Legendy starego dębu , czyli o czym szumią drzewa w powiecie legionowskim Było to dawno temu, w czasach mego dzieciństwa i wczesnej młodości. Na powierzchnię ziemi wysunęła się pierwsza, delikatna, dębowa gałązka i pełna życia pięła się w górę. Tak przyszedłem na świat. Dorastałem w towarzystwie starej lipy i wierzby, które miały po dwieście lat. Ich konary skrzypiały i huczały podczas silnego wiatru. Początkowo moje sąsiadki w ogóle nie zwracały na mnie uwagi, tak jakby mnie było. Zerkały na mnie od czasu do czasu z wysoka, ale bez większego zainteresowania. Życie toczyło się spokojnie. Po lesie latały całe roje pszczół, pracowicie zbierających kwiatowy nektar. Zanosiły go do dziupli w drzewie, którą ludzie nazywali barcią. Raz na jakiś czas w borze pojawiał się człowiek, który wspinał się do barci na długim sznurze i podbierał złoty płyn. W lasach spotkać można było także wiele różnych zwierząt, takich jak niedźwiedzie, lisy i sarny. Od czasu do czasu dźwięk rogu dawał znak, że rozpoczyna się polowanie na lisa. Dostojni panowie galopowali konno wśród ujadania psów gończych. Na co dzień w borze panowała cisza, przerywana tylko odgłosami dzikich zwierząt i szumem wiatru. Aż w końcu do boru weszła gromada drwali, którzy ogniem i toporem niszczyli nasz zielony świat. Słychać było jak nawołują się po lesie, zwalają i przewożą drzewa. W ten sposób zginęła stara lipa i wierzba. Mnie pozostawiono przy życiu zapewne tylko
dlatego, że byłem jeszcze bardzo młody i wątły. Zza kniei wypatrywałem wznoszące się mury budowli, która po wykończeniu okazała się być pięknym pałacem. Na placu budowy przechadzali się architekci Dominik Merlini i Szymon Bogumił Zuga, nadzorując podwładnych, mierząc i sprawdzając postęp prac. Właścicielem pałacu był brat króla Stanisława Augusta, Michał Poniatowski, biskup płocki, ostatni prymas Polski i Litwy. Pamiętam dobrze, jakby to było wczoraj, choć minęło już jakieś dwieście lat.
Na początku XIX wieku do Pałacu w Jabłonnie zawitał malarz i rysownik Zygmunt Vogel. O poranku widziałem go, sunącego po cichu przez las ze sztalugą i pękiem ołówków w zaciśniętej dłoni. Przysiadał cicho na pniu czy kamieniu i jakby zamierał w bezruchu. Cała jego postać zdawała się być w takiej chwili tylko oczami, które chłoną i widzą wszystko. Nie zakłócał ciszy panującej wśród drzew. Wtapiał się w otoczenie i pogrążał w intensywnej pracy. Pewnego dnia podszedł do mnie bardzo blisko. Ciepłą dłonią dotknął mojego pnia. Objął mnie i zamknął oczy. Czułem bicie jego serca. Tłukło się w piersi bardzo mocno, być może pod wpływem nagłego wzruszenia. Nie wiem jak to możliwe, ale polubiłem go od razu. Był jak ktoś z naszego świata, dobry i wrażliwy. Następnego dnia postawił sztalugę naprzeciwko mnie. Czułem jak jego wzrok przeszywa moją koronę, analizuje każdy drobny jej szczegół. Fala gorąca pochłaniała mnie od listków, aż po pień. Gdybym był osiką, zatrząsłbym się z wrażenia. Wiedziałem, że coś niepowtarzającego wydarzyło się w moim życiu. Oto sam
Zygmunt Vogel, światowej sławy artysta postanowił uwiecznić moją postać na swoim obrazie. Byłem wyróżniony. Sam nie wiem, czym zasłużyłem sobie na ten przywilej. Być może znalazłem się we właściwym miejscu i czasie, lub po prostu stanąłem na drodze wielkiego mistrza.
W moim życiu widziałem już chyba wszystko. Wrócę teraz pamięcią do czasów mrocznych i bolesnych, które pragnąłbym na zawsze zapomnieć. W październiku 1944 roku front przechodził przez naszą okolicę. Wówczas zdawało mi się, że cały mój świat legł w gruzach i zgliszczach. Pałac w Jabłonnie został prawie doszczętnie zniszczony i nigdy już nie powrócił do dawnej świetności. Nikt z nas, po tym, co nas spotkało, nie mógł być już taki sam. Pod moim konarem chronili się i umierali ludzie. Pewnego dnia zobaczyłem matkę płaczącą nad ciałem swego synka. Wówczas coś pękło we mnie. Moje serce rozdarło się i wypłynęła brązowa, lepiąca się ciecz. Chciałem schować się pod ziemię. Uciec od słońca i świata. Nie bawił mnie już podmuch wiatru, a wesoły śpiew ptaków zawsze był dla mnie nie na miejscu. Opadały moje liście, schły gałęzie. Nie było już miejsca dla mnie. Teraz żyję po to, by powiedzieć każdemu, kto słucha o czym szumi stare drzewo: Nigdy więcej wojny.