ALEKSANDRA KOŚ
„Morzu, które dało mi tak wiele, A tylko raz rozczarowało.”
„Kołysanka” czas jesieni ryby zdychają w czerwonej rzece niebo puchnie wilgocią on idzie do pracy ona nie ogląda się wstecz więc cicho zaśpiewam ci kochanie kołysankę a ty zabierz mnie do miejsca gdzie świeci rumianek z wysokich chmur spadła nam do fartuszków więc cicho kochanie złap mnie za rękę kwitnące światła palą mi wnętrze dłoni kładę je sobie na policzki i uśmiechasz się do księżyca więc cicho kochanie daj mi na dobranoc srebrny pocałunek
„Miłość kameralna” rozpłynął się spokój po płomieniach wchłonął okruchy niepokoju pozostałe z kolacji na kuchennym stole nadszczerbione sztudce i nadgryzione talerze z brzękiem się rozpękły podskakując z podłogi tulą się do sęków siedem lat szczęścia wpłynęło otwartym oknem
pod parapetem grzejąc schłodłe kręgosłupy o kaloryfer siedzieli podkurczając zdrętwiałe palce u stóp zarzucając na twarze włosy uwite z kawy
były tylko dwie gwiazdy na ich prześcieradle
***
zza snu wygląda do mnie twoja twarz buja się na źdźble trawy do przodu i w tył pod niebo i do piekieł pulsująca na placu zabaw gra w klasy z moimi włosami osa snuje ci pajęczynę na bucie nie zrobisz już ani jednego kroku beze mnie
***
Gdyby ci chłopcy których znam od jutra założyli hełmy zielone na zielone głowy gdyby czas Powstania powrócił ścinając im włosy i dając bagnetowe oczy słowa – Ojczyzno – nie błogosławieostwem by mi było
lecz klątwą miedzianooką wśród walających się resztek po pudełkach od zapałek z których budowali swoje łatwopalne życie wtedy byłoby już za późno pójśd uściskad powiedzied jak miło papierowymi liśdmi celowad w otwarte dłonie na znak
***
gdzie ja jestem? gdzie ty jesteś? schowani w lodówce obgryzamy kości naszych przodków i wypuszczamy sinymi ustami siny dym ten dom jest czerwony naszą krwią polewają dachówki plecy naprzeciw lodu do drinków garbią się w kształt Beskidów porastają od razu zwiędłą trawą a w uszach dźwięczą od razu przebrzmiałe nuty palce dotykają tam
gdzie już tylko było usta piją wodę z parapetu odfruniętych wróbli nogi niosą nas przed siebie w dawno odkryte krainy zachwycające nas swym lodowym żarem podniebia nocą rozbite żółtka spadają nam na śpiące włosy uwite w wężowy wieniec
***
Samotnośd jest jak otępiająca zmysły żarówka tak jasna, że aż pusto
***
Przesiąknęła mi zapachem ogniska sukienka Przesiąknęła mi kolorem płomieni Sukienka
*** A ja dzisiaj nie miałam czasu upleśd sobie wianka z mleczy przesłonecznych
…cii – mamo wiem, że teraz wytkałaś ze strun harfy ale teraz ciii…
pachnie trawa której jeszcze wczoraj nie było przydrożny rów za chmurną firanką jest – nie ma już słooca
ciii… tylko teraz teraz teraz ………………………….. Księżyc zawiesił wzrok na drutach Strach na wróble stanął pośrodku łąki.