Organizator:
Małopolskie Centrum Kultury SOKÓŁ Instytucja Kultury Województwa Małopolskiego ul. Długosza 3, 33-300 Nowy Sącz tel. 0-18 44 82 610 www.mcksokol.pl
Współorganizatorzy:
oab.com.pl
Patronat medialny:
Sponsorzy:
Projekt zrealizowano przy finansowym wsparciu Województwa Małopolskiego w ramach cyklu JESZCZE POLSKA MUZYKA W XX-LECIE POLSKI SAMORZĄDOWEJ.
WIECZÓR 96. 24 września (piątek), godz. 19.00
JESZCZE POLSKA MUZYKA Orkiestra Akademii Beethovenowskiej
WIECZÓR 97. 29 września (środa), godz. 19.00
URSZULA DUDZIAK SUPERBAND koncert jazzowy
WIECZÓR 98. 4 października (poniedziałek), godz. 18.00
KOBIETY W SYTUACJI KRYTYCZNEJ OCH-TEATR – FUNDACJA NA RZECZ KULTURY POLSKIEJ KRYSTYNY JANDY
JESZCZE POLSKA MUZYKA Orkiestra Akademii Beethovenowskiej w XX-lecie Polski samorządowej WYKONAWCY: ORKIESTRA AKADEMII BEETHOVENOWSKIEJ Dyrygent – Michał KLAUZA Prowadzenie – Maciej NEGREY W programie: Ignacy Feliks Dobrzyński
I Symfonia B-dur op. 11 Adagio molto Allegro vivace Minuetto. Allegro Andante con variazioni Finale. Allegro con spirito
Sergiusz Prokofiew
I Symfonia D-dur Klasyczna op. 25 Allegro Larghetto Non troppo allegro Molto vivace
czas trwania: 1 godz. 30 minut (z przerwą)
MICHAŁ KLAUZA
Absolwent Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie dyrygentury symfoniczno-operowej prof. Ryszarda Dudka, oraz studiów podyplomowych w Sankt-Petersburskim Państwowym Konserwatorium im. Mikołaja Rimskiego-Korsakowa w klasie dyrygentury prof. Ilyi Musina. Uczestnik warsztatów dyrygenckich pod kierunkiem prof. Kurta Redela i Valeryeo Gergieva. Działalność artystyczną rozpoczął w 1993, zakładając w warszawskiej Akademii Muzycznej Orkiestrę Kameralną Concertino. W latach 1998–2003 pracował w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej w Warszawie, gdzie przygotował i poprowadził wiele przedstawień operowych i baletowych. Sprawował funkcję dyrygenta i zastępcy dyrektora muzycznego Welsh National Opera w Cardiff (Wielka Brytania, 2004–2008). Współpracuje z orkiestrami polskimi i zagranicznymi. W swoim dorobku artystycznym posiada nagrania radiowe i telewizyjne. Od stycznia 2009 pełni funkcję II dyrygenta Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach. Dobrzyński… Prokofiew… cóż to za zestawienie? Inne epoki, inne osobowości, inne style. Ale – przypadkiem, czy nie – zabrzmią w trakcie jednego wieczoru dwie pierwsze symfonie kompozytorów młodych, niezwykle uzdolnionych i doskonale wykształconych, pełnych najlepszych nadziei, w których życie i twórczość brutalnie wkroczyła historia. Oto Dobrzyński, pierwszy polski symfonik europejskiego formatu, którego talent nie mógł się rozwinąć pod zaborami, zmarły kilka lat po Powstaniu Styczniowym, w atmosferze klęski i narodowej żałoby. Oto Prokofiew, który powrócił do ojczyzny, by jej służyć jak najlepiej, lecz musiał swą twórczość nagiąć do chorej ideologii i zmarł niezauważenie w dniu śmierci Stalina – tyrana, który zamienił życie Rosjan w piekło na ziemi.
I Symfonia B-dur op. 11 (1829)
Ignacy Feliks Dobrzyński (1807–1867), podobnie jak Chopin, był uczniem Józefa Elsnera w klasie kompozycji Konserwatorium Warszawskiego. Całe życie spędził w Warszawie, jedynie w latach 1845-47 przebywał w podróży artystycznej po Niemczech. Jego II Symfonia Charakterystyczna w duchu muzyki polskiej (1831) zdobyła w 1834 roku 2. nagrodę na konkursie kompozytorskim w Wiedniu i przyniosła mu europejski rozgłos. Napisał około 170 kompozycji, w tym 2 symfonie, uwertury, utwory na instrument solo i orkiestrę, 3 kwartety smyczkowe, 2 kwintety, sekstet, mnóstwo utworów fortepianowych, pieśni, kantaty, operę Monbar czyli Flibustierowie (1838), ilustracje do
sztuk teatralnych. Nie było ich jednak jak w ykonywać w zubożałym i ogarniętym apatią kraju i w końcu, z wielką szkodą dla polskiej kultury, zostały całkowicie zapomniane. I Symfonia jest dziełem twórcy zaledwie 22-letniego, który jednak – jako syn dyrygenta na dworze Ilińskich w Romanowie na Wołyniu – od dziecka poznawał tajniki orkiestrowego brzmienia. Stąd pewność ręki i swoboda poruszania się w symfonicznej przestrzeni. Trwająca około pół godziny symfonia posiada świetne proporcje, pogodny wydźwięk i przemawia wczesnoromantycznym językiem, przypominającym wczesne symfonie Schuberta, których Dobrzyński zresztą znać nie mógł. Wykonana została w Warszawie 6 czerwca 1832 roku, ale jej partytura dotąd nie ukazała się drukiem. Krótki wstęp (Adagio molto), upływa w tajemniczej, spotęgowanej molowym trybem atmosferze. Jego falujący motyw, wznoszący się od najniższych rejestrów, stanowi punkt wyjścia wesołego, głównego tematu części I (Allegro vivace), ale już jako sprężysty tryl. Kontrapunktuje też melodię tematu drugiego, a szczególnie efektownie wypada w żywym przetworzeniu. Część II (Minuetto. Allegro) nawiązuje do wzorów haydnowskich, wciąż rozpowszechnionych wówczas w Europie, lecz w brzmieniu orkiestry słychać nowy styl, a melodyka tria chwilami zdradza polskie pochodzenie. Słowiańska nuta pobrzmiewa wyraźnie w temacie części III (Andante con variazioni), przypominając nie tylko wiele polskich pieśni, ale również Wełtawę Smetany (1874). Pięć wariacji, z których ostatnia przechodzi w kodę, tworzy proste, śpiewne, pięknie instrumentowane intermezzo. Efektowna część IV (Finale. Allegro con spirito), zbudowana jest na tej samej zasadzie, co część I – motywy głównego tematu obecne są wszędzie, nawet w temacie drugim. Daleki wzór Symfonii Haffnerowskiej Mozarta nie odbiera tej muzyce oryginalności. Wszędzie panuje lekkość faktury, potoczystość narracji i klarowność brzmienia – cechy, które Dobrzyński pogłębił w swej drugiej i – niestety – ostatniej symfonii.
I Symfonia D-dur Klasyczna op. 25 (1917)
Sergiusz Prokofiew (1891–1953) zdobył sławę jako kompozytor i pianista. Studiował w Konserwatorium w Petersburgu m. in. u M. Rimskiego-Korsakowa i A. Jessipowej. Podróżował po USA i Europie, zwłaszcza będąc w latach 1918–36 na emigracji, zakotwiczony w Paryżu. Po powrocie do ZSRR zmuszony był stopniowo poddać się normom socrealizmu, ale nie uniknął oskarżeń o „formalizm”, co mogło oznaczać artystyczną banicję. Uprawiał niemal wszystkie gatunki muzyki symfonicznej, kameralnej, solowej i scenicznej. Potrafił
łączyć zdobycze awangardy, do której właściwie należał, z klasyczną tradycją europejską. Stworzył niepowtarzalny, łatwo rozpoznawalny, własny styl. Uważany jest – obok Szostakowicza i Strawińskiego – za największego rosyjskiego kompozytora XX wieku. Symfonia Klasyczna jest wspaniałym pastiszem muzyki końca XVIII wieku, ale wbrew słowom wypowiedzianym przez samego Prokofiewa, Haydn nie napisałby takiej symfonii, gdyby żył w jego czasach. To właściwie żart muzyczny o filigranowych kształtach, napisany jednak z taką maestrią i entuzjazmem, że niespodziewanie odegrał ważną rolę w dziejach muzyki. Niektórzy uważają, że zapoczątkował on nurt XX-wiecznego neoklasycyzmu. Część I (Allegro) zachowuje wszelkie elementy i procedury właściwe dla klasycznego allegra sonatowego; Prokofiew zrobił to lepiej niż zdołali opisać teoretycy… Zarazem z wielką fantazją wypełnił utwór świeżą, niekonwencjonalną harmoniką. Forma części II (Larghetto) jest bardzo prosta: ABA1, za to harmonika jest jeszcze bardziej kapryśna, wyostrzona. Główna myśl oparta jest na rytmie polonezowym, a pełne ruchu środkowe ogniwo na chwilę porzuca stylizację. Część III stanowi Gawot (Non troppo allegro), którego żartobliwie ujęta, francuska pompatyczność lepiej komponuje się z rosyjskim w charakterze triem, niż wiedeński menuet. Łatwo doszukać się tu wzorów muzyki baletowej Czajkowskiego. Finał (Molto vivace), utrzymany w regularnej formie sonatowej z kodą, posiada największą wagę w całym cyklu, a to dzięki wspaniałej technice operowania orkiestrą i szerszym rozwinięciom. Symfonia Klasyczna zabrzmiała po raz pierwszy pod batutą kompozytora 21 kwietnia 1918 roku w Piotrogrodzie. Maciej Negrey
Orkiestra Akademii Beethovenowskiej Jeden z czołowych polskich zespołów symfonicznych, który powstał w Bayreuth w 2003. Pod nazwą „Orkiestra Akademii Beethovenowskiej” zespół działa od 2005. Tworzą ją pasjonaci - najwybitniejsi absolwenci i studenci europejskich wyższych szkół muzycznych, takich jak Akademia Muzyczna w Krakowie, Hochschule Für Musik Und Darstellende Kunst w Stuttgarcie, Hochschule für Musik w Karlsruhe, Royal Music Conservatoire w Brukseli, Conservatoire International de Musique w Paryżu oraz Universität für Musik und Darstellende Kunst w Grazu. Zespół rozpoczął działalność w 2003, po sukcesach na 53. festiwalu Jünger Künstler Bayreuth. W 2005 zadebiutował podczas IX Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena w Warszawie, gromadząc wyśmienite recenzje oraz otrzymując wiele zaproszeń do udziału w prestiżowych festiwalach w kraju i za granicą. W tym samym roku nagrana została pierwsza studyjna płyta z muzyką polską dla wytwórni DUX. Artystyczną i organizacyjną pieczę nad zespołem pełni od samego początku koncertmistrz Marcin Klejdysz, absolwent Akademii Muzycznej w Krakowie, wychowanek Roberta Kabary. Orkiestra pracuje pod dyrekcją wybitnych dyrygentów: Gabriela Chmury, Krzysztofa Pendereckiego, Macieja Tworka, Pawła Przytockiego, Marka Pijarowskiego, Michała Nesterowicza, Łukasza Borowicza, Piotra Sułkowskiego, Alexandra Geluka oraz współpracuje z solistami młodego pokolenia: Wojciechem Pławnerem, Łukaszem Długoszem, So-Ock Kim, Bartoszem Koziakiem, Katarzyną Dudą, Iwoną Sobotką, Małgorzatą Pańko, Rafałem Bartmińskim, Janem Krzeszowcem i innymi. Nagrała dotychczas osiem płyt, między innymi dla wytwórni DUX Poland, Centaur Reccord USA, Le Foxx Music oraz Universal Music. Od 2008 nawiązała współpracę z Michałem Dworzyńskim, który na zaproszenie zespołu przyjął funkcję pierwszego dyrygenta. W 2009 orkiestra wystąpiła w prestiżowej Musikverein w Wiedniu. Obecnie koncertuje w kraju i za granicą, realizując tourneé promujące cykl CHOPINOMANIA. /archiwum OAB, www.akademiabeethovenowska.pl/
URSZULA DUDZIAK SUPERBAND koncert jazzowy Urszula DUDZIAK – wokal Jan SMOCZYŃSKI – instrumenty klawiszowe, akordeon Tomasz KRAWCZYK – gitara Daniel BIEL – gitara basowa Artur LIPIŃSKI – perkusja Łukasz POPRAWSKI – saksofon Swego rodzaju słownik muzycznego języka Urszuli Dudziak stanowi album z 1973 roku Newborn Light, nagrany wspólnie z Adamem Makowiczem. Obecnie mieszka w Warszawie. Występowała lub nagrywała wspólnie z takimi sławami, jak m.in.: Bobby McFerrin, Herbie Hancock, Jaco Pastorius, Ron Carter, Michael Brecker, Flora Purim, Nina Simone, Carmen McRae, Dee Dee Bridgewater, Sting czy Lionel Hampton. Koncertowała niemalże we wszystkich krajach Europy, Azji i obu Ameryk, w tym w słynnej nowojorskiej Carnegie Hall oraz podczas Newport Jazz Festival. Współpracowała z wieloma znanymi zespołami i formacjami jazzowymi, m.in. z Vocal Summit, Vienna Art Orchestra, orkiestrą Gila Evansa i zespołem Archiego Sheepa. Występowała w musicalach oraz brała udział w nagraniach ścieżek dźwiękowych do filmów fabularnych.
Urszula Dudziak często poszerza swój repertuar włączając do niego muzykę ludową i klasyczną. W marcu 2007 roku wzięła udział w koncercie JAZZSINFONICA w ramach 11. Wielkanocnego Festiwalu im. Ludwiga van Beethovena. Koncert został również wydany na płycie. Na ostatnim krążku „Live At Jazz Cafe” Jan Smoczyński, w oryginalny sposób, zaaranżował wybrane utwory Fryderyka Chopina. W 1972 roku prestiżowy amerykański magazyn „Down Beat” przyznał albumowi „Newborn Light” maksymalną ocenę pięciu gwiazdek. Natomiast w 1979 roku „Los Angeles Times” mianował Urszulę Dudziak Śpiewaczką Roku. W listopadzie 2009 roku Artystka wzięła udział w koncercie dedykowanym Bogusławowi Schaefferowi „Era Schaeffera” w Muzeum Muzyki Współczesnej w Warszawie. Urszula Dudziak została odznaczona medalem Gloria Artis oraz Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Jest również honorową obywatelką Zielonej Góry i Gubina. /archiwum Agencji GRAMI, www.grami-art.pl/
URSZULA DUDZIAK – Czuję się radosna i spełniona... Pierwszy raz spotkaliśmy się na Gali 50-lecia klubu „Hybrydy”, którą uświetniła Pani swoim występem. Świetnie Pani wygląda, tryska energią, powtarza też, że ostatnie lata są dla Pani najszczęśliwszym okresem w życiu. Z czego to wynika? – Rzeczywiście to najlepszy – jak do tej pory – czas w moim życiu. Wynika to z tego, że wreszcie mieszkam tu, w Warszawie, w swoim kraju. Bo choć w Nowym Jorku spędziłam ponad 30 lat, wiele dobrego się tam wydarzyło, urodziłam dwoje dzieci, to jednak zawsze byłam obca, nie czułam się swojsko. A tu jestem u siebie. Poza tym nauczyłam się doceniać to, co mam, cieszyć się z każdej ulotnej chwili. Myślę, że wydoroślałam, choć nie straciłam nic z dziecka, które w sobie miałam – tej chęci poznawania nowych miejsc, nowych ludzi, ciekawości świata. Wielu wybitnych artystów mówiło mi to, że starają się za wszelką cenę „pielęgnować dziecko w sobie”, zafascynowane światem, nieco zdziwione, złaknione nowości, z wielkim apetytem na życie... – Muszę przyznać, że od kilku lat żyję w nieustającej ekstazie! Wszystko mnie cieszy! Choć oczywiście mam i takie momenty, że na chwilę się zapadam, czuję się zmęczona. Widocznie organizm potrzebuje chwili odpoczynku, bo nadmiar energii też bywa dla niego męczący... Ale tak, mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa. Wynika to z tego, że wreszcie znalazłam swoje miejsce na ziemi i osiągnęłam wewnętrzny spokój. I kiedy rano otwieram okno, patrzę na drzewa rosnące przed domem, to myślę sobie: „Ula, coś chyba dobrze w tym życiu zrobiłaś, że ono teraz tak cię nagradza”. Naprawdę kocham wszystko, co mnie otacza, cieszę się tym. Czasami aż się boję, że jak przyjdzie na mnie czas, to będzie mi tego wszystkiego bardzo żal... Ale zaraz odganiam taką myśl od siebie, bo mam nadzieję, że i z tym sobie jakoś pogodnie poradzę... Erich Fromm napisał: „Szczęście nie jest ani dziełem przypadku, ani darem bogów. Szczęście to coś, co każdy z nas musi wypracować dla samego siebie”. Niektórzy mówią, że na szczęście trzeba zasłużyć... – Czy trzeba zasłużyć? Jeśli tak, to dobrym i uczciwym życiem, takim, by móc się pod nim z dumą podpisać. To oczywista prawda, ale nie znam innej. Myślę, że sposób, w jaki żyłam, w jaki życie mnie doświadczyło, pomagają mi czuć to, co czuje w tej chwili. Dobrze jest pamiętać, co było kiedyś, jak żyliśmy. To naprawdę
dobry punkt odniesienia do tego, by móc docenić to, co jest teraz. Ja pamiętam, dlatego szczerze cieszę się teraźniejszością. Wiele razy mówiono Pani, że Pani śpiewa tak, jakby ciągle uśmiechała się całą sobą. Czym dla Pani jest śpiewanie? – Nie wyobrażam sobie życia bez muzyki, bez śpiewania, bez podróży związanych z koncertami. Choć czasem miewam takie chwile, że jadę na koncert i czuję, że nie dam rady przekazać ludziom tego wszystkiego, co bym chciała. Ale wychodzę na scenę i jestem w innym świecie. Podczas śpiewania wyzwala się we mnie energia, która jest wypadkową mojego podejścia do życia. Rzeczywiście, jeszcze w latach 60., kiedy śpiewałam piosenki, ludzie mówili mi, że mój głos działa jak terapia. Moja córka Mika, która też śpiewa, ma to samo... Myślę, że taki głos to dar od Boga, a od nas zależy tylko to, co z nim zrobimy. Kocham, uwielbiam śpiewać, to dla mnie inspiracja, magia, piękno... Byłoby straszne, gdybym nagle to straciła, gdybym nie mogła śpiewać. Choć czuję, że zaraz znalazłabym sobie coś innego, w czym mogłabym odnaleźć tę radość, jaka daje mi muzyka. Na pewno świat by się