub gorzej, ale jak zaczniesz rozwijać tę umiejętność, to twoje rysunki będą coraz lepsze. Ja po prostu chciałam rysować.
Co w swojej pracy lubisz najbardziej?
To, że jest różnorodna. Mogę zaprojektować logo, stworzyć pełny system identyfikacji wizualnej, ale mogę też stworzyć ilustrację, którą można wykorzystać na produktach czy zwyczajnie ozdobić nią przestrzeń, zaprojektować wymarzone zaproszenia, wizytówki, menu, vouchery, materiały promocyjne. Moja praca nie kończy się na surowym projekcie, nie wyobrażam sobie procesu projektowania bez papieru – uwielbiam detale i staram się je wypełniać ekologicznymi papierami czy uszlachetnieniami druku.
Klienci pozwalają na swobodę w tworzeniu, czy mają swój pomysł i potrzebują kogoś, kto potrafi zrobić z tego profesjonalny projekt czy rysunek?
Różnie, ale w większości przypadków trafiam na takie osoby, które dają ogólny pogląd i pozwalają mi na samodzielność. Oczywiście uczestniczą w procesie.
Warsztaty z klientem to podstawa, żeby coś dobrze zaprojektować, muszę zrozumieć jego potrzeby i wizje, a czasami pomóc mu je odkryć.
Co Cię inspiruje?
Inspiracja, mam wrażenie, ze to słowo zostało zdeptane w kafelkach Pinteresta, ale odpowiadając, inspiruje mnie naprawdę wiele rzeczy, muzyka, wydarzenia, ludzie. Lubię obserwować, a prawdziwe natchnienie czasami przychodzi zupełnie niespodziewanie.
Zachowałaś rysunki z dzieciństwa?
Mam je dzięki mamie. Nie wyrzuciła moich rysunków, które powstawały na szkolnej świetlicy czy podczas wakacji u dziadków. Mam laurki, które dostawała ode mnie. Są to naprawdę intrygujące kompozycje (śmiech).
Rozmawiał Damian Karwowski
Zdjęcie Monika Kunicka (@monikakunicka_)
Po 27 latach JANUSZ MOOS przestał być Dyrektorem Łódzkiego Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego w Łodzi. Z legendą łódzkiej edukacji rozmawiamy o zawodzie nauczyciela, przyszłości edukacji i szczęśliwych nauczycielach.
Jest takie powiedzenie: „Obyś cudze dzieci uczył”. Tak o zawodzie nauczyciela mówią ci, którym kojarzy się on negatywnie. A czym zawód nauczyciela jest dla Pana?
To pomaganie w osiąganiu kompetencji i kształtowanie drugiego człowieka. Powinno się z niego czerpać dużo satysfakcji i radości, ale jest odwrotnie. I kiedy widzę u nauczycieli radość z tego, że są wakacje, to jest mi bardzo przykro.
Dlaczego?
Bo to oznacza, że oni są nieszczęśliwi jako nauczyciele. Pewnie bierze się to stąd, że pracują w szkołach, w których utrwalony jest tradycyjny system klasowo-lekcyjny, którego nikt nie próbuje zmienić. A przecież to w celi więziennej i w szpitalu psychiatrycznym izoluje się ludzi, a nie w klasie szkolnej. Często apeluję do dyrektorów i nauczycieli, żeby nawet w takich warunkach, w jakich funkcjonują, próbowali rozluźnić ten system i wprowadzić innowacje, które dadzą wszystkim odrobinę radości. Ale prawdą jest, że trudno dziś spotkać szczęśliwych nauczycieli…
Kiedy zrozumiał Pan, że sam chce być nauczycielem?
Już kiedy studiowałem na Wydziale Elektrycznym Politechniki Łódzkiej, bardzo chciałem prowadzić działalność edukacyjną. Wynikało to z mojej potrzeby komunikowania się z ludźmi, a poza tym interesowałem się pedagogiką, psychologią i filozofią. Po studiach nie wybrałem intratnej posady w przemyśle, lecz edukację w szkole, która jako pierwsza w kraju rozpoczynała działalność w zakresie automatyki przemysłowej. No i już wtedy wprowadzałem do praktyki szkolnej innowacje. Interesowała mnie edukacja włączająca, stymulująca aktywność uczących się. Po kilku latach zostałem szefem szkoły dla pracujących i szkoły pomaturalnej. Na tym stanowisku chyba też się sprawdziłem, bo otrzymałem propozycję przejścia do kuratorium i rozpoczęcia działalności w zespole wizytatorów metodyki kształcenia zawodowego.
Całe swoje życie zawodowe zajmuje się Pan edukacją i nauczycielami. Dokształca ich, inspiruje, zachęca do innowacji. W środowisku nauczycielskim łódzkim i nie tylko jest Pan już legendą. Dlaczego ten zawód jest aż tak ważny?
Może to truizm, ale wydaje mi się, że nie wszyscy rozumieją to, że edukacja jest w naszym życiu najważniej-
szą inwestycją. I jeśli ona umiera, to wszystko umiera. Dlatego powinna być traktowana pierwszoplanowo, a nauczyciel stać się profesją największego zaufania społecznego. Nie może funkcjonować tak jak dziś, w atmosferze niepokoju finansowego czy zagrożenia społecznego. Nie może być celem agresji uczniów i rodziców. Powinniśmy zrobić wszystko, by miał stabilizację i był ważną postacią w systemie edukacyjnym, szukającą innowacyjnych rozwiązań.
Czy nauczyciele, zamiast być innowacyjni, nie powinni raczej trzymać się programu nauczania?
Powinni, ale też trzeba robić wszystko, żeby w szkole funkcjonowały zespoły innowacyjne. Będzie to z korzyścią dla szkoły i nie sprawi problemów z poszanowaniem norm, standardów kwalifikacyjnych czy podstawy programowej. One nie są świętością, mogą być doskonalone i zmieniane, ale to właśnie nauczyciel innowator ma szansę wpłynąć na nowe oblicze szkoły. Proszę zwrócić uwagę, że w tej chwili tworzą się nowe zawody. Na przykład związane z elektromobilnością. Są grupy nauczycieli, które kontaktują się z nami, przygotowują koncepcję kształcenia w takich zawodach i pracują nad podstawą programową. To ruchy oddolne, które bardzo wysoko oceniam. Dlatego jeśli dziś nauczyciele chcą tworzyć coś ciekawego, to trzeba im w tym pomóc.
Ale czy dzisiejsza polska szkoła może być innowacyjna?
Polska edukacja ma wielu nauczycieli twórczych. Tylko że oni po pewnym czasie wypalają się i wpadają w depresję zawodową, co jest bardzo smutne. Wpływa na to wiele różnych czynników i uwarunkowań, również finansowych. Jest też problem starej struktury edukacyjnej, w której każe się przyswoić uczniowi wiedzę, a później reprodukować ją tak jak sobie życzy nauczyciel. W dzisiejszej szkole nie wspiera się ucznia w samodzielnym uczeniu się i wytwarzaniu wiedzy. Gdyby chcieć to zmienić, to należałoby uznać, że najważniejszy jest uczeń, a sam proces uczenia się powinien być prowadzony według zasad tutoringu i coachingu, czyli poprzez indywidualne podejście do ucznia.
Gdyby miał Pan określić trzy najważniejsze cechy dobrego nauczyciela, to co znalazłoby się w takim rankingu?
Pierwsza sprawa to potrzeba dawania czegoś drugiemu człowiekowi i oddziaływania na niego. To jest chyba najważniejsze. Sprawa druga, to predyspozycja psychiczna do tworzenia nowych rozwiązań, do bycia innowacyjnym. Na trzecim miejscu postawiłbym rezygnację z wykorzystywania oceny szkolnej do określania tego, w jakim miejscu jest uczeń. Wolę ocenianie kształtujące, które daje odpowiedź na pytanie, w którym miejscu jestem i co muszę zrobić, żeby zniwelować niedociągnięcia lub doskonalić ukształtowane umiejętności.
Jest Pan inicjatorem powstania i twórcą Łódzkiego Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego w Łodzi. Skąd wziął się pomysł na taki ośrodek?
W latach 90. zlecono mi opracowanie koncepcji centrum kształcenia praktycznego. Byłem wtedy wicedyrektorem Wojewódzkiego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli. Podjąłem się tego wyzwania i wykorzystując metodę modelowania, czyli od modelu idealnego do modelu praktycznego, przygotowałem projekt centrum. Założyłem w nim,
że wykorzystując drogie, często unikatowe wyposażenie, placówka może, nie tylko kształtować umiejętności zawodowe uczniów, ale może również służyć doskonaleniu umiejętności zawodowych nauczycieli. Takie rozwiązanie, czyli połączenie centrum edukacji zawodowej z centrum doskonalenia nauczycieli ma walory zarówno ekonomiczne, jak i pedagogiczne. A tak przy okazji powiem, że właśnie skończyła się moja kadencja na stanowisku dyrektora. Na kolejną już nie kandydowałem.
Stworzył Pan z centrum miejsce, którego inne miasta nam zazdroszczą. Są tu pracownie i laboratoria z takim wyposażeniem, których nie powstydziłyby się najlepsze uczelnie. Z czego jest Pan najbardziej dumny?
Najbardziej z tego, że w latach dziewięćdziesiątych udało się rozpocząć edukację mechatroniczną. Mechatronika to połączenie mechaniki, informatyki i elektroniki w jeden układ zawodów. Wtedy to był obcy termin i niektórych denerwował, ale dziś jest powszechnie używany. Dumny jestem również z tego, że mechatronika w naszym centrum prezentuje wysoki poziom.
Z centrum chętnie współpracuje biznes. Przedsiębiorcy to zwykle pragmatyczne osoby i zawsze patrzą na korzyści wynikające ze współpracy. Jak centrum zachęca biznes do współpracy?
Do dobrych rozwiązań nie trzeba nikogo zachęcać. Przedsiębiorcy sami widzą korzyści, które mogą mieć ze współpracy z centrum. Szkolnictwo zawodowe jest dziś bardzo ważne, ponieważ kształci praktyków, których biznes potrzebuje. Poza tym odbywa się to w porozumieniu z pracodawcami, których zaprosiliśmy do udziału w systemie edukacji zawodowej.
Idąc troszkę na skróty, chciałbym zapytać o to, co w edukacji jest ważniejsze. Nauki humanistyczne, czy nauki ścisłe, matura w technikum czy w liceum, czy wreszcie konkretne wykształcenie zawodowe, czy też ogólne humanistyczne?
Wszystko jest ważne, ale zawsze bardzo mnie denerwuje, kiedy ktoś mówi o zawodówce w pejoratywnym kontekście. Przecież szkoła zawodowa jest ważnym miejscem osiągania określonych kompetencji. Liceum ogólnokształcące jest przede wszystkim dla tych, którzy mają sprecyzowane zainteresowania i chcą w przyszłości studiować na uczelniach. Natomiast szkoła zawodowa jest miejscem, które również umożliwia w przyszłości studiowanie, ale przede wszystkim daje określone kwalifikacje zawodowe i zaraz po jej ukończeniu można podjąć pracę. Dlatego powinniśmy robić wszystko, żeby odczarować szkolnictwo zawodowe.
Rozmawiał Robert Sakowski
Zdjęcie Paweł Keler
Łódzkie Centrum Doskonalenia Nauczycieli
i Kształcenia Praktycznego
Łódź, ul. Kopcińskiego 29
42 678-33-78
kontakt@lcdnikp.elodz.edu.pl
wckp.lodz.pl
O tym dlaczego Szpulka z bistro przekształciła się w restaurację, nowym menu oraz wieczorach i spotkaniach degustacyjnych rozmawiamy z ANNĄ GRABAREK
MARCINEM CELMEROWSKIM , właścicielami Grupy Bawełna.
Zauważyłam, że Szpulka z bistro przekształciła się w restaurację. Skąd pomysł na zmianę? Przecież tuż obok funkcjonuje druga z restauracji Grupy Bawełna: Bawełna.
Marcin Celmerowski: Tak, to prawda. Postanowiliśmy zmienić nieco charakter Szpulki, przybliżając ją do standardów restauracyjnych, ale nadal jesteśmy przywiązani do energii i klimatu tego miejsca, więc uspokajamy, duch Szpulki jest w niej nadal. Najbardziej istotną zmianą jest menu. Przygotowaliśmy znacznie większy wybór przystawek, pojawiły się dania z owocami morza, ryby, których nie było w menu do tej pory i... kilka propozycji dla prawdziwych wielbicieli mięs. Sąsiedztwo Bawełny zupełnie nam nie przeszkadza. Rynek restauracji w Manufakturze działa synergicznie, koncepty się uzupełniają i teraz Szpulka ze swoim pierwotnym założeniem, czyli podróży kulinarnej po świecie dołączyła do grona restauracji.
Mała Szpulka zawsze kojarzyła nam się z miejscem otwartym od rana do późnych godzin wieczornych. I z jedynym miejscem serwującym śniadania w Manufakturze. Czy to się zmieniło, czy nadal można tu wpaść niemalże o każdej porze dnia?
Marcin Celmerowski: To element niezmienny. Szpulka otwiera się dla Gości najwcześniej ze wszystkich lokali w Manufakturze, bo już od ósmej w tygodniu i od dziewiątej w weekendy. Zaczynamy oczywiście od śniadań, a od dwunastej zapraszamy na lunche i dania z karty, te ostatnie serwujemy do późnych godzin wieczornych. Szpulkowy bar ma również doskonałe propozycje na każdą porę dnia! Dobra kawa, lemoniady, bomby witaminowe i oczywiście alkohole oraz koktajle.
Jak wygląda obecne menu? Dania, jakiej kuchni znalazły się w karcie? Co cieszy się największą popularnością?
Anna Grabarek: Menu Szpulki to kulinarna podróż po całym świecie. Mimo zmian w karcie, to tak już kultowe pozycje jak nasze burgery, zalewajka, ramen czy tatar są w niej nadal, natomiast pojawiło się sporo nowości. W przystawkach pojawił się indyjski chlebek naan z pastami, są krewetki w tempurze, krążki kalmara w cieście, boczniaki w panko. To na czym nam zależało to, aby były to propozycje dobre do dzielenia/ sharowania się. Wybieramy kilka takich talerzyków i mamy idealny zestaw do wina lub piwa.
W menu pojawiła się także zupa rybna. Generalnie do zupy rybnej mamy słabość i jest ona w menu każdej naszej restauracji, a nawet w słoikach Wekowni, ale w każdym miejscu spróbujecie innej jej wersji. Pojawiły się nowe dania makaronowe, a także ravioli. Mamy kilka nowych burgerów w tym burger z wątróbką w stylu azjatyckim. W daniach głównych proponujemy doradę pieczoną w całości, owoce morza w sosie pomidorowym, a także dania mięsne: żeberka w autorskim sosie BBQ, gigantyczny tomakhawk wieprzowy i oczywiście rib eye steak. Menu Szpulki to także sezonowość, jeszcze trwa sezon na szparagi i truskawki, więc to idealna okazja, aby skosztować naszych dań, takich jak ravioli ze szparagami, bruchetty ze szparagami, czy knedli z truskawkami. Nasza łódzka wersja knedli, czyli serwowane ze słodką, młodą kapustą zyskała duże grono fanów, którzy potrafią do nas przyjechać na to danie z innych miast. A za chwilę sezon na kurki, jagody, śliwki i grzyby. Już nie możemy się doczekać prezentacji kolejnych dań. Nie bylibyśmy sobą nie wspominając o deserach! Szpulka serwuje tzw. słodkie słoiczki. To desery podawane w słoikach, które można bez problemu zabrać ze sobą na wynos do pracy, w podróż lub do domu… Znamy to uczucie, kiedy wychodzisz tak najedzony z restauracji, że nie było już miejsca na deser, ale jest Ci smutno, że go nie spróbowałeś, dlatego w Szpulce możesz zabrać go ze sobą!
Czy po zmianie formuły działania Szpulka nadal jest dla młodych w każdym wieku?
Marcin Celmerowski: Oczywiście! To zdanie opisuje energię tego miejsca! Chcemy, by w Szpulce wszyscy czuli się dobrze i komfortowo, gdzie każdy znajdzie w menu coś dla siebie i poczuje niesamowitą gościnność naszego zespołu!
Czy w Szpulce organizujecie też imprezy firmowe?
Anna Grabarek: Tak i to nie tylko firmowe. Szpulka jest doskonałym miejscem na spotkanie również w gronie przyjaciół i rodziny. Teraz przy okazji zmian w menu, przygotowaliśmy zupełnie nową ofertę spotkań. Idealnie skomponowane menu na spotkania, a do tego w naprawdę atrakcyjnej cenie sprawiło, że coraz częściej mamy przyjemność gościć „firmówki” w Szpulce. Jeśli poszukujecie, energetyzujących wnętrz i menu, które trafi we wszystkie gusta, to jesteśmy do dyspozycji!
Co jeszcze nowego w Szpulce?
Anna Grabarek: Już niebawem będziemy mieli okazję zaprosić naszych Gości na tematyczne wieczory i spotkania degustacyjne! To będzie coś, czego do tej pory w Szpulce nie organizowaliśmy. Całą szpulkową ekipą mamy dużo kreatywnych pomysłów i już nie możemy się doczekać, aby się nimi z Wami podzielić. To już niebawem!
W Bawełnie też zaszły zmiany, pojawił się nowy bar. Aż tyle koktajli klienci zamawiali?
