Paweł Jackowski
Pokolenie bez granic NieZnane historie młodej polskiej emigracji
-1-
Dla wszystkich tych, którzy układając swoje życie za granicą, zmieniają na lepsze wizerunek Polski i Polaków, oraz dla tych, którzy zastanawiają się, czy warto szukać szczęścia poza granicami kraju
3
Paweł Jackowski
Pokolenie bez granic NIEZNANE historie młodej polskiej emigracji
Opracowanie graficzne i projekt okładki: Agnieszka Maniara Redakcja: Anna Kubiak DTP: Bartłomiej Frączyk Wydanie I, Warszawa 2014 Oficjalna strona: www.pokoleniebezgranic.pl Facebook: www.facebook.com/pokoleniebezgranic
Wstęp Wyjazdy za granicę na wakacje czy też na wymianę studencką są wspaniałe. Praktycznie wszystko, czego doświadczamy, jest pozytywne, miejsca są dla nas nowe i piękne, a ludzie ciekawi i inspirujący. Dlatego warto podróżować. Uczymy się więcej o świecie i o ludziach, a przez to poszerzamy swoje horyzonty i stajemy się bardziej świadomi otaczającej nas rzeczywistości. Jednak w ciągu ostatnich dziesię ciu lat byliśmy świadkami czegoś więcej niż wakacyjnych wyjazdów na zagraniczny urlop. Byliśmy świadkami exodusu ludzi z Polski. Co ciekawe, nie był to exodus po lityczny, a ekonomiczny. Wiele osób wyjechało choćby na kilka miesięcy, żeby sobie dorobić, wykonując drobne prace w krajach, gdzie pensje i poziom życia są wyższe niż w Polsce. Wejście naszego kraju do Unii Europejskiej zapoczątkowało również inny proces. Ludzie zaczęli wyjeżdżać już nie tylko na zmywak czy też na wakacje, lecz także na studia oraz do pracy umysłowej. Są to osoby, o których nie słyszy się ani w kraju, ani za granicą. Głównie dlatego, że potrafiły się zintegrować i nie należą do tych, których można znaleźć pijanych w parku w poniedziałek rano. Celem tej krótkiej książki nie jest rozstrzyganie wad i zalet emigracji. Nie dowiesz się z niej, ilu Polaków wyjechało za granicę w ostatnich latach ani jaki jest wpływ ma sowej emigracji na rozwój gospodarczy Polski. Jestem pewien, że ekonomiści i socjo logowie poradzą sobie z tymi zagadnieniami dużo lepiej. Książka ta jest pomyślana jako opowieść o tych, którzy wyjechali z kraju, którzy postanowili spróbować życia poza granicami Polski. Ich młodość jest zdeterminowana przez doświadczenie in tegracji w obcym miejscu, przez zalety tej integracji, ale też liczne problemy, jakie są z nią związane. Niektórzy z nich nigdy nie mieli okazji studiować lub pracować w Polsce. Ojczyzna stała się dla nich krajem, do którego przyjeżdżają na wakacje, w którym czują się jak turyści. Pozwoliłem, by bohaterowie książki sami opowiedzieli o tym, jak ich życie się zmieniało, czego doświadczyli oraz co mają do powiedzenia o Polsce po latach mieszkania za granicą. Miałem jeszcze jedną ukrytą potrzebę. Ponad sześć lat spę dzonych przeze mnie w Danii zaowocowało wieloma doświadczeniami, którymi chciałem się podzielić z bliskimi, ze znajomymi, których nie widziałem od lat, oraz z tymi, którzy sami żyją za granicą lub rozważają możliwość wyjazdu. Mam nadzie ję, że będą one choć w połowie tak interesujące jak opowieści moich rozmówców. Starałem się nakłonić interlokutorów, aby opowiadając o swoich doświadczeniach po przeprowadzce do innego kraju, podzielili się również tym, jak funkcjonujące w danym miejscu stereotypy narodowe wpływały na ich samopoczucie oraz na kom fort życia na obczyźnie. Jest to zagadnienie, o którym wiemy niewiele, a które ma 6
duże znaczenie dla Polaków za granicą. Zwłaszcza tych, którzy w dany stereotyp się nie wpisują i starają się z nim walczyć. Bohaterowie książki to w dużej mierze moi znajomi i przyjaciele, z którymi mia łem przyjemność chodzić do koszalińskiego liceum lub których poznałem później, mieszkając w Danii. Dopilnowałem, by osoby prezentujące swoje historie spełniały pewne wymogi, świadczące o wiarygodności ich doświadczeń. Wszyscy wyjechali z Polski, nie wiedząc, kiedy i czy w ogóle wrócą do kraju. Są to osoby, które spędziły za granicą kilka lat, starając się integrować w nowym społeczeństwie i robiąc karierę zawodową znacznie różniącą się od typowych prac sezonowych. Chciałem przed stawić młodych, inteligentnych, ambitnych ludzi, którzy odnieśli sukces za granicą, a przy okazji poznali smak prawdziwego życia w innym kraju. Nie staram się rozliczać ludzi z ich decyzji o wyjeździe z Polski. Staram się raczej uwiecznić sylwetki kilku osób reprezentujących tysiące Polaków młodego pokolenia. Pokolenia bez granic.
7
Zapiski: 16 listopada 2011 To był jeden z niewielu słonecznych weekendów tamtej jesieni. Podobnie jak inne listopadowe dni, ten również był wietrzny. Szliśmy razem w stronę miasta, byliś my właśnie na moście Knippelsbro, łączącym dzielnicę Christianshavn z centrum Kopenhagi. Miała na imię Anne. Ciemne, długie włosy, pogodny uśmiech, wy sportowana sylwetka. Była Dunką. Widywaliśmy się od paru tygodni i wciąż byliśmy na etapie poznawania się. – Gdzie pracujesz? Wspominałeś, że gdzieś w miarę w centrum – zapytała po duńsku. – Właśnie przechodzimy obok mojej pracy – powiedziałem. – Widzisz? To tutaj. – Wskazałem na rząd czarnych, szklanych biurowców nad wodą po lewej stronie. Spojrzała na mnie lekko zdziwiona. – Ale nie jestem pewien, czy będę chciał tu zostać po studiach – kontynuowałem. – Nie czuję, że to jest moje miejsce. – Dlaczego? – Myślę, że jest masa o wiele ciekawszych miejsc do pracy niż wielka korporacja. Chodzi mi zresztą po głowie kilka pomysłów, które chciałbym wkrótce zrealizować. Podzieliłem się z nią moimi pomysłami na życie. Powiedziałem o swoich przy jaciołach, których podziwiam i którzy również mieszkają za granicą. Po chwili ciszy przerywanej podmuchami silnego wiatru stwierdziła: – Wiesz co, to jest interesujące. Pochodzisz z Polski, mieszkasz w kraju, w którym Polacy są postrzegani jako tania siła robocza, a jednak robisz rzeczy, których mógłby ci pozazdrościć niejeden Duńczyk w twoim wieku. Masz znajomych z Polski w róż nych częściach świata, wszyscy realizują swoje marzenia i robią niesamowite rzeczy... Pewnie musiało być ci czasem ciężko ze świadomością, że ludzie mogą cię oceniać za to, skąd pochodzisz, a nie za to, kim jesteś? Miała rację. Był to dla mnie ogromny kłopot, jednak nigdy nie dzieliłem się tym z innymi. – Sama wiesz, co ludzie myślą o emigrantach z Europy Wschodniej... Ale to nie istotne – powiedziałem po chwili, próbując zmienić temat. – Dlaczego nieistotne? – spytała wyraźnie zdziwiona. – Szkoda, że o takich Polakach się nie mówi – kontynuowała. – Wtedy może przestano by szufladkować mniejszości. Za chwilę skończysz studia na naszej najlepszej uczelni, masz pracę w renomowanej firmie, płacisz podatki jak inni. Sprawiasz wrażenie osoby, która ma kontrolę nad swoim życiem, podczas gdy większość Duńczyków w twoim wieku wciąż studiuje i żyje na kredyt państwa dzięki dotacji dla studentów. 8
Szliśmy chwilę w milczeniu. Minęliśmy dawny budynek giełdy i ruszyliśmy w kie runku portu w Nyhavn. – Myślę, że mógłbyś napisać o tym jakiś artykuł. Mam wrażenie, że byłoby to cie kawe zarówno w Danii, jak i w Polsce. – Uśmiechnęła się i chwyciła mnie za rękę. – No nie wiem... – Zawahałem się. – Może masz rację. Muszę o tym pomyśleć.
Zapiski: 4 maja 2013 – Hvor kommer du fra? – zapytała i podniosła szklankę do ust. Wiedziała, że nie jes tem Duńczykiem. Po kilku zdaniach poznała mój dziwny akcent i poczuła się zbita z tropu. Wreszcie postanowiła dowiedzieć się, skąd jest nieznajomy, który właśnie kupił jej drinka. – Polen – odpowiedziałem, popijając piwo. Przerabiałem to setki razy. Rozmowa o pierdołach, uśmiechy, w końcu zwykła ciekawość styczności z obcokrajowcem zwycięża i pada pytanie o pochodzenie. Reakcja jest z reguły taka sama. Uprzejme rozczarowanie. Gdybym był Australijczykiem lub Amerykaninem, już na dzień dob ry dostałbym sto punktów do seksapilu. W takich chwilach wracałem do rozmowy na moście z Anne. Wciąż myślałem o tym, by przedstawić historie z życia młodej, polskiej, wykształconej emigracji. Rozmowy takie jak ta z nieznajomą przy barze utwierdzały mnie w przekonaniu, że jest to całkiem dobry pomysł. – Czym zajmujesz się w Danii? – zapytała znów po duńsku. – Mieszkam tu i pracuję – odpowiedziałem lekko znudzony. Wiedziałem, jak potoczy się rozmowa. – Ale... Jak to się stało, że tutaj wylądowałeś? – Przyjechałem na studia sześć lat temu. Skończyłem licencjat i magisterkę na Copenhagen Business School. Pracuję w sektorze finansowym, mam swoją firmę i jestem muzykiem. A ty czym się zajmujesz? – zapytałem. Bałem się, że mówiąc o so bie, brzmię jak arogancki dupek, ale nie wiedziałem, jak inaczej mam odpowiedzieć na jej pytanie. Zapadła krótka cisza i zauważyłem na jej twarzy lekkie zmieszanie. – Jestem kosmetyczką – powiedziała po chwili. – Wydajesz się dość nietypowym Polakiem, wiesz? – Co masz na myśli? – Wiele osób z Europy Wschodniej przyjeżdża do pracy fizycznej... – No tak... – Uśmiechnąłem się do niej. – To prawda. I w każdym kraju są ja kieś stereotypy dotyczące innych narodowości, tak już jest. A wszyscy moi znajo mi z Polski, którzy mieszkają za granicą, studiują na świetnych uczelniach, pracują 9
w renomowanych firmach, prowadzą badania naukowe... Od jakiegoś czasu myślę o tym, żeby opowiedzieć ich historie. Chciałbym przedstawić sylwetki ludzi, któ rzy podobnie jak ja mieszkają poza granicami Polski. Interesuje mnie, czy oni też zetknęli się ze stereotypem Polaka i musieli się przez niego przebijać. To ma być opowieść o tych, o których nie słyszy się w mediach – powiedziałem i upiłem łyk piwa. – Zresztą nie dziwi mnie to. Przecież w wiadomościach nie mówi się o tych, którzy się integrują i mają normalne życie. Mówi się o tych, którzy są kłopotliwi dla społeczeństwa. – Masz rację... Przepraszam, ale jak powiedziałeś, że jesteś z Polski, ostatnią rze czą, której się spodziewałam, to że skończyłeś studia w Kopenhadze i żyjesz jak każdy inny Duńczyk. Po chwili rozmowa zeszła na inny tor. Dopiliśmy drinki, podziękowaliśmy sobie za rozmowę i pojechałem rowerem do domu. Rozbawiła mnie ta sytuacja. Nie pa miętam już, ile razy odbywałem tę samą rozmowę z różnymi ludźmi. Może faktycz nie powinienem się wziąć do przedstawienia problemów młodej polskiej emigracji?
Zapiski: 15 maja 2013 – Witam serdecznie! – Z głośników komputera dobiegł mnie znajomy głos przyja ciela. Minęło parę chwil, zanim kamerki w naszych laptopach zadziałały i mogliśmy się zobaczyć. Od dwóch lat dzwoniliśmy do siebie przez internet, jednak dopiero od tygodnia musieliśmy dostosowywać się do dziewięciogodzinnej różnicy czasu. Karol przeprowadził się niedawno do Palo Alto w Dolinie Krzemowej. Jadł właśnie późną kolację, a ja czekałem w Kopenhadze, aż zaparzy mi się poranna kawa. – Cześć, co taki wystrojony w piżamkę? Już ci minął jet lag? – zapytałem z uśmiechem. – Tak, już jest OK. Ale dziewięć godzin to jednak spora różnica. Zajęło mi trochę, żeby się przystosować. A ty co taki zaspany? – Wiesz, dopiero się obudziłem. U mnie jest siódma rano, jeszcze nie zjadłem śniadania. Znam Karola przez większość mojego życia. Poznaliśmy się na początku szkoły podstawowej. Mój pierwszy w życiu przyjaciel. Przyjaciel z ławki, jak zwykliśmy o so bie mówić znacznie później. Potem nasze drogi się rozeszły, w liceum odnowiliśmy znajomość, ale zaprzyjaźniliśmy się ponownie dopiero podczas studiów, po tym jak Karol zaproponował mi udział w pewnym projekcie biznesowym. Od tamtej pory mieliśmy stały kontakt i pracowaliśmy razem nad kilkoma pomysłami na biznes. 10
A od kiedy założyliśmy wspólną firmę i Karol zamieszkał za granicą, mieliśmy znacz nie więcej tematów do rozmów. Jedynym problemem, z jakim musieliśmy się zmagać od tygodnia, było to, że kiedy ja byłem zaspany rano, on już przysypiał po całym dniu programowania robotów. – No tak, teraz będziemy musieli kombinować z naszymi rozmowami. To co, gotów do pracy? Od czego zaczynamy? – Zanim zaczniemy, mogę cię o coś zapytać? – zagadnąłem. – Jasne, o co chodzi? – Od pewnego czasu chodzi mi coś po głowie... Mam pomysł na książkę i chciał bym ci o niej opowiedzieć. Posłuchaj, a potem powiedz, co o tym myślisz. Gdy skończyłem, przez chwilę miałem wrażenie, że nasze połączenie się zawiesiło. Z głośników nie dobiegał żaden dźwięk, a na ekranie widziałem nieruchomą twarz przyjaciela. – Halo? Jesteś? Co o tym sądzisz, Karol? – Jestem, jestem. Bardzo ciekawe – powiedział zamyślony. – Sam z wielką chęcią bym taką książkę przeczytał. Jak chcesz to zrobić? Kiedy zaczynasz nad nią pracować? – Właśnie zacząłem. Chcę przeprowadzić wywiady ze znajomymi, którzy studio wali lub pracowali za granicą. Jesteś na mojej liście, więc mam nadzieję, że znajdzie my czas na krótki wywiad? – Ze mną? Serio? No jasne, jeżeli uważasz, że pasuję do książki. – Wyczułem zdziwienie w jego głosie. – Super, cieszę się, że ci się podoba! To co, jutro o tej samej porze?
11
„
„Zorientowałem się, że można żyć inaczej, dopiero gdy wyjechałem”
12
Paweł: Co planowałeś, gdy byłeś w liceum? Karol: Chodziłem do klasy o profilu matematyczno-informatycznym. Nigdy nie inte
resowałem się informatyką, ale byłem całkiem dobry z matematyki i bardzo lubiłem fizykę. A że klasa fizyczna wydawała mi się dość słaba, poszedłem do matematyczno -informatycznej. Nie żałowałem tego, to był świetny wybór. Poznałem bardzo fajnych ludzi i mimo że w całym swoim życiu spotkałem dużo mądrych osób, to wydaje mi się, że w tej klasie był największy potencjał intelektualny, jaki kiedykolwiek widzia łem. Jestem dumny, że tam chodziłem, i liceum bardzo mi się podobało. A jakie miałem plany...? Chciałem studiować fizykę, chciałem być takim teoretycznym fizy kiem. Czytałem dużo filozofii, dużo Einsteina i byłem tą wiedzą bardzo zauroczony. Ale planowałeś studia w Polsce czy od początku za granicą?
Chciałem wyjechać z Polski od początku. Aplikowałem do paru uniwersytetów za granicą, jeździłem tam na rozmowy wstępne, jednak aplikowałem też w Polsce, żeby mieć takie zapasowe wyjście. Podostawałem się do tych szkół za granicą, ale na koniec przestraszyłem się perspektywy wyjazdu i zostałem w kraju. Możesz powiedzieć, czym się kierowałeś przy wyborze uczelni zagranicznych?
Tym, żeby uczelnia była jak najlepsza i żeby program był ciekawy. Aplikowałem na kierunki fizyczne i matematyczne, takie typowo teoretyczne. W zasadzie sam kraj nie był dla mnie tak ważny, bardziej interesowało mnie to, czy uczelnia ma dobrą renomę. Za mało wiedziałem o tych krajach, żeby brać takie rzeczy pod uwagę przy wyborze. Złożyłem papiery głównie do Niemiec, Szwajcarii i Anglii. Jednak zdecydowałeś się zostać w Polsce. Co się wydarzyło dalej?
Wylądowałem na Politechnice Warszawskiej na Wydziale Mechatroniki. Miałem przyjaciół w tej klasie z liceum, których uważam za ludzi mądrzejszych ode mnie, i zobaczyłem, że oni też idą na politechnikę, na ten sam wydział. Stwierdziłem, że pójdę z nimi i że jak będę podążał ich śladami, to na pewno coś fajnego z tego wyjdzie. Czyli tak szczerze mówiąc, to w sumie była bardziej ich decyzja niż moja, bo gdy już stwierdziłem, że nie wyjadę z kraju, to nie wiedziałem, co dalej. I jakoś wtedy przekonałem się do tego, żeby pójść na studia inżynierskie, a nie na teore tyczne fizyczne. Zacząłem się trochę bardziej interesować technologią, tym, co się dzieje na świecie. Chciałem mieć jakiś wpływ na otaczającą mnie rzeczywistość i wy dawało mi się, że jako fizyk nie będę wystarczająco dobry, żeby coś takiego zrobić, natomiast budując roboty, mógłbym wpływać na przyszłość świata. Sprawdziłem, że
13
mechatronika na Politechnice Warszawskiej ma specjalizację robotyczną jako jedyna w Polsce, i to utwierdziło mnie w przekonaniu, aby pójść właśnie tam. Przeniosłem się do Warszawy, zacząłem studia na politechnice, mieszkałem z tymi przyjaciółmi, o których wspomniałem. Pierwszy rok był taki typowo studenc ki, tak bardzo studencki... Było dużo imprez, nie miałem najlepszych ocen, średnio mi się podobały zajęcia i byłem dobry z przedmiotów, które lubiłem wcześniej, czyli z matematyki, fizyki i tak dalej, ale miałem też trochę problemów. Pamiętam, że obla łem jeden przedmiot i było mi czasem ciężko... Także trochę się działo. Studiowałem przez trzy lata, aż doszło do wyboru specjalności i wtedy dostałem się na tę specja lizację z robotyki, o której myślałem od początku. I to było fajne. W międzyczasie zacząłem też studia filozoficzne, bo cały czas kręciła mnie filozofia i tęskniłem za fizyką. Zresztą zdarzało mi się też chodzić w tamtym czasie na wykłady z fizyki na Uniwersytet Warszawski. Potem zacząłem jeszcze studia informatyczne na innym wydziale na Politechnice Warszawskiej... Zawsze chciałem robić coś poza studiami, żeby mieć szersze horyzonty, zawsze interesowało mnie dużo rzeczy, stąd te moje epi zody na filozofii, informatyce, stąd chodzenie na wykłady z fizyki. Poza tym grałem w koszykówkę w AZS PW. Przyszedł taki czas, kiedy musiałem się sam utrzymywać, więc zacząłem udzielać korepetycji. Potem udało mi się załapać w firmie, która robiła automatykę do mleczarni. Później pracowałem jako programista aplikacji na telefony komórkowe na Androida. A teraz jesteś gdzie...?
Teraz jestem w Dolinie Krzemowej, rozmawiamy właśnie z Palo Alto. Mieszkam obok Stanford i pracuję w Boschu, gdzie robię roboty humanoidalne, czyli te po dobne do człowieka. I jak to się stało, że osoba, która studiowała w Warszawie i robiła milion różnych rzeczy, wylądowała na drugim końcu świata?
Historia jest trochę długa... Skończyłem studia inżynierskie w Warszawie i za cząłem magisterskie, ale cały czas czułem niedosyt. Raz, że dostałem się na te uczelnie zagraniczne i nie poszedłem na nie, bo się przestraszyłem. Dwa, że robi łem dużo rzeczy w Warszawie, ale mimo to cały czas czegoś mi brakowało i czułem się jak w klatce. Czułem, że to nie do końca to. Zresztą ludzie, których spotykałem na politechnice, wykładowcy i cała kadra, to nie byli ludzie, którymi chciałbym zostać w przyszłości. Nie poznałem ani jednego człowieka, który by mnie tak na prawdę zainspirował, i to mnie bardzo bolało. Myślałem, że jak tam zostanę i będę robił to, co robiłem, to prędzej czy później stanę się jednym z nich. Więc zacząłem 14
szukać studiów magisterskich za granicą, razem z moją dziewczyną. Znaleźliśmy parę opcji, które pasowały nam obojgu. Rozważaliśmy Szwajcarię, Anglię i Niem cy. W końcu okazało się, że dostałem stypendium na studia w Niemczech, więc wybraliśmy właśnie ten kraj, bo dzięki stypendium było nam łatwiej się tam utrzy mać. Pojechaliśmy do Monachium. Wydawało nam się, że to bardzo fajne miejsce, był dobry program dla mnie, był dobry program dla niej, także po roku studiów magisterskich w Polsce zrobiłem krok do tyłu i rozpocząłem studia magisterskie w Niemczech. Przynajmniej w moim przeświadczeniu było to cofnięcie się o rok, żeby rozpocząć coś nowego gdzie indziej. Przy okazji kontynuowałem studia w Pol sce, ale nie traktowałem ich zbyt poważnie. No i Niemcy wywróciły moje życie do góry nogami. Tam naprawdę poczułem się w pewnym momencie mocno spełniony. Tam miałem pierwszą prawdziwą styczność z robotyką, bo mimo że studiowałem przecież robotykę w Warszawie i tam byli najlepsi specjaliści od robotyki w Polsce, to ani razu nie widziałem robota, który zrobiłby na mnie wrażenie. Wszystko, czego się uczyłem, to była taka teoretyczna robotyka, która średnio mi pasowała. Pamiętam, że spóźniłem się na swój pierwszy wykład w Niemczech, bo nie mogłem znaleźć drogi. Wtedy po niemiecku też średnio mi szło, więc ciężko mi nawet było pytać ludzi na uli cy, dokąd mam iść. Spóźniłem się więc, właściwie wykład dobiegł już końca, ale koniecznie musiałem skorzystać z toalety, więc zacząłem jej szukać w tym budyn ku. Znalazłem łazienkę na trzecim piętrze, a gdy po chwili z niej wyszedłem, przede mną stały dwa roboty mojego wzrostu i jeden smarował tosty i podawał drugiemu... To były pierwsze roboty, które zobaczyłem w moim życiu, i to tak zaawansowane, że jeszcze nigdy o czymś takim nawet nie słyszałem. Podszedłem do pierwszych otwartych drzwi i zapytałem, czy mogę tam pracować. Dwa dni później już miałem kontrakt, mimo że niewiele umiałem... Chłopak, z którym za cząłem wtedy rozmawiać w sprawie pracy, od razu zapytał, co umiem. Wymienił jakieś cztery czy pięć zagadnień, na temat żadnego z nich nic nie wiedziałem, ale mimo to powiedział, że spróbujemy. Był to instytut badawczy, pracowałem tam przez całe moje studia w Monachium, czyli dwa lata. Zacząłem żyć swoimi marzeniami. Pracowałem w robotyce dokład nie tak, jak chciałem, robiłem rzeczy, które były najnowsze na świecie, pracowałem z prawdziwymi robotami, mogłem pisać publikacje, które były cytowane na naj większych konferencjach, wszystko się nagle zmieniło. Byłem w międzynarodowym środowisku, miałem bardzo fajnych znajomych, doceniano mnie, moje ambicje były zaspokojone... Ten okres wspominam bardzo dobrze i uważam, że moje życie bardzo się wtedy zmieniło. 15
Kończąc studia w Monachium, musiałem napisać pracę magisterską i ten chłopak, którego spotkałem na samym początku i który dał mi pracę w instytucie, przeniósł się z Monachium do Doliny Krzemowej. Dostał tam pracę w Boschu, związaną z po dobnymi algorytmami i robotami. Po krótkim czasie polecił mnie swoim kolegom, dzięki czemu zostałem zaproszony na rozmowę o pracę, a w konsekwencji otrzyma łem ofertę z Boscha, żebym przyjechał do Palo Alto, pracował tu i pisał swoją pracę magisterską. No i tak się tutaj znalazłem. Czyli byłeś w Monachium dwa lata, a teraz jesteś w Stanach. Jak długo planujesz zostać?
Już będąc w Monachium, zaaplikowałem na studia doktoranckie na amerykańskie uczelnie. Dostałem się na Uniwersytet Południowej Kalifornii do takiej grupy robo tycznej, gdzie zacznę robić teraz doktorat. Do końca wakacji mam kontrakt z Boschem, a potem wracam do Los Angeles na uczelnię pracować nad swoim doktoratem. OK, wiemy wszystko na temat twoich powodów wyjazdu za granicę. Chciałem się teraz skupić na tym, jak wyglądało z twojej perspektywy zderzenie kulturowe. W jaki sposób odebrałeś zmianę Warszawy na Monachium?
Sądzę, że było mi stosunkowo łatwo się przenieść, bo wyjechałem z moją dziewczyną, która też jest Polką. To na pewno bardzo ułatwiło mi start, bo nie czułem się samotny. Ale mimo wszystko pamiętam, że na początku byłem bardzo przestraszony. Czułem się zagubiony, byłem niepewny siebie. Nagle z kraju, który znałem dokładnie, znala złem się w całkiem obcym miejscu. Przeprowadzka z rodzinnego miasta do Warsza wy to przy tym żaden problem, zwłaszcza że do Warszawy przeprowadziłem się wraz z przyjaciółmi z liceum. W Polsce wszyscy mówią w tym samym języku, wszystko się robi tak samo, ludzie są tacy sami. W Niemczech... Nagle ludzie mówili w innym języku, który nie do końca rozumiałem, wszystko trzeba było załatwiać w inny spo sób. Nawet takie podstawowe rzeczy jak umowa na telefon komórkowy, wynajęcie mieszkania, o które jest bardzo trudno w Monachium, to wszystko zajmuje strasznie dużo czasu. Miałem wsparcie ze strony znajomych mojej mamy, którzy mieszkają w Monachium, za co jestem im bardzo wdzięczny, ale i tak było mi na początku bardzo ciężko. Czułem się kompletnie zagubiony, nie wiedziałem, jak sobie poradzę, a wszystkich znajomych zostawiłem w Polsce, byłem sam z dziewczyną. I jak to się zmieniło?
Dopiero gdy zacząłem studia i znalazłem mieszkanie w międzynarodowym akade miku, czyli po kilku tygodniach, poczułem się trochę lepiej. Zacząłem poznawać 16
ludzi z różnych krajów i te nowe znajomości pomogły mi się odnaleźć, w końcu załatwiłem też ten nieszczęsny telefon, więc to nie zawracało mi już głowy. Bardzo dużo Niemców pomogło mi wtedy ze wszystkim, więc to było moje bardzo dobre doświadczenie jako Polaka za granicą. Praca i stypendium eliminowały problem z pieniędzmi, miałem całkiem fajne mieszkanie... Po naprawdę ciężkich pierwszych tygodniach poczułem się bardziej komfortowo i nabrałem pewności siebie. Dużo osób pomogło ci w organizacji życia na początku. Jednak czy podczas tych dwóch lat w Niemczech byli i tacy, którzy okazali się w jakiś sposób uprzedzeni, oceniali cię ze względu na twoje pochodzenie?
Zdecydowanie tak... Myślę, że akurat w Niemczech i w tym regionie to, że jest się Polakiem, niczego nie ułatwia, wręcz przeciwnie. Dlaczego?
Przede wszystkim funkcjonuje stereotyp, że jak jesteś z Polski, to jesteś złodziejem samochodów. Przeogromny stereotyp. Na każdym kroku słyszysz dowcipy na ten temat. Na początku trochę mnie to denerwowało, później sam zacząłem z tego żar tować i już się tym nie przejmowałem. Ale wydaje mi się, że dla wielu osób mógłby to być dość duży problem. Poza tym Polska jest postrzegana jako Europa Wschodnia. Mam wrażenie, że w Polsce tego tak nie odbieramy, że wydaje się nam, że jesteś my Europą Centralną, a to już prawie jak Zachód. Jednak Niemcy wszystko, co jest na wschód od ich granicy, a nawet i wschodnią część własnego kraju, uważają za dużo gorszą Europę. Mają takie wyobrażenie, że u nas jest bardzo biednie, niebezpiecznie, że wciąż panuje komunizm, ludzie dużo kradną, przyjeżdżają do Niemiec tylko po to, żeby kraść samochody... Z tym spotykałem się bardzo, bardzo często. Nawet w kręgach akademickich wśród swoich rówieśników?
Tak, zawsze słyszałem jakieś dowcipy na temat tego, że jestem Polakiem. Rzeczy w stylu: „Nie pożyczę ci samochodu, bo ukradniesz” i tak dalej. Tego było bardzo dużo. Poza tym miałem też takie problemy jak na przykład ten z założeniem abona mentu na telefon komórkowy. Okazało się, że Polacy są znani z tego, co potwierdza ją statystyki operatorów sieci komórkowych, że zawierają umowy, dostają telefony i już nigdy nie wracają. I to są przeważnie polscy i bułgarscy mężczyźni. Przez to Polacy i Bułgarzy, gdy chcą mieć nowy numer i nowy abonament, przez pierwsze dwa miesiące w Niemczech nie mogą podpisać kontraktu i są zmuszeni obejść się bez niemieckiego numeru. Musiałem się nieźle nagłówkować, żeby mieć nową ko mórkę i niemiecki numer, bo każdy myślał, że ukradnę telefon. W końcu koleżanka 17
wzięła umowę na siebie i później przepisała ją na mnie. Był to dla mnie dość poważ ny problem, bo przez pierwsze tygodnie nie miałem działającego telefonu. Także z uprzedzenia do Polaków wynikały różne rzeczy, od takich bardzo praktycznych spraw po raczej przykre sytuacje, kiedy ludzie cały czas cię o coś posądzają i robią sobie z ciebie żarty... Przez swoje pochodzenie najzwyczajniej w świecie nie robię też piorunującego pierwszego wrażenia. Mam bardzo dobrego przyjaciela z tego okresu, który jest Australijczykiem. Bardzo często zdarzało się, że wychodziliśmy gdzieś we dwóch, ktoś nas pytał, skąd jesteśmy, więc ja mówiłem, że z Polski, co każdy kwi tował krótkim „aha”, potem on mówił, że jest z Australii, i uwaga całego towarzystwa przez następne trzy godziny skupiała się na nim. I wszyscy piali z zachwytu, jak super jest w Australii, i chcieli wiedzieć, co robi w Monachium i tak dalej. To było bardzo widoczne, Polska nie robi dobrego wrażenia. Szczerze mówiąc, to, że jestem z Polski, nie pomogło mi w niczym ani razu. A powiedz, czy z perspektywy twoich doświadczeń panujący stereotyp wydaje ci się zasłużony?
Niestety mam wrażenie, że tak. Spotkałeś się z takimi Polakami, którzy pasują do tych stereotypowych wyobrażeń?
Tak, w Bawarii, choć trzeba podkreślić, że to jest dość bogaty region. Bardzo dużo Polaków przyjeżdża do Niemiec, często są to dobrzy fachowcy, ale też często bez wykształcenia. Nie ma w tym nic złego, tak po prostu jest. W Monachium są wy sokie koszty utrzymania i ludzie, którzy przyjeżdżają, pracują z reguły na budowach. Często też okazuje się, że nie ma dla nich pracy i są z tym duże problemy. Niemal za każdym razem, gdy słyszałem język polski, okazywało się, że to był ktoś pijany, agresywny, że awanturował się w barze albo kupował w sklepie alkohol w jakichś nieograniczonych ilościach... Pamiętam taką sytuację, gdy byłem z moją dziew czyną w sklepie i zauważyliśmy dwóch mocno napitych kolesi kupujących wódkę, którzy byli agresywni i głośni. Powiedziałem do niej: „Patrz, myślałem, że takie rzeczy to tylko w Polsce”. I po chwili usłyszeliśmy, że ci faceci zaczęli mówić po pol sku... Działał też w Monachium jakiś gang złodziei rowerów, który oczywiście też był z Polski. Także wydaje mi się, że ten stereotyp Polaka jest zasłużony. To, że nie możesz podpisać umowy na telefon, nie wynika z tego, że ludzie są rasistami, tylko z tego, że takie są statystyki, taka jest rzeczywistość. A studentów z Polski nie spotkałem za wiele. Na mojej uczelni był tylko jeden. Chyba jest nas za mało, żeby ten stereotyp zmienić. 18
W jaki sposób poradziłeś sobie ze świadomością, że ten stereotyp jest tak silny i że musisz z nim walczyć?
Wiesz co, po prostu z nim walczyłem. Na każdym kroku próbowałem udowodnić, że nie każdy Polak jest taki. Przykładałem się do nauki, starałem się być dobrym pracow nikiem, chciałem udowodnić Niemcom, że Polak też potrafi dobrze pracować, może nawet lepiej niż oni sami. Ci ludzie, którzy wyjeżdżają z Polski, którzy jadą gdzieś na studia czy do pracy, oni mają największy wpływ na to, jak Polska jest postrzegana przez inne kraje. Nie politycy, nie to, co się dzieje w Polsce, czy jest lepiej, czy gorzej, czy dobrze zwalczamy kryzys, czy nie. Największy wpływ, bezpośredni wpływ, mają ludzie, którzy wyjeżdżają. I tak też się czułem, trochę jak jakiś ambasador Polski. Chciałem sam sobą udowodnić innym, że Polacy nie są tacy źli, i myślę, że w jakimś stopniu mi się to udało. Przyjeżdżając jako Polak, z którego wszyscy żartowali, że zaraz ukradnie samochód albo wyleci ze studiów, albo że rzuci pracę i będzie chciał dostać zasiłek dla bezrobotnych, wyjechałem do Doliny Krzemowej jako najlepszy student na całym kierunku. Ludzie z mojego otoczenia byli przekonani, że w Polsce uczą najlepszej matematyki, najlepszej fizyki, że mamy najlepszą teorię na świecie. Wszyscy uważali, że bardzo ciężko pracujemy i jesteśmy zmotywowani do tego, aby osiągać jak najlepsze rezultaty. No i wydaje mi się, że w jakimś stopniu jest to moja zasługa, bo wcześniej żaden z nich nie poznał osobiście polskiego emigranta. Cho ciaż cały czas jakiś żart o kradzieży samochodu się zdarzał... W pracy z kolei czasem ktoś zażartował, że nie mogę wziąć komputera do domu, bo go nie zwrócę, ale tam było inaczej, instytut skupiał wielu ludzi z Europy Wschodniej, Węgrów, Rumunów, Słoweńców, było też oczywiście sporo Niemców. Każdy był postrzegany raczej przez pryzmat tego, jakie ma wyniki, a nie ze względu na pochodzenie. Generalnie muszę przyznać, że te wszystkie przykre rzeczy, których doświad czyłem i o których mówiliśmy, to one się zdarzają w pierwszych kilku minutach rozmowy. Przedstawiasz się, pytają cię, skąd jesteś, mówisz, że z Polski, usłyszysz żart i koniec. Dalej wszystko zależy od ciebie. To nie jest tak, że każdy będzie na cie bie patrzył przez pryzmat tego, że jesteś Polakiem. To jest taka trudność na samym początku, potem wszystko jest w twoich rękach. Ludzie nie są na tyle zamknięci, nie są na tyle głupi, żeby patrzeć na ciebie przez pryzmat tego, skąd pochodzisz. Po chwi li rozmowy wszystko jest tak, jak być powinno. Czy jesteś w stanie wypowiedzieć się na te same tematy z perspektywy twojego pobytu w USA? Czy jeszcze na to za wcześnie?
Trochę ciężko powiedzieć. Często jest tak, że ludzie po prostu nie wiedzą, gdzie jest Polska. Nie mają pojęcia, co to jest, z czym to skojarzyć, więc jesteś obcy pod tym 19
względem. Znowu jest też tak, bo jestem tu z moim przyjacielem z Australii, że Australia jest super, a Europejczyk wypada zdecydowanie słabiej. Więc znów mam wrażenie, że bycie Polakiem nie jest żadnym plusem, choć tutaj nie jest też minusem. Ludzie nie wiedzą, jak jest w Polsce, czy jest gorzej, czy lepiej, ewentualnie łączą ją z Europą Wschodnią, czasem mylą z Rosją... Więc nie ma tu żadnego stereotypu Polaka, jest po prostu niewiedza. W Boschu pracuje też sporo Niemców, więc powtarza się to, co było w Monachium. Ale z Amerykanami relacje w pracy nie są w żaden sposób zmienione ze względu na moje pochodzenie. Dla nich Europa to praktycznie jeden kraj, każdy, kto jest z Europy, jest taki sam. Czy poznałeś w Stanach jakichś Polaków?
Nie spotkałem jeszcze tutaj żadnego Polaka. Jedynie dwóch Niemców, którzy mieli polskie korzenie, mówili trochę po polsku, ale byli zdecydowanie Niemcami. Roz mawialiśmy o polskim jedzeniu, którego mi bardzo brakuje, im zresztą też. Tutaj w ogóle jest bardzo mało ludzi z Europy, nie licząc Niemców i Szwajcarów. Jest wielu Azjatów, Hindusów. Czyli będąc jedynym Polakiem, znów czujesz się jak ambasador?
