Lodz UP magazine

Page 1

ne

z

as

Łu k

Pi

ak

rz

et

i

sk

el

zi

ed

ni

Po

da

ej

rz

nd

A

ga

a

ni

ud

St

Do

a

oj

M biu rki em

*01/2011

Misja Uniwersytet Czy łatwo jest Powiedzieć miasto?

Pod lupą Na b iurku / P od

Life Profusion Moda, Głupcze!


Cykl grafik Dylan, Anthony, Bowie Pracownia Sitodruku prof. Andrzeja Smoczyńskiego, Borys Kosmynka, 2010


&'

'

&'%(&''

9edj[dj

Futura, Cykl grafik w magazynie, Borys Kosmynka, 2010/2011


AvantGarde 2, Pracownia Sitodruku prof. Andrzeja Smoczyńskiego Borys Kosmynka, 2010


*01

redaktor naczelna

Karolina Pawlak

dyrektor artystyczny

Borys Kosmynka

grafik asystent zdjęcia

teksty

gościnnie

Borys Kubiak Łukasz Długołęcki Borys Kosmynka Borys Kubiak Karolina Zielińska Łukasz Długołęcki Barbara Kędzierska Sylwia Mazanek Karolina Pawlak Karolina Zielińska Andrzej Poniedzielski Agnieszka Krajewska Łukasz Pietrzak Alexiej Pilevich Katarzyna Warno Agata Zysiak

kontakt: redakcja@lodzup.pl © copyright by Karolina Pawlak Borys Kosmynka 2010/2011 produkcja MOST Agencja Reklamowa

patronat

A

ntymateria, wedle teorii, miała powstać w trakcie Wielkiego Wybuchu w równym stopniu, co zwykła materia. Spotkanie obydwu wyzwala olbrzymie pokłady energii, i o ile na gruncie fizyki jądrowej wróży większe pole manewru dla naukowców, dla nas, stało się inspiracją, a nie czystym wróżbiarstwem. Po tygodniach zmagań z wszędobylskim anty: niechęcią, niedowierzaniem czy własnym niechciejstwem, oddajemy w Wasze ręce magazyn, jakiego łódzkie podwórko jeszcze nie znało. Z lekką tremą zapraszamy Was do miejsc, które sami chcielibyśmy odwiedzać. Tonem rynkowego potentata wychodzimy naprzeciw oczekiwaniom, mając świadomość ze znanej reklamy, że nie sprostamy wszystkim. Przeciwwagi dla antymaterii szukamy w tych, którzy nie widzą obciachu, w nieco wykpionym dziś, lajfstajlu i potrafią znaleźć balans pomiędzy kupnem dżinsów a dobrą książką. Kręcimy się wokół życia studenta, wyjeżdżamy za granicę, przyglądamy się problemom miasta, w wolnych chwilach przyrządzając wątróbkę. Okiełznując antymaterię robimy też magazyn, dzięki któremu możemy powiedzieć wszystko to, co pomyśli głowa. Na koniec post scriptum od naukowców z Genewy: Siła zniszczenia jaką może powodować nawet niewielka ilość antymaterii byłaby większa niż ta, pochodząca z największej bomby wodorowej. Nie ma się czego bać. red. nacz.:

Karolina Pawlak


Inspiracja krojem Futura Black oraz współczesnym street artem.

01/2011


Contents

*01

ell?

8.

14.

16.

20.

24.

28.

w olna n-Po Dow ił Bade a d z b o Ja y zr Co b a woln a Do ź Jazd ca Łód ą Ton em urki pą Pod bi lu d / Po iurku Na b n usio Dżinsu Prof e Life ie Życi g Dru n usio Prof a Life a Życi k Sztu n usio cze! Prof Life a, Głup Mod

34.

e adan rzak Dog sz Piet a k Łu

38.

ie zan mus Eras ckie Ka e Tur

40.

ra ią g mus Eras chodn a z a Z

nicą

41.

42.

44.

46.

48.

ńsku

olita

i ap uchn o ne Od K óbka p r t Wą łowie

dzys

Mię

i nia dzielsk Stud ie Moja zej Pon r o? And iast ćm e t i e z t d ersy wie Uniw st Po Misja atwo je ł Czy t rsyte niwe U Misja Sletter NEW


N

Lodz Up

ie pamiętam, żeby kiedykolwiek stał tu jakiś budynek. W dolnej części wyłożony jest cegłą klinkierową, w górnej pomalowany na biało. Zielone, plastikowe okna nie pasują kolorystycznie do całości, chyba żeby brać pod uwagę trawę, którą, schludnie przystrzyżoną, można z nich podziwiać. Konstrukcja wygląda jak poskładana z różnego rodzaju segmentów. Ktoś nie-obserwuje mnie przy pomocy kamery przemysłowej. Atrapa. Może nie. Nawet jeśli jest prawdziwa, a ja biorę teraz udział w programie 1, 2, 3 lub 4 na kratce ekranu, w bliżej niesprecyzowanej stróżówce, to i tak, w stróżówce takiej nigdy nie stoi jeden tylko ekran. A jeśli od pracy do rozrywki, pogrążonego zapewne w półśnie ochroniarza odległość wyznaczona jest jednym ruchem głowy to o kamerze mogę zapomnieć. Oczywiście do czasu kiedy nie zdecyduję się, korzystając z chwili samotności, przebrać za banana i pobiegać dookoła parkingu. Crazy banana guy cought on CCTV i przynajmniej 300 tysięcy wejść w pierwszym roku zagwarantowane. I jakby tego było mało, zapewne jakiś naukowiec z NASA, znudzony rozwiązywaniem kostki Rubika, robi mi właśnie wysokorozdzielcze zdjęcie, na które za kilka dni będzie mógł spojrzeć każdy, kto założy magiczne google. I stoję tak, obserwowany przez miliony oczu, na wyłożonym kostką brukową parkingu, tuż za halą, która bardziej przypomina handlową niż sportową. Słyszę głos spikera: „W Afganistanie zginął polski żołnierz… trudno trafić z moździerza… zdarza się”, po chwili: „Spadł ze schodów w centrum handlowym… nie żyje”, żeby w końcu zapomnieć o tym, co usłyszałem dzięki ciekawostkom ze świata: „W chińskim zoo urodził się słoń o dwóch trąbach… nie żyje”. To radio samochodowe, które towarzyszy mi podczas przejażdżek po mieście, bo kaseciak się zepsuł. Jako człowiek

01/2011 naszych czasów nie będę przecież łamał zasady, że dla spokoju duszy i ciała ludzkiego w tle zawsze powinno dać się słyszeć głos dziennikarza radiowego, ewentualnie telewizyjnego. Przyjechałem tu podobno, na ile to oczywiście możliwe w centrum miasta, zaczerpnąć świeżego powietrza. W miejscu gdzie obecnie stoi wspomniana na początku zielono-biała konstrukcja, przez tubylców nazywana halą sportową (a nosząca oficjalną nazwę: Centrum Zajęć Sportowo-Rekreacyjnych), zrobiono kiedyś zdjęcie. Jesień. W tle bloki ulicy Konstytucyjnej. Dzień. Niebo bezchmurne. W centralnie ustawionej grupie mieszkańców Radiostacji obowiązuje reguła: jeden opiekun płci żeńskiej plus jeden podopieczny płci dowolnej. W dzieciakach ubranych w puchowe kurtki, szaliki i czapki ciężko zresztą dopatrzeć się cech jednoznacznie żeńskich czy męskich. Gros reprezentantów pokolenia ’89 nie potrafi jeszcze nawet chodzić, dzięki czemu, niezainteresowane sesją fotograficzną, smacznie śpi w wózkach, owinięte w matczyne „razie czego” w koce z zebrami, misiami koala i innymi, niespotykanymi w Polsce przejawami fantazji Matki Natury. Odblaskowe kolory ortalionowych „puchówek” odciągają uwagę od istoty dokumentowanego wydarzenia – spaceru kolektywnego, w nowym, niekolektywnym państwie. Ale to nie ten, zawierający się jedynie w grze słownej, paradoks zastanawia mnie najbardziej. Jeden z dzieciaków na spacer wyprowadzony został przez babcię. Spoza zdjęcia wiadomo, że nie kryje się za tym żadna tragiczna czy nawet kontrowersyjna sprawa. Nieistotne są zresztą rodzinne relacje portretowanych. Co pomyślała sobie reprezentantka pokolenia międzywojennego będąc na takim spacerze ze swoją córką/synem pod koniec lat ’50? Co myśli teraz? Czy w ogóle zdaje sobie sprawę z tego,

że zdjęcie będzie kolorowo-kapitalistyczne, że dzieci z wózków za kilka lat będą jadły w „makdonaldzie” przy Magdzie, żeby dokładnie w chwili utraty zainteresowania wobec zestawów z zabawką zaczęły tego „makdonalda” nienawidzić jak psa, że będą miały gdzieś wojny polskiej armii, zarówno tą, którą ona sama przeżyła, jak i tą, którą one będą oglądały albo w telewizji, albo na miejscu jako trafiani, co się przecież zdarza, z moździerza? Nie ma to znaczenia. Podczas gdy matki na zdjęciu, wydaje się, chcą wypchnąć z jego płaskiej materii wózki ze swoimi bachorami, starowinka, rocznik ’30, chciałaby zabrać wnuka w głąb obrazka i wytłumaczyć mu, mimo młodego wieku, że nieważne czy ulica nosi nazwę Marszałka Piłsudskiego, Józefa Stalina czy Myszki Miki, ale czy idzie się po tej ulicy szczęśliwym. Jej, zabarwione przedwojennym wychowaniem, podejście nie jest jednak gotowe na tak duży natłok kolorów, niepasujących do siebie kolorów. Zakorzenione w jej głowie pojęcie szczęścia związanego silnie z harmonizacją przekonań i działań danej jednostki, nie jest natomiast gotowe na nadchodzące czasy wiecznego przekonywania do błahych działań i „indywidualizmu”. – Kiedy wprowadziłaś się na Radiostację? – W ’68, może ’67. – Co było w tym miejscu? – Nic. – Jak to nic? – No nic, pole. Córka poszła wtedy do drugiej klasy podstawówki. – A pamiętasz jak budowali? – No tak. To musiało być jakoś krótko po naszej przeprowadzce. [Był to rok 1970. – przypis autora] [Jej córka włącza się do rozmowy.] – Zrównali z ziemią górkę, na której bawiłyśmy się z dziewczynami. Zbudowali amfiteatr.


CO BY ZROBIŁ BADEN POWELL ??? Jazda dowolna

*01

na l o ow

D a d Jaz

tekst/ilustracje:

Łukasz Długołęcki


10

Lodz Up – Amfiteatr? My mówiliśmy na to „muszla”. – Muszla czy amfiteatr, co za różnica? Najważniejsze, że nie było już małej górki, a na dużą przychodziły tylko cwaniaki z Widzewa, żule. Nigdy nie przychodzili do naszej części, ale górka była bliżej ich blokowiska. Bałyśmy się i nie chodziłyśmy na sanki w ogóle. – Ale co z tym „amfiteatrem”? – No, raz nawet przyjechał Grunwald. – Jaki znowu Grunwald? – Taki piosenkarz, co potem wyjechał do Szwecji. – Często się tam coś działo? – Co tydzień. W każdy weekend. Jakieś komunistyczne spędy. Kółka gospodyń wiejskich czy inne takie ludowe imprezy. Robili też dożynki. Gorzej jak był mecz. Nie można było wyjść wieczorem z domu. Wszyscy łazili tamtędy na stadion. Jerzy Grunwald faktycznie wyjechał kiedyś do Szwecji. Nie mogę jednak zgodzić się z tym, że miejsce, w którym zdarzyło mu się zagrać w latach 70-tych nazywało się amfiteatrem. Wszyscy moi rówieśnicy potwierdzą, że była to „muszla”. Ktoś z nas kiedyś zapewne zasłyszał to od jakiegoś ojca, matki czy Proszę Pani z przedszkola. Najbardziej spodobało się nam, że konstrukcja tego rozmiaru może nazywać się tak samo jak znaleziska z kolonijnych podróży nad morze. Oczywiście nie wszystkie dzieciaki od razu skojarzyły tę zbieżność. Swoją potrzebę tłumaczenia rzeczywistości zaspokoili jednak szybko dzięki powiązaniu muszli koncertowej z muszlą sedesową. Biorąc pod uwagę stan w jakim zastaliśmy betonową konstrukcję wychodząc z naszych matek, muszę przyznać, że to właśnie ta druga grupa była bliższa prawdy. Amfiteatr, w którym dwadzieścia lat wcześniej widzewsko-

01/2011 -śródmiejska publiczność Łodzi podziwiała wspomnianego wcześniej Grunwalda, stał w naszych przedszkolnych latach zamknięty. Co odważniejsi przeciskali się oczywiście przez sztachety ogrodzenia i na własnej skórze mieli okazję doświadczyć kontaktu z puszkami po piwie, gruzem i kocami służącymi za leżanki dla bezdomnych. Ilość śmieci w muszli w patetyczny wręcz sposób nawiązywała do przeszłości okolicy, która w okresie międzywojennym służyła jako miejskie wysypisko.

Najbardziej spodobało się nam, że konstrukcja tego rozmiaru, może nazywać się tak samo jak znaleziska z kolonijnych podróży nad morze. Od mojej wizyty na parkingu Centrum Rozrywki Cielesnej minęło kilka dni. Na błonia, boiska i górki wymuszające na mnie wspomnienia z czasów kiedy przedmioty codziennego użytku wydawały mi się większe i mniej poręczne, wróciłem po kilku dniach. Tym razem w ciągu dnia. Zobaczyłem ludzi. Czterech chłopa gra w piłkę. Może to studenci z Lumumbowa, może chłopaki z widzewskich bloków, może zerwali się z poprawczaka. Różnica i tak byłaby niewielka i to nie dlatego, że w piłkę każdy gra tak samo, a dlatego, że ciężko znaleźć jakiekolwiek różnice między tymi grupami. Wiek indywidualizmu sprawił, że jesteśmy jednolitą masą. Co bardziej chciwi i sprytni wspinają się na tę jednolitą masę, górę ludzi, żeby, niewiadomo nawet po co, stanąć na jej szczycie, wbijając w czoło

tego czy innego flagę z własnym herbem. Dlaczego zamiast gramolić się wciąż w górę nie spróbować innych kierunków? Nieopodal, na ławce siedzi On i Ona. On chce. Ona udaje, że nie chce. Potem Ona chce. Teraz On udaje, że nie chce. Udają, że się spotkali porozmawiać, poznać się. Udają, że spędzają czas swojego życia, udają, że rozmawiają. Pójdą do Niego, do Niej. Może każde pójdzie do siebie. Ważne jest jedynie, żeby skończyć już udawanie i przy pomocy wszystkich dostępnych kanałów technologicznych zdobywać się przez następne dni. On napisze, Ona się nagra, On wyśle Jej piosenkę, Ona Jemu zdjęcie. Pokochają się i będą żyli długo i szczęśliwie. Pod drzewem schował się chłopaczyna, który z butelki po mineralnej zrobił sobie bonga i poznaje inne światy przy pomocy „wegety”, którą kumple wcisnęli mu za połowę kieszonkowego, jako najlepszy towar na kwadracie. Stukam butem w chodnik. Słyszę głuchy dźwięk. Ciekawe czy to po prostu kiepska robota drogowców czy amerykańskie więzienia dla narodów nie tak bladych jak mieszkańcy USA. Każdy przecież wie, że tylko blady człowiek jest w porządku. Reszta to kolejno: terroryści, brudasy, złodzieje i przemytnicy. Od zawsze słyszałem, że wojna i rasizm wystąpiły w zestawie w latach 1939-1945. Jest lepiej? Może. Czy „może” wystarczy, żeby spać spokojnie? Przy betonowym stole do ping-ponga, po obu jego stronach, na rozkładanych krzesłach, zasiadło dwóch 62-letnich mężczyzn. Jeden trzyma w rękach Biblię, drugi zbiór artykułów Noama Chomsky’ego. Mimo że jestem prawie pewien, że gdyby prorok chrześcijaństwa spotkał się z amerykańskim lingwistą, ich rozmowa należałaby do wybitnie interesujących, zmartwił mnie fakt, że przecież któryś z pingpongistów mógłby mieć broń. Uciekam stąd. Pamiętam, że kiedyś chodził tam jeden ekshibicjonista. Raz złapał mnie za tornister. Jakoś udało mi się uciec. Nic mi nie zrobił, ale i tak bałam się jak diabli. Zaraz jak wróciłam do domu wszystko powiedziałam matce, ona ojcu. Ojciec poszedł go poszukać. Od tamtej pory nie spotykałyśmy już żadnych ekshibicjonistów. Można to tłumaczyć tym, że ojciec był zawodowym bokserem.


Contents

Park Rozrywkowy zbudowany został w roku 1970. Często mylony jest z Parkiem 3 Maja, z którym w rzeczywistości jedynie sąsiaduje. W roku 2007, pod wpływem środowisk harcerskich, nadano mu imię Sir Roberta Baden-Powella. Otaczają go ulice: Małachowskiego i Niciarniana. Leży na granicy Śródmieścia i Widzewa. Wychodziły na niego okna mieszkania, w którym się wychowałem.

*01

11


12

Lodz Up

01/2011 1.

2.

3.

4.


13 Park im. Roberta Baden-Powella, Naczelnego Skauta Świata (dawniej: Park Rozrywkowy) zdj. Karolina Zielińska 1. – 4. bez tytułu, 2009

JD


14

Lodz Up

01/2011

tekst/zdjęcia:

Karolina Zielińska

Karolina Zielińska, 2010


Jazda dowolna

Czas odzwyczaić się od poglądu, że „to co jest dobrem wspólnym nie należy właściwie do nikogo, a już na pewno nie do mnie”. Narzekanie na bieżącą sytuację, jest usprawiedliwione tylko w wypadku, gdy się za dobro wspólne wzięło odpowiedzialność i robi się wszystko co w swojej mocy, żeby stan rzeczy powodujący niezadowolenie zmienić. Może poniższy artykuł wynika z tego, że nie wierzę, że coś da się zrobić. Mój głos jest potrzebny głównie mnie i mojemu sumieniu, mogę się sama przed sobą rozgrzeszyć, że nie stałam z założonymi rękami, gdy sytuacja wymagała działania. Nauczona doświadczeniem wyniesionym z licznych podobnych przedsięwzięć, mogę śmiało założyć, że to nic nie da.

nikomu się nie chce Nie wynika to z powszechnego lenistwa, ale ze zniechęcenia, że kolejne próby wprowadzenia nawet małych rewolucji w najbliższym otoczeniu natrafiają, raczej prędzej niż później, na ścianę z cudzych, splecionych ze sobą interesów, lenistwa osób naprawdę leniwych, czy też, przede wszystkim, automatyczną niechęć zmieniania czegokolwiek ze względu na osiągniętą (wypracowaną) stabilizację w aktualnej sytuacji, której filary mogą zostać naruszone przez pożar reorganizacji.

akcja – reakcja W pierwszych dniach września, przy okazji odbywającego się w naszym mieście Fokus Łódź Biennale, w ramach projektu Archeologia Piotrkowskiej, Profesor Konrad Kuzyszyn z ASP w Łodzi zamontował tabliczki z nazwami ulic komentującymi ich bliskie otoczenie. Akcja miała na celu zwrócenie uwagi na mijane przez nas miejsca, punktowała zaniedbanie czy brak koncepcji na zagospodarowanie przestrzeni. Ulica Piotrkowska została nazwana na pewnym odcinku ulicą „Dudniących kebabów”, na rogu Moniuszki natomiast „Plastelinowych pomników”. Konrad Kuzyszyn powiesił 16 tablic, przytwierdzając je do elewacji budynków. Oczywiście powstały na tym tle nieporozumienia, zarzucano twórcy „dewastację” łódzkich kamienic oraz niemal hipokryzję! (niby ma zwracać uwagę, żeby było lepiej, a sam niszczy). Prasa codzienna, w artykule komentującym wydarzenie artystyczne, przeniosła środek ciężkości tekstu na rzekomą dewastację oraz samowolę (realizacja projektu była uzgodniona z administracją dzielnicy Łódź Śródmieście 1 oraz konserwatorem miejskim, artysta zobowiązał się również do zdjęcia tabliczek po upływie określonego czasu). Dziennikarze prasy codziennej, nie byli na tyle dociekliwi, żeby dokładnie opisać założenia akcji oraz ewentualną reakcję ze strony śro-

dowiska, do jakiego był skierowany apel, czy też wyzwanie. Odwrócono kota ogonem i jednocześnie uwagę od istoty sprawy – czyli faktu, że w naszym mieście dzieją się złe rzeczy. Nagłośniono opinie pojedynczych, niedoinformowanych, przypadkowych ludzi oraz wykreowano konflikt między artystą a mieszkańcami na nowo nazwanych ulic. Dwie z tabliczek zostały zdjęte, prawdopodobnie, przez osoby, które kłuje w oczy zwracanie uwagi na istotne problemy, bądź z czystej przekory. Przecież nie zmniejszyło rzekomej „dewastacji” wcześniejsze usunięcie wkrętów ze ściany.

rezerwat Łódź W jednym z komentarzy, pod reakcją wyżej wspomnianej prasy codziennej, na działanie Profesora Kuzyszyna, pojawia się ironiczne stwierdzenie, że Łódź należy uczynić parkiem narodowym i nie tykać kamienic, aż obrócą się samoczynnie w pył. Mieszkańcom nie przeszkadza, że sztukaterie od lat lecą na głowy przechodniów, natomiast zawieszone na dwóch wkrętach tabliczki, zostały okrzyknięte niewybaczalną dewastacją.

aspołeczność To cecha u nas narodowa, może wykształcona wieloletnim przymuszaniem do działań w imię dobra wspólnego? Może kojarzy się z okupioną licznymi ofiarami próbą wprowadzenia w życie bodaj największej, ustrojowej utopi w historii świata? Dzisiaj każdy czuje się niezależny, mam wrażenie, że nawet czerpie przyjemność z tego, że interesy jego i innych jednostek są rozbieżne. Robi się z tego straszny bałagan. Dodatkowo jesteśmy zwyczajnie dumni, nieprzystosowani do kompromisów, niechętni do współpracy. Każdy lubi mieć rację, a kompleks jej braku, rekompensuje walką o zdobycie jej za wszelką cenę. Dosadny komentarz, jakim było nazwanie ścisłego centrum w sposób, od którego kamienice śródmiejskie powinny zapłonąć rumieńcem, jest efektem wieloletniej obserwacji postępującej destrukcji kulturalnej i erozji fizycznej miasta. Kamienice rozsypują się, bezcenna architektura przemysłowa, stanowiąca o charakterze naszego miasta obraca się w pył, a miejsca mające być reprezentacyjnymi są zagospodarowywane w sposób daleki od racjonalnego. Doskonałym przykładem są pozbawione proporcji, będące definicją złe-

*01

15

go smaku „pomniki” ustawione w porażającym zagęszczeniu wzdłuż ulicy Piotrkowskiej, które Konrad Kuzyszyn ochrzcił plastelinowymi. Łódź pogrąża się w odmętach zaniedbania, a szanse na odbicie się od dna są nikłe, bo gdy to dno osiągniemy, będziemy dziurawym wrakiem, który opłaca się jedynie pozostawić wodorostom do całkowitego rozkładu.

dlaczego nie? Ciężko jest wziąć sprawy dobra publicznego w swoje ręce. Po pierwsze, nie da się raczej z tego wyciągnąć wymiernych korzyści w porównaniu ze stratą czasu i zdrowia na walce z urzędami i współmieszkańcami, którzy dzielą wiele charakterystycznych dla narodów słowiańskich cech nie ułatwiających kompromisów. Po drugie, w dzisiejszych czasach to, co jest ewidentnie złe właściwie trudno jest zidentyfikować i nazwać po imieniu, gorzka pigułka śmieci wizualnych, informacyjnych i rozrywkowych jest podawana społeczeństwu wraz z kostką cukru. Osoby mające czelność odmawiać posłusznego przyjęcia tego zestawu, są piętnowane jako elementy szkodliwe, chcące pozbawić innych odrobiny słodyczy. Za czasów przedkapitalistycznych w naszym kraju, zapewne łatwiej było odróżnić to, co jest słuszne, od informacyjnej plewy, gdyż różnice były jaskrawe. Dzisiaj kupujemy, bez mrugnięcia okiem, wszystko co się świeci, a osoby o ugruntowanym własnym zdaniu są znakowane jako wichrzyciele. Czy tego typu akcje są potrzebne, czy nie? – tego pytania nie zadaję – jasne jest, że są. Ruch z tabliczkami był niewątpliwie słuszny, jednak czy da się mówić o sprawach konfliktowych tak, żeby rozumieli wszyscy i nikogo nie urazić? Niedawno słyszałam warszawską historię o akcji artystycznej mającej na celu zwrócenie uwagi na osiedle „Dudziarska”, które jest miejscem zaniedbanym, skupiającym osoby o niskim statucie materialnym, gdzie podobno nie dociera nie tylko kultura, ale nawet komunikacja miejska. Warszawscy artyści przyozdobili szare bloki wielkimi czarnymi dziurami. Oczywiście reakcja środowiska była silna i przez krótką chwilę uwaga stolicy była zwrócona w stronę zapomnianej dzielnicy, jednak moim zdaniem oznaczenie miejsca, z którym są związane konkretne osoby, jako czarnej dziury (w dodatku nakładem znacznych środków i rękami artystów) było niefortunnym posunięciem, mogącym urazić mieszkańców. To co się stało w związku z akcją Profesora Kuzyszyna, jest podręcznikowym przykładem sytuacji, z którą ustawicznie spotykamy się w swoim otoczeniu. Nastąpiła jałowa dyskusja, w której nie odbywa się walka stron na argumenty, brak jest dialogu, odpowiedzi na pytania, jest tylko odpieranie oddolnej inicjatywy poczytywanej za atak. Przecież artysta zwracający uwagę na miejsca zaniedbane i źle zagospodarowane mówi w imieniu mieszkańców miasta, wyraża swoją troskę o dobro wspólne, natomiast ci, których interesy są zbieżne z manifestem, zamiast go poprzeć i skomentować tworzą spór zastępczy, odsuwający istotę sprawy na drugi plan, a dalej bezpośrednio w niepamięć.

JD


16

Lodz Up

01/2011


Pod lupà

17

*01

pa u L Pod

NA BIURKU POD BIURKIEM Dagmara Biegacz ilustracje: Aleksandra Niepsuj tekst:

To jest ten moment. Czas na decyzję. Przekręcony zostaje klucz w zamku. Zostajesz, choć domyślasz się co to oznacza. Naturalnie wiesz, że on ma żonę i dzieci, ale w tej chwili żadne z was o tym nie myśli. Właściwie to decyzja została podjęta, zanim został przekręcony klucz. Osoby, które znalazłyby się akurat po drugiej stronie drzwi mogłyby przeczytać tabliczkę z napisem mgr/ dr/ prof.


18

S

Lodz Up

kala zjawiska nie jest znana, bo gdy wychodzi szydło z worka, żadnej ze stron raczej nie przynosi to chluby. Człowiek z poważnym dorobkiem naukowym, żywiciel rodziny, uganiający się za spódniczkami. Panienka, która sprawy uczelniane załatwia przez łóżko, albo co gorsza – zdzira, która chce dzieciom odebrać ojca. Brzmi to fatalnie, zwłaszcza w odniesieniu do niej. Dlatego statystyk brak, choć można pokusić się o stwierdzenie, że romanse między kadrą naukową a studentami zdarzają się niemal na każdym wydziale. Na tych bardziej liberalnych jest to tajemnica poliszynela, na innych po prostu tajemnica. Zaczyna się tak nieodparcie miło. Porozumiewawcze spojrzenia na korytarzu, długie rozmowy o książkach i filmach. Oczywiście zastanawiasz się nad tym z iloma już tak próbował. I nad tym, że za nic na świecie nie chciałabyś być robioną w bambuko żoną. Że to niemoralne i bez sensu, bo on niczego ci nie może obiecać. (Zapamiętaj! To ważne.) Ale jednocześnie podoba ci się ta bezczelność, z jaką gapi się na twoje nogi. Ten, o imponującym umyśle, który opublikował ileś książek i arty-

01/2011 kułów, wykłada za granicą, doradza przedstawicielom świata władzy, kultury, polityki czy biznesu, ten sam mięknie jak wosk, gdy schylasz się po torbę. Satysfakcja. Naturalnie, gdyby był to obleśny, stary dziad, kazałabyś mu, mniej lub bardziej delikatnie, spadać. Problem polega na tym, że wcale nie uważasz go za starego, ani tym bardziej obleśnego. Dlatego nie stać cię na stanowczość. A jeśli stać, to nie na długo. Co by było gdyby...? Ciekawe jak on...? Wkrótce przekonujesz się jaka jest odpowiedź na te pytania. Nie wiadomo, ile dziewczyn temu uległo, ale wiem, że wiele nie miałoby nic przeciwko temu. Co dalej? (Będziesz sobie stawiać to pytanie wiele razy). W wersji minimum – posmakowanie zakazanego owocu, garść miłych wspomnień, raz się przecież żyje. W wersji maksimum – „i żyli długo i szczęśliwie”, nie w ukryciu, lecz oficjalnie, budząc zazdrość jednych (zdzira!) i podziw drugich (stary, ale ci się trafiło! / Z głodu to ty nie umrzesz, mała.). Ale zanim o zakończeniu, musi być o rozwinięciu.


Widujecie się poza wydziałem. Lub nie. Dzwonicie i smsujecie do siebie. Lub nie. Wyjeżdżacie na romantyczne weekendy (delegacja). Lub nie. Ma dla ciebie coraz więcej czasu. Lub coraz mniej (w końcu związałaś się z wybitnym człowiekiem). Trudno powiedzieć, który scenariusz częściej występuje, ale przyjmijmy ten bardziej prawdopodobny – że nie. Nie zapominajmy o żonie. W tych rzadkich chwilach wyrzutów sumienia myślisz o Niej. Nie żeby to zaraz był powód, żeby rezygnować, nie aż tak. Zresztą Ona i tak nie daje o sobie zapomnieć. Sprawdza, kontroluje, trzyma rękę na pulsie. Z jej właśnie przyczyny raczej nie wyjeżdżacie razem, nie dzwonicie do siebie zbyt często, nie spotykacie się zbyt regularnie (kreatywność w wymyślaniu wymówek dla czekającej w domu małżonki jest ograniczona, nawet u bardzo wykształconych ludzi). Z chodzenia do kina, kolacyjek i innych przyjemności płynących z randkowania z „pospolitym” chłopakiem też przeważnie nici. Zamiast więc czuć się wyjątkowa, zaczynasz uświadamiać sobie na czym polega bycie Tą Drugą.

Pod lupà

*01

Jej uczuciom poświęca się w kolorowych magazynach stosunkowo mało uwagi, skupiając się raczej na sytuacji zdradzanej żony. Tymczasem Ta Druga też cierpi. Serio. Wkurza się, czuje się mniej ważna, nie wie czy może ufać składanym zapewnieniom, dopadają ją wyrzuty sumienia i poczucie bezsensu ciągnięcia tego dalej. (Jeśli nie chce mieć później kłopotów lepiej, jeśli nie będzie o swoich rozterkach opowiadać na prawo i lewo). Według statystyk, jeżeli żonaty mężczyzna nie rozwiedzie się w ciągu dwóch lat od nawiązania romansu, to raczej nie ma co liczyć na to, że to w ogóle nastąpi. Więc raczej na to nie licz.

Może faktycznie już razem nie śpią? (czyżby? Nie sprawdzisz, podobnie jak dziesiątek innych informacji, które słyszysz). Może ona naprawdę go nie rozumie (że też tak trudno być wyrozumiałą dla męża, który robi nas w konia i myśli, że tego nie widać). Jednak łączą ich wspólne dzieci (z dziećmi nie wygrasz), znajomi, wśród których wspólnie świętują kolejny sukces twojego lubego, przeżyte razem lata (od pięciu wzwyż).

Zaczyna się tak nieodparcie miło. Porozumiewawcze spojrzenia na korytarzu, długie rozmowy o książkach i filmach.

Euforia opada, ukazuje się szara rzeczywistość. Pożądanie pożądaniem, ale przede wszystkim, kiedy afera zaczyna wisieć w powietrzu (wciąż ta uparta żona! ), należy chronić swój tyłek. Być może będąc na jego miejscu przyjęłabyś identyczna postawę. To normalne, że człowiek, po całym dniu pracy, chce wrócić do posprzątanego mieszkania, w którym czeka na niego obiad. Czy naprawdę z tym całym swoim wdziękiem i elokwencją chcesz mu zacząć sprzątać i gotować? Nie. Dla ciebie są podróże i inspirujące rozmowy a nie sprzątanie, nawet po wybitnej jednostce. Sama więc rozumiesz, że wszystko musi zostać po staremu. Nie zobaczycie się w tym tygodniu, albo zobaczycie, ale na krótko. Niestety nie mógł zadzwonić. Nie wie co robi w weekend. Odezwie się. Z olśniewania twoim głównym zajęciem staje się czekanie. Dość żałosne. Teraz to on dyktuje warunki. Kiedy, gdzie, jak długo. Ile to już trwa? Jest coraz gorzej, a nie coraz lepiej, prawda? Następuje nieuchronny koniec. Stwierdza to on albo ty. Mniejsza o to. Przecież mówił, że niczego ci nie może obiecać. Sama się na to wszystko zgodziłaś, wiedziałaś jak będzie. Mówił też co prawda, że jesteś piękna, wyjątkowa i przy tobie nie wie co się z nim dzieje. Ale przede wszystkim powinnaś była zapamiętać to, że niczego ci nie może obiecać. Słowa dotrzymał. To było bardzo sprytne, trudno teraz mieć do niego pretensję. Wszystko było do przewidzenia i stało się tak, jak się przeważnie dzieje, tyle że mimo tej całej świadomości jest jakoś tak głupio i źle. On oszukiwał czy ty się oszukiwałaś? Czy można było tego uniknąć? Nie. To było silniejsze od ciebie. Wypada zaznaczyć, że po tej dawce negatywnych emocji na koniec, wcale tak łatwo ci nie przechodzi. O ile w ogóle przechodzi. To czy jemu w ogóle zależało, jest nie do zbadania, więc tym bardziej czujesz się jak jeleń. Dla porządku należy nieco uwagi poświecić tym, których dotyczy nie end, ale happy end. Są tacy, którzy tworząc dobrana parę przyznają, że warto było. Innym nie przechodzi ochota na skoki w bok („miłość to urok nowości”). Jeśli akurat teraz ty, po jakimś czasie od tych wydarzeń jesteś żoną, „która go nie rozumie”, to wściekasz się i masz ochotę wydrapać oczy tej małej. Tej, którą kiedyś sama byłaś.

19

PL


Banana Stock Friends Album

20

Ĺźycie


Life Profusion

21

*01

drugie dżinsu

P n L o i s ofu r P Life

tekst:

Karolina Pawlak

Jeśli usiłowano wmówić Wam kiedyś, że to, co macie na sobie wyznacza Wasze miejsce na szczeblach społecznej drabiny, należało wtedy odwrócić się na pięcie pokazując tyłek. Odziany w dżinsy rzecz jasna.


22

Lodz Up

01/2011

Zdjęcia z albumu FRIENDS by BananaStock

Dżinsy bywają też przedmiotem kampanii społecznych, jak na przykład tej, promującej budowę łódzkiego cetrum EC1. Znani łodzianie założyli specjalnie zaprojektowane modele, by razem z ich fakturą ścierać miejską kulturę. Szlachetne wytarcie dżinsów wymaga czasu, podobnie jak kreacja Specjalnej Strefy Sztuki.


Life Profusion

Kiedy sto pięćdziesiąt lat temu Levi Strauss szukał praktycznego uniformu dla poławiaczy złota, nie spodziewał się zapewne, że denimowe ogrodniczki z regulowanymi ramiączkami uczynią z niego jednego z ojców nowożytnej mody. Pierwszy egzemplarz miał pięć kieszeni, pomarańczowe przeszycia, a dodatkowo wzmocniony był metalowymi ćwiekami. Ci rośli faceci w korycie Mississippi zrobili w owych czasach dżinsom kampanię reklamową na miarę stulecia. Dżins ewoluował. Niemałą rolę odegrały tu pieniądze. Niegdyś łączył ze sobą klasę robotniczą. Jako wygodny i trwały uniform stanowił strój do pracy i na te nieliczne chwile zaraz po niej. Bywał symbolem buntu dla nastolatków, kiedy denimowe przetarcia więcej odsłaniały niż kryły. Głosił wolność w obyczajności. Manifestował kreatywność. Symbolizował głos równouprawnienia, kiedy po raz pierwszy założyły go kobiety. Do tego czasu pojedyncze egzemplarze spodni odróżniały od siebie kolor i krój, istotny był też kształt kieszeni. Marka wytłoczona na kawałku skóry pojawiła się, kiedy w ludziach obudził się duch pozyskiwaczy złota o współczesnym nominale.

dżins ekskluzywny W latach 80-tych hasłem ,,Pomiędzy mną a moimi Calvinami nie ma nic" piętnastoletnia Brookie Shields zachęcała do noszenia spodni znanego domu mody. Dziesięć lat wcześniej w dżinsy Andy Warhol ubrał Rolling Stonesów, projektując im okładkę płyty Sticky Fingers. Dzięki roli Jamesa Deana w ,,Buntowniku bez powodu” dżinsy weszły na stałe do kanonu kostiumów filmowych. Na czerwonym dywanie nosi je Kate Moss, a jeśli tylko reporterski obiektyw nie kłamie, w tych bardziej przetartych wyrzuca śmieci. Od momentu kiedy moda postanowiła, że na salonach można pokazywać się w dżinsach, miernikiem savoir vivru stała się już tylko ich cena. Kwota jaką wydamy na denimowe spodnie, to nie tylko suma kosztów ich wyprodukowania. Płacimy również, a może przede wszystkim, za renomę marki, którą mniej lub bardziej świadomie mamy na odzianym w dżins tyłku. Chociaż to konkretne, stanowi już koniec łańcucha pokarmowego, dożywiającego tym razem korporacje. Gdyby dziś Karl Lagerfeld zechciał zacząć projektować dżins, zacząłby od poszukiwań odpowiedniej twarzy, kolokwialnie: pupy. Cena dżinsów to nie tylko jakość ich faktury i kreatywność znanego projektanta, ale też gaża modelki, jej gorące zapewnienia, że gdyby tylko mogła, reklamo-

wane dżinsy miałaby na sobie zawsze: pod hotelowym prysznicem i na czerwonym dywanie w Cannes.

dżins demokratyczny Dżinsy to chyba najbardziej demokratyczna część garderoby. Para takich, do których ręki nie przykładał Calvin Klein kosztuje już kilkadziesiąt złotych. Odpowiednio dobrane mogą zdziałać cuda, nietrafione dotkliwe kaleczą figurę. O trafność naszych modowych wyborów dbają styliści, kolorowe gazety, zagubionych próbuje nawracać też telewizja. Nie wyglądać dobrze już nawet nie wypada. Moda ze sfery rozrywki powoli zaczęła ewaluować w stronę kindersztuby. Dbałość o to jak prezentuje się ciało w danym ubraniu to element starannego wychowania, pewnej towarzyskiej ogłady. Instynktownie wielu doszukuje się w tym przejawów samoświadomości. Jeśli fason i odcień twoich rurek współgrają z marynarką, to znaczy, że kontrolujesz swoje życie.

dżins zestresowany Podobno pierwsze przylegające do ciała spodnie, kobiety wciągały na siebie, uprzednio smarując ciało olejkami roślinnymi. Dziś wystarczy wciągnąć brzuch.

Gdyby dziś Karl Lagerfeld zechciał zacząć projektować dżins, zacząłby od poszukiwań odpowiedniej twarzy, kolokwialnie: pupy. Udany zakup dżinsów to pewna strategia. Z jednej strony z bilbordu spogląda nieprzyzwoicie zgrabna Kate Moss, odziana w model spodni, które właśnie trzymasz w ręku. Ruszają trybiki marketingowej maszyny. W głowie kołaczą się scenariusze, gazetowe porady o tym, czego względnie nie wolno, a czego nigdy i na pewno. Recy-

*01 tujesz w myśli: Im jaśniejszy odcień dżinsu, tym optycznie większa wyda się sylwetka. Ciemniejsze odcienie sprawiają, że strój wygląda bardziej elegancko. Ryzykowne są denimowe mundurki. Zawsze można zostać pomyłkowo wziętym za obsługę, lub podwykonawcę domowego zakładu pracy nakładczej. Jeśli dżinsy w klasycznej czerni, to tylko dobrej jakości. Prawdziwe pole minowe to wybór fasonu. Te niewinne kieszenie naszyte z tyłu potrafią sprawić, że pupa urośnie w oczach o dobrych parę rozmiarów. Optyczne złudzenie, które towarzyszy prawidłowo dobranemu kształtowi może też zadziałać na twoją korzyść. Wystarczy powtarzać jak mantrę: duże, skierowane dolną krawędzią ku sobie kieszenie powiększają. Nad tym co pomniejsza, naukowcy łamią sobie głowę do dziś. Hafty, cekiny i dżety to kolejna pułapka w zakolach mody. Kobietom, które mają słabość do świecidełek w okolicach zakończenia pleców, styliści odradzają jakiekolwiek działania upiększające tę jakże wrażliwą sferę, sugerując: ,,Zastanów się, ile razy w twoim życiu zdarzy się okazja, kiedy diamentowe serduszko wyszyte na pupie będzie komponować się z resztą stroju. Życząc ci takich jak najwięcej, doradzamy prostszy fason”.

dżins ukochany Kobiecy instynkt daje czasem złapać się w pułapkę przyzwyczajeń, doceniając moc ubrań, do których czujemy sentyment. I tak na ważnych spotkaniach pojawiają się dżinsy, w których bawiłaś się na pierwszym w swym życiu Woodstocku, gdzieś pod koniec lat 90-tych. Czasem trudno wyskoczyć z dżinsów, z których metki spogląda znany projektant, z tych przywiezionych z egzotycznej wycieczki, czy kupionych na e-bay’u za grosze. Jednak największym niebezpieczeństwem jest ten model, w którym po prostu czujemy się dobrze, a to dobre samopoczucie stopniowo wypiera autorefleksję. Ofiarą tego syndromu są te kobiety, które bezbłędnie potrafią określić przynależność ciał jednostek do określonych typów figury. Przy świątecznym stole wplatają dyskusje o tym, co powinna kobieta-gruszka, a czego absolutnie mężczyzna-odwrócony trójkąt nie powinien, ale wobec problemu dżinsów „ukochanych” są totalnie bezradne. Inaczej, kiedy trafisz na parę, która idealnie współgra z Twoją sylwetką gruszki, jabłka, czy klepsydry, a dodatkowo czujesz się w niej jak w drugiej skórze. W takich wypadkach należy bezwzględnie biec do sklepu, by zakupić dodatkowe dwa egzemplarze, bo zgodnie z jeszcze niesformułowanym prawem Murphiego, sieć nazajutrz zakończy ich dystrybucję.

dżins nieprzereklamowany Od koryta rzeki Mississippi, po światowe wybiegi, ciasne biura i miejskie kluby. Dżinsy przeszły długą drogę, która, o dziwo, nie nadszarpnęła ich tworzywa. Zgodnie z prawami rynku pozostaje pytanie, jak polecić produkt, którego rekomendować wcale nie trzeba. Rzucam więc od niechcenia: Sygnowane nazwiskami gwiazd czy te z babcinej szafy. Rurki czy dzwony. Ciemno granatowe albo z designerskimi przeszyciami. Zakochaj się w dżinsach. Tu i teraz.

23

LP


Łódź Design to cykliczna impreza organizowana od 2007 roku przez centrum kulturalno – artystyczne Art Center. Festiwal prezentuje najnowsze trendy w światowym designie w zestawieniu z polskim wzornictwem. Motywem przewodnim tegorocznej edycji było Amazing Life.


Life Profusion

25

*01

LP

Oburzenie wśród laików, kontrowersja wśród znawców. Fajnie, kiedy można się jeszcze o sztukę pokłócić. Ludzie deprecjonują wartość sztuki użytkowej, wykpiwają design. Modnie jest być trochę kontra, pod prąd, sprzeczać się z konwencją. Tylko co, kiedy w konwencję wkręcamy żarówkę, a na designie zasiadamy do obiadu? tekst: zdjęcia:

Karolina Pawlak Borys Kosmynka


26

Lodz Up

01/2011 aranżacja elementów wystroju 1. MOOOI & ATAK DESIGN wystawa zbiorowa 2. 109 Pracownia Projektowania Grafiki Wydawniczej ASP Łódź kiermasz książki design 3. lampa Skała, projekt 4. Diesel with Foscarini dmuchany pod ciśnieniem obiekt metalowy 5. Oskar Zięta wystawa zbiorowa 6.

Z

estaw trzech mebli: stół, krzesło i stołek. Wszystkie wykonane są z giętej krawędziowo, cienkiej blachy stalowej, pokrytej żółtym papierem ściernym. 3Diabły są niebezpieczne i drapieżne, ich ostre krawędzie i trójkątne wypustki wpisują się w żelazną konsekwencję siatki kwadratów, a mimo to wymykają się logice i statyce. Kształt wije się i zaskakuje w każdej płaszczyźnie. Siedząc na najmniejszym z 3Diabłów, można wydoić krowę. PLecy to nieformalny związek dwóch polskich ekip projektowych – czytam na stronie internetowej. Stworzone przez nich meble są częścią ekspozycji IV odsłony Łódź Design Festiwal. O swojej, rzemieślniczej przecież, twórczości piszą jak o dziełach spod pędzla renesansowych malarzy. Od tamtych różni ich tylko artystyczne zaplecze. Mitologią są dziś twierdzenia, że sztuka wisi tylko w Muzeum Narodowym. W 2010 roku sztuką mieszamy herbatę, zgodnie z tematem tegorocznego wydania Festiwalu Designu Amazing Life. Temat imprezy jest równie pojemny, jak różnorodność tego, co w Fabryce Sztuki zgromadzone.

W pierwszym z chłodniejszych już dni października, otworzono drzwi hali przy ul. Tymienieckiego. Zainteresowanie zaskoczyło nawet samych pomysłodawców. Czyżby lud głodny był chleba i igrzysk? Postanowiłam wrócić za parę dni, bez goryczy zmarnowa-

W pierwszym z chłodniejszych już dni października, otworzono drzwi hali przy ul. Tymienieckiego. Zainteresowanie zaskoczyło nawet samych pomysłodawców. Czyżby lud głodny był chleba i igrzysk? Postanowiłam wrócić za parę dni, bez goryczy zmarnowanego czasu. Tymienieckiego, to w Łodzi pewien adres, który od paru lat stanowi platformę wymiany myśli na różnych polach działalności kulturalnej. Poza marką wydarzenia, któremu gospodarzy, jest syntezą tego, jak łodzianie chcieliby przekuwać przemysłową tradycję miasta w jego przyszłość. Z roku na rok wydarzeń – gości przybywa.

Z

PLecy to nieformalny związek dwóch polskich ekip projektowych – czytam na stronie internetowej. Stworzone przez nich meble są częścią ekspozycji IV odsłony Łódź Design Festiwal. O swojej, rzemieślniczej przecież, twórczości piszą jak o dziełach spod pędzla renesansowych malarzy. Od tamtych różni ich tylko artystyczne zaplecze. Mitologią są dziś twierdzenia, że sztuka wisi tylko w Muzeum Narodowym. W 2010 roku sztuką mieszamy herbatę, zgodnie z tematem tegorocznego wydania Festiwalu Designu Amazing Life. Temat imprezy jest równie pojemny, jak różnorodność tego, co w Fabryce Sztuki zgromadzone.

estaw trzech mebli: stół, krzesło i stołek. Wszystkie wykonane są z giętej krawędziowo, cienkiej blachy stalowej, pokrytej żółtym papierem ściernym. 3Diabły są niebezpieczne i drapieżne, ich ostre krawędzie i trójkątne wypustki wpisują się w żelazną konsekwencję siatki kwadratów, a mimo to wymykają się logice i statyce. Kształt wije się i zaskakuje w każdej płaszczyźnie. Siedząc na najmniejszym z 3Diabłów, można wydoić krowę.

CORIAN®: 40 YEARS – 40 DESIGNERS

nego czasu. Tymienieckiego, to w Łodzi pewien adres, który od paru lat stanowi platformę wymiany myśli na różnych polach działalności kulturalnej. Poza marką wydarzenia, któremu gospodarzy, jest syntezą tego, jak łodzianie chcieliby przekuwać przemysłową tradycję miasta w jego przyszłość. Z roku na rok wydarzeń – gości przybywa.

Tegoroczne święto designu wyciągało rękę do odbiorcy, czując na karku oddech innego boga czasów, mody. W oddalonej o niespełna 400 metrów Białej Fabryce Geyera, w tym samym czasie odbywał się Łódzki Tydzień Mody. Obydwa wydarzenia wyszły ze starcia obronną ręką. Plotka głosi, że po wystawach Design Festiwalu spacerował sam Miguel Vieira. Ilu twórców sztuki designu dało się uwieść modzie, nie wiadomo. Dziś każde europejskie miasto może pochwalić się swoim własnym festiwalem designu. Podobne do łódzkich ekspozycji, rokrocznie, przedstawiają też Londyn, Berlin, Mediolan. Znawcy tematu mówią, że Tymienieckiego w niczym nie ustępuje Europie. O co tyle hałasu? Design ma wiele znaczeń, lecz wszystkie skupiają się wokół znajomych dziedzin. Obejmują takie aktywności jak grafika użytkowa, projektowanie produktu, wzornictwo przemysłowe, architektura wnętrz, multimedia czy moda. Design to pewien kanon, designerskie mogą, o ile nie powinny być płytki

w łazience i puszka na groszek. Designu szukamy w okładkach książek i płyt. Do klasyki designu należy już zaprojektowana w 1958 roku lampa PH5 Poul Henningsena. Prosty, laikowi formą przypominający wytwory szwedzkiego meblowego dyskontu wzór, rzucający światło na trzech płaszczyznach. Mimo, że jego projekt powstał ponad pięćdziesiąt lat temu, nadal wielu pokusiłoby się o powieszenie go w kuchni własnego M3. I o ile nie popełniłam grzechu ignorancji umieszczając Henningsena nad linoleum z tego samego okresu, oto objawia się przed nami filozofia współczesnego designu. Minimalizm, prostota, nowatorstwo. Nie jest niczym odkrywczym stwierdzenie, że śmierć to również część życia. Na festiwalu designu odziano ją w sztukę. Granitowy nagrobek z wydrążonym rysem krzyża pochodzi z Węgier. Błahym tytułem See You bardziej zachęca, niż paraliżuje. Projekt współgra z otoczeniem. Jesienią, we wgłębieniu osiadają liście, woda deszczowa. Pożądana jest także obecność zwierząt czy zasymilowanych z powierzchnią świateł. Katalin Ivanka, autorka betonowego pomnika zdradza, że przedstawiony projekt nie jest jeszcze gotowy. Zaprojektować go należy razem z naturą. Nie ma wątpliwości, że mamy do czynienia ze współczesną ars moriendi. Design to technologia, której siłą napędową jest pomysł, nie pieniądze, a w związku z tym, każdy chce wierzyć, że jest on w jego zasięgu.


*01

Life Profusion

27

LP 1. 2.

3. 4.

5.

6.


28

Moda

Lodz Up

01/2011

Głupcze!


29

tekst:

Karolina Pawlak

tekst/zdjęcia:

Borys Kosmynka


30

Lodz Up

01/2011


Rozmowa z Irminą Kubiak, pomysłodawczynią Fashion Week Poland. Zaczęło się od pokazów w Mediolanie i Paryżu. W 2004 roku inicjatywa Fashion Weeku przywędrowała do Polski razem z zapałem pomysłodawców, Irminy Kubiak i Jacka Kłaka. Od czterech sezonów Łódź przekonuje, że moda to przemysł, nie fanaberia. Na jednym i drugim zna się przecież całkiem nieźle. Karolina Pawlak: Na stronie Poland Fashion Week znajduje się symboliczny zegar, który odlicza dni do kolejnej edycji imprezy. Licząc od dziś, jest ich już niespełna sto. Przygotowania idą pełną parą? Irmina Kubiak: Nad organizacją Fashion Weeku pracujemy praktycznie cały rok. Po zakończeniu poszczególnych edycji zostaje miesiąc na ochłonięcie i trzeba zabierać się za planowanie kolejnej. Pokazy majowe z kolekcjami jesienno – zimowymi odbędą się w Hali Expo, partnerując pokazom Złotej Nitki. Tak logistycznie złożonego projektu nie można zostawiać na ostatnią chwilę. KP: Fashion Week chce nawiązać do tej dawnej, przemysłowej historii miasta, której przecież wielu jego odbiorców nie może pamiętać, czy może odcina się

Life Profusion

*01

od tego archetypu i kreuje miasto na europejską stolicę mody? IK: Łódź ma specyficzny klimat, który stwarza między innymi architektura miasta. To, co kiedyś było naszą wadą dziś jest zaletą. W tych samych fabrykach przemysłowych, które były symbolem pracy ludzkiej, dostrzeżono cud architektoniczny wabiąc nimi turystów i inwestorów. Historia Łodzi sprawia, że miasto ma dobre podłoże dla organizacji tego typu imprez. W Łodzi funkcjonuje Akademia Sztuk Pięknych, która kreuje świetnych twórców. Chcemy otworzyć się na modową Europę w wymiarze absolutnym, a mamy do tego solidne fundamenty.

Fashion Week Poland ma już swoje własne odkrycia? IK: Każdy kolejny Tydzień Mody wprowadza nowe nazwiska. Przed poszczególnymi edycjami Rada Programowa opiniuje kolekcje i te najwyżej ocenione zapraszamy do wzięcia udziału w pokazach. Dla tych najlepszych kolekcji powstała Aleja Projektantów. Odrębną sprawą są pokazy off-owe. One też muszą sprostać wymogom Rady, jednak tu możemy sobie pozwolić już na więcej. Zawsze pojawi się ktoś, kto nas pozytywnie zaskoczy. Dla mnie szczególnie inspirująca była Olga Szynkarczuk, która zaistniała już przy pierwszej edycji Tygodnia Mody, od razu została zauważona przez paryski Who’s Next co zaowocowało zaproszeniem na organizowane przez nich Targi. Przy późniejszej edycji ujawnił się Konrad Parol, którym teraz jest już wiele osób zauroczonych. Czekam już na kolejne niespodzianki…

KP: W maju oglądać będziemy pokazy kolekcji jesienno – zimowych. Znane są już jakieś nazwiska? IK: Po najbliższej wizycie w Berlinie i Paryżu, gdzie będziemy prowadzić rozmowy, lista zacznie się zapełniać. KP: A wybiegając odrobinę w przyszłość? IK: Marzy mi się aby Jean Paul Gaultier przyjechał do Łodzi, a wierzę, że nie ma rzeczy niemożliwych, niekiedy to tylko kwestia właściwego momentu. KP: Na wielkich galach mody nie może zabraknąć pokazów debiutantów. Czy

W październiku serce Łodzi po raz drugi w tym roku zabiło dla mody. Dwie pierwsze edycje wykreowały Łódź Fashion Week na największą imprezę tego rodzaju w Polsce. Po raz pierwszy Łódzki Tydzień Mody miał swoją jesienną odsłonę, prezentującą trendy na nadchodzącą wiosnę. W przestrzeniach Białej Fabryki Ludwika Geyera, obiektu kojarzącego się łodzianom z tradycjami regionalnego włókiennictwa

KP: Moda to dziś bardzo szerokie pojęcie. Bliżej jej do przemysłu czy to już sztuka? IK: Zdecydowanie moda to rodzaj sztuki, tym szlachetniejszej, że użytkowej. W codziennym życiu często zmiana ubrań pociąga za sobą zmianę punktu widzenia. Każdy z nas ma w sobie zaszczepioną potrzebę dążenia do ideału i gdyby tylko miał wolną rękę, kształtowałby dookoła siebie świat złożony z małych dzieł sztuki, pośród których czuje się najlepiej.

minionego wieku, rozłożono wybieg dla kolekcji sygnowanych największymi nazwiskami świata mody. Część z nich brzmiała zadziwiająco znajomo. OFF OUT OF SCHEDULE to czas nowych nazwisk. W Elektrowni przy ulicy Milionowej zorganizowano pokazy awangardy mody młodego pokolenia. Wśród świeżynek między innymi: Ania Kuczyńska, Ewelina Klimczak, HYAKINTH, Marcin Podsiadło.

31

LP


32

Lodz Up

01/2011

Marcellous L. Jones redaktor naczelny magazynu The Fashion Insider fot. Borys Kosmynka


Life Profusion

*01

Rozmowa z Marcellousem L. Jonesem, redaktorem naczelnym magazynu The Fashion Insider.

powinniście zapytać, dlaczego łódzki Fashion Week jest wyjątkowy.

Borys Kosmynka: Dziś prawie każda europejska stolica ma swój własny tydzień mody. W Paryżu, Rzymie, czy Warszawie dwa razy do roku spotykają się projektanci, designerzy i entuzjaści mody, by celebrować swoje święto. Październik należał do Łodzi? Marcellous L. Jones: Łódź Fashion Philosophy to europejski tydzień mody w pełnym tego słowa znaczeniu. Od samego początku prezentował najlepszych designerów, opiniowały go międzynarodowe media, jak Tribune, Vogue, Fashion Insider, Fashion TV. Łódź odwiedzała światowa czołówka projektantów, takich jak Georges Chakra, Takada Kenzo (który stworzył słynną markę KENZO), Agatha Ruiz de la Prada czy Miguel Vieira, który jest tu już drugi raz. To jest właśnie tydzień mody i zamiast porównywać go z innymi tego typu wydarzeniami,

BK: W skali naszego kraju na pewno. Co wyjątkowego Ty dostrzegasz? MLJ: To młoda impreza, a mimo to jest tak dobrze zorganizowana. To niesamowite. Macie tu amerykańską, francuską, brytyjską, hiszpańską i portugalską, polską i niemiecką prasę.

dzie zobaczyli, co ja – jako młody projektant, mam do zaoferowania.” Macie kilku projektantów, których mogę nazwać utalentowanymi, którzy mają potencjał, żeby już w tym momencie jechać do Paryża i pokazywać tam swoją pracę.

BK: Łódź nie ma się czego wstydzić? MLJ: Na Łódzkim Tygodniu Mody znajduje się 75% elementów, które mają inne tego typu imprezy za granicą. Tym, co go odróżnia, są młodzi, polscy projektanci i ich poszukiwanie własnej tożsamości. To, co zrobił Jacek Kłak – otworzył Łódzki Tydzień Mody dla wszystkich młodych, polskich projektantów, a wystarczyło, że powiedzieli ,,Tak, jestem projektantem, mam talent i chcę pokazać moją pracę w kraju, chcę żeby lu-

BK: Kogo masz na myśli? MLJ: Macie w Polsce świetnych projektantów: Łukasza Jemioła, MMC design, Beatę Jarmołowską, Michała Szulca. Moja firma przyjeżdża tu każdego sezonu od początku istnienia Tygodnia Mody. The Fashion Insider jest partnerem Fashion Weeka od samego początku i jesteśmy dumni z tej współpracy. Oglądam ponad 500 pokazów rocznie, sam znam większość topowych projektantów, Karl Lagerfeld, Viviane Westwood, Jean Paul Gaultier, etc, a nadal jest dla mnie przyjemnością przyjeżdżać tutaj, do Polski, w czasie Fashion Week i wspierać tę imprezę. To dla mnie prawdziwy zaszczyt.

33

LP


ナ「kasz Pietrzak, 2010


35

*01

rz

ak

Dogadane

Pi et

n De a d ga

Łu

s ka

z

Do wywiad:

Znam go i lubię. Niewiele mówi, raczej mądrze milczy, opowiada czasem co go dziwi. Cicho mówi. Uwielbiam jego zdjęcia.

Karolina Zielińska


36

Lodz Up Karolina Zielińska: Czy fotografia wynika z ciekawości? Łukasz Pietrzak: Z ciekawości jak wyjdzie zdjęcie. Sam przyznam iż często robiłem zdjęcia z nudy. Jak tylko przyłożyłem okienko do oka zaczynały dziać się wewnątrz różne, często zaskakujące rzeczy. Fotografia to narzędzie, którym można zbadać wiele aspektów świata (niekoniecznie tych wizualnych). Reakcja ludzi na aparat jest niesamowita. Zarówno u przypadkowych przechodniów, jak i bliskich z rodziny (oczywiście na celowniku nie jestem wyjątkiem). Mało kto jest obojętny. KZ: Czy ktoś kto fotografuje, jest bezczelny? ŁP: Robiąc zdjęcia można być bezczelnym, niemiłym, nieczułym i głupim. Mnie to raczej nie grozi, gdyż najczęściej fotografuję ludzi ukradkiem, nie przekraczając przyjętych norm. Wolę być niewidoczny. Nie mam jednak sztywnych zasad, to kwestia wyczucia. Cenię bardzo ludzi, którzy są w fotografii w pewien sposób bezczelni. Czasami, aż się o to prosi i jeśli tylko nadarza się odpowiednia okazja sam z chęcią to zrobię. Czy kradnę duszę? Dusza tak łatwo się nie daje, acz podszczypać ją niekiedy można.

01/2011 1.

2.

KZ: Twoja fotografia? ŁP: Nie mam sprecyzowanego tematu lub określonego nastawienia. Lubię przypadkowość i traktuję to jako formę rozrywki, amen. Ponadto lubię postrzegać fotografię jako wizualne haiku. Ten moment gdy coś powszedniego jawi się jako niezwykłe. Moje serce leży blisko widelca Kertesz'a. KZ: Ile masz lat? ŁP: 27,8 KZ: Gdzie się uczysz? ŁP: Oficjalnie na łódzkim ASP. KZ: Czy wiesz gdzie Cię zaprowadzi Twoja fotografia? ŁP: Oj nie wiem szczerze. Na razie tutaj.

3.

Łukasz Pietrzak 1. – 6. bez tytułu, z cyklu: okomunikaty


Dogadane

*01

37

D

4. 5.


38

Lodz Up

01/2011

Tureckie Kazanie relacja:

Agnieszka Krajewska – studentka piątego roku etnologii na Uniwersytecie Łódzkim. Obecnie mieszka w Isparcie, niewielkim miasteczku położonym w południowo-zachodniej Turcji, gdzie odbywa półroczne stypendium w ramach programu Erasmus. Miejsce docelowe swojej tymczasowej emigracji wybrała świadomie i poznaje je czysto antropologicznie. czwartek Merhaba! To nie będzie długi mail – za chwilę idę na spacer po murach starożytnej Antalyi. Tu jest nieprawdopodobnie pięknie. Katalogi biur podróży nie kłamią: widok zapiera dech w piersiach. Wszak nigdy nie byłam w żadnym z tak zwanych ciepłych krajów i pierwszy raz widzę palmy przy drogach, krystalicznie czyste morze ( o temperaturze 29 stopni), a za nim wysokie, wysokie góry. I to ciepło, którego na plaży absolutnie nie czuć. Szok kulturowy? Kobieta w kąpielowym czadorze pływa „żabką” pośród roznegliżowanych wycieczkowiczów.

poniedziałek Od niedzieli jesteśmy w Isparcie. Z Antalyi wyruszyliśmy autokarem. Jechaliśmy, cytując miejscowych, „ubogim” autokarem, „bo w normalnych to masz jeszcze bezprzewodowy Internet i telewizję”. Cała podróż trwała niespełna dwie godziny. Z życia studenta (wreszcie!). W poniedziałek byliśmy na Uniwersytecie i dowiedzieliśmy się, że zajęcia powinny rozpocząć się za tydzień, zaś większość przez nas wybranych kursów za dwa tygodnie – oficjalna wersja, nieoficjalna – za trzy. Żadnych konkretów jeszcze nie mamy, żadnego planu, nic. I tego właśnie wszyscy w trójkę musimy się nauczyć – cierpliwości. Tutaj właściwie cały czas się czeka. Na wszystko. Najczęściej przy herbatce. Tak jak na przykład wczoraj, gdy kupowaliśmy pościel i siedzieliśmy w sklepie z półtorej godziny; poprzynosili nam krzesła, taborety, stołki i herbatki, pokazywali różne materiały, mierzyli je, cięli, przymierzali, szyli, przy czym bardzo radośnie coś (na pewno coś

fascynującego) opowiadali całej naszej dziewiątce. Bo jest jeszcze jedno, do czego trzeba przywyknąć. Dużo rzeczy robi się razem. Najważniejsze: nie jeść samemu. Wspólne spożywanie posiłków jest bardzo istotne. Kiedy opowiadałam, jak to wygląda w dalekiej Polsce, nowi znajomi byli przerażeni. Że jak to tak można, by ktoś u siebie sam w pokoju, ktoś inny w tym samym czasie w kuchni, a nie daj Boże jest jeszcze jedna osoba w domu i ona nie usiądzie, i chociaż herbatki nie wypije! Tym sposobem, śniadanie w dzień wolny rozciąga się do trzech godzin, a obiad trwa zaledwie dwie godziny. We wtorek byliśmy na bazarze. Takiego bogactwa warzyw, owoców, orzechów, serów nie widziałam, jak długo żyję, a wszystko za jakieś śmieszne pieniądze. Na szczęście są ceny, więc nie wolno się targować. Targować się trzeba, owszem, ale tylko wtedy, gdy cen nie ma. Wczoraj opuściliśmy nasz hostel na pustkowiu i wprowadzaliśmy się do samego centrum miasta. Mieszkamy wraz z dwoma Turkami w mieszkaniu z dwiema toaletami: ich narodową („na Małysza”) i jedyną słuszną – – naszą, „polską”! Chłopcy długo się zastanawiali, czy wynająć pokoje komuś z zagranicy, bo to strach, bo to obcy, bo to z Zachodu. Ale wnet przypomnieli sobie, jak to ich kolega-podróżnik, co zapuścił się aż do Europy, opowiadał im, że tylko w Polsce spotkał się z taką życzliwością. I oto jesteśmy.

piątek Jechaliście kiedyś samochodem w dziewięć osób (dwie w bagażniku, cztery z tyłu i trzy z przodu, w tym jedna na kolanach)? Nie bójcie się, ja też nie, ale to tutaj norma. Ulice

Agnieszka Krajewska

przekracza się gdzie bądź, zaś sygnalizacja świetlna to jedynie lekka sugestia dla pieszych i samochodów. Autobusy? Zapomnijcie o czymś takim jak rozkład jazdy. Nie podoba się? To nie wsiadaj. Przepisy drogowe? Okej, nie mam prawa jazdy, ale o ile mi wiadomo, jeździ się po tych czarnych, grubych pasach, które są oddzielone od siebie białymi, wąskimi (przerywanymi, ciągłymi lub podwójnymi) liniami. Najczęstszy widok na tureckich drogach? Autobus pędzący nie obok, a na białej, ciągłej linii. Nic to, że nie zatrzyma się na przystanku, nic to, że ludzie na niego czekają, kolejny przyjedzie. I z tym akurat zgoda – autobusy jeżdżą bardzo często, do nas na uczelnię co trzy minuty. Dobrze jest mieszkać w samym sercu miasta, nawet tak małego. Naprawdę dobrze. No, może prócz jednej drobnostki: codziennie skoro świt (ze wschodem słońca) z meczetu, który jest zaraz po drugiej stronie ulicy, rozbrzmiewa nawoływanie do modlitwy. Powtórkę z rozrywki mamy kilka razy dziennie. Kończę, bo jutro na uczelnię. Ale spokojnie, dopiero do naszej koordynatorki, nie na same zajęcia. Na nie może pojutrze. A na pewno „później”.

wtorek W końcu (zgadza się, przepadliśmy w trybikach tureckiej machiny: „co masz zrobić dzisiaj, zrób jutro”) wybraliśmy się na policję po pozwolenie przebywania na terytorium Turcji. Taka wątpliwa przyjemność kosztuje, bagatela, trzysta złotych. W cenie była darmowa herbata. Poza tym spędziliśmy tam zaledwie trzy godziny. Pani odpowiedzialna za wypełnienie naszych dokumentów, najpierw musiała rozsądzić, które dziewczę jest najładniejsze (oryginalnie wybrała niebieskooką blondynkę) oraz „na chwilkę” skoczyć do toalety, by przeciągnąć usta czerwoną szminką. Czemu „wątpliwa przyjemność”? Od tego momentu policja może zapukać do naszych drzwi w dzień i w nocy, by sprawdzić, czy na pewno przebywamy pod adresem wpisanym w dokumentach. Jeśli nie będzie wszystkich domowników, będą przychodzić do skutku, aż wszyscy się odliczą. Nie, Kochani, nie możecie nie wyrobić tej książeczki. Tak, wiem, że mam wizę. Jeśli jednak nie wypiję herbatki za trzysta złotych, mogę pójść do aresztu, do więzienia lub zostać odesłaną do ojczyzny (zawsze to jakaś tania alternatywa na powrót). Do więzienia mogę trafić również wtedy, jeśli będę fotografować zabytkowe meczety. Może się uda.