dla mnie nie skończył... Czy kobiecie, która zrobiła fenomenalną, światową karierę zdarza się za czymś tęsknić, o czymś marzyć? – Ludzie marzą o tym, by wygrać milion złotych, mieć najlepszy samochód czy pojechać na Hawaje. Ja nie mam takich marzeń. Nie myślę tak, że jak czegoś nie mam, to w mojej duszy jest dziura, a dopiero jak to dostanę, to będę w całości. Tak samo jest z moimi bliskimi – kiedy wyjeżdżają, nie tęsknię za nimi; ale cieszę się, gdy znów jesteśmy razem. Podobnie jest z pracą. Uwielbiam pracować, mieć zajęcie od rana do wieczora. Nie marzę wtedy o odpoczynku. Ale też jak mam kilka dni wolnego, to nie mam poczucia utraty czasu, tylko cieszę się tym leniuchowaniem. Chyba znalazłam balans, który świetnie sprawdza się w życiu. /Fragmenty wywiadu Krystiana Klejmenta z Urszulą Dudziak, 08.12.2010, www.twojewiadomości.24.pl/
Joanna Murray-Smith
KOBIETY W SYTUACJI KRYTYCZNEJ OCH-TEATR – Fundacja na Rzecz Kultury Polskiej Krystyny Jandy Tytuł oryginalny: Bombshells Tłumaczenie: Elżbieta WOŹNIAK Reżyseria: Krystyna JANDA Światło: Edward KŁOSIŃSKI Asystent reżysera: Elżbieta CZERWIŃSKA Kostiumy: Dorota ROQUEPLO Muzyka i opracowanie piosenek: Janusz BOGACKI Producent wykonawczy: Rafał Rossa Obsada: MARIA MARZENA MUSZKA MIRA MARIANNA
Dorota POMYKAŁA Joanna POKOJSKA Małgorzata ZAJĄCZKOWSKA Maria SEWERYN Lidia STANISŁAWSKA Janusz BOGACKI
Premiera: 30 listopada 2007 r. Czas trwania spektaklu: 75 minut
JA CZYLI ONA – Byłyśmy żonami albo byłyśmy z kimś w związku. Jesteśmy matkami. Kobietami porzuconymi i niekochanymi, kochającymi bez wzajemności. Wierzę, że siła mojej sztuki polega na tym, że któraś z tych kobiet, a może wszystkie wydadzą się osobom siedzącym na widowni bliskie - mówi KRYSTYNA JANDA. Na pustej scenie spotyka się pięć kobiet. Jedna właśnie wychodzi za mąż, druga została porzucona, trzecia to matka trójki dzieci. Kolejna jest wdową, a innej odebrano dziecko, bo piła. Jest dramat, ale i groteska. Proza życia i humor. Doświadczenia i emocje. – Ta sztuka jest rodzajem patchworku – podsumowuje Janda. – Przedstawia zbiorowy portret kobiety. Szczęśliwej, zakochanej, opuszczonej, zawiedzionej, młodej i starej. Czyli każdej z nas. Jako aktorka i reżyser Krystyna Janda świadomie wybiera sztuki, których bohaterki są mocne, wyraziste. Takie jak Tonka Babic ze spektaklu „Ucho, gardło, nóż” Vedrany Rudan, Shirley Valentine Willy’ego Russella, jedna z najlepszych ról aktorki, jej znak firmowy, czy wreszcie postaci sztuki „Kobiety w sytuacji krytycznej”. – To zabawne, ale na próbach często zamiast pracować, omawiać koncepcje, opowiadałyśmy sobie swoje życie – mówi Janda. Bo dla niej nie tylko ważne jest to, jakie sztuki wybiera, ale jaką osobowość mają grające u niej aktorki.
OCZEKIWANIA Joanna Pokojska, 30 lat, niebieskie oczy, rude włosy po mamie. W spektaklu gra Marzenę - pannę młodą w przededniu ślubu. Sama aktorka nie ma jeszcze męża ani dzieci. Wciąż jeszcze marzy, aby zagrać szekspirowską Julię, choć zdaje sobie sprawę, że upływający czas działa przeciwko niej. Jej zdaniem Julia jest odważna, nie ma nic wspólnego z mimozą, na którą często kreują ją reżyserzy. (…) Za godzinę będę czyjąś żoną! Będę czyjąś żoną. Kogoś. Kogokolwiek. Żoną. Żoną, żoneczką, żonusią. ŻONA. Dziwne słowo. Nigdy wcześniej o tym nie myślałam. Brzmi jak... urządzenie kuchenne – to kwestia Marzeny. Dla niej synonimem szczęścia jest suknia ślubna. Jednak Pokojska stara się, żeby jej postać nie była powierzchowna. – Marzena wyobraża sobie przyszłe życie tak, jak je pokazują reklamy: pięknie i bezproblemowo, ale przecież wysoka
literatura kreuje obraz miłości jako ideał i najpełniejsze szczęście. Problem polega na tym, by odnaleźć własne uczucia, może nie tak spektakularne, ale prawdziwe dla nas – tłumaczy. Pokojska stara się zrozumieć swoją bohaterkę, gdy ta mówi: Mój, za chwilę mąż, rzucił mi koło ratunkowe, ja je złapałam! Uratował mnie od długich wieczorów z koleżankami skarżącymi się na facetów. – Z drugiej strony pokutuje w nas przekonanie, że warunkiem szczęścia jest obecność w naszym życiu mężczyzny – zauważa Pokojska. – A jeśli go nie ma? Kim jestem? Co mam robić? Co straciłam? A jeżeli nie było żadnej bliskiej osoby wokół mnie, to o czym to świadczy? Na te pytania trzeba sobie odpowiedzieć. – Prawie każda z nas zadawała sobie kiedyś podobne pytania – mówi Krystyna Janda. – Miała identyczne wątpliwości. Każda historia, każde zdanie z tej sztuki kojarzy mi się z czymś, co przeżyłam sama.
RZECZYWISTOŚĆ Maria Seweryn, 30 lat. Mama Leny, 10 lat, i Jadzi, 3 lata. Prywatnie żona. Gra Mirę, matkę trójki dzieci w wieku zbliżonym do własnych. – Ta rola sprawia mi kłopot – przyznaje aktorka. – Nie mam, tak jak Mira, skłonności do depresji. Nie znam aż takiego stanu niemocy, tego bezustannego porównywania się do innych, strofowania siebie. W postać, którą gra, bardzo silnie wpisane jest poczucie winy. Mira mówi: Muszę być punktualna, bo nauczyciel pomyśli, że jestem kompletną idiotką. A ja jestem kompletną idiotką! Nie nadaję się do niczego, tylko udaję. Wszyscy to widzą, że nie nadaję się do niczego, pomimo makijażu. – Marzy mi się, że w teatrze kobiety popatrzą na siebie trochę z boku. Może dzięki Mirze zaczną się z siebie śmiać? Próbując tę rolę, staram się zażartować z siebie jako matki, to zresztą sprawia mi dużą przyjemność. Pozwala zdystansować się do siebie – mówi Maria Seweryn. Aktorka jako młoda dziewczyna lepiej dogadywała się z mężczyznami. Wśród nich szukała kolegów, przyjaciół, autorytetów. W ogóle nie interesowały jej koleżanki i ich sprawy. Zmieniła się, gdy zaczęła chodzić na spacery z malutką Leną. Rozmawiała z innymi matkami poznanymi w parku. I odkryła zupełnie nieznaną dotąd przestrzeń.
– Dawniej uważałam, że mężczyźni są bardziej konkretni, a babskie pogaduszki to paplanina bez sensu, bez wymiany myśli, poglądów, że to strata czasu. A ostatnio rano, przed pracą, umówiłam się z przyjaciółką na herbatę. Opowiedziałyśmy sobie o swoich kłopotach. Potem wzajemnie wzmocnione pobiegłyśmy do swoich zajęć. Ta banalna sytuacja uświadomiła mi, że druga kobieta może okazać się oparciem, może dodać sił, a na pewno zrozumieć lepiej niż mężczyzna – opowiada. Zupełnie wyjątkowa jest dla niej relacja z mamą Krystyną Jandą. – To sprawa złożona i wielowątkowa. Spotykamy się na różnych płaszczyznach, nie tylko jako córka i matka, ale także zawodowo: jako aktorka i reżyser, uczeń i mistrz, wreszcie jako partnerki na scenie. Mogę uczyć się od mamy aktorki, mamy człowieka i mamy kobiety. I myślę, że to moje wielkie szczęście. Krystyna Janda zapytana o kobiety, które wywarły na nią największy wpływ, wymienia: mamę, babcię i... gosposię. – Od każdej z nich coś wzięłam na drogę – przyznaje. – Babcia wychowywała mnie przez pierwsze lata życia. Mama niesłychanie imponuje mi swoją zgodą na świat, umiejętnością mądrego ustępowania innym. Wiele zawdzięczam też naszej gosposi, która była ze mną i Marysią prawdę dwanaście lat. Była niewykształcona, ale miała genialne wyczucie sytuacji. Umiała wszystko załatwić, używała najprostszych argumentów. Kiedy urodziłam Marysię, dostałam propozycję zagrania wymagającej roli. Nie wiedziałam, co robić i wtedy Honorata powiedziała: Nie możesz tego wziąć, bo masz małe dziecko. Proste, prawda?
STAGNACJA Małgorzata Zajączkowska, blondynka, jeden z najpiękniejszych uśmiechów polskiego kina. W czasie pobytu w USA zagrała u Woody’ego Allena w “Strzałach na Broadwayu”. Dla Zajączkowskiej długo ideałem była Aleksandra Śląska. Podziwiała w niej wszystko. Od stylu gry, przez szyk, z jakim nosiła wąskie spódnice, po sposób palenia papierosa. Także Krystyna Janda cieszy się, że mogła obserwować na scenie wielkie polskie aktorki: Zofię Mrozowską, Janinę Romanównę. Uczyła się od nich nie tylko podejścia do zawodu, ale i do życia. Nie mniej ważne były role, które sama zagrała: Marii Callas i Marleny Dietrich. – Zawód, jaki uprawiam, daje mi możliwość poznania niezliczonej ilości kobiecych typów. Wiele już razy dostałam w ręce czyjś los do opowiedzenia – podsumowuje Janda.
Muszka, grana przez Małgorzatę Zajączkowską, dobiega pięćdziesiątki i właśnie została porzucona przez partnera. Przeżyła, jak mówi, okropny rok – annus horribilis. Jest miłośniczką i hodowczynią kaktusów. Ja jestem tylko kaktusem. Niewymagąjącym. Mimo przeciwności jestem. Uważa się, że kobiety są jak kaktusy, że ich szpilki są trujące. Otóż nie są – mówi bohaterka Małgorzaty Zajączkowskiej w spektaklu. W innej scenie dodaje: Przekonanie, że kaktus rozkwita tylko raz na siedem lat, jest nieprawdziwe. Ja jestem kobietą, a mogę rozkwitać znowu i znowu, i znowu… – Monolog Muszki tylko pozornie poświęcony jest roślinom – mówi aktorka. – Tak naprawdę jest kobiecym wołaniem o miłość. To opowieść o potrzebie uczucia, akceptacji, bliskości, choćby przyjaciela. Małgorzata Zajączkowska wielokrotnie spotykała się z kobiecą solidarnością, tym murem, o który można się oprzeć, gdy świat wokół się wali. – Myślę, że gdyby nie moje przyjaciółki, nie przeżyłabym kilku trudnych chwil – opowiada. Nie idealizuje jednak kobiet: – Jeżeli kobieta jest wspaniała, żaden mężczyzna jej nie dorówna. Ale gdy natrafimy na kobietę perfidną, żaden mężczyzna nie jest w stanie być tak zły i perfidny jak ona – twierdzi. Jednymi z najważniejszych wartości dla Małgorzaty Zajączkowskiej są przyjaźń i lojalność. – Kiedy nasza przyjaciółka się zakocha, jesteśmy szczęśliwe i dopingujemy ją. Jeżeli przytrafi się to naszemu partnerowi, jesteśmy trochę mniej entuzjastyczne – żartuje. I dodaje: Z kolei zdrada w przyjaźni jest bardziej bolesna niż zdrada w związku, ponieważ w przyjaźni kochamy bezwarunkowo.
REZYGNACJA Dorota Pomykała, aktorka znana ze znakomitych ról teatralnych, które zagrała w Starym Teatrze w Krakowie. Stworzyła również niezapomniane kreacje filmowe, na przykład w Wielkim Szu w reżyserii Sylwestra Chęcińskiego. Nie boi się też pracować z reżyserami młodej generacji: Markiem Lechkim czy Sławomirem Fabickim. Starannie wybiera kawiarnię na spotkanie. Zaprasza do eleganckiego miejsca, gdzie ciastka nie tylko smakują, ale i pięknie wyglądają podane na porcelanowych talerzykach. W Katowicach,
od początku lat dziewięćdziesiątych, razem z siostrą Danutą prowadzi szkołę aktorską, z której w świat wyfrunęły: Anna Guzik, Agata Buzek, Magdalena Piekorz, Magdalena Kumorek. Patrzy na młodzież ze swojego studia. Dostrzega ich problemy, rozterki, także te życiowe. – Pokazuję, jak pomóc sobie w trudnych sytuacjach – opowiada. – Nie daję gotowych rozwiązań, sugeruję raczej możliwe wybory. (…) U Jandy gra Marię, wdowę. Kobietę nieco starszą od siebie. Maria: Tak więc... organizujemy się, wdowy, staramy się sobie pomagać, idziemy przez życie z determinacją, ale czujemy się w społeczeństwie źle, bo społeczeństwo uważa., że nie miałyśmy szczęścia. Nie mieć szczęścia... to jakby to powiedzieć? Nieprzyjemne, niepopularne. Krystynę Jandę trochę zastanawia Maria, która długo nie umie wybić się poza bezpieczną przeciętność. – Lubię kobiety, które są kolorowe – mówi. – Te naprawdę ekscentryczne, jeśli chodzi o sposób bycia. Podziwiam, że mają odwagę być niekonwencjonalne. Najmniej lubię takie, które boją się żyć, zabijają w sobie marzenia i szczere odruchy, by się nie narazić na śmieszność. Życie Marii to potok jednakowych dni, różniących się jedynie kartką ze zdzieranego kalendarza. Wreszcie przychodzi rezygnacja. Walka o siebie skończona. Rachunki zapłacone. Przychodzi czek? nie. I wtedy czasem dobry ktoś podsyła nam trochę siły, by jeszcze zawalczyć, zrobić coś szalonego.
