16 minute read

Nigdy nie będziesz szła sama

Next Article
Horyzonty

Horyzonty

Zuzanna Szott

Część trzecia: Co z tą płcią?

Advertisement

Feminizm to również dyskusja o płci — jej istocie i znaczeniu. Obecnie w dyskursie publicznym wiele mówi się o toksycznej męskości, a także o potrzebie przełamywania stereotypów związanych z cechami przypisywanymi danej płci. Błędne postrzeganie kobiet ze względu na przypisywane im kulturowo cechy jest jednym z powodów ich dyskryminacji. Jest to oczywiście obosieczna broń, która w swojej istocie krzywdzi również mężczyzn. Wspomniana już toksyczna męskość sprawia, że także mężczyźni padają ofiarami płciowych stereotypów — społecznie uważa się za nieakceptowalne lub nieodpowiednie, gdy mężczyzna płacze, nie posiada prawa jazdy lub chodzi do kosmetyczki. W przypadku kobiet spektrum to wydaje się być jednak szersze — w dyskursie społecznym często mówi się o tym jak kobiety powinny wyglądać (mieć długie włosy, golić nogi, nosić biżuterię, dbać o cerę, być szczupłe), wypowiadać się (grzecznie, kulturalnie, nie powinny przeklinać), czy też zachowywać (studiować humanistyczne kierunki, posiadać dzieci, nie pracować na kierowniczych stanowiskach). Cechy męskie i żeńskie często stawia się w swoistej opozycji, która zakłada również brak jednych, w przypadku zaistnienia drugich. Oznacza to, że społeczny obraz kobiety jest w miarę jednorodny i stawiany w opozycji do obrazu mężczyzny. Prawda tymczasem ma prawo być całkiem inna — te cechy i zachowania często przeplatają się, i występują zarówno u kobiet, jak i u mężczyzn. Wieloletni, konkretny odbiór cech „męskich” i „żeńskich” sprawił, że mężczyźni uważani są za osoby silne, żądne sukcesu, opanowane, zaradne, kobiety zaś za delikatne, wrażliwe, emocjonalne. Naturalnie z tej pierwszej wizji wychodzi nam obraz osoby sukcesu, biznesmena na wysokim stanowisku zawodowym, z drugiego zaś — osoby zajmującej się domem, o wysokiej inteligencji emocjonalnej. Właśnie z tych obrazów bierze się w społeczeństwie przekonanie, że to mężczyźni powinni być zarządzającymi liderami, kobiety zaś opiekunkami domowego ogniska. Jest to założenie błędne na kilku poziomach. Po pierwsze, jak już wspomniałam, cechy stereotypowo męskie i żeńskie często mieszają się w osobowościach wielu osób, w sposób nieoczywisty, i nie pozwalający przypisać się do żadnego z tych schematów. Po drugie zaś, błędnym jest przekonanie, że inteligencja emocjonalna lub wrażliwość nie są potrzebne na przykład w polityce — wręcz przeciwnie, w wielu przypadkach to właśnie one pozwalają na bardziej świadome, bliższe ludziom rządzenie i zarządzanie.

W tej dyskusji nie chodzi jednak jedynie o to, że cechy stereotypowo męskie lub żeńskie są przypisywane do konkretnych osób ze względu na ich płeć, a nie faktyczne cechy. Problem leży również w tym, że cechy kobiece zostały uznane za gorsze — za coś, co stanowi wyraz swego rodzaju słabości. Wrażliwość, delikatność czy inteligencja emocjonalna, szczególnie w zestawieniu z pewnością siebie czy siłą, wydają się stanowić w dyskursie społecznym swego rodzaju wstyd, mimo tego, że mogą być to przecież cechy zdecydowanie pozytywne. Właśnie dlatego opieka nad dziećmi i domem stanowi w oczach społeczeństwa swego rodzaju wstyd, i z pewnością nie jest zawodem o prestiżu równym pracy w banku. Powraca tu wspomniany wcześniej problem — zgody z samą sobą w kontekście wybierania swojego zawodu i sposobu zachowywania się. W sytuacji, gdy cechy przypisywane kobietom uznaje się za negatywne, kobiety chcąc odciąć się od tych stereotypów starają zachowywać się inaczej, nawet jeżeli nie jest to zgodne z ich wewnętrznymi przekonaniami. Oczywiście powoduje to swego rodzaju błędne koło — bo jeżeli nawet kobiety wypierają się swoich własnych cech, to kto w takim wypadku powinien ich bronić? Jest to zagadnienie trudne i wielopoziomowe, jednak moim zdaniem wynika z braku doceniania bardziej emocjonalnej, wrażliwej części ludzkiej natury. Badania pokazują, że w społeczeństwach, w których równość między płciami jest większa, kobiety częściej przejawiają cechy „typowo kobiece” — na przykład wybierają humanistyczne kierunki studiów. Stanowi to swoiste sprzężenie zwrotne stereotypów — w sytuacji, gdy kobiety nie muszą już walczyć o swoje prawa i udowadniać swoich wartości, czują się swobodnie, i mogą dokonywać wyborów, z którymi faktycznie się zgadzają, a nie takich, które jedynie sprzeciwiają się patriarchatowi.

Obecnie świat w dużej mierze skierowany jest przede wszystkim do mężczyzn. Widać to nawet na kanwie języka polskiego, o czym ostatnio coraz częściej się mówi. Język polski nastawiony jest przede wszystkim na męskie formy — gdy w grupie ludzi znajduje się chociaż jeden mężczyzna, to chociażby zestawiony był ze stoma kobietami, o takiej grupie nadal powiemy „oni”, a nie „one” — a więc zaimki w pewien sposób zawsze „uogólniamy” do formy męskiej. W dyskursie społecznym brakuje również kobiecych form, chociażby przy nazwach zawodów (jak ministra, prezydentka, hydrauliczka), a większość przekazów (choćby medialnych) kierowana jest przede wszystkim do mężczyzn (poprzez używanie jedynie męskich form, na przykład „czy kiedykolwiek widziałeś?”). Język wpływa na to jak postrzegamy naszą rzeczywistość — to jak mówimy ma wpływ na to jak myślimy. Dlatego zawsze, gdy mówimy o prezydencie widzimy mężczyznę, w ten sposób jednocześnie pogłębiając stereotyp tego, że jedynie mężczyzna może być głową państwa. Oczywiście mechanizm ten działa również w drugą stronę, dlatego w naszym języku brakuje też wyrażeń takich jak sprzątacz albo męskiej formy od przedszkolanki. Już na poziomie samego języka przypisujemy pewne zawody lub zachowania mężczyznom lub kobietom, wpływając tym samym na błędne przekonania o przynależności danych cech do kobiet lub mężczyzn.

Dyskusja o tym na ile płeć powinna być obecna w przestrzeni publicznej jest oczywiście trudna i dotyka wielu złożonych aspektów naszego życia społecznego. Weźmy na przykład podział na męskie i damskie toalety. Istnienie takiego podziału z oczywistych względów stanowi utrudnienie chociażby dla osób niebinarnych, które nie identyfikują się z żadną płcią, a więc wybór żadnego z pomieszczeń nie wydaje się być słuszny. Stanowi to również utrudnienie dla rodzica z dzieckiem — w tym wypadku matka nie powinna wchodzić z synem do męskiej toalety, ponieważ nie jest to miejsce dla niej. Jednocześnie podział ten doprowadza często do kuriozalnych sytuacji, w których kolejki do dwóch stojących koło siebie toalet są skrajnie różnej długości. Oczywiście respektowanie podziału na płeć w toalecie nie jest w żaden sposób sankcjonowane prawnie, jednak łamanie tych zasad może (i często jest) sankcjonowane społecznie. Z drugiej strony, podział ten może przyczyniać się do zwiększenia poczucia bezpieczeństwa, na przykład wśród kobiet przebywających w klubie. W sytuacji tego typu przebywanie w większej grupie osób

tej samej płci może realnie zwiększać bezpieczeństwo jednostek i pozytywnie wpływać na ich samopoczucie. Już na tym prostym przykładzie można zobaczyć, że kwestia eksponowania podziału na płeć w dyskursie społecznym, nie jest wcale taka trywialna i jej utrzymanie lub zniesienie może doprowadzić do różnorodnych skutków. Podkreślanie różnic pomiędzy płciami to nie tylko problem w zakresie zatrudnienia, ale również zapisy prawne, które pozwalają na większą dbałość o przeciwdziałanie przemocy wobec kobiet, ponieważ to właśnie one częściej padają jej ofiarami.

Istnieje również inna, nieco bardziej pragmatyczna część tego zagadnienia. Dotyczy ona produktów, które są dostosowane (lub pozornie dostosowane) do kobiet czy mężczyzn. Zjawisko to możemy zaobserwować szczególnie przy różnorodnych kosmetykach — nazywane jest ono „różowym podatkiem”. Pojęcie to oznacza różnice w cenach pomiędzy produktami skierowanymi do kobiet i do mężczyzn (poprzez komunikację wizualną lub słowną) — zazwyczaj to właśnie kobiety, za niemal identyczne pod względem jakości i kosztów produkcji przedmioty, płacą więcej niż mężczyźni. Przykład mogą stanowić tutaj maszynki do golenia, które mimo identycznej jakości i rozbieżności jedynie w kolorze (różowy kontra niebieski), różnią się ceną, na niekorzyść tych różowych. Badania w tym zakresie w 2015 roku przeprowadził Nowojorski Departament do Spraw Konsumentów — sprawdzono 794 produkty z 35 kategorii. Wyniki badania pokazały, że w 30 przebadanych kategoriach produkty dla kobiet były droższe niż dla mężczyzn (13% dla kosmetyków, 8% dla ubrań, 7% za zabawki). Można byłoby oczywiście powiedzieć, że kobiety mogą przecież wybierać produkty, które chcą i które bardziej opłaca im się kupować (również męskie), jednak w świetle przytoczonych przeze mnie wcześniej przykładów stygmatyzacji ze względu na wykonywanie działań niezgodnych stereotypowo ze swoją płcią, przy jednoczesnym częstym ignorowaniu kobiet przez język, nie jest to już takie proste. Jest to w pewien sposób naturalne, że każdy chce czuć, że produkt lub usługa, który kupuje jest skierowany i dostosowany do niego — nie powinno więc dziwić, że kobiety chętniej sięgają po produkty do nich zaadresowane.

Podsumowując moje wcześniejsze przemyślenia: różnice między płciami nie są problemem, ani powodem do wstydu, jak mogłoby się wydawać. Dotyka nas

mnóstwo stereotypów, zarówno tych o kobietach, jak i o mężczyznach, które nas stygmatyzują i nie pozwalają nam zachowywać się tak, jak chcemy i jak czujemy się naprawdę. W moim odczuciu feminizm dąży do tego, by cechy postrzegane obecnie “kobieco” (takie jak wrażliwość, inteligencja emocjonalna, ale też delikatne rysy twarzy, czy niski wzrost) przywrócić do społecznych łask, tak, aby już nigdy nie były one nacechowane negatywnie, tylko neutralnie. Dzięki osiągnięciu takiego stanu, wspomniane wcześniej różnice przestałyby być definiujące i stygmatyzujące. Jest tak, ponieważ problem nie leży w samych naszych cechach, a ich społecznym postrzeganiu. Takie podejście sprawia, że łatwiej byłoby zrozumieć i przyjąć, że kobieta może być stanowcza i nastawiona na karierę zawodową, a mężczyzna — wrażliwy i oddany zajmowaniu się domem. Jest to również perspektywa, w której nie wypieramy się różnic między ludźmi, ale przestajemy je wartościować ze względu na płeć, co ma szansę przyczynić się do zmniejszenia dyskryminacji kobiet.

Część czwarta: Feminizm to wspieranie innych.

Przez większość mojego życia myślałam, że feminizm to walka z mężczyznami o to, żeby mieć równe prawa i móc się z nimi ścigać o sukces, mając równy z nimi start. Stąd pewnie cała ta moja chęć do rywalizowania z mężczyznami, na ich zasadach, tak, aby pokazać, że nie jestem od nich gorsza. Dziś wiem jednak, że feminizm to nie jest ruch przeciwko czemukolwiek — tylko ruch, który stoi za kobietami. Ruch, który mówi, że każda kobieta ma prawo być jaka chce i nie jest przez to gorsza od mężczyzn. Feminizm to idea siostrzeństwa, wspierania innych dziewczyn w ich planach, marzeniach, działaniach. Ale to także idea, która wspiera mężczyzn w ich własnej walce o możliwość wyjścia z wzorców, w których trzyma ich kultura. I chociaż feminizm czasem krzyczy (musi krzyczeć, gdy łamane są podstawowe prawa kobiet, gdy nikt inaczej nie słucha), z założenia jest ruchem, który ma za zadanie wspierać i pomagać ludziom wychodzić z wiążących ich stereotypów. Gdy przez całe swoje życie słuchałam różnorakich form ośmieszania kobiet i umniejsza im, czy to za pomocą żartów (przychodzi baba do lekarza, blondynka jedzie autem), czy zwykłych przekazów (matematyka jest dla chłopaków, dziewczynki są słabe), wydaje mi się całkiem naturalne, że chciałam być jak najmniej kobieca. Skoro miałam przed sobą świat nieskończonych możliwości — bycia dyrektorką, programistką, inżynierką — zestawiony ze światem bycia delikatną, słabą i uzależnioną od mężczyzn, oczywiście wolałam wybrać tę pierwszą opcję. Jasne, że skoro z dziewczyn zawsze żartowano, że tylko by patrzyły w lustro i wybierały sobie ładne ciuchy, to nie chciałam być z tym kojarzona. Nie ma się więc co dziwić, że powstała cała masa wyrażeń typu „nie jestem taka jak inne” — nikt nie chciałby być takie jak inne, skoro wszyscy w kółko je obrażają. Myślę, że to do dzisiaj jest coś co bardzo dzieli kobiety — ta niechęć do bycia postrzeganą jako kobieca i ciągła chęć rywalizacji z innymi kobietami. Jeśli jedynie 3% szefów i szefowych dużych firm to kobiety, to już na starcie ma się małe szanse, żeby się nią stać. Nie wystarczy przeskoczyć barier związanych ze swoją płcią, trzeba też „pokonać” mnóstwo kobiet, które chciałyby się znaleźć na tym miejscu.

Dlatego myślę, że w dzisiejszej dyskusji na temat feminizmu bardzo ważne jest, aby odczarować bycie kobiecą i uczynić z tego komplement, a nie obelgę. W tym kontekście nic nie jest ważniejsze niż przekonanie samych kobiet, że są wartościowe i w ich płci nie ma powodu do wstydu — nie czyni ich ona gorszymi i nie zmusza do rywalizacji z innymi dziewczynami. Wierzę, że nie ma nic bardziej feministycznego niż wspieranie innych kobiet i pomaganie im, gdy tego potrzebują. W swoim życiu sama otrzymałam dużo wsparcia od wielu mądrych i zdolnych kobiet, dlatego teraz to samo staram się przekazywać dalej. Dopóki kobiety same dla siebie nie będą bardziej wspierające i wyrozumiałe, trudno będzie na stałe wprowadzić stałe zmiany społeczne w tym zakresie.

Myślę, że jest to szczególnie ważne zagadnienie w zakresie wspierania ofiar przemocy. Według badań przeprowadzonych przez FRA (European Union Agency For Fundamental Rights) zatytułowanych “Przemoc wobec kobiet” — w badaniu na poziomie Unii Europejskiej 33% obywatelek UE doświadczyło w swoim życiu przemocy fizycznej lub seksualnej. Oznacza to, że co trzecia obywatelka Unii Europejskiej jest ofiarą różnych rodzajów przemocy. Jest to bardzo trudny z perspektywy społecznej temat, często zamiatany pod dywan i zrzucany w niepamięć. Jest to sprawa niewygodna, ponieważ ofiary najczęściej doświadczają przemocy od znanych im osób — rodziny, przełożonych, znajomych (według tego samego badania 43% kobiet doświadcza przemocy fizycznej ze strony obecnego lub byłego partnera, z kolei 32% kobiet, które doświadczyły molestowania seksualnego po ukończeniu 15 roku życia wskazało, że sprawcą był ich kolega, szef lub klient). Ogromna skala przemocy, która zresztą znacznie wzrosła w trakcie pandemii (niektóre źródła podają nawet wzrost o 50%), z pewnością onieśmiela, ponieważ wskazuje jak wiele osób spośród naszych bliskich i znajomych nie tylko doświadczyło przemocy, ale również niekiedy było jej sprawcami. Niestety, w znaczącej większości (według statystyk policyjnych z 2015 roku, aż w 92% przypadków) sprawcami przemocy domowej byli mężczyźni.

Wspominam o tym przede wszystkim dlatego, że według badań jedynie jedna trzecia ofiar przemocy ze strony partnera (33%) i jedna czwarta ofiar aktów przemocy ze strony innych osób (26%) po najpoważniejszych przypadkach przemocy kontaktowała się z policją lub inną organizacją wspierającą ofiary przestępstw. Wynikać to może z wielu różnych czynników — strachu o losy swojej rodziny, braku niezależności finansowej, ale również, co jest moim zdaniem szczególnie istotne w kontekście tego o czym wcześniej pisałam — strachu przed stygmatyzacją społeczną. W moich oczach wspieranie kobiet to nie tylko programy zachęcające je do studiowania na politechnikach, czy parytety w Sejmie, ale również, a może przede wszystkim — ich ochrona przed przemocą. Według wspomnianych już policyjnych statystyk, aż 71% ofiar przemocy domowej to kobiety. Bycie ofiarą przemocy (szczególnie domowej) wiąże się z silnym poczuciem wstydu, które społeczeństwo często potęguje poprzez stygmatyzację i ocenianie ofiar („dlaczego się nie broniła”, „pewnie sobie zasłużyła”), a czasem również rodzaj społecznej zgody na zachowania tego

typu (nawet przez żarty, takie jak: „jak się baby nie bije, to jej wątroba gnije”, „jeśli idziesz do kobiety, nie zapomnij bata”). Właśnie dlatego tak ważnym jest wspieranie kobiet (oczywiście nie tylko ich, ale poprzez wspomnianą skalę tego zjawiska to na nich tu się skupiam), szczególnie w sytuacjach, gdy doświadczają one przemocy. Wierzę, że pomaganie kobietom, zachęcanie ich do sięgnięcia po pomoc, a także bronienie ich w kryzysowych sytuacjach, gdy same nie są w stanie tego zrobić, jest jednym z kluczowych budulców feminizmu i powinno stanowić jego filar. Trudno jest mi wyobrazić sobie coś bardziej feministycznego niż wzmacnianie kobiet w przekonaniu, że mają prawo do godnego życia bez przemocy i pomaganie im w osiąganiu tego celu. Część piąta: Nigdy nie będziesz szła sama.

Październikowy wyrok Trybunału Konstytucyjnego dotyczący aborcji nie tylko wzniecił falę protestów w Polsce i na całym świecie, ale w pewien sposób na nowo otworzył również dyskusję dotyczącą roli feminizmu w dyskursie społecznym. Na naszych oczach, z naszym udziałem, zapisywały się karty historii współczesnej. Ani wszechobecna pandemia, ani pogróżki ze strony rządu nie były w stanie powstrzymać tysięcy protestujących, którzy wylewali się na ulice miast i miasteczek, żeby manifestować swoją złość oraz chęć zmiany. Te wydarzenia, oprócz masy rozgoryczenia i trudnych emocji, dały mi również pewien rodzaj nadziei na lepszą przyszłość. Mimo licznych protestów, które szczególnie ostatnio miały miejsce w Polsce, nieczęsto zdarzają się marsze na tak ogromną skalę, w tak wielu miejscach jednocześnie. Wiele osób, pozornie tak od siebie dalekich, w różnym wieku, o różnej orientacji seksualnej, wierzących w różne rzeczy, głosujących na różnych polityków, szło ramię w ramię — w imię praw kobiet.

Gdy byłam mała często słyszałam, że skrajności nigdy nie są dobre, że ważny jest złoty środek i prawda też zawsze jest gdzieś po środku. Mojej małej głowie wydawało się to wtedy całkiem sensowne — w końcu pewien rodzaj wyważenia, dystansu, wydaje się całkiem rozsądną opcją. Dziś jednak wierzę, że prawda wcale nie leży po środku — ona znajduje się po prostu tam, gdzie powinna, niezależnie od tego co ludzie o niej mówią. Dlatego kompromis aborcyjny nie stanowi wcale kompromisu. Prawa kobiet

nie są negocjowane, nie są ceną za kilogram jabłek na targu. W przypadku zestawienia prawa kobiety do jej własnego ciała z chęcią całkowitego odebrania jej tych praw w momencie zajścia w ciążę, oczywiście pełne prawo do aborcji nie stanowi żadnego spotkania po środku. Podobnie jak uczłowieczenie i nadanie praw obywatelskich niewolnikom w XIX wieku nie stanowiło kompromisu dla ich „właścicieli”, którzy przecież woleliby utrzymać wcześniejszy status quo (oznaczający ich wygodę), nawet za cenę ludzkiego życia i godności. Jednak tym drugim przypadku wszyscy już chyba rozumieją, że poprawne działanie nie stanowiło kompromisu, ale twarde przyjęcie za prawdę racji jednej ze stron. Myślę, że obecna dyskusja w zakresie aborcji opiera się o podobny schemat — chociaż różne strony konfliktu próbują mówić, że stan rzeczy powinien być do nich dostosowany, właściwie nie są to nawet osoby, które powinny zabierać w tej sprawie głos. Gdyby prawda leżała po środku, musiałaby zmieniać swoje położenie za każdym razem, gdy do dyskusji dochodziłby nowy interesariusz. Tak jednak nie jest, ponieważ zarówno w przypadku praw kobiet, jak i wielu innych, prawda jest bardzo prosta i znajduje się zawsze w tym samym miejscu — każda jednostka powinna mieć zapewnione podstawowe prawa człowieka i obywatela i móc decydować o sobie i własnym ciele.

Podobnie ma się sprawa dystansowania, bierności. Wiele razy w życiu słyszałam, że powinnam się dystansować, nie zabierać głosu, nie mieszać w politykę, że to nie moja sprawa. Nie jestem osobą, którą wyrok Trybunału Konstytucyjnego dotknął najbardziej. Oczywiście, zabranie moich praw zabolało mnie jako kobietę i obywatelkę, ale nie tak, jak zabolało wszystkie kobiety w gorszej sytuacji materialnej od mojej. Stać mnie na regularne badania ginekologiczne i stosowanie skutecznej, dostosowanej do moich potrzeb antykoncepcji, a w razie problemów zdrowotnych związanych z niechcianą ciążą — wyjazd za granicę. W razie kryzysowej sytuacji wsparłby mnie mój partner oraz rodzina, a dzięki moim rodzicom mogłam i mogę nadal się edukować, również w zakresie edukacji seksualnej. Dlatego ten wyrok uderzył przede wszystkim nie we mnie, a w te kobiety, których na te wszystkie rzeczy nie stać. I nie jest to powód, dla nikogo nie powinien być, aby nie uczestniczyć w protestach kobiet. Bo społeczna odpowiedzialność, podstawowa empatia i świadomość społeczna nakazują walczyć nie tylko wtedy, gdy samemu jest się zagrożonym, ale również wtedy, gdy niebezpieczeństwo wisi nad kimkolwiek innym. Z dumą patrzyłam na każdy transparent „nigdy nie będziesz szła sama”, bo wiedziałam, że to prawda, że feminizm dzisiaj oznacza, że kobiety nigdy nie pozwolą żadnej innej kobiecie samotnie walczyć o swoje i nasze prawa. Gdy krzyczałam razem z tłumem „jedna za wszystkie, wszystkie za jedną” czasem głos grzązł mi w gardle ze wzruszenia, bo to są właśnie słowa, które stanowią moim zdaniem transparent współczesnego feminizmu. Wszyscy i wszystkie uczymy się, że zarówno bycie dyrektorką ogromnej firmy, jak i bycie zawodową mamą, golenie nóg i ich nie golenie, granie w gry i czytanie książek, jest tak samo wartościowe, tak samo kobiece, że feminizm to stawanie w obronie kobiet, wspieranie ich, zachęcanie do działania, i walczenia o siebie. I chociaż tyle jeszcze przed nami, chociaż droga jest jeszcze daleka i pełna niewiadomych, jedno jest pewne – żadna z nas nie będzie szła sama. Źródła:

[1] cpsdialog.gov.pl/images/KWARTALNIKI/ Kobiety_na_stanowisku.pdf (str.50)

[2] fra.europa.eu/sites/default/files/ fra-2014-vaw-survey-at-a-glance-oct14_pl.pdf

[3] publicystyka.ngo.pl/podczas-pandemii -rosnie-przemoc-domowa

stopuzaleznieniom.pl/artykuly/przemoc-w -rodzinie/przemoc-a-koronawirus-jak-i -dlaczego-pandemia-wywolala-lawine-agresji/

[4] statystyka.policja.pl/st/wybrane-statystyki/ przemoc-w-rodzinie/50863,Przemoc-w -rodzinie.html

oko.press/mezczyzni-definicji-sprawcami -przemocy-konwencja-tego-mowi-statystyki/

[5] fra.europa.eu/sites/default/files/ fra-2014-vaw-survey-at-a-glance-oct14_pl.pdf

This article is from: