20 minute read

Kierunek Jazdy Zaklęty fotel

Zaklęty fotel

www.pixabay.com

Advertisement

gdy ponad dwa lata temu stawaliśmy do urn w wyborach samorządowych, wszyscy mieliśmy nadzieję na zmianę. Wierzyliśmy mocno, że to właśnie kobieta będzie w stanie łamać wszelkie stereotypy budując nową, bardziej świadomą, nowoczesną i wrażliwą politykę miejską. Wierzyliśmy w lepszą komunikację, a przede wszystkim - współpracę. Czy jednak dzisiaj możemy mówić, że to był dobry wybór? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam…

Zupełnie nowa legenda

Choć twardo stąpam po ziemi, a moja wiara w gusła, przesądy czy dziwne teorie nie istnieje, to jednak jest coś, co wciąż burzy mój racjonalny porządek świata i nie daje mi spokoju. Obserwując burmistrzów, a teraz burmistrzynię Cieszyna i ich urzędowanie, powoli daję wiarę w „klątwę fotela burmistrza.” Nie myląc tego z szaleństwem, w mojej wyobraźni pojawia się taki oto obraz: gdy po wygranych wyborach nowy burmistrz czy burmistrzyni zasiada w historycznym fotelu, ten zmienia ich zupełnie. Wysysa wrażliwość, zapał i wszelkie ideały, a wypełnia poczuciem nieograniczonej i butnej władzy. Ubiera w nieufność, ciągłą podejrzliwość, arogancję i wykrzywia zupełnie obraz świata. To oczywiście tylko wyobraźnia, ale jak inaczej wytłumaczyć tak nagłą i radykalną zmianę nastawienia, oceny miasta i sposób postrzegania wielu problemów? A przecież chwilę wcześniej, na wiecach wyborczych, przedstawiali postępowy plan na miasto, mówili o potrzebie zmian, o zakorzenionych od lat zaniedbaniach czy nadużyciach i nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, stały się one nieskazitelnie piękne i są powodem do dumy. Liczne spotkania z mieszkańcami i rozmowy były dla każdego kandydata ponoć pretekstem, by poznać i zrozumieć problemy tego miasta, by słuchając ludzi kształtować później przestrzeń do życia tak, by dawać zadowolenie. Ech, ludzka naiwność i złudzenie niestety, bo po kilku latach te cenne uwagi cieszynian stały się czepialstwem,

złośliwością i negatywnym nastawieniem. To wszystko możemy wyczytać w kierowanych do mieszkańców odpowiedziach, w komentarzach, w publicznych dyskusjach, na sesjach czy komisjach. Nagle to, co z pozoru wydaje się prawem do wypowiedzi, w rzeczywistości stało się wielką odwagą, niepożądanym procederem, a w efekcie okazją do upokorzenia zwykłego, szarego mieszkańca.

Naiwnym wytłumaczeniem staje się na pewno wiara w historię zaklętego fotela. Naiwnym, ale potrzebnym, by do końca nie zwątpić w dobro, jakim jest człowiek. Szukam więc sama infantylnych, być może tłumaczeń, wymyślam historię o klątwie fotela, bo chcę wierzyć w to, że urzędującym włodarzom, choć trochę jeszcze, na tym mieście zależy. Chcę mieć nadzieję, że patrzą w przyszłość biorąc pod uwagę wszelkie zagrożenia, że potrafią „czytać” to miasto w perspektywie 10 czy 20 lat.

Zostawmy jednak legendę zaklętego fotela…

Miasto jest dla ludzi, a nie ludzie dla miasta

Od wielu już lat toczy się, także w Polsce, ożywiona debata o przyszłości miast i ich głównych funkcjach. Coraz częściej zwraca się uwagę nie tylko na ich wielkość, położenie, znaczenie polityczne czy gospodarcze, ale także na poziom życia mieszkańców. Obecnie zamożność nie jest jedynym czynnikiem decydującym o ich zadowoleniu, ale jest to również poziom usług czy jakość przestrzeni publicznych. Sprawna komunikacja miejska, dostęp do terenów zielonych, wydarzenia kulturalne w przestrzeni publicznej, system ścieżek rowerowych – to coraz częściej standard, a nie, jak do niedawna, luksus.

Dzisiaj istnieje konieczność uwzględniania w zarządzaniu miastem podstawowych zasad wynikających z humanitarnego myślenia o przestrzeni publicznej. Myślenie o mieście można najkrócej opisać w trzech słowach: życie, przestrzeń, urbanistyka. Kolejność nie jest tu przypadkowa, ponieważ daje ona pierwszeństwo człowiekowi w stosunku do przestrzeni, a przestrzeni w stosunku do budynków. To człowiek, jego cechy biologiczne i potrzeby psychiczne, są podstawą dla projektowania miast, ale również ich zarządzania.

Wyzwaniem jest dziś przede wszystkim umiejętność przewidywania procesów, które będą zachodziły w sferze stosunków międzyludzkich, we wszystkich grupach wiekowych, z poszanowaniem różnic w potrzebach kobiet i mężczyzn. Z uwzględnieniem potrzeb zarówno kulturowych jak i wyznaniowych. Również kultura nie powinna być czymś osobnym. Rozwój w tej dziedzinie to nie tylko finansowanie instytucji kultury. Myślę o takim rozwoju, który łączy czynnik społeczny, a więc odczuwaną jakość życia i poczucie identyfikacji z miastem, a także pamięcią o tym, że kultura to coś, co przenika całą tkankę miejską i nie daje się zamknąć wyłącznie w instytucjach.

Najważniejszym ambasadorem miasta jest mieszkaniec

To my – ludzie – uczestniczymy w przestrzeni publicznej, korzystamy z niej i ją współtworzymy.

Bez wahania można stwierdzić, że to właśnie mieszkańcy są najważniejszymi ambasadorami miasta czy gminy, weryfikując działania i stopień ich realizacji, oceniają infrastrukturę, komunikację – ogólnie rzecz biorąc kreowanie przestrzeni miejskiej w wymiarze gospodarczym i społecznym. Nie boją się też oceniać pracy urzędników i włodarzy. Pod swoją ocenę biorą również zadowolenie z warunków życia. Na podstawie wszystkich tych czynników stają się osobami, które są w stanie najlepiej wyrazić opinię na temat życia w danym mieście czy gminie. Warto więc brać pod uwagę głosy mieszkańców. Nikt bowiem inny nie będzie w stanie, tak dobrze wypowiedzieć się na temat zamieszkania przyszłym i napływowym mieszkańcom, jak również turystom, którym mogą rekomendować lub odradzać przyjazd.

Zatem jako mieszkanka i ambasadorka miasta Cieszyna, apeluję do urzędujących włodarzy, radnych i urzędników, do wszystkich tych, którzy mają wpływ na jakość naszego życia, o mądre spojrzenie na miasto. O troskę i zaufanie, które tka sieć dobrych relacji. O poszanowanie demokracji i konstytucyjnego prawa do wypowiedzi. Apeluję o czytanie tego miasta z większą wrażliwością.

I przede wszystkim, apeluję o umieszczenie „zaklętego fotela” burmistrza w muzeum.

Florianus Śląskość po pandemii

i spisie powszechnym

Druga epidemiczna wiosna jest jeszcze mniej radosna niż ta poprzednia. W pogodzie pewnie nic nadzwyczajnego się nie dzieje, bo zimno zwykle powraca aż do sławetnych „zimnych ogrodników” i „zimnej Zośki” w połowie maja, ale nie pamiętam, aby kiedyś za mojego życia kwiecień był taki śnieżny, pochmurny, ponury i depresyjny jak w tym roku. Słońca tyle, co kot napłakał. Wiosna grubo się spóźniła, śnieg sypał na skulone pąki magnolii, zieleni ani na lekarstwo, tylko czosnek niedźwiedzi rósł zdrowo i energicznie, ale widać taka już jego niedźwiedzia natura. W tych niewesołych okolicznościach pogodowych człowiek wolał nie wychodzić z domu, co sprzyjało dobrowolnej kwarantannie, kiedy się przewalała trzecia fala epidemii. Nie dość, że co dwa tygodnie przedłużano lockdown, to poczucie zagrożenia potęgowała jeszcze ptasia grypa, która rozszalała się na pobliskich fermach drobiowych. Marne widoki na capstrzyki, pochody, pierwsze majówki, matury, komunie i inne imprezy gromadne i masowe. Tradycje muszą ustąpić pod naporem plag. Albowiem tradycje, zarówno religijne jak i świeckie, nie powinny być kultywowane za cenę strat w ludziach. Po epidemii zmiany w tradycji, stylu życia, kulturze i tożsamości są nieuchronne.

W kwietniu Polska przodowała w statystykach ilości covidowych zgonów w Europie, a w Polsce województwo śląskie dzień w dzień przodowało w ilości zakażeń koronawirusem. Szczepienia szły nadal ślamazarnie, do przychodni nie można się było dodzwonić, karetki jeździły ciągle na sygnale, klepsydry nie mieściły się w gablotach, zakłady pogrzebowe pracowały na pełnych obrotach, kolejki do psychiatrów się wydłużały. Ekipa rządząca krajem nadal bezwstydnie i bezkarnie wychodziła na swoje, odkrawając prawa i swobody obywateli plasterek po plasterku jak salami, przerabiając społeczeństwo na swoją obskurancką modłę w cyniczny, hybrydowy sposób, a państwowa telewizja nadal uprawiała bezczelną propagandę i otumaniała widzów koktajlem z polityki, bigoterii i taniej rozrywki. Jesienny impet Strajku Kobiet zimą znacznie osłabł. Choć opady były obfitsze, niż się spodziewano, czarne parasolki już w takiej ilości jak pół roku wcześniej nie wychodziły na ulice. Zimą ludzie, chcąc nie chcąc, zgnuśnieli, zobojętnieli, może w końcu epidemia jakoś ich dopadła w trzeciej fali, w każdym razie zmęczyli się, także z powodu tęsknoty za niedawno zwykłymi i powszednimi formami społecznego życia. Nie trzeba im tego mieć za złe. W dodatku na ich skołowane, znużone i otępiałe głowy nałożony został obowiązek Narodowego Spisu Powszechnego Ludności i Mieszkań. Spis jak spis, też niby rutynowa akcja w normalnym państwie. Ale akurat pod tą władzą, w tym reżimie, kwestionariusze sporządzone zostały zgodnie z obskurancką i arogancką polityką klerykalnego państwa narodowego. Jednak, mimo wszystko, jest to jakaś okazja, by wrócić do tematu śląskiego, by - zanim się coś wpisze do spisowej rubryki - odpowiedzieć sobie na parę podstawowych pytań, na przykład: kim właściwie jestem, a kim chcę być? Gdzie jestem, jeśli mieszkam tu - na Śląsku - i czy chcę tu nadal pozostać? Do jakiej wspólnoty przynależę? Czy jakaś wspólnota

fot. Czy dawna śląskość zardzewiała i zarasta ją pajęczyna?

jest mi w ogóle potrzebna do życia? Czy jeśli mieszkam na Śląsku, to mam tożsamość śląską? A może, gdy stąd wyjadę, porzucę też swoją tożsamość, ponieważ będę chciał się przystosować do nowego otoczenia i innych warunków? A przez to przyjmę też coś z innej tożsamości?

Obecnej władzy państwowej w Polsce nie zależy na silnej, wyrazistej tożsamości Śląska. Po 1989 roku odżyły marzenia Ślązaków do autonomii, niezależności, uznania ich odrębności językowej i narodowej. Odpowiedzią na to były oskarżenia o zdradę, wypominanie dziadków w Wehrmachcie, przypisywanie do ukrytej opcji niemieckiej. W II Rzeczypospolitej województwo śląskie stanowiło zaledwie jeden procent obszaru całego państwa polskiego i przyznanie mu autonomii miało właśnie przyciągnąć tych, co się wahali, czy wolą być obywatelami państwa, które ma stolicę w Warszawie, czy państwa, którego stolicą jest Berlin. O wartości Śląska decydowało nie tyle narodowe poczucie jego mieszkańców, ponieważ plebiscyty i powstania śląskie tylko skomplikowały i zaciemniły sytuację, lecz gospodarka. Nie odmienność kulturowa, wielonarodowość, lecz twarde racje ekonomiczne. Śląsk był uprzemysłowiony, miał kopalnie, huty i przemysłową infrastrukturę i dlatego był potrzebny Polsce, bo w 1920 roku Polska takiego przemysłu nie miała. Ustanowiona 15 lipca 1920 roku Autonomia Śląska miała osobne władze: ustawodawczą – Sejm Śląski - i wykonawczą - Śląską Radę Wojewódzką, a jej uprawnienia były bardzo szerokie. Nie obejmowały tylko polityki zagranicznej i wojskowości. Województwo śląskie, choć najmniejsze, było w przedwojennej Polsce najlepiej rozwinięte i najbogatsze. Przemysł należał głównie do kapitalistów niemieckich, także belgijskich i francuskich. Proporcja polskich i niemieckich posłów w Sejmie Śląskim zmieniała się, ale często większą rolę odgrywała przynależność partyjna. Najważniejszym organem władzy był wojewoda. W urzędach mówiło się po polsku i po niemiecku. Administracja i sektor publiczny były z biegiem czasu coraz bardziej polonizowane, lecz właściciele wielkich zakładów przemysłowych, a także wielcy właściciele ziemscy nie byli Polakami. II Rzeczpospolita prowadziła wobec Śląska politykę kolonialistyczną – eksploatowała śląskie zasoby naturalne, przemysłowe i ludzkie ile wlazło. Po napaści hitlerowskich Niemiec na

fot. Czy stare chorągwie mogą symbolizować nową śląskość?

Polskę w 1939 roku Śląsk stał się obszarem rabunkowej gospodarki Trzeciej Rzeszy. Po wyzwoleniu, pod polskimi rządami komunistycznymi, Górny Śląsk był znowu obszarem poniemieckim, do tego stopnia wrogim i obcym, że aż trzeba było Katowice, jego stolicę, ideologicznie przemianować, zbolszewizować i napiętnować nazwą Stalinogród. Ślązacy mieli zbyt pogmatwany rodowód, niejednoznaczne koneksje, znacznie różnili się od innych obywateli PRL, nie pasowali do reszty, mieli swój charakter. A w dodatku Ślązacy są jeszcze zróżnicowani wewnętrznie. Kim innym jest Ślązak z Zabrza, kim innym z Mikołowa, a kim innym z Cieszyna. A Śląsk Cieszyński to już w ogóle jest coś innego, inne, bo habsburskie, austriackie, są tu podstawy cywilizacyjne z bliskimi, wielowiekowymi związkami z Wiedniem i Pragą. Od zarania dziejów był to obszar pograniczny i tranzytowy, wielokulturowy i transkulturowy. Dzieje Księstwa Cieszyńskiego są fascynujące przede wszystkim dlatego, że od XVI wieku są tu silini protestanci. Komuniści starali się tą śląską inność i śląskie zróżnicowanie zacierać i niwelować. Wypędzono Niemców, napłynęła fala repatriantów z dawnych kresów wschodnich, a tożsamość i mit śląskości wiązano przede wszystkim klasowo - z górnictwem i hutnictwem. W XX wieku, po Wielkiej Wojnie, historyczny Górny Śląsk przestał się liczyć jako całość przy podziałach administracyjnych, bez względu na to, kto przy nich majstrował - Niemcy czy Polacy, hitlerowcy czy komuniści. Powstawały administracyjne hybrydy, kiedy do Śląska przyśrubowywano Częstochowę czy Żywiecczyznę, a znaczna część Górnego Śląska została doszlusowana do województwa opolskiego. Śląska przestrzeń rozmywała się, stawała się coraz bardziej abstrakcyjna, traciła swoje dotychczasowe, historyczne znaczenie i tożsamość. Tylko w dekadzie gierkowskiej Górny Śląsk zaczął się modernizować jakby po swojemu. Jednak przez cały okres PRL przedwojenna Autonomia Śląska stanowiła tabu. Skazano ją na zapomnienie. Było, minęło, wydawało się, że już nie może powrócić. Idea śląskiej autonomii jednak powróciła po 1989 roku. Powstał Ruch Autonomii Śląska, który z czasem zaczął odnosić nawet spore sukcesy. Nastąpił renesans śląskiej tożsamości, który po 2004 roku, po akcesji Polski do Unii Europejskiej, narastał na wznoszącej się fali euroentuzjazmu Polaków. Nowe procesy śląskotwórcze wymagały jednak czasu i sprzyjającej, otwartej na regionalizację, polityki państwa. Dzięki świadomej aktywności Ślązaków na rzecz własnej domowiny, języka i kultury udało się skodyfikować śląszczyznę, przełożyć do języka śląskiego niektóre arcydzieła światowej literatury, powstała nawet wikipedia w języku śląskim. W podobny sposób w poprzednich wiekach tworzyły się narody. Pojawili się też wybitni, aktywni twórcy i rzecznicy śląskości, jak autonomistyczny działacz Jerzy Gorzelik czy świetny pisarz Szczepan Twardoch. W wyborach do sejmiku wojewódzkiego w 2010 roku RAŚ uzyskał 8,5 % głosów i wprowadził tam trójkę radnych. Cztery lata później uzyskał jeszcze lepszy rezultat. W 2011 roku w narodowym spisie powszechnym 847 tysięcy mieszkańców zdeklarowało narodowość śląską, choć przedtem nie udało się zarejestrować Związku Ludności Narodowości Śląskiej. W Warszawie oczekiwania świadomych Ślązaków wydawały się zbyt radykalne. Władze, zaskoczone popularnością śląskiego trendu, postanowiły dać mu odpór. Nie udało się przez Sejm przeprowadzić ustawy o nadaniu językowi śląskiemu statusu języka regionalnego. Władze szły na przeczekanie, liczyły na wewnętrzny rozłam RAŚ i podlizywały się górnikom, którym – jak się okazało – śląskość nie była tak potrzebna, jak kopalnia. Za władzy PiSu, kiedy rozjątrzyła się wojna polsko-polska, w wyborach samorządowych 2018 roku, śląskie ugrupowania przegrały z kretesem. Czy poczucie śląskiej odrębności i entuzjazm Ślązaków do autonomii w ciągu kilku lat wyparowały? PiSowskie władze centralne wzmogły też jakby nie dokończoną polonizację Górnego Śląska, kokietowały defiladami, wsparciem dla lokalnych narodowców i obietnicami dla górnictwa. W międzyczasie likwidowane były ważne śląskie instytucje, które w otwarty, nieszablonowy sposób kultywowały śląską tożsamość, na przykład miesięcznik „Fabryka Silesia”. Po 2015 roku nacjonalistyczne partyjniactwo starało się zepchnąć w niebyt wartości ponadnarodowe, europejskie, a przy tym regionalne - śląskie. Narzucało swoje wartości, oferowało jakieś swoje mity, wspólnoty i kulty, jakieś nowe organizacje, obchody i instytucje.

Problem polega właśnie na tym, że przynależymy jednocześnie do wielu różnych wspólnot, o których istnieniu nawet sobie nie zdajemy sprawy. W tych

wspólnotach mamy jakieś swoje udziały. Jak mocne? Trudno powiedzieć. W dużym stopniu zależy to od nas samych, od naszej świadomości, naszego wyboru, od wartości, na których nam zależy, od naszych upodobań. Ale sporo w miejscowej specyfice kulturowej się zatarło, przemieszało z jakimiś domieszkami, elementami nowymi i innymi, których tu przedtem nie było. Ale to jest naturalne, bowiem świat ciągle się zmienia, a życie to nieustanny proces. Wielokulturowy tygiel na tym właśnie polega, że muszą się ze sobą spotykać i docierać różne wartości, stela i nie stela, dawne i nowe. Sytuacja jest dynamiczna, koronawirus trochę przyhamował impet różnych zmian, przymknięto granice, zmniejszył się ruch osób, niektóre branże popadły w wielkie tarapaty, ludzie, którzy stracili pracę, szukali nowych możliwości zarobkowania, zamarły szkoły i instytucje kultury, aktywność przeniosła się do sieci. Zamiast Ślązakami, ludzie są teraz bardziej fejsbukowcami i tłiterowcami. Są fanami, klubowiczami i kibicami, oglądaczami seriali i kanałów sportowych. To są nowe wspólnoty, nowe masowe kulty. Ludzie są też bardziej konsumentami produktów i klientami sklepów niż wyznawcami religii. Ich bogiem jest przede wszystkim pieniądz, który im daje nie tyle wolność, ile możliwość przyjemnego spędzania wolnego czasu. Na tym polega obecnie zbawienie. Czarnym watahom motocyklistów, którzy przyjeżdżają podczas epidemii na Jasną Górę nie zależy na Bogu Abrahama i Jakuba czy Ewangelii Chrystusa. Im zależy na tym, żeby swobodnie jeździć na motocyklu, bo motocykl im daje namiastkę wolności, a także frajdę motocyklowej wspólnoty. Zbawienie polega na frajdzie w wolnym czasie już teraz. A wolnego czasu będzie coraz więcej, bo będzie coraz mniej pracy, tej poczciwej, tradycyjnej pracy, do której trzeba było wcześnie wstać, by zdążyć na pierwszą zmianę. Wolnego czasu będzie

fot. Jakie historie tworzą śląską tożsamość? tyle, że nie będzie wiadomo, co z nim zrobić, zwłaszcza, że stale będą grozić epidemie i ptasie grypy, a takie czy inne władze będą coraz częściej naszą wolność ograniczać i kontrolować. Koronawirus ponownie pokazał wyjątkowość obecnego województwa śląskiego, które oczywiście, z dawnym Śląskiem już niewiele ma wspólnego. Jedno z istotnych teraz śląskich pytań brzmi: do jakiej dawności, do jakiej śląskiej tradycji można się tu jeszcze dziś odwoływać? Bo dawny Śląsk już niemal nie istnieje. Śląskość trzeba zdefiniować na nowo, sformułować dla niej odnowioną, zmodyfikowaną identyfikację, zwłaszcza identyfikację duchową, która może nawiązywać do tej dawnej, lecz niekoniecznie kurczowo, dogmatycznie i we wszystkim. Co z tej dawnej tradycji wybrać? Na czym można budować? Europa po koronawirusie musi stać się bardziej zjednocznona, ponadnarodowa, odporna na wirusy, także na wirusy postprawdy, obłędnych teorii spiskowych i agresywnych populizmów. W dużym stopniu pozostaje aktualne i dotyczy także Śląska Cieszyńskiego to, co w 2005 roku napisał Kazimierz Kutz: Chodzi o to, że mamy tu do czynienia z wyjątkową sytuacją, inną niż w pozostałych regionach Polski ze względu na uwarunkowania historyczne czy gospodarcze. Tutaj problemy są nieporównywalne z żadnymi innymi w Polsce. W związku z tą sytuacją trzeba budzić ducha obywatelskiego. Ślązacy powinni zrozumieć, że jeżeli nie będą organizować się sami, w ramach organizacji pozarządowych, polskiego prawa i konstytucji, to polskie państwo po prostu im nie pomoże. Śląsk znalazł się w dziurze poprzemysłowej, w dziedzicznej nędzy klasowej, w związku z czym powinien w sposób przemyślany i całościowy czerpać z możliwości, które daje Unia Europejska. Bez skamlania należy wykorzystywać wspólną energię i działać w oparciu o mądrą elitę, która już na Śląsku istnieje. Śląsk w gruncie rzeczy może być samowystarczalny nie tylko w oparciu o bazę materialną, ale przede wszystkim o sferę duchową, która jest podstawą prawidłowego pojmowania postaw obywatelskich we współczesnym państwie. Przyszła Europa będzie Europą regionów, a Śląsk jest regionem w każdym sensie: ma swoją własną kulturę, swoją straszną przeszłość i los zdziczałego pejzażu postkapitalistycznego. Ta własna duchowość powinna wspierać znój współczesnych Ślązaków.

Wybierzmy zatem odnowioną śląskość - opcję otwartą, ponadnarodową, różnorodną, tolerancyjną, europejską, ekumeniczną, ale świecką, wrażliwą wobec ludzi i natury, sprawiedliwą klimatycznie. Dobrosąsiedzką, partnerską, zrównoważoną, bez czarnych dymów i dzikich wyspisk w lasach. Odnowiona śląskość niech nam będzie lokalnym spoiwem najważniejszych wartości odnowionej po pandemii Europy.

Daniel Korbel

GENERAŁ prawie niezdatny do użycia… cz.2

Tak Józef Piłsudski ocenił gen. Franciszka Latinika, zarzucając mu m.in. że jest śmiesznie zarozumiały, niesprawiedliwy w stosunku do podwładnych, intrygant i psuje armię polską.

Tydzień po zawarciu rozejmu z Czechami płk Latinik w raporcie do Dowództwa Okręgu Generalnego w Krakowie, jako winnych klęski wskazał ofi cerów i żołnierzy pułku cieszyńskiego. Zażądał wręcz, aby pułk karnie przenieść do niewdzięcznej służby policyjnej w Zagłębiu Dąbrowskim. Ukarano w ten sposób tych, którzy wytrwali w służbie i którzy śmiałym kontratakiem na Nierodzim 30 stycznia 1919 r. odrzucili elitarne czeskie oddziały. Płk Latinik nie dostrzegł żadnego związku miedzy swoją biernością i błędami w dowodzeniu a upadkiem morale podległych mu oddziałów. Zapomniał też, że po przejęciu dowództwa w Cieszynie w listopadzie 1918 r. odsunął od ważniejszych funkcji prawie wszystkich oficerów-przywódców cieszyńskiego przewrotu z 31.10.1918 r. i zastąpił ich oficerami wyższymi stopniem, ale często słabo identyfikujących się ze sprawą polską. Dowódcą tworzonego pułku cieszyńskiego mianowano ppłk. Edwarda Reymanna (znajomego Latinika), a całkowicie odsunięto por. Ludwika Skrzypka, odsyłając go do Istebnej. Jeszcze w trakcie wojny z Czechami trzeba było nieudolnego ppłk. Reymanna odwołać z tej funkcji. Za to por. Skrzypek zorganizował opór oddziałów milicji z Trójwsi i do lutego 1919 r. nie pozwolił ich rozbić, ciągłymi atakami zagrażając linii kolejowej Jabłonków - Czadca.

