9 minute read

Obalić księcia

Next Article
Silna mentalność

Silna mentalność

Florianus

Pod koniec lata, akurat kiedy na wieżę cieszyńskiego ratusza powracała iglica, w nocy z soboty na niedzielę, w Lasku Miejskim na wzgórzu nad ulicą 3 Maja, nieznani sprawcy obalili pomnik Mieszka, pierwszego cieszyńskiego księcia. Masywna, wydawałoby się, figura księcia, została wyrwana z cokołu i zepchnięta na schodki pod piedestałem. Czy ktoś to widział? Czy ktoś to słyszał? Nikt nie widział, nikt nie słyszał. Nie ma świadków. Nie ma nagrania. Jest żałosny, pomazany sprejem, pohabsburski, pusty piedestał, na którym stał posąg śląskiego księcia.

Advertisement

Pomniki nie są wieczne. Pomniki bywają rozwalane, gniecione, niszczone, wywożone na śmietnik, choć zdarza się, że ktoś je ocali, ukryje, przechowa gdzieś w stodole w oczekiwaniu na lepsze czasy. Ale przedtem mają upamiętniać, zaznaczać, potwierdzać, być wyrazem czci i uznania, widzialnym gwarantem tradycji i panującej ideologii, symbolicznym punktem zaczepienia reżimu i utrwalaczem wspólnotowej tożsamości. Stoi się przy nich ze sztandarami z okazji patriotycznych świąt i martyrologicznych rocznic. Śpiewa się przy nich hymny. Jednak jeszcze pamiętamy, co się stało z pomnikami Lenina, Dzierżyńskiego, Saddama Husajna czy księdza prałata Jankowskiego. Te najbardziej nachalne pomniki klasy panującej należą do wyposażenia polityki historycznej i arsenału wojny symbolicznej. Przez jakiś czas stoją, zlewają się z okolicznym pejzażem, przez co stają się niemal niewidzialne. Kiedy wszyscy miejscowi już się do nich przyzwyczają, są widoczne i zrozumiałe tylko dla nielicznych pasjonatów lokalnej historii i ewentualnych bardziej poznawczo nastawionych turystów. Z czasem stają się obojętne, anachroniczne, szpetne, rzadko, zresztą, bywają ładne od początku. Czasem nabierają nowych znaczeń, mogą drażnić, kumulować negatywne uczucia, budzić nienawiść i agresję. I w końcu są atakowane, zwalane, wysadzane w powietrze, niszczone, wyrzucane na śmietnik. W czasach ostrych kryzysów, rewolucji, społecznych przesileń, gniewu, buntu, wojny, kiedy stary reżim musi ustąpić, a nowy reżim zbudować inne pomniki według swojej mitologii i hierarchii wartości, dyrektyw innej polityki oraz instrukcji odpowiedniej propagandy. Pomniki upadają kiedy jedna historyczna epoka gwałtownie przechodzi w drugą, zmienia się postać tego świata, zrywa się ze starym porządkiem i ustala nowy. Oprócz posłuchu nowa władza potrzebuje nowej, także symbolicznej legitymacji. Potem jakieś resztki poprzednich posągów, nadżarte przez czas, zzieleniałe skorupy, ponure kadłuby bez rąk, głowy bez nosów, niszczeją na uboczu albo na zapleczu. Wystawione na deszcz, wiatr i mróz malowniczo rozsypują się w przymuzealnych lapidariach jak w Parku Pokoju w Cieszynie. W pierwsze chłodne i deszczowe dni tegorocznej jesieni cieszyniocy – tak jak wszyscy w Europie Środkowej – zadawali sobie pytanie, jak tu przeżyć nadciągającą zimę. No i czy Putin użyje wobec Ukrainy i Europy bomby atomowej, a jeśli jakoś przeżyjemy Putina, to jak bardzo i jak długo wszystko jeszcze będzie drożeć? Czy dożyjemy świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku? Czy w karnawale nie będziemy marznąć w ciemności, bo zabraknie prądu i gazu? Ta niejasna i nieciepła perspektywa skłania nas także do poszukiwania winnych naszej niedoli, znanych z grubsza sprawców przykrej