Marcin Celmerowski: Nowy bar Bawełny chcieliśmy, aby pojawił się już od dłuższego czasu. Nie chcemy drastycznie zmieniać aranżacji Bawełny, bo są to wyjątkowe, pofabryczne wnętrza, ale co jakiś czas staramy się coś zmienić w lokalu, nie ingerując za bardzo w industrialną tkankę. I tak pojawił się nasz nowy bar, oczywiście ważnym aspektem jest teraz ułatwiona logistyka
w restauracji. Nasza obsługa korzysta z dolnego baru obsługując nasz letni ogródek.
Co z nowości pojawiło się w letnim menu restauracji Bawełna, a co w menu Lnu?
Anna Grabarek: Ten sezon to czas dużych zmian w menu naszych restauracji. Bawełna zyskała prawie dwadzieścia nowych dań i tyle samo nowości pojawiło się w Lnie! Do Bawełny zapraszamy na pysznego okonia pieczonego w całości i dorsza w migdałach, w menu pojawiły się również mule w białym winie i doskonała saltinbocca. Dopełnieniem nowości są sezonowe dania ze szparagami. Natomiast w lnianym menu znajdziecie genialne żeberka wołowe, których porcja waha się od 300 g nawet do 600 g! Z nowości w menu przygotowaliśmy deskę polskich serów zagrodowych, które trafią w gust prawdziwych koneserów, delikatne carpaccio z tuńczyka i wspaniałe zupy sezonowe: botwinka i krem z zielonych szparagów! Oczywiście wraz z pojawieniem się jagód w Lnie sernik jagodowy i pierogi z jagodami.
Rozmawiała Beata Sakowska
Zdjęcia Justyna Tomczak
Restauracja Szpulka
Łódź, ul. Ogrodowa 19a
42 63424 72
restauracja@szpulka-lodz.com
szpulka-lodz.com
Któż nie pamięta weków?
Dżemy, przeciery, ogórki czy też kompoty – to nasze smaki dzieciństwa. Była też peklowana wieprzowina w słoiku czy sałatki warzywne. Ale nie każdemu z nas chce się spędzać czas w kuchni przygotowując
skomplikowane potrawy. Dzięki Wekowni nie musimy tego robić.
Możemy za to cieszyć się smakiem wyjątkowych potraw i przetworów stworzonych z przepisów
szefów kuchni
Grupy Bawełna.
Wekownia to prawdziwe weki rzemieślnicze, tworzone przez samych szefów kuchni Grupy Bawełna. To nie tylko sposób na wykorzystanie wakacyjnych, świeżych produktów, ale również okazja do eksperymentowania z dziczyzną, owocami morza i odkrywanie nowych smaków. Bawełniane weki są stworzone z dbałością o skład i pasją do niepowtarzalnych smaków. Szefowie kuchni zamykają w szklanych słojach zarówno dania prosto z restauracyjnego menu, tradycyjne potrawy, a także autorskie dania i przetwory.
Kucharze przykładają ogromną wagę do selekcji produktów, aby oferować klientom tylko to, co najlepsze. Dania wyróżniają się prostym składem, nie zawierają sztucznych barwników ani dodatków chemicznych, co sprawia, że są nie tylko
smaczne, ale również dobre dla naszego organizmu.
W bogatej ofercie można znaleźć doskonałe dania, takie jak na przykład: polędwica wołowa w sosie truflowym, ale także klasyczny sos bolognese, albo klopsiki w kilku wersjach. Wekownia to także smarowidła. Tradycyjny paprykarz w wersji Wekowni zawiera samą rybę i warzywa, a pasztet z gęsi otrzymał w 2022 nagrodę targów Natura Food. Wekownia to także propozycje dla wegetarian, warto sprawdzić pyszne zupy albo pasty warzywne. Od niedawna oferta Wekowni powiększyła się o dania z dziczyzny i soki tłoczone.
Wekowe dania pozwalają zachować naturalne walory smakowe i aromatyczne składników. Proces konserwacji sprawia, że smaki i tekstury składników harmonizują, tworząc prawdziwe dzieła sztuki kulinarnej.
Na prezent i na przyjęcie
Wekownia to nie tylko oaza dla smakoszy, ale również dla tych, którzy szukają czegoś więcej niż zwykłego posiłku. Oferta weków jest tak różnorodna i ciekawa, że bez problemu możemy je podać na wykwintnej kolacji dla znajomych. To też oczywiście doskonałe rozwiązanie na co dzień w domach, podczas weekendowych wypadów czy wakacyjnych przygód na łonie natury. To wygodny sposób na cieszenie się smakiem restauracyjnych potraw w dowolnym miejscu i czasie. Dodatkowo, bawełniane weki są również doskonałym po -
mysłem na prezent lub elementem paczek i upominków dla rodziny, pracowników lub klientów.
Specjały Wekowni są dostępne online, dzięki czemu można je zamówić z dostawą do domu w ciągu zaledwie 24 godzin. Można również zakupić we wszystkich restauracjach Grupy Bawełna, czyli w Lnie, Bawełnie i Szpulce lub w renomowanych delikatesach na terenie całej Polski. Ta elastyczność zakupowa sprawia, że każdy ma szansę cieszyć się wyjątkowymi smakami Wekowni.
Na stronie firmy wciąż pojawiają się nowości. Szefowie kuchni nie
spoczywają na laurach i nieustannie kombinują z nowymi smakami. Są symbolem kreatywności, jakości i zaangażowania.
Kto by pomyślał, że w daniu ze słoika można doświadczyć prawdziwej magii kulinarnej, i że smak zamknięty w weku na długo pozostanie w pamięci. Smacznego!
Podczas wakacji czytelnicy LIFE IN mogą zakupić te pyszne smakołyki z 12% rabatem. Wystarczy dokonać zakupów na wekownia.pl i wpisać kod: LIFEIN.
Zdjęcia Justyna Tomczak
Zupa cebulowa, ślimaki z czosnkiem, żabie udka z pietruszką, wołowina po burgundzku… Do tego
duży wybór tart, serów i win. Te i wiele innych
francuskich pyszności oferuje Le Petit Paris, najnowsza restauracja otwarta w kompleksie Monopolis.
Nowe miejsce na kulinarnej mapie Łodzi stworzyli dwaj Francuzi od lat mieszkający w Polsce: Antoine Lopez i Yann Puisney. Nowa restauracja to doskonały wybór dla wszystkich fanów kuchni francuskiej, ale również dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą, jak smakują dania znad Sekwany i Loary.
– Le Petit Paris ma być miejscem, w którym czas się zatrzymuje, gdzie goście mogą napawać się chwilą jedząc, pijąc przy miłej muzyce i przyjaznej atmosferze wśród bliskich… Jak w domu. Naszą koncepcją jest wpisanie się w styl „art de vivre”, co znaczy
sztuka życia – wyjaśnia Antoine Lopez, szef kuchni Le Petit Paris.
Antoine króluje w kuchni, Yann dominuje na sali
Nowa restauracja pozytywnie zaskakuje już od pierwszego wejrzenia. Wystrój lokalu nawiązuje do paryskiej uliczki. Jedną ze ścian ozdobiono fototapetą z rysunkowymi postaciami siedzącymi przy małych, kawiarnianych stolikach. Pośrodku lokalu usytuowano duży bar z ladą wypełnioną pysznościami kuchni francuskiej. Za nim znalazło się serce Le Petit Paris, czyli kuchnia, w której króluje Antoine Lopez.
Ten wybitny szef kuchni, prowadził wcześniej znaną łódzką restaurację Stare Kino, a kucharskie szlify zdobywał w Japonii, Szwajcarii, a nawet na Karaibach. Pochodzący z Poitiers w Akwitanii Antoine, to prawdziwy pasjonat gotowania.
Jego wspólnikiem jest Yann Puisney, menedżer i przedsiębiorca mieszkający w Polsce już od 20 lat. Choć sam zawodowo nie zajmuje się gotowaniem, to od dawna marzył, aby zaprezentować łodzianom kuchnię swojego kraju w najlepszym wydaniu, a przy okazji przybliżyć bywalcom restauracji francuską kulturę. W Le Petit Paris dominuje na sali, objaśniając gościom kulinarne tajniki kuchni francuskiej, pomagając niezdecydowanym wybrać odpowiednie potrawy i wino oraz zachęcając do spróbowania oryginalnych francuskich serów.
Cała Francja w „małym Paryżu”
Myśląc o otwarciu własnej restauracji, obaj szukali dla niej najlepszego miejsca.
– Mieliśmy do wyboru kilka lokalizacji, ale to Monopolis okazało się bezkonkurencyjne. Ten kompleks ma swoją historię, duży potencjał i jest marką znaną nie tylko w Łodzi. Choć działamy krótko, mieliśmy już gości z Polski i z zagranicy. Swoje miejsce znalazła tu także społeczność francuska mieszkająca w Polsce i stęskniona rodzimych smaków – opowiada Yann Puisney.
W języku polskim Le Petit Paris znaczy „mały Paryż” i choć nazwa może wskazywać, że w restauracji dominuje kuchnia paryska, tak nie jest. W karcie dań, którą stworzył
Antoine Lopez, można znaleźć smaki całej Francji, od eleganckich potraw sztuki kulinarnej haute cuisine zaczynając, a na rustykalnych, wiejskich specjałach kończąc. – Pragnę, aby przygoda z moją kuchnią zaczynała się od smaku, a nie od widoku. Trochę to przewrotne, ale zależy mi na przełamaniu obecnego trendu instagramowego przedstawiającego piękne dania, po których spodziewamy się bardzo wiele, a na koniec smak nas rozczarowuje. Moje dania, choć nadal bardzo estetyczne, mają zrobić efekt wow dopiero w ustach – opowiada o swojej kuchni
Antoine Lopez.
Każdy region Francji ma swoje charakterystyczne potrawy i produkty,
takie jak tian, kultowe danie z Prowansji, tarty z Lotaryngii i słynne escargots, czyli ślimaki z Burgundii. I właśnie ślimaki stanowią jedną z najchętniej zamawianych przystawek. Zapiekane z masłem, czosnkiem, posiekaną natką pietruszki, przyprawione solą i pieprzem zachęcają do spróbowania.
Żabie udka według specjalnego przepisu na przystawkę
Czy można sobie wyobrazić francuską restaurację bez żabich udek?
Pewnie można, ale w przypadku
Le Petit Paris nie trzeba, ponieważ zostały uwzględnione w karcie dań. – Bernard Loiseau, najpopularniejszy francuski szef kuchni lat 90., stworzył prosty przepis na żabie udka z czosnkiem i zieloną pietruszką. W 1991 roku otrzymał za nie 3 gwiazdki Michelin. To właśnie w hołdzie temu wspaniałemu kucharzowi, który zmarł w 2003 roku proponujemy w Le Petit Paris właśnie ten przepis – mówi Antoine Lopez.
Lekkostrawne i niskokaloryczne są niezwykle cenione nie tylko ze względu na swoje walory smakowe, ale także wartości odżywcze i zdrowotne. Bogate w cynk, uchodzą za afrodyzjak i sekret miłosnych sukcesów Casanovy.
Oprócz ślimaków i żabich udek w restauracyjnym menu na przystawkę można również znaleźć Foie gras z kaczki, Gravlax z pstrąga łososiowego, zestaw francuskich serów i mięs. Zadowoleni będą także miłośnicy sałatek, na których czeka między innymi sałatka z sera koziego St Maure de Touraine.
A może zupa cebulowa, wołowina po burgundzku i tarta na deser…?
Jak już spróbujemy ślimaków i żabich udek, które tylko zaostrzą nasz apetyt warto zamówić coś treściwego. Na przykład zupę cebulową albo chłodnik z ogórka i mięty oraz schab wieprzowy z kością i sosem Charcutière. Z głównych dań do wyboru są także wołowina po burgońsku, pierś z kaczki i filet z pstrąga. Również weganie znajdą w Le Petit Paris coś dla siebie. Pyszne tradycyjne tian to prawdziwa uczta nie tylko dla tych, którzy nie tolerują potraw z mięsa i z mięsem. Wybierając się do Le Petit Paris warto pamiętać, że Antoine Lopez, szef kuchni, uwielbia improwizować i zaskakiwać gości daniem, którego w menu próżno szukać. –
Nasza karta składa się z dań stałych, ale codziennie staram się proponować moim gościom sugestie oparte na produktach sezonowych i takich, które mnie zainspirują. Mamy naszych stałych klientów, którzy przychodzą i pytają tylko o te dania – mówi Antoine Lopez.
W restauracji nie brakuje oczywiście także pysznych francuskich tart, na przykład jabłkowej, cytrynowej czy czekoladowej. Tymi pysznościami codziennie wypełniona jest witryna barowa. Na miłośników słodkości czeka również crème brûlée i Ile flotante.
Sery, sery, sery…
We francuskiej restauracji nie może zabraknąć oryginalnych francuskich serów. Znajdziemy je w specjalnej gablocie, do której co tydzień są dostarczane wprost z paryskiego targu. Miłośnicy mogą je próbować podczas degustacji, którą proponuje Yann podjeżdżając do stołu wózkiem pełnym serów. Mogą je także kupić i zabrać do domu. Dla niewtajemniczonych warto dodać, że degustację serów należy robić na zakończenie biesiady, ponieważ mają one intensywny smak, który przytłacza smak innych potraw.
Z serów, w Le Petit Paris można również spróbować pieczonego Camembert. Jest on podawany z sałatką z orzechów włoskich z jabłkami granny smith, dżemem pomidorowym oraz ciepłą sałatką ziemniaczaną. Do francuskich dań najlepiej pasują francuskie wina, których w Le Petit Paris jest spory wybór. Miłośnicy mocniejszych trunków też nie będą narzekać.
Restauracja jest otwarta przez pięć dni w tygodniu. W środy i czwartki od 12.00 do 22.00, w piątki i soboty do 23.00, natomiast w niedziele do 20.00.
Butik NoSugar w Monopolis to miejsce dla wszystkich tych, którzy doceniają elegancję, wygodę i doskonałą jakość. Prowadzi go SASHA KUSHNIRENKO, projektantka mody i współwłaścicielka marki NoSugar.
NoSugar to nowy punkt na modowej mapie Łodzi. Butik, a jednocześnie showroom, o którym ktoś mi powiedział, że jest miejscem z kreatywną koncepcją mody dla kobiet, które nie muszą osładzać sobie życia! Czyli jakie kobiety mogą się czuć zaproszone do NoSugar?
Wszystkie, które cenią swoją kobiecość i klasykę lekko zmieszaną ze sportem. Takie, które nie potrzebują cukrowanego życia, wyzywających kreacji i sztuczności. Obecnie panuje takie przekonanie, że żeby zostać zauważoną, kobieta musi emanować seksem. Im bardziej agresywnym, tym lepiej. A ja uważam, że w modzie najbardziej seksowna jest delikatna kobiecość. Dlatego nasze ubrania są w eleganckim wydaniu, ale też bardzo wygodne, wykonane z doskonałych naturalnych materiałów i w stonowanej kolorystyce. W NoSugar można znaleźć zarówno coś na ważne wydarzenie wieczorowe, jak i na luźne spotkanie koleżanek. Właśnie to proponuję.
Rzeczywiście proponowane kreacje są eleganckie i doskonale wykonane. Przygotowuje Pani sama swoją kolekcję, czy zamawia u podwykonawców?
Wszystkie ubrania, które są dostępne w butiku, pochodzą z mojej łódzkiej pracowni. Jestem technologiem, konstruktorem, potrafię szyć i nie potrzebuję podwykonawców, jak to się dzieje w przypadku wielu innych kolekcji. Uważam, że moja koncepcja prowadzenia biznesu jest uczciwa.
To znaczy…?
My nie zlecamy innym przygotowania projektów, zrobienia wykrojów i uszycia gotowej kreacji, do której tylko przyczepiamy metkę NoSugar. Wszystko robimy sami. Nie negocjujemy także niższych cen z producentem, żeby móc mieć większą marżę u siebie w butiku. Zależy nam na tym, aby cała produkcja odbywała się w jednym miejscu. Pod tym względem wzorowałam się na Francji, gdzie wszystko, co jest ważne w modzie, zaczęło się właśnie od takich domów mody, w których produkcja ubrań odbywa się od A do Z. Moja pracownia zatrudnia dziś około dwudziestu osób. Przez długi czas sami byliśmy takimi podwykonawcami i wciąż jeszcze jesteśmy. Realizujemy zlecenia dla firm z wielu państw, najwięcej klientów mamy z Wielkiej Brytanii.
Skąd pomysł na butik w Monopolis, a nie na przykład w jakimś centrum handlowym?
Szyjemy porządne rzeczy, których przygotowanie wymaga dużych nakładów pracy i czasu. I kiedy dojrzeliśmy do pomysłu, żeby stworzyć własną markę i otworzyć sklep, musiało się to odbyć w wyjątkowym miejscu. Takiego miejsca szukaliśmy długo, a i tak zdecydował przypadek. Któregoś razu zostałam zaproszona do Monopolis na kolację w jednej z wielu tutejszych restauracji. Wyszłam zauroczona miejscem i przekonana, że muszę tu mieć swój sklep. Bywam na wielu targach w różnych miastach na całym świecie. Widziałam różne butiki i sklepy z odzieżą, w najbardziej ekskluzywnych i eleganckich miejscach. Proszę mi wierzyć, że Monopolis jest właśnie takim miejscem. A przy tym tu jest pozytywna energia, która sprawia, że chce się tu być.
A nie boicie się ryzyka, że klienci Monopolis przychodzą tutaj po coś innego niż ubrania i nie będą zainteresowani marką NoSugar?
