BE GOLD

Page 1

ISSN 2084-7823 | 0.00 PLN # 50 | 06_07 2018

BE

magazyn

GOLD

50



już za

2 360 PLN netto/m-c . *

już za

1 820 PLN netto/m-c . *

już za

1 990 PLN netto/m-c . *

już za

2 710 PLN netto/m-c . *


Be magazyn Redaktor naczelny / reklama / wydawca Michał Komsta m.komsta@bemagazyn.pl +48 662 095 779

Zastępca redaktora naczelnego Joanna Marszałek j.marszałek@bemagazyn.pl

dyrektor artystyczny Dawid Korzekwa dawid@korzekwa.com

Redaktor prowadzący/reklama Sabina Borszcz s.borszcz@bemagazyn.pl + 48 500 108 063

wydawca MAGAZYN BE S.C. Pyskowice, ul. Nasienna 2 bemagazyn.pl

współpracują Tomasz Marszałek, Sylwia Kubryńska, Anna Wawrzyniak, Dorota Magdziarz, Angelika Gromotka, Adam Przeździęk, Katarzyna Zielińska, Wojciech S. Wocław, Katarzyna Szota-Eksner, Natalia Aurora Ignacek, Małgorzata Kaźmierska, Grzegorz Więcław, Joanna Zaguła, Wojciech Radwański, Tomasz Pietrzak, Aneta Klejnowska, Malwina Pycia, Joanna Durkalec Na okładce: fot. Wojciech Radwański Bałtyk Available on the

App Store

Zespół BE Magazyn nie odpowiada za poglądy zawarte w zamieszczanych tekstach. Wszystkie artykuły i felietony odzwierciedlają poglądy wyłącznie autorów odpowiedzialnych za treść merytoryczną w naszym magazynie. Ich treść nie zawsze pokrywa się z przekonaniami redakcji BE. Nie odpowiadamy za treści nadsyłane przez naszych reklamodawców. Wszystkie materiały zawarte w naszym magazynie są własnością BE i są chronione prawami autorskimi. Wszelkie zastrzeżenia i pytania związane z ich treścią należy kierować bezpośrednio do autorów. Redakcja BE Magazyn.


Gold My mówimy Be Gold, Wy czytacie o złocie z wakacji, czyli musztardzie. Ktoś obstawiał Saharę? Ale spokojnie, o złotych piaskach też będzie. Poza tym, że odwiedzimy kalifornijski park narodowy Joshua Tree, gdzie stoi dom fatamorgana, zabierzemy Was także dronem nad Bałtyk! Ale to już pewnie zdążyliście zauważyć, oglądając okładkę. Pamiętacie, jak Rudi Schuberth śpiewał: „Na plaży słońce praży, tu bladość ciał zanika, wśród tłumu wczasowiczów dziewczyna ratownika.'' Może uda Wam się wypatrzeć ją z takiej wysokości?! Skoro gold, to melanż w Pradze z Bohumilem Hrabalem i Jego kumplami, ku chwale złotego trunku. Jedno jest pewne, Hrabal znał się na dwóch rzeczach – piciu piwa i pisaniu! Mistrz. Nie omieszkamy wspomnieć o najsłynniejszym ślubie tego roku, a dokładniej o grudce walijskiego złota, z której powstała obrączka Meghan Markle, żony księcia Henry’ego. Opowiemy o luksusie w złotej butelce od Pacco Rabanne oraz złotych czasach, w których przyszło nam żyć, czyli o epoce lodów rzemieślniczych! A jakby komuś było mało, to będą także złote myśli...o złocie. Ponieważ świętujemy okrągły jubileusz, zaprosimy Was do stołu. Wy wybierzecie, w jakim klimacie chcecie się bawić: ''Piękna i Bestia'', ''Amelia'', a może impreza w ruinach średniowiecznego zamku? W tym wydaniu piszemy też o złocie w sporcie, a dokładnie o tym, dlaczego złoty medal igrzysk olimpijskich to jedno z najważniejszych wyróżnień dla sportowca. Jednak nie samym złotem człowiek żyje. W jubileuszowym wydaniu pojawi się kilka nowych nazwisk. Do współpracy zaprosiliśmy Tomasza Pietrzaka – poetę dwukrotnie nominowanego do Nagrody Literackiej Nike, ilustratorki i graficzki – Anetę Klejnowską i Malwinę Pycię oraz fotografa Wojciecha Radwańskiego. Na łamy Be powracają felietony Wojciecha S. Wocława, pojawi się również nowy dział – Be Women, który poprowadzi Katarzyna Szota-Eksner. Na koniec perełka: wskrzeszamy popularną w XIX w wieku zabawę towarzyską – kwestionariusz Prousta. Na pierwszy ogień idzie Przemo Łukasik! Ten numer jest naprawdę wyjątkowy! Miłej lektury i złotego, słonecznego lata!

5


Spis treści 8 Kalendarium 14 Moje ulubione Be 17 Aneta Klejnowska / Be Gold 18 Zapraszamy do stołu 24 Wojciech S. Wocław / Savoir-vivre 25 Malwin Pycia / Be Gold 26 Małgorzata Kaźmierska / Złote (?) myśli 28 Joanna Zaguła / Złoto z wakacji 34 Kwestionariusz Prousta / Przemo Łukasik 36 Katarzyna Zielińska / Ku chwale złotego trunku 40 Grzegorz Więcław / Twoje złoto olimpijskie 44 Natalia Aurora Ignacek / Złota epoka lodów rzemieślniczych 50 Tomasz Pietrzak / Rzecz o instapoezji, bo to dziś na czasie, a jutro już nie 52 Dorota Magdziarz / Luksus w złotej butelce 56 Anna Wawrzyniak / Złoto pustyni 64 Angelika Gromotka / Brandy, które świecą 70 Katarzyna Szota – Eksner / Be Woman


NERO

ProdiĹź Bistro & Nero Fabryka Porcelany w Katowicach ul. Porcelanowa 23 40-001 Katowice


Be Poleca!

Tauron Nowa Muzyka 28 czerwca – 1 lipca, Katowice, Strefa Kultury Początki Nowej Muzyki sięgają 2006 roku, kiedy grupa przyjaciół związanych z kultowym klubem Hipnoza postanowiła zorganizować swój własny festiwal. Pierwszy odbył się w Szybie Wilson. Wówczas zagrali między innymi: DJ Krush, Swayzak, czy Cristian Vogel. Wydarzenie okazało się sporym sukcesem. Na kolejne dwa lata festiwal emigrował do Cieszyna, by w 2009 roku na stałe powrócić do Katowic. Odbywał się na terenie nieczynnej już Kopalni Węgla Kamiennego Katowice, a w latach 2012-2013 w Dolinie Trzech Stawów (gdzie co roku rozlokowane jest pole namiotowe dla uczestników imprezy), wreszcie w Strefie Kultury. Wydaje się, że festiwal doskonale odnalazł się w zrewitalizowanej części miasta, czyli wyjątkowym otoczeniu Spodka, siedziby NOSPR i Muzeum Śląskiego. Koncerty ściągają coraz większe rzesze fanów. Ludzie wykupują bilety, nie znając nawet line-upu. To dowód na to, że Nowa Muzyka słusznie uznawana jest za wielki sukces organizatorów. W tym roku zagrają między innymi: Nosowska, Son Lux, Fever Ray, Jordan Rakei, Mura Masa, Nightmares on Wax, Jazz Band Młynarski-Masecki, Alex Niggemann, Bitamina, Denis Horvat, Burnt Friedman, Courtesy, James Holden & The Animal Spirits, Moritz von Oswald i wielu innych, których nie sposób wymienić. Bilety: jednodniowy – 169 zł, karnet – 269 zł

OFF FESTIVAL 3-5 sierpnia, Katowice, Dolina Trzech Stawów Już po raz trzynasty (!) Artur Rojek ściągnie na Śląsk nie tylko zastępy wspaniałych artystów, ale i rzesze fanów OFF’u, którzy na trzy dni przekształcą Katowice w stolicę muzyki alternatywnej. Pierwszy festiwal odbył się na mysłowickim kąpielisku, czyli w rodzinnym mieście Rojka, które jak sam przyznaje, na tych kilka dni zmieniło się nie do poznania. Zjawisko takich chwilowych przemian dobrze znanych miejsc powtarza się co roku. Restauracje są przepełnione, ulica Mariacka, Sztauwajery, czy Strefa Kultury pełne uśmiechniętych, rozmawiających ze sobą ludzi, emanujących wakacyjnym nastrojem. To wszystko sprawia, że dni, w których dzieją się wydarzenia OFF-u, stają się czasem magicznym nie tylko dla uczestników tego festiwalu, ale i dla wszystkich mieszkańców Katowic. W tym roku jak zwykle możemy liczyć na mieszankę indie popu, rocka, metalu, rapu, noise, jazzu oraz gatunków, jakich nie sposób nawet nazwać. Zagrają między innymi: Charlotte Gainsbourg, MIA, Grizzly Bear, Jon Hopkins, Ariel Pink, Aurora, John Maus, Turbonegro, The Brian Jonestown Massacre, Egyptian Lover, Big Freedia, Zola Jesus, Clap Your Hands Say Yeah, Furia, nasze rodzime Coals oraz wielu, wielu innych. Bilety: karnet trzydniowy – 330 zł


Be Poleca!

Szapocznikow – Wróblewski – Wajda 23 czerwca – 30 września, Muzeum Śląskie Kolejną propozycją Muzeum Śląskiego jest wyjątkowa wystawa, prezentująca twórczość trojga przedstawicieli pokolenia „zarażonych wojną”: malarza Andrzeja Wróblewskiego (1927–1957), rzeźbiarki Aliny Szapocznikow (1926– 1973) i reżysera Andrzeja Wajdy (1926–2017). Artystów łączy nie tylko wczesna utrata ojców, ale również czas dojrzewania, przypadający na okres II wojny światowej w okupowanej wówczas Polsce. Wydarzenia, jakich przyszło im doświadczyć, już zawsze rzutowały zarówno na ich życie jak i twórczość. Szapocznikow i Wróblewski wciąż odkrywani są na nowo, szczególnie w odniesieniu do pokwitania – aspektu dotychczas nieuwzględnianego w opracowaniach teoretycznych, a jednocześnie wspólnego dla niemałej grupy twórców, w tym również Andrzeja Wajdy, którego filmy od półwiecza znajdują się na szczycie popularności. W takiej konfiguracji artyści zostaną zestawieni po raz pierwszy. Kuratorka wystawy Anda Rottenberg zaprezentuje ich z perspektywy “wieku dojrzewania”. Jej punkt widzenia podda w dyskusję dotychczasowe podejście do całokształtu ich twórczości oraz zachęci do nowej jej interpretacji. Na wystawę składać się będzie około 70 prac rzeźbiarskich oraz rysunków Szapocznikow, a także gwasze, monotypy i szkice Wróblewskiego. Wajdę zobaczymy przez pryzmat szkiców do scenopisów oraz plakatów, fotosów i fragmentów 14 jego filmów, pochodzących z okresu 1955–2016. Bilety: normalny indywidualny – 14 zł, ulgowy indywidualny – 9zł, rodzinny – 37 zł normalny grupowy – 10 zł, ulgowy grupowy – 7 zł

Już po raz piąty Intro Festival zagości w Murach Zamku Piastowskiego w Raciborzu. Dwa dni pełne najnowszej elektroniki, sztuki i skanerów Martina tworzą swego rodzaju paradoks w postaci całkiem interesującej kombinacji przeszłości z przyszłością. Intro Festival to jakościowo inny projekt muzyczny, coś, czego w Raciborzu i okolicach wcześniej nie było. To mapping 3D na starych murach, kontrast i emocje, a przede wszystkim kilkanaście godzin spędzonych w towarzystwie świetnych DJ'ów i różnorodnych sztuk. Zagrają: Vitalic live, Apparat (dj set), HVOB, Rodriguez Jr & Liset Alea live, Hogni live, President Bongo live, Gudrun Von Laxenburg live, Ishome live, Nolah live, Sahale live, Gooral, Dtekk b2b Błażej Malinowski, Manoid live, An On Bast live, Mia Twin, Vi, Sept b2b Sienn, Rob Nash, Shlepp Geist live, Filis Laugh x Nowhere People, Genji Yoshida, Glasse, Soundq, Furrier, Seb & Rodrigez, Kmin, Meg b2b Discox, Insomnia, Ginee, Infinity, Nefti, Kosay, Protest, Gruesome, Kontrol, J-Cop, Mr Floppy, Nu:Tek feat. Kyoku, Sinusoyda, Insect, Matys. Bilety: karnet dwudniowy – 179 - 199 zł

Opracowała Joanna Durkalec

Intro Festival 13-14 lipca, Racibórz, Zamek Piastowski


Kalendarium

Gastro Fajer Katowice Gastro Fajer to seria imprez o charakterze nocnego marketu, inspirowanych kulturą azjatyckich miast, znaną już dobrze również w Europie i w Polsce. Jedzenie i picie do późnych godzin nocnych, muzyka, sztuki uliczne i błoga atmosfera letniego rauszu to nieodłączne elementy tego przedsięwzięcia. – Gastro Fajer startuje 5 lipca br. na tarasach Spodka. Będziemy działać przez osiem kolejnych weekendów, zawsze od czwartku do niedzieli. Naszym celem jest zapewnienie mieszkańcom Katowic i okolicznych miast tętniącego życiem (również w nocy) centrum spędzania czasu wolnego – zapewniają organizatorzy i dodają, że w trakcie każdego weekendu goście będą mieli do dyspozycji około 15-20 wystawców gastronomicznych. – Zaoferujemy również dwa bary, serwujące lokalne i zagraniczne piwa rzemieślnicze, a także przegląd autorskich koktajli – mówi Oskar Olszewski, jeden z organizatorów wydarzenia. www.facebook.com/gastrofajer/

Krzikopa – koncert 15 lipca br. podczas Letniego Ogrodu Teatralnego o godz. 20:00 na terenie Katowickiej Strefy Kultury zagra zespół Krzikopa – pionierzy śląskiego electrofolku, którzy od dwóch lat w kraju i za granicą prezentują śląską muzykę tradycyjną w energetycznych, tanecznych aranżacjach. Gatunek uprawiany przez zespół jest mieszanką muzyki ludowej i współczesnej, inspirowany również cytatami z utworów klasycznych kompozytorów, takich jak Jan Sebastian Bach czy Igor Strawiński. Krzikopa łączy tradycyjne instrumenty (akordeon, skrzypce), technikę śpiewu białym głosem z nowoczesną elektroniką o energetycznych rytmach. Tworząc muzykę dbają, aby trafiała nie tylko w gusta muzyczne, ale i taneczne. Podczas półtoragodzinnego koncertu usłyszmy zarówno materiał z debiutanckiego krążka zespołu, jak i utwory nigdy wcześniej niepublikowane, przygotowane specjalnie na tę okazję. Krzikopa to: Katarzyna Dudziak i Karo Przewłoka – wokal, Mateusz Dyszkiewicz – akordeon, Adam Romański – skrzypce, Dominik Kalamarz (DJ Mislaw) – elektronika i syntezatory, Spacepierre – perkusja. www.krzikopa.pl


