BE IN TOUCH

Page 1

ISSN 2084-7823 | 0.00 PLN # 57 | 08_09 2019

IN TOUCH

57




Be magazyn redaktor naczelny / reklama / wydawca Michał Komsta m.komsta@bemagazyn.pl +48 662 095 779

zastępca redaktora naczelnego Joanna Komsta j.marszałek@bemagazyn.pl

dyrektor artystyczny Dawid Korzekwa dawid@korzekwa.com

redaktor prowadzący/reklama Sabina Borszcz s.borszcz@bemagazyn.pl + 48 500 108 063

korekta

wydawca

Małgorzata Kaźmierska

MAGAZYN BE S.C. Pyskowice, ul. Nasienna 2 bemagazyn.pl

współpracują Dorota Magdziarz, Angelika Gromotka, Katarzyna Zielińska, Kamila Ocimek, Wojciech S. Wocław, Katarzyna Szota-Eksner, Natalia Aurora Ignacek, Małgorzata Kaźmierska, Grzegorz Więcław, Joanna Zaguła, Wojciech Radwański, Malwina Pycia, Joanna Durkalec, Anna Szuba.

Available on the

App Store

Zespół BE Magazyn nie odpowiada za poglądy zawarte w zamieszczanych tekstach. Wszystkie artykuły i felietony odzwierciedlają poglądy wyłącznie autorów odpowiedzialnych za treść merytoryczną w naszym magazynie. Ich treść nie zawsze pokrywa się z przekonaniami redakcji BE. Nie odpowiadamy za treści nadsyłane przez naszych reklamodawców. Wszystkie materiały zawarte w naszym magazynie są własnością BE i są chronione prawami autorskimi. Wszelkie zastrzeżenia i pytania związane z ich treścią należy kierować bezpośrednio do autorów. Redakcja BE Magazyn.


in touch ''Jesteśmy w kontakcie!''. Ile razy tak właśnie kończymy e-mail, rozmowę przez telefon albo tę twarzą w twarz? Co to właściwie znaczy? Zwłaszcza w tak szybkich i technologicznych czasach? Czy chodzi tylko o zwykłą odpowiedź, informację, że sprawa została załatwiona i wystarczy, na tym koniec, czy może jednak o coś głębszego? Jak zazwyczaj odpowiadamy? Całym zdaniem, a może nawet kilkoma (oby!). Czy wysyłamy tylko serduszko albo ''kciuk w górę'' (oby nie!)? Te emotki można potępiać, ale kto z nas nie skusił się czasem na nie i nie odpowiedział tak właśnie mamie, tacie, znajomym, babci i dziadkowi. W przypadku tych ostatnich to już może trochę trudniej, bo jak, na czym itd.? Chyba, że dziadkowie są fanami Elona Muska i kolonizacji Marsa, wtedy z technologią będą za pan brat Czy macie czasem wyrzuty sumienia (oby), że nie utrzymujecie kontaktu, nie pielęgnujecie go, nie dopieszczacie jak należy? Jeśli nie, to jednak powinniście, mimo, że technologia panoszy się w sposób stały i przewlekły (choć nie taka ona zła w całości), nie zapominajcie o historycznej rozmowie, spotkaniu przy stole, winie, o kolacji, pogaduchach do poduchy! Kochankowie, przyjaciele, dzieciaki, rodzicie, wrogowie i nieśmiali, do działa! Nic nie zastąpi tradycyjnego kontaktu, w chwilach uniesienia, radości, smutku lub potrzeby wygadania się! Czy emotek, e-mail, albo SMS załatwią sprawę? Please!!! W tym wydaniu dużo o kontakcie (niespodzianka ). Najpierw z samym sobą, bo to jedna z ważniejszych relacji, w jakich jesteśmy! O zmorze ciągłego ''be in touch'' gdziekolwiek byśmy nie byli (ta ''smycz'' nie daje o sobie zapomnieć!). O byciu razem, także przy stole. O kontakcie ciała z rośliną, czyli lnem – cudowne doświadczenie. I o dawnych zwyczajach utrzymywania relacji. Bardzo kulturalnych zresztą. Będzie też o modzie. Piszemy: ''Jedną z najważniejszych cech potrzebnych w pracy w branży pełnej młodych, chętnych, zdolnych, ba! również starszych, doświadczonych i pracowitych ludzi jest umiejętność rozmawiania i nawiązywania relacji. Konieczność bycia w kontakcie nie dotyczy bowiem tylko związków między bliskimi, ani też sytuacji klient – wykonawca. To samo odnosi się również do artystów i twórców. Wygrywają ci, którzy o tym wiedzą i wykorzystują swoją wiedzę, przekuwając ją w praktykę." – komentarz chyba zbędny. Skoczymy też do Maroka, bo choć daleko, to kontakt z tą kulturą jest prawdziwą przygodą. A w Kwestionariuszu Prousta tym razem Renata Przemyk! I tu już nic dodawać nie musimy. Jak zawsze w środku zajdziecie więcej dobrego. Czytajcie zatem, bo to przecież forma kontaktu z nami!

Wojciech Radwański o zdjęciu na okładce: Zdjęcie zostało wykonane w Katowicach w 2018 roku. Fotografia przedstawia jedną ze scen festiwalu Tauron Nowa Muzyka. Od kilku lat ta wyjątkowa impreza odbywa się w Katowickiej Strefie Kultury. W otoczeniu Muzeum Śląskiego, NOSPR-u i MCK spotykają się fani współczesnej elektroniki, jazzu, rocka i hip-hopu. Festiwal stał się czołowym wydarzeniem muzycznym w Polsce, które z roku na rok przyciąga do Katowic coraz więcej gości.

Znajdz nas na:

www.facebook.com/magazynBE

www.instagram.com/be_magazyn/


Spis treści 8 Joanna Durkalec /Be luBe 14 Wojciech S. Wocław / Savoir Vivre 16 Małgorzata Kaźmierska / Is there anybody out there? 22 Kwestionariusz Prousta / Renata Przemyk 26 Grzegorz Więcław / Pozostań w kontakcie… z samym sobą! 30 Sabina Borszcz / Len. Im starszy, tym lepszy 38 Katarzyna Zielińska / Poza zasięgiem. O terrorze bycia w kontakcie 42 Natalia Aurora Ignacek / Przez żołądek do ludzi 46 Joanna Zaguła / Ręka w rękę 52 Dorota Magdziarz / Rozmowa jest w modzie 58 Anna Szuba / Morandi w Hiszpanii 64 Kamila Ocimek / Salam alejkum 70 Katarzyna Szota-Eksner / Be Woman



BE LuBE

Joanna Durkalec

BE IN TOUCH Mam dreszcze, kiedy ktoś chce pozostać ze mną “w dotyku”. Tłumaczenie na siłę angielskojęzycznych zwrotów to nie moja bajka, natomiast “w kontakcie” chcę pozostawać jak najbardziej. Oni również. Pomimo tego, że wydarzenia, które organizują, odbywają się cyklicznie raz do roku, przez cały czas pozostają z nami w kontakcie, podtrzymując tym samym nasze zainteresowanie. Niezła robota!

Ars Independent Ars Independent Festival, 24-29 września, Katowice Wreszcie wrzesień! Bo wrzesień to Ars i tak jest od lat. A konkretnie dziewięciu. Ars Independent Festival to prawdziwe katowickie święto filmu, animacji, gier wideo i wideoklipów, które sięgając w najdalsze i najmroczniejsze zakamarki, doszukuje się wszystkiego, co fajne we współczesnej kulturze audiowizualnej. Przez 6 festiwalowych dni “zanurzmy się w tych skarbach niezmierzonych” i odkryjmy wszystko to, co można by opatrzyć kategorią “least popular”. Festiwal otworzy audiowizualny spektakl Love & Revenge. Franko-arabski kwartet umiejętnie łączący elektronikę i instrumentarium z found footage’owymi wizualizacjami, zabierze nas w podróż do złotej epoki arabskiego kina w electro-popowych rytmach. A po koncercie wpadnijcie na after party z Missy Ness – parysko-tunezyjską DJ-ką. Ciekawym aspektem tegorocznego festiwalu będzie uwypuklenie roli erotyki, która tak lubi rządzić się własnymi prawami. Trochę infantylnie, trochę wulgarnie i niejednokrotnie ocierając się o granicę żenady interaktywna wystawa ForePlay przekrojowo i krytycznie spojrzy na seksualność, pojawiającą się w grach. Na tym nie koniec tej tematyki podczas festiwalu. Widzowie obejrzą również dokument pod tytułem “Miłość jest wszystkim: 100 lat podrywu” Kim Longinotto, zaprezentowany zostanie też przegląd krótkometrażowych filmów o seksie. O ukrytych pragnieniach, podskórnych lękach i tym, co kryją zakamarki podświadomości opowie Choked & Blind vol. 3, czyli trzecia odsłona szalenie popularnego festiwalowego setu szokujących wideoklipów. Nie samą erotyką człowiek żyje, a organizatorzy wzięli to pod uwagę, bo w programie wiele innych fantastycznych filmów, niemożliwych do obejrzenia na co dzień, zatem biegusiem do kin! Ars Independent Festival, Karnety: 60-100 zł, Bilety na poszczególne seanse: 13 zł


BE LuBE

Marsz Równości 7 września, Katowice Uwielbiam napisy na murach i ścianach. Człowiek gna gdzieś zamyślony i czyta je mimowolnie, a potem z nudy i chęci zapełnienia czyś czasu w drodze do celu, analizuje. Na którejś z katowickich ulic w centrum miasta można znaleźć taki napis: “Nie toleruję nietolerancji”. Mój ulubiony. Dzisiaj praktycznie każdy z nas ma w swoim kręgu kogoś, kto już wyszedł z szafy, albo powoli uchyla jej drzwi lub wciąż siedzi w środku, czekając na odpowiedni moment i zbierając się w sobie (Odwagi!). Marsz Równości to świetna okazja, by wszystkie te osoby wesprzeć i udowodnić, że świadoma część naszego społeczeństwa stanowi większość. Poza tym uczestnicząc w marszu, przez moment można się poczuć jak w Berlinie – europejskiej stolicy tolerancji, z której wszyscy powinniśmy czerpać jak z encyklopedii. Do zobaczenia! Marsz Równości www.facebook.com/marszrownosciwkatowicach

Męskie Granie 2019 23-24 września, Amfiteatr pod Grojcem, Żywiec Męskie Granie to dla Polaków impreza już tak kultowa, że gdy tylko rusza sprzedaż biletów na trasę, superszybki internet nie wystarcza, bo bilety wyprzedają się dosłownie w parę sekund i trzeba mieć naprawdę sporo szczęścia, by je upolować. Można przypuszczać, że właśnie ze względu na to zainteresowanie w tym roku koncert finałowy w Żywcu odbędzie się dwukrotnie. I choć singiel “Sobie i Wam” nie przypadł mi do gustu tak bardzo jak zeszłoroczny “Początek”, jestem absolutnie przekonana, że po tegorocznej imprezie zainteresowanie i entuzjazm Polaków wobec tego wydarzenia nie odpadną ani odrobinę. W tym roku szefową została ponownie Katarzyna Nosowska, której towarzyszyć będą Tomasz Organek, Igor Walaszek „Igo” oraz Krzysztof Zalewski. Bardzo fajnym, choć nieco mniej popularnym aspektem Męskiego Grania jest Nowe Męskie Granie, czyli projekt, który ma na celu promowanie utalentowanych muzyków, nieznanych szerszej publice, wybieranych drogą głosowania internetowego. Widzimy się pod sceną! Męskie Granie Żywiec 23-24 września ul. Grojec 50, Żywiec Bilety: od 149 zł


BE LuBE

Woda Beach Bar Lato w mieście bywa wyczerpujące. Katowice lubią beton, a beton lubi ciepło, co z reguły odbija się na przechodniach. Ale jesień czyha już za najbliższym rogiem, więc gorące temperatury lada chwila zaczną odpuszczać. To ostatni moment, aby uciec z centrum na przyjemne manowce Doliny Trzech Stawów, gdzie znajdziecie Woda Beach Bar. Choć na wyprawę warto zabezpieczyć się płynem przeciw komarom, popołudnie czy wieczór w tym miejscu już w fazie planów można zaliczyć do udanych. Przyjemne otoczenie z nienachalną muzyką i całkiem przyzwoitą, wypiekaną na miejscu pizzą. Obsługa przemiła, a karta napitków bogata na tyle, że można tam iść na służbowe piwo, posiedzieć z rodzicami, którzy odwiedzą nas w Kato z zapasem słoików, albo wybrać się na pierwszą randkę z nowo poznanym brunetem. Szczególnie pięknie jest tam wieczorem, kiedy to rzędy lampek ciepłym światłem odbijają się w pobliskim zbiorniku. Mam nadzieję, że Wodę będzie można odwiedzać również w przyszłym roku, bo takie zakątki wszystkim mieszczuchom są zdecydowanie potrzebne! Woda Beach Bar Lotnisko 80, 40-271 Katowice

Poland Business Run 2019, 8 września, Katowice Warto się przekonać o tym, że pomaganie jest fajne. Szczególnie, gdy oprócz ogromnej satysfakcji, towarzyszą temu jeszcze inne profity, na przykład zdrowotne. Cel jest szlachetny, a dystans niezbyt wyczerpujący – jedynie 3800 metrów. Tak krótką trasę trzeba pokonać, by pomóc osobom z niepełnosprawnością narządów ruchu i po amputacjach. Poland Business Run to największy charytatywny bieg biznesowy, który odbywa się w kilku miastach Polski, nie omijając oczywiście Katowic. Bieg cieszy się ogromnym powodzeniem wśród katowiczan. W zeszłym roku przystąpiło do niego prawie 3000 biegaczy, dzięki którym zebrano aż 231 tysięcy złotych. To wspaniałe wydarzenie z roku na rok zatacza coraz większy krąg, obejmując kolejne miasta i przedsiębiorstwa. Zaangażowanie wielu osób pomaga sfinansować nie tylko potrzeby beneficjentów, ale również całe zaplecze imprezy. Gotowi? Do startu, start! Poland Business Run 8 września www.polandbusinessrun.pl


BE LuBE

“Kocham Katowice”, 12-15 września, urodziny miasta 2019 W tym roku to Abradab zdecydował się podjąć roli lidera koncertu urodzinowego, dedykowanego katowickiej muzyce. Legenda polskiego hip-hopu i współzałożyciel składu Kaliber 44 poprowadzi 14 września grupę wyselekcjonowanych przez siebie polskich muzyków w ramach otwartego koncertu “Abradab i przyjaciele: Miasto jest nasze”. Impreza odbędzie się z okazji Urodzin Miasta “Kocham Katowice” 2019. Towarzyszyć mu będą między innymi: Coma, Czesław Mozil, Miuosh oraz koledzy z Pokahontaz. Urodziny Miasta to również seria muzycznych wydarzeń w salach koncertowych. Przed nami historyczne spotkanie zespołu Dżem z muzykami Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia, czy pierwszy w Katowicach występ bałkańskiego zespołu Dubioza Kolektiv – laureata nagrody publiczności na zeszłorocznym festiwalu Pol'and'Rock w Kostrzynie nad Odrą, gdzie artyści dali niezapomniany koncert. “Kocham Katowice” 2019 miasto-ogrodow.eu/strona/kochamkatowice_2019

Dizajn w przestrzeni publicznej. Woda 12 czerwca-1 września 2019 , Zamek Cieszyn Wydawać by się mogło, że woda jest powszechnie dostępna. Odkręcamy kurek i już! Płynie sobie, dopóki nie zechcemy jej zakręcić. Wielu z nas wciąż nie zdaje sobie sprawy z globalnego niebezpieczeństwa, związanego z niedoborem wody. Według badań przeprowadzonych przez Światowe Forum Ekonomiczne, wodny kryzys to obecnie największe zagrożenie dla naszej planety. Predykcja mówi, że do 2050 roku ucierpią z tego powodu dwa miliardy ludzi na świecie! Co z tym zrobić? Cykliczne wydarzenie ”Dizajn w przestrzeni publicznej” tym razem kieruje naszą uwagę właśnie na ten problem. Wystawa, która towarzyszy imprezie, prezentuje projekty związane z wodą, potencjałem i wyzwaniami, jakie niesie ona dla twórców. Prezentacja stymuluje nasze myślenie o wodzie jako surowcu o zaskakujących możliwościach, ucząc nas jednocześnie jak o niego dbać i przede wszystkim mądrze go wykorzystywać. Spieszcie się! Dni do końca wystawy uciekają szybciej niż woda z kranu, a naprawdę warto ją zobaczyć! Dizajn w przestrzeni publicznej. Woda 12 czerwca-1 września 2019 Zamek Cieszyn, ul. Zamkowa 3


Porsche Road Tour

2019

Miniony czerwiec był dla miłośników marki Porsche

Wszystkich, którzy mają ochotę poczuć szybsze

jak gwiazdka. Tylko lepsza, bo prezentów było znacz-

bicie serca i silny zastrzyk adrenaliny, przekonując się

nie więcej. Przez cztery czerwcowe dni, ponad trzy-

na własnej skórze jak prowadzi się słynna 911-tak czy

dziestu gości zaproszonych przez Porsche Centrum

nowy Cayenne Coupé, zapraszamy na kolejną edycję

Katowice Auto Lellek Group, miało przyjemność poko-

PRT. Jeśli jakimś cudem, ktoś z Was nie jest jeszcze

nać w kolumnie Porsche Road Tour malowniczą trasę

przekonany, to wcześniej zapraszamy na spotkanie

w regionie Beskidu Małego i Żywieckiego, która liczyła

z naszymi modelami Porsche do salonu w Katowicach.