Do Monopolis nie przychodzi się przypadkiem. Tu zaglądają tylko takie osoby, które chcą tu być – świadome, przekonane i z aspiracjami. Można powiedzieć, że są to klienci wyselekcjonowani. A nam właśnie na takich zależy. Oczywiście ryzyko jest zawsze, ale cały biznes modowy obarczony jest ryzykiem. Nowe marki wciąż pojawiają się i znikają. My działamy w tej branży od lat. Znamy zagrożenia, ale wiemy też kiedy pojawiają się szanse, które warto łapać. Monopolis jest dla nas właśnie taką szansą. Za nami stoi nasza historia, wiedza o szyciu ubrań, ciężka praca i doświadczenie. Nie jesteśmy celebrytami, którym zamarzyła się własna marka odzieżowa i butik. Nie kupujemy gotowych rzeczy, do których doczepiamy tylko metkę z naszym logo. Otwierając butik zależało mi, żeby znalazł się on w takim miejscu, które od razu doda mu wartości, a właśnie takim jest Monopolis. Poza tym na dobre rzeczy, a tylko takie mamy u nas, zawsze znajdą się klienci.
Ubrania z marką NoSugar będą też do kupienia w sklepie internetowym. Od kiedy?
Tak będą, już prawie wszystko jest gotowe. Chcemy, aby sklep online był naszym głównym kanałem sprzedaży. Natomiast do butiku będzie można przyjść, dotknąć ubrań, przymierzyć je.
W NoSugar dostępne są wyłącznie rzeczy, zaprojektowane przez Panią czy również przez innych projektantów?
Wszystkie dostępne tutaj ubrania powstały według moich projektów i uszyte zostały w naszej pracowni. A jeżeli chodzi o dodatki, na przykład torebki czy paski, to zamawiamy je w łódzkiej zaprzyjaźnionej firmie, z którą współpracujemy.
Wszystkie zainteresowane Panie – bez względu na wiek i zasobność portfela – mogą znaleźć tutaj coś dla siebie, czy NoSugar to sklep dla określonego typu klientek?
Nie mamy jednej określonej grupy klientek. Tak jak już powiedziałam, w NoSugar każda elegancka kobieta znajdzie coś dla siebie. I, co warto podkreślić, są u nas rzeczy dla kobiet, które nie mają idealnej sylwetki.
Jakie ceny oferuje NoSugar?
Pewnie dla jednych będzie u nas drogo, a dla innych rozsądnie. Tanio być nie może, ponieważ oferujemy rzeczy z naturalnych, a tym samym drogich materiałów. Większość kreacji to krótkie serie lub szyte na zamówienie. Na bieżąco staram się uzupełniać kolekcję. Warto też podkreślić to, że u nas nie ma rzeczy, które po jednym sezonie nadają się do wyrzucenia. Znam kobiety, wiem, że są sentymentalne i lubią trzymać w szafie swoje ulubione kreacje. Podobnie zresztą jak buty, których potrafią mieć po kilkadziesiąt par. Dlatego jestem przekonana, że jak raz u nas coś kupią, to będą wracać.
Jak często planuje Pani zmianę kolekcji?
Zmiany kolekcji powiązane są ze zmianami pór roku. Żyjemy w takim klimacie, gdzie latem opalamy się, a zimą musimy odśnieżać drogi i samochody. Z tego naturalnie biorą się sezony wiosna-lato i jesień-zima. Obecnie pracuję nad kolekcją wiosna-lato 2024.
A wracając jeszcze do zasobności portfela klientek NoSugar – czy o zakupie decyduje cena?
W sieciówkach pewnie cena jest najważniejsza, ale nie w takich miejscach jak NoSugar. Tu ważne są też takie kwestie jak jakość i indywidualne podejście do klientki, możliwość przeróbki, zamówienia jakiegoś dodatku.
Poza tym kobiety dzielą się informacjami o tym, jak zostały obsłużone w sklepie, czy ubrania są dobrze uszyte i czy cena jest adekwatna do jakości. To wszystko jest ważne.
Jakimi wartościami kieruje się Pani w biznesie?
Firmę prowadzę razem z Salwadorem Kowenickim, z którym doskonale się uzupełniamy zarówno w życiu, jak i w sprawach zawodowych. Najważniejsza w biznesie jest dla nas uczciwość wobec siebie, współpracowników i klientów. Nie chodzimy na skróty. Chcemy stworzyć taki biznes, który będzie cały czas się rozwijał. Na rynku jesteśmy od dwunastu lat. W tym czasie zbudowaliśmy zespół wartościowych ludzi, z którymi tworzymy wyjątkowe rzeczy. Marzę, żeby NoSugar kojarzony był zawsze z wysoką jakością i wysokim poczuciem estetyki.
Jest Pani Ukrainką mieszkającą od lat w Polsce, a dokładnie w Łodzi. Tu skończyła Pani Akademię Sztuk Pięknych i z Polską postanowiła związać życie zawodowe. Polska to dobre miejsce dla projektantów mody?
Pierwsze studia skończyłam jeszcze w Kijowie na Uniwersytecie Kultury i Sztuki. Do Polski przyjechałam na wakacje piętnaście lat temu. Zawsze bardzo chciałam trafić do Paryża i odwiedzić La Galerie Dior. To było takie moje marzenie, bo uwielbiam kreacje Diora, a z Polski do Francji miałam bliżej.
Zrealizowała Pani to marzenie?
Tak! Już podczas pierwszego wyjazdu do Paryża.
Ale wybrała Pani nie Paryż, lecz Łódź. Dlaczego?
Bo tu spotkałam Salwadora. Tu skończyłam swoje drugie studia na ASP, tu urodziła się nasza córka Zara i tu zdecydowaliśmy się zamieszkać i zbudować firmę, która będzie działać przez wiele lat. Moim marzeniem od dzieciństwa było szyć na cały świat. I choć nie wyjechałam do Paryża, to dziś mam klientów z całego świata.
O nowym miejscu, w którym dominuje indywidualne podejście do Pacjentów i gdzie zabiegi odbywają się w wyjątkowej atmosferze, opowiada MAGDALENA BARTCZAK , właścicielka Instytutu Zdrowia i Urody Yasumi w Monopolis.
O gabinetach Yasumi, w których profesjonaliści zadbają o naszą twarz i ciało wiedzą wszyscy, dla których ważne są piękny wygląd i dobre samopoczucie. Czym zaskoczy nowo otwarty gabinet Yasumi w Monopolis?
Dzięki temu, że Instytut Zdrowia i Urody Yasumi ma swoje miejsce w Monopolis, mogliśmy połączyć nowoczesny, a jednocześnie loftowy design ze stylem japońskim i uzyskać klimatyczne wnętrze w ciepłych tonacjach. Do tego warto dodać przyjazną atmosferą, wysoko wykwalifikowany personel kosmetologiczny i nowoczesne urządzenia kosmetologiczne. Wszystko razem pozwoliło nam przygotować wyjątkową ofertę uzupełnioną o masaże klasyczne i medyczne wykonywane przez doświadczonego fizjoterapeutę. Naszym mottem jest indywidualne i holistyczne podejście do Klienta. Dlatego z dumą mogę stwierdzić, że choć Instytut działa od kilku tygodni mamy już grono stałych Klientów. To, a także pozytywne opinie w internecie, dają mi przekonanie, że spełniamy oczekiwania naszych Klientów.
Oferujecie wiele zabiegów pielęgnacyjnych. Są oczyszczające, nawilżające, złuszczające, liftingujące i wiele innych. Które są najczęściej wybierane?
Spora część oferowanych u nas zabiegów uzależniona jest od pór roku. Na przykład, teraz kiedy nasza skóra wystawiona jest na mocną ekspozycję na słońce, niektóre zabiegi są po prostu niewskazane. Warto przy tym podkreślić, że zawsze doradzimy i dobierzemy zabiegi indywidualnie dla każdego Klienta uwzględniając aktualną porę roku. Sporą popularnością cieszą się obecnie zabiegi nawilżające, jak choćby Hyaluronawilżenie lux, Troskliwe nawilżenie, Hyaluro c-peel oraz liftingujące jak Kobido czy Fala Radiowa. Klienci wybierają także wszelkie zabiegi ujędrniające i wyszczuplające, na przykład Lipo Zero, typowo ujędrniający czy kriolipolizę, polegający na wymrażaniu tkanki tłuszczowej. W ofercie mamy także japońskie rytuały, podczas których wykonujemy kompleksową pielęgnację skóry ciała: peeling złuszczający cukrowy lub kremowy, maska nakładana na całe ciało. Podczas rytuału towarzyszą nam aromatyczne zapachy stosowanych kosmetyków. Dopełnieniem oferty są zabiegi pielęgnacyjne dłoni i stóp. Wspomnę w tym
miejscu o bonach prezentowych o określonej wartości lub ze wskazanym zabiegiem, z których też Klienci chętnie korzystają, ponieważ rozwiązują one problem wyboru prezentu dla bliskiej osoby.
Czy z zabiegów stosowanych w Yasumi mogą korzystać wszyscy zainteresowani?
Już wspomniałam, że w Instytucie Zdrowia i Urody Yasumi w Monopolis każdy Klient traktowany jest indywidualnie. Dlatego przed każdym zabiegiem przeprowadzamy konsultację oraz sprawdzamy stan skóry Klienta. Dzięki temu wiemy, czy nie ma przeciwwskazań do niektórych zabiegów. Dopiero po takiej konsultacji dobieramy i doradzamy rodzaj zabiegu do konkretnego typu skóry i jej potrzeb.
Przychodząc do Państwa można wybrać jeden zabieg, czy można skorzystać z pakietu kilku różnych zabiegów?
Aby utrzymać długoterminowy efekt pozabiegowy zalecamy serię zabiegów. Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom Klientów, oprócz pojedynczych zabiegów, zostały przygotowane pakiety zabiegów, które obejmują od kilku do nawet kilkunastu zabiegów. Wszystkie w atrakcyjnych warunkach cenowych.
Wspomniała Pani o rytuałach japońskich. Czym się różni klasyczny zabieg kosmetyczny od rytuału?
Rytuały japońskie wyróżniają się dbałością o każdy szczegół. Podczas zabiegu działamy nie tylko na ciało, ale i również na zmysły poprzez aromaterapię. Każdemu rytuałowi towarzyszy odprężająca muzyka i wyjątkowy klimat, który zapewniają dyskretne oświetlenie oraz świece. Po takim zabiegu Klient wychodzi w pełni zrelaksowany.
Przyjęło się mówić, że to kobiety najczęściej korzystają z gabinetów urody. Państwa gabinet oferuje także zabiegi dla panów. Mężczyźni chętnie dbają o swój wgląd?
Mężczyźni coraz częściej korzystają z zabiegów kosmetycznych. Dostrzegają swoje problemy i szukają pomocy u profesjonalistów. W naszym Instytucie w Monopolis mamy szeroki wachlarz zabiegów dedykowanych specjalnie dla panów. Są na przykład zabiegi oczyszczające, nawilżające, ujędrniające, odżywcze, a także męski manicure i pedicure. Mamy też ofertę dla mężczyzn, którzy potrzebują głębokiego odprężenia, zwolnienia tempa i relaksu. Dla nich polecam szczególnie Relaxed Man, czyli relaks mięśni mimicznych, polegający na masażu twarzy, szyi i karku. Zabieg pozwala rozluźnić napięte mięśnie i odstresować się Chciałabym też zaznaczyć, że oprócz zabiegów kosmetologicznych wykonywanych na miejscu, mamy także szeroką ofertę kosmetyków pielęgnacyjnych do użytku domowego, przeznaczoną specjalnie dla mężczyzn – linię M. Można je kupić u nas, a skorzystać w domu.
Co najczęściej wybierają mężczyźni w Yasumi Monopolis?
Mężczyźni mogą u nas korzystać ze wszystkich zabiegów, jednak największą popularnością cieszy się manicure i pedicure męski, depilacja laserowa, a także zabiegi nawilżające i oczyszczające na twarz, przy których korzystamy z kosmetyków linii M.
Yasumi to wyraz z języka japońskiego, który oznacza relaks, odpoczynek, wakacje. Mamy akurat wakacje. O czym warto pomyśleć przed tym, zanim zaczniemy korzystać z kąpieli słonecznych czy morskich? Jak przygotować ciało i twarz na kilkugodzinne sesje na plaży?
Sezon przedwakacyjny to idealny moment, aby zacząć nawilżać twarz po okresie jeszcze zimowym i wiosennym, dzięki czemu nasza skóra będzie jędrna, odżywiona i pełna blasku. Oczywiście nie zapomnijmy o stosowaniu codziennie kremów z filtrem UV na twarz,
aby nie przyspieszyć procesu starzenia się skóry i wystąpieniu przebarwień. Natomiast, aby uzyskać równomierną i zdrową opaleniznę na ciele warto pamiętać o peelingach na ciało i nawilżeniu oraz oczywiście o filtrach UV. W naszej ofercie są rytuały zawierające pełną pielęgnację skóry, jak choćby Choco Coco Tropical Island czy Pomarańczowe Ujędrnienie.
Czy w zależności od pory roku, nasze ciało potrzebuje różnych zabiegów? Z czego warto skorzystać latem, a z czego na przykład jesienią?
Jako Instytut Zdrowia i Urody Yasumi w Monopolis latem polecamy zabiegi nawilżające i ujędrniające, które to jednocześnie należałoby wykonywać przez cały rok, aby utrzymać dobrą kondycję skóry. Jesienią i zimą, kiedy ekspozycja na słońce jest już mniejsza, polecamy zabiegi regeneracyjne oraz rozgrzewające. W okresie jesienno-zimowym można także rozpocząć serię zabiegów depilacji laserowej, której nie należy wykonywać w okresie letnim, ze względu na promienie UV, na które jesteśmy narażeni.
Yasumi to również różnego rodzaju masaże. Jaki masaż poleciłaby Pani osobom pracującym po kilka godzin przy biurku?
Z Yasumi w Monopolis współpracuje na stałe doświadczony fizjoterapeuta, który oprócz klasycznego masażu wykonuje także masaż leczniczy oraz szereg usług medycznych, takich jak diagnostykę funkcjonalną, masaż powięziowy, masaż wibracyjny, elektroterapię, terapię bańką próżniową, suche igłowanie i inne. W przypadku osób, które dużo czasu spędzają przy biurku, najlepsze będą działania mające na celu rozluźnienie mięśni karku i obręczy barkowej oraz mięśni nóg i całych pleców. W zależności od dolegliwości, podczas wywiadu fizjoterapeuta dobierze sposób rozwiązania problemu, a także dodatkowo udzieli porad w zakresie ergonomii pracy przy laptopie czy autoterapii. W przypadku masaży oraz zabiegów leczniczych, choć nie zawsze są one miłe i relaksacyjne, to jednak przynoszą dużą ulgę i trwały efekt, a ich skuteczność potwierdza grono stałych Klientów.
Rozmawiał Robert Sakowski
Zdjęcie Paweł Keler, Ukryte w kadrze
powodując uszkodzenie melaniny i włókien keratynowych we włosie. Uwaga! Większym uszkodzeniom ulegają włosy mokre niż suche. Efekt? Często włosy wyglądają jak po silnej dekoloryzacji – są suche, matowe, wypłowiałe lub kruszą się.
Pamiętaj, że jeśli nie zadbasz o włosy podczas lata, skutki mogą być odczuwalne jeszcze przez wiele miesięcy np. staną się bardzo suche i kruche, zaczną wypadać na skutek poparzenia skóry. Czy wiesz, że skóra głowy starzeje się o dziesięć lat szybciej? Zadbaj, by nie przyspieszać tego procesu fotostarzeniem.
Z jakimi zabiegami wstrzymać się przed latem?
Jak prawidłowo zadbać o włosy latem? Co im dać do „picia”? Jak odżywić, po spotkaniu z morską bryzą?
Co włożyć do kosmetyczki, aby na wakacjach były prawidłowo chronione, a po letnim okresie zachwycały blaskiem i sprężystością? Radzi Izabella Pietruszka.
Szykując się do letniego wypoczynku i wyjazdu, zwykle całą uwagę skupiamy na koloryzacji. To ona staje się najważniejsza, ponieważ chcemy, aby włosy latem zachwycały pięknym kolorem… najczęściej blondem. Muśnięta słońcem skóra i złote refleksy lub odcienie blondu, które pięknie odbijają światło – czy nie o tym właśnie pomyślałaś? I tu pojawia się kłopot. Mocno rozjaśnione włosy są bardziej wrażliwe i nieodporne na działanie czynników zewnętrznych. Posiadaczki bardzo jasnych włosów muszą szczególnie uważać, ponieważ lato bez prawidłowej i intensywnej pielęgnacji włosów, może skończyć się ich trwałym zniszczeniem i potrzebą ich obcięcia.
O czym należy pamiętać, kompletując kosmetyczkę przed wakacyjnym wyjazdem?
• Szampon dobrany do skóry głowy oraz maska o charakterze emolientowo-humektantynowym. Wprowadź intensywne nawilżenie, które oferują humektanty i odłóż
proteiny – na nie przyjdzie czas znacznie później.
• Koniecznie zabierz serum na końcówki z silikonami. Tak, dobrze czytasz, to właśnie silikony świetnie będą chronić przed promieniowaniem UV i skutecznie zabezpieczą włosy przed ich destrukcyjnym działaniem. Pamiętaj o produktach z filtrem UV, bo nie tylko włosy, ale skóra głowy potrzebuje takiego zabezpieczenia. Czy wiesz, że świetnie sprawdzi się tu np. olej z pestek malin?
