Dziennik Zachodni Sobota–niedziela, 27–28 sierpnia 2016
www.dziennikzachodni.pl
Nie takie płoty przeskakiwałem
j.wieczorek@dz.com.pl
To był rok 1992. Potwornie upalne lato, podczas którego padły 3 rekordy ciepła. Właśnie wtedy, 26 sierpnia, w okolicach Kuźni Raciborskiej i Solarni, wybuchł pożar stulecia, największy w powojennej historii Polski i Europy ŚrodkowoWschodniej. Klęska, której skutki odczuwalne są do dziś. Życie straciły trzy osoby, w tym dwóch strażaków. Spaliło się prawie 10 tys. hektarów lasu. Dogaszanie pożaru prowadzono jeszcze do połowy września. Nikt nie spodziewał się, że tak ważny test dla gaśniczych, przyjdzie w zaledwie kilka tygodni od stworzenia Państwowej Straży Pożarnej.
Gdzie naprawdę wylądował?
30 sierpnia do urzędu w Kuźni Raciborskiej trafła informacja o tym, że następnego dnia teren pożarzyska przyleci zobaczyć prezydent Lech Wałęsa. Wizyta została zaplanowana z inicjatywy prezydenckiej kancelarii. Zorganizowano ją w eks-
FO T.ARC FO T.ARC. EDWARD MORCINIEC
b Prezydent Lech Wałęsa pojawił się w Kuźni Raciborskiej w szóstym dniu akcji gaśniczej. Wysłuchał raportu służb, a później wziął udział w pogrzebie dh. Andrzeja Malinowskiego
b Głowa państwa przywiozła na Śląsk potrzebne na akcję gaśniczą pieniądze. W przekazanej kopercie było 500 mln złotych
presowym tempie, bo też w ten sposób trzeba było reagować. – To nie była duża świta. To była obstawa BOR-owców i dyrektor biura – opowiada o tamtym dniu Witold Cęcek, ówczesny burmistrz Kuźni Raciborskiej. By uniknąć tłumów podano różne lokalizacje lądowania helikoptera. Do dziś jedni mówią, że było to na stadionie w Kuźni, inni że nieco dalej, na polu. – Słyszałem, że helikopter wylądował kawałek dalej od stadionu. A, że pola u nas są zabezpieczane żerdziami, to prezydent przeszedł przez nie. Mieszkańcy od razu zaczęli to komentować, a Pan prezydent miał na to odpowiedzieć: „Spokojnie, nie takie płoty przeskakiwałem” – wspomina z uśmiechem Henryk Siedlaczek, ówczesny dyrektor szkoły w Rudach, zaznaczając że historię zna z przekazu. Wszystko wskazuje na to, że anegdota ma w sobie sporo prawdy, bo mieszkający w sąsiedztwie stadionu, po wizycie mieli narzekać na połamane gałęzie, co było skutkiem lądowania prezydenckiej maszyny.
wodzących akcją gaśniczą. Ścisk w urzędzie był straszny. Stałem wtedy na schodach – to z kolei wspomnienie ówczesnego sekretarza miasta, Edwarda Morcińca. Zachowały się zdjęcia, na których widać jak dowodzący akcją objaśniają prezydentowi Wałęsie zasięg pożaru i pokazują to na mapach. Prezydent wyszedł jeszcze przed urząd i rozmawiał ze służbami. Na koniec wsiadł do ciemnego fiata tempra i z całą kawalkadą pojechał na teren palącego się lasu. - Z pożarzyska prezydent miał bezpośrednio jechać na pogrzeb (dh. A. Malinowskiego – red.) do Kłodnicy. Zapomniał wieńca. Ja z tym wieńcem jechałem. Mieliśmy wtedy na wyposażeniu tarpana (samochód dostawczy – red.) – opowiada Stefan Kaptur, emerytowany strażak z komendy Państwowej Straży Pożarnej. Głowa państwa w przemówieniu podczas pogrzebu tragicznie zmarłego strażaka - ochotnika powiedziała: „To wspólna ofiara, walka i wspólne cierpienie. Wiem, że zrobiliście wszystko, co w Waszej mocy, zgodnie z tym, co nakazywał obowiązek [...]. Jeden nierozważny krok może doprowadzić do rozpętania trudnych do poskromienia sił przyrody. Do strat, które odrabiać będą pokolenia”.