192 kilometry. Skład kolumny stanowiły zarówno ekstremalnie sportowe modele – takie jak nowe Porsche 911, 718 Boxster, 718 Cayman oraz te znacznie bardziej muskularne – SUV-y typu Macan czy Cayenne Coupé. Serie ekstremalnie wąskich zakrętów, obłędnie długie proste, wąskie i ruchliwe uliczki małych górskich miasteczek i w końcu ciągnące się w nieskończoność, pełne niezwykłych widoków odcinki górskich tras, pozwoliły kierowcom przetestować wszystkie modele dostępne w katowickim salonie Porsche, w zróżnicowanych warunkach drogowych, nawet tych skrajnie trudnych. Autorami tegorocznej trasy PRT był duet instruktorów Porsche Driving Experience – Jan Niesiołowski i Maciej Bocheński.

Porsche Centrum Katowice Auto LELLEK Group ul. Kochłowicka 103, 40-818 Katowice

fot. Porsche Centrum Katowice

trasą malowniczych krajobrazów Beskidu



Be in touch Sto pięćdziesiąt, dwieście lat temu budowanie dobrych relacji z innymi wymagało m.in. częstego składania wizyt. O wiele częstszego niż dziś… Wzajemne odwiedziny były obostrzone wieloma zasadami, które mówiły między innymi o tym, po ilu dniach od czyjegoś pobytu należało oddać wizytę.

Maria Barbasiewicz w książce „Dobre maniery w przedwojennej Polsce“ opisuje początki XX wieku: „Rewizyta powinna była nastąpić w ciągu trzech-pięciu dni (wg innych poradników w ciągu siedmiu, a nawet czternastu dni) – dłuższa zwłoka była niegrzecznością i musiałaby wymagać wiarygodnego wytłumaczenia“. Dziś, zdaje się, jesteśmy wobec siebie bardziej wyrozumiali, choć na przykład brak rewanżu ze strony osób, które sami zapraszamy, zawsze rodzi pewne pytania… Dlaczego ktoś nas nie zaprasza? Czy uważa, że nie pasujemy do jego towarzystwa? Czy, choć lubi być gościem, nie chce zadać sobie trudu goszczenia innych? Warto zadbać o pewną równowagę w tej sprawie, zanim pojawią się podobne wątpliwości. W przeszłości wizyty mogły być zastąpione… wizytówkami. Kiedy nie zastano w domu gospodarzy lub w sytuacji, gdy nie chciało się wchodzić, zostawiano na tacy w hallu wizytówkę. Było to traktowane na równi z odwiedzinami. „Składanie wizyt kurtuazyjnych za pomocą karty wizytowej miało swoją gradację. Najbardziej uprzejmą formą było osobiste jej złożenie, jak niektóre królowe oddawały wizyty żonom ambasadorów. Jeśli wizytówkę wysyłano przez posłańca, zaginano jej lewy górny róg“ - objaśnia dyplomatyczne zwyczaje ambasador Tomasz Orłowski w książce „Protokół dyplomatyczny“. Swoją drogą w dyplomacji wizytówka od dawna pełni funkcję podobną do dzisiejszych komunikatorów. Przy pomocy specjalnego kodu, przypominającego niektórym popularne emoty, dziękuje się np. za udaną kolację, za otrzymane życzenia lub takowe się składa. Jaki to kod? Jest złożony z pierwszych liter francuskich

WOJCIECH S. WOCŁAW

Savoir Vivre

słów, które dyplomaci zapisują w lewym dolnym rogu wizytówki, np. p.f. (pour feliciter) w celu złożenia życzeń noworocznych, p.c. (pour condoléance) – gdy składa się kondolencje lub p.r. (pour remercier) – gdy się dziękuje. Takich skrótów jest więcej w użyciu. Czy można by się w tych obrazkach z bliższej lub dalszej przeszłości dopatrywać pewnej prawidłowości? Na przykład, że wraz z upływem czasu w coraz większym stopniu zastępujemy osobiste kontakty innymi formami komunikacji? Za mało na to solidnych dowodów, choć myśl wydaje się godna paru chwil uwagi. A jak jest dziś? Z całą pewnością częściej pozostajemy in touch dzięki rozmowom telefonicznym, komunikatorom i SMS-om. To dobrze. Byłoby jednak źle, gdybyśmy woleli „popisać“, zamiast pogadać na żywo… Życzę więc Państwu kontaktu z wieloma wartościowymi ludźmi i wielu wartościowych spotkań.

Wojciech S. Wocław Zawodowy konferansjer (występował w 10 krajach na 4 kontynentach). W 2017 roku jego nazwisko pojawiło się w rankingu „Najlepsi prowadzący eventy“ magazynu PRESS. Popularyzator wiedzy z savoir-vivre’u, etykiety w biznesie i dress code’u. Autor książek “Savoir-vivre, czyli jak ułatwić sobie życie” oraz „Etykieta w biznesie, czyli jak ułatwić sobie życie w pracy". Autor filmowych poradników, które można oglądać na jego kanale w serwisie Youtube (Wojciech S. Wocław). Częsty gość programów telewizyjnych i radiowych.

14


rozrywki i kultury SPOTKANIA TEATRALNE 29/08 – TAKIEJ MIŁOŚCI WAM ŻYCZĘ RECITAL MARTY TADLI

30/08 – SZKOŁA BLUESA

05/09 – TAKIEJ MIŁOŚCI WAM ŻYCZĘ RECITAL MARTY TADLI

06/09 – SZKOŁA BLUESA

07/09 – BAJKA O MAŁYM ZŁOMIARZU

godz. 18:00

godz. 18:00 godz. 18:00

godz. 18:00 godz. 11:00

WSTĘP WOLNY

fot. Artur Wacławek

FORUM INSPIRUJĄCYCH SPOTKAŃ POZIOM 0, STARE CCC

forumgliwice.pl


IS THERE ANYBODY OUT THERE? (…) WSPÓŁOBECNOŚĆ JEST PODSTAWĄ DIALOGU (…) (prof. Zbigniew Nęcki, psycholog społeczny)

MAŁGORZATA KAŹMIERSKA

16


„Mamo, mam nową koleżankę!” – pochwaliła się już od progu kilkuletnia córeczka mojej kuzynki. Mała powtarza tę nowinę niemal po każdym powrocie z jakiejś imprezy czy placu zabaw; jest lubiana i kontaktowa, dlatego ma spore grono znajomych, które nieustannie poszerza. A we wrześniu idzie dopiero do pierwszej klasy… Nawiązywanie kontaktów zaczyna się bardzo wcześnie – świeżo upieczeni rodzice z radością obserwują, jak już ich zaledwie kilkutygodniowy bobas reaguje na znajomą twarz, odwzajemnia uśmiech, po swojemu zagaduje maskotki albo prowadzi długie konwersacje z własnymi paluszkami. Potem są pierwsze zabawy w piaskownicy, wymienianie się zabawkami i słodyczami z innymi dziećmi, czasem też bijatyki, które w tej fazie rozwoju chyba można uznać za początki trudnej nauki życia w społeczeństwie oraz nabywania umiejętności dyplomacji. A później dzielenie wspólnego losu w żłobku, przedszkolu i kolejnych szkołach. Dzieci pewnie jeszcze nie wiedzą o tym, iż już wtedy budują swoją sieć znajomych, ale ich rodzice muszą zdawać sobie sprawę z tego, że bezzębny kolega ich syna może

w przyszłości stać się jego największym przyjacielem, kumplem w realizowaniu wariackich pomysłów, wspólnikiem w firmie, szwagrem… Dlatego zamiast narzekać na bujne życie towarzyskie swoich pociech (te urodziny u Kasi, Leny, Tomka, Julki, Patryka…), do którego muszą dostosować własne plany, lepiej niech zawczasu zadbają o podtrzymywanie tych kontaktów, traktują serio kwestię wyboru prezentu dla kolejnego solenizanta/kolejnej solenizantki i uważnie obserwują, z kim ich dziecko występuje w jasełkach, bo może stojący obok niego nieśmiały diabełek wyrośnie na znanego aktora. Zresztą niejednokrotnie i rodzice korzystają ze znajomości zawieranych przez ich dzieci, zwłaszcza kiedy okazuje się, że tata Wojtka ma warsztat samochodowy, a Adasia – pierwszorzędną firmę remontową, natomiast mama tamtej blondyneczki jest świetną dentystką. Tak, tak, świat opiera się na znajomościach; sąsiadce też warto mówić „dzień dobry”, jeśli nie ze zwykłej życzliwości, to z przezorności – a nuż kiedyś przyjdzie poprosić ją, żeby podlewała nasze kwiatki podczas wakacji.


„Bądźmy w kontakcie!” – zachęcała niegdyś myszka, zerkająca przez dziurki w gniazdku elektrycznym na jakiś rysunku w starym czasopiśmie. Wtedy brzmiało to jak maksyma elektryków, dzisiaj też niektórzy są w tak bliskim kontakcie, że aż iskrzy pomiędzy nimi, ale samo hasło mogłoby wydawać się już niepotrzebne, gdy wszędzie widzi się ludzi wręcz przyklejonych do telefonów, pozostających w nieustannym kontakcie z całym światem (przynajmniej w ich mniemaniu) i przechwalających się liczbą znajomych na Facebooku. To nowy rodzaj relacji międzyludzkich: znam go/ją, chociaż nie widuję się i nie rozmawiam z nim/nią. Ciekawe, skoro wszyscy są lub dążą do tego, by być w kontakcie z innymi, to skąd tyle nieporozumień, konfliktów, wojen? Kontakt to trudna sprawa, bo – jak każda relacja – wymaga pewnego wysiłku, czasu, zainteresowania, a nawet wręcz uważności. Trzeba pilnować się, żeby czegoś nie palnąć albo odwrotnie – nie przegapić umówionego spotkania, urodzin, jakiejś rocznicy. Jeśli chcesz być dla kogoś dobrym znajomym, to lepiej nie wystawiaj go na takie próby. Mimo, że nawiązywanie, a zwłaszcza podtrzymywanie znajomości nie jest łatwym zadaniem, to jednak większość ludzi podejmuje te starania, ba! niektórym przychodzi to zupełnie bez wysiłku, szybko stają się duszą towarzystwa i wszędzie są mile widziani. Na szczęście, bo świat zginąłby bez nich, a na pewno byłby nudniejszy. Dzięki nim idea „be in touch” nie traci swej aktualności i sprzyja tworzeniu związków, a wiadomo, że w grupie raźniej. No dobrze. A co z tymi, którzy unikają kontaktów – zamkniętymi w sobie indywidualistami, samotnikami, introwertykami i odludkami? Czy powinniśmy uznać ich za margines społeczeństwa? Nie oceniajmy ich od razu negatywnie; być może zrażeni niepowodzeniami doznanymi podczas prób nawiązania znajomości, zrezygnowali z dalszych starań i pewnie po to, by chronić samych siebie, stworzyli własny mikrokosmos, w którym (w co może czasem trudno uwierzyć) jest im dobrze. Pozwólmy im żyć po swojemu, bo każdy ma do tego prawo (o ile nie szkodzi innym), ale też nie bądźmy obojętni na często tak dramatyczne wołania o kontakt i o jakieś zainteresowanie, jak w zacytowanych przeze mnie w tytule słowach z piosenki Pink Floyd. Angielskie „let’s be in touch” to trochę więcej niż nasze „bądźmy w kontakcie”, bo przecież „touch” znaczy również „dotyk”. Chyba nie można bardziej zbliżyć się do człowieka niż wtedy, gdy się go dotknie,

a o jakiej bliskości mówić w przypadku internetowych znajomości, które nierzadko okazują się pomyłkowe albo wręcz nieprawdziwe? Dlatego zamiast rozwijać iluzoryczne kontakty w skali globalnej, lepiej zadbać o te lokalne, a nawet domowe, bo coraz powszechniejsze staje się zjawisko zauważone przez Williama Whartona: „Niewiele małżeństw mówi tym samym językiem, chociaż używa tych samych słów” („Historie rodzinne”). Niestety, często właśnie w stosunkach z najbliższymi zdarzają się nieporozumienia wynikające z tego, że ludzie zamiast rozmawiać ze sobą, jedynie przekazują sobie informacje albo komentują coś, a w sytuacjach niejasnych próbują domyślać się, o co chodzi drugiej stronie, budują jakieś własne, na ogół błędne teorie, a potem trudno im uwierzyć w dobre intencje bliźnich. Być z drugą osobą i dla niej, rozmawiać i słuchać – to empatia, a zarazem podstawa kontaktu i porozumienia, które chyba niedługo staną się dla nas niemożliwe do osiągnięcia, bo przecież takie umiejętności jak rozmowa coraz bardziej zanikają. No cóż, zamiast szukać kontaktu z jakąś obcą cywilizacją, czekać na bliskie spotkania trzeciego stopnia z kosmitami, może najpierw postarajmy się dogadać między sobą? Spróbujmy otworzyć się na drugą osobę i zaakceptować cudzą odmienność. O ile to jest odmienność, bo skąd pewność, że świat widziany z przyjętego przez ogół punktu widzenia, to ten najwłaściwszy? Ludzie często żegnają się słowami: „No, to jesteśmy/będziemy w kontakcie”, lub obiecują: „skontaktujemy się”, albo chwalą się: „mam z nim bardzo dobre kontakty”, ale na ogół są to tylko zdawkowe, czasem nieco protekcjonalne zwroty, wynikające z chęci podkreślenia własnego znaczenia. Takie kontakty nie tworzą więzi, są płytkie, nic nie znaczą. O wiele większą wartość ma jakość, to o nią trzeba zadbać w relacjach z innymi ludźmi, bo przede wszystkim pokazuje ona, jak ważna jest dla nas druga osoba, ale też daje gwarancję trwania znajomości. A nic tak nie pomaga poznać innego człowieka jak wspólnie spędzony czas i rozmowa. Dlatego na koniec w charakterze puenty sparafrazuję zasłyszane kiedyś czyjeś powiedzenie: „Nieważne ilu masz znajomych (na Facebooku), ważne z iloma ludźmi potrafisz się dogadać (w realu)”.



nasze koktajle to...

wspomnienie lataÂ

wakacyjne historie, beztroskie wieczory...

restauracja plado / gliwice / 32 413 06 60


stolik marzeń...

świętuj z nami gdzie tylko zechcesz

restauracja umami / pyskowice / 32 333 22 46


KWESTIONARIUSZ PROUSTA NR 8 ODPOWIADA RENATA PRZEMYK Kwestionariusz Prousta to rodzaj popularnej gry towarzyskiej z XIX wieku, która na przestrzeni czasu doczekała się wielu przeróbek. Pomysłodawczynią pytań jest przyjaciółka Prousta, Antoinette Faure, córka Françoisa Faure’a, prezydenta Francji w latach 1895-1899. Słynny pisarz odpowiadał na nie kilkakrotnie. Od dawna wiadomo o formularzach wypełnionych przez niego najprawdopodobniej w wieku 13 i 20 lat. Natomiast na początku kwietnia 2018 r. Laurent Coulet, paryski księgarz, odkrył trzeci kwestionariusz, wypełniony przez Prousta w wieku 15 lat. Nosi tytuł „Mes confidences” (z fr. „Moje sekrety” albo „Moje zwierzenia”). My do legendarnego zestawu dodaliśmy jeszcze kilka pytań o Śląsk.


Renata Przemyk urodziła się 10 lutego 1966 roku w Bielsku-Białej. Po maturze mieszkała w Katowicach, tam ukończyła bohemistykę na Uniwersytecie Śląskim. Pod koniec 1999 roku przeniosła się do podkrakowskiej wioski, gdzie komponuje i aranżuje piosenki dla siebie i innych wykonawców oraz dla teatru. W tym roku obchodzi 30-lecie działalności artystycznej. Zaczęła śpiewać jako nastolatka z lokalnymi kapelami rockowymi, choć powołanie odkryła dopiero na studiach, zainspirowana Tomem Waitsem, Talking Heads, Niną Hagen i Frankiem Zappą. Koncertowała w Nowym Yorku, Niemczech, Anglii, Irlandii i Luksemburgu. Śpiewała na największych polskich scenach, ale ma też świetny kontakt z publicznością w kameralnych przestrzeniach klubu czy teatru. Większość jej płyt uzyskało status złotych za sprzedaż ponad 50.000 sztuk każdego tytułu, wielokrotnie były nominowane i nagradzane, przeważnie za indywidualność artystyczną. Współpracowała z takimi artystami jak: Habakuk, Fiolka, Pidżama Porno, Strachy Na Lachy, Katarzyna Nosowska, Ania Rusowicz, Kayah. Zawsze jednak pozostaje producentem własnych przedsięwzięć i decyduje o ich charakterze. Od 1999 roku jest też kompozytorem swoich piosenek. W plebiscycie "Polityki" i "Wprost" znalazła się w setce najwybitniejszych artystów XX wieku. Pytania: 1. Główna cecha mojego charakteru? Niecierpliwość, upór, odpowiedzialność 2. Cechy, których szukam u mężczyzny? Dobroć, inteligencja, poczucie humoru 3. Cechy, których szukam u kobiety? Dobroć, inteligencja, poczucie humoru 4. Co najbardziej cenię u przyjaciół? Dobroć, inteligencja, poczucie humoru 5. Moja główna wada? Niecierpliwość 6. Moje ulubione zajęcie? Czytanie, oglądanie filmów, scrabble 7. Moje marzenie o szczęściu? Śpiewanie do końca życia, patrzenie na szczęście moich bliskich, a wszystko w doskonałym zdrowiu 8. Co wzbudza we mnie obsesyjny lęk? Choroba, moja lub bliskich 9. Co byłoby dla mnie największym nieszczęściem? Choroba, moja lub bliskich 10. Kim lub czym chciałabym być, gdybym nie był tym, kim jestem? Kimś lub czymś kochanym z wzajemnością 11. Kiedy kłamię? Kiedy nieszczęśliwa przyjaciółka pyta, jak wygląda 12. Słowa, których nadużywam? Boże, o kurwa! 13. Ulubieni bohaterowie literaccy? Ania z Zielonego Wzgórza, Scarlett i jej powiedzenie – „pomyślę o tym jutro” 14. Ulubieni bohaterowie życia codziennego? Moja rodzina, zespół i Sylwia Lasok 15. Czego nie cierpię ponad wszystko? Chamstwa i głupoty, z których wynika wiele złych rzeczy 16. Dar natury, który chciałbym posiadać? Moc uzdrawiania 17. Jak chciałbym umrzeć? Bezboleśnie 18. Obecny stan mojego umysłu? Skupienie na tym, co piszę 19. Błędy, które najczęściej wybaczam? Błahe. Te, o których wiem, że u podstaw miały dobre intencje 20. Twoja dewiza? Traktuj innych tak, jak sam chciałbyś być traktowany 21. Twoje ulubione miejsce na Śląsku? Teatr Śląski 22. Stereotyp o Ślązakach, który uznajesz za prawdziwy? Rodzinni, gościnni, honorowi 23. Jakie jest twoje ulubione śląskie słowo? Ty ciulu! 24. A za którym ze śląskich słów nie przepadasz? Nie ma takiego :-)


Droga do uśmiechu Uśmiech to wizytówka. Zadbane i zdrowe zęby to konieczność. – Piękny, biały i estetyczny uśmiech podnosi jakość życia, dodaje pewności siebie i urody. Słowem, poprawia wizerunek – mówi Romana Markiewicz-Piotrowska, stomatolog z gliwickiej kliniki Piotrowscy&Bejnarowicz stomatologia mikroskopowa. Juliuszowi Cezarowi przypisuje się powiedzenie:

kogoś lubimy, albo czy ktoś wzbudza nasze zaufanie.

„Uważajcie na ludzi, którzy się nie śmieją – są nie-

Szczery, pełny uśmiech może niejednokrotnie pomóc

bezpieczni”. Jedno z przysłów chińskich mówi: „Czło-

w wielu sytuacjach.

wiek bez uśmiechniętej twarzy nie powinien otwierać sklepu”, a wśród przysłów angielskich znajduje się

2. Czy pacjenci, którzy do Pani przychodzą, są

takie: „Każdy uśmiecha się w tym samym języku”. Na

uśmiechnięci?

ten temat wypowiedział się również Charlie Chaplin:

Niestety nie zawsze tak jest. Często ludzie zgłaszają

„Dzień bez uśmiechu jest dniem straconym” i James

się do dentysty, gdy coś boli, albo od wielu lat wsty-

Joyce: „Uśmiech wędruje daleko”. Długo by wymie-

dzą się swojego uśmiechu lub nie są w stanie normal-

niać wszystkich znanych i wielkich, którzy zauważyli

nie jeść. Często są też bardzo zestresowani, ponieważ

jego potęgę i uhonorowali go w swej twórczości. Ale

mają traumatyczne przeżycia z dzieciństwa, związane

jest też przewrotne ostrzeżenie nieznanego autora –

z leczeniem zębów. To dla nich trudna sytuacja, dla-

„Uśmiechnij się. Jutro możesz nie mieć zębów”. O co

tego zawsze wykazujemy zrozumienie i staramy się,

chodzi z tym uśmiechem i zębami?

żeby pacjent otrzymał od nas serdeczny i uspokajający uśmiech. Cudowne jest patrzeć, jak podczas procesu

Uśmiech pełni bardzo ważną funkcję w naszym życiu

leczenia nasi pacjenci nabierają zaufania, widzą efekty

społecznym. Jako że usta zajmują prawie 1/3 część

i sami zaczynają się uśmiechać. Wtedy wiemy, że na-

twarzy, są jednym z elementów, na który w pierwszej

sza praca ma sens. To wspaniałe uczucie dla lekarza,

kolejności zwracamy uwagę, poznając nową osobę

kiedy bez stresu przychodzą do nas na kontrolę osoby

czy rozmawiając z kimś. A co decyduje o harmonij-

do tej pory wstydzące się swojego uśmiechu i unikają-

nym i pięknym uśmiechu? Przede wszystkim zęby,

ce dentysty, opowiadają, jak zmieniło się ich życie, albo

ich kształt, kolor, symetria i ustawienie. Ma to wpływ

co mogli wreszcie zjeść.

na pierwsze wrażenie, jakie po sobie zostawiamy. Jeśli z jakich przyczyn wstydzimy się swojego uśmiechu

3. Czy i jak można przywrócić piękny uśmiech? Czy

i staramy się go maskować gestami lub grymasem

piękny uśmiech może zmienić życie? Spotkała się

warg, możemy (często niesłusznie) uchodzić za oso-

Pani z takim przypadkiem?

by smutne, lub nieszczere. Tak działa ludzka psychika,

W czasach nowoczesnej stomatologii prawie zawsze

która w ciągu kilku pierwszych sekund decyduje, czy

jesteśmy w stanie przywrócić pacjentowi uśmiech


i zdolność jedzenia. Ważne, aby metoda takiej odbudo-

6. Czy droga do uśmiechu jest długa? Ile trzeba po-

wy była przygotowana „na miarę” dla pacjenta. Każdy

święcić czasu na to, żeby móc szczerze i szeroko się

z nas jest inny, ma różne oczekiwania, inny kształt ust,

uśmiechnąć?

zębów, dlatego plany leczenia są bardzo zindywiduali-

Wszystko zależy od wykonywanej pracy. Czasami je-

zowane. Myślę, że zawsze piękny, wymarzony uśmiech

steśmy w stanie wykonać rekonstrukcję uśmiechu

to duża zmiana w życiu, ale o to należałoby zapytać

w jeden dzień jak w przypadku all on 4, czyli odbudo-

pacjentów; jednak zdarzało się, że zakończeniu lecze-

wy na implantach. Wtedy pacjent wchodzi do gabine-

nia towarzyszyły łzy szczęścia, kiedy pacjent zobaczył

tu rano, a wieczorem wychodzi z nowym uśmiechem.

efekt końcowy. To satysfakcja dla obu stron.

Inne prace mogą być rozłożone w czasie, tak aby przygotować pacjentowi symulacje nowego uśmiechu po

4. Często można się spotkać z pojęciem „odbudo-

to, by stwierdził, czy jest zadowolony. Czas wykonania

wa uśmiechu” lub „rekonstrukcja uśmiechu” – co to

leczenia zależy głównie od tego, co robimy.

oznacza i jak wygląda taki proces? Rekonstrukcja uśmiechu to nic innego jak przywróce-

7. Ile trzeba zainwestować w uśmiech, aby był na-

nie brakujących tkanek, zębów lub ich części, tak aby

prawdę olśniewający?

uśmiech był harmonijny, zgryz prawidłowy, pacjent

Ta kwestia również jest bardzo indywidualna. Nieraz

mógł się uśmiechać, mówić i jeść. Dla każdej osoby

wystarczy wybielanie i drobne korekty materiałem

odbudową uśmiechu będzie coś innego. Dla kogoś, kto

kompozytowym, aby uzyskać olśniewający efekt.

ma starte, żółte zęby, mogą to być licówki lub korony,

Wtedy koszty są niskie. Czasem trzeba wykonać bar-

dla kogoś, komu brakuje zębów – mosty lub implan-

dziej skomplikowane leczenie i cena rośnie. Najczęściej

ty, dla kogoś, kto stracił wszystkie zęby, mogą to być

jest tak, że im wcześniej zgłosimy się do dentysty, tym

stałe mosty na implantach typu all on 4 lub protezy.

mniejszym kosztem możemy poprawić swój uśmiech.

Wszystko zależy od tego, co mamy w ustach.

Jeśli chodzimy do stomatologa tylko kiedy boli, wtedy najczęściej ząb jest już na tyle zniszczony, że wydat-

5. Jakie są sposoby na „przywrócenie” uśmiechu na

ki na leczenie rosną. Najlepiej spokojnie porozmawiać

twarzy pacjenta? Jakie rozwiązania są obecnie naj-

z lekarzem o swoich obawach i oczekiwaniach, tak aby

częściej stosowane w stomatologii? Czy może Pani

zaplanował jak najlepsze leczenie.

nam przybliżyć nowoczesne metody i sposoby na piękny uśmiech? Tak jak wspominałam, rozwiązania są różne, w zależności od potrzeb. Bardzo często wykonujemy licówki porcelanowe, czyli ultracienkie łuski, które przykleja się na stałe na ząb, tak że tworzy z nim całość. Pozwala to na zmianę koloru, kształtu zębów i jeśli jest taka potrzeba na całkowitą metamorfozę uśmiechu. Często gościmy również pacjentów, którzy stracili wszystkie zęby, a nie chcą nosić protez wyciąganych z ust. Dla taart. sponsorowany

kich osób polecamy rozwiązanie typu all on 4, gdzie na 4 implantach odbudowuje się na stale cały łuk zębowy, bez konieczności wyciągania czegokolwiek z ust. Takie rozwiązanie można wykonać nawet w jeden dzień, co jest prawdziwą innowacją.

Piotrowscy&Bejnarowicz stomatologia mikroskopowa www.piotrowscybejnarowicz.pl ul. Plebańska 3/5, 44-100 Gliwice tel. +48 32 418 04 84


POZOSTAŃ W KONTAKCIE… Z SAMYM SOBĄ! ROZWÓJ TECHNOLOGICZNY SPRAWIŁ, ŻE POZOSTAWANIE W KONTAKCIE JEST PROSTSZE NIŻ KIEDYKOLWIEK WCZEŚNIEJ W HISTORII WSZECHŚWIATA. JEŚLI TYLKO CHCEMY, MOŻEMY POROZMAWIAĆ Z KAŻDYM CZŁOWIEKIEM NA ZIEMI, W KAŻDYM MOMENCIE DNIA I NOCY. GRZEGORZ WIĘCŁAW, psycholog sportu | www.glowarzadzi.pl

Głowa Rządzi

26



Mamy przecież narzędzia, o których nasi dziadkowie najwyżej tylko śnili – telefony komórkowe, pocztę elektroniczną, komunikatory internetowe i media społecznościowe. Utrzymanie kontaktu ze znajomymi ze studiów, stażu czy poprzedniej pracy to pestka. Wystarczy odrobina dobrej woli, żeby usiąść przy komputerze, tablecie, czy smartfonie i rozpocząć rozmowę. A świat wirtualny jest skonstruowany w tak przemyślany i atrakcyjny dla nas sposób, że wciąga niczym czarna dziura. Dlatego też wiele relacji międzyludzkich wręcz przenosi się do sieci i coraz trudniej zauważyć drugiego człowieka w „realu”. Jeszcze trudniejsze wydaje się pozostanie w kontakcie z samym sobą i swoimi prawdziwymi potrzebami. W moim przekonaniu dobre relacje z innymi zwykle rozpoczynają się od dobrych relacji z samym sobą. I właśnie dlatego zdecydowałem się o nich tutaj napisać. W jaki sposób można zadbać o zdrowe podejście do samego siebie? Z pewnością nie znaczy to, że mamy powtarzać sobie rano przy goleniu, jacy to jesteśmy zajebiści i perfekcyjni. Zwycięzcy! Mogący wszystko! Takie nastawienie w dłuższej perspektywie raczej może nas wpędzić w kompleksy, niż pozwolić na prowadzenie życia pełnego satysfakcji, pasji i sensu, nie mówiąc o osiąganiu celów czy zdobywaniu szczytów. Zdrowe podejście do samego siebie wiąże się z dostrzeganiem i akceptacją różnych obszarów i kolorów własnej duszy. To otwartość na mierzenie się z wyzwaniami rzuconymi nam przez los oraz różnymi stanami wewnętrznymi – myślami, emocjami i odczuciami. Akceptacja samego siebie tu i teraz, wraz ze wszystkimi swoimi zaletami i przywarami, to znakomity fundament utrzymania pozytywnych stosunków z samym sobą i, jak już wspomniałem wcześniej, z najbliższym otoczeniem. Oczywiście droga do samoakceptacji i stanu wewnętrznej równowagi wcale nie jest łatwa. To wymaga pracy nad sobą, ale też wyrozumiałości i współczucia względem samego siebie. Co więcej, ten proces nigdy się nie kończy. Jednak warto podjąć tę próbę i wytrwać w niej. Bo jeśli nie będziesz w dobrym kontakcie z samym sobą, to jak możesz budować pozostałe ważne dla siebie relacje? Proponuję pięć codziennych praktyk, jakie możesz wprowadzić do swojego życia niemalże od zaraz. Mam nadzieję, że któraś z nich przyczyni się do pozostania w kontakcie z… samym sobą!

1. Wypróbuj praktykę uważności (ang. mindfulness). Uważność możesz wprowadzić do swojego życia w sposób formalny poprzez medytację lub nieformalny poprzez uważne wykonywanie codziennych czynno-

ści, takich jak jedzenie, chodzenie, prasowanie, mycie zębów itp. W jednym i w drugim przypadku liczy się pełne skupienie uwagi na „tu i teraz” oraz obserwacja swojego doświadczenia bez osądzania i z empatią dla samego siebie. To najlepszy trening umysłu, jaki ludzkość wymyśliła.

2. Odnajdź swoją pasję i podążaj za nią. Współcześnie każdy mówi o pasji i jej znaczeniu na drodze do szczęścia i spełnienia. Ja bynajmniej nie uważam tego za banał. Ludzie potrzebują obszaru, który jest ich zajawką, gdzie czują się jak ryba w wodzie. To może być cokolwiek, co okaże się dla Ciebie fascynujące. Jeśli tylko zechcesz. Fajnie, jeśli Twoja pasja stanie się pracą, ale to wymaga już większych starań, a czasem również szczęśliwych zbiegów okoliczności. Warto jednak do tego dążyć.


3. Pozostań otwarty na nowych ludzi i doświadczenia. Żyjemy w świecie wielu możliwości. Nikt z nas nie będzie miał okazji poznać każdego człowieka, przeczytać wszystkie opublikowane książki, czy obejrzeć całego Youtube’a. To ponad nasze siły. Możemy natomiast przyjmować nowe doświadczenia jako coś pięknego i godnego uwagi lub ewentualnie traktować je jak cenne lekcje na przyszłość, pozwalające nam nauczyć się czegoś wartościowego.

4. Doceniaj dobro dookoła siebie i praktykuj wdzięczność. Jeśli masz jedzenie w lodówce, ubranie, dach nad głową i miejsce do spania, jesteś bogatszy niż 75% ludzi na świecie… Doceniaj to codziennie. Doceniaj te małe rzeczy, niewielkie gesty, obecność ludzi. Bo wszystko przemija, ale zanim to się stanie, możesz nacieszyć się tym, co teraz dookoła Ciebie.

5. Pracuj nad samoakceptacją i bądź dobry dla siebie! Kanadyjski psycholog sportu dr Terry Orlick zwykł mawiać, że: „na swojej życiowej drodze z pewnością spotkasz wielu ludzi, którzy będą próbować Cię upokorzyć i poniżyć. Nie bądź jednym z nich.” Pozostań zatem w kontakcie z sobą i swoimi potrzebami. Bądź dla siebie czuły i dobry. Jeśli zrobisz to względem siebie, to świat stanie się ciut lepszym miejscem do życia dla wszystkich…


Rozmawiała Sabina Borszcz

LEN. IM STARSZY, TYM LEPSZY ”Bäckerei und Conditorei telef. 2173” - taki napis umieszczony jest na pewnym starym przedwojennym szyldzie w Bytomiu. Sto lat temu była tam niemiecka piekarnia i cukiernia, a dzisiaj działa sklep, w którym sprzedawane są produkty z lnu. – Len to najlepsza i najzdrowsza tkanina do noszenia tuż przy skórze. Nie ma sobie równych, bo nie powoduje podrażnień, tworzy dla skóry idealny mikroklimat – mówią Monika Urzoń i Karolina Jakoweńko, założycielki marki odzieżowej Bäckerei Bytom i dodają, że lniane ubrania są bardzo wytrzymałe, im częściej prane tym stają się mocniejsze, szlachetniejsze, a przez to jeszcze piękniejsze. Dziewczyny uwielbiają miejskie życie, a len im w tym pomaga. Jest wytrzymały na tarcie i rozciąganie, nie płowieje i nie deformuje się, prasować też go nie trzeba. To tkanina na lata i na wszystkie pory roku. – Nosimy len cały rok. Jesienią i w zimie na cebulkę: spodnie i spódnice do rajstop, sukienki do wełnianych swetrów, koszule pod kurtkę. Szal mamy non stop – zapewniają.

Odnoszę wrażenie, że ostatnio zapanowała moda na len. A przecież to nie jest nowa rzecz. Skąd raptem takie zainteresowanie? Karolina: Mamy po prostu świetne wyczucie! Uwielbiamy tę naturalną tkaninę i jak tylko pomyślałyśmy o lnie, to stał się modny! A tak serio: len zniknął na kilkadziesiąt lat z naszych szaf. Właściwie zniknął ze sklepów, bo w szafach pewnie niejednej z nas, choć może bardziej naszych mam, znajdziemy stare lniane sukienki, bluzki, czy nawet piżamy. Monika: Zniknął z bardzo prozaicznego powodu – ceny. Wyparły go o wiele tańsze i gorsze syntetyki oraz najbardziej popularna bawełna. Len jest droższy w produkcji. Na szczęście jako konsumenci stajemy się coraz bardziej świadomi. Częściej wybieramy naturalne tkaniny, czytamy metki. Myślimy o ubraniu jako o rzeczy na dłużej – na kilka lat, a nie tylko na jeden sezon. Len to właśnie taka tkanina na lata. Jest bardzo wytrzymały i pięknie się starzeje. Świetnie się wpisuje w modne ogólnoświatowe i ważne dla środowiska trendy wokół fashion revolution. Lniane ubrania są droższe i może dlatego kupując je, podejmujemy bardziej świadomą

decyzję – płacimy za rzecz, która naprawdę nam się podoba i zostanie z nami na dłużej. Karolina: Jednym z powodów, dla których polubiłyśmy to tworzywo, jest także sposób jego naturalnej produkcji. Dzisiejszy len zostaje zmiękczony, „prany” już fabrycznie. To z pewnością powiększa grono fanów tej tkaniny. To naturalne, że po długim użytkowaniu len staje się miękki, delikatny i miły w dotyku. Taki len możemy kupić w sklepie! Na Waszym blogu piszecie, że len to tkanina przyszłości. Dlaczego? Karolina: Przede wszystkim jest tak wielowymiarowy – z lnu można zrobić i papier, i izolację, i płyty paździerzowe. Może nie wszyscy wiedzą, że nazwa miesiąca, w którym len się zbiera, czyli październik, pochodzi od lecących przy jego obróbce paździerzy. Len to oczywiście głównie tkanina, która może mieć różną grubość – odpowiednią na zasłony, pościel, obicia


fot. Kasia Goczoł

fragment rośliny wykorzystuje się do różnych półproduktów. I to jest najdoskonalsze zero waste. Lniane ubrania są bardzo wytrzymałe i im więcej je pierzemy, tym stają się mocniejsze, szlachetniejsze, a przez to jeszcze piękniejsze.

tapicerskie. No i to, co nas najbardziej interesuje, czyli ubrania. Wygodne, zdrowe – oto główne cechy lnianej odzieży. Jeśli chodzi o kontakt ze skórą, tkanina ta nie ma sobie równych: nie powoduje podrażnień, tworzy dla skóry idealny mikroklimat. Monika: Nie zapominajmy, że len to również roślina, więc nie zanieczyszcza naszej planety. A sama uprawa lnu jest o wiele bardziej ekologiczna niż na przykład bawełny – nie atakują go szkodniki, nie używa się przy jego uprawie prawie wcale pestycydów. Każdy

Nazywacie się Bäckerei Bytom. Co to znaczy? Monika: Nazwy dla naszej marki szukałyśmy długo. Od początku wiedziałyśmy, że ubrania tworzyć będziemy z lnu. Później znalazłyśmy miejsce na pracownię. Malutki lokal przy ulicy, na której mieszkamy. Miał być naszym biurem, magazynem, w końcu także stał się okazjonalnym sklepem i miejscem spotkań. Pomieszczenie wynajęte od miasta wymagało sporego remontu. Od razu było widać, że ma cudowny klimat, ale dopiero w trakcie prac odkryliśmy prawdziwe perełki. Najpierw cementowe kafle na podłodze – to na nich robimy sesje produktowe naszych ubrań; później okazało się, że pod warstwami, nomen omen, paździerzu, kryje się piękna, stara, prawie idealnie zachowana drewniana witryna. No i największa niespodzianka – pod plastikowym, ogromnym szyldem kiosku, który był tutaj wcześniej, odkryliśmy przedwojenny szyld „Bäckerei und Conditorei telef. 2173”. Sto lat temu była tutaj niemiecka piekarnia i cukiernia. My wynajmujemy zaledwie fragment tego miejsca, ale okazuje się, że najbardziej reprezentatywny. I to zadecydowało o naszej nazwie. Choć marketingowcy twierdzą, że jest za trudna, obcojęzyczna, z problematycznym „ä” i kto to w ogóle zapamięta i wymówi poprawnie… Karolina: Do wybranego z szyldu słowa „Bäckerei”, czyli „piekarnia” dodałyśmy „Bytom”, bo nawiązujemy do miejsca nie tylko naszej pracowni, ale także naszego miasta. Obie jesteśmy bardzo miejskie – lubimy życie w mieście, dobrze się tu czujemy. Nasze ubrania też z założenia takie są. Do noszenia w mieście. A do tradycji krawieckich Bytomia również nam blisko. To tu znalazłyśmy cudowne krawcowe i świetną firmę konstrukcyjną. Jak na razie wszystko oprócz lnu powstaje w Bytomiu. Kto tworzy Bäckerei Bytom?


i twórca logo; Marek Banny – pomoc techniczna. No i nasze córeczki, które z wielką fascynacją pozowały do letniej kolekcji, jeżdżąc na hulajnogach po ulicy Mickiewicza w Bytomiu. Kto projektuje i szyje lniane ubrania? Karolina: Ubrania projektujemy same i dobieramy do nich również tkaniny, kolory, guziki, nici… Zajmujemy się całą otoczką marketingową, sprawami technicznymi, logistycznymi, obsługą sklepu, rozliczeniami, czasami udzielamy też wywiadów i pozujemy do zdjęć. Na szycie chyba nie starczyłoby nam czasu. A szczerze, to są od nas lepsi (śmiech). Zostawiamy to świetnym specjalistkom, mamy dwie krawcowe na miejscu, w Bytomiu. Co można znaleźć w Waszym asortymencie? Monika: Kolekcja jest odpowiedzią na to, co nam się podoba i co lubimy. Co nie znaczy, że nie słuchamy naszych klientów. To z jednej strony realizacja naszych potrzeb, a z drugiej – gustu. Proste, miejskie ubrania, które same lubimy nosić. Wszystko ze 100% lnu. I kolory! Na ogół na ulicach dominuje kolor szary,

fot. Kasia Goczoł

Monika: Przede wszystkim my dwie – Monika i Karolina. Jednak od samego początku, zanim jeszcze otwarłyśmy sklep, pojawiło się wokół nas wiele wspaniałych i utalentowanych osób, bez których nie wyobrażamy sobie sukcesu naszego pomysłu. To jedna z najfajniejszych niespodzianek, jaka spotkała nas w trakcie budowania marki – nasi przyjaciele, którzy pomagają nam często bezinteresownie. Wierzą w nasz pomysł i cenią całe przedsięwzięcie. Bez nich praca byłaby trudniejsza i mniej przyjemna. Karolina: Roman Łuszczki robi dla nas zdjęcia ubrań w mieście; Kasia Goczoł doradza, fotografuje detale i czasem nawet pozuje do zdjęć; Gosia Śląska to nasza pierwsza pomoc dosłownie we wszystkim, sama tworzy inną bytomską markę YA; Zuza Bojda i Ania Frid – nasze piękne modelki; Marta Chrobak fotografuje nas i pokazuje naszą pracę trochę od środka; Piotr Herla pomaga graficznie, ale również wystąpił na stronie sklepu w koszuli męskiej; Piotr Jakoweńko – nasze wsparcie graficzne


fot. Kasia Goczoł

fot. Kasia Goczoł fot. Kasia Goczoł

czarny i jeans. My, oprócz klasycznych czerni i bieli stawiamy na wyraziste, energetyczne barwy. Raczej mniej u nas typowych dla lnu pasteli, więcej mocnych kolorów i nietypowych, jak je nazywamy „zgrzytów”. Właśnie pytamy na Instagramie jaki kolor guzika dobrać do czerwonej sukienki i na razie wygrywa zielony! Wniosek: nasze klientki myślą podobnie, niestandardowo. Karolina: Jesteśmy kobietami i szyjemy głównie dla pań, ale myślimy też o mężczyznach. Oferujemy męską koszulę, a właściwie unisex, bo same ją też nosimy i na pewno zrobimy męskie spodnie. Są sukienki, spodnie, bluzki, spódnice, na jesień będzie kurtka. Jest też szmizjerka – to ponadczasowy krój sukienki koszulowej. Uwielbiamy ją i od samego początku na nią stawiałyśmy. Idealna jako samodzielny strój, świetna na cebulkę, jako płaszczyk, rozpinana dla matek karmiących, na spacer i jednocześnie bardzo elegancka. Właśnie planujemy dwa nowe kolory na jesień. Kiedy projektowałyśmy szmizjerkę, inspiracją były dla nas słowa Coco Chanel o tym, że to część garderoby, którą każda kobieta powinna mieć. A dzisiaj Anna Dziewit-Meller mówi, że to jej ulubiona część stroju – męska sukienka, która daje jej poczucie siły w zdominowanym przez mężczyzn świecie. Można powiedzieć, że to taka koszula feministka. Czy to prawda, że len im starszy, tym lepszy? Monika: Tak. To nawet nasz firmowy slogan. Jest tkaniną produkowaną w Europie, bez sztucznych dodatków. Dlatego gwarantujemy, że produkt z niego wykonany staje się z wiekiem coraz bardziej szlachetny. Włókno


A skąd pochodzi len, z którego powstają Wasze ubrania? Monika: Kupujemy go w kilku miejscach. W polskich hurtowniach oraz na Litwie, która jest jednym z największych i najlepszych jego producentów na świecie. To wyłącznie len wytwarzany w Europie – w Polsce, we Włoszech, na Białorusi. Produkcja lnu rzadko odbywa się w jednym kraju, na przykład roślinę uprawia się we Francji, przędzę robi w Polsce, a materiał tka na Litwie… Czy len to tkanina trudna w utrzymaniu? W grę wchodzi tylko pranie ręczne? Karolina: Nie, absolutnie nie. Same jesteśmy bardzo praktyczne i mamy małe dzieci, więc i mało czasu. Nie wybrałybyśmy tkaniny trudnej w utrzymaniu. Dokładniej można przeczytać o tym na naszym blogu. Streszczając podstawowe zasady: len da się prać w pralce, najlepiej w 30 stopniach, nie bardzo wirując, wtedy nie trzeba go także prasować! Wystarczy wyjąć z pralki i porządnie wytrzepać przed wysuszeniem. I tyle. Nie trzeba lnu prasować, a czasem nawet nie wolno. Szale, jakie mamy w asortymencie, uszyte są z delikatnej lnianej mgiełki, której zabrania prasować sam producent tkaniny!

fot. Marta Chrobak

lniane, ze wszystkich włókien roślinnych, jest najbardziej wytrzymałe na tarcie i rozciąganie. Nie płowieje i nie deformuje się jak na przykład przywoływana już wcześniej tkanina bawełniana. Im więcej len pierzemy, tym staje się mocniejszy. W konsekwencji może służyć na lata. Karolina: Tak też myślimy o fasonach naszych ubrań, aby były klasyczne i ponadczasowe. Żebyśmy mogły w nich chodzić za dziesięć i za dwadzieścia lat. Len, z którego szyjemy nasze produkty, jest tak przygotowany przez producentów, że już się nie kurczy. No chyba, że się go źle potraktuje na przykład bardzo wysoką temperaturą, czego żadna naturalna tkanina nie toleruje. Zasadniczo len można nosić lata i cieszyć się jego wszelakimi walorami!

A często słyszycie, że len się gniecie? Monika: Ha, ha, o tak! Niektórzy uważają, że to wada lnu. Tych chyba nie przekonamy. Robimy ubrania dla osób, które znają jego wartość i cenią wszystkie jego zalety, a z gnieceniem albo godzą się, albo wręcz uważają je za kolejną zaletę. Tak jak my. Dla nas pognieciony len to potwierdzenie jego naturalności – przecież poliester się nie gniecie – i jego specyficzny szlachetny rys. Zresztą, jeśli już rozmawiamy o gnieceniu, to każdy rodzaj lnu gniecie się inaczej. Spódnice i bluzki na przykład robimy z mięsistego lnu, który nie gniecie się tak bardzo jak cieńsze lny, zachowując piękną, pofalowaną fakturę. A sukienki na lato są z lnianego kreszu – fabrycznie pogniecionego lnu, który od początku taki jest i taki ma zostać.


Len jest świetny na upały, a czy w zimie też się sprawdza? Karolina: Oczywiście! Wie o tym na przykład każda mieszkanka Edynburga, gdzie len zimą świetnie się sprzedaje. Właśnie wysyłamy tam naszą jesienno-zimową kolekcję. Taką mamy misję – przekonać również Polki do noszenia tej tkaniny także zimą (śmiech). Len jest oczywiście najlepszą tkaniną na upały – przewiewny, wygodny, pozwala skórze oddychać, ale nie zapominajmy o nim w zimie. Jak już mówiłyśmy, to najlepsza i najzdrowsza tkanina do noszenia tuż przy skórze. To przecież roślina i jak każda naturalna tkanina ma właściwości termoregulacyjne – będzie ci ciepło, ale się nie przegrzejesz. Nosimy len cały rok. Jesienią i w zimie na cebulkę: spodnie i spódnice do rajstop, sukienki do wełnianych swetrów, koszule pod kurtkę. Szal mamy non stop.

Poza ubraniami zaprojektowałyście także lniany chlebak. Opowiedzcie coś więcej o nim. Monika: Tak, chlebak i fartuch to nawiązanie do nazwy naszej marki i historii miejsca, w którym znajduje się pracownia, czyli piekarni. To miejsce nas inspiruje. Chlebak ma wzór japońskiego pojemnika bento, który jest świetnym sposobem na przechowywanie. Ten prosty pomysł zaadaptowałyśmy na chlebak i szyjemy go z naturalnego, niefarbowanego lnu. Len znakomicie nadaje się do przechowywania pieczywa. Chodzimy z naszym chlebakiem do piekarni, żeby nie używać foliówek. A jego konstrukcja to jeden kawałek materiału zszyty w kilku miejscach. Kwintesencja zero waste. To nasz hit! Lniany chlebak jest piękny i doskonale oddaje sens naszej marki: tworzymy rzeczy z pasją, takie, które będą długo służyć, nawiązujemy do historii naszej pracowni oraz sklepu, lubimy naturę i inspirujemy się japońskim minimalizmem. Jak widać, w małym chlebaku zmieścimy wszystko! Dziękuję za rozmowę.

fot. Marta Chrobak

Monika Urzoń (po prawej) – mama Liliany i Alicji, współtwórczyni Bäckerei Bytom. Niedoszły detektyw po studiach ekonomicznych, analityk i miłośnik Excela. Ulubione zajęcie: śledzenie lokalnego rynku nieruchomości. Najlepiej jej wychodzi: szarlotka. Karolina Jakoweńko – mama Helenki i Jakuba, kulturoznawczyni, współtwórczyni Bäckerei Bytom, współzałożycielka fundacji Brama Cukermana w Będzinie, szefowa Domu Pamięci Żydów Górnośląskich Muzeum w Gliwicach. Ulubiony kolor: fuksja, potrawa: makaron z keczupem, miasto: Bytom.


Studio architektoniczne zlokalizowane na Górnym Śląsku realizuje kompleksowe projekty budynków mieszkaniowych, wielorodzinnych, biurowych, domów jednorodzinnych, hoteli, obiektów użyteczności publicznej oraz architektury przemysłowej. Doświadczenie zdobyte w profesjonalnych biurach architektonicznych na terenie Polski, Włoch, Irlandii oraz Szkocji pozwoliło designerom wypracować różne techniki projektowania oraz wykształcić kreatywne i nowatorskie podejście do architektury. Założona w 2009 roku przez Mateusza i Magdalenę Górnik pracownia Górnik Architekci to zespół twórczych profesjonalistów z charakterem. Magdalena i Mateusz o swojej pracy: „Architekturę traktujemy jako narzędzie dydaktyczne pozwalające rozwijać wyobraźnię, świadomość, przełamujące stereotypy oraz obawy przed nowymi rozwiązaniami. Projekty prowadzone są konsekwentnie od koncepcji po realizacjęwspieramy inwestora przy podejmowaniu często trudnych decyzji. Przekazujemy oryginalne i twórcze rozwiązania w zakresie architektury, urbanistyki oraz architektury wnętrz, zapewniając zdystansowany, minimalistyczny, elegancki, charakter projektów.”

• Jak powstał pomysł na wspólne założenie pracow-

• Wspólne życie i praca z pewnością zmuszają do kompromisów. Jaki macie sposób na udaną part-

ni architektonicznej?

nerską relację w biznesie?

„Pracując w Irlandii od 2005 - 2009 w niezależnych biurach projektowych postanowiliśmy zre-

„Dzielimy pracę i życie, ale każde z nas realizuje

alizować konkurs architektoniczny organizowany

również swoje indywidualne pasje, które dają nam

w Polsce przez firmę Cersanit. Wspólna praca nad

poczucie wolności i wspierają przyjacielskie relacje.

zadaniem, dała nam poczucie, że mamy podobny

Nie zawsze jest kolorowo, mamy również nerwowe

styl projektowania co ułatwiło nam realizacje celu.

sytuacje w pracy, które musimy szybko rozwiązy-

Konkurs okazał się sukcesem i w dwóch katego-

wać by nie przenosić ich w atmosferę domu. Często

riach zdobyliśmy kolejno 1 i 2 miejsce, co zapocząt-

realizujemy różne projekty dlatego problemy kon-

kowało dalszą wspólną przygodę projektową.”

sultujemy i bardziej wspieramy się, niż kłócimy. Nie mamy czasu na nieporozumienia :)”


• Wasz ulubiony projekt/ projekty to...?

„Każdy projekt jest inny, ale najlepiej wspominamy te, gdzie inwestor jest zaangażowany w pracę twórczą, wymieniamy się pomysłami i realizacja jest konsekwentna. Mamy wtedy największą sa-

fot. Batosz Jastal

tysfakcję z pracy.” • Najbardziej wymagający projekt...?

„Projekty są zawsze wymagające, nawet te, w których nie możemy zrealizować wszystkich pomysłów. Często największym wyzwaniem są przepisy i ograniczenia miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego, oraz praca na już istniejących obiektach – nigdy nie wiesz, co jest w środku.”

• We wrześniu tego roku obchodzicie 10 rocznicę założenia pracowni Górnik Architekci. Jakie plany na następne 10 lat?

„Tak, juz 10 lat oficjalnie działamy na rynku Polskim i za granica. Jako pracownia dysponujemy profe-

art. sponsorowany

sjonalnym zespołem projektantów, dużą ilością realizacji i pomysłów na nowe. Chcielibyśmy utrzymać równie wysoką dynamikę rozwoju jak w ostatnich latach, a suma zebranych to tej pory doświadczeń z pewnością nam w tym pomoże.”


POZA ZASIĘGIEM O terrorze bycia w kontakcie

KATARZYNA ZIELIŃSKA

38


Ilustracja Maliwna Pycia

Grecka wyspa, ciągnąca się kilometrami plaża, słońce, złoty piasek, skąpo ubrani opaleni panowie, wakacje, słodkie nicnierobienie – you know what I mean. Rajskie okoliczności do odpoczynku. Gdyby tylko nie on – pikający, dzwoniący i wibrujący wynalazek szatana – telefon. Czai się na dnie torby po to, by – gdy tylko ułożysz się wygodnie na leżaku i przymkniesz oczy – zapikać irytująco, sygnalizując przyjście wiadomości. Udajesz, że nie słyszałaś, kontynuujesz relaks, prawie zdołałaś wyprzeć z pamięci ten nieszczęsny sygnał, kiedy on robi to znów.

I jeszcze raz. W głowie pojawiają się myśli, że to może coś ważnego. Na przykład kamerka internetowa w twoim domu sygnalizuje pojawienie się w nim włamywaczy. Albo aplikacja bankowa powiadamia, że z twojego konta znikają środki. Albo ktoś umarł. No dobra, trzeba sprawdzić. Uff, to tylko kolega z roboty wrzucił na grupową konwersację mema znalezionego w sieci, a ktoś inny odpowiedział mu uśmiechniętą ikonką. I cały relaks trzeba zaczynać od początku. A przecież siedzą biurko w biurko, mogli się porozumieć analogowo...


Odnoszę ostatnio wrażenie, że bycie w kontakcie ma w sobie coś opresyjnego, wręcz trochę przemocowego. Bo oczywiście telefonu na plażę można nie wziąć albo wyłączyć powiadomienia z wszelkich aplikacji, można ich w końcu nie instalować i w ogóle nie używać. Jednakowoż żyjemy w XXI wieku, a nie w wiekach średnich i taki Messenger czy inny WhatsApp generalnie się przydaje i całkiem dobrze realizuje komunikacyjne potrzeby. To po pierwsze. A po drugie, nawet wyłączywszy powiadomienia czy zostawiwszy telefon w domu, nie uciekniemy przed komunikatem, który ktoś postanowił do nas wysłać. On będzie czekał na nas, kiedy tylko ponownie znajdziemy się w pobliżu telefonu. Będą czekały i straszyły wszystkie nieodebrane połączenia, wiadomości na komunikatorach, maile prywatne i służbowe… W praktyce nie da się faktycznie zniknąć z radarów – jeśli jakikolwiek nadawca ma życzenie wysłać do nas komunikat, to on do nas dotrze niezależnie od naszych chęci. Być może z opóźnieniem, ale dotrze. Wyłączenie czy nieodbieranie telefonu nie likwiduje konieczności zmierzenia się z otrzymanymi wiadomościami. Zdecydowanie nie ma równości po stronie nadawcy i odbiorcy – chęć wysłania komunikatu jest nadrzędna wobec chęci bądź niechęci adresata.

Mamy do wyboru wszystko albo nic – możemy nie używać komunikatorów wcale, nawet nie mieć telefonu, albo zgadzać się na terror bycia w kontakcie. Nie ma opcji pośrednich. Chociaż lubię bardzo nowoczesność i możliwości, jakie dają technologie, to nieraz z pewną nostalgią wspominam czasy, kiedy do dyspozycji były jedynie telefony stacjonarne. Najlepiej takie najbardziej oldschoolowe, bez możliwości nagrania się na automatyczną sekretarkę. Nie ma cię w domu, nikt cię nie złapie i koniec. Znikasz. Nadawca musi się pogodzić z tym, że jego komunikat nie zostanie odebrany, nie dotrze do adresata nawet informacja o próbie kontaktu. Znikanie w dobie wszechobecnego przymusu bycia w kontakcie wygląda trochę jak luksus. Wyobrażam sobie, że usługa, dzięki której jesteśmy przez pewien czas całkowicie nieosiągalni (bez konieczności trwałej rezygnacji z możliwości, jakie dają współczesne narzędzia kontaktu) cieszyłaby się sporym powodzeniem. Skąd bowiem, jeśli nie z potrzeby oderwania się od kontaktu ze światem, biorą się modne wśród minimalistów oraz innych osób, dbających o swój dobrostan psychiczny, diety informacyjne? Nie polegają jedynie na nieśledzeniu newsów, ale także na


powstrzymaniu się od kompulsywnego sprawdzania komunikatorów czy mediów społecznościowych. Stanowią swoisty sposób zmierzenia się z chorobą cywilizacyjną naszych czasów, zwaną fear of missing out (FOMO). Boimy się, że jeśli będziemy poza zasięgiem, ominie nas coś ważnego, co mogłoby mieć wpływ na nasze życie: nowa interesująca znajomość, okazja zawodowa, świetna oferta wakacyjna itp. A tymczasem najprawdopodobniej nabędzie to tylko link do newsa podesłany przez koleżankę czy newsletter z dawno już nieczytanego bloga. Opracowania naukowe mówią, że ciągłe bycie w kontakcie i na bieżąco nie są zdrowe dla naszej psychiki – powodują spadek koncentracji i trudności w nauce wśród młodzieży oraz zmniejszenie możliwości poznawczych. Pokazuje to np. badanie “Nałogowe korzystanie z telefonów komórkowych” przeprowadzone przez dr. Macieja Dębskiego1. Do zestawu wątpliwych atrakcji, jakie można sobie zafundować nieodpowiedzialnie korzystając z telefonu, zalicza on także m.in. bezsenność, depresję, otyłość czy skłonność do przemocy. Osoby na stałe “przyklejone” do swoich smartfonów, takie, do których zawsze można się dodzwonić, nazywane są w raporcie z badań osobami “always on”:

“Pokolenie “always on” to ci, którzy są “zawsze podłączeni”. Lajkują, komentują, udostępniają, bardzo zależy im na popularności w sieci, mają bardzo dużo wirtualnych znajomych, a Facebook, Instagram i Snapchat tworzą świat, który jest często dla nich bardziej atrakcyjny niż realny.”2 *** W byciu “always on” widzę coś smutnego i trochę współczuję takiej osobie. Zawsze dostępna, zawsze osiągalna. Wydaje mi się, że zdrowiej i fajniej jest być “sometimes off”, albo nawet “often off”. Jest moim zdaniem coś magicznego w komunikacie: “The number you are trying to reach is currently unavailable”, który słyszysz w telefonie, próbując się do kogoś dodzwonić. To trochę jakby informacja o tym, że człowiek ów ma życie analogowe, czasem nie można go złapać, bo robi coś ciekawego, w czym dzwoniący telefon mógłby mu przeszkodzić. Na przykład idzie na spacer do lasu, czyta książkę w hamaku, czy przemierza kajakiem dziką rzekę, albo nawet rozmawia z żywym człowiekiem…

1 https://dbamomojzasieg.com/wp-content/uploads/2016/04/Na%C5%82ogowe-korzystanie-z-telefonow-komorkowych.pdf

2

Tamże, s. 17.


PRZEZ ŻOŁĄDEK DO LUDZI WIDELEC I ŁYŻKA? PAŁECZKI? A MOŻE PO PROSTU RĘCE? JAK NAJLEPIEJ BYĆ W KONTAKCIE Z… JEDZENIEM? PRZECIEŻ TO WAŻNE, BY MIEĆ Z NIM JAK NAJBLIŻSZY KONTAKT. NATALIA AURORA IGNACEK

42


Na zdjęciu Magdalena Tomaszewska-Bolałek

Z takiego założenia wychodzi Magdalena Tomaszewska-Bolałek, badaczka kultury żywienia i autorka 6 kulinarnych publikacji. Nam opowiedziała o tym, w jaki sposób bliski kontakt z jedzeniem pomaga utrzymywać dobre relacje z ludźmi. I dodała jeszcze wiele innych apetycznych ciekawostek.

Natalia Aurora Ignacek: Prawie każdy z nas ma świetny kontakt z jedzeniem, bo któż nie kocha jeść? Zdaje się jednak, że Ty postanowiłaś być z nim w jeszcze głębszym kontakcie – pisać o nim artykuły, książki, badać je z wielu różnych stron... Skąd u Ciebie takie zainteresowanie jedzeniem? Magdalena Tomaszewska-Bolałek: W jedzeniu ukryte jest wszystko! Dzięki niemu możemy bardzo dużo dowiedzieć się o drugim człowieku i konkretnej kulturze. Zaczynamy badać kulturę żywieniową jakiegoś regionu i wkrótce okazuje się, że jedzenie to nie tylko “jedzenie”. Innymi słowy, nie ogranicza się do kwestii biologicznych (każdy z nas musi jeść, by żywić organizm);

nie ogranicza się też do kwestii chemicznofizycznych (produkty składają się z białek, witamin itd.). To nawet też nie tylko kwestie związane z przygotowywaniem jedzenia, obróbce, jakiej zostaje poddane: pieczeniu, marynowaniu, doprawianiu itd. Jeśli nie tylko paliwem i związkiem mikro- oraz makroskładników to czym jest jedzenie? Kultura kulinarna to opowieść o całym życiu człowieka. Jedzenie bowiem pojawia się zawsze wtedy, gdy jest nam dobrze, kiedy chcemy coś uczcić. Zapraszamy wtedy gości na obiad, idziemy do kawiarni lub na kolację albo piwo. Jedzenie jest też z nami wtedy, gdy bywa nam źle. Chyba każdy ma


takie doświadczenie, że w złości lub smutku wyciąga skrzynię lodów z zamrażarki, niczym w amerykańskim filmie. Jedzenie towarzyszy ważnym momentom w życiu. Od narodzin poprzez wszystkie rytuały przejścia na kolejne stopnie wtajemniczenia. Małżeństwo, chrzest, komunia, nawet stypa – wszędzie jest jedzenie. Co więcej, nie tylko w codzienności, ale też niemal we wszystkich religiach mowa o nim w księgach sakralnych, jak na przykład w Biblii. To motyw obecny również w muzyce, sztuce. W pewien sposób to, co jemy, mówi o naszych poglądach, jak np., wegetarianizm, który często manifestuje naszą postawę wobec zwierząt lub ekologii. Podsumowując: “Powiedz mi, co jesz, a powiem ci, kim jesteś”. Czyli badasz nie tyle jedzenie, co relację człowieka z jedzeniem. Dokładnie, badam, co się między jedzeniem a człowiekiem dzieje. Ich wzajemny kontakt. I jak to wygląda? Na pewno jedzenie w dzisiejszej kulturze jest bardzo ważne. Znacznie ważniejsze, niż jeszcze w latach 70. O tym można przekonać się wchodząc choćby na Instagram, gdzie pod hashtagiem #food kryje się prawie 350 mln zdjęć!!! To świadczy nie tylko o tym, że jedzenie jest ważne. Ale dziś liczy się zwłaszcza jego wygląd. To jeden z najsilniejszych trendów gastronomicznych na rok 2019, by jedzenie było ”instagramable”, czyli takie, żeby dobrze prezentowało się w mediach społecznościowych. Mam wrażenie, że teraz wszyscy aż zanadto skupiają się na wyglądzie talerza myśląc, że klient zrobi zdjęcie i będzie to krążyć w sieci. Niestety w tym pędzie za stroną wizualną, często zapomina się o sprawie podstawowej, czyli smaku. Wygląd jedzenia musi być w bardzo bliskim kontakcie ze smakiem! Oczywiście, ponieważ tylko smaczne jedzenie zaspokoi potrzeby, jakie wiąże z nim człowiek. To znaczy? Jedzenie powinno być w nierozerwalnym związku z uczuciami. Nie ma lepszego sposobu wyrażenia troski i miłości jak poprzez jedzenie. Wystarczy sobie przypomnieć, że babcia zawsze przygotowywała twoje ulubione danie,

gdy przyjeżdżałeś do niej w odwiedziny. Dlaczego to robiła? Bo tak okazywała miłość. Jedzenie to emocje. I dlatego pomaga nam w kontakcie z drugim człowiekiem. A więc nieważne czy ktoś ma wykształcenie branżowe? Każdy jest kucharzem? Składniki i technika są ważne, ale bez emocji jedzenie będzie niepełne. To tylko dobrze wykonana praca, piękne danie bez tego elementu magicznego. I choć brzmi to może nieco baśniowo, ale np. w Azji element “magii” w jedzeniu jest niewyobrażalnie ważny. Azjaci mocno rozróżniają jedzenie dobre technicznie od jedzenia, które ma duszę. Możesz skończyć Le Cordon Bleu, kroić marchewkę w idealną kostkę, najpiękniej udekorować talerz, lecz ktoś mimo to powie, że to tak nie działa. Tylko dlatego, iż brakuje temu serca. Jak zdefiniować ten element “serca”? To właśnie owo niewidoczne coś, co bierze się z radości dzielenia się jedzeniem. Chęci dawania czegoś. I tu znów wracamy do tego, jaki kontakt mamy z jedzeniem. Bo ten, kto nie ma pełnego kontaktu z jedzeniem i świadomości czym ono jest, nie będzie tego rozumiał. Zauważmy, że w języku angielskim nawet całość branży gastronomicznohotelarskiej określana jest jako “hospitality”, czyli “gościnność”. Zatem w jedzeniu chodzi o sprawianie przyjemności, ugoszczenie klienta. Jedzenie, które wywołuje poczucie błogości, czyli comfort food? To kolejny mocny trend żywieniowy 2019. I to także powrót do korzeni – gotujesz, bo lubisz. I ludzie to absolutnie czują w tym, co im podajesz na talerzu. Comfort food nie musi być wydumane, skomplikowane, ale właśnie proste. To jak szybki powrót do przeszłości. To teraz zróbmy taki skok w przeszłość. I porozmawiajmy o tym, kiedy kontakt z jedzeniem był bardziej pierwotny, niż przy oglądaniu apetycznych zdjęć na Instagramie. Ba, kiedy nie tylko nie było social mediów, ale też w ogóle sztućców. Nie masz wrażenia, że przez te wszystkie wynalazki de facto straciliśmy bliski kontakt z jedzeniem? Cóż, prawda jest taka, że nawet dziś większość ludzi na świecie je właśnie rękoma.


Dzieje się tak w wielu krajach afrykańskich, w Azji, Indiach, Tajlandii, Ameryce Południowej. Był i nadal jest to pierwszy sztuciec człowieka. O, to mnie zaskoczyłaś! Czyli człowiek tak naprawdę woli być w dosłownym kontakcie (“be in touch" – “być w kontakcie”, “touch" – z ang. “dotykać”) z jedzeniem! Powodów powszechności i popularności tego sposobu jedzenia możemy się doszukiwać w dwóch kwestiach. Dla wielu kultur przemieszczających się było to po prostu wygodniejsze. Ludy nomadyczne im mniej sprzętu muszą ze sobą zabrać, tym dla nich lepiej. Jest to więc w tym wypadku najbardziej naturalny i oczywisty sposób jedzenia. Sztućce to zbędny bagaż. Inna sprawa to forma jaką ma posiłek. Czy jest to danie, które w ogóle da się zjeść rękoma? Zupę przecież trudno jeść rękoma. Stąd w wielu kulturach pojawiła się łyżka. Był to pierwszy wynaleziony element sztućców. Co prawda jeszcze wcześniej wynaleziono nóż, ale on służył tylko do odkrawania większych kawałków, np. mięsa. Na końcu zaistniał widelec. Widelec zresztą przez bardzo długi czas był uznawany za wymysł szatana, bo przypominał widły. Mimo wszystko, gdyby ktoś w naszej kulturze nagle zaczął przy stole jeść rękoma, to zostałby dość mocno zganiony... Wszystko zależy od kraju. Choć w niektórych podział na jedzenie rękoma i sztućcami też wyznacza to, do której klasy społecznej należysz. Tak jest, np. w Indiach, gdzie zdecydowana większość je rękoma, lecz klasa średnia, a już na pewno wyższa używa sztućców. Jednak i tam wśród wyższej klasy posilanie się rękoma nie jest uważane za niegrzeczne. Sposób jedzenia nie do końca wiąże się z szacunkiem do samego jedzenia. Istnieje wiele krajów, w których jest mało jedzenia i ma ono tam status produktu wręcz świętego. Czy jadąc do kraju, w którym normą jest jedzenie rękoma, powinniśmy się przystosować do takiego sposobu spożywania posiłku? Obcokrajowcy są z reguły traktowani z taryfą ulgową. Warto jednak pamiętać o tym, że w wielu kulturach, na przykład w krajach arabskich, ważne jest, którą ręką jemy.

Trzeba to robić prawą dłonią, bo ona służy do wszystkich dobrych i czystych rzeczy. Natomiast lewą rękę używa się do rzeczy nieczystych, takich jak higiena. Warto przed wyjazdem zapoznać się z zasadami etykiety stołowej danego kraju. To zawsze ułatwia kontakt. Mówimy o tym, że jedzenie rękoma to część kultury, wygoda, itp. Ale czy taki sposób kontaktu z nim wpływa też na smak samego posiłku? Jedzenie spożywane rękoma inaczej smakuje. Pamiętajmy o tym, że cały ten proces to doznanie zmysłowe. A mamy więcej zmysłów, niż tylko smak. Jest najpierw zmysł wzroku, potem węchu. Na koniec też zmysł dotyku. I tu mamy na uwadze nie tylko ten moment, kiedy jedzenie dotyka podniebienia i języka, ale właśnie wtedy, kiedy je trzymamy w naszych dłoniach. Ręce też czują temperaturę, teksturę, konsystencję. I to ma także wpływ na odbiór zmysłowy jedzenia. Rozumiem, że zdarza Ci się jeść rękoma? Zdarza mi się jeść rękoma. Ale przyznam, że wolę jednak sztućce. Pałeczki też są dla mnie jak najbardziej okej. Taki kontakt z jedzeniem jest szczególny, bo to wymaga pewnego sposobu posługiwania się nimi. Jako podróżniczka i badaczka jedzenia wiele o nim wiesz, masz z nim stały kontakt, próbujesz ciągle czegoś nowego. A czy lubisz też mieć kontakt z jedzeniem sama je przygotowując? Zdecydowanie! Uwielbiam gotować dla znajomych i rodziny. A jeszcze bardziej piec i robić desery. Jeśli miałabym wybrać jedno jedzenie do końca życia, to pewnie byłyby to właśnie desery! Czyżby z tej miłości urodziła się Twoja najnowsza książka “Deserownik”? Zawsze, gdy pisałam kolejną książkę o jedzeniu, to wszyscy ze śmiechem pytali, kiedy wydam w końcu normalną książkę z przepisami. I oto jest! “Deserownik” to zbiór przerobionych na wszelkie sposoby i odmienionych przez wszystkie przypadki słodkości, królujących w moim domu. Zebrałam przepisy, którymi faktycznie karmię moich bliskich od kilkunastu dobrych lat. Dziękuję za rozmowę.


RĘKA W RĘKĘ

WSPÓLNE JEDZENIE ZBLIŻA LUDZI. TO WIADOMO NIE OD DZIŚ. ALE NIE ZAWSZE WIEMY, JAK TO ROBIĆ I NIE ZAWSZE MAMY OCHOTĘ. NAMAWIAM JEDNAK, ŻEBY PRÓBOWAĆ. JOANNA ZAGUŁA

46


Wakacje w pełni, część atrakcji już za nami, ale przed nami jeszcze tyle przygód! Będziemy leżeć nad wodą, jeździć na rowerach, podróżować po nieznanych nam dotąd krajach… Niektóre rzeczy nie zmieniają się od lat. Kiedy miałam 7 lat, tak samo jak dzisiaj cieszyła mnie pierwsza w sezonie kąpiel w jeziorze, skakanie przez morskie fale, jedzenie brzoskwiń, zapach sosnowego lasu. Tak samo dobrze i bezpiecznie czułam się leżąc na kocu i wygrzewając się w cieple słońca, a nad

sobą widząc bezchmurne niebo. Wszystko to do dziś wywołuje we mnie poczucie, że to właśnie są wakacje. A jednak coś się zmienia. Kiedy miałam lat 7, trochę bałam się obcych, ale mimo to byli dla mnie fascynujący. W wieku lat 13 w czasie wakacji głównie zależało mi na ich poznawaniu. Dlatego jeździło się na kolonie i obozy. Spędzało się tam czas z dziesiątkami rówieśników, chodziło na dyskoteki i grało w niezliczone, idiotyczne gry. Dlatego


pod koniec wyjazdu obchodziło się wszystkie pokoje, zbierając adresy, a nawet numery telefonów do tych, z którymi połączyła nas ta krótka, intensywna kolonijna przyjaźń. Do niektórych nawet potem rzeczywiście się pisało. Bo dzwonienie to już było za wiele. W drugiej dekadzie życia wyjazdy stały się krótsze – bo urlopy, bo egzaminy, bo mama już nie płaciła za nie. Ale za to jeszcze bardziej intensywne. Zaczęło nam zależeć na tym, by na wyjazdach poznawać nowych ludzi nie tylko po to, żeby grać z nimi w karty. Można było już tańczyć, flirtować, prowadzić nadspodziewanie osobiste, długie rozmowy nad brzegiem morza o zachodzie słońca (wiadomo!), można było nawet się całować i mieć wakacyjne romanse. To wszystko zostało w archiwum naszych konwersacji na Facebooku, w folderach ze zdjęciami na starych telefonach, na pojedynczych wywołanych fotografiach z Instaxa. Zostało mi mnóstwo świetnych wspomnień, co nie znaczy, że to, co dzieje się teraz, nie zaczyna mnie niepokoić. A mianowicie to, że nie potrzebuję nowych ludzi. Mam kilkoro przyjaciół oraz bliskich znajomych i nawet z nimi spotykam się już nie tak często, jak byśmy wszyscy chcieli. Wciąż jesteśmy zadziwieni tym, że praca, jakieś pojedyncze popołudniowe zobowiązania i prowadzenie domów zajmuje nam tyle czasu, że niewiele zostaje nam do dyspozycji. Tym bardziej nie mam więc potrzeby szukania nowych znajomych. Muszę otwarcie przyznać, że nawet trochę męczy mnie ten small talk związany z poznawaniem nowych ludzi. Nie mam już na niego ochoty ani czasu. A może to bardzo źle? Może nie powinniśmy się zamykać na nowe znajomości? Może wystarczy, że nie będziemy w nich pokładać już takiej nadziei, jak kiedyś („Poznam fajne nowe koleżanki z zagranicy”, „Znajdę sobie chłopaka na koloniach”)? Myślę, że całkiem zdrowo byłoby traktować spotkania z nieznanymi ludźmi podczas wakacji, jak poznawanie nowych smaków, miast, zabytków. Zachwycamy się nimi, traktujemy z szacunkiem, uczymy się od nich, ale nie zabieramy do domu. Taka pozytywna tymczasowość, charakterystyczna dla wakacji może być całkiem odświeżająca i wcale nie musi tak męczyć jak small talk na każdej kolejnej imprezie.

Do mądrego poznawania nowych ludzi na wakacjach świetnie nadaje się – tak, zgadliście – wspólne jedzenie! Mam tu jednak pewną uwagę. W wielu (także polskich) restauracjach pomysł ten starano się wcielić w życie już jakiś czas temu. Zapewne pamiętacie rozkwit popularności wielkich drewnianych stołów. Tak, tylko że do dziś siedzą przy nich samotne osoby, wpatrzone w ekrany komputerów albo po prostu ignorujące się nawzajem grupy znajomych. Zero integracji. Lepszą strategię zaobserwowałam w warszawskim Centrum Społeczności Żydowskiej. Co niedzielę są tam organizowane śniadania (Boker Tov), na które może przyjść każdy z ulicy, zapłacić stałą


cenę i jeść do woli. A jedzenie pojawia się na stołach (wcale nie jakichś wielkich) na wspólnych półmiskach. Żeby cokolwiek przekąsić, trzeba poprosić siedzącą obok osobę o podanie talerza, pytać też wciąż siebie nawzajem, kiedy wjedzie nowa porcja szakszuki i czy będzie jeszcze coś słodkiego. Nie myślcie sobie, że nagle buduje się tam nie wiadomo jaka więź, ale obcy ludzie zaczynają się do siebie przyjaźnie odzywać, a to już coś. Przełamujemy niechęć do jedzenia ze wspólnych naczyń (która niestety jest obecna w naszym kręgu kulturowym) i zaczynamy się do siebie pozytywnie odnosić. Tak się dzieje zawsze, gdy obcy człowiek przestaje być elementem krajobrazu, a staje się żywą,

mówiącą do nas osobą. O tym, że jedzenie ze wspólnych naczyń pomaga w budowaniu relacji społecznych i podnosi zdolność kooperacji, mówią badania naukowe. A ja sama zauważam, że moja dzika nienawiść do ludzi tamujących mi drogę w autobusie, zamienia się w czystą i zwykłą serdeczność, gdy tylko którakolwiek z tych osób się do mnie odezwie, choćby pytając o numer autobusu. Zachęcam więc dziś do tego, by do jedzenia ze wspólnych naczyń zapraszać na przykład nowych znajomych z hostelu, właścicieli domku, gdzie się zatrzymaliście albo ludzi, z którymi dzielicie korytarz w pensjonacie. Jeśli dysponujecie kuchnią, najlepiej przygotujcie focaccię, którą w dodatku je się, rwąc ją rękami. A jeśli nie macie kuchni, wystarczy pokroić pomidory, posypać je ziołami, solą i skórką z cytryny. Albo znaleźć dowolne duże naczynie i zrobić łatwe tiramisu (biszkopciki, kawę i alkohol kupicie wszędzie, jeżeli zabraknie mascarpone, zastąpcie go bitą śmietaną). A kiedy zrobi się zimniej, przyrządźcie pastę al forno (makaron zapiekany z beszamelem, sosem pomidorowym, warzywami, grzybami i serem). Podzielony na kilka osób ma mniej kalorii. A że te wszystkie dania są z Włoch?... Cóż, tam było mi zawsze najlepiej. I widzicie – wspólne jedzenie zostawiło wspaniałe wspomnienia.



Razem – zawsze Idealnie. Endermologia LPG Alliance Depilacja Laserowa Zabiegi kosmetyczne Klapp, Sesderma

ul. Zygmunta Starego 10, Gliwice, +48 533 999 389 ul. Ligonia 40/1, Katowice, +48 575 003 389


ROZMOWA JEST W MODZIE CZY ABY ZOSTAĆ PROJEKTANTEM MODY, WYSTARCZY SKOŃCZYĆ ODPOWIEDNIĄ SZKOŁĘ I FACHOWO PODEJŚĆ DO TEMATU RYSUNKU I KRAWIECTWA? BYŁOBY FANTASTYCZNIE, ALE NAUKA DAJE JEDYNIE NARZĘDZIA. TALENT TO NIE TYLKO WIEDZA. DOBRA UCZELNIA I DOŚWIADCZENIE TO RZECZY NIEZWYKLE ISTOTNE, CHOĆ NIE ZAWSZE WYSTARCZAJĄCE. WIELU PROJEKTANTÓW Z WYSOKIEJ PÓŁKI NIE SKOŃCZYŁO SZKOŁY O TYM KIERUNKU. PODOBNIE RZECZ MA SIĘ Z KOSTIUMOGRAFAMI I STYLISTAMI. DOROTA MAGDZIARZ

52


Czy aby zostać projektantem mody, wystarczy skończyć odpowiednią szkołę i fachowo podejść do tematu rysunku i krawiectwa? Byłoby fantastycznie, ale nauka daje jedynie narzędzia. Talent to nie tylko wiedza. Dobra uczelnia i doświadczenie to rzeczy niezwykle istotne, choć nie zawsze wystarczające. Wielu projektantów z wysokiej półki nie skończyło szkoły o tym kierunku. Podobnie rzecz ma się z kostiumografami i stylistami. Jedną z najważniejszych cech potrzebnych w pracy w branży pełnej młodych, chętnych, zdolnych, ba! również starszych, doświadczonych i pracowitych ludzi jest umiejętność rozmawiania i nawiązywania relacji. Konieczność bycia w kontakcie nie dotyczy bowiem tylko związków między bliskimi, ani też sytuacji klient – wykonawca. To samo odnosi się również do artystów i twórców. Wygrywają ci, którzy o tym wiedzą i wykorzystują swoją wiedzę, przekuwając ją w praktykę. Coco Chanel w wieku 23 lat otworzyła swój pierwszy salon mody. Czy dziś ktoś jeszcze nie kojarzy marki Chanel? Coco nie chodziła do żadnej szkoły projektowania. Karl Lagerfeld – jej godny następca

również nie skończył studiów w tym kierunku, jedynie liceum plastyczne. Tam nauczył się warsztatu z rysunku, ale swoją karierę zawdzięczał talentowi, ciężkiej pracy i umiejętności odnalezienia się w branży fashion. Jeden z pierwszych znanych twórców mody, współodpowiedzialny za emancypację kobiet w latach 20. ubiegłego wieku Jean Patou zaprojektował stroje sportowe dla kobiet oraz pierwszy strój kąpielowy. Podobnie jak jego największa konkurentka Coco Chanel, nie uczył się zawodu w szkołach. Rewolucja strojów kobiecych zrodziła się w jego głowie. Odwaga w tworzeniu, a nie wykształcenie sprawiły, że ów pomysł zrealizował. Kolejny wielki twórca, którego pomysły inspirują po dziś dzień – Cristóbal Balenciaga jest wyjątkiem w moim zestawieniu projektantów, którzy swoim talentem, ale także temperamentem zdobywali klientów i publikę. Balenciaga był skromnym twórcą i również samoukiem, ale zdecydowanie wolał pracować niż występować publicznie. Niemniej jednak jego aura niezwykle utalentowanego, a jednocześnie tajemni-



czego projektanta przyniosła mu ogromną sławę. Nawet jego pokazy wspominane są jako najspokojniejsze i najcichsze wydarzenia w branży. Atmosfera skupienia i oczekiwania sprawiły, że komunikat był jasny – teraz ukaże się waszym oczom coś wielkiego. Milczenie także potrafi być niezwykle silnym komunikatem, zwłaszcza w świecie, gdzie wszyscy głośno krzyczą o własnych dokonaniach. Swoją postawą i wizjonerskim podejściem do kobiecej sylwetki (zrewolucjonizował jej kształt – rozszerzył ramiona i zlikwidował talię) Cristóbal Balenciaga na stałe wpisał się w historię współczesnej mody. Gdy magazyn „Women’s Wear Daily” napisał pewnego dnia „Zmarł król”, każdy wiedział, że chodzi o śmierć hiszpańskiego projektanta. Zupełnie odmienną postawą cechował się Christian Dior. Samouk, który swoje pierwsze kroki stawiał w pracowniach innych projektantów, był bardzo towarzyski i uwielbiany przez kobiety. Jego słynny new look zdobył ogromną rzeszę zwolenniczek; dzięki niemu

panie zyskały elegancję i szyk, więc chciały być blisko mistrza, który sprawiał, że znów czuły się kobiece. Na zaszczytnej liście utalentowanych projektantów bez wykształcenia kierunkowego jest jeden z moich ulubionych (pisałam o nim w poprzednim numerze „Be Perky”) – Jean Paul Gaultier, chyba najbardziej towarzyski z projektantów. Jego dewiza „W życiu chodzi o to, aby dobrze się bawić” zachęca, by czerpać inspirację z pozytywnej energii jego projektów i charakteru. Nie tylko wykształcenie jest ważne. Gdy zabraknie talentu, nawet najlepsza szkoła nie zapewni pozycji na rynku. Pozostają jeszcze inne składowe jak ciężka praca i doświadczenie, które są niezwykle istotne, nie wszyscy bowiem rodzą się wizjonerami. Jeśli planujecie karierę w świecie mody, pamiętajcie, że otwarty umysł i umiejętność komunikacji to podstawa Waszego miejsca w tej branży. Powodzenia!


www.apagroup.pl

Zapraszamy do showroomu technologicznego! Gliwice, ul. Tarnogรณrska 260

biuro@apasmart.pl

+48 730 020 040


Usłysz swój kolor FISCHER Poligrafia 41-907 Bytom, ul. Zabrzańska 7e e-mail: biuro@fischer.pl www.fischer.pl Telefony: 32 782 13 05 697 132 100 500 618 296 608 016 100


MORANDI W HISZPANII RESTAURACJA CASAPLATA ZNAJDUJE SIĘ W STAREJ CZĘŚCI SEWILLI I SWOIM DESIGNEM CAŁKOWICIE ODCINA SIĘ OD ZABYTKOWEGO CHARAKTERU OTOCZENIA. ANNA SZUBA | ZDJĘCIA: JUAN DELGADO

58



W VIII stuleciu na Półwysep Iberyjski najechali Arabowie, wpływając w kolejnych wiekach na kulturę tej części Europy. Połączenie sztuki Bliskiego Wschodu ze sztuką chrześcijańską nazywane jest stylem mudéjar. W architekturze charakteryzuje się on między innymi bogactwem dekoracji ornamentalnych, którymi pokrywano płaszczyzny w taki sposób, by ściany przypominały koronki lub tkane draperie. Również małe dekorowane płytki ceramiczne azulejos to pozostałość po epoce dominacji islamu. Do dziś design wielu lokali w mieście odwołuje się do sztuki tamtych czasów. Architekci pracowni Lucas y Hernández-Gil pracując nad projektem Casaplaty wyszli z zupełnie przeciwnego założenia. Chcieli, by powstałe miejsce przepełnione było nowoczesnym duchem. W konsekwencji stworzyli futurystyczne wnętrze, inspirowane obrazami włoskiego malarza Giorgio Morandiego. Podobnie jak na płótnach artysty, meble o jasnych pastelowych kolorach wyróżniają się na srebrno-szarym tle betonowych ścian i posadzki. Delikatne linie łososiowych i czerwonych krzeseł współgrają z ażurowymi blatami szmaragdowych stołów. Poszczególne grupy elementów aranżacji przypominają martwe natury z obrazów Morandiego. Stalowy sufit subtelnie odbija światło, wpadające do wnętrza przez ogromne okna.

Z przestrzeni dostępnej dla gości wydzielono jedno pomieszczenie i udekorowano je w nieco odmienny sposób – tak, by było bardziej przytulne i idealnie nadawało się na specjalne okazje. Ściany pokryto pudrowo-różowym tynkiem, a pod sufitem zwieszono miękkie filcowe ekrany. Najważniejszym elementem wystroju wnętrza jest duży stół, wokół którego ustawiono krzesła tapicerowane kanarkowo żółtym materiałem.



Do wnętrza dyskretnie wprowadzono motyw koła. Pojawia się w postaci przeskalowanych opraw oświetleniowych nad stołami, ogromnych luster czy otworów w przepierzeniach. Zieleń ustawiona na tle zimnych betonowych ścian dodaje pomieszczeniu świeżości. Wraz z nastaniem zmroku wizerunek wnętrza zmienia się. Fioletowawe i zielonkawe światło wydobywa koktajlowy charakter miejsca, które staje się idealnym celem wieczornych wypadów na miasto. zespół projektowy: Cristina Domínguez Lucas, Fernando Hernández-Gil

Projekt Casaplaty opiera się na kontrastach. Brutalność betonu zestawiono z miękkimi wykończeniami mebli, mat posadzki z refleksami sufitu, intensywność koloru mebli z szarością tła. Cała ta gra jest w zamyśle architektów jedynie ramą podkreślającą bogactwo kulinarnych przeżyć kuchni andaluzyjskiej.


Anna Szuba architektka, projektantkawnętrz. Od 5 lat związana z pracownią Medusa Group. Współautorka projektów wnętrza Hali Koszyki, placu miejskiego przy ul. Grzybowskiej w Warszawie, adaptacji byłej stołówki wojskowej w Radzionkowie na obiekt biurowy (European Property Awards 2017 – Najlepsza architektura biurowa w Europie i w Polsce), aranżacji strefy wejściowej w parterze budynku banku przy ul. Sokolskiej w Katowicach.

Fot. Marcin Lech


SALAM ALEJKUM ZACZYNAJĄC STAŻ W BARCELONIE WIEDZIAŁAM, ŻE MOJA PODRÓŻ DO HISZPANII NIE SKOŃCZY SIĘ NA SAMEJ STOLICY KATALONII. ROZWAŻAŁAM MADRYT, ANDALUZJĘ, BALEARY, TYMCZASEM Z POMOCĄ W PODJĘCIU DECYZJI PRZYSZŁY TANIE LINIE LOTNICZE. NIE DOWOŻĄC MNIE W ŻADEN REJON PÓŁWYSPU IBERYJSKIEGO, PRZYCZYNIŁY SIĘ DO SPEŁNIENIA INNEGO, WIELKIEGO MARZENIA O AFRYCE. KAMILA OCIMEK

Pióro podróży

64


Kabza


Meczet Hassana II w Casablance

Mistrz tanich lotów Otóż za niebagatelną kwotę 39 polskich złotych upolowałam i zakupiłam bilet z Girony do Rabatu. Droga powrotna wyniosła tyle samo. Zakupu dokonałam 1 kwietnia, więc mama poinformowana w tym dniu, o zamiarze wycieczki do Maroka, nie raczyła uwierzyć. Później, gdy już przekonała się, jaki jej córka ma plan, zaczęła się trochę obawiać. Prawdę mówiąc, wiele osób odradzało mi ten wyjazd, niewątpliwie ze względu na bezpieczeństwo. Żadne nieprzyjemne sytuacje nie miały jednak miejsca, choć oczywiście będąc w Maroku należy zachować rozsądek, dobierając odpowiedni strój do miejsca, a późnymi wieczorami nie odwiedzać samotnie podejrzanych okolic, ale to prawdy chyba bezdyskusyjne. Prawdą jest też fakt, że nie podróżowałam samotnie, był tam ze mną mój francuski protektor.

Nasza pierwsza podróż Baptiste mieszkał jeszcze wtedy we Francji, a ta podróż była naszą pierwszą, wspólną wyprawą, nie tyl-

ko poza Europę. Gdy usłyszał o Maroku, zgodził się od razu, udowadniając tym samym, że dobry z niego materiał na towarzysza podróży. Ja – z przykrością muszę stwierdzić – udowodniłam, iż czasem wychodzi ze mnie księżniczka i lubię sobie ponarzekać. Szczególnie, gdy na marokańskich bazarach usilnie próbowano mi sprzedać rzeczy niepotrzebne; targować się, choć nie zamierzałam nic kupować; wskazywać drogę, choć wiedzieliśmy, gdzie iść; wymalować henną ręce; tudzież, gdy zamiast obiecanej wegetariańskiej potrawy dostarczono dymiący szaszłyk. To była chyba największa trauma wyjazdu. Sama podróż okazała się strzałem w dziesiątkę i udowodniła, że szalone wypady, nieplanowane decyzje i aktywne zwiedzanie to jest to, co nam obojgu w duszy gra.

Monsieur, madame Turystów w Maroku z roku na rok przybywa, jest to miejsce idealne na egzotyczny i niedrogi wypad. Wraz z rozwojem turystyki, angielski staje się coraz bardziej popularny i w większych ośrodkach można bez proble-


mu z niego korzystać. Zapuszczając się jednak głębiej w serce kraju, warto mieć w zanadrzu jakiegoś Francuza, gdyż językiem dominującym wciąż jest francuski, w którym porozumieć się można już praktycznie wszędzie, jedynie poza maleńkim bazarkiem, gdzie spróbujemy kupić wypiekaną na miejscu przekąskę. Ale wiadomo, głodni podróżnicy zawsze znajdą sposób by dostać to, co im smakowicie pachnie.

Cztery dni, cztery miasta

Medyna Fezie

W Rabacie wylądowaliśmy późnym wieczorem, w ostatni wtorek maja, wracaliśmy wczesnym wieczorem w ostatnią majową sobotę. Mieliśmy zatem pełne cztery dni do wykorzystania i jeśli ktoś myśli, że spędziliśmy je tylko w Rabacie, to się grubo myli. Rabat wraz z Marrakeszem, Fezem i Meknesem stanowią „wielką czwórkę” Maroka. Z racji odległości musieliśmy odrzucić Marrakesz. Choć w planach poza Fezem była też Casablanca, to udało nam się dodać do listy jeszcze Meknes, dając upust swym podróżniczym pragnieniom i wykorzystując maksymalnie czas pobytu.

Prawdziwe Maroko

Stolica Maroka Mimo, że poranek w rabackim hotelu zaskoczył nas awarią kanalizacji i śniadaniem, które miało być wegetariańskie, a nie było za grosz (może poza herbatą), to pozostała część dnia upłynęła już w rytmie pozytywnych zaskoczeń. Rabat łączy w sobie dwa światy – marokańską przeszłość i tradycję oraz europejskie wpływy. Obowiązkowy punkt to niewątpliwie Meczet Hasana z prostopadłą wieżą, uważaną za symbol marokańskiej stolicy. W XII w. postanowiono wznieść taką świątynię, która przyćmiłaby wszystkie inne islamskie miejsca kultu. Budowy jednak zaprzestano i w niedokończonym stanie doczekała XVIII w., kiedy to trzęsienie ziemi, które nawiedziło Rabat, pozostawiło po niej tylko rzędy kolumn o różnej wysokości. Masywna Wieża Hasana przetrwała. Nieopodal placu kolumn, który niegdyś stanowił miejsce modłów, mieści się słynne Mauzoleum Muhammada. Kolejnym obowiązkowym punktem jest Kazba Al-Udaja, czyli położona na klifie rabacka forteca. W gąszczu zaułków znajduje się piękna niebieska ulica, a widoki na ujście rzeki Wadi Bu Rarak, plaże nad oceanem i palmy (mam do nich wielką słabość) są niesamowite.

Gdziekolwiek jadę, staram się nie mieć uprzedzeń i na własne oczy przekonać się, jaki dany kraj jest naprawdę. Przyznaję jednak, nie spodziewałam się, że przemieszczanie się po Maroku będzie takie proste i bezproblemowe. Szczególnie po opowieściach Baptiste’a o Marrakeszu, który odwiedził trzy lata wcześniej. Dziesięć osób w taksówce to był standard, z czego przynajmniej dwie miały specjalne miejsca w bagażniku, a zdarzyła się też koza transportowana na dachu. Tymczasem zakupiony za 70 dirhamów marokańskich (100 DH = 10 euro) bilet, upoważniał nas do skorzystania z wygodnego pociągu (nie gorszego niż PKP Intercity), który dowiózł nas do niesamowitego Fezu. Choć Rabat mnie zachwycił, to dopiero w Fezie poczułam, co oznacza „prawdziwe Maroko”. Dopełnieniem był fakt, iż nocowaliśmy na… dachu budynku zaraz przy wejściu do medyny. Za opłatą oczywiście, aczkolwiek skromną, mieliśmy przywilej zasypiania pod gwiazdami, przykryci różnobarwnymi tkanymi kocami, wśród kolorowych fioletowo-różowo-złotych poduch, kołysani śpiewami z pobliskiego meczetu. Śpiewy te, w towarzystwie wschodzącego słońca, zbudziły nas z samego rana następnego dnia, nie pozwalając spać i marnować czasu. A zasnęliśmy słodko, zmęczeni całodziennym zwiedzaniem Fezu, choć tym, co wyczerpało nas najbardziej, była ogromna porcja tadżinu, skonsumowanego na kolację. To marokańska potrawa, gotowana w glinianym naczyniu o tej samej nazwie, składającym się z głębokiej podstawy i charakterystycznej stożkowatej pokrywy. A to przepyszne danie (również w wer-


sji wegetariańskiej), jakim chciałam zrekompensować sobie wcześniejszą wpadkę z mięsnym śniadaniem, zaserwował nam bardzo miły Marokańczyk, który w swojej knajpie dumnie zaprezentował nam szalik kibica polskiej reprezentacji.

nie, zaułki medyny to coś więcej niż labirynt, ale piękne detale i ornamenty znajdujące się prawie na każdym zakręcie, rekompensują niekończące gubienie się. Do tej pory nie wiem, jak bez GPS-u udało nam się wrócić do naszego lokum.

Fez

Meknes

Fez przez wiele lat był najważniejszym ośrodkiem intelektualnym i kulturalnym kraju. To miasto magiczne. Po przekroczeniu jednej z bram i dotarciu do medyny Fes el Bali znaleźliśmy się w innym świecie. Pełnym kolorów, zapachów, przypraw, ale też hałasu, głośnych rozmów, muzyki i śpiewów. Choć dotarcie w jakiekolwiek miejsce wiązało się z przeciskaniem się pomiędzy zatłoczonymi, wąskimi uliczkami, to dla rozsianych w różnych zakamarkach zabytków było warto. Dla takich osób jak ja, mających problem z orientacją w tere-

Z Fezu przedostaliśmy się za 2 euro do Meknesu, choć pierwotnie, nie uwzględnialiśmy tego miasta w planie podróży. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie naciągnęli doby do granic możliwości. I oczywiście było warto. Czasy świetności Meknesu przypadają na lata panowania sułtana Mulaja Ismaila, który w swoim monumentalnym pałacu, poza komnatami, stajniami, ogrodami miał również pokaźny harem, liczący według legend nawet 500 żon. Pomimo tego sułtan zapragnął ożenić się jeszcze z córką Króla Słońce, bez pozytyw-

Casablanca


nego dla niego rezultatu. Tym, co jednak związało Meknes z Francją jest nazwa, gdyż często mówi się o nim „marokański Wersal”. To najskromniejsze i najspokojniejsze miasto z królewskiej czwórki Maroka. Nie zastaliśmy tu gwaru podobnego do tego w Fezie. Ale miejscowi wciąż nas zagadywali, choć nie zawsze w celach biznesowych. Sprzedawca wody, po usłyszeniu Salam alejkum od spalonego i „przydymionego” afrykańskim słońcem Baptiste’a, uznał go za autochtona, dziwiąc się czemu „swój” kontynuuje rozmowę po francusku, a nie po arabsku. Baptiste musiał się chwilę tłumaczyć ze swoich niearabskich korzeni.

Knajpa w Fezie

Casablanca Na zwieńczenie podróży zostawiliśmy sobie wizytę w Casablance, do której dostaliśmy się z Meknesu za 9

euro. Casablanca jest bardziej europejska niż afrykańska, zaprojektowana przez Francuzów na wzór Marsylii. Piękne białe fasady jej domów nigdy tak naprawdę nie pojawiły się w słynnym szpiegowskim filmie o tym samym tytule, był on od początku do końca nakręcony w Hollywood. To, co niewątpliwie zostało w mojej pamięci, to niekończący się Ocean Atlantycki i wznoszący się nieopodal meczet Hasana II. Nie jest to dzieło wiekowe, gdyż jego budowa została rozpoczęta w 1980 r. Niemniej jednak to symbol miasta oraz obecnie największa świątynia w kraju. Po podróży ja wróciłam do Barcelony, a zaraz potem do Polski; natomiast Baptiste udał się do Francji. Przyjechaliśmy, jak zawsze po zakończeniu każdej podróży, bardziej zmęczeni niż przed wyjazdem. Było upalnie, orientalnie, egzotycznie. A potem zaczęliśmy obmyślać wspólnie plan na kolejną dłuższą podróż – na Bałkany i najdłuższą – bycie razem.

Stoisko z przyprawami w Medynie


fot. Monika Burszczan

Drogie Siostry, Materiał do numeru „Be in touch” przygotowuję w Silnej, dokąd co roku zabieram moje joginki na cudowny czas wakacji z jogą. Dobrze jest być w kontakcie ze sobą, ale dobrze też mieć kontakt z innymi. Siostrzeństwo, bycie razem to budowanie silnej grupy wsparcia. Moja joga. Klub Książki Kobiecej, który współtworzę. Kino Kobiet. Wysłuchane i spisane przeze mnie herstorie. Warsztaty. Wspólne wyjazdy. Krąg Kobiet się poszerza. Na początek wystarczy tyle. Kiedyś może się okazać, że będziemy potrzebowały pomocy i wsparcia. Dlatego warto budować razem. W aktualnym numerze chciałabym pokazać Wam kilka krótkich tekstów. Wakacyjnie, ale z odrobiną zadumy. Miłego czytania, Katarzyna Szota-Eksner

Dlatego właśnie lepiej jest mówić Po ostatnich warsztatach podeszła do mnie kobieta. Dojrzała i piękna. Kiedy mówiła, patrzyłam na jej twarz. To była taka twarz, którą zapamiętuje się na długo. Pełna blasku i widać na niej było mnóstwo uczuć i emocji. Kobieta opowiedziała mi, że żyje ze swoim mężem od wielu, wielu lat, mają dzieci, ale konto należy do męża i ona musi od zawsze prosić go o pieniądze, które on jej wydziela. To on trzyma kasę w ich domu. A ona o nią prosi i tłumaczy się mu ze wszystkich wydatków. On nie musi się tłumaczyć z niczego.

BE Woman

Ile znacie takich przykładów? Czy w ogóle warto o nich wspominać? (Ja nazywam to przemocą. Przemocą ekonomiczną.) Moja ulubiona afroamerykańska aktywistka, poetka Audre Lorde, którą często tutaj cytuję, pisze: „Kiedy mówimy, boimy się, że nasze słowa nie będą usłyszane lub dobrze przyjęte. Jednak kiedy jesteśmy cicho, to też się boimy. Dlatego właśnie lepiej jest mówić.”


Jak my – kobiety funkcjonujemy w przestrzeni publicznej? Czy jest nas tam dużo? Czy mówimy głośno i odważnie? Występujemy przecież w reklamach, programach modowych i kulinarnych. Swoimi ciałami sprzedajemy opony u mechanika. Oraz majonez. Wychowujemy dzieci. Całujemy na dobranoc. Łagodzimy obyczaje. A potem zajmujemy się układaniem kwiatów na stole. I swoją urodą. Milczymy. Ze strachu? Z wygody?

Wciąż jest wiele do zrobienia! Nie milczymy! Opowiadajmy swoje herstorie. Wspierajmy się i dbajmy o siostrzeństwo! Działajmy!

ulubionym pluszowym kubku. (Tak sobie pomyślałam, czytając te słowa. I że warto budować na wielu filarach. I mieć parę dodatkowych przestrzeni ciepła). Zadziwiające jest, jak często stawiamy wszystko na jedną kartę i zatracamy się w tym totalnie. Po jednych z zajęć jogi podeszła do mnie kobieta w bardzo dojrzałym wieku. Wyglądała na zmęczoną. Leciutko przygarbiona, a jej oczy nie miały blasku. – Całe życie służę innym – tak zaczęła swoją opowieść. – Teraz córce. I synowi. Zajmuję się wnuczkami. Gotuję obiady. Robię zakupy i wieszam ich prania. Jedyny mój czas to ta nasza joga. Ale i tak śmieją się ze mnie. Babcia ćwiczy jogę? – dodała ze smutkiem. Bo ludzie często wyśmiewają potrzeby innych. O tym też pisze Kopińska: „Stworzenie swoich małych pól bezpieczeństwa – absurdalnych, eleganckich, a może zwyczajnych – może pozwolić nie bać się (...). A ze smutku, gdy połączy się go ze spokojem, potrafią się narodzić najpiękniejsze z myśli.”

Małe wielkie miejsca Justyna Kopińska w jednym ze swoich środowych felietonów pisze, jak ważne jest stworzenie sobie małych miejsc, w których czujemy się bezpiecznie. To może być mata do jogi i zajęcia z ulubionymi kobietami. Albo oddech. Albo Coś, w co głęboko wierzymy. Albo pisanie. Albo kawa w naszym

Oddychać pełną piersią E. Annie Proulx autorka „Tajemnicy Brokeback Mountain”, „Kronik portowych” i „Drwali” swoją debiutancką powieść napisała dopiero po pięćdziesiątym roku życia. I zdobyła Nagrodę Pulitzera. Po sześćdziesiątce zamieszkała w miejscu, o którym zawsze marzyła. Dziś ma 84 lata. Od dziesięcioleci

fot. Monika Burszczan

Marta Frej na spotkaniu w Katowicach mówiła, że badaczki analizując postaci kobiece w podręcznikach do gimnazjum odkryły, że zajmujemy tylko od 3 do 8 procent miejsca! (O tej brakującej połowie dziejów pisze Anna Kowalczyk w swojej genialnej książce, którą bardzo polecam.)


fot. Monika Burszczan

podróżuje po Stanach starą furgonetką, której bagażnik zapełnia przeróżnymi znaleziskami. Jej życie jest totalnie nietypowe. Miała kilku mężów, imponującą gamę wykonywanych zawodów, a ostatnio, kiedy dziennikarze zadawali jej głupie pytania, postraszyła ich nabitą strzelbą.

Za uciekanie z klatki. Za mówienie głośno niewygodnych rzeczy. Za wyjście poza ogólnie przyjęte normy społeczne kobietom grożą srogie kary. Za pójście swoją drogą. (Czy zdarzyło Wam się słyszeć, że histeryzujcie, bo macie okres?)

W sobotę, gdy wracałam z warsztatów, na obwodnicy Pyskowic wyprzedziła mnie kobieta na motorze. Miała na sobie białą skórzaną kurtkę z różowymi dodatkami. Kiedy zatrzymała się przede mną na światłach, to na chwilkę zdjęła kask. Potrząsnęła głową, a blond włosy rozsypały się na jej ramionach.

Clarissa pisze: „Nie można nie oddychać. Ani zbyt długo oddychać za płytko. W końcu jakaś siła każe Ci zrobić głęboki wdech. Odetchnąć pełną piersią.”

...

Kobieta na motorze odwróciła się do mnie i uśmiechnęła. Nie była wcale młoda. Twarz miała pooraną zmarszczkami, a włosy... siwe!

Clarissa Pinkola Estes w „Biegnącej z wilkami” wspomina, że gdy była dzieckiem, a przemysł dopiero zaczął zmieniać oblicze ziemi, w basenie Chicago jeziora Michigan zatonęła barka z ropą. To była prawdziwa katastrofa ekologiczna. Po każdym dniu spędzonym na plaży matki szorowały swoje dzieci, które lepiły się od ropy. Coś kazało im bez słowa sprzeciwu spokojnie zmywać oleiste plamy, choć zdezorientowane i zgnębione dusiły w sobie gniew. (Sama czasem zastanawiam się nad swoją biernością i uległością.)

BE Woman

...

O tym, co nieopowiedziane W mailu, który do mnie napisała, było dużo emocji. I mocnych nie do końca wypowiedzianych słów, tych „czarnych tobołków owiązanych ciasno grubymi sznurami”. Niestety nie umiałam jej pomóc. Poprosiła o spisanie herstorii, ale z różnych względów (również ze strachu o swoje sprawy) nie podjęłam się tego. Potem obie zamilkłyśmy.


Ostatnio na jodze czytałam moim joginkom fragment „Biegnącej z wilkami”. O tym, że wszystkie jesteśmy członkiniami Klanu Blizn. „ – Ile masz lat? – pytają mnie czasem. – Siedemnaście blizn – odpowiadam. – Zwykle ludzie nie krzywią się i sami chętnie obliczają swój wiek w taki sposób.” Oczywiście, że są rany i blizny zupełnie niezależne od płci. Te wynikające na przykład z odrzucenia. (A czy intymna bliskość z drugim człowiekiem może zostawić blizny na duszy?)

„Czego od siebie chcemy po tym gdy opowiedziałyśmy nasze historie czy chcemy być uleczone czy chcemy by mech cicho porastał nasze rany czy chcemy by wszechwładna nieustraszona siostra sprawiła, że ból odejdzie a przyszłość nie będzie taka” (There are not honest poems about dead women) Droga kobieto z maila i wszystkie kobiety noszące na sobie blizny o różnych kształtach po ranach z dalekiej przeszłości i tych całkiem nowych – niech kobieca siła będzie z nami! Cytaty pochodzą z „Biegnącej z wilkami” Clarissy Pinokla Estes.

fot. Monika Burszczan

fot. Monika Burszczan, Regionalny Instytut Kultury w Katowicach

Ale ja myślę o bliznach typowo kobiecych. Często wynikających z naruszenia społecznych lub moralnych norm. (Podobno aborcja zostawia trwałe blizny. Podobnie jak i poronienie). I o tych, które skrywane są przez całe życie. Albo przechodzą w linii kobiecej z pokolenia na pokolenie.

Wspomniana już wcześniej Audre Lorde pisze:

Katarzyna Szota-Eksner Prowadzi szkołę jogi Yogasana, ściśle współpracuje z Sunday is Monday i współtworzy gliwicki Klub Książki Kobiecej. Jak Polska długa i szeroka namawia kobiety do szukania (mimo wszystko!) siły w sobie. Spisuje herstorie kobiet z sąsiedztwa. Dziewczyna ze Śląska, joginka, wegetarianka, felietonistka i feministka. Autorka bloga www.her-story.pl





Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.