Naznaczeni fragment 2

Page 1

MAREK – I po coś jej to mówił? Po co? – Izka patrzy na mnie z wyrzutem, kręcąc przy tym głową tak, że o mało nie złamie karku. – Teraz poleci z dupą do szefowej i masz przesrane. – Nie obchodzi mnie to! – Wyrzucam z siebie gwałtownie. – Już nie raz miałem przesrane. Właściwie mam to w dupie. Może lecieć się poskarżyć i do samego papieża. – Gdyby mogła, to by poleciała, uwierz. Znam takie jak ona. Oczy ma i w dupie. Chodzi i tylko wypatruje jak sęp swojej ofiary, a potem tylko hop i już kłapie jadaczką tam, gdzie trzeba. – Izka, daj spokój, przecież nie będziemy się jeszcze o nią kłócić. Sprawa zamknięta. Która to zresztą godzina? Mam już dość na dzisiaj, chcę stąd spieprzać. Jakiegoś browarka łyknąć, ma się rozumieć... – puszczam do niej oko. – Sama bym się napiła – mówi z rozmarzeniem. – Oj, napiła, napiła... – Więc nalej teraz, jeżeli przyjdzie ta wywłoka, przynajmniej będzie miała pretekst, żeby mnie znów podkablować. Co mi tam! Iza ma to do siebie, że nie trzeba jej dwa razy powtarzać. Dziewczyna myśli szybciej niż komputer i to mi się w niej podobało. Za to ją lubię i cenię. Zanim się obejrzałem, już podaje mi piwo. Wypijemy od razu po połowie. – Tak, teraz jest okej – mówię i kończę picie, oblizując z warg pianę.


– Teraz nam może naskoczyć – odpowiada dziewczyna, opróżniając naczynie do dna. – Przecież i tak nic się nie stanie. – Jak to się mówi – przyjdzie kryska na Matyska. Nie bądź taki pewny, bo ta pewność może cię kiedyś zgubić. – Trzeba być pewnym siebie, inaczej nie zostaje nam nic poza lizaniem innym dupy. Nie do tego się urodziłem. Jak już, to dupę może wylizać ktoś mnie... – Ja wiem, kochany, oboje zostaliśmy stworzeni do większych celów. – Masz rację. Ledwo kończymy piwo, gdy drzwi się otwierają z impetem i stoi w nich szefowa. Razem z Izką pracujemy w restauracji. Ona jest kelnerką, ja – kucharzem. To gówniana, niezapłacona, murzyńska praca, ale lubię ją na razie wykonywać. Izka tak samo. W każdej pracy są plusy i minusy, to rzecz nieunikniona. I z tym trzeba żyć. Najgorsze jednak, kiedy się ma między sobą kogoś takiego jak Jolka, czysty wrzód na dupie. Niby była jedną z nas. Od kiedy jednak zaczęła zarabiać więcej i stała się odpowiedzialna za personel, zdrowo ją popierdoliło. I niby pieniądze nie zmieniają człowieka? Może nie, ale pomagają wyjść na jaw jego prawdziwym skłonnościom. Dam ci kasę, a pokażesz ,jaki jesteś... Znowu szykują się kłopoty. Szefowa sunie jak czołg przez całą kuchnię. Ma, tak jak Jolka, wielkie dupsko i zawsze się zastanawiałem, co Jędrek widzi w tym słoniu. Przecież ona nie robi nic przez cały dzień poza opychaniem się ciastkami. To jest jej słabość, którą dobrze znam i czasami, prawdę mówiąc, wykorzystuję. Mam nadzieję, że i tym razem


uda mi się

ją przekupić, a jeśli nie, to znów Jędrka trzeba będzie

angażować. – Szefooowaaa... jak miło – cedzę słodkie słówka, wykrzywiając usta na kształt uśmiechu. Tymczasem szefowa najwyraźniej ma zamiar mnie staranować. – Właśnie sernik dla pani przygotowałem... – Tyyy... – jej długi palec zakończony sztucznym czerwonym paznokciem wbija mi się w pierś. – Ty się mi tu nie podlizuj, lizusie jeden. Dobrze wiem, o co ci chodzi. No, kiedy tak mówi, wiem, że sprawa jest przegrana. Jest w wojowniczym nastroju. Izka stoi z boku i patrzy, czekając na rozwój wypadków. – Nie ma pracy? – Szefowa obrzuca ją groźnym spojrzeniem. – Zamiataj za barek! Jeszcze ludzie pouciekają i będzie płacz, bo ci z wypłaty znów ściągniemy. Z tyłu uchyliły się drzwi, to Jolka podgląda przez szparkę. A żeby cię ścisnęło, myślę sobie. Jędzo ty jedna. Izka znika pospiesznie, zapewne mając w pamięci ostatnią chudą wypłatę, i w kuchni zostaję sam na sam z rozjuszoną słonicą. – Czy nie uważasz, że przesadzasz? Robię słodką minkę. – Z czym, szefowo? – Z gównem! Nie świeć mi tu oczami, to na mnie nie działa. Miała wielki zasób rynsztokowych słów. Była inteligentna jak diabli, a jednak kiedy się denerwowała, zamieniała się w zwykłego żula.


Przyglądam się jej: falujące piersi, łobuzersko napierające na zbyt opiętą

koszulkę, włosy

z

balejażem

w

stylu

Pameli

Anderson,

pomalowane na czerwono, kurewskie usta, dopasowane kolorem do paznokci. Inteligentna kurwa, z tupetem. Sypała się na boki, o czym każdy wiedział, ale jak przyszło co do czego, to pierwsza rwała się do oskarżeń. Widzę, że jej wzrok pada na dwa puste kufle po piwach. – Pijecie w pracy, też o tym słyszałam! W szparce widzę, jak zadowolona Jolka zaciera ręce. Łajza jedna. Oj, Jolciu, my się jeszcze policzymy – przyrzekam sobie. Przyjdzie jeszcze twój czas... – Kiedy stresy są i pracować nie można – robię minę ascetyka. – Już ja wiem, jakie stresy. – Znów dźga mnie sztywnym paznokciem, który za nic nie chce się złamać. – Chcesz mi coś wyjaśnić? – Niby co... – udaję zdziwienie, dobrze się bawię całą tą sytuacją. – Więc porozmawiamy inaczej. Widzę, że jesteś bardzo pewny siebie, ale minie ci cała pewność, kiedy porozmawiam z Jędrkiem. Że też w dzisiejszych czasach ludzie sobie dobrej pracy nie cenią – wzdycha teatralnie. – Przecież nie trzeba zaraz afery robić. Jolka usłyszy coś i w podskokach do pani leci, zanim się poinformować dostatecznie zdąży. Widzę, jak uśmiech na twarzy Jolki znika. Nie będziesz ty się śmiała, nie będziesz, grożę jej w duchu. – Czy do tego, że wczoraj byłeś pijany w pracy, potrzeba jeszcze się informować? Co? Niby byłeś pijany inaczej?


Wiedziałem, że mnie nie lubi. Szefowa już taka była, nie lubiła nikogo, nawet Jolki. Ludzie jej też nie znosili. Chciała się mnie pozbyć już od jakiegoś czasu. Na moje szczęście, nie udawało jej się. Byłem bardzo dobry w tym, co robiłem. Miałem, jak to się mówi, oczy i w dupie, potrafiłem działać bez ustanku przez kilkanaście godzin dziennie. Gdzie takiego drugiego niewolnika znajdzie? Gdzie? Ona była wredna i wścibska, ja z kolei nie miałem natury spokojnej, więc lubiłem całe te konfrontacje z nią. Przynajmniej coś się działo, jakaś odmiana w tym parszywym życiu. Co to za radość z dnia, gdy jeden podobny jest do drugiego i ciągnie się jak flaki z olejem? – Chyba jednak powinna pani porozmawiać z szefem – mówię spokojnie. Czuję nagle, jak ogarnia mnie rezygnacja. Może po wypitym piwie. Albo pogoda nijaka i ciśnienie nie takie, kto wie. – Obyś wiedział, że porozmawiam. Już się to pijaństwo skończy, jak Boga kocham. – Tak, mam nadzieję. Jolka coś o tym powinna wiedzieć... Patrzę w stronę szparki i widzę zamykające się drzwi. A więc się jej dostało! – Jolka nigdy... – zaczyna szefowa, ale nie pozwalam jej skończyć. – Każdy popełnia błędy i nikt nie jest doskonały. Nawet Jolka. Niech pani sobie zapamięta. Dupą na wszystkie strony zamiata obok pani, cyrki odstawia, a sama po kryjomu robi takie rzeczy, że włosy dęba stają. – Wiesz co, lepiej od razu zadzwonię do Jędrka – chwyta telefon i pospiesznie wystukuje numer. – Halo? Jędrek? – Chwila ciszy. – Nie obchodzi mnie to! Posłuchaj, grasowanie tych ludzi po naszej restauracji


i wyprawianie co im się podoba, musi się skończyć. To po prostu samowolka! Kto widział, żeby pić w pracy i... – Znów cisza. – Jak to, wczoraj był w pracy pijany... Jak to kto, nasz Maruś, twój wspaniały kucharz... Ale... – patrzę, wreszcie nadchodzi ta chwila. Pobladła. A więc będzie

dobrze.

Patrzę

nadal,

zbladła

jeszcze

bardziej.

Potem

poczerwieniała. Zająknęła się i tylko słucha. Wreszcie słyszę: – Mnie kiedyś z wami wszystkimi trafi szlag! – i wyłącza się. Byłem pewien, że powiedział jej, że wczoraj piliśmy razem. W pracy, ja i mój szef. I on na to pozwalał, wiedział. Ale się zdziwiła! Wyglądała przez chwilę jak srający kot. Choć nie wiem dlaczego, patrzyłem na nią zdziwiony. Przecież to nie pierwszy raz. – Gdzie masz ten przeklęty sernik? – Szybko dochodzi do siebie. Otrząsa się jak pies po wyjściu z wody. – Jedna porcja jest na talerzyku – mówię chytrze, czekając na reakcję i rzeczywiście, jest niemal natychmiastowa. – Jaka porcja? Pół sernika masz mi podać na talerzu! Jezus Maria, ja chyba oszaleję. Ja... ja tego Jędrka własnymi rękami zabiję. A ty... Wkładam pół okrągłego sernika o średnicy 28 cm na biały talerz. Czarna polewa lśni na nim tak, że można się w niej przejrzeć. Pachnie zajebiście, jest doskonały. – To się powtarza za często – gorączkuje się dalej i wiem, że nie przestanie, dopóki nie zatka się pierwszym kawałkiem ciasta. Podtykam jej pod nos sernik z widelczykiem. – Niech ma, niech je – mówię do niej żartobliwie. Jedn kęs, drugi, trzeci, a w przerwach:


– I żeby tego było mało... własny mąż... kompromitacja... robią co chcą... nikt... nie upilnuje. Odchodzi wreszcie. Jolce każe sobie przynieść do biura resztki sernika. Do południa nic z niego nie zostanie, dam sobie głowę uciąć. – Przyjdzie czas – szturcha mnie jeszcze na odchodnym palcem – i na ciebie, mój drogi. Kiedyś ci się noga powinie... – Na każdego przyjdzie czas – odpowiadam, myśląc o niej. – Na każdego.

MAREK – Nie wiem jak to się stało, że cię nie wywaliła – Izka nadal trzęsie się ze śmiechu. Siedzimy w barze, pijąc wino i głośno się śmiejąc. – Przecież wiesz, kto w domu ma głos. Niby taka ważna, ale dobrze wie, że jest jedną z nas. Tak samo kiedyś harowała i w gównie siedziała, a teraz wielką panią zgrywa. Dobrze, że jest Jędrek, ten ma przynajmniej głowę na karku. – Jasne, Jędrek jest świetny – widzę rozmarzenie w oczach Izki. – Z chęcią bym go chapsnęła. Taki facet... a jaki przystojny. Po co se życie z taką maszkarą marnuje? Niejedna by mu była lepsza. – Albo niejeden... – Ech, on nie z takich, Mareczku. Nie masz szans... Izka była moją dobrą koleżanką z pracy. Spotykaliśmy się często, nawet więcej niż często, mogłem z nią konie kraść. Jednak nie wiedziała o mnie wszystkiego.


W wyobraźni widziałem jak Jędrek posuwa mnie w hotelu, do którego zabierał mnie już tyle razy. W wielkiej tajemnicy, oczywiście. Miał wielgaśnego kutasa, który nie mieścił się w ustach a który potrafił sprawić wiele rozkoszy, gdy już znalazł się w odpowiednim miejscu. – Co się da zrobić? – uśmiecham się z rozmarzeniem. Mam na niego ochotę. Zastanawiam się, kiedy znów się spotkamy... – Dzisiaj myślałam, że już po tobie, ale jednak szef, jak się okazało, w porządku człowiek jest. Dobrze mu z oczu patrzy. Wiedziałam od razu, że problemów z nim to my mieć nie będziemy. Nasza restauracja przechodziła z rąk do rak. Co roku zmieniał się właściciel, już nawet nie pamiętam, ilu mieliśmy właścicieli. A dopiero po 22 lata na karku. – Jolka się doigra. Słuchaj Izka, ta stara wywłoka ostatnimi czasy coraz częściej na nas kabluje. Jak myślisz, co to może być? – Menopauza? Chyba jest już w wieku przekwitania. Siada jej na mózg i tyle. – Boże, jak ja ci współczuję... – klepię ją po ramieniu. – Kiedy sobie pomyślę, co cię czeka i że może kiedyś staniesz się taka sama... – Odwal się! A co ja niby taka Jolka jestem? Ja jestem Izka – zapamiętaj to sobie. I-Z-K-A i menopauza mi niestraszna. Trzeba umieć pogodzić się z losem, a nie latać z bobrem na wszystkie strony, lamentując. Zresztą, ja nie będę miała na to czasu. Ja wielką firmą zarządzać będę i kiedy napiszesz kiedyś książkę, jak masz w planach, wydam ci ją i staniesz się równie bogaty jak ja. – Taa... Marzenia ściętej głowy...


– Mareczku, pożyjemy, zobaczymy. Trzeba wierzyć. Wiara czyni cuda. Izka od wielu już lat planuje stać się bizneswoman. Kto wie, może jej się uda. – Jolce musimy jakoś odpłacić. – Ech, czas jej sam da nieźle popalić. Każdy dostaje za swoje. Chodźmy, skoczymy do domu, pooglądamy Baśkę.

MAREK Do domu nie było daleko, parę kroków, znaleźliśmy się w nim po pięciu minutach. Włączyłem komputer i na YouTubie wpisałem „Baśka z klatki b”. Stara miała niezłą jazdę, gadane, jakby non stop była na haju. Niezły odpierdol, szajba na maksa, jak o niej wszyscy mówili. – Nieźle nawija – Izka, zaśmiewając się, otwiera puszkę zimnego Lecha. – Uhm, jak popieprzona – kiwam głową. Oglądaliśmy Baśkę i jeden program Majewskiego, gdy wpadł Tomek, mój były kochanek, z którym już dzisiaj nic mnie nie łączyło. Tomek był facetem o 3 lata starszym ode mnie. Nosił krótko ostrzyżone włosy, był mojego wzrostu, choć lepiej zbudowany. Miał niebieskie oczy i ostro zakończonego kutasa, przypominającego strzałę amora. Kiedyś byłem w nim szaleńczo zakochany. Nie widziałem świata poza nim i jego niezwykłym członkiem, dla niego mógłbym się rzucić w ogień. Pewnej nocy ugodził we mnie swoją strzałą, dosłownie, i byłem


zgubiony dla świata. Dziś utrzymywaliśmy kontakty na co dzień, rozumiejąc się dobrze i nieźle bawiąc. Był sam, tak jak ja. – Siemka – rzucił, rozwalając się na łóżku. Izka od razu wcisnęła mu w rękę piwo, już otwarte, gotowe do wypicia, schłodzone. – To się nazywa obsługa – roześmiał się. – Tylko u nas stary. Tylko u nas – śmieje się Iza.

IZKA Gadając z Markiem w knajpie, zeszliśmy na Jędrka. Marek mówi o nim marzycielskim tonem. Mruży przy tym oczy. Jestem prawie pewna, że dałby wszystko, żeby się z nim przespać. Udaję jednak, że tego nie dostrzegam. Przecież wiem najlepiej, że Jędrek świata poza mną nie widzi. Dziwię się, że ta stara lampucera nadal jest jego żoną. Co on w niej, do cholery, widzi, pytam się. Kiedy Marek nie zauważa, odpływam na chwilę, wspominając momenty z Jędrkiem w hotelu, do którego mnie zabiera od czasu do czasu. Za każdym razem, wychodząc z tego pokoju późną nocą, nie wiem, jak się nazywam, nie wiem, gdzie mam ręce i gdzie nogi. Jestem wydmuchana na maksa. Czuję się jak balon bez powietrza. Ma ogromnego kutasa, kiedy mnie na siebie nasadza, o mało nie pękam, dlatego lubię, kiedy najpierw dokładnie wyliże mi cipkę, potarmosi ją, opluje i nawilży gęstą śliną. Potem może ze mną robić, co zechce. No, powiedzmy, prawie wszystko. Ostatnio chciał mi załadować gdzie indziej... Zareagowałam ostro, nie i basta. Z początku był urażony i przez wiele dni nie patrzył na mnie, ale potem znów mnie zaprosił. Oczywiście, wszystko w tajemnicy.


Lubię takich facetów jak on: prawdziwych samców, wygląda jak byk, choć nie jest przypakowany. Nawet gdy jestem zmęczona po pracy, wystarczy, że wyciągnie swojego wielgaśnego pytona a oczy błyszczą mi, jakbym wygrała w ruletkę. Sam mi to powiedział. Tak, tak, Jędrek jest po prostu świetny, i nie dziwię się, że Markowi też się podoba. No szkoda, że nigdy się nie przekona, jaki nasz szef jest w te klocki. Ośmielę się twierdzić, że nawet Jolka rzuca za Jędrkiem powłóczyste spojrzenia. Po piwku wpadamy do domu Marka, oglądamy tę starą chabetę – Baśkę. Babka ma zjechane z górki, to widać i słychać. Pewnie i czuć, gęba to nie najlepiej się prezentuje w kamerze. Wygląda jak zmaltretowana czarownica, Baba Jaga, co spadła z miotły i wyrżnęła o jakiś kamień. – Jakby jej ktoś pierdolnął w pysk – skomentował kiedyś Tomek. Miał rację. Włosy jak Einstein – to cud, że się jeszcze na łysej czaszce trzymają... – Ty, co ona się tak po cyckach maca? – pyta się Tomek, rechocząc. Jak zawsze jest z nim zabawa. To świetny chłopak, nigdy bym nie powiedziała, że gej. Przystojny, męski, choć nie tak bardzo jak Jędrek. Ale może dlatego, że jeszcze młody. Jak wyrośnie to będzie kawał chłopa z niego... – Ma chcicę – odpowiadam, przełykając łyk piwa. – A kto jej nie ma? – śmieje się Marek. – Tylko Baśka ma problem, bo nawet koń na nią nie spojrzy.


Śmiejemy się. Niezła z nas grupka. Znam wszystkich znajomych Marka, on moich. Czujemy się ze sobą dobrze. Potem Tomek opowiada sytuację z domu. Wchodzę i patrzę, a tu list zaadresowany do mnie – leży otwarty. Mrugam oczami, nie wierzę z początku, pewnie to fatamorgana, przywidzenie. Dotykam. A jednak nie przywidzenie, ktoś go otworzył. Czytam uważnie raz, drugi, trzeci... Imię moje wypisane wyraźnie, grubym pisakiem. Co jest, kurwa? Łapię go w ręce i robię natarcie do pokoju. Starzy ćmią papierochy, po stole leje się wino, skapując na zabrudzony dywan. Mówię: – Czyja to, kurwa, sprawka? Oboje patrzą na mnie, jakbym z księżyca spadł. Jeszcze nie byli całkiem w trupa zalani. – Pytam, kto z was mi ten pierdolony list otworzył? Małe drżenie wargi, już poznaję, że to mama się do tego przypierdoliła. Furia we mnie narasta. Jeszcze nigdy nie otworzyłem cudzego listu, żadnego śmierdzącego listu zaadresowanego do któregoś z tych dwojga. A tu coś takiego! Rany boskie, czuję jak purpurowieję na twarzy. I to jeszcze matka! Ta, która powinna przykład dziecku dawać. – Chciałam zobaczyć, kto ci ciągle pisze, musiałam skontrolować... – bełkocze coś na swoje usprawiedliwienie, czkając co chwila. Momentalnie nie wytrzymuję, zasuwam do kuchni po nóż, wybieram największy, rzeźniczy, choć nie wiem, skąd się tam wziął i migam jej nim przed oczami. Najlepiej to wziąłbym siekierę, ale nie mamy. Wiem, że stary się nie przywali, on gorszy od kukły jest, nawet nie mruga.


– Widzisz ten nóż, kurwa? – wrzeszczę na całe gardło. – Tomek... – Jeżeli jeszcze kiedyś otworzysz jakiś pierdolony list bez zastanowienia, to ci tym nożem łapy upierdolę! Śmiejemy się z Markiem. Tomek już taki jest, wybuchowy, choć nikogo by nie skrzywdził. Lubi jednak używać dosadnych słów, uważa, że coś takiego wyjaśni sprawę od razu. – Ona naraz zaczyna się trząść – kontynuuje. – Ja tylko musiałam wiedzieć kto pisze, jestem twoją matką. Mam prawo wiedzieć. – Prawo, to ty masz nasrać sobie w majtki, do kurwy nędzy. Jakoś przez lata się mną nie interesowałaś, poza patrzeniem w kieliszek, teraz mi nagle cyrki będziesz odpierdalała? – Potrząsam ręką dla lepszego efektu, żeby nóż lśnił w słońcu padającym z okna. Choć i tak promienie światła z trudnością przebijają się przez papierosowy smog. – Jeszcze raz, a nie będę się z wami cackał. Skończy się to wszystko. Już moja w tym głowa. – I jak? I jak? – dopytuje się Marek. Widać, że opowieść wywarła na nim wrażenie. Sam Marek jest z natury delikatniejszy od Tomka, pewnie nigdy by tak, nawet w żartach, nie mógł zareagować. Ale Tomek to jego całkowite przeciwieństwo, widać gołym okiem. A jednak pasowaliby do siebie, myślę. Szkoda, że nie są już razem. – A jak myślicie? Zatrzasnąłem drzwi i poszedłem do swojego pokoju.


– Nie masz ty łatwo z twoimi starymi, Tomcio. To już moja mama, choć despotka i w chórze śpiewa, a za Rydzyka by sobie dała głowę odrąbać, o niebo lepsza. – Nie przesadzaj Marek. Matka ci daje w kość o wiele częściej, niż moja daje mnie w dupę. – Tak – mówię – twoja matka bije wszystkich na głowę. Doskonale pamiętam mój pierwszy raz w domu Marka, parę lat temu. Jeszcze butów zdjąć nie zdążyłam, a już naskoczyła na mnie z wyzwiskami, jak indyk na czerwone. Poczułam się jak śmieć. – Od kiedy to dziewczyny na randki teraz do chłopaków przychodzą – piekliła się. – Ja ją zaraz przez okno wypierdolę... Ja jej pokażę, gdzie krowa ma ogon. Ja... – Chodź Izka, spadamy stąd. Wyszliśmy z domu, było mi żal Marka, że musiał takie upokorzenia znosić przed znajomymi. A co gorsze, matka Marka nie piła, jak matka Tomka. Po prostu była zbzikowana na maksa, jeśli chodzi o wiarę. – Sorki za nią – kiwa głową za siebie. – Dziś ma widocznie jeden z tych dni. – W porządku, nie zadręczaj się. Już o tym zapomniałam. Ale nie zapomniałam. Scena pierwszych odwiedzin w jego domu zapadła mi w pamięć na zawsze. Że też dzieci muszą się wstydzić za rodziców. Oglądamy teraz „Nigdy w życiu”, gdzie główną rolę gra Stenka. Już nie wiem, który raz z kolei leci ten film, ale wszyscy go uwielbiamy. Tak po prostu.


– Stenka jest rewelacyjna – wypowiadają oboje, a ja potwierdzam, kiwając głową. – Macie rację, chłopaczki. To debeściara. Potem Markowi dzwoni telefon.

MAREK Kiedy zadzwonił mi telefon, byliśmy w połowie filmu. Judyta przyszła zakomunikować rodzicom, że się rozwiodła. Niezła scena. Taka prawdziwa. Patrzę na wyświetlacz: Jędrek. Mało brakowało, a bym się zaczerwienił. – Sorki na chwilę –

rzucam i wybiegam z pokoju. Dostrzegam

jeszcze ich wymowne spojrzenia, którymi się obrzucają. A co tam, niech myślą, co chcą. – Słucham? – Możesz się dziś spotkać? Wypiłem już parę piw, ale czuję się dobrze. – Nie ma sprawy. Kiedy? – Teraz. Czekam pod blokiem w aucie. – Zaraz będę. Wyłączam telefon i wpadam do pokoju. – To ja was na chwilę opuszczam, oglądajcie w spokoju. Zanim się skończy, wrócę. I już mnie nie ma. Wskakuję do auta i jedziemy do hotelu, do pobliskiego miasta. Zajmuje nam to jakieś dziesięć minut. Tam już nas


znają, uśmiechając się, dają do zrozumienia, że wiedzą, o co chodzi. Jak tylko zamykają się drzwi, Jędrek wpycha mi kutasa w usta. Ssę go od razu, o mało się nim nie dławiąc, ma takiego grubego. Mijają minuty, po chwili boli mnie szczęka, ale on wpycha go na siłę, trzymając mnie za włosy. Krztuszę się, ślinię jak małe dziecko, jądra ma obwisłe prawie do kolan, uderzają mnie rytmicznie w szyję. – Już nie mogę – zdołałem wysapać wreszcie, kiedy chwycił mnie skurcz, w jakimś nieokreślonym miejscu szczęki. Odsunął się, łapałem powietrze w płuca, jakbym wypłynął spod głębokiej wody. Od razu kładzie się na twardym łóżku. – Wskakuj, mały.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.