BE URBAN

Page 1

0.00 PLN ISSN 2084-7823

ISSUE 39 * 08_09 2016

Be urban




Be urban

REDAKTOR NACZELNY / REKLAMA

REDAKTOR PROWADZĄCA

DYREKTOR ARTYSTYCZNY

Michał Komsta m.komsta@bemagazyn.pl +48 662 095 779

Joanna Marszałek j.marszałek@bemagazyn.pl

Dawid Korzekwa dawid@korzekwa.com

WYDAWCA

WSPÓŁPRACUJĄ

MAGAZYN BE S.C. Pyskowice, ul. Nasienna 2 bemagazyn.pl

Tomasz Marszałek, Sylwia Kubryńska, Anna Wawrzyniak, Aleksandra Pająk, Dorota Magdziarz, Angelika Gromotka, Filip Stępień, Adam Przeździęk, Katarzyna Zielińska, Wojciech S. Wocław, Aurora Czekoladowa, Sabina Borszcz, Malgorzata Kaźmierska, Grzegorz Więcław zdjęcie na okładce: Anna Zyskowska

Zespół BE Magazyn nie odpowiada za poglądy zawarte w zamieszczanych tekstach. Wszystkie artykuły i felietony odzwierciedlają poglądy wyłącznie autorów odpowiedzialnych za treść merytoryczną w naszym magazynie. Ich treść nie zawsze pokrywa się z przekonaniami redakcji BE. Nie odpowiadamy za treści nadsyłane przez naszych reklamodawców. Wszystkie materiały zawarte w naszym magazynie są własnością BE i są chronione prawami autorskimi. Wszelkie zastrzeżenia i pytania związane z ich treścią należy kierować bezpośrednio do autorów. Redakcja BE Magazyn.

Available on the

App Store


BE URBAN czyli lato w mieście. Co robić latem w mieście? Na przykład czytać książki wypożyczane w miejskiej bibliotece. Z pewnością gdyby wszystkie były tak imponujące jak ta znajdująca się w chińskim mieście Hangzhou, którą opisują Ania Wawrzyniak, to zaglądalibyśmy do biblioteki częściej. Jeździć na rowerze, najlepiej takim prosto z Raciborskiej Wytwórni Rowerów MK Bicycle, z której właścicielem rozmawia Sabina Borszcz. Obserwować modę uliczną i chłonąć energię ulicy w najmodniejszej w tym sezonie koszulce marki Vetements. Jeśli nie wiecie o jaką koszulkę chodzi koniecznie przeczytajcie materiał przygotowany przez Dorotą Magdziarz. Można również oddać się ćwiczeniom. Jak ćwiczyć w mieście radzi Grzegorz Więcław. Natomiast podczas przerwy w treningach warto szybko wyskoczyć na „fast food” - skąd się wzięły fast foody w naszym życiu opisuje Natalia Aurora – Urbanek. Jeśli jednak zmęczy Was lato w mieście, zawsze możecie na chwilkę uciec, przeczytajcie jak robi to Kasia Zielińska. Namawiamy Was również do przeczytania wywiadu Adama Przeździęka z James’em Wallman’em autorem książki Stuffocation. Czy otaczamy się zbyt dużą ilością przedmiotów i jak one nas wpływają? Niezwykle długa, lecz bardzo wciągająca jest ta rozmowa. I co najważniejsze jest po prostu mądra. Jak spędzić lato w mieście? Mądrze. Przeżywać i cieszyć się. Do przeczytania!


08

Kalendarium

14

Tomasz Marszałek / „Home is where the... Hell is”.

16

Katarzyna Eksner / …

18

Sylwia Kubryńska / Miasto zaginionych ludzi.

22

Katarzyna Zielińska / Wyskocz z miasta.

26

Aorora Czekoladowa / Fast story fast foodów.

32

Adam Przeździęk / James Wallman: Stuffocation to materialny odpowiednik epidemii otyłości.

42

Grzegorz Więcław / ĆWICZYĆ W WIELKIM MIEŚCIE!Od kołyski, aż po emeryturę...

46

Sabina Borszcz / Rowery z manufaktury

52

Dorota Magdziarz / Modą rządzi ulica

56

Sesja / Urban

64

Aleksandra Pająk / KOBIECE FANTAZJE

66

Aleksandra Pająk / WAKACYJNE FASCYNACJE

68

Anna Wawrzyniak / Królestwo czytania książek

76

STGU / Komunikacja w mieście


SILESIA CITY CENTER

Bony podarunkowe Silesia City Center o wartości 50 zł, 100 zł oraz 200 zł honorowane są w większości salonów Silesii. Do nabycia w Punkcie Informacyjnym na Placu Śląskim.

Więcej informacji: www.silesiacitycenter.com.pl Silesia City Center, ul. Chorzowska 107, Katowice


RAWA BLUES FESTIVAL 2016 W tym roku Rawa Blues odbędzie się w dniach 30 września i 1 października. Impreza rozpocznie się koncertami w katowickiej siedzibie NOSPR, a drugiego dnia fani bluesa będą mogli posłuchać znakomitości gatunku w Spodku. Na obu scenach wystąpią: Keb' Mo' wspólnie z NOSPR pod batutą Krzesimira Dębskiego, Corey Harris Solo, JJ Grey & Mofro, Shemekia Copeland, Albert Lee, Toronzo Cannon, Shakin' Dudi i Dżem. Rawa Blues Festival to największa na świecie bluesowa impreza, organizowana w zamkniętym pomieszczeniu. Jej początki sięgają 1981 roku. Jest laureatem najbardziej prestiżowej nagrody branżowej Keeping the Blues Alive 2012. 30 września – 1 października 2016 r. NOSPR i Spodek w Katowicach Informacje o biletach i koncertach: www.rawablues.com/pl/

WYSTAWA / DAVID BOWIE Dawid Bowie jest. Zostawił na trwałe ślad w popkulturze. Istnieje jako figura, symbolizująca nieustanną zmianę stylistyczną i odwagę w podążaniu w obranym kierunku. Wystawa w Rondzie Sztuki skupia się wokół Davida Bowiego jako postaci, do której każdy z zaproszonych artystów ma swój osobisty stosunek i poprzez pracę wchodzi w dialog z jego twórczością. Znajdą się tu prace tworzone w różnych mediach: od plakatów poprzez obiekty, po wideo-arty i malarstwo. Będzie sporo niespodzianek i nieszablonowych rozwiązań stylistycznych. Zostanie pokazana perspektywa fana, ale także odkrywcy, ironisty i wizjonera. Większość prac będzie przygotowana specjalnie na tę okazję, więc spodziewajcie się zaskoczeń. Do 30 sierpnia 2016 r. Galeria ASP w Katowicach Rondo Sztuki, Katowice Wstęp wolny www.rondosztuki.pl

8


Kalendarium

JAZZ I OKOLICE 2016 Tegoroczny X festiwal jaZZ i okolice 2016 określa motto: "Otwarte: przestrzeń i wyobraźnia – współczesne formy jazzu". W ramach jubileuszu zrealizowany zostanie projekt specjalny – spotkanie muzyków polskich i amerykańskich pod kierownictwem nowojorskiej kompozytorki, flecistki i pedagoga Jamie Baum. Finalnym efektem spotkania muzyków i prób będzie koncert w Filharmonii Śląskiej. W tym roku wystąpią m.in.: Joyce Moreno & Band, Anna Gadt Quartet z udziałem Rgg Trio, Jamie Saft New Zion Trio gościnnie z Cyro Baptista, John Scofield Quartet - "Country For Old Men", Tymański Yass Ensemble wspólnie z Antonim "Ziut" Gralakiem, Jamie Baum Polish - American Octet. 1 października – 4 grudnia 2016 r. Koncerty w Chorzowie, Katowicach, Sosnowcu, Rybniku, Jaworznie, Częstochowie, Koszęcinie, Tychach, Gliwicach. Pełna lista wykonawców oraz informacje o biletach: jazziokolice.com

ARS INDEPENDENT FESTIVAL 2016 To już VI festiwal filmu, animacji, gier wideo i wideoklipu. Jego odsłona nastąpi w dniach 27 września – 2 października w Katowicach. Co roku poszukujemy Czarnych Koni w czterech międzynarodowych konkursach: Czarny Koń Filmu (fabularne filmy pełnometrażowe) i Czarny Koń Animacji (krótkometrażowe animacje) prezentują debiuty oraz filmy drugie reżyserów z całego świata, a Czarny Koń Gier Wideo i Czarny Koń Wideoklipu poświęcone są nowym grom oraz teledyskom. Ponadto w programie, jak co roku, specjalne pokazy filmów, animacji i wideoklipów, wystawy gier wideo, a także prezentacje nowych technologii, multimedialne sekcje tematyczne, panele dyskusyjne i spotkania z twórcami, koncerty oraz imprezy taneczne. 27 września – 2 października Plac Sejmu Śląskiego 2, Katowice Program i informacje o biletach: www.arsindependent.pl/pl/

9


WELCOME HOME BOYS Na życzenie publiczności Teatr Śląski zaprasza na dodatkowy pokaz najnowszego spektaklu Mumio, który odbędzie się 11 września br. Prawie trzy godziny kina i teatru w jednym. Kultowa grupa teatralna w spektaklu, na który czekaliśmy ponad dekadę. Niestety z uwagi na dyskrecję oraz paniczny lęk przed zepsuciem Państwu zaskoczeń, zabaw i tym podobnych elementów nie tylko rozrywki, Mumio nie zdradza fabuły. Napomyka jedynie coś o warzywie i ojcu… Po dłuższych naleganiach Mumio wyjawia też słowa: matka, bracia, Sasaski, kredens, młyn, zupa, gra, problem, akademia szkolna. Dalej Mumio nie chce zdradzać. Przyciśnięte do muru, jednak z bólem dodaje: wyrocznia, okop, worek sako, nocleg, dyrektor Popławska, proso, wzmacniacz. Już żadną miarą Mumio nie chce nic więcej powiedzieć. Ale przyduszone mocniej, dodaje jeszcze: ćma i pociąg. 11 września 2016 r., godz. 19:00 Teatr Śląski w Katowicach, Bilety: 60 - 80 zł www.teatrslaski.art.pl

DWA KONCERTY KING CRIMSON King Crimson zagra w dwa koncerty w Zabrzu, 17 i 18 września br. w Domu Muzyki i Tańca. Brytyjski zespół powstał w 1969 roku, jego założycielem i jedynym stałym członkiem jest wirtuoz gitary Robert Fripp. King Crimson czerpie wiele inspiracji z muzyki poważnej, w tym współczesnej, także z awangardowego jazzu i jazz rocka. Złożoność i różnorodność poszczególnych wcieleń zespołu nie pozwala na jednolitą analizę jego dokonań. Charakterystyczne dla King Crimson jest to, że nigdy nie odstąpili od awangardowej koncepcji. Grupa kilkukrotnie zawieszała działalność, ostatnio w 2010 roku, wówczas Fripp deklarował, że na czas nieokreślony. Jak się okazało, na muzyczną emeryturę jest jeszcze za wcześnie. 17 i 18 września 2016 r. Dom Muzyki i Tańca, Zabrze Bilety: 179 - 369 zł www.dmit.com.pl

10


Kalendarium

KAMIL BEDNAREK – KONCERT Kamil Bednarek wystąpi 23 września br. w zabrzańskim klubie muzycznym CK Wiatrak. W czerwcu 2015 roku ukazała się jego druga studyjna płyta, zatytułowana "Oddycham"; część jej materiału została zarejestrowana na Jamajce. Na albumie gościnnie wystąpiło kilku znamienitych muzyków, między innymi sekcja dęta Deana Frasera z Kingston na Jamajce, Junior Kelly, czy Alborosie. Z polskich wykonawców na szczególną uwagę zasługuje udział skrzypka Michała Jelonka, który znakomicie wkomponował się w stylistykę reggae. Wokalista ma na swoim koncie występy na festiwalu muzyki reggae w Ostródzie, Przystanku Woodstock, w Jarocinie, czy na sopockich Top Trendach. Gościł na Wyspach Brytyjskich, odwiedził również Stany Zjednoczone. 23 września 2016 r., godz. 19:00 Klub muzyczny CK Wiatrak, Zabrze Bilety: 35 zł - 40 zł www.wiatrak.art.pl

LADY’S TOUR KATOWICE Katowicki rajd odbędzie się 17 września br., a organizatorem przedsięwzięcia jest Fundacja "Militarny Instytut Historyczny" z Bielska-Białej. Lady’s Tour to impreza otwarta o charakterze amatorskiego, turystycznego rajdu samochodowego, z elementami rywalizacji sportowej. Przeznaczona jest dla kobiet w wieku powyżej 18 lat. Załogę biorącą udział w rajdzie, tworzą dwie panie – kierowca i pilot. Organizatorzy mają następujące cele: popularyzacja zasad bezpiecznej jazdy samochodem, nauka radzenia sobie z autem oraz dobra, kreatywna zabawa, a także promowanie aktywnego sposobu spędzania wolnego czasu, integracja i aktywizacja środowiska kobiet. 17 września 2016 r. Rajd w Katowicach Szczegóły i informacje: info@ladystour.com.pl www.ladystour.com.pl

11


Dobry dizajn znajdziesz na SILESIA BAZAAR Dizajn vol. 2! Chyba mamy już za sobą czasy, w których dodatki do domu, biżuteria czy meble z dużych sieciowych sklepów budziły zachwyt. Coraz śmielej wkraczają w nasze życie przedmioty unikatowe, projektowane na zamówienie, wykonywane ręcznie i najlepiej w Polsce. Dobry dizajn jest wyważonym połączeniem funkcjonalności i estetyki, czasami lekko szalony, ale często ponadczasowy. Gdzie go szukać? Na SILESIA BAZAAR Dizajn! Targi SILESIA BAZAAR Dizajn gromadzą producentów niezależnego dizajnu w jednym miejscu, gdzie mogą prezentować i sprzedawać swoje produkty. Odbiorcy zaś mają okazję przez cały dzień wygodnie i bez pośpiechu poznawać, oglądać, kupować i rozmawiać z projektantami. Wśród wystawianych produktów spotkać można: lampy z części ze zużytych, przeznaczonych do rozbioru samochodów, zegary, kalendarze, magnesy z drewna o charakterze lokalnym, meble z litego drewna, kanapy, łóżka, fotele oraz niebanalne dekoracje, biżuterię upcyclingową, industrialną, steampunkową tworzoną ze zużytych mechanizmów zegarkowych czy bryłek węgla. 18 września w Międzynarodowym Centrum Kongresowym w Katowicach odbędzie się 2. edycja tego wydarzenia. Po raz pierwszy targi SILESIA BAZAAR Dizajn zorganizowane były jako impreza towarzysząca dla święta dizajnu na Śląsku o nazwie 4 Design Days. Tym razem będzie to samodzielne wydarzenie. Przestrzeń przeznaczona na targi pomieści ponad 50 stoisk. Do udziału zaproszono dizajnerów projektujących meble i akcesoria do wystroju wnętrz, pracownie projektowania i twórców biżuterii. Przewidziano również strefę dla wyjątkowych kolekcji modowych. Nie zabraknie paneli dyskusyjnych poświęconych dizjanowi i warsztatów kreatywnych dla dzieci. Jak zawsze zorganizowana będzie również strefa gastro i relaksu. Targi SILESIA BAZAAR Dizajn vol. 2 to dobry sposób na to, by poznać niezależny dizajn, kupić unikatowe produkty i podyskutować o nim z innymi zainteresowanymi. Zapraszamy!


Lato w Umami.

Restauracja Umami Pyskowice ul. Sikorskiego 46 www.restauracjaumami.pl


Tomek Marszałek

Home is where the... Hell is

14


Witam wszystkich Czytelników ozięble w kolejnej odsłonie Świata Mroku. „BE urban” – no, jakoś tak źle mi się to kojarzy. Mam tylko nadzieję, że szanownym edytorom nie chodziło wcale o słynnego miłośnika sodomii i orgii, a zarazem właściciela najbardziej odstających uszu w polskim show businessie. Bez urazy, oczywiście. O ile mnie pamięć nie myli, w zeszłym roku, w jednym z letnich numerów zajmowałem się tematyką serialową. Po trosze z wakacyjnego lenistwa, bo forma prosta i nie trzeba wielu tytułów opisywać, ale przede wszystkim dlatego, iż „Hannibal” to, moim skromnym zdaniem, serial wybitny i ze wszech miar godzien polecenia. Nie inaczej będzie i tym razem. Wakacje w pełni, więc... Myślałem, myślałem i wymyśliłem. Pewnego wieczoru, w trakcie jednej z najbardziej odmóżdżających czynności, jakie zna świat, a mianowicie wertowania ponad 450 kanałów telewizyjnych, natrafiłem wreszcie na coś intrygującego, świeżego, coś, co na kilka następnych dni przykuło moją uwagę. Jedna ze znanych stacji wprowadziła do swojej ramówki (i to, jak się okazuje, już dość dawno temu) serial, który śmiało mogę nazwać „ucztą”. Chociaż ucztą dość specyficzną i niekoniecznie dla każdego strawną, lecz dla miłośników horroru i grozy to istna rozkosz. Ale po kolei. Co to wszystko ma wspólnego z „urban”? No, szczerze mówiąc niewiele, ale tak jakoś mi się skojarzyło, bo w końcu „urban” → urbanistyka → miasta → budynki → domy → „Dom grozy”. No właśnie, Dom grozy - Penny Dreadful (20142016) – tytuł może zniechęcić, to prawda. Pewnie dlatego też przez tak długi czas ignorowałem ten serial i moja styczność z nim zaczęła się dopiero od trzeciego (o zgrozo!!!) sezonu. Po obejrzeniu jednego z odcinków zakochałem się w nim na dobre. Co w nim takiego wyjątkowego? Po pierwsze, doborowa obsada: Timothy Dalton, Josh Hartnett i wspaniała, hipnotyzująca, eteryczna Eva Green (ach, te jej oczy). Ale i reszta mniej znanych aktorów doskonale wywiązuje się ze swoich zadań, mogliby zawstydzić tuzów polskich produkcji serialowych, odgrywających każdą rolę „na jedno kopyto”. Po drugie, doskonała muzyka – przejmująca, nastrojowa, momentami bardzo mroczna, ale i subtelna. Zwłaszcza końcówka finałowego odcinka, kiedy to... nie zdradzajmy jednak faktów. Po trzecie, scenografia i kostiumy – może nie do końca konsekwentnie, ale na pewno obrazowo przedstawione realia XIX-wiecznego Londynu, wraz z całą dwoistością epoki wiktoriańskiej. Z jednej strony przepych i finezja, z drugiej brud, smród i ubóstwo. Przytłaczające i zamglone uliczki i slumsy, gustowne wnętrza, opuszczone ruiny, wspaniałe zabytki – to wszystko tworzy barwny, ale zarazem bardzo duszny kalejdoskop, od którego można czasami dostać zawrotu głowy.

Dodatkowo, pojedyncze przeskoki akcji daleko poza mroczną angielską metropolię. To wszystko składa się na wspaniały, wieloraki obraz, pełen zmian nastroju i światłocieni... zwłaszcza cieni. Po czwarte, fabuła – twórcom serialu udało się osiągnąć coś wręcz niemożliwego; wielu próbowało już tego dokonać, na ogół z miernym lub katastrofalnym skutkiem. Oni poznali jakiś dziwny, alchemiczny przepis na udane i co najważniejsze, nienaciągane połączenie w jednym czarcim tyglu kilku starych jak świat historii grozy. Mamy więc potwora Frankensteina, wilkołaki, wampiry na czele z samym Drakulą, a nawet Doriana Gray’a. Jak to możliwe, sam nie wiem, ale ja to kupuję. Nie będę zdradzał Wam zarysów fabuły, zapewniam jednak, że pomimo powyższego klasycznego zestawu potworów, daje ona również dużo do myślenia, zapewnia trzymającą w napięciu akcję, kryminalny dreszczyk, zaskakuje i wzrusza prawie do łez. Dla mnie scenariuszowy majstersztyk. Po piąte i ostatnie, realizacja – doskonałe efekty specjalne, choć wcale nieprzesadzone, tutaj wielki ukłon w stronę speców od klasycznej charakteryzacji postaci. Brak tu kaskadami wylewających się z ekranu komputerowych nakładek i fajerwerków. Słowem wysmakowana produkcja z dużą dawką estetyki wizualnej. Doskonałe, dynamiczne zdjęcia. Jedynym drobnym minusem (jak dla mnie przynajmniej) to nieco za bardzo „matrixowskie” sceny walki, ale może się czepiam, sam nie wiem. Reasumując: dawno już nie widziałem tak bardzo udanego serialu, opartego na kanwie klasycznych horrorów. Szkoda, że oficjalnie zakończono go na trzecim sezonie. Potencjał i ilość nawiązanych wątków pozwoliłyby z powodzeniem na przynajmniej jeszcze jedną serię i to bez żadnego naciągania fabuły. Pozostaje niedosyt, jak zawsze w przypadku bardzo dobrych produkcji. Polecam wszystkim miłośnikom grozy i horroru, ale nie tylko... do kolejnego spotkania, pozdrawiam z głębin otchłani!

15


TEKST

Katarzyna Szota-Eksner

…..

8:12 Zielona stacja benzynowa blisko szkoły moich dzieci. Kupuję kawę (dużą czarną z odrobiną dodatkowej wody). Nic nadzwyczajnego. Żadnych trzęsień ziemi i fajerwerków. Normalny dzień. Promienie słońca wpadają przez duże okna. Ktoś głośno rozmawia przez telefon. Denerwuje się. Pani w zielonym płaszczu przegląda przy stoliku jakieś kolorowe czasopismo. (Tomasz J. pochwalił się prostymi zębami. Czy to Anna B. zadała pierwszy cios nożem?) Kolejka przy kasie wydłuża się. Ktoś zapomniał o fakturze. …. I nagle. Piosenka w radiu urywa się w pół słowa. Ptak za oknem nieruchomieje w locie. Zawisł wysoko. Jak na sznurku. C i s z a. Pan w szarym szaliku zastyga z ręką wyciągniętą po banknot. Zatrzymuję oddech. To przerwa pomiędzy wdechem a wydechem. Dodatkowa chwila. …… Darowany czas. ….. I już! Szkoda, że to już. Głęboki wdech. Ptak za oknem znowu porusza skrzydłami. Kasjerka wydaje resztę i miło się uśmiecha do pana w szarym szaliku. Ktoś na zewnątrz otwiera paczkę papierosów i rzuca niedbale papierek pod nogi. Kawa pachnie mocno jak zawsze. Codzienność.

16


To projekt, który nawołuje: Zadbaj o siebie! To może być joga, spacer, crossfit, śmiech, dobre jedzenie. Ba! Leżenie to też ćwiczenie. Praca, projekty, dzieci, dom – to wszystko ważne, ale zdrowie to skarb. A robota nie zając, nie ucieknie. Nasz doborowy skład: Emilia Kołowacik, która co rusz wpada na nowe pomysły, prowadzi warsztaty kreatywne z obszaru design thinking i ćwiczy jogę oraz Kasia Szota-Eksner, która nie tylko uczy jogi, ale również kapitalnie pisze. Autorką rysunków jest Iza Kaczmarek-Szurek – ilustratorka, szefowa i bufetowa w formallina.com. Jogę porzuciła dawno temu na rzecz wyciskania kilogramów na sztandze w imię zasady: „padnij, ale powstań”. Dobra siłka nie jest zła! Zdjęcia: Monika Burszczan Facebook: Sunday is Monday


Sylwia Kubryńska

Miasto zaginionych ludzi W moim mieście nie ma kobiet. Zostały z nich tylko okaleczone botoksem ciała, z których wyrwano wszystkie włosy, ale doczepiono sztuczne rzęsy. Leczą się z siebie, z tej straszliwej choroby, wsmarowując kremy i biegnąc na bieżni ku całkowitemu zniknięciu.

18


Idę po chodniku, przechodzę przez ulicę, place zabaw, mijam boiska i trzepaki – wszędzie pusto i martwo. Cisza obija się o ściany podwórek. Nikt o tym nie mówi, nikt nie alarmuje, Ministerstwo Zdrowia milczy. Tymczasem w naszych miastach po cichu znikają ludzie. Coś ich zabija. Z pozoru jest to niegroźny syndrom, a jednak bezlitośnie zżera żywe tkanki miasta. Opanowując organizm, działa bezwzględnie, doprowadzając do coraz gorszych konsekwencji. W moim mieście nie ma dzieci. Nie bawią się na podwórkach, nie wiszą na trzepakach, nie kopią piłki na wyremontowanych za pieniądze z Unii Europejskiej orlikach. Nie wiedzą, co to park, skoszona trawa, jak pachnie wiosna w mieście. Przeniosły się do wirtualnej rzeczywistości, żyją wśród nieprawdziwych postaci, zamiast emocji, mają emoty. W moim mieście nie ma matek z dziećmi. Znikają wózki, które rozjeżdżały delikatną psychikę profesorów. Znikają szerokie biodra niedawno rodzących; przeszkadzający mieszkańcom miast ich niezgrabny chód, ucichł wśród stukotu wysokich obcasów. Ich karmiące piersi wygoniła wszechobecna na miejskich billboardach nieprawdziwa, chuda laska z silikonowym biustem. W moim mieście nie ma nastolatków. Skuleni nad iPhonami zalegają korytarze galerii handlowych, przemykają podziemnymi garażami wśród swoich najlepszych przyjaciół – manekinów. Ich wzrok zamarzł, ich serca skuł lodem odłamek szkła Gorilla Glass z wyświetlaczy telefonów. W moim mieście nie ma babć ani dziadków. Ich twarze, przykryte warstwą kosztownego kremu przeciw zmarszczkom, udają wieczną młodość. Ich siwe włosy ufarbowane na kolor z poetycko nazwanego pudełka, rozwiewa wiatr nicości. Biegną po miejskich alejkach ich duchy, wbite w ciasne stroje z lajkry dla nastolatków. Ci, którzy nie mają już siły udawać, znikają w domach starców. W moim mieście nie ma ludzi chorych. Brak tu inwalidów, niedołężnych, oczekujących na śmierć. Przegoniła ich straż miejska, wielka miotła porządku zgarnęła ich pod dywan szpitali i hospicjów na obrzeżach miast. Uspokojeni lekami, leżą w bezruchu. W moim mieście nie ma alkoholików. Wesoła, kolorowa czterdziestoletnia młodzież popija drinki na niekończących się melanżach, a ciągi w nieprzytomnie drogich knajpach na Placu Zbawiciela są tylko egzotycznym dodatkiem do panoramy miasta. W moim mieście nie ma narkomanów. Wciąganie białych kresek jest stylem życia, a naklejki nasączone jakimś kwasem, sprzedawane w gimnazjach, to tylko naklejki.

W moim mieście nie ma kobiet. Zostały z nich tylko okaleczone jadem kiełbasianym ciała, z których wyrwano wszystkie włosy, ale doczepiono sztuczne rzęsy. Wyciśnięte z siebie, zagłodzone, oblepione chemiczną mazią, mordują się na siłowniach, w pocie czoła próbują zlikwidować jakąś niepojętą przypadłość, jaka dotknęła 99 procent ludzkości w chwili jej powstania, a która podobno jest chorobą, więc one leczą się z niej. Leczą się z samych siebie, z tego podskórnego obrzydlistwa, wsmarowując w siebie kremy na cellulit i biegnąc na bieżni ku całkowitemu zniknięciu. W moim mieście nie ma uchodźców. Ich życie zawisło na niewidzialnej nici problemu, którego nie wolno zauważyć. Ich zasmarkane dzieci chowają się w bramach, żeby prawdziwi mężczyźni nie odzyskali wzroku. W moim mieście nie ma mężczyzn. Są tylko geje, mięczaki, zdrajcy, ciapaci, kodowcy, lewaki, uchodźcy, zniewieściała masa, jaką prawdziwi mężczyźni muszą zlikwidować, żeby przywrócić miastu honor. W moim mieście nie ma honoru. Zginął w katastrofie smoleńskiej, w Powstaniu Warszawskim. W miejscu, gdzie dzisiaj już nic nie ma, same gruzy, nie został kamień na kamieniu, tylko jedno podziemne życie w kanałach, biegnące światłowodem ku rozpaczliwej świadomości kompletnego bezsensu życia w tym mieście.

19


Piwne specjały w niezwykłej scenerii Choć historia gliwickiego browarnictwa sięga średniowiecza – wszak o zgodzie na funkcjonowanie karczmy z browarem w położonej nieopodal Ostropie mówią XIII-wieczne zapiski – do niedawna trudno było odnaleźć ślad po tych wspaniałych tradycjach. Konkretnie do chwili, gdy równo rok temu, w historycznym centrum miasta, przy ulicy Górnych Wałów 30, pojawił się pewien Zbeer. Dobry Zbeer.

Serwujący piwne specjały z całego świata, zajmujący surowo zaaranżowane podziemia lokal jest naprawdę wyjątkowy. Już sama liczba 15 kranów robi wrażenie. Gwarantuje przy tym różnorodność oferty. Co istotne: „obłożenie” kranów konkretnymi markami piwa możemy sprawdzić w każdej chwili – dzięki witrynie internetowej http://dobry-zbeer.ontap.pl. Gdyby jednak ktoś nadal czuł się niedoinformowany, wiedzą i doświadczeniem służą kompetentni barmani oraz ostateczna instancja odwoławcza – sympatyczna pani barmanka. Pierwszy gliwicki multitap szybko stał się miejscem spotkań najbardziej wybrednych miłośników złotego trunku z wszystkich zakątków Śląska. Jak liczne to grono, mogliśmy się przekonać pod koniec lipca, podczas hucznych obchodów pierwszych urodzin Dobrego Zbeera. Po spożyciu słodkiego poczęstunku, goście rozpoczęli oblężenie baru. Jak zwykle, mieli w czym wybierać! Wśród piętnastu okolicznościowych propozycji był Mentor (Recraft) - porter bałtycki, który leżakował w browarze 10 miesięcy, zanim rozlano go do czterech beczek. I jedną z tych czterech

istniejących beczek przejęła Banda Zbeera! Pochwał piwnych smakoszy doczekały się również Bianca Raspberry Lassi Gose z browaru Omnipollo (Szwecja) oraz Rodenbach Caractère Rouge (Belgia). Ekskluzywne smaki to „znak firmowy” Zbeera od samego początku. O fantastycznym cydrze Zombie Killer z imprezy inauguracyjnej niektórzy pamiętają do dziś. Dobry Zbeer zaskakuje mnogością inicjatyw. Właścicielom – przy współpracy z Polskim Stowrzyszeniem Piwowarów Domowych – udało się zorganizować kilka kursów sensorycznych. Nie zabrakło warsztatów związanych z tematyką piwną oraz premier piwnych, którym towarzyszyły spotkania z piwowarami. Przeprowadzono również jedną bitwę piwowarów (impreza cykliczna, nagrodą dla zwycięzcy jest możliwość uwarzenia własnego piwa w komercyjnym browarze). Tyle suchych faktów, bo żaden tekst, ani fotografia, nie jest w stanie oddać atmosfery panującej u Zbeera. By się o niej przekonać, trzeba tam po prostu przyjść – i z góry założyć, że na jednej wizycie najprawdopodobniej się nie skończy.

20



Wyskocz z miasta TEKST

Katarzyna Zielińska

O tym, jak miejski człowiek może przeżyć przygodę

22


Miasto. Wielbiciele powiedzą o nim, że tętni życiem, jest dynamiczne i pełne niespodzianek. Kultura i konsumpcja na wyciągnięcie ręki: kina, muzea, teatry, galerie, knajpy… Nieco mniej entuzjastycznie nastawione jednostki docenią wprawdzie, że miło wyskoczyć do filharmonii albo sushi-baru, ale zauważą także minusy: tłum ludzi, korki, spaliny, wszechobecny beton, oddalenie od natury. Tych całkowicie pozbawionych zachwytu prawdopodobnie w mieście już nie ma – wśród pól i lasów hodują alpaki albo uprawiają organiczną miętę. Ponieważ znajduję się pośrodku wymienionych wyżej grup – jestem zdecydowanie istotą miejską, ale bardzo brakuje mi kontaktu z prawdziwą przyrodą (skwer z bratkami w doniczkach to zdecydowanie nie to) – staram się taki kontakt regularnie sobie zapewniać. Zwykle wiąże się to z dalszymi lub bliższymi podróżami, na które potrzeba wolnego czasu, a tego w nadmiarze nie posiadam. Niestety weekendów i urlopu jest skończona ilość w ciągu roku. Wyjście z tej patowej sytuacji znalazł Łukasz Długowski. Opisał je w swojej niedawno opublikowanej książce pt.: “Mikrowyprawy w wielkim mieście. Wypocznij i naładuj baterie”. Polega ono na organizowaniu tytułowych mikrowypraw, czyli ekstremalnie krótkich wypadów z miasta, kilkugodzinnych, a czasami całonocnych lub weekendowych. Długowski wyszedł z założenia, że skoro praca zwykle zajmuje nam ok. 8 godzin w ciągu dnia, to pozostaje 16 godzin, które możemy dowolnie wykorzystać. Na przykład na siedzenie z piwem przed telewizorem i przerzucanie kanałów. Albo na włóczęgę po galeriach handlowych. Albo też na kanioning pobliską rzeką, nocleg w hamaku zawieszonym w lesie, czy trekking po podmiejskich bezdrożach. Prawda jest taka, że jeśli się chce, to się da. Nawet jeżeli mamy pozapracowe zobowiązania, takie jak np. rodzina (wszak można ją na mikrowyprawę zabrać). Głównym założeniem mikrowypraw według przepisu Łukasza Długowskiego jest wyjście ze strefy komfortu. Autor nie obiecuje w żadnym miejscu swojej książki, że będzie ci wygodnie i nie zmarzniesz, przeciw-

nie: na pewno doznasz dyskomfortu, może nawet będziesz się bać. Ale jego zdaniem bez dyskomfortu nie ma przygody. A o nią właśnie tu chodzi. O to, żeby nie utknąć w nudnym schemacie dom-praca-dom-telewizor-sen. Żeby przeżyć coś więcej, bez konieczności dokonywania zmiany w stylu: “rzucam korporację i jadę w Bieszczady hodować kozy”. Całą swoją książką Długowski udowadnia, że każdy może żyć ciekawie, niezależnie od okoliczności: “Przygoda jest tu, pod nosem, w podmiejskim lesie, pobliskiej rzece, nieodległych skałkach. Bo przygoda to nie jest coś, co przychodzi z zewnątrz, to jest nastawienie do życia. Otwarcie się na nie, na niewygody, ryzyko, nieznane. Przygoda jest w nas, a te wszystkie miejsca – lasy, rzeki, jeziora, góry – pomagają ją tylko uwolnić” 1 Jakie przygody proponuje swoim czytelnikom Łukasz Długowski? Mamy w czym wybierać. Koncepcja książki polega na umiejscowieniu mikrowypraw w okolicy siedmiu dużych miast w Polsce: Krakowa, Wrocławia, Katowic, Łodzi, Poznania, Warszawy i Trójmiasta. Każdy z pomysłów jest jednak tak uniwersalny, że niekoniecznie musi się odbywać w opisanej lokalizacji, co autor wielokrotnie podkreśla. Wśród jego propozycji znalazły się m. in. nocleg we własnoręcznie wykopanej jamie śnieżnej, pieszy powrót z lotniska w Balicach do centrum Krakowa (z noclegiem na dziko z widokiem na Tyniec), nocna obserwacja jeleni podczas rykowiska, nocleg na Wyspie Opatowickiej na Odrze we Wrocławiu, kanioning rzeką Rawką w Boli-

Ł. Długowski, Mikrowyprawy w wielkim mieście. Wypocznij i naładuj baterie, Warszawa 2016 1

23


ści życia. Zauważyłam też, że w tzw. “miejskiej dżungli” bardzo cieszą mnie wszelkie zaobserwowane małe zwycięstwa natury nad urbanizacją – wszystkie nieokiełznane zarośla w miejscu, gdzie kiedyś była fabryka, albo zdziczałe parki, w których drzewa rosną sobie, jak chcą, a nie równolegle do ścieżki. Długowski na podstawie przytaczanych opinii ekspertów, dodaje jeszcze, że natura im dziksza, im mniej ukształtowana przez człowieka, tym lepszy będzie miała wpływ na nasz organizm. *** Mnie Łukasz Długowski absolutnie przekonał, dlatego też dzielę się tu z Wami refleksją o jego książce. Zdecydowanie bardziej podoba mi się wizja życia z miejscem na przygodę, a nie tylko na schematyczną codzienność. Co więcej, nawet przed przeczytaniem “Mikrowypraw…” zdarzało mi się takie eskapady realizować, choć może nie tak ekstremalne i z większym niż Długowski wykorzystaniem roweru, który w przeciwieństwie do niego uwielbiam. W poniedziałkowy letni wieczór zamiast zwykłej kolacji polecam każdemu wybrać się na piknik na “Lubię mikrowyprawy, bo nie chodzi w nich Pustyni Błędowskiej (albo gdziekolwiek, może być i łąka o wyczyn. Nie liczy się dystans, kto pierwszy na mecie. za miastem). Od razu i okropność poniedziałku nieco się Liczy się przygoda, przyjemność, przełamanie rutyny. zmniejsza, i cały tydzień jakoś lepiej się układa. Wyjście na chwilę ze swojego dobrze znanego pudełka i sprawdzenie, co jest na zewnątrz. Poszukiwanie. I wcale nie chodzi o znalezienie czegoś wielkiego, niech to będzie małe, mikro, tyci, ale niech będzie inne.” 2 mowskim Parku Krajobrazowym, czy dzień spędzony na chodzeniu po drzewach. Są i bardziej ekstremalne pomysły, jak nocleg na skalnej ścianie lub kurs himalaizmu w Tatrach zimą. Mikrowyprawy zawsze cechuje prostota (bynajmniej nie oznacza to, iż są łatwe, raczej nieskomplikowanie) i spontaniczność – jeśli w trakcie wyprawy okazuje się, że lepiej będzie ją z różnych powodów nieco zmodyfikować, trzeba to zrobić i nadal cieszyć się przygodą:

Ważnym aspektem jest też obcowanie z naturą. Temu zagadnieniu Łukasz Długowski poświęca wiele miejsca w swojej książce – opisy propozycji mikrowypraw przeplata rozdziałami zawierającymi wyniki badań, bądź wywiady z naukowcami zajmującymi się wpływem kontaktu z naturą na zdrowie człowieka (zarówno fizyczne, jak i psychiczne), a także na jego zdolności poznawcze i kreatywność. Wynika z nich niezbicie, że człowiek obcujący wyłącznie z przestrzenią zurbanizowaną jest bardziej zestresowany i mniej kreatywny niż osoba, która zapewnia sobie regularny kontakt z przyrodą. Z autopsji potwierdzam – po dniu spędzonym przed monitorem wystarczy spacer czy przejażdżka rowerem po lesie i zmęczenie znika, pojawia się energia. Nigdy nie udało mi się osiągnąć tego efektu, relaksując się wieczorem z piwem i filmem. Miasto i miejskie życie na dłuższą metę męczy. Wyjazdy, nawet krótkie, pozwalają naładować baterie, co odczuwamy w postaci lepszej jako-

2

24

Tamże, s. 295



Fast story fast foodów TEKST

Aurora Czekoladowa

W mieście żyje się szybciej. A zatem i je się szybciej. Na gotowanie nie ma już czasu. Stąd pomysł na kupowanie gotowych dań – fast foodów.

26


Hamburgery, hot dogi, frytki, kebaby…. Skąd się wzięły? Dietetycy powiedzą, że z piekła. Większość, że z USA. I będzie w tym sporo prawdy. W rzeczywistości ich ojczyzną jest po prostu… miasto! To właśnie miejski tryb życia wygenerował wszystkie wynalazki, które wrzucamy na talerz z etykietką fast food. I chociaż każdy region globu ma swoje własne specjały tego typu, łączy je jedno – są szybko przyrządzane i jeszcze szybciej zjadane. Za to na długo pozostają w żołądku. Ze względu na sporą zawartość tłuszczów nasyconych i węglowodanów zalicza się je do potraw bardzo ciężkostrawnych. Ale czy fast food musi tak wyglądać? Jakie warianty oferują współczesne aglomeracje? I co jadali mieszkańcy dawnych metropolii? Wgryźcie się w lekturę, bez obaw – ma zero kalorii.

***Prehistoryczny burger Podobnie jak większość tego typu dań, tak i hamburger jest dość prostym wynalazkiem. Wynalazek to z resztą zbyt duże słowo, biorąc pod uwagę, iż stanowi on raczej dzieło przypadku. Fast foody wydają nam się nieodłącznym elementem XXI wieku, a podobno mięso w bułce znali już uczestnicy starożytnych targów. Jeśli jednak szukać jednego konkretnego człowieka odpowiedzialnego za ten przysmak, należy wskazać mieszkańca USA – Charliego Nagreena, który w 1885 roku włożył siekany stek między dwie bułki. Skąd więc Hamburg w nazwie amerykańskiego dania? Stek podany przez Nagreena nie był byle jakim kawałkiem mięsa, ale siekanym kotletem z wołowiny, od XV wieku serwowanym właśnie w tym niemieckim mieście. Musiało jednak upłynąć dziesięć lat, by hamburger z kotleta w bułce stał się smakowitą przypieczoną kanapką z sałatą, pomidorem, ogórkiem i sosami. W takiej formie hamburger zadebiutował na… targach garncarskich! I od tamtej pory Amerykanie nie chcieli znać go pod żadną inną postacią. Pierwszą firmą, która zajęła się masową sprzedażą tego specyfiku nie był – jak sądzi większość – McDonald’s, ale kansaska sieć White Castle.

***McDonald’s – burger z aspiracjami Richard i Maurice – bracia McDonald’s, których nazwisko zna cały świat. Choć to nie oni wymyślili hamburgera, im zawdzięcza on międzynarodową sławę. Co ciekawe swoją przygodę z gastronomią rozpoczęli od hot dogów. Pierwszy lokal z hamburgerami powstał w 1940 roku w San Bernardino (Kalifornia). Już dwa lata później na zasadzie franczyzy otwierano kolejne, najpierw w Ameryce, a szybko i poza jej granicami. W Polsce McDonald’s pojawił się w Warszawie w 1992 roku. Z czasem sławna marka okryła się jednak cieniem, ze względu na krytykę jakości serwowanego jedzenia, a także sposoby jego przyrządzania, często łączące się z wyzyskiem pracowników oraz niehumanitarnym traktowaniem zwierząt. Właściciele firmy szybko zareagowali – dziś McDonald’s to “restauracja” a nie bar szybkiej obsługi, na każdej etykiecie podkreśla się, że składniki spożywcze pochodzą z najlepszych upraw, a mięso z dobrych hodowli. Torby są ekologiczne, z recyklingu. Czy to rzeczywiście prawda? Nawet jeśli tak, nie zmniejszyła się ilość kalorii i cukru w menu McDonald’s.

27


***Gorący pies Podobnie jak w przypadku hamburgera, również historia tego specyfiku sięga Niemiec. I tu filozofia dania sprowadza się do włożenia mięsa do bułki. W tym wypadku parówki. I to właśnie jej hot dog zawdzięcza to, co w nim najciekawsze – nazwę (z ang. gorący pies). Nie do końca jest jasne, kto pierwszy wynalazł parówkę. Jedna z legend głosi, że był to rzeźnik Johann Georghehner, który około 1600 roku stworzył swój autorski wyrób, czyli rodzaj długiej kiełbasy, nazwanej ze względu na wymiary dachshund (z niem. jamnik). Potem produkt szybko powędrował z emigrantami do USA, gdzie z budki na Coney Island serwowano go w mlecznej bułce. Na popularność hot doga w najbardziej wpłynęła jednak decyzja właściciela drużyny baseballowej St. Louis Browns, Chrisa von de Ahe, który pod koniec XIX wieku wprowadził na stałe na stadionie baseballowym stoisko z hot dogami. Do dziś podczas oglądania rozgrywek ta przekąska jest tak ważna jak piłka w grze.

28


***Obiad dla ubogich, czyli pizza Bazylia, mozzarella i sos pomidorowy – te składniki klasycznej margherity wskazują na miejsce pochodzenia jednego z najpopularniejszych dań fast foodowych, czyli pizzy. Zanim stała się symbolem Italii i przysporzyła fortuny właścicielom międzynarodowej potęgi, jaką jest Pizza Hut, stanowiła przysmak… najbiedniejszej warstwy społecznej. Prosty placek bez dodatków trudno było wtedy nazwać rarytasem. Suchemu ciastu brakowało przede wszystkim sosu. Ten powstał, gdy do Europy trafiły pomidory. I zamienił zwykły placek w danie na salony. Zasmakowała w nim nawet sama królowa, Małgorzata Sabaudzka, która w 1889 roku odwiedziła najsłynniejszy neapolitański lokal serwujący pizzę, gdzie szef Raffaele Esposito, przyrządził na jej cześć pizzę w barwach narodowych oraz nazwał ją jej imieniem. I tak też powstała sławna margherita. W Polsce jednak przegrywa z jej zamerykanizowaną wersją, wobec której ze zgrozą wzdrygnąłby się każdy Włoch. Zamiast oliwy, my używamy sosu czosnkowego i ketchupu. Ser mozzarella zastąpiliśmy tzw. żółtym. Ostrą paprykę pieczarkami. A cienko pokrojone pepperoni – kurczakiem i zwykłą szynką. Ale i taka wersja jest po prostu niebem w gębie!

29


***Kebab, tacos i frytki Oczywiście, prócz osławionego burgera, hot doga oraz pizzy istnieje szereg innych fast foodowych przekąsek. Nie można zapominać przede wszystkim o frytkach, które znajdują się nieco w cieniu ze względu na to, iż zazwyczaj podaje się je jedynie jako dodatek do dań. Szczególnie znane są belgijskie, bo właśnie ten kraj jest ich ojczyzną. Wieki temu zimą, gdy nie mogli łowić małych rybek przyrządzanych do podjadania, Belgowie smażyli frytki w różnych ciekawych kształtach. Podobnie rzecz ma się z tacos – to również dodatek (lub przystawka), ale z kuchni meksykańskiej. Jego podstawę stanowi kukurydziana tortilla wypełniona mięsem, fasolą oraz warzywami. Tortilla, tyle że pszenna, to także składnik uwielbianego przez Polaków kebaba. Zasadniczo należałoby powiedzieć raczej dürüm lub yufka, gdyż właśnie tak określa się mięso baranie (a w wersji europejskiej najczęściej wołowe lub z kurczaka) zawijane z surówkami i sosami w przaśny placek.

30


***Kiełbasa z grilla, czyli fast food po polsku Do Polski zagraniczne marki fast foodów wkroczyły w latach 90. i z marszu przypadły do gustu naszych rodaków. Niekoniecznie chodziło o smak serwowanego tam jedzenia. Lokale z hamburgerami, hot dogami i pizzą stanowiły raczej symbol luksusowego zachodniego życia, za którym wciąż tęskniliśmy. Jeśli chodzi o przekąski sprzedawane w przeróżnych budkach, nie mogliśmy narzekać. Do czasu poznania McDonald’s lub KFC, mieliśmy do dyspozycji ulubione zapiekanki z serem i pieczarkami, które niezmiennie panowały od lat 70., kiedy to Edward Gierek zakupił licencję na produkcję bagietek. Była też kiełbasa z grilla podawana z musztardą i suchą bułką. I oczywiście pierogi, choć te z typowym fast foodem mają niewiele wspólnego (ba, dziś uchodzą za naszą dumę narodową). Do czasu pojawienia się zachodnich wynalazków stanowiły nasz rodzimy szybki i tani wypełniacz żołądka.

***Fast food w wersji… slow? Choć fast foody na całym świecie mają się bardzo dobrze, epidemia otyłości i chorób cywilizacyjnych wymusiła nowy trend wśród producentów szybkiej żywności. Dziś coraz częściej tradycyjne niezdrowe przekąski można spotkać w wersji “light” albo “slow”, czyli zdrowej i lekkiej. Burgery z grillowanym (nie smażonym) mięsem i w pełnoziarnistej bułce lub ziemniaki w łupinach zamiast frytek. Mnożą się też lokale oferujące szybkie, ale zdrowe jedzenie, jak np. bary sałatkowe, w których jedna porcja nie przekracza 200 kalorii. Czy wyprą dotychczasowe? Z całą pewnością uwielbienie dla hot dogów, hamburgerów i pizzy nie zniknie. Starannie przygotowane hasła reklamowe, znajoma marka, atrakcyjne promocje i dostępność – to wszystko sprawia, że lokale tego typu pozostaną nieodłącznym elementem każdego miasta. I dobrze, spotkanie ze znajomymi zawsze będzie miało ten sam smak.

***Najpopularniejsze sieci fast foodów na świecie: - McDonald’s Corporation - Burger King - KFC - Pizza Hut - Subway - Taco Bell - Wendy’s

31


James Wallman to brytyjski pisarz, dziennikarz i futurysta, założyciel think thanku The Future Is Here. Publikuje m.in. w New York Times, Sunday Times, Time, The Economist i Wired. Doradza takim markom jak Absolut, BMW, Google czy Zurich Insurance. Książka „Stuffocation”, o której rozmawialiśmy, to Jego pierwsza publikacja.

James Wallman:

Stuffocation to materialny odpowiednik epidemii otyłości.

ROZMAWIAŁ

Adam Przeździęk

Czy zdarza Wam się zastanawiać nad istotą posiadania, kupowania i podążania za coraz to nowymi przedmiotami? Mnie osobiście dość często. Jakiś czas temu zauważyłem, że jeśli dany przedmiot nie jest mi niezbędny, nie dostrzegam jego praktyczności w codziennym życiu, to najchętniej bym się go pozbył, oczyszczając swoje otoczenie i odczuwając przy tym ulgę „niezagracania” własnej przestrzeni.

32


Z procesem kupowania mam podobnie. Większość tego, co kupuję staram się wybierać poprzez pryzmat praktyczności (nie mówię tutaj o żywności, choć i ona ma swój „praktyczny” wymiar). Prawda związana z kupowaniem jest taka, że jako społeczeństwo kupujemy na potęgę. Dużo za dużo wszystkiego. Kupujemy przedmioty, których nie potrzebujemy, nie zważając na tego konsekwencje. Wbrew pozorom taki stan nadprodukcji i nadkonsumpcji dóbr wpływa negatywnie nie tylko na środowisko naturalne. Podobnie jak nadmiar kalorii powoduje otyłość, tak nadmiar rzeczy, jakimi się otaczamy, może być niebezpieczny dla naszego Adam Przeździęk: Wielkie dzięki za Twoją książkę, zdrowia. Skala tego problemu jest ogromna. za spostrzeżenia w niej zgromadzone oraz za unikalne podejście do tematu Gdy więc natknąłem się w sieci na recenzję posiadania. Sam również uważam, książki „Stuffocation” autorstwa Jamesa Wallmana i gdy że dużo ważniejsze jest przeżywanie, już ją kupiłem i przeczytałem, wiedziałem, że chciałbym doświadczanie czegoś niż posiadanie porozmawiać z Jamesem. Okazało się to proste w zaplanoi gromadzenie przedmiotów. Pewnie waniu (choć na maila z potwierdzeniem musiałem chwilę dlatego „Stuffocation” stała się jedną poczekać), ale dość trudne w realizacji. James zgodził się na z moich ulubionych książek. Uważam, rozmowę, niestety trzykrotnie musieliśmy ją przekładać. że porusza bardzo istotne kwestie Udało nam się jednak zsynchronizować nasze kalendarze, i dlatego zależy mi, aby czytelnicy czego efektem jest poniższy zapis naszej rozmowy. w Polsce również o niej usłyszeli, zastanowili się nad istotą posiadania, James Wallman to brytyjski pisarz, dziennipogonią za coraz to nowszymi przedkarz i futurysta, założyciel think thanku The Future Is Here. miotami itd. Jak więc opisałbyś tytułoPublikuje m.in. w New York Times, Sunday Times, Time, we zjawisko Stuffocation i jak duży ma The Economist i Wired. Doradza takim markom jak Absoono zasięg? lut, BMW, Google czy Zurich Insurance. Książka „Stuffocation”, o której rozmawialiśmy, to Jego pierwsza publikacja. James Wallman: Stuffocation, czyli problem z tym, że W moim odczuciu wyjątkowo udana i niezwykle ważna. otaczamy się zbyt dużą liczbą przedmiotów, zbyt wiele ich kupujemy, a zbyt mało z nich jest dla nas naprawdę znaczących, zaczyna się wtedy, kiedy po prostu posiadasz za dużo. Stuffocation to idea posiadania. Jeśli masz jedną parę butów, to czy kupno kolejnej w jakikolwiek sposób zmieni Twoje życie? Jedna para butów do chodzenia na co dzień, inna na wieczorne wyjście z przyjaciółmi, kolejna do gry w piłkę. Mając 10 par

33


butów, 11 para wcale nie czyni nas szczęśliwszymi. Znacząca większość populacji to społeczeństwo konsumpcyjne. Posiadamy zdecydowanie zbyt wiele. Wychowano nas na konsumentów. Wychowano nas na społeczeństwo konsumpcyjne, które bez przerwy kupuje, nauczono nas, że aby móc czuć się szczęśliwym trzeba otaczać się masą rzeczy, trzeba posiadać jak najwięcej. Z każdej strony jesteśmy bombardowani reklamami, które zachęcają nas do kupna produktów, dzięki którym staniemy się dla ludzi bardziej atrakcyjni. Jeśli będziemy posiadać dany model samochodu, ludzie będę chcieli z nami rozmawiać, będą chętni spędzić z nami noc, a nawet wziąć ślub. Jeśli posiadasz więcej, osiągasz właściwy, lepszy stan w swoim życiu. Pozornie. A prawda jest taka, że to wszystko do czego przywykliśmy, to całe posiadanie, to zwykły hedonizm – nie ważne ile posiądziesz i co masz, szybko się do tego przyzwyczajasz i ciągle chcesz więcej. Wydaje Ci się, że nowe buty od Nike zmienią Twoje życie. Myślisz, że nowe auto ma szansę nadać Twojej egzystencji lepszy bieg, ale rzecz w tym, że kiedy to w końcu masz, szybko staje się to dla Ciebie czymś bardzo powszechnym. Telefon komórkowy posłuży tu za dobry przykład. Myślisz, że kupno nowego Samsunga albo iPhone’a uczyni Cię szczęśliwszym? Nie na długo. W momencie, w którym już go posiadasz oswajasz się z tym faktem, przyzwyczajasz się do posiadania go, traktując to jako normę, coś zupełnie oczywistego. Z doświadczeniami jest inaczej. Dużo więcej czasu zabiera nam przyzwyczajenie się do doświadczania czegoś. Jednocześnie jedno doświadczenie buduje następne i kolejne. Wydajesz pieniądze na wyjazd na narty do Zakopanego albo na wyjazd do Gdańska czy Sopotu i za każdym razem wydajesz je na to, by czegoś

34

doświadczyć, rzadziej na to, by kupić rzecz, którą tylko będziesz posiadał. Dużo więcej wyniesiesz z tego wyjazdu i da Ci on znacznie więcej szczęścia, jeżeli zainwestujesz w emocje. Innym aspektem idei Stuffocation jest aspekt osobisty, kiedy to zdajemy sobie sprawę, że te wszystkie lśniące nowością rzeczy nabyliśmy samodzielnie. Z kolei doświadczenia najczęściej dzielimy z innymi osobami. To istotna różnica. Materializm prowadzi nas do obfitości i niesie za sobą całą masę problemów. Kluczowa kwestia to oczywiście środowisko naturalne i jego degradacja, wynikająca z nadprodukcji. W wymiarze osobistym natomiast mamy lęk, niepokój, obawę i depresję – cechy, składające się na dzisiejsze „szczęśliwe” społeczeństwo konsumenckie. Jeżeli tylko jesteś w stanie przerzucić się z wydawania na nowe gadżety w kierunku inwestowania w doświadczenia i będziesz w stanie skupić swoją energię, pieniądze oraz czas na doświadczanie, naprawdę będziesz prowadził szczęśliwsze życie. Ta zmiana pozwoli także kreować lepsze i szczęśliwsze społeczeństwo.


AP: Zdecydowanie się z tym zgadzam, ale czy to znaczy, że w większości sytuacji szukamy zaspokojenia naszych potrzeb w niewłaściwych rzeczach, gadżetach, czy ogólnie, robimy to w niewłaściwy sposób? JW: Tak, zdecydowanie. Zwłaszcza jeśli jesteś materialistą, najczęściej szukasz szczęścia nie tam, gdzie mógłbyś je znaleźć. Zależy mi, aby to dobrze wybrzmiało. Myślę, że materializm jako system wartości oraz praktyka konsumpcjonizmu była wyróżniającą się oraz dominującą ideą w XX wieku. Ponieważ jeśli zdasz sobie sprawę z tego, jak wygadało życie w 1916r. w Twoim, czy moim kraju, w Europie czy w Ameryce, na całym świecie, to zrozumiesz, że wcale nie było wspaniale. Większość ludzi nie miała prądu, czy dostępu do bieżącej wody w swoich domach. Nikt nie myślał nawet o posiadaniu telefonu, a co dopiero o takiej rozmowie telefonicznej jaką właśnie prowadzimy. Ty jesteś w Warszawie czy, w której części Polski? [rozmawialiśmy przez telefon – AP]

AP: Katowice, na południu Polski JW: Rozumiem. Tak więc Ty jesteś w Katowicach, a ja w Zachodnim Londynie, prowadzimy tę rozmowę i można powiedzieć, że jest prawie, że idealnie! Nieźli z nas szczęściarze, że żyjemy właśnie teraz i to chciałem podkreślić. Materializm to świetna idea, ale tylko w pewnych sytuacjach. Jeśli nie

posiadasz niczego, posiadanie czegokolwiek jest fantastyczne. Łatwo to zrozumieć na przykładzie jedzenia. Jeśli brakuje Ci jedzenia, a nagle nadarza Ci się okazja, by mieć go więcej, to dla Ciebie bardzo dobrze. Dochodzisz jednak do momentu, kiedy zbyt duża ilość jedzenia wcale nie czyni Cię zdrowszym, wręcz przeciwnie prowadzi do otyłości. Stuffocation to materialny odpowiednik epidemii otyłości. Nie bardzo orientuje się jak wysoki poziom otyłości notuje się w Polsce?

AP: Myślę, że utrzymuje się na dosyć wysokim poziomie, choć jednocześnie da się zauważyć duży wzrost zainteresowania sportem. Nadal jednak otyłość w Polsce to duży problem, który wciąż narasta. Potwierdzają to również badania. James Wallman: Problem polega na tym, że ludzie dostarczają swojemu organizmowi zbyt dużo kalorii niż to co w rzeczywistości jest mu potrzebne. I to samo dotyczy posiadania przedmiotów. System w którym przyszło nam żyć produkuje zbyt dużą ilość rzeczy. Wytwarza znacznie więcej niż jest nam to potrzebne, co również sprawia, że mamy tak wiele problemów w aspekcie związanym ze środowiskiem naturalnym. Jako odbiorcy końcowi tej globalnej produkcji kończymy pełni entuzjazmu w stosunku do przedmiotów, które tak czy inaczej nam nie służą lub służą bardzo krótko. Ale wracając do Twojego pytania. Zdecydowanie, szukamy spełnienia i satysfakcji w niewłaściwy sposób. Okoliczności się zmieniły. Naszym nadrzędnym problemem jest teraz dostatek i to jest moment od którego zaczyna się moja idea Stuffocation. Ludzie jak Ty czy ludzie z Australii, Włoch i Brazylii mają ten sam problem. Dostatek to problem, z którym borykamy się globalnie, z drugiej strony tak wiele jest miejsc na świecie, w których brakuje podstawowych dóbr. Ale z nas „szczęściarze”! To przecież najmniejszy problem jaki można mieć, prawda? Chcąc go rozwiązać powinniśmy dokonać zmiany, polegającej na poszukiwaniu szczęścia nie tyle w nowych nabytkach, co w przeżyciach oraz doświadczaniu z innymi ludźmi.

35


AP: Podkreślasz w swojej książce fakt, że masowa produkcja w połączeniu z masową konsumpcją powoduje masową depresję. Czy znasz jakiś trend albo chociaż mikro trend, który może pozwolić nam przywiązywać się do jednej rzeczy i uczyni nas bardziej sentymentalnymi względem niej bez wewnętrznej potrzeby zmiany na nowszą wersję? James Wallman: Doskonałe pytanie. Bardzo mi się ono podoba. Ruch makerów (tzw. Maker Movement) ma według mnie bardzo duży potencjał, by generować wspomniany sentyment. Coraz więcej ludzi robi coś własnoręcznie i to jest naprawdę bardzo ciekawe, ponieważ jeśli posiadasz coś, co zostało własnoręcznie zrobione, a na dodatek włożono w to serce, to jest to dla Ciebie bardziej cenne i na tym polega zasadnicza różnica. Z drugiej strony to coś nie musi być wcale wykonane własnoręcznie, a Ty nadal możesz to kochać, nawet jeśli pochodzi z produkcji masowej. Daniel Miller, antropolog pochodzący z Londynu napisał świetną książkę „The Comfort of Things”, a w niej umieścił znakomity przykład ludzi, którzy uwielbiają zabawki z McDonald’s, te darmowe, dołączane do zestawów. I te zabawki cieszą tych ludzi, oni je uwielbiają, kolekcjonują je. Zdaje sobie sprawę, że problem jest duży, bo produktów jest bardzo dużo (dużo za dużo!), ale Ciebie jako jednostkę produkcja masowa nadal może fascynować i zachwycać tak samo, jak coś wykonane ręcznie, z dużą starannością. Kojarzysz tzw. Efekt IKEA?

36


AP: Mniej więcej tak. JW: Polega on na tym, że w związku z tym, że zrobiłeś coś samodzielnie, to oznacza to także, że zrobiłeś to – w swoim mniemaniu – znacznie lepiej, prawdopodobnie lepiej niż zakładałeś, i to Cię cieszy. Kupiłeś coś kiedyś w IKEI?

AP: Jasne. JW: Więc jeśli coś tam kupiłeś i złożyłeś to własnoręcznie, to znaczy to dla Ciebie dużo więcej, produkt ma wyższą wartość niż kupiony i gotowy. Żeby było jasne, nie jestem przeciwnikiem masowej produkcji, wiele jednak widziałem i chcę pokazać i dowieść, w jaki sposób firmy pozycjonują swoje produkty, gdy mowa właśnie o wspomnianą dbałość o nie. Wyróżniającym się przykładem jest Patagonia. To firma, która ogromny nacisk kładzie na ochronę środowiska, w związku z czym zorganizowała jakiś czas temu niesamowitą kampanię promującą idee „nie kupuj, dopóki nie musisz”. To jest piękne na swój sposób. Ich produkty stały się czymś, o co się dba, które się naprawia i otacza troską. Kolejną kampanię podobnego pokroju stworzyła holenderska firma z Amsterdamu z branży jeansowej, której nazwy nie jestem sobie w stanie teraz przypomnieć [Mud Jeans – AP]. Jednakże w owej kampanii nie kupujesz spodni jeansowych, Ty je po prostu wypożyczasz. Kiedy przestają Ci służyć odsyłasz je, następnie są one poddawane recyklingowi i z tego powstają kolejne egzemplarze spodni, które mogą być noszone bez ustanku.

James Wallman: Tak! Każdy powinien starać się nim być, bo taka postawa czyni nas szczęśliwszymi ludźmi. Jeśli ta idea miałaby dotyczyć wyłącznie bogatych ludzi, to byłby to nonsens. Prawdziwy problem w temacie materializmu, to właśnie ta istniejąca hierarchia społeczna. Definicja systemu konsumenckiego zakłada, że są ludzie, którzy znajdują się na szczycie i tacy, którzy są na jej dnie. Nieważne jest więc to, gdzie żyjesz, bo zawsze będziesz dla kogoś kimś z większym samochodem, lepszą torebką i ładniejszą parą butów. Zawsze będziesz miał świadomość tego, że są też lepsi od Ciebie, bardziej spełnieni i pozornie szczęśliwi. Ta wiedza jest ważna w odniesieniu do naszej własnej satysfakcji i tego, jak czujemy się sami ze sobą. George Orwell napisał powieść pod tytułem „Na dnie w Paryżu i w Londynie” i w tej autobiograficznej powieści pisze o tym, jak wyglądało Jego życie na dnie w Paryżu i Londynie, gdy najpierw żył dostatnio, aż nagle znalazł się na ulicy. Warto się z nią zapoznać, bo prezentuje dwie skrajne perspektywy. Wiadome jest, że ludzie zamożni mogą robić to, czego biedni nie mogą, ale ci mniej zamożni mogą robić coś, co jest dużo prostsze, a często dużo bardziej inspirujące i pełniejsze. Przytoczę Ci naprawdę dobry przykład. Twoi

AP: Kojarzę te realizacje – świetne pomysły, choć w moim odczuciu nadal za mało jest podobnych i zbyt małą mają one skalę. W swojej książce piszesz, że eksperymentalizm, koncentracja na tym, co niematerialne, stanowi najlepsze rozwiązanie problemu, związanego z przesytem materializmem. Czy to podejście jest odpowiednie dla każdego? Czy każdy człowiek może być „eksperymentalistą”?

37


sąsiedzi lecą z Katowic przez Paryż do Rio de Janeiro na dwutygodniowe wakacje. Ty w tym czasie wyjeżdżasz pod namiot, również na dwa tygodnie, około godziny drogi od miejsca, w którym mieszkasz, na dodatek pociągiem lub innym środkiem transportu publicznego. Rozmawiacie po powrocie ze swoich wakacji i bez cienia wątpliwości oni mieli dużo bardziej odjechane wakacje niż Ty, bo pewnie Twoje dwa tygodnie były pełne deszczu. Nie ulega też wątpliwości, że mieli bardziej ekstrawaganckie wakacje, ale czy to były lepsze wakacje od Twoich? Czy byli szczęśliwsi? Czy to zbliżyło ich do miejsca w które pojechali? Tego nie wiemy. Z pewnością chłodny szampan pity na brazylijskiej plaży smakuje lepiej niż ciepłe piwo w deszczowy dzień na plaży w Anglii. I myślę, że podobnie byłoby

w Polsce. Jednakże bardziej ekstrawaganckie rzeczy wcale niekoniecznie czynią nas szczęśliwymi! Jeśli Twój przyjaciel ma BMW, a Ty masz Lancie, to on zdecydowanie ma lepsze auto i to nie podlega kwestii. Jeśli natomiast Twój sąsiad jedzie do Brazylii na luksusowe wakacje, a Ty wybierasz się pod namiot, gdzieś w swojej okolicy, to jasne jest, że jego wakacje będą bardziej odjechane, ale czy będą lepsze? Różnie z tym bywa. W pewnym badaniu zapytano ludzi, czy jeśli mieliby szansę zamienić swoje wakacje, które już odbyli, na wakacyjny wyjazd kogoś innego, to połowa z nich zdecydowanie odpowiedziała „nie”. Ponieważ te wakacje to były ich wakacje i to były ich prywatne doświadczenia. Ich po prostu nie można zamienić, są wyjątkowe. Jednakże zamiana swojego samochodu na BMW, to działanie, które już wchodzi w grę i w razie potrzeby można je łatwo przeprowadzić.

AP: Osobiście uważam, że znacznie ciekawiej jest, gdy starasz się o lepsze doświadczenia niż o lepsze gadżety. O tym czego doświadczasz możesz opowiadać, konstruować historie z tego co, udało Ci się zobaczyć bądź przeżyć. Jaki sens ma rozmowa o nowym modelu BMW, o którym wiemy już wszystko – znane nam są jego parametry, cena, wielkość silnika i nadal jest to tylko zwykła rzecz. Podczas gdy doświadczanie to coś więcej, coś trudniejszego do opisania tym, którzy nie przeżyli tego, co my. Jak zmieniłby się świat, gdybyśmy więcej uwagi przywiązywali do doświadczania a mniej do posiadania? Jakie zmiany moglibyśmy zauważyć globalnie? James Wallman: To bardzo dobre pytanie! Świat się zmienia i jest na to cała masa dowodów. Wpływ, jaki możesz mieć na proces zmian globalnych rzadko kiedy będzie panaceum na wszystkie problemy. To nie coś, co nastąpi po jednym pstryknięciu palcami czy coś, co zmieni się z prędkością zmiany kanału telewizyjnego i rozwiąże problemy np. związane ze środowiskiem naturalnym. Ludzie od zawsze szukają szczęścia, tożsamości

38


i znaczenia w gromadzeniu, mniej w doświadczaniu. To z kolei nie zawsze dzieje się w zgodzie z naturą. Jeśli swoje szczęście budujesz na posiadaniu coraz to większej ilości rzeczy, to pamiętaj, że to wszystko musi zostać wyprodukowane, abyś to kupił i mógł z tego korzystać. Jeśli zmienisz swoje podejście, jeśli zaczniesz doświadczać zamiast gromadzić niepotrzebne rzeczy, będziesz miał drobny, ale za to pozytywny wpływ na środowisko. Myślę, że to bardzo ważne i że takie zachowanie, ten tok myślenia może stanowić część rozwiązania. Jeśli będziemy w stanie zmienić perspektywę postrzegania własnego szczęścia, to naprawdę może to stanowić rozwiązanie także dla lęku i strachu, z jakim boryka się dzisiejsze społeczeństwo. W dzisiejszych czasach mamy tysiące rzeczy, które możemy zrobić, a których się obawiamy. Mimo tego, że przecież mogłyby się udać! Jeśli coś robisz i to osiągasz, wtedy odnosisz sukces, a to sprawia, ze czujesz się dobrze. Gdy podejmujesz się czegoś i to się nie udaje, to nie zawsze jest miło, ale tę porażkę powinieneś przyjąć jako dobrą naukę. Jeśli próbowałeś się wspiąć na Mount Everest i nie wyszło – nie myśl, że zawiodłeś, pomyśl, że poszedłeś, że podjąłeś to wyzwanie. Z kolei jeśli idziesz do sklepu w celu kupna kolejnej pary butów to nic w tym dobrego – dużo adrenaliny,

która i tak nic Ci nie daje i która szybko zanika. Nie ma w tym żadnego wyzwania i żadnej lekcji dla Ciebie. Inaczej jest, kiedy coś robisz, doświadczasz czegoś. To daje Ci szansę, by być bliżej ludzi, a to jednocześnie zbliża Cię do siebie samego, do tego, jaki naprawdę jesteś. Uważam, że jeśli ludzie będą mieli większą świadomość poczucia własnej wartości, z tym potencjałem łatwiej będzie budować spójność społeczną, niwelować różnice. Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, że osoba mieszkająca w Paragwaju, w Rosji, w Wietnamie czy w Kanadzie, Ty i ja, wszyscy jesteśmy do siebie podobni. Jesteśmy bardzo podobnymi ludźmi. To, co nas łączy i przybliża do siebie, to właśnie eksperymentalizm w kontrze do materializmu. Częściowo dlatego, że pozytywne doświadczenia nie dzielą nas tak, jak np. zazdrość, wynikająca z obserwacji wzbogacania się innych. Częściowo dlatego, że poszukiwanie szczęścia w doświadczaniu zbliża nas do innych ludzi. To jest niesamowicie pozytywne.

AP: Co powinniśmy zrobić, jeśli odczuwamy wewnętrzną potrzebę zmiany i chcemy podążać w kierunku eksperymentalizmu. Jak zacząć i co przyjąć jako punkt zwrotny? JW: Czytałeś pewnie o tym w mojej książce, w rozdziale o nazwie ”3 kroki do tego, aby zostać eksperymentalistą”. Najważniejsze jest to, aby wydawać więcej na doświadczanie, a mniej na posiadanie. Od czego zacząć? Możesz pozbyć się rzeczy, których nie potrzebujesz. To najprostsze. Lecz kluczową sprawą jest

39


przede wszystkim zmiana myślenia o tym, jak wydajesz pieniądze. Zazwyczaj nie wiemy, ile dokładnie wydajemy i na co. Policz to. Oceń, ile miesięcznie wydajesz pieniędzy na różne rzeczy. W momencie, w którym zdasz sobie z tego sprawę zmieni się Twoja perspektywa, zmienisz podejście. Sam lubię szacować, ile mam wydać i na co, dzięki temu jestem bardziej świadomy. Warto zacząć od swojego domu. Sprawdź, ile masz par butów. Czy tak naprawdę potrzebujesz ich wszystkich? Czy chodzisz w nich wszystkich? Wypróbuj też metodę naklejek – naklejasz kolorową nalepkę na ubrania lub buty. Jeśli nie nosiłeś czegoś, dajmy na to przez 3 miesiące, i oczywiście nie mówię o odzieży sezonowej jak kostium kąpielowy czy spodnie narciarskie, to po co to trzymasz? Tak naprawdę wcale tego nie potrzebujesz. Właśnie w tym momencie zdasz sobie sprawę z tego, że masz te rzeczy tylko dlatego, że wydawało Ci się, że są Ci potrzebne. Kluczową sprawą jest również fakt, jak spędzasz swój czas i na co wydajesz swoje pieniądze. Następnym razem, kiedy najdzie Cię ochota na zakupy, po prostu stań przed swoją szafą i sprawdź, jak wiele masz ciuchów, w których z pewnością możesz iść do pracy lub gdziekolwiek. Zmierz się z pokusą bezcelowego kupowania. Ważne jest, aby zaoszczędzone pieniądze spróbować wydać na doświadczenie czegoś, najlepiej jak najszybciej. To właśnie doświadczenia dostarczą Ci namacalnych, emocjonalnych i natychmia-

stowych korzyści z wydawania pieniędzy. Wydajesz je na przeżycie czegoś, a nie na kolejną rzecz, którą odłożysz lub schowasz. Wydawaj pieniądze na doznania, nie na gadżety. Jeśli dysponujesz banknotem 50 euro wydaj je na doświadczenia. Możesz iść na lunch, do kina lub do teatru. Możesz zrobić coś, czego do tej pory nie doświadczyłeś lub czego wcześniej nie miałeś odwagi zrobić. A może po prostu pójdź z przyjaciółmi do restauracji i spędź z nimi swój czas. Cokolwiek zrobisz, będziesz miał pozytywne uczucie, płynące z obcowania z ludźmi, nie z przedmiotami. Nawet jeśli będziesz coś robił w pojedynkę, zwiększa się Twoje poczucie wartości – masz bowiem nowy temat do rozmowy, masz historię do opowiedzenia, a to znacznie więcej niż przedmiot, który każdy może kupić w dowolnej chwili.

AP: W swojej książce wspominasz o stanie flow powiązanym z doświadczaniem. Jak najłatwiej go opisać i jak go rozpoznać w swoim codziennym życiu. Ponieważ trenuję triathlon wiem, że chwila przekroczenia mety jest dla mnie czymś nieporównywalnym do niczego innego, a już na pewno nie można tego porównać do uczucia, jakie dają mi zakupy. Czy to jest ten stan flow o którym mówisz? Lub choćby coś odrobinę zbliżone do tego? JW: Nie, to nie jest flow. BTW Właśnie ukazał się film, który może Cię zainteresować. Wspominam o nim nie tylko ze względu na to, że ja w nim jestem, ale także dlatego, że dotyczy eksperymentalizmu oraz ekstremalnych biegów z przeszkodami, wyzwań. Będzie Ci się podobał, zważając na to, że jesteś triathlonistą, ale i dlatego, że naprawdę świetnie wpisuje się w idee Stuffocation. Nosi tytuł „Rise of the Sufferfests” [wsparty społecznościowym finansowaniem – AP]. Wyjaśnia, dlaczego w dobie komputeryzacji, stosunkowo łatwego życia i dostatku uprawiamy sporty tak wymagające jak triathlon czy wyścigi z przeszkodami. Samo flow tak naprawdę jest wtedy, kiedy robisz coś, czemu jesteś całkowicie oddany, w tej jednej konkretnej, w której nic innego nie

40


ma znaczenia. Kiedy kogoś rozśmieszasz, albo kiedy tańczysz w klubie, a muzyka przepływa przez Twoje ciało i Ty jesteś temu oddany. Lub kiedy oglądasz mecz reprezentacji Polski w piłce nożnej grającej przeciwko Niemcom [wywiad podczas Euro 2016], to nie myślisz wtedy o jutrze, nie myślisz o terminach, jakimi jesteś zobowiązany, nie w głowie Ci praca, czy kłótnia z dziewczyną, nie myślisz o tym, co musisz zrobić. Po prostu oglądasz mecz Polski! Albo kiedy jedziesz rowerem i zjeżdżasz z góry mocno pedałując, kiedy zjeżdżasz ze stoku na desce z zawrotną prędkością lub gdy nurkujesz w lodowatej wodzie. Jesteś dokładnie w tym momencie i w tej chwili.

I podczas Twoich zawodów triathlonowych, gdy jedziesz na rowerze, biegniesz czy płyniesz, to skupiasz się na tej czynności, którą właśnie wykonujesz. Nie myślisz o mecie. Nie myślisz już nawet o starcie, ani tez o niczym innym oprócz tego, co w danej chwili robisz. Dopiero w momencie ukończenia osiągasz stan niesamowitej satysfakcji, olbrzymi przypływ endorfin. Kupowanie daje Ci właściwie jedynie uczucie, które możesz opisać słowem „mam!”. Rzecz jasna nie jest to to samo uczucie, którego doświadczasz, gdy przekraczasz linię kończącą zawody triathlonowe. To podobnie jak z Machu Picchu w Peru. Możesz polecieć helikopterem, żeby go zobaczyć. Fantastyczny widok, świetna sprawa. Ale równie dobrze na ten szczyt można się wspiąć. Jeśli masz bogatych rodziców, mogą dać Ci oni 100 000 euro po to, byś mógł kupić sobie dom, ale równie dobrze możesz założyć firmę za małą część tej kwoty i po prostu spróbować zarobić te pieniądze. Albo jeśli poszedłbyś do agencji towarzyskiej i zaproponował komuś, aby zjadł z Tobą obiad(!), kiedy tak naprawdę idąc ulicą możesz podejść do kogoś i zapytać „hej, zjesz ze mną obiad?”, a ta osoba się zwyczajnie zgadza. Jeden z tych sposobów to droga na skróty, a drugi, cięższa, często żmudna praca. Ten drugi pozwala odczuć prawdziwą satysfakcję ze zdobycia czegoś. Jeśli kiedykolwiek wspiąłeś się na szczyt jakiejkolwiek góry, to znasz to uczucie, kiedy mówisz: „Tak, zrobiłem to!”. Mało rzeczy się z tym równa. Podsumowując: flow, o którym piszę w książce jest wtedy, kiedy bezgranicznie oddajesz się temu co robisz w danej chwili.

AP: Dziękuję za poświęcony czas. To była ogromna przyjemność móc porozmawiać z Tobą.

Adam Przeździęk

41


Grzegorz Więcław | www.glowarzadzi.pl

ĆWICZYĆ

W WIELKIM MIEŚCIE! Od kołyski, aż po emeryturę...

Jak sprawić, aby nasze coraz bardziej zurbanizowane i zasiedziałe społeczeństwo stało się aktywniejsze fizycznie? Gdzie w wielkich lub trochę mniejszych miastach można oddawać się ćwiczeniom? Jak powinno to wyglądać na przestrzeni całego życia?

42


Dla osób już aktywnych, odpowiedź jest oczywista: ćwiczyć od kołyski, aż po emeryturę. I to dosłownie wszędzie. To kwestia priorytetów. Zapaleńcy będą tak czynić i pozostaną sprawni niezależnie od okoliczności, nawet jeśli trafią do celi o powierzchni 9 metrów kwadratowych. Niestety większości wydaje się, że jest tak zabiegana, iż na aktywność fizyczną nie znajdzie ani miejsca, ani czasu.

na uczelniach wyższych w krajach, w których ja studiowałem, czyli w Kanadzie, Holandii, Finlandii i Niemczech, nie ma takiego przedmiotu jak WF, a mimo to większość studentów pozostaje aktywna fizycznie. Biega, chodzi na siłownię, ćwiczy w grupach, trenuje w amatorskich drużynach sportowych itd.

Dlaczego tak się dzieje? Jedną z przyczyn, istotną z punktu widzenia rozwiązań systemowych, jest powszechny dostęp do infrastruktury sportowej. W fińskim mieście Jyväskylä, tylko na mojej uczelni mieliśmy do dyspozycji dziesięć hal sportowych, cztery siłownie, basen, korty do squasha, dwa lodowiska, halowy kompleks lekkoatletyczny, a do tego jeszcze inne obiekty na świeżym powietrzu. Oczywiście takie zaplecze na nic by się zdało, gdyby nie było maksymalnie wykorzystywane przez uniwersytet, a studenci nie chcieliby uczestniczyć w zajęciach sportowych. Dlaczego to robią? Bo w Finlandii ludzie zdają sobie sprawę z korzyści, jakie przynoszą regularne ćwiczenia fizyczne. W dodatku uprawianie sportu na uniwersyteWszystko zaczyna się już na etapie szkoły, cie jest modne oraz przystępne dla studentów, a w uczelniaa może i przedszkola. Niestety to tam nabiera się wstrętu nej ofercie każdy znajdzie coś dla siebie. do aktywności fizycznej poprzez myślenie, że ta ogranicza się jedynie do skoków przez kozła albo do kopania piłki. To Jeśli szkoła i studia nie zabiją w ludziach pochyba największy problem. WF proponowany w szkołach trzeby ruchu, to istnieje duża szansa, że dokona tego praca. jest często bardzo linearny i nie pokazuje młodym ludziom W naszych czasach zbyt często pracuje się siedząc przed całej palety aktywności fizycznej tak, aby wybrali coś dla komputerem. Dobrze, że pracodawcy powoli zaczynają siebie. Nie każdy musi być atletą, ale każdy może znaleźć zauważać, iż pracownik sprawny zarówno fizycznie jak taką formę aktywności, która go zafascynuje na tyle, żeby chciał uprawiać ją również w dorosłym wieku. Moim zdaniem dużo łatwiej zmobilizować kogoś do uprawiania sportu i prowadzenia aktywnego trybu życia, kiedy warunki środowiskowe są ku temu sprzyjające. Otoczenie nie determinuje wszystkiego, ale może skłaniać do pewnych zachowań. Ustala bowiem standardy dla osób żyjących w danej społeczności, np. w miejskich blokowiskach albo w szklanych wieżowcach korporacji. Dlatego umożliwienie ludziom regularnego uprawiania sportu w miejskiej dżungli to jeden z koniecznych kroków, jaki należy spełnić, aby polskie społeczeństwo stało się bardziej aktywne i przez to zdrowsze.