39

*01

Agnieszka Krajewska, 2010

Erasmus

s u E m ras

E

niedziela Kto to w ogóle, kiedykolwiek widział na oczy takie ceny alkoholu!? Za jedno najsmutniejsze piwo (w półlitrowej puszce) kupowane w sklepie i spijane w parku – około siedmiu złotych. Możecie być pewni, Moi Szczęśliwi Mieszkańcy Arkadii Pubów, że dziecko Wam się nie rozpije na Erasmusie. Za to zdecydowanie zdrowiej (wykluczając codzienne kebaby) się tutaj odżywiam, bez szynki i wszystkich innych dobrodziejstw z wieprzowiny. Korzystam też z tutejszego bogactwa serów; nasi współlokatorzy przywieźli z domów całe beczułki tychże zapasów. Do zdrowego trybu życia mogę zaliczyć również nie przesiadywanie całymi dniami przed monitorem, co byłoby trudne, żyjąc w kraju zbanowanego YouTube’a. Niedawno zaproszono nas na obiad (czekamy z niecierpliwością!). Ostatnio, mniemam, że w ramach zapewniania nam jak największej ilości rozrywek, byśmy tylko przypad-

kiem ani przez minutę się nie nudzili, zaprowadzono na lekcję salsy. W niektórych sklepach już nas znają i pozdrawiają, kiedy zjawiają się tam nasi współlokatorzy. Największą sensację wzbudzamy jednak na ulicy, nieraz ludzie niemal wskazują na nas palcami. Jak dotąd nie spotkały nas żadne przykrości, a wręcz przeciwnie, nadal wiele możemy zyskać (degustacje, zniżki...). I pozwala nam się na wiele więcej, niż tubylcom.

sobota Pytacie o „te biedne, uciśnione dziewczęta”, tymczasem na ulicach można zauważyć trzy wiodące „typy” kobiet. Pierwszy z nich, to te w burkach lub czadorach (niektórzy miejscowi nazywają je „nindżami”), drugie to te, które zakładają jedynie chustę i płaszcz, a trzecie noszą się „po europejsku”: mini, blond włosy, krwistoczerwone usta. Ciekawostka: od czasów Ataturka (drugiego po Allahu; z Ataturka naprawdę nie można tu stroić sobie żartów) w budynkach uniwersyteckich

panuje absolutny zakaz noszenia chust. Jednak nie tylko Polak potrafi. Aby obronić swoją tożsamość przed narzuconymi normami, część studentek noszących na co dzień chusty, w specjalnych pomieszczeniach zakłada na wspomniane nakrycie głowy perukę. Takie zabiegi wzbudzają natomiast śmiech wśród części obserwatorów. Prawo w Turcji? Co krok znajdują się tu sklepy z kopiami książek, płyt, gier, filmów, kredek. Po całym kraju rozsiane są sklepy, w których można kupić kopię dowolnej książki, dajmy na to Dana Browna „Kod Leonardo Da Vinci”. Bez praw autorskich. Co więcej, wydania tych fałszywych są często ładniejsze niż oryginalne i dziesięć razy tańsze. Mają tutaj podróbki wszystkiego! Ale ceramikę będą mieć oryginalną, bo mojego autorstwa. Teraz jadę na gender studies po turecku! Naprawdę mi się tu podoba. Na szarość, melancholię, egzystencjalizm i resztę zachodnich wynalazków nie mogę narzekać. Taka odskocznia. Gorąco polecam!


40

Lodz Up

01/2011

za zachodnią granicą

Łódź. Miasto w centrum Polski. Oddalone od Witebska o prawie 1000 km. Google mówią, że to około 15. godzin jazdy samochodem lub prawie 8 dni marszu. Można również wsiąść w pociąg i ostatecznie wysiąść na jednym z łódzkich dworców kolejowych. Właśnie tutaj, na pewnym posępnym dworcu, zaczyna się opowieść Alexieja Pilevicha, białoruskiego studenta 5. roku Akademii Sztuk Pięknych. Jakie są jego wrażenia z pobytu w Łodzi? Kiedy wysiadłem z pociągu, bardzo ładnego pociągu... na dworcu Łódź Fabryczna... Masakra! Sorry! Mamo! Gdzie ja trafiłem?! Dworzec to twarz miasta i po twarzy sądzisz o mieście. Jak to miasto ma taki dworzec, to co ono w ogóle ma? Na szczęście okazało się, że ma całkiem sporo. Oto moja Łódź w skrócie. Najpierw dziekanat. Pierwsza wizyta przebiegła bezboleśnie – „Proszę sobie posiedzieć w domu, wyspać się, miasto obejrzeć i za pięć dni przyjść do szkoły”. Nie odmawia się paniom w dziekanacie. Oglądałem więc miasto i oglądam je do dziś. I nauczyłem się, że należy patrzeć pod nogi. Co mnie tutaj szokuje? Słupki. Podpiłowane słupki. Takiego koloru jak asfalt i niepodpiłowane do końca. Trzeba uważać, żeby się nie zabić. Co tam bałuckie gangi... Takie niebezpieczeństwa mam na Białorusi. Słupki to prawdziwe zagrożenie. Naprawdę nie da się tego po prostu wyrwać z chodnika? Ale Łódź to przecież nie tylko fragmenty metalu wystające z podłoża. Poza słupkami i dworcem, którego zapachu nigdy nie zapomnę, są tutaj ludzie, którzy tworzą niesamowity klimat tego miasta. Na początku nauczyli mnie dwóch niezbędnych w Polsce słów. Kombinować i załatwić. Odpowiada mi ta swoboda. Porównując studentów ze wschodu i stąd, tam jest dużo pozostałości ze Stalina, z systemu. A tutaj jest wolność, możesz mówić co chcesz. W Petersburgu czy

w Moskwie ludzie są chłodniejsi, tutaj są ciepli, mają bardziej otwarte dusze. Tu jest po prostu weselej. I Polacy zawsze są pomocni nawet gdy nie wiedzą jak pomóc. Zwłaszcza gdy pyta się ich o drogę. Wróćmy jednak do przestrzeni. Był już dworzec i słupki. Dodajmy jeszcze tory tramwajowe, które kończą się w najmniej oczekiwanym momencie. Bez czego jeszcze Łódź nie byłaby tym samym miastem? Bez Piotrkowskiej. Do niedawna myślałem, że ją znam. Jak można skupiać całe życie towarzyskie na jednej ulicy? Szybko może się znudzić. Okazuje się jednak, że można chodzić miesiącami, latami i nie wiedzieć do końca co i gdzie jest. Ta ulica zawsze będzie jakąś zagadką do rozwiązania. Szkoda tylko, że stoi tam tyle budynków bez drzwi i okien, nie jest to dobra reklama. Tylko jedno nie powinno się zmienić. Mim z dzwoneczkiem nieopodal ulicy Tuwima to stały element miasta. A Manufaktura? Gdy przyjechałem do Łodzi, to był mój punkt odniesienia przy powrotach z imprez. Tylko stąd wiedziałem jak trafić do akademika. Poza tym, to takie biznesowe miejsce. Wydarzenia kulturalne robi się tam tylko dlatego, żeby więcej osób przyszło na zakupy. Dobrze, że odnowili te budynki ale Manufaktura to tylko biznes. Życie kulturalne Łodzi wychodzi na szczęście poza Manufakturę. Mam wrażenie, że dużo się tutaj dzieje i są to często wydarzenia na wysokim poziomie. Ostatnio miałem okazję pracować przy organizacji Fashion Week. I co

Alexiej Pilevich Barbara Kędzierska

opowiedział: spisała:

do tego wydarzenia, nasuwa mi się pewna refleksja. Polscy projektanci, modelki... Większość ciągle na siebie krzyczy. W Białorusi też ludzie na siebie krzyczą ale raczej używają ciężkich połączeń słów, żeby szczęka opadła. Wtedy nie trzeba krzyczeć. Polacy to chyba bardziej ekspresyjny naród. Ale wróćmy do przestrzeni. Moje centrum miasta to cerkiew, tam czuję się u siebie. Podobnie jest z akademikiem na Matejki. W "Wieży Babel" jest sporo Białorusinów. Czasem zostaje się kilka dni. Trzeba wtedy wchodzić po rusztowaniu (jeśli akurat jest tam jakieś rusztowanie). Mam tam namiastkę Białorusi. Jeszcze kilka słów o ASP. Czuję się tam nie tylko jak w Polsce, ale jak w całej Europie jednocześnie. Z szarego miasta wchodzi się w zupełnie inną przestrzeń. To bardzo kolorowe miejsce. Każdy człowiek tutaj, to indywidualność. Poza tym mogę tu zostawać jak długo potrzebuję i pracować nad swoimi rzeczami jak długo chcę. Mam wrażenie, że wszystko mi tutaj sprzyja. I chociaż miasto wspaniale obrazuje pewna scenka z jednego polskiego filmu, w którym Cezary Pazura pośliznął się na dworcu Łódź Kaliska wyrażając dosadnie swoją opinię („Łódź, kurwa...”), dla mnie, to wciąż miejsce wielu wartościowych zdarzeń, miejsc i osób. Czy mógłbym zostać tutaj na stałe? Fantastycznych ludzi już tutaj mam, jeśli po studiach będę miał też pracę, to z przyjemnością zostanę.


7. kilka pomidorów dowolnego gatunku (Łukasz poleca koktajlowe)

8. ocet balsamiczny

2. wielki kosz cebuli

4. kieliszek bądź dwa białego wina

przyrządził:

5. oliwa z oliwek

3. szczypta cukru

6. słuszna garść rukoli

1. świeża wątroba (najlepiej cielęca)

Potrzebne składniki:

To, że należy szanować swoją wątrobę, wie każdy student. Prawie każdy. Co jednak z wątrobami innych? Dziś, cytując klasyka – w kuchni pełnej niespodzianek, powiem Wam co z cudzymi wątrobami robią neapolitańczycy.

Łukasz Długołęcki

Trzon dania gotowy. Nie pozostało nic innego jak tylko zmieszać rukolę z pomidorami i kilkoma kroplami octu balsamicznego. Teraz należy wszystko przełożyć na talerz i zjeść. Powodzenia.

– po chwili, białe wino wyparowuje, a my posypujemy wątróbkę cukrem – ważne jest, żebyśmy pokryli całość naszej potrawy równomiernie, cieniutką warstwą słodkiego kruszcu

– jeśli cebula zmieniła już kolor na złoty, a wątróbka wygląda jakby sama prosiła się o zjedzenie, podlewamy wszystko białym winem

– mieszamy, mieszamy… wszystko sobie skwierczy na małym ogniu… możemy obejrzeć jakiś włoski film o facecie w łódce…

– zawartość patelni nr 2 przerzucamy na patelnię nr 1

– czekamy, aż cebula zeszkli się na patelni nr 1, a wątróbka podsmaży na patelni nr 2

– na patelnię (nr 2) (tak samo rozgrzaną) wlewamy olej, na ten dla odmiany wrzucamy mięso

– rozgrzewamy patelnię (nr 1), wlewamy na nią olej, na ten z kolei wrzucamy cebulę

– przyglądamy się kawałeczkom wątróbki i zaczynamy kroić cebulę, cały czas patrząc na naszą wątróbkę, aż stwierdzimy, że cebuli jest o jakieś 10% więcej, niż uprzednio pokrojonych wnętrzności cielaka

– kroimy wątróbkę w małe (około 2 centymetrowe) kawałeczki i układamy je w jednym miejscu

Co robimy:

Od Kuchni *01

41

Od iK n O h c Ku


Lodz Up

01/2011

plastikowe żołnierzyki

Czy dobrą techniką na opisywanie nalotów dywanowych z użyciem napalmu i śmierci tysięcy osób jest czarny humor, nie wiem. Na pewno jest to metoda uwypuklająca absurd sytuacji. Podobnie jak podczas oglądania filmu „MASH” w reżyserii Roberta Altmana (dla którego swoją drogą „Paragraf…” był inspiracją), jak i lektury książki Hellera, na dziewięć łez uronionych ze śmiechu przypada przynajmniej jedna szczerego smutku.

Czym jednak jest tytułowy paragraf o numerze 22? Jego treść na kartach powieści Hel-

lera nie pojawia się nigdy. Sami bohaterowie, żołnierze armii amerykańskiej, nie są pewni o czym paragraf ten stanowi. Ich wojskowi przełożeni, mimo podobnej świadomości, nie oszczędzają sobie powoływania się na niego przy każdej, nadarzającej się okazji. Paragraf 22 to paradoks logiczny, to sytuacja bez wyjścia, to wojna, to ślepy, źle rozumiany patriotyzm, to ludzka głupota, która ujawnia się w momencie podjęcia decyzji o ataku, a ustępuje miejsca kreatywności w momencie wymyślania sposobów zabijania. Czym jednak jest tytułowy paragraf o numerze 22? Jego treść na kartach powieści Hel-

Czy dobrą techniką na opisywanie nalotów dywanowych z użyciem napalmu i śmierci tysięcy osób jest czarny humor, nie wiem. Na pewno jest to metoda uwypuklająca absurd sytuacji. Podobnie jak podczas oglądania filmu „MASH” w reżyserii Roberta Altmana (dla którego swoją drogą „Paragraf…” był inspiracją), jak i lektury książki Hellera, na dziewięć łez uronionych ze śmiechu przypada przynajmniej jedna szczerego smutku.

kolwiek wpływ na historię światowej literatury, jego autor dołączył do grona wpływowych pisarzy pacyfistycznych tuż po pierwszym wydaniu. Ale nie o pacyfizm w książce Hellera chodzi. Chodzi o głupotę. Jak inaczej bowiem można nazwać wojnę – turniej szachowy kilku szaleńców, w którym pionami stają się całe narody.

O innych pisze w swojej najpopularniejszej, o ile można oczywiście mówić o jakiejkolwiek popularności innych jego dzieł, książce Joseph Heller. Mimo że „Paragraf 22” to jedyny utwór tego amerykańskiego pisarza, który miał jaki-

O innych pisze w swojej najpopularniejszej, o ile można oczywiście mówić o jakiejkolwiek popularności innych jego dzieł, książce Joseph Heller. Mimo że „Paragraf 22” to jedyny utwór tego amerykańskiego pisarza, który miał jaki-

kolwiek wpływ na historię światowej literatury, jego autor dołączył do grona wpływowych pisarzy pacyfistycznych tuż po pierwszym wydaniu. Ale nie o pacyfizm w książce Hellera chodzi. Chodzi o głupotę. Jak inaczej bowiem można nazwać wojnę – turniej szachowy kilku szaleńców, w którym pionami stają się całe narody.

Według wodzów wojna zawsze jest wojną obronną. Urban II chciał obronić Europę przed pogańską zagładą, Adolf, germańską rasę przed szczurami i robactwem, John, Azję przed plugawym komunizmem, spółka zaś George&George, biednych Irakijczyków przed dyktaturą, a kulturę zachodnią przed terroryzmem. Jest to niestety tylko jeden z absurdów idei siłowego rozwiązywania konfliktów.

Według wodzów wojna zawsze jest wojną obronną. Urban II chciał obronić Europę przed pogańską zagładą, Adolf, germańską rasę przed szczurami i robactwem, John, Azję przed plugawym komunizmem, spółka zaś George&George, biednych Irakijczyków przed dyktaturą, a kulturę zachodnią przed terroryzmem. Jest to niestety tylko jeden z absurdów idei siłowego rozwiązywania konfliktów.

O to czy Heller był pisarzem wybitnym, dobrym, czy jedynie przereklamowanym, krytycy literaccy spierali się od momentu pierwszego wydania „Paragrafu 22”. Czy różnica zdań kilku recenzentów ma jednak jakiekolwiek znaczenie w momencie kiedy książka z lat 50-tych jest tak boleśnie aktualna i dziś?

– Dlaczego walczycie? – Bronimy Państwa, matek i dzieci naszego Narodu, naszego Honoru, Honoru Boga i innych takich. – A Wy? My bronimy Państwa, matek i dzieci naszego Narodu, naszego Honoru, Honoru Boga i innych takich. – To kto zaatakował? – Oni! – Oni!

Łukasz Długołęcki

lera nie pojawia się nigdy. Sami bohaterowie, żołnierze armii amerykańskiej, nie są pewni o czym paragraf ten stanowi. Ich wojskowi przełożeni, mimo podobnej świadomości, nie oszczędzają sobie powoływania się na niego przy każdej, nadarzającej się okazji. Paragraf 22 to paradoks logiczny, to sytuacja bez wyjścia, to wojna, to ślepy, źle rozumiany patriotyzm, to ludzka głupota, która ujawnia się w momencie podjęcia decyzji o ataku, a ustępuje miejsca kreatywności w momencie wymyślania sposobów zabijania.

tekst:

– Dlaczego walczycie? – Bronimy Państwa, matek i dzieci naszego Narodu, naszego Honoru, Honoru Boga i innych takich. – A Wy? My bronimy Państwa, matek i dzieci naszego Narodu, naszego Honoru, Honoru Boga i innych takich. – To kto zaatakował? – Oni! – Oni!

42

O to czy Heller był pisarzem wybitnym, dobrym, czy jedynie przereklamowanym, krytycy literaccy spierali się od momentu pierwszego wydania „Paragrafu 22”. Czy różnica zdań kilku recenzentów ma jednak jakiekolwiek znaczenie w momencie kiedy książka z lat 50-tych jest tak boleśnie aktualna i dziś?


43

*01

Mi´dzysłowie

Jadę. Kolej transpolska

Podróżni proszeni są o przejście na peron.

Pani z informacji mówi łamaną angielszczyzną, Panie w kasie są niesłyszalne jak zawsze.

Warszawa Centralna to mój drugi adres, bywam tam kilka razy w miesiącu, zawsze tak samo cuchnie i zawsze zostaję wplątana w sieć przecinających się pokonywanych pośpiesznie szlaków podróży ludzi z co najmniej całej Polski.

Definicją Polski można nazwać nasz stołeczny dworzec – nie oferuje złudzeń przyjezdnym, to co można wyczytać z dworca jest streszczeniem solidnej wycieczki krajoznaw-

czej od Bałtyku po Tatry. Na ogólną listę atrakcji, których nie da się nie zauważyć składają się: 1. Przekrój społeczeństwa – proporcje szarych i przeciętnych, względem pasażerów intercity, młodych i starych, uprzejmych i wrednych. 2. Ergonomia i wygoda – poziom dyskomfortu, do którego można jedynie przywyknąć, zazwyczaj odbywa się to na dwa sposoby – poprzez skierowanie wektora frustracji do wewnątrz (masochiści i ludzie wysoce opanowani), lub na zewnątrz – raniąc jego zaostrzonym grotem współpodróżnych, Panie z obsługi, Panie w kioskach… 3. Podziały – tradycja narodowa – Polskie Koleje Państwowe zrobiły psikusa podróżnym i swoje jedno ciało rozszarpały Definicją Polski można nazwać nasz stołeczny dworzec – nie oferuje złudzeń przyjezdnym, to co można wyczytać z dworca jest streszczeniem solidnej wycieczki krajoznaw-

W związku z nadchodzącym wydarzeniem sportowym, grzyb centralniaka przechodzi błyskawiczną renowację.

5.

Podróżni proszeni są o przejście na peron.

W związku z nadchodzącym wydarzeniem sportowym, grzyb centralniaka przechodzi błyskawiczną renowację.

4.

Pani z informacji mówi łamaną angielszczyzną, Panie w kasie są niesłyszalne jak zawsze.

Karolina Zielińska

e

i w o ł ys

czej od Bałtyku po Tatry. Na ogólną listę atrakcji których nie da się nie zauważyć składają się: 1. Przekrój społeczeństwa – proporcje szarych i przeciętnych względem pasażerów intercity, młodych i starych, uprzejmych i wrednych. 2. Ergonomia i wygoda – poziom dyskomfortu do którego można jedynie przywyknąć, zazwyczaj odbywa się to na dwa sposoby – poprzez skierowanie wektora frustracji do wewnątrz (masochiści i ludzie wysoce opanowani), lub na zewnątrz – raniąc jego zaostrzonym grotem współpodróżnych, Panie z obsługi, Panie w kioskach… 3. Podziały – tradycja narodowa – Polskie Koleje Państwowe zrobiły psikusa podróżnym i swoje jedno ciało rozszarpały na niewspółpracujące ze sobą mniejsze

Warszawa Centralna to mój drugi adres, bywam tam kilka razy w miesiącu, zawsze tak samo cuchnie i zawsze zostaję wplątana w sieć przecinających się, pokonywanych pośpiesznie szlaków podróży ludzi, z co najmniej, całej Polski.

Jeden z przypadkowo spotkanych podróżnych, powiedział mi kiedyś między wierszami – dworzec jest wizytówką miasta. Warszawa Centralna jest wizytówką Polski i wszystkim, którym wydaje się, że „jest przecież tak pięknie” polecam wycieczkę do kolejowego serca kraju. Podróże kształcą.

organizmy, a przecież wiadomą rzeczą jest, że sama lewa noga jest w stanie uczynić kroku. Brud i stopniowane nim odcienie szarości – czyli kłujące w oczy architektoniczne pamiątki z epoki niedawno minionej. W przebudowie dworca po kawałku i odświeżaniu go po wierzchu można dopatrzyć się podobieństwa do pośpiesznej renowacji naszej słowiańskiej ojczyzny dekorowanej świecącym kostiumem zachodniego stylu życia.

tekst:

z d ę i M

4.

5.

na niewspółpracujące ze sobą mniejsze organizmy, a przecież wiadomą rzeczą jest, że sama lewa noga nie jest w stanie uczynić kroku. Brud i stopniowane nim odcienie szarości – czyli kłujące w oczy architektoniczne pamiątki z epoki niedawno minionej. W przebudowie dworca po kawałku i odświeżaniu go po wierzchu można dopatrzyć się podobieństwa do pośpiesznej renowacji naszej słowiańskiej ojczyzny, dekorowanej świecącym kostiumem zachodniego stylu życia.

Jeden z przypadkowo spotkanych podróżnych, powiedział mi kiedyś między wierszami – dworzec jest wizytówką miasta. Warszawa Centralna jest wizytówką Polski i wszystkim, którym wydaje się, że „jest przecież tak pięknie” polecam wycieczkę do kolejowego serca kraju. Podróże kształcą.


© Andrzej Poniedzielski, Katarzyna Warno, www.katarzynawarno.art.pl

Andrzej Poniedzielski : poeta, tekściarz, humorysta. Współtwórca wieczorów kabaretowych w Łódzkiej Piwnicy Artystycznej „Przechowalnia”.

nie będzie nawet bajka, śń

Lodz Up

itam. Kiedy wstrzasnęła mną propozycja pisania do Waszego Pisma – w epicentrum strząsu wydawała się być świadomość, że przecież ja studiwałem trzydzieści i kilka lat mu. To był inny świat. I że wszystko co napiszę będzie dla Was opowieścią o nieznanym emieniu indiańskim. Albo baśnią, bajką. To ja nie mogę pisać – pomyślałem. yba, że – tak chcecie – domyślałem po chwili. Na początku kolejnej chwili – zauważyłem, piszę. Piszę :

44 01/2011


Witam. Kiedy wstrząsnęła mną propozycja pisania do Waszego Pisma – w epicentrum wstrząsu wydawała się być świadomość, że przecież ja studiowałem trzydzieści i kilka lat temu. To był inny świat. I że wszystko co napiszę będzie dla Was opowieścią o nieznanym plemieniu indiańskim. Albo baśnią, bajką. To ja nie mogę pisać – pomyślałem. Chyba, że – tak chcecie – domyślałem po chwili. Na początku kolejnej chwili – zauważyłem, że piszę. Piszę :

m Lullandja ta – leżała leżenia, kraj, czy człowiek – wszyscy skorzy e Ona – ta Lullandja ż, leżała trochę „bo”– bo ją wcześniej ktoś położył ówiło się ówi ie można dziś powiedzieć w mówieniu tym ot, prawdy ni okruszka sprawiła to, n. położyła tak Lullandję łta Flauta – taka Niezbyt Dobra Wróżka

I tak: Dawno, a niedawno temu, gdzieś na zachód od Cesarstwa Russgardiaszu a na wschód od Niemcyborgii na południe zaś od morza, które Bało się że Tyka i na północ od krainy gdzie się Czeszą Cicho Słowem – Tam leżała, pośród takiej geografii, ta kraina To Lullandja Każdy, kto ma „swoje lata”, wyobraźnią czy wspomnieniem, wnet tam trafi

ia

dn u t s a Moj

Tam Lullandja ta – leżała Do leżenia, kraj, czy człowiek – – wszyscy skorzy Ale Ona – ta Lullandja też, leżała trochę „bo”– bo ją wcześniej ktoś położył I mówiło się i mówi i nie można dziś powiedzieć że w mówieniu tym – ot, prawdy ni okruszka Że sprawiła to, tzn. położyła tak Lullandję Jałta Flauta – taka Niezbyt Dobra Wróżka Wszyscy, którzy żyli tam Lulandjanki, Lulandjanie – Mieli, a to lekkie a to znowu dojmujące, aż do bólu ale jedno – to, wrażenie – Prawie Realnego Lulu

szyscy, którzy żyli tam landjanki, Lulandjanie – ieli, a to lekkie to znowu dojmujące, aż do bólu e jedno – to, wrażenie Prawie Realnego Lulu

To nie będzie nawet bajka, baśń a opowieść, tak codzienna jak spotkanie z Nocą, Ranka Ot pleciuga nie za długa ot bajanka

ak: wno, niedawno temu, zieś na zachód od Cesarstwa Russgardiaszu na wschód od Niemcyborgii południe zaś od morza, które Bało się że Tyka a północ od krainy gdzie się Czeszą Cicho Słowem Tam leżała, pośród takiej geografii, kraina Lullandja żdy, kto ma „swoje lata”, yobraźnią czy wspomnieniem, net tam trafi

opowieść, tak codzienna k spotkanie z Nocą, Ranka t pleciuga e za długa bajanka

45

*01

Moja Studnia

Andrzej Poniedzielski


46

Lodz Up

01/2011

Czy łatwo jest Powiedzieć miasto? wywiad: zdjęcia:

Karolina Pawlak Borys Kosmynka

Rozmowa z Agatą Zysiak, przewodniczącą Stowarzyszenia Topografie A gdyby tak stworzyć wirtualną mapę miasta, na której każdy łodzianin mógłby zaznaczać ważne dla siebie miejsca, dodawać zdjęcia i osobiste historie tworząc swoje prywatne miasto? Trzy lata temu idea ta zainspirowała grupę studentów do powołania stowarzyszenia. Tak powstało Stowarzyszenie Topografie i strona Miejscownik.org. Z czasem pojawiały się kolejne pomysły, a w październiku zeszłego roku rozpoczął się nowy rozdział w historii stowarzyszenia. Dzięki mecenatowi Uniwersytetu Łódzkiego, w dawnej fabryce projektorów przy ul. Pomorskiej, Topografie uruchomiły Miejski Punkt Kultury Prexer-UŁ, nową przestrzeń poświęconą tematyce miejskiej i filmowej. Karolina Pawlak: Kim jesteście? Agata Zysiak: Lubimy o sobie mówić, że jesteśmy grupą ludzi, którzy uwierzyli w Łódź. Członkowie Stowarzyszenia to absolwenci i studenci socjologii, kulturoznawstwa, geografii i kilku innych kierunków, ale wszystkich nas łączy zainteresowanie tematyką miejską i Łodzią. Postanowiliśmy, że to będzie nasze miejsce na ziemi i chcemy wzmacniać jego tożsamość kulturową organizując atrak-

cyjne wydarzenia ożywiające ofertę kulturalną i przypominające o kluczowych wydarzeniach z przeszłości miasta. KP: A konkretnie? AZ: Prowadzimy portal Miejscownik.org, organizujemy Festiwal „Miastograf”, festiwal fotografii lomo „Lomografie”, prowadzimy też programy z zakresu edukacji regionalnej i naukowe projekty poświęcone Łodzi takie jak „Powiedzieć miasto – łódzkie historie mówione” polegający na nagrywaniu rozmów z najstarszymi mieszkańcami miasta. Jako pierwsi, i chyba na razie jedyni, zaczęliśmy robić w Łodzi gry miejskie. To coś pomiędzy grą terenową, happeningiem artystycznym a akcją edukacyjną. Gry odpowiadają na potrzebę mieszkańców, aby poznać swoje otoczenie i jego przeszłość a jednocześnie dobrze się przy tym bawić. Organizujemy gry własne, takie jak „Łap złodzieja”, poświęcone bałuckiemu rzezimieszkowi Ślepemu Maksowi, ale też – na zaproszenie innych instytucji, ostatnio dla Teatru Jaracza i Muzeum Sztuki. Gra muzealna poświęcona była Władysławowi Strzemińskiemu, nawiązując do jego walczącej po-

stawy artystycznej. Jedno z zadań mieściło się w podziemnym polu paintballowym pod starym miastem i polegało na obronie obrazów mistrza przed atakami socrealistów. No i w końcu – kończąc wyliczanie naszych działań – Miejski Punkt Kultury Prexer-UŁ, na którym od niedawna skupia się większość naszej energii... KP: Czyli tu, gdzie teraz siedzimy. Długa nazwa, o co chodzi? AZ: Długa, bo to złożona historia. Od kilku lat, przy różnych inicjatywach, współpracujemy z Uniwersytetem Łódzkim. Razem zorganizowaliśmy w 2008 r. festiwal Miastograf, i dwie gry miejskie, a teraz przymierzamy się do drugiej odsłony „Powiedzieć miasto”, w której rozmawiać będziemy z osobami pamiętającymi początki UŁ. Tymczasem, w związku z modernizacją Palmy, zrezygnowano z prowadzenia zajęć w budynku dawnego Prexera i dostaliśmy propozycję zaadaptowania tej przestrzeni na cele kulturalne. W sierpniu zeszłego roku sfinalizowaliśmy umowę i po prawie 2 miesiącach wzmożonej pracy fizycznej członków i przyjaciół Stowarzyszenia, zdrapaniu wielu warstw farby, zakitowaniu okien, szpa-


47

t

te y s r e

iw n U a Misj chlowaniu, skrobaniu, czyszczeniu i innych pracach remontowych, 8 października 2010 roku został otwarty Miejski Punkt Kultury Prexer-UŁ. Ofertę działającego tam Kina Cytryna uzupełniliśmy o galerię, pracownię badań nad miastem, a teraz przygotowujemy się do otworzenia tam klubokawiarni. W ten sposób powstał związany z uniwersytetem nowy punkt na kulturalnej mapie Łodzi. KP: To wyjaśnia większą część nazwy. A skąd tam Prexer? AZ: Łódzkie Zakłady Kinotechniczne Prexer to nieco zapomniany element Łodzi filmowej. Pamiętamy o Wytwórni Filmów Fabularnych i Szkole Filmowej, ale już nie o tym, że w Łodzi mieściła się również jedyna w Polsce fabryka projektorów filmowych. Tu w 1948 r. powstał pierwszy polski projektor, tu też powstawały również domowe rzutniki bajek Ania, Bajka czy Jacek. Bez Prexera uboższa byłaby nie tylko polska kinematografia, ale również dzieciństwo wielu pokoleń Polaków. Same zakłady powinny również powrócić na mapę Łodzi filmowej. Program Punktu skupi się na dwóch obszarach: filmie i mieście. Organizować będziemy spotkania o tematyce miejskiej, wystawy

i projekcje filmowe uzupełnione o koncerty i imprezy taneczne. Niegdyś budowano tu projektory, dziś chcemy projektować kulturę. KP: Dziś wśród młodych ludzi często dominuje postawa „niechcemisie”. Jak to jest, że Wam się chce? AZ: Kiedy dwanaście osób po pracy przychodzi szlifować tynk czy skrobać farbę ze ścian też sobie zadaję to pytanie. Tak zwana praca społeczna przynosi chyba po prostu olbrzymią satysfakcję. Mamy poczucie, że robimy coś ważnego nie tylko dla siebie, ale i miasta. I w końcu, patrząc na Prexer, możemy zobaczyć efekty naszej trzyletniej pracy. Mamy poczucie, że razem jesteśmy w stanie zrobić coś wyjątkowego. To daje kopa. KP: Lubisz Łódź? AZ: Nigdzie się tak dobrze nie czuję. Mieszkałam za granicą, ale zawsze tu wracam, bo zdaję sobie sprawę, że takie miejsce każdy z nas ma tylko jedno. Każde podwórko, ulica jakoś wiążą się z naszym życiem. Oczywiście można narzekać na jakość życia w mieście, ale daje to tylko sygnał, aby próbować coś zmienić. Inaczej, zamiast narzekać, lepiej się wyprowadzić.

KP: Masz tu swoje ulubione miejsca? Dzisiaj przede wszystkim Prexer. Wszyscy w Stowarzyszeniu odpowiemy tak samo, bo to jest ten kawałek Łodzi, ten punkt na jej mapie, który możemy sami kształtować. Oczywiście też osiedle – ja wychowałam się na Stokach i jestem bardzo z nimi związana – Plac Wolności, Stary rynek i starsza cześć miasta. Łodzi cały czas zarzuca się brak jednolitego historycznego centrum. Uważam, że bardzo dobrze, że go nie ma. To nas odróżnia i identyfikuje zarazem. KP: Przyjęło się, że stary rok kończymy robiąc plany na nadchodzący. Jest coś, czego moglibyśmy życzyć miastu? AZ: To miasto ma ogromny potencjał. Życzenia kieruję do mieszkańców, żeby umieli i chcieli go rozpoznać. Myślę zwłaszcza o tych, którzy zastanawiają się czy wyjechać po zrobieniu dyplomu i tych, którzy zastanawiają się, czy nie warto tu przyjechać studiować. Brakuje nam lokalnego patriotyzmu, szacunku do miejsca i do samych siebie. Bo jeśli nie ma w nas przekonania, że miejsce, w którym żyjemy jest wartościowe, to trudno będzie nam wokół niego budować swoje życie. A gdzie się żyje ciekawiej niż w Łodzi? autoryzacja: Łukasz Biskupski


48

Lodz Up

01/2011

Zespół Centrum Promocji UŁ 42 635 41 77 promocja@uni.lodz.pl

Prof. Małgorzata Pyziak- Kwartalnik „Temat: Łódź” -Szafnicka wybrana sędzią Zapraszamy do lektury pierwszego numeru Trybunału Konstytucyjnego kwartalnika „Temat: Łódź”, wydawanego „Gazeta Prawna”, 5 stycznia 2011 r., PAP Dziekan Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego prof. Małgorzata Pyziak-Szafnicka została wybrana w środę przez Sejm na sędzię Trybunału Konstytucyjnego. Za kandydaturą Pyziak-Szafnickiej, zgłoszoną przez Platformę Obywatelską, głosowało 253 posłów. Z kolei kandydatka zgłoszona przez Prawo i Sprawiedliwość, prof. Krystyna Pawłowicz z Uniwersytetu Warszawskiego, uzyskała 149 głosów. Wcześniej obie kandydatury pozytywnie zaopiniowała sejmowa Komisja Sprawiedliwości i Praw Człowieka. 2 grudnia upłynęła 9-letnia kadencja czterech sędziów Trybunału Konstytucyjnego: prezesa Bohdana Zdziennickiego, wiceprezesa Marka Mazurkiewicza oraz Mariana Grzybowskiego i Mirosława Wyrzykowskiego. Sejm 26 listopada wybrał trzech sędziów z pięciu zgłoszonych kandydatów. Sędziami zostali: prof. Piotr Tuleja, adwokat Stanisław Rymar i prof. Marek Zubik. Małgorzata Pyziak-Szafnicka jest prawnikiem, specjalistą od prawa cywilnego. Od końca lat siedemdziesiątych związana z Uniwersytetem Łódzkim, wydała ponad 50 publikacji. Studiowała prawo porównawcze w Strasburgu, a w 2003 r. założyła na Wydziale Prawa i Administracji, Szkołę Prawa Francuskiego, którą kieruje. Odbyła staże zagraniczne we Francji i w Niemczech; wykładała na Wydziale Prawa w Grenoble i Nantes. W latach 1988-2006 pracowała w biurze orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego. Od listopada 2006 r. jest członkiem Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Cywilnego, działającej przy Ministerstwie Sprawiedliwości.

wspólnie przez Uniwersytet Łódzki oraz „Gazetę Wyborczą” w Łodzi. Pierwszy numer ukazał się z piątkowym wydaniem „Gazety Wyborczej” i w całości poświęcony projektowi Nowego Centrum Łodzi. Opisujemy w nim projekt, jego prawie pięcioletnią historię i stan dzisiejszy. Zapraszamy Państwa do dzielenia się opiniami na temat artykułów na stronach Facebooka Uniwersytetu Łódzkiego oraz „Gazety Wyborczej”. Czekamy także na Państwa propozycje dotyczące nowych tematów, które mają być poruszane na łamach kwartalnika, piszcie na adres: listy@lodz.agora.pl

Pracownicy UŁ w Komitecie Polityki Naukowej oraz Komitecie Ewaluacji Jednostek Naukowych

z rekomendacją wzmocnienia działalności naukowej oraz C – poziom niezadowalający. Do głównych zadań Komitetu Polityki Naukowej będzie należało udzielanie pomocy ministrowi przy opracowywaniu: dokumentów dotyczących rozwoju nauki oraz polityki naukowej i innowacyjnej, projektu budżetu państwa oraz planu finansowego określającego środki finansowe na naukę, krajowych i zagranicznych priorytetów inwestycyjnych, a także opiniowanie: projektów aktów normatywnych dotyczących rozwoju nauki i innowacyjności, planów działalności NCN i NCBR oraz sporządzanie merytorycznych ocen sprawozdań z ich działalności.

Projekt „Edukacja – Regiony – Regionalizacja”

Miło nam poinformować, że minister Barbara Kudrycka powołała prof. Władysława Wilczyńskiego na członka Grupy Nauk Ścisłych i Inżynierskich Komitetu Ewaluacji Jednostek Naukowych. Natomiast, prof. dr hab. Tomasz Domański, dziekan Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politologicznych UŁ, został członkiem Komitetu Polityki Naukowej.

W imieniu Dziekana Wydział Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego – prof. nadzw. dr hab. Grzegorza Michalskiego i Kierownika Projektu – dr Marka Kuleszy zapraszamy Państwa do uczestnictwa w cyklu szkoleń/ /warsztatów/kursów organizowanych w ramach projektu „Edukacja – Regiony – Regionalizacja: Program rozwoju Wydziału Nauk o Wychowaniu w ramach strategii rozwoju Uniwersytetu Łódzkiego” współfinansowanego ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego.

Komitet Ewaluacji Jednostek Naukowych będzie organem opiniodawczo-doradczym Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Komitet będzie oceniać jednostki naukowe według standardów i zasad oceny uznanych na świecie. Pozwoli to na rzeczywiste powiązanie wysokości finansowania z jakością prowadzonych prac badawczych. W wyniku oceny, jednostki naukowe będą klasyfikowane do jednej z czterech kategorii: A+ – poziom wiodący w skali kraju, A – poziom bardzo dobry, B – poziom akceptowalny

Kompleksowa oferta szkoleniowa (w tym formularz rekrutacyjny, regulamin, oraz wzór umowy szkoleniowej) znajduje się na stronie internetowej Wydziału Nauk o Wychowaniu UŁ – www.wnow.uni.lodz.pl (w zakładce projekty UE/ realizowane oraz na stronie projektu http://www.err.uni.lodz.pl (w zakładce „dla kadry”). Szczegółowych informacji udziela p. mgr Marzena BortSzczepkowska tel. 42 665 50 70; e-mail: nauka_wnow@uni.lodz.pl, ul. Pomorska 46/48, budynek A p. 110.




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.