Kalendarium

Klasyka polskiego wzornictwa W latach 60. i 70. XX wieku w hutach szkła Zagłębia Dąbrowskiego (wśród nich najbardziej znacząca była w Ząbkowicach) swoje projekty realizowali m.in.: Eryka Trzewik-Drost, Jan Sylwester Drost, Ludwik Fiedorowicz, Bogdan Kupczyk, Ryszard Serwicki i Izabela Szklaniarz. Dziś ich prace to klasyka polskiego wzornictwa. W nasyconych kolorem czystych, syntetycznych, szklanych formach tkwi zaklęty fenomen nowoczesnej estetyki. „Rodzina”, „Zebra”, „Asteroid”, „Cora”, „Pręgi”, „Grys”, „Conti” i „Głowa dziewczyny”, a także legendarny dla polskiego dizjanu „Radiant” to zbiory gliwickiego muzeum, z bogatej kolekcji szkła współczesnego, pochodzącego z ząbkowickiej huty, które udostępnione są publiczności po raz pierwszy od 1975 roku. Wystawa „Szkło artystyczne – klasyka polskiego wzornictwa” potrwa do końca września br. Znajdują się na niej także zabytki wypożyczone z przodujących w tej dziedzinie kolekcji: Muzeum Karkonoskiego, Muzeum Narodowego we Wrocławiu, Muzeum Narodowego w Krakowie, Centrum Szkła i Ceramiki w Krakowie oraz z Muzeum w Sosnowcu. www.muzeum.gliwice.pl

Śląski Tabor w Ornontowicach W końcu długo oczekiwany I Tabor Śląski. To będzie intensywne spotkanie z tradycją Górnego Śląska. Muzyka, taniec, rękodzieło, warsztaty, potańcówki, rozmowy. Doskonała okazja by zatańczyć gołombka, podać „krótki do przyjaciela”, uszykować somymu ciaciany klajd, zaśpiewać ślonskie śpiywki, połozprawiać z hanysami i inksze na roztomajtych biglach w kożdy wieczór! Nie wiecie, o co chodzi? Dyć musicie tam być! Impreza potrwa od 18 do 22 lipca. Organizatorami wydarzenia są Śląsk Folkowy i ARTeria – Centrum Kultury i Promocji w Ornontowicach. Więcej informacji niebawem. Szczegóły: www.slaskfolkowy.pl


Ulicznicy po raz dwunasty! Międzynarodowy Festiwal Artystów Ulicy ULICZNICY to już nastolatek. W tym roku odbędzie się w terminie 30 czerwca – 29 lipca. W tej nie najłatwiejszej dla kultury rzeczywistości, ULICZNICY przetrwali, na stałe wpisując się w świadomość widzów i z zawadiackim uśmiechem wkroczyli w drugą dekadę swojej działalności. Dzisiaj festiwal stanowi jedną z zauważalnych tego typu imprez w Europie, jest także doceniany jako liczące się wydarzenie teatralne. ULICZNICY mają moc przyciągania przedstawicieli całego przekroju społecznego – poszczególne atrakcje przeznaczone są dla dzieci, seniorów, rodzin, publiczności o zróżnicowanym potencjale kulturalnym i społecznym. Jedną z idei stojących za sztuką uliczną jest ingerencja w strukturę miasta. Festiwal “wchodzi” w różne przestrzenie, angażując odbiorców muzyką, kolorem, ruchem i emocjami, które towarzyszą wielu pokazom.– Poza tymi wszystkimi cechami, ULICZNICY są trochę jak typowy nastolatek: niepokorni, twórczy i przesyceni energią, wytwarzaną podczas miesiąca pełnego teatru, kuglarstwa, warsztatów Nowego Cyrku i kabaretu. Czy chcą Państwo wkroczyć w ten niesamowity świat? – pyta i zaprasza Agnieszka Batóg, współorganizatorka wydarzenia. Program: www.ulicznicy.pl



Moje ulubione BE Dorota Magdziarz Długo szukałam odpowiedzi na pytanie, które Be lubię najbardziej, ale niestety nie potrafię wskazać jednego. Dla mnie każde wydanie to mój osobisty pomost z rodzinną miejscowością i ze Śląskiem, skąd wyjechałam 12 lat temu. To magazyn, który miałam okazję poznać, zanim zrobił to ktokolwiek inny, poza Asią i Michałem. Pamiętam naszą pierwszą krakowską rozmowę o pomyśle stworzenia czasopisma. I autentyczną radość, że w końcu jest taka idea, i mogę stać się jej częścią. Sesje zdjęciowe, artykuły, recenzje filmowe, to mój mały udział od pierwszego numeru.

Angelika Gromotka

Szczególnie lubię wydanie Be kids, bo trudno zapomnieć sesję zdjęciową, w czasie której próbowaliśmy poskromić naszych kilkuletnich bohaterów, tak jak my dopiero raczkujących w branży fotograficznej. A efekt? Wyszło wspaniale! Dzisiaj pracując jako stylistka, uwielbiam zdjęcia z dzieciakami, bo to od nich możemy najwięcej się nauczyć.

Każdy numer Be lubię, zwłaszcza, że jestem w redakcji prawie od początku i każde wydanie – poprzednie, obecne, a zwłaszcza nadchodzące – budzi moją radość i ciekawość. Jeśli mam wybrać, to moim ulubionym byłoby Be healthy, bo choć to truizm, uważam zdrowie za naprawdę ważne i warte dbania o nie. Lubię mój artykuł z tego wydania, bo jest kompleksowy i zawiera praktyczne rady dotyczące zdrowia, uzupełnione fajnym polskim designem. Mam też do niego sentyment, bo akurat tak wyszło, że niektóre kolory towarzyszące temu numerowi, pojawiły się także w brandingu mojej firmy Sayio. Zaprojektowało go studio pokazane również w tym wydaniu.

Anna Wawrzyniak Kiedy myślę o wszystkich wydaniach Magazynu, lubię wracać do jego początków. Sześć lat temu Be dopiero się rodziło, kształtowały się działy tematyczne, a każdy nowy numer stawał się wspólnym sukcesem. Kolejne teksty wiązały się z poznawaniem nowych i inspirujących ludzi, odwiedzaniem ciekawych miejsc oraz kształtowaniem własnego stylu pracy. BE creative – numer czwarty z 2012 [sic!] roku jest mi szczególnie bliski. Do tego wydania powstały aż trzy moje teksty. Pierwsze kontakty mailowe z zagranicznymi biurami architektonicznymi – co zaowocowało artykułem o szalonym wnętrzu uniwersyteckiego campusu w Tajlandii od SuperMachine Studio. Wspaniali ludzie z gliwickiego Chilidu, gdzie miałam zaszczyt być gościem oraz wywiad z Przemo Łukasikiem z bytomskiej Medusa Group. Dużo pracy, ogromna satysfakcja... bardzo kreatywny numer.

Grzegorz Więcław Moim ulubionym wydaniem Magazynu było Be motivation. Mam ku temu dwa powody. Po pierwsze, temat jest bardzo bliski mojej codziennej pracy psychologa sportu, mogłem więc do tego numeru napisać artykuł, w którym podzieliłem się swoją wiedzą i doświadczeniem. A po drugie, patrzę na to wydanie z sentymentem, bo był to mój debiut w Be Magazynie! Od tamtego czasu jestem tu


Katarzyna Szota-Eksner Be dream Numer, w którym ukazał się mój pierwszy minifelietonik, nawiązujący do bardzo ważnego dla mnie Atlasu Wysp Odległych. Zanim nauczyłam się doceniać codzienność, często uciekałam. „Czasem jednak smażąc naleśniki intensywnie myślę o odległych wyspach. Kiedy byłam małą dziewczynką, marzyłam o poznaniu sobowtóra, mieszkającego dokładnie po drugiej stronie Ziemi. Wiszącego głową w dół i zwróconego stopami ku moim stopom.” Teraz też marzę, ale z wielką radością wracam (no i pozostał mi sentyment do Be dream)! Be better Świetny tytuł! To był chyba późnozimowy numer. Wszyscy potrzebowaliśmy pokrzepiających słów i delikatnego poklepania po plecach – „be better, kochana, be better...” Tym numerem zaczęłam swój cykl herstory – o silnych kobietach. O współczesnych siłaczkach, spotykanych na co dzień. O kobietach z sąsiedztwa, które choć potykają się, to zawsze wstają. Działają. Idą do przodu. Jest wiele takich kobiet i ja o nich piszę! Be better! Bycie silną to ciągła droga!

Joanna Zaguła Pierwszy ważny dla mnie numer to Be human. Pierwszy, w którym publikowałam swój tekst. Wcześniej pisałam już do kilku miejsc, ale to doświadczenie było zupełnie inne. Zaskoczyła mnie wolność w podejściu do tematu i doborze stylistyki – dzięki temu pisanie do Be to czysta przyjemność. Cieszyło mnie też, że mogę chwalić się swoim tekstem w magazynie, który jest fajnie, nowocześnie złożony i ma świetne zdjęcia.

I zdecydowanie Be girl! Piszę o kobietach i dla kobiet, więc jakże mogłoby być inaczej? Wierzę w ich siłę i moc. Czytam zatem z wypiekami na twarzy świetny wywiad z Katarzyną Ramotowską – kobietą z lasu i tropicielką wilków. Be girl to także moja opowieść o douli Agacie – pogodnej, zaangażowanej i dzielnej kobiecie. Przeglądając ten numer mam ochotę krzyknąć: „Dziewczyny, kobiety, niezależnie od wieku zachowajmy w sobie dziewczęcą radość i ciekawość życia. Nie dajmy jej w sobie stłamsić! Do przodu dziewczyny! Mamy tę moc”.

Drugi numer, jaki zapadł mi w pamięć to Be hungry. Bardzo ciekawy i nieoczywisty temat – co szczególnie mi się podobało. Jednak za długo zastanawiałam się nad tym, jak go ugryźć. A w dodatku przeżywałam trudny czas przeprowadzki i nie miałam w mieszkaniu kuchni. W końcu troszkę podtopiłam się w wirze codziennych zajęć, a kiedy nadszedł deadline, musiałam wyjechać. Oddałam tekst dzień później, co potwornie przeżywałam, ponieważ pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się nie dotrzymać terminu. Cała historia nie jest jednak całkiem ponura, bo zmuszając się do napisania tekstu o głodzie, przepracowałam swoje doświadczenie życia bez kuchni i w końcu na chwilę się uspokoiłam. Przecież lekki głód to nic złego. Chcę też wspomnieć o Be girl. Jego tematyka jest nie tylko bardzo na czasie, ale i niezwykle ważna dla mnie osobiście. To dlatego, że zajmuję się (że tak powiem, naukowo) feminizmem. Nie sposób nie napomknąć tu o ciekawej, nieoczywistej sesji modowej. Ale to teksty Grzegorza Więcława i Sylwii Kubryńskiej szczególnie na mnie zadziałały, bo poruszały wątki społeczne, które i mnie samej wydają się po prostu kluczowe. Te artykuły dają siłę do walki o zmianę!

Katarzyna Zielińska Mój ulubiony Be to: Be local … bo ma świetną, węglową okładkę i treść, skupiającą się na tym, co bliskie i lokalne, a ja bardzo lubię odkrywać swoje otoczenie na nowo. Be food … bo czytanie o dobrym jedzeniu i oglądanie jego fotografii jest prawie tak fajne, jak samo jedzenie. Be different


Natalia Aurora Ignacek Z całą pewnością najważniejszym wydaniem Be Magazynu było dla mnie Be dream. Z kilku powodów… Przypadło na czas, w którym ziściły się moje osobiste marzenia – znalazłam tego jedynego, ślub, własne mieszkanie i samochód! A jednak w numerze tym napisałam o… śmierci marzenia! Bo moment, w którym spełniają się dziecięce marzenia, jest też niczym innym jak zakończeniem ich żywota… Wychodząc za mąż, uśmierciłam stan panieński i swoje dawne nazwisko. Ale pozostało jedno marzenie, które pojawiło się, kiedy byłam małą dziewczynką i choć się spełniło, wciąż jest tym żywym, kwitnącym we mnie jak wiecznie żywa roślina. To marzenie o byciu dziennikarką! Dlatego właśnie okładka tego wydania należy do moich ulubionych, bo przypomina mi, że dzięki Be mogę poczuć w sobie tę radość dziecka, gdy spełniają się jego najskrytsze i najdawniejsze marzenia. Dwa kolejne wydania, które zagościły w mojej pamięci jako ulubione, to łatwy i oczywisty wybór: Be delicious oraz Be hungry. Dlaczego? Bo jako dziennikarka kulinarna i wielbicielka słodkości wciąż myślę o jedzeniu. Niemal wszystko z nim kojarzę i uwielbiam również czytać, jak inni o nim piszą. Jedzenie dodaje smaczku każdemu tekstowi, nawet jeśli jest tylko wstawką. Mam wrażenie, że każdy numer, który oscyluje wokół tego tematu we wszystkich autorach budzi do pracy nie tylko ich wyobraźnię, ale też ślinianki!

Tomasz Marszałek Be love – czyli numer absolutnie pierwszy, w którym pojawił się tekst o "wampirycznej" miłości. Wielki sentyment, po pierwsze ze względu na fakt, że był to nasz wspólny debiut, po drugie – zapoczątkował kilkuletnią naprawdę ciekawą współpracę i dał mi możliwość zaprezentowania Czytelnikom wielu, bo łącznie aż paruset, moim zdaniem interesujących i niekoniecznie znanych filmów grozy. A to dość niezwykła tematyka jak na magazyn lifestyle'owy. Be yourself – na dobre ugruntował stronę wizualną moich wypocin, czyli nomen omen "czarne strony". Ponadto pozwolił mi na bezkarne i jak najbardziej zasadne złamanie konwencji, którą narzuciłem sobie od samego początku – po raz pierwszy nie pisałem wtedy o horrorach, ale o mojej drugiej największej pasji, czyli o muzyce... bardzo czarnej muzyce. Co do trzeciego numeru to mam nielichy zgryz... Ale jednak Be real – dzięki niemu mogłem opisać szerzej wspaniały "Stranger Things", który osobiście uważam za jeden z najwybitniejszych seriali grozy ostatnich kilku dekad. Poza tym po raz pierwszy byłem zadowolony ze swojego tekstu (śmiech).

Małgorzata Kaźmierska Niestety, nie mam ulubionego wydania Be Magazynu. Przejrzałam swoje zbiory i… nie potrafiłam wybrać jakiegoś jednego numeru; ale z tych, które zachowałam, ułożyłabym idealny. Na początek okładka – pejzaż z Be motivation albo przepiękne zdjęcie dziewczynki z Be dream: aniołek z różowymi kwiatuszkami we włosach. Potem przegląd kalendarium, żeby wiedzieć, co dzieje się na Śląsku i obowiązkowo ciemne strony Świata Mroku, czyli tekst mojego ulubionego autora Tomasza Marszałka. Szczególnie podobała mi się nieco demoniczna grafika, towarzysząca jego artykułowi w wydaniu Be legend, gdzie odbicie białej ręki na czarnym tle potęguje nastrój grozy, cechujący opowieści o horrorach. W tym samym numerze rozmowa z Karolem Śliwką – projektantem znaków wielu firm, żywym symbolem polskiej grafiki. Później w Be energy naprawdę „nieziemskie” (bo wykonane z powietrza) zdjęcia, obrazujące twórczość bohatera wywiadu, fotografa Wojciecha Radwańskiego. I jeszcze w Be lazy spotkanie z Sebastianem Chachołkiem – kustoszem niezwykłego Muzeum Magicznego Realizmu w Ochorowiczówce (teraz wiem, gdzie można na żywo zobaczyć prace Beksińskiego, Olbińskiego czy Sętowskiego). A potem zagłębianie się w artykuł Katarzyny Zielińskiej, która zawsze zachęca do nieco innego, nieoczywistego spojrzenia na rozmaite sprawy, podejmowania alternatywnych działań, spróbowania czegoś nowego. Później dla relaksu trochę mody; nie jestem zbyt zorientowana w tym świecie, ale przyswoiłam sobie parę słówek: ramoneska, poszetka, brustasza… I te odlotowe sesje, choćby taka, jak w Be chill. A na koniec różne oblicza dizajnu, prezentowane przez Annę Wawrzyniak lub Angelikę Gromotkę – na przykład fantastyczne wnętrze chińskiej księgarni Zhongshuge w wydaniu Be urban, coś nieprawdopodobnego! Przy tych artykułach zawsze zatrzymuję się na dłużej, oglądam zdjęcia, szperam w internecie, żeby przyjrzeć się detalom, ciekawym rozwiązaniom i innym realizacjom twórców przedstawianego obiektu. Oto obraz mojego idealnego Be Magazynu.


Be Gold według Anety Klejnowskiej Aneta Klejnowska – absolwentka architektury wnętrz i grafiki na warszawskiej ASP. Swoje doświadczenie zdobywała w Polsce i za granicą pracując i kształcąc się między innymi w Nowym Jorku i Londynie. Laureatka warsztatów "Art and Fashion Forum by Grażyna Kulczyk" w kategorii ilustracja modowa. Jej największą pasją jest malarstwo i moda.


Drogie Panie, załóżcie sukienki i szpilki! Drodzy Panowie – garnitury, a z szampanów niech strzelają korki. Świętujemy 50. wydanie Be! Zapraszamy do stołu! Ania i Kasia – konsultantki z Czyni Cuda, dla których organizacja ślubów i przyjęć to prawdziwa pasja, wiedzą jak wyczarować magiczny nastrój, np. à la „Amelia”, albo „Piękna i Bestia”. Elegancko nakryty stół to przecież jeden z najważniejszych elementów udanej imprezy. Dziewczyny dzielą się z nami kilkoma oryginalnymi pomysłami na to, jak za pomocą odpowiednich dodatków stworzyć klimatyczne przyjęcie w domu i ogrodzie lub przygotować romantyczną kolację dla dwojga na balkonie. Kryształowe kieliszki ze starego kredensu, ręcznie wykonane dekoracje z owoców, złote talerze, świeczniki, lampiony, kompozycje kwiatowe, karneciki... Popatrzcie tylko na te zdjęcia!

Stylowo Motywem przewodnim tej stylizacji było zastosowanie wielu elementów transparentnych oraz kaligrafii. Transparentność w każdym wydaniu jest w obecnym sezonie bardzo modna, a wracająca do łask kaligrafia nadaje całości niezwykle eleganckiego klimatu.

Ręczne wypisanie menu, winietek czy zaproszeń to zadanie dla profesjonalistów, podobnie jak przygotowanie stylowych kompozycji kwiatowych. We własnym zakresie możecie zadbać o dekoracje z owoców. Polecamy zakupienie kilku granatów, które są bardzo efektownymi owocami, a także pomalowanie wybranym sprayem zwykłych jabłek, gruszek, czy malutkich dyń. Pożyczone z babcinego kredensu kryształowe kieliszki i zabytkowy komplet sztućców będą gustownym uzupełnieniem dekoracji stołu.

Sesja stylizowana „Inspired by Adele” Organizacja: Czyni Cuda Zdjęcia: Maria Mendakiewicz Fotografia Kwiaty i dekoracje: Wietrzne Pole Papeteria ślubna: Aga Pisze Calligraphy Miejsce: Dworek New Restaurant


Wesele w ruinach Zamku Ogrodzieniec Organizacja: Czyni Cuda Zdjęcia: Maria Mendakiewicz Fotografia Kwiaty i dekoracje: BeDeko – kwiatowe atelier Anny Berniak Papeteria ślubna: Wytwórnia wzorów Miejsce: Zamek Ogrodzieniec

Wytwornie Magicznego charakteru, z całą pewnością, nadaje tej stylizacji miejsce przyjęcia – średniowieczne ruiny Zamku Ogrodzieniec. Gorąco polecamy „wyprowadzanie” przyjęć w teren – na taras, pod drzewa ogrodowe, do starych stodół. Oczywiście zawsze warto pamiętać o planie awaryjnym na wypadek niekorzystnej pogody.

Wysokie kompozycje kwiatowe i efektowne stojaki, na których są one ułożone, warto zamówić w profesjonalnej firmie dekoratorskiej. We własnym zakresie można zakupić złote podtalerze, które kładziemy pod zastawę stołową. Jedna sztuka kosztuje od kilku do kilkunastu złotych, a będzie nam służyć jako efektowny element dekoracji stołu przez wiele lat. W stylizacji tej ładnie sprawdziło się użycie wielu różnych drobnych elementów – małych świeczników na tea-lighty, mosiężnych wazoników i kieliszeczków. Warto zgromadzić trochę takich elementów i testować używanie ich przy nakrywaniu stołu. Rozwiązanie to wymaga jednak ułożenia większości przekąsek w bufecie szwedzkim lub serwowanie dań „talerzowo”.


Magicznie Sesja stylizowana „Piękna i Bestia” Organizacja: Czyni Cuda Zdjęcia: Wawrzykowski Photography Kwiaty i dekoracje: BeDeko – kwiatowe atelier Anny Berniak Papeteria ślubna: Lili Vanili Miejsce: Zamek w Mosznej

Stylizacja stołu z sesji „Piękna i Bestia” ma iście królewski, barokowy charakter. Ciężki aksamity obrus, złote sztućce i złocone naczynia, wysokie kompozycje z purpurowych kwiatów i ciemnej zieleni. Całość zbalansowały nowoczesne transparentne krzesła, a nutki magii dodała duża ilość świec w wysokich i niskich świecznikach. Stylizacja ta pięknie pasowała do zabytkowych wnętrz zamku w Mosznej, ale sprawdzi się także w starych domach, mieszkaniach w kamienicach i wszędzie tam, gdzie są antyki.

Użyłyśmy zabytkowego serwisu obiadowego ze złoceniami (ponownie niezastąpiony może być babciny kredens), kryształowych kieliszków i eleganckich złotych sztućców, w które warto zainwestować, gdyż będą piękną ozdobą odświętnych stołów przez wiele lat. Motywem przewodnim tej stylizacji i całej sesji była bajka „Piękna i Bestia”, dlatego użyłyśmy także ramek z cytatami z książki i filmu oraz charakterystycznej dla innych opowieści tego typu frazy „i żyli długo i szczęśliwie”. Jeśli planujecie nadać wystrojowi swojego stołu motyw przewodni z bajki, książki lub filmu, to warto przemycić w dekoracjach kilka cytatów.


Czy potrafisz odpowiedzieć na pytanie co daje Ci szczęście?

Dla Nas to czas, który spędzamy w miejscu gdzie po prostu czujemy się dobrze. Z bliskimi jedząc lunch lub pijąc nietuzinkowe koktajle. Nie trzeba wiele by poczuć się wyjątkowo, ważna jest przestrzeń i ludzie.

Zapraszamy do Plado gdzie dzielimy się szczerą kuchnią i bezpretensjonalną atmosferą.

Fot. Joanna Kępa

Restauracja Plado Górnych Wałów 42 44-100 Gliwice tel. 32 413 06 60


Surrealistycznie „Marry Amelie” to stylizacja inspirowana filmem „Amelia”. Jest soczysta w kolorach, ale też delikatna, a przy tym lekko surrealistyczna. Dekorator i grafik tej sesji bawili się konwencjami, dodali niewielką dawkę kiczu. Powstała dekoracja stołu, która przyciąga wzrok, zachwyca, ale też zaskakuje i wywołuje uśmiech. Nieszablonowe rozwiązania nie muszą być kosztowne, a ewentualną nadwyżkę budżetową warto wydać na efektowną kompozycję kwiatową.

Sesja stylizowana „Marry Amelie” Organizacja: Czyni Cuda Zdjęcia: White Fox Photo Kwiaty i dekoracje: BeDeko – kwiatowe atelier Anny Berniak Papeteria ślubna: Onka Miejsce: Czekoladziarnia Gliwice

Polecamy takie żonglowanie stylami, zwłaszcza że ciekawe i niebanalne elementy dekoracyjne bardzo łatwo dziś kupić w sklepach typu Flying Tiger czy Pepco. W dekoracjach użyliśmy babcinej porcelany i szkła, zabytkowych sztućców i wiekowych waliz. Dopieszczenie nakryć takimi szczegółami jak jedwabna wstążka, czy kilka soczystych malin sprawi, że goście poczują się wyjątkowo, a gospodyni doceniona za wyczucie stylu i estetyki.


Czy potrafisz odpowiedzieć na pytanie co daje Ci szczęście?

Dla Nas są to chwile wśród bliskich osób, stolik na świeżym powietrzu i promienie słońca, które czujemy na twarzy. To czas spędzony przy stole, dania które pozostają w pamięci, pyszna orzeźwiająca lemoniada – jakość przeżyć zależy od tego ile pracy wkłada się w to aby były wyjątkowe…

Zapraszamy do Umami gdzie dbamy o jakość Waszych przeżyć i dzielimy się dobrą kuchnią oraz energią!

Restauracja Umami Sikorskiego 46 44-120 Pyskowice tel. 32 333 22 46

Fot. Dorota Koperska


DUŻO MÓWIŁO SIĘ OSTATNIO O GRUDCE WALIJSKIEGO ZŁOTA, Z KTÓREJ POWSTAŁA OBRĄCZKA MEGHAN MARKLE, ŻONY KSIĘCIA HARRY’EGO. KRUSZEC – TYM CENNIEJSZY, ŻE POCHODZI Z NIECZYNNEJ JUŻ KOPALNI CLOGAU ST. DAVID'S – TO PREZENT OD KRÓLOWEJ ELŻBIETY II. PODOBNY OTRZYMAŁ ZRESZTĄ KSIĄŻĘ WILLIAM W 2011 ROKU NA OBRĄCZKĘ DLA SWOJEJ MAŁŻONKI. TO ELEMENT KRÓLEWSKIEJ TRADYCJI, SIĘGAJĄCEJ LAT DWUDZIESTYCH UBIEGŁEGO WIEKU. Nie to jednak najbardziej zainteresowało mnie w ślubie, który w połowie maja przykuł uwagę milionów ludzi na całym świecie. Na mnie największe wrażenie zrobiła prostota, umiar, brak przesady i w gruncie rzeczy skromność tej uroczystości. Kiedy kamera pokazała czarny busik, wjeżdżający na teren zamku Windsor, byłem przekonany, że przyjechali nim goście. Tymczasem po chwili wyszedł z niego główny bohater tego dnia, a za nim następca brytyjskiego tronu. A więc nie przybyli limuzyną, tylko zwykłym samochodem! Niedługo po tym media doniosły, że księżna Kate pojawiła się w kreacji, w której publicznie pokazała się wcześniej już parę razy. Panna młoda zaprezentowała się w prostej, klasycznej sukni z niewielkim dekoltem. Meghan Markle miała delikatny, prawie niewidoczny makijaż i zwyczajnie uczesane włosy. W ręku trzymała niewyszukany bukiet kwiatów. Niezwykły był tylko jej uśmiech, rozpromienione oczy, pewność siebie i odwaga, z jaką wchodziła w nowy etap swojego życia i do zupełnie jej nieznanego świata. I to pod bacznym okiem kamer oraz milionów ludzi. Oglądając ten ślub, pomyślałem o księżniczce Małgorzacie, nieżyjącej już siostrze królowej Elżbiety. W latach 50. nie mogła poślubić Petera Townsenda, w którym z wzajemnością się zakochała, ponieważ ten był rozwodnikiem. Dziś nie stanowił już problemu fakt, że Meghan Markle miała już wcześniej męża, nikomu nie przeszkadzał jej kolor skóry, ani też to, że nie pochodzi z rodziny arystokratycznej. Zacytujmy „Daily Mail“: „Kiedy na tronie zasiadła królowa Wiktoria – cesarzowa jednej czwartej światowej populacji – gdzieś na głębokim amerykańskim południu Mattie Turnipseed urodziła mulatkę (jak w okropny, urzędowy sposób opisywano osoby rasy mieszanej)“. Wnukiem tej pierwszej kobiety był pan młody, tej drugiej – panna młoda. Czy jeszcze pokolenie temu ktoś wyobraziłby sobie podobny scenariusz?

WOJCIECH S. WOCŁAW

Savoir Vivre

Kiedy spotykają się dwa różne światy, mogą z sobą konkurować, walczyć, znosić się lub… dodawać. Do uroczystości zorganizowanej w klasycznym, zgodnym z tradycją i zasadami etykiety stylu dodano coś jeszcze, jak chociażby występ chóru gospel. Goście, wśród których było wielu aktorów, piosenkarzy i sportowców przybyli w strojach, jakich wymagała okazja, a nie ich potrzeba oryginalności. Po uroczystości nie zrobiono wyszukanej sesji zdjęciowej na polach, jeziorach i opuszczonych dworcach kolejowych. Po prostu sfotografowano młodą parę i najbliższą rodzinę w ich codziennym otoczeniu. Może to jest lekcja, którą z tego wydarzenia powinny wyciągnąć przyszłe młode pary: nie bójcie się skromności, umiaru, naturalności. Nie rezygnujcie z tradycji, elegancji i klasy. Niczego was nie pozbawią, wręcz przeciwnie. I pamiętajcie o dodawaniu. O to w końcu chodzi w miłości, dzięki której dwa plus dwa daje przynajmniej pięć.

Wojciech S. Wocław – zawodowy konferansjer (występował w 10 krajach na 4 kontynentach). W 2017 roku jego nazwisko pojawiło się w rankingu „Najlepsi prowadzący eventy" magazynu PRESS. Popularyzator wiedzy z savoir-vivre'u, etykiety w biznesie i dress code'u. Autor książki "Savoir-vivre, czyli jak ułatwić sobie życie". Autor filmowych poradników, które można oglądać na jego kanale w serwisie Youtube (Wojciech S. Wocław). Częsty gość programów telewizyjnych i radiowych.

24


Malwina Pycia - skończyła architekturę wnętrz na Politechnice Śląskiej w Gliwicach. Na co dzień zajmuje się ilustracją i fotografią. Prowadzi bloga ze swoimi pracami: johiartworkillustration.blogspot.com

Be Gold według Malwiny Pyci


ZŁOTE (?) MYŚLI MOWA JEST SREBREM, A MILCZENIE ZŁOTEM, MOŻE WIĘC TYM RAZEM LEPIEJ BYŁOBY NIC NIE PISAĆ, NIE MÓWIĆ, PO PROSTU ZAMILKNĄĆ?

MAŁGORZATA KAŹMIERSKA

26



Mowa jest srebrem, a milczenie złotem, może więc tym razem lepiej byłoby nic nie pisać, nie mówić, po prostu zamilknąć? Taka sugestia przydałaby się zapewne niektórym naszym złotoustym mówcom, okupującym różne sceny życia publicznego (zwłaszcza obiecującym złote góry politykom), ja jednak pozwolę sobie podjąć ten niewątpliwie urokliwy temat. Złoto zawsze uwodziło nie tylko swoim blaskiem, ale również ceną, jaką uzyskuje się za nie, a także obietnicą władzy i ułudą wielkości, której ulegają jego posiadacze – wszak jak mówią przysłowia: „kto ma złota worek, przed tym wszystkie drzwi otworem” i: „nie ma nic tak mocnego, czego by złoto nie zmogło”. Oto prawdziwa potęga. Pewnie samo odkrycie Ameryki nie było tak ekscytujące jak wieść o tym, że jej mieszkańcy posiadają ten szczególnie pożądany kruszec oraz inne skarby i stosunkowo łatwo można im je zabrać, bo nie znają ich wartości. Dopiero wtedy ruszyła fala konkwistadorów, chętnych cywilizować „dzikusów” i nowy ląd (oczywiście za solidną zapłatą). A późniejsze czasy gorączki złota to epoka zdeterminowanych szaleńców, mających nadzieję szybkiego wzbogacenia się dzięki drogocennym samorodkom. Stawiali wszystko na jedną kartę, narażali życie przemierzając ocean, ale nie zawsze znajdowali to, czego szukali. No cóż, gdyby wówczas żył Andrzej Strumiłło, pewnie uprzedziłby ich, że „niektórzy wyruszają po złote runo, a wracają ogoleni”. Już mityczny król Midas wierzył, że ten kruszec może go uszczęśliwić. Szybko jednak przekonał się, jak niebezpieczna jest zdolność obracania wszystkiego, czego dotknął w złoto, bo nie dało się go zjeść, ani też porozmawiać z przemienioną w błyszczący posąg córką. W średniowieczu narodziły się legendy o czarnoksiężnikach i alchemikach, poszukujących kamienia filozoficznego – substancji przekształcającej metale nieszlachetne w złoto lub srebro. Urzeczeni wizją bogactwa tracili czas, zdrowie i rozum na bezustannych eksperymentach z tajemniczymi miksturami; pewnie odkryli przy tym różne rzeczy, ale nie to, na czym najbardziej im zależało… Może nie bez powodu w języku polskim wyraz złoto zawiera w sobie słowo zło, a chciwość chyba wszędzie uważana jest za jedną z głównych przywar człowieka. Ze złotem trzeba zatem postępować rozważnie, nie pozwolić, by opanowała nas i zaślepiła chęć posiadania jeszcze więcej, bo może się to źle skończyć (patrz afera Amber Gold – nomen omen). A jednak mimo czającego się w złocie zła, jeśli chcemy zaznaczyć, że coś jest cenne, bardzo dobre albo ważne, to chętnie sypiemy złotem, mamy więc: złote czasy, gody, serce, przeboje, złocisty napój (szampan albo piwo), złoty wiek, środek, interes, ale też strzał. Jakiś szczególnie utalentowany

albo uczynny chłopiec bywa nazywany „złotym”, zdarza się też chłop szczery jak złoto, a jeśli trafi się fachowiec-złota rączka, to niejeden wdzięczny klient chętnie by go ozłocił. Kiedyś można było też błysnąć złotym zębem (teraz raczej zegarkiem), a blask starego złota po babci do dziś jest w cenie i podkreśla urodę niejednej wnuczki. W małych sklepikach nadal spotyka się jeszcze panie, zwracające się do ekspedientki per „złociutka”, niektórzy mówią też „złotko” do ukochanej (może w ten sposób sugerują, że osoba ta jest dla nich droga nie tylko uczuciowo?) albo do dziecka. Zaręczynowy pierścionek i obrączki ślubne oczywiście muszą być najwyższej próby (ciekawe, czy to forma lokaty uczuć czy kapitału?), a życzenia nowożeńców (i nie tylko ich) spełni złota rybka. Czasem spada na kogoś złoty deszcz, a złota jesień kolorami liści rzeczywiście przypomina ten szlachetny kruszec, ale mówienie, że węgiel czy kawa jest czarnym złotem, to już metafora… Można by długo jeszcze tak wyliczać; okazuje się, że język polski aż iskrzy się od złota i podobnie jak ono również wymaga polerowania. Dekorowano nim świątynie oraz królewskie komnaty; ukrywano w skarbcach, baśniowych sezamach albo tajnych sejfach. Jako obiekt trudny do zdobycia i bardzo cenny, od zawsze uważano je za coś szczególnego, dostępnego jedynie dla osób bogatych, sprytnych (także oszustów, którzy wiedzą, jak wyłudzić je od innych) albo wyjątkowych. Złoto dla zuchwałych (złodziei?), dla władców, szczęściarzy i zwycięzców; wśród sportowców najwyższą wartość ma, rzecz jasna, tylko złoty medal, bo przecież najlepsi jako nagrodę za wytrwałość dostają to, co najcenniejsze. Taaak, oto co znaczy talent na wagę złota… Właściwie po co komu ono? Podobno bez niego nawet światło jest ciemne, ale przecież to tylko pieniądze, a te nie dość, że „są jak raki, bo rozłażą się we wszystkie strony”, szczęścia też nie dają, to jeszcze nie pozwalają spokojnie spać, o czym uprzedza przysłowie: „nie zasypia w nocy śmiele, kto ma pieniędzy wiele”. Jeszcze inne powiedzenie uświadamia zachłannym brutalną prawdę, przypominając o sprawach ostatecznych: „choćbyś miał złota skrzynie, od śmierci się nie wywiniesz”. Dlaczego zatem zabiegać o nie, zwłaszcza, że jak uczy doświadczenie, złoto nie przywiązuje się do właściciela, a szkoda łez na płacz po zaprzepaszczonym majątku. Ktoś mądry powiedział, że: „naprawdę twoje jest tylko to, czego nie możesz stracić”, więc choć pewnie niejeden/niejedna chętnie ogrzał/a/by się w ciepłym blasku złota, może jednak lepiej byłoby inwestować w to, co rzeczywiście ważne, choć nie zawsze widoczne. A zresztą, przecież istnieje coś jeszcze piękniejszego i znacznie cenniejszego niż złoto… Diamenty!!! I


Magiczne miejsce na szczycie Gubałówki

Rezydencja Gubałówka to komfort najwyższej klasy w nieskazitelnym stylu Unikatowe położenie na szczycie Gubałówki w otoczeniu tatrzańskiej przyrody, gwarantuje udany wypoczynek, ciszę i spokój. - 64 pokoje i apartamenty - Restauracja Kiyrnicka by Saguła - Strefa Wellness: basen, brodzik dla dzieci, jacuzzi, strefa saun, salon masażu - Sale konferencyjne

34-511 Kościelisko ul. Butorów 6 tel. +48-18-53-25-000 mail: recepcja@rezydencjagubalowka.pl

www.rezydencjagubalowka.pl


ZŁOTO Z WAKACJI PAMIĄTKI Z MIEJSC, KTÓRE DOBRZE MI SIĘ KOJARZĄ. W OPAKOWANIACH Z ŁADNYMI ETYKIETAMI, JEDNE GŁADKIE I BŁYSZCZĄCE, INNE MIENIĄCE SIĘ RÓŻNOKOLOROWYMI DROBINKAMI. MUSZTARDY! JOANNA ZAGUŁA

30



Pamiątki z miejsc, które dobrze mi się kojarzą. W opakowaniach z ładnymi etykietami, jedne gładkie i błyszczące, inne mieniące się różnokolorowymi drobinkami. Musztardy! Już starożytni Rzymianie... Owszem, to oni wpadli na pomysł, żeby zmiażdżyć ziarna gorczycy z moszczem winnym, by uzyskać coś podobnego do tego, co my dziś nazywamy musztardą. Ale kto chciałby tego słuchać. Tak zaczynają się wszystkie najgorsze wykłady świata. A gorczyca na to nie zasługuje, bo to najczęściej kupowana przyprawa. Więc skoro jest taka światowa i ma takie powodzenie, niech zabierze nas w podróż. Moja pierwsza musztardowa przygoda to czas bardzo przeszły. Taki, w którym jeszcze jeździłam na wakacje z rodzicami i kiedy przeszkadzały mi mocne smaki. Jako że był to też czas zanim w naszym życiu pojawiły się tanie linie lotnicze, przygoda zaczyna się od podróży samochodowej. Wracaliśmy pewnie, jak to zwykle bywało, gdzieś z Południa. A powrót trwał trzy dni, bo przecież po drodze jest zawsze tyle do zobaczenia. I zjedzenia. Tym razem zatrzymaliśmy się w Bautzen (po polsku Budziszyn). Zanim to sprawdziłam, byłam przekonana, że to niewielkie senne miasteczko, zaraz za granicą polsko-niemiecką. Ale Google Maps pokazały mi, że granica owszem, blisko, jednak rzekome miasteczko ma ponad 39 tysięcy mieszkańców. To chyba wcale niemało. Ale sprawia wrażenie bliższe Twin Peaks niż Chicago. Zaraz po przyjeździe rozejrzeliśmy się oczywiście za jakimiś restauracjami i wtedy stało się jasne, że w menu wszelkich budziszyńskich gastroprzybytków szaleje festiwal musztardy. Znacie musztardę Bautz’ner? To właśnie za sprawą tej lokalnej dumy mieliśmy do wyboru: zupę musztardową, pieczeń w glazurze z musztardy, gulasz w sosie z musztardą i oczywiście musztardę do kiełbasek. Słodką miodową, ostrą, po której od razu łatwiej się oddychało i taką klasyczną o dobrze znanym, a jednak wyrafinowanym smaku. I choć byłam zrozpaczona, to zamówiłam coś z tą musztardą i od tamtej pory stałam się dorosłym smakoszem. Nie kawa, wytrawne wino, czy nawet dobre papierosy, ale właśnie musztarda sprawiła, że zapamiętałam ten moment, w którym polubiłam swój pierwszy trudny smak. Teraz najchętniej dodawałabym ją do wszystkiego, jednak jakoś dziwnie rzadko mi się to udaje. W lodówce, więc jak w sejfie mam składowane drogocenne słoiczki, przywiezione przeze mnie albo przez rodzinę i przyjaciół z różnych podróży. Na półeczce na drzwiach stoją dwa malutkie, biżuteryjne słoiczki musztard z przyprawami. Są wielkości opako-

wań cieni do powiek, a w moim przekonaniu tak drogocenne jak złoto, więc czekają na specjalną okazję. Jedna z porzeczką, druga z czarnym pieprzem. Obok dumna ze swojego statusu working class hero stoi musztarda sarepska (którą moja koleżanka przez bardzo długi czas, nie tylko dzieciństwa, nazywała saperską), dobra do wszystkiego właśnie. Zerka na nią pogardliwie francuska arystokratka Dijon o ciętym języku, no i prawdziwa francuska z kuleczkami gorczycy. Oczywiście wiem, że istnieje też musztarda bawarska, rosyjska, chrzanowa, a nawet figowa. Ale ich akurat u mnie nie ma. Mam za to w głowie i w planach musztardę z truflami Maille, bo to szczyt szpanu. A co robię z tymi, które są? Najczęściej oczywiście sosy sałatkowe. Od kiedy nauczyłam się je emulgować, uwielbiam dressingi. Łączę ocet z solą, miodem i musztardą. Mieszam, a potem biorę do ręki trzepaczkę i wlewam drobniutkim strumieniem olej, ciągle ubijając, aż sos będzie gęsty prawie jak majonez. Zazwyczaj nie lubię perfekcjonizmu w kuchni, ale w tym wypadku naprawdę warto się wykazać. Taki sos zupełnie inaczej łączy się z warzywami. Najlepiej mu z młodymi ziemniakami, cieniutko pokrojoną rzodkiewką i lekko zgrillowanymi szparagami. Drugi musztardowy hit to tarta z pesto. Zrobiłyśmy ją kiedyś z przyjaciółką na jej urodziny i był to jedyny raz w życiu, kiedy żałowałam, że podałam jakieś danie na stół. Bo wolałbym sama je zjeść. Na spodzie z kruchego ciasta rozsmarowałyśmy pesto z bazylii (wiadomo), miodu i musztardy francuskiej. Na nim położyłyśmy plastry pachnących letnich pomidorów i zapiekłyśmy. Ludzie oszaleli. Jeśli i Wy jesteście trochę szaleni (przecież są wakacje – juhuuuu!), to przygotujcie sobie złoto dla zuchwałych. Jedzcie musztardę w deserach i zróbcie sobie drinka o jej smaku. Można znowu pójść w kierunku tarty i upiec klasyczną z czekoladowym ganache, czekoladową (ze śmietanki i gorzkiej czekolady) z łyżeczką musztardy Dijon albo postarać się jeszcze bardziej – zalać łyżkę ziaren gorczycy szklanką ginu i zostawić tak na tydzień. Potem odcedzić i kieliszkiem takiego ginu, połączonym z łyżką syropu z agawy oraz odrobiną soku z limonki zalać gałązkę tymianku. Będzie bajecznie. Poza tym dodam jeszcze, że musztarda sprzyja odchudzaniu, bo zawiera sporo octu. A sama gorczyca (jedzcie też jej liście jak sałatę i dodawajcie ziarna do warzywnych pasztetów) jest bogata w selen, który pomaga ograniczyć ryzyko zachorowania na raka. Nie ma więc na co czekać. Nie chcecie wiedzieć, jak się poczujecie się, gdy musztarda będzie po obiedzie...



KWESTIONARIUSZ PROUSTA NA PIERWSZY OGIEŃ IDZIE PRZEMO ŁUKASIK


fot. Jacek Poręba

Kwestionariusz Prousta to rodzaj popularnej gry towarzyskiej z XIX wieku, która na przestrzeni czasu doczekała się wielu przeróbek. Pomysłodawczynią pytań jest przyjaciółka Prousta, Antoinette Faure, córka Françoisa Faure’a, prezydenta Francji w latach 1895-1899. Słynny pisarz odpowiadał na nie kilkakrotnie. Od dawna wiadomo o formularzach wypełnionych przez niego najprawdopodobniej w wieku 13 i 20 lat. Natomiast na początku kwietnia br. Laurent Coulet, paryski księgarz, odkrył trzeci kwestionariusz, wypełniony przez Prousta w wieku 15 lat. Nosi tytuł „Mes confidences” (z fr. „Moje sekrety” albo „Moje zwierzenia”). My do legendarnego zestawu dodaliśmy jeszcze kilka pytań o Śląsk. Rubryka zagości u nas na stałe. Na pierwszy ogień idzie Przemo Łukasik. Przemo Łukasik urodził się w Chorzowie w 1970 roku. Ukończył wydział architektury na Politechnice Śląskiej w Gliwicach. Studiował również w École d’Architecture Paris-Villemin w Paryżu. Po studiach pracował w biurach: P.P. Pabel Architekten w Berlinie oraz paryskich biurach Jean Nouvel Architecture i Odile Decq&Benoit Cornette. W 1997 roku wraz z Łukaszem Zagałą założył autorską pracownię architektoniczną Medusa Group. Przez rok wykładał w École Spéciale d’Architecture w Paryżu. Prywatnie mocno związany ze sportem – uprawia triathlon, angażuje się również społecznie na Śląsku. Pytania: 1. Główna cecha mojego charakteru? Uparty 2. Cechy, których szukam u mężczyzny? Odpowiedzialność 3. Cechy, których szukam u kobiety? Wrażliwość 4. Co cenię najbardziej u przyjaciół? Szczerość 5. Moja główna wada? Uparty 6. Moje ulubione zajęcie? Praca 7. Moje marzenie o szczęściu? Zdrowie najbliższych 8. Co wzbudza we mnie obsesyjny lęk? Brak możliwości pomocy, wyjścia z sytuacji 9. Co byłoby dla mnie największym nieszczęściem? Choroba najbliższych 10. Kim lub czym chciałabym być, gdybym nie był tym, kim jestem? Architektem 11. Kiedy kłamię? Kiedy moja szczerość może kogoś zaboleć 12. Słowa, których nadużywam? Kur ... 13. Ulubieni bohaterowie literaccy? Zbyszko z Bogdańca 14. Ulubieni bohaterowie życia codziennego? Moja rodzina i współpracownicy 15. Czego nie cierpię ponad wszystko? Wymiotować 16. Dar natury, który chciałbym posiadać? Klonowanie 17. Jak chciałbym umrzeć? Z poczuciem spełnienia i nie wyrządzając nikomu krzywdy 18. Obecny stan mojego umysłu? Przegrzany 19. Błędy, które najczęściej wybaczam? Staram się wybaczać zawsze i wszystko 20. Twoja dewiza? Rób swoje 21. Twoje ulubione miejsce na Śląsku? Bytom 22. Stereotyp o Ślązakach, który uznajesz za prawdziwy? Odważni i ciągle poszukujący 23. Jakie jest Twoje ulubione śląskie słowo? Klopsztanga i zadek 24. A za którym ze śląskich słów nie przepadasz? Durś


KU CHWALE ZŁOTEGO TRUNKU ZŁOTO KOJARZY MI SIĘ JEDNOZNACZNIE – NIE Z BIŻUTERIĄ CZY LUKSUSEM, ALE Z PIWEM. I O NIM DZIŚ BĘDZIE. O TYM, ŻE PIWNY RYTUAŁ MOŻE BYĆ POEZJĄ CODZIENNOŚCI, A NIE JEDYNIE NAGANNĄ ROZRYWKĄ. SPÓJRZMY ZATEM NA ZŁOCISTY TRUNEK CZESKIM OKIEM. KATARZYNA ZIELIŃSKA

36


Złoto kojarzy mi się jednoznacznie – nie z biżuterią czy luksusem, ale z piwem. I o nim dziś będzie. O tym, że piwny rytuał może być poezją codzienności, a nie jedynie naganną rozrywką. Spójrzmy zatem na złocisty trunek czeskim okiem. Praga, wyspa Kampa, widok na Wełtawę, żółte pingwiny i Most Karola, zatłoczony jak zawsze. Chyba wiosna, albo może wczesna jesień – słońce przyjemnie grzeje, co zwiększa ochotę na zimne, gorzkie piwo. Szukamy wzrokiem wolnego stolika – o, jest i to przy samej wodzie. Po drodze zahaczamy o bar

i zamawiamy po jednym, nieważne jakim, tutaj każde piwo jest dobre: niezbyt mocne, ale za to ze sporą dozą goryczki. Gdy po chwili kelner przynosi nam dwa spienione kufle i z uśmiechem życzy dobrou chut’, wiemy już, że wkroczymy zaraz do magicznej krainy, w której tak często bywał dobry wojak Szwejk czy mistrz Bohumil Hrabal z przyjaciółmi. Nie o alkohol tu chodzi, bynajmniej. Raczej o zwolnienie obrotów, zatrzymanie się, prostą celebrację codzienności. Najpiękniej miłość Czechów do piwa wyraził chyba właśnie wspomniany Bohumil Hra-


bal w powieści “Czuły barbarzyńca”. Piwne eskapady, w jakich oprócz samego autora uczestniczy artysta Vladimir Boudnik oraz poeta Egon Bondy, są tak przepełnione znaczeniem, tak istotne dla rozwoju opowieści, że bez nich proza ta wiele straciłaby na uroku. Z jednej strony, dla bohaterów Hrabala picie piwa było rytuałem, czymś jakby sakralnym: “Egon Bondy pił jedno piwo za drugim (...) pił tak, by piwo ciekło mu po brodzie, i zanim natoczyli mu następny kufel, wysysał z brody resztki piwa.” Z drugiej natomiast – elementem niezbędnym do zaistnienia procesu twórczego, a właściwie często samym tworzywem opowieści, jak choćby w wypadku anegdoty o sanitariuszach: “Z góry od Primatorskiej nadjechała karetka na sygnale, na przodzie błyskało niebieskie światło, sprzątaczka-tragiczka złapała się za serce, karetka zahamowała przed barem z takim impetem, że o mały włos by się wywróciła (...). Z auta wybiegli dwaj sanitariusze, wyciągnęli białe nosze, potem każdy złapał po dwie bańki i wpadli do baru, zamawiając w biegu pilznera do pełna… i każdy wypił jeszcze po jednym piwie przy kontuarze, i dopili z kufli to, co nie zmieściło się w przelewających się bańkach (...) wybiegli z bańkami, w rozwianych fartuchach, wskoczyli do karetki, w której wpierw umieścili z powrotem nosze z bańkami i znów syrena zawyła, światło znów błyskało i auto o mały włos wywróciłoby się na zakręcie (...). Egon Bondy powiedział: Jasna cholera, toż to memento mori! Vladimirze, w co pan nas znów pakuje? Vladimir był w siódmym niebie.” Co istotne, piwa bohaterom Hrabala nie mogło zabraknąć, więc pieczołowicie dbali o zapasy magicznego trunku: “A ponieważ Bondy zawsze się bał, że wieczorem zamkną wszystkie gospody, już po południu na wszelki wypadek szliśmy po piwo z konwiami i miskami.” Trunek ten często definiuje nawet wygląd bohaterów – obrazowość opisów u Hrabala oparta jest w dużej mierze o “piwne” porównania i metafory: “Egon zawsze, kiedy stał w słońcu, wyglądał jak faun, który wynurzył się z cysterny z piwem, jasne włosy zawsze opadały mu wzdłuż uszu, a broda w blasku słońca wyglądała jak zalana jasnym leżakiem.” Miejscem akcji u Hrabala, jeśli nie jest nim mieszkanie przy ulicy Na Grobli Wieczności 24 w praskiej dzielnicy Libeń, bywa zwykle piwiarnia, gospoda, knajpa, gdzie rzecz jasna serwuje się piwo. U Zlateho Tigra, bar Świat, Na Dziedzince, Pod Kocurem, Stara Poczta, U Hausmannów i wiele, wiele innych przybytków. Niektóre istnieją do dziś, na przykład U Zlateho Tigra (dokąd akurat lepiej nie zachodzić, bo

lokal stał się komercyjny i mało autentyczny). Ale tak naprawdę wszystkie praskie piwiarnie to właściwie jedno i to samo miejsce, którego archetyp znajdziemy u Hrabala. To nigdy nie będzie modny, nowoczesny lokal o przyciągającym uwagę dizajnie. Raczej spodziewajcie się knajpy dość mrocznej, starych mebli, długich drewnianych stołów i siedzących w kącie stałych bywalców, którzy nie zadają sobie trudu, by przed wyjściem założyć buty zamiast kapci. Ale za to bez wątpienia i zawsze można tam liczyć na pyszne piwo, a ono jest przecież w tym miejscu najważniejsze. Sam Hrabal zresztą, w zbiorze esejów i szkiców “Piękna rupieciarnia”, w sposób niemal filozoficzny piwiarnię definiuje: “Czym jest knajpa, knajpa w moim rozumieniu? To pomieszczenie, które wprawdzie ma pewne reguły, pewne zastygłe dogmaty, ale równocześnie jest pomieszczeniem, gdzie oprócz game goście nie tylko cieszą się, ile pod wrażeniem chwil oddają się play, zabawie, zabawom dorosłych dzieci. Gospoda jest miejscem obrony przed stereotypem, a nawet takim miejscem, gdzie ci najzwyczajniejsi ludzie potrafią improwizować, potrafią poddać się rytmowi improwizacji, imaginacji.” Naprawdę potrzeba czeskiej (wspomaganej piwem) fantazji, aby porównać knajpę do teatru improwizacji! Ale jeśli się w tego typu lokalach gastronomicznych było świadkiem tylu poetyckich wydarzeń, jeśli się uczyniło z piwiarni oś tak wielu śmiesznych i wzruszających opowieści, jak zrobił to Bohumil Hrabal, tak nabożne potraktowanie knajpy nie wydaje się dziwne. Mam wrażenie, że te wszystkie piwne opowieści świadczą o tym, iż w stosunku Czechów do piwa manifestuje się ich radość życia, pewnego rodzaju wentyl bezpieczeństwa, chroniący przed życiem poważnym, nadętym i nudnym. Przy piwie można wszak śmiać się ze wszystkiego i wszystkich, naruszać tabu i w pełni odczuć (całkiem znośną) lekkość bytu. *** Po Wełtawie wolno płyną statki, po przeciwległym brzegu spacerują niespiesznie turyści i prażanie. Z zamyślenia i wspomnień tych wszystkich pięknych, czeskich opowieści wyrywa nas życzliwe pytanie kelnera: Ještě jedno pivičko? Chyba znał odpowiedź, bo dwa smakowite, oszronione kufle miał już dla nas przygotowane. Tak, zdecydowanie trzeba wypić jeszcze jedno – wszak podziwianie Pragi, kontemplacja niezwykłego charakteru tego miasta, najlepiej wychodzi właśnie wtedy, gdy patrzy się na nie znad kufla pysznego pilznera.


Usłysz swój kolor FISCHER Poligrafia 41-907 Bytom, ul. Zabrzańska 7e e-mail: biuro@fischer.pl www.fischer.pl Telefony: 32 782 13 05 697 132 100 500 618 296 608 016 100


TWOJE ZŁOTO OLIMPIJSKIE ISTOTĄ IGRZYSK NIE JEST ZWYCIĘŻYĆ, ALE WZIĄĆ UDZIAŁ. NIE MUSISZ WYGRAĆ, BYLEBYŚ WALCZYŁ DOBRZE. GRZEGORZ WIĘCŁAW, psycholog sportu | www.glowarzadzi.pl

Głowa Rządzi

40



Istotą igrzysk nie jest zwyciężyć, ale wziąć udział. Nie musisz wygrać, bylebyś walczył dobrze. Pierre de Coubertin (1863-1937) – francuski baron, historyk i pedagog, uważany za ojca nowożytnego ruchu olimpijskiego; założyciel i prezes (1896-1925) Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego (MKOl). Złoto. Pierwsze skojarzenie? Najwyższy stopień podium igrzysk olimpijskich. Biało-czerwona flaga wciągana na maszt, w tle Mazurek Dąbrowskiego. Drżące głosy komentatorów i rozemocjonowane twarze polskich sportowców. Tych, których miałem okazję oglądać i dopingować oraz tych, znanych z materiałów archiwalnych. Niesamowita sprawa – zdobyć złoty medal igrzysk olimpijskich. Dotychczas Polska wywalczyła 284 medale olimpijskie na igrzyskach letnich (67 złotych, 84 srebrne i 133 brązowe) oraz 22 medale na igrzyskach zimowych (7 złotych, 7 srebrnych i 8 brązowych). Najczęściej zdobywali je lekkoatleci: Robert Korzeniowski (5 złotych, 1996-2004) i Irena Szewińska (3 złote, 2 srebrne i 2 brązowe, 1984-1980) oraz szermierze: Witold Woyda (2 złote, 1 srebrny i 1 brązowy, 1964-1972) i Jerzy Pawłowski (1 złoty, 3 srebrne i 1 brązowy, 19561968). Natomiast na igrzyskach zimowych to oczywiście skoczkowie narciarscy: Kamil Stoch (3 złote i 1 brązowy, 2014-2018) i Adam Małysz (3 srebrne i 1 brązowy, 2002-2010) oraz biegaczka narciarska Justyna Kowalczyk (2 złote, 1 srebrny i 1 brązowy, 2006-2014). W sumie zdobyliśmy medale w 20 dyscyplinach letnich (najwięcej w lekkoatletyce, boksie i podnoszeniu ciężarów) oraz w 5 dyscyplinach zimowych (najwięcej w skokach i biegach narciarskich). A w całej historii nowożytnego ruchu olimpijskiego, przez ostatnie 122 lata Polacy stawali na najwyższym stopniu podium 74 razy. Igrzyska olimpijskie to bezsprzecznie największa i najbardziej elektryzująca impreza sportowa na świecie. Idea współzawodnictwa sportowego w formie igrzysk sięga starożytnej Grecji, gdzie takie wydarzenia odbywały się cyklicznie, m.in. w Olimpii i Nemei. Pod koniec XIX wieku antyczny duch igrzysk został wskrzeszony i powołany do życia m.in. przez Pierre’a de Coubertina. Pierwsze nowożytne letnie igrzyska olimpijskie odbyły się w 1896 roku w Atenach i od tamtego czasu organizuje się raz na cztery lata (z przerwami na światowe konflikty zbrojne). Obecnie są imprezą elitarną, o której my, zwykli śmiertelnicy możemy jedynie pomarzyć. Pewnie dlatego złoty medal igrzysk olimpijskich to tak niezwykłe wyróżnienie. Dla sportowca stanowi chyba najwyższy możliwy szczyt do osiągnięcia. Czy my również możemy doświadczyć czegoś z magii tego złotego medalu? Będę się upierać, że tak! Bo

w sporcie i aktywności fizycznej piękne jest to, że każdemu wolno wyznaczyć sobie własny olimpijski szczyt i dążyć do jego zdobycia. Jak powiedział sam baron de Coubertin, istotą nie jest zwycięstwo, ale walka. Walka o pokonywanie własnych słabości, przełamywanie barier, rozwój fizyczny, mentalny i duchowy. To wszystko możemy zrobić poprzez zaangażowanie w sport amatorski. W ten sposób mierzymy się z własnym olimpijskim szczytem. Trzeba tylko odpowiednio ustalić sobie kryteria sukcesu, a na ich podstawie cele. W mojej najnowszej książce pt. „Ile sił w głowie. Psychologiczny niezbędnik biegacza” (wyd. Trening Biegacza, 2018) w taki sposób piszę o kryteriach sukcesu w bieganiu: „Kto wygrywa w bieganiu? Czym jest zwycięstwo w bieganiu? Możesz myśleć, że sukcesem będzie kwalifikacja do dużej imprezy biegowej, np. mistrzostw świata w lekkoatletyce albo maratonu w Bostonie. Możesz też uważać, że sukcesem będzie niedzielny truchcik przez miejski park albo leśną ścieżkę. To właśnie w bieganiu jest takie piękne. To TY decydujesz, w jaką grasz grę. To TY ustalasz jej reguły i kryteria zwycięstwa. Możesz do utraty tchu ścigać się z innymi biegaczami, walcząc o miejsce w stawce. Możesz również patrzeć tylko na swój czas i mieć w głębokim poważaniu to, jak biegają pozostali. Wreszcie możesz się w ogóle nie ścigać. Ważne, żeby biec i cieszyć się tym, co się robi. W bieganiu nic nie musisz, bo to TY na zawsze pozostaniesz decydentem. Ba, możesz nawet rzucić buty biegowe w kąt i zapuścić korzenie na sofie przed telewizorem. To też możesz. Na pewno ci nie zabronię. Ja tylko będę cię mocno zachęcać do tego, żeby poszukiwać takiego biegania albo takich aktywności, które cię uszczęśliwiają i satysfakcjonują. Jeśli nie jesteś zawodowym biegaczem, to naprawdę niewiele musisz. Sam nie od razu to zrozumiałem, choć nigdy nie byłem bliski zawodowstwa w bieganiu. Przez większą część mojego życia w sporcie liczyła się dla mnie rywalizacja z innymi i ciągłe podnoszenie sobie poprzeczki. Na początku tak samo było z bieganiem. Na szczęście już wiem, że wcale nie musi tak być. Osiąganie obiektywnego biegowego sukcesu za wszelką cenę wcale nie jest w bieganiu najważniejsze. Teraz po prostu cieszę się ze zdobywania własnych szczytów i kultywowania biegowej pasji. To, jakie kryteria biegowego sukcesu TY sobie ustalisz, także zależy tylko od ciebie! Dobrze jest, jeśli zrobisz to świadomie” (str. 50-51). Złoto. Ostatnie skojarzenie? Osobisty cel. Szczyt szczytów. Dla każdego z nas.



ZŁOTA EPOKA LODÓW RZEMIEŚLNICZYCH CZYM SKRADŁY SERCA WIELBICIELI TYCH SŁODKOŚCI, CZYM RÓŻNIĄ SIĘ OD TYCH PRZEMYSŁOWYCH I GDZIE ZJECIE NA ŚLĄSKU MISTRZOWSKIE GELATO?

NATALIA AURORA IGNACEK

44


Z czym to się je, czyli co to są lody rzemieślnicze?

Polska oszalała na punkcie lodów! Czyżby nasz kraj zaatakowała fala upałów? Niekoniecznie. Za popularnością lodów przemawia raczej coraz większa liczba lodziarni rzemieślniczych. Czym skradły serca wielbicieli tych słodkości, czym różnią się od tych przemysłowych i gdzie zjecie na Śląsku mistrzowskie gelato? Dawno, dawno temu, gdy ludzie nie mieli jeszcze smartfonów oraz zamrażarek, znali już lody! Jakim sposobem? To oczywiste! Lód występował w przyrodzie od zawsze, a po skruszeniu go, dodaniu soku z owoców lub miodu prezentował się jako wspaniały deser. Takim delektowali się już starożytni Grecy i Rzymianie, nawet sam Aleksander Wielki raczył się mrożonym deserem po zwycięskiej walce. Konkretnie – lodami z dodatkiem wina. Dopiero w renesansie wynaleziono lody tworzone z mleka i jajek, na których podstawie przez kolejne stulecia powstała receptura używana do dziś. A w XIX wieku rewolucja przemysłowa przyniosła produkcję lodów na skalę masową. W XX wieku były już dostępne wszędzie i to w ogromnych ilościach. Do tego kosztowały niewiele. I coraz mniej smakowały jak lody… Dlatego lata 90. to istna klęska tego deseru, zwycięzcami pozostali jedynie producenci gotowych mieszanek, pozwalających z proszku i wody stworzyć nędzną imitację naszego przysmaku... Dziś, gdy mamy już smartfony oraz zamrażarki historia zatacza koło, a lodziarze wracają do starych metod i receptur. Dlaczego? Jaki sekret kryją lody rzemieślnicze, że smakują tak dobrze?

Nie znajdziemy ich w supermarketach, ani w sezonowych budkach na plaży. Tamte to lody przemysłowe, produkowane w zakładach na ogromną skalę i rozsyłane do różnych punktów w kraju. Tymczasem lody rzemieślnicze są na bieżąco wytwarzane w niewielkich ilościach. Zasadniczą różnicą jest… powietrze! - Lody przemysłowe sprzedaje się w pojemnikach na litry, ponieważ są bardzo lekkie – wyjaśnia mistrz lodziarstwa Tomasz Szypuła. – To dlatego, że przeważnie aż 70% ich składu stanowi powietrze! Tymczasem te rzemieślnicze zawierają go niewiele, bo ponad 30%. Dlatego wszyscy, którzy burzą się, że gałka lodów kosztuje 3 lub 4 złote, powinni pamiętać, że w przypadku pojemnika lodów w supermarkecie płacimy mniej, ale kupujemy powietrze – tłumaczy lodziarz. Określenia „lody rzemieślnicze” często używamy zamiennie ze słowem “naturalne”, tymczasem nie zawsze te dwie kwestie się pokrywają. Przymiot “rzemieślnicze” wskazuje przede wszystkim na metodę ich wykonania. Tego typu lody są produkowane tradycyjnie, od podstaw, a nie na gotowych mieszankach, pełnych chemii. Co zatem powinno znaleźć się w prawdziwych lodach? – Śmietana, mleko, jaja, cukier. Czy lody pozostaną naturalne i prawdziwe, zależy od dodatków oraz półproduktów, jakie w nich wylądują. Jeśli użyjemy wściekle żółtego barwnika oraz sztucznego aromatu, by uzyskać lody bananowe, to nie będą naturalne – ostrzega Szypuła. – Wielu lodziarzy twierdzi, że nie da się wyprodukować aksamitnych, kremowych lodów rzemieślniczych, które się nie kruszą przy nakładaniu. Tymczasem to jedynie kwestia jakości surowców, procesu produkcji i samej receptury. Podobnie jest z uzyskaniem poszczególnych smaków lodów. Utarło się, że by nadać lodom truskawkowym apetyczny kolor, trzeba dodać barwnika buraczane-


go. A ja przekonuję, że ten smak i kolor uzyskuje się przez odpowiednią ilość truskawek – wyjaśnia mistrz – współcześnie mamy łatwiejszy dostęp do doskonałych past orzechowych lub puree owocowych, które pozwalają lodom nadal nazywać się rzemieślniczymi. Wszyscy mają lody rzemieślnicze, mam i ja! Zdaje się, że rzemieślnicze lodziarnie przyciągają tłumy łasuchów nie tylko przez wzgląd na same lody, choć te są tu na pierwszym miejscu! Zaraz za nimi znajdują się ich twórcy, a oni w przeciwieństwie do bezdusznych maszyn w wielkich fabrykach, mają kontakt z klientem. A przez to chętnie opowiadają o historii swoich produktów i lokalu. W ten sposób nawiązują relacje, ale też edukują kupujących, którzy w dzisiejszych czasach są znacznie bardziej zainteresowani składem tego, co jedzą niż dawniej. Ludzie chcą lodów pozbawionych sztucznych dodatków, gdyż mają świadomość, że jedzenie wpływa na zdrowie. Dzięki bliskiemu kontaktowi z klientami, właściciele lodziarni rzemieślniczych są w stanie szybko reagować na ich potrzeby. – U nas absolutnym pewniakiem jest sorbet z mango – relacjonuje Janek Woźniak, właściciel Słodkiego Przystanku. – Po kilku sytuacjach, gdy zabrakło tego smaku i dzieci płakały pod witryną, pilnujemy, żeby mango zawsze było. A jak brakuje, to trzeba zejść do warsztatu i kręcić, nawet 3 maja! Wsłuchujemy się w życzenia klientów i często robimy ich ulubione smaki. Kręcenie lodów to niesamowita satysfakcja, a zadowoleni goście dodają nam energii. To zawód, wymagający dużo energii, pasji i największego zaangażowania wtedy, gdy inni mają urlop i wylegują się na słońcu, czyli w święta i weekendy. Mimo to, punkty z prawdziwymi lodami pojawiają się na mapie Polski niczym grzyby po deszczu. – Bum na lody rzemieślnicze powstał po części dlatego, iż wreszcie wiedza lodziarska przestała być wiedzą tajemną – komentuje tę sytuację Woźniak. – Zatarła się też bariera finansowa. Na szczęście Polacy są coraz bardziej wymagający i coraz chętniej jedzą lody. Zobaczcie, gdzie na Śląsku warto wybrać się po mistrzowskie gelato!

Klapec – Lody Mistrzowskie Makówki, kołocz, szpajza, czyli to, co Ślązacy lubią najbardziej Jedną z pierwszych lodziarni rzemieślniczych na Śląsku, o której zrobiło się głośno, była Glorioza. Istnieje od prawie 30 lat (!), dziś z nową nazwą: Klapec – Lody Mistrzowskie. Czym podyktowana była zmiana? Zdobyciem tytułu mistrza na najważniejszych krajowych mistrzostwach branży lodziarskiej Expo Sweet 2014! Jurorów zachwyciły tradycyjne śląskie smaki lodów w wykonaniu rodziny Klapec (taty Krzysztofa i córki Sylwii Nikodon), ale w ich lodziarniach można znaleźć najróżniejsze smaki. Furorę robią te śląskie, takie jak szpajza cytrynowa, bonbony (lody truskawkowe z rabarbarem), kołocz lub makówki. Latem pojawiają się też ulubione przez dorosłych lody piwne. Ale to nie one najbardziej szokują, lecz lody gastronomiczne, które zdarzają się w ofercie firmy. Stanowią bardziej przystawkę, niż deser, bo cechują się wytrawnym smakiem, np. sera gorgonzola lub koperku. Dziś lodziarnia, która zaczynała od niewielkiego lokalu w Łabędach, otwiera w Gliwicach kolejne punkty. A w nich czekają na zamówienie takie rarytasy jak torty lodowe lub ręcznie formowane lody na patyku o fantazyjnych kształtach. Słodki Przystanek Mroźna przystań lodami płynąca Tych najróżniejszych smaków jest też sporo w menu Słodkiego Przystanku, bo aż 30! Wśród nich oczywiście te trzy klasyczne – śmietanka, truskawka, czekolada, bez których nie może się obyć szanująca się lodziarnia. Właściciele mówią, że nie od początku doceniono wszystkie smaki, a to dlatego, iż klienci nie byli przyzwyczajeni do tego, że lody pistacjowe mają szary kolor (jak to pistacja), a nie zielony. A jednak wygrali! A klienci z czasem przekonali się, że lody o smaku snickersa są lepsze bez batonika w środku, a z prawdziwym karmelem, dobrej jakości czekoladą i orzechami przywiezionymi prosto z Włoch. Tak samo metodą rzemieślniczą powstają lody o smaku rafaello, michałków oraz princessy. Dziś Słodki Przystanek zaprasza na lody nie tylko w Węgierskiej Górce, ale też w Szczyrku i Żywcu. Istne Lody Rzemieślnicze Lody rzemieślnicze mogą wyróżniać się nie tylko ilością i kreatywnością smaków, ale również na inny sposób. Istne Lody Rzemieślnicze są alternatywą dla tych wszystkich, którzy znudzili się już wymuskanymi idealnymi gałkami i wolą solidne porcje nakładane


tworzyć doskonałej jakości lody. I edukować klientów, dlatego facebookowy profil lodziarni wyróżnia się coraz to nowymi filmikami z procesu produkcji. Mile widziane są też wycieczki, których uczestnicy mogą poznać tajniki “kręcenia” lodów. I mimo, że Lodziarnia pod Orzechem znajduje się w niewielkim Baborowie, nawet w nieco chłodniejsze dni przed ladą ustawia się kolejka zainteresowanych. Gelato Studio Z ziemi włoskiej do śląskiej

szpachelką. Jednym z bestsellerowych smaków jest tu palone masło, które kojarzy się z polewą na pierogach. Co więcej, by zawalczyć z rutyną, lody te pododawane są w czarnym wafelku. Ten kolor to absolutny hit tegorocznego sezonu! Naturalny barwnik dodawany jest też do wielu lodów. A jeśli i to kogoś nadal nie zaskakuje, zawsze może zdecydować się na któryś z wyrobów ekstremalnych, serwowanych w Istnych Lodach, np. lody tytoniowe lub o smaku ogórka kiszonego z miodem. Tylko pamiętajcie, że w sezonie kolejki potrafią być naprawdę bardzo długie, jak 15 sierpnia zeszłego roku, kiedy ludzki wąż zakręcił aż za lokal Złoty Osioł. Ale jak zapewniają właściciele lodziarni, klienci przyjmowali to na wesoło. Czyżby słodkości łagodziły obyczaje? Lodziarnia pod Orzechem Złoto w kształcie awokado Tomasz Szypuła ma lodziarstwo we krwi! W 1974 r. jego ojciec Stanisław Szypuła rozpoczął produkcję lodów rzemieślniczych, którą następnie przejął po nim syn. I doprowadził do perfekcji. Dosłownie –zdobył tytuł mistrza lodziarstwa Polski (2017), następnie jako kapitan reprezentował drużynę narodową na najważniejszym konkursie świata podczas finału we Włoszech – Coppa del Mondo della Gelateria (2018). Niezwykły deser lodowy, jaki przygotował, miał kształt awokado, w którym również przebijał smak tego owocu, oleju z pestek dyni i czekolady. Jednak najważniejsza ambicja Tomasza Szypuły to przede wszystkim codziennie

Jak stworzyć lody idealne, nie mając wieloletniego doświadczenia? Najważniejsze są chęci i… wycieczki do Włoch! Tak zrodził się pomysł na gliwicką lodziarnię Gelato Studio, która budzi ogromne zainteresowanie nawet zimą! Właścicielka Paulina Salmończyk przez wiele lat ubolewała nad tym, że w Polsce brakuje prawdziwych lodów. Takich, jakimi zwykle zajadała się podczas podróży do Włoch. Wreszcie postanowiła, że sama wypełni tę lukę i otworzyła Gelato Studio. Jej apetyt był jednak większy i prócz prowadzenia lokalu, postanowiła wziąć udział w prestiżowym konkursie dla lodziarzy Gelato World Tour. Opłaciło się, dotarła aż do półfinału i zdobyła wyróżnienie za najlepszy sorbet w Europie! Jak smakował? Pod nazwą Vegan Pumkin ukrywał się sorbet na bazie mleka oraz oleju z pestek dyni z nutą pomarańczy. Własnej produkcji mleka roślinne oraz nietypowe oleje są znakiem rozpoznawczym gliwickiej lodziarni, za co pokochali ją zwłaszcza klienci z nietolerancjami pokarmowymi. I tu trzeba uzbroić się w cierpliwość w oczekiwaniu na dojście do lady, zwłaszcza jeśli zamówimy tutejszy hit – gelato bubble, czyli lody w gofrowym rożku.




RZECZ O INSTAPOEZJI, BO TO DZIŚ NA CZASIE, A JUTRO JUŻ NIE A POETA – TEN PRAWDZIWY Z CIEŚNIĄ NADGARSTKA? LEŻY NIEWYDANY, NIEPOLAJKOWANY, NIEUDOSTĘPNIONY, BEZ HASHÓW I HAJSU. TOMASZ PIETRZAK

Licentia Poetica

50


Wtulam się w najnowszą książkę Rupi Kaur. Sięgam po #arkusz poetycki Billie Sparrow, bo to teraz TOP w Empiku, do tego poezja, a więc musi być #cool. Czytam, ale jakbym był czytany. Czuję! Bo tę poezję czuje się bijącym serduszkiem i ulotną duszyczką. „Uczta literacka” – myślę. Chyba. Niestety, jak po każdej uczcie, na której przejedliśmy się flakami, fasolkami i bigosami, przychodzi pora na… ciężką niestrawność i Alugastrin. Tego można doświadczyć, sięgając po produkcje Rupi Kaur i Billie Sparrow. Zwłaszcza, jeśli ma się ukształtowany, dość snobistyczny gust poetycki lub chociaż liznęło się np. Szymborskiej. Przed #instapoetry nie ma jednak ucieczki, co gwarantuje nie tylko 1,4 miliona postów pod hashem. Zakalcowe poetyckie wypieki (żeby nie powiedzieć szowinistycznie „babeczki”) kuszą już z witryn księgarń i podpowiadają postami za opłatą tuż obok muskularnych klat fit-poetów i płaskich brzuchów body-wierszokletek. Szarpiemy się więc na 32.99 zł lub klikamy za free w instagramowe zdjęcie łysego kota w pustym mieszkaniu, a tam WIERSZ, wierszunio, wierszysko, wierszydło, co uklepało się raptem. Czas realizacji: 5 minut. Temat? #LOVE #SEX #BOYFRIEND #NATURE, #SUN, #FLOWERS – i tak do 20 hashtagów etc., etc. Byle był zasięg, byle lajk się wyhaczył z Władywostoku, byle jakiś asystent asystentki redaktorzyny prominentnego wydawnictwa pomyślał: „Wydrukujmy, cały internet to kupi, 2 miliony lajków”. I jest papier. I księgarnia. A jak jest księgarnia i półeczka w Empiku, to i sława, hajs, rauty, rauty, rauty, sex & drugs & rock’n’roll. A poeta – ten prawdziwy z cieśnią nadgarstka? Leży niewydany, niepolajkowany, nieudostępniony, bez hashów i hajsu. Bo na nic zdaje się dziś to cyzelowanie wierszy miesiącami i praca językiem w języku, rozgryzanie Kanta, Arendt czy Ciorana, na nic noce z Plath, Sexton, Lowellem, Celanem czy Sachs. Na nic studiowanie zielników, ruchu moren czy życia kornika. Wiersz wypływa dziś z podwójnego latte lub marakujowego smoothie, a do jego napisania wystarczy czuć, raz po raz zarzucając w socialach: „kocham, bo w kocham mieści się koc, och i cham, a więc cała #miłość #tomaszpietrzak #love #boyfriend”

Jako detoks od instapoezji polecam wiersz Magdaleny Gałkowskiej wszystkie wojny światowe już mnie nie dotyczą mówisz, że czasem bywam jak miasto w ruinie: gruz na głównym placu i wybite okna, że gdy zniszczono arterie – nie wiem dokąd pójść, więc błąkam się bez celu, ogłuszona, ślepa. a ja przez resztki dachów po prostu patrzę w niebo, czekam, aż jakieś dźwięki rozerwą tę ciszę jak worek confetti, aż na moją głowę spadnie deszcz lub gwiazda, albo chociaż napalm. wszystko, byle nie musieć odbudować murów, siać tego, co nie wzejdzie i dokarmiać martwych. wszystko, byle nie musieć rozmawiać ze sobą o tym, co nieistotne i niewarte głosu.

Wiersz pochodzi z przygotowywanej właśnie do druku książki „Bestia i powódź” (Wyd. Duży Format).

Magdalena Gałkowska, ur. 1975 r., poetka, autorka tomów „Fabryka tanich butów” (2009), „Toca” (2012) i „Fantom” (2014). Laureatka nagrody głównej XIV OKP im. Jacka Bierezina 2008 r., XIV Tyskiej Zimy Poetyckiej 2014 r. oraz zdobywczyni II miejsca w IX OKP „O Granitową Strzałę”. Publikowała m.in. w „Odrze”, „Tyglu kultury”, „Czasie Kultury” oraz „Solistkach. Antologii poezji kobiet 1989-2009”. Mieszka w Poznaniu. Tomasz Pietrzak, rocznik ’82, poeta i felietonista Magazynu BE. Autor 4 książek poetyckich („Stany skupienia”, „Rekordy”, „Umlauty”, „Pospół”). Dwukrotnie nominowany do Nagrody Literackiej Nike. Publikował m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Toposie”, „Odrze”, „Arteriach”, „Czasie Kultury”, „Dwutygodniku”, „Miasteczku Poznań”, „Ricie Baum” i „Dekadzie Literackiej”, a także w antologiach m.in. „Przewodniku po zaminowanym terenie”, (OPT, Wrocław 2016). Jego wiersze tłumaczone były m.in. na angielski, słoweński i hebrajski. Mieszka w Katowicach i Krakowie.


LUKSU W ZŁOTEJ PROJEKTANT MODY, KREUJĄCY RÓWNIEŻ WŁASNĄ SERIĘ PERFUM, NIKOGO JUŻ NIE ZASKAKUJE. CHYBA, ŻE STWORZYŁ FLAKON, KTÓRY KOJARZĄ WSZYSCY. DZIŚ CHCĘ ZAPREZENTOWAĆ SYLWETKĘ JEDNEGO Z NAJBARDZIEJ ODWAŻNYCH I INNOWACYJNYCH PROJEKTANTÓW, AUTORA PERFUM O JAKŻE WYMOWNEJ NAZWIE ONE MILLION I LADY MILLION – PACO RABANNE.

DOROTA MAGDZIARZ

52


US

Zacznijmy jednak od początku. Hiszpan z pochodzenia, mieszkający całe życie we Francji, z wykształcenia architekt. Pierwsze kroki w modzie stawiał pracując dla gigantów – Diora i Givenchy jako projektant biżuterii oraz akcesoriów. Po tak dobrym starcie w świecie haute couture, pozostaje już tylko własna pracownia. W 1966 roku Paco Rabanne otwiera swój dom mody i wkracza na rynek w sposób nieznoszący sprzeciwu. W zasadzie rewolucjonizuje grzeczną modę lat 60. XX wieku. Sławę i rozgłos przynosi mu słynna kolekcja 12 sukienek nienadających się do noszenia, uszytych z materiałów codziennego użytku – plastik, szkło, metal, aluminium, żeby wspomnieć niektóre z nich. Pomysł, choć wydaje się niedorzeczny, sprawdził się fantastycznie. Wszyscy chcieli zobaczyć i mieć projekty tego szalonego wizjonera.

fot. mymillionproblem.pacorabanne.com

Paco Rabanne

BUTELCE


dziej. Jak chociażby na słynnym pokazie w 1998 roku, gdzie jako materiału dla swoich ubrań użył… czekolady. Paco Rabanne stworzył również perfumy. Pierwszy zapach – Calandre powstał w 1969 roku i był przeznaczony dla kobiet. Zmysłowy i intensywny, odważnie łączył drzewo sandałowe z aldehydami, wprowadził zamieszanie tym razem na rynku perfumeryjnym. Najbardziej charakterystyczną butelką szczycą się zapachy One Million i Lady Million. Męska wersja One Million ma kształt sztabki złota; to produkt dla tych, którzy kochają luksus i uwielbiają zapach sukcesu. Dzięki opakowaniom w oczywisty sposób nawiązującym do bogactwa, każdy kto ich użyje, może poczuć się ekskluzywnie. Paco Rabanne po raz ostatni stworzył kolekcję ubrań w 1999 roku, od tamtej pory zatrudnia dyrektorów kreatywnych, wspomagając tylko ich działania. Pokazy jego domu mody wciąż nawiązują stylem do projektów z czasów metalowej rewolucji.

fot. mymillionproblem.pacorabanne.com

Ubrania, które bardziej przypominały rzeźby, miały znamiona ówczesnych czasów i sztuki. Pop art w wykonaniu Roya Lichtensteina czy Andego Warhola, fascynacja kosmosem, wzmożony ruch wyzwolenia kobiet to idealne podłoże do tworzenia futurystycznej mody. Paco Rabanne szokował, ale idealnie wpisał się w panujące trendy, a jego sukienki ze złotych blaszek i aluminium to po dziś dzień rewolucyjne i unikatowe projekty. Jest też autorem kostiumów do filmu „Barbarella” z Jane Fonda w roli głównej; miały one tyle samo zwolenników co i przeciwników. Ale nic sobie nie robił z głosów krytyki, pragnął szokować jeszcze bar-


LOOKBOOK L’Oreal Professionnel 2018

włosy: Tomsz Marut/Barbara Książek/Klaudia Matysiak stylizacja: Gosha Team G.Kusper /B.Chojnowska mua: Barbara Rębiś foto: Łukasz Sokół

Avant Après / ul. Kupa 5, Kraków / tel. 12 357 73 57 / www.avantapres.pl


ZŁOTO PUSTYNI ZŁOTO TO KOLOR, MATERIAŁ, LECZ PRZEDE WSZYSTKIM PEWNA IDEA. WSZYSTKO TO PRZENIKA SIĘ NAWZAJEM I TWORZY JAKBY „NIEREALNE” MIEJSCE, Z JEDNEJ STRONY ZACHWYCAJĄCE SWOIM PIĘKNEM, ALE TAKŻE POZWALAJĄCE ZATRZYMAĆ SIĘ NA TYM, CO JE OTACZA. ACIDO DORADO, DOM-FATAMORGANA, OSOBLIWA REALIZACJA ARCHITEKTONICZNA, SKĄPANA W ZŁOCIE I W PUSTYNNYM SŁOŃCU. ANIA WAWRZYNIAK | ZDJĘCIA: BRAD LANSILL

56



Pustynny krajobraz kalifornijskiego parku narodowego Joshua Tree. Wśród wszechobecnego piasku i skał pojawia się skąpany w słońcu dom-fatamorgana. To projekt, a zarazem manifest architektoniczny amerykańskiego twórcy Roberta Stone’a, mieszkającego i pracującego w Los Angeles. Budynek został wybudowany już kilka lat temu, jednak nadal zdumiewa swoim zuchwałym wyglądem. Acido Dorado – osobliwa realizacja architektoniczna, skąpana w złocie i w pustynnym słońcu, nie jest zwykłym domem. Budynek ma lekką formę jednokondygnacyjnego pawilonu, założonego na tzw.



„wolnym planie”. Podział wnętrz zaledwie dyskretnie zasugerowano. Przestrzeń dzienna jest otwarta, z zaznaczonymi jedynie miejscami wypoczynku, spożywania posiłków i łazienkami. Całość silnie zakorzeniono w duchu modernizmu, kiedy forma podążała za funkcją. Robert Stone w swoich wypowiedziach na temat tego obiektu odwołuje się do modernistycznych idei. Podkreśla, że to człowiek stanowi dopełnienie jego projektów, dlatego udostępnił willę na wynajem. Wyjątkowości temu miejscu nadaje wszechobecne złoto, które konsekwentnie pojawia się nawet w najmniejszych detalach. Dużą rolę odgrywa lokalizacja, czyli to, co odbija się w lustrzanych powierzchniach budynku. Złoty kolor nie jest przypadkowy, podczas zachodu słońca komponuje się ze skalnymi zboczami. Materiał bardzo nietypowy, kontrastuje z dzikim krajobrazem skąpanej w słońcu pustyni. Projektant podjął odważną próbę oswojenia złota, które w wersji totalnej nadaje nowe znaczenie architekturze. Złoto to kolor, materiał, lecz przede wszystkim pewna idea. Wszystko to przenika się nawzajem i tworzy jakby „nierealne” miejsce, z jednej strony zachwycające swoim pięknem, ale także pozwalające



zatrzymać się na tym, co je otacza. W lśniących powierzchniach ścian i elewacji odbija się doskonale skadrowane naturalne piękno przyrody. Pomogła w tym forma lustra, ale także i kolor domu, który zgrabnie wpasowuje się w piaskowy krajobraz. Architektowi zależało na tym, aby budynek wnikał w otoczenie. Wystrój wnętrza jest konsekwentny i ascetyczny, wyposażono go jedynie w niezbędne elementy. Złota willa od lat cieszy się ogromną popularnością; była gospodarzem wielu teledysków i modowych sesji zdjęciowych. Jest dostępna na różnych stronach, poświęconych krótkoterminowym wynajmom domów. Możemy przenieść się w zupełnie inny świat. W miejsce, gdzie będziemy otoczeni ciszą pustynnych wzgórz, pięknymi widokami i refleksami złotego domu.


PEWNOŚĆ KOMFORT SATYSFAKCJA BEZPIECZEŃSTWO TRWAŁOŚĆ ESTETYKA

NOWOCZESNOŚĆ

RZETELNOŚĆ

CIEPŁO

FUNKCJONALNOŚĆ ENERGOOSZCZĘDNOŚĆ

Od ponad 25 lat inspirują nas doskonałe okna i drzwi... Jesteśmy dla Was!

KOMSTA Okna i Drzwi S.A. 44-120 Pyskowice, ul. Nasienna 2

www.komsta.pl +48/32 338 36 10


BRANDY, KTÓRE ŚWIECĄ PODOBNO NIE WSZYSTKO ZŁOTO, CO SIĘ ŚWIECI, ALE TE POLSKIE MARKI ŚWIECĄ NIE DOŚĆ, ŻE NAJCZYSTSZYM ZŁOTEM CZY SREBREM, TO JESZCZE DOBRYM DIZAJNEM I KLASĄ. POZNAJCIE BIŻUTERYJNE ATELIER KOPI ORAZ PROJEKTY ANNY ŁAWSKIEJ. ANGELIKA GROMOTKA

64



Podobno nie wszystko złoto, co się świeci, ale te polskie marki świecą nie dość, że najczystszym złotem czy srebrem, to jeszcze dobrym dizajnem i klasą. Poznajcie biżuteryjne atelier Kopi oraz projekty Anny Ławskiej. Na polskim rynku mody funkcjonuje już kilka dobrych, niezależnych marek biżuterii, mamy więc oprócz komercyjnych salonów, pełen wybór ulubionych błyskotek. Cieszy mnie bardzo taki stan rzeczy i sprawia mi niezwykłą przyjemność obserwowanie rozwoju mniejszych, ambitnych firm. Prezentowane marki, choć odmienne w stylu, mają wspólne mianowniki – złoto jako materiał pracy, oraz pasję i marzenia, które doprowadziły ich właścicielki do miejsca, w jakim są.

Anna Ławska kolekcja Just like a woman zdjęcia – Krzysztof Królak modelka – Kaja Werbanowska makijaż – Paulina Kurowiak stylizacja – Anna Ławska



Markę Kopi założyła Natalia Kopiszka, która modą fascynuje się już od najmłodszych lat. Jest absolwentką architektury na Politechnice Krakowskiej oraz warszawskiej Międzynarodowej Szkoły Kostiumografii i Projektowania Ubioru. Swoje pierwsze kroki w branży stawiała w Warszawie, pracując dla polskich projektantów. Debiutancki pokaz artystki na Fashion Week w Łodzi zebrał wiele pozytywnych opinii i przyniósł Natalii rozgłos, co zachęciło ją do stworzenia autorskiej marki Kopi. Dziś jej biżuterię można znaleźć w butikach nie tylko w Polsce, ale też Francji, Holandii i Stanach Zjednoczonych. Biżuterię Natalii chętnie noszą polskie gwiazdy, takie jak: Brodka, Magda Mołek, Bovska, Margaret, Mela Koteluk, a także zagraniczne blogerki. W asortymencie firmy znajdują się nie tylko podstawowe elementy biżuterii każdej z nas tj. pierścionki, łańcuszki, kolczyki, ale również apaszki w nietuzinkowe, malowane wzory, klamry do apaszek, oraz gustowne kostiumy kąpielowe. To projekty dla kobiet, które lubią się wyróżnić i zabłysnąć oryginalnością, wyrazistą formą, rozmiarem, kształtem... Jak dochodzi się do takiego sukcesu? Natalia Kopiszka podzieliła się swoją receptą: Małymi krokami spełniam swoje największe marzenia. Kiedy tylko uda mi się osiągnąć cel, natychmiast wyznaczam nowy – mówi projektantka. Motto niby proste, ale nie każdy cechuje się wytrwałością, konsekwencją i cierpliwością w realizowaniu swoich założeń. www.kopi.com.pl Złotej konsekwencji nie brakuje także wyrobom drugiej marki, odmiennej w stylu, ale również nawiązującej do wyobraźni. Poznańskie atelier biżuteryjne Anny Ławskiej obchodzi właśnie swoje pięciolecie. Projekty tej autorki są połączeniem świata realnego z marzeniami, wizji przyszłości z nostalgicznym spojrzeniem wstecz. Pokazują, jak łączyć klasykę z nowoczesnością. Dzięki temu biżuteria staje się prawdziwie ponadczasowa. Projektantka zachęca do poszukiwania własnego stylu, proponując unikatowe rozwiązania, które łączą kobiecą delikatność z nieco surowymi, geometrycznymi formami. Uwrażliwia na piękno i przekazuje ideę, że biżuteria to element stylu życia. Wszystkie elementy są wykonywane ręcznie, z dbałością o każdy szczegół. A szczegóły robią ogromną różnicę. To dzięki nim projekty Anny Ławskiej cechuje ta piękna subtelność, jakiej szukam, a która nie jest częsta. Ale tutaj czuję harmonię kontrastów – wyrazistość i stanowczość formy przeplata się z miękkością. Uchwycenie takiego połączenia to prawdziwy kunszt, czy to

w pierścionku, naszyjniku, czy w łańcuszku. Dodatkowego uroku dodają wysmakowane, starannie dobrane zdjęcia, eksponujące markę. www.annalawska.com To, co lubię w biżuterii najbardziej, to emocje, jakie się z nią wiążą. Są jak malutkie uwiecznienie chwili. Pierścionek, łańcuszek, bransoletka, kolczyk przypominają nam o momentach, które pragniemy zatrzymać, o pielęgnowanych uczuciach, zachwycie, który jest piękny, o minionej chwili i o marzeniach, jakie chcielibyśmy spełnić. Na tym polega ich magia. I takiej magii oraz ziszczonych marzeń życzę Wam jubileuszowo.


gustgust.com


Szanowne Siostry, Mam zaszczyt tworzyć dla Was autorską rubrykę Be Women, która od tego numeru na stałe zagości w Magazynie. Od kilku lat zgłębiam tajniki siły kobiecej i myślę, że mogę już mówić o niej głośno i zdecydowanie, ale przede wszystkim dzielić się nią. Pracuję głównie z kobietami, spisuję historie kobiece, dziwiąc się za każdym razem, jakimi niezwyciężonymi siłaczkami jesteśmy. Bo siła to kobieta – nie mam już co do tego żadnych wątpliwości! Na łamach rubryki Be Women będę dzielić się z Wami opowieściami kobiecymi, takimi, które niosą nadzieję. Będą to przede wszystkim herstorie kobiet z sąsiedztwa. Takich jak Ty, czy ja. A ponieważ stanowimy część lifestylowego Magazynu, a mnie jest bardzo blisko do literatury, to będę Wam również podrzucać inspirujące pozycje, pisane przez mądre i świadome siebie kobiety. Chciałabym odczarować tzw. literaturę kobiecą, w której jasnowłosa księżniczka zajmuje się głównie czekaniem na dzielnego księcia a potem „żyli długo i szczęśliwie” (z czym jak wiadomo w życiu różnie bywa...). Jestem przekonana, że warto być razem, słuchać opowieści innych kobiet, szukać, iść naprzód, a czasem dwa kroki w tył, ale zawsze wracać na swoją drogę. I mimo lęku, codziennie rano wyruszać w podróż! Be Women. Witajcie! Katarzyna Szota-Eksner k.eksner@bemagazyn.pl

BE Woman


Felieton Katarzyna Szota-Eksner O sile, ale też o morzu kobiecej emocjonalności i uczuciowości ... Słyszę ten stukot. Mróz skrzypi pod ich butami. Wieje zimny wiatr. Prawie sto lat temu Polki, stukając parasolkami w okiennice mokotowskiej willi Józefa Piłsudskiego, wywalczyły sobie prawo głosu. Drodzy panowie, jesteście w stanie wyobrazić sobie, że jeszcze nie tak przecież dawno temu wasze żony, partnerki, kochanki, matki nie były prawowitymi obywatelkami? Hmm, to kim były? 28 listopada 1918 r. Józef Piłsudski podpisał tymczasowy dekret o przyznaniu Polkom praw wyborczych. Ówczesnym kobietom na pewno pomógł fakt, że żoną marszałka była Aleksandra Piłsudska – feministka, niesamowicie barwna i brawurowa postać. Studiowała w Wyższej Szkole Handlowej, wstąpiła do PPS i bardzo aktywnie włączyła się w działalność niepodległościową. Ona i jej koleżanki szmuglowały broń, ukrywając ją w halkach, falbanach i gorsetach. Tydzień po tym jak wypuszczono ją z aresztu, przefarbowała włosy na blond i pojechała do Kijowa z kufrem pełnym rewolwerów i broni. Niezły film akcji.. Ach, te kobiety! Tak bardzo chciałabym poznać panią Aleksandrę! Sytuacja w Polsce była wyjątkowa. Bo przecież mężczyźni ginęli w powstaniach, trafiali na Sybir, a kobiety zostawały same. Bycie silną i dzielną stało się życiową koniecznością. Czy czasem płakały w samotności czy raczej częściej dzielnie zaciskały zęby?

biegać po czterdziestce, w bardzo trudnym okresie swojego życia, po to, żeby rozładować emocje. A potem przyszły medale i puchary. M. zajęła się fotografowaniem mamy, a w końcu dołączyła do niej. Niezwykły duet matki i córki. Miesiąc temu w Łodzi rozmawiałam z Kasią Dacyszyn – projektantką bielizny, oblaną w sądzie kwasem siarkowym przez stalkera. Kilka dni temu Kasia napisała do mnie: „Jest wyrok, prawomocny – stalker został ukarany. Jestem bezpieczna, mogę tworzyć. Idę dalej” – dodaje Kasia. Cieszymy się obie. Zapamiętam ten moment na długo. Bo to jak pytanie Rondy Rousey (judoczka, medalistka olimpijska, od 2011 roku profesjonalna zawodniczka mieszanych sztuk walki): „Czy dostaniemy tyle samo pieniędzy ile mężczyźni, którzy biorą udział w tym programie?” Brawo Ronda! W tym wszystkim jest oczywiście życie. Bo nic nie jest przecież czarno-białe. … Dziś na czerwonych światłach obok mojego białego samochodu zatrzymał się czarny. W środku siedziała kobieta w moim wieku, ubrana w żółtą sukienkę. Po policzkach płynęły jej łzy. Otarła je ręką. Przez chwilkę patrzyłyśmy na siebie. Starałam się przekazać jej odrobinę otuchy. Kiedy zapaliło się zielone, jeszcze raz spojrzałyśmy na siebie, a potem ruszyłyśmy do przodu.

fotografie Moniki Burszczan

O kobietach sprzed stu lat nie wiem za wiele. Staram się zatem w kobietach, które znam, szukać siły i determinacji. I tak tworzy się symboliczna nić, łącząca nas z naszymi prababkami. W Bytomskim Suplemencie spotykam się z M. – biegającą malarką. Pytając ją kilka dni po naszym spotkaniu o to, czy czuje się silna, jestem pewna, że to będzie początek odkrywania czegoś niezwykle ważnego i pięknego. Siła i wrażliwość! M. opowiadała mi też o swojej mamie, która zaczęła

BE Woman


Bywamy silne. Zdeterminowane. Waleczne. Ale też mamy w sobie morze wrażliwości, uczuciowości i emocjonalności. Znam wiele kobiet, w których to wszystko się miesza i pulsuje. Sama jestem jedną z nich. PS Polecam książkę dla prawdziwych wojowniczek: Ronda Rousey "Moja walka/Twoja walka”

Be Women książka – polecamy Wczoraj znad Sahary napłynęła wielka chmura pyłu. Drobinki piasku pokryły mój świeżo umyty samochód, biały obrus na stole i przykurzyły kota, który akurat wygrzewał się w słońcu. A w Trójce mądry pan tłumaczył, że wszystko to z powodu układów barycznych, które sprzyjają transportowi powietrza z Afryki. Rano zamiotłam zatem schody. Bo pies wrócił ze spaceru. Brudne łapki zostawiają ślady. Jeden ślad. Jeden schodek. Drugi ślad i tak dalej. Po południu zamiotłam te same ślady, bo pojawiły się tym razem na trzecim schodku. „Niemniej nadal trzeba zamiatać, ścierać, ustawiać. A ziemia zasypuje mieszkanie. Nic gwałtownego. Przecież nie mieszkam pod obsuwającym się urwiskiem. Niepostrzeżenie wnoszona po odrobinie na butach, spadająca z powietrza, nie wiadomo skąd.” Wieki temu siedziałam w piaskownicy, a moje dzieci bawiły się grzecznie i być może robiły wtedy babki z piasku. Obok mnie na krawędzi piaskownicy przycupnęła jakaś kobieta i zaczęła opowiadać: – Dziś rano, Zosia zasnęła, a ja szybciutko, bo wie pani

jak te dzieci szybko się budzą, pranie wstawiłam, naczynia ze zmywarki hop, drugą ręką guzik przyszyłam i jeszcze pyłek starłam i ziemniaki nastawiłam, szybciutko i migiem to wszystko. „Krzątactwo należy do naczelnych kategorii, ujmujących obecność w świecie. Jest sposobem bycia w codzienności. Ptaka, człowieka, owada, bez wyjątków. Choć różnorodnie przejawia się, krzątanie stanowi dynamiczny fundament codzienności. Kto bytuje krzątaczo, ma w niej udział. To nas łączy. Należymy do bytów krzątaczych i z tej racji wchodzimy w codzienność. Podobnie jak mrówka i żuk gnojak”. … Wieczorem wirujące i egzotyczne drobinki pyłu osiadły na naszym stole ogrodowym. Przetarłam go ściereczką i popatrzyłam na zachodzące słońce, które nabrało niezwykle intensywnych barw. PS Czy Wam też zdarza się krzątać? Cytaty pochodzą z traktatu filozoficznego ''Szczeliny istnienia'' Jolanty Brach-Czainy.

BE Woman

fotografie Moniki Burszczan

Katarzyna Szota-Eksner: Prowadzi szkołę jogi Yogasana, współtworzy Sunday is Monday i gliwicki Klub Książki Kobiecej. Jak Polska długa i szeroka namawia kobiety do szukania (mimo wszystko!) siły w sobie. Razem z Emilią Kołowacik pracuje nad książką o sile kobiet. Dziewczyna ze Śląska, joginka, wegetarianka, felietonistka i feministka.



.

l



KARTA PODARUNKOWA NIEZWYKŁY PREZENT

Doskonały prezent na każdą okazję! Karty podarunkowe Silesia City Center honorowane są w salonach Silesii. Do nabycia w Punkcie Informacyjnym na Placu Śląskim. Szczegóły : www.silesiacitycenter.com.pl Insta

Silesia City Center, ul. Chorzowska 107, Katowice


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.