Co potem? Po szkole wielu młodych ludzi decyduje się na studia, a to doskonały czas na rozwój zaszczepionej wcześniej pasji do ruchu. Choć na polskich uczelniach zajęcia z WF-u są obowiązkowe, to studenci migają się od nich, jak tylko mogą. Znajdują tysiąc różnych wymówek, żeby nie ćwiczyć. Paradoksem jest dla mnie, że

43


łownie, hale sportowe, czy kluby fitness są drogie lub niedostępne z innych przyczyn. Dlatego należy intensywnie współpracować z architektami oraz urbanistami i rozwijać nasze miasta w taki sposób, żeby stwarzać możliwości do aktywności fizycznej przyszłym pokoleniom. Planowanie jest bardzo istotne, gdyż dla rowerzysty poruszanie się po wydzielonym pasie wspólnie z ciężarówkami, a jazda po ścieżce rowerowej, to niebo a ziemia. Wzorem Berlina czy Florencji można też częściowo lub w całości wyłączać centra miast z ruchu samochodowego. A w parkach warto pomyśleć o siłowniach na świeżym powietrzu. i umysłowo jest bardziej efektywny. Dlatego coraz częściej stwarzają swoim pracownikom możliwości bycia aktywnym fizycznie, np. w postaci karnetu na siłownię lub basen, wyjazdu na zawody biegowe z korporacyjną drużyną itp. W niektórych firmach są też tzw. "aktywujące przerwy w pracy", kiedy chętni wstają na pół godziny od biurek i pod okiem instruktora wykonują proste ćwiczenia fizyczne. Zdarza się, że pracodawca płaci zatrudnionym za przybycie do pracy rowerem lub pieszo, od każdego pokonanego kilometra. Stawka jest oczywiście symboliczna, ale w skali roku z pewnością się opłaca. Wszystko w tej kwestii zależy od entuzjazmu, zaangażowania i kreatywności pracodawcy. A korzyści z aktywnego fizycznie pracownika są nie do przecenienia. Dlatego oczekuję, że coraz więcej firm i instytucji będzie świadomie aktywować zatrudnionych.

Aby zmobilizować społeczeństwo do większej aktywności fizycznej, trzeba też dać mu sposobność do uprawiania jakiegoś sportu. Najpierw w szkole i na uniwersytecie, potem w pracy i przestrzeni publicznej. Tak kompleksowe działania z pewnością przyniosą efekty podobne do tych z krajów nordyckich, Niemiec, czy Holandii. Należałoby również znaleźć sposób wprowadzenia aktywności fizycznej do życia codziennego. Tutaj nie liczyłbym tylko na motywację wewnętrzną. Jak już pisałem, ludzie mają różne priorytety i sport nie zawsze znajduje się na szczycie tej piramidy. Jednak regularna aktywność fizyczna musi stać się tak konieczna jak szczotkowanie zębów.

Pozostaje jeszcze kwestia przestrzeni publicznej, a tam o zmiany zawsze najtrudniej. Żyjemy w miastach, które nie do końca sprzyjają codziennej, nieformalnej aktywności fizycznej. Brakuje chodników i ścieżek rowerowych, promujących zdrowe, ale i bezpieczne przemieszczanie się. Centra wielu miast są zakorkowane i zasmrodzone. Potrzeba nam parków oraz terenów zielonych, takich tuż za winklem, gdzie można by pobiegać albo wyprowadzić psa na spacer. Wreszcie nie mamy sportowego zaplecza, które byłoby przystępne i wykorzystywane przez masy. Si-

44



Rowery z manufaktury

ROZMAWIAŁA

Sabina Borszcz

Skąd czerpiecie pomysły? – Same przychodzą, ale prawdziwego powera daje nam klient. U nas to on decyduje jak ma wyglądać rower jego marzeń. A my z rowerem możemy zrobić wszystko – zapewnia Mariusz Miczek, założyciel Raciborskiej Wytwórni Rowerów MK Bicycle. – Zanim jednak rower trafi do właściciela, poświęcamy mu ogromnie dużo uwagi, dopieszczamy go. W końcu to ręczna robota – dodaje.

46


Mówisz: my rowery tworzymy, inni je produkują. Co masz na myśli? To, że tworzymy je z pasją. Z miłości do dwóch kółek. U nas to klient decyduje jak ma wyglądać rower jego marzeń. Wydaje mi się, że właśnie dlatego jesteśmy troszkę inną marką niż pozostałe. Staramy się sprostać wymaganiom każdego klienta, mimo że są one różne. Nie boimy się wyzwań, czy czegoś trudnego technicznie. Jedyną przeszkodą jest czas. Nie zawsze możemy zrealizować dany projekt tak szybko, jak byśmy chcieli.

A jak to wszystko się zaczęło? Muszę zaznaczyć, iż rowery kręcą mnie już od dłuższego czasu. A zaczęło się tak, że dawno, dawno temu wylądowałem na bezrobociu. Wcześniej pracowałem w dużych korporacjach jako handlowiec, aż w końcu przyszedł moment, kiedy powiedziałem: stop! Pomyślałam, że to jest ten czas, aby zacząć coś nowego; padło więc na rowery. Do zabawy wciągnąłem kumpla, który tak jak ja figurował na liście urzędu pracy. Kupiliśmy cztery ''magiczne'' rowery typu market. Zainwestowaliśmy po kilka stówek w każdy z nich, a w międzyczasie zrobiliśmy szybkie badanie rynku. Ustaliliśmy, iż nasze rowery, po liftingu, wystawimy na Allegro. No i okazało się, że mamy gust, bo wszystkie sprzedały się jednego dnia (śmiech). Wtedy wiedziałem już, że to musi wypalić. I tak to się zaczęło. Założyłem, że rozkręcenie tego interesu zajmie jakieś trzy, cztery lata, i jak się okazuje, dobrze trafiłem, bo marka rośnie w siłę, jest coraz ciekawej, realizujemy naprawdę fajne projekty, a co najważniejsze, wciąż mnie to wszystko cieszy, mimo, iż teraz interes prowadzę już samodzielnie.

47


Do kogo skierowana jest wasza oferta i o czym myślicie przy tworzeniu roweru? Oferta skierowana jest dosłownie do każdego, od młodej osoby ze spokojnym temperamentem, do dojrzałych i energicznych mężczyzn i kobiet, nawet zdrowo po sześćdziesiątce (śmiech). A o czym myślimy? Ile jest jeszcze do zrobienia, żeby nie było spóźnienia z wysyłką, żeby lakiernia nie nawaliła, kurier dowiózł rower w całości, no i klient był zadowolony i mógł śmigać po szosach swoim wymarzonym jednośladem.

W waszej manufakturze można sobie ''spersonalizować'' rower. Na czym to polega? Tu decyduje klient, dla niego z rowerem możemy zrobić wszystko. Unikalny egzemplarz to kształt ramy, wielkość i kolor, malowanie ręczne na błotnikach, różne kształty nakrętek na wentyl (np. kostka do gry, kula bilardowa, czaszka), kolory i wzory na dzwonkach, odpowiednio dopasowane koszyki, hydrografiki czy grawerowanie. Bardzo fajnym i oryginalnym motywem jest zębatka, na której wycinamy różnego rodzaju grafiki, napisy (np. imiona), herby itp. No i jako jedyni w Polsce malujemy rowery w taki sposób, że wyglądają jak z drewna. Mamy na to patent.

48


Gdzie szukacie inspiracji na te wszystkie fajne projekty? Same przychodzą, to chyba siedzi we mnie. Ale prawdziwego powera daje klient. Nie lubię drętwych ludzi, którzy nie doceniają trudu, jaki trzeba włożyć w zrobienie takiego roweru, od przygotowania ramy, malowania, wielokrotnych wizyt w lakierni itp. Może tej pracy nie widać, ale zanim rower trafi w ręce klienta, poświęcamy mu ogromnie dużo uwagi, dopieszczamy go. W końcu to ręczna robota.

Efekty waszej ręcznej roboty jeżdżą także w wypożyczalni rowerów miejskich w Raciborzu, prawda? Tak, jest to jeden z tych ciekawszych projektów i nie tylko promocja naszej marki, ale także Raciborza. Uwielbiam to miasto, dlatego wyszedłem z taką inicjatywą. Udało się, dostałem wolną rękę i tak zaprojektowaliśmy 8 unikatowych rowerów, cztery stylowe cruisery miejskie i cztery „holendry”. Rowery mają swoje nazwy, nawiązujące do sławnych postaci ziemi raciborskiej, a na zębatce wygrawerowany jest herb Raciborza. Cieszą się dużym zainteresowaniem, a ja cieszę się, kiedy widzę w mieście nasze rowery (śmiech).

49


Na jakich imprezach można odbyć jazdę próbną? Różnie. Dużo jest eventów modowych w naszym kalendarzu, ale na przykład ostatnio pojawiliśmy się na Konwencji Tatuaży w Krakowie. Przez dwa lata byliśmy także partnerem Orange Kino Letnie, zawitaliśmy do Sopotu, Giżycka, czy Zakopanego. Byliśmy także na INTRO Festiwalu w Raciborzu, a przed nami Fair Play Dance CAMP w Krakowie.

Słyszałam, że wasze rowery jeżdżą nie tylko po Śląsku i w Polsce. Tak, można je spotkać także na Majorce, w Barcelonie, Paryżu, Londynie, Berlinie, Pradze. Kilka sztuk pojechało ostatnio do Norwegii oraz na Wschód.

Mariusz Miczek rowerowy chłopak, założyciel manufaktury Raciborska Wytwórnia Rowerów MK Bicycle.

A gdzie można je kupić? Za pośrednictwem strony internetowej, w naszej raciborskiej Rowerowni, albo w czeskiej Ostrawie. A już wkrótce w Anglii i w Niemczech.

Dziękujemy za rozmowę.

50



Modą rządzi ulica TEKST

Dorota Magdziarz

Streetwear opanował modę. Kiedyś szczytem snobizmu było posiadanie ubrań od wielkich projektantów, dziś to marki „uliczne” dyktują trendy. Nike, Adidas, Puma, Reebok, Supreme, to podstawowe brandy, które opanowały świat mody. Od kilku tygodni na ustach wszystkich zainteresowanych jest też nazwa Vetements. Wszystko z powodu użycia przez nich loga firmy spedycyjnej jako nadruku na koszulkach.

52


fot. Vetements SS 2016

Projektanci szukają inspiracji w tak zwanej ulicznej modzie, ta zaś inspiruje się codziennością. Zwykłe życie, to co określa się mianem „normalność”, stały się bardzo modne. Wykorzystywanie znanych logotypów takich marek jak McDonald’s praktykował już w swoich kolekcjach Jeremy Scott. Moda idzie jednak o krok dalej. Grupa projektantów tworzących pod nazwą Vetements postanowiła trochę namieszać. Gdy logo firmy DHL i charakterystyczna żółta koszulka pojawiły się na wybiegu, nikt nie krył zaskoczenia.

Vêtements po francusku znaczy odzież. Główna idea marki to udowodnić, że codzienne ubrania nadają się do pokazania ich na wybiegu. Już sama nazwa domu mody jest przewrotna, bowiem jej twórcy zależało na tym, aby to właśnie produkt sam w sobie był najważniejszy, a nie jak do tej pory, nazwisko projektanta bądź nazwa firmy. Pochodzący z Gruzji Demna Gvasalia, założyciel marki, początkowo wraz z bratem i grupą przyjaciół projektował anonimowo. Obecnie nie ukrywają swoich

53


fot. Vetements SS 2016

nazwisk, ale jednocześnie zastrzegają, że to ubrania są najistotniejsze. Demna Gvalisa, pracujący wcześniej dla domu mody Margiela i Louis Vuitton, jest też nowym dyrektorem kreatywnym Balenciaga. Grupę projektantów paradoksalnie łączy wielokulturowość, różne pochodzenie i środowisko, w jakim dorastali. Wszystko co tworzą, ma znamiona współczesności, szybkości dostępu do internetu, do wszelkich zdarzeń, które dzieją się na całym świecie. Tu nikt nie przywiązuje wagi do tradycji i nie sięga do historii. Młodzi projektanci doskonale wiedzą, czego chcą i w swojej pracy oddają hołd pokoleniu, z jakim są związani. Miejska moda, noszona na co dzień, to chyba określenie najbardziej pasujące do filozofii marki. Ważne jest to, co tu i teraz – bluzy, kurtki, T-shirty, które można wzbogacić według własnego pomysłu, aby stały się kultowymi. A ubrania? Z założenia to one powinny być najważniejsze, ale gdy tylko pojawiła się żółta koszulka DHL i tak światła jupiterów zostały skierowane na projektantów grupy… W kolekcji oferowane są bluzy z kapturem, płaszcze przeciwdeszczowe – poddane dekonstrukcji, odmienione tak, aby stworzyć ciekawą propozycję dla ich wersji pierwotnej. Uniwersalne, bez rozmiarów i dla każdego, niezależnie od płci czy wieku. Liczy się zabawa formą, która ma udowodnić, że to co zwyczajne, może być nadzwyczajne.

Czy koszulki z logo DHL to już za dużo? A może to tylko palec celnie wymierzony w high fashion i ostatnio tak modny, brylujący na salonach street fashion? Dla niektórych bawełniana koszulka z popularnym logo, w cenie 1000 złotych może wydawać się absurdalnym pomysłem. A z drugiej strony, czym różni się od tej z napisem Gucci, Prada, Marc Jacobs i innych? Vetements zgrabnie, z nieco ironicznym uśmiechem wpisało się w obecne trendy, udowadniając jednocześnie, że moda to zabawa, wygoda i codzienność. Nie jest najważniejsza, ma nam ubarwić życie, być tłem dla tego, co naprawdę istotne.

54


Usłysz swój kolor FISCHER Poligrafia 41-907 Bytom, ul. Zabrzańska 7e e-mail: biuro@fischer.pl www.fischer.pl Telefony: 32 782 13 05 697 132 100 500 618 296 608 016 100


Fotograf: Anna Zyskowska Make up, style: Michal Karbowski modelka: Patrycja / UNITEDforMODELS

Bizuteria: Orska Ubrania: PINKO

Urb 56


ban 57


58


59


60


61


62


63


fot. Kenzo SS 2016

KOBIECE

FANTAZJE TEKST

Aleksandra Pająk

„Nie wiem, co on naprawia, ale u mnie też się to zepsuło”. Tak Panowie, w niejednej kobiecej fantazji występuje seksowny mechanik. Francuskie plakaty z hydraulikiem nie były przypadkowe. A co jest nieodzownym atrybutem mechanika? Kombinezon! Damskie szafy podbił już dawno, teraz nieśmiało puka do męskich. Ten brązowy od Valentino, w połączeniu z prostym T-shirtem to szybki pomysł na modny zestaw. Do tego „pas montera” i robi się naprawdę gorąco… Czarny od Alexandra Wanga kojarzy mi się z pilotami – zdecydowanie można odlecieć. Skórzany z kolekcji Fendi raczej nie nadaje się na lato, ale może późną jesienią? Brązowy kombinezon w stylu safari z kolekcji Balmain doskonale będzie pasował na wyprawę do miejskiej dżungli, podobnie jak żółty od Kenzo. Natomiast

Phillip Lim nawiązuje do modnego w tym sezonie trendu piżamowego – granatowy pasiak na pewno jest bardzo wygodny. Ale zdecydowanie najbardziej zaszaleli projektanci Givenchy – błękitny kombinezon z wizerunkiem Jezusa to opcja dla największych fanów mody. Zatem... kombinujcie! Myślicie, że ten strój się przyjmie? Poczekamy, zobaczymy.

64


Avant Après / ul. Kupa 5, Kraków / tel. 12 357 73 57 / www.avantapres.pl

PRACA DO LOOKBOOK L’OREAL PROFESSIONNEL 2016 Włosy: Barbara Pieczara-Książek / makeup: Justyna Jaroszewska stylizacja: Anna Oczkoś / foto: Łukasz Znojek


fot. Balmain SS 2016

WAKACYJNE

FASCYNACJE TEKST

Aleksandra Pająk

Półmetek wakacji już za nami, ale na szczęście nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jeśli jeszcze jesteście przed urlopem, to zazdroszczę. A jeżeli błogie lenistwo już za Wami, to zakładam, że oprócz wspomnień i niechęci do pracy macie jeszcze pamiątkową opaleniznę, która idealnie nadaje się do wyeksponowania w miejskiej stylizacji. Letnie trendy w tym roku wyjątkowo mocno ciągną w stronę krajów hiszpańskojęzycznych. Nic dziwnego, te kierunki kojarzą się z wiecznym latem. Tak więc vamos, drogie Panie, nie bójmy się dosłowności. Bluzka z bufiastymi rękawami opuszczonymi na ramiona wygląda jak żywcem ściągnięta z torreadora, do tego dobrze komponują się cygaretki (The Row). Albo seksowna mała czerwona z hiszpańskim dekoltem (Sonia Rykiel). Uwaga, może zadziałać na zazdrosne koleżanki jak płachta na byka.

Jeśli lubicie tańczyć, to pomarańczowa sukienka w stylu flamenco od Balmain na pewno Wam się spodoba. Tak jak długa falbaniasta spódnica od Marques‘Almeida. Trójkolorowa suknia Salvatore Ferragamo to jak dla mnie uosobienie latynoskiego folkloru. Ale czerwony kostium z falbanami, ukrywający koronkowy top (Oscar de la Renta) to cios w samo serce. Żaden facet nie przejdzie obojętnie. Nawet jeśli urlop spędzacie w zupełnie innym miejscu, odrobina hiszpańsko-latynoskich inspiracji nie zawadzi. Buenas vacaciones!

66


www.komsta.pl


Królestwo czytania książek

TEKST

Anna Wawrzyniak

ZDJĘCIA

Shao Feng

68


69


70


W chińskim mieście Hangzhou otwarto nową księgarnię sieci Zhongshuge, wywołującą ogromne wrażenie imponującym wnętrzem. Jakiś czas temu zwróciła ona uwagę obserwatorów architektury z całego świata. Autorami projektu są architekci z szanghajskiego biura XL-Muse. Księgarnia intryguje już na zewnątrz. Osoby przechodzące obok sklepu, widzą przezroczyste szklane witryny, w całości pokryte tekstem. Wykorzystano do tego fragmenty książek z całego świata. Wnętrze podzielone jest na kilka osobnych sekcji, z których każda zaprojektowana została przez studio XL-Muse w indywidualny sposób. Przekraczając próg księgarni, wchodzimy do lasu białych słupów wypełnionych książkami. Wydaje się, że owe słupy rosną w górę, nie mając końca. Efekt ten osiągnięto za sprawą luster, pokrywających nie tylko sufit, ale też ściany boczne obszernego pomieszczenia. Klimat podkreśla wszechobecna biel oraz gra światła. Mijając ten specyficzny las, dochodzimy do głównej sali, ciągnącej się w poprzek księgarni. Wypełniają ją liczne regały i stanowiska, przy których można zapoznać się z treścią książek. Dwukolorowe regały przypominają góry lub olbrzymie drabiny i według architektów mają symbolizować potęgę wiedzy. Surowe wnętrze łagodzą rozmieszczone po bokach lustrzanego sufitu żyrandole.


Wchodzimy w czarodziejski tunel z książkami, w którym zakrzywione biblioteczki sięgają sufitu, tworząc odbijający się w szklanej podłodze łuk. Projektanci postawili na złudzenia optyczne i wykorzystali lustra − najstarszy wynalazek cywilizacji, by klienci mogli poczuć się jak we wnętrzu nieskończenie wielkiej świątyni książek. Woda i mosty, elementy naturalnego krajobrazu okolicy stanowiły główną inspirację dla architektów przy tworzeniu księgarni. „Mosty były dawniej miejscem handlu i spotkań kulturalnych, a nasz projekt symbolizuje więź, jaka łączy człowieka i książki” – mówią projektanci z XL-Muse.

72


73


Ostatnim pomieszczeniem w księgarni jest przestrzeń zbudowana na wzór widowni amfiteatru. Ściany wypełnia półokrągły regał, którego wielkość potęguje odbicie w lustrzanym suficie. W tym wnętrzu książki obejmują człowieka, pozwalając mu na chwile odprężenia i relaksu z ulubioną lekturą. Projektanci nie zapomnieli również o najmłodszych. Aby dorośli mogli na długie godziny zanurzyć się w świecie książek, przygotowano salę zabaw dla dzieci. Obok karuzeli, kolejki i innych zabawek znajdują się także regały, oczywiście z literaturą dziecięcą. Wygląd Zhongshuge rewolucjonizuje standardy wnętrz światowych księgarń. Takie są też ambicje właścicieli. Nie od dziś wiadomo, że czytając książki, przenosimy się do magicznego świata wyobraźni. A wchodząc do księgarni Zhongshuge, wstępujemy do magicznego świata książek.

74



Komunikacja w mieście

TEKST

Angelika Gromotka | stgu.pl

Miasto czy region nie mogą funkcjonować bez dobrej komunikacji. Możliwość szybkiego przemieszczania się jest jednym z warunków komfortowego miejsca do życia, a zapewnienie wysokiej jakości transportu publicznego głównym z priorytetów każdego województwa. Aglomeracja śląska to jeden z najlepiej skomunikowanych rejonów w naszym kraju. A ostatnio zyskała także nowy design na poziomie co najmniej ogólnopolskim.

76


12

77

wzorów dobrych manier

proj. Vividstudio / wyróżnienie konkursowe

01 muzyka


78

proj. Piotr Depta / zwycięzca konkursu

Komunikacją na zakupy


proj. Łukasz Kliś / wyróżnienie konkursowe

Na przełomie czerwca i lipca Komunalny Związek Komunikacyjny Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego (KZK GOP) podjął decyzję o współpracy ze Stowarzyszeniem Twórców Grafiki Użytkowej (STGU), czego efektem stał się konkurs na projekt graficzny, opowiadający o komunikacji miejskiej. STGU jako największa instytucja pozarządowa, skupiająca profesjonalnych projektantów graficznych, od ponad 10 lat ułatwia procesy zmiany wizerunku oraz organizuje owocne i rzetelne konkursy graficzne z niezależnym, eksperckim jury. A KZK GOP od ponad 20 lat zapewnia efektywny transport ludności na Śląsku. Był to drugi wspólny projekt liderów w swoich branżach – pierwszą stanowiło logo Śląskiej Karty Usług Publicznych. Projekty dotyczyły pozytywnych i ekologicznych aspektów komunikacji miejskiej, stereotypów związanych z jej pracownikami lub zasad dobrych obyczajów, obowiązujących wśród pasażerów. Celem konkursu było pozyskanie projektu, opowiadającego w nowy sposób

o transporcie publicznym; natomiast twórcom stwarzał on możliwość nawiązania nowej, owocnej współpracy z rzetelnym instytucjonalnych partnerem. Dzięki wiarygodności i doświadczeniu STGU w organizacji konkursów i w tym nadeszło wiele interesujących projektów. Jury złożone z przedstawicieli KZK GOP i STGU nie miało najłatwiejszego wyboru. Projekty i pomysły nadeszły z całej Polski, co było dodatkowym, pozytywnym aspektem konkursu – o śląskiej komunikacji dowiedzieli się w kreatywny sposób mieszkańcy różnych miast. Większością głosów zwyciężył młody szczeciński projektant Piotr Depta. Seria ilustracyjnych plakatów w radosny i lekki sposób opowiada o tym, dokąd dojedziemy autobusami lub tramwajami. Nowoczesna ilustracja wprowadza świeżość projektową, jest ambitna oraz uniwersalna, można ją aplikować na różne sposoby i na wielu materiałach. Mimo, iż zwycięzca był jeden, jury zwróciło uwagę na więcej prac, stanowiących praktycznie gotowy materiał na kolejne inicjatywy graficzne KZK GOP. Wśród wyróżnionych w konkursie znalazł się Łukasz Kliś – za inteligentną metaforę graficzną o korkach samochodowych oraz dwie prace edukujące w zakresie dobrych obyczajów podczas korzystania z transportu miejskiego. Krakowskie

79


proj. Vividstudio / wyróżnienie konkursowe

12

wzorów dobrych manier

03 bagaż studio Vivid ilustracyjnie opracowało 12 najważniejszych haseł będących podstawą właściwego zachowania w tramwaju czy autobusie – jest to idealny, ambitny graficznie materiał edukacyjny dla dzieci i młodzieży. W konkursie śląskim nie mogło zabraknąć także lokalnej gwary – drugie wyróżnienie zdobyła Małgorzata Zofia Wesołowska, o dziwo z Gdańska, która humorystycznie i „po naszymu” opowiedziała co plusach komunikacji miejskiej i kulturze osobistej pasażerów. No i gryfnie! Zwycięski projekt jest już wdrażany i wkrótce będzie miał swoją premierę na materiałach KZK GOP. Z wyróżnionymi twórcami być może także uda się nawiązać współpracę i wykorzystać ich propozycje, przygotowując edukacyjną książeczkę lub śląskie pocztówki. Jako mieszkańcy miasta czy użytkownicy komunikacji nie zastanawiamy się nad tym, kto projektuje to, co dookoła nas. I wcale nie musimy – wystarczy, jeśli

otoczenie jest funkcjonalne i przyjazne dla wszystkich, natomiast grafika efektywnie nas informuje, a jeśli przy tym cieszy oko – mamy sukces. W Polsce widziałam różne kampanie i projekty dotyczące transportu publicznego, niestety większość z nich nie prezentowała wysokiej jakości. Bardzo możliwe, że zabrakło otwartości na profesjonalny głos na temat designu. Tym bardziej należy docenić postawę władz KZK GOP i inicjatywę taką jak ta, kiedy partnerstwo sektora doradczego i usług publicznych daje efekt w postaci projektów bardziej ambitnych w wyrazie niż komercyjna reklama, której powoli wszyscy mamy dosyć i często nawet już jej nie zauważamy.

80


ZDROWA KROWA RUSZA NOWA KROWA! Najlepsze burgery w mieście już we wrześniu na Jankego 51! Najlepsi ludzie, najlepsze miejsce w najlepszym mieście! gliwice 44-100 Gliwice ul. Raciborska 2 tel. 733 25 37 30 /zdrowakrowa

katowice 40-014 Katowice ul. Mariacka 33 tel. 730 10 15 20 /zdrowakrowakatowice

franczyza M a r z ys z o w ł a s n e j re s t a u ra c j i ? Z a py t a j o f ra n c z y zę i o t wó r z s wo j ą Zd rową K rowę !

katowice 40-615 Katowice ul. Jankego 51 tel. 539 64 64 64 /zdrowakrowajankego

Zdrowa Krowa zdrowa_krowa zdrowakrowa www.zdrowakrowa.com





Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.