Tak, zdecydowanie. Naprawdę od nas zależy bardzo, bardzo dużo. Dając dobry przy kład, możemy zmienić wizerunek Polski i Polaków, a tym samym zaciekawić ludzi naszym krajem. Człowiek z misją... Powiedz teraz, jak postrzegasz Polskę, jej obyczajowość i kulturę, po doświadczeniach z Niemiec i ze Stanów.
Dobre pytanie... Może zacznij od tego, czy czujesz, że chcesz wrócić do Polski?
Szczerze mówiąc, raczej nie. Nie biorę tego pod uwagę... Dlaczego?
Dlatego że bardziej mi się spodobało za granicą. Lubię Polskę i jest wiele rzeczy, które mi się w niej podobają, ale jest też sporo takich, które sprawiały, że czułem się sfrustrowany. Za granicą spodobało mi się to, że jestem w międzynarodowym towa rzystwie, że mam satysfakcję z tego, co robię, gdzie jestem, gdzie pracuję, odpowiada mi stosunek ludzi do pracy. W Polsce wyglądało to trochę inaczej, miałem problem z tym, że ludzie mnie mało inspirowali. Praca zawsze kojarzyła się z czymś złym, 20
z przykrym obowiązkiem, każdy chciał jak najszybciej z niej wyjść, żeby zacząć robić coś fajnego. Wydaje mi się, że mamy w Polsce ogromny potencjał, jak o tym myślę, to przypomina mi się ta moja klasa z liceum w niewielkim mieście, która naprawdę składała się z ludzi tworzących ogromny potencjał intelektualny. Nie sądzę, abym kiedykolwiek wcześniej czy później w swoim życiu spotkał aż tak dobrą grupę. Ale gdy teraz patrzę na swoich kolegów, to wydaje mi się, że w jakiś sposób zostało to zaprzepaszczone. Niektórzy z nich mają problem ze znalezieniem pracy, a gdyby wyjechali, to jestem pewien, że byliby światowymi ekspertami i mieliby wspaniałe ka riery przed sobą. Polska wydaje mi się krajem, w którym drzemie ogromny potencjał, ale nie jest on wykorzystywany, co dotyka szczególnie młodych ludzi. Coś takiego się dzieje, że ludzie przestają robić to, co lubią, to, o czym marzą, i zamiast tego wpadają w jakieś schematy, dość mocno ukształtowane w naszym społeczeństwie. Skończyć studia, takie, które rodzice dla ciebie wybrali, pójść do pracy, tej pracy często nie ma, rodzą się frustracje... I z bardzo utalentowanych ludzi, którzy mieli ogromne perspektywy, nagle się robią takimi młodymi frustratami. Zauważasz to wśród swoich znajomych?
Niestety tak. Oczywiście mam też wielu znajomych, którzy odnoszą sukcesy w Polsce, są szczęśliwi i nawet nie myślą o tym, żeby wyjechać. Ale też zauważyłem, że jest w Polsce bardzo dużo ludzi, zdecydowanie więcej niż na przykład w Niemczech, którzy są niezadowoleni, mają poczucie straconej szansy. Ja czuję to z nimi, bo to są moim zdaniem bardzo zdolni ludzie, a niestety coś im nie wychodzi. Z czego to wynika? Brak możliwości rozwoju naukowego lub zawodowego czy coś związanego z obyczajowością Polaków, podejściem do świata?
Wydaje mi się, że bardzo dużo zależy od podejścia do świata i obyczajowości. W Niemczech ogromne wrażenie zrobiło na mnie to, jakie tam były warunki, ja kie roboty, cała infrastruktura wokół uczelni. Tutaj, w Stanach, pracuję z ludźmi ze Stanford i z najlepszymi specjalistami, ale tu nie ma aż tak świetnych warunków. Powiedziałbym, że są niewiele lepsze niż w Polsce. Często niektóre laboratoria i po mieszczenia w pracy wyglądają dokładnie jak te, które pamiętam z Polski. A jed nak tutaj robi się najwięcej innowacyjnych rzeczy, tutaj buduje się roboty, tworzy się nowe teorie i tak dalej. Wydaje mi się, że w Polsce tego nie ma nie dlatego, że brakuje pieniędzy czy nie ma wystarczającej infrastruktury, tylko dlatego, że podej ście ludzi jest inne. Ci, którzy zostają na uczelni, są raczej postrzegani jako ludzie, którym się nie powiodło i którzy nie znaleźli innej pracy. Jest w nas bardzo moc no zakorzeniony ten stereotyp poprawnego życia. Trzeba pójść do szkoły, w szkole 21
być zdolnym, ale leniwym, nie zdobywać najlepszych ocen, ale tylko dlatego, że ci się nie chce i nie chcesz być jednym z kujonów, później trzeba pójść na studia, niekoniecznie te, na które chciałeś, tylko te, które dadzą ci dobrą pracę... No i póź niej po studiach znaleźć etat, najlepiej kupić mieszkanie, wziąć kredyt i tak sobie bezpiecznie żyć... Przez to gdzieś po drodze tracimy dużo tego potencjału, odwagi i kreatywności, które w nas drzemią, bo jednak większość postępuje według tego schematu. Ja zorientowałem się, że można żyć inaczej, dopiero gdy wyjechałem. Zdałem sobie sprawę, że można robić bardzo dużo fajnych rzeczy, można podró żować, żyć w różnych miejscach, można pracować jako kelner i świetnie przeżywać swoje życie, mieć czas na to, co się lubi, poznawać ciekawych, inspirujących ludzi... Ludzie boją się być innowacyjni. Jest też takie nastawienie w pracy, żeby wykony wać tylko polecenia szefa, nie ma miejsca na kreatywność, nie docenia się jej, sam przez to przechodziłem. Jest tak, że jak przychodzisz do pracy, szczególnie jeśli jesteś studentem lub dopiero zrobiłeś dyplom, to jest ci ciężko, ludzie nie doceniają cię za to, że studiowałeś, oceniają cię za to, że nie masz żadnej wiedzy praktycznej, więc w zasadzie pracodawca wyświadcza ci przysługę, zatrudniając cię, bo on ciebie dopiero nauczy zawodu. Rozumiem, że w Niemczech wygląda to trochę inaczej?
Tak, w Niemczech jest tak, że jeżeli byłeś dobry na studiach, to gdy zaczynasz pracę, cała firma jest praktycznie skupiona wokół ciebie, bo ty jesteś tym, który stanowi największą wartość w firmie. Ty masz najnowszą wiedzę, jesteś najbardziej na bie żąco z tym, co się dzieje w danej dziedzinie, jesteś świeży z teorią, jesteś najbardziej innowacyjny w firmie. Właśnie skończyłeś studia i to na ciebie czekali, żebyś im powiedział, jak to się robi, co powinni robić lepiej. Znam parę takich właśnie osób, które poszły do pracy po studiach w Niemczech i były zupełnie inaczej odbierane i oceniane, niż to zazwyczaj jest w Polsce. To wynika też z różnicy w jakości samych studiów. Akurat miałem oka zję porównać, jak wyglądał akademicki kurs programowania aplikacji mobil nych w Polsce i w Niemczech, bo tak się złożyło, że najpierw wziąłem udział w takim kursie na Politechnice Warszawskiej, a potem w takim samym kursie w Monachium, na Uniwersytecie Technicznym. W Polsce to wyglądało tak, że studenci zostali podzieleni na grupy i dostali swoje zadanie, każda grupa miała zrobić jakąś aplikację i później przedstawić ją przed resztą , no i tyle, na tym to się kończyło. W Niemczech natomiast profesor skontaktował się z dziewięcioma naj większymi firmami w regionie i powiedział, że studenci dostarczą im w ramach ich egzaminu taką aplikację, jakiej będą potrzebowały. Zorganizowano ogromne 22
spotkanie całej uczelni z tymi dziewięcioma firmami, na którym firmy wybiera ły po czterech studentów na dany projekt. Wszystko było bardzo profesjonalne, z tych czterech studentów w grupie dwóch było informatykami, jeden zajmował się marketingiem i jeden biznesem. Ludzie robili profesjonalne reklamy, chodzili na spotkania w tych firmach, dostawali od nich potrzebny sprzęt, kontaktowali się z prawdziwymi klientami. Na sam koniec była ogromna prezentacja wyników ich pracy przed całą uczelnią, transmitowana na żywo przez internet do wszystkich krajów na świecie. Rodzice mojego kolegi z USA oglądali w internecie, jak on występował przed salą pełną ludzi z Siemensa czy Boscha, prezentując aplikację stworzoną przez jego grupę, którą Siemens później od nich kupił, na czym zarobili spore pieniądze, dostali też za to laptopy. Ostatecznie Siemens ich zatrudnił, a na uczelni stali się bardzo popularni. I to wszystko przez jeden „głupi” projekt, który w Polsce wyglądał tak, że robiło się prezentację przed swoimi kolegami. Trzeba przyznać, że ten profesor był znaną osobistością, ale wydaje mi się, że pod wzglę dem nakładów finansowych wyglądało to podobnie. Więc samo podejście, to, co profesorowie chcą i mogą zrobić z prostymi zajęciami, może zupełnie zmienić życie studentów. Jak sądzisz, dlaczego profesorowie w Polsce i w Niemczech tak się różnią?
Ciężko mi powiedzieć. W naukowym świecie w Polsce jest taki problem, że ludzie, którzy są naukowcami, szczególnie doktoranci, są postrzegani jako nieudacznicy. Spotykałem się z tym dość często, nawet sam miałem taką opinię, że jak ktoś jest dok torantem, to dlatego, że nie mógł znaleźć pracy, bo brakuje mu wiedzy i umiejętności praktycznych. Pracodawcy też tak traktują doktorów. Po doktoracie nie jest się wcale większym specjalistą, jest się po prostu człowiekiem, który nie ma doświadczenia w praktyce, czyli jest tyle samo wart, co człowiek po studiach magisterskich. Bardzo mały nacisk kładzie się na rozwój, na badania. Jest mały szacunek do tych ludzi, zresztą doktoranci zarabiają śmieszne pieniądze, za które ciężko jest się utrzymać. Później ci ludzie, którzy tak to przeżywali i tak byli postrzegani, stają się profesorami i powtarzają te same błędy, tak samo traktują swoich studentów. To wydaje mi się największym problemem i nie do końca wiem, jak to zmienić. Poza tym towarzystwo naukowe w Polsce, a przynajmniej to, w którym się obracałem, jest bardzo zamknię te. Nie utrzymuje kontaktów z zagranicą, nie ma za wielu publikacji po angielsku na międzynarodowych konferencjach, nie zaprasza się ludzi, którzy by przyjeżdżali do Polski i dawali wykłady. Obracamy się w swoim kręgu, wymyślamy często koło na nowo i nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Boimy się wyjść do świata, pojechać do Europy i zapytać, jak inni to robią, no i przez to się nie rozwijamy. 23
Pamiętam, jak kiedyś rozmawialiśmy na temat tego, że gdy kończyłeś studia magisterskie w Polsce – a byłeś wtedy już w Niemczech – to chciałeś nawiązać współpracę między Politechniką Warszawską a Uniwersytetem Technicznym w Monachium.
Nie chciałbym może zagłębiać się teraz w szczegóły, bo to się nie udało. Wy szedłem z inicjatywą, żeby nawiązać współpracę między moją grupą ze studiów w Warszawie i grupą, z którą pracowałem w Monachium, tak żeby więcej lu dzi z Polski mogło doświadczyć tego, czego ja doświadczyłem, żeby nie było tak, że studenci robotyki nigdy nie widzieli prawdziwych robotów. Chciałem, żeby więcej osób miało okazję popracować w fajnym środowisku, zobaczyć, jak to można zrobić inaczej... Ale na koniec się okazało, że a to profesorowi się nie chciało, a to nie wiadomo, czy jest sens, a to nie wiadomo, kto miałby za to zapłacić... Nie było odzewu z polskiej strony. Natomiast Niemcy byli bardzo otwarci, powiedzieli, że jak wszystko będzie załatwione, to nawet mogą pomóc to sfinansować. Ale niestety to było nie do zrobienia. Nikt w Polsce nie chce nic zmieniać, po pewnym czasie wszyscy się do zastanej sytuacji przystosowują i nie chce im się robić nic innego, nie widzą sensu, aby z tym walczyć. Czemu się w sumie nawet nie dziwię... Dlaczego?
No bo wiesz, żeby zrobić doktorat, potrzebujesz kilku lat, spędzasz dużo czasu na uczelni, przesiąkasz tym środowiskiem. W pewnym momencie zdajesz sobie sprawę, że jest pięćdziesiąt ludzi nad tobą do dziekana, którzy nie są zainteresowani robieniem czegoś więcej, w ciekawszy sposób. Oni sobie dobrze żyją, świetnie się czują w swoim otoczeniu. Mają po trzysta publikacji, każdą w języku polskim na kon ferencję w Międzyzdrojach... No i wiesz, mają superpozycję w Polsce. Po tym jak się obroniłem, dostałem ofertę doktoratu w Polsce i wtedy profesor mi powiedział, że jeśli zostanę, to mogę zrobić doktorat w dwa lata. No ale to nie o to w tym chodzi... W Niemczech od razu zastrzegli, że jeżeli chcę zrobić doktorat w mniej niż cztery lata, to na pewno nie tam, żebym jechał gdzieś indziej. Mam takie wrażenie, że w Polsce są jakieś niższe ambicje. Słyszałem też o przypadkach, kiedy ktoś bardzo się przykładał do pisania doktoratu, zrobił kawał dobrej roboty, a w pew nym momencie profesor mu powiedział, żeby już więcej nie robił, bo na doktorat to wystarczy, niech sobie zachowa coś na habilitację... To jest przykre, ale niestety całe to środowisko i ta akademicka obyczajowość to są rzeczy, z którymi się spotkałem osobiście i które ograniczają zdolnych ludzi w Polsce. 24
Już wiemy, co robiłeś, wiemy, co robisz, powiedz, czy masz w planach kolejne zmiany? Czy wiążesz swoją przyszłość ze Stanami, a może planujesz dalsze wyjazdy?
Nie wiem, ciężko mi powiedzieć. Chciałbym na pewno jeszcze gdzieś wyjechać, chciałbym spróbować życia w innych krajach. Strasznie lubię to doświadczenie, mimo że na początku jest ciężko, tak jak było w Monachium, tak jak było w Sta nach, gdzie w dodatku przez pierwsze miesiące byłem zupełnie sam, bo moja dziewczyna dołączyła do mnie później. Jest taki schemat przeprowadzek. Na po czątku jest ci nieswojo, tęsknisz, wszystko jest nowe. Do tego dochodzą rozterki, czy warto było tu przyjeżdżać... Może lepiej było zostać i dalej robić to co wcześ niej? Wątpliwości to nieodłączny kompan przeprowadzek. Kiedy zdecydowałem się na doktorat i przeniosłem się do Stanów, to nie wiedziałem do końca, czy dobrze zrobiłem, ale to jest po prostu taki szablon emocjonalny towarzyszący zmianom. Trochę smutku, tęsknoty za tym, co się zostawiło w starym miejscu, poczucia sa motności, wątpliwości… Ale jak się to przeczeka, to zaczyna się robić fajnie. Dużo się dzieje, bo wiele spraw trzeba załatwić, ma się wokół siebie nowych ludzi. Pozna jesz nową kulturę, otwierasz się. Kraje, w których mieszkałeś wcześniej, zaczynasz rozpatrywać zupełnie inaczej. Zdajesz sobie sprawę, że centrum świata to nie jest to miejsce, w którym byłeś, że nie wszystko się kręci wokół tego, tylko jest cały świat wokół ciebie, o którym nie masz pojęcia. Dlatego wydaje mi się, że chciałbym jeszcze gdzieś pojechać. Wygląda na to, że nie żałujesz podjętych decyzji.
Na razie mam doktorat w Los Angeles, bardzo mi się tu podoba i wiem, że podją łem dobrą decyzję. Ale zobaczymy, jak z tym pójdzie, czy będę na tyle zmotywowa ny, żeby go skończyć, czy też może zainteresuje mnie perspektywa dobrej pracy i na działalność naukową nie zostanie mi już czasu. A być może pojadę gdzieś indziej. Chciałbym pomieszkać w Azji przez jakiś czas, chciałbym też w pewnym momen cie wrócić do Europy i pożyć w innym państwie. Mam taką potrzebę i takie ma rzenia, żeby trochę jeszcze popodróżować. A powrotu do Polski, jak już mówiłem, nie biorę pod uwagę. Może to smutne, ale tak jest. Jakoś nie widzę siebie w Polsce. Gdy myślę o powrocie do domu, to mam w głowie obraz Monachium. Świetnie się tam czułem i miałem tam wspaniałe życie, więc jeżeli kiedyś będę chciał wracać, to myślę, że Monachium będzie moim miejscem. Może teraz mam wyidealizowany obraz tego miasta, ale po prostu wspominając czas, który tam spędziłem, nie sku piam się na trudnych początkach, tylko właśnie na tym, co sprawiało, że czułem się tam tak dobrze. Ludzie, imprezy, wydarzenia sportowe, bliskość gór... 25
Gdy myślisz o czasach studiów w Warszawie, to czy są rzeczy, ludzie, których ci brakuje?
Bardzo brakuje mi moich wszystkich przyjaciół z Polski. Uważam, że w innych kra jach nigdy nie będę miał takiego kontaktu z ludźmi, chociażby ze względu na barierę językową, bo nieważne, jak biegle mówisz po angielsku czy po niemiecku, to nigdy nie będzie twój język ojczysty. Od czasu wyjazdu nigdzie nie miałem aż tak blis kich przyjaciół jak w Warszawie. Ludzi, z którymi dzieliłem te same doświadczenia, którzy myśleli podobnie, wychowali się w tej samej kulturze, którym mogłem po wiedzieć wszystko dokładnie w taki sposób, w jaki chciałem, i oni rozumieli każdy niuans. To ważne, bo za granicą to tak nie działa. A nie czujesz czasami, że gdy wracasz do Polski, musisz w jakiś sposób umniejszać to, co robisz?
Jest to pewien problem, ale nie obarczam za to nikogo winą. Nie ma w tym winy ani moich znajomych, ani mojej. Po prostu żyję w trochę innym świecie. Mam inne pro blemy, których moi przyjaciele nie doświadczyli, bo po prostu nie mieszkali w innym miejscu, mam nowych znajomych i bardzo dużo się w moim życiu zmieniło. I jestem trochę inny niż wtedy, kiedy wyjeżdżałem. Tak więc ten kontakt z przyjaciółmi też na pewno się zmienia. I tego bardzo żałuję. Bo nieważne, jak bardzo się będę starał, moi przyjaciele nie będą już tak bliscy jak kiedyś, bo za bardzo się zmieniłem. Jest też ten problem, że jak osiągnę jakiś tam sukces i później spotykam ludzi, których uważam za dużo mądrzejszych i zdolniejszych od siebie, którzy teraz się borykają z tym, że nie mogą znaleźć pracy, a ja wracam właśnie z Doliny Krzemowej... No to nie chcę pod kreślać, co mi się udało, jakie mam oferty, jakie pieniądze, z kim pracuję. To jest trochę nie na miejscu. Przez to przyjaźń trochę cierpi, bo nie mogę być do końca szczery. Jest mi niezręcznie być do końca szczerym. Ale z tego co mówisz, jest to cena, którą jesteś w stanie zapłacić?
Tak. Po prostu próbuję sobie wyobrazić, czego bym oczekiwał, gdybym mieszkał w Polsce i spotkał kogoś, kto ułożył sobie życie za granicą. Na początku fajnie by się go słuchało, ale w końcu pewnie bym sobie pomyślał, żeby się zamknął. To jest cza sem bardzo trudne. Problemem jest to, że moje życie się zupełnie zmieniło i ciężko jest o tym rozmawiać z ludźmi, którzy nie wiedzą, jak to jest. Ale tęsknię za ludźmi. Najbardziej bym chciał przyjechać do Polski, wziąć wszystkich znajomych i przy wieźć ich tutaj. Wtedy byłbym najszczęśliwszy na świecie!
26
Po co wyjeżdżać? – Wiesz już, gdzie składasz papiery? – spytał zaspany dziewczęcy głos w słuchawce. – Chyba... – odpowiedziałem zamyślony, patrząc przez okno w pokoju. Słuchawka była gorąca od przyciskania jej do ucha przez ponad pół godziny. – Do klasy dzien nikarskiej, prawnej i do biologiczno-chemicznej. A ty? – Dziennikarska? – Zdziwiła się. – Dlaczego? I skąd się wzięła biologiczno-che miczna na twojej liście? – Chciałbym pracować w radiu. Grać muzykę i dzielić się nią ze słuchaczami. A może kiedyś uda mi się też pisać felietony do „Newsweeka”. Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że to chcę robić. Z drugiej strony... Mógłbym pewnie też pójść kiedyś na medycynę, ale chyba nie chcę takiego życia. Zobaczymy. A ty? – Składam do prawnej – odpowiedziała. – Prawnej? – Byłem zaskoczony. – Przecież zawsze chciałaś zostać archeologiem. – No tak, ale w Polsce niewiele po archeologii można zrobić. W prawnej jest duży nacisk na historię, a do prawa może się przekonam. Myślę, że to dobry wybór. Chociaż jakoś nie widzę siebie pracującej w kancelarii w wielkim mieście. – Ciekawe, jak to się wszystko ułoży – powiedziałem, kładąc się na łóżku. – Będzie dobrze – powiedziała, ziewając po cichu. – Idziemy spać? Oczy mi się zamykają... Odłożyłem telefon na podłogę, nie mogąc przestać myśleć o tym, jak to będzie w liceum. Cholera, może powinienem pójść do prawnej? W końcu to pewny zawód. Nie, to nie dla mnie... chyba... – myślałem, kładąc się spać. – Synku, myślę, że powinieneś wybrać klasę biologiczno-chemiczną, a potem pójść na medycynę – powiedziała mama i nałożyła mi na talerz porcję porannej jajecznicy. – Przecież lubisz biologię. Lekarz to taki pewny zawód, a w dzisiejszych czasach nic nie wiadomo... Oczywiście zrobisz, jak zechcesz. Ważne, żebyś był szczęśliwy. Ostatecznie poszedłem do klasy dziennikarskiej, jednak nie zagrzałem w niej dłu go miejsca. Po roku stwierdziłem, że dziennikarzem może być każdy, bez względu na studia. Potrzebowałem planu B. Skoro nie dziennikarstwo, to co? Pole manewru miałem już mocno ograniczone. Idąc do klasy dziennikarskiej, ograniczyłem się do klas humanistycznych. Tym razem wybór padł na prawną. Tak, będę prawni kiem, pójdę na studia do Warszawy lub Krakowa. To jest to! – myślałem, próbując zagłuszyć dręczące mnie wciąż wątpliwości. Tak jak wszyscy w klasie, będę studiować prawo. To przecież pewny zawód.
27
Gdy skończył się rok szkolny, miałem okazję wyjechać na wakacje do Anglii, do Oksfordu. Założenie było proste – znaleźć pracę i zarobić swoje pierwsze pie niądze. Umówiłem się z kuzynem mieszkającym w Anglii, że odbierze mnie z lot niska i zawiezie na miejsce. Mając dwieście funtów w portfelu, wagon Marlboro Light i pokój w akademiku na tydzień, pojechałem na podbój świata. Następnego dnia po przyjeździe zacząłem intensywne poszukiwania pracy. W ciągu pierwszych dwóch tygodni chodziłem dosłownie wszędzie. O dziwo, pod koniec drugiego tygo dnia udało mi się znaleźć pracę na pół etatu jako pomocnik kucharza w pubie, gdzie serwowano tradycyjne angielskie jedzenie. Dosłownie dzień później otrzymałem telefon z Pizza Hut i dostałem kolejne pół etatu jako kelner. Udało się. W końcu mogłem poznać smak prawdziwej pracy. Szybko zachłysnąłem się możliwością za rabiania pieniędzy, więc zacząłem brać wszystkie możliwe zmiany w Pizza Hut. Nim się obejrzałem, pracowałem ponad pięćdziesiąt pięć godzin w tygodniu. Niecałe trzy miesiące w Oksfordzie szybko dobiegły końca i musiałem wracać do szkoły. – I jak było? – spytała, obejmując mnie na przywitanie. – Fajnie. Choć trochę dziwnie się teraz czuję... – powiedziałem, siadając na pod łodze przed salą do polskiego. Po powrocie z Anglii rzeczywiście coś się zmieniło. Nie mogłem zrozumieć, co to takiego. Budynek szkoły wydawał mi się mniejszy, rozmowy o studiach w Warszawie czy Krakowie dziwnie nieatrakcyjne... – Jak to dziwnie się czujesz? Coś jest nie tak? – Nie, w porządku. Tylko... chyba się zmieniłem. Nie wiem jeszcze jak, ale patrzę na świat w trochę inny sposób niż przed wakacjami. Pobyt w Oksfordzie otworzył mi oczy na wiele spraw. Poznałem nowych ludzi, przez których dojrzałem i zacząłem patrzeć na życie zupełnie inaczej. Przez całe wa kacje żyłem wśród osób, które były ode mnie starsze, czasem nawet o ponad dziesięć lat. Byli to ludzie z różnych stron świata, o różnych kolorach skóry, wyznaniach, orientacjach seksualnych i pomysłach na życie. Tamtego lata czułem, że ich obec ność, wspólne z nimi rozmowy i spędzony razem czas zmienił mnie nieodwracalnie. Spodobało mi się poczucie niezależności i dorosłości. Poczułem się częścią życia, które było mi obce, momentami trudne, a przez to cholernie pociągające. Pobyt w szkole zaczął być kłopotliwy. Musiałem przetrwać ten ostatni rok, który dzielił mnie od studiów. Od studiów, co do których miałem coraz większe wątpliwości. – Nie wydaje mi się, że prawo to dla mnie dobry wybór – powiedziałem do przy jaciela, gdy któregoś dnia wracaliśmy razem ze szkoły. – Zaczynam myśleć o wyjeź dzie za granicę. – Co? Jak to? Co będziesz studiować? Chcesz wrócić do Anglii? – spytał mocno zdziwiony. 28
Nie miałem wówczas odpowiedzi na te pytania. Nie wiedziałem, czego chcę od życia. Wiedziałem za to, czego nie chcę. Zdałem sobie sprawę, że nie odnajdę szczęścia, jeśli będę studiował w Polsce. Nie chciałem iść na prawo. Nie chciałem mieć typowego życia. Miałem ochotę znów skoczyć na głęboką wodę i czuć, że bu duję coś od podstaw. Potrzebowałem przygody, zmiany otoczenia, chciałem wy korzystać możliwości, jakie otwierał przede mną świat. Chciałem znów zasmakować tego, w czym zakochałem się podczas pobytu w Oksfordzie – niezależności i kontroli nad swoim życiem. Szukałem więc w pośpiechu różnych uczelni za granicą. Rozważałem studia w Niemczech, we Francji, w Hiszpanii. Znalazłem też jeden kierunek w Warszawie, który był wykładany po angielsku. Przez chwilę myślałem, że może nie będę musiał wyjeżdżać z kraju, by poczuć się jak w Oksfordzie? Przeglądając ofertę Uniwersytetu Warszawskiego, niemal porzuciłem pomysł wyjazdu. Szybko jednak stwierdziłem, że Polska to Polska, tu miałem rodzinę oraz znajomych i wyjazd na studia do Warszawy to nie będzie skok na głęboką wodę. W Oksfordzie udowodniłem sobie, że jestem w stanie poradzić sobie w innym kraju, że mogę być niezależny i dorosły. Chciałem, żeby studia to był nie tylko czas zdobywania umiejętności, które umożliwią mi w przyszłości zdobycie dobrej pracy. Chciałem udowodnić, że potrafię zbudować sobie nowe życie w obcym kraju i być w pełni niezależny. Pomimo zauroczenia Oksfordem nie chciałem wracać do Anglii, która sprawiała wrażenie brudnej i zepsutej. Nie chciałem tam jechać również ze względu na olbrzy mią ilość Polaków... Padło na Danię. Moja starsza siostra wyjechała tam na studia rok wcześniej i przetarła szlak. To ona podsunęła mi pomysł, żebym poszukał ja kiejś szkoły właśnie w Skandynawii. Przypadkiem trafiłem na stronę Copenhagen Business School, gdzie wśród kierunków dostępnych w języku angielskim moją uwagę przykuł jeden – International Business and Politics. Brzmiało zachęcająco. Miałem dość dobre podstawy z historii i z wiedzy o społeczeństwie, podobała mi się możliwość poszerzenia wiedzy o politykę międzynarodową. A biznes? W liceum lubiłem przedsiębiorczość, więc byłem pewien, że jakoś sobie z tym poradzę. Poza tym to przydatna wiedza. Tak, to jest to – pomyślałem – będę studiować na CBS, nauczę się nowych rzeczy i ułożę sobie nowe życie w Danii! Kilka miesięcy później zdałem potrzebny certyfikat z angielskiego i złożyłem papiery na kopenhaską uczel nię. Nie aplikowałem do żadnej ze szkół w Polsce. Wierzyłem, że skoro bardzo tego chcę, to dostanę się na CBS. Po maturze znów postanowiłem pojechać do Oksfordu. Nie wiedząc, czy od września będę w Kopenhadze, czy też nie, jechałem na trzy miesiące do pracy. Tamtego lata Oksford dał mi się we znaki. Dużo pracy, sporo rozmyślań na temat 29
przyszłości i trochę stresu związanego z wynikami rekrutacji na studia. W końcu, po tygodniach oczekiwania na wiadomości z uczelni, zadzwonił do mnie telefon: – Paweł? – Usłyszałem znajomy głos. – Tata? – Jestem ci winien whisky. A teraz daję ci mamę. – W słuchawce rozległ się cichy trzask. – Gratulacje! Udało się! Dostałeś się na CBS! – wykrzyknęła mama. Poczułem, jak opuszcza mnie towarzyszący mi przez większość lata stres i rozko jarzenie. Przed wyjazdem założyliśmy się z tatą, że jeśli dostanę się na studia w Danii, to kupi mi butelkę dobrej whisky. Więc po pierwszym zdaniu wiedziałem już, że mogę zacząć myśleć o tym, co spakować ze sobą do Danii. Mój wyjazd na studia stał się faktem. Trzy tygodnie po otrzymaniu telefonu od rodziców wróciłem do Polski, żeby przygotować się do wyjazdu na studia i zacząć szukać sobie pokoju do wyna jęcia. Tydzień później byłem już w Kopenhadze. Podekscytowany, wciąż bez miesz kania, bez pracy, bez znajomości duńskiego i bez znajomych. Genialnie. Tak jak chciałem. Zostawiłem za sobą znane miejsca i twarze, wyobrażając sobie, jak moje życie potoczy się z dala od domu.
Zapiski: 14 czerwca 2013 – I myślisz, że wywiad ze mną to dobry pomysł? – Na ekranie komputera widzia łem znajomą twarz Bartka. Ostatnio rozmawialiśmy rzadziej niż kiedyś, gdy jeszcze mieszkał w Kopenhadze, ale nadal mieliśmy dobry kontakt. – Dobrze wiesz, że pasujesz do książki idealnie. Od dawna mieszkasz za granicą, byłeś w wielu krajach. Masz czas na taką rozmowę? Wiem, że jesteś ostatnio bardzo zajęty. – Jasne, skoro tak uważasz, to z chęcią pomogę. Robię teraz MBA i to pochłania mi masę czasu, ale możemy się ustawić choćby na jutro wieczór. Pasuje? – W takim razie zadzwonię jutro około 21.30.
30
31
„Mieszkając za granicą, dłużej możesz czuć się młody”
32
Paweł: Dlaczego zdecydowałeś się na wyjazd za granicę? Bartek: To było dosyć przypadkowe. Za moich czasów (jak to brzmi!) na studia były jeszcze egzaminy. Zdawałem na informatykę na Politechnice Warszawskiej. Nie dostałem się, zabrakło mi paru punktów. Kolega, który składał papiery razem ze mną i z którym chodziłem do ogólniaka, powiedział, że na innym wydziale na politech nice są płatne studia po angielsku. To była taka mała grupa, mniej więcej trzydzie ści osób, wśród nich obcokrajowcy, a nauczanie odbywało się w języku angielskim. Zdecydowaliśmy się na te studia. Na drugim czy trzecim roku okazało się, że można pojechać na wymianę do Anglii, Danii i paru innych miejsc. Nie wiedziałem wtedy, jak w Danii sprawa wygląda z językiem, więc tak jak większość ludzi wówczas, pre ferowałem Anglię. Ale wyjazd do danego kraju był też uzależniony od ocen, które w moim wypadku nie były zbyt imponujące, z prostej przyczyny: w weekendy wra całem do rodzinnej Częstochowy i poświęcałem czas swojej dziewczynie i zespołowi muzycznemu. Studia traktowałem dość lekko, ponieważ były dla mnie w pewnym sensie rozczarowaniem ze względu na program i metody nauczania. Na wymianę pojechałem więc do Danii, ponieważ relatywnie łatwo było się na nią dostać. To działo się w 2002 roku. W sumie z mojej trzydziestoosobowej grupy poje chało dziesięć osób, więc była to raczej niezła reprezentacja. Wspominam ten wyjazd jako swój pierwszy kontakt z zagranicą. Co prawda jeździłem wcześniej na wakacje, ale to zupełnie co innego niż dłuższy pobyt w innym kraju. Jak wpłynęła na ciebie wymiana? Czy coś się zmieniło?
Podczas wymiany przekonałem się, że studiowanie może wyglądać inaczej. W Polsce funkcjonował taki starodawny model: jesteś studentem, to znaczy idziesz na zajęcia, mówią ci, co jest dobre, wykładowcy wiedzą lepiej, nie zadawaj pytań, wszyscy siedzą cicho, komunikacja odbywa się głównie w jedną stronę, program jest przestarzały i niedopasowany do tego, czego oczekują pracodawcy... Natomiast w Danii okazało się, że mogę wybierać przedmioty, że wykłady są ciekawe, że sposób nauczania jest bardzo dynamiczny, interaktywny. Student ma kontakt z wykładowcą, do którego zwraca się per ty, nie jest traktowany z góry. Byłem tym lekko zszokowany. Wtedy zdecydowałem, że chcę tam studiować. Ale wcześniej musiałem napisać pracę in żynierską w Polsce. Gdy po wymianie wróciłem do kraju, stwierdziłem, że będę aplikował do kon serwatorium muzycznego w Katowicach, bo muzyka jest moją wielką pasją od dziec ka, a jak się nie uda, to pojadę znów do Danii studiować na Danmarks Tekniske Universitet. No i się nie dostałem do Katowic, więc plan B stał się rzeczywistością. Pojechałem na studia magisterskie na dwa lata. Wiedziałem, że koszty utrzymania 33
w Danii są wysokie. Powiedziałem rodzicom, że nie będą musieli się o to martwić, bo znajdę pracę najszybciej, jak to tylko będzie możliwe. Zacząłem jej szukać po mie siącu, gdy w miarę możliwości się zadomowiłem. Pół roku później dostałem pracę w Maersk Data, firmie, która już teraz nie istnieje. Wówczas była to firma pokroju IBM w Danii, jeżeli wziąć pod uwagę liczbę pracowników, czyli mniej więcej trzy i pół tysiąca. Przez półtora roku pracowałem jako programista, a potem awan sowałem na stanowisko architekta IT. Mniej więcej w tym samym czasie Maersk Data został outsourcowany do IBM i w ten sposób zacząłem pracować dla wielkiej międzynarodowej korporacji. Część moich kolegów nie była zadowolona z tej zmia ny. Maersk to bardzo szanowana firma, z kolei IBM kojarzy się z wielką amerykań ską korporacją. Ja osobiście widziałem w tej sytuacji szansę na ciekawsze projekty i międzynarodowe doświadczenia. Pracowałem na pełen etat przez półtora roku moich dwuletnich studiów magi sterskich. W tym czasie przyjechała do mnie moja dziewczyna, znalazłem zespół muzyczny i zacząłem koncertować, poznawałem ludzi, uczyłem się duńskiego, a mój ówczesny szef, z którym do dzisiaj mam kontakt, bardzo we mnie uwierzył i opła cił mi nawet prywatny kurs duńskiego. Po dwóch latach przestawiłem się zupełnie z angielskiego na duński w kontaktach zawodowych. Krótko mówiąc, zacząłem się po prostu integrować. Co się wydarzyło potem?
Gdy już skończyłem studia, chciałem trochę odetchnąć. Nie myślałem o tym, co będzie dalej, po prostu jedna rzecz prowadziła do następnej. Zaaklimatyzowałem się w Danii, ale nie snułem żadnych większych planów co do zmiany kraju. W pewnym momen cie stwierdziłem jednak, że nie chcę się tam zestarzeć, mimo że bardzo dobrze mi się mieszkało w Kopenhadze, czułem się akceptowany i nawet moi kumple powtarzali, że jestem doskonałym przykładem integracji z kulturą duńską, bo mówiłem płynnie w ich języku, skończyłem studia na najlepszej duńskiej politechnice i pracowałem w szanowa nej firmie. W sumie mieszkałem w Danii prawie osiem lat. Jednak teraz mieszkasz w Zurychu.
O Szwajcarii myślałem już od dłuższego czasu, ale wykluczałem ją ze względu na ję zyk, bo chciałem mieszkać w anglojęzycznym kraju i nigdy nie lubiłem niemieckiego. W 2009 roku przez pięć miesięcy byłem w Bazylei na projekcie z IBM. Zobaczyłem, że w Szwajcarii jest świetna pogoda, są fajni ludzie, góry... Miałem nawet okazję przelecieć się samolotem nad Alpami, takim małym, czteroosobowym. To było nie samowite przeżycie – trzydzieści stopni, Alpy widziane z góry, lodowiec... Fantastycz 34
ny widok. Stwierdziłem, że to miejsce mi odpowiada, że to jest to. Była tu lepsza niż w Danii pogoda, a taki sam standard życia i bezpieczeństwo. Poczułem, że Szwajcaria to jest miejsce dla mnie. Wtedy też poznałem moją – teraz już byłą – dziewczynę i postanowiłem wrócić do Kopenhagi, żeby być z nią. Miałem też dość samej Bazylei, to miasto nie do końca mi pasowało, miałem wrażenie, że lepiej odnalazłbym się w Zurychu. W 2010 roku po jechaliśmy we dwójkę na wakacje do Szwajcarii, gdzie ona miała rodzinę. Korzystając ze znajomości i kontaktów, które nawiązałem w trakcie projektu w Bazylei, umówi łem się na rozmowę w sprawie pracy w IBM w Zurychu. Pamiętam, że spotkałem się z moim przyszłym szefem w środę, rozmowa poszła bardzo dobrze i mieliśmy odbyć jeszcze jedno spotkanie dwa dni później. Podczas tej drugiej rozmowy powiedział mi, że chce mnie zatrudnić. To była szybka decyzja. Dostałem kontrakt po tygodniu, trzy tygodnie później byłem już w Zurychu. Co skłoniło cię do przeprowadzki?