BO ZA MAŁO BYŁO PATRIOTÓW...

W tajnym „Memoriale” do Ministerstwa Spraw Wojskowych z czerwca 1919 r. płk Latinik pisał o ogólnie chwiejnym patryotyźmie ludności polskiej Śląska Cieszyńskiego, który nie wygląda on tak gorącym w rzeczywistości. Beskidzkich górali, którzy ofi arnie z bronią w ręku wsparli wojsko polskie, cechował wg niego: patryotyzm czysto parafi alny, egoistyczny, oglądający się tylko na stronę większego zysku lub większych praw wolności. Wytykał także mieszkańcom Śląska Cieszyńskiego, że dali kilka razy mniej rekrutów niż sąsiednie okręgi wojskowe, bałamutnie zapominając, że najbardziej

fot. Płk Latinik, czerwiec 1919

patriotycznie nastawieni i najliczniejsi górnicy, hutnicy i kolejarze, jako pracownicy strategicznie ważnego przemysłu – byli zwolnieni z werbunku. Wyolbrzymiał rewolucyjne nastroje i uleganie przez ludność miejscową bolszewickiej propagandzie. Endeckie „klapki na oczach” nie pozwalały mu bowiem dostrzec patriotycznej i niepodległościowej postawy cieszyńskich socjalistów. Słusznie wskazywał na antypolskie nastawienie ślązakowców, ale nie wspomina przy tym, że sam znacząco przyczynił się do „wepchnięcia ich w ramiona” Czechów. Najpierw w listopadzie 1918 r. wydał pochopny rozkaz aresztowania Józefa Kożdonia, przywódcy Śląskiej Partii Ludowej, którego po miesiącu z braku dowodów i w związku z międzynarodowymi naciskami trzeba było uwolnić. Wyjątkowo brutalnie traktował także ludność ślązakowską zarówno przed wojną, jak i po jej zakończeniu, m.in. wydając rozkaz powieszenia 4 osób w Pierśccu w lutym 1919 r.

CIESZYŃSKI BOHATER?

Choć płk Latinik znał religijną różnorodność mieszkańców regionu, nie potrafi ł jej uszanować. Przy okazji obchodów rocznicy Konstytucji 3 Maja rozkazał, aby wszyscy żołnierze, bez względu na wyznanie, obowiązkowo uczestniczyli w katolickiej mszy. Kiedy ks. K. Grycz, ewangelicki kapelan cieszyńskiego pułku, próbował interweniować w tej sprawie u Latinika, nic nie wskórał, ale po pewnym czasie otrzymał ostrą naganę

z Ministerstwa Spraw Wojskowych za sprzeciwianie się rozkazom. Ks. Grycz osobiście pojechał do Warszawy, żeby odpowiedzieć na fałszywe zarzuty Latinika, nagana została natychmiast cofnięta, a ks. kapelan dostał awans. Intryganctwo płk. Latinika jest jeszcze bardziej widoczne w konfl ikcie z Dorotą Kłuszyńską, członkinią Rady Narodowej Księstwa Cieszyńskiego. Zasłużonej działaczki socjalistycznej, szczególnie popularnej w Zagłębiu Karwińskim, Latinik wyjątkowo nie lubił właśnie

za to, że była socjalistką, Żydówką i kobietą, która „miesza się” do polityki. Nawet w styczniu 1919 r., tuż przed czeskim atakiem, znajdował czas i energię, żeby zajmować się kłótniami i pisać na nią skargi. Ten bulwersujący konfl ikt, który szkodził sprawie polskiej, płk Latinik publicznie podtrzymywał do lipca 1920 r. Posunął się nawet do wyjątkowo podłych metod oczerniania jej bliskich. Mąż Doroty, Henryk Kłuszyński, lekarz i zasłużony działacz socjalistyczny, w 1918 r. zgłosił się do służby w wojsku polskim. Na początku listopada 1918 r. zgodnie z rozkazem Dowództwa Okręgu Generalnego w Krakowie, przeprowadził zamknięcie szpitala fi lialnego we Frysztacie, a jego wyposażenie przekazał do szpitala wojskowego w Boguminie. Całość swojej działalności w tym okresie opisał szczegółowo na łamach „Robotnika Śląskiego”. Jednak płk Latinik w listopadzie 1919 r. zarządził wszczęcie dochodzenia przeciwko niemu. W Sądzie Polowym w Krakowie okazało się, że H. Kłuszyński jako ofi cer-lekarz nie podlega kompetencji płk. Latinika, a prokurator nie krył zaskoczenia, że sprawa likwidacji szpitala została już opisana na łamach jednego z najpoczytniejszych pism na Śląsku Cieszyńskim. Śledztwo zostało umorzone, ale sprawa, choć poufna, „dziwnym przypadkiem” wyciekła do cieszyńskiej prasy. Bezpodstawne oskarżenie miało bowiem upokorzyć i oczernić zasłużonego dla sprawy polskiej działacza, który jako lekarz w garnizonie Bogumina pozostał z żołnierzami do końca i trafi ł na miesiąc do czeskiej

fot. Dorota i Henryk Kłuszyńscy niewoli. Trudno stwierdzić, czy niechęć płk. Latinika wynikała z faktu, że kpt. dr Henryk Kłuszyński był mężem Doroty, czy też z tego, że również był socjalistą i Żydem? Oczywiście w trudnym okresie plebiscytowym taką „aferę”, jako okazję do ataku na polskich działaczy narodowych, od razu wykorzystali kożdoniowcy na łamach „Ślązaka”. Dorota Kłuszyńska w liście do Józefa Piłsudskiego napisała, że przez 20 lat walki o polskość Śląska Cieszyńskiego spotykały ją i jej męża różne ataki ze strony Niemców i Czechów, ale dopiero polski generał (Latinik) rzucił na nich cień hańby... O tych i innych sytuacjach i błędach popełnionych przy odpieraniu czeskiego ataku, nie zapomniano na Śląsku Cieszyńskim. W 1927 r. Latinik, już jako emerytowany generał, przyjechał z kilkudniową wizytą, w czasie której m.in. miał wygłosić kilka pogadanek. Po pierwszych wystąpieniach kolejne z zaplanowanych zostały odwołane pod wpływem protestów. Przypomniano Latinikowi, że ponosi winę zaniedbania Śląska Cieszyńskiego, że przed czeskim atakiem zamiast umacniać siły i troszczyć się o oddziały urządzał polowania, a Polacy na Zaolziu muszą cierpieć przez jego „lekkomyślność”…

„STRAJK GENERAŁÓW”

Koniec kariery wojskowej gen. Latinika związany jest z jednym z największych skandali w armii polskiej. Gen. F. Latinik, zdeklarowany zwolennik endecji, miał negatywny, a często wręcz obraźliwy stosunek do ofi cerów wywodzących się z Legionów Polskich. W czasie różnych uroczystości publicznie, ostentacyjne okazywał lekceważenie urzędowi Naczelnika Państwa, nie wznosząc zwyczajowych w armii toastów za jego zdrowie. W maju 1919 r., publicznie skrytykował awans płk Władysława Beliny-Prażmowskiego (otrzymany za odbicie Wilna). Poczuł się bowiem urażony pominięciem swojej osoby – jak sam się o sobie wyraził – najbardziej dziś zasłużonego ofi cera polskiego. Latem 1924 r., kiedy był Dowódcą Okręgu w Przemyślu, zwrócono się do niego z prośbą o zgodę na udział orkiestry garnizonowej w uroczystościach 10. rocznicy wyruszenia I Kompanii Kadrowej. Odmówił, a o żołnierzach i ofi cerach Legionów Polskich powiedział: Ci, którzy byli coś warci, zginęli, ci, którzy żyją, są nic nie warci. Wybuchnął wielki skandal, a ukarania gen. Latinika żądali parlamentarzyści, a także ofi cerowie wywodzący się z Legionów. Na znak protestu do dymisji podała się grupa generałów i ofi cerów starszych, m.in. generałowie: Edward Śmigły-Rydz, Gustaw Orlicz-Dreszer czy Roman Górecki. Sprawa nabierała coraz większego rozgłosu. Finałem było odejście gen. Latinika na własną prośbę w stan spoczynku.

This article is from: