O TOŻSAMOŚCI I OSOBOWOŚCI
Poradnik Osvaldo Poli
O tożsamości i osobowości
Osvaldo Poli
O tożsamości i osobowości
Tłumaczenie Katarzyna Woźniak
Bratni Zew Wydawnictwo Franciszkanów
Tytuł oryginału: LA MIA VITA SENZA DI ME Identità e personalità ISBN 978-88-215-6993-7 Copyright © 2011 by EDIZIONI SAN PAOLO Piazza Soncino, 5 – 20092 Cinisello Balsamo (Milano)
Copyright wydania polskiego © 2013 by Wydawnictwo OO. Franciszkanów „Bratni Zew” spółka z o.o.
ISBN 978-83-7485-194-7 Wszelkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana, ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy. W sprawie zezwoleń należy się zwracać do wydawnictwa: „Bratni Zew” sp. z o.o., ul. Grodzka 54, 31-044 Kraków.
Zamówienia na książki można składać: Wydawnictwo OO. Franciszkanów „Bratni Zew” ul. Grodzka 54, 31-044 Kraków tel. 12 428 32 40, fax 12 428 32 41 www.bratnizew.pl
Adiustacja polonistyczna: Jolanta Kunowska Konsultacje: O. dr Bolesław Raczek OFMConv
Imprimi potest: L.dz. 726/2012, Kraków, dnia 31.10.2012 Jarosław Zachariasz OFMConv minister prowincjalny
WYDAWNICTWO OO. FRANCISZKANÓW „Bratni Zew” spółka z o.o. ul. Grodzka 54, 31-044 Kraków tel. 12 428 32 40, fax 12 428 32 41 www.bratnizew.pl
Spis treści
Wprowadzenie
..............................
9
I. Cztery matrioszki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
11
Temperament . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Charakter . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Osobowość . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Mówią o nim powołanie . . . . . . . . . . . . . . . . . . Ostatnia matrioszka: tożsamość . . . . . . . . . . .
11 20 22 30 32
II. Ratunku, nie wiem kim jestem! . . . . . . . . . . . .
39
Prawda i czary . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Inne zaklęcia rodziców . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Balet czy boks? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
40 45 51
III. Zagubieni. Opowieści o porzuconych tożsamościach
..
55
Diabeł i jego trzy złote włosy: żeby się zmienić, trzeba najpierw zrozumieć przyczyny cierpienia . . . . . . . . . Śmiertelne wirusy tożsamości . . . . . . . . . . . . . Wirus niepewności . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Strach przed rozmową i konfrontacją . . . . . . . Strach przed samotnością . . . . . . . . . . . . . . . . . Szukam potwierdzenia u innych . . . . . . . . . . . Strach przed brakiem miłości . . . . . . . . . . . . . .
55 66 69 71 73 77 79
IV. Z dala od siebie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
85
Zniknęłam . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
85
Spełniam oczekiwania innych
.............
87
na poręczach mojego fotela . . . . . . . . . . . . .
89
Ktoś zawsze opiera łokcie Nie lubiłam siebie, chociaż byłam lubiana
...
91
Byłam nieszczęśliwa bez powodu . . . . . . . . . . .
98
V. Tożsamości narzucone
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . 101
Obcy człowiek . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 101 Narcyzm . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 104 Gwiazdy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 107 Organizmy narcystycznie zmodyfikowane . . . . 109 Strach przed przyjmowaniem na siebie odpowiedzialności
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 110
Spiski i układy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 113 Cena wyzwolenia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 116 Zdradzona prawda
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 121
VI. Odnaleźć siebie. Opowieści odrodzonych . . . . . . . . . . . . . . . . 125 Królowa pszczół . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 125 Wsłuchać się w ból Obrazy śmierci
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 132
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 137
VII. Gąsienica i motyl. Metamorfoza
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 139
Wyjście z mroku do nowego życia . . . . . . . . . . . 139 Uzasadniona przesada . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 141 Konieczne odosobnienie . . . . . . . . . . . . . . . . . . 143 Przemiana a związek
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 145
Chwila, która zmienia życie . . . . . . . . . . . . . . . 148 Konstelacja odnalezionej tożsamości . . . . . . . . 153 1. Nowe poczucie siły . . . . . . . . . . . . . . . . . . 153 2. Żywa i potężna inteligencja . . . . . . . . . . . 155 3. Czuć się panem samego siebie . . . . . . . . . 158 4. Lekkość
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 160
5. Radość
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 163
6. Spontaniczność
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 166
7. Pewność siebie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 172 VIII. Tożsamość przechodzi próbę życia . . . . . . . . . . 177 Spróbować, żeby uwierzyć (w siebie) . . . . . . . . 179 Test „kropli cytryny” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 180 Szanować siebie i wymagać szacunku od innych . . . . . . . . . . 184 Szacunek do siebie samego i sprawiedliwość
. 186
IX. Najważniejsze, to być sobą . . . . . . . . . . . . . . . . 191 Rzeka miłości . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 191 Bycie sobą w związku . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 193 Bohater, smok, walka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 194 Umiłowanie prawdy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 200 X. Być sobą jako rodzic
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 205
Wirusy kulturowe . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 206 Relatywizm moralny . . . . . . . . . . . . . . . . . . 207 Rodzic (nadaremnie) empatyczny . . . . . . . . 210 Rodzic uzbrojony w techniki wychowawcze
212
Ideologia defaworyzacji (wykluczenia) i traumy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 215 Instynkt wartości
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 220
Psychologiczne wirusy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . „Biedne” dziecko . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Uzależnienie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Poczucie winy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . „Matka – służąca” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Rezygnowanie z siebie . . . . . . . . . . . . . . . . . Wychowywać w harmonii . . . . . . . . . . . . . . . . .
221 221 222 225 226 228 229
XI. Nauka i tożsamość. Uczyć się i być sobą . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 239 Zapamiętywanie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 240 Odtwarzanie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 241 Radość z opanowania materiału . . . . . . . . . . . . 242 XIII. Tożsamość i duchowość . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 245 Zakończenie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 249
Wprowadzenie Co oznacza być sobą i żyć w harmonii z własną, najgłębszą naturą? Jakie sygnały ostrzegawcze pojawiają się, kiedy rezygnując z siebie zaczynamy się gubić? Te właśnie pytania stanowią kanwę książki, napisanej, by wskazać potencjalne możliwości wyboru dróg, które prowadzą do życia bardziej autentycznego, dającego większe poczucie spełnienia. Często to właśnie okoliczności zewnętrzne zmuszają nas do dokonania bilansu własnego życia, z którego wynika, że „trzeba w końcu coś zmienić”. Zastanawiamy się, dlaczego jesteśmy nieszczęśliwi? Co się z nami stało? W którym miejscu się zgubiliśmy? Zmianę wymusza ból – cierpienie człowieka, który z trudem mówi o tym czego pragnie i postępuje wbrew swojej naturze, czuje, że nie żyje pełnią życia, w poszanowaniu własnej tożsamości. Nieobecni duchem cierpią zamknięci w niewidocznym więzieniu. Duszą się w nim. Przyczyną zniewolenia jest ukrywanie najprawdziwszej części siebie. Nie postępują zgodnie z tym, co rzeczywiście czują i myślą. Utrzymują się na powierzchni życia, bez zaangażowania. Zamiast reżyserować bieg zdarzeń, stoją gdzieś „w kulisach”, przyglądając się jak
9
widzowie albo marionetki poruszane sznurkami własnych lęków. Płomień życia jest jednak silny i nie tak łatwo zgasić tożsamość odporną na ataki wroga. Należy wysłuchać jej tajnego planu i przystąpić do niego, przyznając się do najcięższego zarzutu, jaki wobec nas wysuwa, czyli nieświadomej współpracy z tymi, którzy doradzali nam ukrywanie jej lub chcieli ją stłamsić, zamiast wspierać w rozwoju. Jakie psychologiczne wirusy potrafią naruszyć najgłębsze korzenie zaufania do siebie? Jakie mechanizmy prowadzą do samounicestwienia? Jakie ukryte lęki zmuszają do rezygnacji z siebie? Refleksje zawarte w tej książce zawdzięczam ludziom, którzy podzielili się ze mną swoim zagubieniem i znaleźli siłę do przyjęcia swojej tożsamości, przezwyciężając paraliżujący strach, który przeszkadzał im być sobą, wyrażać to, co w głębi ducha myślą, i działać z przekonaniem; ludziom, którzy zdecydowali się żyć zgodnie ze swoją najbardziej autentyczną naturą, mówiąc: zaczynam na nowo od siebie. Często właśnie w kryzysie życie daje nam ostatnią szansę, byśmy nauczyli się żyć bardziej autentycznie; i nigdy nie jest za późno: „niektóre róże zakwitają w grudniu”. „Sekret” odnowy polega na usuwaniu kamieni, które przez lata gromadziły się u ujścia źródła życia, tamując je. Żeby poczuć, że żyjemy intensywniej niż kiedykolwiek wcześniej. Gdy ze źródła popłynie woda, życie rozkwitnie na nowo.
10
I Cztery matrioszki Na początku warto rozróżnić cztery aspekty charakteru: temperament, charakter (we właściwym tego słowa znaczeniu), osobowość i tożsamość. To cztery elementy naszej osobowości, pozamykane jeden w drugim niczym matrioszki. By móc zrozumieć i ocenić siebie i innych, trzeba potrafić je właściwie rozpoznać.
Temperament Temperament to ta najmniejsza matrioszka. Składają się na niego cechy charakteru przejawiające się od urodzenia, podlegające często nieprzeniknionym prawom widocznego podobieństwa do któregoś z członków rodziny. