0.00 PLN ISSN 2084-7823
ISSUE 49 * 04_05 2018
Be Girl
Be Girl
REDAKTOR NACZELNY / REKLAMA
REDAKTOR PROWADZĄCA
DYREKTOR ARTYSTYCZNY
Michał Komsta m.komsta@bemagazyn.pl +48 662 095 779
Joanna Marszałek j.marszałek@bemagazyn.pl
Dawid Korzekwa dawid@korzekwa.com
WYDAWCA
WSPÓŁPRACUJĄ
MAGAZYN BE S.C. Pyskowice, ul. Nasienna 2 bemagazyn.pl
Tomasz Marszałek, Sylwia Kubryńska, Anna Wawrzyniak, Aleksandra Pająk, Dorota Magdziarz, Angelika Gromotka, Filip Stępień, Adam Przeździęk, Katarzyna Zielińska, Wojciech S. Wocław, Aurora Czekoladowa, Sabina Borszcz, Malgorzata Kaźmierska, Grzegorz Więcław NA OKŁADCE: Fotograf: Wojciech Jachyra - www.wojciechjachyra.com * Asystent fotografa: Paulina Leszczyk * Modelka i model: Natalia Piasecka / AMQ i Bartek Stokowiec / A S Management * Makijaż i fryzury: Paulina Szlifirska * Stylizacje: Filip Bala * Retusz: Paweł Drozdowsk Total Looki – projektanci marki ChomiSawa Daniel Chomicz & Dariusz Swaniewski
Zespół BE Magazyn nie odpowiada za poglądy zawarte w zamieszczanych tekstach. Wszystkie artykuły i felietony odzwierciedlają poglądy wyłącznie autorów odpowiedzialnych za treść merytoryczną w naszym magazynie. Ich treść nie zawsze pokrywa się z przekonaniami redakcji BE. Nie odpowiadamy za treści nadsyłane przez naszych reklamodawców. Wszystkie materiały zawarte w naszym magazynie są własnością BE i są chronione prawami autorskimi. Wszelkie zastrzeżenia i pytania związane z ich treścią należy kierować bezpośrednio do autorów. Redakcja BE Magazyn.
6
Available on the
App Store
BE Girl
Temat nowego wydania BE poświęcamy dziewczynom.
Ich pasjom i zawodom – dziewczyny robią mnóstwo ciekawych rzeczy i robią to dobrze. Przeczytajcie koniecznie wywiad z Katarzyną Ramotowską, trenerką przyrody z nad Biebrzy, która w niesamowity sposób opowiada Sabinie Borszcz o swoim codziennym życiu w jednym z najpiękniejszych i najdzikszych regionów w Polsce. Koniecznie sprawdźcie również czy trafiłyście już kiedyś na wybrane przez Kasię Zielińską książki które dają dziewczynom moc. Oczywiście felieton Sylwii Kubryńskiej i materiały Ani Warzyniak oraz Angeliki Gromotki opatrzone pięknymi zdjęciami także nie powinny ujść Waszej uwadze.
Prawie cały nasz zespół to kobiety – silne, mądre i totalnie od siebie różne, ale wszystkie wiemy, że tak prawdę fajnie jest być dziewczyną, trzeba się tylko tego nauczyć.
Wierzymy, że jak przytoczyła w swoim tekście Małgorzata Kaźmierska „Idealny wiek kobiety właśnie trwa” – dziewczyny bądźcie sobą niezależnie od wieku.
8
Kalendarium
14
Kasia Zielińska / Dziewczyńska Literatura Magiczna
20
Katarzyna Szota -Eksner / …
30
Sylwia Kubryńska / Be girl, masz przerąbane
34
Grzegorz Więcław / #jakdziewczyna
36
Małgorzata Kaźmierska / Wieczne dziewczyny
40
Joanna Zaguła / Dziewczyny w kuchni
44
Od perfum wolę zapach dziegciu
50
Aurora Czekoladowa / Dziewczyny lubią róż
54
"IMMACULATE" by Wojciech Jachyra
60
Dorota Magdziarz / Molly Goddard
64
Anna Wawrzyniak / Kulinarna Świątynia
68
Angelika Gromotka /
8
MUZYCY OBRAZU Muzeum Górnośląskie w Bytomiu zaprasza na wystawę, która ukazuje twórczość artystycznego duetu Leniców – ojca Alfreda i syna Jana. Alfred Lenica to jeden z najważniejszych polskich przedstawicieli malarstwa abstrakcyjnego, inspirowanego art informel (sztuka bezkształtna). Mimo, że z wykształcenia był muzykiem, na stałe wpisał się do kanonu malarstwa polskiego drugiej połowy XX wieku. Jan Lenica zaś to jeden z najwybitniejszych przedstawicieli Polskiej Szkoły Plakatu i twórca awangardowych filmów animowanych, które przyniosły artyście międzynarodowe uznanie. Tytuł wystawy w bezpośredni sposób odnosi się do słów Alfreda Lenicy: „Rysunek, linia jest architekturą; farba, kolor – muzyką obrazu''. To właśnie głębokie zamiłowanie do muzyki doprowadziło Jana Lenicę do sformułowania słynnego stwierdzenia, mówiącego o tym, iż „plakat musi śpiewać!” Wystawa potrwa do 8 lipca 2018 r. Wstęp wolny. Więcej: www.muzeum.bytom.pl
III ZLOT MOTOPODRÓŻNIKÓW Coś dla wszystkich miłośników turystyki motocyklowej oraz wspólnych biesiad, okraszonych niesamowitymi opowieściami z tras całego świata. Trzecia impreza motocyklowa, poświęcona podróżom zarówno tym bliskim jak i dalekim, odbędzie się w dniach 25-27 maja br. w ośrodku rekreacyjno-wypoczynkowym w Morsku, położonym w malowniczej scenerii bukowego starodrzewu i licznych ostańców skalnych, z których słynie Jura Krakowsko-Częstochowska. – Tradycyjnie zapewniamy świetne towarzystwo oraz doskonałe humory. Ciekawe trasy i pyszna strawa dopełnią całości. Gwarantujemy, że nikt nie będzie się nudził – mówią organizatorzy. Więcej: www.motowyprawy.com.pl
10
Kalendarium
EUROPEAN START-UP DAYS 2018 European Start-up Days to wydarzenie łączące start-upy i korporacje oraz organizacje wsparcia biznesu. Celem przedsięwzięcia jest integracja środowiska młodych przedsiębiorców z ekspertami, prezesami dużych spółek, inwestorami i odnoszącymi sukcesy biznesmenami. Impreza odbędzie się już po raz trzeci, w Spodku, w dniach 15- 6 maja br. i towarzyszyć będzie jubileuszowemu dziesiątemu Europejskiemu Kongresowi Gospodarczemu (EEC – European Economic Congress). Podczas wydarzenia rozstrzygnięty zostanie konkurs Start-up Challenge, w ramach którego 100 start-upów powalczy o wyróżnienie i wsparcie pomysłu. Więcej: http://www.estartupdays.eu/pl/
CHORZÓW VINYL FESTIVAL Festiwal potrwa od 7 do 20 maja br. Wszystkie wydarzenia skupiają się wokół płyty winylowej – koncerty, prelekcje, wystawy, prezentacje, projekcje filmowe, spotkania z muzykami i aktorami. Tegoroczną inaugurację festiwalu uświetni FISH – wokalista, kompozytor i autor tekstów, były frontman grupy Marillion. Zanim wystąpi z zespołem, opowie o swoich inspiracjach i dokonaniach muzycznych. W obszernym programie znajdziemy również koncerty takich wykonawców jak: Śląska Grupa Bluesowa, Krzysztof Zalewski, Jazz Q i Danny Bryant Big Band. Będą też spotkania z Rafałem Bryndalem i Tomaszem Lachem – pasierbem Krzysztofa Komedy, a także impreza taneczna w stylu lat 70., wernisaż oraz specjalny seans w Planetarium Śląskim, a 19 maja Wielka Giełda Płyt. Festiwal zagości w wielu miejscach na mapie miasta, m.in.: w Chorzowskim Centrum Kultury, Miejskim Domu Kultury Batory, Kompleksie Sztygarka i Muzeum w Chorzowie. Więcej: Vinyl Festival/facebook
11
DEE DEE BRIDGEWATER Jedna z najwybitniejszych światowych wokalistek jazzowych wystąpi razem ze swoim septetem w sali koncertowej NOSPR 26 kwietnia br. Laureatka dwóch Nagród Grammy oraz NEA Jazz Masters Award, już od kilkudziesięciu lat zachwyca publiczność niesamowitym, różnorodnym głosem. Współpracowała z największymi muzykami świata jazzu, wśród nich m.in.: Sonny Rollins, Dizzy Gillespie, Dexter Gordon, czy Max Roach. Grywała także w musicalach i produkcjach scenicznych. Zapowiada się naprawdę niezwykły koncert! Więcej: http://www.nospr.org.pl
SILESIA SWING FESTIVAL Silesia Swing Festival to wydarzenie, którego głównym celem jest propagowanie kultury Złotej Ery Swingu. Impreza zagości w Katowicach już po raz drugi, w tym roku w dniach 25-27 maja. Zainteresowani, którzy wezmą udział w festiwalu, będą uczyć się tańców swingowych, słuchać znakomitych swingowych bandów, zgłębiać tajniki mody i kultury. Organizatorzy zaplanowali także warsztaty Lindy Hop i Authentic Jazz na 3 poziomach zaawansowania, prowadzone przez znakomitych instruktorów krajowych i zagranicznych. Główna atrakcja festiwalu, czyli Bal w Starym Kinie (sobota, 26 maja) odbędzie się po raz kolejny w klimatycznych wnętrzach Kinoteatru Rialto, które rozpoczęło swoją działalność w 1913 roku. Więcej: www.swingcity.pl
12
14
fot. Åšlubnolubne
3 marca w Restauracji Umami w Pyskowicach odbyła się już V edycja kameralnych Targów Ślubnych Umami Wedding Day. Tym razem współorganizatorem wydarzenia były konsultantki ślubne Czyni Cuda. Jak co roku na targach dopisała frekwencja, a przyszłe Młode Pary mogły w ciągu jednego dnia zaplanować swoje wymarzone wesele. Siłą małych targów w Umami jest wyselekcjonowana oferta i wspaniała atmosfera spotkania – w tym roku dzięki energii oraz pomysłom Kasi i Ani z Czyni Cuda okrągła edycja imprezy była nadzwyczaj udana. • Kwiat melanii wedding • Kwiaciarnia róża • Cloo salon sukien ślubnych • Lawendowa weranda studio florystyczne • Alina jendrysik fotografia / kreator wizerunku / visual merchandising • Merc-lux rzymski • Wedding wheels gliwice • Bauaban fotografia ślubna • Wytwórnia wzorów • Fundacja mam marzenie • Galaktyka tańca - tańcz i poznaj siebie • Agencja artystyczna dobra muzyka • Fasson dorota wróbel suknie ślubne i garnitury • Cukiernia hania • Wypożyczalnia dekoracji ślubnych by monika całujek • Fotobudka „trzy cztery” • Six silver • Lili vanili • Bransaro • Patricia szlazko designer suknie ślubne • Cukiernia klapec • Klisza • Ślubnolubne • Cukiernia i restauracja grzybek • Dwudziestadruga.pl - inspirujące zdjęcia i filmy • Cyrulik śląski • Bottega films studio • Ciastkarnia marysieńka • Primephoto & flowmotion • Cube art • Babski warsztat
15
Dziewczyńska literatura magiczna O książkach, które dają moc TEKST
Katarzyna Zielińska
Odkąd zaczęłam czytać, jestem przekonana, że literatura ma magiczną moc – zarówno pomagania, jak i niszczenia. Dziś będzie o książkach, które nam – dziewczynom, przekazują swoją pozytywną siłę. Wybór, rzecz jasna, subiektywny i niewyczerpujący – wszak każda z nas ma swoją własną listę takich książek.
16
1. “Ania z Zielonego Wzgórza”, Lucy Maud Montgomery Ani (nie Andzi) nikomu nie trzeba przedstawiać. Jednak nie każdy od razu zauważy, o czym naprawdę jest ta książka. Na pierwszy rzut oka to łzawa historyjka o dziewczynce, której nikt nie chciał. .W rzeczywistości to opowieść o sile i determinacji, o ciężkiej pracy nad realizacją planów i marzeń, wbrew ograniczeniom zarówno finansowym, jak i obyczajowym. Dziewczyna kończąca uniwersytet w ówczesnych realiach raczej nie była zjawiskiem powszechnym, zwłaszcza bez zaplecza finansowego, które Ania musiała zapewnić sobie sama. Przy tym wszystkim bohaterka jest do bólu dziewczyńska w stereotypowym sensie – przejmuje się swoim wyglądem, strojem, pisuje romantyczne opowiadania. Nie jest więc przedstawiana jako istota wyższa intelektualnie – ot, zwyczajna dziewczyna, choć z bujną wyobraźnią i wielką siłą do realizacji swoich zamierzeń. Pokazuje młodym czytelniczkom, że da się, jeśli się wystarczająco mocno chce i wystarczająco ciężko pracuje.
17
2. “Pippi Pończoszanka”, Astrid Lindgren W odróżnieniu od Ani, Pippi jest totalnym zaprzeczeniem dziewczyńskości na wszelkich płaszczyznach – silna, żądna przygód, odważna i niezależna. Jej motto życiowe brzmi: “Zawsze sobie poradzę”. Nie zna żadnych ograniczeń, bo nikt jej ich nigdy nie postawił. Swoim swobodnym zachowaniem nieustannie wywołuje graniczące z oburzeniem zdumienie jej grzecznych przyjaciół – Tommy’ego i Anniki.
Najbardziej moim zdaniem znamienna jest scena, w której Pippi została zaproszona przez mamę Tommy’ego i Anniki na podwieczorek. Bohaterka bardzo stara się “właściwie zachować”, jednakże jej wyobrażenie o tym, co wypada 9-letniej dziewczynce zupełnie odbiega od mieszczańskich, sztywnych norm, pochwalanych przez panią domu: jeść z umiarem, siedzieć cicho, nie wypowiadać się bez pytania, nie przerywać dorosłym itd. Pippi na owym przyjęciu robi wszystko wbrew tym zasadom i burzy jego zwyczajowy porządek, czym się jednak przejmuje w bardzo ograniczonym stopniu.
Cała postać i zachowanie Pippi pokazują, jak bardzo ograniczający i ciasny jest nakładany (zwłaszcza dziewczynkom) gorset norm społecznych, i jak bardzo wolna może być osoba, której tego gorsetu nie założono we wczesnym dzieciństwie. Co ważne, u Pippi nieznajomość owych norm nie oznacza braku zasad moralnych, które bohaterka Astrid Lindgren posiada w stopniu wyższym niż reszta przedstawionego w książce społeczeństwa – swej odwagi i siły używa zawsze w celach dobrych, pomaga słabszym, ratuje ich z opresji.
Pippi udowadnia, iż dziewczynka może żyć poza systemem norm i ograniczeń, być totalnie inna niż otoczenie i że nie ma w tym nic złego.
18
3. “Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek. 100 historii niezwykłych kobiet”, Elena Favilli, Francesca Cavallo Julia Child, Amelia Earhart, Virginia Woolf czy Zaha Hadid – wszyscy je znają i wiedzą, co osiągnęły. Ich historie są inspirujące i motywujące dla milionów kobiet na świecie. A słyszeliście o Grace Hopper, Nancy Wake, Wang Zhenyi albo Yusrze Mardini? Jeśli nie, to poznacie je dzięki świetnej książce Eleny Favilli i Franceski Cavallo. Poza wyżej wymienionymi są tu jeszcze 92 inne kobiety, które nie zawahały się sięgnąć po swoje marzenia, pomimo piętrzących się przed nimi przeciwności. Pochodzą z różnych czasów historycznych i kręgów kulturowych, ale wszystkie łączy jedno – odważnie idą pod prąd.
Bardzo mocnym punktem publikacji są ilustracje: portrety opisywanych kobiet autorstwa innych kobiet – świetnych ilustratorek z całego świata, z których każda ma swój odrębny styl, dzięki czemu portrety są niepowtarzalne i wyjątkowe.
Książka została wydana dzięki crowdfundingowi, zdobywając rekordowe finansowanie w serwisie Kickstarter. Efekt jest zdecydowanie wart takiego zaangażowania sponsorów. Oprócz przekazywania wiedzy, pokazuje herstory zamiast wszechobecnej history. Jest niezbędną lekturą dla wszystkich dziewczynek, dziewczyn i młodych kobiet, bo jej bohaterki udowadniają im, że się da.
19
4. “Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”, Anna Dziewit-Meller Podobnie jak “Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek”, książka Anny Dziewit-Meller pozostaje w krainie herstory, pokazując znakomite, barwne i oczywiście nieznane kobiety z historii Polski. Jak mówi autorka, cel tej publikacji, skierowanej do młodych dziewczyn i chłopaków, był taki:
1
Wywiad dla ‘‘Kultury Liberalnej”: https://kulturaliberalna.pl/2017/10/10/recenzjawywiad-damy-dziewuchy-dziewczyny-dziewit-meller/
“Zależało mi, żeby pokazać sprawczość tych kobiet, niekoniecznie ich wielkość. Chciałam podkreślić, że nie trzeba być bohaterką powstania, dokonywać odkryć naukowych, czy ratować życie, aby osiągnąć sukces. Bo ważne jest podążanie za pasjami, a zarazem zaakceptowanie własnych ograniczeń. Równie trudne jak zdobywanie Nobla jest osiągnięcie mistrzostwa w swojej dziedzinie. Na przykład bycie świetnym stolarzem (...)” 1
Niesamowite znaczenie ma moim zdaniem konsekwentne budowanie obrazu przeszłości, w której kobiety grają istotną rolę. Przywykliśmy bowiem (za bardzo) do historii w rodzaju męskim, co może powodować fałszywe przekonanie, że jako kobiety niewiele możemy.
***
Powyższa lista to tylko niewielka próbka twórczości autorek, żyjących w różnych czasach i poruszających się po odmiennych literackich gatunkach (powieść i non-fiction). Na szczęście jest takich utworów i postaci znacznie więcej, co samo w sobie świadczy już o nieprawdziwości historii w wersji wyłącznie history. Wystarczy ją dla siebie odkrywać, eksplorować i stosować jako świetny środek na brak motywacji czy inspiracji do działania i spełniania marzeń. Bo przykłady historyczne i literackie jasno pokazują, że dziewczyny mogą wszystko, a sztucznie nakładanie ograniczenia nie są w stanie ich powstrzymać.
20
TEKST
Katarzyna Szota-Eksner
…. W noc po rozmowie z doulą Agatą przyśnił mi się mój poród. Ja rodziłam, ale też mnie rodzono. To był ciężki poród. Odarty z intymności. Byłam bardzo daleko od swojego ciała. Wczesne lata siedemdziesiąte. Migające światło jarzeniówki i blade lamperie na ścianach. Ból. Zimne i ostre narzędzia. Obudziłam się nagle cała zlana potem. (Bo jest we mnie mała dziewczynka urodzona w taki właśnie sposób. Dla kobiet w mojej rodzinie poród był traumą. Takie to czasy.) Wiele lat potem urodziłam dwoje dzieci i noszę w sobie obraz tego czasu jako najszczęśliwszego w moim życiu. Kiedyś wydawało mi się, że poród dotyczy tylko dzieci, które przychodzą wtedy na świat, ale po latach zrozumiałam, że dotyczy też nas – kobiet. I może być źródłem naszej siły.
– Bycie mamą pochłonęło mnie bez reszty. Macierzyństwo pokazało mi drogę, jakiej wcześniej nie widziałam i nie miałam pojęcia, że chcę się nią wspinać. To mój życiowy projekt – mówi Agata na samym początku naszej rozmowy. Agata – doula. Mama Janka i Jagienki. Doula z zamiłowania i z zawodu. Zaczynamy więc tę naszą rozmowę od początku. Czyli od narodzin. – Początek mojego macierzyństwa był bardzo trudny. Nie od razu zakochałam się w swoim synu i nie było porywającej fali miłości. Teraz, jak na to patrzę, to widzę, że ten mój pierwszy poród nie poszedł po prostu tak, jak chciałam. Hmm, a może nie do końca się do niego przygotowałam? Owszem, przeczytałam kilka książek, ale czy to wystarczy? – zastanawiamy się obie. – Same złe wspomnienia w głowie, tak? – dopytuję. – No wiesz, zaczęło się od tego, że lekarz anestezjolog prychał, że jestem za gruba (rzeczywiście niezły początek – myślę sobie). – Ale najgorsze było to, że nie miałam przy sobie Janka przez tych pierwszych i bardzo ważnych kilkanaście godzin. Ciało nie miało okazji zadziałać tak jak powinno, nie wytworzyła się od razu więź, bo na to trzeba więcej czasu. Dotyku. Bycia razem. – A kiedy w końcu mi tego Janka przywieźli – kontynuuje Agata – to zobaczyłam jego krzywe nogi (Janek urodził się z chorobą stopy końsko-szpotawej), a ja wpadłam w pani-
22
kę. Bo skąd niby miałam wiedzieć, co robić? Agata opowiada o tym czasie spokojnym i mocnym głosem. Nie słychać w nim żalu i roztkliwiania się nad sytuacją. – Przyjechała do mnie moja przyjaciółka. Pełna euforii. Patrzy na Janka, który leżał obok w tym szpitalnym łóżeczku-mydelniczce, potem zerka na mnie i pyta: „co ty, nie bierzesz go na ręce?” A ja myślę: „no przewijam, próbuję karmić, ale nie czuję tego, co wszyscy nazywali szumnie miłością od pierwszego wejrzenia”. (A ja przypuszczam, że wiele kobiet pewnie czuje się na początku podobnie…) – A co z tą magiczną więzią? Działa? – pytam przekornie. I wtedy Agata wyjaśnia mi, czym jest więź. I jak bardzo ważny jest pierwszy kontakt. I że wszyscy jesteśmy noszakami (uśmiecham się do tego słowa). Bo stworzono nas tak, żeby nie rozstawać się z ciałem matki przez pierwsze miesiące swojego życia. Najpierw kontakt nie ze szpitalną wagą czy narzędziami, ale z ciepłym i znajomym ciałem matki! Więź. Ludziom wydaje się, że w tym słowie tkwi jakaś magia. A to przecież czysta biologia. A potem przyszły zmagania z chorobą Janka… – Od początku widać było, że z nóżkami Janka jest jakiś problem. Agata opowiada o jeżdżeniu z małym synkiem po całej Polsce. O bezradności lekarzy. Złych diagnozach. Zbieraniu pieniędzy na leczenie w Wiedniu i potem żmudnych operacjach i różnych bolesnych zabiegach. – Kiedyś myślałam, że można pewne rzeczy zrozumieć nie mając doświadczenia, ale dopiero kiedy zachorowało moje dziecko, dotarło do mnie, że to jest szczególna sytuacja. Wyobraź sobie, że musisz swojemu dziecku codziennie założyć cholernie niewygodne ortopedyczne obuwie lecznicze. Jesteś matką, zakładasz mu te buty, on ma już trzy i pół roku i prosi cię: „mamusiu nie zakładaj mi tych butów” – Agata ma łzy w oczach. – On nie rozumie, że podzięki temu będzie miał proste stopy. Ty wiesz, po co to robisz. Ale on przecież nie wie…– dodaje Agata. Agata opowiada mi, jak Janek kiedyś zapytał ich, dlaczego oni – rodzice nie kochają jego krzywych nóżek. Jak tu odpowiedzieć na tak postawione pytanie? (Kocham cię, synku najbardziej na świecie i każdy
milimetr twojego ciała kocham równie mocno!) Bycie mamą otworzyło mi głowę… – Kiedy w końcu ogarnęłam się w tym swoim trudnym macierzyństwie, to pierwsza myśl była taka, żeby inne kobiety nie musiały przeżywać tego, co ja – mówi stanowczym głosem Agata. I ja też pomyślałam o młodych mamach, pozamykanych z malutkimi dziećmi w tych swoich M3 albo nawet w wypasionych willach, ale spędzających całe dnie samotnie. I że tak bardzo brakuje kobietom bycia razem. Towarzyszenia. Nieoceniania. Dawania wsparcia sobie wzajemnie. – „A może poszłabym na jakieś szkolenie albo kurs żeby dowiedzieć się czegoś więcej i móc się tym dzielić?” Tak wtedy pomyślałam – opowiada Agata. – Bo doulowanie to jest właśnie takie towarzyszenie, wiedziałaś o tym? – pyta mnie Agata (tak naprawdę to mało do tej pory wiedziałam o doulowaniu…). – Położna puszcza w końcu rękę rodzącej kobiety, ale doula pozostaje cały czas obok. Dyskretnie, ale jest. To głos, który pokazuje różne drogi, nie oceniając wyborów – wyjaśnia Agata. – A zdarza się, że para klientka – doula się nie uda? – dopytuję się. – Pewnie, że tak! Dlatego trzeba się najpierw poznać. Być blisko. Bo to jest przecież szczególna relacja – odpowiada Agata.
A mnie interesują początki. Bo kiedy staraliśmy się o dziecko, nikt nie słyszał o doulowaniu. Agata opowiada więc, jak jeszcze w czasach licealnych przeczytała w Wysokich Obcasach artykuł o douli. – „Wow! Jaka ciekawa rzecz”, pomyślałam sobie – mówi Agata. Na świecie to wcale nie był nowy temat. Jak się ogląda jakieś stare ryciny, to widać dwie kobiety przy rodzącej. Położna i ktoś jeszcze, kto daje bezwarunkowe wsparcie. Ach, bo poród to przecież mocna kobieca energia, której mężczyźni nie powinni zaburzać. – Czy wiesz, że kiedyś mężczyźni – lekarze czekali za drzwiami podczas porodów? – pyta mnie z uśmiechem Agata. – Ty masz wielką robotę do zrobienia. Uświadamiać i iść z tym w świat – wyrywa mi się. – Ale ja tego tak nie traktuję. Myślę o tym bardziej jednostkowo. Dam wsparcie kobietom, które będą tego potrzebowały – spokojnie tłumaczy mi Agata. Jej autentyczność wynikająca z tego, że szczerze opowiada o swoich przeżyciach i właśnie ten spokój połączony z mocnym i stanowczym głosem sprawia, że ufam jej słowom.) – Bo wiesz, wszystko po kolei mi nie wychodziło. Tak wtedy myślałam. Poród. Dziecko. A potem jeszcze karmienie piersią. Karmienie też, bo mam duży biust i płaskie brodawki. W szpitalu nie dostałam żadnego wsparcia, ale pomogła mi przyjaciółka, która była certyfikowanym doradcą laktacyjnym. Kiedy wyszłam ze szpitala, to ona od razu przyjechała do mnie. A ja uparłam się, choć bliska mi osoba powiedziała, że nie wierzyła, że mi się uda – opowiada Agata. – Miałam świadomość, co daje mleko mamy i jakim cudem jest karmienie piersią – kontynuuje. – Kasia, czy wiesz, że karmienie piersią jest też zdrowe dla matki, bo na przykład zmniejsza ryzyko raka sutka? (nie widziałam) Agata po urodzeniu Janka skończyła kurs promotorki karmienia piersią. Moja siła jest w moich słabościach… I kiedy wydawało się, ze wszystko w jej życiu zaczyna się powoli normować, to okazało się, że jest w kolejnej ciąży. – To było dla mnie koszmarnie trudne – mówi szczerze Agata – poczułam się, jakby ktoś zabrał odrobinę mnie (ach, te stereotypy, drugi pasek na teście ciążowym, a my powinnyśmy od razu czuć wielką i niczym niezmąconą radość – myślę sobie).
23
– Byłam potwornie zmęczona. Trudny początek macierzyństwa z Jankiem. Walka o karmienie piersią. Leczenie Janka. Zbliżał się jego roczek, a tu nowa ciąża. Ale to właśnie narodziny córki Jagienki uświadomiły Agacie, że siła jest w jej słabościach. I pomimo koszmarnego zmęczenia fizycznego, nawrotu choroby Janka, cotygodniowych wyjazdów na leczenie do Wiednia, walki o utrzymanie karmienia piersią w tych trudnych warunkach, jednak radziła sobie. – Dlaczego tak rzadko my kobiety mówimy sobie: „jesteś zajebista, dałaś radę”? Ja teraz powtarzam to sobie – śmieje się Agata – i tobie to mówię, napisz o tym (o tak! śmiejemy się już teraz obie). – Zresztą siłę dają mi też moje klientki doulowe – kontynuuje Agata – wzmacniają mnie, to jest taka energia przepływająca w dwie strony. Pomyśl tylko: byłaś przy tym, kiedy ona stawała się mamą. To niesamowicie ważne! Agata opowiada o swojej pierwszej klientce Gosi i o tym, jak jechały razem do szpitala. – Byłam spokojna i czułam, że jestem odpowiednią osobą na tym miejscu. A potem, jak rodziła się Gaja, razem z Agatą płakała też położna (położna Kasia zapewnia, że to normalne – matki nie płaczą, ale położne i osoby towarzyszące często). Siła kobiet i feminizm
24
Wysłuchiwanie i obserwowanie kobiecych historii uświadomiło Agacie, że kobiety nie czują się umocowane w swoim ciele i w swojej cielesności. Kobiety po różnych przejściach, które chciałyby urodzić kolejne dziecko naturalnie, mówią: „lekarz mi pozwolił” albo „lekarz mi nie pozwolił”. (Agata mocno zaangażowała się w projekt Naturalnie po Cesarce). – To jest tarcie na płaszczyźnie natury i zaufania sobie – tłumaczy Agata. – Mogę rodzić. Lekarz mi pozwolił. Jak to pozwolił ci? – denerwuje się Agata. – To nie ty decydujesz o tym, jak chcesz urodzić swoje dziecko? W domu? W wannie? Ze swoim partnerem czy bez? Jak to się dzieje, że większość kobiet decyzję w tak ważnej sprawie oddaje w ręce mężczyzn, czyli lekarzy? – dziwimy się obie. Poród to jest przecież kobieca energia. Od tego zaczęłyśmy naszą rozmowę, a teraz zastanawiamy się, skąd zatem taka dominacja mężczyzn w świecie okołoporodowym. Agata opowiada mi o tym, jak położna po badaniu stwierdziła, że pacjentka ma 7 cm rozwarcia, ale kiedy przyszedł lekarz, to okazało się, że rozwarcie jest na 4 cm i ten ostatni pomiar został wpisany do karty. A może ta różnica w rozwarciu u kobiety była kwestią stresu związanego z badaniem przez osobę, której nie ufała i której się bała? – zastanawiamy się obie. Agata wspominając drugi poród ze świetną położną Katarzyną, mówi, że też nie obeszło się bez zgrzytów: – Wyobraź sobie: jestem w swoim świecie, akcja porodowa w pełni, 7-8 cm rozwarcia i nagle przychodzi lekarz, który żąda ode mnie odpowiedzi na różne, ważne (ale dla niego) pytania. A ja nie chciałam wtedy odpowiadać, więc zachowałam się bardzo niemerytorycznie i pokazałam mu fucka. Niewerbalnie, ale stanowczo zadecydowałam o sobie. (Cała Agata – myślę.) Siła bliskich mi kobiet Agata doświadczyła życia w wielopokoleniowej rodzinie kobiet. Mama, babcia i prababcia, która zmarła niedawno w wieku 104 lat. – Wychowywaliśmy się wszyscy w jednym domu. Dlatego mam wpojony szacunek do starszych osób i to, żeby trzymać się zawsze razem. Agata wspomina zloty czarownic u nich w domu, czyli spontaniczne posiadówki u babci. I opowiada o niezwykłej siostrzanej więzi pomiędzy jej mamą a ciocią. – Kiedy zastanawiam się nad siłą kobiet, to myślę też
o sile wynikającej z bycia razem. Tak jak moja mama i jej siostra. Mają siebie i chociaż są tak różne, to jednak zawsze sobie pomagają. (Bo to jest rodzaj rodzinnego kręgu kobiet, z którego czasem się wychodzi, ale zawsze się do niego wraca.) Agata opowiada, że mama i ciocia bardzo silnie są związane ze swoją matką. Babcia Agaty była księgową, po wojnie robiła maturę, uczyła się po nocach w łazience (mieszkały w pokoju z kuchnią, więc nie chciała przeszkadzać reszcie rodziny). Wszystko oczywiście ogarniała. Dzieciństwo mamy i cioci było bardzo wesołe, pełne wybryków. Agata opowiada, jak zaprosiły do siebie do domu kilkanaścioro dzieciaków z podwórka i urządziły konkurs skoków z szafy na łóżko. A ja widzę w uśmiechu Agaty zawadiackość i sama się uśmiecham do tych jej rodzinnych, kobiecych opowieści. …. Siła Agaty tkwi w jej słabościach, więc cały czas trzeba coś z tymi słabościami robić. Działać. Nie podawać się. Rodzice Agaty byli taternikami jaskiniowymi. Jej mąż też kocha góry, jest wspinaczem i górskim biegaczem. Agata w młodości również się wspinała i na pewno do tego wróci. Ale teraz jest mamą, która chce pomagać innym kobietom. Bo bycie mamą to mozolna wspinaczka, a właśnie z potknięć i kryzysów rodzi się siła do zmiany. Agata dobrze to rozumie. „Bycie w naturze, wyjazdy w skałki, proste biwakowe życie wspinaczy nauczyło mnie czerpać radość, taką zwyczajną, codzienną. Z dobrej kawy pitej w zimny poranek na plecaku pod skałami, z promieni słońca, które ogrzewają zmarznięte po nocy w namiocie ciało. Góry dają mi poczucie spokoju, wolności, harmonię i odpoczynek. Tam czerpię, żeby potem rozdawać – Jeśli tylko możemy, całą rodziną uciekamy do naszego górskiego domu, wybudowanego przez tatę. Kiedy to piszę, siedzę właśnie w jego salonie i zerkam na zaśnieżony horyzont. Czasem chciałabym stąd nie wracać, bo tu nie dosięgają mnie żadne życiowe zakręty, ale po kilku dniach ładowania baterii przypominam sobie, gdzie prowadzi moja droga i wracam do kobiet, które czekają na wsparcie. Istotne wydaje mi się jednak to, że moja siła płynie właśnie stąd. I z miłości. Jestem doulą właśnie dlatego, że ciągle mam w sercu tę wolność i siłę górskich kobiet.” PS Opowieść o douli Agacie Rokosz będzie częścią książki i projektu o sile kobiet z sąsiedztwa.
26
Kuchnia i przyjaciele! Po raz kolejny zapraszamy na spotkanie z Kuchnią i Przyjaciółmi! Tym razem łączymy siłę dwóch sióstr - 2 restauracje, 2 szefów kuchni i ich autorska kuchnia bazująca na świetnym produkcie. Umami i Plado to dwa miejsca, które tworzy ten sam zespół ludzi, jednak mimo wielu wspólnych mianowników są one zupełnie inne. Właśnie to chcemy pokazać naszym gościom – wybraliśmy te same produkty do menu w obu restauracjach, jednak Nasi szefowie kuchni na każdej z kolacji pokażą je w zupełnie inny sposób - to będzie ciekawe doświadczenie również dla Nas!
Rezerwacji prosimy dokonywać pod numerem stacjonarnym 32 333 22 46/ Umami lub 32 413 06 60.
Zapraszamy na wyjątkowe kolacje, podczas których siadamy przy wspólnym stole i dzielimy się smakiem, inspiracjami i dobrą energią. Do tego foodparing – koktajle, piwo i wino dobrane specjalnie do dań.
Konieczna przedpłata.
Zapraszamy! 26 kwietnia godzina 19.00 Restauracja Umami 11 maja godzina / wkrótce Restauracja Plado
Opcja I Kolacja degustacyjna połączona z foodparingiem / 160,00 zł od osoby (5 dań, 2 poczęstunki, 5 specjalnie dobranych do dań napojów alkoholowych, woda, kawa/herbata) Opcja II 2 kolacje degustacyjne połączone z foodparingiem / 290,00 zł od osoby 26 kwietnia / Umami (5 dań, 2 poczęstunki, 5 specjalnie dobranych do dań napojów alkoholowych, woda, kawa/herbata) 11 maja / Plado (5 dań, 2 poczęstunki, 5 specjalnie dobranych do dań napojów alkoholowych, woda, kawa/herbata)
Sylwia Kubryńska
Be girl, masz przerąbane Ciągle słyszysz, że musisz coś w sobie zmienić. Stanik korygujący. Majtki wyszczuplające. Rajstopy przeciwcellulitowe. Buty wysmuklające. Sukienka maskująca. Cała jesteś zamaskowana, przemalowana, doklejona do jakichś plastikowych dodatków siebie. I nic...
28
Zacznijmy od początku. Od tych kolorowych ubranek, kocyków, zabawek. Od tej barwy, która jest tylko pochodną, a nie kolorem samym w sobie. Róż. Rozwodniona czerwień, jak spacyfikowany gniew, uduszona w zalążku energia. Mówią o chłopcach: krew nie woda, a tu jak najbardziej: wodnista akwarela. To dopiero wstęp. Do tych wszystkich uwag, że musisz być GRZECZNA. Kiedy coś zbroisz to przecież jeszcze być ci uszło, gdybyś była chłopcem, jeszcze żeby to chłopiec zrobił, ale DZIEWCZYNKA?! Potem dostajesz koniki Pony i dzidzię do piastowania. Bawisz się w dom, patrząc przez okno swojego polukrowanego pokoiku na kolegów, jak kopią piłkę i wrzeszczą: uważaj na moje jaja! Myślisz, czemu nie możesz nic powiedzieć o swoich częściach intymnych, czemu zalewasz się wstydem na samą o nich myśl, skoro oni tak o swoich wrzeszczą? Matka z ciotką sznurują cię w ciasne warkoczyki i mówią, jak bardzo się musisz postarać, żeby być piękna, bo sens życia polega na byciu piękną. I posłuszną. Z posłuszeństwem jakoś ci idzie, ale wciąż piękna nie jesteś, wciąż gdzieś to piękno umyka ci z rąk. Chcesz kupić szampon do włosów, ale na opakowaniu informacja, że to szampon do włosów suchych, połamanych, poniszczonych, brzydkich. Kupujesz krem na twarz, ale na kremie jest napisane, że to krem do twarzy brzydkiej, popękanej, zmarszczonej. Patrzysz na półki z męskimi kosmetykami, a tam po prostu szampon. Po prostu krem. Nikt nie chce zmieniać chłopaków, oni są z innej planety, oni są z planety idealnej, zero kompleksów, zero korekty. Tymczasem rośniesz i rozumiesz coraz więcej, a raczej coraz mniej. Gdzie nie pójdziesz, słyszysz, że musisz coś w sobie zmienić, bo tak jak jest, jest źle. Stanik korygujący. Majtki wyszczuplające. Rajstopy przeciwcellulitowe. Buty wysmuklające. Sukienka maskująca. Cała jesteś zamaskowana, przemalowana, doklejona do jakichś plastikowych dodatków siebie. I wciąż nie jesteś piękna. Wciąż nie jesteś doskonała, ale nie możesz machnąć ręką, bo przecież musisz, to twoje życiowe zadanie, to twój cel.
29
Be girl, ten numer jest moim ulubionym. Bądź dziewczyną, dostaniesz plakietkę z filcu. Bądź dziewczyną, otrzymasz pół pensji. Bądź dziewczyną, obrażą cię w drogerii. Bądź dziewczyną, świat pokaże ci miejsce. W zależności od twojej urody: w przedostatnim lub ostatnim rzędzie. Masz programowo, systemowo, społecznie i z natury: przerąbane. I nikt – choć tak chętnie ocenia – nikt ci nie pomoże. ChciaCzas spędzony w lukrowanym pokoiku łabyś to zmienić? Będziesz musiała być supermenem, facetem z dzieciństwa nabiera kształtu realizmu, piastujesz dzidzię z podwójną mocą. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że dasz i bawisz się w dom. Tylko że to już dawno nie jest zabawne. radę. Wiesz czemu? Bo jesteś dziewczyną. Wokół wszyscy oczekują, że twoja zabawa nie będzie zabawą, zbyt wiele masz na głowie. Nawet nie wiesz, kiedy nagle masz na głowie jakiegoś chłopca, jakieś z tym chłopcem dzieci i nic tu nie jest wesołe. Twoje życie to nie żadna radocha, to zadanie. Wykonujesz więc to zadanie najdoskonalej jak umiesz i robisz codziennie listę przewinień, jak bardzo nie umiesz. Z każdym dniem czujesz, jak nie masz samej siebie, jak tracisz prawo do swojego życia, do swojego ciała, do swoich myśli i wyborów. Ciągle coś musisz, bo jesteś dziewczyną, a dziewczyna musi, a najbardziej musi codziennie wstawać rano i zasuwać w wielkim maratonie doskonałości. Doskonała laska, nieskazitelna piękność o włosach księżniczki i figurze Chodakowskiej. Tylko że w lustrze stoi zalękniona i zmordowana grubaska z pięcioma włosami na krzyż, której odpryskuje lakier od tipsów i farba od włosów. To może: doskonała matka, wychowująca bez zarzutu, mądra i roztropna, cierpliwa matka boska? Tylko że właśnie wydarłaś się z rana, nie zrobiłaś kanapek, nie zdążyłaś pomóc w pracy domowej, spóźniłaś się na wywiadówkę. To może chociaż doskonała kobieta sukcesu, zaradna, niezależna? Tylko że nawet jeśli, to cię zjedzą, że zimna z ciebie sucz. Przez całą szkołę dostajesz plakietki wzorowy uczeń za swoje posłuszeństwo, a potem lądujesz na jakiejś „przynieś kawę”; posadce, gdy twoi nieznośni koledzy zajmują kierownicze stanowiska. Zarabiasz trzy razy mniej niż oni, ale ciągle wierzysz, że bycie grzeczną się opłaca i tak właśnie będziesz wychowywała córkę.
30
Grzegorz Więcław – psycholog sportu, coach, trener | www.glowarzadzi.pl
#jakdziewczyna
32
Always #likeagirl
Kiedy dowiedziałem się o temacie tego numeru Magazynu BE, moim pierwszym pomysłem na artykuł był współczesny wizerunek kobiety-sportowca. To obecnie bardzo ważna kwestia, bo dziewczyny i kobiety zarówno w sporcie, jak i w wielu innych obszarach życia wcale nie mają łatwo. I chociaż w większości cywilizowanego świata o formalne równouprawnienie nie muszą już walczyć, to cały czas mierzą się z głęboko zakorzenionymi stereotypami, podkopującymi ich poczucie własnej wartości, a w skrajnych przypadkach wręcz niweczącymi marzenia o dokonaniu czegoś wielkiego. Według polskich badań Najwyższej Izby Kontroli obserwujemy wyraźną tendencję spadkową uczestnictwa dziewczyn i młodych kobiet w sporcie. Szczególnie widać to w szkołach, podczas lekcji wychowania fizycznego, ale także poza nimi. Wchodząc w dorosłość, wiele kobiet kompletnie rezygnuje ze sportu i aktywności fizycznej. A sport, jak mało która aktywność, kształtuje charakter oraz buduje poczucie własnej wartości i pewność siebie. To przecież bardzo potrzebne atrybuty, szczególnie w okresie dojrzewania. Ten problem w sposób dość dosłowny zilustrowała kampania reklamowa #likeagirl sprzed kilku lat. Na oryginalnym spocie reżyser prosi dorosłych ludzi obu płci, żeby rzucali, biegali i walczyli „jak dziewczyna”. Zamiast po prostu wykonać te czynności, uczestnicy robią z tego parodię lub melodramat. Rzut okazuje się niezdarny. Bieg koślawy. A bójka… „na łapki”. Kiedy w dalszej części spotu reżyser prosi młode dziewczyny o powtórzenie tych samych czynności, te wykonują je z wielkim zaangażowaniem i zawziętością, zupełnie tak, jakby robiły to w rzeczywistości.
33
Always #likeagirl
W innym spocie tej samej kampanii jeszcze dosadniej poruszono problem uprawiania sportu przez dziewczyny. Zawodniczki różnych, ale w większości stereotypowo męskich dyscyplin opowiadają w nim o trudnościach i wątpliwościach, z którymi mierzą się na co dzień. Na samym początku wypowiadała się rugbistka: „Wielu chłopaków mówiło mi, że nie mogę grać w rugby, bo jestem dziewczyną”. Kulomiotka: „Powinnaś być kobieca, mieć typowo dziewczęce upodobania”. Dalej zawodniczka podnoszenia ciężarów: „Spotkałam się z wieloma osobami, które pytały, czy nie boję się o to, że będę zbytnio umięśniona?” Bokserka: „Ludzie mówili mi, że powinnam być ekspedientką w sklepie”. Wydźwięk spotu zmienia się wraz z wypowiedzią sprinterki: „Myślę, że dziewczyny mogą uprawiać taką dyscyplinę, jaka im się podoba”. Całość spuentowała młoda koszykarka: „Jesteś wartościowa. Poradzisz sobie w każdej dyscyplinie, którą wybierzesz. Nie pozwól nikomu wmówić ci, że jest inaczej”. Piękny przekaz, zachęcający dziewczyny do robienia tego, co im się podoba, a nie tego, co narzuca im norma społeczna. I to nie tylko w kontekście sportowym, ale też szerszym, życiowym. Niestety cały czas w naszym codziennym języku zrobienie czegoś „jak dziewczyna” (albo, co gorsza, „jak baba”!) niesie negatywne skojarzenia. Oznacza bowiem, że jest to wykonane źle, niezdarnie albo po prostu słabo. Kampania przekonywała i nadal przekonuje, że są to językowe stereotypy, które ludzie nabywają. Najważniejsze, że można to zmienić! Kampania rozhulała się w mediach społecznościowych i pociągnęła za sobą lawinę pozytywnych przykładów dziewczyn i kobiet, które skakały, biegały, rzucały, kopały, walczyły „jak dziewczyna”. Czyli tak, jak na co dzień. Z wielkim
34
zaangażowaniem, zawziętością i pasją. Świetnym, żywym przykładem tego trendu może być Iza Sopalska-Rybak, zawodniczka kadry Polski w rugby na wózkach. To dyscyplina koedukacyjna, w której kobiety grają razem z mężczyznami, choć liczbowo zdecydowanie dominuje płeć męska. Żeby zrozumieć tę dysproporcję, wystarczy spojrzeć na statystyki. Na prawie dwustu czynnych zawodników Polskiej Ligi Rugby na Wózkach, grają jedynie trzy kobiety. No i co z tego? Sama Iza często powtarza, że nie chce i nie potrzebuje specjalnego traktowania. Bowiem na boisku wszyscy są równi, to właśnie tam można pokazać swoją sportową siłę i mądrość. Nic dziwnego, że z takim nastawieniem Iza często przewyższa wielu facetów w swojej klasie punktowej! Dlaczego o tym wszystkim piszę? Mój cel przywołania tej kampanii jest podobny do celu jej twórców. Jako psycholog sportu pragnę, żeby coraz więcej pań realizowało swoje pasje w sporcie. Chciałbym, żeby mogły być dumne z tego, co robią i że robią to jak dziewczyny i kobiety. Dlatego niech określenie „jak dziewczyna” z impetem nabiera nowego, coraz to silniejszego znaczenia!
PEWNOŚĆ KOMFORT SATYSFAKCJA BEZPIECZEŃSTWO TRWAŁOŚĆ ESTETYKA
NOWOCZESNOŚĆ
RZETELNOŚĆ
CIEPŁO
FUNKCJONALNOŚĆ ENERGOOSZCZĘDNOŚĆ
Od ponad 25 lat inspirują nas doskonałe okna i drzwi... Jesteśmy dla Was!
KOMSTA Okna i Drzwi S.A. 44-120 Pyskowice, ul. Nasienna 2
www.komsta.pl +48/32 338 36 10
Wieczne dziewczyny TEKST
Małgorzata Kaźmierska
36
37
Wracałam kiedyś skądś tramwajem. Zbliżał się wieczór, więc wagon był pustawy – kilka starszych kobiet i parę innych osób. Dojeżdżaliśmy do kolejnego przystanku i w pewnym momencie jedna z tych pań zerwała się z miejsca z hasłem „Dziewczyny, wysiadamy!” i ruszyła do wyjścia. Rozejrzałam się w poszukiwaniu owych dziewczyn, ale zamiast nich zauważyłam tylko dwie czy trzy starsze panie, idące w kierunku swojej przewodniczki. Mogły mieć po siedemdziesiąt lat… Chyba w jakimś filmie usłyszałam, jak wnuczka zapytała swoją babcię: „Babciu, czy to prawda, że ty jesteś bardzo stara?” Mocno leciwa pani odpowiedziała: „Nie, kochanie. Ja po prostu od bardzo dawna jestem młoda”. Dziewczyny z tramwaju pewnie też od dawna były młode. Niektóre kobiety mają ten przywilej – zawsze pozostają pełnymi uroku dziewczynkami, bez względu na mijający czas. Wydaje mi się, że to dotyczyło na przykład Danuty Szaflarskiej – w jej oczach i uśmiechu migotały jakieś figliki, które nigdy się nie zestarzały. Na Loesje.pl wypatrzyłam takie hasło: „Idealny wiek kobiety właśnie trwa”, więc nie należy się przejmować upływem lat. Ale podobno niektóre panie uważają, iż każda kobieta rodzi się za wcześnie, dlatego bez względu na to ile lat mają, odejmują sobie trochę w metryce i w oczach swoich mężczyzn – ot, taka kobieca próżność albo przezorność.
często równie szczerbatych wybranek: „Jak będę duzy, to się z tobą ozenię”. Moja małoletnia siostrzenica nie czekała aż ona i jej absztyfikant dorosną, ale od razu zaciągnęła delikwenta przed oblicze samozwańczej urzędniczki USC pod postacią jej nieco starszej siostry, która (niekoniecznie w majestacie prawa) udzieliła im ślubu. To się nazywa iście kobieca przezorność (i to w tak wczesnym wieku). Tak, małe dziewczynki są urocze, zadziwiające jednak, jak szybko ujawniają się w nich cechy sprytnych kobietek. Przy pomocy kilku łezek, szklących się w słodkich oczętach, potrafią okręcić sobie wokół paluszka swoich dorosłych facetów – tatusiów, dziadków i wujków, którzy niechybnie kapitulują, słysząc ich błagalne „plooosę”. A raz wypróbowany sposób pozostaje na całe życie w repertuarze trików – niejedna kobieta, energicznie zarządzająca brygadą chłopów, przy swoim domowym facecie zawsze jest „taka mala” i bezradna. Jakiś dowcipny złośliwiec najwyraźniej pominął etap przekształcania się dziewczęcia w kobietę (albo nie zauważył go) i przeszedł do następnego, twierdząc, że „dziewczyna to piec, w którym powoli piecze się baba”. No, jeśli tak, to chyba bardzo apetyczna, jedna z tych kochanych bab z przedwojennej piosenki, co to „człek by je łyżkami jadł”; taka, bez której nie da się żyć. Tak czy siak, to jakaś zupełnie niewłaściwa, szowinistyczna postawa; subtelnym paniom zapewne bardziej podobają się wrażliwi chłopcy, proszący głosem Wojciecha Młynarskiego: „Dziewczyny, bądźcie dla nas dobre na wiosnę”. Zwłaszcza, jeśli (nie tylko wiosną) oni również pamiętają być dobrzy dla swoich dziewczyn, zarówno kilkunasto- jak i kilkudziesięcioletnich. W końcu „kobieta jest przyszłością mężczyzny”, zatem panowie, zadbajcie o to, aby ją mieć (tę przyszłość oczywiście).
Jeszcze w XIX wieku niezamężne kobiety musiały ubierać się jak panienki na wydaniu. Niektóre były już dość leciwe, wyglądały zatem nie tylko dziwacznie, ale i śmiesznie (a może raczej żałośnie). Zastanawiałam się niedawno, do jakiego wieku dzisiaj wypada kobiecie pokazywać nogi i dekolt. Odpowiedź znalazłam w mediach – superzgrabna osiemdziesięcioletnia Jane Fonda w obcisłej kreacji na tegorocznej gali wręczenia Oscarów! Figurą i elegancją po prostu zakasowała swoje młodsze koleżanki. Wśród polskich celebrytek wypatrzyłam przykład może nieco mniej spektakularny – żona Krzysztofa Krawczyka (lat 59 podobno) PS Żeby nie posądzano mnie o wygłaszanie stronniczych, w krótkiej spódnicy wyglądała lepiej niż niejedna nastolat- feministycznych treści, spieszę poinformować, że autorem ka, która wzorując się na jakiejś gwiazdce albo dużo zgrab- ostatniego twierdzenia jest facet – Louis Aragon. niejszej koleżance, a ignorując wysyłane przez lustro sygnały ostrzegawcze, z pełnym determinacji samozaparciem wciąga na swoje obfite kształty przyciasne spodnie, takąż górę, a potem dopełnia całości koszmarną, ale modną sterczyną na głowie i straszy przechodniów. No cóż, czasami jednak parę lat różnicy czyni ogromną… różnicę. Patrząc na panią Krawczyk, pomyślałam, że skoro kobiecie pod sześćdziesiątkę wypada nosić krótkie spódnice, to ja w sukienkach przed kolana mam jeszcze dłuuugą przyszłość. Nawet wobec najmniejszych dziewczynek można zaryzykować stwierdzenie: „Girl, you’ll be a woman soon, soon you’ll need a man”; chociaż nie wiem, kto kogo bardziej będzie potrzebował. Przecież już w przedszkolu zaczynają się oświadczyny bezzębnych adoratorów wobec ich
38
Usłysz swój kolor FISCHER Poligrafia 41-907 Bytom, ul. Zabrzańska 7e e-mail: biuro@fischer.pl www.fischer.pl Telefony: 32 782 13 05 697 132 100 500 618 296 608 016 100
Dziewczyny w kuchni! TEKST
Joanna Zaguła
40
– Chciałbym mieć syna – powiedział ostatnio mój kolega. – Dlaczego nie córkę? – zapytałam nieco zdziwiona. – Bo chcę, żeby był fajny. Nauczę go jeździć na desce i będziemy razem robić sobie męskie wycieczki. – A dziewczynki nie weźmiesz na deskorolkę? – teraz byłam już autentycznie wkurzona, bo z nas dwojga tylko ja – dziewczyna – bywałam co tydzień w skateparku. Trzeba dodać, że kolega wcale nie ma tradycyjnych poglądów i w żadnym wypadku nie jest mu blisko do obecnie nam panującej władzy, która dziewczyn szczególnie nie rozumie i ma wyjątkową potrzebę dokopania im. Wręcz przeciwnie – to obyty i mądry chłopak. A ta cała sprawa wyszła zupełnie przypadkiem i bardzo niezręcznie. Co tym bardziej świadczy o tym, że feminizm jest nam wciąż bardzo, bardzo potrzebny i walka o równouprawnienie wcale się nie zakończyła z chwilą uzyskania przez kobiety prawa wyborczego. Jest jeszcze mnóstwo do zmiany w świadomości otaczających nas ludzi. I to nie tylko facetów. A co to wszystko ma wspólnego z jedzeniem? Odpowiedź wydaje się banalnie oczywista, jak tytuł książki „Mężczyźni są z Marsa, kobiety są z Wenus”. Choć nie zawsze lubię się z tym zgadzać, to nie da się ukryć, że jesteśmy różni i różnie też gotujemy. Dziś już nie możemy narzekać (przynajmniej nie tak bardzo jak kiedyś), że faceci nie pomagają w kuchni. Ale kiedy już gotują, to musi być perfekcyjnie, nie wchodzi w grę żadna improwizacja ani lekko „rustykalny” efekt końcowy. Tarta ma mieć idealny rant, stek ma być dokładnie tak wysmażony jak powinien, pizza będzie zagniatana nie krócej niż 10 minut. Mnie to denerwuje, ale nie ma to zbyt dużego znaczenia dla całego wywodu. Irytuje mnie, że od kobiet gotowania po prostu się oczekuje – w sklepach z zabawkami wciąż w sekcji dla dziewczynek stoją minikuchenki, a w części dla chłopców samochody i miecze Jedi. Ale to mężczyźni znacznie częściej otrzymują za swoje gotowanie uznanie. Codziennie w drodze do pracy mijam ogromny plakat, reklamujący nowy sezon programu Top Chef. Widać na nim czterech facetów i jedną kobietę (Ewę Wachowicz). Nie jestem zwolenniczką parytetów, poza tym występujący w programie szefowie kuchni (Grzegorz Łapanowski, Robert Sowa i Wojciech Modest Amaro) oraz Maciej Nowak, krytyk kulinarny (a także teatralny) to fantastyczne telewizyjne osobowości i absolutna elita kulinarna naszego kraju. Jednak jest coś niesprawiedliwego w tym, że w polskich domach wciąż najczęściej gotują kobiety, ale kuchnie w restauracjach na ogół prowadzą mężczyźni. I przecież absolutnie nie chodzi o to, żeby im to uznanie odbierać, ale żeby mówić też o dziewczynach. Dlatego dzisiaj chciałam napisać o trzech cudownych kobietach, które zajmują się gotowaniem.
Pierwsza to Maria Przybyszewska, szefująca kuchni w Youmiko Vegan Sushi w Warszawie, gdzie podaje absolutnie genialne, ale zupełnie nieprzekombinowane jedzenie. To dziewczyna, która ze stażem w przesławnej kopenhaskiej Nomie, ale mam wrażenie, że nie próbuje nikomu na siłę zaimponować, a po prostu robi świetną robotę. Druga to Monika Kucia – człowiek instytucja polskich kulinariów. Zna wszystkich, wszyscy znają ją. Promuje polską kuchnię, organizuje kulinarne wyjazdy i niezwykłe wydarzenia, takie jak: „Dziady – nakarmić duszę”, uczta „Bieda Król” na Festiwalu Nowe Epifanie, czy sensualna wystawa „Cud miód” podczas toruńskiego Święta Piernika. Trzecią bohaterką jest Anna Królikiewicz – ani nie krytyk kulinarny ani szefowa kuchni, ale artystka, która w swoich instalacjach często zajmuje się tematem kuchni i jedzenia. Przed Instytutem Teatralnym postawiła stół, zastawiony wegańskimi wersjami tradycyjnych galicyjskich potraw, które mogliby jeść bohaterowie „Wesela” Wyspiańskiego. Stoły z resztą były centrum i innych jej prac. A na nich kompozycje jak z dzieł niderlandzkich mistrzów, ale nadjedzone, np. lody o zapachu skóry czy drogeryjnie strojne ciastka. W wywiadach mówi dużo o odczuwaniu świata wszystkimi zmysłami, a w swoich felietonach często pisze o jedzeniu jak o obrazie i o jedzeniu w obrazach.
41
O ile więc pomidorowa mamy daje nam bezcenne poczucie bezpieczeństwa, to te kobiety pomagają nam wierzyć, że jedzenie może być czymś więcej niż przyjmowaniem pokarmu. To coś głęboko obecnego w naszej tradycji, czym można się bawić (tak, tak!), co urasta wręcz do rangi sztuki. Ale to nie znaczy, że domowa pomidorowa jest gorsza czy mniej interesująca. Bo tak samo jak mam prawo zostać prezydentem, budować rakiety kosmiczne i jeździć na deskorolce, tak równie dobrze mogę przez cały dzień zajmować się gotowaniem pomidorówki. Bo to też jest superważne. Mogę (niemal jak dziewczyna z „Legalnej blondynki”) ubrać się we wściekły róż i nadal oczekiwać, że będę traktowana poważnie, bo mam mnóstwo sensownych rzeczy do powiedzenia. I tak samo mogę oczekiwać uznania dla moich tortów, uginających się od porzeczek, czereśni i kwiatów malwy. Mimo, iż mają nadzienie ze zwykłej śmietany (nie chce mi się robić kremu pâtissière) uważam, że nie są gorsze od pięknej tarty na profesjonalnym kruchym cieście, które trzeba zagniatać jakoś superszybko. Ja to wszystko robię inaczej, a też wychodzi. I trudno, nie będę się przejmować, są większe problemy do rozwiązania. Idzie lato, więc zrywajcie te owoce i rzucajcie garściami na ciasta. A jak Wam powiedzą, że to mało eleganckie, poszukajcie nowych znajomych.
42
Zadbaj o siebie wiosną, bądź piękna latem. Innowacyjny zabieg Maximus Trillipo – redukcja tkanki tłuszczowej, ujędrnianie i modelowanie w jednym
40% rabatu na pojedynczy zabieg Zabieg na twarz 270 zł (cena regularna 450 zł) Zabieg na wybraną partię ciała 300 zł (cena regularna 500 zł)
50% rabatu na pakiet 6 zabiegów Rezerwacje zabiegów: +48 32 746 28 10, spa@poziom511.com
www.poziom511.com
Bonerów 33 | 42-440 Ogrodzieniec | www.poziom511.com | recepcja@poziom511.com | 32 746 28 00
Od perfum wolÄ™ zapach dziegciu Rozmawia
Sabina Borszcz
44
Ponad 500 kilometrów od śląskiej aglomeracji leży kraina niezwykła. To królestwo przyrody i zwierząt, a rytm życia wyznacza tam jedna z ostatnich w Europie nieujarzmionych rzek – Biebrza. Wśród mokradeł, pięknych, ale dzikich i kapryśnych, od ponad 20 lat swoją pasję realizuje „tańcząca z łosiami'', „tropicielka wilków'', „kobieta biebrznięta'' – Katarzyna Ramotowska, trenerka przyrody. Latem dzień zaczyna o 2 nad ranem, a kończy około 23 w nocy. Często musi jej wystarczyć 10-minutowa drzemka na stojąco w przerwie między grupami, z którymi kilometrami brnie przez bagna. Jej wyprawy to ogrom wiedzy, przygód i emocji: tropienie wilków, nocleg na wodzie, „gotowanie się” rozlewisk niebieskimi żabami moczarowymi, cud narodzin ważki, pojedynki jeleni, klaśnięcia bobrowego ogona pośród ciszy nocnej, czy nauka odróżniania zapachu odchodów wydry od norki...
rzeczy tu nie wychodzą. To bardzo kapryśny i wymagający teren, stawia wyzwania i uczy pokory. Najlepiej radzą sobie osoby o silnych osobowościach i dużej samodyscyplinie. Jeśli już zdecydujemy się tu przenieść, to warto czerpać z tego surowego piękna i z nieujarzmionej dzikości. To wciąga jak narkotyk. Zazdrośnie strzeże swych tajemnic, a zarazem ciągle na nowo czymś nas zaskakuje. To bardzo kuszące, dlatego nad Biebrzę tak jak i w Bieszczady, uciekło wielu ludzi, szukając tu swojej przestrzeni życiowej.
Jest Pani szczęściarą, pracuje Pani i żyje w jednym z najpiękniejszych i najdzikszych regionów w Polsce, ale to chyba miejsce nie dla każdego? To prawda. Nie każdy „mieszczuch” zignoruje chmary zgryźliwych komarów, nie każda „pani w szpileczkach” z lubością zanurzy stopę w czarnej, cuchnącej mazi, nie każda „dama z tipsami” będzie chciała własnoręcznie wykopywać auto z piasku, czy przeprawiać się ciągnikiem zalaną drogą. A takie rzeczy są tu na porządku dziennym. Nie najłatwiej także żyje się tutaj rodzinom z dziećmi. Ale to dobre miejsce na samorealizację dla osób, które mają na siebie pomysł, jednak nie do robienia kariery czy prowadzenia dużego biznesu, bo takie
Kiedy pierwszy raz trafiłam na Pani stronę internetową i ofertę o nazwie „tropienie w rewirze wilków'' pomyślałam sobie, że takie rzeczy to tylko w jakimś telewizyjnym programie przyrodniczym z cyklu „czytała Krystyna Czubówna'', a nie na żywo w Polsce. No, ale to był efekt braku świadomości, że naszą przyrodę można poznawać w taki sposób. Czy takich jak ja zdarza się więcej? Rzeczywiście. Moda na uprawianie turystyki przyrodniczej dotarła do naszego kraju ze sporym opóźnieniem w stosunku do krajów Europy Zachodniej. A jeszcze później uświadomiliśmy sobie, że i na terenie Polski mamy perełki przyrodnicze. Kiedy 25 lat temu, w podlaskim Goniądzu, zaczynałam swoją działalność, to wydawało się, że porywam się z motyką na słońce. Ludzie stukali się w głowę, pytając, „kto tu przyjedzie na te bagna z komarami”? Sezon trwał wtedy zaledwie miesiąc, a region odwiedzany był jedynie przez specjalistów przyrodników z zachodniej Europy (głównie Belgów, Holendrów i Brytyjczyków), którzy doceniali u nas to, co stracili u siebie.
45
Różnie Panią nazywają: „tańcząca z łosiami'', „tropicielka wilków'', a Pani sama o sobie mawia: „biebrznięta''. Któreś z tych określeń lubi Pani szczególnie, a jeśli tak, to dlaczego? Mówią jeszcze: „ambasador Biebrzy'', „Wajrak w spódnicy'', „pani od przyrody'', a ostatnio „tańcząca z rysiami'' (śmiech). Ale faktycznie lubię słowo „biebrznięty'', ponieważ poprzez stopniowanie: „zabiebrzony w stopniu lekkim” i „biebrznięty dokumentnie” daje się je stosować w szerszym kontekście, to znaczy do wszystkich, których z tą rzeką związał jakiś emocjonalny stosunek. To łączy wiele pokrewnych dusz – społeczność ludzi pozytywnie zakręconych na punkcie Biebrzy. To słowo wytrych (śmiech). Tak mi się wydaje, że nie jest Pani właścicielką biura podróży, która siedząc za biurkiem, popija kawę, odbiera telefon, pisze maile, umawia się na spotkania itd. Może się mylę, ale jeśli nie, to jak wygląda Pani dzień pracy? Bywa i tak, ale to tylko w ramach regenerującego odpoczynku od terenu. Zazwyczaj jestem non stop w terenie. Najbardziej wymagający jest czerwiec. Krótkie noce i aktywność zwierząt determinowana wschodami i zachodami słońca powodują, że często zaczynam dzień o 2 nad ranem, a kończę około 23 w nocy. Siłą rzeczy muszę rozbić spanie na dwie tury. Idealnie jest, jeśli przerwa w środku dnia pozwoli na regularny sen. Często jednak musi wystarczyć 10 minut drzemki na stojąco w krótkiej przerwie między grupami. Nauczyłam się żyć, dopasowując swoją aktywność do zmieniających się pór roku i rytmu przyrody. Wiosną i latem ograniczam sen do minimum, biorę plecak
46
i brnę z grupami kilometrami przez bagna. Często ponad 20 kilometrów dziennie. Zimą zaś (szczególnie w listopadzie) zapadam w sen zimowy. W szczycie sezonu poznaję kilkadziesiąt osób dziennie, a zimą zdarza się, że przez 2 tygodnie nie widzę nikogo. A tak na marginesie: ja nie nazywam tego pracą. Odkąd realizuję tylko i wyłącznie swoją pasję i to stało się moim życiem, to czuję się jak na wiecznych wakacjach. Kiedy dopada mnie zmęczenie, to faktycznie zaczynam się czuć jak w pracy. Wtedy po prostu na chwilę zwalniam tempo i zmieniam otoczenie. Niezbyt wiele mam też wspólnego z działalnością klasycznego biura turystycznego. Po prostu musiałam tę swoją nietypową pasję jakoś zaszufladkować, by móc funkcjonować na współczesnym rynku i padło na biuro turystyczne. Choć to bardziej „żywe lekcje przyrody” i przygoda z przyrodą niż standardowe zwiedzanie. Skoro Pani praca to nie praca, a biuro to nie biuro, w typowym tych słów znaczeniu, to aż się boję zapytać, co znalazłabym w Pani torebce? Moja torebka to raczej dość sporych rozmiarów plecak. Musi zmieścić: gumowce, lornetkę, aparat fotograficzny, nóż typu finka, latarkę, GPS, woreczki na znaleziska, gumowe rękawiczki, folię termiczną, sznurki, zapalniczkę, podgrzewacze chemiczne, batony energetyczne. Pewne jest, że nie znajdzie tam pani lusterka, lakieru do paznokci, pudru, pomadki, bo musi się tam jeszcze zmieścić spory zapas dobrej energii (śmiech). A co z perfumami? Używa ich Pani? Od perfum wolę zdecydowanie zapach dziegciu, własnoręcznie wyprodukowanego! A tak na poważnie to po pierwsze, chcę zachować wyostrzony zmysł węchu do rozpoznawania zapachów w przyrodzie: odróżnić odchody wydry od norki, wyczuć z pół kilometra odchody dominującego wilka czy dołek rujowy jelenia lub łosia, rozpoznać zapach gniazda dudka, moczu lisa, szczwołu plamistego, bobrowego kopczyka, bagna zwyczajnego, wydzieliny zaskrońca, dzika, larwy trociniarki. Chcę móc w pełni cieszyć się naturalnymi zapachami. Po drugie, po co zabijać swój własny, unikalny zapach. On jest
jak linie papilarne. Definiuje nas. To nasze naturalne feromony. Przecież partnerzy (także ludzie) dobierają się na zasadzie zgodności chemicznej – wytwarzamy feromony i mamy receptory do ich rozpoznawania. Jak zatem potencjalny partner ma odebrać nasze chemiczne sygnały, skoro robimy wszystko, by je zamaskować? Na co można liczyć, wybierając się na wyprawę z Panią? Ja staram się nie skupiać na samym wskazywaniu gatunków celem odhaczenia ich na liście, bo to bardzo płytkie, nie buduje szacunku do oglądanych obiektów i nie zostaje na długo w pamięci. Stawiam na zgłębianie sztuki czytania przyrody. Nie każdy bowiem wie, że z tropu pozostawionego przez zwierzę, często można odczytać nie tylko gatunek, ale i jego płeć, wiek, kondycję, stan emocjonalny, czy pozycję w hierarchii rodzinnej. To zdecydowanie ciekawsze niż trwająca kilka sekund obserwacja samego zwierzęcia. Choć na to też można liczyć. Na wyprawy jedziemy także po emocje. A tych nie brakuje. Najbardziej chyba warto doświadczyć na własnej skórze: „gotowania się” rozlewisk niebieskimi żabami moczarowymi, odurzającego zapachu bagna zwyczajnego, magii oparów unoszących się nad moczarami, szumu skrzydeł wielotysięcznego stada gęsi tuż nad głową, klangoru tysięcy żurawi na zlotowisku, dreszczy wywołanych wyciem watahy wilczej, odgłosu kopulujących żurawi, cudu narodzin ważki, klaśnięcia ogona bobrowego pośród ciszy nocnej, noclegu na wodzie. Warto wczuć się w rolę dominującego samca bataliona na tokowisku, potrzymać kciuki za walczącego byka jelenia, posłuchać zgrzytającego zębami łosia, czy zajadającego się gałązką bobra, zanurzyć stopę w kojącej mazi i pozwolić się zassać bagnom… A co od razu trzeba wybić sobie z głowy? Szacunek do przyrody i jej dobro są dla mnie zdecydowanie ważniejsze od pieniędzy, a nawet od moich klientów. Dlatego nie pokazuję gatunków zagrożonych, jeśli mam świadomość groźby utraty lęgu czy też niepotrzebnego niepokojenia. Nie pokazuję też gniazd. Na bagnach nie organizujemy również rajdów autami terenowymi, czy quadami.
Także myśliwi źle się czują na wyprawach ze mną, z racji moich bardzo silnie zakorzenionych w szacunku do życia poglądów na łowiectwo. Dlaczego używa Pani w stosunku do siebie określenia „trener przyrody”, a nie „przewodnik”? Bo to słowo ostatnio się trochę zdeprecjonowało. Bardziej kojarzy się z osobą odklepującą wyuczone formułki przed zabytkowymi obiektami. Być trenerem przyrody to być oczyma innego człowieka. Otwierać oczy na przyrodę, uczyć ją czytać i rozumieć, przekazywać uniwersalną wiedzę, z którą można dalej iść w życie, uczyć patrzeć, a nie gapić się. Uczyć szacunku przez rozumienie procesów i skomplikowanych relacji międzygatunkowych. Tu nie daje się odklepać formułki. Trzeba reagować na bieżąco, brać to, co w danej sytuacji przyroda oferuje. A ona nie zawsze tak chętnie współpracuje. Czasami po prostu ma „focha” i miarą dobrego trenera przyrody jest „uratowanie” takiej sytuacji. To wymaga dużej kreatywności i elastyczności oraz wiedzy i doświadczenia terenowego. Najwyższym wyrazem uznania są dla mnie słowa często padające z ust klientów: „po pierwszej wyprawie z panią, nasze życie już nigdy nie wyglądało tak samo”. Skoro potem już nigdy nie wyglądało tak samo, to musiało się dziać... Która z przygód nad Biebrzą najbardziej utkwiła Pani w pamięci? Nocne poszukiwania zagubionych turystów na rzece podczas burzy, telepatyczny kontakt z parą rycyków, walka o życie podczas przeprawy bagiennej i bliskie spotkanie z polującą watahą wilków. A walczyła Pani kiedyś z rzeką, tak na śmierć i życie? Tak. Raz walczyłam o własne życie, a dwukrotnie o życie przyjaciół. To przed nimi pierwszymi się ugięłam. Bagna okazały się godnym przeciwnikiem, więc postanowiłam zmierzyć się z nimi, wziąć przysłowiowego byka za rogi, ale cały czas podchodzę do bagien z pokorą i szacunkiem.
47
Wróćmy na chwilę do wilków. Czy należy się ich bać? Nie znam bardziej opanowanego i spokojnego zwierzęcia niż wilk. Także badania naukowe porównujące wilki z psami, udowodniły bardzo niski poziom agresji u wilka. Emocjonalność, uczuciowość tego zwierzęcia jest z kolei porównywalna, a często nawet wyższa od ludzkiej. Natomiast nie udowodniono dotychczas wilkom ataku na człowieka. Fatalnym w skutkach pozostaje fakt, że to zwierzę nadal niesłusznie cieszy się złą sławą. Choć muszę przyznać, że w Polsce tolerancja dla wilka jest zaskakująco wysoka. Wynika to z ogromnej świadomości społecznej na temat tego zwierzęcia. Pod tym względem wyprzedziliśmy wszystkie europejskie kraje. Wilków się nie boję – to ludzi się boję. Ich agresji, zawiści, braku szacunku i braku odpowiedzialności. Idąc w nocy przez las, czuję magię i jedność. Idąc przez miasto, czuję strach.
Jest Pani prekursorką turystyki na tym terenie. Jakie były początki? Napotkała Pani jakieś wyzwania lub trudności? Oj tak, było faktycznie trudno. Dlatego też długo mówiono o mnie „siłaczka”, ale to tak dawno – jakieś 25 lat temu, chyba nie należy już nawet do tego wracać. Ważne, że od tamtego czasu Biebrza zrobiła krok milowy do przodu a ja wraz z nią. Liczy się tylko tu i teraz.
Proszę opowiedzieć, kiedy i jak zaczęła się Pani przygoda z Biebrzą? To wbrew pozorom trudne pytanie, bo tak całkiem niedawno uzmysłowiłam sobie, że to było mi pisane. Pierwszych 6 lat życia spędziłam na wsi, w chałupie mocno oddalonej od innych, na bagnach położonych u źródeł tej rzeki, więc bagna mnie wychowały. Potem, już w mieście, szukałam tylko bagien... Na którymś z obozów harcerskich trafiłam, zupełnie niechcący, w pobliże Biebrzy, a opowieści o duchach z Czerwonego Bagna towarzyszyły nam każdego wieczoru. Potem były studia i... okazało się, że mój uniwersytet (białostocka filia Uniwersytetu Warszawskiego) ma przyrodniczą stację terenową właśnie nad Biebrzą. I wiedziałam już, że jestem w domu. Przez lata jednak ciągle czegoś mi brakowało - małego drewnianego domku z dzieciństwa na skraju bagien. No i stało się. Całkiem niedawno kupiłam sobie nareszcie wymarzony dom nad rozlewiskiem, z własnymi batalionami na zalanej łące i łosiami na podwórku, sową w stodole i kuną za kaloryferem. A to dopiero początek. Zamierzam całe swoje gospodarstwo uczynić maksymalnie gościnnym dla przyrody.
Popularne jest powiedzenie „a gdyby tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady''. Pani ma swoją pracę – pasję i Biebrzę, dziką, nieujarzmioną, piękną. Wydaje się, że nic Pani rzucać nie musi, a tym bardziej nigdzie wyjeżdżać, ale pewnie i Pani miewa czasami dość codzienności. Jak się Pani wtedy dystansuje, relaksuje? Chwytam aparat fotograficzny i... uciekam w przyrodę, oczywiście Biebrzy (śmiech). Fotografuję jednak w dość specyficzny sposób – niemal zawsze z wybudowanych własnoręcznie, naprędce czatowni/ukryć. A tam jest zawsze ekstremalnie, bo albo obkłada się czatownię łajnem końskim celem zamaskowania zapachu człowieka, albo leży się z twarzą w błocie, jeśli fotografuje się bagienne stwory z niskiej perspektywy, albo wkłada się stopery do uszu, by nie ogłuchnąć od klangoru żurawi, z którymi się nocuje, albo zamyka się na 3 dni sam na sam z sobą. Spanie w takich ukryciach to też niezwykłe przeżycie, bo pomijając fakt, że człowiek nagle znajduje się w samym środku wrzawy bagiennej, oddzielony od niej jedynie siatką maskującą, to poranne przymrozki potrafią naprawdę uprzykrzyć życie – budzisz się i odkrywasz, że twoje ruchy ogranicza lodo-
48
Kocha Pani przyrodę i już parę razy walczyła Pani za nią. Kiedy było najtrudniej? Gdy po raz pierwszy, ku zaskoczeniu wszystkich, łamiąc moratorium, zaczęto strzelać do łosi. A ja je przecież znałam w większości z imienia. To byli moi przyjaciele. Jacek i Agata, Matylda, Dominika. Często jadaliśmy razem śniadania. Strach o ich życie był tak duży, że do momentu odwołania tej rzezi, jeździłam spać przy nich, pilnując, by żaden ignorant nie zapakował im kulki w głowę.
wy kokon, którym obrósł śpiwór! Jednak dla emocji podglądania naturalnych zachowań zwierząt, kiedy znajdujesz się w centrum wydarzeń, a wiesz, że nie jesteś intruzem, ale integralną częścią tej przyrody, warto zapłacić każdą cenę. Poza fotografią pozostaje jeszcze ucieczka w archeologię eksperymentalną – znikanie na całe tygodnie w kamieniołomach i poszukiwanie skamieniałości. Parę miesięcy temu Skyscanner opublikował listę, z której wynika, że jednym z najpopularniejszych kierunków podróży Polaków w 2018 r. będzie Podlasie. Jakie Pani zdaniem mogą być tego konsekwencje? Jeśli wzrośnie liczba gości w sektorze turystyki kulturowej, kulinarnej, aktywnej i historycznej to region bardzo skorzysta i będzie miał szanse pozyskać fundusze do dalszych inwestycji. Boję się jednak nadmiaru odwiedzających w sektorze turystyki przyrodniczej. To bardzo wrażliwe i limitowane zasoby łatwe do przeeksploatowania.... Nie jesteśmy do tego przygotowani, a nietrudno podciąć przysłowiową gałąź, na której się siedzi. Coś musi być na rzeczy. Podlasie staje się coraz bardziej modne. Czytałam ostatnio, że New York Times i Huffington Post pisały o podlaskich szeptuchach. Tak przy okazji, korzystała Pani kiedyś z ich pomocy? Ha, nie czuję takiej potrzeby, bo sama mam wiele z szeptuchy. Choroby odczarowuję siłą własnej woli, a zwierzaki wyczarowuję, wprzęgając w to intuicję. W kwestii wyczarowywania zwierząt przez długie lata nie docierało do mnie, że faktycznie mam duże szczęście do spotkań z nimi. Okazało się jednak, że to nie kwestia szczęścia. Odkąd bowiem znalazłam sposób na wyłączanie lewej półkuli mózgu, często udaje mi się osiągnąć poziom telepatycznego porozumiewania się ze zwierzętami. Pozwalam działać podświadomości, intuicji. Wtedy rzeczy dzieją się niejako poza mną – coś dociera do świadomości, coś nakazuje skręcić w tę, a nie inną dróżkę, coś każe spojrzeć 45 stopni w prawo. Dwa tygodnie temu w ten sposób intuicja pokazała mi rysia. Staliśmy obok niego, z grupą 6 osób przez 40 minut, a on
zajmował się polowaniem, zdawał się nas nie zauważać. Taki poziom porozumienia jest dla mnie najbardziej cenny. Istnieje jednak jeden warunek: absolutna wewnętrzna harmonia, wyciszenie, wyrzucenie z głowy wszystkich niepotrzebnych śmieci. Intuicyjnie nie oglądam telewizji, nie słucham wiadomości, nie przyswajam towarzyskich plotek. Gromadzę i pomnażam tylko dobrą energię, to kluczowa wartość w moim życiu. Teraz wiem, dlaczego podświadomie dbam o stan umysłu, o jego czystość – po to, by był otwarty dla intuicji, bym mogła ją usłyszeć i dopuścić do głosu. Dziękuję za rozmowę.
Katarzyna Ramotowska właścicielka Biebrza Eco-Travel w Goniądzu, trenerka przyrody od ponad 20 lat. Jedna z jej życiowych maksym brzmi: „Jeśli myślisz, że przeżyjesz choć godzinę bez przyrody, to spróbuj liczyć swoje pieniądze na bezdechu….”
49
Dziewczyny lubią RÓŻ
(ne i trudne wyzwania)
TEKST
Natalia Aurora Ignacek
Różowe kokardki, filigranowe wróżki, eteryczne motylki i kwiaty w każdej postaci. A wszystko to z cukru. Sugarcrafting, czyli sztuka zdobienia tortów i ciast słodkimi elementami jest tak bardzo dziewczęca, że nie mogło być inaczej – absolutnie zdominowały ją dziewczyny pokazujące, że to praca wcale nie tak łatwa i słodka, jak się wydaje...
50
o najbliższych – na urodziny swoich pociech lub dzieci kuzynek, sąsiadek i koleżanek z pracy. Tak też było w przypadku Agnieszki Paczóski, zdobywczyni I miejsca na tegorocznych międzynarodowych Mistrzostwach w Dekoracji Tortu w Warszawie. Dziś prowadzi w stolicy własną prężnie działającą pracownię i ma za sobą kilka występów w telewizji. A zaczęło się, gdy ona sama była jeszcze małą dziewczynką. – Od zawsze uwielbiałam wszelkie prace plastyczne. A także słodkości – przyznaje. – Dusza artysty i syndrom łasucha odezwały się we mnie, gdy zupełnie przypadkiem natknęłam się na zdjęcie tortów w stylu angielskim.
Cukiernictwo, lodziarstwo, gastronomia – wszystkie te dziedziny są domeną mężczyzn. W telewizji oraz prasie i mediach społecznościowych oglądamy twarze dumnych kucharzy, baristów, chocolatierów, cukierników, którzy zdobywają kolejne medale i puchary. Wymyślają rewolucyjne receptury i połączenia smakowe, nie dopuszczając przed siebie płci pięknej. Tymczasem istnieje jeden obszar związany z jedzeniem, niemal w zupełności pozbawiony testosteronu – to sugarcrafting, czyli dziedzina cukiernictwa, zajmująca się słodką dekoracją wszelkich wypieków. Modelowane figurki, koronki i kokardki, jadalne kwiaty – wszystkie cuda, którymi okładane są torty na wielkie uroczystości, to dzieła zdolnych pań. Zazwyczaj królują w nich pastelowe barwy z pudrowym różem na czele. Sugarcrafterki pracują głównie nad weselnymi tortami, a także tymi na roczki, chrzciny, rocznice i inne słodkie okazje. Czyżby właśnie ze względu na tematykę i kolorystykę panowie stronili od dekorowania? Może tworzenie cukrowych misiów jest tak bardzo dziewczęcym zajęciem, że po prostu facetowi nie przystoi? Trzy zdolne dziewczyny: Renata Martyna, Jowita Woszczyńska i Agnieszka Paczóska udowadniają, że to ciężka i żmudna praca, ale dzięki niej można osiągnąć polskie, a nawet międzynarodowe podium. I to nie tylko tworząc słodkie dekoracje, ale też… czarownicę!
Marzenie małej dziewczynki O to, dlaczego właśnie dziewczyny dominują w sugarcraftingu, zapytaliśmy same dekoratorki. Zdecydowana większość z nich jednogłośnie stwierdza, że ta praca najpierw była ich hobby. Pierwsze torty w masie cukrowej powstawały z myślą
I tak oto dziewczęce pasje stały się jej sposobem na dorosłe życie. Okazało się jednak, że tworzenie słodkich dzieł to niekoniecznie dziecinna zabawa. – To nie jest łatwe zajęcie, ponieważ pochłania bardzo dużo czasu – ostrzega Agnieszka. – Trzeba to kochać, bo często czas spędzony nad projektem nie przekłada się na wynagrodzenie, jakie oferuje nam klient, który kupuje tort czy figurkę. Jeżeli jesteś perfekcjonistką, zawsze siedzisz w pracy za długo, kosztem innych rzeczy. Zwłaszcza, że masa cukrowa to bardzo kapryśny produkt – dodaje. Czyżby mężczyznom brakowało wytrwałości do pracy z nią? – Myślę, że wspólną cechą sugarcrafterek, a także większości kobiet jest cierpliwość. Być może dlatego to właśnie one opanowały ten świat drobnych, pracochłonnych, słodkich form artystycznych. To koronkowa robota, która wymaga ogromnej pasji, aby się nie poddać i nie rzucić jej w kąt – kwituje dekoratorka z Warszawy. W jej przypadku opłaciło się jako mała dziewczynka ćwiczyć dłonie i zapał w zabawie z plasteliną, wycinankami i nawlekaniem koralików. Wynagrodzeniem za wkładany trud i energię są kolejne nagrody, jakie zdobywa. Wśród nich prestiżowy tytuł The Best of Cake Festival Poland 2017, który wywalczyła wystawiając w konkursie figurkę… czarownicy! Cóż, dziewczyny lubią nie tylko róż.
Chłopczyca wśród dekoratorek Z całą pewnością to nie jest ulubiony kolor Renaty Martyny, charyzmatycznej dziouchy ze Śląska, która szturmem weszła w świat sugarcrftingu, gdy w 2016 r. na targach Expo Sweet zdobyła nagrodę publiczności i II miejsce w konkursie, wystawiając tort przedstawiający… powstańca! Od tamtej pory zasłynęła jako niepokorna dusza wśród dekoratorek. Trenująca judo i niestroniąca od mocnych słów kocha masę cukrową w postaciach niestereotypowych. Przyjmuje nawet najdziwniejsze zlecenia na torty, a również te, które budzą grozę. To właśnie ona jest autorką takich słodkich prac jak postać Obcego, ociekających krwią potworów rodem z horroru lub gnijącej pary młodej, którą stworzyła we współpracy z Malwiną Franczak, zdobywając za nią nagrody w słynnym konkursie
51
Cake International w Birmingham. Jednym słowem udowadnia, że dekoracje na tortach to nie tylko misie i kokardki. Mimo wszystko nadal niewielu rodzynków znajdziemy w tej profesji. Zdaniem Renaty ma to uzasadnienie w tym, że kobiety z reguły są zręczniejsze w pracach manualnych. – Lepiej radzimy sobie z maleńkimi elementami, które trzeba wykonać dłońmi albo przy użyciu specjalnych narzędzi, takich jak radełko, pędzelki, wykrawaczki lub też samymi palcami – tłumaczy. Czyżby panowie jednak tracili na tym, że na co dzień nie obierają ziemniaków, nie wykonują makijażu oraz nie łatają dziur przy pomocy igły i nitki. Być może właśnie teraz okaże się, że te wszystkie niepozorne czynności przynoszą korzyści w wielu innych dziedzinach życia, takich jak prowadzenie dekoratorskiego biznesu. Pokazanie światu innej odsłony sugarcraftingu to nie jedyna jej motywacja do działania. – Kocham wyzwania! - Nie mogę wręcz żyć bez ciągłego podnoszenia sobie poprzeczki. To nadaje sens mojej pasji i pracy – mówi Renata. Świadczą o tym zebrane w ciągu tylko ostatnich 3 lat nagrody i osiągnięcia. Pomysł, którym niedawno zachwyciła to gigantyczny wielopiętrowy tort, przygotowany na specjalne zamówienie na galę dziesięciolecia Expo Sweet. Mierzył prawie 4 metry i ważył ponad 200 kg! Ze względów oczywistych pomysłodawczyni zaprosiła do współpracy inne dziewczyny. Każda wykonała poszczególne elementy dekoracji.
Filozofia sugarcraftingu według Jowity Jedną z nich była Jowita Woszczyńska. Jej figurki bez trudu można rozpoznać: eteryczne, delikatne, pieczołowicie wykończone w najdrobniejszym detalu – takimi cechami odznaczają się wszystkie jej prace; są tak bardzo dziewczęce, że nie ma wątpliwości, kto jest ich autorką. Przyglądając się kolejnym postaciom rodem z powieści fantasy i baśni, trudno odczuć przesyt, nawet jeśli wszystkie zrobione są z cukru. Na próżno szukać w nich przesłodzonych elementów. Dekoratorka tworzy odpowiedni klimat tortu, by opowiadał pewną historię. Z całą pewnością widać to na przykładzie pracy, która pozwoliła jej wygrać na mistrzostwach Dekoracji Tortów Expo Sweet 2017 oraz zająć III miejsce w bardzo prestiżowych mistrzostwach cukierniczych w Mediolanie. – Czuję się wręcz emocjonalnie złączona z każdym z moich tortów – mówi Jowita. – Nieważne czy to kolejny tort na urodziny dziecka, zamówiony w cukier-
52
ni, czy robiony dla kogoś bliskiego. Mocno przejmuję się, jak wyjdzie i staram się włożyć w niego całe moje serce – dodaje. I właśnie w tym emocjonalnym przywiązaniu i traktowaniu swojej pracy upatruje powód, dla którego sugarcrafting jest domeną kobiet. – W tworzeniu smaku ciasta trzeba mieć talent, wiedzę i umiejętności. Ale dopiero przy powstawaniu oryginalnej i wyjątkowej dekoracji trzeba też użyć emocji – tłumaczy dekoratorka. – Tworząc dekorację tortu dla danej osoby na jakąś wyjątkową okazję czujemy, że stajemy się częścią tej imprezy, a nasz produkt to szczególny rodzaj prezentu – dodaje. I rzeczywiście, figurki oraz inne elementy często zostają na długo nie tylko w pamięci gości, ale też na fotografiach, a nawet jako pamiątki. Co więcej, poszczególne ozdoby odzwierciedlają hobby, zainteresowania, a nawet charakter i wygląd solenizanta. Dekoratorka niejako musi wczuć się w klienta, a empatia to jedna ze zdolności właściwych płci pięknej.
Wszystko wskazuje więc na to, że dziewczyny nieprędko oddadzą słodkie terytorium, na którym zdobywają uznanie zjadaczy tortów i jurorów. Nie tylko dlatego, że jednak większość zleceń to postacie z bajek i skąpane w pudrowym różu torty z kokardami. Sugarcrafting to ich naturalne środowisko, wrosły w nie już jako małe dziewczynki i pokazują, że bycie dziewczyną to absolutny atut, z którego należy być dumną!
KARTA PODARUNKOWA NIEZWYKŁY PREZENT
Doskonały prezent na każdą okazję! Karty podarunkowe Silesia City Center honorowane są w salonach Silesii. Do nabycia w Punkcie Informacyjnym na Placu Śląskim. Szczegóły : www.silesiacitycenter.com.pl Insta
Silesia City Center, ul. Chorzowska 107, Katowice
54
IMM– ACUL– ATE
Fotograf: Wojciech Jachyra - www.wojciechjachyra.com * Asystent fotografa: Paulina Leszczyk * Modelka i model: Natalia Piasecka / AMQ i Bartek Stokowiec / A S Management
Makijaż i fryzury: Paulina Szlifirska * Stylizacje: Filip Bala * Retusz: Paweł Drozdowsk * Total Looki – projektanci marki ChomiSawa Daniel Chomicz & Dariusz Swaniewski
by Wojciech Jachyra 55
56
57
58
59
Molly Goddard SS 2018
Molly Go TEKST
Dorota Magdziarz
Jeśli ktoś uważa, iż światem mody rządzą wyłącznie mężczyźni, czyli projektanci, a tych twardą ręką trzymają biznesmeni, to nie wie, że dziewczyny mają się świetnie. Pochodząca z Londynu Molly Goddard to zaledwie 30-letnia projektantka z ogromnym talentem i licznymi nagrodami oraz wyróżnieniami na koncie. Koronki, falbany, warstwy, ale przede wszystkim sukienki są jej specjalizacją. Bardziej dziewczęco już nie może być.
60
oddard
Molly Goddard SS 2018
Molly Goddard SS 2018
61
Molly Goddard AW 2018
Mimo, iż w tej branży rzeczywiście wciąż dominują panowie, to właśnie Molly udowadnia, że dziewczyny też potrafią. I to jeszcze jak! Urodzona w 1988 roku, w 2014 ukończyła studia na wydziale mody o specjalizacji Fashion Knitwear (dzianiny) na najsłynniejszej europejskiej uczelni Central St. Martins w Londynie.
Molly Goddard AW 2017
O swoim sposobie tworzenia i projektowania sukienek mówi, że powstał z obserwowania, jak dzieci łączą rzeczy pozornie do siebie niepasujące. Ale nie tylko przypadkowość zestawiania wzorów cechuje jej projekty. Mocno zaznaczają się u niej trendy lat 50. i cudowna kobiecość sukienek z tamtych czasów. Jeśli dodać do tego odrobinę pikanterii spod znaku punka, mamy recepturę Goddard.
mediów. W 2016 roku Goddard wygrała British Emerging Talent, rok później została finalistką prestiżowego LMVH (jeden z najważniejszych konkursów w branży, wspierający młodych projektantów). Ponadto przygotowała kilka wystaw, między innymi Fashion in Motion: Molly Goddard Victoria & Albert Świeżość i kobiecość w czystej postaci w świecie, gdzie wła- Museum London. ściwie króluje moda uliczna – to kolejna cecha, wyróżniająca projektantkę. Nie znajdziemy tu wyciągniętych T-shirtów ani Gdy Rihanna – jedna z największych ikon świata muzyki, ale też workowatych bluz. Dla niektórych jej projekty są może zbyt i mody – pojawiła się w tiulowej, niebieskiej, wielowarstwowej ekstrawaganckie, ale za to wciąż pięknie skrojone i bardzo ko- sukni projektu Goddard, w internecie zawrzało. Fani oszaleli, ale biece – tych u Molly pod dostatkiem. nie zabrakło też głosów krytyki krzyczących, że Riri dodała sobie Już od samego początku jej kariera nabrała rozpędu. Chociaż na co dzień jest osobą bardzo skromną, dla której najważniejsi są najbliżsi – jej siostra, mama i chłopak pracują razem z nią, tworząc markę. Na swoim koncie ma już wiele nagród i wyróżnień, współpracę z gigantem – firmą Topshop (premiera kolekcji miała miejsce w styczniu 2017 roku), a także ogromną liczbę fanów na Instagramie, a obecnie to jedno z największych
62
kilogramów. Jedno jest pewne: piosenkarka wyglądała zjawiskowo, a kreacja nikogo nie pozostawiła obojętnym. Moda dla dziewczyn tworzona przez dziewczynę, która wie, czego chce, jest skromna, utalentowana i bardzo pracowita, a łącząc tradycję z nowoczesnością, kreuje zupełnie nowy i bardzo potrzebny trend. Poza tym, czy może być coś bardziej dziewczęcego niż sukienka?
LOOKBOOK L’Oreal Professionnel 2018
włosy: Tomsz Marut/Barbara Książek/Klaudia Matysiak stylizacja: Gosha Team G.Kusper /B.Chojnowska mua: Barbara Rębiś foto: Łukasz Sokół
Avant Après / ul. Kupa 5, Kraków / tel. 12 357 73 57 / www.avantapres.pl
Kulinarna
świątynia TEKST
Anna Wawrzyniak
ZDJĘCIA
Ed Reeve
64
65
66
Na Zachodzie już nikogo nie dziwi, że byłe obiekty sakralne zmieniają swoją funkcję, dawne kościoły są przekształcane na mieszkania, galerie czy restauracje. W centrum Londynu w byłym kościele św. Tomasza powstała kantońska restauracja Duddel's, a jej wnętrza zaprojektowano w biurze Michaelis Boyd. Autorzy projektu zadbali o to, aby został tu stworzony klimat chińskiego teahouse'u z lat 60.. Połączyli współczesne, bardzo eleganckie materiały z oryginalnymi elementami wystroju anglikańskiego kościoła. Mimo nowej funkcji, kościelne wnętrza są w dalszym ciągu czytelne – zostawiono łukowate okna z niewielkimi witrażami, ciemne dębowe boazerie oraz istniejącą tu klatkę schodową. Wysokie na 8 metrów wnętrze kościoła z oryginalną antresolą zaadap-
67
towano do nowej roli. Wzdłuż okna pojawiła się długa ława, w opozycji do niej znajduje się założenie barowe, a środek wypełniają wysepki ze stolikami. Nowa kolorystyka, zaproponowana przez projektantów, to połączenie morskiej zieleni z pudrowym różem; barwy te nie wychodzą z mody wnętrzarskiej. Kolory, materiały i faktury z parteru kontrastują z pomalowaną na biało resztą wnętrza. Podział ten to ukłon w stronę historycznej wartości budynku byłego kościoła. Na elewacji baru architekci wprowadzili turkusowo morskie płytki typu metro; ich połyskliwa faktura dodaje elegancji, ale także jest niesłychanie praktyczna. Wielkie żyrandole oraz korona baru zostały częściowo wykonane z mosiężnych elementów, dość silnie inspirowanych poprzednią funkcją tego miejsca;, a posadzkę wyłożono panelami linoleum z mocnym geometrycznym wzorem. Kolorystyka siedzisk, podłogi i ścian jest stonowana, doskonale ze sobą współgra, tworząc przytulny klimat dawnych pokoi do picia herbaty.
68
69
Brand dla
dziewczyn TEKST
Angelika Gromotka
Jest wiele ładnych, kobieco-dziewczyńskich marek. Ale pośród nich nie było ładnej marki .. tamponów. Polska marka Your Kaya zrobiła to jako pierwsza i zrobiła to fajnie.
70
71
fot. Drew Patrick Miller
Podczas, gdy światowe brandy artykułów higienicznych w designie opakowań krążą w okolicach niebieskości i typowo higienicznych artykułów, tożsamych prawie z proszkiem do prania, polska marka stworzyła nie dość, że bio, to jeszcze ładne tampony. Dyskretne, pastelowe opakowanie, w optymalnej wielkości kartoniku, nie krzyczy kolorami i rende-rowym wykończeniem 3d. Fajnie je postawić w łazience i dobrze na nie patrzeć. Ta estetyka sprawia, że sam fakt miesiączki, ważny dla każdej dziewczyny, przestaje być tema-tem tabu. Staje się po prostu czymś normalnym, wtapiającym w otoczenie. Nie posiada w sobie także tego akcentu nadgorliwej alegorii do środków czystości. Tutaj temat potrafktowany został deliktanie, ale i konkretnie. Do wyboru mamy różne rozmiary, które można w ramach jednego opa-kowania dowolnie miksować oraz otrzymać pocztą. Na osłodę w paczce dostałam słodką niespo-dziankę. Przyjemny przykład brand experience. Nie dość, że ładne to zdrowie - bo tampony wykonane są z ekologicznej bawełny, z certyfikatem GOTS, bez użycia sztucznych barwników i szkodliwych substancji. Ta wartość stanowiła także fundament firmy. Pomysł na Your KAYA narodził się po tym, jak po raz pierwszy spróbowaliśmy odpowiedzieć sobie na pytanie z czego składają się tampony. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawialiśmy – być może wynika to z naszej ignorancji, lecz nie mieliśmy wątpliwości co do tego, że są one zrobione z bawełny. Aż do tego momentu nie przyszło nam do głowy, by zgłę-bić ten temat i zastanowić się z czego zrobiona jest charakterystyczna śliska otoczka i jak to możliwe, że powszechnie dostępne tampony są tak idealnie białe. Po rozległym research’u okazało się, że na próżno na pstrokatych opakowaniach szukać informacji o składzie i sposobie produkcji tamponów - EMA (Europejska Agencja ds. Leków) nie wymaga od ich producentów podawania składów wytwa-rzanych przez nich produktów. Your KAYA to zdrowa, bezpieczna i wygodna alternatywa. W ofercie znajdują się tampony wykonane
72
fot. Florencia Potter
w 100% z orga-nicznej bawełny (bez sztucznych dodatków!) oraz ultra łagodny płyn do higieny intymnej, niezawierający mydła, sub-stancji zapachowych, alkoholu, SLS, PEG i parabenów. Do jego produkcji nie używamy również sztucznych barwników, w tym zabielaczy - swój naturalny, bladozielony kolor płyn zawdzięcza aloesowi. Co ważne, ampony posiadają certyfi-kat GOTS, który obejmuje wszystkie stadia ich produkcji. Warunkiem jego uzyskania jest m. in. kategoryczny zakaz stoso-wania wybielaczy zawierających chlorki i bromki, formaldehydów, alergenów oraz metali ciężkich. Sama
73
uprawa baweł-ny stosowanej do produkcji naszych tamponów również musi spełniać restrykcyjne wymogi - zabronione jest stosowanie m. in. nawozów sztucznych, pestycydów, herbicydów oraz GMO. Oznacza to, że nasze tampony pozbawione są toksyn, syntetycznych dodatków, barwników i substancji zapachowych. Są hipoalergiczne i biodegradowalne. Znacznie zdrowsze i łagodniejsze dla kobiecego ciała. Dodają właściciele marki.
Ja to kupuję i stawiam na półce. Za design i przekaz. To jest dziewczyńskie, miłe, minimalistyczne, a zarazem nie przesadzone i nie tworzy dystansu. W końcu okres to normalny .. okres każdej z nas. Prawda, dziewczyny? :) www.yourkaya.com
74
Magiczne miejsce na szczycie Gubałówki
Rezydencja Gubałówka to komfort najwyższej klasy w nieskazitelnym stylu Unikatowe położenie na szczycie Gubałówki w otoczeniu tatrzańskiej przyrody, gwarantuje udany wypoczynek, ciszę i spokój. - 64 pokoje i apartamenty - Restauracja Kiyrnicka by Saguła - Strefa Wellness: basen, brodzik dla dzieci, jacuzzi, strefa saun, salon masażu - Sale konferencyjne
34-511 Kościelisko ul. Butorów 6 tel. +48-18-53-25-000 mail: recepcja@rezydencjagubalowka.pl
www.rezydencjagubalowka.pl