Wydaje mi się... Zawsze ciężko jest mi o tym mówić... O tym, że w moim wieku jestem już po rozwodzie i że chyba właśnie chęć zamknięcia jakiegoś etapu w moim życiu była powodem podjęcia tej decyzji. W ciągu tych prawie ośmiu lat w Danii miałem swój dom, samochód, właściwie zakładałem już rodzinę. I wydaje mi się, że po rozwodzie chciałem to po prostu zostawić za sobą. Moja była dziewczyna wspiera ła mnie w tym postanowieniu. Sama jeździła wielokrotnie do Szwajcarii jako dziecko, do swojej rodziny. Czułem, że przeprowadzka to będzie nowy początek. Decyzję ułatwiło mi na pewno pięć miesięcy spędzone w Bazylei, bo przekonałem się, że dobrze sobie radzę nawet bez znajomości niemieckiego. Byłem też wcześniej w Zurychu na kursie menedżerskim. Pamiętam, że z lotniska odebrał mnie kum pel swoim kabrioletem. Zawiózł mnie do hotelu, w którym miałem się zatrzymać. Wyszedłem na balkon w moim pokoju, zobaczyłem w oddali ośnieżone Alpy, a to był koniec maja, jakieś trzydzieści stopni na dworze, piękny dzień... W Danii wtedy jesz cze było zimno. To doświadczenie i widok Zurychu naładowały mnie tak pozytywną energią, że zdecydowałem się sprawdzić, jak może wyglądać życie w Szwajcarii. Uściślijmy zatem: przeprowadziłeś się z Danii do Zurychu, ale ciągle pracowałeś w IBM. Czym się teraz zajmujesz?
Tak, przez pierwsze dwa lata w Zurychu wciąż pracowałem dla IBM. Wtedy stwier dziłem, że pora ruszyć dalej i zmienić pracę, jako że przez sześć lat pracowałem w tej samej firmie i byłem ciekaw świata poza IBM. Obecnie jestem konsultantem w firmie Gartner, która zajmuje się badaniami rynku, ma oddział konsultingowy. Pracuję jako 35
konsultant w sektorze bankowym i doradzam menedżerom IT w doborze strategii, w planowaniu, outsourcingu. Przy okazji rok temu zacząłem studia MBA na University of St. Gallen. Ten pomysł od dawna chodził mi po głowie. Kiedyś myślałem, że zrobię po magisterce doktorat, jednak ciągnęło mnie w stronę biznesu, lubię kontakt z ludźmi i jestem bardziej praktyczny. Tak też układała się moja kariera zawodowa: zaczynałem jako dewelo per IT, potem byłem architektem IT, teraz jestem konsultantem. Ciągle odsuwałem się od technicznej strony i przybliżałem do strony biznesowej. Stwierdziłem jednak, że mając techniczne wykształcenie, trudno będzie mi odejść od IT, że nie rozumiem dobrze biznesu. Doszedłem do wniosku, że MBA jest tym, czego potrzebuję. Oprócz tego zawsze wiedziałem, że kiedyś będę chciał otworzyć swoją firmę i czułem, że przyda mi się ogólna wiedza biznesowa. Po wielu latach na Zachodzie, po tych wszystkich zmianach i doświadczeniach, w jaki sposób postrzegasz Polskę? Co sprawia, że wciąż mieszkasz za granicą?
Jeżeli chodzi o edukację, to już mówiłem, jak z perspektywy moich doświadczeń wypada porównanie. A jeżeli chodzi o możliwości rozwoju i pracy, to tak naprawdę nie wiem, bo nigdy nie pracowałem w Polsce. Mam kumpli, którzy pracują w kraju, i z tego, co od nich słyszę, to perspektywy pracy miałbym w Polsce podobne. Wydaje mi się jednak, że największa różnica polegałaby na tym, jak ta praca by wygląda ła. W Danii ludzie się raczej nie przepracowują, w Polsce praca jest chyba bardziej stresująca i te pierwsze lata byłyby pewnie trudniejsze. W Szwajcarii ludzie pracują dużo, ale wciąż mają czas, by cieszyć się życiem. Mieszkam za granicą już od ponad jedenastu lat i moje kontakty z Polską są teraz właściwie tylko wakacyjne. Po prostu jadę odwiedzić rodzinę dwa razy do roku w święta. Masz chyba jakieś spostrzeżenia na temat Polski?
Wiesz, w Polsce rzeczy wyglądają po prostu trochę inaczej. Kiedyś jeszcze śledzi łem wiadomości z kraju, czytałem prasę i tak dalej. Jednak w pewnym momencie stwierdziłem, że to jest po prostu nudne. Nie musisz być ze wszystkim na bieżąco, bo jeśli po jakimś czasie zajrzysz do gazet, to okazuje się, że wciąż się mówi o tym samym i nic – oprócz nazwisk – się nie zmienia. Polska polityka jest mi obojętna. W Polsce ogólnie dużo więcej dyskutuje się na tematy polityczne. Ani w Danii, ani w Szwajcarii ludzie o tym specjalnie nie mówią. Może dlatego, że większość rzeczy po prostu działa, a jak coś nie działa, to dopiero wtedy media zaczynają się nad tym rozwodzić. 36
Jak postrzegasz polską obyczajowość? Czy byłbyś w stanie przeprowadzić się z powrotem do Polski?
Dzielę moje życie na dwie części. Jest życie w pracy i jest życie prywatne. Jak wiesz, pracowałem w wielu krajach. Na stałe mieszkam w Zurychu, jednak ostatnio pracuję na projekcie we Włoszech, wcześniej przez cztery miesiące pracowałem z klientem w Wiedniu. Uczestniczyłem w projektach z ludźmi z całego świata i jestem w stanie określić, co mi się podoba w pracy, a co nie. Mam wrażenie, że Polska byłaby równie chaotyczna jak Włochy, co mi nie odpowiada. Gdybym chciał mieć podobny stan dard życia w Polsce, wiązałoby się to z ciężką pracą i brakiem życia prywatnego. Ale nie chodzi mi wyłącznie o pieniądze, bo moi koledzy z Warszawy często zarabiają podobnie, mając znacznie niższe koszty życia. Jeżeli chodzi o sferę prywatną, to pamiętam, że ludzie w Danii są dużo młodsi mentalnie niż w Polsce. Jak na duńskie standardy, bardzo wcześnie skończyłem stu dia. Ludzie często kończą licencjat w wieku 30 lat. W Kopenhadze, gdy wychodzisz do miasta, nie masz takiego poczucia, że są miejsca dla młodych i dla starszych. Ludzie dobierają się pod względem charakteru i zainteresowań. Mieszkając za gra nicą, dłużej możesz czuć się młody. Jak dziewczyna ma 30 lat i nie ma męża, to nikt o niej nie myśli jak o starej pannie, jest wciąż młodą dziewczyną. Wydaje mi się, że w polskiej mentalności są zakorzenione określone schematy: kończysz studia w wie ku 25 lat, znajdujesz partnerkę, niedługo potem decydujesz się na dzieci. Od tego modelu trochę się teraz zdystansowałem. To nie ma znaczenia, czy masz lat 20, 30, 40 czy 50, ludzie po prostu szanują się za to, kim są, nie ma żadnej hierarchii i okle panego stylu życia. Zwłaszcza w Danii – w Szwajcarii jest już trochę inaczej, to kraj bardziej konserwatywny. W Polsce jest większa presja związana z tym, co powinieneś robić. Teraz powinieneś studiować, nie powinieneś oblać roku, bo źle by to wyglądało w twoim CV. Natomiast w Danii ludzie kończą szkołę średnią, pracują przez rok w jakimś sklepie, później przez rok gdzieś podróżują, potem dopiero zaczynają stu dia. Jedne im się nie podobają, to zaczynają inne. Jest znacznie większy luz, nie ma takiego ciśnienia, że musisz przeć cały czas gnać do przodu. Czy przeprowadzając się do Danii, a potem do Szwajcarii, mocno odczułeś zderzenie kulturowe?
Szokiem był dla mnie wyjazd do Danii. Przy przeprowadzce do Szwajcarii miałem już więcej doświadczenia i byłem przyzwyczajony do życia za granicą. To trochę tak, jak się mówi o dzieciach. Gdy masz pierwsze dziecko, nie wiesz, co robić, panikujesz. Przy drugim jesteś już bardziej wyluzowany. Tak samo było z moją przeprowadzką. Gdy jechałem do Danii już po wymianie, to nie wiedziałem, czego się spodziewać. 37
Musiałem się dowiedzieć, jak wszystko działa. Lekarz, biblioteka, płacenie podatków, co – jak się później okazało – jest bardzo proste. W Danii nie ma rozbudowanej biurokracji i to jest wspaniałe, to jedna z tych rzeczy, za którymi tęsknię w Szwajcarii. Znam duński i czułem się dosyć dobrze zasymilowany w Danii, jednak gdy wyjeż dżałem do Szwajcarii, nie było mi ciężko to zostawić. Wydaje mi się, że nie do końca rozumiem Duńczyków. Choć nie do końca też rozumiem Polaków... Żyję w trochę innym świecie od pewnego czasu. Czym się ten świat charakteryzuje?
To dotyczy chyba każdego, kto mieszkał w kilku krajach lub od dawna nie mieszka w Polsce. Gdy teraz ktoś mnie pyta, skąd jestem, to czuję, że odpowiedź „z Polski” nie jest pełna, jest uproszczeniem. Jestem oczywiście Polakiem i tego nie kryję ani się tego nie wstydzę, ale nie czuję się nim do końca, biorąc pod uwagę mój sposób myślenia. Więc jak ktoś mnie pyta, skąd jestem, to nie jestem ani ze Szwajcarii, w któ rej mieszkam od trzech lat, ani z Danii, chociaż mieszkałem w Kopenhadze prawie osiem lat, a i z Polski tak do końca też nie jestem, bo nie mieszkam już tam jedenaście lat. Więc mam w jakimś stopniu problem z identyfikacją. Poznałem kiedyś gościa w Bazylei, który miał rodziców z różnych krajów, poza tym wychowywał się w kilku miejscach na świecie, więc jak go pytałem, skąd po chodzi, to nie potrafił mi właściwie odpowiedzieć. Głównie był Francuzem, ale mieszkał w Singapurze, w Stanach, w Anglii... Myślę, że im dłużej będę żył, tym trudniej będzie mi jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, skąd jestem. Ale wydaje mi się, że zawsze będę się czuł Polakiem, mimo że po polsku mówię teraz rzadziej niż raz w tygodniu. Czy w jakiś sposób doświadczyłeś tego, że ludzie traktują cię w inny sposób ze względu na to, że jesteś z Polski? Czy pochodzenie i doświadczenia międzynarodowe wpłynęły na twoje relacje z ludźmi?
Mogę ci opowiedzieć trochę, jak to się rozwijało. Na początku pobytu w Danii nie byłem dumny z tego, że jestem Polakiem. Muszę to szczerze przyznać. Cieszyłem się – i chyba tak naprawdę do dzisiaj się cieszę – jak ludzie się mylili i brali mnie za kogoś innego. Teraz w Szwajcarii ludzie często myślą, że jestem Holendrem. To chyba dla tego, że gdy mówię po niemiecku, to mam taki trochę skandynawski akcent. Jednak wracając do początków w Danii, nie byłem dumny, że jestem z Polski, bo Polacy mają w Danii złą opinię: stereotypowy Polak kojarzony jest z pracą na budowie. Potem były historie opisywane w duńskiej prasie, jak to Polacy śpią w samo chodach i tak dalej. Wszystkie związki zawodowe w Danii były bardzo antypolskie, 38
głównie dlatego, że Polacy są bardziej konkurencyjni niż Duńczycy, więc Duńczycy starali się zawsze wyciągać argumenty, że niby polscy robotnicy pracują więcej, ale jakość ich pracy nie jest dobra. Chociaż tak naprawdę jak rozmawiasz z Duńczykami, którzy zatrudniali Polaków do pracy na budowie czy do jakiejkolwiek innej pracy fizycznej, to możesz zobaczyć, że są z nich bardzo zadowoleni. Mam kumpla, który zatrudnił Polaków do remontu domu i był zachwycony. Chwalił, że wszystko było świetnie zrobione. Skąd zatem według ciebie ta zła opinia o Polakach?
Kiedy na początku mojej pracy w Danii ktoś mnie komuś przedstawiał, odbywało się to na zasadzie: to jest Bartek, on jest z Polski. Potem padało pytanie, czym się zajmuję, więc mówiłem, że pracuję w Maersk Data i studiuję na DTU. Ludzie zawsze byli wielce zdziwieni, to było dla nich zaskoczenie, że Polak studiuje na dobrej uczelni i pracuje w jednej z lepszych duńskich firm. W Danii musisz przebijać się przez ścia nę, ludzie przyklejają ci łatkę, że jesteś z Polski, i musisz później udowadniać, że wcale nie pracujesz na budowie, że robisz ciekawe rzeczy i nie wpisujesz się w zakorzeniony u nich stereotyp. Stąd może to poczucie wstydu, skoro zawsze musisz udowadniać, że jesteś coś wart i nie powinno się ciebie oceniać za pochodzenie, bo przecież nie każdy Polak to robotnik. W jaki sposób twoje pochodzenie jest odbierane w Szwajcarii? Czy zauważyłeś różnicę?
Szwajcaria nie miała takiego problemu z przyjezdnymi Polakami. Kiedy mówię, że jestem z Polski, to ludzie reagują albo zupełnie neutralnie, albo bardzo po zytywnie. Miła reakcja wynika też z tego, że Szwajcarzy uważają siebie za raczej nudnych, a ludzi z Polski lub Rosji postrzegają jako takich z pasją, fantazją. A gdy dodaję, że mieszkałem w Danii i mam międzynarodowe doświadczenia, że robię MBA na St. Gallen, która jest w pierwszej dziesiątce szkół MBA w Europie, to w ogóle robi to na innych bardzo dobre wrażenie. Dlatego przeniesienie się z Danii do Szwajcarii było dla mnie bardzo pozytywnym doświadczeniem, bo nie mu siałem znów przebijać się przez ten mur stereotypów. Szwajcarzy nie lubią też za bardzo Niemców. Jak to? Skąd ta niechęć?
Pewnie dlatego, że są zazdrośni o język i kulturę, bo Szwajcarzy niby też mówią po niemiecku, ale jest on bardzo uproszczony. Szwajcarski niemiecki to jest taki sta ry niemiecki. Szwajcarzy to naród, który żył w górach, nie miał Goethego, nie miał 39
tak dobrze rozwiniętej kultury, filozofów, muzyki, tak jak to było w Niemczech. Dlatego jak przyjeżdżają wykwalifikowani, elokwentni Niemcy, to podkradają Szwajcarom pracę. I to nie taką na budowie, tylko właśnie stanowiska menedżer skie w dobrych firmach. Więc Szwajcarzy nie bardzo lubią Niemców i jak ja czasami mówię po niemiecku, ponieważ nie mówię po szwajcarsku, to często reakcja z ich strony bywa niepewna. Dopiero gdy się dowiadują, że niemiecki to mój czwarty język i że jestem z Polski, zmieniają swoje nastawienie. Jak widzisz, to, że jestem z Polski, nie jest dla mnie w Szwajcarii minusem i bardzo dobrze się z tym tutaj czuję. Poza tym, nie ma co ukrywać, to jest przecież międzynarodowy kraj, w sa mym Zurychu trzydzieści procent mieszkańców to obcokrajowcy i chyba częściej tu słyszę angielski niż niemiecki. To międzynarodowe miejsce i nie mam problemu z tym, że nie jestem stąd. W ciągu tych wszystkich lat, które spędziłeś za granicą, jakich Polaków po znałeś? Czy byli to raczej ludzie wpisujący się w opisywany przez ciebie duński stereotyp, czy może trafiałeś na inne osoby?
Nigdy nie miałem bezpośredniego kontaktu ze stereotypowymi Polakami. No, może oprócz tego, że moja była dziewczyna chodziła do kościoła co tydzień, więc pod woziłem ją na mszę lub spotykaliśmy się po kościele i wtedy mogłem zaobserwować właśnie taką bardziej stereotypową Polonię. Choć oczywiście nie tylko tacy ludzie chodzą do kościoła, ale tam jednak najbardziej ich widać. Natomiast Polacy, których poznałem na studiach, są często tacy jak ty i ja. Znamienne, że ci, którzy studiują lub pracują na lepszych stanowiskach, izolują się od tych stereotypowych pracowników i robotników z Polski. Wydaje mi się to takie typowo polskie... Bo kiedy Duńczyk spotyka za granicą innego Duńczyka, to nie ma dla niego znaczenia, czy jest robot nikiem, czy menedżerem. Natomiast polski menedżer nie podejdzie do polskiego robotnika na wakacjach, tak mi się przynajmniej wydaje. W takim razie co robisz, kiedy słyszysz język polski na ulicy?
Wciąż niestety jakoś ten stereotyp Polaka się za mną ciągnie. Wlecze się za mną jeszcze z Danii, przez to przebijanie się przez mur, i po prostu czasami wolę nie być kojarzony z Polską. To wynika głównie z tego, że ci Polacy, których najbardziej widać i słychać za granicą, to są właśnie ci stereotypowi, o których mówiliśmy. Natomiast tacy ludzie jak ja i ty się integrują, wiedzą, jak się można zachowywać w danej sy tuacji. Może właśnie przez to nas, czyli ludzi, którzy pojechali na studia lub robią jakąś karierę, nie widać. Takich ludzi się nie kojarzy z polską emigracją. Nie chcę generalizować, ale tak właśnie widzę ten problem. 40
Dania wydaje się raczej niewdzięcznym krajem, jeżeli jesteś z Polski...
Tak, przez ten stereotyp właśnie. W Szwajcarii z kolei możesz mieć tego typu proble my, jeśli jesteś z Albanii lub Macedonii... Z tych samych powodów?
Często są to przyczyny historyczne. W Szwajcarii nie było tak masowej emigracji jak w Danii. W Danii była duża emigracja z Polski po wojnie. Do Szwajcarii ciężko było emigrować i raczej był to kraj pośredni, przystanek na drodze do Kanady lub Australii. Ciocia mojej byłej dziewczyny mieszka w Szwajcarii od ponad trzydziestu lat i tak tu właśnie trafiła. Była z mężem w drodze emigracyjnej do Kanady, dostali tu azyl, potem rzeczy się pozmieniały i już tu zostali. Są też w Szwajcarii centra dla uchodźców, którzy starają się o azyl. Jednak główny powód, dla którego nie ma w Szwajcarii stereotypu Polaka, to fakt, że tu nie było masowej emigracji. Jak powiesz w Szwajcarii „Polska”, to im się kojarzy bardziej Polański. Myślisz, że będziesz w stanie się ustatkować za granicą?
Kiedyś chciałbym to zrobić, tak. Wydaje mi się, że mój obecny styl życia jest też tro chę reakcją na to, że wcześniej moje życie było bardzo ułożone. Miałem żonę, dom na przedmieściach, kredyt na trzydzieści lat i już myślałem, że wiem, co będę robić do końca życia. Ale potem sprawy się zmieniły i teraz czuję się młodszy duchem o co najmniej kilka lat. Dlatego też cieszy mnie swoboda, którą mam. Kupiłem mieszkanie w Kopenhadze, które teraz traktuję bardziej jak inwestycję. Gdy się na to decydo wałem, to nie wiedziałem, że wyjadę do Szwajcarii, więc właściwie pomieszkałem tam pół roku, dostałem ofertę z Zurychu i tyle. Chciałbym się kiedyś osiedlić gdzieś na stałe, ale chciałbym też jeszcze pomieszkać w innych miejscach, może w Nowym Jorku, może w Singapurze, może w Sydney... Nie wiem, czy mi się to kiedyś uda, i nie jest to mój życiowy cel. Teraz to, gdzie mieszkam, nie ma dla mnie tak dużego zna czenia jak to, co robię i czy potrafię się odnaleźć wśród ludzi. Jak wiesz, muzyka jest bardzo ważną częścią mojego życia i na początku w Szwajcarii właśnie nie mogłem się odnaleźć, bo nie miałem zespołu, nie mogłem trafić na odpowiednich ludzi. Czułem, że bardzo dużo tracę, bo w Danii byłem w kilku zespołach, grałem około piętnastu, dwudziestu koncertów rocznie... Dużo się działo. A przyjechałem tutaj i nagle nic. Ale po dwóch i pół roku tutaj mam z kim grać, jestem w zespole, ciągle poznaję nowych ludzi, chodzę na jam session, gram gościnne koncerty. Udało mi się odnaleźć tę bra kującą część mojego życia. Myślę, że wszędzie może się to udać. Ważne jest dla mnie to, co robię. Mieszkałem i pracowałem już w kilku miastach i może właśnie praca w różnych krajach pozwala mi porównać, jak to jest spędzać 41
wiele godzin dziennie w takiej czy innej kulturze pracy. Dzięki temu wiem, że nie chcę pracować w Austrii ani we Włoszech. Najbardziej bezstresowo pracuje się w Danii. Najmniej godzin, ludzie bardziej szanują twój czas, ale jednocześnie ro dzi to taki problem, że ambitne osoby często nie są doceniane. W zasadzie wszyscy są równi i nie chce ci się pracować dłużej, żeby dostać sto koron więcej, z których musisz oddać państwu ponad pięćdziesiąt procent podatku. Pod tym względem bardziej podoba mi się w Szwajcarii, bo choć pracuję tu więcej, to jednak czuję się bardziej doceniany, nie tylko finansowo. Czy jesteś zadowolony z tego, gdzie jesteś, i z decyzji, które podjąłeś?
Tak, jestem zadowolony, nie żałuję tego, co robiłem. Życie za granicą zależy od twoich indywidualnych preferencji. Na wymianę do Danii pojechałem z kolegą z Warszawy, jednym z moich lepszych przyjaciół. Obaj spędziliśmy te pięć miesięcy na wymianie, potem wróciliśmy napisać inżynierki i obaj pojechaliśmy na studia do Danii, więc mieliśmy taki sam start za granicą. Ale on nie potrafił się tam odnaleźć i ciągnęło go do Polski w zasadzie jeszcze przed skończeniem studiów. Jak miał pracę na studiach, to też pracował dla polskiej firmy w Danii. Ja byłem w takiej samej sytuacji wyjścio wej jak on, jednak potrafiłem się lepiej odnaleźć. Myślę, że wiele zależy od ciebie i od tego, jak bardzo jesteś przywiązany do domu. To, czy mieszkanie za granicą ci się spodoba, czy nie, zależy od tego, czy jesteś elastyczny, czy jesteś w stanie się dopasować, czy jest to dla ciebie problem. Ja muszę zaakceptować na przykład to, że czasami ciężko jest mi się wysłowić. Teraz pracuję z Włochami po angielsku, ale gdy muszę mówić po niemiecku w pracy, to pojawia się bariera językowa. Gdy wieczorem jestem zmęczony, ciężko mi mówić po niemiecku i tracę swobodę wypowiadania się. W jaki sposób postrzegasz zmianę, która zaszła w tobie i w twoim życiu w ciągu tych jedenastu lat za granicą? W jaki sposób mógłbyś opisać ten proces?
Najtrudniejszy był start, kiedy jedziesz ze swojego kraju do obcego i wszystko działa inaczej. Służba zdrowia, podatki, szkolnictwo, ludzie są inni, mówią w innym języku, inaczej myślą i są przyzwyczajeni do innych standardów. Na początku w pracy nie lu biłem mówić, że gram w zespole, bo uważałem, że to nieprofesjonalne. Wydawało mi się, że powinienem mówić, że pracuję wieczorami. Tymczasem Duńczycy są bardzo wyluzowani i mówią o swoim prywatnym życiu w pracy. Poznajesz Duńczyka i on zaraz zaczyna opowiadać na przykład o swoim rozwodzie. W Polsce nikt ci takiego czegoś nie powie od razu, to wyjdzie po pewnym czasie, jeśli się zaprzyjaźnicie. Takie kulturowe różnice są wyraźne i to one były dla mnie pierwszą przeszkodą. Ale jak już sobie z tym poradziłem, to łatwo się zaaklimatyzowałem w Danii. Na pewno dużo 42
dały mi studia i nauka języka. Jeśli jesteś w stanie przeskoczyć ten pierwszy etap, to potem mieszkanie za granicą nie jest problemem. Tak samo jest z każdą kolejną przeprowadzką. Gdybym miał teraz znów się przeprowadzić do innego kraju, to nie byłby to dla mnie żaden kłopot. Nie traktuję też pobytu za granicą w kategoriach sukcesu lub porażki, nie je stem przecież na bitwie. Jeżeli chodzi o to, gdzie mieszkam, to myślę o tym bardziej w kategoriach praktycznych: jak działa służba zdrowia, komunikacja, czy jest czy sto, jaka jest pogoda. Jestem przyzwyczajony do niektórych rzeczy i nawet gdybym zarabiał w Polsce dwa razy więcej, to nie wiem, czybym wrócił, bo nigdy nie byłem ani w Danii, ani w Szwajcarii dla pieniędzy. Po prostu tutaj się lepiej odnajduję kultu rowo. Nie staram się nikomu nic udowodnić. A wracając do tego mojego przyjaciela z Warszawy, to jest bardzo inteligentny człowiek i dzisiaj ma swoją firmę wartą już te raz parę milionów, zna świetnie angielski, jest supergościem. Więc to nie jest kwestia tego, czy ktoś jest lepszy, czy gorszy, po prostu ludzie różnie się zapatrują na zmiany. Ja się szybko nudzę i jestem przyzwyczajony do wyzwań. To jest związane z tym, czy jest się elastycznym i czy lubi się zmiany, to jest ten czynnik różnicujący ludzi na tych, którzy decydują się mieszkać za granicą, i na tych, którzy zostają w kraju.
43
Zapiski: 21 czerwca 2013 – Hej, Paweł. Co taki nieprzytomny? – powiedział, po raz kolejny kierując piłkę do mojej bramki. – Sorry, zamyśliłem się. – Upiłem piwa i rozpocząłem znów grę. – Nad czym znowu tak myślisz? – Nie odrywał oczu od stołu, na którym roz grywaliśmy nasz piłkarski pojedynek. Zawsze przegrywałem. Moje umiejętności w piłkarzyki były poniżej godności byłego studenta. Frederik natomiast nie tylko lubił grać i wygrywać, ale również rozmawiać na temat nowych pomysłów na życie i na biznes. – Jak to życie się śmiesznie układa. Mija sześć lat, jak tu jestem. – Rozumiem, mnie też czasem zbiera na refleksje. Ale pytałem wcześniej, czy coś z tego będzie? – Pytasz o książkę czy o firmę? – odpowiedziałem, tracąc kolejnego gola. – Miałem na myśli dziewczynę, z którą się ostatnio spotykasz. Ale jasne, książka i praca też mnie interesują. – A, to... Nie, nic z tego nie będzie. – Piłka znów leciała po stole w kierunku mojej bramki i tylko przypadkowy ruch zawodnikami uratował mnie od utraty kolejnego punktu. – Dlaczego? Długo już się znacie. Czy wy w ogóle byliście razem? – Sam nie wiem, raczej nie. Właśnie dlatego nic z tego nie będzie. Nic do niej nie czuję, tylko tracimy czas. Ha, strzeliłem ci gola! – Moje piłkarskie tryumfy były tak rzadkie, że sprawiały mi niemałą satysfakcję. – Za dużo wymagasz. Z tego, co mówiłeś, to fajna z niej dziewczyna. Mógłbyś dać temu szansę. Zaproś ją na imprezę u mnie za tydzień. – Nie, nie ma sensu. Pomyśli sobie, że chcę czegoś więcej, a ja już nie chcę na te rzeczy tracić czasu. – Skoro masz tyle czasu, to może powinieneś więcej ćwiczyć w piłkarzyki! – Do mojej bramki wpadła kolejna piłka. – Straszny z ciebie cienias. Wygrywanie z tobą zrobiło się za proste. – Ty masz swoje piłkarzyki, ja mam swoją muzykę i książkę – odpowiedziałem, starając się strzelić choć jednego gola więcej. – Przypomniało mi się teraz, jak spotkaliśmy się kiedyś u ciebie w pokoju i mówi łeś, że po licencjacie wracasz do Polski. No i co? Minęło sześć lat i znów gramy w piłkarzyki, jak to mieliśmy w zwyczaju robić po egzaminach. Swoją drogą – wbrew
44
wszystkim wysiłkom piłka po raz kolejny wędrowała do mojej bramki – stawiasz mi piwo. Znowu przegrałeś. – Plany się zmieniają. Jest wiele rzeczy, których się nie przewidzi, poza tym my też się zmieniamy, Frederik. Nie zmienia się to – uśmiechnąłem się do niego – że jak zwykle przegrywam z tobą w piłkarzyki. – Masz rację – powiedział, idąc ze mną do baru. – Ja też się zmieniłem po przy jeździe do Kopenhagi. To pewnie nie to samo co przeprowadzka z kraju do kraju, ale też widzę różnicę między życiem, jakie miałem w Frederikssund, małej mieścinie, a tym, które mam teraz w Kopenhadze. – Miła blond włosa barmanka podała nam dwa zimne piwa w plastikowych kubeczkach. Usiedliśmy na dworze. – Wiesz – kontynuował – ale u ciebie rzeczywiście sporo się zmieniło. Jak to w ogóle z tobą było, Paweł?
Początki Pierwsze miesiące nie były łatwe. Udało mi się umówić na trzy spotkania w sprawie wynajęcia pokoju i miałem nadzieję, że choć na jednym z nich mi się powiedzie. I rzeczywiście, szczęście mi dopisało. Klucze do nowego pokoju odebrałem już drugiego dnia pobytu. Cieszyłem się z tego jak głupi, bo kilku znajomych z roku przez pierwsze tygodnie koczowało w hostelach lub, ci co byli z Malmö, u rodzi ców. Mieszkałem w domu należącym do bardzo przyjaznej i miłej rodziny archi tektów. Właściciele zajmowali parter, a na pierwszym piętrze mieszkała samotna matka z dwójką dzieci, której kawalerka sąsiadowała z moim pokojem. Dziesięć metrów kwadratowych, na których stały łóżko, biurko, krzesło oraz mała szafka nocna. Kuchnia oraz łazienka znajdowały się w piwnicy. Nie narzekałem na wa runki, zwłaszcza że właściciele byli bardzo mili i dobrze się nam razem mieszkało. Ciężko było jedynie pogodzić mi się z myślą, że za cenę mojego pokoju znajomi w Warszawie wynajmowali całe mieszkanie. Jeszcze będąc na promie z Rostocku do Gedser, myślałem o tym, od czego zacząć układanie sobie życia w Danii. Przede wszystkim chciałem być niezależny finanso wo. Wiedziałem, że będę musiał od razu zacząć szukać pracy. Moim drugim naj ważniejszym celem było jak najszybsze zaaklimatyzowanie się w nowym otoczeniu. Niestety ze względu na pobyt w Anglii ominął mnie tydzień integracyjny na uczelni. Okazja, by poznać moich nowych kolegów i koleżanki, nadarzyła się więc dopiero podczas zajęć wprowadzających. Już po pierwszym dniu poczułem, że wszystko jest nowe i inne. Czarny, modernistyczny budynek uczelni, niska architektura miasta. 45
Byłem zdziwiony, że większość osób z mojego roku była ode mnie starsza. Wiele z nich ostatni rok spędziło, pracując w jakichś egzotycznych miejscach lub pod różując po całym świecie. Praktycznie każdy mówił świetnie po angielsku i sprawiał wrażenie pewnego siebie. Dlatego po pierwszych tygodniach na studiach zacząłem czuć się onieśmielony i gorszy od ludzi, którzy mnie otaczali. Nagle moje wyjazdy do Oksfordu nie były tak atrakcyjne, jak mi się wcześniej wydawało. Czym jest praca kelnera w porów naniu z kilkumiesięczną wyprawą po Australii i Nowej Zelandii albo nurkowaniem na Filipinach? Przestałem być w jakikolwiek sposób interesujący. No i w dodatku byłem z Polski... Już w Anglii nabawiłem się kompleksu Polaka, a pierwsze tygodnie w Danii tylko to spotęgowały. Miałem świadomość,że Polacy w Danii są postrzegani jako mniejszość, która zajmuje się głównie pracą fizyczną, i przebywając z kolegami z grupy, czułem, że patrzą na mnie z góry. Nie pomagało mi to odnaleźć się w no wym otoczeniu. Również niewiele mogłem zrobić w sytuacjach, kiedy ludzie naokoło zaczynali rozmawiać, jak to jest w USA, Bangkoku, Nowej Zelandii czy Australii. Siedziałem i słuchałem ich przechwałek, nie za bardzo mogąc włączyć się do dysku sji. Zacząłem się przez to zamykać w sobie i czuć niepewnie sam ze sobą. Wszystko to, co sprawiało, że byłem lubiany i szanowany przez rówieśników w liceum, nagle przestało grać jakąkolwiek rolę. To, że pracowałem w Oksfordzie, że byłem muzy kiem, dobrym uczniem i organizatorem szkolnych imprez, teraz było bez znaczenia. W Kopenhadze zaczynałem od zera. Szybko nauczyłem się, że ludzie w Danii różnią się od tych z Polski czy też Anglii. Długo nie mogłem zrozumieć duńskiego sposobu bycia i mentalności. Nie rozumia łem języka, nie rozumiałem kultury, musiałem się nauczyć, jak działa system eduka cji. Umiejętność pracy w grupie, na której bazował praktycznie każdy egzamin, nie należała do tych, które wyniosłem z liceum. Po raz kolejny poczułem, że mam braki, które sprawiają, że ciężko mi się przystosować do nowej rzeczywistości. Starałem się jednak nie tracić czasu na rozczulanie się nad sobą. Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i realizować plany, które ułożyłem sobie w głowie na pro mie do Danii. Zacząłem od szukania pracy. Trzeciego dnia pojechałem do centrum miasta i wszedłem do zupełnie przypadkowej knajpy, aby zapytać, czy nie przydałaby im się dodatkowa para rąk. – Pracowałeś wcześniej jako kelner? – zapytał mnie właściciel arabskiej restauracji. – Tak, w sumie przez pół roku. – OK. Przyjdź jutro na dzień próbny. Płacimy pięćdziesiąt koron za godzinę. Moment. Pięćdziesiąt? Stawka dla kelnera waha się między dziewięćdziesiąt a sto koron. Czyżby to była praca na czarno...? – myślałem, patrząc na właściciela. Pytałem 46
wcześniej kilku osób, jakich zarobków można się spodziewać po pracy w kawiar niach i restauracjach, więc przyjąłem jego ofertę z zaskoczeniem. – Pięćdziesiąt...? Myślałem, że minimalna stawka to około stu koron za godzinę... – Ale pięćdziesiąt koron to lepszy układ i dla ciebie, i dla mnie... Ty nie martwisz się o podatki, ja nie martwię się o podatki... Rozumiesz? – zapytał, mrugając przy tym porozumiewawczo. – Acha... – powiedziałem niepewnie. – Ale wiesz, że mam pozwolenie na pobyt i pracę w Danii? – Robiłem się trochę nerwowy. – Bierzesz tę pracę czy nie? – zapytał zniecierpliwionym głosem. – Nie. Nie biorę. Nie będę pracować na czarno – wycedziłem i wyszedłem w pośpiechu. Byłem zły. Postanowiłem wejść do następnej restauracji, jaką znajdę po drodze na autobus, i zapytać o byle jaką pracę. Byle jaką, ale nie na czarno. Los chciał, że pierwszą „restauracją” był McDonald’s. – Tak, mamy pracę – powiedziała młoda menedżerka. – Możesz pracować na nocne zmiany? Mogłem. Wziąłem tę robotę i jeszcze w tym samym tygodniu miałem swoją pierwszą nocną zmianę w kuchni. Uczyłem się robić różne kanapki i sprzątałem stoły po pijanych klientach. Kilka razy musiałem sprzątać zarzygane toalety i zaraz potem biec do kuchni robić dwanaście cheeseburgerów. Praca nie byłaby zła, gdyby nie to, że byłem ciągle zmęczony. Mimo wszystko cieszyłem się, że miałem pracę, która umożliwiała mi samodzielne życie. Zacząłem spotykać się z ludźmi ze stu diów po zajęciach, lecz przez pracę w piątki i soboty ograniczałem życie towarzyskie do minimum. Czułem, że możliwość integracji z ludźmi przechodzi mi koło nosa. Po dwóch nocach potrzebowałem paru dni, żeby dojść do siebie, przez co często by łem w złym nastroju. Chodziłem zmęczony na zajęcia, wracałem zaspany i bez chęci na nic. Takie głupie życie. Doświadczenia z tamtego okresu nauczyły mnie pokory. Czułem się dziwnie poirytowany tym, że skończyłem dobre liceum, studiuję na naj lepszej duńskiej uczelni, a w nocy przewracam kotlety. Nikt nie mówił, że początki będą łatwe. Taki stan rzeczy utrzymywał się mniej więcej pół roku. Największym plusem nocnej bieganiny było to, że stałem się niezależny finansowo. Po kilku tygodniach na chlebie z pasztetem, wodzie i chipsach udało mi się wyjść na prostą. Po raz kolejny poczułem się panem własnego losu. Doskwierała mi jednak samotność. Nie miałem wielu znajomych. Osoby, które udało mi się poznać na początku studiów, wydawały mi się w porządku, jednak nie czułem, żeby coś między nami kliknęło. Dodatkowo musiałem pracować i nie miałem pieniędzy na imprezowanie w mieście. Większość 47
ludzi na roku była Duńczykami, którzy otrzymują od państwa wsparcie finanso we, tak zwane SU. Jest to dofinansowanie dla wszystkich studiujących, które wynosi w przeliczeniu dwa i pół tysiąca złotych. Na podobne pieniądze musiałem ciężko pracować. Wtedy jeszcze bardziej doceniłem wartość pieniądza. Dania jest drogim krajem, a Kopenhaga drogim miastem, zwłaszcza dla osoby przy jezdnej. Jak się mieszka i pracuje w Danii, różnice w cenach nie są tak odczuwalne. Na początku jednak przeżyłem szok cenowy. Ale trud i przygoda były pociągające, dlatego nie zraziłem się początkowymi przeszkodami. Nie zmieniało to faktu, że dłu go walczyłem z myślą, co by było gdyby... Gdybym jednak został w Polsce i pojechał do Warszawy. Nie zapomnę rozmów na Skypie z przyjaciółmi z liceum. Słuchałem z uśmiechem i ze skrywaną zazdrością opowieści o świetnych imprezach, wspólnym odkrywaniu Warszawy. Zauważyłem też jakiś dystans między nami. Mieliśmy mniej wspólnych tematów do dyskusji, zupełnie inne studia, inne terminy egzaminów i styl życia. Na pierwszym roku nikt z moich znajomych w Polsce nie pracował, więc nawet nie miałem do końca jak się odnieść do ich życia studenckiego. Kiedy moi znajomi imprezowali w weekendy, ja musiałem iść do pracy lub wyspać się przed pracą. Czułem się z tym dziwnie i zazdrościłem im tego, że mają siebie, że zostali razem w Polsce. Mając niespełna dwadzieścia lat, siedząc w małym pokoju, z dala od rodziny i przyjaciół, czułem się w smutny i samotny. Wszyscy moi bliscy są w Polsce, czemu w ogóle zdecydowałem się na wyjazd? – myślałem wieczorami.
Zapiski: 1 lipca 2013 – Halo? Jesteś tam? – Cześć. Co słychać? – odpowiedziała do mnie po chwili z głośników komputera. – Widzę, że w końcu nauczyłaś się obsługiwać komputer – zadrwiłem. Już od dawna obiecywaliśmy sobie, że porozmawiamy przez internet, ale zawsze coś było nie tak z jej komputerem. – Tak, już powinno działać. Więc co to za pomysł z tą książką? – No właśnie chciałem o tym pogadać, zapytać cię o opinię. – Przedstawiłem jej krótko swój pomysł i czekałem na reakcję. – Hmm... OK, to może być ciekawe. Ale tak naprawdę wszystko zależy od tego, co ci ludzie powiedzą. Masz już kogoś z Anglii? – No właśnie jeszcze nie. Myślałem o kilku osobach, ale jeszcze z nikim się nie skontaktowałem w tej sprawie.
48
– Może Iwo? Pamiętasz go? Poznaliście się ostatnio w Warszawie. Robi doktorat w Anglii. – Masz rację, dobry pomysł. Myślisz, że się zgodzi? – Napiszę do niego i prześlę mu kontakt do ciebie. Wydaje mi się, że z chęcią ci pomoże. – Sięgnęła ręką gdzieś poza zasięgiem kamery i po chwili w jej dłoni po jawił się kubek herbaty. – Dobra, zaparzyła się. To teraz dawaj ploty, co tam słychać w Danii? Słyszałeś, że Marta wzięła ślub?
49
„Wrócilibyśmy, gdyby w Polsce czekała nas taka sama kariera jak tutaj”
50
Paweł: Gdzie obecnie mieszkasz i czym się zajmujesz? Iwo: Robię doktorat na Uniwersytecie w Cambridge w Wielkiej Brytanii i jestem tutaj już od dwóch lat. Co robiłeś, zanim trafiłeś do Cambridge?
Najpierw studia z biotechnologii na Uniwersytecie Warszawskim, trzy lata licen cjatu i rok magisterki. W trakcie studiów wyjechałem na praktyki zagraniczne. Jest sporo programów, które to umożliwiają. Wylądowałem w Cambridge i bardzo mi się tu spodobało, więc postanowiłem zaaplikować na doktorat. Udało mi się dostać, otrzymałem też stypendium, które pozwala mi się tutaj utrzymać. Dlaczego zdecydowałeś się najpierw na praktyki, a potem doktorat za granicą?
Doktorat można oczywiście robić w Polsce, ale jest kilka ważnych czynników, które wpłynęły na mój wybór. Po pierwsze naukowcy bardzo dużo podróżują i rzadko kiedy zdarza się, żeby naukowiec kończył studia, potem doktorat i staż podoktorski, a w końcu założył grupę naukową w tym samym miejscu. Nawet ci, którzy wracają do Polski, często i tak przynajmniej część swojej kariery, a nierzadko jest to duża część, spędzają za granicą, ponieważ jest spora przepaść między poziomem nauki w Polsce a na przykład w Niemczech, Wielkiej Brytanii lub w Stanach, gdzie nakłady na naukę są jeszcze wyższe. Tak więc z punktu widzenia kariery naukowej decyzja o wyjeździe za granicę to jest naprawdę dobry ruch. A dlaczego akurat Anglia?
Nie można powiedzieć, że Wielka Brytania jest dla naukowca lepszym miejscem niż inne kraje europejskie, bo instytucje porównywalne do tych, które są tutaj w Cam bridge, można spokojnie znaleźć we Francji, jak Instytut Curie w Paryżu czy różne ośrodki naukowe w Szwecji. Ale w Wielkiej Brytanii jest, po pierwsze, bardzo dużo uczelni, więc jeżeli ktoś chciałby zostać w tym samym kraju później, to ma całkiem spory wybór. Po drugie, do Anglii relatywnie łatwo jest się przeprowadzić ze względu na język. No i trzecia rzecz w moim wypadku jest taka, że w trakcie studiów miałem dziewczynę, więc chciałem wybrać kraj, do którego moglibyśmy wyjechać razem, tak żeby jej też w miarę łatwo było znaleźć tutaj pracę. Wspomniałeś o przepaści między poziomem nauki w Polsce a innych krajach i zasugerowałeś, że wynika to z różnicy nakładów finansowych na naukę. Czy w Polsce nie czułeś, że możesz się rozwinąć?
Ciężko mi mówić o konkretnych liczbach, ale jeśli chodzi o budżet na naukę, to za 51
granicą jest on co najmniej kilku-, a w niektórych przypadkach nawet kilkunastokrot nie większy niż w Polsce. Oczywiście to się zmienia i są wyjątki. Sam miałem duże szczęście pracować w laboratorium w Polskiej Akademii Nauk, które realizowało wiele projektów i prężnie się rozwijało. Przyjmowano tam mnóstwo ludzi i nie można było narzekać na finansowanie. Kilka innych grup badawczych w tym samym instytucie w PAN również dobrze sobie radziło. Jednak większość grup badawczych w Polsce ma bardzo ograniczone fundusze, a niestety biologia jest jedną z takich nauk, w których bardzo trudno jest prowadzić badania bez dużych nakładów finansowych. Inne kraje europejskie wykładają na to wszystko dużo większe pieniądze, a Stany Zjednoczone to już w ogóle... Tam są absurdalnie wielkie pieniądze. Oczywiście fundusze różnią się pomiędzy poszczególnymi instytucjami, ale podejrzewam, że najlepsze instytuty w Cambridge są porównywalne z tymi w Stanach. Co ci się podoba w Cambridge, w Anglii i w twoim nowym zagranicznym życiu?
Jeżeli chodzi o naukę i karierę zawodową, to różni się to ogromnie od tego, co jest w Polsce. Tutaj w Cambridge dużo lepiej uczą teorii. Kładzie się większy nacisk na poważne przemyślenie konkretnego problemu, a dopiero później podejmuje się działania. Natomiast w Polsce jest to często dużo bardziej chaotyczne. Co do samej Anglii... Anglicy, tak samo emigranci, którzy adaptują się do sposobu życia w Anglii, są bardzo pomocni, gościnni i mili. Polacy nie są aż tak uprzejmi, choć różnią się od Anglików tym, że starają się momentalnie sprawić, żebyś poczuł się jak w domu, kiedy do nich przychodzisz. Anglicy są dużo bardziej zdystansowani, ale jednak bardziej uprzejmi, a w dodatku nie mówią bezpośrednio tego, co myślą. To jest coś, co muszą zrozumieć obcokrajowcy. Trzeba się nauczyć odczytywać ich intencje. Na przykład jeżeli Anglik powie, że coś jest w miarę w porządku, najczęściej oznacza to, że dana rzecz jest dobra. Jeżeli powie, że coś jest OK, to może już oznaczać, że to coś nie za bardzo się mu podoba. Oni operują takim bardzo ostrożnym językiem. Cambridge jest specyficznym miejscem i podejrzewam, że bardzo różni się od reszty Wielkiej Brytanii, może z wyjątkiem Oksfordu. Tu jest mnóstwo emigrantów i tworzy się naprawdę wielokulturowa społeczność. Najwięcej jest chyba Niemców, potem Hiszpanów i Francuzów, o ile się nie mylę, ale Polaków też jest bardzo dużo. W Cambridge wszystkie te kultury się mieszają i dzięki temu żyje się tutaj bardzo przyjemnie. W jaki sposób – czy w ogóle – odczułeś różnicę między życiem w Polsce a życiem w Anglii?
Językowo nie było ciężko, angielski nie jest dużym problemem. Podejrzewam, że gdy bym się przeprowadził do Francji lub Niemiec, gdzie musiałbym się nauczyć języka, 52
to oczywiście byłoby to dużo bardziej problematyczne. Jednocześnie Anglicy są bar dzo pomocni, jeżeli chodzi o język; nawet gdy ktoś słabo mówi po angielsku, to oni nie robią sobie żartów z tej osoby i człowiek nigdy nie czuje się z tego powodu obco. Poza tym administracja w Anglii, zarówno na uczelni, jak i w instytucjach pań stwowych, jest zupełnie inaczej zorganizowana. W Polsce administracja jest bardziej chaotyczna, tutaj wszystko jest uporządkowane. To jest całkiem przyjemne, bo łat wiej jest poszczególne sprawy pozałatwiać, czy to w urzędach, czy w obrębie uniwer sytetu. Oczywiście są pewne rzeczy, które mogą sprawić kłopot. Mogłoby się wyda wać, że dostęp do bankowości jest sprawą banalną, że wystarczy paszport czy dowód osobisty i możesz zakładać konto w banku. Jednak jak się okazuje, w Anglii nie jest to takie proste, bo żeby założyć konto, trzeba podać adres. A żeby mieć adres, trzeba mieć jakiś rachunek, na przykład za telefon, który przychodzi na twoje nazwisko i świadczy o tym, że mieszkasz w Anglii. Więc są w Anglii specjalne oferty, w ramach których zakłada się płatne konta tylko za okazaniem paszportu, ale można też przy nieść list z uniwersytetu lub college’u, który jest dowodem na to, że jesteś studentem, masz dochód i miejsce zamieszkania. Tak więc są takie małe różnice, które potrafią sprawić trudność, zwłaszcza kiedy człowiek się ich zupełnie nie spodziewa, ale ogól nie nie są to rzeczy nie do przezwyciężenia. Czy doświadczyłeś jakiegoś zderzenia kulturowego?
Z Anglikami nie mam teraz aż tak dużo wspólnego, niżbym miał, gdybym żył w in nym mieście. W moim laboratorium, gdzie dzielimy jedno pomieszczenie między piętnaście czy osiemnaście osób, Anglików mamy dwóch. Anglicy wciąż stanowią większość w instytucie, ale to jest trochę ponad połowa, a wszyscy inni są z róż nych krajów. Wielu z tych Anglików pracuje po prostu w administracji. Natomiast wśród osób pracujących w laboratoriach, w tym studentów, te proporcje są bardzo wyrównane. Łatwo zauważyć, że Anglicy są bardzo poprawni politycznie. To może być trudne dla Polaków, bo my się w ogóle nie przejmujemy poprawnością polityczną. Tutaj trzeba dużo bardziej uważać na to, co się mówi na jakikolwiek temat. Zwłaszcza na tematy bardziej niepopularne i drażliwe, na przykład dotyczące mniejszości na rodowych. To nawet nie musi być nic bezpośrednio obraźliwego, ale opinie, które nie idą w parze z polityczną poprawnością, są bardzo szybko wychwytywane. Anglicy są też bardzo konserwatywni i nie lubią zmian. Niektórzy z nich mają na przykład taki nietypowy zwyczaj, że jeśli napada gdzieś śnieg, to go nie sprzątają. Bo jeżeli na padał, to tak ma być. Ludzie w Polsce oczywiście momentalnie biorą sprawy w swoje ręce i ten śnieg odgarniają. I tak jest z wieloma rzeczami. Tego nie widać na pierwszy 53
rzut oka, ale jednak Anglicy mają swój specyficzny sposób bycia. Tak samo jak mają te swoje słynne dwa krany w umywalkach, które są praktycznie wszędzie. I oni nie zmienią tych dwóch kranów, mimo że dla nich też jest to niewygodne. Ale tak zawsze było, tak jest i tak prawdopodobnie będzie zawsze. Uniwersytet w Cambridge jest dobrym przykładem, bo stanowi siedlisko anachronizmów. Jest tutaj na uniwersytecie system college’ów, których jest około trzydziestu, a najstarsze z nich miały swoje początki jeszcze w trzynastym wieku. Dlatego można tutaj doświadczyć bardzo silnej kultury uniwersyteckiej. Są rzeczy, które nie zmieniają się pomimo upływu czasu. Na przykład dwa lub trzy razy w tygo dniu odbywa się tak zwany obiad formalny, na który przychodzi się w pełnym ubio rze wyjściowym, czyli musi być garnitur i czarna toga. Najpierw do stołu siadają studenci. W momencie kiedy do sali wchodzą doktorzy i profesorowie, czyli college fellows, wszyscy muszą wstać. Następnie, jak profesorowie stoją już przy swoim spe cjalnym stole, high table, to odczytuje się modlitwę po łacinie. Potem wszyscy siadają i jedzą, a na koniec, kiedy profesorowie wstają od stołu, to znowu studenci muszą na stojąco poczekać, aż oni opuszczą salę. Jest to bardzo stara tradycja, jednak wciąż kultywowana. W Polsce też profesorowie chodzą w togach przy specjalnych oka zjach, jednak w Cambridge obecność starych tradycji jest bardzo wyraźna. Ale z tego, co słyszę, to twoje zderzenie z kulturą było minimalne.
Tak, jeżeli już, to były to właśnie drobnostki. Jedyne, na czym wielu obcokrajowców się łapie, to że Anglicy nie mówią wprost tego, co myślą. Są nawet żarty na ten temat i trzeba się do tego po prostu przyzwyczaić. Trzeba naprawdę nieźle sobie nagrabić, żeby Anglik powiedział ci wprost coś negatywnego. Zazwyczaj, jak już mówiłem, wszyscy posługują się eufemizmami i rzeczywiście wiele osób się na tym łapie. Bo łatwo sobie pomyśleć, że jak ktoś ci mówi, że coś jest OK, to jest to dobre. Natomiast w rzeczywistości to jest akceptowalne, a nie dobre. Są oczywiście Anglicy trochę bar dziej bezpośredni, ale większość z nich mówi właśnie w taki eufemistyczny sposób. Słyszałem historię o profesorze, który podszedł do jakiejś studentki i zapytał: „Czy uważasz, że nauka to jest dla ciebie najlepsza kariera?”, sugerując oczywiście, że może jednak zastanowiłaby się nad inną karierą. Ona jednak odpowiedziała: „Tak, to jest dokładnie to, co chciałabym robić”, zupełnie nie zdając sobie sprawy, do czego dążył profesor. I takie rzeczy się zdarzają. Im więcej czasu człowiek spędza z Anglikami, tym więcej takich zwrotów podłapuje i zaczyna dostrzegać niuanse. Moją przełożo ną jest akurat Włoszka, która jest bardzo bezpośrednia, ale podejrzewam, że gdy bym miał szefa Anglika, raz na jakiś czas mogłoby dojść między nami do różnych nieporozumień. 54
Jaki stereotyp Polaka funkcjonuje w Wielkiej Brytanii?
Na początku wydawało mi się, że jest tutaj stereotyp Polaka, który przyjeżdża do pra cy fizycznej, na zmywak albo zbierać maliny. W ten stereotyp związany ze zbieraniem malin wpisuje się zresztą znana historia, jaka wydarzyła się podczas otwarcia nowej siedziby laboratorium biologii molekularnej, MRC Laboratory of Molecular Biology, w którym brali udział królowa Elżbieta i książę Filip. Budynek tego laboratorium jest wielki i imponujący, zebrało się tam wtedy wielu naukowców, którzy witali królewską parę. Kiedy książę usłyszał, że wśród zgromadzonych jest Polak, zażartował sobie, pytając go, czy przyjechał zbierać maliny. Nie było to do końca dobrym żartem, ale akurat książę Filip jest znany z tego typu niepoprawnych odzywek. Mimo że Polacy byli z tego powodu trochę oburzeni, obrócono to wszystko w żart. Człowiek, do którego zwracał się książę, był doktorantem w MRC LMB, skąd wywodzi się chyba z dziesięciu noblistów, więc książę doskonale musiał wiedzieć, z czego sobie żartuje. Tak więc na pierwszy rzut oka wydawało mi się, że taki stereotyp jest tutaj roz powszechniony. Po rozmowach z niektórymi Anglikami zobaczyłem jednak, że oni mają do Polaków pewien sentyment. Polacy wcześniej nie napływali tak wielką hordą do Wielkiej Brytanii, odbywało się to raczej stopniowo. Dopiero stosunkowo niedaw no, po naszym wejściu do Unii Europejskiej, rozpoczęła się masowa emigracja. Mam wrażenie, że inne mniejszości w Anglii są bardziej lekceważone niż Polacy. Natomiast w samej nauce, czyli w mojej dziedzinie, Polacy są cenieni. Wielu Polaków bardzo ciężko pracuje, a jednocześnie są to osoby kreatywne, które radzą sobie z najróżniejszymi praktycznymi i technicznymi wyzwaniami, co często jest bardzo przydatne w laboratoriach, a sami Polacy są uważani za cwanych i łamiących zasady, ale niekoniecznie w negatywnym rozumieniu. Chodzi o umiejętność alterna tywnego rozwiązywania problemów, niepodążanie wytyczonymi ścieżkami, o to, że potrafimy być sprytni. Jeżeli człowiek jest sprytny, to szybko udaje mu się pokonać różne małe przeszkody, co pozwala zaoszczędzić sporo pieniędzy, bo na przykład nie trzeba kupować jakichś maszyn. Takie umiejętności rozwiązywania proble mów są bardzo cenione w nauce. Z tego, co widzę, to Polacy radzą sobie pod tym względem całkiem dobrze i nie wydaje mi się, żebyśmy byli lekceważeni ze względu na pochodzenie. Jednak mam wrażenie, że przez ten duży napływ Polaków do Wielkiej Brytanii trochę zaczęto nas kojarzyć z takimi mniejszymi pracami fizycznymi. To nie wy chodzi nam na dobre, niestety... Ale słyszałem bardzo fajny żart jednego z angielskich komików na temat Brytyjczyków, którzy narzekają, że Polacy przyjeżdżają i kradną im pracę: taki Polak przyjeżdża na Wyspy, nie zna języka, jest tu dopiero od wczoraj i w ciągu jednego dnia kradnie ci pracę. Dlaczego? Bo jesteś beznadziejny! 55
Wspomniałeś, że Anglicy mają pewien sentyment do Polaków. Mógłbyś wy jaśnić, na czym ten sentyment polega?
Wydaje mi się, że traktują nas z większą sympatią niż inne mniejszości. Nie za uważyłem tego na początku, ale muszę przyznać, że gdy się porozmawia na przy kład ze starszymi Anglikami, to oni uważają Polaków za nieco lepszą emigrację. Nie przepadają za to za emigrantami z Rumunii... Na temat emigrantów z Polski Anglicy raczej nie wypowiadają się negatywnie. Polscy emigranci dobrze integrują się ze społeczeństwem. Czyli jest jakaś różnica w postrzeganiu nowej emigracji i tej starszej?
Ciężko powiedzieć. Po otwarciu angielskiego rynku pracy dla nowych państw Unii zaobserwowano w Anglii wzrost przestępczości. Wydaje mi się, że jakieś negatywne opinie i zachowania wynikają po prostu z liczb. Nie wiem, czy to jest kwestia tego, że teraz emigrują inne grupy społeczne. Bardziej prawdopodobne wydaje mi się, że wzrost przestępczości i jakieś negatywne stereotypy to może być po prostu wynik tego, że przez Wielką Brytanię w krótkim czasie przewinęła się wielka liczba ludzi. W takich warunkach tworzą się enklawy, gdzie Polacy trzymają się razem, bo muszą sobie poradzić z trudną sytuacją, jaką jest przeprowadzka do nowego kraju. W Cam bridge jest dużo naukowców z Polski, sporo więcej niż na przykład w Oksfordzie. I z reguły trzymają się oni razem, a jednocześnie integrują się z innymi. To nie jest tak, że masz grupkę Polaków w instytucie, którzy jedzą lunch tylko we własnym gronie i tak dalej. Raczej trzymają się ze wszystkimi i nie ma takiego problemu, że separują się od innych. Jakich jeszcze Polaków poznałeś w Anglii oprócz naukowców?
Muszę przyznać, że ponieważ jestem w Cambridge, byli to głównie naukowcy. Ale zauważyłem też Polaków pracujących jako kelnerzy czy sprzedawcy w sklepach i to pewnie też jest spory odsetek tutejszej Polonii. Jednak z racji tego, że moje życie toczy się na uniwersytecie, to najwięcej Polaków poznałem właśnie tu i jest to pe wien przekrój, bo znam nie tylko doktorantów, ale też nieco młodszych studentów, którzy robią licencjaty w różnych dziedzinach. Mam na przykład koleżankę, która robi bardzo prestiżowy kierunek medyczny. Zaczęła medycynę w Polsce, a po roku przeniosła się do Cambridge. Mając takie porównanie, twierdzi, że studia w Polsce i w Anglii to są dwa zupełnie inne światy... W moim instytucie jest sporo Polaków w różnym wieku, praktycznie w każdej grupie badawczej jest przynajmniej jeden Polak. Jest tutaj taka szefowa grupy, Polka, która ma naprawdę duże sukcesy w swojej dziedzinie i masę doskonałych publikacji. 56
Zatrudnia całkiem sporo Polaków, więc zawsze się wszyscy śmieją, że to jest taka pol ska grupa, ale to wynika po części z tego, że dużo Polaków zajmowało się embriologią ssaków, a ona właśnie jest specjalistką w tej dziedzinie. Swoją drogą, to są bardzo mili, sympatyczni i pomocni ludzie. Wydaje mi się, że Cambridge jest wyjątkiem, jeżeli chodzi o ilość naukowców z Polski, bo jest nas tutaj rzeczywiście dużo. Jakie masz relacje z ludźmi z pracy? Czy patrzą na ciebie przez pryzmat tego, że jesteś z Polski?
Moje pochodzenie nigdy nie wpłynęło na relacje w pracy ani na moją karierę, nie czułem się odseparowany lub gorszy od innych. Stereotyp czy też opinia o Polakach jako o naukowych i nie tylko naukowych spryciarzach funkcjonuje, ale jak wspo mniałem, nie do końca w negatywny sposób. I wydaje mi się, że jest to stereotyp zasłużony, bo mam wrażenie, że inne nacje bardziej przestrzegają prawa niż Polacy, ale to już jest oczywiste, że z zaszłości historycznej my nie będziemy przestrzegać prawa. Przez tyle lat nie dało się w Polsce żyć zgodnie z prawem, dekady komunizmu zrobiły swoje. Ale nikt nie powiedziałby o Polakach, że są z tego powodu niemoralni. Powiedziałeś, że ze względu na masową emigrację Polaków zaczęły się tworzyć enklawy i ludzie pomagają innym odnaleźć się w nowym kraju. Jak wyglądała przeprowadzka do Anglii w twoim przypadku?
Jeżeli chodzi o samą przeprowadzkę, to wydaje mi się, że byłem w uprzywilejowanej sytuacji, ponieważ przyjechałem tutaj na studia, więc miałem zagwarantowany odpo wiedni dochód, bo stypendium, które dostałem na doktorat, było całkiem sensowne. Jednocześnie tym samym stypendium opłaca się uniwersytet, bo tutaj studiowanie nie jest za darmo i trzeba płacić uniwersytetowi za sam fakt, że się robi doktorat, co jest nieco absurdalne, biorąc pod uwagę, jak to jest w innych krajach. Ale ogól nie mówiąc, przyjechałem na gotowe. Nie znalazłem się nigdy w takiej sytuacji, że przyjeżdżam do obcego kraju, nie mam pracy, nie mam zielonego pojęcia, co robić. Od początku byłem finansowo zabezpieczony, mogłem sobie od razu znaleźć miejsce do mieszkania. Nawiązując do tego, że Polacy trzymają się razem i sobie pomagają, mam tutaj koleżankę, która jest z tego samego uniwersytetu co ja i która na początku bardzo mi pomogła. Gdy miałem jakieś pytania, to zawsze mogłem się do niej zwrócić, a gdy przeprowadzałem się z jednego miejsca do drugiego i przez tydzień byłem bez mieszkania, to mogłem się u niej zatrzymać. Teoretycznie mogłem o to samo poprosić moich znajomych, którzy byli Anglikami, Portugalczykami czy Niemcami, 57
ale relacje z nimi nie były na tyle bliskie, żebym mógł czuć się komfortowo, prosząc ich o przysługę. Więc pod tym względem z własnego doświadczenia wiem, że Polacy sobie pomagają. Z kolei moja dziewczyna mieszka teraz ze swoją ciotką, więc też jest w dogodnej sytuacji. Właśnie robi kurs, który da jej uprawnienia potrzebne do tego, żeby mogła pracować w Anglii jako prawnik. Ona jednak nie przyjechała na gotowy kontrakt, niedługo będzie musiała szukać dla siebie odpowiedniej pracy. Czy po tych dwóch latach w Cambridge czujesz, że się w jakiś sposób zmieniłeś?
Gdybyś zadał mi to pytanie za kilka lat, na pewno powiedziałbym: tak. Teraz powiem: wydaje mi się, że tak. Z pewnością wiele się zmieniło pod względem mojego roz woju naukowego. Zdobyłem mnóstwo umiejętności, których pewnie nie zdobyłbym w Polsce. Na przykład nigdy nie byłem zbyt dobry w pisaniu. Artykuły naukowe, raporty i tego typu rzeczy nie były moją mocną stroną. Tutaj kładzie się na to dużo większy nacisk, więc w tym zakresie podniosłem swoje umiejętności. Zmieniłem też swoje podejście do nauki i rozwiązywania problemów. Także pod tymi względami na pewno się zmieniłem i myślę, że są to pozytywne zmiany. Jeżeli chodzi o sam charakter, to na pewno nauczyłem się bardziej uważać na to, co mówię, o wiele bardziej niż w Polsce – to á propos politycznej poprawnoś ci, o której była mowa wcześniej. Człowiek staje się też bardziej tolerancyjny, żyjąc w Wielkiej Brytanii, a już na pewno żyjąc w Cambridge, gdzie na każdym kroku są reprezentanci wielu kultur i subkultur. Człowiek się zupełnie do tego przyzwyczaja i przestają go dziwić różnice. Wszystko staje się bardziej naturalne niż w Polsce, gdzie różne mniejszości są dość widoczne na tle innych, a subkultury są w jakiś sposób spychane na margines społeczeństwa. A jak z perspektywy swojego pobytu w Anglii oceniasz Polskę?
Jeżeli chodzi o naukę, bo to jest dla mnie najprostsze do opisania, to wydaje mi się, że system edukacji w Polsce powinien przejść poważne zmiany. Owszem, ma on swoje zalety, na przykład to, że opuszczamy szkołę z bardzo szeroką wiedzą w porównaniu do uczniów z Anglii. Tutaj bardzo wcześnie zaczyna się specjalizację i odrzuca się mnóstwo przedmiotów w momencie, gdy człowiek jest jeszcze nastolatkiem. Wydaje mi się, że zbyt wczesna specjalizacja nie pozwala ukształtować ogólnej wiedzy, która jest po prostu przydatna w życiu. Jednak z drugiej strony – i wielu ludzi na to narzeka – w polskim systemie eduka cji wtłacza się do głów bardzo dużo zbędnych informacji. Ma to tę zaletę, że ludzie 58
uczą się przyswajać wiedzę w szybki sposób, ale jednocześnie błyskawicznie zapo minają to, czego się nauczyli. Czyli zamiast podejść do nauki i danego zagadnie nia jak należy, prześlizgują się po nim, co nie do końca jest dobre. Szkoły wyższe wydają się zmierzać w dobrym kierunku i jest to kwestia, moim zdaniem, rotacji kadry. Stara kadra, która uczyła jeszcze za czasów PRL i która już się wypaliła, nie ma zapału, jednocześnie nie prowadzi zaawansowanych badań naukowych, po prostu w pewnym momencie odejdzie i uczelnie samoistnie będą dryfować w kierunku ośrodków zachodnich. Według mnie to się wyreguluje automatycznie. Oczywiście trzeba nadzorować ten proces, ale myślę, że polskie i zagraniczne uczelnie się do sie bie naturalnie zbliżą. W kwestii polskiej kultury, historii, jedzenia stałem się bardziej nostalgiczny. Człowiek najzwyczajniej w świecie przez sam fakt, że mieszkał w danym kraju przez dwadzieścia parę lat i potem przez długi czas nie przebywał w domu, idealizuje obraz Polski, tak samo jak robili to romantyczni poeci emigracyjni. Polska staje się idyllą. Ale jednocześnie dostrzega się wady, których nie widziało się wcześniej. Patrzy się między innymi nieprzychylnym okiem na to, co się dzieje na polskiej scenie politycz nej. Wtedy człowiekowi ręce opadają i zdaje sobie sprawę, że jest zupełnie bezsilny. To nie jest zbyt przyjemne uczucie. Doceniam też teraz to, że w Polsce jest dużo luźniejsze podejście do nieprzemyślanych wypowiedzi. Można czasami coś palnąć i nikt się nie oburzy, raczej zaśmieje się albo popatrzy kpiąco, podczas gdy tutaj może się zdarzyć, że ktoś zrobi wielką aferę przez jeden niefortunny komentarz. A styl życia? Czy widzisz różnicę między Wielką Brytanią a Polską?
Pierwsza rzecz, która się nasuwa, to jest jednak kwestia zamożności. Wielka Brytania jest o wiele bogatszym krajem niż Polska. Dużo większy nacisk kładzie się na roz rywki. Budżet ludzi na przyjemności jest sporo większy niż w Polsce. Ludzie częściej chodzą do restauracji, na koncerty i imprezy. Ale poza tym wydaje mi się, że styl życia jest porównywalny. W miarę jak Polska staje się coraz zamożniejsza, różnice maleją. Czy rozważasz powrót do Polski?
To jest trudne pytanie... Zależy, jak na to spojrzeć. Mój poprzedni szef, który robił doktorat w Polsce, wyjechał na swój staż podoktorski do Francji. Ten staż potoczył się oczywiście bardzo dobrze i on dostał grant z Europejskiej Organizacji Biologii Molekularnej. Jest to dofinansowanie, które przyznaje się młodym naukowcom wracającym do swojego kraju po to, żeby mogli w nim założyć grupę badawczą. I jest to całkiem korzystna oferta, bo przy odrobinie szczęścia można założyć grupę w Polsce i jeżeli uda się na samym początku wydać kilka publikacji, zrobić sensowną 59
naukę, to potem można spokojnie starać się o inne europejskie granty. Z tym że pol skie granty są relatywnie niewielkie, więc szansa na dobrą karierę w Polsce jest zawsze dużo mniejsza niż w Wielkiej Brytanii czy w Niemczech. Oczywiście przyjemnie byłoby wrócić do Polski i mieszkać w tym kraju, jednak z punktu widzenia kariery jest to trudne i bardziej ryzykowne. A w moim przypadku dochodzi jeszcze to, że wyprowadziłem się razem z dziewczyną, która chce zostać angielskim prawnikiem, więc ten powrót byłby dla nas jeszcze bardziej problematyczny, bo ona musiałaby znów przekwalifikować się na polskie prawo. Tak więc nie wydaje mi się, żebyśmy wrócili na stałe do Polski w najbliższym czasie. Czyli decyzja o zostaniu w Anglii jest uwarunkowana głównie perspektywami rozwoju zawodowego?
Tak. Wrócilibyśmy, gdyby w Polsce czekała nas taka sama kariera jak tutaj. Jakie masz teraz plany? Czy jest coś, co chciałbyś zmienić?
Do końca doktoratu mam jeszcze dwa lata i to nie jest najlepszy moment, żeby coś zmieniać. Muszę najpierw skończyć to, co zacząłem. Za rok zacznę myśleć nad kolejnym krokiem, czyli prawdopodobnie stażem podoktorskim w jakimś in stytucie w Anglii. Ale to dopiero za rok, jak już będę wiedział, czego mogę oczekiwać po moim doktoracie, bo chcę zacząć rozmowy z potencjalnymi instytutami wtedy, gdy będę w stanie powiedzieć, kiedy skończę, czy będzie z tego jakaś ciekawa publi kacja i tak dalej. Teraz jeszcze nie jestem na rozstaju dróg.
60
Zapiski: 9 lipca 2013 Szliśmy promenadą w stronę lotniska. Co jakiś czas mijaliśmy pojedynczych prze chodniów lub biegaczy. Dobrze, że był już wieczór i nie trzeba było się przeciskać przez tłum ludzi. Uwielbiam lipcowe wieczory i noce w Kopenhadze. Niebo nigdy nie jest czarne, zawsze gdzieś na horyzoncie widać poświatę następnego poranka. Byliśmy we dwóch, Thomas i ja. Thomas też był przyjezdny, pochodził z Brazylii. Poznaliśmy się cztery lata temu na zajęciach taekwondo. – O czym tak myślisz? – zapytał, siadając na murku. – Czasami mam wrażenie, że nie ma mowy, żebym znalazł dziewczynę, dopóki będę mieszkał za granicą. Kiepski temat do rozmowy z tobą, ale to mi teraz chodzi po głowie. – Czemu kiepski temat dla mnie? – Bo wątpię, żebyś mógł się do tego odnieść. Swoją narzeczoną spotkałeś przecież chwilę po przyjeździe do Danii. Ona jest Brazylijką i poznaliście się, bo mieszkaliście w tym samym mieszkaniu, które zapewniła wam firma. Nigdy nie byłeś w związku z osobą innej narodowości. – A co to ma do rzeczy? Jest przecież pełno par międzynarodowych. – Masz rację, ale wydaje mi się, że gdy jesteś z kimś z innego kraju, zawsze jest między wami bariera kulturowa i językowa. – Myślę, że przesadzasz. Miałeś przecież dziewczyny w Danii i żadna nie była Polką. – No właśnie – usiadłem obok niego – miałem. Chciałbym założyć kiedyś międzynarodową rodzinę. Chciałbym, żeby moje dzieci już od małego mówiły w dwóch lub trzech językach i wychowywały się w międzynarodowym środowisku. Ale czasem tak sobie myślę, że najsilniejsze związki buduje się z osobą z tego samego kraju. Wydaje mi się, że zawsze będę się czuł trochę obcy wśród ludzi, a zwłaszcza budując nowy związek z osobą z innego kraju. – Marudzisz. Po prostu nie trafiłeś na odpowiednią osobę. Przecież sam znasz szczęśliwe związki ludzi z różnych krajów. – Może masz rację – odparłem. – To pewnie tak samo jak z szukaniem pracy i nowych przyjaciół: kwestia czasu i odrobiny szczęścia.
Szczęściu trzeba pomóc Wraz z upływem czasu moje życie w Danii ulegało zmianie. Zmianie na lepsze. Po ciężkich pierwszych miesiącach zacząłem się przyzwyczajać do nowego otoczenia. Przestałem myśleć o Kopenhadze jak o obcym miejscu, patrzyłem na miasto z innej 61
perspektywy. Ulice wydawały mi się coraz bardziej znajome, ludzie bardziej otwar ci, a nauka łatwiejsza i przyjemniejsza. Przeprowadziłem się do innego mieszkania, które dzieliłem z chłopakiem z Aarhus. Wreszcie miałem z kim pogadać, a ponieważ on również był muzykiem, wieczorami dużo rozmawialiśmy o muzyce. Udało mi się też znaleźć zespół rockowy i po raz pierwszy od czasu, gdy wyjechałem z Polski, mogłem grać z ludźmi i znów czułem się spełniony muzycznie. Kilka pierwszych eg zaminów oznaczało również sporo nowych znajomości, bo uczyliśmy się w grupach. Wszystko razem sprawiło, że w końcu zaczynałem czuć się dobrze ze swoją decyzją o wyjeździe. Więcej wychodziłem z domu, częściej się uśmiechałem, dostawałem coraz lepsze oceny... Po prostu zacząłem żyć. Nie byłem jednak zadowolony ze wszystkiego. Do szczęścia brakowało mi nowej pracy. Zbrzydł mi już zapach oleju po frytkach i wiedziałem, że moje dni, a raczej noce w McDonaldzie są policzone. Zacząłem szukać pracy związanej z kierunkiem moich studiów. Po przejrzeniu kilkudziesięciu ogłoszeń stwierdziłem, że jestem na przegranej pozycji. Nie mówiłem przecież po duńsku, co dyskwalifikowało mnie na starcie. Mój profil przedstawiał się następująco: – wiek: 19 lat, – doświadczenie: branża gastronomiczna, – status: student, – języki: polski, angielski, – narodowość: Polak. Idealny kandydat na kierowcę lub robotnika. Postanowiłem jednak spróbować. Zadzwoniłem do jednej z firm z nadzieją, że może znajdą się tam jakieś miejsca dla studentów w dziale logistyki, sprzedaży lub rozwoju biznesu. Przedstawiłem się, powiedziałem, że jestem studentem pierwszego roku na CBS i zapytałem, czy mają może jakieś stanowisko dla osoby, która uczy się w szkole biznesowej i zna rynek polski. Po chwili ciszy pani spytała niepewnym głosem: – Czyli jesteś z Polski? – Tak. Jestem studentem. – Aha... A jesteś rzeźnikiem? – Usłyszałem. Nie wiedziałem, jak zareagować. – Dlaczego miałbym być rzeźnikiem? – zapytałem w końcu zdziwiony i lekko rozbawiony. – Jesteś z Polski... Zatrudniamy wielu polskich rzeźników, innej pracy nie mamy. Niestety musiałem podziękować za tę kuszącą ofertę i liczyć na to, że Polacy mieszkający w Danii nadają się jednak nie tylko do zarzynania zwierząt. Zacząłem myśleć nad tym, jak samemu rozdać karty w taki sposób, by najwięk sze niedoskonałości obrócić na swoją korzyść. Chciałem przedstawić mój nie 62
korzystny z pozoru profil tak, bym z punktu widzenia pracodawcy wyglądał jak długonoga blondynka o wielkich oczach. Przestałem się wstydzić tego, że nie mam wielkiego doświadczenia, i zacząłem prezentować siebie jako interesującą, utalentowaną, młodą osobę. Umiejętności nabyte w czasie, gdy pracowałem jako kelner czy też w kuchni, były przecież nadal aktualne. Czas spędzony w restau racji nie poszedł na marne. Śmiało wpisałem do swojego CV dobrą organizację pracy, umiejętność pracy w grupie, działania w stresie, łatwość nawiązywania kontaktu z klientem. Rywalizacja o duńskojęzyczne stanowiska mijała się z celem. Postanowiłem zro bić atut z tego, że mieszkam w Kopenhadze i mówię po polsku. Pomyślałem, że musi istnieć dużo firm, które działają zarówno na rynku duńskim, jak i polskim. Skontaktowałem się z Ambasadą RP w Danii i zapytałem o listę firm współ pracujących z Polską. O dziwo taka lista faktycznie istniała i przesłano mi ją jeszcze tego samego dnia. Zacząłem przeglądać strony internetowe wskazanych tam firm, do niektórych zadzwoniłem, bezpośrednio do działów rekrutacji, i zapytałem o wolne miejsca. Niestety żaden z tych telefonów nic mi nie dał, nigdzie nie było wakatów ani nawet programów stażowych. Mailowo wysłałem może około dwudziestu aplikacji w ciągu tygodnia. Niedużo, ale składałem pa piery do firm na stanowiska, na których przydatne mogłyby się okazać moje pochodzenie i znajomość polskiego. Wysłałem nawet trzy aplikacje na róż ne stanowiska do jednego z banków, czego wcześniej w ogóle nie brałem pod uwagę. Bankowość zawsze kojarzyła mi się z obrzydliwą nudą i ze snobizmem. Znalazłem jednak kilka ciekawych ogłoszeń, więc postanowiłem spróbować. Po tygodniowych poszukiwaniach zrobiłem sobie przerwę w szukaniu pracy i skupiłem się na egzaminach. Tuż przed Wielkanocą zadzwonił telefon. – Cześć, Paweł, tu Ulrik z banku Nordea. Aplikowałeś do nas na stanowisko studenckie. Masz chwilkę? – zapytał głos w słuchawce. O cholera. Nie pamiętam, co to było za stanowisko... Czy ja w ogóle składałem tam papiery? – próbowałem przypomnieć sobie, jaka to mogła być praca. Nie wy padało pytać. – Cześć. Tak, oczywiście, mogę rozmawiać. – Przełknąłem szybko kanapkę i wy biegłem z budynku uczelni. – Super. Chcemy zaprosić cię na rozmowę kwalifikacyjną. Pasuje ci w przyszłym tygodniu? Kurwa...! Przecież za dwa dni jadę do Polski i wracam dopiero po świętach... To prawie za dwa tygodnie! 63
– Hmm... Niestety nie mogę. Jadę do domu na święta i będę dopiero za dwa tygodnie. Czy istnieje możliwość spotkania się po moim powrocie? – Starałem się brzmieć cool, jak osoba, która jest zapracowana i szanuje sobie swój czas. Tak, jasne. Będą czekać na mnie, mając dziesiątki osób na jedno miejsce... – Oh... Szkoda. Wielka szkoda... Poczekaj chwilkę. – W słuchawce zapadła ci sza. Po chwili znów usłyszałem głos: – Wiesz co, zróbmy tak. Przeprowadzimy rozmowy z pozostałymi kandydatami i spotkamy się z tobą, jak wrócisz. Pasuje ci takie rozwiązanie? Pasuje?! Fantastycznie!!! Dlaczego mają w ogóle na mnie czekać? – nie mogłem uwierzyć w zaproponowane rozwiązanie. – Oczywiście – powiedziałem w najbardziej wyluzowany sposób, na jaki tylko mogłem się zdobyć. – To do zobaczenia za dwa tygodnie? – Do zobaczenia. Prześlę ci e-mail ze szczegółami. Cisza w słuchawce, tym razem na dobre. Czułem, że złapałem Pana Boga za nogi, a to przecież tylko rozmowa o pracę. Pierwsza w życiu prawdziwa rozmowa o pracę. Byle tego nie spartaczyć – myślałem, wracając na wykład. Okazało się, że czekali na mnie nie bez powodu. Wszystko stało się jasne pod czas spotkania rekrutacyjnego. Ubiegałem się o posadę w dziale odpowiedzialnym za rozwój biznesu w krajach bałtyckich, Polsce i Rosji. Byłem jedynym Polakiem spośród ponad trzydziestu kandydatów. Dostałem tę pracę. Jak dowiedziałem się pół roku później, podczas firmowej kolacji wigilijnej, jednym z czynników, które zadecydowały o tym, że przyjęto akurat mnie, było to, że jestem z Polski. Jednak świąteczne spotkanie z kolegami z pracy zapadło mi w pamięć nie przez półoficjal ne rozmowy przy barze do późnych godzin, lecz przez podejmowane przez moich duńskich kolegów uporczywe próby sprawdzenia, który schnapps najbardziej mi smakuje i ile jestem w stanie go wypić. Po roku w Danii miałem nie tylko nowych przyjaciół, zespół muzyczny, za liczone egzaminy, ale również pracę, w której mogłem się rozwijać. Poczułem, że nabieram wiatru w żagle i zacząłem zupełnie inaczej patrzeć w przyszłość. Perspektywa powrotu do Polski stawała się odległa, a Kopenhaga wydawała się coraz piękniejsza, coraz bardziej moja. Pomimo zmian na lepsze tak naprawdę komfortowo poczułem się w Danii do piero na trzecim roku studiów. Nabrałem pewności siebie, stałem się świadomy swoich atutów, wydoroślałem. Kiedy kończyłem licencjat, miałem już dwa lata przepracowane w banku, co było sporym doświadczeniem jak na osobę w tym wieku. Praca okazała się mniej snobistyczna i nudna, niż to sobie wyobrażałem, choć wiedziałem, że to nie jest miejsce dla mnie. Byłem jednak zadowolony, że 64
zdobywałem wiedzę na temat rozwoju biznesu, strategii, tworzenia raportów, organizowania konferencji oraz zarządzania projektami. Coraz lepiej szło mi też na studiach, na dyplomie miałem ocenę celującą. Nowe doświadczenia i małe suk cesy sprawiały, że czułem się dobrze. Rozwijałem się i potrafiłem robić rzeczy, o których wcześniej nie miałem pojęcia. Mogłem sobie pozwolić na wygodniejsze i ciekawsze życie, wychodziłem do kina, do opery czy na koncerty. Zacząłem też mówić po duńsku. Gdy szedłem na studia magisterskie, żyłem więc całkiem inaczej niż na począt ku mojej przygody w Danii i coraz bardziej tak, jak większość moich duńskich rówieśników. Cieszyłem się z tego, co miałem, jednak im więcej czasu mijało, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że muszę zmienić pracę. Po trzech la tach praca zaczęła mnie nudzić i męczyć. Miałem powoli dosyć tych samych roz mów, spotkań, z których nic nie wynikało, oraz poczucia, że moja praca nie ma większego wpływu na cokolwiek. Na drugim roku studiów magisterskich problem rozwiązał się sam – departament, w którym pracowałem jako student na pół etatu, zlikwidowano. Mój ówczesny przełożony został szefem nowego działu zajmującego się tworzeniem strategicznego partnerstwa między bankiem a firmami ubezpie czeniowymi i zaoferował mi etat w nowym zespole. Ostatnie osiem miesięcy stu diów, czyli końcowe egzaminy i pisanie pracy magisterskiej, to był okres, w którym po raz pierwszy pracowałem na cały etat.
Zapiski: 12 lipca 2013 – Mam nadzieję, że lubisz łososia? – zapytał i zniknął w kuchni. – Jasne, że tak. Ktoś jeszcze dzisiaj przychodzi? – Ściągnąłem buty i dołączyłem do niego. Nakładał właśnie na talerze rybę z warzywami. – Wpadnie mój kumpel z pracy, Enrique. Chyba poznałeś go na wakacyjnym grillu u mnie w firmie, jeśli dobrze pamiętam. Dawno nie widziałem się z Krzyśkiem. Tamtego dnia postanowiliśmy, że spot kamy się na obiad, a potem pójdziemy na jakąś imprezę w centrum miasta. Gdy godzinę po mnie zjawił się Enrique, na stole miejsce talerzy zajęły kieliszki i butelka białego wina. Enrique pochodził z Kolumbii i nie trzeba było długo czekać, aż roz mowa zejdzie na tematy związane z życiem na emigracji. – Czyli obaj przyjechaliście do Danii na studia? – zainteresował się Enrique. – Fajnie. U mnie wyglądało to trochę inaczej. – To znaczy? – spytałem, dolewając mu wina. 65
– Dziewczyna. Była Dunką i przyjechałem tu dla niej. Już nie jesteśmy razem, ale zdążyłem znaleźć tu pracę i polubić to miejsce, więc zostałem. Właśnie mijają trzy lata, odkąd przeprowadziłem się z Bogoty do Kopenhagi. Czym się zajmujesz? – Paweł pisze książkę, może cię ten temat zainteresować – odpowiedział za mnie Krzysiek. – Serio? O czym? – Chcę przedstawić młodą polską emigrację, opowiedzieć o tym, jak to jest być Polakiem za granicą. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale są kraje, w których Polacy mają nie do końca dobrą opinię. – Podobnie jest ze mną – odpowiedział Enrique. – Gdy mówię ludziom, że po chodzę z Kolumbii, to śmieją się, że handluję narkotykami. A ja się wtedy śmieję z nich, bo wiem, że jestem prawdopodobnie jedynym Kolumbijczykiem, jakiego widzieli w Danii, więc ich „żart” nie ma najmniejszego sensu, opierają swoje wy obrażenie na jakimś pojedynczym artykule z prasy o kolumbijskich handlarzach narkotykami. – Zaśmiał się serdecznie i uniósł kieliszek. – To co, chłopaki, za stereotypy? – Za stereotypy – odpowiedzieliśmy razem. Dopiliśmy wino i zaczęliśmy się zbierać do wyjścia. – Wiesz co, Enrique? – zagadnąłem jeszcze. – Słucham? – Trochę ci zazdroszczę. Ty wiesz, że ludzie nie mają pojęcia na temat Kolumbijczyków mieszkających w Europie. Myślę, że z tego powodu często jesteś postrzegany dość egzotycznie, jako interesująca osoba z drugiego końca świata. W gruncie rzeczy masz czystą kartę. – Usiadłem na schodach, żeby zasznuro wać trampki. – My z Krzyśkiem mamy trochę inaczej. To, jak ludzie postrzegają Polaków, nie jest kwestią jednego artykułu w prasie. To wynik rzeczywistej stycz ności z Polakami. Sami taki stereotyp sobie wykreowaliśmy. Na chwilę zapadła cisza, którą przerwał Krzysiek: – To minie – powiedział. – Więcej ludzi jeździ na studia za granicę, pensje się powoli wyrównują. Ludzie tacy jak ty, ja i nasi znajomi z Polski zmieniają ten obraz i to się liczy. Z tego, co wiem, podobna sytuacja jest w Niemczech, tam też te negatywne stereotypy dość mocno się trzymają. Ale coraz więcej ludzi studiuje w Berlinie i przełamuje takie myślenie o Polakach. – Może masz rację. Muszę porozmawiać z Natalią. Po sześciu latach na uczelni w Niemczech powinna mieć coś ciekawego do powiedzenia na ten temat.
66
– Dobra, chłopaki, koniec tych dywagacji. Idziemy do pubu, a potem na im prezę i będziemy się dobrze bawić. Stawiam pierwszą kolejkę!
67
„Ciekawość nowych miejsc wygrywa z chęcią powrotu do Polski”
68
Paweł: Gdzie mieszkasz i czym się zajmujesz? Natalia: Od prawie siedmiu lat mieszkam w Berlinie. Studiowałam Business Admini stration na Uniwersytecie Humboldta, w trakcie nauki podjęłam pracę w jednym z kon cernów biofarmaceutycznych. Zaczęłam tam pracę na pełen etat, najpierw z kontraktem na rok, potem zaproponowano mi umowę na czas nieokreślony. Mówiąc w skrócie, jes tem odpowiedzialna za standaryzację i doskonalenie procesów w różnych projektach. Czy wciąż studiujesz?
Przez pierwsze trzy lata w Berlinie robiłam licencjat na Humboldcie. Po obronie miałam w planach zdobyć doświadczenie zawodowe przez rok, a następnie wrócić na stu dia magisterskie. Sprawy potoczyły się jednak inaczej. Pomimo stałego zatrudnie nia postanowiłam podjąć studia magisterskie na kierunku Industrial and Network Economics na Uniwersytecie Technicznym w Berlinie. Obecnie kończę już studia i piszę pracę magisterską. Studiowałam dziennie, jednak w trochę inny sposób niż pozostali. Zazwyczaj podchodziłam do egzaminów bez brania udziału w wykładach i ćwiczeniach, chodziłam tylko na ćwiczenia z przedmiotów obowiązkowych lub na te zajęcia, które odbywały się w godzinach wieczornych. A co robiłaś przed wyjazdem do Berlina?
Mieszkałam w Koszalinie, najpierw chodziłam tam do szkoły muzycznej, później do gimnazjum do klasy językowej, a następnie do liceum, gdzie wybrałam profil humanistyczno-prawny. Jak to się stało w takim razie, że wylądowałaśw Berlinie na kierunku tak odleg łym od profilu twojej klasy w liceum?
No tak, trochę zmieniłam plany po drodze. Zdawałam maturę z historii, ale jednak bar dziej zależało mi na studiach zagranicznych. Dostałam się na studia prawnicze w Polsce oraz ekonomiczne w Niemczech. Po prostu w pewnym momencie zdałam sobie spra wę, że nie mam ochoty na kierunek studiów, który za bardzo związałby mnie z jednym krajem. Wydawało mi się, że polskiemu prawnikowi za granicą będzie o wiele trudniej znaleźć pracę. Dlatego postanowiłam pójść na takie studia, które po pierwsze dadzą mi później możliwość podróżowania, a po drugie nie przeszkodzą ani w ewentualnym powrocie do Polski, ani pozostaniu w Niemczech. Dlatego zdecydowałam, że eko nomia, a właściwie studia menedżerskie, to na tyle szerokie zagadnienie, że w później szym okresie będę mogła pracować w różnych miejscach i dowolnie zmieniać miejsce zamieszkania. Oczywiście bardzo lubię wracać do Polski, jednak bardzo cenię sobie możliwość bycia mobilną. 69
A dlaczego Berlin? Czym się kierowałaś przy tym wyborze?
Rok przed maturą spędziłam miesiąc w Berlinie na kursie językowym i odniosłam wra żenie, że miasto jest bardzo otwarte, międzynarodowe i mieszają się w nim różne kultury i słyszy się wiele języków. Dzięki temu nawet jako osoba przyjezdna nie czujesz się wyobcowany. Na przykład w południowych Niemczech jest już zupeł nie inaczej, widać, kto jest zza granicy. Tutaj nie ma to znaczenia, wręcz ciężko jest znaleźć rodowitego Berlińczyka, skupiają się tu ludzie z całych Niemiec i z całego świata. Berlin nie jest też taki sztywny, jak to się zdarza w południowych Niemczech, i ma to do siebie, że jest miejscem ludzi młodych, imprezowym. Dodatkowo bliskość Polski i mojego rodzinnego Koszalina była dla mnie ważna. Poza tym jest to miasto w centrum Europy, z dobrymi połączeniami samolotowymi. Kierowałam się też perspek tywami rozwoju zawodowego po studiach i oczywiście renomą uczelni, a Humboldt jest jednym z najlepszych uniwersytetów w Niemczech. Czy pomimo tej różnorodności kulturowej i narodowościowej Berlina miałaś jakieś trudności z aklimatyzacją po przeprowadzce do Niemiec? Jak czułaś się tam jako Polka?
To było tak dawno temu... Ale pamiętam, że początek był dość łatwy. Może dlatego, że na uniwersytecie na moim kierunku było sześciu Polaków, więc ten kontakt z językiem i z ludźmi był cały czas dobry. W pierwszym okresie studiów przyjeżdżałam też regular nie do Polski. Jednak wydaje mi się, że zawsze odczuwa się zmianę miejsca, tylko dzięki temu, że Berlin jest tak międzynarodowy, po prostu łatwiej mi było przystosować się do zmian. Wszyscy ludzie, których poznawałam, pochodzili z różnych miejsc Europy i świata. Praktycznie każdy przyjechał sam, więc ludzie byli otwarci na nowe znajomo ści. Dużo wychodziliśmy w grupie i łatwo nam było złapać kontakt. Chociaż pamiętam, że na początku tęskniłam za Polską, bo wszyscy moi znajomi, a przynajmniej znaczna większość, byli w Warszawie. Tylko dwie osoby z mojej klasy w liceum zdecydowały się na studiowanie za granicą. Gdy ci, co zostali, opowiadali przez telefon, co u nich, to zazdrościłam im, że wszyscy są w jednym mieście i trzymają się razem. Na szczęś cie wciąż mam dobry kontakt z wieloma dawnymi znajomymi, nawet po tylu latach. A niektóre ze znajomości zawartych w Berlinie w tym pierwszym okresie przerodziły się w przyjaźnie, które trwają do dzisiaj. Dlatego wydaje mi się, że okres przystosowy wania się do nowego miejsca nie był w moim przypadku taki trudny. Pamiętasz jakieś konkretne sytuacje, w których odczułaś, że to jest coś nowego, coś, czego musisz się nauczyć i czego nie doświadczyłaś w Polsce?
Na pewno tutaj trzeba być bardziej otwartym. Koszalin jest małym miastem w po 70
równaniu do Berlina i takie zderzenie z wieloma różnymi kulturami jest wielkim wy zwaniem. Tego po prostu nie ma w małych miastach w Polsce, a funkcjonowanie w takim wymieszanym społeczeństwie wygląda zupełnie inaczej. Osoby pochodzące z różnych krajów mają inne obyczaje i przyzwyczajenia, więc trzeba się nauczyć być bardziej tolerancyjnym. I wszystkim udaje się tego nauczyć? A może spotkałaś się z przejawami nietolerancji ze strony innych, z jakąś dyskryminacją ze względu na twoje pochodzenie?
Moje pochodzenie było problemem, kiedy szukałam mieszkania do wynajęcia. Nie mogłam go znaleźć przez półtora roku. Byłam już wtedy zatrudniona przez prawie dwa lata w renomowanej firmie na czas nieokreślony, miałam dobre zarobki i mimo wszystko przez bardzo długi czas nie udawało mi się wynająć żadnego lokum. Przy czym w Berlinie to jest ważne, gdzie się pracuje i jakie się ma dochody, jeśli się szuka mieszkania, zawsze jest to dokładnie sprawdzane. Z rozmów często wynikało, że moimi konkurentami byli bezrobotni na zasiłku, osoby wolnych zawodów bez regularnych przychodów albo takie, które zamierzały się wprowadzić wraz z wielkimi ro dzinami... Dlatego nie rozumiałam, dlaczego ja byłam odrzucana, a przyjmowano osoby, które miały gorsze papiery, ale były Niemcami. Zdarzało się nawet, że nie mogłam dostać mieszkania w gorszych dzielnicach. Nie wiem, czy to była kwestia polskiego nazwiska, tego do dziś nie rozumiem do końca. A jak wygląda sytuacja w pracy?
W pracy mam bardzo dobre relacje z innymi. Wynika to z tego, że firma, w której pracuję, jest amerykańskim koncernem i moje środowisko pracy jest międzynarodowe. Zostałam też bardzo dobrze przyjęta przez kolegów pracujących na miejscu w Niem czech. Co ciekawe, cztery lata temu, gdy ubiegałam się o staż, szukałam go zarów no w Polsce, jak i w Niemczech. W Polsce, pomimo że znam angielski, niemiecki i francuski, nie dostałam żadnych propozycji. To mnie trochę zaskoczyło, że było mi łatwiej znaleźć staż w Berlinie niż w Polsce. Zwłaszcza że tu jest duża konkurencja wynikająca z dużej liczby uczelni, a więc i osób, które co rok kończą studia i wchodzą na rynek pracy. Teraz, jak wspomniałam, pracuję z ludźmi z całego świata w różnych strefach czaso wych. Środowisko pracy jest dynamiczne, a nasz team jest wirtualny, ponieważ pracu jemy w różnych podzespołach, obejmujących takie kraje jak na przykład USA, Brazylia, Anglia, Hiszpania, Japonia czy Australia. Ci wszyscy ludzie są wykształceni, mają duże doświadczenie zawodowe, są kulturalni, więc w pracy nigdy nie miałam żad nych przykrości ze względu na moje pochodzenie. Może te doświadczenia byłyby 71
inne, gdybym pracowała dla jakiejś niewielkiej firmy niemieckiej skoncentrowanej na usługach tylko dla Niemiec. U nas używa się wyłącznie angielskiego jako języka komunikacji. Z ludźmi, z którymi pracuję na co dzień, po raz pierwszy spotkałam się osobiście w Nowym Jorku, dopiero po roku pracy razem. A co ze słynnym stereotypem Polaka złodzieja samochodów? Jak się czułaś z myślą, że jednak nie wpisujesz się w ten obiegowy, uproszczony obraz naszych rodaków?
W Niemczech nadal funkcjonuje stereotyp, że Polacy kradną samochody, ale nigdy w żadnej sytuacji nie odczułam tego w pracy. Ten stereotyp panuje obecnie raczej w mieście. A czy mi przeszkadza? Na pewno na początku próbowałam udowodnić, że jestem lepsza niż ten stereotypowy Polak. Znam język, przyjechałam na renomo waną uczelnię, dostałam dobrą pracę i mam dobre perspektywy. Chciałam zawalczyć i pokazać, że zasłużyłam sobie, żeby tu być, żeby pracować. Mam też kompleks języka – nieważne, jak długo się uczę i z jaką płynnością mówię po niemiecku, zawsze wydaje mi się, że nie umiem go wystarczająco dobrze. Gdy rozmawiam prywatnie z Niemcami, to mam takie wrażenie, że muszę udowodnić, że zasłużyłam na to, co mam, i że potrafię mówić w ich języku. My, Polacy, sami sobie strzelamy w stopę tak naprawdę. Stereotypy nie biorą się prze cież znikąd. W Berlinie jest dużo Polaków, którzy przyjeżdżają się dorobić i wracają do kraju, są nawet tacy, co pracują w Berlinie, a noc spędzają w domu w Polsce. I sami często potwierdzają stereotypy. Zdarzało mi się jechać S-Bahnem i widzieć, jak piją o dziewiątej rano, przeklinają, zachowują się gburowato, obrażają innych pasa żerów... Czułam się czasami zawstydzona. To nie jest dobry obraz, zwłaszcza w mie ście i kraju, gdzie już i tak ludzie mają raczej negatywne nastawienie do emigrantów i lubią sypać dowcipami w stylu: „Twoje auto znajdziemy w Polsce”. Chociaż muszę przyznać, że to akurat się nie zdarza często, raczej gdzieś na imprezach studenckich i na zasadzie żartu. Wydaje mi się, że gdy się wejdzie w środowiska, gdzie pracuje dużo Polaków, to słyszy się raczej, że Polacy pracują solidnie i ciężko, że przyjeżdżają do Niemiec za pieniędzmi dla rodziny. To jest takie zderzenie dwóch opinii, że jak już pracujemy, to dobrze i solidnie, a z drugiej strony, że jesteśmy zaczepnymi im prezowiczami, złodziejami samochodów i dużo pijemy. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy więcej jest pozytywnych, czy negatywnych opinii. Wspomniałaś, że miałaś u siebie na studiach sześciu Polaków. Według mnie to jest dużo.
Tak, jest bardzo dużo Polaków studiujących w Niemczech. Miałam w grupie sto 72
pięćdziesiąt osób, z czego sześć z Polski. To byli ludzie, którzy mieli podobne histo rie do mojej. Ci Polacy, których poznałam na studiach, szukali tego samego co ja, czyli kariery, międzynarodowego środowiska, byli nastawieni na naukę języków. Jest sporo naprawdę wybitnych osób pracujących choćby jako audytorzy w wielkiej czwórce i robiących wspaniałą karierę. Mam też dwoje przyjaciół, którzy wrócili do Polski. On znalazł pracę w międzynarodowym koncernie w Warszawie, a ona zaczęła podyplomowe studia w Krajowej Szkole Administracji Publicznej. Widać, że ludzie, którzy przyjeżdżają tu na studia, to są ci, którzy chcą. Chcą podróżować, uczyć się, poznawać. Studenci z Polski byli bardzo zmotywowani, zdeterminowani i ciężko pracowali. Nie trzeba pochodzić z bogatej rodziny, żeby studiować za granicą. Dużo osób pracowało podczas studiów, żeby móc się utrzymać. Często jako kelnerzy czy też operatorzy w call center, niektóre dziewczyny zostawały hostessami. Wszyscy mieli energię i motywację, żeby się rozwijać. Wykorzystali możliwości, jakie dały im studia za granicą. Co lubisz w stylu życia, które prowadzisz w Berlinie, a co cię drażni?
Na pewno lubię i doceniam mobilność. Z Berlina mogę polecieć, gdziekolwiek chcę, bo jestem w centrum Europy i mam stąd dobre połączenia. Znam dużo osób, które są zafascynowane Berlinem i mimo tego, że tutaj nie mieszkają, to chętnie przy jeżdżają do mnie w odwiedziny, często tu wracają. Na pewno jestem zadowolona z pracy w międzynarodowej firmie, z tego, że mam kontakt z ludźmi z różnych stron świata. Podoba mi się to, że mam znajomych z wielu krajów: z Niemiec, z Polski, Grecji, Hiszpanii. Berlin jest także bardzo rozrywkowy, nie wspominając już nawet o zapleczu kulturowym – teatrach, muzeach, operach czy koncertach. A co mnie drażni w mieszkaniu w Berlinie? Pewne różnice zachowań. Polacy są bar dzo gościnni, jesteśmy wychowani w kulturze, gdzie zaprasza się ludzi do swojego domu. Niemcy wolą się spotkać gdzieś w mieście. Brakuje mi takiej otwartości i luzu z ich stro ny. Sprawiają wrażenie ludzi zamkniętych, którzy nie chcą się spoufalać, nie wpuszczają do swojego życia. Na pewno potrzeba więcej czasu, żeby się zaprzyjaźnić z Niemcem niż z Polakiem. My jesteśmy bardziej otwarci. Wydaje ci się, że to wynika z różnic kulturowych czy językowych?
Raczej kulturowych. Jak poznaje się ludzi z Europy Południowej, to oni też są otwarci, gościnni i sympatyczni. Jest to po prostu drobna różnica kulturowa biorąca się stąd, że Niemcy są inaczej wychowywani. Teraz bardzo doceniam wychowanie w Polsce. U nas, jak się jest dzieckiem, to pomaga się rodzicom w domu, chłopcy są uczeni, że przepuszcza się kobietę w drzwiach, że zakupy nosi mężczyzna. Niemcom nie 73
wpaja się takich rzeczy. Dużo moich niemieckich znajomych nie musiało pracować na studiach, bo rodzice dawali im pieniądze, nie mieli też domowych obowiązków jako dzieci. Dlatego nie są przyzwyczajeni do niektórych zachowań i nie mają pewnych na wyków. Przepuszczanie kobiety pierwszej w drzwiach to w Niemczech rzadkość. To nie są duże rzeczy, ale jest to coś, co się zauważa i do czego się trzeba przyzwyczaić. Jak po tych siedmiu latach za granicą oceniasz Polskę?
Z dużym sentymentem i bardzo chętnie jeżdżę do Polski. A planujesz powrót?
Nie wiem, raczej nie... Dlaczego?
Chyba nie mogę na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć, bo nie mieszkałam w Polsce jako osoba dorosła. Nie studiowałam tam ani nie pracowałam, więc nie znam aż tak dobrze warunków na uczelniach i na rynku pracy. Sama tego nie doświadczyłam. Ale jestem bardzo zadowolona z życia, jakie mam tutaj. Jestem zadowolona z pracy, ze studiów, ze znajomych i z moich wyborów i nie widzę takiej potrzeby, żeby wrócić. Jest mi tutaj dobrze. Wydaje mi się, że warunki pracy w Polsce mogłyby nie być dla mnie korzystne, co pokazała ta sytuacja, kiedy nie mogłam znaleźć nawet żadnego stażu w kraju. Jeśli chodzi o zarobki, to też pewnie byłyby gorsze. Lubię styl życia w Polsce. Mam polskich przyjaciół, utrzymuję kontakty z wieloma osobami z Polski. Ale z drugiej strony, w Berlinie też poznałam ludzi i tak właściwie nie znam innego dorosłego życia niż to, które mam tutaj. Ciągnie mnie, żeby prze prowadzić się jeszcze gdzieś indziej, żeby poznać jakieś inne miejsca. Osiemnaście lat żyłam w Polsce, teraz siedem lat jestem w Niemczech. Myślę, że jeszcze przyjdzie moment, żeby wyjechać gdzieś dalej. Ale powrotu do Polski raczej nie biorę pod uwagę... Moi znajomi z liceum, którzy są w Warszawie, wybrali to miasto, bo były tam dobre uczelnie i możliwości kariery. Ale nikt z nich nie ma tam rodziny. A od ległość z Koszalina do Warszawy to czterysta pięćdziesiąt kilometrów... Ja też nie mam rodziny ani tam, ani w innych większych polskich miastach, więc nie czuję się z żadnym z nich w jakikolwiek sposób związana. W Koszalinie natomiast nie byłoby dla mnie żadnej pracy. Szczecin również mnie nie interesuje, bo sto kilometrów dalej mam Berlin, z którego jestem bardzo zadowolona. Ci, którzy mieszkają w Warszawie, też pewnie kiedyś będą musieli wybrać, czy zostają, czy wracają do rodzinnego miasta lub też jadą w jeszcze inne miejsce. Więc 74
wybór miasta ze względu na znajomych, którzy też są w danym mieście przyjezdni i mogą równie dobrze za rok, dwa się wyprowadzić w inne miejsce, mija się z celem. Jestem mimo wszystko spragniona podróży, chciałabym jeszcze coś więcej zobaczyć. Co sprawia, że ciągnie cię w nowe miejsca?
Lubię, jak coś się zmienia w moim życiu. Jestem już w Berlinie siedem lat i mam po czucie, że mogłabym jeszcze raz zmienić miejsce zamieszkania, poznać nowych lu dzi. To jest ciekawość czegoś nowego... Lubię wyzwania. Przeprowadzka do innego kraju jest takim sprawdzianem: jak się człowiek zachowa, jak sobie poradzi, czy się zintegruje z nowym środowiskiem, czy uda mu się znaleźć mieszkanie. Na pewno wiąże się to także z nowymi możliwościami, pojawiają się perspektywy rozwoju zawo dowego. Mieszkając za granicą, uczysz się też języka, to jest bardzo duża korzyść. Odkąd jestem w Niemczech, nauczyłam się niemieckiego na tyle, żeby swobodnie komunikować się z ludźmi. Zaczęłam też bardziej doceniać ten język, tak samo jak i całą kulturę. Na tym właśnie to polega, przyswajasz nowe obyczaje, sposoby ko munikacji, zauważasz różnice. Przeprowadzka jest w jakimś sensie wyzwaniem, bo ludzie są inni. Niektórym to może przychodzi łatwiej, dla innych jest to trudniejsze zadanie. Dla mnie decyzja o przeprowadzce do Niemiec i układaniu sobie tam życia to był swego rodzaju sprawdzian, bo jestem raczej introwertykiem, więc musiałam się nauczyć być bardziej otwarta i elastyczna. Także międzynarodowe doświadczenia uważam po prostu za coś dobrego. Myślisz, że duże miasta w Polsce by ci tego nie zapewniły? Że nie mogłyby dostarczać ci porównywalnych bodźców do rozwoju?
Może szukam po prostu trochę egzotyczności. Polskę znam, w Berlinie też się powoli za domawiam. Chciałabym pomieszkać jeszcze w miejscu, w którym nie byłam, obrać ja kiś nowy kierunek. Mogę sobie wyobrazić powrót do Polski na stare lata, ale teraz się tam po prostu nie widzę. Uwielbiam za to jeździć tam na weekend. Regularnie z przyjacielem Niemcem zwiedzamy różne zakątki Polski, ostatnio byliśmy w Krakowie i Poznaniu na kilka dni. To przyjemne być w Polsce jako turysta. Ludzie są przyjaciel scy, hotele są bardzo dobre, jest dużo atrakcji turystycznych, są restauracje, kluby, to wszystko jest super... Ale teraz ciekawi mnie po prostu coś innego i nowego. Nawet gdyby miało się okazać, że w Polsce mogłabym znaleźć podobną pracę i prowadzić równie dynamiczne życie... Może bym mogła, tego nie wiem. Ale po prostu moja ciekawość nowych miejsc wygrywa z chęcią powrotu do Polski.
75
Wstyd i stereotypy Czułem to praktycznie od samego początku. Wstydziłem się tego, że jestem z Pol ski. Już w Oksfordzie zacząłem czuć się za granicą jak obywatel kategorii B. Dania jest dość trudnym miejscem dla osób z Europy Wschodniej, które przyjechały z myślą o edukacji lub pracy. Niestety istnieje w Danii stereotyp Polaka robot nika, który kradnie samochody, pije dużo alkoholu, zabiera pracę. Polaka, który jest stworzony do pracy fizycznej i ma kłopoty z angielskim. Układając sobie ży cie, trzeba włożyć wiele wysiłku w to, żeby ludzie zaczęli cię postrzegać nie przez pryzmat stereotypów, a przez to, co robisz i kim jesteś. Niejednokrotnie czułem, że muszę tłumaczyć się z tego, że przyjechałem na studia. Dla wielu osób było to zaskakujące, że nie pracuję fizycznie, że przyjechałem do Danii na studia, a nie na wymianę, że moje życie wygląda jak życie Duńczyków. Znalazłem się w wielu sytuacjach, w których odczułem na sobie piętno Polaka. Zaczęło mi to tak napraw dę doskwierać dopiero w późniejszym okresie mojego pobytu w Danii. Poznawanie nowych ludzi, nawet w ich ojczystym języku, wiązało się z potrzebą tłumaczenia swojego normalnego życia. Mój współlokator Anders opowiedział mi pewną historię, która przydarzyła mu się w jego rodzinnym mieście kilka tygodni po tym, jak zamieszkaliśmy ra zem. Opowiadał swoim znajomym, że wynajął mieszkanie z chłopakiem z Polski. Rozmowa potoczyła się w następujący sposób: – I jak się mieszka razem? On przyjechał tu pracować na budowie? – zagaił jeden ze znajomych. – Nie, on jest na CBS – odpowiedział Anders. – Ale pracuje na CBS przy jakimś remoncie? – Nie, studiuje. Znalazł też pracę w banku. Po prostu żyje w Kopenhadze, uczy się i pracuje. – Hmm... I on jest z Polski? Stereotyp Polaka w Danii nie jest bezpodstawny. Poznałem w Kopenhadze wspa niałych, zdolnych ludzi z Polski, jednak poznałem również tych, za których musia łem się wstydzić. Żałuję tylko, że media i społeczeństwo decydują się skupić uwagę na tej drugiej grupie. Żałuję również, że sam dałem się wciągnąć w ten kompleks Polaka, w poczucie wstydu. Wielokrotnie rzeczywistość przypominała mi o tym, że faktycznie osoby takie jak ja i moi przyjaciele studiujący oraz pracujący za granicą są w mniejszości. Momenty konfrontacji z ludźmi, z którymi nie chcesz być koja rzony, nie należą do miłych. Każda taka sytuacja była dla mnie chwilą do namysłu, chwilą wstydu. 76
Jedna z takich sytuacji przydarzyła mi się na trzecim roku studiów. To był po chmurny marcowy weekend. Dobra okazja, żeby wyjść ze znajomymi do baru. – Hej, Paweł, zobacz! Gadałem z tymi facetami przy barze. Wiesz, że oni też są z Polski? Powiedziałem, że cię przedstawię, a może ich znasz? – zapytał mnie znajomy Duńczyk zaraz po wejściu do zadymionego lokalu. Spojrzałem we wskazanym kierunku. Już wiedziałem, że zrobiłem błąd. Przy barze stało dwóch mężczyzn w średnim wieku. Jeden z brzuchem, wąsem i w brud nym T-shircie, drugi chudy dryblas z głupkowatym uśmiechem i w wymiętym swetrze. – Piwa, kurwa! Nie rozumiesz? Piwa! – krzyczeli, wymachując pustymi szklankami przed oczami barmana. Zobaczyli mnie i zaczęli pokazywać gestem, żebym podszedł. Nie było odwrotu. Idąc w ich stronę, słyszałem w głowie fragment piosenki O.S.T.R: „Nie wstydzę się korze ni, ja wstydzę się za resztę”. Tak się właśnie wtedy poczułem. Było mi strasznie wstyd. Do tego stopnia, że starałem się wymyślić na szybko jakiś sposób, żeby wywinąć się z tej rozmowy. Wtedy po raz pierwszy w życiu (i niestety nie ostatni) udawałem, że nie mówię dobrze po polsku. Chciałem po prostu ich zbyć, nie miałem najmniejszej ochoty z nimi gadać, nie chciałem, żeby mnie z nimi widziano, żeby mnie z nimi w jakikolwiek sposób kojarzono. – Siema, co tu robisz? – zapytał ten z wąsem. – Cześć. Mieszkam tu od dawna, nie za dobrze rozumiem po polsku... – odpowie działem, udając dziwny akcent. Zmyśliłem historyjkę, że mam rodziców Polaków, ale od lat mieszkam za granicą i nie bardzo rozumiem po polsku. To było beznadziejne, ale po prostu nie wiedziałem, jak inaczej ich spławić. Przeraziła mnie bliskość ludzi, od których od początku mojego pobytu w Danii starałem się uwolnić. Przez których czułem się jak obywatel kategorii B. Ludzi, z którymi od lat podświadomie walczyłem. – My tu mieszkamy, piętro wyżej. A że imprezka, to wiadomo, zeszliśmy na dupy po patrzeć. Ale kurwa, piwo tu drogie i się skończyło, a ten pajac za barem nic nie ro zumie, co mówimy. Co, fajne dupeczki w Danii, no nie? – facet kontynuował, nie zrażając się dystansem z mojej strony. Ja jednak nie byłem w stanie dłużej wytrzymać. Pożegnałem się i szybko wróciłem do znajomych. Kilka tygodni później szliśmy razem z koleżanką z Polski na kawę po pracy. Tuż przed wejściem do kawiarni zaczepił nas brudny, całkiem przemoczony od deszczu męż czyzna. Nie wiedzieliśmy, kim jest i czego może od nas chcieć. Musiał usłyszeć, że mówimy po polsku. – Wy tu mieszkacie? – odezwał się. – Kurwa, właśnie przyjechałem stopem i szu kam noclegu. U was to się dobrze zarabia, no nie? Ile dostajecie za godzinę? 77
Żadne z nas nie odpowiedziało. Nie wiedzieliśmy, jakie ma intencje, i czuliśmy się niezręcznie. On jednak kontynuował: – Dobra, dobra, nie chcecie, to nie mówcie. Ja wiem, że dużo. Kurwa, nie mam kasy nic, nie wiecie, gdzie tu mogę jakąś robotę i pokój znaleźć? Wytłumaczyliśmy mu, gdzie jest najbliższe schronisko Czerwonego Krzyża, nie wiedząc, co innego można w takiej sytuacji zrobić. Gdy mężczyzna wreszcie poszedł w swoją stronę, weszliśmy do kawiarni i zamówiliśmy po kawie, jednak rozmowa nam się nie kleiła. Każde z nas próbowało uporać się z dojmującym poczuciem wsty du i towarzyszącej temu szczerej chęci pomocy nieznajomemu. Czasami chęć pomocy wiązała się z wizytą na komisariacie. Jedno ze spotkań z ludźmi, którzy przyjechali na wymianę na CBS, miało miejsce w knajpie o nazwie A-Bar. Zarezerwowany stolik, była dobra muzyka, piwo, rozmowy i śmiech. Niestety, niedługo cieszyliśmy się tą atmosferą. – O nie! Gdzie moja torebka?! – krzyknęła koleżanka, zrywając się z krzesła. – Ktoś ukradł mi torebkę! Dwóch organizatorów spotkania, Duńczyków, spojrzało po sobie. – Ukradli ci torebkę? Bardzo nam przykro – powiedzieli, popijając piwo. Nie wy glądało na to, że zamierzają jej pomóc. – Idę zobaczyć na zewnątrz, może jeszcze go znajdziemy – powiedziałem, wstając od stolika. – Dobry pomysł – zawtórowali Duńczycy, ale nie ruszyli się z miejsc. O co chodzi? Nie zamierzają nam pomóc? – myślałem, rozglądając się przed klu bem w poszukiwaniu złodzieja. Po kwadransie rozpytywania, czy ktoś nie widział nic podejrzanego, wróciliśmy z koleżanką do stolika. – I co teraz? Gdzie jest komisariat policji? Muszę zgłosić kradzież... Moje doku menty, karta płatnicza... Wiecie, jak to załatwić? – zapytała, patrząc na organizatorów. – Hm... Tak, to dobry pomysł. Ale tak szczerze mówiąc, to nie wiem, gdzie jest komisariat. Pewnie gdzieś w centrum – powiedział jeden z nich – A moglibyście to sprawdzić? – spytałem poirytowany. Nie mogłem zrozumieć tego braku chęci pomocy osobie, którą powinni się zaopiekować jako gospodarze spotkania. – No pewnie, już patrzę. – Ręka organizatora powędrowała do kieszeni po iPhone’a. – Kurczę, nie mam tu zasięgu. – Dobra. – Miałem dość tej sytuacji. – Idziemy. Zapytamy jakiegoś przechodnia, gdzie jest komisariat, ale wydaje mi się, że przy dworcu głównym. Poszliśmy we dwoje i pytając kilka osób o drogę, trafiliśmy w końcu na policję. Jak się okazało, nie byliśmy sami, na komisariacie ustawiła się kolejka. Przed nami stały 78
trzy kobiety, z których dwie starały się coś uporczywie wyjaśnić funkcjonariuszom. Mówiły między sobą po polsku. – She is... lost? No passport... Jak to wytłumaczyć po angielsku? – Dwie kobiety nerwowo wymieniały spojrzenia. – Mogę wam jakoś pomóc? – zwróciłem się do nich. – O, tak! Znalazłyśmy ją mówiącą do siebie i chodzącą bez celu. – Wskazała ra mieniem kobietę stojącą parę kroków za jej plecami. – Nie wiemy, skąd się tu wzięła, nie ma dokumentów, pieniędzy, nic. Nie ma gdzie spać. Możesz nam pomóc wytłumaczyć to policji? Spojrzałem w stronę nieznajomej. Krótka spódniczka, top bez rękawów, ta tuaż na ramieniu. Zmęczona, blada twarz, smutne oczy i przetłuszczone włosy. Siniaki na przedramieniu i lekko poobijane nogi sugerowały, że nie chodziło tylko o brak snu. – Tak, pomogę wam – powiedziałem i podszedłem do nieznajomej. Moja kole żanka, której skradziono torebkę, rozmawiała już w tym czasie z policjantem i wy pełniała jakieś formularze. – Cześć. – Hej. – Wszystko w porządku? Jak znalazłaś się w Kopenhadze? – Jak wysiadłam z autobusu, to już tu byłam – powiedziała, wędrując wzrokiem po posadzce. – A gdzie wsiadałaś do autobusu? W Polsce? – Tak, jestem z Łodzi. – Co robisz w Kopenhadze? – Nie wiem... – Zawahała się chwilę, patrząc na swoje buty. – Pokłóciłam się z chłopakiem... Wsiadłam do autobusu i wysiadłam tutaj. To nie ma sensu. Z Łodzi do Kopenhagi autobusem... Przecież to musi być po nad dwanaście godzin jazdy. Human trafficking? – zastanawiałem się, nie wiedząc, co zrobić. – No dobrze... Przyjechałaś bez dokumentów i pieniędzy do Danii? – Tak wyszło... – A czy jest ktoś, do kogo możemy zadzwonić i powiedzieć mu, gdzie jesteś? Pewnie ktoś się o ciebie martwi. – Brat. Pamiętam numer do brata – odpowiedziała po chwili milczenia. Wytłumaczyłem policjantom sytuację i spytałem, czy mogę skorzystać z telefonu. Po chwili usłyszałem męski głos w słuchawce: – Tak? 79
– Cześć. Dzwonię w sprawie twojej siostry... Czy dodzwoniłem się w dobre miejsce? – A co z nią? – spytał szorstko męski głos. – Stoi obok mnie. Jesteśmy na komisariacie w Kopenhadze. Wiesz może, jak to się stało, że ona tu jest? Chcemy jej w jakiś sposób pomóc wrócić do Polski. – Hm... No wiesz... – Zawahał się. – To długa historia. – No dobrze, a czy mógłbyś pokryć koszt jej przejazdu do Polski? – No nie wiem... Niech zadzwoni jutro. Na razie. Cisza w słuchawce. Koniec rozmowy. Spojrzałem w stronę zmęczonej, zagubionej kobiety, która znów zaczęła wędrować wzrokiem po podłodze. – Postaramy się załatwić ci nocleg – odezwałem się do niej – ale później będziesz musiała sobie poradzić sama. Nie wiem, jak się tu znalazłaś, ale twój brat prosił, żebyś zadzwoniła jutro, słyszysz? – Mhm – mruknęła po cichu. – Dobrze. Teraz dowiemy się, gdzie możesz spędzić tę noc. Już prawie północ, po winni cię przyjąć tutaj na komisariacie. Nie przyjęli. Policjanci przez cały ten czas nie interesowali się całą sytuacją. Niecierpliwie patrzyli na zegarek. Udało mi się jednak wyciągnąć od nich namiary na najbliższe schronisko dla bezdomnych. Napisaliśmy na kartce krótką informację w dwóch językach, duńskim oraz angielskim, o tym, w jakiej sytuacji jest nieznajo ma. Napisaliśmy, że potrzebuje noclegu i że jutro rano powinna zadzwonić do brata pod wskazany numer. – Proszę – powiedziałem, odwracając się w jej stronę. – Tutaj masz kartkę, wszyst ko jest napisane. Niestety nie możesz zostać na noc na komisariacie, ale dosłownie ulicę dalej jest schronisko, w którym możesz spędzić noc. Jutro zadzwonisz stamtąd do brata, dobrze? – Dobrze. Koleżanka, której ukradziono torebkę, zdążyła już do nas dołączyć. Wyszliśmy razem z komisariatu i wskazaliśmy ulicę, na której znajdowało się schronisko. – To pierwsza w prawo. Zobaczysz przed wejściem dużą białą tablicę ze znakiem Czerwonego Krzyża. Jak wejdziesz, pokaż tę kartkę, a ktoś się tobą zaopiekuje. OK? – Tak. Dzięki. – Uważaj na siebie... Poszła. Odwróciliśmy się z koleżanką i ruszyliśmy w przeciwną stronę, zastana wiając się, co tak naprawdę wydarzyło się w życiu nieznajomej. Z kompleksu Polaka wyleczyłem się dopiero pod koniec 2012 roku. W końcu zdałem sobie sprawę, że po prostu nie mam powodów do wstydu. Oczywiście ste reotypowi Polacy są i będą jeszcze przez długi czas dominować w obrazie emigracji, 80
jednak przestało mi to tak ciążyć. Nie można przecież czuć się gorszym przez to, że inni robią coś, na co i tak nie ma się wpływu. To, na co każda osoba mieszkająca w nowym miejscu ma wpływ, to możliwość stworzenia swojego świata. Zacząłem więc skupiać się na tym, żeby mój świat był stworzony z osób, z którymi rzeczywiście chciałem spędzać czas. Był taki okres, kiedy również w pracy poczułem kompleksy. W trakcie pierwszych dwóch lat czułem się trochę niepewnie i momentami dziwnie. Byłem najmłodszą oso bą w całym dziale, a w dodatku jedyną, która nie była z Danii. Niektórzy koledzy lubili sobie zażartować z tego, że jestem z Polski, i z tego, jak ludzie w Polsce pracują. Nie były to złośliwe uwagi, ale po jakimś czasie stało się to męczące. Niełatwo powiedzieć osobie, z którą dzieli się biuro i która jest o piętnaście lub dwadzieścia lat starsza, żeby się zamknęła i nie opowiadała mało śmiesznych żartów. Powinienem był pewnie tak zrobić, ale nowa praca, nowe miejsce, nowi ludzie... Myślałem, że akceptując takie żarty, łatwiej zjednam sobie ludzi.
Zapiski: 23 lipca 2013 Banki w wakacje są martwe. Przynajmniej w Skandynawii. Wszyscy idą w lipcu na urlop i nic się nie dzieje. Sprawy nabierają rozpędu dopiero w sierpniu, gdy większość ludzi z powrotem jest na miejscu. W takich okolicznościach pewnego dnia spotkałem się z moją szefową, która wakacje miała zacząć dopiero za parę dni. – Cześć, Sarah. Co słychać? Gotowa na urlop? – powiedziałem, wchodząc do biura szefowej. – Cześć. Tak, prawie gotowa. Jak ci idzie praca nad projektem? To było jedno z naszych comiesięcznych spotkań, podczas których rozmawialiśmy na temat tego, jak mi się pracuje i czy mam z czymś problemy. Sarah nie wyglądała na typową Dunkę. Urodziła się w Korei, a gdy miała dwa lata, została adoptowana przez duńską rodzinę. Drobna budowa ciała i wąskie, skośne oczy zdradzały jej azja tyckie pochodzenie. – Wszystko OK, po staremu. Nie mam za wiele do roboty teraz, więc jeśli masz jakiś projekt, nad którym mógłbym popracować w wakacje, to z chęcią go wezmę. – Wiesz, teraz niestety ciężko jest coś znaleźć, bo wszyscy powyjeżdżali. Nie możesz wziąć urlopu? – zapytała i podeszła do biurka, przy którym siedziałem, popijając kawę. – Niestety. Mój projekt się opóźnił i dowiedziałem się o tym parę dni temu, więc nie za bardzo mam okazję zorganizować sobie teraz wakacje. Tym bardziej że 81
już kupiłem bilety do Stanów na listopad. Możliwe, że pojadę do Polski na parę dni na początku sierpnia. – Rozumiem. Czyli bierzesz tydzień wolnego w listopadzie i potem trzy lub cztery tygodnie wolnego, jak skończysz projekt, tak? Kiedy to będzie? – Luty – odpowiedziałem i czekałem na jej reakcję. Nie miałem zamiaru robić sobie wakacji w lipcu lub sierpniu. To były jedyne dwa miesiące w roku, kiedy można liczyć na ładną pogodę w Danii. Zresztą byłoby to zupełnie bez sensu, skoro nawet będąc w pracy, miałem masę czasu na odpoczynek i hobby. – Dobrze. Niech tak będzie w takim razie. Co słychać poza tym? Co planujesz robić w wakacje, skoro masz takie luzy w pracy? – Czymś się zajmę. – Firmą i książką? – Uśmiechnęła się do mnie. Nie miałem przed Sarah tajem nic, wiedziała o moich zainteresowaniach i ambicjach. Powiedziałem jej już dawno, że założyłem firmę i że zamierzam napisać książkę. Nie miała nic przeciwko, a nawet porozmawiała o tym z działem kadr i zdobyła zgodę na to, żebym mógł pracować w dwóch miejscach jednocześnie. – Bardzo możliwe. Przeprowadziłem ostatnio kilka ciekawych rozmów do książki i dużo myślę na temat tego, czym jest dla mnie dom. Wiem, że mieszkasz tu całe swoje życie, więc może nie możesz się do tego odnieść... – Oczywiście, że mogę. Nie wiem, czy ci mówiłam, ale byłam w Korei dwa lata temu. Po raz pierwszy od momentu, kiedy zostałam adoptowana. – I jak się czułaś? – No właśnie to było ciekawe. Po raz pierwszy w życiu zobaczyłam, jak moje ciało będzie wyglądać, gdy będę stara. To może ci się wydać śmieszne, ale zawsze gdy widzia łam starszych ludzi w Danii, zastanawiałam się, jak ja się zestarzeję. W Korei wreszcie na własne oczy zobaczyłam osoby, które były podobne do mnie. To był ciekawy wyjazd, ale nie czułam, że to mój dom. Nawet kiedy odwiedziłam miejsce, w którym spędziłam pierwsze dwa lata życia. – W końcu wychowałaś się w Danii... Mówisz po koreańsku? – Nie, nie mówię. To było dziwne. Ludzie mówili do mnie po koreańsku, bo myśleli, że jestem Koreanką, a ja nie mogłam im nic odpowiedzieć... Niecodzienne uczucie. Ale właśnie od tamtej pory wiem, że mój kraj to Dania. – A nie myślisz czasami o Korei jak o swoim prawdziwym domu? – Dom jest tam, gdzie mieszkasz i masz swoje życie. Przeprowadzałam się trzy razy do różnych miast i wszędzie, gdzie mieszkałam, był mój dom. Teraz mój dom jest w Kopenhadze. – Zamyśliła się na chwilę i dopiła stygnącą kawę. – A gdzie jest twój dom, Paweł? 82
Zapiski: 24 lipca 2013 – Jak to nie wiesz, gdzie jest twój dom? – zapytała mnie, dolewając sobie herbaty do kubka. Widziałem na ekranie komputera, że siedziała w pokoju otoczona książ kami i notatkami. – Tak po prostu. Dom to dla mnie trochę Dania, trochę Polska, trochę każdy kraj, w którym mieszka bliska mi osoba. A ty jak do tego podchodzisz? – Paulina również studiowała w Danii, nawet parę razy odwiedzaliśmy się w Aarhus i Kopenhadze. Teraz wróciła do rodzinnego Koszalina, żeby skupić się na pisaniu pracy magisterskiej. – Dla mnie dom to Polska. Spokojnie mogłabym sobie wyobrazić powrót na sta łe do kraju do jakiegoś większego miasta. Rozmawiałam o tym ostatnio z Paulą. Pamiętasz ją? Ona wciąż mieszka w Sztokholmie. Miałyśmy zupełnie inne prze myślenia na ten temat. Myślę, że jej doświadczenia ze Szwecji mogą ci się przydać przy pisaniu książki. Zresztą sympatyczna z niej gaduła, więc na pewno wiele ci po wie na temat Polaków za granicą. – Skoro tak mówisz... Chętnie przekonam się o tym osobiście. Masz do niej kon takt?
83
„Drażni mnie to, że zawsze będę obca w tym kraju”
84
Paweł: Co planowałaś, gdy byłaś w liceum? W jaki sposób wyobrażałaś sobie swoją przyszłość? Paula: Miałam wielki mętlik w głowie. Chyba jak większość ludzi, nie wiedziałam, co chcę robić. Przez jakiś czas czułam silną presję, żeby pójść na prawo, ale doszłam do wniosku, że to nie dla mnie. Później pojawiły się inne pomysły, z których rów nież szybko rezygnowałam. A potem pustka. Nie wiedziałam, co chcę robić... Wiedziałam, że chcę i muszę studiować, bo co innego miałam robić? W tamtym czasie, teraz zresztą chyba jest podobnie, jeżeli ktoś nie idzie na studia, to znaczy, że coś mu się nie powiodło. Trzeba pójść na studia, nawet jeśli się nie wie, co studiować. Miałam podobnie. Wiedziałam, że pójdę na studia, ale nie wiedziałam na jakie. Czy wtedy brałaś pod uwagę wyjazd za granicę?
Tak, ale były to bardzo nieśmiałe myśli. Bałam się, że taki wyjazd strasznie dużo będzie kosztować, a nie chciałam obciążać finansowo rodziców. Nie czułam się też pewnie ze swoją znajomością języków obcych... Ale przede wszystkim wydaje mi się, że nie byłam wystarczająco dojrzała emocjonalnie, żeby zdecydować się na taki wy jazd. Jestem pierwszym rocznikiem reformy edukacji z 1999 roku, więc wtedy było dużo niewiadomych dotyczących tego, jak system edukacji będzie działać. Mimo że wiedziałam, że można wyjechać, to nie do końca wiedziałam, jak się do tego za brać. Myśl o możliwości wyjazdu chyba do mnie nie docierała. Dlatego choć miałam gdzieś z tyłu głowy chęć wyjazdu, to nie rozważałam tego na poważnie. Wiedziałam natomiast, że chcę studiować szwedzki, ale nie miałam takiej możliwości. Filologia szwedzka była wykładana w trzech miastach w Polsce, między innymi w Poznaniu, gdzie chciałam studiować. Niestety nabór był co drugi rok i w moim roczniku go nie było. Musiałam wymyślić coś innego. Chociaż najprawdopodobniej i tak bym się nie dostała, bo przyjmowano dwadzieścia osób i trzeba było mieć naprawdę doskonałe wyniki, żeby się dostać. Co w takim razie studiowałaś?
Poszłam na komunikację społeczną wykładaną w Katedrze Filozofii, choć nie ciągnęło mnie tam tak naprawdę. Wiedziałam, że to nie jest to, co chcę robić. Gdy zaczęły się studia, okazało się, że nie ma tam za wiele do roboty. Strasznie dużo się leniłam na pierwszym roku, nie wiedziałam, co zrobić ze swoim życiem. Po okresie liceum, którego nie uważam za najlepszy w swoim życiu, oczekiwałam, że studia będą takie niezwykłe, inspirujące i pełne przygód... Czekałam na to, ale podczas studiów nic szczególnego się nie działo. Z perspektywy czasu myślę, że mogłam się bardziej wysilić i sprawić, by ten okres był lepszy i ciekawszy. Jednak ogólnie bardzo się roz 85
czarowałam studiami i po tym przeleniuchowanym pierwszym roku stwierdziłam, że muszę się wziąć w garść. Po prostu czas mi przelatywał przez palce, nie mogłam tak żyć. Nigdy nie byłam typem imprezowicza, nie przepadam za alkoholem, piwa nie znoszę, nie byłam też takim studentem, który bierze z domu jedzenie na parę tygodni. Chciałam sama się nauczyć gotować i być niezależna. Potrafiłam zarobić pieniądze, więc jak trzeba było pójść do pracy, to pracowałam. A w wakacje otwo rzono nabór na filologię szwedzką, na którą się oczywiście nie dostałam, bo moje wyniki na maturze nie były wystarczająco dobre. Miałaś jakiś plan B?
Wiedziałam, że muszę wykombinować coś innego, żeby nauczyć się szwedzkiego. Wtedy pojawił się w mojej głowie pomysł wyjazdu, jednak jeszcze nie do Szwecji. Postanowiłam, że gdy skończę drugi rok studiów, to pojadę do Stanów. Chcia łam wyjechać w czerwcu i nie myśleć o szkole, więc zmobilizowałam się, miałam znacznie lepsze oceny. Na drugim roku zaczęłam też pracować z małymi dziećmi, żeby sobie dorobić. Wielu moich znajomych zaczęło wówczas studia równoległe na drugim kierunku. Wtedy też pomyślałam, że może warto znów spróbować z tym szwedzkim, tylko w inny sposób, skoro się nie dostałam w normalnym naborze. Okazało się, że jest taka możliwość. Za dobre wyniki w nauce można było dostać się na drugi kierunek z tak zwanej puli rektora. Spróbowałam. Napisałam podanie, w którym wspomniałam również, że od pierwszego roku chodziłam prywatnie na szwedzki, i udało mi się, przyjęli mnie. Chwilę potem nadeszły wakacje i tak jak zaplanowałam wcześniej, wyjechałam do Stanów. Moja koleżanka załatwiła za mnie pozostałe formalności na uczelni, więc gdy wróciłam, mogłam zacząć dru gi kierunek. Problem polegał na tym, że jak się okazało, musiałam zrobić dwa lata w jeden rok, i to mnie wykończyło. Mój pierwszy kierunek plus dwa lata filologii szwedzkiej w jeden rok... Bardzo źle się wtedy czułam, miałam stany depresyj ne, było mi bardzo ciężko. Ostatecznie jakoś mi się udało przetrwać ten trzeci rok studiów. Ale po tak wariackim roku wiedziałam, że filologii szwedzkiej dłużej nie pociągnę. Poza tym okazało się, że nie mam serca do studiów filologicznych, chciałam się po prostu nauczyć języka. Wygląda na to, że studia kosztowały cię wiele wysiłku... Co było dalej?
Wtedy wymyśliłam, że pojadę na Erasmusa do... Hiszpanii. Nie wiem w sumie dlaczego. Jak teraz myślę, to wszystko było trochę nielogiczne, bo dokładnie w tym samym okresie przestałam się uczyć hiszpańskiego... Podobnie jak z drugim kierunkiem, również z wy jazdem do Hiszpanii musiałam kombinować. Było wiele osób, które miały lepsze wyniki 86
ode mnie, i nie dostałam się na Erasmusa z normalnego naboru. Stwierdziłam, że w ta kim razie muszę znaleźć inny sposób, by osiągnąć to, co chcę. Wówczas po raz kolejny znalazłam jakąś pulę międzywydziałową, w której były miejsca na wyjazd do Hiszpanii na innych wydziałach. Odezwali się do mnie z wydziału chemii, że mają wolne miejsce na wymianę, które nie będzie wykorzystane przez ich studentów, więc mogę z niego skorzystać. To niewykorzystane miejsce zostało przekazane do dyspozycji rektora, więc musiałam otrzymać jego zgodę oraz parę innych podpisów z uczelni... Tak czy inaczej, udało mi się. Zresztą kupiłam bilety do Hiszpanii, zanim otrzymałam odpo wiedź, więc po prostu musiało się udać. Wtedy też znajomy podsunął mi pomysł znalezienia praktyk za granicą podczas stu diów. Postanowiłam, że skoro jest taka możliwość, to zrobię tak, by pojechać na praktyki do Szwecji. Przy czym te praktyki trzeba było sobie samemu załatwić. Jak wróciłam z Hiszpanii, zaczęłam się rozglądać za możliwością wyjazdu do Szwecji. Była szansa na otrzymanie dofinansowania z Unii dla studentów na okres praktyk... Mała szansa, ale stwierdziłam, że musi mi się udać, i tak też się stało. Jak sobie poradziłaś ze znalezieniem praktyk i dofinansowania?
Wyjechałam z program Erasmus – Internship. Był to drugi nabór na taki wyjazd, bo sam projekt dopiero raczkował. Bardzo niewiele osób startowało w rekrutacji, bo mało kto słyszał o takiej możliwości. Poza tym samodzielne załatwienie sobie miejsca na praktykach nie należało do łatwych. Wymyśliłam, że napiszę list moty wacyjny po szwedzku i w ten sposób znajdę firmę, która mnie zatrudni. Początkowo nie sądziłam, że to będzie takie trudne. Po jakimś czasie postanowiłam, że uderzę w nutę patriotyczną i porozsyłam mój list do różnych związków polsko-szwedzkich oraz polskich organizacji w Szwecji. Nie minęło dużo czasu, a otrzymałam odpo wiedź od jednego z tych związków, że niestety nie mają nic dla mnie, ale prześlą mój list motywacyjny dalej, do swoich kontaktów w Szwecji. Po jakimś czasie odezwał się do mnie Polak mieszkający w Szwecji od trzydziestu lat, który powiedział, że może mi zaoferować praktyki w firmie. W ten sposób dostałam pracę w małej firmie, któ ra zajmowała się tworzeniem spotkań dla miast, przedsiębiorców, naukowców oraz innych zainteresowanych, gdzie można było się dzielić innowacyjnymi pomysłami. To wszystko miało się dziać w ramach konferencji organizowanych w różnych mia stach w Europie. Akurat planowali zorganizować konferencję w Polsce, w Gdańsku, i myślę, że głównie dzięki temu chcieli się ze mną spotkać, żebym pomogła im w ekspansji i w organizacji konferencji w Polsce. To były bezpłatne praktyki, jednak dostawałam dofinansowanie z Unii, o którym wspomniałam wcześniej, i pomagali mi trochę rodzice, więc dawałam sobie radę. 87
Skąd twoje zainteresowanie językiem szwedzkim i pomysł, żeby wyjechać akurat do Szwecji?
Pierwsze pomysły pojawiły się bardzo wcześnie, bo kiedy granice Polski się otworzyły na początku lat dziewięćdziesiątych, to mój tata, który jest z wykształcenia elektrykiem, jeździł w okolice Malmö i pracował tam nad instalacjami elektrycznymi. Pamiętam, że jak przyjeżdżał po paru miesiącach spędzonych w Szwecji, to opowiadał o tym kraju piękne historie. Zawsze szukałam w jego torbie szwedzkich słodyczy i zabawek. To, co opowiadał, wydawało mi się fascynujące. Zawsze dobrze mówił o Szwedach. Jedną z rzeczy, których się tam nauczył i które później próbował przekazać mnie, było to, że jak coś się robi, to trzeba to robić dobrze i sumiennie, bo inaczej to w ogóle nie ma sensu. Pracę należy wykonywać tak dobrze, żeby nikt nie musiał po tobie poprawiać. To było takie przeciwieństwo tego, do czego przyzwyczaił się w PRL... Dzięki jego opowieściom wyobrażałam sobie Szwecję jako kraj, w którym nie ma problemów. Tata opowiadał, że jak pracował przy stadninie koni, gdzie zakładał sieć elektryczną, to dla jednej z ko biet zarządzającej stadniną największym problemem było to, jak powiedzieć fryzjerce, u której się czesała przez dwadzieścia lat, że przestanie do niej przychodzić. Tak sobie myślałam, co to musi być za kraj, skoro to są jedyne zmartwienia ludzi? Pierwszy raz pojechaliśmy do Szwecji całą rodziną w 1997 roku. Jechaliśmy do Legolandu w Danii, ale po drodze zahaczyliśmy o Szwecję. Jakoś tak zachłysnęłam się wtedy Szwecją, choć tak naprawdę nie było czym się zachwycać, bo niewiele zoba czyliśmy. Po prostu mi się spodobało. Chęć nauki szwedzkiego przyszła po kolejnym wyjeździe w liceum, jak miałam siedemnaście lat. Wtedy starałam się nauczyć czego kolwiek po szwedzku i z wycieczki przywiozłam wyklepaną frazę „kocham cię”. Nie wiem dlaczego, ale chodziliśmy po Malmö ze znajomymi i powtarzaliśmy ludziom, że ich kochamy. Od tamtej pory chciałam się nauczyć szwedzkiego. Język wydawał mi się piękny i chciałam mówić po szwedzku. Gdzie teraz mieszkasz i czym się zajmujesz?
Teraz mieszkam w Sztokholmie, w Szwecji jestem od pięciu lat. Zajmowałam się różny mi rzeczami, a obecnie pracuję w organizacji non profit, która zajmuje się lobbowaniem za zmianą prawa na rzecz osób niepełnosprawnych i niewidomych. Pracuję w sekreta riacie zarządu tej organizacji. A jak to się stało, że po tych pierwszych praktykach udało ci się znaleźć inną pracę?
Już na praktykach wiedziałam, że bardzo chcę zostać w Szwecji, bo nie miałam pojęcia, co mnie w Polsce czeka. Przypuszczałam, że będzie mi ciężko w Polsce, wiedziałam też, 88
że nie chcę mieszkać w Hiszpanii ani w Stanach. Słyszałam, że jak już się załapie na prak tyki, to jest trochę łatwiej sobie poradzić. Tak też było w moim przypadku. Pod koniec praktyk zaoferowano mi pracę na pełen etat w tej samej firmie. Miałam tylko wrócić do Polski i skończyć studia, by móc zacząć pracę na jesieni. Po oddaniu pracy licencjac kiej wróciłam do Sztokholmu. Niestety firma szybko popadła w problemy finansowe, z których nie mogła wyjść. W pierwszej fazie zwolnień podziękowano mi za współpracę, co mnie bardzo zdziwiło, zwłaszcza że miałam umowę na czas nieokreślony. Pracowa łam tam w sumie raptem kilka miesięcy. Przeraziło mnie to, bo nie miałam pojęcia, jak sobie dalej poradzę. Mój szwedzki był wówczas średni, pracowałam głównie po angiel sku. Potrafiłam się dogadać, ale jeszcze wiele mi brakowało, wciąż nie miałam płynności. Jak sobie poradziłaś w tak trudnej sytuacji? Sama w Szwecji, bez płynnej znajomości języka... Musiało być ci ciężko.
Od razu zaczęłam szukać nowej pracy. W Szwecji prawo pracy jest dość korzystne, więc miałam trzymiesięczny okres wypowiedzenia i pracowałam do końca. Pewna dziewczy na, też Polka, która pracowała tam ze mną, dała mi masę porad. Powiedziała, żeby wy kupić polisę w A-kasse, czyli funduszu ubezpieczeniowym od bezrobocia, żeby zapisać się do związku pracy, bo nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać jego wsparcie. No i wszystko to bardzo mi się przydało. Jak byłam bez pracy przez trzy miesiące, to do stawałam zasiłek z A-kasse, co pozwoliło mi utrzymać się do wakacji, kiedy zostałam zatrudniona w dużej firmie IT. Zdziwiło mnie, że w trakcie rekrutacji nie spotkałam nikogo z tej firmy, wszystko odbywało się przez telefon lub internet. Wydawało mi się to bardzo dziwne, że chcą mnie zatrudnić, mimo że nie poznali mnie osobiście. Ale tak naprawdę nie miałam wyboru, więc postanowiłam zaryzykować i wzięłam tę pracę. Byłam zatrudniona na umowę na zastępstwo w dziale sprzedaży. Zajmowałam się ad ministracją, komunikacją i trochę marketingiem. Choć tak naprawdę to tam nauczyłam się, co znaczy nuda... Nigdzie tak się nie wynudziłam jak tam. Zdarzało się, że nie musia łam w ogóle przychodzić do pracy, bo nikogo nie było w biurze, każdy podróżował, a ja nie miałam żadnych nowych obowiązków. Miałam do wykonania mało zadań, czasami nie dostawałam żadnego maila przez cały dzień. No ale wytrzymałam tam czternaście miesięcy, okres trwania umowy, i myślałam, że bez kłopotu znajdę nową pracę. Wszys cy się zachwycali moim CV, tym, że tyle zdążyłam zrobić w tak młodym wieku... Ale na dobrych słowach się kończyło. I jak ci się udało szukanie nowej pracy?
Bardzo długo to trwało. Wciąż mieszkałam w Sztokholmie i miałam dość stabilną sytuację finansową dzięki A-kasse, więc nie musiałam się martwić tym, czym wielu 89
moich znajomych w Polsce, gdy grozi im zwolnienie lub zmiana pracy. Ale po jakimś czasie czułam, że coś jest nie tak. Albo ze mną, albo z tym krajem. Nasłuchałam się o tym, jakie to mam dobre CV, że to jest dziwne, że taka osoba jak ja nie może znaleźć pracy. Zaczęłam się zastanawiać, co jest nie tak. Uważam, że miałam kłopot ze znalezieniem pracy, bo nie jestem Szwedką. Zresztą nie ja jedna. Moja koleżanka, która również jest Polką, od dłuższego czasu nie może znaleźć pracy i dostała radę od swojego przyjaciela Szweda, który zajmuje się rekrutacją ludzi dla jednej z firm. Co jej poradził? Aby zmieniła nazwisko... Szwedzi nie są tak otwarci na ludzi z innych krajów, jak starają się pokazywać. Jest to dla mnie duży problem, tak na prawdę naj łatwiej byłoby mi zmienić nazwisko, wtedy zapewne uniknęłabym wielu problemów związanych z pracą. Ludzie tutaj są bardzo życzliwi i chętni do pomocy, jednak to wszystko jest dość powierzchowne, bo kiedy naprawdę potrzebujesz pomocy, nikt się nie kwapi i musisz liczyć na samego siebie. Momentami czułam się trochę oszukana przez ludzi, bo wy dawało mi się, że z kimś jestem blisko, a potem okazywało się, że wcale tak nie jest... Najbardziej boleśnie przekonałam się o tym właśnie wtedy, gdy zostałam zwolniona i szukałam pracy. Miałam koleżanki Szwedki, które pomogły innej Szwedce znaleźć pracę, załatwiły jej dwie rozmowy o pracę w innych miejscach i dzięki temu szybko stanęła na nogi. Dziewczyna nie miała wykształcenia wyższego, ale dostała dobrą pra cę... Tego nie mogłam pojąć, bo przecież też się z nimi kolegowałam, miałam lepsze kwalifikacje, a nikt takiej pomocy mi nie zaoferował. Przykre było też to, że mnie znały wtedy od półtora roku, a ją tylko od pół roku. Dziewczyny wiedziały, w jakiej byłam sytuacji, ale żadna się nie wysiliła, by mi jakoś realnie pomóc, a nie powtarzać jedynie, że na pewno sobie poradzę. Myślałam, jak to jest możliwe, że niby dobrze mi życzą, a nigdy żadna z nich nie wykonała gestu, by jakkolwiek mi pomóc. To był dla mnie szok i wtedy zrozumiałam, że nie jestem u siebie. Zrozumiałam, że Szwedzi wolą ręczyć za innych Szwedów i że jak przychodzi co do czego, to mogę polegać tylko na sobie. Co jeszcze zauważyłaś u Szwedów, co cię zaskoczyło?
Myślę, że było kilka takich rzeczy. Wcześniej sporo podróżowałam, więc wiedzia łam, czego się mniej więcej spodziewać, wybierając życie za granicą. Jednak wyjazdy na wakacje lub na czas ograniczony nie wymagały ode mnie przystosowywania się do otoczenia i ludzi. Wiele rzeczy było ciekawych i śmiesznych, skoro mnie nie dotyczyły i były tymczasowe. W Stanach ludzie robili wielkie oczy, jak dowiedzieli się, że szłam na piechotę dwanaście przecznic, zamiast podjechać samochodem. To były śmieszne sytuacje, ale w Szwecji zaczęłam układać swoje życie. Tu nie miałam terminu powrotu, więc próbowałam się integrować i poznawać moje otoczenie. 90
Zszokował mnie łatwy dostęp do informacji o danej osobie. Mając na przykład mój numer telefonu, możesz w internecie sprawdzić, gdzie mieszkam, dowiedzieć się, kiedy mam urodziny, a za drobną opłatą dwudziestu koron możesz się nawet dowiedzieć, ile zarabiam. Takie informacje są dostępne o wszystkich. Jeżeli chodzi o układanie sobie życia, to chyba największym szokiem było to, że w Sztokholmie są tak ogromne kolejki mieszkaniowe. Miałam wiele szczęścia, że znalazłam mieszkanie. Po prostu koleżanka zaoferowała mi swoje, gdy się przeprowadzała. Dopiero później dowiedziałam się, że bardzo ciężko jest znaleźć mieszkanie. Mieszkając za granicą, początkowo nie widzi się wielu rzeczy, wszystko wyda je się lepsze i łatwiejsze, a tak naprawdę nie jest tak różowo. Szwecja to kraj dość zamknięty, ciężko jest się zaprzyjaźnić ze Szwedami i przedrzeć przez ich powierz chowność. Sami Szwedzi mówią o sobie, że swoich przyjaciół poznają w przedszkolu albo w podstawówce. Te znajomości są trwałe. Jak wspominałam, ludzie są bardzo mili i życzliwi, dopóki chodzi o drobne rzeczy, jak na przykład pomoc w znalezieniu drogi na dworzec. Gdy się ich lepiej pozna, to wychodzi na jaw ich chłód i trudność w za akceptowaniu nowych ludzi. Trzeba się z tym pogodzić i starać się z tym żyć. Wspomniałaś, że w pracy poznałaś Polkę, która pomogła ci na początku pobytu w Szwecji. Jakich jeszcze Polaków poznałaś?
Z reguły tych nieprzystających do stereotypu. Większość osób, które znam, pracuje w dobrych firmach na dobrze opłacanych stanowiskach. Część znanych mi młodych Polaków pootwierało tu firmy, a dwie koleżanki pracują w szkolnictwie. Jedna z nich nawet uczy obcokrajowców szwedzkiego. Unikam Polaków, za których musiałabym się wstydzić. Czasem w metrze można spotkać Polaków przeklinających co drugie słowo, obrażających po polsku Szwedów, cuchnących alkoholem... Mnie to odrzu ca. Raz właśnie, jadąc metrem z koleżanką z Polski, zaczęłyśmy mówić do siebie po szwedzku, żeby takich dwóch Polaków nie zaczęło nas zaczepiać. Czułyśmy się niekomfortowo i udawałyśmy Szwedki... Czyli jednak stereotyp Polaka pijaka jest zasłużony...
Tak, niestety tak. Zależy, z kim się miało kontakt. Jeśli z Polakami pracującymi na bu dowie, co nie znają ani słowa po szwedzku, bo po co im to... no to rzeczywiście moż na mieć takie zdanie. Zwłaszcza że mało Szwedów było w Polsce, a Polacy to trzecia co do wielkości mniejszość w Szwecji. Jesteśmy zaraz po Finach i Irakijczykach, także jest ogromna liczba Polaków, a takich powiedzmy stereotypowych chyba jest naj więcej. U mnie w pracy też sprząta Polka, która nie chce się zintegrować. Także myślę, że nie jest to bezpodstawny obraz. 91
Ale poznałam też dużo osób, które podobnie jak ja próbują ułożyć sobie nowe lepsze życie w Szwecji. To osoby, które opuściły Polskę, bo coś im się nie podobało. Wśród nich jest wielu studentów, młodych ludzi parę lat po studiach, zdeterminowa nych, ambitnych i inteligentnych, którzy wyjechali z kraju często ze względu na brak pracy oraz mentalność ludzi w Polsce. Takie osoby ciężko zauważyć, bo zachowu ją się w normalny sposób, w metrze czytają książkę lub słuchają muzyki. Ta grupa Polaków w Szwecji, która przyjechała tylko po to, żeby się szybko dorobić, o wie le bardziej rzuca się w oczy. Dlatego ciężko jest przezwyciężyć panujący stereotyp. Na szczęście równie popularną obiegową opinią o Polakach jest to, jest jesteśmy pracowici i rzetelni. Czy trudno ci jest zmagać się ze stereotypem Polaka?
Od początku staram się go obalać. Śmieszą mnie niektóre komentarze na temat Polaków. Pracowałam z dość zamożnymi ludźmi, którzy niejednokrotnie próbowali zagadać do mnie, mówiąc, że ktoś zatrudnił Polaków do remontu dachu albo że ktoś wynajął Polaków do remontu kuchni... Sporo było takich sytuacji, w których ludzie, przyta czając przykłady stereotypowych Polaków w Szwecji, chcieli nawiązać ze mną jakiś kontakt. Trochę mnie to irytowało, bo nie wiedziałam, czego ode mnie oczekują. Że znam tych ludzi, że pogratuluję im zatrudnienia Polaków? Szwedzi mają małe pojęcie o Polsce. Czasem czuję, że moją misją jest obalanie stereotypów. Stereotyp Polaka w Szwecji jest dość prosty. Budowlaniec, który nie zna języka i pije dużo wódki. Dlatego wiele osób nie mogło uwierzyć, że nie lubię alkoholu i nie piję wódki. „Jak to, przecież jesteś z Polski?” – słyszałam wielokrotnie. Przy różnych okazjach starałam się chwalić nasze jedzenie i mówić trochę więcej o Polsce, namawiać do przyjazdu, bo jest to piękny i niedoceniany kraj. Mimo wszystko, jak już mówiłam, jest dużo wykształconych Polaków, którzy znają języki i chcą sobie ułożyć nowe życie za granicą. Są zdeterminowani i nadają się do pracy znacznie bardziej niż wielu Szwedów, którzy są cały czas zmęczeni, wszyst ko jest dla nich trudne. Zresztą w pracy nigdy nie patrzono na mnie z wyższością. Byłam traktowana dobrze przez moich kolegów. Nie wiem czemu, ale Polska kojarzy mi się z wysługiwaniem. Jako kobieta staram się tego unikać. Raz miałam nieprzy jemną sytuację, choć tak naprawdę nie jestem pewna, czy była ona związana z moim pochodzeniem, czy może raczej młodym wiekiem. Mój były szef w Sztokholmie po prosił, żebym odebrała jego rzeczy z pralni, co w ogóle nie było w zakresie moich obo wiązków... Zrobiłam to, lecz dałam po sobie poznać, że jestem wściekła. Pod koniec dnia zachował się jednak w porządku i mnie przeprosił. Stwierdził, że to było nie na miejscu i że nie powinien był mnie w ogóle o nic takiego prosić. 92
Jak postrzegasz Polskę po pięciu latach w Szwecji?
Przez długi czas myślałam o tym, jaki ze mnie emigrant, i w końcu doszłam do wnios ku, że chyba jestem połączeniem emigranta społecznego i ekonomicznego. W Polsce bardzo wiele rzeczy się zmienia. Trochę dzięki Unii, trochę dzięki różnym wydarze niom i imprezom. Wydaje mi się, że Polska bardzo się rozwija. Jednak wciąż mam wrażenie, że zbyt ciężko jest młodym ludziom wejść na rynek pracy. Młodych ludzi nie stać na wzięcie kredytu albo dostają go na jakichś strasznych warunkach. Polska kojarzy mi się z trudnym startem. W Szwecji po tych pierwszych trudnych latach, kiedy się integrujesz, poznajesz język i kulturę, jest łatwiej żyć. Pomimo że jest się tym obcym, że może być ciężko zdobyć pracę czy przyjaciół, to i tak w Szwecji żyje się dużo łatwiej niż w Polsce. W najbliższym czasie nie wrócę do Polski, nie mam po co. Poza tym nie jestem już sama, od prawie trzech lat mam chłopaka Szweda, a to bardzo dużo zmienia. Polska jest pięknym krajem z dużym potencjałem, który wciąż nie jest wykorzystany, bo pokutuje takie myślenie tylko o sobie, takie trochę cwaniactwo i ułatwianie sobie życia. Z tym sama miałam kłopot. Sytuacje, w których na przykład nie ma kontrolera w autobusie i aż się prosi, żeby wejść i nie płacić za bilet... Człowiek myśli sobie, że przecież nikt nie zauważy. Wtedy sama się poprawiam, przecież to nie jest właściwe zachowanie. Powinnam skasować bilet, w końcu jestem w tym autobusie, więc muszę zapłacić za przejazd. Nauczyłam się w Szwecji wybierać dobro rozumiane z perspek tywy społeczeństwa, a nie tylko moje własne dobro. Jeżeli nie zapłacę za bilet, to nie będzie z czego utrzymać autobusu. W Polsce byłam przyzwyczajona do innych zacho wań. Więcej kombinowania na swoją korzyść zamiast myślenia o dobru pojmowanym w kontekście ogółu. Tak też są postrzegani Polacy. Jak takie drobne cwaniaczki. Staram się wyeliminować takie zachowanie, zaczynając od siebie. Jeżeli system nie jest szczelny, to dlaczego mam to wykorzystywać i podważać zaufanie społeczne? Dla porównania, rok temu w Szwecji była duża debata na temat podatków i wydatków państwa, związana z wprowadzeniem piątej ulgi podatkowej dla osób pracujących. W jej trakcie okazało się, że Szwedzi nie są zadowoleni z nowej ulgi. Te kilkaset koron więcej w portfelu nie będzie miało większego wpływu na jakość życia ludzi. Podatnicy wolą tej ulgi nie mieć i zapewnić dodatkowy miliard koron na szkolnictwo, co może przyczynić się do lepszych wyników osiąganych przez dzieci. Szwedzi myślą kolektywnie, jak przystało na społeczeństwo obywatelskie. W Polsce przyzwyczaiłam się do innych zachowań. Co lubisz, a co cię drażni w życiu w Sztokholmie?
Drażni mnie to, że zawsze będę obca w tym kraju. O ile ja czuję się zasymilowana, o tyle nie wiem, czy społeczeństwo czuje się zasymilowane ze mną. Przez to, że jestem 93
obcokrajowcem, jest mi ciężko, jeżeli chodzi o rynek pracy, co jest dziwne, bo pod innymi względami Szwecja jest dość otwartym krajem. Nikt się tutaj nie obrusza, gdy widać parę homoseksualną na ulicy. Przez jakiś czas miałam sąsiadów, którzy byli homoseksualistami i adoptowali dziecko z Tajlandii. Uważam, że to jest super. Byli zresztą przemiłymi ludźmi, przychodzili czasami do mnie na kawę. W Polsce przecież zostaliby zlinczowani. Nie chcę żyć w kraju, gdzie ludzie nie mogą być sobą. Pod tym względem jest mi tu dobrze. Mimo wszystko widzę, że jest dużo niekompetencji w różnych instytucjach. Ten kraj ma swoje problemy, których nie ma w Polsce, jak np. problem uchodź ców, żebrzących Romów, wyludniania północnych terenów Szwecji, starzejące się społeczeństwo. To jest właśnie urok tego, jak się gdzieś mieszka i próbuje się zostać częścią społeczeństwa. Wtedy zaczyna się dostrzegać niedoskonałości i problemy. Jednak mimo wszystko planujesz zostać w Szwecji?
Tak, nie mam powodu, żeby wracać do Polski. Nauczyłam się nie tęsknić za Polską, powtarzam sobie, że mam tutaj te rzeczy, które wynagradzają mi brak przyjaciół i ro dziny. Cieszę się na wizyty w Polsce, dlatego co wakacje jeżdżę tam na parę tygodni. To są bardzo przyjemne wizyty, bo jestem gościem, nie widzę problemów codzien ności. Potrzebuję tych wizyt, ale nie widzę siebie w Polsce. Miałabym wielkie proble my ze znalezieniem pracy, bo nie mam superwykształcenia, a wątpię, żebym z samą znajomością języków mogła znaleźć dobrze płatną pracę. Jestem już trochę rozpusz czona. Za dużo się tutaj zarabia, żebym mogła teraz wrócić do Polski bez gwarancji tak dobrych zarobków, jakie mają na przykład informatycy. Jest mi przykro, że lu dzie w Polsce pracują ciężej i więcej, a zarabiają dużo mniej niż Szwedzi, którzy nie są tak sumienni. W Szwecji ludzie rozmawiają z szefem o tym, jak im się pracuje, mają spotkania, na których omawiają rozwój swojej kariery, mogą przedyskutować kwestię zwolnienia. W Polsce tak to nie wygląda. Ludzie pracują więcej i większym kosztem za dużo mniej. Jeśli chodzi o założenie rodziny, to też wolałabym to zrobić tutaj, a nie w Polsce. W Szwecji są bardzo korzystne warunki dla rodziców... Nie planuję wracać. Tak jeszcze na koniec, za czym tęsknisz w Polsce? Mam wrażenie, że mimo wszystko myślisz o Polsce z lekką nostalgią, skoro tak chętnie do niej co rok wracasz na wakacje. Jeżeli mimo wszystko czujesz się obca w Szwecji, to czy naprawdę czujesz, że inne rzeczy rekompensują ci ten brak poczucia, że jesteś u siebie?
Niedługo będę się ubiegać o szwedzkie obywatelstwo, ale zawsze mówię, że mimo wszystko jestem Polką, niezależnie od tego, jak długo będę tu mieszkać, i mam pra 94
wo do dyskutowania o pewnych rzeczach, o których normalnie w Szwecji się nie dyskutuje. Nie mam problemu, żeby rozmawiać o wysokości zarobków w kraju albo o polityce, a to są tutaj tematy tabu. Ale cały czas w jakiś sposób tęsknię za najbliższymi. Mimo że jestem w Szwecji od pięciu lat, to chyba nie mam tutaj prawdziwych przyjaciół... To jest cena, którą muszę zapłacić. Poza tym brakuje mi tego, co polskie. Jedzenie, język, wszystkie kwestie kulturowe. W Szwecji czuję się obco, gdy ludzie rozmawiają o jakichś cele brytach czy reklamach lub bajkach z dzieciństwa, bo to są rzeczy, których nie znam, których długo nie poznam i nie zrozumiem. Nie znam tych historii, tych powie dzeń. To wysoka cena, ale podjęłam już decyzję. Co sprawia, że jesteś w stanie zapłacić tę cenę?
Początkowo była to tylko wygoda, jednak teraz mam partnera, z którym buduję wspólne życie. Czuję się mimo wszystko szczęśliwa. Doceniam to, kim jestem i skąd jestem, ale myślę, że w Polsce byłabym bardzo nieszczęśliwa. Czułabym, że się duszę, tak jak się czułam wcześniej. Kocham powroty na wakacje, jednak jestem szczęśliwa, mając takie życie, jakie mam w Szwecji.
95
U siebie, nie w domu Bez względu na to, jak długo byłem za granicą i czym się zajmowałem, dosko nale wiedziałem, że zawsze będę tylko Polakiem mieszkającym w Danii. I do brze, przecież nie jestem Duńczykiem. Zawsze będę tym, który tu przyjechał. Problem polega na tym, że po tych kilku latach spędzonych w Danii, gdy mó wiłem „u siebie”, to myślałem o Kopenhadze. Jednak nigdy nie był to mój dom, choć to właśnie w Danii układałem sobie życie. Czasem żałowałem, że nie ma czegoś takiego jak paszport Europejczyka. Nie czułem się ani bardzo polski, ani bardzo duński. Czułem się Europejczykiem. Polakiem, który mieszka od ponad sześciu lat w Danii. Sześć kluczowych lat mojego życia. Okres wczesnej dorosło ści, kiedy kształtują się poglądy na świat, kariera zawodowa i relacje z ludźmi. Ten cały okres spędziłem poza Polską. Nigdy nie studiowałem, nie pracowałem i nie płaciłem podatków w Polsce. Raz w życiu głosowałem w wyborach, a je dyne, czym się martwiłem w kwestiach formalnych, to data ważności na moim paszporcie. Tak, jestem Polakiem, ale poczucie tożsamości narodowej po kilku latach się rozmywa. Nieraz zastanawiałem się, co by było, gdybym został w Polsce. Każdy wyjazd do Polski był inny i prowokował różne myśli. Na pierwszym roku studiów powroty do Polski były piękne i trudne. Piękne, bo czułem się dobrze, widząc znajome twarze, słysząc historie przyjaciół po pierwszych miesiącach studiów. Z czasem, jak życie każdego nabierało innego tempa, zaczęło to wyglądać nieco inaczej. Z jednej strony czułem się jak u siebie, a z drugiej – jak gość. Powoli uświadamiałem sobie, że moje życie już nie toczy się w Polsce. Po obronie magisterki coś się we mnie zmieniło. Przyleciałem do Polski w listopadzie, żeby odwiedzić znajomych oraz rodziców. Był to okres, w którym dużo podróżowałem służbowo. Co tydzień byłem gdzie indziej, w Oslo, Helsinkach lub Sztokholmie, więc jak wylądowałem w Warszawie, to... po prostu było mi wszystko jedno, gdzie jestem. Sztokholm, Seattle, Monachium, Warszawa... Kolejne miasto, kolejne lotnisko. Jadąc do centrum, słyszałem odgłosy miasta – samochody, tramwaje, ludzi mówiących po polsku. Ich słowa brzmiały dziwnie obco. Polski był jak język jeden z wielu, jakiś odgłos, który się słyszy na ulicy. Część ścieżki dźwiękowej Warszawy. Dopiero na drugi dzień poczułem, że jestem w Polsce. W Polsce, która staje mi się coraz bardziej obca. W miejscu, w którym nie mieszkam, w którym nie zbudowałem sobie życia, do którego być może nigdy nie wrócę. Wtedy zrozumiałem, że jestem turystą we własnym kraju. 96
Zapiski: 5 sierpnia 2013 – Halo, Łukasz? – Nie wiedziałem, czy mam dobry numer telefonu. Chciałem się skontaktować z Łukaszem, bo słyszałem, że planuje się przeprowadzić z Francji do Polski. Nie rozmawialiśmy często, a widzieliśmy się po raz ostatni w Warszawie dwa lata wcześniej. – Halo, kto mówi? – Usłyszałem jego głos w słuchawce. – Tu Paweł. Masz teraz czas, żeby pogadać? – O, cześć! Tak, co słychać? – Wszystko dobrze. Jestem właśnie u rodziców. Słyszałem, że planujesz powrót do Polski. – Tak, od września. – Słuchaj, mam do ciebie pytanie. Piszę książkę o polskiej emigracji i chciałbym, żebyś w związku z tym odpowiedział mi na parę pytań. Myślisz, że znajdziesz czas? – No jasne, że tak. Akurat jestem w Koszalinie, więc możemy się spotkać w ten weekend. Pasuje ci?
97
„Tęsknię do tego burdelu, do tego syfu polskiego”
98
Paweł: Co robiłeś, zanim wyjechałeś z kraju? Łukasz: Byłem uczniem liceum w Koszalinie, a potem przez dwa lata studiowałem
na AGH w Krakowie na Wydziale Elektroniki i Komunikacji. Co się działo potem?
Na trzecim roku wpadłem na pomysł, aby wyjechać na Erasmusa do Grenoble we Francji. Zrobiłem to nie dlatego, że koniecznie chciałem wyjechać, ale dlatego, że miałem po prostu dosyć uczelni i moich studiów i myślę, że gdyby nie Erasmus, to najprawdopodobniej rzuciłbym te studia i nie za bardzo wiem, co bym dalej robił. Ten wyjazd był dla mnie wybawieniem. Dlaczego miałeś dosyć studiów? I czym się kierowałeś przy wyborze uczelni za granicą?
Może moje oczekiwania w stosunku do studiów w Polsce były trochę za wysokie, bo w liceum zamierzałem pojechać do Stanów na studia i przy okazji naczytałem się, jak tam jest świetnie. Ostatecznie jednak wybrałem AGH w Krakowie. Pierwsze dwa lata wyglądały zupełnie inaczej, niż się tego spodziewałem. Dostawaliśmy spo rą dawkę teorii matematyki, elektroniki, fizyki... W dodatku ta teoria często była przestarzała, korzystaliśmy na przykład z podręcznika do elektroniki, który powstał w latach osiemdziesiątych... No i wszystko sprowadzało się do zakuwania. Nie mam nic przeciwko dużej ilości nauki, ale najbardziej nie mogłem się pogodzić z bezna dziejnym stosunkiem wykładowców do studentów. AGH jest chyba drugą czy trzecią uczelnią techniczną w Polsce, nasz kierunek był jednym z trudniejszych, więc ludzie, którzy tam szli, nie byli głupi. Mimo to czuliśmy się jak stado baranów. Byliśmy traktowani przez wykładowców z góry, bez szacunku, nie jak młodzi, zdolni studenci. Byłem na studiach jednolitych pięcioletnich. Po dwóch latach stwierdziłem, że po prostu dłużej nie wytrzymam. Uczyłem się beznadziejnych rzeczy, samej suchej teorii, zero praktyki. Poza tym od początku chciałem iść bardziej w stronę tele komunikacji, a jak się okazało, kierunek elektronika i telekomunikacja, z pozoru fajny, oferował coś innego. W rzeczywistości to było dziewięćdziesiąt procent elek troniki, która mnie nie interesowała i którą nie chciałem się zajmować w przyszłości. Dlatego wiedziałem, że albo rzucę studia, albo wymyślę coś innego. I wtedy uświa domiłem sobie, że mogę wyjechać na Erasmusa do Francji, pół roku uczyłem się już wówczas francuskiego. Zdecydowałem się. Wybór kraju był w dużej mierze przypadkowy. Zobaczyłem ogłoszenie o wymianie zamieszczone przez Uniwersytet w Grenoble, a że od jakiegoś czasu uczyłem się fran cuskiego, to pomyślałem, że może się to udać. Poza tym na wymianę na Erasmusa 99
biorą według średniej, a że większość osób starała się o miejsce na uczelniach w Anglii, to do Francji było mało chętnych. Wydaje mi się, że z powodu mniejszej popularności języka. Nie wybrzydzałem specjalnie, jeżeli chodzi o miasto, w którym wyląduję. Szczerze mówiąc, o Grenoble wcześniej nie słyszałem. Kojarzyłem tylko, że jest w górach i że jakieś dwa lata wcześniej miał tam miejsce wypadek autokarowy. Także nie mia łem za bardzo pojęcia, dokąd jadę, ale myśl o zmianie studiów i otoczenia była tak kusząca, że w ogóle nie uważałem tego za przeszkodę. Zresztą podczas wymiany miałem dostawać stypendium w wysokości pięciuset euro, dzięki czemu mogłem być spokojny o kwestie związane z utrzymaniem się we Francji. Kierunek studiów podczas wymiany był podobny do tego w Polsce, nawet cie kawy. Nazywał się bezpieczeństwo sieci bezprzewodowych, a program współgrał z moim zainteresowaniem sieciami i telekomunikacją. Także kierunek wydawał mi się OK, kraj był mi obojętny, a jeśli chodzi o miasto, to nie miałem pojęcia, czego się spodziewać. Myślę, że gdybym uczył się hiszpańskiego, a nie francuskiego, i nada rzyłaby się okazja pojechać do Hiszpanii, to pewnie pojechałbym tam. W jaki sposób odebrałeś zderzenie z kulturą francuską i nową rzeczywistością?
Wiesz, może miałem szczęście, ale mam wrażenie, że na Erasmusie nie ma takiego gwałtownego zderzenia z nową kulturą, bo jednak jest się jednym z wielu innych studentów z różnych państw i w tym środowisku się człowiek obraca, a nie wśród tubylców. Przez pierwszy rok miałem może ze dwóch, trzech znajomych Francuzów, reszta to byli Polacy, Czesi i różne inne nacje. Każdy kraj ma swoje obyczaje, ale na początku tego nie odczułem, bo nie miałem tam takiego normalnego życia. Nie pojechałem pracować sezonowo ani nie planowałem zostać na stałe, więc nie od czułem jakiegoś specjalnego zderzenia z francuską rzeczywistością. Erasmus to były po prostu superwakacje, na które Unia Europejska dawała co miesiąc pięćset euro. Wakacje? A co z chęcią studiowania?
No dobra, moja grupa się akurat dość sporo uczyła. Mnie osobiście bardzo zależało na tym, żeby mieć dobre oceny podczas wymiany. Jeszcze przed wyjazdem dowie działem się, że jak się ma ukończone dwa lata nauki na uczelni wyższej w dowolnym kraju, to można otrzymać dyplom uczelni francuskiej, jeżeli ostatni rok licencjatu zrobi się właśnie we Francji. Czyli te dwa lata, które zrobiłem w Polsce, połączone z rokiem w Grenoble liczyły się tak, jak gdybym studiował na francuskiej uczelni. Dlatego po ukończeniu ostatniego roku licencjatu we Francji otrzymałem dyplom fran cuskiej uczelni. Było mi to bardzo na rękę, bo żeby dostać papier z polskiej uczelni, 100
musiałbym jeszcze studiować przez dwa lata w kraju, bo jak już wspominałem, byłem na studiach pięcioletnich. Po zdobyciu tego dyplomu licencjackiego we Francji wróciłem na wakacje do Polski i nie wiedziałem w sumie za bardzo, co ze sobą zrobić. Nie chciałem kontynuować studiów w Polsce, bo już doświadczyłem, jak fajnie mogą wyglądać studia za granicą, nie chciałem też od razu iść do pracy. W sumie jednak skończy ło się na tym, że pracowałem przez dwa tygodnie w Brukseli w knajpie za barem, a ponieważ właściciel tej knajpy chciał mnie wyrolować, to szukałem nowej pracy... Przez przypadek dostałem w tym czasie pracę w branży, którą studiowałem, znów w Grenoble, więc zdecydowałem się na powrót do Francji. Naprawdę sporo w tym wszystkim przypadku. Jak to? Nic nie dzieje się przez przypadek! W jaki sposób szukałeś pracy w swojej dziedzinie?
To było tak, że po studiach wydawało mi się, że nie chcę pracować w gałęzi tele komunikacyjnej. Przez dwa miesiące w Polsce nic nie robiłem, później ze znajomymi wyjechaliśmy do pracy do Belgii, tak po prostu, na zmywak. Ale kiedy odczułem, jak źle mnie tam traktują, kiedy nie chcieli mi płacić i tak dalej, pomyślałem sobie: halo, przecież mam jakiś dyplom, co ja tu robię na zmywaku? No i porozsyłałem we wszystkie interesujące miejsca we Francji i w Belgii swoje CV. Pierwsza odpo wiedź, jaką otrzymałem, była zupełnie przypadkowo z Grenoble. Stwierdziłem wtedy, że być może to nie jest zły pomysł. Znałem tam już trochę ludzi, znałem miasto... Pomyślałem, że łatwo będzie mi tam wrócić. Zamieszkałem u kumpla i zacząłem nową pracę. I tak już zostałem w tym Grenoble. Później przeniosłem się do Paryża, gdzie mieszkałem kolejne dwa i pół roku. Jak się poczułeś, gdy skończył się Erasmus i po raz pierwszy byłeś na swoim?
Jakoś nie przypominam sobie żadnych złych czy ciężkich sytuacji. Znalazłem pracę w Grenoble jako informatyk w dziedzinie telekomunikacji. Było to dla mnie dobre miejsce i czułem się przez to bardziej dowartościowany. Miałeś jakieś doświadczenia ze stereotypem Polaka we Francji? W jaki sposób Francuzi postrzegają Polaków?
We Francji stereotyp Polaka nie jest jednoznaczny. Tam Polska kojarzy się z wódką, blondynkami i ze śniegiem, ale to nie są negatywne skojarzenia. Ogólnie miałem wra żenie, że mało jest Polaków we Francji, przynajmniej ja spotkałem niewielu. Na przy kład w Paryżu, gdzie mieszkałem dwa i pół roku, poznałem tylko w wakacje dwie Polki, 101
które były przejazdem. Żadnych innych Polaków w stolicy Francji nie spotkałem, ale to pewnie dlatego, że obracałem się tam głównie wśród Francuzów. Czasami ktoś po wiedział, że miał kiedyś znajomego Polaka. Ale sam nie miałem znajomych Polaków, dlatego mam wrażenie, że Polaków jest mało. Myślę, że z tego właśnie powodu nie ma we Francji negatywnego stereotypu dotyczącego naszego kraju... Dodatkowo Francuzi to są kompletni ignoranci, jeżeli chodzi o inne nacje, z reguły nic nie wiedzą o innych narodowościach. Wiedzą trochę o tych, z którymi sąsiadują, o Niemcach, Hiszpanach, Włochach, Anglikach. Na ich temat mają jakieś większe pojęcie, ale o innych już nie za bardzo. Dlatego nigdy nie doświadczyłem nic negatywnego, co by było związane z tym, że jestem z Polski. Nikt nigdy nie traktował mnie z góry przez moje pochodze nie, nie pytano mnie, czy mamy prąd u nas w kraju. Jedyne, o co często pytali Francuzi, to czy jest u nas zimno. Zawsze miałem wrażenie, że moje pochodzenie jest traktowane neutralnie. Nie budziło ono jakichś zdecydowanie negatywnych reakcji, ale też nie skakano na mój widok z radości. Mam znajomego Francuza, o typowo francuskiej urodzie, który przeprowadził się na pół roku do Polski. Żalił mi się, bo dziewczyny same wskakiwały mu do łóżka i miał wrażenie, że one to robiły tylko dlatego, że on jest Francuzem. Na co mu powiedziałem: „Stary, to ty się ciesz. Mnie się nigdy nie zdarzyło, żeby jakaś dziewczyna poleciała na mnie tylko dlatego, że jestem Polakiem”. Jedyne negatywne doświadczenie, jakie sobie przypominam, to gdy raz na uczelni wykładowca przy całej sali udawał, że mnie nie rozumie, rzekomo przez mój akcent. A ja nigdy wcześniej ani później nie miałem takiego problemu, żeby ktoś mnie nie rozumiał, gdy mówiłem po francusku. Ale poza tą jedną sytuacją nie miałem żad nych kłopotów związanych z tym, że jestem Polakiem. Zarówno w pracy, jak i w życiu prywatnym doświadczyłeś takiej neutralności?
Tak. Raz natomiast zostałem bardzo mile zaskoczony, bo jedna z koleżanek chciała kupić płytę z muzyką poważną lub koncert fortepianowy swojemu chłopakowi i za pytała mnie, czy mogę jej coś polecić, czy znam jakichś dobrych kompozytorów. Trochę się zdziwiłem, że zwróciła się z tym właśnie do mnie. Tłumaczyła, że w Polsce mamy przecież tak wysoko rozwiniętą muzykę poważną i mamy znanych kompozytorów. W ogóle wydaje mi się, że wśród starszych Francuzów pokutuje takie wyobra żenie o Polsce, że to kraj o wysoko rozwiniętej kulturze. To pewnie jeszcze zostało po Wielkiej Emigracji. Parę razy faktycznie mogłem się przekonać, że Polska jest wciąż uważana za kraj pisarzy, artystów, muzyki klasycznej. A jeśli chodzi o nowsze poglądy na Polskę, to podczas dyskusji ze znajomymi na temat kryzysu w Europie i problemów ekonomicznych zdarzyło mi się usłyszeć kilka miłych, pozytywnych akcentów na temat Polski. Znajomi postrzegają Polskę 102
jako kraj, w którym nie ma kryzysu, gdzie gospodarka się bardzo dobrze rozwi ja i dziwi ich fakt, że Polacy wyjeżdżają w poszukiwaniu pracy. Słyszałem częściej narzekanie, że we Francji to teraz jest kicha, a w Polsce wszystko cudownie... Taka propaganda zielonej wyspy, kiedy u nas tak się Polski nie opisuje, a we francuskich mediach można to wyraźnie zaobserwować. Czy w Grenoble też spotkałeś tak niewielu Polaków? Czy miałeś okazję zetknąć się w jakiś sposób z Polakami we Francji?
Mam trochę inne doświadczenia z Grenoble i inne z Paryża. W pierwszym roku pobytu, jeszcze na Erasmusie, dowiedziałem się, że jest w Grenoble jakaś polska organizacja, która nazywa się Krakowiak. Jednak jak się okazało, nie była to grupa ludzi dla mnie, bo tam zajmowali się głównie lamentowaniem za ojczyzną. Później już unikałem takiej Polonii, bo miałem wrażenie, że to ludzie, którzy siedzą we Francji od czterdziestu lat i tylko płaczą za ojczyzną i jeszcze może nawet pięknymi Kresa mi... To taka stara Polonia, od której trzymałem się z daleka. Według statystyk niby jest dużo Polaków, ale jakoś nie spotkałem wielu. Nawet znajomi, którzy mieszkali w międzynarodowych akademikach, nie spotkali Polaków, więc nie wiem, jak to jest. W drugim roku mojego pobytu we Francji poznałem taką dziewczynę, która też przyje chała na Erasmusa, tyle że rok wcześniej niż ja, i też została. Ona akurat studiowała i pracowała. Do dziś utrzymujemy ze sobą kontakt. W Paryżu natomiast jest masa bezdomnych, szczególnie w metrze, no i tam raz czy dwa obiło mi się o uszy polskie przekleństwo, więc może to byli Polacy. Parę razy w metrze, a jeździłem nim codziennie przez dwa lata, słyszałem język polski, ale to było dosłownie kilka razy i z reguły to byli robotnicy wracający z pracy z nieodłącz nym atrybutem, czyli puszką piwa, używający przekleństw jak przecinków. Także jak widzisz, moje kontakty z Polakami były dość ograniczone. Wiem, że jest trochę osób, które przyjechały do pracy fizycznej oraz, co ciekawe, jest ponoć sporo kobiet, które wyszły za mąż za Francuzów i zamieszkały we Francji. Byłeś we Francji prawie pięć lat i teraz zdecydowałeś się przeprowadzić na stałe do Polski, do Warszawy. Czym się kierowałeś, podejmując decyzję o powrocie? Czujesz, że to jest miejsce dla ciebie?
Po paru latach spędzonych za granicą stwierdziłem, że nie jestem w stanie się zin tegrować z obcą kulturą. Nie byłem w stanie w nią wsiąknąć. Może dlatego, że w sumie dużo się przeprowadzałem, zmieniałem miejsca pracy, nigdy nie nawiązałem bliższych znajomości i nigdzie się nie zakorzeniłem. Różnice kulturowe były zbyt duże, myślę, że to właśnie z tego powodu w ogóle postanowiłem wrócić do Polski... Wiesz, miałem 103
jakichś tam znajomych, ale nigdy nie byłem w stanie nawiązać głębszych przyjaźni. Może dlatego, że miałem wrażenie, że we Francji kontakty międzyludzkie jakoś zupeł nie inaczej funkcjonują. W sumie chyba nigdy nie zrozumiałem do końca jak... To było dla mnie trochę dziwne. Być może gdybym się zdecydował na pobyt we Francji na sta łe, to musiałbym się nauczyć, jak to wszystko funkcjonuje, wsiąknąć w to społeczeń stwo i w tę kulturę, a ja w sumie nigdy tego nie chciałem. Dla mnie kultura francuska nie była warta porzucenia swojej. Bo we Francji jest tak, że oni mają bardzo mocno rozwiniętą swoją kulturę i wydaje mi się, że w innych krajach, takich jak na przykład Anglia, można być zarówno Brytyjczykiem, jak i Polakiem czy jeszcze kimś innym. Natomiast we Francji musiałbym zupełnie zapomnieć, skąd pochodzę. Musiałbym się wyzbyć akcentu i wszystkich swoich polskich cech. I może wtedy zaakceptowano by mnie jako swojego. Zawsze czułem się w jakiś sposób obcy. Nie dlatego, że ktoś mi to pokazywał, tylko dlatego, że nie miałem żadnych głębszych związków z tą kulturą. Ludzie sobie opowiadali jakieś historie o bajkach z dzieciństwa czy śmiali się z innych rzeczy z popkultury francuskiej, no to wiadomo, że nie oglądałem tych samych bajek i nie znałem tematów. Czy też pytali mnie: „A znasz to, a znasz tego? To taki znany ko mik francuski”. No nie, nie znam. Mieszkając we Francji, nigdy nie miałem telewizora, więc nigdy nie poznałem znanych osobistości telewizyjnych lub rzeczy, o których lu dzie zwykle mówią. Czyli ten problem wynikał z braku znajomości kultury francuskiej?
Tak, nigdy jej do końca nie poznałem. Nie był to mój cel. Nie podjąłem żadnego wysiłku, no i to faktycznie w jakiś sposób przeszkadzało w kontaktach międzyludz kich. Być może gdybym się uczył wiele lat języka francuskiego i był zafascynowany tą kulturą, może wtedy byłoby inaczej... Ale w moim wypadku tak nie było. Przed wyjazdem do Francji uczyłem się trochę francuskiego. O ile podobał mi się język, o tyle – szczerze mówiąc – nigdy nie byłem jakoś szczególnie zafascynowany tą kulturą. Przez to wszystko czułem się w jakiś sposób dosyć samotny we Francji. A z dru giej strony w Polsce, zwłaszcza w Warszawie, miałem dużo znajomych. Zawsze gdy przyjeżdżałem do Polski, to czułem się po prostu u siebie. Jest jak jest, ale jest się u siebie. Jest jak jest, czyli jak?
No wiesz, nie możemy udawać, że poziom życia w Polsce jest taki sam jak we Francji. Jesteśmy jeszcze sporo lat do tyłu. Ale tu mam przynajmniej prawo ponarzekać. Mam prawo powiedzieć, jeśli mam na to ochotę, że jest do dupy. We Francji nie mogę po 104
wiedzieć, że jest do dupy, bo to by było bez sensu. Powiedzieliby mi, żebym w takim razie wracał do siebie, no i mieliby rację. Wróciłem do Polski głównie z powodów kulturowych, bo nie czułem, że mogę się do końca zintegrować z Francuzami. Dużo rzeczy w ich sposobie bycia mnie dener wowało. Na przykład to, że są ignorantami, nie wiedzą praktycznie nic, tylko Francja, Francja, Francja... Raz przyjechał do mnie znajomy z Czech. Zapoznałem go ze swoją byłą dziewczyną, która była Francuzką i miała dziewiętnaście lat. Mój kolega przed stawił się i powiedział, że jest z Czech. Ona na to zapytała: z Czechosłowacji? No to on, że nie, z Czech. Ona znów, czy z Czechosłowacji? Później się zaklinała, że właśnie się dowiedziała, że taki kraj jak Czechy istnieje, bo w jej podręczniku do geografii w liceum ciągle miała na mapie Czechosłowację. Nie wiem, na ile mówiła prawdę, ale jestem w stanie w to uwierzyć, bo pamiętam, jak w mojej ostatniej pracy w Paryżu musiałem coś załatwić w dziale księgowości. Spojrzałem na ścianę i zobaczyłem mapę, na której ciągle jeszcze widniały ZSRR, Jugosławia, Niemcy Wschodnie... Po prostu mieli mapę sprzed ponad dwudziestu lat i im to kompletnie nie przeszkadzało, no bo przecież Francja się nie zmieniła w tym czasie. A to, że połowa Europy wygląda zupełnie inaczej, już ich nie interesowało... Mam cichą nadzieję, że może ta mapa wisiała tam ot tak, żeby pokazać, jak kiedyś wyglądała Europa. Choć znając poziom ignorancji Francuzów... To jest jedna z tych rzeczy, które mi nie odpowiadają. W ogóle Francuzi uważają, że ich kraj jest najpiękniejszy. I w porządku, niech tak uważają. Kraj jest piękny pod względem krajobrazów, miejsc turystycznych, kuchni i kultury. To jest świetny kraj pod wieloma względami. Ale musiałbym naprawdę stać się Francuzem, żeby to doceniać tak jak oni i cieszyć się tym w ten sam sposób. A ja nigdy nie czułem się Francuzem. W pewnym momencie uświa domiłem sobie, że dobra praca i pieniądze to nie wszystko. Wróciłem, bo zacząłem po prostu tęsknić za ludźmi i za krajem. Stwierdziłem, że co zobaczyłem i czego doświadczyłem, to moje, ale pora wracać. Czy myśląc teraz o wyjeździe do Francji, żałujesz tej decyzji?
Nie, na pewno nie. Czuję, że się bardzo rozwinąłem i że gdybym został w Polsce... Widzę, co zrobili moi znajomi, którzy zostali w Polsce i którym nie pasowały studia. Niby nie byli zadowoleni ze studiów, ale skończyli je, potem zaczęli gdzieś pracować i nie są za bardzo szczęśliwi, mają jakieś takie podcięte skrzydła. Myślę, że gdybym został, to może bym dokończył te studia i byłbym już bardzo sponiewierany. Jak wielu, którzy kończą studia inżynierskie, idą do pracy, dostają dwa tysiące na rękę i się bardzo cieszą, że mają jakąkolwiek pracę. Wydaje mi się, że po pięciu latach we Francji mam większe ambicje. 105
Pojechałem sam do kraju, którego nie znałem, w którym nie miałem żadnej ro dziny, przeżyłem dwa i pół roku w Paryżu, który jest trudnym miejscem do życia, też bez żadnych znajomości, i dałem sobie radę. Tak więc nie żałuję wyjazdu, cieszę się, że dobrze nauczyłem się języka, dowiedziałem się dużo o sobie. Ale teraz się cieszę, że wróciłem. Nie boisz się tego powrotu? Wszystkie wcześniejsze wizyty w Polsce były tymczasowe, teraz jednak planujesz tu zostać na stałe. Nie boisz się, że będzie ci ciężko się przystosować do tej nowej starej rzeczywistości?
Trochę na pewno się boję. Polska to nie jest bajkowy kraj. Wystarczy się rozejrzeć dookoła. Ludzie zarabiają, ile zarabiają... Ale biorąc pod uwagę, że przez pięćdziesiąt lat mieliśmy komunizm, to zawsze jednak porównuję to, co widzę, do tego, co mi rodzice opowiadali o Polsce, którą oni pamiętają z czasów swojej młodości, kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych wyjeżdżali do pracy do Niemiec. Wtedy była wielka przepaść pomiędzy nimi a Europą Zachodnią. Teraz to rozwarstwienie jest o wiele mniejsze i mam nadzieję, że ciągle będziemy gonić Europę. Może nigdy nie będziemy drugim Luksemburgiem, ale mimo wszystko myślę, że zawsze będziemy się rozwijać. Poziom życia to jest jedno, ale ciekawi mnie, czy nie boisz się, że ty się na tyle zmieniłeś, że będzie ci trudno wrócić? W ciągu pięciu lat zdążyłeś się pewnie odzwyczaić od niektórych rzeczy.
Nigdy o tym nie myślałem... To zależy też od tego, jakimi ludźmi się otaczasz. Jak będziesz miał grupę świetnych znajomych, to będzie ci to wisiało, czy wokół wszys cy narzekają, czy słuchają Radia Maryja, czy czytają „Nie”. Po tych pięciu latach we Francji wydaje mi się, że ludzie są najważniejsi, i wróciłem właśnie dla ludzi i dla rodziny. Mam tu dobrych znajomych, z którymi starałem się utrzymywać kontakt podczas pobytu we Francji. Miałem wrażenie, że jak zostanę jeszcze parę lat, to nasze drogi się zupełnie rozjadą, bo zauważyłem, że już zaczynało być coraz mniej tematów do rozmowy. Mieliśmy przecież zupełnie inne doświadczenia. Jak opowiadałem im o tym, co mi się przydarzyło we Francji, to oni na ten temat nic nie wiedzieli, a ja już zaczynałem coraz mniej rozumieć zdarzenia z ich życia. Był okres, kiedy wielu z nich pisało prace magisterskie, a ja w ogóle nie mogłem podzielić ich męczarni. Myślę, że gdybym został jeszcze kilka lat, to mógłbym mieć problem, żeby się odnaleźć w polskiej rzeczywistości. Ale po tych pięciu latach chyba się jeszcze tak bardzo nie oddaliłem. Jeszcze nie odczułem po powrocie jakiegoś szoku kulturowego. 106
Jakie masz plany?
Chcę otworzyć własny biznes. Myślę, że w pewnych branżach łatwo coś otworzyć, bo jest mniejsza konkurencja. Francja, powiedzmy, jest jeden rok za Stanami, a Polska jest trzy lata w tyle, zatem często wystarczy skopiować jakiś pomysł ze Stanów i jest super. Wydaje mi się, że w pewnych niszach łatwo jest założyć firmę przynoszącą i satysfakcję, i pieniądze. We Francji jest większa konkurencja. Pamiętam, jak raz rozmawialiśmy na Facebooku, ja w Paryżu, ty w Kopenhadze, napisałem ci wtedy, że tęsknię do tego burdelu, do tego syfu polskiego. W jakiś spo sób wciąż jest to prawda. Może tu być czasem syf, ale to mój syf i można na to po narzekać. We Francji zawsze byłbym gościem i tak się tam zawsze czułem. Polska to moje miejsce.
107
Zapiski: 16 sierpnia 2013 Od dawna obiecywał, że przyjedzie mnie odwiedzić w Kopenhadze. Minęło sześć lat i w końcu udało mu się przylecieć na cztery dni. Okazja była ku temu dobra. Mój stary przyjaciel wziął ślub i wraz z żoną postanowili pojechać w podróż po Europie. Ostatnim miastem, które chcieli odwiedzić, była Kopenhaga. To mój pierwszy przy jaciel, który się ożenił. W ramach prezentu ślubnego postanowiłem zaprosić młode małżeństwo do parku rozrywki Tivoli w Kopenhadze. To bardzo urokliwe i ciekawe miejsce w samym centrum miasta, gdzie w wakacje w każdy piątek odbywają się koncerty. Wiedziałem, że oboje lubią wesołe miasteczka z prawdziwego zdarzenia, ale od dawna w żadnym nie byli, więc pomyślałem, że wizyta, którą zapamiętają na długo, będzie dobrym prezentem. Tego dnia w Tivoli było dużo ludzi, co dawało nam możliwość porozmawiania w kolejkach. W pewnym momencie zostałem sam z przyjacielem, jego żona starała się omijać bardziej ekstremalne atrakcje. – Fajnie się tu urządziłeś, Paweł. Bardzo się cieszę, że w końcu udało mi się ciebie odwiedzić. W końcu mogę się przyjrzeć, jak wygląda twój duński świat – powiedział i spojrzał na szarpiące się przed nami dzieci. – Też się cieszę, że w końcu przyjechałeś, w dodatku nie sam. Nie zrozum mnie źle, ale wciąż nie mogę uwierzyć, że masz żonę, zakładasz rodzinę... To niesamowite, stary, naprawdę. Mamy zupełnie inne życie – odpowiedziałem i zrobiłem parę kro ków do przodu. W następnej turze powinna być nasza kolej. – Też nie mogę w to uwierzyć. Kocham ją. Ale powiem ci, że tyle stresu co w dzień ślubu to jeszcze nie miałem. Chciałem do ciebie dzwonić. – Trzeba było! Dobrze, że nie byłeś uciekającym panem młodym. Co teraz planu jesz? Kończysz studia w tym roku, tak? – Tak, bronię się za miesiąc i już zacząłem szukać pracy, ale nie ma lekko... Jest niż demograficzny, więc mogę mieć kłopot z dostaniem pracy jako nauczyciel historii. Trochę się tym martwię. Gdyby nie to, że żona ma pracę, nie moglibyśmy sobie pozwo lić na przyjazd do ciebie. No, ale jakoś to będzie. Tyle tylko, że nie mam pleców... Nie znam nikogo w żadnej szkole, kto mógłby pomóc mi dostać jakikolwiek etat. – A to trzeba mieć znajomości, żeby znaleźć pracę w szkole? – Znajomości bardzo pomagają, jak wszędzie zresztą. Znalazłem jedną ofertę pra cy, ale to było tylko na sześć godzin w tygodniu i za dojazdy płaciłbym więcej, niżbym zarabiał. – A korepetycje? – Dzieciakom się nie chce chodzić na korepetycje z historii. Widać, że dawno nie mieszkałeś w Polsce. Pozmieniało się trochę w ciągu tych kilku lat, Paweł. Teraz lu 108
dzie nie przejmują się maturą z przedmiotów humanistycznych, młodzież wie coraz mniej i nikogo te rzeczy po prostu nie interesują. No ale trudno, jakoś sobie poradzę. Mamy siebie, mamy mieszkanie, pieniądze jakoś się znajdą. Zresztą jak słyszę, że ktoś w Polsce nie może znaleźć pracy, to krew mnie zalewa. – Rozumiem... – Nie, nie rozumiesz. Nie chodzi mi o to, że pracy nie ma. Chodzi o to, że ludzie szukają jej wyłącznie w zawodzie wyuczonym na studiach. Ja chciałbym być history kiem, ale zacznę się też rozglądać za czymś innym. Pracowałem już w radiu i w gaze cie. Nie wiem, czy chcę tam wracać, ale wiem, że jak się zacznie szukać pracy, to się ją znajdzie. Po prostu trzeba się pogodzić z tym, że pierwsza praca, jaką się dostanie, może nie być tą, o której się marzyło. Na chwilę zapadła cisza. Bramka przed nami się otworzyła i mogliśmy zająć miejsca w potężnym samolocie, który, jak zdążyliśmy zauważyć podczas czekania w kolejce, miał nas wytrząść na wszystkie możliwe sposoby i wywrócić nasze żołądki do góry nogami. – Jestem dobrej myśli – powiedział. – Cieszę się z tego, co mam, i wiem, że przed nami jeszcze wiele dobrego. Przed tobą też. Może powinieneś porozmawiać z Beatą? Ona również zasmakowała życia za granicą, a jednak postanowiła wrócić. – Dobry pomysł. Chętnie odnowię z nią kontakt. Nie widziałem jej od matury... – Wzbiliśmy się szybko w górę, zanim zdążyłem dokończyć zdanie. Nasze zmartwienia zostały gdzieś na dole. Przed oczami migał nam na zmianę widok na oświetlone miasto, gwieździste niebo i ludzi czekających w kolejce.
109
„Jeśli już mam się gdzieś męczyć, to wolę w Polsce niż na obczyźnie”
110
Paweł: Jak znalazłaś się w Anglii? Beata: Od razu po maturze pojechałam do Londynu i czekałam na wieści z tamtejszego uniwersytetu, na który złożyłam dokumenty. Dostałam się i od września zaczęłam studia licencjackie na University of Greenwich. Studiowałam na kierunku medioznawstwo, kulturoznawstwo i komunikacja społeczna. W tym samym czasie pracowałam, na po czątku bardzo dużo, w różnych miejscach – w restauracjach, barach. Później, chyba na drugim roku, załapałam się do pracy w hotelowej recepcji. Można powiedzieć, że to była moja pierwsza praca biurowa, wydawałoby się mało ważna, ale jednak z pew nością pomogła mi rozpocząć karierę. Dlaczego postanowiłaś wyjechać do Londynu?
Gdy byłam w liceum, parę razy odwiedziłam Londyn i miałam tam już znajomych, mieszkała tam też moja siostra. Bardzo podobało mi się to miejsce, stwierdziłam, że chciałabym tam studiować. Praca w recepcji i co dalej?
Potem dostałam awans, byłam odpowiedzialna za kontakty z klientami, więc ta praca w hotelu się rozwijała, jednak wiedziałam, że hotelarstwo to nie jest moja dziedzi na. Na trzecim roku studiów doszłam do wniosku, że kierunek, który studiowałam, nie daje mi jakichś superperspektyw. Dlatego stwierdziłam, że muszę wybrać coś bardziej związanego z biznesem. I pomimo że byłam już wtedy zapisana na studia magisterskie z public relations, to gdy tylko dowiedziałam się, że na innym uniwersytecie w Londynie, St. Mary’s University, jest możliwość zrobienia studiów MBA, jeżeli ma się dwuletnie doświadczenie w jakiejkolwiek pracy biurowej, zdecydowałam się tam aplikować. Studia MBA na tej uczelni dawały możliwość wyjazdu do Nowego Jorku na roczny staż połączony z nauką. Tak naprawdę to bardzo spontanicznie podjęłam tę decyzję. Proces rekrutacyjny był długi, czekałam pół roku na wyniki. Przy czym nie chodziło tylko o moją wiedzę i doświadczenie, bo oprócz tego, że musiałam się dostać na te studia, musiałam jeszcze znaleźć firmę, która sponsorowałaby moją wizę do Sta nów i przyjęła mnie na staż. Z pomocą uczelni udało mi się to zorganizować i dostałam pracę w banku UBS. W marcu 2011 roku wyjechałam do Nowego Jorku. Później, mówiąc w wielkim skrócie, zrobiłam ten staż w Nowym Jorku, wieczorami i w weekendy studiowałam, a po roku, po ukończeniu stażu i dwóch semestrów MBA, w trakcie ostatniego semestru pojechałam na cztery miesiące do Bangkoku. Tam już studia były naprawdę intensywne, w systemie dziennym. Studiowałam całymi dniami od poniedziałku do piątku przez cztery miesiące. Tam już nie pracowałam. Celem tego wyjazdu było przyjrzenie się funkcjonowaniu biznesu w Azji. Poznałam 111
wiele interesujących osób, które miały ogromną wiedzę praktyczną, pojawiły się też możliwości kolejnych wyjazdów. Podsumujmy: byłaś trzy lata w Londynie na licencjacie, potem zrobiłaś MBA w Nowym Jorku i Bangkoku, tak?
Tak. Ten pobyt w Bangkoku to był czas poznawania kultury i sposobu pracy w Azji, co było elementem programu MBA. To doświadczenie miało być częścią moich ba dań do pracy magisterskiej, którą pisałam w ciągu tych czterech miesięcy. Poza tym trochę podróżowałam, no a w lipcu 2012 roku ukończyłam studia. Zdecydowałaś się na powrót do Polski?
Tak, zaczęłam szukać pracy jeszcze w Bangkoku, ale tak naprawdę znalazłam ją do piero we wrześniu, a pierwsze kroki w nowej firmie stawiałam w grudniu. Czym się teraz zajmujesz?
Realizuję program menedżerski w firmie Eurocash, gdzie dwa razy będę zmieniać stanowisko i pracować w innych departamentach. To jest program, który ma na celu stworzenie wszechstronnego i uniwersalnego pracownika. Teraz jestem w dziale mar ketingu, a po ukończeniu projektu będę przeniesiona gdzieś indziej. Skąd się wziął pomysł na wyjazd za granicę? Co sprawiło, że postanowiłaś spróbować życia poza Polską?
To było trochę tak, że w liceum nie wiedziałam, co i gdzie chcę studiować. Do szłam do wniosku, że studiowanie za granicą bardziej mi się opłaca, bo nawet jeżeli zdecyduję się na powrót do Polski, to i tak w moim CV dobrze będą wyglądały wykształcenie i doświadczenie zagraniczne. Poza tym jechałam tam z dobrym an gielskim i wiedziałam, że jeżeli pomieszkam w Wielkiej Brytanii, to opanuję ten język do perfekcji, a na tym bardzo mi zależało. I rzeczywiście mocno podniosłam swoją znajomość angielskiego w tym czasie, oczywiście najbardziej w zakresie języka branżowego, biznesowego. Ale tak jak mówiłam, zdecydowałam się na wyjazd także dlatego, że chciałam mieć w przyszłości lepsze przebicie na rynku pracy, polskim czy jakimkolwiek innym. Czyli wyjeżdżałaś z Polski, nie wiedząc, czy wrócisz, czy nie?
Wiesz co, gdy teraz ktoś mnie o to pyta, to mówię, że przez cały czas zamierzałam wrócić, ale... prawda jest taka, że na początku nie byłam tego pewna. Londyn zro bił na mnie niesamowite wrażenie, to było wtedy największe miasto, jakie w życiu 112
widziałam. Lubię duże miasta, lubię podróże i podobało mi się, że tak dużo się tam dzieje. Także na początku nie było to takie oczywiste. Jednak zdecydowałaś się na powrót do Polski. Gdzie teraz mieszkasz?
W Warszawie. I bardzo mi się tu podoba. Wróćmy jeszcze do czasu twojej przeprowadzki do Londynu. W jaki sposób odebrałaś zderzenie z nowym miejscem, nową kulturą, nowymi ludźmi?
Londyn jest specyficzny, bo to mieszanka kultur i właściwie trudno jest spotkać praw dziwych Brytyjczyków. Ale jak już ich spotkasz, to bardzo szybko możesz odczuć, że jesteś cudzoziemcem... W pejoratywnym znaczeniu. Tak było w moim przypadku. Kontakty z Brytyjczykami odbierałam bardzo negatywnie, bo czułam, że już na starcie często byłam przegrana tylko dlatego, że pochodzę z Polski. Panuje takie przeświadczenie, że te wszystkie kultury w Londynie wspaniale ze sobą koegzystują. To tak wygląda na pierwszy rzut oka, ale bardzo szybko zda łam sobie sprawę, że rzeczywistość jest nieco inna. Różne kultury żyją osobno i bardzo często dochodzi między nimi do starć. Poza tym irytowali mnie Polacy za granicą, wstydziłam się ich. Często czułam, że inni Polacy nie przyznawali się, że są z Polski, albo przyznawali się, ale ze wstydem. To było takie błędne koło. Czy sama też wstydziłaś się tego, że jesteś z Polski?
Nie, nigdy. Uważam się za patriotkę, lubię Polskę i interesuję się jej sprawami. Dlatego nigdy nie wstydziłam się swojego pochodzenia, ale zdarzało mi się wstydzić za konkretne jednostki. Gdy mieszkałam w Londynie i ktoś mnie pytał o to, jacy Polacy tam mieszka ją, to zawsze mówiłam wprost, że większość osób, która przyjechała masowo w ciągu ostatnich lat, to tacy najgorsi Polacy... Po prostu przyjechali ci, którzy nie mogli sobie poradzić w kraju. Nie odnoszę się tu do tych, którzy przyjechali z zamiarem kształcenia się, rozwijania kariery czy choćby na wakacje. Mówię o tych, którzy przyjechali po łatwy pieniądz, a przy okazji są krętaczami i przesadzają z alkoholem. Wspomniałaś, że ze względu na to, że jesteś z Polski, w wielu miejscach byłaś przekreślona na starcie. Możesz powiedzieć na ten temat coś więcej?
W Londynie to wynika z tego, że Brytyjczycy czują się lepsi i patrzą na wszystkich z góry, co być może ma swoje źródło jeszcze w kolonializmie. Nie mogę powiedzieć, że szczegól nie mocno doświadczyłam nietolerancji, jednak zawsze dało się wyczuć lekkie lekceważe nie. Do tego dochodzi stereotyp Polaka, który pije, kradnie... Chociaż nie można pomijać pozytywnych aspektów, bo Polacy bywają też postrzegani jako osoby bardzo pracowite. 113
Opinie są różne i przeplatają się. Ale miałam wrażenie, że kiedy tłumaczyłam komuś, że jestem z Polski, że tu studiuję, pracuję, kiedy mówiłam o swoich planach, to lu dzie nie mogli w to wszystko uwierzyć. Jak to, jesteś z Polski? Studiujesz? Pracujesz? I dostałaś awans? Takie permanentne zdziwienie, jakby Polak był stworzony tylko do pracy fizycznej. To mnie bardzo drażniło. Taka niby-tolerancja, ale połączona z ignorancją. A jak to wygląda w Nowym Jorku?
Mam wrażenie, że tam sytuacja jest nieco inna. Amerykanie są na innym etapie łączenia się kultur. Tam każdy ma inne korzenie, każdy ma dziadka czy pradziadka innej narodowości. Kiedy mówiłam, że jestem z Polski, wydawali się naprawdę zain teresowani. Chcieli poznać naszą kulturę, byli ciekawi, nie mieli żadnych uprzedzeń, nie czuli się lepsi tylko dlatego, że są urodzeni w USA i że ich kraj jest lepszy, tak jak to było w przypadku Anglików. Nowy Jork bardzo mi się podobał i gdyby nie był tak daleko, to zastanowiła bym się nad tym, czy nie zostać tam dłużej. Ale podczas studiów magisterskich zaczęłam tęsknić za domem... Dlatego zdecydowałam się wrócić do Polski. Przy okazji tych podróży zauważyłam, że o ile Brytyjczycy wiedzieli, że nie jes tem z Wielkiej Brytanii, bo to słyszeli, o tyle ludzie innych narodowości czasem myśleli, że jestem z Anglii, bo mieszkając w Londynie, podłapałam brytyjski akcent. Zauważyłam, że w Ameryce bardzo lubią brytyjski. Nie wiem, z czego to wynika. Oni mają jakiś taki językowy fetysz, uwielbiają ten akcent. Często gdy wchodziłam do sklepu, ludzie mówili: „O rany! Jak ty pięknie mówisz po angielsku! Skąd jes teś? Z Wielkiej Brytanii?”. Ja zawsze prostowałam, mówiłam, że jestem z Polski, a w Londynie mieszkałam tylko parę lat. To wzbudzało jeszcze większe zainteresowa nie i szacunek. W Nowym Jorku nie odczułam nietolerancji. Liczyło się to, co robię, i nie było uprzedzeń, krzywdzących stereotypów. Moje polskie pochodzenie było raczej czymś egzotycznym. Jak to wyglądało w Bangkoku?
W Bangkoku, kiedy mówiłam, że jestem from Poland, to wszyscy myśleli, że from Holland. Nikt nie wiedział, gdzie jest Polska. Tam też mój pobyt wyglądał trochę inaczej, bo byłam z grupą z Ameryki i Wielkiej Brytanii i wiele rzeczy robiliśmy ra zem, więc automatycznie przypisywano mnie do nich. A jak ktoś się dowiedział, że jestem z Polski, to raczej nie miał pojęcia, co to za kraj. Azjaci średnio się interesują tym, jak wygląda życie w Europie, i nie mają pojęcia o różnicach między ludźmi z różnych krajów europejskich. 114
Jakie miałaś relacje z ludźmi z pracy lub na uczelni w ciągu tych kilku lat za granicą?
Pamiętam taką sytuację z czasów, kiedy pracowałam jeszcze w barze w Londynie i obsługiwałam jakiegoś Brytyjczyka, który zagadał do mnie i od razu zgadł, że jes tem z Polski. Porozmawialiśmy chwilę o tym, co tu robię i tak dalej. Później, gdy on był już trochę wstawiony, zauważyłam, że zaczął rozmawiać z ludźmi w barze na żenujące tematy. Wygłaszał teorie, że od kiedy w Wielkiej Brytanii jest tylu Po laków, to pięciokrotnie wzrósł poziom przestępczości, że źle się dzieje. Było to dla mnie przykre i mnie zabolało, a nawet nie mogłam nic mu odpowiedzieć, ponieważ on był klientem. Gdybym wdała się z nim w dyskusję, mogłabym mieć potem pro blemy w pracy. Sytuacje, kiedy słyszałam tego typu komentarze i negatywne opinie na temat Polaków, zdarzały się często. Ten jeden przypadek jednak zapadł mi mocno w pamięć. Jak z perspektywy swoich zagranicznych doświadczeń oceniasz polską kulturę, obyczajowość?
Myślę, że jesteśmy dość konserwatywni. Oczywiście generalizuję, ale mam wrażenie, że w Polsce jest wciąż wielu Sarmatów, megalomanów, ksenofobów... Teraz widzę te negatywne cechy i mam wrażenie, że trzymają nas w tyle, nie pozwalają nam się do końca rozwinąć. Wydaje mi się, że bardzo rozwinęliśmy się gospodarczo, natomiast mentalnie wciąż jesteśmy zacofani, za mało otwarci. Tak jakby ta przemiana gospo darcza wydarzyła się za szybko, jakbyśmy nie mogli za nią mentalnie nadążyć. Jednak mimo wszystko postanowiłaś wrócić do Polski.
Drażnią mnie u Polaków te cechy, o których wspomniałam. Siebie postrzegam zdecydo wanie inaczej. Na pewno jestem bardziej otwarta i liberalna, ale wydaje mi się, że byłam taka całe życie. Mam wrażenie, że moglibyśmy w Polsce dużo więcej osiągnąć, gdyby ludzie mieli więcej nadziei oraz determinacji, by zmieniać rzeczy na lepsze. Wspomniałaś wcześniej o Polakach w Londynie, którzy wprawiali cię w za kłopotanie. Jakich Polaków poznałaś za granicą?
W Nowym Jorku czułam się jak jedyna Polka w całym mieście. Nie poznałam żad nych Polaków. Poznałam ludzi pochodzenia polskiego i zawsze były to bardzo miłe spotkania, dużo rozmów na temat kultury, ekscytacja w ich głosie, kiedy o tym roz mawialiśmy. Ale takich prawdziwych Polaków nie poznałam. W Londynie praktycznie nie miałam znajomych rodaków. Bardzo trudno jest za przyjaźnić się z Polakami za granicą. Można by powiedzieć Polak Polakowi wilkiem, 115
to jest takie prawdziwe... Pamiętam, że jak odwiedziła mnie mama w Londynie i po szłyśmy razem do restauracji, to spotkałyśmy tam polską kelnerkę. Miała napisane polskie imię na plakietce przy bluzce, zdradzał ją akcent... Ale udawała, że wcale nie jest z Polski. Słyszała, że moja mama mówiła po polsku, zresztą próbowała do tej kelnerki coś powiedzieć, ale ona odpowiadała po angielsku... Strasznie przykra sy tuacja. I takich sytuacji było wiele. Jak rozpoznać Polaka? Na przykład rozmawiasz przez telefon po polsku, wchodzisz do windy, gdzie są osoby mówiące po polsku, i one od razu milkną. Dlaczego? Widocznie mają jakiś kompleks i nie chcą być roz poznawalne. To jest straszne. W jaki sposób się zmieniłaś?
Na pewno ten cały pobyt za granicą, w Anglii, Stanach i Tajlandii, poszerzył moje horyzonty. Nauczyłam się zaradności i liczenia na samą siebie, jestem bardziej zor ganizowana. Poznałam inny świat i czuję, że wiem więcej, otworzyły mi się oczy. Ale jest też druga strona medalu. Kiedy wyjeżdżałam do Londynu, wydawało mi się, że jestem supertolerancyjna, jednak w ciągu tych kilku lat wyrobiłam sobie różne opinie na temat innych nacji. Zaczęłam wierzyć w istniejące stereotypy. To jest takie przewrotne, bo wkurza mnie, kiedy jestem oceniana przez pryzmat stereotypu Polaka robotnika na budowie, a sama potrafiłam przykładać stereotypy do nowo poznanych ludzi innych narodowości. Z czego to może wynikać? Czujesz się ofiarą stereotypu, a sama myślisz stereo typowo o innych.
Staram się tego unikać, ale zdarzało mi się nieświadomie tak robić. Tak naprawdę to wynika chyba ze skłonności do generalizowania. Jeśli raz przydarzyło ci się coś niemiłego z jedną osobą z jakiegoś kraju, to potem automatycznie przypisujesz dane cechy wszystkim z tego kraju. Myślę, że taka jest po prostu nasza natura. My, Polacy, też padliśmy ofiarą tego mechanizmu: kilku Polaków pojechało za granicę, ukradło ze garki, upiło się w południe i zasnęło na ławce, a teraz cały naród jest tak postrzegany. Jednak ten stereotyp z czegoś wynika. W Anglii akurat to chyba było więcej niż kilku Polaków...
Pewnie tak, ale po prostu tak to działa, że ludzie szybko się zrażają, uogólniają to, co zaobserwowali na pojedynczych przykładach. Teraz jesteś w Warszawie. Co planujesz?
Myślę, że gdybym miała szansę wyjechać na jakąś zagraniczną delegację, to pewnie 116
zrobiłabym to bardzo chętnie. Na pewno za tym tęsknię, za międzynarodowym oto czeniem. Chociaż uważam, że Warszawa też jest skupiskiem różnych kultur, można tu spotkać wielu cudzoziemców. Ale chodzi głównie o to, że pracuję w polskiej firmie. Czasami zdarza się, że muszę użyć angielskiego, ale to nie to samo, tęsknię za pracą w międzynarodowej korporacji. Mimo że gdy pracowałam w dużym międzynarodo wym banku, to nie do końca mi to pasowało. Trudno to określić. Na pewno gdybym miała okazję wyjechać na kilka miesięcy i rozwijać swoją karierę w innym kraju, zdecy dowałabym się bez wahania. Ale czuję, że potrzebuję teraz stabilności. Chciałabym gdzieś osiąść na stałe, a sta bilność równa się dla mnie Polska. Nie wyobrażam sobie zakładania rodziny w in nym miejscu niż tutaj. Wyjazdy za granicę są ekscytujące i często mam takie myśli, że chciałabym gdzieś pojechać, ale później zdaję sobie sprawę, jakie są moje priorytety. Chciałabym zainwestować w swoją przyszłość, a przyszłość widzę jednak w Polsce. Jak wyglądał twój powrót do Polski? Ciężko było przystosować się na nowo?
Miałam kłopot, żeby poprawnie mówić po polsku. Pamiętam, że na początku było z tym naprawdę ciężko. To jest śmieszne, że po pięciu latach człowiek jest w stanie zapomnieć własny język. Jak wróciłam z Bangkoku, to po tygodniu miałam rozmowę kwalifikacyjną w Polsce, w języku polskim. To było okropne doświadczenie. Chwilę pogadaliśmy po angielsku, ale osoba rekrutująca szybko się zorientowała, że mówię po angielsku dużo lepiej od niej, więc zdecydowała się prowadzić resztę rozmowy po polsku. I to było dla mnie bardzo trudne. Nadal zdarzają mi się tego typu problemy, kiedy rozmawiam w pracy na tematy biznesowe. Studiowałam i od początku pracowałam po angielsku, więc często pojęcia biznesowe i jakieś słowa związane z tą tematyką nasuwają mi się właśnie w tym języ ku. Nie chcę jednak używać obcych wtrętów, bo zdaję sobie sprawę, że wplatanie ich w moją wypowiedź mogłoby zostać źle odebrane przez innych, więc szukam polskich odpowiedników. Czasem mam też wrażenie, że ludzie mi zazdroszczą. Gdy opowiadam o swoich studiach, to ludzie nie za bardzo rozumieją, jak to było możliwe... A gdy słyszą, jak mówię po angielsku, to twierdzą, że się popisuję. Nie mogę zrozumieć tej zawiści. To jest paradoks, że muszę się wstydzić mojego sukcesu, że muszę się z niego tłumaczyć. Ale generalnie bardzo się cieszę z powrotu. Wszyscy myśleli, że posiedzę chwilę, zobaczę, jak to jest w Polsce, i już będę chciała stąd uciekać. Lubię moją pracę, lubię Warszawę, jestem tutaj szczęśliwa. Dlaczego ludzie tak uważali?
Wiesz, najśmieszniejsze jest to, że tak zawsze mówią osoby, które nigdy nie były 117
za granicą. Im się wydaje, że tam wszystko jest takie łatwe, że nie ma kryzysu, pie niądze leżą na ulicy. Ale to nieprawda. Mówią, że w Polsce trudno znaleźć pracę. Ale wiesz co, byłam w Londynie w 2008 roku, kiedy zaczął się kryzys, potem w 2011 roku byłam w Nowym Jorku, a to był zły rok dla gospodarki. Wiem, że wszędzie są nega tywne nastroje i wszędzie jest ciężko o pracę. Mam wrażenie, że ludzie w Polsce sobie wmówili, że u nas jest tak źle. Może nie jest super, ale przecież nigdzie nie jest. Przyznam szczerze, że jeśli już mam się gdzieś męczyć, to wolę w Polsce niż na obczyźnie.
118
Potrzeba zmian Niedzielna, listopadowa noc w Warszawie. Szliśmy razem przez plac Bankowy w stronę baru na rogu. Obaj zmęczeni, obaj zmarznięci i spragnieni czegoś gorącego do picia. W końcu weszliśmy do środka. Usiedliśmy przy stoliku na ła wie zrobionej ze starej wanny. – I co, udał się weekend? – zapytał, podając mi kufel grzanego piwa. – Zdecydowanie, ale nie wiem, czy dam radę wypić to piwo... Mam samolot o siódmej rano, a już jest północ – odpowiedziałem, patrząc na atrakcyjne dziew czyny siedzące dwa stoliki obok. Pomimo że była niedziela, nie było wiele wolnych miejsc w lokalu. – To może nie kładź się spać, przejdziemy się jeszcze po mieście i około piątej weźmiesz taksówkę na lotnisko. Co ty na to? – Ambitnie... – Spróbowałem grzanego piwa i znów uciekłem wzrokiem na chwilę, nie mogąc się nadziwić, że tyle osób wychodzi w niedzielę wieczorem na miasto. – W sumie... OK, tak zróbmy. Nie wiem co prawda, jak wytrzymamy jutro w pracy, ale przynajmniej będziemy mieli okazję jeszcze trochę pogadać, zanim wrócę do Kopenhagi. – Jakoś damy radę... – Przeczesał dłonią włosy, pociągnął z kufla i zaczął bawić się zapalniczką. – I jak ci się podoba? – kontynuował. – Fajne miejsce, no nie? – Bardzo fajne. W ogóle zaskoczył mnie ten pobyt w Polsce... – Za dużo imprezowania? – spytał, uśmiechając się. – Masakra była w ten weekend. Dawno tak nie imprezowaliśmy, stęskniłem się za tym. – To swoją drogą – powiedziałem, walcząc z kolejnym łykiem piwa. Mój żo łądek był już mocno zmęczony gościnnością moich przyjaciół i wielkością kie liszków wódki w Polsce. – Ale wiesz – kontynuowałem – bardzo mi się podoba tutaj... w Warszawie... w Polsce – mówiłem, sam trochę zdziwiony, że te słowa wychodzą z moich ust. – Serio? – zapytał. – A co się stało z: Polska jest nie dla mnie, nie mogę sobie wy obrazić powrotu, w Danii mam już swoje życie? – cytował moje dawne wypowiedzi. – No właśnie nie wiem... Stary, to dziwne, wciąż nie czuję się w Polsce jak w domu, ale czuję się... dobrze? – Sam nie wiedziałem, czy stwierdzam, czy pytam. – Ale co się zmieniło? – To chyba przez tę książkę... Dużo myślałem ostatnio na temat Polski, a teraz jeszcze te szalone imprezy i ludzie... Nie wiem, może jestem jeszcze pijany. Barmanka zawołała nas po gotowe jedzenie. Po chwili do kufli z piwem dołączyły dwa talerze z gorącymi tostami i ogórkami. 119
– Wiesz co – przerwałem ciszę, która zapadła, gdy zabraliśmy się do jedzenia – chyba po prostu czuję się tu potrzebny i chciany. Nie śmiej się, ale to strasznie miłe czuć, że ludzie chcą, byś był częścią ich życia. Wiem, że nawet gdybym tu zamiesz kał, to i tak nie będziemy się często widzieć, ale po prostu dawno nie czułem się tak szczęśliwy jak w ten weekend. – Byłoby super, gdybyś tu zamieszkał. Serio, Polska nie jest taka zła, jak ci się wydaje. Warszawa też ma wiele do zaoferowania i na pewno by ci się spodobała. Pytanie tylko, na ile wrosłeś w Danię – powiedział, kończąc tosta. Mówił z powagą, ale ciężko mi było się nie uśmiechać, bo całą twarz umorusał sobie ketchupem niczym dziecko, które po raz pierwszy wkłada samodzielnie jedzenie do ust. – Wrosłem bardzo, ale nic mnie tam tak naprawdę nie trzyma – powiedziałem, modląc się, by znalazł jakąś chusteczkę i zrezygnował z pomysłu wycierania twarzy dłońmi. – Przecież masz tam pracę i mieszkanie? – No mam, ale pracę można zmienić, a mieszkanie wynająć... – Czy ty na serio zaczynasz myśleć o przeprowadzce...? – Wziął do ręki kawałek serwetki i zaczął rozmazywać ketchup wokół ust. Po kolejnej nieudanej próbie doprowadzenia się do porządku zaoferowałem mu w końcu chusteczkę. – Sorry, miałem ją cały czas, ale komicznie wyglądasz, jak się ufajdasz jedzeniem – powiedziałem mocno rozbawiony. – Oj, przestań już! – Wkurzył się i zaczął wycierać na nowo. – No dobra. Ale wiesz, chyba tak. Co mamy teraz? Listopad? Myślę, że od marca mógłbym zamieszkać w Warszawie, tak na pół roku, na próbę. Jak mi się spodoba, to zostanę. Potrzebuję coś zmienić w życiu. Nudzę się w Kopenhadze. Ta sama pra ca, te same miejsca, ci sami ludzie. Chyba rzeczywiście mógłbym się poczuć lepiej w Polsce. – Serio? Przecież to ogromna zmiana! – Otworzył szeroko oczy ze zdumie nia. – Tylko nie zrozum mnie źle, to dobra zmiana! Będzie super! – Też mam taką nadzieję. – Uśmiechnąłem się. – Dobra, w takim razie postano wione. Wracam do Polski. W marcu przeprowadzam się do Warszawy na pół roku, a potem zobaczymy – powiedziałem już całkiem pewnie. – Tak po prostu? – Tak po prostu. – Nie boisz się, że się rozczarujesz? – Jest tylko jeden sposób, by się przekonać, czy się rozczaruję. Już chyba pora zobaczyć, jak się żyje we własnym kraju – powiedziałem, wkładając powoli płaszcz. – To co, pokażesz mi Warszawę nocą? 120
Dopiliśmy piwo i wyszliśmy na spacer. Mijaliśmy nowe, nieznane mi miejsca, aż doszliśmy do Starego Miasta. No to wracam. Zaczynam od początku... Nie pierw szy i kto wie, może nie ostatni raz – pomyślałem, patrząc na mosty przecinające światłami Wisłę.
121
Podziękowania Nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek napiszę książkę, choć niejednokrotnie literac kie myśli nie pozwalały mi zasnąć. Dlatego chcę podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do tego, że akurat ten, spośród wielu innych pomysłów, udało mi się zrealizować. Chciałem podziękować pierwszym recenzentom książki, na których spadła wątpliwa przyjemność przebijania się przez szkic udekorowany tysiącem błędów. Dziękuję zatem mojej siostrze Magdalenie (dzięki, siostrzaku, za szcze re i budujące słowa!), przyjacielowi i bohaterowi pierwszego wywiadu Karolowi Hausmanowi (za to, że znalazłeś czas, by mi w tym pomóc, pomimo tak wielu obo wiązków!) oraz Asi Brożynie-Stępniak (za okiełznanie niewyrobionego stylu i wstęp ne korekty), a także Wackowi Kobylińskiemu (za szczerość i wskazówki). Dziękuję za Waszą cierpliwość i konstruktywną krytykę, bez której nie mógłbym kontynuować swojej pracy. W szczególności chciałem podziękować Ani Kubiak, która pomimo braku czasu dzielnie zajęła się zredagowaniem całości i zmotywowała mnie do dalszej pracy. Jesteś cudowna, bez Ciebie nigdy bym tego nie skończył! Chciałem również podziękować moim rozmówcom. Karol, Bartek, Iwo, Natalia, Paula, Łukasz oraz Beata – robicie niesamowite rzeczy w różnych częściach Europy i świata. Dziękuję Wam za to, że znaleźliście czas, by ze mną porozmawiać, i życzę Wam powodzenia bez względu na to, w którym kraju i na którym kontynencie przyjdzie Wam układać swoje życie. Oby osób takich jak Wy było jak najwięcej wśród polskich emigrantów. Dziękuję moim rodzicom, którzy wspierali mnie w moich życiowych decyzjach i dzięki którym byłem w stanie wyjechać na studia za granicę. Chciałem również podziękować Tobie, czytelniku, za to, że dobrnąłeś do koń ca lektury. Mam nadzieję, że historie młodych polskich emigrantów przedstawione w książce były dla Ciebie inspiracją, a nie czasem straconym.
8 sierpnia 2014 Paweł
123