0.00 PLN ISSN 2084-7823
ISSUE 47 * 12_01 2017/18
Be Lazy
Be Lazy
REDAKTOR NACZELNY / REKLAMA
REDAKTOR PROWADZĄCA
Michał Komsta m.komsta@bemagazyn.pl +48 662 095 779
Joanna Marszałek j.marszałek@bemagazyn.pl
WYDAWCA
WSPÓŁPRACUJĄ
MAGAZYN BE S.C. Pyskowice, ul. Nasienna 2 bemagazyn.pl
Tomasz Marszałek, Sylwia Kubryńska, Anna Wawrzyniak, Aleksandra Pająk, Dorota Magdziarz, Angelika Gromotka, Filip Stępień, Adam Przeździęk, Katarzyna Zielińska, Wojciech S. Wocław, Aurora Czekoladowa, Sabina Borszcz, Malgorzata Kaźmierska, Grzegorz Więcław
DYREKTOR ARTYSTYCZNY
Dawid Korzekwa dawid@korzekwa.com
Na okładce: Fotograf: Marta Macha, Stylista: Sandra Nowotny / Inner Stylists Makijaż: Eryka Macha / Glam Room, Modelka: Agnieszka Maj / Specto Models
Zespół BE Magazyn nie odpowiada za poglądy zawarte w zamieszczanych tekstach. Wszystkie artykuły i felietony odzwierciedlają poglądy wyłącznie autorów odpowiedzialnych za treść merytoryczną w naszym magazynie. Ich treść nie zawsze pokrywa się z przekonaniami redakcji BE. Nie odpowiadamy za treści nadsyłane przez naszych reklamodawców. Wszystkie materiały zawarte w naszym magazynie są własnością BE i są chronione prawami autorskimi. Wszelkie zastrzeżenia i pytania związane z ich treścią należy kierować bezpośrednio do autorów. Redakcja BE Magazyn.
4
Available on the
App Store
BE Lazy
Czy leniuchowanie jest czymś złym? Jeśli stanowi tylko część naszego życia i jest zasłużonym odpoczynkiem, to absolutnie nie. Dlatego na koniec roku, chcemy życzyć Wam wszystkim Nasi drodzy czytelnicy dużo czasu na leniuchowanie! Czasu na przemyślenia, na dostrzeganie drobiazgów i detali, na spokojny sen, długie rozmowy o niczym i patrzenie bezmyślnie w sufit w pozycji leżącej…
Nabierzcie energii na kolejny rok i na codzienność, która nie zawsze jest kolorowa. Niech lenistwo będzie Waszą nagrodą, chociaż przez jeden dzień!
Zapraszamy do przeczytania nowego BE, są z nami nasi stali autorzy i ich przemyślenia na temat BE lazy!
Udanego odpoczynku i pięknych Świąt, życzmy w imieniu całej zespołu magazynu BE.
5
8
Kalendarium
12
Katarzyna Szota -Eksner / …
16
Sylwia Kubryńska / Nie wiem.
20
Sabina Borszcz / Dom z epoki snów
26
Tomek Marszałek / „No tears are fallin”
28
Grzegorz Więcław / Dwa oblicza lenia
30
Małgorzata Kaźmierska / Morgen, morgen
32
Katarzyna Zielińska / Sen zimowy
36
Joanna Zaguła / Wszystko slow
40
Aurora Czekoladowa / Na talerzu siedzi leń
46
Marta Macha / Wings&Roots
52
Patrycja Koczur / Eagle eye
56
Dorota Magdziarz / Azzadine Alaia
60
Angelika Gromotka / Odcienie designu
68
Anna Wawrzyniak / Autentyczny ład
6
43. BIENNALE MALARSTWA Wystawa finałowa znanego bielskiego konkursu prezentuje 194 obrazy 69 artystów. Jurorzy wybrali je spośród 2989 prac nadesłanych przez 700 twórców. Po raz pierwszy w historii biennale są one prezentowane w Galerii Bielskiej BWA i kameralnych salach neorenesansowej Willi Sixta przy ul. Mickiewicza 24. Wstęp na ekspozycje w obu przestrzeniach jest bezpłatny, a wystawa czynna codziennie w godz. 10.00–18.00, potrwa do 31 grudnia br. Laureatem Grand Prix 43. Biennale Malarstwa Bielska Jesień 2017, został Sebastian Krok. Więcej: www.galeriabielska.pl
AWANGARDA W BYTOMIU Stryjeńska, Chwistek, Witkacy, Szukalski, Dunikowski! Muzeum Górnośląskie w Bytomiu zaprasza na wystawę „W rytmie buntu. Polska awangarda międzywojnia”. Można tutaj zobaczyć prace graficzne i rysunkowe Zbigniewa Pronaszki, Tytusa Czyżewskiego, a także Witkacego, dopełnione między innymi rzeźbami Xawerego Dunikowskiego. Przedstawione są najważniejsze ugrupowania artystyczne, istniejące w dwudziestoleciu międzywojennym, których twórczość znacząco wpłynęła na zmianę formy późniejszych działań artystycznych, podejmowanych w kraju. Są to np. Formiści, Bunt, Świt, Grupa Krakowska czy Szczep Szukalszczyków herbu Rogate Serce. Wystawa potrwa do 22 kwietnia 2018 r. Więcej: www.muzeum.bytom.pl
8
Kalendarium
PIWNICA POD BARANAMI Piwniczna tradycja kolędowania trwa już kilkadziesiąt lat i nadal żywa rokrocznie gromadzi tłumnie członków oraz przyjaciół Piwnicy pod Baranami. Ten niezwykły występ przygotowywany przez twórców i kompozytorów związanych z Piwnicą, za każdym razem jest jedyny w swoim rodzaju. Uzupełniany o nowe kompozycje zaskakuje i nie pozwala o sobie zapomnieć. Wszystkie koncertowe utwory to oryginalne dzieła Jana Kantego Pawluśkiewicza, Zygmunta Koniecznego, Andrzeja Zaryckiego oraz Zbigniewa Preisnera, napisane do tekstów Dymnego, Nowaka, Długosza, Wójtowicza i innych. Koncert odbędzie się 14 stycznia 2018 r. o godz. 19.00 w sali koncertowej NOSPR. Więcej: www.nospr.org.pl
5. GALA STAND-UP COMEDY 3 lutego 2018 r. w katowickim Spodku wystartuje 5. Jubileuszowa Gala Stand-up Comedy. To największe w Polsce i jedno z największych w Europie wydarzeń związanych z tą sztuką. Stand-uperzy ostro i szczerze poruszają problemy niejednokrotnie kontrowersyjne, ale jednocześnie niezwykle ważne. Nie ma dla nich tematów tabu. Z dystansem i humorem komentują otaczającą nas codzienność, sięgając często po słowa, które zwykło uważać się za wulgarne. Początek gali o 19.30. Więcej: www.spodekkatowice.pl
9
„LUDZIE INTELIGENTNI” Pałac Młodzieży zaprasza 26 stycznia 2018 r. na spektakl w reżyserii Olafa Lubaszenki. Nie ma nudnych związków, są tylko mało kreatywni partnerzy. Na szczęście bohaterowie sztuki Fayeta to ludzie inteligentni, dlatego, kiedy ich związek przestaje przypominać „obraz w kalejdoskopie” i wkracza w fazę dojrzałej harmonii, potrafią znaleźć sposób na wyjście z impasu. Trzy pary prowadzą rodzaj gry i jak w reakcji łańcuchowej, kryzys jednego związku wywołuje kolejny. Mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus... A nas jak zwykle będą śmieszyć do łez nieudolne próby odkrywania tych obcych sobie planet. Twórcy zapraszają na komedię w gwiazdorskiej obsadzie: Magdalena Boczarska, Izabela Kuna, Bartłomiej Topa i inni. Więcej: www.pm.katowice.pl
BRODKA: TOUR 2017 Po zagraniu w tym roku dwóch tras koncertowych w 12-osobowym składzie, odbywających się w najpiękniejszych salach polskich filharmonii oraz teatrów, Brodka wraca do klubów! Zimowe występy, nazwane po prostu Brodka Tour, to koncerty przekrojowe, złożone z piosenek z trzech ostatnich płyt. Jak zwykle w przypadku tej artystki, z pewnością możemy się spodziewać przearanżowanych wersji, niespodziewanych zwrotów akcji i pięknej oprawy wizualnej. Wokalistkę poprzedzać będzie Barbara Wrońska ze swoim premierowymi, solowymi utworami. W Katowicach Monika Brodka wystąpi 17 grudnia br. w Mega Clubie o godz. 20.00. Więcej: www.megaclub.pl
10
TEKST
Katarzyna Szota-Eksner
Bruno napisał do mnie w niedzielę z samego rana: „Cześć, chciałbym opowiedzieć ci o mojej babci. To będzie historia o silnej kobiecie. Jednej z tych zmuszanych do ślubów, żeby majątek pozostał w rodzinie. Kobiet samotnie wychowujących dzieci. Ciężko pracujących. Czy to byłoby dla ciebie interesujące? Taka kobieta z przeszłości?” Bruno to niezwykle konkretny, ale i ciepły facet, znamy się jeszcze z dawnych czasów. Umówiliśmy się na piątek w gliwickim Kafo. Przyszedł jak zawsze przygotowany, z zeszytem, w którym jego mama spisała historię swojej mamy. (Ach, jak mnie korciło, żeby zajrzeć do tego zeszytu, ale czułam, że to rodzinna pamiątka i być może nie wypada o to poprosić…) Łyk kawy i zaczynamy.
12
„Opowieść o babci Stanisławie”* Była najmłodszą córką w rodzinie. Jej ojciec zmarł na epidemię cholery. Mieszkali we Lwowie. Z dzieciństwa babcia Stanisława zapamiętała następujące zdarzenie: Upalne lato, ale to równie dobrze mógł być pachnący babim latem ciepły wrzesień. Ojczym, który przepił potem część majątku rodzinnego, kupił swojej czwórce dzieci czekoladę. Starszym pasierbom nic nie dał. Czekolada topi się w dłoniach. Pachnie oszałamiająco. Dzieci wyrywają ją sobie, głośno krzycząc: – Ja, ja pierwsza! Tato, ona ugryzła więcej! Stasia stoi z boku, jej wolno co najwyżej zlizać resztki z dłoni tamtych dzieci. Wdycha mocny czekoladowy zapach, który pozostał po niespełnionej uczcie. Dzieci ojczyma mają własne obuwie, a siostry babci jedne buty na spółkę. Nie wystarcza też pieniędzy na edukację Stanisławy. Dziewczyna zalicza zatem tylko siedem klas szkoły podstawowej. I kiedy kończy 18 lat – zapada decyzja. – Wydamy Stanisławę jak najszybciej za mąż za kuzyna. Najważniejsze, żeby jego majątek nie przepadł i pozostał w rodzinie. Kuzyn jest 10 lat starszy i bardzo blisko spokrewniony, trzeba zatem prosić o zgodę biskupa. Przyszły mąż owdowiał wcześniej i ma już jednego syna. Stanisława szybko rodzi mu dwójkę kolejnych dzieci, które niestety w wieku kilku lat umierają. Umiera też mąż. Stanisława bardzo to przeżywa. Cóż było robić? Rodzina ponownie wydaje ją za mąż i w tym przypadku również za kuzyna, ale tym razem o 9 lat młodszego. I znowu trzeba prosić biskupa o zgodę! Rodzi się pierwsze dziecko – dziewczynka. Drugie… Co za pech! Też dziewczynka (mama Bruna). Mąż rozczarowany brakiem syna odchodzi i znika na długo. Jest rok 1943. Środek wojny. Przez Lwów przewala się zawierucha wojenna. Stanisława zostaje sama z dwójką swoich dzieci i z pasierbem, a także z niedosłyszącą panną z dzieckiem, którą przygarnęła wcześniej, jeszcze jako zamożna żona pierwszego kuzyna. I to jest właśnie początek powstawania niezwykle silnych, przede wszystkim kobiecych relacji. Stanisława, jej dzieci, pasierb i niania (bo taka rola przypadła niedosłyszącej pannie z dzieckiem) tworzą w pewnym sensie rodzinę. Do-
brze zorganizowaną i silną społeczność, której jak się potem okaże, nic nie jest w stanie złamać (w tym samym czasie mąż Stanisławy, obdarzony lekką rękę do pieniędzy, przegrywa w kasynie resztki majątku). Wojna się kończy. Stanisława jako głowa rodziny musi zdecydować, co robić dalej. – Jedziemy do Polski. Kobiety w ciągu godziny pakują cały dobytek i wsiadają do pociągu. Mama Bruna dokładnie pamięta, że zabrały między innymi dokumenty, pierzynę, trzy garnki i jeden kubek. (A ja słyszę miarowy stukot pociągu. Jadą stłoczone w wagonach, którymi przed wojną przewożono bydło. Ciche zwierzenia, kołysanka nucona dziecku, stłumiony płacz i tęsknota – kobiecy rytm wystukiwany z pokolenia na pokolenie.) Po kilku tygodniach wysiadają na stacji w Gorzowie Wielkopolskim. Szybko znajdują miejsce do dalszego życia – opuszczony po zawierusze wojennej szpital. Mama Bruna wspomina jak z dzieciakami skakała po łóżkach i biegała po szpitalnych korytarzach.
Po krótkim czasie przybywają tutaj również babci siostry z dziećmi. Kobiecy klan rośnie w siłę, babcia znajduje pracę, powoli urządzają się. Niestety zła królowa przypomina sobie o istnieniu Stanisławy. Teściowa przyjeżdża na Śląsk do Gliwic, przejmuje poniemiecki dom i wysyła syna po żonę i dzieci. Ten przywozi rodzinę, a potem ucieka po raz drugi, na dobre. Kobiety zostają w pustym mieszkaniu w Gliwicach. Bez mebli, bez pieniędzy i bez pracy. Stanisława zraniona i rozczarowana (a może po prostu wściekła na facetów?) postanawia już nigdy nie wyjść za mąż. – Dotrzyma obietnicy? – pytam niespokojnie Bruna, ale on uśmiecha się znacząco. – Wciąż była ciepłą i czułą kobietą, jednak tylko dla dzieci i innych kobiet – odpowiada wymijająco. Życie tymczasem toczy się dalej swoim rytmem… Stanisława dostaje pracę na kolei. Przejmuje kiosk pod dworcem i wkrótce zostaje szefową. – W latach pięćdziesiątych to była ważna rola, ale babcia harowała od rana do nocy – mówi Bruno. Czwarta rano, kamienica w Gliwicach Zatorzu. Stanisława w długiej nocnej koszuli rozpala w piecu, a potem nastawia czajnik na herbatę. Budzą się pozostałe kobiety. – Mama opowiadała, że nie miały w domu zegarka, więc codziennie sprawdzały godzinę u stróża w składzie węgla – kontynuuje Bruno. (Widzę je, jak wychodzą przed dom zaspane i trochę nieprzytomne. Ulicą ciągnie się dym z kominów. W zimie to przecież środek nocy, otacza je całkowita ciemność. Słychać stukot pociągów i z oddali nieco niewyraźną zapowiedź przez megafon: „Pociąg osobowy do…”) Babcia pakuje śniadanie do pracy. Niania zostaje z dziećmi. To taki codzienny kobiecy znój. Silne i niezależne kobiety, radzące sobie z wojną, ale i z życiem. Kobiety same, bo bez mężczyzn, ale nie samotne, bo przecież trzymały się razem. – Babcia ciężkie życie przypłaciła gruźlicą. Bywała w sanatoriach, miała wielu adoratorów. Była przecież bardzo elegancką i zadbaną, ale też skromną kobietą. Podawała swoim wielbicielom niewłaściwy adres, a potem wycinała ich ze zdjęć – śmieje się Bruno. – Moja mama opowiadała, że babcia nigdy ich do siebie nie dopuszczała bliżej niż na pocałunek dłoni.
13
Ale jest i wyczekiwany happy end! Na starość Stanisława zakochała się w starszym i bardzo porządnym panu. Wzięli ślub i byli szczęśliwi. Piękny i bardzo ludzki koniec tej historii. Historii o gigantycznej sile kobiecej i o budowaniu dobrych, kobiecych relacji. W tej opowieści jest jeszcze jedna ważna osoba. Niania Józia, czyli niedosłysząca panna z dzieckiem, która przez kilkadziesiąt lat żyła z tą rodziną. Była jej dobrym duchem, w kieszeniach fartucha nosiła cukierki, wymyślała dzieciom śmieszne przydomki i śmiała się głośno. – Zawsze spokojna i uśmiechnięta. Ludzie lgnęli do niej jak ćmy do światła. Niesamowita kobieta – opowiada Bruno. Została w tym specyficznym klanie już do końca swoich dni. Były też inne kobiety. Blisko, bo na tym samym podwórku mieszkała przez dłuższy czas siostra babci z dwiema córkami (podobno również z mężem, dobrym człowiekiem, ale w tej opowieści silna energia kobieca sprawiła, że stanowił dla niej jedynie tło). Dom pełen kobiet. Samotność przez te wszystkie lata wojny, ale też trudu i znoju codziennego byłaby nie do zniesienia, więc stworzyły silną, wspierającą się grupę kobiet. One na szczęście były zawsze razem. Mama Bruna pozostała zresztą wierna temu schematowi. Bruno pamięta jak pomieszkiwała u nich samotna koleżanka mamy, potem ciotka, której oddano pokój na czas choroby. I jeszcze jakaś znajoma, pobita przez męża. Bo kobiety przecież pomagają sobie nawzajem! Babcia Stanisława do końca trzymała wysoko uniesioną głowę. Całe życie mimo biedy i ciężkiej pracy była elegancką kobietą. Przed śmiercią poprosiła córkę: – Pamiętaj córeczko, żeby mnie ładnie ubrać, zanim po mnie przyjdą. Pani Stanisławo, jestem pod wielkim wrażeniem pani siły i sprawczości!
14
…. Może w byciu silną chodzi o to, żeby trzymać się swojej drogi i mimo przeciwności losu nie zbaczać z niej? Ale też tworzyć dobre relacje? Wspierać się? Być razem? Bruno, dzięki za męską opowieść o silnej i niezwykłej kobiecie! * Wiele szczegółów wymaga jeszcze doprecyzowania, przepraszam zatem głównie Bruna za nieścisłości. Mam nadzieję, że historia babci Stanisławy stanie się częścią naszej książki o poszukiwaniu siły kobiecej.
fot. Marek Halejak
POZIOM 511 – ZIMA PEŁNA RADOŚCI! W zimie dni i wieczory potrafią się dłużyć. W POZIOM 511 DESIGN HOTEL & SPA w Ogrodzieńcu wychodzimy naprzeciw wszystkim, którzy nie chcą się nudzić. W Hotelu, który położony jest na najwyższym wzniesieniu Jury Krakowsko – Częstochowskiej, można na chwilę znaleźć się w innej rzeczywistości. Piękne widoki, skalne ostańce, świeże, pozbawione smogu powietrze budzą zachwyt wśród Gości. Nasz Hotel to nie tylko pokoje, zapewniające komfortowy pobyt. To przede wszystkim przestrzeń do spotkań, do poznawania nowych ludzi, odpoczynku i aktywności. 20 metrowy basen z wodą źródlaną, z którego Goście mogą korzystać bez ograniczeń to doskonałe miejsce do ćwiczeń - jego długość jest tylko minimalnie mniejsza od standardowego basenu sportowego. Do dyspozycji Gości w strefie Wellness jest także jacuzzi, a wśród skał, na których zbudowany jest Hotel, znajduje się sauna sucha i parowa. Bookstore w lobby recepcyjnym to miejsce, w którym każdy miłośnik literatury poczuje się jak w raju. Umberto Ecco mawiał, że „kto czyta książki, ten żyje podwójnie”... Dlatego najnowsze bestsellery, autorstwa polskich i zagranicznych autorów, którymi zachwycają się krytycy i czytelnicy czekają, aby nasi Goście odkryli nowe horyzonty, oddając się błogiemu relaksowi z książką w ręce. Sport to zdrowie, dlatego też zachęcamy Gości do aktywności na świeżym powietrzu. Trasy biegowe wokół Hotelu zimą zamieniają się w wymarzone miejsce dla fanów joggingu czy nart biegowych, ale także amatorzy spacerów czy Nordic Walkingu nie będą zawiedzeni. W Recepcji wystarczy pobrać kod, dzięki któremu na smartfonie można sprawdzić trasę i łatwo opracować dla siebie plan treningu. W Hotelu powołaliśmy Klub Biegacza Run & Coffee – wspólny trening, w którym uczestniczą Goście i osoby z zewnątrz, pod okiem doświadczonego trenera sprawia przyjemność, ale też mocniej mobilizuje do działania. Po treningu, ale także dla zregenerowania sił i odpoczynku psychiczne-
go zapraszamy na Jogę. To właśnie relaksujące ćwiczenia fizyczne i oddechowe pozwalają na odzyskanie równowagi, odprężają, a jednocześnie pozwalają nabrać sił, aby w nowym tygodniu z większą energią mierzyć się z obowiązkami. Dla wszystkich, którzy liczą na ciekawe zajęcia w przestrzeni Hotelu, w weekendowe wieczory mamy wiele propozycji: koncerty, które odbywają się regularnie raz w miesiącu, spotkania autorskie z pisarzami czy podróżnikami. Wystawy, wernisaże, warsztaty kulinarne czy te związane ze sztuką są celem naszej działalności kulturalnej, którą chcemy wypełnić długie zimowe wieczory. Marzymy, aby naszym Gościom oferować możliwość spędzania wolnego czasu w sposób, który metaforycznie obudzi ich ze snu zapracowania, oderwie ich od telefonicznej i mailowej rzeczywistości... POZIOM 511 jest doskonałym miejscem do odpoczynku, i choć bliskość do aglomeracji miejskich jest dogodna pod względem dojazdu i organizacji transportu, to jednocześnie oddalenie od miast zapewnia coś, czego ciężko tam zaznać w pełni - ciszę, spokój, bliskość z naturą. Kameralny, pełen spokoju i pozytywnej energii POZIOM 511 DESIGN HOTEL &SPA zaprasza. To właśnie tu znajdziesz to, czego potrzebujesz, aby odpocząć!
www.poziom511.com
Bonerów 33 | 42-440 Ogrodzieniec | www.poziom511.com | recepcja@poziom511.com | 32 746 28 00
Sylwia Kubryńska
Nie wiem Kto się odważy powiedzieć w towarzystwie: nie wiem? Kto zaniecha przyoblekania mądrych min, kiwania głową i udawania, że właśnie przeczytał OCZYWIŚCIE tę książkę, o której mowa?
16
Od kilku tygodni milczę. Ale moje milczenie nie wynika z przedświątecznej bieganiny, nic z tych rzeczy. Moje milczenie ma dużo bardziej prozaiczne podłoże. Moje milczenie właściwie nie wynika z niczego. Znacie takie sytuacje, gdy jedna osoba wpada w niepokój spowodowany milczeniem drugiej? Czemu nic nie mówisz?! Obraziłeś się?! Co ci takiego zrobiłam?! Co cię ugryzło?! O co ci chodzi?! A ten owszem milczy, ale ani się nie obraził, ani nic mu nie zrobiła, ani go nie ugryzło, o nic mu nie chodzi, nic, nic się nie stało – po prostu: on nie ma nic do powiedzenia. Pamiętam, kiedy zapytałam uzdolnionego literacko znajomego, dlaczego nie pisze zawodowo, odparł: bo nie mam nic do powiedzenia. Moje zdumienie nad zderzeniem literackiego talentu z brakiem konieczności wygłaszania swoich racji było bezmierne. A jednak są tacy ludzie. Ci ludzie nie piszą postów na Facebooku, nie komentują, nie mądrzą się. Nie perorują, co też właśnie wydumali, a to dlatego, że nie wydumali niczego, co uznali za warte perorowania. Niesamowite, prawda? Milczenie to rzadkość, jeszcze większa rzadkość – przyznanie się do niewiedzy. „Nie wiem”, jako najwyższy akt odwagi, to już symbol o wymiarze niemal noblowskim. Wiem, że nic nie wiem, klasyka sokratesowska, cóż to dziś za biały kruk. Kto się odważy powiedzieć w towarzystwie: nie wiem? Kto zaniecha przyoblekania mądrych min, kiwania głową i udawania, że właśnie przeczytał OCZYWIŚCIE tę książkę, o której mowa? Ja nie przeczytałam. Ja nie widziałam. Nie znam się. Pierwsze słyszę. Zabijcie mnie. I choć nawet nie przypuszczam, że ktokolwiek z Państwa ma najmniejszą ochotę mnie za moją niewiedzę zabić – o tyle faktem jest, że nie mam nic do powiedzenia. Gdy człowiek chce gdzieś wystartować, zwykle robi na początek trzy kroki w tył. Trzy kroki w tył dają przestrzeń, dystans, pozwalają na rozbieg i pokonanie najtrudniejszych przeszkód. Ja – choć w niczym nie startuję – też zrobiłam trzy kroki w tył. Wzięłam głęboki oddech, nabrałam powietrza jak przed zanurzeniem. Gdy się ma pełne płuca tlenu, nie ma mowy o paplaninie. Widział ktoś człowieka, który trajkocze przed skokiem? Nie. Przed skokiem trzeba się skupić, zamknąć, zamilknąć. Należy się odciąć od wszystkich i wszystkiego. Bzdur na Facebooku nie pisać, bzdur na Twitterze nie czytać. Internet zamknąć, przed kominkiem usiąść i wlepić puste spojrzenie w ogień. Trwać. Wisieć. Ponudzić się nieco. Nic nie pisać, a frazę chwinową przemyśleć. Fraza chwinowa w głowie wszak jak drzazga ze ściętej sosny uwiera. Fraza chwinowa? Żeby tylko! Żeby tylko fraza chwinowa, nic by się nie działo. Frazę chwinową o tym, że 90 procent drukowanych książek nie zasługuje na śmierć choćby jednej sosny – byłbyś zniósł. Ale gdy tylko oddech złapiesz, gdy tylko się zanurzysz, gdy się od dyrdymałów odetniesz, gdy cię grypa sieknie, gdy telefon wyłączysz, gdy wszystkie doniesienia, które w gruncie rzeczy mówią zawsze jedno i to samo: Ja!
Ja! Ja! – gdy wszystko to zasnuje mgła twojego zobojętnienia – zajrzyj tedy człowieku do biblioteki. Zdejmij z półki kilka dobrych, naprawdę dobrych książek i je przeczytaj. I spróbuj dalej żyć! Spróbuj dalej pisać! Spróbuj pisać i jeszcze to publikować! Nie da się. A przynajmniej nie jest już tak łatwo. Mnie – cholernie trudno. Fraza chwinowa jest tylko początkiem, preludium mojego milczenia. Zaraz za nią bowiem czai się, na przykład taki Salman Rushdie. Michaił Bułhakow. Jerzy Pilch. I tu się naprawdę żarty kończą. Fraza pilchowska bowiem faktycznie demony w człowieku budzi. Fraza pilchowska z nóg ścina, na kolana rzuca, czarną pianę toczy. Słowa odbiera na dobre. I mordercze życzenia śmierci autora wywołuje. Z zazdrości. Z niemocy. Z rozpaczy. Chcesz coś powiedzieć? Chcesz coś napisać? Pękasz od twojego JA? Jesteś pewny, że wszyscy czekają na to, co masz do powiedzenia? Że to jest niezbędne, konieczne, ważne? Zrób trzy kroki w tył, spójrz na siebie z daleka. Teraz wszystko wydaje się inne. Jakbyś się, człowieku-chomiku z kołowrotka uwolnił, jakbyś przestał widzieć tylko te swoje trociny i, co najważniejsze, jakbyś sens własnego istnienia przestał wreszcie przeceniać. Sens istnieje bowiem tylko z perspektywy. Bez niej sens się zaciera, dławi, kurczy, sam siebie zgniata. Zbyt blisko sensu nie widać. Z trzech kroków owszem: jak na dłoni. Dosłownie, bez przenośni. W zasięgu dłoni, którą wystarczy ścisnąć w garść. Lepszy sens w garści niż bezsens na dachu. Tym bardziej, że ten dach jest wirtualny. Trzy dni bez Facebooka. Bez forów internetowych. Bez jazgotu, hejtu, tego cyfrowego łomotu, tego upustu dla zdławionych siedmioma wyrazami na krzyż (żal, klecha, Żyd, bełkot, pedał, gender, feministka, PiS, moher, lewak) gardeł internautów. Boże, o ile przejrzyściej czyta się na papierze! Ile tam jest powietrza, ile ciszy na własne przemyślenia! Brak komentarzy pod tekstem jest jak hołd dla umysłu. Nieskończenie piękna zaduma. Oddalona puenta. Głęboki oddech. Trzy kroki w tył. Trzy dni w milczeniu. Trzy dni w zanurzeniu. Trzy dni dystansu. Trzy dni bez czegokolwiek do powiedzenia. Trzy dni z książką, jak z sensem w dłoni. Trzy dni z jasnością umysłu. Tego właśnie, jak światła gwiazdy betlejemskiej Państwu na te święta życzę. I nie tylko na święta. Nie tylko na trzy dni. Niechby na tydzień. Dwa. Nowy rok. Całe życie.
17
Tygiel Smaków w Silesia City Center Nowy wymiar strefy restauracyjnej Smak – Relaks – Wygoda to motto Tygla Smaków, czyli nowej marki strefy restauracyjnej pod skrzydłami Silesia City Center. 330 miejsc siedzących zostało rozmieszczonych w 5 strefach: Ogródku, Tarasie, Pokoju rodzinnym, Salonie oraz Kuchni. Nowoczesny wystrój, plac zabaw dla dzieci, żagle akustyczne i inne innowacyjne rozwiązania architektoniczne to nowy wymiar food courtu w największym centrum handlowym na Śląsku.
18
Kult jedzenia, celebrowania posiłków i spotkań z rodziną czy znajomymi to nieodłączny element kultury. Założeniem projektu nowej odsłony food courtu jest zaoferowanie klientom nowoczesnego miejsca, w którym można nie tylko zjeść czy napić się kawy, ale też spotkać się ze znajomymi i miło spędzić czas. Tygiel Smaków to nowa marka pod skrzydłami Silesia City Center, która posiada własne logo. Pod tą nazwą zostało utworzonych pięć stref: Ogródek, Taras, Pokój rodzinny, Salon i Kuchnia. Każda z nich ma własną paletę kolorystyczną, posadzkę oraz różnorodne umeblowanie: w Pokoju rodzinnym znajdują się wygodne kanapy, zaś w Kuchni wysokie stoły z barowymi hokerami. Każda ze stref jest wyposażona również w specjalne lampy ledowe świecące w systemie day-night, które po zmierzchu dają barwę zbliżoną do światła dziennego. Dla wygody przy stolikach pojawiły się wejścia USB oraz gniazdka, dzięki którym klienci mogą bezpłatnie doładować telefon czy komputer. Istotnym elementem architektonicznym są powierzchnie akustyczne pochłaniające dźwięki: tapeta akustyczna, ściana obłożona specjalnymi płytami oraz żagle w centralnym punkcie sufitu. Do aranżacji Tygla Smaków użyto najlepszej jakości materiałów, odpornych na zabrudzenia i uszkodzenia mechaniczne.
Na uwagę zasługują również udogodnienia dla rodziców. W Tyglu Smaków znajdą oni kuchenkę mikrofalową do podgrzewania posiłków czy mleka, a także specjalne krzesełka dla dzieci, które można przenosić pomiędzy strefami. Nie brakuje również atrakcji dla najmłodszych: placu zabaw z telewizorem, na którym wyświetlane będą bajki czy zjeżdżalni z wieżą, której projekt nawiązuje do szybu kopalnianego. Na wszystkich klientów największego centrum handlowego na Śląsku czeka także urozmaicona oferta gastronomiczna – w skład Tygla Smaków wchodzą takie lokale jak: Sam Smak, North Fish, Salad Story, Sevi Kebab, Burger King, KFC, McDonald’s, Sphinx, Subway, Eataliana czy Thai Express. Na terenie Silesia City Center znajdują się także jedyne w Katowicach restauracje: amerykańska Jeff’s, bawarska Bierhalle, japońska Hana Sushi oraz nowoczesna restauracja europejska Sztolnia, która w ostatnim czasie również została zmodernizowana.
19
Dom
z epoki snรณw Rozmawia
Sabina Borszcz
20
Od stu kilkunastu lat stoi w Wiśle. Na czakramie mocy. Wybudował go człowiek, który nauczył miejscowych górali produkować cegły, był prekursorem telewizji, uratował wieżę Eiffla a także zaprojektował najchętniej wówczas kupowany aparat telefoniczny na świecie. W tym magicznym domu nietuzinkowy gospodarz przeprowadzał eksperymenty z zakresu hipnozy, to tutaj bywali: Witold Gombrowicz, Maria Skłodowska-Curie i Władysław Reymont. O kim mowa? O Julianie Ochorowiczu, wybitnym naukowcu i wynalazcy. Dziś w jego domu mieści się muzeum, będące bramą do surrealistycznego świata, pełnego sztuki inspirowanej wyobraźnią i marzeniami sennymi. O pomyśle stworzenia największego w Europie Muzeum Magicznego Realizmu w hołdzie wybitnemu człowiekowi, rozmawiamy z dr. Sebastianem Chachołkiem, kustoszem placówki.
skiego, czy w ekranizacjach powieści tych autorów. Ma też wielu wybitnych przedstawicieli w polskim malarstwie, poczynając od Beksińskiego i Siudmaka, a na twórcach młodego pokolenia, jak Szynkarczuk czy Jaśnikowski kończąc. Powstanie Muzeum Magicznego Realizmu, gromadzącego największy w Polsce zbiór malarstwa, grafik i rzeźb tworzonych w duchu fantasy, jest jak najbardziej uzasadnione.
dr Sebastian Chachołek, kustosz Muzeum Magicznego Realizmu.
Zainwestowali Państwo w sztukę i jednocześnie przypomnieli niezwykłą osobowość z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Warto było? Z punktu widzenia historii i sztuki na pewno. Postać Juliana Ochorowicza jest bardzo ciekawa. Jego biografią można by obdzielić kilka osób i o każdej powiedzieć, że była wybitna w swojej dziedzinie. Bez przesady Ochorowicza można nazwać polskim Leonardem da Vinci przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku: psycholog, wynalazca, architekt, pisarz i ideologiczny prekursor polskiego pozytywizmu. Z kolei malarstwo magicznego realizmu to świat fantasy, który we współczesnej sztuce jest bardzo popularny. Pojawia się w literaturze, w książkach Tolkiena, Rowling, Sapkow-
Skąd takie połączenie: Ochorowiczówka i Muzeum Magicznego Realizmu? Ochorowiczówka to willa wybudowana przez Juliana Ochorowicza na czakramie mocy. Jej gospodarz był jednym z pierwszych psychologów, zajmujących się mediumizmem w Polsce. Robił to w sposób naukowy, empiryczny i niemający nic wspólnego z okultyzmem. Jednak w tamtych czasach, szczególnie w małej wiosce, jaką była Wisła, uznawano go za kogoś, kto w magiczny sposób kontaktuje się z duchami. Z kolei magiczny realizm odnosi się do wyobraźni, fantazji, marzeń sennych. Jest oderwany od rzeczywistości. I właśnie to są elementy, które spajają magiczny realizm z Ochorowiczówką – magiczna ekspozycja w magicznym miejscu. Mówi Pan, że do mediumizmu podchodził w sposób naukowy, ale niektórzy twierdzili, że wierzył w duchy. To jak było naprawdę? Ochorowicz absolutnie nie wierzył w duchy. Przecież był ojcem polskiego pozytywizmu. Dla niego liczyły się przede wszystkim empiryczne badania i fakty. Nigdzie w opisach jego doświadczeń nie znajdziemy określeń,
21
takich jak okultyzm czy spirytyzm. Dla celów naukowych Ochorowicz wymyślił określenie „mediumizm”. A zjawiska te według niego polegały na przenoszeniu siły nerwowo-mięśniowej z organizmu na jego otoczenie, łącznikiem w tym wypadku był eter. Uważał, że nasz organizm ma siłę, zdolną działać poza ciałem. Medium coś sobie wyobraża, na przykład ruch i ten ruch następuje, wyobraża sobie pukanie i słychać to pukanie. Ochorowicz nazwał te wyobrażenia „ideoplastią”. Wróćmy zatem do obrazów, jaki jest klucz doboru prac, które można podziwiać w muzeum? Prezentujemy przede wszystkim twórczość najlepszych, współczesnych polskich surrealistów, tworzących w nurcie magicznego realizmu. Zależy nam, aby byli to artyści reprezentujący bardzo różnorodne techniki malarskie, graficzne czy rzeźbiarskie. Jednocześnie chcemy pokazać różnorodność kreacji artystycznych w tym jednym gatunku. Zupełnie inne są bowiem oleje i pastele Marcina Kołpanowicza, alternatywny świat, do jakiego zaglądamy dzięki Jarosławowi Jaśnikowskiemu, czy intrygujące rzeźby w drewnie i metalu Artura Szołdry, który potrafi sprawić, że jego postacie wyrażają najprzeróżniejsze emocje. Sięgamy po dzieła najlepszych i najpopularniejszych twórców w Polsce, ale i na świecie. Jeśli ktoś chce na własne oczy zobaczyć prace Salvadora Dali, zapraszamy – od grudnia w stałej ekspozycji Ochorowiczówki.
22
fot. Adam Brzoza
To miejsce ma klimat. Nie tylko ze względu na obecną w nim sztukę, ale także wystrój. To efekt wielu godzin spędzonych na dyskusjach i rozmyślaniu, w jaki sposób połączyć historię z nowoczesnością. Postawiliśmy na piękno wynikające z prostoty, z połączenia drewna, kamienia i szkła. Udało nam się w ten sposób zintegrować zupełnie nową, dobudowaną część obiektu z dawną, gdzie nadal czuje się ducha Juliana Ochorowicza i wielu innych wielkich Polaków, którzy go odwiedzali. Nie jest tajemnicą, że bywali tutaj: Maria Skłodowska-Curie, Maria Konopnicka, Bolesław Prus, czy Władysław Reymont. Kto zaprojektował wnętrza? Renowacją starej części i budową nowego pawilonu zajęła się pracownia Górnik Architects. Aranżacja wnętrza to nasz a utorski projekt. Porozmawiajmy teraz o Julianie Ochorowiczu. To postać nietuzinkowa i niestety zapomniana, a przecież jego wynalazki dotyczące m.in. przesyłania głosu i obrazu na odległość budziły ogromne zainteresowanie na świecie. Ochorowicza zaliczam do grona wielkich Polaków, o których dziś rzeczywiście mało kto pamięta. Ci wielcy to m.in. prof. Jan Czochralski, który wynalazł metodę otrzymywania monokryształów krzemu. Dzięki niej produkowane są obecnie mikroprocesory do laptopów i smartfonów. Luksusowe zegarki Patek (jeden z nich został sprzedany na aukcji za 24 mln dolarów) to dzieło Antoniego
Julian Ochorowicz
Patka, który po Powstaniu Listopadowym wyemigrował do Szwajcarii. Jan Szczepanik nazywany „polskim Edisonem” wynalazł kamizelkę kuloodporną. Czy ktoś dziś zna te nazwiska? Ta lista jest długa, ale Julian Ochorowicz szczególnie się na niej wyróżnia, przez swoją wybitną wszechstronność w bardzo różnych dziedzinach. W Polsce tworzył podstawy psychologii klinicznej, a jednocześnie był autorem ideologicznych podstaw polskiego pozytywizmu. W Europie zasłynął jako wynalazca urządzeń głośnomówiących. Świat może mu zawdzięczać teoretyczne podstawy stworzenia telewizji. Ochorowicz wyprzedzał swoje czasy o co najmniej sto lat. Nasze muzeum jest w pewnym sensie hołdem dla niego, jednego z największych polskich umysłów dziewiętnastego wieku. Ponoć wielu specjalistów uważało, że telefon projektu Ochorowicza był lepszy, od tego, który stworzył Alexander Graham Bell? Ochorowicz wynalazł termomikrofon, będący najsilniejszym na tamte czasy przetwornikiem elektroakustycznym. Dzięki temu zbudował urządzenie, które zachwyciło świat. Eksperci ocenili wówczas aparaty Ochorowicza znacznie wyżej niż rozpowszechnione już w Belgii telefony Bella z mikrofonem węglowym i baterią. Swoje osiągnięcia nasz wynalazca zaprezentował także na Wystawie Elektryczności w Paryżu w 1885 r. Zadziwił zebranych, gdy w pomieszczeniu rozbrzmiały wyraźnie dźwięki Marsylianki, choć orkiestra znajdowała się w operze położonej 4 kilometry dalej.
23
Prezydent Francji osobiście złożył gratulacje Julianowi Ochorowiczowi za to osiągnięcie. Jego aparat przez dwadzieścia lat na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku był najchętniej kupowanym telefonem. Udało nam się zbudować jego replikę, którą można zobaczyć w Ochorowiczówce. To prawda, że Julian Ochorowicz uratował wieżę Eiffla? Wszystko na to wskazuje. Wieża Eiffla została zbudowana na Wystawę Światową w 1889 roku. Po dwudziestu latach miała być rozebrana. Nie chciał się z tym pogodzić jej twórca Aleksander Eiffel. Miał jednak wielu przeciwników. Pojawił się nawet słynny „Protest artystów” przeciw budowie wieży. Podpisali go m.in. Aleksander Dumas, Charles Gounod i Guy de Maupassant, który oświadczył: „Opuszczam Francję i Paryż, wieża Eiffla zbyt silnie działa mi na nerwy”. Niektórzy mieszkańcy domagali się od rządu zaprzestania jej budowy, pytając, kto poniesie konsekwencje, jeśli ta ryzykowna budowla runie, zabijając niewinnych ludzi. I wtedy pojawił się Julian Ochorowicz, który na wieży zainstalował swój kolejny wynalazek, „telegraf bez drutu”. Był on testowany przez francuską armię. Otwarte zostaje pytanie, czy ten fakt, czy też wielkie uznanie, jakim cieszył się Ochorowicz we Francji, spowodowały, że budowla ocalała. Można jednak śmiało powiedzieć, że Ochorowicz był „zamieszany” w uchronienie wieży Eiffla przed rozbiórką. To człowiek bardzo przedsiębiorczy. Z powodzeniem odnajdywał się w różnych dziedzinach życia. To właśnie Julian Ochorowicz wybudował pierwszy murowany dom w Wiśle. To kolejna jego niezwykła umiejętność, związana ze sferą architektury i budownictwa. Nie tylko był autorem projektów, ale pod jego nadzorem powstało kilka willi w Wiśle, w tym Zofiówka, Sokół, Maja, Wanda (zbudowana dla jego siostry ciotecznej, znanej aktorki Wandy Barszczewskiej), Placówka, gdzie w 1900 r. mieszkał Bolesław Prus, oraz Ochorowiczówka, która jako jedyna przetrwała do dziś. Co więcej, Ochorowicz nauczył miejscowych górali produkować
24
cegły. Wybudowane domy wynajmował lub sprzedawał, a uzyskane środki przeznaczał na kontynuację badań naukowych. W jakich okolicznościach i kiedy Julian Ochorowicz zawitał do Wisły? Wiadomo, że w 1899 roku Julian Ochorowicz rozwiódł się z żoną Marią. Być może to było impulsem, aby opuścić Warszawę i zaszyć się gdzieś w głuchej ciszy. Znalazł ją właśnie w Wiśle. Zaprzyjaźnił się z Bogdanem Hoffem i razem rozpoczęli budowę domków letniskowych, licząc na rozwój Wisły jako uzdrowiska. Można chyba śmiało powiedzieć, że był prekursorem turystyki i wypoczynku. Od niego się zaczęło prawda? Za pierwszego odkrywcę tej miejscowości uważa się Bogumiła Hoffa, który osiedlił się tutaj w 1885 roku. Był on krajoznawcą i etnografem amatorem. Współpracował między innymi z Oskarem Kolbergiem. Jak już wspomniałem, Ochorowicz zaprzyjaźnił się z Bogdanem, synem Hoffa. I rzeczywiście był gorącym miłośnikiem Wisły. Zapraszał wielkie postacie tamtych czasów ze świata sztuki, literatury i nauki. A każda z nich wywoziła z Wisły wrażenia, którymi dzieliła się ze znajomymi, rodziną. W ten sposób rosła atrakcyjność Perły Beskidów i przyjeżdżało tu coraz więcej turystów. Julian Ochorowicz był założycielem Stowarzyszenia Miłośników Wisły, utworzonego w 1905 roku oraz Macierzy Szkolnej, powstałej w 1909 roku. Włączał się aktywnie w życie miejscowości, pomagał przy organizacji amatorskich przedstawień teatralnych, sam wygłaszał też wykłady. Z Wisły wyjechał w 1912 roku. To prawda, że właśnie w Ochorowiczówce Władysław Reymont po namowach Juliana podarł i spalił pierwszą wersję „Chłopów”, a potem zaczął pisać powieść od nowa? W liście z 1901 roku do Jana Lenartowicza Władysław Reymont donosił, że jest właśnie w Wiśle, u Juliana Ochorowicza, i że przegląda napisane już rozdziały. Co więcej, przyznał: „i drę niemiłosiernie − zupełnie; zaczynam zupełnie na nowo. Zrozumcie, co to za pewnego rodzaju męczeństwo − po-
drzeć całą prawie książkę − nie skrzywić się i zabrać na nowo do jej napisania!”. Nie ma dokumentów, które potwierdzałyby, że Reymont zniszczył pierwszą część „Chłopów” pod wpływem krytycznych uwag Ochorowicza, ale jest to niezwykle prawdopodobne. Bo komu w tym miejscu, jak nie Ochorowiczowi, dałby Reymont swój tekst do zrecenzowania? I tu także tu powstał ''Faraon”? „Faraon” nie powstał w Ochorowiczówce, ale gdyby nie fascynacja Juliana Ochorowicza starożytnym Egiptem, Bolesław Prus nie napisałby tej powieści. Byli przyjaciółmi od gimnazjum w Lublinie. Dość powiedzieć, że Ochorowicz stał się pierwowzorem dla postaci Juliana Ochockiego w „Lalce”, a w Wiśle Ochorowicz zbudował willę nazwaną na cześć Prusa „Placówką”. Był czas, gdy Ochorowicza całkowicie pochłonęła historia starożytnego Egiptu, szczególnie naukowe osiągnięcia z tamtego okresu. Na bazie zdobytej wiedzy przygotował cykl wykładów i napisał książkę „Wiedza tajemna w Egipcie”. Podarował ją Prusowi. I to stało się inspiracją dla pisarza, by stworzyć „Faraona”. Można zatem powiedzieć, że Ochorowicz jest ojcem chrzestnym tej powieści. Znają ją wszyscy. Warto, by teraz – choć może post factum – jak najwięcej osób dowiedziało się, jak bardzo inspirującą postacią był Ochorowicz dla tych, którzy na stałe zapisali się na kartach naszej historii. Elon Musk dla jednych jest genialnym wynalazcą i wizjonerem, ale wielu uważa go za absolutnego szaleńca, a żyjemy w zaawansowanym technologicznie dwudziestym pierwszym wieku. Julian Ochorowicz, który działał w drugiej połowie dziewiętnastego wieku, musiał mieć naprawdę ciężko. W tym kontekście szaleńcami byli także: Mikołaj Kopernik, Leonardo da Vinci, czy Albert Einstein, bo wykraczali swoim umysłem poza schematy przyjętego myślenia. Są między nami jednostki, do których dopiero po jakimś czasie dołącza reszta. I taką postacią na pewno był Julian Ochorowicz. Dziękuję za rozmowę. fot. Adam Brzoza
25
Tomek Marszałek
"No tears are fallin` from my eyes, I`m keepin’ all the pain inside. Now don`t you wanna live with me? I`m lazy as a man can be!"
26
Witam wszystkich Czytelników bardzo ozięble w kolejnej, zimowej odsłonie Świata Mroku. Jak ten czas zaaaa… szybko leci. Mam nieodparte wrażenie, że dopiero co skończyłem pisać do poprzedniego numeru, a tu już deadline do bieżącego mi tyka. Ale tym razem wszystko jest jak najbardziej w porządku i na miejscu, bo temat tego wydania to przecież „BE LAZY”. I ja będę dziś nieco leniwy… nie, to jednak złe określenie. Po prostu pójdę trochę na łatwiznę i zamiast kombinować, na siłę próbując znaleźć wyszukane nawiązanie do tytułu, pozwolę sobie kontynuować wątek z poprzedniego numeru (a jest po temu nielicha okazja). Może część z Was pamięta, że ostatnio zachwalałem wszem i wobec genialny w moim odczuciu pierwszy sezon serialu "Stranger Things" z 2016 roku? Wspominałem jednocześnie, że zgodnie z zapowiedziami producentów, prezentacja sezonu drugiego miała nastąpić lada moment, w zasadzie to film powinien być dawno dostępny w chwili, gdy czytacie te słowa… i tak też się stało. Premiera planowana na Halloween odbyła się ostatecznie już 27 października i podobnie jak w przypadku pierwszego sezonu obejmowała od razu wszystkie 9 odcinków. Co przynosi nam sezon drugi? Jeszcze więcej tego wszystkiego, za co tak pokochałem jedynkę. Więcej emocji, dobrej zabawy, ciekawych postaci i zdecydowanie więcej demogorgonów. Ale po kolei. Fabuła dwójeczki zaczyna się jakiś czas po wydarzeniach z poprzedniego sezonu. Pozornie wszystko wróciło do normy i życie toczy się dalej, ale czy na pewno? Nie chcę za bardzo zdradzać treści i psuć spoilerami zabawy tym, którzy jeszcze nie mieli okazji obejrzeć tego cudeńka. Powiem tylko tyle, że koniunkcja światów trwa nadal i to na większą jeszcze skalę. Zło nie śpi i wdziera się zajadle do naszej rzeczywistości przez każdą możliwą, najmniejszą nawet szparę. Pomimo bardzo mrocznego klimatu kontynuacji, w dalszym ciągu napotykamy też nieodzowne gagi i skrajnie zabawne sytuacje, które podobnie jak w jedynce, rozładowują odrobinę napięcie w najbardziej po temu odpowiednich momentach (tu prym wiedzie jak zawsze niezawodny Dustin). Akcja jest wartka, niczym górski potok i nie zamula nawet na chwilę. Ogląda się to po prostu jednym tchem. Galeria postaci z poprzedniej części wzbogacona została o kilka bardzo jaskrawych charakterów. Wielkie brawa należą się tu zwłaszcza Seanowi Astinowi za świetną rolę poczciwego, ale i walecznego Boba Mózgownicy. Kurcze, jak się tak głębiej nad tym zastanowić, to chyba przyzwyczaił nas trochę do ról szlachetnych, trzyli-
terowych bohaterów już we „Władcy pierścieni” ;-). Do tego dorzuciłbym jeszcze zadziorną Mad Max i intrygującą Kali. Ale to oczywiście nie wszystko. Okazuje się też, że bestiariusz z pierwszej części to nawet nie czubek góry lodowej okropieństw, które czyhają na nas po drugiej stronie. Poza znanymi już demogorgonami, napotykamy coś, co Dustin zgodnie z logiką godną samego Grzegorza Mendla nazywa demo-psami; poznajemy również megabossa pod postacią Łupieżcy Umysłów. Czaaad! O innych zaletach serialu, związanych z fenomenalną i świetnie dobraną muzyką, fantastycznym klimatem oraz doskonałą realizacją, rozpisywałem się już w poprzednim numerze, więc pominę to, co oczywiste. Najfajniejsze jednak jest to, że sezon drugi co prawda wyjaśnia część zagadek, ale jednocześnie gmatwa wiele pozostałych kwestii, stawiając nowe, wielkie znaki zapytania. Odpowiedzi, mam nadzieję, poznamy w niedalekiej przyszłości. OK, miało być leniwie, więc myślę, że wystarczy już na dziś. Puentując. Czy warto obejrzeć "Stranger Things II"? Zdecydowanie TAK. Czy sezon drugi jest lepszy niż pierwszy? Nie zaryzykuję takiego stwierdzenia. Powiem raczej, że równie dobry, choć z pewnością jeszcze bardziej dynamiczny. Jeżeli zachęciłem Was choć odrobinę do zapoznania się z tym tytułem, to pamiętajcie proszę, że fabuła obu sezonów stanowi logiczną całość. Tym samym stanowczo odradzam oglądanie dwójki tym, którzy nie odrobili lekcji z pierwszego sezonu. Pozdrawiam złowieszczo z głębin otchłani i do przeczytania!
27
Grzegorz Więcław – psycholog sportu, coach, trener | www.glowarzadzi.pl
Dwa oblicza lenia 28
W naszej kulturze lenistwo kojarzy się raczej negatywnie. Słownik języka polskiego pod redakcją Witolda Doroszewskiego nie daje żadnych nadziei. Według niego lenistwo to: „niechęć do pracy, opieszałość, gnuśność, nieróbstwo, próżniactwo”. Przy takim rozumieniu tego słowa chyba każdy zrobi wszystko, żeby nie wyjść na lenia! Ja z pewnością nie chciałbym być uważany za gnuśnego i próżnującego nieroba. Zresztą już najmłodszym Polakom wmawia się, że błogie, beztroskie nicnierobienie to najgorszy z możliwych przypałów i obciachów. Kto z nas nie słyszał i nie powtarzał w przedszkolnym przedstawieniu wiersza Jana Brzechwy pt. „Leń”? W mojej głowie do dzisiaj dudnią słowa prześmiewczej rymowanki: „Na tapczanie siedzi leń, nic nie robi cały dzień…” I tak nauczyłem się, że ta postawa po prostu nie przystoi, a leń śmierdzi, cuchnie okrutnie. Lenistwo to cecha pejoratywna, szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy każdy powinien być człowiekiem sukcesu, dającym z siebie „maksa” i realizującym cały swój potencjał. No cóż. To niezwykle trudne zadanie, którego nie da się wykonać bez odpowiedniego wkładu i wysiłku, unikając ciężkiej i konsekwentnej pracy. Nie ma innej drogi jak tylko zakasać rękawy i zrobić to, co należy. Bo inaczej nic z tego nie będzie. Widać to jak na dłoni w niemal każdej dziedzinie naszego życia – w nauce, w biznesie, w życiu osobistym… W sporcie również. Tu szczególnie sukces utożsamiany jest z katorżniczą pracą, okraszoną krwią, potem, łzami, bólem fizycznym i psychicznym, czasami rzygami na treningach. Nie ma, po prostu nie może tu być miejsca dla leniów. Nawet tych utalentowanych. Kiedy słyszę od nauczycieli i trenerów opinię „zdolny, ale leń”, wiem, że ten ktoś prawdopodobnie zbyt daleko nie zajedzie. Bo wysiłek zawsze pokona talent, który nie podejmuje ciężkiej pracy. Dlatego bardzo cieszę się, gdy doceniamy wartość etosu pracy. Kiedy poprzez zaangażowanie nadajemy swoim osiągnięciom sprawczości i bierzemy za nie odpowiedzialność. Z psychologicznego punktu widzenia wydaje się to dobre i słuszne. Sam staram się to podkreślać we własnym życiu i w życiu moich podopiecznych. Jednak gdy spotykam takich pracusiów, którzy nie widzą nic poza swoją wybraną dziedziną, to w mojej
głowie coraz częściej zapala się czerwona lampka. Bo po drugiej stronie medalu z napisem „lenistwo” znajdują się: perfekcjonizm, pracoholizm, przetrenowanie, wypalenie i wieczne niezadowolenie z siebie. Czy zatem lenistwo może nam się do czegoś przydać? Czy może mieć też pozytywny wydźwięk? Przez wielu starożytnych mędrców lenistwo było postrzegane jako „pogoda ducha, uspokojenie duszy i myśli”, a także „szczęście i cel życia”. Jak odmienne są to definicje od tych, proponowanych przez Witolda Doroszewskiego! W XX wieku lenistwo doczekało się jednak swoich sympatyków. W 1932 roku brytyjski uczony Bertrand Russell w dziele pod wymownym tytułem „Pochwała lenistwa”, zauważył, że przez ciągłe zaabsorbowanie pracą zawodową, ludzie są nieszczęśliwi, gdyż nie mają czasu na odkrywanie i rozwój swoich pasji, talentów i zainteresowań. Nadal aktualne, prawda? Russell twierdził też, że lenistwo mogłoby stać się najlepszym antidotum na wszelkiego rodzaju wojny, konflikty i niesnaski, bo w „leniwym” świecie nikomu nie chciałoby się chwytać za broń i walczyć. A więc są i plusy tego zjawiska! Jak to w psychologii bywa, również w tej kwestii trzeba znaleźć własne optimum. Złoty środek. Trzeba mieć czas na pracę i na fajrant (tu: lenistwo). Odpoczynek, regeneracja, nawet bezczelne nicnierobienie powinny być integralną częścią każdego zdrowego, nawet bardzo zapracowanego życia. Często przypominam sportowcom i trenerom, z którymi współpracuję, że zadbanie o te elementy układanki jest tak samo ważne jak trening. A umiejętność prawdziwego lenienia się to nic innego jak możliwość naładowania baterii. Dlaczego zatem tak trudno odłączyć się od wyścigu szczurów, od ciągłego stawania się coraz lepszym w wybranej przez siebie dziedzinie? Świat pędzi w tak zawrotnym tempie, że wydawać by się mogło, iż jeśli zatrzymamy się choćby na chwilę, to coś przegramy, zaprzepaścimy jakąś szansę. Problem polega na tym, że kiedy pracujemy, nierzadko robimy to na pół gwizdka, myśląc o tym, co będzie po pracy, na wakacjach itp. Przez takie wybieganie w przyszłość lub przeszłość nasza praca traci na jakości. Podobnie może być wtedy, kiedy próbujemy odpoczywać i myślimy o pracy. Sprawdzamy e-maile, media społecznościowe i dziwimy się, że nie potrafimy naładować swoich baterii. Kluczem wydaje się być nie tylko wygospodarowanie czasu na pracę i odpoczynek, ale też prawdziwe wykorzystanie go na to, na co zdecydowaliśmy się go przeznaczyć. Jak pracujemy, to na 100%. Jak się lenimy, to też! Uważam, że umiejętność oddania się błogiemu stanowi nicnierobienia może okazać się w XXI wieku na wagę złota w naszym przepracowanym społeczeństwie. Wbrew pozorom wcale nie jest to takie proste. Ale jeśli nauczymy nasze ciała i umysły leniuchować, to, kiedy znowu wpadniemy w wir zajęć i pracy, będziemy bardziej efektywni w tym, co robimy. A może nawet szczęśliwsi?
29
Morgen, morgen… TEKST
Małgorzata Kaźmierska
30
… nur nich heute, sagen alle faulen Leute. U nas to powiedzenie dawno już zostało nieco zmodyfikowane: „Co masz zrobić dzisiaj, zrób pojutrze, a będziesz miał dwa dni wolnego.” Niezbyt dobra rada tuż przed świętami, kiedy ogarnia nas szaleństwo zakupów, szukania prezentów, sprzątania, lepienia uszek, pieczenia, gotowania itd. A wszystko to w czasie, gdy jak informują w mediach, dzień jest krótszy od najdłuższego w roku o ponad osiem godzin. Ale, co za tym idzie – noc trwa dłużej, zatem postępując logicznie, powinniśmy sobie pospać. Więc jednak lenistwo! Ale przecież to grzech, któremu zgodnie z definicją „winien jest nie tylko ten, co nic nie robi, ale i ten, kto z wygody wybiera najłatwiejsze i najkrótsze drogi do osiągnięcia ziemskiego szczęścia.” Ciekawe czy pod ten przypadek można by zaliczyć zachowanie chłopaka mojej koleżanki ze studiów, który wtedy, gdy musiał uczyć się do kolokwium, zabierał się za pranie spodni…? Nie wiem, czy takie postępowanie ma coś wspólnego ze szczęściem, może jedynie krótkotrwałym, ale na pewno nazywa się to unikaniem wysiłku i szukaniem łatwizny, choć przypuszczalnie szybko ukaranym. Występek ten zawsze był piętnowany nie tylko przez Kościół, lecz i przez polityków, artystów, ludzi, którym dobro społeczne leży na sercu. Ślady takiej dydaktyki znajdziemy np. w obrazach Hieronima Boscha i Pietera Bruegla; starsi pewnie pamiętają jeszcze zapędzające do roboty hasła i pieśni z czasów PRL-u, a dzieci chyba nadal zapoznają się występkami lenia z wierszyka Jana Brzechwy. Piekło ludzi leniwych według twórców filmu „Siedem” to przymusowa bezczynność. Potwierdzają to moje obserwacje ze szpitali, gdzie przebywają zarówno ci, co nie przepadają za pracą, jak i jej miłośnicy. Ale po paru dniach jednym i drugim tak ciąży nicnierobienie, że niektórzy przekupiliby salową, byleby użyczyła im mopa i pozwoliła umyć korytarz. Aby nikogo z nas nie dotknęła kara za ten grzech, nie będę zachęcać do praktykowania skrajnego lenistwa. Ale chyba wszyscy możemy sobie czasem pozwolić na pewną ospałość, powolność, umiarkowaną nonszalancję i beztroskę wobec kalejdoskopu zdarzeń…? Snucie się po domu w piżamie, niespieszne celebrowanie porannej kawy, sycenie się długim, leniwym popołudniem, przysypianie wieczorem… Przecież nie trzeba od razu jechać do Hiszpanii, żeby wzorem trzech kobiet z powieści „Wyznaję” Jaume Cabré „siedzieć na leżakach i uważnie, w milczeniu śledzić upływające godziny.” My możemy w podobnym skupieniu przyglądać się kształtom topniejących płatków śniegu. Kontemplować ulotną teraźniejszość. Delektować się chwilą przyjemności, rozciągając ją w nieskończoność. Bo jak ktoś powiedział: „leń to wyznawca wygody i powolnego życia” – zatem sybaryta, ale i esteta, znający wartość tego, co najcenniejsze.
Be lazy… teraz, kiedy cały świat gna niczym opętany? Jak przeciwstawić się tej rozpędzonej machinie? A gdyby tak zignorować ją, pozwolić, by przemknęła obok? Ale co się stanie, jeśli wypiszemy się z tego wyścigu? Ile rzeczy i zdarzeń ominie nas? Hm, może tylko te najgorsze albo nieistotne, a my wreszcie będziemy mogli skupić się na tym, co najważniejsze dla nas tu i teraz. Odpocząć i nabrać sił do nowych wyzwań, bo jak twierdził Jonasz Kofta: „lenie pracują najciężej” – wszak każdy wysiłek jest dla nich znacznie większy niż dla przyzwyczajonych do codziennego kieratu pracoholików. A odwlekając realizację zadań do ostatniej chwili, muszą potem sprężać się, żeby zdążyć z terminami, umowami i innymi zobowiązaniami. Tak więc do tego dochodzi również ogromny stres. Oj, nie ma lekko taki leń… I po co to wszystko? Przecież to tylko marność… Posłużę się jeszcze raz cytowanym już kiedyś przeze mnie powiedzeniem Jana Kobuszewskiego: „Człowiek leniwy także do niczego nie dojdzie, ale z o ile mniejszym trudem”. Ego te absolvo.
31
SEN ZIMOWY TEKST
Katarzyna Zielińska
Czyli o mądrości życiowej Muminków
32
Kiedy przychodzi grudzień, a właściwie nawet już listopad, ten prawdziwy polski, z deszczem, błotem, przymrozkami, czasem mokrym śniegiem, no i oczywiście z tradycyjnym smogiem, mam wrażenie, że najlepiej byłoby zapaść w długi, mocny zimowy sen. Taki, który zakończyłby się gdzieś w okolicy kwietnia (pod warunkiem, że wtedy nie padałby już śnieg). To nawet nie chodzi o zimę samą w sobie, gdyby była taka na serio – biała, mroźna i czysta, to mogłabym ją polubić. Polska wersja zimy miejskiej (a śląskiej chyba w szczególności) wygląda zupełnie inaczej – błotnista, brudna i śmierdząca, a jej najgorszym atrybutem jest błoto pośniegowe i sól drogowa, wżerająca się w skórę butów. Wielką życiową mądrość w zakresie postępowania z zimą wykazują moim zdaniem niedźwiedzie, świstaki i inne zwierzęta, zapadające w głęboki sen na czas niesprzyjającej aury. Z postaci fikcyjnych podobne podejście miały Muminki: “Wewnątrz było ciepło i przytulnie. Na dole w piwnicy tliły się wolno na ruszcie całe masy torfu. Księżyc zaglądał w okno, oświetlając białe zimowe pokrowce na meblach i owinięty tiulem kryształowy żyrandol. A w salonie wokół największego kaflowego pieca rodzina Muminków spała długim zimowym snem. Spali zawsze od października do kwietnia, tak bowiem czynili ich przodkowie, a Muminki przestrzegają tradycji. Wszyscy, podobnie jak ich przodkowie, mieli w żołądkach porządną porcję igliwia, przy łóżkach zaś, pełni nadziei, położyli to, co mogło być potrzebne wiosną. Łopaty, okulary przeciwsłoneczne i trochę taśmy filmowej, przyrządy do mierzenia wiatru i tym podobne przedmioty. Cisza pełna była spokoju i oczekiwania. Czasem ktoś westchnął i zwinąwszy się, wsuwał głębiej w posłanie, w którym spał.” 1 Bardzo lubię opowieści o Muminkach, w dowolnej formie, ale chyba najbardziej tej książkowej (tak, wiem, że są dla dzieci). Najfajniejsze jest chyba właśnie to ich stoickie pogodzenie się z naturą, zgodnie z którym nieprzyjemny czas można przespać, zupełnie nie mając przy tym poczucia, że coś się traci. Małe trolle z pewnością nie cierpiały z powodu fear of missing out. Kiedy się budziły w kwietniu, Dolina Muminków nadal istniała w tym samym kształcie, przyroda odradzała się jak zawsze, zgodnie ze swoim odwiecznym cyklem. A Muminki tryskały energią na kolejny rok, pełen powtarzalnych czynności, związanych z poszczególnymi sezonami. To się nazywa slow life i work-life balance. Żałuję często, że żyjemy w czasach, kiedy nie można zwolnić ani na chwilę, a lenistwo, rozumiane jako nicnierobienie, ocenia się negatywnie. Zaczyna się już od pierwszej klasy szkoły
podstawowej – dzieci, które nie mają zajęć dodatkowych są postrzegane jako trochę dziwne, a może nawet zaniedbywane przez rodziców… Wizerunkowo dobrze jest być zajętym i nie mieć czasu. Zawsze na mailu i pod telefonem. Na bieżąco. A przecież zimowy sen, może nie w sensie dosłownym, ale rozumiany jako zwolnienie obrotów, mógłby być niesamowicie odświeżający i energetyczny. Taki na przykład “obowiązkowy urlop zimowy”, podczas którego nie musisz wstawać tak wcześnie, że jeszcze jest ciemno i wracać do domu późnym, równie ciemnym popołudniem. Zamiast tego możesz się wyspać i na przykład iść do lasu na spacer… Wiem oczywiście, że się nie da, bo fabryki muszą produkować, piekarze piec chleb, a policjanci strzec porządku, ale pofantazjować mogę. Tym bardziej, że coraz częściej ludzi zastępują maszyny, co teoretycznie (niestety tylko teoretycznie) powinno generować więcej czasu wolnego. Konkluzja jest zatem prosta: Muminki mogły sobie bezkarnie przespać zimę, a my ludzie XXI wieku nie możemy i skazani jesteśmy na wieczny pośpiech oraz poranne odśnieżanie samochodów. Pozostają jednak inne sposoby oswojenia nieprzyjaznej aury.
1
Tove Jansson, „Zima Muminków”, przeł. I. Szuch-Wyszomirska, Warszawa 2014.
33
W świecie Muminków po drugiej stronie barykady stoi Włóczykij, który wybrał znacznie bardziej aktywny sposób radzenia sobie z zimą – każdego roku wyrusza “na południe”, gdzie, jak się domyślamy, panuje wówczas lato. Włóczykij mija się z zimą, odchodząc, kiedy ona przybywa, i wracając, gdy znika. Przeżywa podczas swoich wędrówek dużo przygód, a wraca mądrzejszy i bardziej doświadczony, a przy tym nie musi obcować z wątpliwymi atrakcjami zimy. Kiedy znowu zjawia się w Dolinie Muminków, jest pewien, że czeka ona na niego tak samo jak poprzedniej wiosny. Wie, że jej mieszkańcy, a zwłaszcza Muminek, tęsknią do jego powrotu – ten moment to dla nich synonim początku wiosny i budzenia się przyrody do życia. "... słońce świeciło na dolinę, jakby przyroda chciała przeprosić, że była tak nieżyczliwa dla swoich najmniejszych stworzonek. <<Dzisiaj wróci Włóczykij – pomyślał Muminek. – To najbardziej odpowiedni dzień na powrót do domu.>>”. 2 Osobiście przejęłam niewielką cząstkę stylu życia Włóczykija – staram się każdej zimy chociaż na tydzień wyskoczyć w ciepłe miejsce. W ten sposób dzielę ją niejako na dwie części: pierwszą – oczekiwanie na wyjazd i drugą – wypatrywanie wiosny. Po powrocie koniec tej nieprzyjemnej pory jest już jakby trochę bliżej i jakoś łatwiej znieść związane z nią trudności. Zdaję sobie sprawę, że istnieje jeszcze trzecia opcja – można zimę zwyczajnie polubić, oswoić i cieszyć się nią. Do takiego poziomu jednak jeszcze nie dotarłam i jakoś się nie zanosi… *** Chciałabym być Muminkiem, żeby beztrosko zapaść w zimowy sen, ewentualnie Włóczykijem, który równie beztrosko może zniknąć z horyzontu na kilka miesięcy i nikomu nic do tego, gdzie wtedy jest. Na pewno nie pod telefonem ani na mailu. Albo taki niedźwiedź – zaszywa się w gawrze i nic nie musi… Niestety tak się nie da, a czasem, zwłaszcza zimą, bardzo bym tego potrzebowała. Cóż, radzę sobie, jak mogę, a w przyszłości zamierzam zostać cyfrowym nomadą, pracującym skądkolwiek, a zatem także z miejsc, w których jest ciepło i przyjemnie. Ale zanim to nastąpi, muszę przedzierać się codziennie przez posolone błoto pośniegowe.
34
1
Tamże.
Tomasz Makula
Mieszkania z udogodnieniami dla seniorów Integracja, aktywność fizyczna i społeczna • salon klubowy • teren parkowy z małą architekturą • zajęcia i ćwiczenia ruchowe • pokazy, wykłady, szkolenia
Wszędzie blisko • wielospecjalistyczna przychodnia • ośrodek sportu i rehabilitacji • centrum handlowo-usługowe • restauracje
Niezależność, komfort i wygoda • własnościowe mieszkania • funkcjonalny układ pomieszczeń • pomoc w codziennych czynnościach • recepcja
Bezpieczeństwo, pomoc i opieka • brak barier architektonicznych • cichobieżne windy • system przywoławczy • usługi opiekuńczo-pielęgnacyjne
Biuro sprzedaży: Millenium Inwestycje Sp. z o.o. • 40-750 Katowice • ul. Hierowskiego 2• 32 205 95 00 • e-mail: sprzedaz@bazantowo.pl • www.bazantowo.pl
Wszystko slow TEKST
Joanna Zaguła
Niech jedzenie samo się robi, a my wykorzystajmy ten czas na rozwój wewnętrzny.
36
No, dobrze odkładałam to już od dwóch dni. Muszę siąść do komputera i przygotować tekst. Nawet nie chodzi o to, że mi się nie chce... Po napisaniu tego zdania przypomniało mi się coś, co chciałam zobaczyć na YouTubie i straciłam półtorej godziny, oglądając rzeczy, które już wcześniej widziałam. Otóż, drodzy Państwo – to klasyczna prokrastynacja. Coś, co lubię, bo jest bardzo ludzkie, ale jednocześnie skrajnie bezsensowne i z prawdziwym lenistwem nie ma wiele wspólnego. W gruncie rzeczy lenistwo to bardzo szlachetna sprawa. W magazynie „Gather Journal” (cudownym, dziwnym i wspaniale progresywnym!) kilka numerów temu pojawił się ten temat, bo wydanie poświęcone było grzechowi. Edytorial dotyczący tej przewiny, opatrzony został teologicznym komentarzem objaśniającym, że lenistwo rozumie się często jako „zwykłe nieróbstwo”, czy nawet niebezpieczny stan „obojętności duszy”, co brzmi trochę jak symptom depresji. Autorzy jednak przekonują, że można (i właściwie dobrze by było) rozumieć to jako nieśpieszność, dającą piękno i przyjemność. Dlatego dania, których fotografie widzimy pod spodem, to posiłki wymagające długiego gotowania. Pracochłonne? Niekoniecznie. To byłoby niezbyt leniwe. Raczej takie, które same się długo robią, nam dając czas na relaks.
37
A to wcale nie jest łatwe. Leniuchować trzeba umieć. Próbują nas tego nauczyć różnorakie przewodniki, pomagające osiągnąć dobry nastrój, spod znaku hygge czy lagom. Serwują złote rady i rozwiązania, na które zapewne nigdy byśmy sami nie wpadli, jak palenie świec i dbanie o przytulną atmosferę w domu. Trochę to śmieszne, ale uświadamia, że jednak na co dzień zapominamy o tym. Z dzieciństwa pamiętam, że moim codziennym, wieczornym obowiązkiem było zapalanie świec do kolacji. Czy to w Wigilię czy do poniedziałkowych grzanek zasiadaliśmy do kolacji przy świecach. Tak wymyśliła moja mama, i tak miało być. Bo codziennie warto mieć święto i odświętnie jeść. Nie jakieś mrożone zapiekanki czy kotlety z garmażerki w Auchan. Musi być coś dobrego, nawet jeśli to tylko kanapki czy tosty, to dopracowane, ładnie podane i zjedzone wspólnie przy stole, a nie przed telewizorem. Wydawałoby się, że takie dbanie o domowe królestwo to domena niepracujących zawodowo gospodyń z lat 50. Ale moja historia działa się na przełomie XX/XXI wieku, a mama pracowała na dwa etaty i robiła doktorat. Jak więc jadać wspaniałe leniwe kolacje, jeśli dysponuje się jakimiś 2 wolnymi godzinami dziennie? Jest kilka sposobów. A wszystkie spod znaku slow food. Pierwszy i najłatwiejszy do odpowiednie składniki. Nie ma co się rozpisywać: w drodze do domu wstępujemy do Delikatesów po bagietkę, oliwki kalamata i dwa dobre sery (niech będzie provolone i dojrzałe pecorino, a dla tych, którzy mają gorzej zaopatrzone sklepy – może być lazur i edamski). Podajemy rodzinie (jeśli pełnoletnia, to serwujemy również wino) i wszyscy są zadowoleni. Ale przy tym nie można się wykazać kunsztem kulinarnym, a na dłuższą metę grozi to również ruiną finansową. Proponuję więc sposób drugi: wolne gotowanie. Najlepiej jak ktoś ma wolnowar, ale nada się też zwykły garnek, bez plastikowych części. Przygotowujemy w nim zupy i gulasze – idealne na zimę. Wszystko (warzywa, mięso, strączki...) najpierw w tym garnku podsmażamy, a potem zalewamy rosołem czy winem (no, lepiej winem), przykrywamy i wstawiamy do piekarnika. A tam niech sobie pozostanie w 150 stopniach przez dwie czy trzy godziny. Jeśli robimy wołowinę, to nawet dłużej. My w tym czasie możemy rozwiązać krzyżówkę, przeczytać najnowszy magazyn „Książki” (tak, o książkach), żeby potem móc brać udział w różnych wysublimowanych dyskusjach i mieć zdanie na temat lektur, których się nie przeczytało, możemy się też zdrzemnąć, obejrzeć „Stranger Things” (jeśli istnieje jeszcze ktoś, kto nie widział), albo po prostu zrobić deser. Tu też wskazana jest powolność. Najlepszy zimowy deser to oczywiście sernik. Ale taki na spodzie z holenderskich pierniczków, polany czekoladą i posypany orzechami w karmelu. A powolność tyczy się samego sera. Aby był maksymalnie kremowy, ciasto należy piec w niskiej temperaturze (najlepiej 150 stopni) przez 2 godziny.
38
Trzecia rzecz to planowanie. Żeby mieć na tę codzienną wspaniałą kolację coś ekstra, ale nie stać po pracy przez dwie godziny przy garach, należy (mimo, że jest to mało romantyczne) planować z wyprzedzeniem. Rano, a najlepiej już dzień wcześniej przygotować marynatę i dać jedzeniu czas, żeby samo się zrobiło, gdy my będziemy zajmować się czymś innym. Mięsa zostawiamy na przykład w musztardzie z miodem i chili. Warzywa zalewamy oliwą z czosnkiem i rozmarynem (potem wystarczy dodać kozi ser i upiec je w tej oliwie, tak jak kaczkę confit i będzie super). Świeżą cebulę skrapiamy octem balsamicznym, marchewki mieszamy z sokiem i skórką z cytryny, jajka (obrane) wkładamy do herbaty albo sosu sojowego z octem. Potem mięso wystarczy podsmażyć, a resztę można zajadać na surowo. Wymaga to 5 minut pracy, która w dużej mierze oznacza otwieranie i zamykanie lodówki, a jedzenie mamy naprawdę jak haute cuisine. Cudownie i bez wysiłku, co niechybnie doprowadzi nas do utopii. Bo jak pisał Bertrand Russell w „Pochwale lenistwa”: „Dzisiaj myślę, że na świecie pracuje się o wiele za dużo, że uznanie pracy za cnotę wyrządziło nam wszystkim ogromne szkody.” Więc nie ma co...
39
Na talerzu siedzi leń... TEKST
Natalia Aurora Ignacek
Pierogi leniwe, piernik, ser pleśniowy, kapusta kiszona – co łączy te rarytasy? Wszystkim im można przypisać etykietkę leń. I to śmierdzący, jak w przypadku sera. Niektóre pachną słodką wanilią. Inne są leniwe tylko z nazwy. Ale to i tak nie zwalnia mnie z obowiązku napisania o nich. Inaczej to ja wyjdę na lenia!
40
41
Jedliście kiedyś lenia? Wiecie jak smakuje? Wybornie! Jest niewielki, pulchny i słodki. Oczywiście ten posypany cukrem i cynamonem. Bo można też skonsumować go w wersji wytrawnej – z cebulką i oprószonego solą. Mowa oczywiście o pierogach leniwych, zwanych też kluskami. To doskonały pomysł na obiad na leniwą sobotę, gdy aura za oknem nie zachęca do wyjścia na zewnątrz. Wtedy warto zaszyć się w kuchni i to na dość długo. O tak, niech nie zmyli was nazwa, to dość czasochłonne danie! Skąd więc jego nazwa? Otóż, wtedy, gdy nikt jeszcze nie słyszał o takim wynalazku jak kuchenka indukcyjna, żeby zagotować wodę, należało włożyć do pieca odpowiednią ilość drwa i gotować na leniwym, czyli wolnym ogniu. Według innej teorii leniwe kluski to po prostsza, bo wymagająca mniej pracy, wersja prawdziwych pierogów. Tamte trzeba starannie lepić, zważając na to, by odmierzyć w każdym odpowiednią ilość wcześniej przygotowanego farszu. Tu zaś wszystko miesza się w jedną całość i jedynie formuje podłużne kluseczki. Nieważne czy spojrzeć na te polskie kluchy łaskawym lub surowym okiem, do jednego trzeba się przyznać: wszyscy dziś jesteśmy bardziej leniwi niż cały ich talerz. Przyzwyczajeni do fast food na widok długiej listy składników do kupienia i nie mniej długiego opisu przygotowania w książce kucharskiej, odkładamy ją na półkę z bajkami. Na jej miejscu pojawił się smartfon, dzięki któremu nie musimy się fatygować, by znaleźć odpowiedni numer i zamówić obiad z szybką dostawą do domu. Mamy od tego aplikacje. A do zmywania po obiedzie – zmywarki. Istnieją nawet urządzenia do spalania przyjętych kalorii bez ruszania się z kanapy! Szczyt lenistwa? Być może… Ale nikt, a już zwłaszcza zapracowana matka nie zaprzeczy, iż nie ma w tym wszystkim czegoś dobrego. magają sporo energii i wygimnastykowanych dłoni. Ale jak W dobie zabieganego trybu życia, w którym się okazuje, są również i takie, których warunkiem sukcesu trudno czasem połapać się, za czym odbywa się ta powszech- jest… nicnierobienie. Im dłużej leżą, tym są lepsze! Poznajmy na gonitwa, zdaje się, że lenistwo przestało być jednym największych leni wśród kulinarnych smakołyków. z grzechów głównych. Zastąpił je pracoholizm. Słodkie nieróbstwo Żeby było słodko i przyjemnie, zacznijmy od tych lżejszych Bo czy lenistwo w istocie jest czymś złym? Gdyby w poszukiwaniu odpowiednich argumentów zaprze- przypadków. A w zasadzie od najlżejszych, czyli bezy. Żeby czających tej teorii przemierzać świat wzdłuż i wszerz, to nie się udała i przypominała eteryczny obłoczek, trzeba dać jej znalazłoby się lepszego miejsca niż… kuchnia! Oczywiście, dużo czasu, a my możemy wtedy porządnie się zrelaksować. zaoponuje każdy, kto był choć raz zakochany i chciał usma- Pójść do kina. Na lody. I kawę. Tak, beza to prawdziwy leżyć na śniadanie naleśniki. Nawet najprostsze potrawy wy- niuch, bo leżakuje w lekko uchylonym piekarniku przeważnie do 7 godzin. Są i takie ciasta, które potrzebują poleniuchować jeszcze przed włożeniem ich do piekarnika. Zwolennicy kołacza i innych drożdżowych przysmaków wiedzą, że i tu sekretem jest… czekanie. Najpierw na wyrośnięcie drożdży w zaczynie, a potem w cieście. Bezczynne leżenie w cieple pod przykryciem służy ciastu tak, jak nam pod kocykiem w fotelu, gdy za oknem szaro, buro i ponuro. Od nazbyt długiego leżenia człowiek i ciasto mogą stać się… starym pierni-
42
kiem. O ile jednak dla ludzi jest to zgubne, o tyle w przypadku ciasta zdecydowanie dobre. A nawet pyszne! Świąteczny piernik, ten staropolski, zwany dojrzewającym też należy do grona nierobów, bo leży bezczynnie od 4 do 7 tygodni! Gdy my uwijamy się jak w ukropie, ten spokojnie odpoczywa, by nasiąknąć aromatycznymi przyprawami korzennymi. Efekt? Każdy, kto spróbował, wie, że określenie stary piernik nie zawsze ma pejoratywne znaczenie. Leń śmierdzący Podobnie jak bycie leniem śmierdzącym! Tak bowiem możemy powiedzieć o wielu serach, które mimo specyficznej woni są wybornymi elementami światowej kuchni. Produkt ten sam w sobie jest wielką pochwałą lenistwa, bo większość serów, którymi pieścimy nasze kubki smakowe to te dojrzewające, np.: cheddar, gouda, parmezan. Istotne znaczenie w ich produkcji stanowi po prostu czekanie. Sery leżą i dojrzewają. Jak długo? Szybka wersja cheddara to ok. 3 miesięcy! Normalny czas oczekiwania na ten przysmak wynosi tyle ile ciąża człowieka. W ciągu tych 9 miesięcy, kiedy pozornie nie dzieje
43
się nic, mają miejsce istne cuda – u człowieka wykształcają się nogi, oczy, płuca, mózg i inne narządy. Tymczasem w serach powstają oczka, skórka, no i charakterystyczny dla każdego rodzaju smak oraz zapach. Im dłużej lenią się w dojrzewalni, tym większe zmiany zachodzą, w wielu przypadkach można je zauważyć gołym okiem – to zielona, niebieska bądź biała pleśń. Sery takie jak camembert, brie lub gorgozola są uważane za produkty ekskluzywne i nikt im nie zarzuca, że potrafią tylko leżeć, choćby rok jak w przypadku tego ostatniego. Niektóre z tych produktów odpoczywają nawet przez kilka lat. A koneserzy twierdzą, że im ser dłużej dojrzewa tym… lepszy! Wytrawny nierób Podobnie jest z winem, (które nota bene świetnie komponuje się z serami) ono również stanowi doskonały przykład na to, że leniuchowanie popłaca. W momencie, gdy my umoszczeni na kanapie powoli sączymy lampkę wytrawnego trunku, gdzieś w jakiejś winiarni nie mniej leniwie fermentuje następny rocznik. Cukier zawarty w owocach powoduje powstawanie alkoholu etylowego i dwutlenku węgla oraz uwalnianie związków aromatowych. Jaki będzie końcowy efekt? To zależy od samego owocu, ale też od czasu leżakowania, któremu produkt poddawany jest po kilku miesiącach fermentacji i po rozlaniu napoju do butelek. Bez tego etapu wino byłoby niezbyt miłym elementem naszej kulinarnej kultury. Tuż po fermentacji staje się mętne, gorzkie, a na pierwszy plan wysuwa się w nim smak drożdży. Wino nadal musi się polenić, by nabrać charakteru i wybornego smaku. To okres, który trwa – 3 miesiące (wina lekkie), 2 lata (wina stołowe), 5 lat (wina mocne i deserowe). Oczywiście to czas minimalny. Są również wina, czekające na otwarcie 10 lub nawet 20 lat! Nic dziwnego, że mają też odpowiednią cenę, a ich wypicie jest swego rodzaju rytuałem. Podobnie jak w przypadku innych długo dojrzewających rarytasów. Zalicza się tu szynki (m.in. słynną włoską prosciutto), ale
44
też i nasze zwyczajne polskie... kiszonki! Pełne smaku i witaminy C również oddają się błogiemu nicnierobieniu, by potem wyciągnięte z beczki cieszyć nas na talerzu w towarzystwie schabowego lub mielonego. I pomyśleć, że cały ten proces nie jest wytworem genialnego kucharza lub naukowca, ale … natury. Skutkiem ubocznym leżenia. Może to pieczołowite zagłębienie się w świat kulinarnych leniwców pozwoli nam na chwilę spojrzeć łaskawszym okiem na siódmy grzech główny? Zobaczyć, że nawet, gdy pozornie nic się nie dzieje na zewnątrz, jakieś pozytywne zmiany mogą zachodzić w środku. W serze, winie, cieście. W człowieku…? też! Kto wie, czy słodkie lenistwo przy dobrym cieście i lampce wina nie przyniesie więcej pożytku niż gonienie do pracy, na siłownię, na spotkanie, zakupy, do autobusu albo za sukcesem?
Usłysz swój kolor FISCHER Poligrafia 41-907 Bytom, ul. Zabrzańska 7e e-mail: biuro@fischer.pl www.fischer.pl Telefony: 32 782 13 05 697 132 100 500 618 296 608 016 100
46
Fotograf: Marta Macha
Stylista: Sandra Nowotny / Inner Stylists
MakijaĹź: Eryka Macha / Glam Room
Modelka: Agnieszka Maj / Specto Models
SpĂłdnica i sweter / Zara Kolczyki / H&M Buty / Stradivarius
47
Spรณdnica i sweter / Zara
Szal / Stradivarius
Kolczyki / H&M
Pล aszcz / Tk Maxx
Buty / Stradivarius
Sukienka / Zara Buty / Reserved
48
Sweter / Zara
Szal / Stradivarius
Spodnie / Stradivarius
PĹ&#x201A;aszcz / Tk Maxx
Beret / H&M
Sukienka / Zara
Buty / Reserved
Buty / Reserved
49
Sukienka / Zara
Sweter / Zara
Pล aszcz / TkMaxx
Spodnie / Stradivarius
Torebka / Zara
Beret / H&M
Buty / Reserved
Buty / Reserved
Spรณdnica i sweter / Zara Kolczyki / H&M Buty / Stradivarius
50
hair: Rafał Grabiec mua: Anna Żołądek photo: Łukasz Sokół model: Dominika Urbańska
Avant Après / ul. Kupa 5, Kraków / tel. 12 357 73 57 / www.avantapres.pl
EAGLE EYE FOTOGRAF PATRYCJA KOCZUR MODELKA AGATA ZYCH/REBEL MODELS WIZAÅ» ALEKSANDRA SZCZEPANEK FRYZURY KAMIL URBANIAK STYLIZACJA ALEKSANDRA MANKIEWICZ
Spodnie: KAS KRYST Bluzka: Maciej Soja Kolczyki: H&M Buty: No Doubt
E E
Spodnie: KAS KRYT Body: Stradivarius Buty: Truffle Collection
Spodnie: KAS KRYST Bluzka: Maciej Soja Kolczyki: H&M Buty: No Doubt
Azzedine Alaïa TEKST
Dorota Magdziarz
Lenistwo i moda są kompletnym przeciwieństwem. To świat, gdzie króluje pęd, sezonowe trendy i zmienność, nie ma w nim miejsca na lenistwo. Życiorysy większości projektantów mogłyby służyć za wzór osób bardzo pracowitych i należących do grona tak zwanych ludzi sukcesu. Więc dziś przewrotnie do tematu numeru przedstawiam sylwetkę jednego z nich, projektanta, który niedawno odszedł – Azzedine Alaïa.
56
Azadine Alaia pokaz RTW jesień/zima 1991 rok
Pochodził z Tunezji, gdzie ukończył Akademię Sztuk Pięknych ze specjalnością rzeźby. Jednak od początku wiedział, że najbardziej interesującą rzeźbą dla niego jest kobiece ciało, a najlepszym zajęciem – tworzenie strojów. Z racji uwielbienia dla kobiecych kształtów i ubrań, które projektował, by je podkreślić, nazywano go „King of Cling” („Król obcisłości”). Całe swoje życie twórcze spędził w Paryżu, aż do śmierci w listopadzie bieżącego roku.
Wszystko zaczęło się z końcem lat 50., gdy siedemnastoletni Alaïa zafascynowany krojami sukienek rozpoczyna pracę jako asystent w prestiżowym domu mody Christiana Diora. Szybko jednak, bo już po pięciu dniach kończy tam karierę krawca i następnie spędza dwa sezony w atelier Guya Laroche’a, a później szlifuje swoje umiejętności u Thierrego Muglera. Własną pracownię otwiera w późnych latach 70. i chwilę potem staje się jednym z najpopularniejszych projektantów nie tylko w Paryżu, ale i na całym świecie. Podobno jego klientką w tym czasie była nawet Greta Garbo.
W 1980 roku wypuszcza swoją pierwszą kolekcję ready-to-wear i przenosi atelier do modnej i niezwykle barwnej dzielnicy Le Marais. Wkrótce miejsce jego pracy staje się mekką wszystkich modelek i osób ze świata mody. Jego dzianinowe sukienki ro-
57
bią absolutną furorę. Tłumy modelek i wzrastająca popularność sprawiają, że Alaïa otwiera własny butik. Klientkami są nie tylko osobistości świata mody, ale dziś już ikony muzyki: Grace Jones, Madonna, Tina Turner, czy Janet Jackson.
Trudny w komunikacji, stroniący od świata show biznesu i sam decydujący o tym, kiedy mają ukazać się jego kolekcje, za nic miał oficjalne terminy pokazów w ramach tygodni mody. Stronił nie tylko od promocji własnej osoby, nie reklamował też w żaden sposób swoich projektów. Choć sam chętnie jako widz brał udział w pokazach mody innych projektantów i jako jeden z nielicznych nie miał nigdy problemu z wskazywaniem, kogo darzy ogromnym szacunkiem w pracy, a kogo niekoniecznie. Na swoje prezentacje zwykł zapraszać tylko wybranych.
Jego wielką muzą była Naomi Campbell, która nazywała go „Papą”. Wielką miłością i szacunkiem do jego talentu od lat darzyła go Victoria Beckham. Przyjaźnił się z Marcem Jacobsem i Miuccią Pradą. Pozostawał obecny w świecie mody, ale dyskretnie, to jego projekty miały być najważniejsze – on sam słynął ze swojej skromności. Azadine Alaia z modelką
Czy był pracowity? Zwykł mówić o sobie, że jest leniwy, bo nigdy nie chciało mu się nauczyć angielskiego, z anglojęzycznymi przyjaciółmi również rozmawiał po francusku. Nie można jednak dać się zwieść; nawet mieszkanie projektanta połączono z pracownią, żeby w każdej chwili mógł oddać się tworzeniu swoich niezwykłych sukienek – rzeźb, ozdabiających i podkreślających piękno kobiecego ciała.
58
59
Odcienie designu TEKST
Angelika Gromotka
Dobry design nie musi być monochromatyczny, aczkolwiek umiejętne łączenie barw nie należy do najłatwiejszych. Poznajcie świat perfekcyjnej harmonii koloru, dopieszczonych detali, umiejętnych połączeń struktur i kształtów. Witajcie w świecie zaprojektowanym przez Note Design Studio.
60
apartament Hidden Tints, Sztokholm, Szwecja projekt i zdjÄ&#x2122;cia: Note Design Studio, 2017
61
62
Witajcie w przestrzeni, która łączy wysmakowany design, kolory, kształty, teraźniejszość z przeszłością. Można w niej i odpocząć, i nabrać energii. Rozległy apartament o powierzchni 200 m2 w centrum Sztokholmu mieści się w XIX-wiecznej, zabytkowej kamienicy. Zanim stał się mieszkaniem, funkcjonował jako raczej bezosobowe w swoim charakterze biuro firmy odzieżowej. Nowy właściciel postanowił nadać mu codzienne, barwne życie. Projekt zrealizowało szwedzkie studio Note, a efekt odsłonił wiele ukrytych odcieni. Projektanci postawili sobie za zadanie stworzyć zupełnie nową przestrzeń, nie niszcząc śladów pozostawionych przez czas. Odrestaurowano drewnianą podłogę z mozaiką, zachowano gzymsy i futryny.
apartament Hidden Tints, Sztokholm, Szwecja projekt i zdjęcia: Note Design Studio, 2017
63
apartament Hidden Tints, Sztokholm, Szwecja projekt i zdjÄ&#x2122;cia: Note Design Studio, 2017
64
Połączenie nowego ze starym okazało się także kluczem kolorystycznym wnętrz. Zielony, różowy i kremowy to kolory oryginalnych pieców kaflowych, znajdujących się w pomieszczeniach, a musztardowy w postaci oryginalnej farby z XIX wieku został odnaleziony przypadkiem – ukazał się na resztkach zburzonej ściany, w trakcie wymiany rury. Na podstawie tych „ukrytych” kolorów, projektanci utworzyli paletę barw, która wyznacza ton i oryginalność miejsca.
65
Na kanwie wrażliwości i wyczucia powstała przestrzeń piękna i funkcjonalna. Apartament został wyposażony w meble i dodatki od najlepszych projektantów, a obecność każdego przedmiotu ma swój cel. Projektanci nadali smak i spójność nawet kształtom szaf i schowków – posiadają one na frontach geometryczny kształt, inspirowany drewnianą mozaiką na podłodze. W pomieszczeniach znajdujemy także mieszankę materiałów – są tu miękkie dywany, drewno, marmur i metal. Subtelne łączenia, które wzajemnie się uzupełniają niczym ziemskie żywioły. Rzadko odnajduje się przyjemność w połączeniach wielu kolorów w przestrzeni. Tutaj projektantom Note udało się coś niezwykłego – uzyskana harmonia i spójność w różnorodności to prawdziwe mistrzostwo. I takiego mistrzostwa życzę sobie i Wam w nadchodzącym nowym roku, dziękując za miniony.
apartament Hidden Tints, Sztokholm, Szwecja projekt i zdjęcia: Note Design Studio, 2017
66
youngtimer na Święta
www.retrrro.pl 67
Elementy wnętrzarskiego błogostanu TEKST
Anna Wawrzyniak
ZDJĘCIA
Maxime Desbiens
68
69
70
Trudno nie zgodzić się z opinią, że to jak mieszkamy, ma wpływ na to, jak się czujemy. Do tworzenia wnętrz coraz częściej zatrudniamy architektów, nie boimy się eksperymentować i chętnie szukamy inspiracji w miejscach, które odwiedzamy. Montrealskie mieszkanie młodej pary przedsiębiorców powstało z połączenia dwóch mieszkań i sklepu, znajdujących się w jednej ze starych kamienic. Projekt wykonało biuro Atelier Barda. Charakter wnętrza podkreśla delikatna kolorystyka. Architekci wykorzystali pastelowy róż, który ma w sobie lekkość i elegancję. Łagodna, jasna tonacja optycznie powiększa pomieszczenie, dlatego pastele to świetny wybór, jeśli mamy do zagospodarowania małą przestrzeń, ale nie należy ich unikać również przy większej powierzchni. Trzeba mieć świadomość, że barwy pastelowe działają kojąco na zmysły, rozświetlają pomieszczenie i wprowadzają nas w pozytywny nastrój. Dobrze sprawdzają się tam, gdzie chcemy się wyciszyć. Kolory te lubią połączenia, doskonale komponują się z bielą lub też kontrastowymi odcieniami granatu czy szarości. W mieszkaniu projektu Atelier Barda pastelowy róż to jeden z najważniejszych elementów wnętrza. Zabudowa wraz z regałem, szafą i szeregiem schowków płynnie przenika strefę wejściową oraz dzienną. Jest nie tylko formą użytkową, ale stanowi także dobre tło dla pozostałych detali.
71
Większość z elementów wyposażenia została wyoblona, przywołując na myśl wnętrza z lat 50. ubiegłego wieku. Kuchenna wyspa, wspominana wcześniej zabudowa czy monumentalne schody, które spływają na morze parkietu w salonie, mają subtelne kształty, wywodzące się z przyrody. Do tego wysokiej jakości meble, lampy i zawsze modna naturalna zieleń roślin. Szlachetne materiały takie jak marmur od zawsze inspirowały artystów, także projektantów wnętrz. Obecnie ten surowiec przeżywa kolejny renesans, jest jednym z najchętniej wybieranych materiałów wykończeniowych. W montrealskim mieszkaniu wykorzystano go do wykonania blatu pod umywalkę. Marmur ten oprócz ciekawego układu żyłek posiada unikatową, szmaragdowozieloną barwę, pięknie się starzeje, nabierając z biegiem lat szlachetnej patyny. To surowiec, który dobrze komponuje się z innymi materiałami: szkłem, metalem, złotem, mosiądzem, czy drewnem. W łazience zestawiono go ze strukturalnymi płytkami włoskiej firmy Mutina, kremową kolorystyką wnętrza oraz czarnymi, graficznymi uchwytami, wykonanymi na zamówienie. Czasami wystarczy jeden wyjątkowy element, żeby dodać pomieszczeniu elegancji i klasy. Wynieść je na wyżyny dizajnu.
72
73