KONFRONTACJA Lidia Stanisławska, piosenkarka, w latach siedemdziesiątych święciła triumfy w Opolu i Sopocie. Mama dorosłej Justyny. Pisarka i felietonistka, przez wiele lat towarzyszyła na scenie Hance Bielickiej. Przez kilka lat miała wrażenie, że świat się od niej odwrócił. Wydała płytę, która przeszła zupełnie bez echa. – Nie jestem mocna w autokreacji – wyznaje. – Nigdy nie było to dla mnie najważniejsze. Rolą Marianny zachwyciła się od razu. Jej pierwowzorem była Marianna Faithfull, muza Rolling Stonesów, piosenkarka, która w pewnym momencie stoczyła się na samo dno. Stanisławska dobrze
zna takie scenariusze. Była świadkiem załamania się wielu karier. – To zawód niezwykle „nałogogenny” – mówi o piosenkarstwie. – Nikt nie ma patentu na wieczny sukces. A do tego dochodzi stres związany z tym, że jest się wciąż ocenianym. Marianna: W tym samym roku moja matka zachorowała i pojechałam do niej, żeby się z nią zobaczyć, pierwszy raz po 23 latach. (...) Pojechałam pijana. Zanim zamknęła oczy, po raz ostatni uścisnęła mi rękę, westchnęła i powiedziała, że mnie kocha, a mój ojciec nie jest tak naprawdę moim ojcem... Załamałam się. Piłam dalej. Moje dziecko, zabrali mi je. Pijana podpisałam zgodę, oddałam córkę do adopcji. Stanisławska mówi, że rozumie emocje swojej bohaterki, które doprowadziły ją na skraj przepaści. Podobnie było w jej życiu, gdy umilkł telefon z propozycjami. Zaczęła wtedy uczyć śpiewu. – Decydując się na ten zawód, od początku miałam świadomość wysokich „kosztów emocjonalnych”. Zachować wrażliwość i zbudować odporność jest udziałem niewielu wybranych. To taka właśnie słodko-gorzka profesja – mówi artystka. Wielką lekcją życia i zawodu było dla niej towarzyszenie na scenie Hance Bielickiej. Była dla niej partnerem, konferansjerką, kimś zaufanym. Bielicka zawsze była jednakowo dobrze przygotowana, wszędzie szanowała publiczność. Ona tylko robiła wrażenie ciotki-klotki – mówi Stanisławska – była obdarzona naprawdę przenikliwą inteligencją i błyskotliwym dowcipem. Podobnie jak Bielicka, Stanisławska uchodzi za jedną z najweselszych postaci show-biznesu. Tylko moja poduszka wie, jaka jestem naprawdę – wyznaje. Bo nie umie i nie chce się publicznie użalać nad sobą. To, co boli, wypłacze w samotności. Najbliższe kobiety Lidii Stanisławskiej, czyli mama i córka, są inne. Bardziej pragmatyczne i racjonalne. Są przeciwwagą dla jej żywiołowego temperamentu. Teraz obie mnie wychowują – śmieje się. Mówi, że na spektakl koniecznie przyprowadzi swoją córkę. Justyna jest perfekcjonistką. Chciałabym, żeby zobaczyła, jak Marysia Seweryn gra Mirę. Może złapie trochę luzu i wreszcie nauczy się odpuszczać? A może nawet zacznie z siebie żartować? Oby! Od rana na próbie słychać głośne rozmowy. Krystyna Janda przestrzega przed traktowaniem jej sztuki jako rozrachunkowej To dla niej ważna premiera. Już dawno zauważyła, że 80 procent jej widowni stanowią kobiety. Dlatego zdecydowała się wystawić przedstawienie dla nich i o nich. O sobie. O nas. Kurtyna. /Anna Grużewska, Ja czyli ona, Pani nr 12, 22.12.2007/
ORGANIZATOR Małopolskie Centrum Kultury SOKÓŁ w Nowym Sączu www.mcksokol.pl Dyrektor: Antoni Malczak Zastępca Dyrektora: Małgorzata Kalarus Kierownik Działu Sztuki Profesjonalnej: Liliana Olech Kierownik Działu Logistyki: Andrzej Wańczyk organizacja/sprzedaż biletów/obsługa widowni: Dorota Abram, Barbara Gwiżdż, Beata Lach, Agata Łopalewska, Helena Marszałek, Agata Pawłowska, Mirosława Wiktorowska, Marta Witek, Dorota Zielińska, Ludmiła Zielińska wolontariusze: Małgorzata Czech, Jakub Kasprzyk, Rozalia Knapik, Leszek Opara, Ewelina Luberda, Paulina Luberda, Katarzyna Rundstuk, Patryk Rutkowski, Alicja Wańczyk, Wojciech Wojtaczak. Kierownik marketingu: Janusz Wójcik współpraca ze sponsorami: Elżbieta Pyszczak księgowość: Teresa Łukasik logistyka: Jan Dąbrowski, Tomasz Dominik, Andrzej Groń (staż), Tomasz Janus, Wojciech Klimczak, Janusz Kuźma, Wojciech Pawlik, Sylwester Rosiek, Aneta Szeptak (staż), Irena Ślaga, Elżbieta Talar, Klaudia Tokarczyk, Krzysztof Wolak, Urszula Zielińska, Maksymilian Zięba redakcja folderu: Mirosława Wiktorowska projekt graficzny afisza, ulotki i folderu: Andrzej Świtniewski zdjęcia: B runo Fidrych - ORKIESTRA AKADEMII BEETHOVENOWSKIEJ Robert Jaworski - KOBIETY W SYTUACJACH KRYTYCZNYCH Archiwum Agencji GRAMI - Urszula Dudziak druk: Drukarnia GOLDRUK Wydawca: Małopolskie Centrum Kultury SOKÓŁ www.mcksokol.pl