ISSN 2084-7823 | 0.00 PLN # 51 | 08_09 2018
BE
magazyn
BOY
51
Be magazyn redaktor naczelny / reklama / wydawca Michał Komsta m.komsta@bemagazyn.pl +48 662 095 779
zastępca redaktora naczelnego Joanna Marszałek j.marszałek@bemagazyn.pl
dyrektor artystyczny Dawid Korzekwa dawid@korzekwa.com
redaktor prowadzący/reklama Sabina Borszcz s.borszcz@bemagazyn.pl + 48 500 108 063
korekta
wydawca
Małgorzata Kaźmierska
MAGAZYN BE S.C. Pyskowice, ul. Nasienna 2 bemagazyn.pl
współpracują Tomasz Marszałek, Sylwia Kubryńska, Anna Wawrzyniak, Dorota Magdziarz, Angelika Gromotka, Adam Przeździęk, Katarzyna Zielińska, Wojciech S. Wocław, Katarzyna Szota-Eksner, Natalia Aurora Ignacek, Małgorzata Kaźmierska, Grzegorz Więcław, Joanna Zaguła, Wojciech Radwański, Tomasz Pietrzak, Aneta Klejnowska, Malwina Pycia, Joanna Durkalec Na okładce: fot. Wojciech Radwański Available on the
App Store
Zespół BE Magazyn nie odpowiada za poglądy zawarte w zamieszczanych tekstach. Wszystkie artykuły i felietony odzwierciedlają poglądy wyłącznie autorów odpowiedzialnych za treść merytoryczną w naszym magazynie. Ich treść nie zawsze pokrywa się z przekonaniami redakcji BE. Nie odpowiadamy za treści nadsyłane przez naszych reklamodawców. Wszystkie materiały zawarte w naszym magazynie są własnością BE i są chronione prawami autorskimi. Wszelkie zastrzeżenia i pytania związane z ich treścią należy kierować bezpośrednio do autorów. Redakcja BE Magazyn.
Boy Było o dziewczynach, a teraz o chłopakach. I jak zawsze każdy z naszych autorów zinterpretował temat inaczej. I to jest piękne. Będzie więc o specyficznym typie mężczyzny, czyli playboyu; o małym wiecznym chłopcu i o słodkim łobuziaku. O typie wykarmionym krwawym mięsem i stopami żelaza, wychowanym na pięcioletnim Małym Powstańcu, młodym twardzielu, który idzie w bój na gołe klaty i nie bierze jeńców. Skaczemy na inny biegun. Tu będzie o brazylijskim dj-u ekscentryku i jego azylu w Sao Paulo, w którym gromadzi swoje marzenia z dzieciństwa i nie tylko. Z Patrykiem Rojewskim, bardzo znanym youtuberem, porozmawiamy o tym, że gry komputerowe łączą, a nie dzielą, no i pozwalają chłopakom i mężczyznom realizować marzenia. Podamy Wam także przepis na udaną chłopacką wyprawę, z plecakiem i prowiantem. Proponowane menu: kanapka z pasztetem i ogórkiem małosolnym. Melodia. Ważne! Dziewczyny też mają wstęp! A skoro wyprawa, to i przygoda, w starym dobrym stylu, bo we Francji w latach 50.! A do świata tego zabierze nas Mikołajek i jego paczka. Poznacie też dwie polskie marki odzieżowe, szyjące ubrania dla dziewczyn, a cieszące oczy chłopaków. Przedstawimy Wam historię najsłynniejszych tenisówek świata i chyba jeszcze słynniejszej tatarskiej kanapki. A czy znacie takie słowo jak „odwazja”? Co oznacza? Odpowiedź znajdziecie w dziale poświęconym psychologii sportu. Przed nami druga odsłona kwestionariusza Prousta. Tym razem GWIAZDA ESTRADY, czyli Bartosz Gajda z kabaretu Łowcy. B. PS Wspólnie z Bartoszem szykujemy dla Was niespodziankę. Szczegóły niebawem. Co jeszcze? Więcej dobrego w środku, zatem czytajcie Chłopcy i Dziewczyny!
7
Spis treści 9 Malwina Pycia / Be Boy 10 Joanna Durkalec / Ostatnie pożegnanie 14 Sylwia Kubryńska / Chłopiec, który nie może być chłopcem 18 Sabina Borszcz / Gry łączą, a nie dzielą 22 Katarzyna Zielińska / Najfajniejsze chłopaki w literaturze 26 Kwestionariusz Prousta / Bartosz Gajda 28 Joanna Zaguła / Chłopacka wyprawa 32 Wojciech S. Wocław / Savoir-vivre 34 Adam Przeździęk / Każdy chce być popularny w sieci. Niektórzy nawet za to płacą 38 Małgorzata Kaźmierska / Playboy 41 Aneta Klejnowska / Be Boy 42 Grzegorz Więcław / Młodzieńcza odwazja w sporcie i nie tylko 46 Tomasz Pietrzak / Przeciw pewnej półeczce w wiadomej księgarni 50 Natalia Aurora Ignacek / Jego najlepszy przyjaciel, burger 54 Dorota Magdziarz / Converse. Tenisówki nie tylko dla chłopaków 60 Anna Wawrzyniak / Dom dorosłego chłopca 66 Angelika Gromotka / Dla dziewczyny czy chłopaka? 70 Katarzyna Szota-Eksner / Be Woman
Be Boy według Malwiny Pyci – Nieodżałowany Heath'a Ledger'a jest dla mnie kwintesencją chłopięcości. Miał niesamowity urok osobisty. Pełne sympatii oczy i uśmiech, taki trochę look surfera. Kolor turkusowy użyty w tle przywodzi na myśl ocean, raj surferów, i kojarzy mi się także z Australią, z której Heath pochodził. Jak dla mnie idealny (be) Boy! - Malwina Pycia Malwina Pycia - skończyła architekturę wnętrz na Politechnice Śląskiej w Gliwicach. Na co dzień zajmuje się ilustracją i fotografią. Prowadzi bloga ze swoimi pracami: www.johiartworkillustration.blogspot.com
BE LuBE
Joanna Durkalec
Ostatnie pożegnanie Trzeba stawić czoło ciężkiej do zaakceptowania prawdzie, że lato powoli dobiega końca. Narzekania, że za gorąco powoli zmienią się w te dotyczące chłodu. Odłóżmy więc radlery i wstańmy z hamaków! Oto (subiektywna) lista fajnych miejsc i wydarzeń, które odciągną nas od lenistwa w ostatnie dni lata.
FILM
Ars Independent Festival Katowice, 25-30.09
Wrzesień w Katowicach to święto filmu. Dlaczego? Bo jest Ars Independent! Dla nas w BE to już tradycja, że w czasie tego festiwalu swój hedonizm opieramy na zmyśle wzroku. Masowo odwiedzamy kina studyjne i oglądamy filmy, o których na co dzień możemy chyba tylko pomarzyć. Kolejny, ósmy już festiwal odbędzie się w terminie 25-30 września i ku naszej wielkiej radości – wciąż w tych samych, ukochanych miejscach: Rialto, Kosmos, Światowid oraz w Drzwiach Zwanych Koniem. W tym roku do eksplorowania debiutanckiej, współczesnej kultury wizualnej mogą dołączyć również najmłodsi, albowiem organizatorzy przygotowali dla nich zupełnie nową kategorię – Czarne Kucyki Wideoklipu, czyli lekcję o teledysku i jego historii. Małe rączki w dużą dłoń i do zobaczenia! Karnety: 80-100 zł, Bilet jednorazowy: 13 zł
MUZYKA
Kocham Katowice Katowice, 8.09
Wszechobecny w ostatnim czasie Organek tym razem w zupełnie nowej roli. Już w sobotę 8 września w katowickiej Strefie Kultury będziemy mogli przekonać się, jak Tomek poradzi sobie w roli kuratora koncertu. Artysta został zaproszony do współpracy, która polegała na dobraniu towarzystwa do niezwykłego projektu, mającego na celu uczczenie śląskiego dorobku artystycznego. Mimo, że pochodzi z Podlasia, wybrano go, ponieważ jest absolwentem Wydziału Jazzu Akademii Muzycznej w Katowicach, gdzie doskonalił grę na gitarze. Organek zaprosił między innymi Kasię Nosowską i bluesmana Jana Gałacha. Każdy z artystów wspólnie z Organkiem wybierze jeden utwór któregoś ze śląskich artystów i skomponuje nową aranżację. Wstęp darmowy
BE LuBE
SZTUKA
Zdzisław Beksiński – Granice realności Częstochowa, do 7.10
Historia fatum wiszącego nad rodziną Beksińskich znana jest niemal każdemu współczesnemu kinomanowi. Artysta przedstawiony w filmie nie skupia się jednak na pracach fotograficznych, które stanowią istotny rozdział w jego życiu. Od fotografii właśnie zaczynał swoją przygodę ze sztuką i fascynował się nią dość intensywnie przez niemal całe lata 50. ubiegłego wieku, by pod ich koniec porzucić ją na rzecz malarstwa, rysunku, rzeźby i wreszcie grafiki komputerowej. Beksiński swoje odejście od fotografii tłumaczył osobistym przekonaniem, że w tej dziedzinie nic więcej nie jest w stanie wyrazić. Wyczerpał temat i kropka. Czas zająć się czymś innym. Wielu cenionych krytyków przyznało, że jego warsztat w połączeniu z wyobraźnią to po prostu majstersztyk. Wystawa “Granice realności” to ponad sto fotografii, będących niezbitym dowodem na to, że Beksiński przetarł szlaki trendom nieobecnym wówczas w polskiej fotografii, takim jak body-art, konceptualizm, czy sztuka fotomedialna. Bilet jednorazowy: 8-10 zł
GASTRO
AIOLI / Mleko & Miód Stołeczny powiew południowej kuchni w Katowicach to mieszanka nowa, ale mocno nęcąca. I o ile nie jesteśmy fanami rozwiązań architektonicznych, zasłaniających widok na miejsca takie jak Spodek, o tyle czujemy zachwyt wobec atmosfery, jaka panuje w tej knajpie, no i przede wszystkim kuchni. Kiedy kelner podaje jedzenie, a ty zaczynasz się intensywnie zastanawiać, czy najpierw zrobić zdjęcie czy odpuścić i po prostu zacząć jeść, to znaczy, że jest naprawdę dobrze. A co na deser? Mleko i Miód! Szał na lody rzemieślnicze nadal trwa, ale mało kto wie, że w Katowicach, na rogu ul. Jagiellońskiej i Plebiscytowej znajduje się niepozorna kawiarenka, która naszym zdaniem serwuje najlepsze lody rzemieślnicze w mieście. Spacer do tego miejsca chwilę zajmuje, ale obiecujemy – tam z podwójnym wyrzutem endorfin do mózgu nadrobicie te spalone kalorie! AIOLI inspired by Katowice, Rynek 5, Katowice, Mleko & Miód Cafe, Plebiscytowa 16, Katowice
BE LuBE
MODA
Sklep Charytatywny Fundacji Sue Ryder W BE lubimy łączyć przyjemne z pożytecznym. Dlatego od razu spodobał nam się pomysł sklepu charytatywnego w Katowicach. Idea jest prosta. Przyjdź, oddaj albo kup, a w efekcie pomóż. Cały zysk ze sprzedaży zostaje przeznaczony na pomoc osobom starszym i niepełnosprawnym. Brzmi fajnie? I tak jest! Odwiedziliśmy ten sklep niejednokrotnie i trzeba przyznać, że ciuchy, jakie można tam kupić (w przystępnych zresztą cenach!) są naprawdę niezłe. Oprócz klasycznego asortymentu pochodzącego ze wszystkich sieciówek, często trafiają się nawet perełki prosto od znanych projektantów. Miejsce samo w sobie przypomina raczej concept store niż typowy lumpeks. Sklep Charytatywny Fundacji Sue Ryder, ul. Sienkiewicza 4, Katowice
DIZAJN
Dizajn w przestrzeni publicznej Cieszyn, 30.06-16.09
Tylko do połowy września na Zamku Cieszyn będzie można oglądać kolejną wystawę „Dizajn w przestrzeni publicznej”, tym razem poświęconą przeróżnym aspektom podróżowania, postrzeganym nie tylko przez pryzmat wakacyjnego doświadczenia. Podróżowanie to wypady tanimi liniami do Barcelony, ale nie zapominajmy, że podróżą nazywamy też chociażby dojazd do pracy Kolejami Śląskimi. Ta wystawa to refleksja nad potrzebami szeroko rozumianego, współczesnego podróżnika. Pochyla się nad problemem projektowania przestrzeni publicznej, która z założenia powinna być przyjazna użytkownikom, począwszy od publicznych szaletów, na wielkich lotniskach skończywszy. Wystawa skłania nas do refleksji również nad drugą stroną medalu – mieszkańcami wielkich, turystycznych miast. Uświadamia nam, jak wygląda ich codzienne życie, wypełnione widokami podekscytowanych turystów i utrudnieniami w codziennym poruszaniu się po mieście. Podróżowanie to temat rzeka, a ta wystawa to hektolitry ciekawej wiedzy i nowych poglądów. Wstęp darmowy
KULTURA
Międzynarodowy Konkurs Muzyczny Katowice, 10-23.09
Które inne miasto, jeśli nie Katowice – Miasto Kreatywne Muzyki UNESCO, mogłyby gościć Międzynarodowy Konkurs Muzyczny im. Karola Szymanowskiego? Podzielony na cykl pięcioletni, konkurs, którego dyrektorką została na co dzień zarządzająca NOSPR-em Joanna Wnuk-Nazarowa, odbędzie się w dniach 10-23 września. Warto podkreślić, że w komitecie honorowym znalazł się Krzysztof Penderecki, człowiek, który swoimi kompozycjami zachwycił m.in. Stanleya Kubricka („Lśnienie”) i Davida Lyncha („Twin Peaks”, „Dzikość serca”). Sam konkurs został podzielony na pięć kategorii: fortepian, skrzypce, śpiew, kwartet smyczkowy oraz kompozycja. To niewątpliwie wielkie muzyczne wydarzenie swoim patronatem objęło Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Bilety: 5-70 zł
KARTA PODARUNKOWA NIEZWYKŁY PREZENT
Doskonały prezent na każdą okazję! Karty podarunkowe Silesia City Center honorowane są w salonach Silesii. Do nabycia w Punkcie Informacyjnym na Placu Śląskim. Szczegóły : www.silesiacitycenter.com.pl Insta
Silesia City Center, ul. Chorzowska 107, Katowice
CHŁOPIEC, KTÓRY NIE MOŻE BYĆ CHŁOPCEM ON SIĘ NICZEGO NIE BOI, ZA NIKIM NIE TĘSKNI, NIE MA ŻADNYCH SKRUPUŁÓW. WYKARMIONY KRWAWYM MIĘSEM I STOPAMI ŻELAZA, WYCHOWANY NA PIĘCIOLETNIM MAŁYM POWSTAŃCU, MŁODY TWARDZIEL IDZIE W BÓJ NA GOŁE KLATY I NIE BIERZE JEŃCÓW. SYLWIA KUBRYŃSKA
14
Wszyscy chcą mieć chłopca. Jeszcze go nie ma na świecie, jeszcze żaden ultrasonograf nie może stwierdzić jego atrybutów, a już pojawia się w marzeniach, życzeniach, planach, w błękitnym kolorze śpioszków, aplikacji naszytej na czapeczce, we wzorku tapety, w pierwszej, zadrukowanej samochodzikami grzechotce. Gdyby kreska na teście ciążowym miała płeć, byłaby chłopcem. „Córeczko, wolałabym, żebyś była chłopcem” – śpiewała kiedyś Kayah i miała sporo racji. Większość ludzi od pokoleń w reprodukcji ludzkości dopatruje się jednego, jedynego sensu. Chłopca. Tymczasem, proszę bardzo, rodzi się chłopiec. I ani przez moment tym chłopcem być nie może. Dlaczego? Bo od razu musi być mężczyzną. To się zaczyna już od pierwszych chwil istnienia, od pierwszego oddechu i krzyku. Pierwszym jego zadaniem, jakże trudnym, jest porządnie ważyć. Jak na faceta przystało. Kawał chłopa, tak by się chciało o tym upragnionym „chłopcu” powiedzieć. Celowo piszę w cudzysłowie, bo nowo narodzony chłopiec, z miejsca nim przestaje być. No więc waga. Coś, na co rzecz jasna dziecko nie ma wpływu, a już jest jakimś oczekiwaniem wobec niego. Drugie, potężne zadanie naszego młodego mężczyzny – i tak samo oddalone od zakresu jego sprawczości – to skala APGAR. Mój Boże, jak wysoko musi się ten kawał chłopa uplasować! A spróbowałby nie. Od razu sąsiadki, koleżanka z łóżka obok, ciotka Teresa. Od razu porównywanie, a ile miał Kubuś, a ile Zosia. No i nie mówcie ojcu! Ojciec młodego, jednodniowego mężczyzny będzie niezadowolony. I słusznie. Spodziewał się w końcu prawdziwego samca alfa, a nie jakiejś baby. Prawda?
No więc mamy już pierwszy, jakże karkołomny level za sobą, a to dopiero początek. Kolejne są jeszcze gorsze. I porównywalnie niemożliwe. A jednak. Chłopiec rośnie i dowiaduje się, że jak się na swoich miękkich jeszcze, bo niemowlęcych nogach wywróci, a po upadku odczuwa rozrywający ból w kolanie, to (kto by się spodziewał innej odpowiedzi?) NIE WOLNO MU PŁAKAĆ. Chłopaki nie płaczą. Zaciskają zęby i są Bruce'ami Willisami. W Szklanej Pułapce wymagań.
Bądź mężczyzną. Oto jest zadanie. Masz dwa lata – nie bój się. Masz pięć lat – nie czuj smutku. Jesteś facetem, czy nie, do cholery?!
Ostatnio słyszałam pewną opinię, która należała do dorosłej kobiety, matki dwóch synów, przedstawiającej się jako wykształcona i niezależna, że FACECI NIE MAJĄ EMOCJI. To wyłącznie cecha kobiet. Zatem jej synowie należą do gatunku cyborgów, których mózgi stanowią tranzystory, ścieżki krzemowe, kabelki i druty. Żadnych tam emocji nie ma, żadnego żalu, smutku, łez. Oni się niczego nie boją, za nikim nie tęsknią, nie mają żadnych skrupułów. Wykarmieni krwawym mięsem i stopami żelaza, wychowani na pięcioletnim Małym Powstańcu, młodzi twardziele idą w bój na gołe klaty i nie biorą jeńców. Nikt nie spodziewa się po nich żadnych uczuć, bo przecież one zostały już dawno (oj jak dawno) wyrzezane do szczętu, a ich brak jest jakimś dziwnym powodem do dumy. Tylko tak się nieszczęśliwie składa, że to jednak nie są żadne maszyny ani cyborgi, ale istoty ludzkie. A człowiek, niezależnie od tego, czego się od niego wymaga, wciąż – ku rozpaczy ciotki Teresy i ojca, sztywnego od wieloletniego odgrywania roli prawdziwego faceta – swojego człowieczeństwa się nie pozbędzie. Jego mózgu nie stanowią tranzystory: wciąż pojawiają się w nim emocje, upychane przez lata, ukrywane w zakamarkach umysłu w końcu wykipią. Takie są zasady fizyki, że tak po męsku się wyrażę. Wykipią. Uczucia smutku i strachu, zamienione w gniew podniosą statystyki o przemocy domowej. Wyżyją się w bójkach kibiców. Wyjdą na ulicę w marszach wystraszonych nieistniejącym uchodźcą członków ONR. Rozbiją szybę baru z kebabem. Poprowadzą kopniak, wycelowany w karoserię przypadkowego samochodu. Włożą do ręki karabin i zastrzelą dzieci na obozie w Norwegii. Wreszcie – wywołają wojnę. „Mężczyźni nie mają emocji” – mówi z dumą mama dwóch chłopców i nawet im trochę zazdrości. Ja nie. Jestem kobietą. Ja mam przynajmniej
feminizm, cały wielki ruch kobiet, stojących po mojej stronie. A kto ich obroni? Kto przytuli, gdy zaleją się łzami na boisku? Kto pozwoli być sobą? Dziesięciolatkiem, który po prostu ma dopiero dziesięć lat? I musi udawać dwudziestolatka? Mam szczęście, że jestem kobietą. Nie muszę ukrywać uczuć. Chłopcy są z ich powodu zawstydzani, wyśmiewani, obrażani. Mnie można nazwać babą, bo nią jestem. Dla nich takie słowo to klęska. Oni wciąż muszą kogoś przekonywać, że babami nie są. A kogo przekonywać? Mamę? Tatę? Ciotkę Teresę? Nie. Cały świat. Idą więc w świat, przerażeni, mali powstańcy. Chłopcy, którym nigdy nie pozwolono być chłopcami. Dzieci, którym nigdy nie pozwolono być dziećmi. Może właśnie dlatego na zawsze nimi pozostaną?
Rozmawiała Sabina Borszcz
GRY ŁĄCZĄ, A NIE DZIELĄ Patryk Rojewski, czyli Rojo, mieszka w Katowicach, działa w internecie. Jest jednym z najpopularniejszych youtuberów w Polsce. Felietonista-ludolog, wariat-filmowiec, integrator-meloman, plastyk-badacz, oddany wojownik paintballowy i zapalony gracz komputerowy – tak sam o sobie pisze. Bardzo zapalony! Bo o grach (ale nie tylko) potrafi mówić tak, że jego kanał Rojson ma ponad półtora miliona subskrypcji. Pokazuje, że gry to doskonały sposób na inteligentną rozrywkę i integrację oraz dobry pomysł na zarobek. Jego aktywność obejmuje wiele dziedzin. Jest twórcą m.in. integracyjnej inicjatywy sportowej Paintball z Rojem, Projektu T@RCZ@, (który ma na celu obronę gier wideo) oraz akcji informacyjnej Charytatywna Tarcza Roja. Z Patrykiem Rojewskim porozmawiamy także o tym, co robi, kiedy nie gra, kogo najchętniej zobaczyłby w roli Wiedźmina w nadchodzącym serialu Netflixa oraz o rekordzie, związanym z pozowaniem na ściance, który pobił na ostatnim Pyrkonie. Kiedy i jak zaczęła się Pana przygoda z grami? Od kultowej konsoli stacjonarnej Pegasus, na której grałem z dziadkiem w tzw. „Czołgi” czy z kumplami w „Contrę”. Po drodze przewinął się komputer domowy Commodore 64 („Super Mario Bros”), konsola przenośna Gameboy („Double Dragon”) oraz maszyny typu Coin-Op w powszechnych salonach gier („Punisher”). Wiedziałem już wtedy, że chcę być częścią branży elektronicznej rozrywki. Nie miałem jeszcze pojęcia w jakiej formie, ale poczułem, że to moje powołanie. Zawsze chciałem dzielić się z ludźmi swoimi pasjami, czy to do gier, rysowania, czy
zabawy w paintball. Od pisania artykułów, któremu poświęciłem wiele lat, przeszedłem do kręcenia filmów. Idea została ta sama, zmieniła się tylko forma przekazu, narzędzia dotarcia. Rozpowszechniony jest pogląd, że gry są domeną chłopców i mężczyzn. Co Pana zdaniem czyni je dla nich tak atrakcyjnymi? Każdy chłopak chce być superbohaterem rodem z komiksów czy filmów, każdy mężczyzna chce robić rzeczy niemożliwe do wykonania w rzeczywistości. Interaktywność gier wideo staje się kluczem do spełniania marzeń, niesamowitych podróży, czy zawierania nowych znajomości. A czy w ogóle zgadza się Pan z tym, że gry są mniej popularne wśród kobiet? W żadnym wypadku. Podstawowe dobra płynące z faktu egzystowania w światach wirtualnych, które wymieniłem w poprzedniej odpowiedzi, dotyczą obu płci. Gry stają się przystępniejsze, bardziej otwarte. Nie tylko dla kobiet, ale i dla ludzi w absolutnie każdym wieku. Dzieciom ułatwiają etap socjalizacji, osobom starszym pomagają w utrzymaniu ostrości umysłu. Powtórzę: płeć nie odgrywa tutaj żadnej roli. Zwłaszcza przy takiej różnorodności gatunkowej gier. W jednym z ze swoich filmów na YouTube
mówi Pan, że to, co Pan robi, ma być sposobem na obronienie branży przed robieniem z niej „wiecznego kozła ofiarnego”. Co dokładnie ma Pan na myśli? Powszechnie wiadomo, że w sytuacji społecznych tragedii (masowe morderstwa przy użyciu broni palnej i nie tylko), w pierwszej kolejności obwiniane są za to gry, jako prowodyr. Jako wygodny kozioł ofiarny, którego nikt nie broni, a wszyscy atakują. Dlaczego? Bo mało kto się zjawiskiem gamingu interesuje, o obserwacji uczestniczącej nawet nie wspominam. Tu wchodzę ja i mój symbol tarczy do wspomnianej obrony branży się odwołujący. Przyczyną są osobiste problemy psychiczne, patologiczne warunki dorastania morderców, nie gry same w sobie. Jakie Pan widzi korzyści i zagrożenia płynące z grania? Plusy? Od integracyjnych możliwości nawiązywania nowych, ciekawych znajomości, przez rozbudowę wyobraźni i kreatywności, po opcje zarobku na różnych stanowiskach w branży. E-sport jako turniejowa, zdrowa rywalizacja, kontrolery ruchowe, rzeczywistość wirtualna jako narzędzia przydatne w rehabilitacji ruchowej, czy
Patryk Rojewski, pasjonat gier, koneser życia, wnikliwy ludolog, dealer zacieszu.
wreszcie jako pomocne narzędzie w nauce języków obcych, czy ogólnej obsługi komputera. Minusy? Jeśli skupiamy się na samej czystej zabawie i nie potrafimy kontrolować poświęconego na gry czasu, może dojść do zaniedbania codziennych obowiązków. Gry są dla ludzi, trzeba jednak znać umiar. Często można spotkać się z poglądem, że gracze są ludźmi odizolowani od świata, a Pan uważa, że gry to integrujące narzędzie. Jak Pan to rozumie? Gry pogłębiają alienację, jeśli w rzeczywistości sami stronimy od ludzi. Może też być tak, że tylko w grach znajdujemy zrozumienie i spokój. Zakładamy pewną maskę, tworzymy alternatywną osobowość, którą prościej prosperować. Tak czy inaczej, przy aktualnie dostępnych trybach zabawy wieloosobowej, integracja między graczami może przybierać
różne formy. Ja dzięki grom poznałem wielu fantastycznych i kreatywnych ludzi. Tak narodziła się idea „Gry łączą, a nie dzielą”. No dobrze, a wracając do pańskiego kanału na YouTube – gry grami, ale nie tylko tematyka decyduje o jego sukcesie. Zatem co takiego Pan robi, że jest on tak popularny? Szeroko rozumiana różnorodność tematyczna i formatowa. Od integracyjnej inicjatywy sportowej Paintball z Rojem, przez vlog Mówię, co czuję! (życie, otoczenie, świat, YouTube, branża, ludologia, gry), po kabarety czy inne humorystyczne materiały. Plus rozbudowane relacje z różnych wydarzeń, oryginalne testy sprzętu i charytatywna akcja informacyjna CHTR (Charytatywna Tarcza Roja). Jest tego sporo, nie wymieniłem wszystkiego. Każdy znajdzie coś dla siebie. Docieram do różnych grup wiekowych. No właśnie, przeglądając Pana kanał, można się przekonać, że nie tylko o grach ma Pan coś do powiedzenia. Przykładem tego może być wspomniany już vlog Mówię, co czuję. Skąd ten pomysł? Od samego początku, obok materiałów z gier, zawsze tworzyłem vlogi. Kiedyś były to Moje Urojenia, teraz jest Mówię, co czuję. Różnica? Zdynamizowany format i bardziej skondensowana treść. Seria szczerych, naturalnych i bezpośrednich vlogów o dynamicznej formie i mocnym przekazie. Pół żartem, pół serią (śmiech) Geneza? Taka sama dla obydwu cykli. Jestem autorem setek artykułów i felietonów. Po prostu kiedyś pisałem, co czuję, teraz o tym mówię.
targach o godzinie 18:00, postanowiłem pobić rekord. Wytrzymałem 3 godziny 15 minut, dając tym samym szansę na kontakt ze mną setkom nowych fanów. Wiem, ile to dla nich znaczy. Wiem, jak niewiele mnie to kosztuje. Empatia bardzo pomaga w życiu. Często się nią kieruję. To, co dla wielu jest tylko rozrywką, to dla Pana sposób na życie. W takim razie, jak się Pan relaksuje? Zamieniłem pasję w pracę, więc zawód jest automatycznie i relaksem. Ale lubię obejrzeć dobry serial, posłuchać porządnej muzyki, czy pójść pobiegać lub pograć z tatą w tenisa. Interesuje mnie wiele rzeczy, lubię smakować świat na wiele sposobów. Ktoś kiedyś bardzo celnie określił mnie koneserem życia (śmiech). Muszę zapytać, czy od żony słyszy Pan czasem słowa w stylu: „przestań już tyle grać”? Nie. Dlatego jest moją żoną. Na zakończenie – wielu z nas czeka na serial o Wiedźminie. Spekulacje na temat obsady nie cichną. Kogo Pan najchętniej widziałby w głównej roli? Bezdyskusyjnie Mads Mikkelsen. Odpowiednio ucharakteryzowany, może dać czadu. Biorąc pod uwagę jego głos oraz umiejętności aktorskie, myślę że ma fantastyczne predyspozycje do przekonującego zagrania postaci Geralta z Rivii. Dziękuję za rozmowę.
A proszę wyjaśnić, o co chodziło z pewnym wyzwaniem i ścianką na ostatnim Pyrkonie w Poznaniu? O ściankę zdjęciową na stoisku mojego sponsora – marki MSI. Planowo miałem na niej przebywać przez 1,5 godziny od 15:00. Jednak przez to, że i tak czekałem na kolegę, który miał skończyć pracę na wymienionych
NAJFAJNIEJSZE CHŁOPAKI W LITERATURZE ANANIASZ, EUZEBIUSZ, GOTFRYD, RUFUS, ALCEST, MAKSENCJUSZ, INNE CHŁOPAKI O WYSZUKANYCH IMIONACH I OCZYWIŚCIE MIKOŁAJEK. POSTACI Z KSIĄŻEK SEMPEGO I GOSCINNEGO ZDECYDOWANIE WYGRYWAJĄ MÓJ PRYWATNY PLEBISCYT NA NAJFAJNIEJSZYCH CHŁOPAKÓW ŚWIATOWEJ LITERATURY. A NA PEWNO NAJZABAWNIEJSZYCH. KATARZYNA ZIELIŃSKA
22
Chociaż swoje przygody przeżywają we Francji w latach 50., a zatem w dość odległych realiach, bohaterowie opowiadań o Mikołajku cieszą się wielkim zainteresowaniem i sympatią młodych (i nie aż tak młodych) czytelników na całym świecie. Ich fenomen jest o tyle ciekawy, że właściwie nic spektakularnego się w fabule nie dzieje – ot, zwyczajne dni w szkole i na wakacjach. Jednak opisane z tak dużą dawką humoru, że momentami nie sposób się głośno nie roześmiać. Mikołajka i innych chłopaków stworzyli René Goscinny i Jean-Jacques Sempé. Pierwszy był redaktorem prasowym, autorem scenariuszy do komiksów i pisarzem, drugi rysownikiem u progu kariery. 29 marca 1959 roku na łamach magazynu „Sud-Ouest Dimanche” ukazało się pierwsze opowiadanie o Mikołajku, zatytułowanie “Jajko wielkanocne”. Tak zaczęła się oszałamiająca kariera chłopaków, która trwa do dziś – już prawie 60 lat. W 1964 roku Mikołajek trafił do Polski za sprawą przetłumaczenia pierwszych dwóch tomów opowiadań (“Mikołajek” i “Rekreacje Mikołajka”) przez Tolę Markuszewicz i Elżbietę Staniszkis. Sam Goscinny powtarzał w wywiadach, że spośród postaci, które stworzył (a tych było naprawdę wiele i same znaczące w historii kultury, m.in. Asterix i Lucky Luck), najbardziej lubi właśnie Mikołajka. Dlaczego “Mikołajek” zachwyca? Zachwyca, bo jest idealną mieszanką świetnej narracji Goscinny’ego i równie świetnych rysunków Sempégo. Prostota języka głównego bohatera i narratora zarazem oraz humor sytuacyjny zawarty w opowieści wciągają czytelnika w świat widziany oczami dziecka, a zatem nieprzeintelektualizowany, zwyczajny. Nie bez znaczenia są także bardzo wyraziście nakreślone postacie: najsilniejszy Euzebiusz, który każdemu, kto się nawinie, chętnie sprzeda fangę w nos; Gotfryd, który ma bogatego tatę i przy każdej okazji podkreśla ten fakt, Alcest o niespożytym apetycie, jedzący niemal bez przerwy, Gotfryd,
który ma tatę policjanta i straszy nim kolegów, czy w końcu Ananiasz – płaczliwy pupilek pani, najlepszy uczeń w klasie. Dialogi pomiędzy nimi, to w większości przypadków mniejsze lub większe sprzeczki: “Bawiliśmy się w ogrodzie i mama powiedziała, że zawoła nas na podwieczorek. – No więc – powiedziałem – ja jestem dzielny Joe i mam białego konia, a wy jesteście bandyci, ale na końcu ja zwyciężam. (...) – A dlaczego ja nie mam być dzielnym Joe? – zapytał Euzebiusz - i dlaczego ja nie mam mieć białego konia? – Z taką gębą, jak twoja, nie możesz być dzielnym Joe – powiedział Alcest. – Te, Indianin, zamknij się, albo cię kopnę w kuper – powiedział Euzebiusz. On jest bardzo silny i lubi dawać pięścią w nos, ale żeby w kuper, to mnie zdziwiło, chociaż rzeczywiście Alcest wyglądał jak tłusty kurak. – W każdym razie, żebyście wiedzieli, że to ja będę szeryfem – powiedział Rufus. – Szeryfem! – krzyknął Gotfryd. – Gdzieś ty widział szeryfa w takiej czapce? To śmiechu warte!”1 I tak przez całą zabawę, którą Mikołajek na koniec spuentuje tak: “Wszyscy krzyczeli, było bardzo fajnie i pysznieśmy się bawili”2.
1
R. Goscinny, J.J. Sempé, “Mikołajek”, przeł. T. Markuszewicz, E. Staniszkis, 1964, s. 7
2
Tamże, s. 8
No właśnie – nie jest różowo w świecie Mikołajka. Często lecą fangi w nos, każdy z każdym się kłóci, każdy każdego przezywa i każdy każdemu dokucza. Chłopaki nie przepuszczają najmniejszej okazji do napiętnowania słabości czy śmieszności. Najgorzej zwykle ma Ananiasz, ale w sumie sam sobie winien – ktoś mu kazał być pupilkiem pani? Wszechobecna jest też rywalizacja i to bynajmniej nie o to, kto ma najlepsze stopnie w szkole, ale raczej o to, kto jest najsilniejszy, kto najszybszy, a kto ma najbogatszego tatę (wiadomo, że Gotfryd). Właściwie każda, nawet najfajniejsza zabawa Mikołajka i jego kolegów zamienia się w kłótnię, ale, jak słusznie zauważa narrator: “z tym właśnie największy kłopot, że jak się człowiek bawi sam, to jest nudno, a jak są inni, to się ciągle sprzeczają”3. Tak to działa, nic się nie da z tym zrobić. Z jednej strony jest więc śmiesznie i fajnie, a z drugiej, po chwili refleksji dochodzimy do wniosku, że śmiejemy się z przemocy i, jak dziś byśmy to nazwali, z mobbingu. Czy to esencja “chłopackości” – permanentny konflikt, wieczna gotowość do bitki? Wydawałoby się, że tak, gdyby nie obecne w opowiadaniach (nieliczne, fakt) fragmenty, świadczące o tym, że w gruncie rzeczy to fajne dzieciaki, które zasadniczo chcą dobrze, a wychodzi różnie. Jak na przykład w opowiadaniu “Fajny bukiet”, kiedy Mikołajek kupuje kwiaty na urodziny mamy. Oczywiście spotyka na swojej drodze kolegów, którzy skutecznie uniemożliwiają mu donie-
3
Tamże, s. 7
sienie bukietu w nienaruszonym stanie do domu, ale sami dochodzą do wniosku, że postąpili niezbyt miło i starają się pomóc Mikołajowi w odzyskaniu kwiatów. Są zatem w ich świecie jakieś granice, jakich nie należy przekraczać, a to oznacza, że nie jest tak źle. *** Mam wrażenie, że gdyby przełożyć zachowanie Mikołajka i jego kolegów na dzisiejsze realia, nie obyłoby się bez poważnych rozmów z rodzicami, pewnie z udziałem psychologów, pedagogów i innych specjalistów. Postępowanie chłopców zdecydowanie wykracza poza polityczną poprawność – śmieją się z grubych, okularników, każdego, kto ma jakąkolwiek cechę, którą można wyśmiać. Dyskryminują zatem i poniżają, jeśli chcielibyśmy nazywać rzeczy po imieniu. A jednak bardziej to czytelnika śmieszy niż przeraża, więc chyba wszystko jest w porządku, “zło” pozostaje pod kontrolą i ma granice: wszak wszyscy wiedzą, że nie wolno bić Ananiasza, bo nosi okulary.
KWESTIONARIUSZ PROUSTA NA DRUGI OGIEŃ IDZIE BARTOSZ GAJDA
Kwestionariusz Prousta to rodzaj popularnej gry towarzyskiej z XIX wieku, która na przestrzeni czasu doczekała się wielu przeróbek. Pomysłodawczynią pytań jest przyjaciółka Prousta, Antoinette Faure, córka Françoisa Faure’a, prezydenta Francji w latach 1895-1899. Słynny pisarz odpowiadał na nie kilkakrotnie. Od dawna wiadomo o formularzach wypełnionych przez niego najprawdopodobniej w wieku 13 i 20 lat. Natomiast na początku kwietnia br. Laurent Coulet, paryski księgarz, odkrył trzeci kwestionariusz, wypełniony przez Prousta w wieku 15 lat. Nosi tytuł „Mes confidences” (z fr. „Moje sekrety” albo „Moje zwierzenia”). My do legendarnego zestawu dodaliśmy jeszcze kilka pytań o Śląsk.
Bartosz Gajda. Wybitna osobowość, gwiazda estrady, jeden z najlepszych komików na świecie. Połączenie najlepszych cech Zbigniewa Buczkowskiego i Gerarda Depardieu. Gwiazda estrady. Na co dzień występuje w wyśmienitym kabarecie Łowcy.B, z którym co roku dostaje kilkaset nagród na przeglądach i festiwalach. Ogrom jego talentu można docenić, oglądając kanał na YouTube „50 Twarzy Gajdy”, który ma ponad 20 mln subskrybentów, a poszczególne filmiki po kilkanaście (słownie kilkaset) miliardów wyświetleń. Gwiazda estrady. Bilety na jego stand up wyprzedają się za bezcen, a przed każdym występem zjawiają się koniki, oferujący bilety po cenie kilkukrotnie wyższej od tych sklepowych. Doceniony przez najznamienitszych reżyserów, prawdziwa gwiazda estrady, szarmancki, oszałamiająco utalentowany. Gwiazda estrady. Gdzie się nie pojawi, zaraz obok niego zbiera się tłum ludzi, by posłuchać, co ma do powiedzenia. Jego perlisty śmiech przeszedł do legendy, a lotność żartu nie przestaje zadziwiać. Kto go zna, ten wie, że można go było zobaczyć w wielu amerykańskich filmach. Gwiazda estrady. Któż nie pamięta jego ról w „Ace Ventura” czy „Gliniarz z Beverly Hills”? Nie bójmy się tych słów: Polskę ogarnęła Gajdomania. Pozdrawiam Bartosz Gajda. Sam to pisałem. Pytania: 1. Główna cecha mojego charakteru? Pewność siebie granicząca z szaleństwem 2. Cechy, których szukam u mężczyzny? Uczciwość, inteligencja, poczucie humoru 3. Cechy, których szukam u kobiety? Uczciwość, inteligencja, poczucie humoru 4. Co najbardziej cenię u przyjaciół? Uczciwość, inteligencję, poczucie humoru 5. Moja główna wada? Egocentryzm 6. Moje ulubione zajęcie? Gry komputerowe 7. Moje marzenie o szczęściu? Zdrowie i olbrzymia ilość pieniędzy 8. Co wzbudza we mnie obsesyjny lęk? Karuzela 9. Co byłoby dla mnie największym nieszczęściem? Jak by się wszystko spieprzyło na cacy 10. Kim lub czym chciałabym być, gdybym nie był tym, kim jestem? Maharadżą albo czarnoksiężnikiem 11. Kiedy kłamię? Nie powiem, bo będziecie wiedzieć i nie będę mógł dalej kłamać 12. Słowa, których nadużywam? Wszystkie możliwe przekleństwa i chu... 13. Ulubieni bohaterowie literaccy? Woland 14. Ulubieni bohaterowie życia codziennego? Katarzyna Teresa 15. Czego nie cierpię ponad wszystko? Obowiązków 16. Dar natury, który chciałbym posiadać? Ogon bobra 17. Jak chciałbym umrzeć? Nie chciałbym umrzeć 18. Obecny stan mojego umysłu? Trzeźwy, wypoczęty, zadowolony z siebie jak zawsze 19. Błędy, które najczęściej wybaczam? Bąki puszczane ukradkiem 20. Twoja dewiza? Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro 21. Twoje ulubione miejsce na Śląsku? Pszczyna 22. Stereotyp o Ślązakach, który uznajesz za prawdziwy? Bardzo duże poczucie humoru 23. Jakie jest twoje ulubione śląskie słowo? Ja (tak) 24. A za którym ze śląskich słów nie przepadasz? Uwielbiam gwarę – biorę wszystko, jak leci
CHŁOPACKA WYPRAWA KARKÓWKA DLA PANA, MAKARONIKI DLA PANI? BEZ TAKICH PODZIAŁÓW PROSZĘ! DLATEGO W NUMERZE O CHŁOPAKACH BĘDZIE O TYM, ŻE LATEM KAŻDY, NIEZALEŻNIE OD PŁCI, MOŻE (A NAWET POWINIEN) WYBRAĆ SIĘ NA WYPRAWĘ ZE SWOJĄ PACZKĄ. I NIE ZAPOMNIJCIE SPAKOWAĆ PROWIANTU! JOANNA ZAGUŁA
28
Każdego roku przychodzi taki moment. Czujesz w nosie zapach rozgrzanego słońcem asfaltu, a na skórze ciepły wiatr, który niesie drobinki piasku. Niekoniecznie znad morza. Może z pól, miejskich nieużytków, znad brzegu rzeki albo nawet z piaskownicy. Ale już wiesz. To wakacje! Nieważne czy nadal przysługują ci te szkolne, czy musisz je sobie wypracować. Właściwie to nie trzeba mieć nawet wolnego. Wystarczy w upalne popołudnie usiąść przed domem, by poczuć ten klimat. Pozostaje tylko zebrać chłopaków z paczki i zaplanować jakieś superowe przedsięwzięcie. Bo lato wzywa! Czeka rzeka, czeka las, jak to mówią. W naszym klimacie musimy chwytać każdy cenny dzień lata, by potem mieć co wspominać w zimowe wieczory. Lato wymaga przygody, musi być szalone, odważne, z lekkim dreszczem zagadki kryminalnej w tle. Może nawet z wątkiem romantycznym. Mam to bardzo dobrze opracowane dzięki filmom, pasjami oglądanym w młodości na telewizorze Panasonic z odtwarzaczem wideo. Od „Stań przy mnie” (tytuł lepiej brzmi w wersji angielskiej – „Stand by me”) do „Goonies” (i ich nowoczesnej wersji, czyli „Stranger Things”). Dziewczyny mają swoje „Now and then” (po polsku „Koniec niewinności”). Nawet „Władca pierścieni” jest o drużynie, która postanowiła wybyć na prawdziwą wyprawę. Jak ktoś wczuł się w temat, to serdecznie polecam też nowszy film o chłopackich rozterkach – „Królowie lata”. Po oglądaniu trzeba było przejść do czynów. Najpierw razem z przyjaciółką w podstawówce ustanowiłyśmy naszą bazę na starej wierzbie nad jeziorem i stamtąd snułyśmy wizje przygodowych eskapad. W liceum z dziewczynami z klasy wołałyśmy do siebie na korytarzu „Ej, chłopacy!”, jak bohaterowie popularnych wtedy „Włatców móch”. Właściwie to wołamy tak na siebie do dzisiaj i nadal zdarza nam się zaplanować nierozsądny wypad pod namiot albo w środku nocy poszukiwać właściciela butów porzuconych przy ścieżce do pobliskiego parku krajobrazowego. Już jako przedstawicielka dorosłych nauczyłam potem moich kilkuletnich kuzynów, że najlepsza zabawa to skakanie po fotelach i łóżku w sypialni babci, będąc przewiązanym skakanką do reszty grupy, jak prawdziwi alpiniści w poszukiwaniu przygód. W tym roku zaś, wybrałam się na prawdziwą męską wyprawę
w góry z moim ojcem, ku szczeremu zdziwieniu większości znajomych. Bo przecież jestem córką, a nie synem. Dziwi mnie to zdziwienie. A tak na co dzień wciąż czuję zew przygody, gdy wracając na rowerze z pracy, zjeżdżam z górki po parkowej ścieżce, mając nad sobą czysty błękit nieba. Taki dzień zachęca, by rzucić rower w kąt i oddać się rozwiązywaniu pomniejszych tajemnic mojego miasta. Albo chociaż, żeby na tym rowerze z kolegami pojechać nad jezioro i wskoczyć do niego z pełnym radości okrzykiem. Kiedy tak się gdzieś wybieramy, trzeba się liczyć z dwiema sprawami. Po pierwsze: będziemy jeździć w grupie, uciekać przed niebezpieczeństwem, przeskakiwać przez przeszkody oraz prawdopodobnie budować domek na drzewie. Po drugie: rozwiązanie zagadek dotyczących różnych niewyjaśnionych zjawisk i tajemniczych zbrodni w naszej okolicy (jak to zwykle wygląda podczas przygód) wymaga czasu. Jest więc
wielce prawdopodobne, że podczas wyprawy zgłodniejemy. Zadbajmy więc zawczasu o odpowiedni prowiant. Oto, co moim zdaniem należy ze sobą zabrać: 1. Kanapki. Bezwzględnie obowiązkowe. Proponowałabym zrobić pasztet warzywny według któregoś z przepisów Marty Dymek, posmarować nim ciemny chleb, na to położyć plastry małosolnego ogórka. Klasyka. Poszukiwaczom innych doznań polecam brioszkę z cheddarem i chipsami kokosowymi z chilli, pumpernikiel z pastą z anchois, rukolą i grillowaną cukinią albo grahamkę z awokado, jajkiem, fasolką lub bobem, sokiem z cytryny i wędzoną solą. 2. Coś zamiast kabanosów. Kiedyś królowały na wszystkich wycieczkach. Teraz wylałabym ich nie polecać, ale na przegryzkę proponuję ruloniki z owocowego pergaminu. Co to takiego? Mus ze zblendowanych owoców (truskawka z miętą, morela z lawendą, pigwa z goździkami) rozsmarowany na blasze i suszony w piekarniku (ok. 100ºC) aż zrobi się z niego słodki papier. 3. Ciasto od mamy. Ważne, żeby nie było z kremem (zwarzy się w upale) ani zbyt kruche (rozwali się w plecaku).Opcja odpowiednio ciekawa i wytrzymała to tarta miodowo-różana. Cukier, masło, miód, jajka, trochę mąki, octu i wody różanej zmiksowane i wylane na surowy (sic!) kruchy spód. Piecze się, aż nadzienie zastygnie. Wiozłam tę tartę kiedyś w torebce z Warszawy do Krakowa, a potem kolejnego dnia jeszcze na wieś, gdzie podałam ją na pikniku
w winnicy, więc gwarantuję, że wytrzyma podróż. 4. Coś do picia. Jeżeli jesteśmy pełnoletni, to najlepiej piwo, bo to najbardziej chłopacki napój. Na nasz wypad wybierzmy takie, które nie jest zbyt hipsterskie, ale dobre i regionalne, np. Raciborskie. 5. Coś do upieczenia na ognisku (jeśli sami nie złapiemy jakiegoś gryzonia). Ognisko to punkt obowiązkowy wyprawy, a jak ognisko, to muszą być i kiełbaski albo pianki do pieczenia. Mam sporo zastrzeżeń, bo pianki to cukier glukozowo-fruktozowy, a kiełbaski to wieprzowina. Ale z pomocą przychodzi nam Bezmięsny mięsny (sklep z wege „mięsem”) oraz takie pomysły jak pieczone boczniaki w sosie sojowym i miodzie. A pianki? No cóż, ostatecznie są wakacje. Ale jak już sobie pozwalać na szaleństwa, to w całości. Weźcie chałkę (pokrojoną na kromki), posmarujcie kremem (np. ze zmiksowanych orzechów, kakao i czekolady), dodajcie łyżeczkę kwaśnego dżemu, np. wiśniowego, na tym połóżcie pianki (dla draki można dodać kilka już wypstrykniętych ziaren popcornu), przykryjcie drugą kromką chałki. I tak zapiekajcie. Ahoj, przygodo!
be Boy
O ŚMIERCI KORY DOWIEDZIAŁEM SIĘ PRZEGLĄDAJĄC INSTAGRAM. PO KOLEI UKAZYWAŁY SIĘ ZDJĘCIA WOKALISTKI, PODPISANE FRAGMENTAMI JEJ PIOSENEK. OTWORZYŁEM JAKIŚ PORTAL INFORMACYJNY, NAJPIERW JEDEN, POTEM DRUGI, PÓŹNIEJ WŁĄCZYŁEM TELEWIZJĘ 24H I ZACZĄŁEM SŁUCHAĆ. I TAK NIEMAL PRZEZ CAŁY DZIEŃ ŚLEDZIŁEM TO, CO SIĘ DZIAŁO W MEDIACH.
Uderzyła mnie nie tylko ilość wspomnień o artystce, ale i spektrum wspominających: od prawa do lewa, a wszyscy zgodni jak nigdy. Zacząłem się zastanawiać, czy Kora rzeczywiście miała na nas taki wpływ, czy miała wpływ na mnie, czy też to efekt sezonu ogórkowego. Dzień później, w kontekście śmierci Tomasza Stańki, którego media wspomniały raczej oszczędnie, można było pomyśleć, że poprzedniego dnia rzeczywiście skończyła się jakaś epoka. Wydaje mi się, że nawet, jeśli ktoś nie zalicza się do pokolenia ukształtowanego przez któregoś z tych artystów, trudno przejść obok ich śmierci obojętnie. Nie można. Nie da się, ponieważ trzeba by zlekceważyć wielkość ich ducha, odwagę, konsekwencję, pasję, moc serca, ogrom wykonanej pracy.
Chciałbym stanąć na jakimś rynku albo na wszystkich polskich rynkach i krzyknąć: „Odważcie się być mistrzami, autorytetami, inteligentami, artystami! Miejcie czelność przerosnąć swoich mistrzów! Nie w osiągnięciach, jakie trudno mierzyć, ale w odwadze wydoroślenia bez aprobaty krytyków, blogerek i użytkowników Facebooka, którzy ocenią albo i nie, pozwolą, a może nie, zgodzą się albo nie.” Krzyknąłbym: „Odważam się być następcą Bogusława Kaczyńskiego i Lucjana Kydryńskiego, następcą Edwarda Pietkiewicza i Jana Kamyczka. Następcą na miarę swojego czasu i miejsca.” Na jedno tylko uważajmy: aby w żagle dmuchała nam nie pycha, lecz odpowiedzialność. Za siebie, za tu i teraz i za przyszłe pokolenie, które przecież od czegoś będzie musiało się odbić.
Dookoła rozpoczęło się tymczasem narzekanie, że „wielcy mistrzowie odchodzą, a następców nie ma“. Gdyby to była jedynie konwencjonalność funeralnych hołdów, li tylko wyraz uznania dla zmarłych, nie wspominałbym o tym wcale. Mam jednak wrażenie, że to jakieś obezwładniające umysł zaklęcie, powtarzane po tysiąckroć, a przez to niepozawalające nam dojrzeć i dorosnąć. I tu jawi się ten chłopiec, który mógłby zostać w końcu mężczyzną, ale nie może, ponieważ mu się nie pozwala, a sam nie wie, że ma siłę, żeby sobie pozwolić na dorosłość i na dojrzałość.
Jeden z moich przyjaciół, pracownik szanowanej instytucji naukowej, zapytał mnie kiedyś z rozczarowaniem: „Gdzie są ci wielcy naukowcy, o których opowiadano nam legendy na studiach? Dziś pełno małych ludzi…“. „Nie czekaj na nich dłużej! – powiedziałem mu. – Bądź jednym z nich!“. Chłopcy, dziewczyny, czas dojrzewać! Bez pozwolenia.
To labidzenie towarzyszące podobnym okazjom jak refren, ma siłę kropli, drążącej skałę. Jeśli więc w Polsce żyją tylko ci, co za chwilę pomrą, jeśli nad Wisłą już nie ma autorytetów, inteligencji, wielkich artystów itd., to jest tak między innymi z tego powodu, że nie chcemy im pozwolić być, nie chcemy ich zauważyć. Zbiorowo sobie w ten sposób wmawiamy, że starzy mistrzowie umrą, a nowych nie będzie.
WOJCIECH S. WOCŁAW
Savoir Vivre
Wojciech S. Wocław – zawodowy konferansjer (występował w 10 krajach na 4 kontynentach). W 2017 roku jego nazwisko pojawiło się w rankingu „Najlepsi prowadzący eventy" magazynu PRESS. Popularyzator wiedzy z savoir-vivre'u, etykiety w biznesie i dress code'u. Autor książki "Savoir-vivre, czyli jak ułatwić sobie życie". Autor filmowych poradników, które można oglądać na jego kanale w serwisie Youtube (Wojciech S. Wocław). Częsty gość programów telewizyjnych i radiowych.
32
''KAŻDY CHCE BYĆ POPULARNY W SIECI. NIEKTÓRZY NAWET ZA TO PŁACĄ”, CZYLI O TYM, DLACZEGO POJĘCIE INFLUENCER JEST ZEPSUTE. ROZWIJANIE SIĘ OMAWIANEGO ZJAWISKA W ZŁYM KIERUNKU UMACNIAJĄ DODATKOWO DWIE STOSUNKOWO NOWE SPRAWY: PRODUKCJA INFLUENCERÓW NA MASOWĄ SKALĘ, A TAKŻE ICH WIRTUALIZACJA. ADAM PRZEŹDZIĘK / MEDIAFEED.PL
34
Choć w marketingowym kontekście słowo influencer (dosł. osoba mająca silny wpływ na swoich odbiorców) jest nadal niezaprzeczalnie nowe – najszybszy wzrost jego popularności miał miejsce w latach 2012-2017 – historia tego określenia jest znacznie dłuższa, niż mogłoby nam się wydawać. Badania twórców słownika oksfordzkiego wskazują, że po raz pierwszy, w sposób szeroki zastosował je brytyjski filozof Henry More, który w 1660 roku w swojej pracy „A modest enquiry into the mystery of iniquity” odniósł się do głowy całego Kościoła jako influencera. Ponad trzysta lat później można zauważyć zdecydowanie inny kontekst użycia tego słowa, jak również coraz częstsze łączenie pojęcia influencera z obszarem komercjalizacji własnego wizerunku, opartej na kontraktach reklamowych. Za budowaniem dużej grupy obserwujących daną „osobistość” rzadziej podąża jakakolwiek chęć wykorzystania swojego potencjału internetowego i statusu społecznego w bardziej ambitnym celu. Z drugiej strony firmy wchodzące w obszar influencerów również często mają problem, by odpowiednio spozycjonować ich w swoich inicjatywach, a wspólnym działaniom nadać pozytywny, głębszy wydźwięk. Za przykład niech posłuży niedawna premiera filmu „Like and subscribe”. Jego realizatorzy stworzyli w Los Angeles mural (zresztą bardzo słaby), pod którym sfotografować mogli się jedynie ci, którzy w mediach społecznych mieli minimum 20 000 followersów lub niebieskie oznaczenie przy profilu, świadczące o zweryfikowaniu konta użytkownika (najczęściej otrzymują je osoby o większej rozpoznawalności w sieci). Samego murala strzegła ochrona. Po kilkudziesięciu nieprzychylnych artykułach w sieci, postanowiono odejść od restrykcyjnego i – w mojej ocenie – dyskryminującego selekcjonowania odwiedzających. Rozwijanie się omawianego zjawiska w złym kierunku umacniają dodatkowo dwie stosunkowo nowe sprawy: produkcja influencerów na masową skalę, a także ich wirtualizacja. W Chinach standardem jest już hodowanie influencerów w celach szybkiej ich komercjalizacji. Odbywa się to w inkubatorach, eufemistycznie nazywanych akademiami, takich jak Ruhan. Firma zatrudnia kilkaset osób, kreujących wizerunek nowych, głównie kobiecych celebrytek, przede wszystkim dla marek z branży mody i urody. Aż 1/3 zatrudnionych tam pracowników przypisana jest do pracy na rzecz komercyjnego sukcesu Zhang Dayi, czołowej influencerki tego inkubatora. Reszta zespołu rozwija około 50 niewiele mniejszych „gwiazd” chińskiego internetu. W styczniu tego roku „The New York Times” opublikował obszerny raport
zatytułowany „The follower factory“, przedstawiający ciemną stronę tego biznesu, a który można podsumować zdaniem: „Wszyscy chcą być popularni w sieci. Niektórzy nawet za to płacą”. Sytuacja robi się jeszcze ciekawsza, gdy influencerem w bardzo krótkim czasie staje się ktoś w 100% wyimaginowany, będący tworem hiperrealistycznego CGI. Lil Miquela, bo tak nazywa się cyfrowa postać firmy Brud, zdobyła w sieci zdecydowanie większą popularność niż znaczna część rzeczywistych, pozornie wpływowych osób. W ostatnich tygodniach o Lil Miqueli głośno było również z powodów politycznych. Jej konto na Instagramie zhakowała Bermuda (a dokładnie firma stojącą za nią) – inna wirtualna celebrytka, zwolenniczka Donalda Trumpa (sic!), która zagroziła, iż nie odda konta, jeśli nie zostanie ujawniona cała prawda. A było nią przyznanie, iż Lil Miquela to wyłącznie wytwór technologii cyfrowej. Sytuacja ta jest bezprecedensowa, zaskakująca nawet osoby bacznie śledzące rozwój sektora new tech, w tym i mnie. Potyczki polityczne z wirtualną influencerką nie przeszkadzają jednak Lil Miqueli w generowaniu realnego dochodu dla jej właścicieli, m.in. poprzez współpracę z takimi markami jak Prada czy Diesel, których ubrania da się zauważyć na zdjęciach na jej Instagramie (ponad 1,2 mln obserwujących). Lil Miquela ma oczywiście swojego osobistego PR-owca, a kolejka firm do współpracy z nią systematycznie się wydłuża. Podobnych wirtualnych influencerów jest coraz więcej: wspomniana wcześniej Bermuda, Blawko – męski odpowiednik Lil Miqueli (także stworzony przez grupę Brud), czy Shudu, nazywana często pierwszą na świecie cyfrową modelką. Trend hiperrealistycznych cyfrowych influencerów warto obserwować już teraz i traktować serio – jego implikacje mogą być silne zarówno dla marek, jak i rzeczywistych celebrytów. W niedalekiej przyszłości firmy zaczną tworzyć własnych cyfrowych przedstawicieli, ponieważ zdecydowanie łatwiej będzie kontrolować komunikaty przez nich publikowane, co za tym idzie, znacząco zmniejszyć ryzyko wizerunkowego kryzysu. Nie wykluczam także sytuacji, w której osoby publiczne będą tworzyły swoje własne zdigitalizowane alter ego na potrzeby komercyjne. Jeden z wizerunków pozostanie wtedy w pełni prywatny, a ten wirtualny (jak choćby Lil Miquela czy Blawko) stanie się platformą do odważnej kolaboracji marketingowej, bez konieczności wyznaczania jej granic – cyfrowe byty będą więc mogły działać reklamowo w oderwaniu od ich rzeczywistych właścicieli. By nie popadać zbyt mocno w dystopię, warto spojrzeć na drugi biegun tego zjawiska. Okazuje się, że można tam znaleźć osobistości, które swój ka-
pitał i status wykorzystują w celu propagowania ważnych idei. Leonardo Di Caprio od dawna na profilu na Instagramie (ponad 24 mln obserwujących) publikuje informacje na temat globalnych zmian i zagrożeń, zachodzących w środowisku naturalnym. Aktor, pełniący również rolę Ambasadora Pokoju przy ONZ, wspólnie z National Geographic stworzył głośny film „Czy czeka nas koniec?”, przedstawiający konsekwencje wywołanego przez ludzi globalnego ocieplenia. Ten dokument to pozycja obowiązkowa. Swój głos w sprawie kryzysu środowiskowego zabrał również Pharrell Williams. Wraz z marką Louis XIII stworzył on muzyczny projekt „100 Years” – unikalny utwór, który zostanie upubliczniony dopiero za 100 lat (dokładnie w 2117 roku), pod warunkiem, że do tego czasu nie zniszczą go negatywne konsekwencje rozwoju naszej cywilizacji. Jedyna kopia została zarejestrowana na wyjątkowym, glinianym winylu i zamknięta we wrażliwym na wilgoć opakowaniu. Jeśli poziom wody w oceanach nie przestanie się podnosić, nagranie „100 Years”, umieszczone w miejscu znanym zaledwie kilku osobom, bezpowrotnie przepadnie. O nierównościach w poziomie wynagrodzeń w branży filmowej (i nie tylko, oczywiście) mówi się od dawna, jednak mało kto podejmuje w związku z tym jakiekolwiek kroki. Aktor Benedict Cumberbatch w maju oznajmił, że nie będzie rozpatrywać nowych projektów i scenariuszy filmowych, jeśli z góry nie zakładają one równego wynagradzania kobiet, zatrudnionych w głównych rolach. Co więcej, Cumberbatch przyznał również, że zamierza wykorzystywać swoją popularność do wspierania rozwoju karier kobiet. W ślad za tymi słowami poszły czyny – jego wytwórnia filmowa SunnyMarch zapowiedziała stworzenie filmu na temat macierzyństwa, widzianego z perspektywy kobiet. Dwukrotnie nominowana do Oskara Jessica Chastain również odmawia nawet dużych ról, jeśli jej wynagrodzenie ma stanowić ułamek gaży aktora płci męskiej. Chastain w Hollywood szybko stała się liderką i symbolem walki z nierównym wynagradzaniem kobiet w branży filmowej. Głośno było o niej m.in. wtedy, gdy wstawiła się za koleżanką z planu, Octavią Spencer, by ta otrzymała wynagrodzenie na podobnym poziomie, co inni aktorzy w filmie „The help”. Chastain wraz z Juliette Binoche założyła w ubiegłym roku wytwórnię filmową We Do It Together, której celem jest praca na rzecz kreowania znaczących ról kobiecych w branży filmowej. W Polsce dużym echem odbiła się akcja #SEXEDPL pomysłu Anji Rubik, do której modelka zaprosiła szereg rozpoznawalnych w naszym kraju osób, m.in. Magdalenę Cielecką, Monikę Brodkę, Maffa-
shion, Radzimira Dębskiego, Macieja Stuhra i Roberta Biedronia. Kampania zwracała uwagę na świadomą edukację w zakresie naszej seksualności, której – niestety – nie prowadzą stosowne organizacje rządowe, dysponujące na to odpowiednimi środkami. Bardzo mi się podobało, że jej uczestnicy zgodnie wykorzystywali własne kanały w mediach społecznych, dzięki czemu akcja zdobyła szeroki zasięg wśród młodszych odbiorców, znacznie większy niż oficjalny kanał kampanii na YouTube – zakładam, że takie właśnie było założenie. Należy zaznaczyć, iż wszystkie zaangażowane osoby wzięły udział w 100% pro bono. Z inicjatyw bardziej osobistych i spontanicznych, warto przypomnieć sobie (i zapamiętać) Jacka Braciaka, który w marcu tego roku na rozdanie Polskich Nagród Filmowych Orły 2018 włożył czarną sukienkę. Był to wyraz wsparcia dla kobiet walczących w naszym kraju o swoje prawa. Termin influencer od zawsze kojarzyłem z wywieraniem wpływu. Realnego. Takiego, który nie pozostaje w związku z kontraktami, współpracą z markami i pieniędzmi, jakie za tym podążają. Bycie osobą wpływową to dla mnie przede wszystkim edukowanie, kształtowanie postaw, ale i zabieranie głosu w trudnych oraz ważnych sprawach. To również poczucie odpowiedzialności i wspieranie (także poprzez reagowanie) słabszych jednostek czy grup społecznych, niemających odpowiedniej siły przebicia, by wyrazić swoje racje. Obserwując zachodzące zmiany, jak i pozostając bardzo blisko biznesu reklamowego, łasego na szybkie kontrakty z osobami, które w błyskawicznym tempie zdobywają pozorną popularność w sieci, czasem myślę, że może to ja mylnie rozwijam definicję influencera? Ale nawet jeśli tak właśnie jest, to wolę pozostać w błędzie i przy swojej wersji znaczenia tego pojęcia. Liczę jednak na to, że w przyszłości większa liczba osób, postrzeganych jako wpływowe, zwróci się w kierunku bardziej ambitnych tematów czy też problemów społecznych i nie oddadzą oni tej roli cyfrowym influencerom. Bo nawet omawiana wcześniej wirtualna celebrytka Lil Miquela otwarcie wspiera ruch Black Lives Matter, działania prowadzące do deregulacji swobodnego dostępu do broni w USA i walkę na rzecz praw osób transpłciowych. Tekst został opublikowany na mediafee.pl 04.07.2018
PEWNOŚĆ KOMFORT SATYSFAKCJA BEZPIECZEŃSTWO TRWAŁOŚĆ ESTETYKA
NOWOCZESNOŚĆ
RZETELNOŚĆ
CIEPŁO
FUNKCJONALNOŚĆ ENERGOOSZCZĘDNOŚĆ
Od ponad 25 lat inspirują nas doskonałe okna i drzwi... Jesteśmy dla Was!
KOMSTA Okna i Drzwi S.A. 44-120 Pyskowice, ul. Nasienna 2
www.komsta.pl +48/32 338 36 10
PLAYBOY „(…) DOBRZE NIE CAŁKIEM JEST DOROSNĄĆ (…)” (KORA – „PRZEPIS NA SZCZĘŚCIE”)
MAŁGORZATA KAŹMIERSKA
38
Playboy… Czy ten typ faceta jeszcze istnieje, czy też jego końcem był dzień ślubu ostatniego chyba przedstawiciela tegoż gatunku, czyli księcia Alberta z Monako (dość już leciwego w chwili owej uroczystości)? Kiedyś każdy syn bogatego tatusia albo dbający o swoją karierę aktor czy aktualny idol muzyczny musiał przejść przez ten etap. Dzisiaj ich miejsce próbują zająć różni celebryci i inne japiszony, ale gdzie im tam do pierwowzoru… Playboy pojawił się w XX wieku, wywodził się jednak w prostej linii od dziewiętnastowiecznego dandysa – człowieka przesadnie eleganckiego, modnego, ale też nonszalanckiego i aroganckiego, epatującego swoim wyglądem oraz zachowaniem. Rasowy playboy to jakby jego kolejne wcielenie – spędzał czas na ustawicznych zabawach w najmodniejszych lokalach, rozbijał się sportowymi brykami, szastał pieniędzmi (niekoniecznie własnymi) i zmieniał jedną długonogą piękność na drugą (im bardziej dramatyczne było ich rozstanie, tym lepiej – przynajmniej brukowce miały o czym pisać). W międzyczasie zdarzało mu się zapaść na głęboką miłość, dlatego żenił się, by potem… spotkać kolejną prawdziwą miłość, z hukiem rozwieść się z poprzednią i w blasku fleszów ponownie wstąpić w szczęśliwy związek małżeński. Liczba byłych żon tylko potwierdzała jego opinię. Wiek playboya nie miał znaczenia. Oskar Wilde lojalnie przestrzegał panie, że „mężczyźni starzeją się, lecz nigdy nie stają się lepszymi”, a playboy doskonale obrazował to spostrzeżenie. No cóż, niektórzy panowie po prostu nie chcą dorosnąć, wolą wiecznie bawić się i zaspokajać swoje kaprysy (zresztą,
czasem małego chłopczyka w dorosłym już osobniku nadal troskliwie pielęgnują nadopiekuńcze mamusie, ale to temat na osobny elaborat). Oczywiście nawet taki podstarzały Piotruś Pan – „mężczyzna z włosami tu i ówdzie przyprószonymi siwizną albo z głową tu i ówdzie przyprószoną włosami” (cytując Starszych Panów) – może podbijać swoim urokiem, bo jest spontaniczny, nieprzewidywalny, pełen pomysłów i niespodzianek; nie sposób się z nim nudzić. Facet w fazie permanentnego kryzysu wieku średniego często znacznie bardziej stara się potwierdzić swoją męskość i atrakcyjność niż dwudziestoparoletni złoty chłopiec. Na początku wszystko wydaje się super, ale potem, kiedy znajomość już nieco spowszednieje, okazuje się, że on nieszczególnie pasuje do zwykłej codzienności, bo nie wie co to odpowiedzialność i nie można na nim polegać. A znudzony przedłużającą się niewygodną sytuacją, robi się kapryśny, arogancki i ogólnie nieprzyjemny. A wtedy przestaje być fajnie, bo nie każda kobieta ma ochotę znosić jego humorki. Nie, playboy w czystej postaci nie miał szans przetrwać w nadchodzącej dobie wzmacniającego się feminizmu. Dzisiejsi celebryci to już nie ta klasa (a właściwie, w niektórych przypadkach całkowity jej brak). Ktoś postawił tezę, że dziecko to ojciec człowieka. Moim zdaniem małym człowiekiem na pewno jest od początku, a i później w każdym dorosłym można zauważyć drzemiącego (albo głęboko śpiącego) brzdąca, więc jakaś cząstka chłopca zostaje w mężczyźnie. Tyle, że czasami ten malec dominuje (co właściwie nie powinno być zaskoczeniem, przecież dzieci doskonale wiedzą, jak rządzić dorosłymi), a niektórzy chłopcy nie dorastają nawet wówczas, gdy sami są już
ojcami. Ba, dopiero wtedy można bezkarnie poszaleć – pod pretekstem zabawy z dzieckiem tatuś śmiga samochodzikami, pociągami i samolotami, buduje stacje kosmiczne z klocków, wspina się po ściankach albo drzewach, skacze na trampolinie, rozbija namiot w ogródku, by ku radości pociechy wspólnie spędzić w nim noc. Dla malucha jest autorytetem, bohaterem, którego naśladuje (co czasem wygląda dość zabawnie), ale też kumplem i sprzymierzeńcem wobec siły wyższej, czyli mamy, usiłującej jednak jakoś wychować swoje dziecko, również i to drugie, całkiem już duże. Mały chłopiec bywa uroczy, zwłaszcza w kontrastowym zestawieniu z wielkim facetem. W kościele zauważyłam kiedyś chłopczyka, który szedł wzdłuż ławek, by przekazać wszystkim znak pokoju. Zatrzymał się przy bardzo postawnym mężczyźnie i dla zwrócenia na siebie uwagi klepnął go w nogę na odpowiednim dla siebie poziomie, czyli nieco ponad kolanem. Facet spojrzał ze swoich wyżyn w dół, żeby sprawdzić, co to było; po czym rozbawiony zgiął się w pół i uścisnął wyciągniętą rączkę. Wyglądali razem niczym Dawid i dobrotliwy Goliat. Taak, to chwyt znany niektórym panom – doskonale wiedzą, jak wzruszającą parę tworzą z małym dzieckiem i wykorzystują to do zawierania znajomości z kobietami (niekoniecznie po to, by poradzić się w kwestii wychowania malucha). A co wrażliwsze panie nadal nieopatrznie łapią się na ten trik i… nieszczęście gotowe! Szczególny talent do chwytania za serce mają też tak zwane „słodkie łobuziaki” – nieważne, że to trudne do opanowania urwisy, skoro z miną niewiniątka potrafią wdziękiem załagodzić każdą wywołaną przez siebie aferę i przekonać do siebie najbardziej wydawałoby się odpornych na ich sztuczki. Co ciekawe, ten dar na ogół nie mija im z wiekiem, a zdecydowanie ułatwia życie, bo oczywiście korzystają z kapitału, jakim obdarzyła ich natura, ale bywa też, że dokładają do tego nowe, nabywane z czasem umiejętności (zapewne z gatunku tych, o których „każdy chłopiec wiedzieć powinien”). A wtedy świat po prostu należy do nich.
Osobiście nie mam zapędów do matkowania chłopczykom w wieku powyżej sześciu lat. Szczególnie nie przepadam za tymi, którym ani drogowskazy ani GPS nie pomogłyby trafić do zmywarki we własnej kuchni, a odkurzania nie są w stanie nauczyć się nawet śledząc film instruktażowy na YouTube. Nie wzrusza mnie, ale raczej irytuje charakterystyczna dla pewnych małych i dużych chłopców cecha, którą Agata Passent nazwała w jednym ze swoich felietonów „wyuczoną bezradnością”. Zdecydowanie omijam dotknięte nią przypadki, cenię natomiast osobniki myślące, zaradne i samodzielne. Wydaje mi się, że najfajniejszy typ chłopaka, to ten na „nie”: niegłupi, niebrzydki, niezależny, niebanalny, niezwykły po prostu, ale też nieosiągalny ideał i przez to… nierealny? Chociaż dzisiaj, w dobie wirtualnej rzeczywistości…
Be Boy według Anety Klejnowskiej – Grafika, którą stworzyłam do numeru BE Be to digitalowy kolaż. Proces powstawania był próbą połączenia kilku męskich twarzy, wycięcia i stworzenia ich na nowo, tak, aby dobrze współgrały w całej kompozycji strony. Kolorystyka utrzymana jest w czerni i bieli z dodatkiem beżu. Chciałam, aby w tej pracy dominowana prostota z nutą nonszalancji. Tacy właśnie są młodzi chłopcy, pogubieni i jeszcze nie pewni, którą drogę mają obrać, a wyborów jest dużo. Z pozornie niepasujących i porozrzucanych elementów w przyszłość stworzą jedną i zgraną całość – Aneta Klejnowska Aneta Klejnowska – absolwentka architektury wnętrz i grafiki na warszawskiej ASP. Swoje doświadczenie zdobywała w Polsce i za granicą pracując i kształcąc się między innymi w Nowym Jorku i Londynie. Laureatka warsztatów "Art and Fashion Forum by Grażyna Kulczyk" w kategorii ilustracja modowa. Jej największą pasją jest malarstwo i moda. www.behance.net/anetaklejnowska
MŁODZIEŃCZA ODWAZJA W SPORCIE I NIE TYLKO ODWAZJA CECHUJE MŁODYCH, GNIEWNYCH I PEWNYCH SWEGO. MOŻE BYĆ KATALIZATOREM POZYTYWNEGO DZIAŁANIA W WYBRANYM KIERUNKU. BEZ ZBĘDNYCH PYTAŃ, WĄTPLIWOŚCI I KOMPLEKSÓW. KIEDY SIĘ JEST PIĘKNYM I MŁODYM, TRZEBA UMIEĆ ODWAZJĘ WYKORZYSTAĆ, A KIEDY SIĘ W KOŃCU DORASTA, WARTO JĄ W SOBIE KULTYWOWAĆ! GRZEGORZ WIĘCŁAW, psycholog sportu | www.glowarzadzi.pl
Głowa Rządzi
42
Kreatywność młodych ludzi niesie za sobą innowacje w niemal każdej dziedzinie ludzkiego funkcjonowania. Ale czy potrafimy umiejętnie korzystać z tych zasobów? Czy we współczesnym świecie mamy wystarczająco dużo miejsca na lekkość, polot i swobodę? Czy dajemy młodym ludziom przestrzeń do wyrażenia siebie i realizowania swoich pomysłów na własnych zasadach? Z moich obserwacji wynika, że coraz częściej tak! To bardzo dobrze, bo młodzieńcza (a na potrzeby tego numeru – chłopięca) odwazja (odwaga + fantazja) może być fundamentem wielu ważnych osiągnięć, odkryć i w ogóle życia pełną, uśmiechniętą gębą. Odwazja cechuje młodych, gniewnych i pewnych swego. Może być katalizatorem pozytywnego działania w wybranym kierunku. Bez zbędnych pytań, wątpliwości i kompleksów. Kiedy się jest pięknym i młodym, trzeba umieć odwazję wykorzystać, a kiedy się w końcu dorasta, warto ją w sobie kultywować! O tak, odwazję ceni się zarówno w życiu osobistym, w pracy jak i w sporcie. W dyscyplinach drużynowych trenerzy często mówią o mieszaniu młodości z doświadczeniem. To dosyć logiczne. Dobrze mieć w drużynie kilku rutyniarzy, którym wydaje się, że widzieli już prawie wszystko. Dzięki sprytowi, a czasami cwaniactwu, mogą oni znacząco pomóc zespołowi zarówno na boisku, jak i poza nim. Jednak samo doświadczenie to nie wszystko. Dlatego trenerzy często świadomie wyrównują skład młodymi chłopcami, nierzadko nawet nastolatkami. Zresztą w wielu rozgrywkach jest to po prostu konieczne, gdyż wymaga tego regulamin. W innych, tak jak na przykład w zakończonych niedawno mistrzostwach świata w piłce nożnej, regulamin nie wymusza na trenerach stawiania na młokosów. Jednak wyniki tego turnieju pokazują, że czasami warto postawić na młodą krwi. W Rosji wygrała bowiem druga najmłodsza drużyna tych rozgrywek, czyli Francja (średnia wieku: 26 lat), a Anglia (również druga w statystyce wieku) znalazła się w najlepszej czwórce. W ekipie Francji prym wiódł Kylian Mbappé – (19 lat i 6 miesięcy), który stał się najmłodszym strzelcem na mistrzostwach świata w historii trójkolorowych. Mbappé to również pierwszy nastolatek, który strzelił bramkę w finale od czasów słynnego brazylijskiego piłkarza Pelego. Na taki wyczyn czekaliśmy od 1958 roku, kiedy Brazylia wygrała finał MŚ ze Szwecją 5:2, a 17-letni wówczas Pele popisał się dwoma trafieniami. Turniej w Rosji to był błysk talentu Kyliana Mbappé. Francuski piłkarz czarował publiczność, ośmieszał obrońców i z olbrzymią radością grał w piłkę. Naprawdę świetnie się oglądało tego chłopaka! Co więcej, Mbappé zaimponował całemu światu również
poza boiskiem. Przekazał on swoją premię pieniężną za występ na mistrzostwach na cele charytatywne. Kiedy o tym przeczytałem, byłem pod wielkim wrażeniem. I zacząłem się zastanawiać, czy ten Mbappé to jeszcze chłopiec, czy może już mężczyzna? Czy tak udane mistrzostwa wielu młodych, gniewnych chłopców z Anglii, Francji oraz innych krajów mogą stać się inspiracją dla innych trenerów? Jak najbardziej! Podobną ścieżką idzie obecny trener Górnika Zabrze Marcin Brosz. Zgodnie ze swoją filozofią pracy i opisywanym w tym artykule trendem, trener Brosz w pierwszej kolejce LOTTO Ekstraklasy sezonu 2018/2019 wystawił jedenastkę, której średnia wieku wynosiła nieco ponad 20 lat, a najstarszy piłkarz na boisku Michał Koj miał zaledwie 25 lat! Drużyna Brosza zremisowała z Koroną w Zabrzu, a wielu młodych piłkarzy nabrało bezcennych doświadczeń, by z chłopca przeistoczyć się w mężczyznę, i z trampkarza czy juniora stać się rzeczywiście piłkarzem, grającym na poziomie seniora. Ten przeskok dla młodych zawodników jest zwykle bardzo trudny i wielu z nich nie potrafi sobie tego dobrze poukładać. No bo jak tu korzystać z młodzieńczej odwazji i jednocześnie prezentować cechy doświadczonego seniora? Dlatego myślę, że pod względem sportowym występ Kyliana Mbappé na mistrzostwach świata jest świetnym przykładem swoistego rytuału przejścia chłopca w mężczyznę. Oczywiście, żeby taki proces mógł nastąpić, to oprócz określonych umiejętności, właściwego przygotowania, zapału i niezłomności młodego człowieka, potrzebne są także odpowiednie okoliczności oraz dobra wola i zaufanie kogoś starszego – w sporcie trenera, na studiach profesora, a w pracy szefa. Jasne, że sama odwazja nie zawsze wystarcza, bo każdy przypadek jest inny. Do dokonywania rzeczy wielkich przyda się również odrobina szczęścia, by trafić na właściwych ludzi, we właściwym czasie. Ostatnie wydarzenia w świecie sportu pokazują, że warto stawiać na młodych i korzystać z ich bezcennego zasobu odwazji w myśleniu i działaniu. A w sobie warto pielęgnować odwazyjnego chłopca (bądź odwazyjną dziewczynką)…
PRZECIW PEWNEJ PÓŁECZCE W WIADOMEJ KSIĘGARNI TOMASZ PIETRZAK
Licentia Poetica
46
Poezja jest kaput?! Z mikrosondy, jaką na potrzeby tych kilku słów przeprowadziłem wśród 100 niepoetyckich znajomych wynika, że poezja umarła, a razem z nią jej twórcy, bo chyba skończyły się gęsie pióra i wydojono już wszystkie ośmiornice z atramentu. Nie ma zresztą, czemu się dziwić. Dowody na to są niezbite! Pewna półeczka w wiadomej, popularnej księgarni ugina się od denatów – tych jeszcze w stanie rozkładu i tych całkiem już przemielonych przez robale cmentarne. Jest więc świeżo wznowiona Wisława, wymacany Czesław, Leopold, Adam (jeden i drugi), twardo oprawiona Julia i Juliusz, okazjonalnie rzucony Jarosław (ten od „Tataraku”, nie od kota) i Tadeusz z księdzem, którego też zjadły robaki. Czasem pojawi się również truchło z Wielkiej Brytanii, zwykle tak z okolic XVII wieku. Nic tylko zapalić znicz przed półeczką, coś tam pomamrotać, położyć kwiatuszek. Tymczasem przebywanie z poezją wcale nie musi oznaczać obcowania z bytami z zaświatów, jak chciałaby tego owa półeczka w wiadomej księgarni. Może to być relacja – i tu szok dla moich niepoetyckich znajomych – z osobami całkiem żywymi. Pod koniec roku z przeczytanego ogromu książek wyłuskuję sobie kilka pozycji, które wędrują na moją specjalną półeczkę. To na nią sięgam chętniej niż na pozostałe. Jest krótka, raptem 1,5 metra i zapełniają ją wyłącznie żywi poeci. Na kogo tam można trafić? Np. na Jacka Dehnela („Ekran kontrolny”, „Żywoty równoległe”), Elżbietę Lipińską („Kamienie”), Radosława Wiśniewskiego („Psalmy do św. Sabiny”), Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego („Nie dam ci siebie w żadnej postaci”), Marcina Zegadło („Zawsze ziemia”), Łukasza Jarosza („Mimikra”, „Biały tydzień”), Magdalenę Gałkowską („Fantom”), Marcina Sendeckiego („Przedmiar robót”, ”Lamety”), Wojciecha Bonowicza („Echa”), Joannę Roszak („Przyszli niedokonani”, „Tego dnia”), Szymona Słomczyńskiego („Latakia”), Grzegorza Kwiatkowskiego („Spalanie”, „Radość”), Irit Amiel („Spóźniona/Delayed”), Romana Honeta
(„Świat był mój”), Marzannę Bogumiłę-Kielar („Nawigacje”, „Monady”), Barbarę Klicką („Nice”), Macieja Roberta („Nautilus”), Annę Marię Wierzchucką („Włókien pełna”) i wielu, wielu innych. Tak sobie myślę, że tych kilkunastu żywych poetów na tej mojej półeczce to dobry początek, aby przekonać się, że na wiejącej chłodem pewnej półeczce w wiadomej księgarni nie kończy się polska poezja, a co najwyżej zaczyna. Niech pomoże w tym także wiersz „Urodziłam się” Joanny Fligiel z przygotowywanego właśnie tomu „Rubato” (K.I.T. Stowarzyszenie Żywych Poetów, Brzeg, 2018). Urodziłam się w sześćdziesiątym ósmym, wbrew naturze. Mama schudła przed porodem, chociaż babcia dbała o nią jak o swoją matkę po powrocie z Ravensbrück. Wyglądały podobnie: z wydętymi brzuchami, twarzami obrzuconymi krostami. Potem znowu Bóg chciał, bym umarła, lecz lekarka włożyła mnie do balii z zimną wodą i gorączka skończyła się tylko zapaleniem ucha. Zmęczona bólem siedziałam na kolanach taty, ale to ja ściągnęłam na siebie wrzątek. Na pamiątkę zrobiono fotografię buźki z ustami w podkówkę i kończyn obłożonych opatrunkami. Jestem na niej. Jestem jeszcze na kilkunastu innych, smutnych, schowanych w czerwonym pudełku za książkami. Dzisiaj uśmiecham się do zdjęcia. Nie ma nic bardziej zwodniczego od uśmiechu. Myślę sobie, jeśli was oszukam, to i siebie uratuję. Joanna Fligiel (ur. 1968) – mieszka w Bielsku-Białej i w Neuss w Niemczech. Autorka trzech tomów poetyckich: „Autoportret”, „Geny” i przygotowywanego zbioru „Rubato”. Redaktorka Śląskiej Strefy Gender oraz Babińca Literackiego.
Tomasz Pietrzak, rocznik ’82, poeta i felietonista Magazynu BE. Autor 4 książek poetyckich („Stany skupienia”, „Rekordy”, „Umlauty”, „Pospół”). Dwukrotnie nominowany do Nagrody Literackiej Nike. Publikował m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Toposie”, „Odrze”, „Arteriach”, „Czasie Kultury”, „Dwutygodniku”, „Miasteczku Poznań”, „Ricie Baum” i „Dekadzie Literackiej”, a także w antologiach m.in. „Przewodniku po zaminowanym terenie”, (OPT, Wrocław 2016). Jego wiersze tłumaczone były m.in. na angielski, słoweński i hebrajski. Mieszka w Katowicach i Krakowie.
Mitsubishi Eclipse Cross odkrywa Katowice z Olivka Blog
Czy kobiety są jakieś inne? Przez lata utarł się stereotyp, że prowadzenie pojazdów jest domeną mężczyzn, ale myślę, że od kilku dobrych lat sporo się w tej kwestii zmieniło. Jesteśmy coraz lepszymi kierowcami i coraz cześciej mamy wpływ na to jaki samochód będzie nowym „członkiem rodziny”, a jeszcze lepiej gdy będziemy miały go na wyłączność. Jak zwykło się mówić: „Kobieta zmienną jest” i nie ma dwóch takich samych kobiet. Czy w związku z tym można wybrać jedno auto, które pokochają wszystkie panie i nazwać je „autem najlepszym dla kobiety”? Pewnie nie, ale ja trafiłam na takie, które trzeba wziąć pod uwagę! Auto dla kobiety musi spełniać wiele zadań, często jest jej mobilnym biurem na kółkach, „taksówką” dla najmłodszych członków rodziny, musi pomieścić wszystkie torby zakupowe, a także być niezawodnym towarzyszem długich podróży.
MM Cars Kościuszki Autoryzowany Dealer Mitsubishi Ul. Kościuszki 253 Katowice, tel.: +48 32 793 73 00 mmcarskosciuszki mmcars_kosciuszki Zdjęcia: Paweł Poręcki www.instagram.com/pporecki Tekst: Edyta „Olivka Blog” www.instagram.com/olivka_blog
JEGO NAJLEPSZY PRZYJACIEL, BURGER NIE JEST TAK POWAŻNY JAK STEK, ANI TAK INFANTYLNY JAK NALEŚNIKI Z SEREM. JEST BARDZIEJ KONKRETNY NIŻ FRYTKI. ALE JEDNAK TO NIE SCHABOWY. TO BURGER. IDEALNE DANIE DLA CHŁOPCA, TEGO MAŁEGO I WIELKIEGO. NATALIA AURORA IGNACEK
50
Nie wszyscy chłopcy lubią bawić się samochodzikami. Nie wszyscy też noszą kolor niebieski i oglądają Budowniczego Boba. Ale wszyscy uwielbiają burgery. Co więcej, nawet gdy chłopcy stają się chłopakami, a potem mężczyznami, nadal najbardziej cenią sobie burgery. To nieodzowny element każdej męskiej imprezy. Postanowiłam wniknąć w jego naturę i odkryć, co sprawia, że jest najlepszym obiadowym kompanem płci przeciwnej.
Tatarska kanapka Burgera wymyślił oczywiście mężczyzna, a konkretnie Fletcher Davis. Przynajmniej tak podaje teksańska wersja tej historii (bo jest ich kilka). Pod koniec lat 80. XIX wieku w niewielkiej knajpce w Athenach w Teksasie zaczął podawać kanapki z kotletem z siekanej wołowiny. Świat miał okazję spróbować jego eksperymentu w 1904 roku podczas światowych targów w Luizjanie. Jak doniósł reporter „New-York Tribune” kanapkę już wtedy nazwano hamburgerem. Myliłby się jednak ten, kto upatrywałby etymologii nazwy w amerykańskiej terminologii. By dowiedzieć się, dlaczego hamburgera nazwano tak, a nie inaczej, należy udać się do Niemiec,, do Hamburga oczywiście. Właśnie to miasto zasłynęło z serwowanych tam steków z siekanej wołowiny. Skąd pomysł na takie danie? Tu już należy cofnąć się kilka stuleci do czasów Tatarów. W tym okresie jeden z żołnierzy armii mongolskiej woził pod końskim siodłem porcję mięsa, przeznaczoną dla nieobecnego kolegi. W trakcie jazdy zostało ono dosyć dobrze „ubite”, dzięki czemu zmieniło zarówno swój smak jak i konsystencję. I tak powstała nowa technologia przetwarzania mięsa. Wieki później wraz z niemieckimi imigrantami przepis na mielone kotlety trafił do Stanów Zjednoczonych. Prócz Fletchera Davisa także kilku innych Amerykanów rościło sobie do burgera prawa patentowe. Każdy z nich miał na niego nieco inny pomysł. Davis podawał je z grillowanym mięsem, dodatkiem warzyw, a także sosu zrobionego na bazie musztardy i majo-
nezu. Pod koniec XIX w. Charlie Nagreen z Wisconsin sprzedawał słynne niemieckie kotlety w formie kanapek z kawałkiem smażonego mięsa, włożonym między dwie kromki chleba. Już na początku XX wieku hamburgery stały się tak lubiane, że Walt Anderson i Billy Ingram postanowili ustandaryzować ich produkcję. W prowadzonej przez nich restauracji White Castle opracowali szczegółową instrukcję przygotowywania burgerów. Co więcej, określili też zasady higieny i bezpieczeństwa, co było w tamtych czasach zupełną nowością. Prężnie działającą sieć wkrótce jednak pokonał burgerowy gigant naszych czasów – McDonald’s. Ale czy fakt, że to największa i najbardziej znana sieć serwująca burgery znaczy też, że są one najlepsze?
Ideał mamy tylko jeden Czym właściwie jest burger? Kotletem w bułce. I to właśnie kotlet stanowi serce burgera. Nie mylić jednak ze schabowym. Porządny burger to wyłącznie jeden rodzaj mięsa – wołowina oraz odpowiednia technika jej przygotowania. Jak prezentuje się idealny burger? Według niedawno zmarłego słynnego szefa kuchni Anthony’ego Bourdaina tworzą go tylko trzy składniki: wspomniana już wyżej dobrej jakości wołowina, bułka ziemniaczana i odpowiednio topliwy ser. Podobnie uważa legenda amerykańskiej gastronomii Gordon Ramsay,, który twierdzi, iż doskonały burger zawiera bardzo proste składniki i nie wymaga specjalnej aparatury do jego przyrządzenia.
Po pierwsze mięso. By nadać odpowiednią soczystość daniu, musi być zarazem chude, ale z pewną dozą tłuszczu. Stąd najlepiej, gdy jest mieszanką polędwicy wołowej oraz karczku. Siekaną wołowinę trzeba ułożyć w owal, doprawić pieprzem i solą, posmarować jedynie oliwą, bez żadnej panierki! W tej postaci wrzucić na rozgrzaną patelnię. W czasie, gdy mięso się smaży, należy przygotować wszystkie pozostałe składniki, tak by kotlet po zdjęciu z patelni trafił niemal natychmiast do bułki, która nie powinna być nigdy większa niż sam kotlet, ani też zagłuszać go swoim smakiem. Stąd najlepsza jest ta zwykła pszenna, nieco zgrillowana, by nadać jej chrupkości. Jeśli chodzi o dodatki, Ramsay uważa, że mniej znaczy więcej, dlatego wystarczy liść sałaty, plaster pomidora, ser cheddar (stopiony na mięsie) oraz cebula (również grillowana przez wzgląd na ostry smak, który zdominowałby całość). Ramsay nie używa musztardy ani ketchupu, a jedynie zaleca posmarować bułkę… majonezem. Zdaniem amerykańskiego kucharza tak przyrządzony burger, to jedyny słuszny burger.
Czyżby? Raczej należałoby powiedzieć „jedyny klasyczny”. Prócz takiej wersji istnieje dziś bowiem wręcz nieskończona ilość odmian tego dania. Burger z kurczakiem, warzywny, z podwójnym serem, ociekający sosem, posypany pikantnym ogórkiem i smażoną cebulą – trudno go pokonać. Znajdziemy go zarówno w menu eleganckiej restauracji, jak też w barach szybkiej obsługi, food truckach oraz sieciach fast food. „The Independent” pokusił się nawet o zestawienie “naj” burgera, oceniające jego najróżniejsze aspekty. I tak, najdroższym burgerem świata jest FleurBurger, podawany w restauracji w Las Vegas. Pięć tysięcy dolarów trzeba zapłacić, by spróbować dekadenckiego dania, na które składa się delikatny pasztecik z wołowiny wagyu, masło, smażone foie gras i krojone czarne trufle na ciepłej brioszce. Do tego butelka 1995 Petrus, wyceniana na kilka tysięcy dolarów… Może lepiej darować sobie i sięgnąć po najsmaczniejszego burgera na świecie? I taki został oficjalnie wytypowany! Robiony jest przez londyńską sieć burgerowni Patty & Bun, w której do najchętniej kupowanych należy Smokey Robinson, czyli kotlet z wołowiny, a do tego ser, pomidor, sałata, karmelizowana cebula, bekon, keczup i firmowy majonez smoky P&B mayo. Wszystko skryte w brioszce. Ta dość klasyczna wariacja kontrastuje z najbardziej ekstrawaganckim burgerem. Czym wyróżnia się ten ostatni? Przede
wszystkim jest… pieczony. Cóż, w końcu serwuje go londyńska sieć restauracji Roast (Pieczeń). Prócz pieczonej wołowiny, znajdziemy w nim jarmuż, czerwoną kapustę, pikle z marchwi, krem chrzanowy i topiony cheddar, razem z rozmarynem i bułką czosnkową. Właściwie istnieje dziś tak wiele rodzajów burgerów i sieci ich serwujących, że odpowiednio spreparowane można by jeść to danie na śniadanie, obiad i kolację. Każdego dnia. W tym celu najlepiej udać się do Nowego Jorku, Berlina, Aten lub Manchesteru, które uznawane są za miasta z największą obsesją na punkcie burgerów.
Jak zjeść burgera? Być może nie tylko sam skład i smak, ale też kwestia sposobu jedzenia burgera przekonała do niego męską część społeczeństwa. Burgera najlepiej bowiem wziąć w ręce. Ale to nie koniec tematu. Istnieje wiele (nawet dość poważnych!) artykułów poświęconych technikom obsługi tego dania… Czy można ścisnąć burgera oburącz, gdy ten jest naprawdę pokaźnych rozmiarów? A co, jeśli obok burgera kelner zostawi nóż i widelec? I wreszcie, co zrobić, gdy wypadną z niego dodatki? Adam Jarczyński, dyrektor generalny Polskiej Akademii Protokołu i Etykiety, przekonuje, że wszystko zależy od sytuacji, w jakiej przyszło nam spożywać burgera – ekskluzywna restauracja czy też przydrożna knajpka. Można rozłożyć go na czynniki pierwsze, pokroić na małe kawałki. Skubać bułkę i zagryzać kotleta albo po prostu chwycić burgera w ręce. Jak poradzić sobie w takim wypadku z uciekającym wnętrzem? I na to jest sposób! Naukowo opracowany przez trójkę japońskich badaczy, którzy poświęcili się jedząc przez cztery miesiące setki kanapek w celach badawczych. Prócz części praktycznej, była mniej ciekawa strona teoretyczna. Naukowcy stworzyli modele 3D hamburgerów i podjęli się skomplikowanych wyliczeń, by zapobieć wysuwaniu się zawartości bułki. I tak oto dowiedziono, że stosując odpowiedni chwyt, możemy perfekcyjnie zapanować nad burgerem. W przeciwieństwie do starej metody (trzymanie bułki kciukiem od spodu i resztą palców od góry) ta sprawia, że całość naciskana jest w równym stopniu, ponieważ palce rozłożone są naprzemiennie od spodu i z góry. Ważne, by nie naciskać zbyt mocno oraz, by nie wypuszczać bułki z rąk ani na sekundę. W innym wypadku, metoda nie zadziała, a zawartość burgera może spaść na spodnie lub koszulę. Mogą się ubrudzić. Ale przecież w końcu chłopcy to lubią. I potrzebują. A czy to smar, błoto, ketchup lub musztarda, to już sprawa poboczna…
KUCHNIE ŚWIATA POZIOM 511 DESIGN HOTEL & SPA 511 BAR & RESTAURANT zaprasza na nowy cykl kulinarny “Kulinarne podróże kuchnie świata”. Już od września, co miesiąc, goście 511 BAR & RESTAURANT będą mieli okazję zwiedzić smakowo cały glob. “Kuchnie świata” to nowy pomysł, który zrodził się przy okazji komponowania menu dla eventu motoryzacyjnego. Motywem przewodnim były Włochy, w związku z goszczeniem pewnej luksusowej włoskiej marki. Elementy kultury i kuchni rodem z Italii zostały wkomponowane w autorskie menu, a to z kolei zachwyciło gości, którzy kończąc ekscytujący dzień mieli niepowtarzalną okazję spróbować najlepszych włoskich specjałów wplecionych w nowoczesną, pełną dynamizmu i niezwykłych połączeń smakowych kuchnię. To wydarzenie zrodziło marzenie o stworzeniu unikatowego kulinarnego przedsięwzięcia, które zespół 511 BAR & RESTAURANT zamieni już wkrótce na pyszną rzeczywistość. Podróże (zwłaszcza te kulinarne) nie muszą być długie i męczące, jeśli w POZIOM 511, zaledwie 40 minut jazdy od centrum Katowic czy Krakowa będzie można wybrać się w różne zakątki Ziemi, próbując specjałów przygotowywanych z lokalnych, najświeższych i ekologicznych produktów, jednocześnie poznając charakterystyczne dla danego kraju smaki i aromaty, odkrywając kulinarną duszę kraju - motywu przewodniego. Chcemy, aby goście poczuli się zaskoczeni różnorodnością potraw, często nieoczekiwanymi połączeniami smaków, odkrywali jak wiele doznań oferuje kulinarny świat. Comiesięczne dedykowane kolacje, które nazywamy “Kulinarnymi Podróżami” przez całą jesień i zimę będą stałym elementem i atrakcją dla Gości hotelu jak i wszystkich, którzy chcą poznać bogactwo smaków tej znanej i cenionej Restauracji. Harmonogram “Kulinarnych podróży” można znaleźć na stronie www.poziom511.com w zakładce aktualności, a także w kalendarzu. Już dziś warto zarezerwować stolik, więcej informacji o wydarzeniach i dostępności miejsc udzieli Restauracja pod nr tel.: 32 746 28 12. www.poziom511.com
Bonerów 33 | 42-440 Ogrodzieniec | www.poziom511.com | recepcja@poziom511.com | 32 746 28 00
CONV
TENISÓWK DLA KÓ
W HISTORII SPORTOWYCH BUTÓW WSZYSCY ZASTANAWIAJĄ SIĘ, CZY NAJPIERW BYŁA MARKA NIKE CZY ADIDAS. TYMCZASEM TO WŁAŚNIE TRAMPKI CONVERSE ALL STAR, A DOKŁADNIEJ MODEL CHUCK TAYLOR TO PIERWSZE SPORTOWE BUTY NA RYNKU. JUŻ NA POCZĄTKU XX WIEKU SŁUŻYŁY TENISISTOM, A NASTĘPNIE KOSZYKARZOM. DOROTA MAGDZIARZ
54
VERSE.
KI NIE TYLKO A CHŁOPAÓW Charles Hollis "Chuck" Taylor, który użyczył swojego nazwiska dla tego najpopularniejszego modelu, był pierwszym sportowcem, promującym markę Converse. Koszykarz nie mógł znaleźć odpowiedniego obuwia, bo bolały go stopy i specjalnie dla niego powstał model z gumową podeszwą, która amortyzowała uderzenia. W 1923 roku dodano do nazwy All Star jego podpis. Pierwsze modele, charakterystyczne trampki za kostkę produkowano tylko w kolorze czarnym. Dopiero w latach 60. pod presją kupujących Converse wprowadził nowe kolory. W czasie II wojny światowej buty Converse również zdały egzamin, ze swoją gumową podeszwą dobrze posłużyły żołnierzom. Po wojnie młodzież chciała wyglądać inaczej, chętnie pozbywała się uniformów i mundurów. Do mody przenikał luz i tym samym natu-
ralnie trampki Converse stały się coraz bardziej popularną marką wśród nastolatków. Ze szkolnych i uniwersyteckich drużyn sportowych poszczególne elementy garderoby trafiały do tak zwanej mody ulicznej. Płócienne trampki na stałe zapisały się w historii mody i kultury. Mimo wzrastającej konkurencji (lata 60. to początki marki Nike) aż do lat 70. Converse był oficjalnym sponsorem amerykańskiej ligi NBA. Los nie zawsze sprzyjał płóciennym tenisówkom. W czasie głębokiego załamania gospodarczego, jaki przechodziła Ameryka na przełomie lat 80. i 90. marka Converse również została dotknięta kryzysem. Już wcześniej niejednokrotnie odczuwała oddech konkurencji na plecach – Nike, Adidas i Puma święciły coraz większe triumfy nie tylko wśród sportowców, bo tego typu moda w latach 90. wychodziła na ulicę, wszyscy chcieli nosić wygodne, sportowe buty. W 2003 roku z pomocą upadającej firmie przyszła Nike, która zakupiła spółkę. Na szczęście nie próbowała nic zmieniać, a wręcz odwrotnie, w swojej polityce i modelach odwołała się do czasów świetności Conversy z początku lat 80. i dzięki sprawnym działaniom marketingowym tenisówki wróciły do gry. W 2005 roku buty Converse zyskały zaszczytny tytuł obuwia dekady, a marka wprowadziła także inne produkty do swojej oferty. Dobra passa firmy trwa do dziś.
Chuck Taylor All Star w swojej pierwszej wersji były czarno-białe, ale cały czas je doskonalono i dlatego w latach 30. zostały lekko podwyższone. W 1966 roku w odpowiedzi na oczekiwania fanów koszykówki wprowadzono kolorowe modele, kojarzące się z barwami ukochanych drużyn. W latach 70. powstał model Converse One Star, który również stał się mocno rozpoznawalny. Lata 50. to początek komercyjnego sukcesu, do gwiazd sportu dołączyli aktorzy i muzycy, a wśród nich James Dean i Elvis Presley. Dwadzieścia lat później popularność wzrosła i tenisówki stały się obowiązkowym obuwiem różnych subkultur, chodzili w nich zarówno punkowcy jak i hipisi. Muzycy i gwiazdy srebrnego ekranu nosili conversy na planie i w życiu codziennym. Zresztą ze światem muzyki firma nawiązała głębszą współpracę – wspiera młodych artystów, otworzyła również własne studio nagraniowe Converse Rubber Track. Nie zapomina też o dziewczynach; wspólnie z nowojorską firmą MadeMe, czerpiącą z elektryzującej energii ruchu riot grrrl, stworzyła dla nas kolekcję letnich sneakersów. Od początku marka Converse kojarzy się z klasyką, a ta jak wiadomo najlepiej sprawdza się ze szczyptą buntu. Tenisówki na grubej podeszwie, inspirowane modą lat 90., wykonane z materiałów takich jak zamsz, do tego prążkowana faktura i duże logo – to znaki charakterystyczne modeli, dostępnych w czterech kolorach: żółtym, zielonym, granatowym i czarnym. Dla odważnych i przebojowych dziewczyn, lubiących się wyróżniać i ceniących indywidualny styl oraz klasykę. Ponadstuletnia historia marki dowodzi, że niektóre elementy garderoby mogą przetrwać bardzo długo. Wygodne, stylowe, nierzucające się w oczy, ale nadające smaku. Tenisówki Converse udowodniły, że wygoda, funkcjonalność, dobry design i niewygórowana cena mogą iść w parze. Jak mówiła Coco Chanel: „Moda przemija, styl pozostaje”.
Avant Après / ul. Kupa 5, Kraków / tel. 12 357 73 57 / www.avantapres.pl
Finalistka konkursu COLOR TROPHY 2018 LOREAL PROFFESIONEL
włosy: Klaudia Daniels / stylizacja: Gosha Kusper / mua: Joanna Stawowy model: Martyna Klich / foto: Łukasz Sokół
Ślubnolubne to projekt, który łączy w sobie zamiłowanie i pasję do fotografii, a także projektowania graficznego, oferując kompleksowo przygotowaną, spersonalizowaną papeterię ślubną i zaproszenia. Ślubnolubne tworzy Agnieszka Mika-Czarnecka, absolwentka wzornictwa przemysłowego na katowickiej ASP, od ponad 10 lat fotograf. www.facebook.com/slubnolubne Sesja ślubna: Kobieca, lekko tajemnicza, stylizowana sesja ślubna odbyła się w wyjątkowych wnętrzach, zdominowanych przez informatyczno-programistyczny męski świat, gliwickiej firmy The Software House. Mocny kobiecy team stworzyły: Ślubnolubne – pomysł i zdjęcia Anna Gaś – modelka Patricia Szlazko Designer Suknie Ślubne – suknie BIZOE – biżuteria Anna Miczka – fryzura i ozdoby do włosów Kwiat Melanii Wedding – kwiaty Ewa Schaeffer – Make Up Artist-makijaż Awesome – płaszcz
DOM DOROSŁEGO CHŁOPCA W BRAZYLII, W MIEŚCIE SAO PAULO ZNAJDUJE SIĘ AZYL PEWNEGO EKSCENTRYKA. BEZ WĄTPIENIA WYJĄTKOWEGO GADŻECIARZA, KTÓRY GROMADZI SWOJE MARZENIA Z DZIECIŃSTWA I NIE TYLKO. NIE POZWALAJĄC SOBIE DOROSNĄĆ W STU PROCENTACH, OTACZA SIĘ OSOBLIWYMI TOWARZYSZAMI W POSTACI MAŁYCH FIGUREK BOHATERÓW FILMÓW, GIER I KOMIKSÓW. ANIA WAWRZYNIAK | ZDJĘCIA: LUFE GOMEZ
60
Część z nas pewnie zastanawia się, po co ktoś wydaje mnóstwo kasy na zwykłe pochłaniacze kurzu? To miłość do małych dzieł sztuki, a także chęć otaczania się pięknymi przedmiotami. Bohatera tego tekstu uczucie to pochłonęło, zdaje się, już całkowicie... Pil Marques, brazylijski dj, producent muzyczny, fan dobrej muzyki, komiksów i kolekcjonowania... no właśnie! Stworzenie wnętrza domu kolekcjonera to chyba jedno z najcięższych zadań dla projektanta. Musi spojrzeć na przestrzeń oczyma klienta, mając na uwadze jego emocjonalny, wręcz religijny stosunek do własnej kolekcji filmów, płyt winylowych, plakatów, figurek... Przestrzeń musi być odpowiednim tłem dla gadżetów, nie tracąc przy tym na wyjątkowości. Architekt Guilherme Torres sprytnie poradził sobie z wymagającym klientem, który sam siebie nazywa totalnym freakiem na punkcie figurek.
Zaproponowana przestrzeń to miszmasz stylów, zatopiony w odważnej kolorystyce i niebanalnych dodatkach. Zdecydowano się na antyki – szklane witryny i kredensy, w których błyszczy zastęp różnokolorowych zabawek i gadżetów. Eklektyzm podkreśla kilka nowoczesnych elementów – białe, proste regały (na nich pęcznieje kolekcja płyt winylowych), turkusowy stolik (chałupnicza wersja blatu didżejskiego), fotele w cętki z lat 60., puchaty dywan i nowoczesny szary narożnik. W tym wnętrzu bez wątpienia postawiono na kolor. Ściany salonu to przyjemny, głęboki błękit, zapewniający odpowiednie tło dla bogatej kolekcji. Kuchnia tonie w odcieniu różu i czarnych dodatkach. Nie umkną naszej uwadze zielone emaliowane lampy, piękny politurowany stół, wygodne krzesła... i jeszcze więcej figurek. Architekt wraz ze swoim zespołem zadbał nawet o najmniejszy detal. Zadziwiające, że powstanie projektu i jego realizacja trwały cztery dni. Projektanci, malarze, elektrycy i właściciel pracowali nad efektem końcowym w pocie czoła, tworząc miejsce o wyjątkowym klimacie.
Usłysz swój kolor FISCHER Poligrafia 41-907 Bytom, ul. Zabrzańska 7e e-mail: biuro@fischer.pl www.fischer.pl Telefony: 32 782 13 05 697 132 100 500 618 296 608 016 100
Magiczne miejsce na szczycie Gubałówki
Rezydencja Gubałówka to komfort najwyższej klasy w nieskazitelnym stylu Unikatowe położenie na szczycie Gubałówki w otoczeniu tatrzańskiej przyrody, gwarantuje udany wypoczynek, ciszę i spokój. - 64 pokoje i apartamenty - Restauracja Kiyrnicka by Saguła - Strefa Wellness: basen, brodzik dla dzieci, jacuzzi, strefa saun, salon masażu - Sale konferencyjne
34-511 Kościelisko ul. Butorów 6 tel. +48-18-53-25-000 mail: recepcja@rezydencjagubalowka.pl
www.rezydencjagubalowka.pl
DLA DZIEWCZYNY CZY CHŁOPAKA? WIĘKSZOŚĆ POLSKICH MAREK PROJEKTUJE DLA PAŃ. ALE SĄ TEŻ TAKIE, KTÓRE MIMO, ŻE UBIERAJĄ KOBIETY, TO CIESZĄ TAKŻE MĘŻCZYZN. OTO PROSTY, A ZARAZEM ELEGANCKI DESIGN BODYMAPS I FIORE. ANGELIKA GROMOTKA
66
Bodymaps fot. Michal Polak styling: Bodymaps mua: Catnel Make Up models: Lucy @DK models
Warszawska firma Bodymaps, produkująca kostiumy kąpielowe, została założona w 2015 roku. Stroje Bodymaps to połączenie klasycznych, kobiecych krojów, niebanalnej kolorystyki i charakterystycznych detali, nawiązujących do lat 50., 60. i 70. W ich ofercie znaleźć można zarówno stroje jedno- jak i dwuczęściowe, w których inspiracje przeszłością łączą się z nowoczesnym podejściem do materiałów i dbałością o wykończenie. Kostiumy wykonane są ze specjalistycznych dzianin, wytwarzanych w północnych Włoszech oraz w Polsce. Cały późniejszy proces produkcji odbywa się w niewielkiej, rodzinnej szwalni niedaleko Łodzi. Dzięki temu marka została szybko doceniona w Polsce (Doskonałość Mody 2016 magazynu „Twój Styl” w kategorii debiut) oraz za granicą. www.bodymaps.pl
Bodymaps fot. Michal Polak styling: Bodymaps mua: Catnel Make Up models: Lucy @DK models
Fiore to przykład bardzo udanego rebrandingu marki, który przysporzył jej kolejnych fanów zarówno po stronie damskiej, jak i męskiej. Firma obecna na rynku już od 1998 roku ma w swojej ofercie piękne wyroby od talii do kostek, czyli rajstopy, pończochy, skarpetki i inne artykuły. Cieszą one oko, a zarazem są funkcjonalne i wytrzymałe. Polski design miesza się tutaj z paryskim szykiem i włoskim seksapilem, a z marką współpracuje zaufany zespół projektantek, krojczych i szwaczek. Przesłaniem Fiore nie jest wymyślanie problemów, a odpowiadanie na realnie istniejące potrzeby. Bardzo konkretne, a zarazem ładne podejście. www.fiore.pl Obie marki proponują coś intrygującego, zarówno dla kobiet i mężczyzn. Bo czy nie jest tak, że kiedy kobieta, czuje się piękna, to jej mężczyzna też jest … szczęśliwszy?
Drogie Siostry, Kolejną rubrykę Be Women otwieram herstorią o prawdziwej wojowniczce. Młodej dziewczynie, która z pełną determinacją podąża ścieżką swojej pasji. Czy czasem się boi? Na zdjęciu przed walką jest skupiona i poważna. Z całego serca polecam Wam też niezwykłą książkę o opiekunkach z czasów wojennych. Cichych bohaterkach dnia codziennego. Czy kobieta wydziela z siebie troskę jak pszczoła miód? Takie pytanie pada podczas rozmowy z kobietami, opiekującymi się swoimi niepełnosprawnymi dziećmi albo chorymi rodzicami. (Kongres Kobiet 2018, Łódź) Ha! Bo z natury jesteśmy przecież opiekuńcze, a naszą pracę bierze się za oczywistość. Czy opiekunki z czasów wojny bały się? A my? Czy boimy się, stając naprzeciw różnym wyzwaniom dnia codziennego? Boję się! Ale robię swoje. Be Women! Zapraszam do lektury, Katarzyna Szota-Eksner k.eksner@bemagazyn.pl
fot. Monika Burszczan
BE Woman
… Kiedy byłam młodą dziewczyną, to gdy ktoś rzucił piłkę w moją stronę, to kuliłam się i uciekałam. Lekcje wuefu spędzałam głównie na ławce z takimi jak ja, czyli bardzo niedysponowanymi koleżankami. W zeszłą niedzielę, kiedy dobiegłam do mety runmagedonu (to forma zawodów, polegająca na jak najszybszym przebiegnięciu wyznaczonego dystansu i pokonaniu trudnych przeszkód, umieszczonych na trasie), to zapytałam dziewczynę, która zakładała mi na szyję medal: „czy mam coś jeszcze zrobić?” Nie wierzyłam, że to już koniec. Byłam zmęczona, ale głównie pokonywaniem przed kolejnymi przeszkodami lęków w mojej głowie. Odniosłam w moim odczuciu sukces, bo w większości przypadków odważałam się zrobić krok do przodu. Mój trener mawia: „głowa rozkazuje, mięsień wykonuje” (mówi jeszcze, że „ból jest chwilowy, a chwała wieczna” – ale o tym już kiedyś pisałam, więc nie będę po raz kolejny rozwijać tego wątku). Bardzo podziwiam kobiety, które zaczynają biegać jako czterdziestolatki albo w wieku sześćdziesięciu lat kupują swój pierwszy karnet na jogę. I młode dziewczyny, wybierające trudną, pełną wyrzeczeń i determinacji drogę sportową. Za tym wszystkim stoi pasja, która nadaje przecież życiu sens. Rozglądam się wokół i widzę, że takich kobiet jest wśród nas coraz więcej. Bo jak pisze moja ulubiona Paulina Młynarska w jednym z felietonów w ,,Rebel”: „To nie znaczy, że przestałam się bać. To znaczy, że warto ruszyć w podróż mimo lęku.” … Marta Lubos zawodowo trenuje sztuki walki (karate), ma 25 lat, jest wicemistrzynią Europy bez podziału na kategorie wagowe, a w tym roku zdobyła również wicemistrzostwo Europy w swojej kategorii wagowej. Spotykam się z nią w letnie popołudnie w kawiarni w Tarnowskich Górach. Zamawiam kawę i sernik z bitą śmietaną (Marta dietetyczną colę). – Opowiesz mi o sporcie? (naprawdę nie wiem, od czego zacząć tę rozmowę; chciałabym oryginalnie, a pewnie wszyscy na początku zadają Marcie to samo pytanie.) – A może jak się to zaczęło? (przede mną siedzi uśmiechnięta dziewczyna w okularach, wygląda bardzo młodo.) – Mój tato jest moim trenerem, zostałam zatem zarażona sportem. (Czyli po prostu – myślę sobie.) – Jak byłam mała, to tato zabierał mnie na salę, bawiłam się tam. Traktowałam to miejsce jak swój drugi dom. A kiedy miałam 15 lat, wystartowałam w pierwszych zawodach i zostałam od razu rzucona na głęboką wodę. Na pierwsze zawody pojechałam do Japonii. Wtedy przegrała w pierwszej walce, ale mimo to nie poddała się i nadal trenuje. – Trenuję zawodniczo od 10 lat, z jedną przerwą – Marta zdecydowanie podkreśla.
– Trzyma mnie uzależnienie od emocji, rywalizacji i tego, że chcę być najlepsza. Jak każdy sportowiec – dodaje Marta. (Czy poczułaś rywalizację na runmagedonie? – zapytała mnie znajoma biegaczka. – Nie, bo jestem joginką – odpowiedziałam szybciutko, ale po namyśle doszłam do wniosku, że tak, poczułam. Zmierzyłam się przecież ze swoimi lękami.) – Na początku wiele osób mówiło mi, że wygrywam, bo mój tato jest moim trenerem – wyrywa mnie z zamyślenia głos Marty. – Ale on przecież nie sędziował moich walk, a ja przez to gadanie ludzi tak bardzo czułam, że muszę wszystkim nieprzerwanie udowodniać, że nie mają racji. Zdarzało się też, że wracając z zawodów z medalem, zamiast gratulacji słyszałam, że miałam szczęście w losowaniu i stąd medal. Dlatego ciągle chciałam udowadniać innym, że naprawdę potrafię się bić. Teraz współpracuję z psychologiem sportowym i zrozumiałam, że nie muszę już niczego innym udowadniać. Tylko sobie – dodaje po chwili Marta. (Bo przecież udowadnianie komuś nie może być naszą motywacją do rozwoju.) – Marto, zacznijmy od sukcesów, jakie są Twoje największe osiągnięcia? – Wicemistrzostwo Europy bez podziału na kategorie wagowe. Mogę walczyć z zawodniczką wyższą albo niższą ode mnie, czyli z każdą. Walczyłam na przykład z zawodniczką wyższą o dwadzieścia kilka centymetrów i cięższą o kilkanaście kilogramów – tłumaczy mi spokojnie Marta. – Ale jestem też wicemistrzynią Europy w mojej kategorii wagowej. – I jeszcze mam dużo do zdobycia – szybko dodaje Marta. – Wciąż nie zdobyłam złota Mistrzostw Europy i ciągle ciężko na to pracuję. Chciałabym również wystartować w mistrzostwach świata, ale mój start będzie zależał od tego, czy się do nich zakwalifikuję, czyli od wyników zawodów w przyszłym sezonie. – Ile trenujesz? (to pytanie też zawsze pada w rozmowach ze sportowcami) – W okresie startowym mam dziewięć do trzynastu treningów tygodniowo, w wakacje cztery, pięć w tygodniu. – Jak to godzisz z pracą? Z życiem? – wyrywa mi się, kiedy szybciutko obliczam sobie, że czasem wypadają przecież dwa treningi dziennie. – Nie wysypiam się – odpowiada z uśmiechem Marta. – Wstaję 4:30, trening, praca (kiedyś uczelnia), po południu krótka drzemka, gotowanie, drugi trening, gotowanie (ważne, bo trzymam dietę) i idę spać. – Takie trzymanie diety to walka z sobą, prawda? – dopytuję. – Nie jest tak źle – śmieje się Marta. – Pozostaję pod opieką dietetyczki, mam ustalony codzienny jadłospis, rano sprawdzam, co muszę kupić, a potem po prostu gotuję. – Czujesz radość z takiego trybu życia? – Tak – odpowiada Marta.
fot. Piotr Sztencel
Dużo bólu, dużo łez, ale też dużo radości! – Okres przygotowawczy do docelowych zawodów w roku trwa trzy miesiące. Wylewam wtedy mnóstwo potu i łez (ze zmęczenia). Niejednokrotnie narzekam, że nic mi nie wychodzi, że nie pojadę na żadne zawody, ale na szczęście to szybko mija, kiedy przechodzi zmęczenie. Jeśli po tym wszystkim na zawodach wygrywam, to super, ale… – Ale czasem przegrywasz? – Tak. Robię wszystko, co mogę na treningach, ale na macie przeciwniczka może się okazać lepsza. I jeśli przegrywam z taką zawodniczką, to w porządku, ale jeżeli na macie nie daję z siebie wszystkiego, to znaczy, że przegrywam tak naprawdę sama z sobą i wtedy jest tragedia. – Dlaczego tak się zdarza? – próbuję zrozumieć. – Bywa, że w momentach kryzysowych daję się zdominować przeciwniczce mimo, że mam jeszcze siły i jestem dobrze przygotowana. To wszystko kwestia psychiki, mobilizacji i determinacji. (Czyli znowu „głowa nakazuje, mięsień wykonuje” – myślę sobie). Na mistrzostwach Europy zawodnicy są na podobnym poziomie, jeżeli chodzi o przygotowanie fizyczne. Wyniki walk w dużej mierze zależą od tego, co mamy w głowie. – Co robisz po przegranej walce? – Płaczę, dużo płaczę. Płaczę jak wygrywam i jak przegrywam. Trenuję sztuki walki, ale jestem bardzo wrażliwa (ot i kolejny stereotyp – czy fighterka może być wrażliwa?). – Jak się wypłaczę, to analizuję, a potem... po prostu godzę się z porażką i zabieram do pracy! Marta mówi, że po wygranej walce również analizuje, co mogło pójść lepiej. I opowiada, że do niedawna zdarzało się nawet trzynaście startów w ciągu roku, ale w 2017 nastąpił kryzys. Przeszła poważne problemy ze zdrowiem i teraz przygotowuje się do pięciu startów rocznie. Organizm potrzebuje czasu na regenerację. – Marto, był w Twoim życiu taki moment, że chciałaś rzucić sport? – Przed maturą zrobiłam sobie pół roku przerwy od karate, usprawiedliwiałam się tym, że muszę się uczyć do matury, ale to było coś głębszego. Zabrakło mi motywacji. W tym samym czasie miałam problemy osobiste, które również nie pomagały. Przeszłam, to,
BE Woman
ale powrót był straszny. Marta opowiada o tym, że przed przerwą zawsze wracała z zawodów z jakimś medalem, a potem zaczęła przegrywać. Nawet z początkującymi zawodniczkami. Trwało to rok. Rok pokory i ciężkiej pracy. Pomógł psycholog sportowy i trener – tata. I rzecz jasna niesamowita determinacja. – W końcu udało się to przełamać i zdobyłam pierwszy medal. (uff!) – Marto, opowiedz mi jeszcze, jak jest w gronie walczących kobiet. (Dziewczyna siedząca naprzeciwko mnie wygląda łagodnie i do tego pięknie się uśmiecha – ach, te stereotypy.) W środowisku fighterek zdarzają się przyjaźnie, spotkania poza matą, a po skończonej walce czasem wspólna impreza. I są też ciekawe kobiece losy. Zawodniczka z klubu Marty, która zaszła w ciążę, nadal trenowała, a zaraz po porodzie wróciła na matę. Teraz urodziła drugie dziecko i po skończonych zawodach schodzi z maty i od razu karmi swojego maluszka. – Sama daję sobie jeszcze trzy lata, a potem chciałabym założyć rodzinę. Na razie jednak nie mam faceta, który wiedziałby o moich planch – śmiejemy się obie. – Utrzymujesz kontakty z ludźmi spoza środowiska sportowego? – Mam wąskie grono przyjaciół. W liceum i na studiach, kiedy wszyscy chodzili na imprezy, ja trenowałam. Najbliższe przyjaciółki to te z treningów. Jak ja sobie znajdę męża? Przecież nie mam na to czasu… – zastanawia się ze śmiechem. Rodzina Marty od zawsze angażuje się w sport. Tato jest trenerem, starszy brat gra amatorsko w piłkę nożną. – A mama? – Mama też walczyła. Poznała się z tatą na treningu. I teraz po latach przerwy wróciła do karate. Jeździ ze mną na każde zawody, ale zawsze bardzo się stresuje przed moimi walkami. –To trudna dyscyplina sportowa, prawda? – Bardzo. Każde wyjście na matę to duże ryzyko. Nawet najmniejszy błąd, ułamek sekundy może zaważyć o wyniku walki i o naszym zdrowiu. Pomijając aspekt sportowy, w przypadku mojej dyscypliny to też duże wyzwanie organizacyjne. To nie jest medialny sport, nie ma go na olimpiadzie. Był czas, kiedy musiałam sama sobie finansować dojazd na zawody. I wtedy rodzice bardzo mi pomogli. Ale z drugiej strony, nie mamy z tego sportu pieniędzy, wiec jest zupełnie inna motywacja. Bo jeśli motywacją są tylko pieniądze, to kiepsko – dodaje Marta. – Boisz się czasem kontuzji? – Bardziej boję się uczucia porażki niż tego, że przeciwnik zrobi mi krzywdę. – Nigdy się nie bałaś? – Ha! Bałam się …raz. Opowiada o pierwszych mistrzostwach Europy open, gdy po losowaniu zobaczyła, że będzie walczyła z dziewczyną, której pas miała na wysokości głowy. I był właśnie ten moment, kiedy poczuła strach. – Ale zazwyczaj boję się raczej, że przegram niż, że ktoś mnie skrzywdzi. Gdzieś w podświadomości krążą myśli, że wszyscy oczekują, że będę najlepsza
Kryzys może wrócić, ale będę już na niego przygotowana. – Czy czujesz się silną kobietą? – dopytuję jeszcze, bo to dla mnie bardzo ważne. – Teraz tak. Były różne momenty w życiu, ale teraz jestem silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. I Marta opowiada: – Wyobraź sobie, że jedziesz daleko na zawody. Do Japonii na przykład. Ludzie myślą: „jaka fajna podróż”, a Ty przecież lecisz z myślą, że musisz wygrać. – Budzisz się rano w hotelu na drugim końcu świata i czujesz stres? – Tak, ale ten stres muszę przestawić tak, żeby mnie nie paraliżował, tylko motywował. Staram się żyć na zawodach ustalonym schematem: jem to samo na śniadanie, robię tę samą rozgrzewkę, słucham tej samej muzyki. Ostatnio nawet przed wyjściem na halę zaczęłam czytać książki, żeby jeszcze na chwilę oderwać się od atmosfery zawodów i od stresu. Walka trwa tylko trzy minuty, jeśli jest równa to sędziowie mogą dodać kilka minut. (Trzy minuty walki i tyle przygotowań – myślę sobie.) Marta opowiada o tym, jak na ostatnich zawodach w Japonii sparaliżowała ją myśl, że tutaj właśnie karate miało swój początek, a dodatkowo zdała sobie sprawę z tłumów na widowni. I przegrała w drugiej walce. Nie zdobyła medalu. A przecież tydzień wcześniej z mistrzostw Europy wróciła ze srebrem. – Minął tylko tydzień. W moim przygotowaniu motorycznym nic się nie zmieniło, jednak walczyłam zupełnie inaczej. To pokazało, jak duże znaczenie w sporcie ma głowa. To wszystko jej wina – śmiejemy się, ale Marta zaraz poważnieje i mówi, że to był ciężki czas, bo zdobyte na mistrzostwach Europy srebro też nie przyniosło jej zadowolenia. Liczyła na złoto, które znajdowało w zasięgu ręki, ale sędziowie niesłusznie przyznali jej karę za sfaulowanie przeciwniczki. Dali się nabrać.
Pękło mi serce. – Poczułam jakby ktoś mi wyrwał serce. Wybuchnęłam płaczem na macie, kiedy sędziowie wydali werdykt. Podczas dekoracji grano hymn litewski, który również cały przepłakałam. Bo ja tak bardzo chciałam usłyszeć mazurka… Ale musiałam się pozbierać. Wspierała mnie jak zawsze rodzina i przyjaciele – dodaje Marta. Czas płynie. Marta ciężko trenuje i marzy o złocie. Mam nadzieje, że w przyszłym roku wygram, tym razem na Litwie. Ale moje marzenia zweryfikuje mata. Marto-wojowniczko, trzymamy kciuki! … „Wyobraź sobie, ze siedzisz w małej kabinie w korporacji i nienawidzisz swojej pracy. To straszne. Wszyscy wokół to gnojki. Twój szef to kutas. Cała twoja praca to tak naprawdę otępiające umysł wysysanie duszy. Ale za pięć minut zaczynasz swój pierwszy od pięciu lat urlop. Całe dwa tygodnie spędzisz w ślicznym domku na plaży BoraBora. Nigdy w życiu nie byłeś bardziej rozrzutny. Jak byś się czuł? Wspaniale. A teraz wyobraź sobie, że jesteś na Bora-Bora. Siedzisz na pięknej plaży ze wspaniałymi ludźmi, z którymi cudownie spędziłeś czas. Za pięć minut będziesz musiał odłożyć swoją pinacoladę z małą parasolką w środku. Pożegnasz się z towarzyszami. Wrócisz do swojej okropnej pracy i nie pojedziesz na urlop przez następne pięć lat. Jak byś się czuł? Fatalnie. A teraz się nad tym zastanów. Siedzisz w kabinie w pracy, której nienawidzisz i czujesz się wspaniale. Potem siedzisz na plaży z drinkiem w dłoni i czujesz się fatalnie. To, jak się czujesz, zależy w stu procentach od twojego umysłu. A on nie ma nic wspólnego z twoim otoczeniem. Nie ma nic wspólnego z ludźmi wokół ciebie. To tylko i wyłącznie twoja decyzja.” Niezwykle optymistyczne przesłanie dla nas wszystkich! Powyższy fragment pochodzi z książki „Moja walka/Twoja walka” Rondy Rousey – światowej sławy zawodniczki mieszanych sztuk walki.
fot. Piotr Sztencel
i „nie wypada” mi przegrać. To duża presja, z którą niejednokrotnie bardzo trudno sobie poradzić. – Kontuzje się zdarzają? – Cały czas, ja jestem człowiek-kontuzja. Nie zdarzyło się do tej pory, żebym w pełni sprawna wystąpiła w mistrzostwach Europy. – Ale nie wyobrażasz sobie swojego życia bez sportu? – Nie – krótka i zdecydowana odpowiedź. – Endorfiny to jest lekarstwo. Kiedy dopada mnie dół, to wkładam buty do biegania i biegam. W zeszłym roku gdy miałam problemy zdrowotne i spowodowaną nimi przerwę w treningach, przytyłam prawie dziesięć kilogramów. Dla aktywnej, dbającej o dietę kobiety to prawdziwa tragedia. Do tego zabrano mi to, co było dla mnie najważniejsze w życiu, lekarstwo na każde zło, czyli ciężkie treningi. To był trudny czas. Opanowało mnie wtedy uczucie, którego nie znoszę – bezradność. – Jak przeszłaś przez to? – Pomógł mi psycholog sportowy i rodzina. Dzięki tej lekcji zmieniłam zupełnie podejście do tego, co robię. Mimo, że nadal nie wszystko wróciło do stanu sprzed przerwy, to akceptuję siebie w każdym „wydaniu”. To klucz do bycia szczęśliwą kobietą. (Takie kryzysy bardzo nas wzmacniają.)
fot. Monika Burszczan
Be Women książka – polecamy Świat jest pełen męskich bohaterów. W książkach traktujących o historii aż się od nich roi. A nazwy ulic? Dobra, dobra, jest przecież Maria Cure-Skłodowska. O co nam chodzi? Bo kobiety są z natury opiekuńcze, a ich pracę bierze się za oczywistość. „On został zapamiętany. Ona zapomniana” (o Zofii Zamenhof) „Za legendą mężczyzny często stoi kobieta, która najciężej na nią pracuje, zarządzając jej codziennością.” (O Annie Reginie Feuerstein) „W tych wybrakowanych świstkach mężczyźni mają imiona i nazwiska, a kobiety tylko imiona” (o Łucji Gold) Pani Basia. Pani Hela. Pani Renia. „Przecież ich nie zostawię” to książka o kobietach, które w czasie wojny opiekowały się dziećmi i osobami chorymi, jednym słowem, słabszymi. I często szły z nimi na śmierć.
fot. Monika Burszczan
Dlaczego? „No przecież ich nie zostawię.” – tak by pewnie odpowiedziały. Te kobiety zostały wytropienie przez inne kobiety.
Osiem współczesnych autorek pięknie pisze o kilkunastu zapomnianych bohaterkach. Zofia Zamenhof w sierpniu 1942 roku wsiadła ze swoimi pacjentami do pociągu, jadącego do Treblinki. Tego samego dnia prawdopodobnie wsiadł do wagonu również Janusz Korczak. On został zapamiętany, ona zapomniana. Zofia była lekarką, kobieta otwartą, zaradną, silną i pogodną. Z wielką determinacją skończyła studia medyczne w czasach, kiedy dziekan Wydziału Lekarskiego we Lwowie, na własny koszt zamieścił w prasie ogłoszenie: „Precz z Polski z dziwolągiem kobiety lekarza!”. Podczas I wojny Zofia była lekarką frontową, a w czasie II wojny pracowała w szpitalu w getcie. A potem pojechała ze swoimi podopiecznymi do obozu. Dlaczego niektóre śmierci stają się legendą, a inne są niezauważone? Hanna Krall pisze, że warto czasem zjechać z autostrady, bo na bocznych drogach można spotkać ciekawe i ważne rzeczy. Boczne drogi historii to często herstorie zapomnianych bohaterek dnia codziennego. Polecam „Przecież ich nie zostawię. O żydowskich opiekunkach w czasie wojny”, praca zbiorowa, wydawnictwo Czarne (cytaty pochodzą z tej książki)
Katarzyna Szota-Eksner: Prowadzi szkołę jogi Yogasana, ściśle współpracuje z Sunday is Monday i współtworzy gliwicki Klub Książki Kobiecej. Jak Polska długa i szeroka namawia kobiety do szukania (mimo wszystko!) siły w sobie. Spisuje herstorie kobiet z sąsiedztwa. Dziewczyna ze Śląska, joginka, wegetarianka, felietonistka i feministka.
BE Woman