Walizka a w niej „żywa gotówka”
Z przekaznych przez prezydenta pieniędzy, opłacono głównie zaległe rachunki za paliwo
Twórca Czerwonego Krzyża Henry Dunant wiele lat spędził w przytułku dla ubogich. Odnalazł go tam pewien dziennikarz i przypomniał światu
alowana lala, „Chłopiec z gitarą”, „Jimmy Joe”. Hity lat sześćdziesiątych są znane także współczesnym nastolatkom. Ale kto je śpiewał? To już pytanie nie dla tego pokolenia. Ponad pół wieku temu na punkcie bytomskiej nastolatki z czarnymi warkoczami, w białej koszuli, spodniach dzwonach i z gitarą w ręku, szaleli dzisiejsi siedemdziesięciolatkowie. Jej temperament i szczerość ujmowały. Wulkan energii. Dziewczyna z dymiącego od kopalń Bytomia dawała czadu. Ten „wulkan energii” poza sceną był skromną i cichą dziewczyną. Lubiącą czytać książki, relaksującą się przy muzyce Chopina! Na scenie przechodziła metamorfozę. Głośny śpiew, głośna muzyka i głośny aplauz publiczności. 18 sierpnia minęła 73. rocznica jej urodzin. Zmarła 15 lutego 2011 r. w Niemczech. Urodziła się w typowo śląskiej rodzinie. Do 9. roku życia mieszkała w domku babci Trudy przy ul. Chorzowskiej w Bytomiu (dziś już go nie ma). Potem przeniosła się z rodziną do domu przy ul. Wolności 54 – dziś Piłsudskiego. Ta kamienica stoi do dzisiaj. Podwórko, na którym Karin grała w piłkę z chłopakami. We wspomnieniach, które spisała jej menedżerka, Anna Kryszkiewicz, w książce „Karin Stanek. Autostopem z malowaną lalą”, Karin opowiada o meczu Polonii Bytom z Ruchem na chorzowskim stadionie. Przyszła wokalistka wybrała się na to spotkanie autostopem. Mecz przeżywała bardzo, chociaż nie wiedziała, która z bramek jest bramką Polonii, a która Ruchu. Krzyczała z radości za każdym razem, kiedy piłka wpadała do bramki. Niezależnie, do której. Wróciła i... nie potrafiła powiedzieć bratu, jaki był wynik. Najważniejsze były emocje. Lubiła sport, chociaż oczywiście nie tak, jak muzykę. Świetnie jeździła na łyżwach. Na te rozrywki miała jednak mało czasu. Trzeba było pomóc mamie, zająć się rodzeństwem. W domu było sześcioro dzieci i samotnie wychowująca je matka. Żeby jej pomóc, Karin przerywa naukę w szóstej klasie. Ambitna dziewczyna dokończy edukację później. Na razie trzeba posprzątać, zrobić pranie i śniadanie dla młodszego rodzeństwa, zawieźć
T
Spotkanie w urzędzie nie było długie, ale stała się podczas niego rzecz bardzo istotna. W zasadzie celem wizyty Lecha Wałęsy było przekazanie pieniędzy na akcję gaśniczą. Z przywiezionej walizki wyciągnął wielką kopertę, w któ-
rej było 500 mln złotych. Przeliczając tę kwotę na dzisiejsze wartości, mogłoby to być jakieś kilkaset tysięcy złotych. – Poprosiłem księgową i jeszcze kilku pracowników, by wraz z przedstawicielem prezydenta komisyjnie przeliczyli te pieniądze. Sporządzono protokół. Te środki były dobre, bo nie zostały naznaczone na co należy je wydać. Można było je wykorzystać na pilne potrzeby związane z akcją gaśniczą – objaśnia dalej Witold Cęcek. Potrzeb było mnóstwo, bo mieliśmy inne czasy, w których wszystkiego brakowało. Nie było za co tankować wozów strażackich. Z przekazanych pieniędzy od razu spłacono dług zaciągnięty na okolicznych stacjach benzynowych. Był gigantyczny problem z zaopatrzaniem w paliwo wozów Ochotniczych Straży Pożarnych. Trzeba pamiętać o tym, że to był ciągle okres transformacji ustrojowej. Szalała inflacja, pieniądz z miesiąca na miesiąc tracił swoją wartość. Nie było regulacji formalnych, co do zabezpieczenia działań w sytuacjach kryzysowych. – Prezydent przywiózł „żywą gotówkę”. Byliśmy tym bardzo zaskoczeni, ale te pieniądze były potrzebne, bo zasypywano nas fakturami. Ajenci stacji odmawiali tankowania, bo chcieli wiedzieć, kto za to będzie płacił, na kogo mają wystawić rachunki? To był taki okres chaosu, ale ten chaos nie wyni-
kał z braku organizacji w sztabie, ale z braku rozwiązań systemowych. Dopiero na podstawie tych doświadczeń powstał Krajowy System Ratowniczo - Gaśniczy – komentuje dr Kazimierz Szabla, dyrektor Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Katowicach, ówczesny szef Nadleśnictwa Rudy Raciborskie. Były burmistrz wspomina, że z przekazanych pieniędzy udało się też opłacić dostawców jedzenia: bułek, mleka czy mięsa. W szczytowym okresie akcji, zaangażowanych w walkę z pożarem było ok. 10 tys. osób z 30 województw, wszystkich tych ludzi trzeba było nakarmić. Pomogli także mieszkańcy, którzy przygotowywali posiłki.
Tłumy przyszły na spotkanie
Głównodowodzącym akcją gaśniczą na terenie wielkiego pożarzyska był gen. Zbigniew Meres, ówczesny komendant wojewódzki Państwowej Straży Pożarnej w Katowicach. To on w głównej mierze zapoznawał prezydenta z prowadzonymi działaniami gaśniczymi. Czasu podczas spotkania było niewiele, urząd w Kuźni wypełniony był po brzegi. – Dziki tłum dziennikarzy, nie urażając nikogo, i tłum ludzi – wspomina wizytę prezydenta w ratuszu w Kuźni gen. Piotr Buk, były komendant Państwowej Straży Pożarnej, a w tamtym czasie jeden z do-
To była reakcja łańcuchowa
- Wizyta prezydenta była odebrana kapitalnie. Widać było
wielką aprobatę u ludzi, że zachował się tak jak trzeba. Jest źle, jest krzywda, głowa państwa jest tam gdzie należy być. Ta wizyta strażakom i leśnikom się należała – komentuje Henryk Siedlaczek. Prócz zastrzyku gotówki, przyjazd prezydenta Lecha Wałęsy miał jeszcze jeden ważny skutek – ściągnął na akcję gaśniczą zainteresowanie innych osób decyzyjnych w państwie. – Po tej wizycie wszystko ruszyło – komentuje były burmistrz miasta. We wrześniu na teren po ugaszonym już pożarze przyjechał ówczesny premier Waldemar Pawlak, wicepremier Henryk Goryszewski. Do Kuźni przyjechał także wojewoda oraz ministrowie MSWiA oraz MON. – Zapadały wtedy takie decyzje, które nam w sposób zdecydowany usprawniały prowadzenie akcji, czyli m.in. łączność, kierowanie dodatkowych sił. Także bezpośrednio sytuacją zainteresowali się wojewodowie, którzy zostali zobligowani do tego, by problemy rozwiązywać na miejscu – dodaje dr Kazimierz Szabla. Bliska współpracowniczka prezydenta Lech Wałęsy, prof. Joanna Penson, zapewniła nas, że w pamięci głowy państwa wizyta w Kuźni Raciborskiej ciągle jest obecna, pomimo upływu tylu lat. a¹ Fragment mowy żałobnej zaczerpnięty ze strony internetowej poświęconej działalności Lecha Wałęsy.
o było 152 lata temu, 22 sierpnia 1864 roku. Tego dnia 16 państw w Genewie podpisało dokument, który zapewniał ludzkie traktowanie rannym na polu bitew i jeńcom. Do historii przeszedł jako Konwencja genewska. Tym dokumentem podumowano kilkuletnie zabiegi o powołanie międzynarodowej neutralnej organizacji humanitarnej, uznawanej przez wszystkie strony różnych konfliktów, której przedstawiciele nieśliby pomoc ofiarom wojny. Chodzi o Czerwony Krzyż, który odwróconą flagę Szwajcarii – czerwony krzyż na białym tle przyjął za swój symbol i który swoją nazwę przyjął od tego symbolu. Ale historia organizacji zaczęła się 5 lat wcześniej od Henry’ego Dunanta o od bitwy pod Solferino. Dunant to szwajcarski przemysłowiec i filantrop. Solferino – to wielka bitwa stoczona w czerwcu 1859 roku pomiędzy wojskami francusko-włoskimi a austriackimi. Jedna z najkrwawszych bitew XIX wieku.
Bitwa pod Solferino
W bitwie pod Solferino przeciwko sobie stanęła armia francusko-włoska oraz cesarza AustroWęgier. W tym czasie Półwysep Apeniński składał się z wielu księstw i księstewek, mało samodzielnych. Północ kraju była zależna od Austro-Wegier, cesarz Austrii utrzymywał też wpływy w Państwie Kościelnym. Jednym z najsilniejszych księstw Italii, królestwem Piemontu i Sardynii rządził król Wiktor Emanuel II i to on właśnie miał ochotę na poszerzenie swojego kraju i uszczuplenie wpływów Austro-Wegier. Sprzymierzył się z Francją. Doszło do wojny, której efektem była m.in. bitwa pod Solferino. Starcie przegrane przez Austrię uruchomiło lawinę wydarzeń, które doprowadziły w efekcie w ciągu następnych lat do zjednoczenia Włoch. Bitwa pod Solferino była jedną z najkrwawszych w XIX wieku – pochłonęła prawie 5 tysięcy ofiar po obu stronach, ale co ważne – na polu bitwy armia austriacka pozostawiła ponad 10 tysięcy rannych (do tego 6 944 uznano za zaginionych), a połączone siły francusko-sardyńskie 12 tysięcy rannych (oprócz tego 2 786 uznano potem za zagi-
nionych). Rannymi nikt się nie zajmował. dogorywali w strasznych warunkach. Świadkiem tego był Szwajcar, Henry Dunant, który znalazł się przypadkiem w okolicy. Zaczął spontanicznie pomagać rannym. Zorganizował prowizoryczny szpital, mobilizował do pomocy okoliczną ludność. To doświadczenie sprawiło, że nie tylko opisał je w książce, która wstrząsnęła ówczesnymi elitami – „Wspomnienie Solferino” – ale zaczął także myśleć o instytucjonalnych rozwiązaniach na przyszłość i przekonywać możnych o konieczności pomocy humanitarnej dla ofiar wojny, niezależnie od narodowosci, rasy, religii. Jego zabiegi sprawiły, że powołano w Genewie najpierw Międzynarodowy Komitet Pomocy Rannym, a potem Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża. Ukoronowaniem był rok 1864, kiedy 16 państw podpisało tzw. konwencję genewską. Do chwili obecnej konwencja miała wiele odsłon: dziś mówi się nie o jednej, ale kilku konwencjach, bo były „uzupełniane” i w roku 1906, i w 1929 i już po drugiej wojnie – w roku 1949. Naruszenie konwencji zaliczane jest do zbrodni wojennych.
FOT. ANNA ŁADUNIUK
Joanna Wieczorek
Dunant upomniał się o godność rannych a.laduniuk@dz.com.pl
b Pożar w Kuźni Raciborskiej był największym pożarem w powojennej historii Polski i Europy Środkowo - Wschodniej
Historia //11
www.dziennikzachodni.pl
Bytomianka Karin Stanek
Anna Ładuniuk
FO T. ARC. EDWARD MORCINIEC
Walizka a w niej duża koperta, w środku 500 mln [starych] złotych. Tyle pieniędzy przywiózł ze sobą prezydent Lech Wałęsa do Kuźni Raciborskiej w 1992 roku. Pieniądze wydano na akcję gaśniczą. Dziś odkrywamy zapomnianą historię wizyty głowy państwa na terenie wielkiego pożarzyska.
Dziennik Zachodni Sobota–niedziela, 27–28 sierpnia 2016
b Wejście do Muzeum Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca w Genewie. Przed wejściem charakrerystyczne rzeźby – postaci z zasłoniętymi oczami i ustami symbolizujące więźniów politycznych
Ta pierwsza, z roku 1864 zakładała w dużym skrócie że: personel sanitarny w każdym konflikcie jest neutralny. Nie walczy, ale także nie może być atakowany. Ranni powinni być traktowani jednakowo. Nie liczy się ich narodowość. W tym roku ustanowiono także znak: czerwony krzyż, którym oznaczane mają być formacje medyczne.
Nobel dla pensjonariusza przytułku
Henry Dunant stworzył dzieło wielkie – został za to nagrodzony pierwszą w historii pokojową Nagrodą Nobla. Stało się to w roku 1901, a laureat był już wtedy od lat pensjonariuszem przytułku dla ubogich. I pewnie pozostałby w zapomnieniu, gdyby nie odnalazł go tam pewien dziennikarz i nie przypomniał światu o żyjącym w ubóstwie i zapomnieniu twórcy Czerwonego Krzyża. I jeszcze jedno: zanim Dunant nie wycofał się z życia publicznego, zabiegał o utworzenie jeszcze innych międzynarodowych organizacji: światowej organizacji zdrowia i międzynarodowego trybunału sprawiedliwości. Wtedy, w końcu XIX wieku nie znalazł poparcia dla tych pomysłów.
Muzeum Czerwonego Krzyża w Genewie
Dziś w Genewie, mieście rodzinnym Dunanta, znajduje się Muzeum Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca. To muzeum – archiwum, które gromadzi setki tysięcy kartotek osób zaginionych podczas wojen, a dla zwiedzających jest lekcją historii także najnowszej. Dużą część ekspozycji (w większości multimedialnych) stanowią bowiem tematy z wojny na terenie byłej Jugosławii (lata 90. ubiegłego wieku) czy w Ruandzie (ten sam okres). Wstrząsające są zwłaszcza relacje świadków… To nie jest przyjemne muzeum do zwiedzania.Jeśli ktoś chce spędzić miłe, beztroskie popołudnie w Genewie, niech szuka innych miejsc i muzeów, Genewa ma ich wiele (jak choćby muzeum zegarków firmy Patek – firmy założonej przez polskiego powstańca listopadowego). Ale kiedy chce się poznać kawał najnowszej europejskiej przede wszystkim, choć nie tylko, historii – Muzeum Czerwonego Krzyża w tym pomoże. I sprawi jedno: na pewno wizytę w nim zapamięta się na długo. a¹
M
Magdalena Nowacka-Goik m.nowacka@dz.com.pl
FOTARCHIWUM PRYWATNE STEFANA PAPIEROWSKIEGO
10// Historia
b Karin Stanek z autografem dla najwierniejszego z fanów do przedszkola. Ugotować obiad. Karin się nie skarży. Obowiązkowa, z mocnym charakterem i poczuciem lojalności wobec ukochanej mamy. Po paru miesiącach Karin chce już wrócić do szkoły. Rodzeństwo jest już trochę starsze, nie potrzebuje tak bardzo jej opieki. Ale ambitna dziewczyna chce pomóc mamie w utrzymaniu domu. Decyduje więc: praca i szkoła wieczorowa. Ale nie ma jeszcze szesnastu lat, podrabia więc datę urodzenia i udaje się – dostaje pracę pomocy biurowej w Przedsiębiorstwie Robót Górniczych w Bytomiu. Oczywiście nie jest łatwo godzić pracę z nauką. Mimo to, bez spektakularnych sukcesów, ale też bez wielkich porażek, radzi sobie w szkole. Pracuje, uczy się i... gra! Tak, w końcu zaczyna grać. Gitarę kupuje jej mama, po odwiedzinach wujka, który przyniósł ze sobą ten instrument. Karin pragnie tej gitary, jak niczego w życiu. Mama nie potrafi jej odmówić. Gitarę kupuje. Na początku nawet pokazuje córce chwyty, bo sama też potrafiła grać. Karin w lot opanuje grę. Słucha piosenek Jerzego Połomskiego, Marii Koterbskiej i próbuje zagrać je sama. Ale szuka też miejsca, gdzie mogłaby się szkolić pod bardziej fachowym okiem. Trafia do zespołu w Domu Kultury w dzielnicy Bobrek. Jest tam jedyną dziewczyną, ale to jej nie przeszkadza. Coraz bardziej zaczyna być znana w swoim mieście. Gra w klubach, na wieczorkach tanecznych. Czasem nawet dla kolegów w pracy. a A Cały tekst w najnowszym numerze miesięcznika „Nasza Historia” do kupienia w kioskach