• Przede wszystkim chroń włosy i skórę głowy w porze największego nasłonecznienia. Może to być kapelusz, szeroka opaska lub chustka, to jedne z najważniejszych rzeczy, które musisz ze sobą zabrać. Zabezpieczysz się także przed udarem słonecznym oraz poparzeniem.
• Panthenol lub żel aloesowy –trzymaj go w kosmetyczce, na wypadek poparzenia. Tak! Słońce też może poparzyć skórę głowy! Promieniowanie UV nie zna litości i wnika też do korowej warstwy włosa,
Na pewno odradzam bardzo dużą dekoloryzację i rozjaśnianie włosów do platyny, choć wiem, że chcecie, by jak najjaśniejszy kolor włosów zachwycał podczas wyjazdu. Taka koloryzacja zawsze niekorzystnie wpłynie na strukturę włosów. Szczególnie narażone na zniszczenia są włosy nad morzem, tu już nie tylko pojawia silne promieniowanie, ale i wiatr. Włosy pęcznieją, a wiatr przenosi krople nadmorskiej wody wprost na włosy. Pojawia się ulubiony przez wiele pań efekt beach waves, za który trzeba także słono (nomen omen) zapłacić. Drobiny soli, piasku, wiatr i słońce mogą stać się koszmarem minionego lata.
Profilaktyka jest najważniejsza! Jak zatroszczyć się o włosy przed wyjazdem?
Zadbaj nie tylko o piękny kolor. Dobrze wypielęgnowane włosy przed wyjazdem lepiej poradzą sobie z letnią przygodą. Pamiętaj o zabiegach pielęgnacyjnych i o tym, że możesz wykonać je sama lub w salonie fryzjerskim. Wychodząc, zawsze pamiętaj o zastosowaniu mgiełki z filtrem ochronnym. Po każdej kąpieli w morzu jak najszybciej umyj głowę lub choć spłucz dokładnie sól z włosów. Woda morska ma duże zasolenie o zasadowym pH 8, pod wpływem, którego włosy ulegają rozpulchnieniu. Uwaga na baseny! Chlorowana woda z basenu hotelowego również niekorzystnie wpłynie na stan włosów.
Zdrowa, piękna skóra czy zamaskowana grubą warstwą kosmetyków twarz?
Dla nas wybór jest oczywisty, a każda pora roku jest dobra, by zadbać o skórę. Jadąc na wakacje, powinniśmy oczyścić ją i odpowiednio nawilżyć. Nie rezygnujmy też z zabiegów laserowych – mówi SYLWIA WENC , lekarz medycyny estetycznej, stomatolog, właścicielka Kliniki Mediluks w Łodzi.
Klinika medycyny estetycznej Mediluks, którą Pani prowadzi, ma wyjątkowo bogatą ofertę terapii laserowych. W tym się specjalizujecie?
Tak, wyspecjalizowaliśmy się w laseroterapii, co nie oznacza jednak, że nie wykonujemy w klinice innych zabiegów. Jeśli komuś zależy na pięknym, naturalnym wyglądzie to nasza klinika z pewnością go nie zawiedzie. Mamy tu wszystko, czego trzeba by nadać skórze piękny, zdrowy wygląd. Jesteśmy też jedyną kliniką w Łodzi, która – bez żadnych uprzedzeń – pomaga pacjentom decydującym
się na zmianę płci, ale o tym opowiem nieco więcej przy innej okazji. W klinice mamy kilkanaście urządzeń do różnego rodzaju terapii. Leczymy problemy naczyniowe (pajączki, teleangiektazje, rumień, naczyniaki, rubinki), trądzik pospolity i różowaty, wygładzamy blizny, usuwamy zmiany skórne i kaszaki. Odpowiednio dobrany laser pozwoli skutecznie poprawić wygląd skóry. Pojedyncze i niewielkie zmiany znikają praktycznie od razu, większe i bardziej rozległe wymagają zwykle serii zabiegów.
Dlaczego terapie laserowe?
Po raz pierwszy zetknęłam się z nimi, gdy pracowałam w CDiTL Politechniki Łódzkiej. Była końcówka lat dziewięćdziesiątych, a my dostaliśmy w ramach grantów, chyba cały istniejący sprzęt do laseroterapii. To stosunkowo młoda dziedzina, rozwijająca się i wciąż poszukująca najlepszych i najbardziej bezpiecznych rozwiązań. To fascynujące. Każdego dnia analizuję, poznaję, doświadczam. Każdy dzień to nowa wiedza i nowe umiejętności. Wszystko po to, by móc wybrać najskuteczniejszą metodę leczenia, dobraną indywidualnie dla danego pacjenta.
Czy lasery są bezpieczne latem?
Panuje powszechne przekonanie, że zabiegów laserowych nie można wykonywać latem. To w pewnym sensie mit. Na rynku mamy obecnie wiele nowoczesnych laserów działających w bardzo precyzyjny sposób. Oczywiście zabiegi z wykorzystaniem lasera wymagają pewnego rygoru pozabiegowego, ale mądry, świadomy pacjent jest w stanie zastosować się do zaleceń
lekarza. W końcu robi to dla siebie, a płaci niemało. Cały rok czekamy na lato i słońce, ale to właśnie promieniowanie słoneczne jest największym wrogiem laseroterapii. Dlatego też latem nie wykonujemy bardzo inwazyjnych zabiegów na twarz, bo te niosą ze sobą bardzo poważne ryzyko powstania przebarwień pozapalnych. Natomiast zabiegi na innych częściach ciała, łatwych do ukrycia przed promieniowaniem słonecznym, jak najbardziej tak. Wszystko zależy od umiejętności lekarza, determinacji pacjenta i współpracy obojga.
Jakie zabiegi poleca Pani szczególnie latem?
Lato to tak naprawdę doskonały moment, żeby zadbać o skórę. W naszej klinice mamy spore portfolio zabiegów, zarówno dla pań jak i panów. Hitem ostatnich lat są stymulatory tkankowe i świetna dla skóry – mezoterapia (nawilża twarz, chroniąc ją przed wiatrem i słońcem). Polecamy również oczyścić skórę, żeby mogła swobodnie pooddychać, dotlenić się i nabrać pięknego koloru. Zanieczyszczona zachowuje się jak wątroba obciążona różnymi lekami, której zaserwujemy dodatkowo ciężkostrawny posiłek. Dbajmy o siebie nie tylko latem, ale przez cały rok. Naturalnie piękna, zdrowa skóra to nasza wizytówka. Gdy o nią zadbamy, zbędne okażą się wszystkie korektory i podkłady, sama w sobie będzie naszą ozdobą.
Rozmawiała Beata Sakowska
Zdjęcie Justyna Tomczak
Łódź, ul. Wodna 25, lok. 3a/4a 505 059 145 gabinet@mediluks.pl mediluks.pl
O akcjach realizowanych z myślą o podopiecznych Fundacji
„Dom w Łodzi”, hojności sponsorów, potrzebach i pasjach dzieci oraz nowym domu rozmawiamy z JOLANTĄ BOBIŃSKĄ , prezes fundacji.
Fundacja „Dom w Łodzi” co i rusz angażuje się w dość nietypowe projekty, jak chociażby marsz w milczeniu, na który wybrał się Damian Szymański, na co dzień pracujący w fundacji. Czy tylko poprzez organizacje takich akcji jesteście teraz w stanie zbierać pieniądze na utrzymanie?
Fundacji działających na rzecz pomocy dzieciom jest bardzo dużo. I choć nasza jest jedyną, która prowadzi dom dziecka dla dzieci chorych, pozyskiwanie środków na działalność wcale nie jest prostą sprawą. Mamy oczywiście dotację na prowadzenie domu, ale pokrywa ona sześćdziesiąt procent ponoszonych przez nas kosztów, resztę musimy pozyskać od sponsorów czy raz w roku z tytułu 1,5 proc. dla organizacji pozarządowych przy rozliczaniu deklaracji PIT. Przyznam, że po zmianach podatkowych jakie weszły w życie, jestem pełna obaw o wysokość wpływów z rozliczeń PIT, które i tak nie były zbyt wysokie. Mamy oczywiście kilku stałych sponsorów, ale sytuacja w tym roku jest dość trudna i wszyscy mocno zastanawiają się na wydatkiem każdej złotówki. Dlatego nasz cudowny zespół wymyśla różne akcje, podczas których pozyskujemy środki na konkretne cele.
A marsz w milczeniu konkretnie czemu był dedykowany?
Damian przeszedł osiemset kilometrów z Helu do Morskiego Oka w milczeniu, aby pomóc w finansowaniu programu komunikacji alternatywnej dla naszych dzieci – Julianki i Bartusia, którzy nie mówią. Roczny koszt indywidualnego wsparcia tej dwójki dzieci to czterdzeiści tysięcy złotych. Wyzwanie, którego podjął się Damian zainspirowało inną dobrą duszę, czyli olimpijczyka Filipa Wypycha z Feel The Water do zorganizowania akcji
przepłynięcia ośmiuset basenów naszej fundacji. W basenowej akcji wziął udział nasz Gabryś, który od dwóch lat uczy się pływania pod okiem Filipa. Zbiórka na komunikację alternatywną cały czas jeszcze trwa, można ją znaleźć na naszej stronie. To bardzo ważne, byśmy mogli zapewnić dzieciom takie wsparcie, bo to doskonały i wyjątkowy sposób na porozumienie się z nimi.
Tych akcji obserwując wasz profil na FB, jest naprawdę sporo. Kto je wymyśla?
Mamy wokół siebie wspaniałych ludzi, którzy dla naszych dzieci są gotowi na różne szalone działania. Ale wszystko zaczyna się w domu – od naszych cudownych cioć i wujków, którym pomysłów nie brakuje. Są bardzo zaangażowani, chcą, aby naszym dzieciom żyło się jak najlepiej. I to nam się udaje i z tego jestem bardzo dumna. Nasza dziewiątka podopiecznych jest zaopiekowana w każdym aspekcie.
Dosłownie w każdym, przecież nie dbacie tylko o ich potrzeby zdrowotne i opiekuńcze, ale robicie wszystko, aby rozwijały też swoje pasje.
Pasje w życiu każdego człowieka są bardzo ważne, dlatego staramy się, aby mogły je rozwijać także nasze dzieci. O Gabrysiu już wspomniałam – pływa, Julia od lat tańczy na wózku, a Marcin biega.
Czy to właśnie Julka i jej miłość do tańca zainspirowały fundację do organizacji warsztatów tanecznych dla wózkowiczów pełnych pasji?
To kolejna cudowna inicjatywa, którą realizujemy, tym razem dzięki środkom pozyskanym z PEFRON-u. W warsztatach biorą udział bezpłatnie dzieci z całej Polski jeżdżące na wózkach. Zorganizowaliśmy już cztery edycje warsztatów i każda z nich cieszyła się olbrzymim zainteresowaniem. Warsztaty prowadzi Mateusz Szałański wspierany przez Marię Wójcik, podwójną Mistrzynię Polski w tańcu na wózku i Anna Płoszyńska, II Miss Świata na Wózku 2022. Za rok kolejna edycja, bo radość dzieci biorących w nich udział jest po prostu bezcenna.
W sierpniu kolejna akcja, którą organizujecie od lat: bieg Szczęśliwa 13.
Dokładnie 27 sierpnia, czyli w ostatnią niedzielę wakacji. Serdecznie wszystkich zapraszamy! Bieg, który odbywa się w Lesie Łagiewnickim, organizujemy już po raz szósty. Ma on oczywiście cel charytatywny. Data nie jest przypadkowa – nawiązuje do daty powstania fundacji. Świętujemy łącząc dobrą energię i radość z pozyskiwaniem wsparcia finansowego.
Tych akcji charytatywnych na rzecz Fundacji „Dom w Łodzi” dużo się odbywa?
Wygląda to bardzo różnie. Żyjemy w wiecznej niepewności. Czasem pojawia się akcja za akcją, a czasem – następuje cisza i dłuższa pauza. Niedawno otrzymaliśmy wspaniałe wsparcie z licytacji artystycznego Kalendarza Virako w Monopolis, systematycznie wspiera nas świąteczna akcja o nazwie Magiczne Pierniki, zainicjowana przez grupę niezwykłych kobiet, raz w roku nasze Przyjaciółki z Rady Fundacji organizują bal charytatywny, a teraz można kupić pyszny miód zebrany dla nas z pasieki na dachu Centrum Biznesowego Synergia. Są też mniejsze inicjatywy, od osób prywatnych – zbiórki urodzinowe, czy w czasie ślubu, spontaniczne zakupy dla nas. Często są to akcje jednorazowe – dziś my jesteśmy beneficjentami wsparcia, w kolejnym roku – ktoś inny. Warto podkreślić, że każda pomoc ma dla nas duże znaczenie, bo działamy całą dobę, non stop, dzieci rosną, zmieniają się ich potrzeby, wprowadzamy nowe metody pracy. Dlatego jestem ogromnie wdzięczna wszystkim, którzy podejmują się takich działań. Bez nich nie mielibyśmy środków na wiele cennych inicjatyw na rzecz rozwoju naszych dzieci.
Dzięki wspanialej kadrze specjalistów zaangażowanych w funkcjonowanie domu dzieci mają szansę na lepsze życie i szybsze pokonywanie różnych deficytów. Wiadomo, że dobrze byłoby, gdyby znalazły się w kochających rodzinach. Jak wygląda obecnie sprawa adopcji?
Niestety z ubolewaniem muszę stwierdzić, że od dwóch lat nie udało na się znaleźć domu dla żadnego z naszych dzieci. I nie wynika to z tego, że zaprzestaliśmy starań w tym kierunku, tylko z obostrzeń wprowadzonych przez rząd, które w znacznym stopniu ograniczyły adopcje zagraniczne. Ze względu na możliwość zapewnienia specjalistycznej opieki i kosztów z nią związanych, adopcje zagraniczne były dla dzieci wielką szansą.
Ilu podopiecznych opuściło już dom?
Od początku powstania fundacji mieliśmy pod opieką trzydzieścioro czworo dzieci. Niektóre są już dorosłe, inne mieszkają z nowymi, kochającymi rodzicami. Mamy też niestety trudne doświadczenia pożegnań, bo były z nami dzieci z terminalnymi schorzeniami.
Dawid, od którego wszystko się zaczęło, mieszka we Włoszech i nawet bardzo upodobnił się do swojej włoskiej rodziny, blond czuprynę zastąpiły ciemne włosy. Mówi płynnie po angielsku, po włosku, gra w kosza, jeździ konno, świetnie się rozwija. Jesteśmy z nim w kontakcie, dostajemy zdjęcia i pozdrowienia. Aż nam serce się raduje. Mamy też kilka pięknych, bardzo wzruszających historii, gdzie nowymi rodzicami naszych dzieci zostali nasi wolontariusze. Jesteśmy w stałym kontakcie, odwiedzamy się, wspieramy, razem świętujemy ważne uroczystości. Ciągle możemy wzajemnie na siebie liczyć. Ciągle jesteśmy rodziną. Czego teraz najbardziej potrzebujecie?
Wsparcie jest potrzebne w wielu dziedzinach. Z jednej strony są to finanse, które pozwalają zapewnić to, co najważniejsze, czyli – leczenie i rehabilitację, a szczególnie wyjazdy rehabilitacyjne, podczas których naprawdę dużo udaje się wypracować. Ale – bardzo ważni są też dla nas wolontariusze, którzy pomagają nam w codzienności: bawią się z dzieciakami, pomagają w odrabianiu lekcji, rozwijaniu pasji, organizowaniu spacerów i dodatkowych wyjść. Wożą dzieci na zajęcia dodatkowe, czasem do szkoły, towarzyszą dzieciakom w czasie ich częstych pobytów w szpitalach. Wolontariusze pomagają też w organizowanych akcjach, zbiórkach, pomagają w remontach i sprzątaniu. Bardzo przydają się „złote rączki”, kierowcy czy osoby mające konkretne umiejętności: szycia, majsterkowania, malowania. Pomóc nam można też robiąc zakupy – mamy na naszej stronie długą listę marzeń.
Na wakacje się wybieracie?
Tak. W tym roku wybieramy się na turnus rehabilitacyjny nad morze na dwa tygodnie, krócej niż w ubiegłym roku, ponieważ mamy nieco skromniejszy budżet. Ale jak wrócimy do Łodzi, to też zapewnimy dzieciom dużo atrakcji, bo nie chcemy, by czas spędzały tylko w domu.
A ten chyba zrobił się dla Was za ciasny?
Zdecydowanie tak. Marzymy o większym domu, w którym dzieci miałyby wygodne pokoiki, bawialnię, salę rehabilitacją, gabinet logopedyczny i integracji sensorycznej, a także duży ogród. Nowego domu szukamy od dawna. Mamy nadzieję, że z pomocą Urzędu Miasta wreszcie nasze marzenie się spełni. Nasze dzieci i tak już okrutnie doświadczone przez życie, nie dość, że chore, to jeszcze odrzucone przez rodziców, zasługują na wspaniałe życie w gronie kochających je osób.
Za swoje zaangażowanie w opiekę nad dziećmi otrzymała Pani ostatnio Nagrodę Miasta Łodzi, a także medal z okazji 600-lecia Łodzi. Miło, gdy ktoś docenia Pani pracę?
Ta nagroda to wyróżnienie dla nas wszystkich, dla domu, dla wspaniałych ludzi, którzy go tworzą. Bo przecież wszystko, co udaje się osiągnąć, wszystkie sukcesy dzieci i domu są możliwe dzięki sercu, wiedzy i doświadczeniu wszystkich specjalistów, którzy tworzą to miejsce. Więc to nagroda dla naszej całej rodziny… i dla dużych… i też dla dzieci – naszych codziennych małych bohaterów.
Rozmawiała Beata Sakowska
Zdjęcie Fundacji Dom w Łodzi
W malowniczym regionie Łódzkiego nad Zalewem Sulejowskim, podczas naszej podróży, trafiliśmy do Centrum Molo w Smardzewicach. Oczarowało nas od pierwszego spojrzenia. Nie mieliśmy ochoty opuszczać tego miejsca. Warto tu przyjechać na dłużej lub na weekendowy relaks.
Zachwycił nas nie tylko urok przyrody – sosnowe lasy i rozległy zbiornik wodny tworzą atmosferę spokoju, dają przestrzeń do celebrowania chwil i ogromu radości. To jednak życzliwość personelu, a przede wszystkim niezrównane umiejętności wspaniałego szefa kuchni, Jacka Fiedorowicza, sprawiły, że w ogóle nie chcieliśmy opuszczać Centrum Molo.
Przez dziewiętnaście lat związany z tym miejscem Jacek zna wszystkie jego tajemnice. To prawdziwy mistrz kreowania potraw i tworzenia niezapomnianych smaków. Jego serce bije dla kuchni polskiej z regionalnymi akcentami, którą serwuje gościom.
– Oczywiście nie oznacza to, że ograniczam się tylko do kuchni regionalnej, mam doświadczenie i tworzę potrawy kuchni niemal całego świata. Udoskonalam się każdego dnia z całym zespołem, ponieważ uwielbiam sprawiać kulinarną radość naszym gościom. Nie raz byłem odpowiedzialny za przygotowanie na przykład ogromnej patelni paelli – hiszpańskiej potrawy, tworzyłem całe menu na greckie wesele, czy dania dla włoskich gości, aby poczuli się jak w domu. Dbam o odwiedzających nas gości, uwielbiam z nimi rozmawiać, pytać, czy wszystko smakowało i czy miło spędzają czas. Nie ma znaczenia czy to śniadanie, czy kolacja przy zachodzie słońca. Czuję się usatysfakcjonowany widząc
uśmiechy na ich twarzy – opowiada nam Jacek Fiedorowicz.
Jednak talent kulinarnej ekstrawagancji, profesjonalizm i charyzma kucharza to tylko niektóre z atutów Centrum Molo. Doceniliśmy także wszechobecny spokój, zapach lasów i kojący widok rozległej tafli wody Zalewu Sulejowskiego. Nie bez powodu mówi się, że kontakt z naturą korzystnie wpływa na nasze hormony szczęścia, takie jak endorfiny i serotonina, poprawiając nasze samopoczucie. Godzinami mogliśmy siedzieć na tarasie widokowym, rozkoszując się aromatyczną kawą i przepysznymi deserami.
Spędzanie czasu w otoczeniu natury zachęciło nas również do aktywności fizycznej, co miało korzystny wpływ na nasze zdrowie, wzmacniając kondycję i układ odpornościowy. Skorzystaliśmy z licznych atrakcji wodnych w okolicy, takich jak wypożyczalnia kajaków, rowerków wodnych i skuterów. Przejechaliśmy się na rowerach, pograliśmy w bilard.
Zwiedziliśmy także pobliskie atrakcje. Po wyjątkowo spędzonym czasie odpoczęliśmy w bardzo przyjemnie urządzonym pokoju, świeżo wyremontowanym. W okolicy trwa rewitalizacja, powstaje piękna nowa plaża, siłownia zewnętrzna, plac zabaw dla dzieci, a także wodne fontanny.
Kilka wspaniałych dni spędzonych w Centrum Molo stało się dla nas niezapomnianymi chwilami. To miejsce tętni życiem. Tu słychać rozmowy w różnych językach, jest muzyka, często organizowane są różne wydarzenia. Tu chce się być. Wróciliśmy wypoczęci, a także z nowymi biznesowymi pomysłami, ponieważ nie ma nic bardziej inspirującego niż spędzenie czasu w miejscu emanującym niezwykłą energią zarówno od ludzi, jak i otoczenia.
Biznesowo i rodzinnie, obiekt Centrum Molo oferuje nie tylko doskonałe warunki dla indywidualnych pobytów, ale także idealne miejsce do organizacji szkoleń, konferencji, imprez integracyjnych, pikników firmowych i rodzinnych, spotkań przy grillu czy ognisku.
Paweł i Ola
Zdjęcia Paweł Keler
Centrum Molo
Smardzewice, ul. Klonowa 16
44 726 40 00
recepcja@centrummolo.pl
centrumolo.pl
Mówili mi, że w podróżach nie chodzi o cel, lecz o samą drogę. I mieli rację! Właśnie tu, w urokliwym lesie niedaleko Łodzi, odkryłem czym jest prawdziwe przeżywanie podróży. Wszystko zaczęło się od Hotelu Magellan«««, który wydaje się być stworzony
dla podróżników młodych duchem niezależnie od ich wieku. A sam fakt, że otacza go bujny sosnowy las, sprawia wrażenie, jakby moje troski uleciały daleko, a ja mogę wreszcie zanurzyć się w objęciach natury.
Nie spodziewałem się, że poza cudownym otoczeniem drzew, czeka tu na mnie cała gama aktywności na świeżym powietrzu. Spacerując po malowniczych ścieżkach turystycznych, czy korzystając z rozległych terenów rekreacyjnych, napawałem się beztroskim lenistwem. A jeśli chciałem coś bardziej odświeżającego, basen hotelowy okazał się idealnym miejscem. Tam endorfiny pływały ze mną z każdym przepłyniętym basenowym dystansem. Poczułem się jak delfin w swoim naturalnym środowisku. Nie wspominając o leniwych popołudniach na piaszczystej plaży przy basenie, czy kojącym huśtaniu się w hamaku.
Spa do prawdziwy klejnot tego miejsca
Jednak prawdziwym klejnotem tego miejsca jest ośrodek spa. To raj dla ciała i umysłu. Zabiegi masażu dźwiękiem, polinezyjskie, z gorącymi kamieniami czy bańka chińska – wybór jest olbrzymi. Nawet zabiegi kosmetyczne są autorskie, ale też tradycyjne. A co powiesz na relaks w piwie, winie czy perełkowej kąpieli? W Hotelu Magellan««« wyposażenie spa
z pewnością sprawi, że opuszczając to miejsce, poczujesz się jak nowo narodzony.
Gość czuje się tu wyjątkowo
Kiedy porozmawiałem z kierowniczką hotelu Anną, zrozumiałem, że Hotel Magellan««« to miejsce, które chce, aby każdy gość czuł się wyjątkowo i dobrze zadbany. To nie tylko spa i basen, ale również bogata oferta rekreacyjna. Boiska do siatkówki i piłki nożnej, park linowy, wypożyczalnia rowerów czy kijki do nordic walking – to tylko niektóre z atrakcji, które czekają na podróżnika w tym miejscu. Są nawet stoły do ping-ponga, bilard, a także szachy i warcaby dla miłośników strategicznych wyzwań. Nawet teren grillowy czeka na gości, gotowy do niezapomnianych wieczorów. Pojechałem, zwiedzić pobliską plażę, dzięki busikowi, jaki zapewnia hotel. Wszystko w zasięgu ręki.
To jeszcze nie wszystko! Hotel Magellan««« organizuje także różnego rodzaju rekreacyjne imprezy, które
sprawiają, że wszyscy goście mogą się w nie włączyć. Ale czy naprawdę warto tu przyjechać na dłużej?
Przekonaj się sam! Zaledwie kilka godzin w tym miejscu wystarczy, aby poczuć oddech lasu, zrelaksować się w spa, pozwolić dzieciom szaleć w basenie, a na koniec cieszyć się wyśmienitymi smakołykami serwowanymi przez szefa kuchni. Wiem jedno – po takim pobycie, będziesz już planować powrót za rok, tak jak pani Ela, która do Hotelu Magellan««« powraca już po raz dwudziesty pierwszy, teraz razem ze swoim wnukiem Adasiem. Może właśnie tutaj odkryjesz swoją pasję do historii podróży, słuchając opowieści ratownika Ryszarda
Oaza wyjątkowości
Czy mógłbym znaleźć lepsze miejsce? Czy mógłbym doświadczyć bardziej magicznej podróży? Być może, ale Hotel Magellan««« to oaza wyjątkowości i ponadczasowej historii, która sprawia, że każdy podróżnik czuje się jak bohater własnej opowieści. I choć moje podróże jeszcze trwają, wiem już teraz, że ta przygoda pozostanie na zawsze w moim sercu.
Damian Karwowski
Zdjęcia Paweł Keler
Hotel Magellan Bronisławów, ul. Żeglarska 35/31
44 615 43 50, 691 410 283
recepcja@hotelmagellan.pl
hotelmagellan.pl
Znaleźliśmy kilka fajnych miejsc, w których na pewno odpoczniecie, zregenerujecie się i nabierzecie sił do dalszego działania. W domku Mroga rozsmakujecie się w ciszy, w Ostoi Ldzań gwarantujemy idealny wypoczynek, Konik Polny zapewnia takie zachody słońca, że czapki z głów, a Pałac Pstrokonie, otoczony siedmiohektarowym parkiem to już idylla. Możecie też zorganizować sobie świetny wakacyjny event rodzinny lub z przyjaciółmi przy okazji wracając pamięcią do minionych czasów. Dużą dawkę atrakcji zapewnia Przystanek PRL. Skoro wszystko robimy tym razem w zgodzie z naturą, to jedzie też powinno być takie. Znamy jedno miejsce w Łódzkiem, gdzie na stoły trafiają potrawy z własnych upraw i hodowli właścicieli, gwarantują, że jest eko. Kto więc ma ochotę smacznie zjeść niech w te wakacje zajrzy do Pierogarni Złote Jabłko w Poddębicach, na pewno nie pożałuje, a przy okazji skorzystać może z relaksu w pobliskich Termach Poddębice, lub położnych nieco dalej Terach Uniejów.
A może byśmy tak…
Spragnionym kontaktu z naturą polecamy też dwa kompleksy hotelowe nad Zalewem Sulejowskim –Hotel Magellan*** i Centrum Molo. W tym pierwszym zregenerujemy się w świetnym spa, nabierzemy też sił pływając w basenie, a w tym drugim zachwycimy się nie tylko bliskością pięknie pachnących sosnowych lasów, ale przede wszystkim gościnnością całego personelu, a w szczególności szefa kuchni Jacka Fiedorowicza.
A skoro jesteśmy już w pobliżu Tomaszowa Mazowieckiego, to warto zwiedzić okolicę, ale też tak zupełnie nieśpiesznie. Można wybrać się do Rezerwatu Przyrody Niebieskie Źródła. Tutejsza woda lubi zmieniać kolor, jest nie tylko błękitno-zielonkawa, ale potrafi pożółknąć, zbrunatnieć czy też się zaczerwienić. Wszystko zależy od pogody – głównie nasłonecznienia. Obok Niebieskich Źródeł znajduje się Skansen
Rzeki Pilicy z ciekawymi skarbami. Nie można ominąć Grot Nagórzyckich, labiryntu podziemnych sal, korytarzy i wnęk w dawnej kopalni piasku kwarcowego. Jeśli mamy
Czy warto ciągle gdzieś gnać poszukując nowych wyzwań, podróżować bez wytchnienia odhaczając kolejne punkty na wakacyjnej mapie? I im dalej tym lepiej, wszyscy będą zazdrościć. A gdyby tak raz zwolnić, choć na chwilę, odstresować się wśród porannego śpiewu ptaków, na łonie natury, zanurzając zmęczone ciało w bali ustawionej na skraju sosnowego lasu. Gdzieś blisko, niedaleko domu, tu w Łódzkiem.
rowery, to warto ścieżką dojechać prosto do Spały. Niedaleko jest Konewka z udostępnionymi do zwiedzania poniemieckimi bunkrami i schronami kolejowymi.
Na łonie natury
Pięknej przyrody w Łódzkiem jest pod dostatkiem, jest aż siedem parków krajobrazowych: Bolimowski, Spalski, Przedborski, Sulejowski, Załęczański, Międzyrzecza Warty i Widawki oraz Wzniesień Łódzkich. I choć urzekają wspaniałościami przyrody, my polecamy szczególnie Arboretum w Rogowie i Park Arkadia, wyimaginowaną krainę szczęścia, wyczarowaną w odległości kilku kilometrów od Nieborowa przez Helenę Radziwiłłównę. Do dziś park, w którym powstały najróżniejsze budowle nawiązujące do form antycznych, neogotyckich, średniowiecznych, renesansowych i rustykalnych, zachwyca swoją urodą.
Jak będziemy lekko znużeni wszechobecną ciszą, warto wyruszyć na wyprawę szklakiem zamków, których w Łódzkiem nie brakuje. Najpierw wpadnijmy z wizytą do Białej Damy, którą znajdziemy w uniejowskim parku okalającym XIV-wieczny zamek. Podobno strzeże pobłyskujących jeszcze w trawie złotych monet z jej wizerunkiem. Skarbu w zamku w Łęczycy strzeże sam diabeł Boruta i chyba dobrze wywiązuje się z tego zadania, bo do dziś nikt go nie odnalazł. Ciekawą atrakcją turystyczną jest też zamek w Oporowie. Mała późnogotycka rezydencja obronna wzniesiona około 1440 roku usytuowana na wyspie otoczonej fosą, jest jednym z niewielu tego typu zabytków zachowanych w Polsce.
I jak widzicie, nigdzie się nie śpiesząc, można w Łódzkiem spędzić cudowne wakacje.
Jest taka wyjątkowa drewniana chata z widokiem na stawy, w totalnej dziczy, zaledwie pół godziny drogi od Łodzi, w dolinie rzeki Mroga i otulinie Parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich. Tu ukoi was las, rozsmakujecie się w ciszy i niespieszności. Czas na chwilę zwolni, a wy skorzystacie z wszystkich dobrodziejstw natury. – Rozgośćcie się w naszym przytulnym domku, który pomieści sześć osób. Skorzystajcie z dobrodziejstw tarasu, zanurzcie się w balii z uzdrawiającą wodą, ogrzejcie się w przeszklonej saunie z pięknym widokiem na las i stawy, huśtajcie się do woli w hamaku i spocznijcie na leżakach, oddając się lekturze książek i albumów, które skryliśmy we wnętrzu. To miejsce traktujemy jak dom. Wciąż je udoskonalamy, aby każdemu było u nas dobrze. Wpadajcie rodzinami, w zaprzyjaźnionych grupach i parami delektować się naturą, być ze sobą i odpoczywać w komfortowych warunkach – zapraszają właściciele Asia, Tomek i Tymek.
W domku są dwie sypialnie z dwuosobowymi łóżkami, na kanapie w salonie spokojnie wyśpią się też dwie osoby. Jest w pełni wyposażona kuchni, w której przyrządzać można pyszne posiłki, można też skorzystać z gotowych dań zamkniętych w słoikach łódzkiej firmy „Wekownia”.
„Czasoumilaczy” w Mrodze jest pod dostatkiem, chociaż mrogowy widok, cisza i natura są tu największą atrakcją. Mroga mieści się po środku niczego, w dziczy, wśród pól i lasu. Twoimi najbliższymi sąsiadami będą zające, sarny, przeróżne ptactwo, czy też żaby. Nie zastanawiaj się długo. Gościnne progi Mrogi szybko znajdują swoich zwolenników.
Mroga_tylkospokojnie Mroga- tylko spokojnie.
mroga.tylkospokojnie@gmail.com
601 076 372
Szukacie miejsca na idealny wypoczynek z dala od miejskiego zgiełku, w bliskości z naturą i jednocześnie wieloma atrakcjami? Cieszymy się bardzo, właśnie tego mamy pod dostatkiem. Zapraszamy do Ostoi Ldzań, położonej zaledwie 30 minut drogi od Łodzi.
Ostoja Ldzań to zamknięty kompleks rekreacyjny położony nad brzegiem najczystszej rzeki w województwie łódzkim Grabi, wśród malowniczych lasów. W ofercie znajdziemy do wynajęcia trzy komfortowe całoroczne domki o powierzchni 70 mkw. każdy, mogące pomieścić od 6 do 8 osób dorosłych. Na parterze znajduje się przestronny salon z wygodną kanapą rogową, urokliwym kominkiem i dużym telewizorem. Dodatkowo, na parterze mieści się w pełni wyposażony aneks kuchenny oraz łazienka z prysznicem. Na piętrze czekają dwie sypialnie z dużymi łóżkami. Przed każdym domkiem znajduje się taras z dużym stołem – idealny do spożywania posiłków na świeżym powietrzu. Ostoja Ldzań
to także camping i pole namiotowe tzn. 10 wydzielonych działek – każda wyposażona w media, a także z dostępem do węzła sanitarnego – budynkiem, w którym mieści się prysznic, toalety i pralka. Na terenie Ostoi Ldzań znajduje się też altana o powierzchni 50 mkw., która idealnie sprawdzi się na przyjęcia rodzinne do 40 osób, dzięki drewnianym stołom biesiadnym. Jest także miejsce na ognisko, plac zabaw dla dzieci i oczywiście piękna plaża nad rzeką.
Działamy nie tylko w wakacje. Zapraszamy Was przez cały rok.
To jedyne takie miejsce w Łódzkiem, gdzie zjemy tak wyśmienite pierogi wytwarzane z produktów z własnych ekologicznych upraw lub upraw zaprzyjaźnionych rolników. Tu naprawdę dba się o nasze podniebienia i o to, by jedzenie było pyszne i zdrowe. W Pierogarni Złote Jabłko w Poddębicach byliśmy już wiele razy. Za każdym chcemy jeszcze więcej.
Pierogarnia Złote Jabłko na brak gości nigdy nie narzeka. Chętnych do spróbowania miejscowych przysmaków jest naprawdę sporo, szczególnie, że do Poddębic po wybudowaniu term przyjeżdża coraz więcej turystów.
I w menu pierogarni pojawiło się naprawdę wiele nowości, w tym pierogi z pieca o różnych smakach, pizza na pięć sposobów, calzone z różnym nadzieniem: z kebabem, burakiem, boczkiem czy na słodko z jabłkami prażonymi na maśle. Są przystawki, jak chociażby tatar z udźca wołowego, z zup największą popularnością cieszy się oczywiście barszcz na wła-
snym zakwasie, na drugie danie zjeść można poliki wołowe, kaczkę pieczoną, schabowego, czy filet z jesiotra. Są lekkie sałatki i oczywiście desery, wina z Chile i Hiszpanii oraz polskich winnic, a także mód pitny z Pasieki Jaros. A latem koniecznie trzeba spróbować pampuchów z jagodami. Place lizać.
Zachwyca nie tylko to, co na talerzu, wnętrze pierogarni także. Zdobią je rzeźby Małgorzaty Chodakowskiej, uznanej na cały świecie artystki, a prywatnie siostry Marcela Chodakowskiego, właściciela Pierogarni Złote Jabłko.
Lato sprzyja podróżowaniu, wybierzcie się koniecznie do Poddębic do Pierogarni Złote Jabłko.
Pierogarnia Złote Jabłko Poddębice, ul. Parzęczewska 2
721 197 272
pierogarnia złote jabłko zlotejablko.com
Jesteśmy sentymentalni. Lubimy wracać do miłych wspomnień. Do beztroskich zabaw na świeżym powietrzu, w gronie wspaniałych przyjaciół z dala od wszelkich udogodnień, które oferuje nam „ekspresowy”, współczesny świat.
Poszukujecie wyjątkowego miejsca na organizację rodzinnego pikniku, spotkania biznesowego, eventu firmowego, czy spotkania w gronie znajomych. A może nie wiecie, gdzie zrealizować wieczór panieński lub kawalerski? Mamy dla Was miejsce
IDEALNE. Przystanek PRL znajdujący się w Teodorach (tuż przy trasie S8) koło Łasku, to nowa eventowa miejscówka. To rozległy teren z zielenią, altaną, stołami biesiadnymi w czerwono-białą kratę i miejscem na ognisko. Zgromadziliśmy tu także nieco pamiątek z okresu PRL-u.
Dzisiaj większość imprez odbywa się w nowoczesnych, klimatyzowanych pomieszczeniach z powtarzalną sekwencją atrakcji. Tymczasem event na świeżym
powietrzu z odrobiną wspomnień na pewno na długo zostanie w pamięci. Dlaczego? Ponieważ na tak rozległym terenie może zapewnić o wiele więcej atrakcji niż w zamkniętym pomieszczeniu. To pozwala tworzyć bardziej różnorodne i elastyczne wydarzenia. Ponadto przebywanie na świeżym powietrzu wpływa pozytywnie na zdrowie i samopoczucie, co z dozą dobrego humoru i nietuzinkowych atrakcji otrzymacie pod wskazanym adresem.
Nie wiesz od czego zacząć organizację – to nie problem właściciele terenu prowadzą także firmę eventową Hero Event, więc bez problemu przygotują Wam wymarzoną imprezę od A do Z.
Przystanek PRL
Łask, Teodory 36B
664 73 77 70
prlprzystanek
zlotejablko.com
Co byście powiedzieli na odpoczynek w pałacu otoczonym boskim parkiem? Jesteśmy przekonani, że kilka dni w stylu slow w tym miejscu każdemu zapewni totalną regenerację. Nie ma więc co zwlekać, tylko rezerwować apartament w Pałacu Pstrokonie Roots & Roses.
Kameralny wypoczynek w pałacu, to zdecydowanie propozycja dla osób ceniących miejsca z historią i bliskość natury. Gdy tylko przekracza się bramę, zapomina się o wszystkim, przenosi w zupełnie inny świat. Czarny fortepian, na którym zawsze stoją kwiaty z pałacowego ogrodu, przestronny hol, kuchnia, w której zawsze wiszą suszone zioła, piękny wypoczynkowy salon zachęcający do czytania książek, jadalnia z długim prostokątnym stołem z drzewa jesionu aż prosi się o wspólne biesiadowanie. I do tego sześcioosobowy apartament z trzema niezależnymi pokojami i łazienkami. Prawda, że już brzmi niesamowicie. Ale prawdziwym darem tego miejsca jest park o powierzchni siedmiu hektarów.
Z indywidualnym mikroklimatem, z dwoma stawami, blisko tysiącem różnorodnych drzew i pięknym śpiewem ptaków o poranku. I te zachody słońca na dzikiej polanie.
– Początkowo można się u nas poczuć nieco znużonym – jest to spowodowane dużą dawką tlenu. Ale kolejne dni przeniosą nas już do innego, magicznego świata. Nabierzemy energii do życia jednocześnie poddając się trybowi slow – zapewnia pani Karolina, która wspólnie z mamą wyczarowała to wyjątkowe miejsce.
Pałac Pstrokonie Roots & Roses
Zapolice, Pstrokonie 89
534 990 049
info@palac-pstrokonie.pl
palac-pstrokonie.pl
Za siedmioma łąkami, za siedmioma krzakami, godzinę drogi od Łodzi, półtorej od Warszawy, zatopiony wśród traw stoi spokojnie ponad stuletni dom, a w nim stuletni działający piec chlebowy. Zagroda Konik Polny to ostatni dom przy drodze, za nim zaczyna się koniec świata, więc choćbyśmy biegali nago – nikt nas nie zobaczy. Cisza, pola, zieleń, rozgwieżdżone niebo.
Co innego wnętrze domu – to multikulturowy mix kolorów i epok. Znajdziemy tu ręcznie malowane talerze z Opolszczyzny, stuletnie kilimy, bałkańskie naczynia z gliny, wełniane ozdoby z Iranu, malarstwo na szkle. W zimowe wieczory goście zbierają się wokół kominka, a latem chłodzą w stuletniej, kamiennej stodole, przerobionej na klimatyczną kuchnię letnią z grillem i piecem do pizzy. Coś dla hedonistów? Ogrodowe jacuzzi pod starym kasztanowcem. Dla amatorów dobrej kuchni? Slow cooking w stodole (tak, pizza też) z jednym z najlepszych szefów kuchni z Łodzi (dla gości indywidualnych i dla firm). Dla winiarzy - degustacja win musujących, a dla wolnych dusz – miejsce na ognisko.
To także idealne miejsce na wieczory panieńskie, plenerowe slow wedding (wesela do 60 osób) i kameralne warsztaty. Psy kochane i mile widziane!
Zagroda Konik Polny
Turobowice 3, gm. Koluszki
606 664 480
ania@zagrodakonikpolny.pl
zagrodakonikpolny.pl
Festival wraca po rocznej przerwie. W tym roku muzyka, fryzjerstwo, sztuka, moda i rozrywka porwą do zabawy od 21 do 23 lipca.
Pierwsza edycja Sieradz Open Hair Festival zorganizowana została w 2009 roku w setną rocznicę narodzin „chłopczycy” – fryzury, która w 1909 roku zapoczątkowała niezwykły rozgłos i rozwój kariery Antoine’a Cierplikowskiego. Festiwal opiera się na niezwykle nowatorskim i niecodziennym pomyśle – zarówno amatorskim jak i profesjonalnym, kreatywnym fryzjerstwie, połączonym ze sztuką, modą, muzyką.
Na festiwal składają się odbywające się w wielu punktach miasta wystawy, koncerty, happeningi, etc. Wszystkie wydarzenia są ogólnodostępne i niebiletowane. Sieradzki festiwal nierozerwalnie związany jest z postacią Antoine’a Cierplikowskiego, genialnego fryzjera, artysty, wizjonera pochodzącego z Sieradza, który przede wszystkim był jednym z pierwszych stylistów, którzy kreowali fryzury słynnych aktorek, piosenkarek i gwiazd swoich czasów.
Muzyczne szaleństwo
Jak w każdej edycji, tak i w tym roku Open Hair Festival zaoferuje solidną porcję muzyki, a dobór wykonawców i gatunków muzycznych sprawi, że każdy znajdzie coś dla siebie. 22 i 23 lipca na scenie głównej festiwalu pojawią się: T.Love, Grubson, Reneta Przemyk i Mężczyźni (Igor Herbut, Czesław Mozil, Skubas), a także Justyna Majkowska i Piotr Caljdler oraz Baasch. W piątek 21 lipca w muzyczne wibracje wprowadzą Sydney Polak oraz zjawiskowi Wiktoria Zwolińska i Tynksy.
Moda, sztuka i fryzjerstwo
Na Sieradz Open Hair Festival nie może oczywiście zabraknąć fryzje-
rów. 23 lipca zapraszamy na sieradzki Rynek, gdzie za sprawą łódzkiej szkoły Anagra będzie można odmienić swoją fryzurę stylową, szaloną stylizacją. Podczas festiwalu nie może zabraknąć duchowej obecności Antoniego Cierplikowskiego. Już teraz zapraszamy do odwiedzin jego wirtualnego muzeum zlokalizowanego w Centrum Informacji Kulturalnej w Sieradzu, a także na wystawę jego fotografii na Wzgórzu Zamkowym w piątek 21 lipca.
W tym samym dniu w Powiatowej Bibliotece Publicznej będzie można zabawić się w detektywa w pokoju zagadek Antoine’a.
Modową gwiazdą Sieradz Open Hair Festival będzie w tym roku Mariusz Przybylski, za sprawą którego pierwszy raz na festiwalowym wybiegu w nocnym pokazie będzie można zobaczyć męskie kolekcje modowe. Z projektantem będzie można również porozmawiać w strefie MeetMe na Rynku. Swoje kolekcje zaprezentują również młodzi polscy projektanci z łódzkiej ASP.
Spotkania z ciekawymi ludźmi
Sieradz Open Hair Festival to także spotkania z ciekawymi ludźmi. Sobotnimi gośćmi strefy MeetMe będą fryzjerscy i modowi influencerzy: Emilia Zakręcovnia oraz Weronika Kaniewska. Dzień później w tym samym miejscu będzie można spotkać się z Agnieszką Niedziałek oraz Maksem Behr.
W strefie MeetMe w sobotnie popołudnie posłuchamy też „Fredy dla każdego”.
Antoine Cierplikowski miał swoje salony na całym świecie, a jego fryzury wywoływały uśmiech na wielu twarzach, dlatego warto będzie zobaczyć wystawę wielkoformatowych zdjęć Elżbiety Dzikowskiej zatytułowaną… „Uśmiech świat”.
Prowadzącymi poszczególne festiwalowe wydarzenia będą Maja Hyży oraz Conrado Moreno. Zapraszamy wszystkich bardzo serdecznie. Przyjeżdżajcie do Sieradza na Open Hair Festival.
O współpracy z marką SCAW w zakresie zwiększenia poziomu zachowań bezpiecznych wśród pracowników rozmawiamy
z ARKADIUSZEM SZAKOŁĄ , plant managerem w ROCKWOOL Group.
Jak postrzega Pan bezpieczeństwo w firmie?
Nie ma prostej odpowiedzi na to pytanie. Nasza firma, a jesteśmy koncernem skandynawskim, zawsze kładła nacisk na wysoki poziom bezpieczeństwa. Uznajemy, że dbając o bezpieczeństwo w pracy, wyrażamy tym samym szacunek do naszych pracowników. Z drugiej strony zdajemy sobie sprawę, że bycie wymagającym w aspektach bezpieczeństwa nie zawsze spotyka się z akceptacją załogi. Ludzie wyuczeni są pewnych zachowań, lubią chodzić na skróty, działają według pewnych schematów – skoro przechodziłem w niedozwolonym miejscu tyle razy i nic mi się nie stało, tak jak przejdę kolejny, to też nic wielkiego się nie wydarzy. A jak wszyscy wiemy, los bywa przewrotny. Dlatego czasami niektóre zmiany związane są z bardziej radykalnymi posunięciami.
A konkretnie?
Po prostu komunikujemy o zmianie, a potem stanowczo egzekwujemy jej przestrzeganie. Aczkolwiek zmiany staramy się zawsze wprowadzać stopniowo i odpowiednio wcześnie o nich mówić pracownikom. W przypadku wszelkich zmian, a tych dotyczących bezpieczeństwa zwłaszcza, tylko właściwa komunikacja ułatwi taki proces.
Jak rozpoczęła się współpraca z łódzką marką SCAW?
Zauważyliśmy, że powoli wyczerpują nam się możliwości poprawy bezpieczeństwa związane z parkiem maszynowym i całym zapleczem produkcyjnym. Tam już bardzo wyśrubowaliśmy wszelkie normy z zakresu BHP, mimo to wciąż dochodziło do zdarzeń, które nie powinny mieć miejsca. Uznaliśmy, że czas najwyższy popracować w tym zakresie nad zachowaniami ludzkimi. I szukaliśmy firmy, która takim procesami się zajmuje i zaproponuje nam odpowiednią metodologię badań i pomoże wprowadzić zarekomendowane zmiany. Szukałem doświadczonej ekipy, której będę mógł całkowicie zaufać. I taką znalazłem.
Jak przebiegały badania i jak wspomina Pan współpracę?
Bardzo sprawnie, wszystko przebiegało zgodnie z harmonogramem. Nic nie zakłócało naszej pracy, która dodajmy przebiega w trybie ciągłym przez dwadzieścia cztery godziny, siedem dni w tygodniu. W badaniu, w którym wykorzystano ankiety, kwestionariusze i rozmowy z pracownikami, a także obserwację stanowisk, uwzględniono wszystkie grupy pracownicze.
Jakie widzi Pan korzyści po przeprowadzonej diagnozie?
Przede wszystkim zrozumieliśmy doskonale jak bezpieczeństwo postrzegają sami pracownicy, że w pewnych działach to bezpieczeństwo czasami wymaga indywidualnego podejścia. To badanie spowodowało, że dokonaliśmy też krytycznej analizy, wszystkich programów z zakresu poprawy bezpieczeństwa, które od tej pory wdrażaliśmy w firmie. Wiemy już co wdrażać, aby były to działania skuteczne, bo doskonale identyfikowano obszary do poprawy. Wśród pracowników znacznie wzrosła świadomość związana z zachowaniami ryzykownymi. Wzrosła świadomość zachowań bezpiecznych. Pracownicy zrozumieli, że to nie widzimisię pracodawcy, a jedynie prawdziwa troska o bezpieczne środowisko pracy. Wzajemne zrozumienie jest kluczowe w procesie wprowadzania zmian w firmie.
Czy poleciłby Pan usługę diagnozy kultury bezpieczeństwa innym przedsiębiorstwom?
Zdecydowanie tak. Współpraca z Martą Znajmiecką układała się doskonale. Zawsze mogliśmy liczyć na wsparcie, radę, sugestię. Cały proces badań nie zakłócił pracy. Wnioski wyciągnięte z badań okazały się celowe i możliwe do szybkiej zrealizowania. I na dodatek usługa była w naprawdę przystępnej cenie, jak do zaoferowanej jakości, wiedzy i profesjonalizmu. Zarekomendowane zmiany wdrażamy w firmie stopniowo i śmiało mogę powiedzieć, że z wielką troską podchodzimy do kultury bezpieczeństwa.
W dzisiejszym dynamicznym świecie mediów społecznościowych, gdzie klienci głównie korzystają z telefonów komórkowych, krótkie formy video są nieodzownym narzędziem w strategii marketingowej każdej firmy. Pionowe formy video stają się coraz bardziej popularne, dominując na platformach społecznościowych, takich jak Instagram, Facebook YouTube czy TikTok. Wie o tym doskonale ekipa z domu produkcyjnego Hero Films, oferująca usługę ShortCut Video.
Pionowe formy video idealnie wpisują się w aktualne trendy w social mediach. Klienci spędzają coraz więcej czasu na przewijaniu swoich smartfonów, a pionowe video zajmuje całą powierzchnię ekranu, przyciągając uwagę użytkowników. To idealne rozwiązanie dla firm, które chcą przyciągnąć uwagę i zaangażować swoją grupę docelową.
Obecnie, kiedy większość klientów korzysta z urządzeń mobilnych do przeglądania treści, videomarketing staje się niezwykle ważny. Krótkie formy video są nie tylko łatwe do konsumpcji na telefonach, ale również skutecznie przekazują informacje w atrakcyjny i przystępny sposób.
Dlatego firma, aby utrzymać się na rynku, powinna stale komunikować się z klientami poprzez video. Kreowanie merytorycznych treści, które pokazują firmę jako eksperta w swojej dziedzinie, to kluczowy element w budowaniu pozytywnego wizerunku marki i zdobyciu zaufania klientów.
Jednak sam fakt posiadania jakościowych filmów to nie wszystko. Ważnym elementem jest również regularność publikacji. Jakościowe materiały video, które ukazują się kilka razy w tygodniu, mają potencjał dotarcia do ogromnej liczby klientów docelowych. W obec-
nych czasach, gdy przepychamy się przez natłok treści na różnych platformach społecznościowych, regularność to utrzymanie uwagi odbiorców i budowanie z nimi relacji. Wtedy marka jest widoczna i kojarzona z wartościowymi treściami.
- Usługa ShortCut Video skonstruowana jest w taki sposób, aby w jak najmniejszym stopniu angażowała pracowników firmy, którzy zajmują się codzienną, ważną pracą operacyjną. Dodatkowo wszystko to w ramach prostej i stałej obsługi abonamentowej. Nie należy się więc martwić brakiem czasu na te działania, czy problemami z wystąpieniami przed kamerą – mówi Łukasz „MonsterCam” Glewicz, Operator/Content Creator.
Jak to się sprzedaje?
Zrozumienie preferencji klientów i ich sposobu korzystania z urządzeń w procesie zakupów online jest kluczowe dla skutecznego marketingu. Statystyki pokazują, że smartfony są najpopularniejszymi urządzeniami używanymi podczas zakupów online, stanowiąc aż 76% preferencji klientów. Wraz z nimi, laptopy również odgrywają istotną rolę, z udziałem na poziomie 78%. Nieco mniejsza, ale nadal znacząca grupa klientów, 51%, korzysta z komputerów stacjonarnych.
Te dane jasno pokazują jak ważna jest odpowiednia optymalizacja
treści marketingowych, w tym krótkich form video, pod kątem urządzeń mobilnych. Dlatego firmy muszą dostosować swoje strategie marketingowe do ekranów smartfonów i laptopów, aby zapewnić użytkownikom łatwy dostęp i wygodne doświadczenie zakupowe.
– Zmienia się również konwencja w jakiej się komunikujemy. Dziś odbiorcy chcą wysłuchać porady, zobaczyć jak działa nasza usługa czy produkt. Chcą w firmie widzieć eksperta, któremu mogą zaufać i pod tym kątem przygotowujemy dla naszych klientów scenariusze do filmów. Przynosi to wymierne efekty. Ponad 80 tys. wyświetleń, 1500 polubień i pierwsze zapytania ofertowe to efekt drugiego, krótkiego filmu zrealizowanego dla naszego nowego klienta, a to dopiero początek. Opowiadamy w nim o funkcjach kamer. Edukując społeczność firmy, doprowadzamy do kolejnych zakupów – mówi Tymoteusz Skirucha, CEO/dyrektor kreatywny w Hero Films.
Agnieszka Mikołajczyk
Z okazji jubileuszu 600-lecia Łodzi powstaje 600 obrazów. O tym wyjątkowym
artystycznym projekcie opowiadają AGNIESZKA SKUBISZ , dyrektorka Muzeum Fabryki
w Manufakturze i WALDEMAR PŁUSA , inicjator projektu i założyciel Artbankinc.
Projekt 600 obrazów na 600-lecie Łodzi właśnie zmierza do finału. Proszę powiedzieć, kto jest jego autorem i jaki jest cel przedsięwzięcia?
Waldemar Płusa: Na pomysł namalowania sześciuset obrazów z okazji 600-lecia Łodzi wpadłem w 2021 roku. Do projektu zainspirowała mnie „Ziemia Obiecana” Andrzeja Wajdy. Film, który pokazuje w iście malarski sposób włókienniczą Łódź sprawił, że postanowiłem zebrać grupę osób, którym też chce się chcieć i zrealizować to wyjątkowe artystyczne wyzwanie. W ten sposób uhonorujemy jubileusz miasta i zostawimy po sobie pamiątkę na przyszłość. Choć nie pochodzę z Łodzi, to czuję się z nią mocno związany. To miasto ma w sobie coś, co przyciąga i sprawia, że tu chce się działać. Poza tym w Łodzi mieszka wielu moich przyjaciół. Bez nich nie odważyłbym się na realizację tego szalonego pomysłu.
Na czym polega wyjątkowość tego projektu?
Waldemar Płusa: Między innymi na tym, że wszystkie obrazy namalowane będą na płótnie utkanym za pomocą 150-letnich krosien, które są w Muzeum Fabryki w Manufakturze…
Aż trudno uwierzyć, że te krosna wciąż działają…
Agnieszka Skubisz: To prawda. Krosna, które ma w swoich zasobach nasze muzeum pracowały kiedyś w łódzkich fabrykach. Są podobne do tych, które tkały płótno w fabryce Poznańskiego. Były ich tu tysiące, a hałas, który wytwarzały słychać było daleko poza fabrycznymi murami. Dziś te trzy zabytkowe maszyny przypominają nie tylko o historii tego miejsca, ale także o historii samej Łodzi i ciężkiej fizycznej praca włókniarzy i włókniarek, którzy spędzali przy nich długie godziny. Udało nam się uruchomić krosna dzięki ogromnemu zaangażowaniu pracowników muzeum. To dzięki nim mogliśmy utkać kilkaset metrów bieżących tkaniny według technologii sprzed 150 lat.
Waldemar Płusa: Dodam, że ta tkanina, którą stworzono tu z wielkim mozołem, jest jednocześnie wdzięczna i niewdzięczna. Ma swoją duszę, ale malarsko jest zupełnie inna od tych, które wszyscy znają ze sklepów czy z własnych doświadczeń malarskich. To płótno idealnie pasuje do tego projektu.
Ile metrów płótna musieliście utkać, żeby starczyło na sześćset obrazów i co z nim dalej się działo?
Agnieszka Skubisz: Na XIX-wiecznych krosnach wyprodukowaliśmy aż kilometr zabytkowej bawełnianej tkaniny. Później ta „surówka” została pocięta na sześćset jednakowych fragmentów i jako podobrazia trafiła do sześciuset artystów z całego świata. Wyjątkowe w naszym projekcie jest też to, że obrazy malują artyści z najdalszych krańców Ziemi, którzy o Łodzi mają niewielkie pojęcie. Dzięki akcji poznają ją i stają się częścią jej historii. Warto podkreślić, że dostaliśmy wiele prac od artystów z Ameryki Południowej. To efekt współpracy z Fundacją Unamos Culturas.
Waldemar Płusa: Do wydarzenia przyłączają się także kolejne osoby z całej Polski i oczywiście łodzianie. Twórcy uczestniczący w projekcie różnią się nie tylko tym skąd pochodzą, ale także wiekiem i wykształceniem. Wśród nich są początkujący i znani malarze. Udział w projekcie potwierdzili między innymi Rafał Olbiński, Józef Wilkoń czy Zbigniew Rybczyński. Są też wykładowcy szkół artystycznych i plastycznych. Najmłodszy artysta, którzy bierze udział w projekcie ma 12 lat i mieszka z Ameryce Łacińskiej. Najstarszy jest Polakiem i ma 97 lat. To Marian Turski, wielka osobowość i świadek historii. Oprócz profesjonalnych malarzy swoje prace przesyłają również artyści-amatorzy, którzy podczas malarskich plenerów, pod okiem doświadczonych specjalistów, puszczali wodze fantazji i malowali swoją wizję Łodzi. Ta wielka różnorodność twórców sprawi, że efekt końcowy akcji z pewnością będzie szalenie widowiskowy i inspirujący, a namalowane obrazy pozwolą odpowiedzieć na pytanie, jak nasze miasto widzą artyści z całego globu.
Co jest głównym motywem obrazów?
Waldemar Płusa: Inspiracji nie brakuje: fabryczna przeszłość miasta, widowiskowa architektura czy tajemnicze łódzkie rzeki, to tylko przykłady tego, ile możliwości oferuje Łódź, miasto jedyne w swoim rodzaju. Spora grupa artystów zza granicy, którzy nie znają Łodzi, wybrało oczywiście motywy łódki, statku, żaglowca. To też ma swój urok.
Kiedy wszystkie obrazy trafią do Łodzi to, co się z nimi stanie? Gdzie można je będzie zobaczyć i czy trafią gdzieś na stałe?
Agnieszka Skubisz: Ponieważ trudno byłoby zorganizować wystawę sześciuset obrazów w jednym miejscu, bo po prostu w Łodzi nie ma tak dużej przestrzeni, zostaną one podzielone na kilka mniejszych wystaw rozlokowanych w różnych miejscach w Łodzi. Cykl wystaw rozpocznie się 29 lipca 2023 roku w czasie trwania obchodów 600-lecia Łodzi.
Waldemar Płusa: Finał akcji będzie wyjątkowy nie tylko pod względem wielkiego widowiska, ale przede wszystkim szczytnego celu. Sześćset zgromadzonych obrazów zostanie wystawionych na licytacje, a pieniądze uzyskane z ich sprzedaży zostaną przekazane partnerowi projektu, którym jest Stowarzyszenie SOS Wioski Dziecięce w Polsce. Marzy mi się, żeby zebrać sześćset tysięcy złotych. To będzie fajna klamra całej akcji: 600-lecie Łodzi, sześćset obrazów, sześćset tysięcy dla potrzebujących.
Dlaczego akurat Stowarzyszenie SOS Wioski Dziecięce zaprosiliście do współpracy?
Agnieszka Skubisz: Ponieważ działalność stowarzyszenia jest bliska naszym sercom. Wierzymy, że środki, które trafią do nich, zdziałają wiele dobrego dla małych podopiecznych. Chcemy włączyć się w pomoc tym, którzy będą stanowili o przyszłości tego świata. Każde dziecko powinno dostać szansę na realizację swoich marzeń.
Skąd pozyskaliście środki na akcję? Myślę, że samo utkanie płótna musiało sporo kosztować, mam rację?
Agnieszka Skubisz: Oj tak. Środki mamy dzięki wyjątkowym mecenasom. Najbardziej pomaga nam Manufaktura, która sfinansowała zakup przędzy. Technologicznie wspomogła nas Sieć Badawcza Łukasiewicz – Łódzki Instytut Technologiczny. Płótno na obrazy mogliśmy wydrukować, dzięki pracownikom Muzeum Fabryki w Manufakturze, którzy po godzinach wyremontowali krosna. Projekt od jego narodzin, czyli od 2021 roku wspiera finansowo Artbankinc z Wrocławia, przy współpracy ze Stowarzyszeniem Art&Design z Łodzi i oczywiście Muzeum Fabryki, którym mam zaszczyt kierować. Jest z nami wiele osób, które bezinteresownie pomagają przy różnych działaniach. Serdecznie za to dziękujemy!
Rozmawiał Robert Sakowski
Zdjęcia Paweł Keler
Stowarzyszenie SOS Wioski Dziecięce w Polsce
• Misją stowarzyszenia jest pomoc dzieciom opuszczonym i osieroconym oraz pochodzącym z rodzin zagrożonych rozpadem. Stowarzyszenie prowadzi w Polsce cztery Wioski SOS, w których zapewnia dzieciom opiekę zastępczą. Dzięki nim najmłodsi mogą odnaleźć troskliwy dom i opiekę.
• Stowarzyszenie SOS Wioski Dziecięce to organizacja działająca na całym świecie, ma oddziały w 137 państwach.
Tegoroczna, 16. Letnia Akademia Jazzu potrwa do 31 sierpnia. Co tydzień w Klubie Wytwórnia odbywają się wyjątkowe, jazzowe koncerty. Na scenie światowe gwiazdy tego gatunku, awangardowe zespoły, a także niezwykle zdolni, debiutujący muzycy.
Harmonogram:
• 11 lipca, 19.00
koncert inauguracyjny: John Scofield Solo
• 13 lipca, 19.00
część I: Tropical Soldiers in Paradise, część II: Skalpel
• 20 lipca, 19.00
część I: Suzanne, część II: Bastarda Trio & João de Sousa
• 23 lipca, 20.00
Intl Jazz Platform: Delphine Deau / PESH / Joanna Duda Trio
• 24 lipca, 20.00
Intl Jazz Platform: Mary Lattimore / Maciej Obara Quartet / Stian Westerhus & Pale Horses
• 25 lipca, 20.00
Intl Jazz Platform: Jane in Ether Biliana Voutchkova / Moster / Petter Eldh Projekt Drums
• 26 lipca, 20.00
Intl Jazz Platform: Hoshii Kuba Więcek / Anker / Draksler / Westerhus / Dunston / Dahlen / Linda Fredrikssen
• 27 lipca, 19.00
Koncert finałowy Intl Jazz Platform: Goran Kajfes Subtropic Arkestra
• 10 sierpnia, 19.00
część I: Jazzowy Chór Wytwórni, część II: Ewa Bem
• 17 sierpnia, 19.00
Les Freres Smith
• 31 sierpnia, 19.00
koncert finałowy: Piotr Damasiewicz z projektem Into the Roots – Watra
W trakcie Letniej Akademii Jazzu hale w klubie przy Łąkowej 29, które przed laty służyły filmowcom, stają się miejscem, w którym króluje improwizacja. Festiwal to dowód na to, że jazz nie jest dla wybrańców.
Piosenka „Kaskady” z pewnością zadziwi słuchaczy Izy Połońskiej. Obraz kobiety dojrzałej, silnej i świadomej swej kobiecości, a do tego elektronika niemal do tańca dla wielu fanów artystki będzie niemałym zaskoczeniem. Niech sobie ludzie mówią…
Iza Połońska, związana z łódzkim środowiskiem muzycznym wokalistka, trenerka wokalna i wykładowczyni w akademiach muzycznych i teatralnych jawiła się dotąd jako niezwykle sprawnie poruszająca się w „łagodnych” stylach muzycznych – od klasyki, poprzez tak zwaną piosenkę aktorską, po jazz. Jej dwie solowe płyty i liczne koncerty z własnymi interpretacjami twórczości Agnieszki Osieckiej, czy Wojciecha Młynarskiego są najlepszym na to dowodem.
Tym większym zaskoczeniem dla słuchaczy przyzwyczajonych do dotychczasowego wizerunku artystki będzie piosenka „Kaskady”.
Tekst ułożył się w głowie Izy właściwie w jedno popołudnie. Natychmiast wysłała go, z jakimiś wstępnymi pomysłami melodycznymi do Michała Grota, z którym już od jakiegoś czasu przymierzali się do stworzenia piosenki, która pozwoliłaby artystce (cokolwiek mówić, doktor nauk muzycznych w dyscyplinie artystycznej wokalistka) wyjść z pewnej strefy komfortu artystycznego, w której tkwiła przez lata.
Tak powstały „Kaskady” – oprawione muzyką spod znaku elektroniki niemal do tańca (wspólne dzieło Połońskiej i Grota). Tekst o kobiecie dojrzałej, silnej i świadomej swej kobiecości oraz permanentnie się odnawiających cyklach życia.
Piotrkowska Kameralnie, Stand-up Piotrkowska, Songwriter Festival i Baśniowa Piotrkowska tylko w wakacyjne wieczory.
Baśniowa Piotrkowska na Piotrkowskiej 3 w każdą niedzielę o godz. 12.
To cykl darmowych spektakli teatralnych dla dzieci, za sprawą którego zanurzają się w baśniowych światach, znanych z kart książek, poznają lepiej polskie legendy, dowiadują się, jak ważna jest troska o naszą planetę i zdobywają szereg umiejętności.
Songwriter Łódź Festiwal w każdą sobotę o godz. 20 przy ul. 6 Sierpnia.
Festiwal wyrobił sobie wśród melomanów solidną markę i na stałe wpisał się do kalendarza letnich wydarzeń. Tegoroczna edycja jest wyjątkowa, ponieważ po raz pierwszy w historii festiwalu ponad połowę line-upu stanowią artyści z zagranicy. W nadchodzącej odsłonie cyklu zaplanowanych jest 9 koncertów.
Piotrkowska Kameralnie w każdą środę w Pasażu Rubinsteina o godz. 20
Podczas nadchodzącej edycji plenerowych koncertów z cyklu „Piotrkowska Kameralnie” melomani ponownie usłyszą najróżniejsze gatunki muzyczne – repertuar zaproszonych artystów rozciąga się od muzyki klasycznej, przez jazz i pop, aż do piosenek inspirowanych muzyką ludową.
Stand-up Piotrkowska w każdy czwartek w Pasażu Rubinsteina o godz. 21
To cykl występów, podczas których znani polscy komicy rozbawiają widownię zgromadzoną w Pasażu Rubinsteina i ogródkach sąsiadujących lokali. Całość poprowadzi znany nie tylko łódzkiej publiczności Adam Gajda.
Lato to doskonały czas, aby spędzać wieczory w Monopolis. Powody są przynajmniej trzy! Świetne restauracje serwujące obłędne dania, piękne otoczenie i na dodatek kulturalna uczta – doskonałe koncerty i letnie kino.
Letnie kino w Monopolis to część większego projektu TME Polówka, któremu dedykowano nazwę Herstorie, gdyż to sekcja w całości wypełniona produkcjami z niesamowitymi rolami kobiecymi i wielkimi gwiazdami!
Na ekranie zobaczymy między innymi Natalie Portman, Penélope Cruz, Olivię Colman czy Kate Winslet. Nie zabraknie też spotkań z wielkimi gwiazdami polskiego kina. W Monopolis gościła już Agnieszka Grochowska i Magdalena Cielęcka, a 31 sierpnia spotkanie z Tomaszem Kotem.
Na seanse zapraszamy w każdy czwartek do Monopolis!
20.07.2023 Córka, reż. Maggie Gyllenhall
27.07.2023 Silent Twins, reż. Agnieszka Smoczyńska
03.08.2023 Matki równoległe, reż. Pedro Almodovar
10.08.2023 Najgorszy człowiek na świecie, reż Joachim Trier
17.08.2023 Amy, reż. Asif Kapadia
24.08.2023 Lektor, rez. Stephen Daldry
31.08.2023 Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski
Monopolis będzie też świętować urodziny Łodzi, dedykując temu wydarzeniu autorski projekt – cykl koncertów muzycznych „Spirit of Łódź”, realizowany z powodzeniem na letniej scenie muzycznej kompleksu.
Kogo tym razem zobaczymy w amfiteatrze zabytkowego kompleksu łączącego doskonale przestrzenie biurowe z ofertą gastronomiczną
i szeroko rozumianą kulturą? Zespół LemON, utalentowanego wokalistę Błażeja Króla i znakomitą artystkę z Zielonego Przylądka Elidę Almeidę. Pierwszego na scenie zobaczymy 28 lipca Błażeja Króla, 29 lipca swoim pięknym głosem zauroczy nas Elida Almeida, 30 lipca charyzmatyczny zespół LemoON.
W Teatrze Powszechnym w Łodzi wakacyjne przedstawienia to już tradycja.
– Nie wszyscy wyjeżdżamy z Łodzi, dlatego w czasie urlopu zapraszamy z przyjaciółmi, bliskimi, rodziną na przegląd niemal całego naszego repertuaru. Przygotowaliśmy także kolejne niespodzianki z okazji urodzin Łodzi – mówi Ewa Pilawska, dyrektorka Teatru Powszechnego w Łodzi. – W sierpniu wybieramy się na urlop, ale wracamy już we wrześniu. Na początek sezonu przygotowaliśmy nowe prapremiery – między innymi kolejne przygody pomocy domowej Nadii i spektakle, w których nawiążemy do łódzkich wątków – zapowiada Ewa Pilawska.
Lato w Teatrze Powszechnym trwa już od 16 czerwca, za nami wiele spektakli, a prze nami jeszcze:
13, 14, 15 lipca o 19.00 i 16 lipca o 16.00
Paul Pörtner, „Szalone nożyczki”, reż. Marcin Sławiński
14, 15 lipca o 16.00 oraz 16 lipca o 19.15
Marek Modzelewski, „Kto chce być Żydem”, reż. Jacek Braciak
18, 19 lipca o 19.15
Radosław Paczocha, „Maria”, reż. Adam Orzechowski
20, 21, 22 lipca o 18.00
„Chciałem być”, scenariusz i reżyseria: Michał Siegoczyński
21, 22, 23 lipca o 19.15
David Greig, „Dotknąć pustki”, reżyseria (społecznie): Ewa Pilawska
28, 30 lipca o 16.00
Krzysztof Kędziora, „Wykapany zięć”, reż. Paweł Szkotak
28, 29 lipca o 19.00
„Dobra zmiana”, scenariusz i reżyseria: Jakub Przebindowski
Bilety na spektakle można nabyć w bardzo atrakcyjnych specjalnych cenach w kwocie od 30 do 40 zł. Nie ma co zwlekać, warto skorzystać.
Rekordowe filmowe lato
z TME Polówka!
TME Polówka to festiwal filmowy oparty na serii projekcji kinowych na świeżym powietrzu. Seanse filmowe „pod chmurką” od lat ożywiają letnie wieczory w Łodzi. W tegorocznej edycji kina letniego nie mogło być inaczej! Polówka 2023 Łódź to aż 140 filmów w 20 wyjątkowych lokalizacjach w przestrzeni miasta! Filmy wyświetlane będą do początku września. Wybrać się można m.in. do EC1, Monopolis, parku na Zdrowiu, Julianowskiego, Portu Łódź, na Księży Młyn, czy do Fuzji. W każdym z tych miejsc wyświetlane są filmy dedykowane określonej tematyce – przykładowo w EC1 hasłem przewodnim jest Jeszcze Polska. W tej sekcji wyświetlane są najlepsze polskie produkcje z ostatniego roku. W parku na Zdrowie oglądać możemy tylko The Best Of, czyli najlepsze z najlepszych produkcji z ostatniego sezonu, nagradzane i oklaskiwane, zaskakujące i niedające o sobie zapomnieć, szalone i odważne! Do parku Julianowskiego niech wpadają wszyscy miłośnicy miłości, ona będzie się tu unosić w każdą środę. W czwartki w Monopolis zobaczymy tylko silne kobiety, a do Portu Łódź zajrzymy na dobranockę. W sobotę w Fuzji czas na spotkanie z ikonami, czyli wybitnymi kreacjami aktorskimi, które stały się wizytówką gwiazd Hollywood! Niedziele na Księżym młynie dedykowane są urodzinom Łodzi. Przypomnimy sobie, czym żyła i nadal żyje filmowa Łódź. Obejrzymy produkcje, które na przestrzeni ostatnich dekad były realizowane w stolicy polskiego filmu, zdobywając międzynarodowy rozgłos i najważniejsze nagrody!
Zapraszamy na Łódź Summer Festival 2023 – trzydniowe święto muzyki z okazji obchodów 600. urodzin Łodzi. Wystąpi ponad 30 artystów zarówno z Polski, jak i zza granicy. Wszystkie koncerty są darmowe!
Łódź Summer Festival 2023 będzie trwał trzy dni – 28, 29 i 30 lipca. Wystąpią światowej sławy artyści jak Franz Ferdinand czy Tom Odell. Spośród polskich artystów będziemy mogli zobaczyć Artura Rojka, Bedoesa, zespół Pidżama Porno czy Margaret. Ale to nie wszystko!
Piątek, 28 lipca:
• Franz Ferdinand – Scena Główna
• Bryska – Scena Główna
• Pezet – Scena Główna
• Pidżama Porno – Scena główna
• Margaret – Scena Manufaktura
• Dawid Kwiatkowski – Scena Manufaktura
• L.Stadt – ŁDZ Stage
• Cool Kids of Death – ŁDZ Stage
• Hedone – ŁDZ Stage
Sobota, 29 lipca:
• Tom Odell – Scena Główna
• Young Igi, Oki, Otsochodzi – grupa ‘OIO’
– Scena Główna
• Natalia Szroeder – Scena Główna
• Strachy na Lachy – Scena Manufaktura
• Kayah i BumBum Orkestar oraz FiśBanda – Scena Manufaktura
• Błażej Król – Scena Monopolis
• Bruklin – ŁDZ Stage
• Heima – ŁDZ Stage
• 5000 lat – ŁDZ Stage
Niedziela, 30 lipca:
• Bedoes 2115 – Scena Główna
• Artur Rojek – Scena Główna
• Sorry Boys – Scena Główna
• IGO – Scena Główna
• Kult – Scena Manufaktura
• Ignacy – Scena Manufaktura
• LemON – Scena Monopolis
• Black Radio – ŁDZ Stage
• Bielas i Marynarze – ŁDZ Stage
• Mona Polaski – ŁDZ Stage
w pracę społeczną i wybitne osiągnięcia na rzecz Izby, przedsiębiorców i gospodarki otrzymali Beata Ostrowska i Karol Karolak. Izba uhonorowała również tych, którzy w sposób szczególny przyczyniają się do rozwoju organizacji: Biuro Rzecznika MŚP, Województwo Łódzkie, Łódzką Specjalną Strefę Ekonomiczną, Krajową Izbę Gospodarczą w Katowicach, PKO Bank Polski, Michała Hazego i Wiesława Kozaneckiego. Po zakończeniu części oficjalnej odbył się koncert Blue Cafe Jazz Night.
które za ponadprzeciętne zaangażowanieZaczęło się świetnym koncertem utalentowanego muzyka Korteza. Jego energetyczne brzmienie i piękne teksty zahipnotyzowały wszystkich. Potem wspaniała tradycyjna już „Kolacja pod Gwiazdami” z wyjątkowymi i pysznymi danami serwowanymi w restauracjach mieszczących się w Monopolis. Kolejne dni wypełnione były doskonałą zabawą, a na scenie zaprezentowali się Kasia Moś, legenda jazzu Michał Urbaniak i Dawid Karpiuk. Czegóż więcej trzeba. Chyba tylko kolejnych takich urodzin, a te już za rok.
Mateusz Lipski
właściciel agencji PROGRESSIVO
Związany z branżą marketingu nieprzerwanie od 2001 roku. Twórca marek, strategii komunikacji, sloganów i haseł reklamowych, które trwale zapisały się w świadomości masowej. Kreatywnie wspiera i angażuje się w kampanie społeczne, promocję wydarzeń oraz instytucji kultury.
Koszty związane z podróżami po Europie wzrosły absurdalnie w wyniku kryzysu gospodarczego, trwającej pandemii, a także wojny na Ukrainie. Turyści przeżywają cenowy szok, niezależnie od tego, jaki kraj wybiorą. Wybierając ten popularny, słoneczny kierunek przygotujmy się na gwałtowny wzrost cen usług.
Od 1 stycznia Chorwacja przeszła głębokie zmiany, które zadecydują o jej przyszłości jako kierunku turystycznego w nadchodzących latach. Oprócz przystąpienia do strefy Schengen – europejskiej zony bez granic, centrum Adriatyku porzuciło kunę, swoją historyczną walutę i przyjęło euro. To prawda, że w ostatnich latach Chorwacja stawała się coraz droższa, ale wydaje się, że ostatnie wydarzenia przyspieszyły tylko ten trend.
Chociaż wielu miało nadzieję, że ceny zostaną po prostu przeliczone z kun na euro podczas euroizacji waluty, tak się jednak nie stało. Koszty życia w Chorwacji gwałtownie wzrosły, gdy silniejsze euro nagle wypchnęło słabszą kunę z rynku, a produkty, usługi i transakcje w kraju zostały euroizowane. Niestety zarówno okres przejściowy, który z pewnością był trudny, jak i ogólnounijna inflacja nie pomogły.
Rynek przygotowywał się do tej zmiany od wielu lat, dostosowując pomału ceny do krajów strefy euro, co
z kolei sprawiło, że podróże do Chorwacji stawały się droższe niż kiedyś. Ale wbrew wcześniejszym przewidywaniom, tegoroczne podwyżki cen okazały się znacznie bardziej brutalne niż oczekiwano – czasami o 10 do 15 procent. Niemal z dnia na dzień.
Napięcia finansowe są oczywiście odczuwane na większą skalę przez obywateli Chorwacji, ale ucierpieli również mocno turyści. Według tamtejszego ministra gospodarki inflacja wynosi obecnie 13,5 procent, przy czym największe wzrosty odnotowano w przypadku produktów spożywczych i napojów bezalkoholowych, chociaż inne sektory ucierpiały równie mocno.
Minister zauważył, że także sieci handlowe postanowiły „bezwstydnie oszukać” konsumentów, zaokrąglając ceny oczywiście w górę. Nie trzeba dodawać, że restauracje, hotele, pensjonaty i atrakcje turystyczne także odnotowały znaczny wzrost cen. Podsumowując, Chorwacja nie jest już tańszą alternatywą dla Hiszpanii czy Włoch.
Jeśli szukacie miejsc, w których Wasze podróże pochłoną latem najmniej gotówki, powinniście być może rozważyć skręt ze sprawdzonej, chorwackiej ścieżki i spróbować mniej znanych krajów, takich jak Albania, Rumunia i Bułgaria.
W asertywności chodzi o świadomość siebie. O taki poziom akceptacji i miłości własnej, z którego wynika poczucie wewnętrznego bezpieczeństwa. Czuję się z sobą dobrze, ufam sobie, mam w sobie wdzięczność i otwartość na różnorodność. Zamiast oceniać innych, słyszę ich, widzę, czuję i zdaję sobie sprawę z tego, że inny nie oznacza gorszy, że jeśli ktoś uważa inaczej niż ja, to wcale nie musi się mylić. Zdaję sobie sprawę z tego, że „prawda” ma charakter bardzo subiektywny, a człowiek ma tendencję do gloryfikowania swojej własnej „prawdy”. Nasza „prawda” nie jest wcale rzeczywistością, ale jest naszą wersją rzeczywistości.
Warto pamiętać o tym, że to Ty ustalasz granice i sam masz ogromny wpływ na to, jak postrzegają Cię inni ludzie. Poprzez spełnianie każdej zachcianki partnera, szefa, przyjaciółki czy kolegi z pracy bardzo szybko uczysz otoczenie, że Twoje potrzeby nie są ważne, przez co w późniejszym czasie trudno będzie Ci wprowadzić zmiany czy wyegzekwować istotne dla Ciebie kwestie. Warto więc od razu postawić granice i stanowczo, ale grzecznie odmówić, gdy nie chcesz czegoś zrobić. Asertywność pozwala Ci na jasne wyrażanie swojego zdania, ale z poszanowaniem racji innych osób. Odmowa, szczególnie skierowana wobec osób wyższych hierarchią, jak i bliskich przyjaciół czy rodziny, często wiąże się z późniejszym poczuciem winy. Jeżeli jednak z jakiegoś powodu nie możesz lub najzwyczajniej nie chcesz zrealizować czyjejś prośby, warto najpierw zastanowić się, czyj interes – Twój własny czy osoby proszącej – ma dla Ciebie w tym momencie pierwszorzędne znaczenie. Odmowa nie musi być bowiem spowodowana złymi intencjami, a uprzejme uzasadnienie jej przyczyn w większości przypadków sprawi, że osoba prosząca pozostanie wobec nas przychylna, szanując przy tym nasze priorytety i interesy.
Gdy czujesz, że ktoś cię atakuje werbalnie, komunikujesz z poziomu „JA”, czyli mówisz o tym jak się z tym czujesz, podajesz szczere uzasadnienia, prosisz o to, żeby w przyszłości komunikował do Ciebie w zaproponowany przez Ciebie sposób. Robisz to za każdym razem, gdy zachowanie tej osoby się powtarza. Robisz to mimo lęków i obaw o konsekwencje. Robisz to z szacunkiem do siebie i drugiej strony. Robisz to inaczej niż dotąd, jeśli dotąd nie działałeś asertywnie. Efekty przyjdą, nie będzie tak, jak dotąd było. Pojawi się poczucie ulgi, odetchniesz.
Andrzej Maciejewski
Ekspert przywództwa i rozwoju osobistego. Ma 15 lat doświadczenia jako trener, coach i mentor. Autor programów szkoleniowych. Prowadzi warsztaty i szkolenia dla liderów na wszystkich poziomach. Pomaga w budowaniu zwycięskich zespołów.
No i jakoś dotrwałem do początku urlopu, choć gdybym miał być precyzyjny, raczej się do niego doczołgałem. Ostatnich pięć spektakli grałem na blokadach, zastrzykach, lekach, bo odcinek lędźwiowy już postanowił sobie wziąć L4 i nie czekać do oficjalnego zakończenia sezonu.
Leżę więc w domu, powoli odzyskując podstawową sprawność i planuję najbliższe tygodnie. Choć do grania wracam dopiero w drugiej połowie września, do firmy, setek decyzji, prób do DIVY2 najpóźniej w sierpniu, ale to i tak właśnie ten czas bez cowieczornego zwieńczenia jakimś monodramem, lub dwuosobówką na scenie, jest tym czego potrzebuje najbardziej. Ostatnie tygodnie pokazują, że nawet bardziej niż wyjazdu do Portugalii, bo im bliżej do wylotu, tym częściej pojawiają mi się myśli: „czy mi się naprawdę chce”? Sama logistyka podroży, rezerwacji lotów, kwater, transferów, choć przecież dotychczas niebędąca większym problemem, w tym roku jawi mi się jako wyzwanie ponad siły. Mam aktualnie poczucie, że najchętniej zamknąłbym się na ten czas u siebie w domu, przy włączonym wentylatorze oczywiście, wyłączył za to komórkę (detoks od mediów społecznościowych byłby dodatkowy profitem), włączył jakąś spokojną muzykę i tak trwał, aż w mojej głowie uspokoi się chaos, który bardziej niż kiedykolwiek mogę nazwać przebodźcowaniem.
Czy to tylko moment, efekt trudnego sezonu, postępujący kryzys wieku średniego, nawrót depresji? Za dużo spraw, permanentnych napięć, gaszenia pożarów, presji i ciągłego poczucia niezadowolenia, że robię za mało. Za słabo się staram, że muszę dać z siebie więcej, więcej zaplanować, osiągnąć. Tak to dalekie od coachingowskich książek, które ostatnio czytam, by przestać się ciągle zadręczać bilansami, podsumowaniami, docenić, co jest, być tu i teraz. A czytam ich ostatnio sporo, bo scenariusz drugiej części DIVY kilka razy dotyka tematu samorozwoju i szukania pomocy w podręcznikach, które obiecują naszym skołatanym emocjom spokój, niespełnionym marzeniom erupcję ich realizacji, a domowemu budżetowi, któremu inflacja już zupełnie skopała tyłek - zdobycie pierwszego miliona w 28 dni.
Urlop się zatem zaczął, wyjazd, który planuję od prawie roku, a który witam z niezauważalną ekscytacją, raptem za kilka dni. W głowie wciąż kłębią się zawalone i przekładane deadliny, wnioski, dotacje, sponsorzy, oferty, nieprzeczytane sztuki, nieodpisane maile… Jak od tego uciec? Przewietrzyć głowę? Sama zmiana kraju, otoczenia wystarczy? A co jeśli problem tego zmęczenia jest głębszy? W sumie mógłbym w tym felietonie napisać dużo więcej, obnażyć się z aktualnych lęków, czy raczkujących decyzji, ale zostawię sobie już tę potrzebę ekshibicjonizmu na drugą część DIVY, tam muszę wyrobić kilkadziesiąt tysięcy znaków, a widzę, że weny do tworzenia spektaklu, którego podtytuł brzmi „lament królowej” (to o Divie, rzecz jasna) nie brakuje.
Kamil Maćkowiak
aktor, reżyser, scenarzysta i choreograf Laureat ponad dwudziestu nagród teatralnych, Prezes Zarządu Fundacji Kamila Maćkowiaka. Jednym z najsłynniejszych jego spektakli jest monodram „Niżyński”. Zagrał główną rolę w filmie Jerzego Stuhra „Korowód”, grywa w licznych serialach. Od kilku lat produkuje spektakle pod szyldem własnej Fundacji.