BE CHILL

Page 1

0.00 PLN ISSN 2084-7823

ISSUE 44 * 06_07 2017

Be Chill




W MIEŚCIE MODY PONAD 300 SKLEPÓW KAWIARNI i RESTAURACJI

CENTRUM MODOWYCH TRENDÓW, INSPIRUJĄCYCH WYDARZEŃ ORAZ DOSKONAŁEJ ROZRYWKI Skorzystaj z naszej aplikacji mobilnej!

www.silesiacitycenter.com.pl Insta

Silesia City Center ul. Chorzowska 107, Katowice



Be Chill

REDAKTOR NACZELNY / REKLAMA

REDAKTOR PROWADZĄCA

DYREKTOR ARTYSTYCZNY

Michał Komsta m.komsta@bemagazyn.pl +48 662 095 779

Joanna Marszałek j.marszałek@bemagazyn.pl

Dawid Korzekwa dawid@korzekwa.com

WYDAWCA

WSPÓŁPRACUJĄ

MAGAZYN BE S.C. Pyskowice, ul. Nasienna 2 bemagazyn.pl

Tomasz Marszałek, Sylwia Kubryńska, Anna Wawrzyniak, Aleksandra Pająk, Dorota Magdziarz, Angelika Gromotka, Filip Stępień, Adam Przeździęk, Katarzyna Zielińska, Wojciech S. Wocław, Aurora Czekoladowa, Sabina Borszcz, Malgorzata Kaźmierska, Grzegorz Więcław okładka: Fotograf: Anna Zyskowska, Makijaz: Patrycja Michera, Stylizacja: Aleksandra Oleszek, Grafika: Marcysia Różańska, Modelka: Nastia/Specto Models

Zespół BE Magazyn nie odpowiada za poglądy zawarte w zamieszczanych tekstach. Wszystkie artykuły i felietony odzwierciedlają poglądy wyłącznie autorów odpowiedzialnych za treść merytoryczną w naszym magazynie. Ich treść nie zawsze pokrywa się z przekonaniami redakcji BE. Nie odpowiadamy za treści nadsyłane przez naszych reklamodawców. Wszystkie materiały zawarte w naszym magazynie są własnością BE i są chronione prawami autorskimi. Wszelkie zastrzeżenia i pytania związane z ich treścią należy kierować bezpośrednio do autorów. Redakcja BE Magazyn.

6

Available on the

App Store


BE CHILL

Pomysłów na temat każdego kolejnego wydania BE niestety nie przybywa, a decyzja o tym, jaki temat powinien być, staje się coraz trudniejsza. Tak było i tym razem. Skąd więc BE CHILL? Po prostu czasem trzeba wyluzować.

W codziennej gonitwie szybko można się zatracić. Żyjemy w czasach, w których z jednej strony jest bardzo łatwo, ale ta łatwość życia nierzadko przeradza się w trudność.

Dla każdego, kto nie lubi bylejakości, kto szuka w życiu celu, ma marzenia, potrafi ciężko pracować i szanuje czas, życie oraz innych ludzi – egzystowanie w dzisiejszej codzienności wcale nie jest łatwe. Dlatego czasami trzeba wyluzować. Jak mantra powtarzać sobie „odpuść”. Nie złościć się na rzeczywistość, wziąć głęboki oddech i ustalić priorytety.

Ten list to apel – dbajcie o siebie, pamiętajcie, co jest ważne. Wyluzujcie! Nie przestawajcie walczyć, ale róbcie to mądrze. Złapcie dystans, dbajcie o dobrą energię i uśmiechajcie się. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi; starajmy się być dobrzy, ale nie musimy być idealni.

Życzymy Wam pięknych, słonecznych dni!

7


10

Kalendarium

16

Katarzyna Szota -Eksner / …

18

Sylwia Kubryńska / 30 sekund czyli sen

20

Wojciech S. Wocław / Savoir – vivre

22

Aurora Czekoladowa / Bardzo długi chill out.

28

Grzegorz Więcław / Uważność na tu i teraz!

32

Małgorzata Kaźmierska / Wrzuć luz!

34

Katarzyna Zielińska / Wycziluj, czyli odpuść sobie.

38

Joanna Zaguła / Wakacje z ciarkami.

44

Relacja Silesia Fashion Day

46

Anna Zyskowska / Sesja

54

Dorota Magdziarz / Najmniejsze ubranie świata.

60

Aleksandra Pająk / Nastrój Kąpielowy.

62

Anna Wawrzyniak / Stek po berlińsku.

68

Angelika Gromotka / Najważniejsze to…

8



TAURON NOWA MUZYKA Od 11 lat w Katowicach prezentują się najciekawsi debiutanci i najwięksi klasycy współczesnej elektroniki, ale także artyści jazzowi, rockowi i hiphopowi. Festiwal cieszy się ugruntowaną pozycją na rynku, a Nowa Muzyka to marka będąca synonimem jakości, rozpoznawanej i docenianej także poza granicami Polski. Impreza aż trzy razy otrzymała nagrodę dla najlepszego małego festiwalu w Europie. Między 6-9 lipca katowicka Strefa Kultury ponownie zamieni się w pulsującą dźwiękiem przestrzeń festiwalową. Szczegóły: www.festiwalnowamuzyka.pl

OFF FESTIVAL Jak brzmiał Tybet przed przybyciem tam buddyjskich mnichów? Jak tradycja Sierra Leone zderzona ze współczesnością? A jak światowe hity po śląsku? Po raz kolejny OFF Festival proponuje oszałamiającą podróż dookoła świata i w głąb siebie. Jeden z dni na Scenie Eksperymentalnej znów poświęcony będzie alternatywnemu ujęciu Muzyki Świata – mówią organizatorzy. Na imprezę zapraszamy do katowickiej Doliny Trzech Stawów w dniach 4-6 sierpnia. Zagrają m.in.: Swans, Shellac, Daniel Johnston, Jessy Lanza i The Black Madonna. Szczegóły: www.off-festival.pl

10


Kalendarium

INTRO FESTIVAL W RACIBORZU Obędzie się już po raz czwarty, na Zamku Piastowskim, w dniach 22-23 lipca. To pomysł nastawiony na miks historii z nowoczesnością. Techniczny mapping 3D na bryle XIII-wiecznej kaplicy, dziedziniec zamkowy w kolorach, e-scenografia, artyści klasyczni oraz generatywni, ogromna kurtyna ledowa vj-ów i fixy laserów. Tegoroczne nowości: druga otwarta scena dj-ów (plażowa/na piasku) w Parku Zamkowym, włączenie bulwarów nadodrzańskich do minimiasteczka festiwalowego, ambienty świetlne i pokazy laserów, Park Sztuki i Multimediów, strefy chillu. Oprócz tego warsztaty Art Tattoo, live painting, Instytut Sztuki raciborskiej PWSZ z animacją bulwarów, food trucki, wyborne trunki i wiele innych. Kto wystąpi? Dj sets: Kiasmos (Ólafur & Janus), SLG, Furrier, Siasia, Kaotik, Insomnia, Ongun Tutuncu, Harakiri Breaks Brothers. Live acts: Jan Blomqvist & Band, Robert Babicz, Kamp!, Bass Astral x Igo, Górny, Jacob Seville, Oriola 701, Aparat Project. Szczegóły: www.introfestival.pl

ART NAIF FESTIWAL Galeria Szyb Wilson i Fundacja Eko-Art Silesia zapraszają do udziału w X Art Naif Festiwalu, który potrwa do 18 sierpnia. Motywem przewodnim nadchodzących wydarzeń będzie Francja. Szykujemy się na przybycie wielu wspaniałych obrazów, przepełnionych francuskim romantyzmem i magią, planowane są też liczne atrakcje tematyczne, których celem będzie przybliżenie kultury Francji. Nie zabraknie oczywiście stałych punktów programu: pokazów filmów afrykańskich w ramach AfryKamery czy spotkania w Nikiszowcu na ArtJarmarku. Przygotowywane są także wystawy towarzyszące w partnerskich muzeach i galeriach. Szczegóły: www.artnaiffestiwal.pl

11


Kalendarium

FOTOPLASTYKON Do 25 października Muzeum Śląskie zaprasza na wystawę „Fotoplastykon. Udajmy się do wód!”, Pokazuje ona początki fenomenu spędzania czasu na świeżym powietrzu, zarówno w wykwintnych uzdrowiskach, jak i w podmiejskiej przestrzeni, a także radość kuracjuszy, którzy dzięki nastaniu czasu wolnego od pracy zamieniali się w urlopowiczów. Fotografie stereoskopowe zademonstrowano publiczności po raz pierwszy w 1851 roku w Londynie. W latach 50. i 60. ubiegłego wieku chętnie odwiedzano fotoplastykony, jeden z nich znajdował się w Katowicach na podwórzu przy ulicy Wawelskiej. Natomiast w latach 90. do Muzeum Śląskiego trafił fotoplastykon z Sosnowca. Urządzenie zostało zmontowane i zaprezentowane publiczności. Szczegóły: www.muzeumslaskie.pl

NORA, CZYLI DRAMAT MAŁŻEŃSKI 22 czerwca Teatr Miejski w Gliwicach zaprasza na premierę „Nory” według dramatu Henryka Ibsena. To historia kobiety, która zaciągnęła dług, a poświęcenie dla ukochanego mężczyzny wpędziło ją w pułapkę, uruchamiającą lawinę fatalnych zdarzeń. Twórczość tego autora zwykliśmy kojarzyć ze skandynawskim chłodem, jednak interpretacja reżyserki Judyty Berłowskiej oraz młodych aktorów odkryje przed nami pulsujące od namiętności laboratorium ludzkich postaw, w których każdy z nas może odnaleźć, bliskie mu dylematy i pytania. Na scenie wystąpią: Izabela Baran (Nora Helmer), Piotr Bułka (Torvald Helmer), Mariusz Galilejczyk (dr Rank), Dominika Majewska (pani Linde), Maciej Miszczak (Nils Krogstad).

12

opracowała: Sabina Borszcz

Szczegóły: www.teatr.gliwice.pl



Gabinet Dentim

HYGGE Hygge. Trend, który zawitał również do Polski i który powoli coraz bardziej świadomi oraz otwarci na nowości przedsiębiorcy wykorzystują w prowadzonych przez siebie lokalach. O co chodzi? O poczucie komfortu. W pędzie codzienności, przytłoczeni problemami oraz lawiną informacji ze świata potrzebujemy miejsca, gdzie możemy od tego uciec i poczuć się bezpiecznie. Z reguły jest to „nasz własny kawałek podłogi”, jednak są już obiekty publiczne, w których doświadczymy hygge. Zjawisko to pochodzi z Danii i określa się nim dosłownie wszystko. Hygge może być przestrzeń, chwila lub rzecz. Chodzi o odczucia, które w nas wywołuje – ciepło, szczęście, komfort i bezpieczeństwo. Duńczycy przywiązują wagę do szczegółów i bardzo dbają o właściwy nastrój w pomieszczeniach, w których przebywają. Odpowiednie meble, oświetlenie i dodatki tworzą przyjemniejszy klimat. Te drobiazgi sprawiają, że Duńczycy są najszczęśliwszym narodem na naszej planecie.

14

Czasu wolnego w dzisiejszym świecie mamy niewiele, o ile przyjemniej spędza się go w przytulnych miejscach. Mamy tu na myśli zarówno kawiarnie czy restauracje, jak i salony fryzjerskie, gabinety stomatologiczne oraz wszystkie inne, do których prędzej czy później trafiamy. Na Śląsku pojawia się coraz więcej przestrzeni, gdzie wykorzystuje się ideę hygge w trosce o komfort gości. Restaura-


Restauracja Umami

cja Umami z niewielkich Pyskowic dba o takie szczegóły jak: świeże kwiaty, nastrojowa muzyka, świece i przytulne wnętrze – kanapy, dywany, pufy oraz poduszki. Regał z książkami, koce, a także świetna obsługa pozwalają poczuć się swobodnie, odpocząć i po prostu cieszyć się wolną chwilą. A oddalenie od aglomeracji daje wrażenie ucieczki od zgiełku dużych miast oraz możliwość skorzystania z dużego ogrodu. W nowo otwartym gabinecie Dentim Clinic w Silesii projektanci również poszli o krok dalej. Wizyta u stomatologa często budzi trwogę i mimo, że jest nieuzasadniona, to wciąż medyczny charakter wnętrz odstrasza pacjentów. W Denitim Clinic wykorzystano elementy hygge, by zbudować miejsce, gdzie przyjazne wnętrza koją nerwy, oswajają i ośmielają swoją otwartością. Gabinet ma się kojarzyć ze spokojem, relaksem i bezstresową atmosferą. Zamiast poczekalni powstała przestrzeń, w której można poczytać książkę, posurfować w sieci, zagrać w Chińczyka; jest to typowy hyggekrog, czyli kącik hygge. Idea hygge została przeniesiona także na relacje z pacjentami, z którymi personel gabinetu jest na „ty”, co tworzy luźną i przyjacielską atmosferę. Spotkanie ze stomatologiem odbywa się przy orzechowej kawie w przytulnej poczekalni, a nie przy lekarskim biurku. Otwarcie gabinetu w centrum handlowym to nowatorski pomysł, dający łatwość dostępu i wygodę. W obu miejscach klienci witani są uśmiechem, a ciepła atmosfera, połączona z profesjonalizmem oraz wysoką jakością usług, stanowi kluczowy czynnik przyciągający gości i pacjentów. Gabinet Dentim

15


TEKST

Katarzyna Szota-Eksner

… Życie to nie bajka. Stoję w Tesco w kolejce do kasy. Przyjechałam po kostkę kokosową, ale postanowiłam przy okazji, w tak zwanym międzyczasie zrobić zakupy na dwa tygodnie. Zatem we wtorek ugotuję zupę krem z buraczków, a na obiad w czwartek egzotyczny garnek z marchwią zapodam. I tak to się wszystko pięknie układa. Stoję i myślę, co by tu jeszcze tak dobrze zorganizować. Pan przede mną powolutku i nieśmiało jabłuszko za jabłuszkiem, a potem nagle i nieoczekiwanie z grubej rury – udko z dzika i filecik z sarny wykłada. Myk, myk z koszyka na taśmę. On to chyba obkupił się na co najmniej dwa miesiące, drapieżca jeden! A ja patrzę z miłością na warzywa, kasze i te wszystkie soczewice moje, zalotnie wychylające się z koszyka. Jaka to ja jestem wrażliwa… Nie mieszkam na co dzień w aśramie ani w pustelni żadnej. A szkoda! Czasu mam mało, ale ponieważ grunt to dobra organizacja, wykorzystam i tę chwilkę na praktykę jogi. I to już! Zatem Tadasana Samasthiti, wydech do góry (zawsze). Umysł jasny i klarowny. Trzymam sobie. Aż tu nagle słyszę głos z zaświatów. Chociaż jednak troszkę z boku: – Zasnęła pani? Pan z udkiem z sarny i filecikiem z dzika (albo odwrotnie) triumfalnie patrzy na mnie. – Ja już skasowany. Spakowany. Ach! I prawie słyszę, jak pod nosem szepcze: – W głowach wam się poprzewracało od tych wdechów i wydechów. Wegetarianki i joginki jedne. Pfu! A może jednak wcale tak nie mówi? Za to na pewno uśmiechamy się promiennie do siebie. Mimo wszystko!

16


Michał Kuć Tomasz Makula

Mieszkania z udogodnieniami dla seniorów Integracja, aktywność fizyczna i społeczna • salon klubowy • teren parkowy z małą architekturą • zajęcia i ćwiczenia ruchowe • pokazy, wykłady, szkolenia

Wszędzie blisko • wielospecjalistyczna przychodnia • ośrodek sportu i rehabilitacji • centrum handlowo-usługowe • restauracje

Niezależność, komfort i wygoda • własnościowe mieszkania • funkcjonalny układ pomieszczeń • pomoc w codziennych czynnościach • recepcja

Bezpieczeństwo, pomoc i opieka • brak barier architektonicznych • cichobieżne windy • system przywoławczy • usługi opiekuńczo-pielęgnacyjne

Biuro sprzedaży: Millenium Inwestycje Sp. z o.o. • 40-750 Katowice • ul. Hierowskiego 2• 32 205 95 00 • e-mail: sprzedaz@bazantowo.pl • www.bazantowo.pl


Sylwia Kubryńska

30 sekund, czyli sen o lataniu Tej nocy urodziłam dziecko. Dziecko otrząsa się, skacze na poręcz i przybiera postać zwierzęcia. Kota! Dzikiego, wielkiego i w prążki. Jaki to gatunek? Myślę gorączkowo, że muszę sprawdzić w Googlach, ale teraz nie mam czasu, co ludzie powiedzą, że po porodówce skacze kot?!

Najpierw latałam. Latałam właściwie przez większość swojego dzieciństwa, dopóki nie zaczął mnie gonić zboczeniec. Moje latanie nie było zwykłym lataniem – jak ptak. Nauczyłam się latać w taki sposób, jak się pływa. Stylem żabki. Wystarczy się nieco wysilić, zwłaszcza na początku, gdy człowiek musi pokonać barierę grawitacji. Zazwyczaj ten moment jest dość trudny, pojawia się lęk i chwilowy brak wiary w siebie, ale to mija. Mocny, zdecydowany ruch ramion, miarowe odepchnięcie nogami mas powietrznych daje imponujący efekt. A potem już się zapomina o strachu, o zasadach fizyki, o wszystkim. Potem się ogląda świat, potem się podziwia widoki.

18

Z początku latałam na małych przestrzeniach, na przykład w pokoju. W szkole. Na strychu. Kucałam na sprzętach, lądowałam na piecach kaflowych i szczytach szaf. Szybko mi się to jednak znudziło, zaczęłam więc skakać z okien ku suchemu przestworowi oceanu. Tam była odpowiedź na pytania o sens życia. Tam była cała radość i zachwyt, jakiego tak trudno dopatrzyć się na jawie. Tam była prawda, którą potem każdy człowiek próbuje odkryć po siódmym kieliszku. Nie odkrywa. Nie odkryje. Po alkoholu źle się śpi, po alkoholu się nie lata. Ja spałam trzeźwa jak anioł i wciąż latałam. Ludzie dreptali po chodnikach miast, jeździły tramwaje, autobusy, ciężarówki. Tam i ówdzie przejechał jakiś rower


i wszystko toczyło się swoim rytmem. A ja latałam. A ja patrzyłam na przestrzenie między dachami, ja widziałam iglice kościołów. Drzewa i gołębie wśród liści, jeziora, lasy i rzeki. Tak sobie latałam beztrosko, aż przyszedł ten cholerny zboczeniec. Facet w prochowcu, twarz zakryta, idzie za mną, a ja nagle nie latam. Biegnę jak szczur do klatki schodowej zdyszana, przerażona, niema. Nie umiem już latać, już jestem za ciężka, za słaba, za głupia. Już jestem kobietą, której życiową misją nie są widoki, radość i zachwyt, ale ucieczka. Ukrywanie siebie, umykanie do klatki przed facetem w prochowcu. Facet w prochowcu jest wielki i groźny, facet w prochowcu jest mocny i straszny. Ja słaba. Ja żadna. Ja marna. Zboczeniec wracał tak uparcie, że wyparł całkowicie latanie. Wbił mnie w ziemię klątwą nielota, zabrał mi moc moich ramion. Jak w tej baśni o czarownicy Diabolinie, której zazdrosny kochanek odciął skrzydła, gdy spała. Która bez skrzydeł straciła moc. Ja też straciłam moc. Bałam się zasnąć każdej nocy, wiedząc że znów będę uciekać, że będę się bać, że strasznie będę wstydzić. Bo trzeba wiedzieć, że gdy uciekałam, zawsze te drzwi do klatki były zamknięte, wtedy biegłam do następnej klatki i tam też było zamknięte, a gdy szukałam schronienia w trzeciej – dziwnym zrządzeniem sił robiłam się goła. I ludzie, których kiedyś oglądałam z góry – teraz patrzyli na moje nagie ciało, patrzyli z naganą, z odrazą i gniewem. A ja skurczona, wpół zgięta, pokracznie osłaniałam swoje wstydliwe miejsca i kluczyłam w kierunku jakiegokolwiek schronienia. I tak dorosłam. Ale dorosła nie stałam się silna. Skrzydła mi nie odrosły, ubrania mnie nie zakryły. Tylko ten lęk w prochowcu ciągle za mną podążał. A panorama świata, panorama uczuć – wciąż niedostępna. Aż przyszła kolejna noc. Dziwna i straszna, lecz trochę też miła. Jak film, jak teatr, w którym niby gram rolę, a jednak to się dzieje naprawdę. Tej nocy urodziłam dziecko. Dziecko, którego się nie spodziewałam. O którym, być może – zapomniałam? Którego nie znałam, o którym nie wiedziałam wiele, prócz tego, że oto – bach i jest. Jest i rób coś z tym. Matko Polko, zajmuj się i martw. Dźwigaj, karm i kochaj. A ja nie kochałam. Ja patrzyłam z boku i oceniałam. Jak wygląda? Ile waży? Normalnie? Kto wie, skoro nie mam wagi? Trzeba iść do innych kobiet, do matek Polek, przeciętnych normalnych, które rodzą normalne dzieci i NORMALNIE się nimi zajmują. Patrzę za parawan, jest tam jakaś matka, ona też ma dziecko, ale jej dziecko jest jakieś mniejsze. Dużo mniejsze. Wszystkie są mniejsze. Tylko moje wielkie. Ogromne. Niezwykłe. Nienormalne. I nie wiem, co z tym dzieciakiem teraz. Co teraz? Chowam się zakłopotana, boję się, co powiem rodzinie. Co

powie lekarz? Ale, ale. Tylko patrzcie! To dopiero początek! Wielkie dziecko wychodzi z becika, otrząsa się, skacze na poręcz i przybiera postać zwierzęcia. Kota! Dzikiego, wielkiego i w prążki. Kawał drapieżnika. Jaki to gatunek? Myślę gorączkowo, że muszę sprawdzić w Googlach, ale teraz nie mam czasu, co ludzie powiedzą, po porodówce skacze kot?! Druga rzecz, że dzieciak mi za chwilę całkiem ucieknie, więc łapię go na ręce i ciągnę z całej siły z powrotem do łóżeczka. Ale nie mogę, bo kocisko, gepard to, tygrys czy lew? – jest większe ode mnie, w dodatku drapie i gryzie! Fukam na niego, bądź grzeczny, ale on na mnie gwiżdże i wcale grzeczny nie będzie. Nie będzie! On ma pazury i zęby, on ma mięśnie ze stali. On ma złotą sierść. Kobieta za parawanem głową kręci, ale jakoś bez nagany, raczej z podziwem. To ci dopiero! – mówi. – Ty miałaś taką moc?! Ja miałam taką moc. Zawsze, od dziecka miałam moc. Ktoś mi po drodze wmówił, że facet w prochowcu miał większą. A weźcie faceta w prochowcu postawcie przed tygrysem? Dajcie go do lwa. I siadam rozbawiona i zupełnie goła obok kota na poręczy. Już nie boję się faceta w prochowcu, nie boję się niczego. Nie wstydzę się ani trochę. Mam dzikość w sercu, mam pazury i zęby. Przytulam się do miękkiego futra swojego „dziecka”, mojego „zwierza”. On jest mój, on jest częścią mnie, on mi nie grozi, on mnie obroni. Wczoraj znów latałam. Wyskoczyłam przez okno połaciowe, co jest największym wyczynem. Coś jak bungee, tylko bez lin. Najpierw się wdrapałam na dach, odbiłam się od framugi okna, a potem: hop! – pofrunęłam. Widziałam ludzi w wiosennych ciuchach i kwiaty wśród traw. Widziałam świat wzdłuż i wszerz, to co widzialne i to, co nie. Widziałam moje sny. Widziałam moje życie. Fragment nowej książki Sylwii Kubryńskiej, pt. „30 sekund”.

19


Savoir-vivre

BE CHILL

Chill – wyluzuj, zrelaksuj się. Dla wielu osób to odtrutka na jad różnych sztywniackich zachowań. Wyluzuj, co się będziesz przejmował! Chill działa jak kąpiel z ostrożnia, mająca odwracać złe uroki i obmywać z rzuconych na nas zaklęć. Zastanawiam się, czy chill ma coś wspólnego z savoir-vivrem i czy ja mam coś wspólnego z chillem. Cokolwiek oprócz tego, że hasło to czasem działa na mnie jak płachta na byka. Nie dlatego, że nie doceniam uroków wyluzowania czy chwil relaksu i błogiej beztroski, ale z powodu tego, że „chillowanie“ staje się dziś jakimś rodzajem społecznego przymusu, legitymacją fajności, warunkiem akceptacji. W dobie Piotrusiów Panów i dorosłych chłopczyc przydałoby się jakieś remedium. Na przykład odrobina powagi. Niestety ktoś zbyt poważny bywa podejrzany, a powaga jest dziś najczęściej kojarzona z pewnym utrudnieniem we wzajemnych relacjach. Wychillowany biznesmen od razu mówi per „ty”, z rozpędu, nie pozostawiając wyboru. Wychillowany meloman przychodzi na koncert muzyki Hansa Zimmera na przykład do takiej Tauron Areny w Krakowie w T-shircie i dżinsach. Przecież chill… Profesor Kazimierz Sporoń – mój wspaniały nauczyciel języka polskiego z tarnogórskiego Liceum Staszica – przed maturą radził nam, facetom, żeby trochę pochodzić w nowych garniturach, zanim włożymy je na studniówkę, egzaminy i zakończenie roku. Należy bowiem ubierać się tak, żeby było widać, że się zastanawia nad tym, co się na siebie wkłada, ale kiedy to już się ma na sobie – nie myśli o tym ani chwili dłużej. To jest dla mnie chill.

Jeśli chodzi o savoir-vivre, etykietę w biznesie czy dress code, to wydaje mi się, że na tym polu chill również istnieje i ma prawo bytu. Ale nie oznacza abnegacji czy odrzucenia zasad, raczej pełną swobodę w ich stosowaniu. Chill w savoir-vivrze to także miła świadomość tego, kiedy od zasad na chwilę odstąpić. Ostatecznie, jak powiadają niektórzy, znajomość zasad częściej służy właśnie temu, żeby wiedzieć, kiedy je łamać, niż kiedy ich przestrzegać. Po czym odróżnić rosyjskiego dżentelmena od dżentelmena angielskiego? - pada pytanie w popularnej anegdocie. Rosyjski przed pocałowaniem kobiety w dłoń wyjmuje papierosa z ust. Angielski, kiedy wchodzi do łazienki i przypadkowo zauważa obecną w wannie nagą kobietę, z którą — dodajmy dla jasności — nic go nie łączy, mówi: „Przepraszam pana“ i wychodzi. Chill. Powiada się o szczęściu, że gdyby trwało wiecznie, to przestałoby być szczęściem. Ono się jedynie od czasu do czasu przydarza w codziennym życiu. Czy można być nieustannie wychillowanym? Już sobie wyobrażam wychillowanego jaskiniowca. Pożarłby go pierwszy lepszy lew. W dżungli naszych czasów, w dzisiejszym zglobalizowanym świecie może lepiej zachować odrobinę powagi oraz elegancji spod znaku savoir-vivre’u i etykiety. Choćby po to, żeby móc jeszcze pełniej doświadczać czegoś takiego jak prawdziwy luz…

Wojciech S. Wocław zawodowy konferansjer, popularyzator zasad savoir-vivre’u, etykiety w biznesie i dress code’u (prowadzi szkolenia z tych dziedzin), wykładowca Szkoły Retoryki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autor bloga www.EtykietaUbioru.pl. Od blisko trzech lat pisze na temat savoir-vivre’u dla portalu RMF24.pl. Do tej pory poprowadził setki wydarzeń w dziesięciu krajach na czterech kontynentach. Pracuje dla największych polskich i zagranicznych firm. Nazywany ulubionym konferansjerem polskiego biznesu. Więcej na www.wojciechswoclaw.pl.

www.etykietaubioru.pl



Bardzo długi chill out TEKST

Natalia Aurora Ignacek

Żyli jak typowi ludzie XXI wieku – w wirze pracy, w pogoni za pieniądzem, w oczekiwaniu na weekend. Innymi słowy – w stresie. Potrzebowali odrobiny luzu. Wybrali się więc na wakacje. Ponadpółroczny urlop! Czy wreszcie wyluzowali? W którym kraju spotkali najbardziej zrelaksowanych ludzi na świecie? I czy

22


Aurora: Ktoś, kto decyduje się na półroczną przerwę od pracy i normalnego życia musi być albo bajecznie bogaty, albo szalony, albo naprawdę zmęczony… Jak było w Waszym przypadku? Katarzyna Kuduk: Przede wszystkim byliśmy przepracowani, zmęczeni gonitwą za pieniądzem. Żyliśmy marzeniem o kupnie nowego samochodu. Mieliśmy już nawet upatrzone auto z salonu, które chcieliśmy na dniach kupić. Ale jest w tym też pewne szaleństwo. Kto był na tyle odważny, by zaproponować taki chill out? K.K.: Ten pomysł pojawił się sam, spontanicznie. Wystarczył jeden wieczór przy butelce wina (śmiech). To był czas, gdy w zasadzie od 2 lat mieszkaliśmy oddzielnie, mimo, że jesteśmy 5 lat po ślubie. Ja w Krakowie pracowałam w wielkiej korporacji. A Michał w Rzeszowie jako szef kuchni czterogwiazdkowego hotelu. Tamtego wieczoru zaczęliśmy wyrzucać z siebie wszystko, co nam ciążyło na sercu. Pojawiło się pytanie, po co nam ten nowy samochód. To będzie kolejna materialna rzecz, po zakupie której znowu wrócimy do ciężkiej harówki. Zaczęłam więc zrzędzić, że mam takie niezrealizowane marzenie o dalekiej podróży (śmiech). I ku mojemu zdziwieniu Michał podłapał pomysł. To był ten moment, gdy tak naprawdę oboje zdecydowaliśmy – rzucamy wszystko i jedziemy na koniec świata!

23


To już rzeczywiście zakrawa na szaleństwo! Nie wystarczyłby dwutygodniowy urlop, by wyluzować? Michał Kuduk: Prawda jest taka, że tyle czasu nie wystarcza na pełne odcięcie się od źródła stresu, czyli pracy. Często po urlopie ludzi dosięga jeszcze większa depresja, a potem trzeba przetrwać całą polską zimę. Chcieliśmy totalnie odpocząć od rzeczywistości, którą żyliśmy. I nagle sobie uświadomiliśmy, że to ostatni dzwonek, by zrobić coś tak szalonego! K.K.: Założyliśmy najpierw, że kupimy bilet na ponad pół roku z pierwszym i ostatnim przystankiem w Bangkoku (bilety w obie strony bardziej się opłacają niż kupno biletu w jedną stronę), a potem zobaczymy. Był tylko jeden problem – co z pracą. Zaproponowano nam bezpłatny półroczny urlop. Ale oboje czuliśmy, że będziemy się czuć tym uwiązani. Nie podobało nam się to, więc zrezygnowaliśmy z pracy, mimo że oboje mieliśmy świetnie płatne stanowiska kierownicze. Brawo za odwagę! Pozbyliście się źródła stresu, ale czy przypadkiem nie jest tak, że długa podróż w nieznane też wiąże się ze stresem? K.K.: Oczywiście, że tak (śmiech)! Można przecież nie zdążyć na samolot, pociąg lub nie dostać wizy na czas. Wszystko to miało miejsce w naszym przypadku. M.K.: Często nie było nawet kogo zapytać o pomoc, a aplikacja na telefonie odmawiała posłuszeństwa. Innym powodem podniesionego ciśnienia było to, że nagle byliśmy ze sobą 24 godziny na dobę (śmiech). K.K.: Ale mimo to dopiero ta podróż dała nam niesamowitą wolność. Wreszcie poczułam, że nic nie muszę, nie jestem do niczego zobligowana. To zupełnie inny rodzaj luzu, niż byłam w stanie sobie wyobrazić do tej pory. Uświadomiłam sobie, że wszystko jest możliwe, a taki styl życia wręcz uzależnia jak narkotyk. W głowie już kombinuję, co będę robić, jak wrócę do Polski. I teraz już wiem jedno: nigdy więcej nie chcę pracować w korporacji. Dzielenie się naszymi doświadczeniami na blogu zaczęło sprawiać

24


cząć, docierało do nas wiele ciekawych spostrzeżeń. Zwłaszcza obserwując Azjatów (nie wliczając Japończyków i Chińczyków) uświadomiliśmy sobie jak wiele my, Europejczycy, możemy się od nich nauczyć. Mowa tutaj o życiu na tzw. chill oucie, a nie w ciągłej gonitwie i pogoni za tym, co złudnie lepsze, bardziej prestiżowe. Azjaci cenią sobie czas spędzany z rodziną i potrafią się cieszyć z tego, co mają. Służą życzliwością i pomocą. Nie liczą sąsiadowi samochodów i tego, co ma w ogródku. Odpoczywanie i oferowanie sobie trochę prawdziwego luzu sprawia, że dociera do człowieka też to, czego najbardziej pragnie, bez presji otoczenia. I jest mu łatwiej zdefiniować swoje marzenia. A jaki jest Waszym zdaniem najbardziej wyluzowany kraj, spośród tych, które odwiedziliście?

mi niesamowitą przyjemność i na pewno będę chciała połączyć swoje pasje i działać w zupełnie innym kierunku niż wcześniej. Zajmiesz się blogowaniem? K.K.: Taką mam nadzieję. Znajduję w tym ogromną przyjemność, a ludzie wręcz uwielbiają czytać naszego bloga. Czy możecie powiedzieć, że na tych bardzo długich wakacjach w końcu wypoczęliście? M.K.: Cóż, z fizycznym odpoczynkiem ta podróż niewiele miała wspólnego, ale wtedy, kiedy mogliśmy faktycznie odpo-

M.K.: Na pierwszym miejscu Kraina 4000 wysp w Laosie, gdzie odczuliśmy największy luz i spokój. Tam najbardziej odpoczęliśmy w naszej chatce z hamakami z widokiem na wysepki porozrzucane po jeziorze. Na drugim miejscu postawiłbym wioski plemion Papui Zachodniej, gdzie wyruszyliśmy sami na czterodniowy trekking na wysokość prawie 2700 m n.p.m. i spaliśmy u lokalnych mieszkańców. I jeszcze wymieniłbym jedno miejsce – Padang Bai z plażą Bias Tugel Beach na Bali, nieco ukrytą, na którą można dostać się pieszo jedynie przeciskając się przez las. Byliśmy tam już po raz drugi w życiu. K.K.: Jeśli chodzi o ludzi, naród to zdecydowanie najbardziej wychilloutowani są Filipińczycy. To ludzie uwielbiający imprezy, poznawanie innych, do tego bardzo otwarci i pomocni. Będąc na Filipinach już po raz drugi, nie mieliśmy żadnego powodu do stresu, a lokalna ludność jak zawsze zaskoczyła nas swoim podejściem, chociażby do tradycji i rytuałów. W Wielki Piątek np. w mieście Angeles (wyspa Luzón), mężczyźni biczują się, uczestnicząc w procesji, a na koniec krzyżują się na pamiątkę Męki Chrystusowej. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że ludzie od rana wypełniają

25


uliczki procesji stolikami z piwem! Biczujący się zapalają papieroska pomiędzy kaplicami, które odwiedzają, wszyscy wspólnie cieszą się. To niewyobrażalne w Europie! Drugie miejsce, jeśli chodzi o poziom wyluzowania mają Indonezyjczycy z Sulawesi, Bali, Lombok, Flores, Sumatry. Na Bali dzięki hinduistycznemu klimatowi również odczuwało się niesamowity luz. A na innych wyspach ludzie żyli swoim megawolnym tempem. Czy Ty, Michale, jako kucharz, a Ty, Kasiu, jako rasowa podróżniczka widzicie związek między wyluzowaniem pewnych nacji a sposobem i rodzajem jedzenia w danym kraju? M.K.: Idąc naszym tokiem myślenia: najbardziej wyluzowani Filipińczycy i Indonezyjczycy jedzą praktycznie wszystko, co się rusza (śmiech). Innymi słowy nie przejmują się tym, co ląduje na ich talerzach? M.K.: I to dosłownie! Na Filipinach na tzw. streetfoodzie można spałaszować baluta (kacze jajo z embrionem w środku), jelita z kur i świni, uszy świńskie, kurze łapki. Jedzą też potrawy z mózgu zwierząt, surowego, glutowatego robaka drzewnego, tzw. tamilok.

K.K.: Próbowaliśmy – ohyda!!! M.K.: ...i inne dziwne rzeczy. W Indonezji zwłaszcza na Sulawesi i Papui jedzą dosłownie wszystkie rodzaje mięsa: koty, psy, nietoperze, małpy, szczury, węże. A w Papui Zachodniej nasza gosposia zdradziła nam, że na koty czyhają pod szpitalami, gdzie są dokarmiane w jadalniach, a potem idealnie nadają się na ruszt. Dla nas to wręcz skandal. Oni się tym zupełnie nie przejmują. K.K.: Idąc w drugą stronę: najbardziej spięci Japończycy mogą się szczycić najbardziej dopracowanymi i perfekcyjnymi potrawami oraz przekąskami – kuchnia japońska to niebo w gębie! Uważamy więc, że wyluzowanie nie zawsze oznacza dobrą jakość tego, co dostaniemy na talerzu. No i czas oczekiwania. W kraju, w którym wszyscy żyją na luzie i nikt się z niczym nie spieszy, na jedzenie też trzeba długo czekać. To obsługa w stylu slow service, hehe. Trzeba się naczekać i czasem... nadenerwować (śmiech). A co z alkoholem? U nas, gdy ktoś chce wrzucić na chill, to pije piwko. A tam? Alkohol jest częścią wyluzowanego stylu życia? M.K.: Jasne, że tak! Na Filipinach zwłaszcza – pełno tam rumów, whiskey i innych alkoholi. Nie ma miejsca, gdzie by go nie można było zastać, a ludzie lubią sobie solidnie wypić. W Indonezji w chrześcijańskim Manado na Sulawesi też, o dziwo, nie brakuje alkoholu. Ludzie są naprawdę wyluzowani i to idzie w parze z piciem alkoholu. Na Bali również, ale tam bardziej popularne są grzybki (śmiech). Sri Lanka też pod względem dostępności różnych rodza-

26


Może nie powinniście wracać do kraju, do normalnego życia? Może taki wieczny chill out i bycie w podróży to najlepsze rozwiązanie, by nie dać się zniszczyć stresowi, wynikającemu z europejskiego stylu życia?

jów alkoholu dorównuje Filipinom, a ludzie też są superotwarci i luzaccy. Czyli alkohol to uniwersalny wspomagacz luzu (śmiech). A nauczyliście się w podróży jakiś szczególnych technik wyciszania, uspokajania… ? K.K.: Nie chodzi tu o żadne techniki. W czasie podróży zwłaszcza w tak egzotycznych dla nas krajach człowiek naturalnie odrywa się od codzienności i wrzuca na chill out. Ale z całą pewnością dobrymi wspomagaczami tego stanu są same widoki, szum morza, góry i długie podróże w ukochanych pociągach. A pamiętacie taki szczególny moment, gdy osiągneliście szczyt wyluzowania? M.K.: Tak, to było w wioskach Papui Zachodniej. Żyliśmy tam zupełnie bez prądu, zasięgu komórkowego, bieżącej wody. Kąpaliśmy się w wodzie z wodospadu, jadaliśmy przy ognisku w szopie na sianie to, co podała lokalnym natura. Życie zaczynało się tam ze wschodem słońca, a kończyło z jego zachodem – miało się wrażenie, że czas stanął tam w miejscu, że nic nas nie goni, a wszechotaczające góry zapewniały dodatkowy spokój wewnętrzny. Przemieszczając się z jednej wioski do drugiej, po drodze napotykaliśmy golasów z plemienia Dani (mężczyźni noszą tylko tzw. kotekas zasłaniające krocze) i w życiu nie czuliśmy się tak odizolowani od naszego codziennego życia, a zarazem wyluzowani.

M.K.: Mimo, że kocham wspólne podróże z Kasią, to jestem typem domatora i czuję potrzebę powrotu do domu. Poza tym tęsknię do gotowania i polskiego chleba oraz wędlin. K.K.: Ja z kolei już marzę o kolejnej podróży. Ale myślę, że z tym chill outem też nie można przesadzić. Zbytnie wyluzowanie, jak sami tego doświadczyliśmy obserwując różne zachowania tubylców, może prowadzić do głupoty, np. stracenia dobytku. Lepiej nigdy nie pozwalać sobie uśpienie czujności! Gdy w podróży zaczynają się kończyć pieniądze, trzeba się spiąć i zacząć kombinować! Ale wtedy robi się dopiero ciekawie! A ja dziękuję za bardzo ciekawą rozmowę i mam nadzieję, że wkrótce znów opiszecie swoje kolejne podróże!

Katarzyna i Michał Kuduk – małżeństwo, autorzy bloga Kuuk&Travel. On (36 l.) jest renomowanym szefem kuchni, ona (31 l.) poliglotka, która 6 ostatnich lat spędziła w korporacji. Razem odwiedzili już ponad 30 krajów. Ich ostatnia podróż obejmowała: Tajlandię, Mjanma (Birma), Laos, Wietnam, Australię, Malezję, Japonię, Chiny, Filipiny, Indonezję, Sri Lankę oraz Nepal.

27


Grzegorz Więcław | www.glowarzadzi.pl

Uważność na tu i teraz

28


W wirze codziennych zdarzeń wielu z nas poszukuje wewnętrznego spokoju, choć oczywiście robimy to na bardzo różne sposoby. Niektórzy wyjeżdżają na wakacje, aby odpocząć od przytłaczającej, szarej rzeczywistości. Inni idą na dobrą imprezę, żeby porządnie się zresetować. Jeszcze inni decydują się na aktywność fizyczną na świeżym powietrzu, żeby zażyć przyjemnej dawki endorfin. Nie mam tu zamiaru kategoryzować, ani oceniać strategii na wewnętrzny chill. Każdy wie, co działa na niego najlepiej. Chcę jedynie zaoferować pewną propozycję na utrzymanie wewnętrznej równowagi w ciągle pędzącym świecie. Jest ona skierowana przede wszystkim do tych ludzi, którzy stwierdzają, że ich dotychczasowe strategie nie działają lub dla tych, którzy po prostu poszukują czegoś nowego. Moją propozycją jest praktyka uważności (ang. mindfulness). Uważność pochodzi z tradycji buddyjskich, gdzie jest jednym z siedmiu najważniejszych elementów prowadzących do oświecenia. Polega na skupianiu całej świadomości na doświadczeniu płynącym z chwili obecnej i akceptowaniu jej taką, jaka naprawdę jest. Bez zbędnych osądów. To bardzo trudne, gdyż nasz umysł ma naturalną tendencję do ciągłego wybiegania w przyszłość (np. poprzez rozmarzenie, planowanie, zamartwianie się itp.) lub

przeszłość (np. poprzez wspominanie, rozpamiętywanie, żałowanie itp.). I tak choć nasze ciało zawsze jest tu i teraz, to nasz umysł przebywa tam niezwykle rzadko. Dobra wiadomość jest taka, że możemy nad tym pracować i trenować umysł w praktyce uważności! To co najczęściej rozprasza ludzką uwagę od tu i teraz to natłok myśli i emocji. Jedna myśl prowokuje drugą. I tak wpadamy w gonitwę, która nie ma końca i burzy nasz wewnętrzny chill. Nie wiadomo na której myśli czy emocji powinniśmy się skoncentrować. W każdym kontekście życiowym może to mieć niekorzystny wpływ na wykonywanie zadań, na których nam zależy oraz ogólny dobrostan psychofizyczny. Jak dowiedzieliśmy się z eksperymentów o białych misiach Wegnera (no śmiało, spróbuj nie myśleć o białym misiu!), świadome tłumienie myśli wcale nie jest skuteczną metodą radzenia sobie z niechcianymi wizjami, gdyż zwykle wracają one jak bumerang. Czasem nawet ze zdwojoną siłą. Alternatywą kontroli myśli i emocji jest akceptacja ich za takie jakie są. Czujesz lęk? Stres? Presję? Denerwujesz się? Myślisz o czymś, co nie jest teraz dla Ciebie istotne? Masz już tego wszystkiego dość? Nic dziwnego! Twój umysł został stworzony po to, żeby tworzyć czarne

29


scenariusze. Przygotowywać Cię na najgorsze, które w nowoczesnym świecie prawdopodobnie nigdy się nie wydarzy. To przecież normalne stany emocjonalne występujące w różnych obszarach życia, a w szczególności tam, gdzie trzeba wykonać jakieś zadanie i jest się ocenianym. Często ogląda się wspaniałych sportowców, mówców czy aktorów i wydaje się, że zdenerwowanie jest im obce. Nic bardziej mylnego! Nowicjuszowi towarzyszy podobny poziom lęku, co mistrzowi świata. Różnica polega na tym, że najlepsi nauczyli się radzić sobie w takich sytuacjach. Często w ten sposób, że nawet nie próbują pozbyć się presji. Wręcz przeciwnie - akceptują ją jako część swojego fachu. Zaprzyjaźniają się z nią. Kolaborują. Cieszą się nią. Jeden z najwybitniejszych polskich aktorów - Gustaw Holoubek - mawiał: Pierwszy dzień, kiedy przestanę czuć tremę, będzie ostatnim dniem w moim zawodzie. Zakładając takie podejście nie marnuje się zasobów mentalnych na walkę z negatywnymi myślami czy emocjami, a w zamian przeznacza się ją na koncentrację na danym zadaniu. Ludzie odczuwają cały wachlarz stanów emocjonalnych. Myślą o różnych rzeczach. W świadomości ciągle pojawiają się nowe obrazy i wizje. Czy tego chcą czy nie. Jeśli masz wątpliwości spróbuj nie myśleć o niczym przez minutę. No dalej, spróbuj. Czas start. No i? Trudno z tym walczyć, prawda? Nasz umysł jest fabryką myśli. Tak nas stworzyła natura. Mamy tendencje do zamyślania się i to zamyślania się niemalże na śmierć. Jedna myśl goni drugą, ciągle przywołując coraz to nowe myśli do naszej świadomości. Istny galop. Emocjonalny rollercoaster. Jeśli chcesz trochę prawdziwie zwolnić i uspokoić cały ten mętlik, pozwól swoim myślom i emocjom być tym, czym są w danym momencie. Odpuść sobie przeszłość (co by było gdyby...) i przyszłość (co to będzie jeśli...) - skup się na teraźniejszości! A jeśli do Twojej świadomości nagle wkradną się rozproszenia, które chcą odciągnąć Cię od chwili obecnej, spokojnie, nie panikuj. To też przecież normalne i jest integralną częścią Twojego człowieczeństwa. Zaakceptuj pojawienie się danego stanu, ale nie drąż go. Nie uczepiaj się. Pozwól mu odpłynąć w potoku myśli i emocji. Zauważ go niczym z dystansu.

30

Gdy głowa zamartwia się, narasta stres i lęk. Można oczywiście próbować tłumić te stany, ale skutkiem może być tylko błędne koło. Najpierw czuję stres. Zdaję sobie sprawę, że stres może mieć negatywne skutki na moje wykonanie sportowe. Mówię sobie: "Zrelaksuj się. Teraz! Natychmiast!" Gdy mi się to nie udaje, odczuwam jeszcze większy stres. Będąc uważnym i skupionym na konkretnej chwili oraz zadaniu, które przede mną stoi także mogę odczuwać stres. Tyle że w tym wypadku zostaje on zaakceptowany jako część danego doświadczenia. Czyli: Czuję stres, zauważam go, ale nie uczepiam się tego stanu. Pozwalam mu odpłynąć w potoku moich myśli i emocji. W głowie mogę nawet wyobrazić sobie strumień niosący liść z napisem stres. Wtedy wracam do mojego oddechu, wracam do teraźniejszości. Skupiam się na danym zadaniu i wykonuję je jak potrafię najlepiej. To ścieżka do wewnętrznego spokoju i osobistej satysfakcji.


hoto: Łukasz Sokół

Avant Après / ul. Kupa 5, Kraków / tel. 12 357 73 57 / www.avantapres.pl

LOOKBOOK L’Oreal Professionnel 2017


Wrzuć luz! TEKST

Małgorzata Kaźmierska

„Życie jest ciężkie od imponderabiliów, czyli od rzeczy rzekomo nieważkich.” (Wacław Kubacki „Dziennik”)

32


„Daj se luz, życia szkoda na pierdoły” – śpiewano kiedyś w Kabarecie Olgi Lipińskiej, namawiając do zaniechania niezdrowego dla ciała i ducha ekscytowania się polityką. Właściwie należałoby rozszerzyć to hasło również na inne sfery naszej egzystencji. Ma rację jedna z moich cioć, która odpuszczając sobie beztrosko jakieś elementy cotygodniowego rytuału sprzątania, powtarza: „nie można być niewolnikiem własnego domu”. Czasem warto trochę wyluzować i część obowiązków odłożyć na później (kiedy nabierze się sił, łatwiej się z nimi uporać). Zatem pozwól, żeby przez parę chwil ktoś inny ratował świat (zobaczysz, że nic się nie stanie), daj szansę wykazania się współpracownikowi (zgodnie z zasadą: nie rób nigdy tego, co ktoś inny może zrobić za ciebie), zamiast gotować dwudaniowy obiad z deserem – zamów pizzę, a dziecku (i sobie) stwórz możliwość przekonania się, iż samo też potrafi odrobić lekcje (będzie dumne z własnego osiągnięcia). Zrób sobie wolne, bo i pora roku temu sprzyja. Trzeba jeszcze tylko trochę pomęczyć się w szkole, na studiach albo w pracy, a potem lato, wakacje i urlop! Dlatego przestań być zawsze „uczesany i przezorny”, porzuć zasadniczość, obowiązkowość i sztywniactwo, po prostu zrelaksuj się. Tak, ale odpoczywać trzeba umieć. Przykładem mogą być dzieci – to prawdziwi mistrzowie w sztuce relaksu, potrafią zasnąć wszędzie i w każdej pozycji (zobaczcie na youtube). Ich odpowiednikiem w świecie zwierząt pewnie są koty – leniwie wyciągnięte w ciepłym miejscu albo zwinięte w kłębek na ulubionym fotelu ważą tonę, kiedy próbuje się je stamtąd usunąć. W trosce o nasz komfort nieustannie pracuje potężny przemysł, skoncentrowany na potrzebach pragnących odpocząć klientów. Kiedyś jeździło się do badów, teraz także mamy przeróżne kurorty, sanatoria, aquaparki, ośrodki spa, kontemplacji, medytacji itp. Prężnie działają agencje turystyczne, hotele stale poszerzają gamę usług all inclusive. Pojawią się coraz nowsze techniki relaksacyjne, masaże, płyty z muzyką chill out itp. Rozmaici trenerzy gotowi są pomóc osobom zestresowanym odnaleźć spokój i równowagę. Ale może zamiast wydawać pieniądze na wszystkie te atrakcje, wystarczyłoby choćby tak minimalistyczne doświadczenie jak w wierszu „Lato” Kazimierza Wierzyńskiego: Leżę na łące. Nikogo nie ma: ja i słońce. (…) To dopiero błogostan. Gapić się w niebo, liczyć przepływające po nim chmury albo przelatujące ptaki. Spokojnie, bez poczucia winy, że traci się czas. Nie spieszyć się donikąd, zapomnieć o obowiązkach (robota nie zając, a szef powinien wiedzieć, iż wypoczęty pracownik jest bardziej wydajny), zignorować wszelkie „muszę” i „powinienem”, ale też uwolnić się od własnego perfekcjonizmu czy przyzwyczajeń, które nas ograniczają. Oczywiście nie

chodzi tutaj o olewający wszystko totalny luuuzik, cechujący pewne jednostki (a przyprawiający o ciężką cholerę wszystkich narażonych na kontakt z takimi osobami), raczej o umiejętność zachowania zdrowej równowagi albo zgrzeszenia niegroźną odrobiną szaleństwa. Dobrze jest czasem pozwolić sobie na nicnierobienie, przeglądanie własnych marzeń, słuchanie ciszy, świata, siebie i delektowanie się tym stanem. Lenistwo? Jeśli nawet, to należy pamiętać, że jak powiedział ktoś mądry: „czasem ten, kto wydaje się leniwym, może w gruncie rzeczy widzi lepiej i wybiera to, co najważniejsze”. Przykładem niech będą kraje, gdzie sjesta jest święta – obowiązkowa drzemka w ciągu dnia, mimo której nie rozpada się żaden świat. Południowcy są uśmiechnięci, życzliwi wobec innych, wydają się tacy wyluzowani. Zrelaksowany człowiek jest bardziej pogodny, ma optymistyczne podejście do życia, łatwiej rozwiązuje problemy albo wręcz ich nie dostrzega, bo nie traktuje spraw problemowo. Dlatego pozwól sobie na przerwę, nie patrz na zegarek; czasu i tak nie cofniesz, ani nie zatrzymasz, ale możesz spróbować przedłużyć chwilę przyjemności, zachować ją w pamięci, by później wrócić do tego wspomnienia, zatęsknić i… powtórzyć tamto doświadczenie. Zatem: zarówno rozważając temat na chłodno (chill), jak i w wyniku chłodnej kalkulacji dochodzi się do jednego wniosku – wrzuć luz!

33


Wycziluj, czyli odpuść sobie O sztuce olewania tego, co nieistotne

TEKST

Katarzyna Zielińska

Niedawno wpadła mi w ręce pewna książka... Tu muszę przyznać się, że jestem wielką fanką tak popularnych ostatnio poradników, odpowiadających na pytanie: jak żyć? Czytam tego typu pozycje z masochistyczną wręcz przyjemnością, aczkolwiek z podejściem nieco prześmiewczym i stosownym dystansem. Te wszystkie złote rady jak uczynić swe życie wartościowym, można by streścić w jednej, skądinąd słusznej, sugestii: weź się, człowieku do roboty.

34


35


*** Poradnik amerykańskiej autorki wydaje mi się sensowny, ponieważ zwraca uwagę na pewien ważny aspekt: jesteśmy niesamowicie uwikłani w konwenanse i w to, co – zdaniem innych – powinniśmy czynić, myśleć, uważać. Robimy rzeczy, które są dla nas nieprzyjemne, nawet nie przypuszczając, że można inaczej. A przecież, jeśli zmienimy dotychczasowe podejście, prawdopodobnie nic się nie stanie. Zwłaszcza jeżeli zrobimy to odpowiednio sprytnie. Męczymy się na nudnych rodzinnych spędach z okazji imienin dalekiej cioci, albo korporacyjnych imprezach integracyjnych z infantylnymi zabawami, a przecież w jednym i drugim miejscu nasza nieobecność nie zrobiłaby większej różnicy. Do cioci można zadzwonić lub wpaść na szybką kawę, a z ludźmi z pracy i tak co dzień się widzisz, więc chyba się znacie? Sarah Knight radzi nauczyć się umiejętnie mówić NIE, stosując mieszankę szczerości i uprzejmości, w różnych proporcjach, zależnych od okoliczności. Czas, energię i pieniądze, które tym sposobem zaoszczędzimy, możemy przeznaczyć na to, co naprawdę chcemy robić. Taki życiowy chillout.

S. Knight, Magia olewania, Warszawa 2017, s. 95.

36

nięcie zranienia cudzych uczuć (...). Oto, jak to działa: jeżeli jest coś, co mnie nie obchodzi, ale moją postawą mogłabym urazić czyjeś uczucia, niezależnie od tego, jaka jestem szczera i uprzejma, to kładę to na karb osobistych zasad. Mówię na przykład: Mam taką osobistą zasadę, że nie daję na kampanie crowdfundingowe, gdyż jeżeli dam na jedną, to mam wtedy poczucie, że powinnam wesprzeć wszystkie.” 1 I wiecie, że to na serio działa? Sprawdziłam już wiele lat temu, nie wiedząc jeszcze o istnieniu metody Zero Żalu, na przykładzie zaproszeń na religijne uroczystości, w których programowo nie biorę udziału. Wystarczy z odpowiednią powagą na twarzy odpowiedzieć na takie zaproszenie, że moje osobiste zasady nie pozwalają mi na uczestnictwo i temat załatwiony. Co więcej – plotka o takiej postawie może roznieść się po rodzinie i nie tylko, dzięki której osiągniemy trwały spokój w danej dziedzinie. Podobnie działa w przypadku odmowy zrzuty na Szlachetną Paczkę w pracy czy w gronie znajomych. Jak zabrać się do stosowania metody Zero Żalu? Sara Knight proponuje w każdej z kategorii zrobić listę spraw, jakimi będziemy się przejmować, bo są dla nas ważne oraz tych, które chcemy darować sobie, ponieważ są tylko przykrą powinnością (pierwszy etap). Polecam – fajne ćwiczenie. Taka szczera dyskusja z samym sobą o tym, co naprawdę istotne, a co jest do wyrzucenia z naszego życia. Jak już mamy obie listy, to rozpoczynamy etap drugi – wdrażamy, bez wątpliwości i niepotrzebnych dywagacji odpuszczając sobie rzeczy, które znalazły się w spisie spraw niechcianych.

1

Ale do rzeczy – wydawałoby się, że książka Sarah Knight pt. “Magia olewania” pozornie również należy do tego gatunku. Dlaczego pozornie? Otóż dlatego, że autorka co prawda przedstawia własną koncepcję, jak zapanować nad życiem, ale wskazuje zgoła inną drogę do tego celu, niż pozostali autorzy lajfstajlowych poradników. Nie mówi co trzeba robić, aby stać się lepszą wersją siebie, ale czego nie robić. Wiele wyjaśnia podtytuł książki: “Jak przestać spędzać czas, którego się nie ma, z ludźmi, których się nie lubi, robiąc rzeczy, których się nie chce robić”. Mamy bowiem ograniczone zasoby trzech podstawowych elementów: czasu, energii oraz pieniędzy, zatem musimy racjonalnie je zużywać. W prostych słowach można by to uznać za ustawienie priorytetów. Byłoby to jednak określenie dość mgliste, a Sarah Knight podaje bardzo konkretną receptę na olewanie tego, co dla nas nieistotne. Jej metoda nazywa się Zero Żalu i zawiera dwa etapy. W pierwszym podejmujesz decyzję, czym od teraz nie będziesz się przejmować, a w drugim – po prostu przestajesz to robić. Sarah Knight dzieli zagadnienia, jakie zaprzątają naszą uwagę na cztery kategorie: rzeczy, praca, przyjaciele, znajomi i obcy oraz rodzina. W każdej z nich mogą istnieć ludzie i sprawy, od których bardzo chcielibyśmy się uwolnić i nigdy już nie musieć się nimi przejmować, ale jesteśmy tak uwikłani w rodzinno-towarzyskie układy, że pewnie spowodowałoby to różne konflikty i nieprzyjemności. W przypadku rzeczy mogą to być nie tylko przedmioty, ale też idee, trendy, to co wszyscy robią, a my z jakichś względów chcielibyśmy przestać. Jest to najłatwiejsza kategoria, bo najczęściej elementy do niej zaliczane wpływają tylko na nas, można więc bez żalu je porzucić. Gorzej z drugą sprawą, czyli pracą. Tu autorka podaje za przykład uczestniczenie w bezproduktywnych telekonferencjach. Każdy, kto choć raz przekroczył bramy korporacji wie, że przykład ten jest niebywale trafny – marnowanie czasu i energii nigdzie chyba nie występuje w takiej skali. Ale jak te nieszczęsne telekonferencje olać, skoro przełożony wymaga uczestnictwa, a nawet sam je organizuje? Sarah Knight twierdzi, że jeśli jesteś wystarczająco dobry w swojej robocie, to nikt cię nie zwolni za to, że je ignorujesz. Najtrudniej jednak jest w pozostałych dwóch kategoriach, ponieważ zachodzi tu konieczność międzyludzkich interakcji, a zatem istnieje niebezpieczeństwo narażenia się na niezrozumienie/focha/łatkę dziwaka – pick one. Podobały mi się sposoby, jakie autorka poleca w takich sytuacjach, potrzebne zwłaszcza wtedy, gdy w grę wchodzi możliwość urażenia cudzych uczuć (a tego wszak nie chcemy, bo i po co). Najbardziej przypadła mi do gustu metoda “na osobiste zasady”. Oddajmy głos Sarah Knight: “Osobiste zasady to świetny i skuteczny sposób na zaoszczędzenie sobie nerwów, a jednocześnie unik-



Wakacje z ciarkami TEKST

Joanna Zaguła

Jesteśmy młodzi i pełni pomysłów. No to robimy sobie road trip. Jedziemy najeść się dobrych rzeczy. Do Włoch, pod namioty, na dziko. Jest chill, bo zimno, ale też chill, bo nie ma spiny.

38


39


Lato, więc jedziemy na urlop, co nie?! Dla wszystkich podróżujących po Europie mam jedną radę: zanim cokolwiek zaplanujecie, uzgodnijcie to ze mną. Jeśli bowiem byłaby jakaś szansa na to, że znajdziemy się w szeroko pojętej najbliżej okolicy, macie gwarantowaną najgorszą możliwą pogodę. Bo gdzie nie pojadę, zawsze jest zimno i pada. W tym roku zrobiłam sobie urlop dość wcześnie, ale w północnych Włoszech powinno już być ciepło. Prognoza pogody kusiła temperaturami w okolicach 25 stopni. Niewiele myśląc, przystałam na propozycję znajomych, żeby się tam wybrać. Spakowałam sandały i w drogę. Polskę żegnaliśmy w pełnym słońcu, ale w Niemczech zrobiło się pochmurno. Kiedy dotarliśmy do Austrii, towarzyszyła nam już pełnowymiarowa ulewa. Najśmieszniej było, gdy przejeżdżaliśmy przez Alpy. Samochodowy termometr pokazywał minus 2 stopnie, śnieg leciał na nas jak opętany, tak że nie było widać drogi. A my mieliśmy letnie opony, namioty w bagażniku i zew przygody. Pozostało tylko wga-

40

piać się w nacierające na nas w ciemności białe kropki i nucić melodię z „Gwiezdnych wojen”. Kiedy zimno rozwala nam wszystkie plany, najważniejsze to zachować zimną krew, czyli jak najusilniej wypierać to, co się widzi za oknem. Gdy dotarliśmy do Włoch, byliśmy w takim stanie, że strasznie cieszyło nas ocieplenie do siedmiu stopni. Po ciemku w siąpiącym deszczu rozłożyliśmy namioty i rozgrzawszy się odrobinę winem, poszliśmy spać. Obudziłam się o siódmej rano, po czterech godzinach snu, bo jednak dopadł mnie chill i dostałam telepawy z zimna. Jakież było moje zdziwienie, kiedy światło dziennie odsłoniło przede mną warunki, w jakich się znaleźliśmy. Namioty stały na wzgórzu porośniętym gajem oliwnym, nachylonym ku kamienistej plaży. A plaża też nie byle jaka. Okazało się bowiem, że „jakieś jeziorko”, nad które postanowiliśmy dotrzeć, jest jeziorem Garda. Z krystalicznie czystą wodą, odbijającą ośnieżone szczyty gór. Poleciałam wziąć (najdłuższy w życiu) ciepły prysznic, jednak ciar-


ki nie ustały. Powodem było nie tylko zimno, ale radość. Że jest tak ładnie, że mam wolne i jestem we Włoszech, bo to oznacza bliskość pysznego obiadu. I rzeczywiście – jak reszta wycieczki się obudziła i ogarnęła, zjedliśmy nad wodą jeden z najlepszych posiłków na świecie, czyli świeże owoce morza. Ja pochłonęłam ogromny talerz muli w sosie pomidorowym, brudząc sobie całą uradowaną twarz i ręce aż do łokci. Jadłam w życiu w kilku naprawdę dobrych restauracjach i próbowałam bardziej wykwintnych rzeczy, ale w takich jak ta sytuacjach należy mówić o jedzeniowym zbiorowym zachwycie. Żeby go wygenerować, muszą mieć miejsce następujące czynniki: najpierw powinno dziać się niezbyt dobrze, potem należy się zestresować tym, że reszta towarzystwa jest niezadowolona, a później trzeba zjeść coś dobrego, w ładnym miejscu. I jeśli wszystkim smakuje, to zdarza się coś dziwnego – najpierw zaczynają się uśmiechać, a potem otwarcie śmiać i jest cudownie, we-

41


soło i wakacyjnie. Dzisiaj więc zamiast porad, jak się orzeźwić w wakacje, proponuję porady na jedzeniowy zbiorowy entuzjazm – życiowe i sprawdzone. Nie zapomnijcie tylko, że najpierw musi być źle. Pierwsza rekomendacja to moje pierwsze doświadczenie z jedzeniowym zachwytem. Kiedyś we Wrocławiu, podczas festiwalu, który jeszcze wtedy nazywał się Era Nowe Horyzonty, koleżanka miała zły humor z powodu jakichś niemiłych wiadomości. Zabrałam ją więc na bezę z kremem i sosem truskawkowym na placu Solnym i w ciągu kilku sekund zaobserwowałam niesamowitą przemianę. Jedząc bezę po prostu nie można opanować uśmiechu. Nawet jeśli się go wstydzimy, bo przed chwilą byliśmy wściekli. Podobny efekt (również sprawdzony na koleżance) można osiągnąć z bezą z warszawskiej kawiarni Moko. Kolejne polecenie jest katowickie i też festiwalowe. Drugi dzień OFF Festivalu. Ja i znajomi zmęczeni, lekko skacowani już od dłuższego czasu szukaliśmy miejsca, gdzie moglibyśmy zjeść obiad. Połowa z nas była wege, połowa mięsna, wszyscy głodni, więc źli. Kiedy w końcu usiedliśmy w Len Arte, zamówiliśmy pizze, wino i tiramisu, cieszyliśmy się jak dzieci. Z dobrego jedzenia i z tego, że przestaliśmy się napinać.

42

Trzeci pomysł jest domowy i każe mi znowu powrócić do tegorocznej włoskiej wyprawy. Jeśli macie mało kasy, wielkie ambicje i okropną pogodę, najlepiej zrobić risotto. Potrzebne są krewetki, posiekana cebulka i dużo warzyw. Świeżych letnich jarzyn – groszku i cukinii, ewentualnie trochę pieczarek. Na tym podsmażam ryż. Następnie zalewam go wodą. Może być bez bulionu, byle było dużo białego wina. Ja wlewam partiami (na zmianę z wodą) nawet pół butelki. Do tego szałwia i skórka z cytryny. Nie wolno zapominać też o piciu wina podczas gotowania, to bardzo ważne dla końcowego efektu. Potem należy przetrzeć stół, nalać wina przyjaciołom i dać im dużo ryżu. Nagle okazuje się, że mamy chill, nie z powodu tego, że wieje od okna, ale dlatego, że jest smacznie i bez stresu. I wtedy znowu są ciarki, ale nie od zimna.


Usłysz swój kolor FISCHER Poligrafia 41-907 Bytom, ul. Zabrzańska 7e e-mail: biuro@fischer.pl www.fischer.pl Telefony: 32 782 13 05 697 132 100 500 618 296 608 016 100


Ślązacy kochają modę Jedenasta edycja Silesia Fashion Day za nami. W ciągu dwóch dni: 7 i 8 kwietnia, w katowickim Międzynarodowym Centrum Kongresowym można było obejrzeć 18 pokazów zarówno młodych projektantów, jak i znanych marek modowych. Serce mi rośnie jak patrzę na to, jak Katowice się zmieniają i jak ogromna liczba ludzi kocha modę – powiedziała na otwarciu imprezy Justyna Szymczyk, wła-ścicielka JC Academy, organizatorka Silesia Fashion Day. Pierwszego dnia, podczas konkursu „Młoda Fala”, zaprezentowało się 11 młodych projektantów. Zostali wybrani do konkursu spośród ponad 50 zgłoszeń. Swoje kreacje zaprezentowali: Magdalena Fyda, Daria Grabowska, Tadeusz Gwóźdź, Kinga Kasińska, Mido, Sylwia Morawska, Piotr Popiołek, Aleksandra Skolimowska, Artur Stec, Dominika Syczyńska i Stefania Świtkowska. To był wspaniały festiwal mody. Goście zauważyli, że więcej tu było sztuki niż mody. Komisja konkursowa w składzie: Natasha Pavluchenko, Aleksandra

44

Halemba, Mariusz Duda, Milena Bekalarska, Julia Oleś-Miła, Marcin Lewicki, Agnieszka Broda, Marcin Stańczyk, Karo Ekert, Ernest Zawada i Anastasia Za-karlyuka zwróciła uwagę, że poziom prac był bardzo wysoki. Ale nie miała wąt-pliwości, że najciekawsze kreacje zaprezentował Piotr Popiołek. Otrzymał nagrodę główną – staż w marce MUSES, której prezesem jest Natasza Urbańska. Dwie nagrody dodatkowe zdecydowała się przyznać jurorka Natasha Pavluchenko. Nagrodami są staże w pracowniach projektantki dla Mido i Artura Steca. Ten dzień pokazów prowadził dziennikarz Radia Zet Kamil Nosel, a uświetnił koncert Lili i Giorgio Sainz. Podczas gali finałowej 8 kwietnia, którą prowadził znany prezenter telewizji Polsat Krzysztof Ibisz,


zaprezentowały się marki: Patrizia Pepe, Joop, Bryloownia, Natasha Pavluchenko, GLAM a w finale premierowa kolekcja MUSES Nataszy Urbańskiej. Muzyczną atrakcją był występ „Ptakowej”, która śpiewała wśród modelek podczas pokazu nowej marki Natashy Pavluchenko GLAM. Wiosenna edycja to także czas, kiedy komisja konkursowa Fashion Point wręcza nagrody osobom zasłużonym w tworzeniu mody, kultury i sztuki. Nagrody odebrali: prof. Eugeniusz Knapik z Akademii Muzycznej za twórczość artystyczną, w kategorii działalność kulturotwórcza jury doceniło właścicieli Galerii Szybu Wilson – Monikę Pacę-Bros i Johanna Brosa. Za tworzenie mody wyróżniona została firma tworząca

kolekcje dla dzieci „Chic smart clothes”. Za całokształt twórczości nagrodę specjalną otrzymał były premier, były przewodniczący Parlamentu Europejskiego, gliwiczanin z pochodzenia – prof. Jerzy Buzek. W jego imieniu nagrodę odebrała siostra Helena. Współgospodarzem wydarzenia było Miasto Katowice, partnerami: Silesion, Duda Clinic, Volvo Euro-Kas, Patrizia Pepe, Joop, Bryloownia, Glam, Natasha Pavluchenko, Muses oraz Be Magazyn i Lounge Magazyn. Partnerami wspierającymi byli: Berendowicz i Kublin oraz szkoła wizażu Agnieszki Brody Biar Beauty Group. Jedenasta edycja Silesia Fashion Day wspierała Fundację Walki z Chorobami Nowotworowymi im. Weroniki Pawlickiej.

45


Fotograf: Anna Zyskowska Makijaz: Patrycja Michera Stylizacja: Aleksandra Oleszek Grafika: Marcysia Różańska Modelka: Nastia/Specto Models

bluzka H&M kolczyki H&M



kosz ula Z AR A spรณd nica ST R A DIVA RIU S

48

k su os k z ko ien ula l c ka Z zy Z AR ki A A H RA & M


koszula ZAR A suk ienka ZAR A kolczyk i H&M

A Z AR A R zula kos nie Z A d spo Z AR A M y b ut r y H& la oku

golf C ONFA spod SHIO nie S N TR but y STR A ADIVARIU DIVA S RIUS

49


bluzk a H& M spรณd nica H& M

golf CONFASHION spodnie STRADIVARIUS buty STRADIVARIUS

50


koszula ZARA sukienka ZARA kolczyki H&M

S U N RI IO VA S SH DI IU R FA A N TR IVA O C eS D lf ni R A g o o d ST sp t y bu

51


A Z AR A R zula kos nie Z A d spo Z AR A M y b ut r y H& la oku

52

golf C ONFA S spod nie ST HION R ADIV but y ARIU ST R A S DIVA RIUS

kosz ula Z AR A spรณd nica ST R A DIVA RIU S


koszula ZARA spรณdnica STRADIVARIUS

53


Najmniejsze ubranie świata Krótka historia bikini TEKST

Dorota Magdziarz

Lato to najlepszy moment, aby odrzucić na bok wszystkie ubrania i nie przejmować się strojem.. Ale chwileczkę, czy na pewno? Czy wszyscy zdążyli z „formą”? Jeśli nie, to nie szkodzi, bo dzisiaj nawet strój kąpielowy można dobrać tak, aby dobrze się prezentować. A czym byłyby wakacje bez bikini?

54


Pierwsze ślady istnienia strojów kąpielowych sięgają początków IV w. Z tego okresu pochodzą ścienne mozaiki, przedstawiające kobiety uprawiające sport w strojach, będących niewielkimi fragmentami materiału i zakrywającymi biust oraz pośladki. Niestety nieznane są losy strojów kąpielowych aż do przełomu XVII i XVIII wieku, kiedy to pojawiają się wzmianki o tak zwanych płaszczach kąpielowych. XIX wiek i początki XX stulecia to ciężki czas dla pań – kąpieli mogły zażywać tylko w sukniach, nierzadko kilkuwarstwowych, żeby nie pokazywać zbyt

wiele. Na szczęście wraz z emancypacją kobiet i ogromnymi zmianami politycznymi, które doprowadziły do uzyskania przez panie praw wyborczych, rozpoczęły się również zmiany w innych dziedzinach życia. Sport był jedną z nich. A w długich sukniach nie dało się uprawiać sportów wodnych, konieczny stał się jakiś praktyczniejszy strój. Oczywiście wszystko musiało odbywać się w granicach przyzwoitości i obowiązujących norm społecznych. Rozpoczęły się pierwsze kąpiele w strojach sportowych – najczęściej były to kombinezony z krótkimi

55


56


rękawami, ale z odpowiednio długimi nogawkami, zakrywającymi uda. Nazwę „strój kąpielowy” zastosowano w 1915 roku w odniesieniu do ubrania uszytego z… wełny. Pięć lat później wizerunek kobiety w kostiumie kąpielowym został po raz pierwszy użyty w logo, co dodatkowo wzmocniło postępujący ruch emancypacyjny. Jednak największe zmiany w tym ubiorze zaczęły się dopiero wraz z pojawieniem się bikini. W 1946 roku francuski projektant Louis Réard zaprezentował rewolucyjny kostium, stworzony z niewielkich, trójkątnych kawałków materiału. Ale świat nie do końca był gotowy na taką nowość. Popularyzacja kostiumu bikini i w ogóle strojów kąpielowych nastąpiła później, razem z rewolucją seksualną i buntem młodzieży. Lata 50. to czasy kobiecej sylwetki, słynnej klepsydry Diora (wąska talia, pełny biust i biodra); a dwie kolejne dekady jeszcze bardziej odsłoniły ciało, wprowadzając coraz więcej swobody i luzu w ubieraniu się. Początkowo stroje kąpielowe szyto z wełny, następnie z tkanin, a dopiero w roku 1962 amerykańska firma DuPont wprowadziła nowoczesne rozwiązanie – materiał poliuretanowy, czyli lycrę. Dzięki temu można tworzyć dowolne stroje, które dodatkowo idealnie sprawdzają się podczas uprawiania sportów wodnych. Na masową skalę produkcję tego typu strojów rozpoczęła firma Speedo w 1970 roku. Strój kąpielowy doczekał się ogromnej ilości projektów i wariacji. Dziś dzięki niemu można również modyfikować figurę, wybierając model, który ukryje wady i podkreśli zalety. Każda kobieta znajdzie coś na swoją sylwetkę, mniej lub bardziej odkrywając przy tym ciało. Dla najodważniejszych jest wersja topless, w której jedyne czego potrzebujemy, to dół bikini. Najważniejsze, żeby dobrze czuć się w swojej skórze.

57



Restauracja Umami Pyskowice ul. Sikorskiego 46 www.restauracjaumami.pl


(NA)STRÓJ KĄPIELOWY TEKST

Aleksandra Pająk

Słońce, plaża, morze, bikini. Tak tak, nareszcie rozpoczynamy lato. Zapewne wybrałyście już stroje kąpielowe? Oby, bo w tym roku będą widoczne nie tylko na plaży czy basenie. Wychodzą na ulice. Oczywiście nie solo, ale stanowią ważny element wakacyjnych stylizacji. Jesteście gotowe na sezon bikini?

Moda coraz odważniej sięga po elementy bieliźniane w codziennych zestawieniach, sama bielizna zresztą częściej jest robiona w taki sposób, żeby z powodzeniem gra pierwsze skrzypce. Dlatego w przypadku strojów kąpielowych też musimy rozdzielić dwa typy – te plażowe i te miejskie. Jednoczęściowy z ciekawym wzorem lub grafiką w połączeniu z luźnymi spodniami (Stella McCartney) lub długą spódnicą (Fendi) z powodzeniem udaje dopasowany top. W kolekcji MiuMiu majtki są nieco wydłużone, więc noszony solo wygląda jak kombinezon. W przypadku strojów dwuczęściowych w miasto zabieramy raczej górną część. Kwiecisty stanik z falbankami w połączeniu z jeansową spódnicą i sandałami na szpilce (Altuzarra) tworzy romantyczny zestaw

60

godny letniej randki. U Tory Burch top jest zrobiony z tego samego materiału co długa spódnica, a u Prady – co szorty. W kolekcji Fausto Pugisiego całość utrzymana jest w jednym zestawie barw – błękitny stanik doskonale uzupełnia kwiecisty garnitur z luźnymi spodniami. Stroje kąpielowe mają swoje pięć minut, warto zainwestować w takie, których nie musimy ściągać od razu na plaży, bo z odpowiednimi dodatkami mogą stworzyć wakacyjną stylizację. Skusicie się?


Miu Miu 2017

61


STEK PO BERLIŃSKU TEKST

Anna Wawrzyniak

ZDJĘCIA

Zooey Braun

62


63


64


Jeżeli macie wolny weekend i lubicie odpoczywać podczas przechadzki ulicami wielkich miast zaplanujcie wypad do Berlina. Kiedy dopadnie Was głód zaplanujcie wizytę w Maredo. Jest to jedna z restauracji serwujących prawdziwe amerykańskie steki, przeniesiecie się w świat inspirowany naturą, dobrym dizajnem i niewychodzącą nigdy z mody elegancją. Sieć restauracji Maredo może się pochwalić długim stażem w świecie restauratorskim, istnieje już od 1987 roku i posiada 50 lokali rozsianych na całym świecie. Specjalizuje się w kuchni zaczerpniętej z Ameryki Południowej – dokładnie z Argentyny i Urugwaju. Jeden z flagowych lokali znajduje się właśnie w Berlinie. Architekci z biura Ippolito Fleitz Group zaprojektowali nową aranżację lokalu, który po wielu latach potrzebował nowego oblicza. Duży wpływ na finalny kształt wnętrza restauracji ma pochodzenie kuchni serwowanej w lokalu. Kraje Ameryki Południowej urzekają pięknem dziewiczej

65


przyrody, różnorodnością krajobrazów i starą indiańską kulturą obecną na każdym kroku. W projekcie wnętrza dominują kolory zaczerpnięte z palety ziemi – brązy, beże, ochry, szarości... Kolory te mają właściwości relaksacyjne – wyciszają, niczym wycieczka do lasu, czy piknik w parku. Wykorzystano zarówno elementy graficzne występujące na indiańskich pledach, liny z juty, skóra oraz prawdziwe gałęzie drzew. Elegancji wnętrzu dodają elementy wykonane z brązu, delikatna gra świateł teatralizuje wnętrze dodając sieciówce stylu niczym z pięciogwiazdkowych restauracji. Wzdłuż całego lokalu znajdują się duże okna, przez które w dzień wpadają promienie dziennego światła. Lokal jest imponujących rozmiarów, składa się z kilku sal wyposażonych w różne typy stolików. Na środku jednej z takich sal znajduje się nowoczesna wersja ogniska. Goście lokalu mogą rozkoszować się smakiem potraw grzejąc się przy cieple prawdziwego ognia. Część kuchenna restauracji została otwarta na lokal, przygotowywanie potraw obywa się na oczach klientów. Posadzka lokalu to nowoczesna interpretacja indiańskich wzorów ludowych. Czarno białe płytki wydzielają strefy stolików oraz część komunikacyjną. Skórzane fotele z firmy Hornschuch, lampy wykonane z brązu oraz niewychodzące z mody żarówki o ciepłej barwie światła, wszystko to wpływa na niepowtarzalny klimat lokalu, który zaprasza swoim ciepłem i przyjazną atmosferą.

66


67


Najważniejsze to… TEKST

Angelika Gromotka

Cieszą mnie pomysły, które łączą ludzi, miejsca, to, co lokalne, już poznane i lubiane, z tym, co nowe. Zwłaszcza jeśli dotyczą jednego z najbardziej relaksujących zjawisk, czyli muzyki.

68


69


Miuosh – reprezentant śląskiego rapu, a także znany ambasador Katowic i Śląska, wydał nową płytę, inspirowaną klimatem miasta. Do współpracy zaprosił młode polskie zespoły: Hengelo, Soxso i Jóga. Powstał album URB4N, wydany pod skrzydłami Libero Katowice. Przy tej okazji Miuosh udzielił także fajnego wywiadu. Dobrze się czyta wypowiedzi muzyka, który mimo swojego sukcesu pozostał „normalnym” człowiekiem.

70


Jakie były początki Twojego grania? Wszystko zaczęło się od tego, że ktoś mnie z kimś pomylił. Nie mogłem już odmówić, nie mogłem powiedzieć nie i zacząłem robić muzykę. To tak z przymusu trochę, trochę ze strachu. I skończyło się, że jestem tu, gdzie jestem, bo gdyby nie ta pomyłka, to pewnie nigdy bym tej muzyki nie zaczął robić, tylko zawsze bym jej słuchał. Od tego się zaczęło. Od pomyłki. Bo bałem się powiedzieć, że to nie ja. Muzyka to dla Ciebie…? Muzyka jest formą: raz ekspresji, a dwa zrozumienia innych. Jest chyba dla mnie najważniejszą z form kreatywnych. Numerem jeden. Na swojej płycie wcieliłeś się w rolę producenta. Czym jest dla Ciebie URB4N? Moim zdaniem to nowe określenie tego wszystkiego, co dzieje się w muzyce miejskiej. Bo te szufladki, które ktoś wymyślił dziesięć lat temu, dwadzieścia lat temu, już są za małe i nie oddają dokładnie tego, co w muzyce się dzieje. To, co generujemy w tym mieście, to muzyka miejska, która czerpie z każdego gatunku, z jakiego tylko chce. I gdzieś to tam wszystko się miesza i tworzy URB4N, nowy nurt.

71


72


Pochodzisz z Katowic i odwołujesz do swoich śląskich korzeni. Czym są dla Ciebie Katowice? Po pierwsze to mój dom, po drugie moi ludzie, po trzecie świetne, rozwijające się miejsce i powód do dumy. Od paru lat rozwijająca się metropolia, po prostu wizytówka Ślązaków. Świetne miejsce do bycia. Super tu jest. Jakie są Twoje symbole Katowic? Na pewno miejsca, których można dotknąć i w których można być. I na pewno rzeczy, które gdzieś tam o materialną postać nigdy nie haczą. Na pewno symbolem Katowic jest taka specyfika ludzka, hacząca trochę o śląskość. Taki pewien rodzaj przeżywania wszystkiego i sposób bycia. Cieszę się, że to dalej żyje. Lubisz, gdy…? Lubię, gdy ludziom się podoba to, co robię, szczególnie jeżeli robię to w jakiś taki ciekawszy, świeższy sposób niż, jak wydaje mi się, robi się to dookoła przez ostatni czas. I lubię, gdy coś, czego się boję, znajduje poparcie, bo to jest chyba najfajniejsze uczucie, kiedy okazuje się tak, że miałeś rację. Kiedy okazuje się, że twoja autocenzura działa w odpowiedni sposób. Kiedy okazuje się, że jednak nie dałbyś nic słabego. I to jest fajne. Lubię to. Gdzie będziesz za 10 lat? Za 10 lat będę starym chłopem już trochę… Boję się tego i starzeję się coraz szybciej. Jeszcze dziesięć lat temu powiedziałbym, że mam nadzieję, ale dzisiaj wiem, że na pewno będę tu, to na sto procent. Na sto procent będę robić muzykę. Nie wiem, czy będę dalej mieć takie szerokie grono słuchaczy jak mam, (bo cieszę się, jak mi się wydaje, szerokim gronem słuchaczy) ale na pewno będę ją robić za 10 lat. Nie wiem tylko jaką.

73


Będę z tą samą kobietą za 10 lat. W psa to już nie wierzę, bo już ma 10 lat, ale dalej może będę gdzieś z jakimś kolejnym chodzić na spacery. Będę tu. To na pewno. Co jest dla Ciebie najważniejsze? Najważniejsze to być dobrym – dobrym dla siebie, dobrym dla innych, bo to daje szczęście i spokój. Nic nie daje takiego spokoju i szczęścia jak to, że się jest po prostu dobrym. Bo to czuć i to potem bije z każdej strony twojego życia. Czasami musisz na to trochę poczekać i wydaje ci się, że jest to nieopłacalne, ale koniec końców okazuje się, że to jest najważniejsze, żeby mieć ten spokój i być dobrym i szczęśliwym. A, i kochać. To jest też ważne, w cholerę.

Płyta URB4N ukazała się w limitowanej wersji na winylach, w trzech kolorach: czarnym, fioletowym i białym, który wyjątkowo przypadł mi do gustu. Muzykę można pobrać online bezpłatnie ze strony Galerii Libero: www.galerialibero.pl/urb4n

74



GHIBLI, MÓWI WSZYSTKO, CO CHCESZ ABY MÓWIONO O TOBIE.

MASERATI GHIBLI. TWÓJ. 69 545€ Udany. Pewny siebie. Ty i Maserati Ghibli macie dużo wspólnego. Zalety Ghibli obejmują również ogromne osiągi dzięki dwóm turbodoładowanym silnikom V6 jak i ekonomicznym silnikom wysokoprężnym. Ośmiobiegowa automatyczna skrzynia biegów ZF, bogate włoskie wnętrze ze skóry i inspirująca przyczepność. Dodatkowo to Maserati, które ostatecznie mówi wszystko. GHIBLI DIESEL – silnik V6 60°2987 cm3, max siła 275 HP na 4000 rpm, moment obrotowy 600Nm na 2600 rpm,max prędkość155 mph (250 hm/h), przyspieszenie 6,3 sec., spalanie 5,9/100km

www.maseratipietrzak.pl

Importer oraz serwis Maserati Maserati Pietrzak | Bocheńskiego 109 | 40-816 Katowice Tel:+48 32 797 34 43 | e-mail: info@maseratipietrzak.pl


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.