fot. Marcin Mońka

zmiany na gorsze. Ludzie są coraz bardziej niezadowoleni, rośnie niepewność a nawet gniew, bo oto nie będzie lepiej, lecz coraz gorzej będzie i nie wiadomo dokładnie, kto za to odpowiada. Putin? Niemcy? Unia Europejska? Ukraińcy? Ciapaci uchodźcy? A może to wszystko wina Tuska, który miał dziadka w Wehrmachcie, podwyższał wiek emerytalny, przewodził Unii, kolegował się z Angelą, a nawet swego czasu spotkał się parę razy z Putinem? Tylko, że za rządów Tuska przynajmniej leciała ciepła woda w rurach i nie brakowało węgla, a teraz, kiedy już od siedmiu lat Polską rządzą pisiory, fachowcy od siedmiu boleści, pobożni ochrońcy narodowych kiboli i miłośnicy disco polo, może nawet letniej wody w rurach nie być. Zniszczyli polskie państwo i jego obywateli pozbawili prawa, prawdy, sprawiedliwości, solidarności, czystej wody w rzekach i dorodnych drzew w lasach, a także gigantycznych dotacji z Unii. Zdemontowali instytucje państwa prawa, wprowadzili „polski ład” i Polskę doprowadzili do niemal dwudziestoprocentowej inflacji oraz katastrofalnej recesji. I wszyscy są winni, tylko nie oni. To napędza frustrację i agresję, zwłaszcza z soboty na niedzielę, kiedy Polacy trochę się napiją i ułańska fantazja każe im przewracać plenerowe fortepiany na rynku i atakować pomniki, które stoją na uboczu. Agresję trzeba odpowiednio do swojej szajby wyładować skoro nie można załadować węgla, a potem zaraz ogłosić, że to wina Tuska, a jeszcze lepiej Ukraińców, ponieważ nie ma już Żydów, a Czesi są w podobnie smętnej sytuacji. Tymczasem policja, jak to policja, będzie bezradna, nieznanych sprawców nie znajdzie, dochodzenie umorzy na podstawie opinii biegłego, który zaniży wyszacowanie straty i uzna, że społeczna szkodliwość czynu była znikoma. Tego rodzaju ataki na pomniki zdarzają się w czasach ostrego kryzysu społecznej świadomości i moralności, zapaści kultury i cywilizacji. Przypomina się atak na pomnik Fryderyka Schillera, który w Cieszynie stał po zachodniej stronie Olzy, na Kamieńcu, w okresie międzywojennym, kiedy Zaolzie było w polskich rękach. Na kilka dni przed wybuchem wojny nieznani sprawcy zaatakowali i uszkodzili pomnik niemieckiego klasyka (wzniesiony tu w 1906 roku przez społeczność niemiecką), a cieszyńscy Niemcy obwinili o to cieszyńskich Polaków. I była to prowokacja wspomagająca inwazję hitlerowców na Polskę. A teraz? Co to za prowokacja? Jaka inwazja się szykuje? Chyba tylko inwazja chamów i barbarzyńców. Komu bowiem przeszkadzał posąg Mieszka, pierwszego księcia cieszyńskiego, że aż trzeba było go wyrwać z cokołu i zwalić na twarz, rozkwasić mu nos, a potem nawet zrobić dziurę w głowie, co właściwie każe podejrzewać, że posąg księcia wcale nie był odlany z brązu, ale ulepiony z gliny, a może nawet z dykty brązopodobnej. No właśnie! Może nieznani sprawcy rozpaczliwie chcieli zwrócić uwagę, że postać pierwszego księcia cieszyńskiego trzeba odbrązowić. Na oficjalnej stronie www Cieszyna można przeczytać, że przedtem w tym samym miejscu stał pomnik cesarza Franciszka Józefa I ufundowany przez miejscowe, lojalne wobec Habsburgów, organizacje rzemieślnicze i kupieckie w 1908 roku. Po Wielkiej Wojnie, pod koniec 1918 roku, kiedy już rządy objęła polska Rada Narodowa dla Księstwa Cieszyńskiego, dzielni antyhabsburscy nacjonaliści, którzy dziesięć lat wcześniej entuzjastycznie fetowali jubileusz 60 rocznicy panowania swojego ukochanego cysorza, teraz rozbili jego kamienne popiersie, ale – jakże praktycznie! – pozostawili cokół i obudowę pomnika nienaruszoną. Po dalszych dziesięciu latach burmistrz Cieszyna ksiądz prałat Józef Londzin (ksiądz był burmistrzem, wyobrażacie to sobie?) wpadł na pomysł, żeby w tym samym miejscu, z którego usunięto popiersie Franza Josefa, postawić posąg Mieszka, pierwszego księcia cieszyńskiego, co miało upamiętniać polskie w jego mniemaniu korzenie miasta. Księdzu prałatowi, poczciwemu katolickiemu narodowcowi, wydawało się – zgodnie z XIX-wiecznymi, nacjonalistycznymi legendami – że skoro Mieszko pochodził z dynastii Piastów, to automatycznie był Polakiem. Księstwo Cieszyńskie od samego początku w średniowieczu aż do jego odrzucenia, podziału i znacjonalizowania po I wojnie światowej nigdy nie przynależało do Królestwa Polskiego. Sam Mieszko (po czesku Měšek), był sojusznikiem, a prawdopodobnie też i lennikiem czeskiego króla Wacława II i wspierał go w walce o tron w Krakowie, a córka Mieszka, Wiola, została żoną następnego króla czeskiego Wacława III. Cieszyński, a także raciborski, oświęcimski i zatorski, książę brał udział w różnych mniej lub bardziej krwawych grach o trony, terytoria i wpływy, ale ówczesne księstwa, a nawet królestwa, nie miały nic wspólnego z państwami narodowymi w naszym rozumieniu. Nie było narodów, nie było dróg bitych, ani mostów na rzekach. Granice istniały tylko w głowach władców, bo nie było map, a gry o trony i zydle przypominały trochę rozgrywki szachowe, z tym że ważna w nich była figura papieża. Tessin był przystankiem na szlaku z południa Europy na północ i z zachodu na wschód. To zdecydowało, że na wzgórzu nad Olzą postawiono warownię, a nawet zamek. Kto i kiedy go zbudował, dokładnie nie wiadomo. Pod zamkiem przycupnęło kilka drewnianych chałup, może jakiś kościół, trochę dalej klasztor. Było zimno, ciemno i ponuro. Na koniach cwałowała drużyna książęca, a książę sprowadzał osadników na tereny blisko szlaku, którym jeszcze w XI wieku przepędzano na południe słowiańskich niewolników. W XIII wieku

śląscy książęta z dynastii piastowskiej byli już bardziej cywilizowani, a nawet poniekąd kulturalni. Starannie za młodu wykształcony Henryk Probus, książę wrocławski, wygrywał turnieje, zdobył też pewną sławę jako minstrel - układał pieśni w języku Mittelhochdeutsch. Razem z Władysławem opolskim, ojcem Mieszka, w 1280 roku złożyli w Wiedniu hołd lenny niemieckiemu królowi rzymskiemu Rudolfowi Habsburgowi. Tacy to byli Piastowie. Nieustannie trwały zażarte gry o tron, ten albo tamten. Żadnych narodów nie było, byli tylko poddani. Mieszko obraził się na Henryka Probusa, który najpierw wziął sobie za żonę jego siostrę, a potem ją oddalił. Dlatego Mieszko stał po stronie jego przeciwników, na przykład udzielił w Raciborzu schronienia biskupowi wrocławskiemu Tomaszowi Zarembie. Śląskie rycerstwo z Henrykiem Probusem na czele w 1289 roku wygoniło kujawskiego księcia Władysława Łokietka z Krakowa, ale niedługo się tym Probus cieszył i nie koronował się na Wawelu, ponieważ w 1290 roku został otruty. W tym samym roku Mieszko przejął m.in. kasztelanię cieszyńską i wkrótce związał się z czeskim królem Wacławem II, który koronował się w Gnieźnie na króla Polski w 1300 roku (wyobrażacie to sobie – Czech królem Polski i to przez pięć lat, ale właściwie nie był to Czech, tylko Przemyślida, bo przecież narodów wtedy nie było, tylko dynastie). Mieszko nie był zamożny, ale za to jego córka Wiola wyróżniała się podobno wybitną urodą i wpadła w oko młodocianemu synalkowi Wacława II, Wacławowi III. Świadczyć to może o bliskich kontaktach Mieszka z Wacławami. Ale do czasu. Czeski król zmarł – podobno na gruźlicę – w 1305 roku. Jednak parę lat przedtem osadził swego syna i następcę na tronie węgierskim, faktycznie sprawując tam władzę poprzez swoich zaufanych doradców. Wacław III, lekkoduch łasy na kobiece wdzięki, pilnie potrzebował żony i Mieszko, po starej znajomości, oddał mu swoją piętnastoletnią Wiolę. Do ślubu doszło w Brnie w październiku 1305 roku i cieszyńska Wiola z dnia na dzień stała się królową czeską, polską i węgierską, choć tą ostatnią chyba tylko na parę dni, bo Wacław III był słabym graczem o trony i akurat tracił Węgry. Zanosiło się także na to, że utraci Polskę, Łokietek postanowił odbić Kraków, a książęta na północy ziem polskich też mieli swoje ambicje. Wacław III ruszył więc na początku sierpnia 1306 roku do Krakowa, ale dotarł ledwie do Ołomuńca, gdzie został w niejasnych okolicznościach zasztyletowany, możliwe, że na zamówienie Łokietka. I tak wygasła dynastia Przemyślidów i w Europie Środkowej znów nastał zamęt. Gry o tron były bezwzględne, generowały chaos i zniszczenie. A piękna Wiola została młodziutką wdową. To postać zaiste tragiczna. Czy wiedziała, że jej mąż miał córkę z nieprawego łoża? Dlaczego królewska małżonka nic po nim nie odziedziczyła? O dalszych dziesięciu latach jej życia nic nie wiadomo. Czy wróciła do Cieszyna na zamek swojego ojca? Czeska tradycja historyczna przekazuje, że schroniła się w klasztorze, a po dziesięciu latach znalazł ją tam emisariusz króla Jana Luksemburskiego, który zaproponował jej małżeństwo z czeskim szlachcicem Petrem z Rožmberku. Wiola ofertę przyjęła, swojego drugiego męża poznała jakoby dopiero na ślubie, a małżeństwo trwało ledwie rok, ponieważ Wiola umarła w 1316 roku w wieku 27 lat. Co najmniej o rok wcześniej, jeszcze przed ślubem Wioli, zmarł jej ojciec Mieszko, książę cieszyński. O ostatnich dziesięciu latach jego życia niewiele wiadomo, poza tym że w pełni sił oddał władzę swoim synom i wspierał cieszyńskich dominikanów. Zmienne, pogmatwane i niejednoznaczne są dzieje śląskich Piastów. I niewiele mają wspólnego z tym, co sobie o nich później roili księża prałaci, nacjonalistyczni politycy i usłużni wobec nich historycy, wykonawcy polityki historycznej i budowniczowie pomników. I co teraz zrobić z obalonym posągiem Mieszka? Może jednak zostawić go w lapidarium koło Muzeum. Tylko kogo w takim razie postawić na pohabsburskim cokole w Lasku Miejskim?

Tak sobie Wiolę, córkę cieszyńskiego księcia Mieszka, królową Czech, Polski, a nawet Węgier, wyobrażała czeska rzeźbiarka Jarmila Haldova (reprodukcja za Wikipedią)

This article is from: