11 minute read
Mateusz Rzeźniczak Wolę, gdy ludzie doceniają mnie za role
Wolę, gdy ludzie doceniają mnie za role
Wybrał aktorstwo, więc taniec musiał zejść na plan dalszy. Czasami wykorzystuje swoje umiejętności, tworząc choreografię do teatralnych przedsięwzięć. Nie pokazuje się na ściankach, nie błyszczy w mediach społecznościowych. Właśnie zakończył zdjęcia do produkcji filmowej dla jednej z platform streamingowych. Pisze doktorat i jest szczęśliwie zakochany. Z aktorem MATEUSZEM RZEŹNICZAKIEM rozmawia Beata Sakowska.
Advertisement
Trudno znaleźć o panu informacje w sieci. Nie prowadzi pan na bieżąco swoich profili w social mediach, widziałam, że coś drgnęło na Instagramie. Nie przydają się panu te narzędzia do pracy?
Wiem, że dla wielu aktorów jest to doskonałe narzędzie promocji, ale ja nie chcę uzależniać mojego życia od social mediów. Naprawdę cenię sobie prywatność, social media to zupełnie nie mój świat. Wolę, gdy ludzie doceniają mnie za moje role, a nie uśmiech lub pozowaną minę na zdjęciu.
Ostatnio głośno w Internecie było o wypowiedzi Jana Englerta, który to m.in. przywołał kwestię tego, że obecnie podczas castingów o wiele bardziej cenni są followersi niż aktorskie umiejętności.
Niestety tak się dzieje. Zamiast w jakość idziemy w popularność. I choć rozumiem prawa rynku, którymi rządzą się produkcje filmowe, to ubolewam nad tym, że tak się dzieje.
Unika pan też rozmów z prasą, nie widuję zdjęć ze ścianek. Ktoś sprawił panu kiedyś jakąś przykrość, czy to świadomy wybór?
Nie zabiegam o to w ogóle, żeby pojawiać się na ściankach. Nie mam takiej potrzeby, jak inni mają, to ich wybór i nie oceniam tego w żaden sposób. Każdy z nas aktorów wybiera inne drogi, jedni lubią bywać i dawać innym dostęp do swojego życia prywatnego, inni tak jak ja wolą żyć z dala od medialnego zgiełku.
To takie życia z dala od błysków fleszy, nie wpływa na otrzymywanie przez pana propozycji zawodowych?
Nie wiem, nie sprawdzam tego.
Czy na stałe jest pan związany z jakimś teatrem, czy bardziej nastawił się pan na pracę na planie filmowym?
Nie mam stałego angażu w żadnym z teatrów, co nie oznacza, że o niego nie zabiegałem. Owszem wysyłałem swoje CV do kilku teatrów, ale w żadnym nie było miejsca, więc zdecydowałem, że nastawię się na pracę na planie filmowym. I na razie jest mi z tym wyborem dobrze, nie narzekam. Co oczywiście nie oznacza, że teatr wykreśliłem z mojego życia. Gdy tylko nadarza się okazja, chętnie grywam w teatralnych sztukach. Uwielbiam atmosferę teatralnej pracy, grupowej analizy, wymiany energii, tam wszystko toczy się w teatralnym tempie, a każde przedstawienie jest kolejną próbą. Na filmowym planie wszystko toczy się zdecydowanie szybciej. Kręcimy sceny i zapominamy o nich następnego dnia, bo cała produkcja musi się zmieścić w określonym czasie.
Nad czym obecnie pan pracuje?
Chwilowo odpoczywam (śmiech). Skończyłem właśnie pracę przy dużej produkcji filmowej dla jednej ze znanych platform streamingowych, z której jestem bardzo zadowolony. Podczas wakacji zaplanowałem, że skupię się na pisaniu doktoratu, który robię w Szkole Filmowej w Łodzi. Od września wracam do pracy, mam zaplanowany jeden komediowy spektakl teatralny, gram epizody w serialach oraz w Łodzi w Teatrze Kamila Maćkowiaka w sztuce „Zombi”. I czekam na kolejne oferty pracy.
Czy ten doktorat oznacza, że chce pan zostać wykładowcą w łódzkiej „Filmówce”?
Tego jeszcze nie wiem. Doktorat jest kolejnym etapem mojej aktorskiej edukacji.
O czym traktuje praca doktorska?
Piszę pracę na temat: „Ciało jako instrument do budowania roli w aktorstwie”. Skupiam się w niej także na tańcu i elementach choreografii.
To zatrzymajmy się na tej choreografii, właśnie w Łodzi w Teatrze Kamila Maćkowiaka w sztuce „Zombi” nie tylko pan gra, ale też odpowiada za choreografię. Jeszcze w kilku innych spektaklach odpowiadał pan za nią. To ta pasja wynikająca z tańca?
Moja pasja do tańca, ruchu, została dostrzeżona w szkole filmowej. Mariusz Grzegorzek dał mi szansę na stworzenie choreografii do przedstawienia dyplomowego. Sprawdziłem się w tym, otrzymałem wiele dobrych słów od grona pedagogicznego i całego środowiska. Później byłem odpowiedzialny za choreografię w sztuce „Kto się boi Kacpra Hausera” w reżyserii Radosława Stępnia w Teatrze im. Jaracza w Łodzi, potem był jeszcze „4xHamlet” w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego. Teraz też w szkole filmowej pracuję z Waldemarem, jestem asystentem i odpowiadam za sekcję ruchową, że tak to pozwolę sobie określić.
Kiedy zaczął pan tańczyć?
Jak miałem 14 lat i tańczyłem bardzo intensywnie do końca liceum. Po rozpoczęciu nauki w szkole aktorskiej skupiłem się już tylko na tym, by być dobry aktorem. Na początku często słyszałem od wykładowców, że zamiast chodzić po scenie, tańczę (śmiech).
Słyszałam, że taneczne umiejętności kształcił pan także w USA? Szkoda tego nie wykorzystać.
To prawda, jeździłem do studia tanecznego do Los Angeles, gdzie brałem lekcje od najlepszych. Taniec bardzo przydaje się w mojej pracy. Dzięki niemu zrozumiałem też, ile pracy, skupienia i poświęcenia wymaga wysoki poziom w jakiejś dziedzinie. Wybrałem aktorstwo, więc taniec musiał zejść na plan dalszy.
No to wróćmy do aktorstwa. W ubiegłym roku kręcone były zdjęcia do filmu „Filip” będącego ekranizacją powieści Leopolda Tyrmanda. W kogo się tam pan wciela?
Gram tam Laszlo, chłopaka odpowiedzialnego za wina w hotelowej restauracji. Dodam tylko, że jest Węgrem i na razie nic więcej nie mogę powiedzieć.
Na jakim etapie jest ta produkcja, kiedy widzowie zobaczą film?
Zdjęcia już się zakończyły, ale nie wiem, kiedy widzowie będą mogli zobaczyć film.
Mignęły mi też zdjęcia z planu filmowego „Dom wybranych”. Może pan powiedzieć coś więcej o tej produkcji?
Niestety również niezbyt wiele, tylko tyle, że gram tam młodszą wersję jednego z głównych bohaterów.
Akcja filmu toczy się w latach współczesnych z elementami retrospekcji do lat 90., w których to pojawia się grana przeze mnie postać. Nie wiem, kiedy ten film obejrzą widzowie.
Ktoś kiedyś powiedział, że ma pan urodę amanta z filmów z lat międzywojennych, czy miał pan okazję grać w filmach osadzonych w tych latach?
W serialu „Wojenne dziewczyny”, w którym to zagrałem dwie role. Po pierwszym sezonie postać, w którą się wcielałem, została uśmiercona, wróciłem w czwartym sezonie jako brat bliźniak. Ta produkcja cały czas jest realizowana i nadal w niej występuję. Zapewne jesienią w TVP zostaną wyemitowane kolejne odcinki, chyba że nastąpią pewne przesunięcia, bo bardzo dużo różnych produkcji zostało zrealizowanych.
Czy na stałe oprócz „Wojennych dziewczyn” związany jest pan z jakimś serialem? Z tego, co wyczytałam to chyba mowa o „Barwach szczęścia”?
Z „Barwami szczęścia” skończyła się już moja przygoda. Czułem pewien przesyt, a poza tym chciałem zrobić już coś nowego. Praca na planie tego serialu to była taka moja pierwsza poważna praca zaraz po skończeniu szkoły filmowej. Dużo się tam nauczyłem, obyłem z kamerą, produkcją, tempem pracy na planie. To było moje pierwsze poważne zetknięcie z przemysłem filmowym.
Czy nadal pan jest otwarty na propozycje ról w serialach, czy bardziej chciałby się teraz skupić na dużych produkcjach filmowych?
Nie ograniczam się do żadnej formy pracy, wszystko zależy od roli, od tego, co mi zostanie zaproponowane, a tak naprawdę jako aktor mogę grać wszystko, byleby to było przedsięwzięcie na poziomie.
Jak pan się stara o te role, bywa na castingach, czy czeka, aż telefon zadzwoni?
Regularnie bywam na castingach, ale oczywiście zdarzają się takie momenty, kiedy nie mam pracy, wtedy wariuję. Kiedyś jeden z producentów, powiedział mi, że jak będę miał gorszy moment, to mogę się mu przypomnieć. I był taki moment, dostałem wówczas pracę, za co jestem mu wdzięczny.
Teraz pan też wariuje?
Nie absolutnie, jestem po skończonej produkcji i odpoczywam. Tak, jak wspomniałem, chcę skończyć pracę doktorską.
Aktorstwo to dziecięce marzenie, czy rodzinna tradycja?
Dziecięce marzenie. Od dziecka lubiłem oglądać filmy, ale pasją na cztery lata dzięki mojej siostrze ciotecznej stał się dla mnie taniec. Tańczyliśmy razem. W klasie maturalnej zacząłem się zastanawiać, co będę robił dalej. Chciałem studiować w Szkole Głównej Handlowej, ale tylko dlatego, że tak planowało większość moich kumpli. Ani się tym nie interesowałem, ani o tym nie marzyłem. W końcu stwierdziłem, że może pojadę na egzaminy do szkoły filmowej. Jedna z bliskich mi osób się do nich przygotowywała, więc byłem w temacie na bieżąco. W marcu zacząłem przygotowania i się udało.
Urodził się pan w Łodzi, tu skończył szkołę filmową, tu stawiał pierwsze aktorskie kroki. Dlaczego wybrał pan Warszawę? Łódź nie dawała takich możliwości rozwoju?
Nie dawała, chciałem grać w produkcjach filmowych, a takich możliwości w Łodzi jest mało. Potrzebowałem też odmiany, czułem, że potrzebuję nowego otoczenia.
Często bywa Pan w Łodzi?
Bardzo często, mieszka tu cała moja rodzina, jestem asystentem w łódzkiej „Filmówce” i gram przecież w spektaklu Teatru Kamila Maćkowiaka zatytułowanym „Zombi”, na który oczywiście wszystkich serdecznie zapraszam.
A jak już pan jest w Łodzi, to gdzie najchętniej spędza czas?
Z mamą, jesteśmy ze sobą bardzo zżyci. Spotykam się też ze znajomymi. Lubię spacerować po parku na Zdrowiu i Julianowskim. Lubię aktywnie spędzać czas.
Jest pan wysportowany?
Tak. Wymaga ode mnie tego zawód aktora. Interesowałem się różnymi dyscyplinami sportu, pływałem, ćwiczyłem karate, a teraz szczególnie bliski jest mi boks. Boksera grałem w „Wojennych dziewczynach” i tak mi zostało.
Wróćmy na chwilę do aktorstwa. Ma pan mentora, z którym może porozmawiać o blaskach i cieniach tego zawodu?
Gdybym się odezwał do większości moich kolegów lub wykładowców z jakąś rozterką typowo aktorską to uzyskałbym odpowiedź od nich, ale takiego bezpośredniego mentora nie mam. Takim moim mentorem reżyserskim jest na pewno Waldemar Zawodziński. To on pokazał mi, co znaczy mieć partnera, który w żadnej sytuacji podczas prób cię nie zawodzi.
Jedną z pierwszych filmowych ról zagrał pan w filmie „Powidoki”. Jak się pracowało z mistrzem Andrzejem Wajdą?
Doskonale. Pan Andrzej był osobą, która z ogromnym szacunkiem podchodziła do wszystkich na planie. Starał się nawiązać rozmowę i poznać punkt widzenia drugiej osoby. To było wyjątkowe! Pan Andrzej był też otwarty na nasze propozycje. Gdy ktoś miał ochotę dodać coś od siebie, nie było z tym problemu. Poza tym to był człowiek, który nigdzie się nie spieszył i czuł, że ma czas. Nikogo nie poganiał, niezależnie od tego, co działo się na planie. Wierzył, że każdy sumiennie będzie wykonywał swoją pracę.
Która z dotychczasowych ról była dla pana największym wyzwaniem?
O dziwo większym wyzwaniem są dla mnie role teatralne niż filmowe. Może dlatego, że mam ich nieco mniej
O spektaklu „Zombi”
Czy empatia i życzliwość, to wciąż aktualne wartości? Czy zobojętnieliśmy na otaczające nas dramaty i trudne wybory? Czy stajemy się coraz bardziej zamkniętymi kręgami, które otaczają siebie i innych niewidzialnym murem pod płaszczykiem pozornej miłości do bliźniego? Odpowiedź znajdziemy w sztuce „Zombi” wystawianej przez Teatr Kamila Maćkowiaka. Spektakl opowiada historię trzech przystojnych i ambitnych, ale nie narzekających na zbyt wiele propozycji zawodowych aktorów – postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce i napisać scenariusz do hollywoodzkiego, kasowego hitu kinowego. W tych rolach występują: Kamil Maćkowiak, Karol Puciaty i Mateusz Rzeźniczak. Jako temat wybierają sobie zombi, ale w wersji uwspółcześnionej, „ludzi pozbawionych życia, pozbawionych wiary, pozbawionych nadziei, pozbawionych przyszłości”. Sztukę w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego warto jednak zobaczyć nie tylko ze względu na aktualną, bolesną, wręcz drapiącą w gardło treść, ale również dla nawiązującej do stand-upu formy, układającej się w zaskakujące, transteatralne show, gdzie pytania graniczne wypowiadane przez głównych bohaterów przeplatane są występami trzech kolorowych ptaków – drag queens: Lukrecji, Zicoli i Lady Brigitte. Więcej informacji o spektaklach wystawianych przez Teatr Kamila Maćkowiaka znaleźć można na: www.fundacjamackowiaka.org
na swoim koncie. Granie w sztuce „Zombi” bywa dla mnie zawsze wyzwaniem. To spektakl, który gramy na wysokich obrotach. Musimy trzymać się narzuconego tempa i jak zgubimy wątek, to będzie totalna porażka. I właśnie sama świadomość, że taka sytuacja może mieć miejsce, bardzo mnie stresuje. Ale taka jest ta praca aktora i muszę sobie z tym jakoś radzić.
Kogo chciałby pan zagrać?
Nie wiem. Nie mam takiego marzenia. Bardzo lubię klasykę i cieszę się, że miałem okazję zagrać główną rolę w spektaklu „Kordian” na deskach Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach tuż po szkole filmowej. Wydawało mi się wówczas, że nie jestem wystarczająco zdolny, żeby zagrać taką postać. W szkole filmowej szło mi raz lepiej, raz gorzej. Momentami nie byłem przekonany, czy rzeczywiście nadaję się do tego zawodu. A gdy zacząłem pracę w teatrze z profesjonalnymi aktorami, okazało się, że wręcz przeciwnie, że daję radę. Cały zespół kieleckiego teatru przyjął mnie jak jednego ze swoich, naprawdę wiele się od nich nauczyłem. To było dla mnie bardzo cenne doświadczenie. I gdybym miał okazję wcielić się jeszcze raz w postać Kordiana, byłby to dla mnie wielki zaszczyt.
Myśli pan o przyszłości? Gdzie się pan widzi za kilka lat?
Żyję tu i teraz, nie myślę na razie o przyszłości, ponieważ myślenie o niej nie zawsze przynosiło mi wiele dobrego, raczej więcej rozterek niż jakichkolwiek odpowiedzi.
Ale chciałby pan grać na scenie do końca życia?
Tego jeszcze nie wiem. Wiem natomiast, że dziś cieszę się bardzo z tego, że jestem aktorem, że mogę się rozwijać i pogłębiać swój warsztat. Nie wiem, co będzie za kilka lat, może poczuję, że już aktorsko się zrealizowałem i będę chciał się podjąć innego wyzwania.
Czy pana serce skradła już jakaś dziewczyna?
Jestem szczęśliwie zakochany.
Rozmawiała Beata Sakowska Zdjęcia Maciej Śmiarowski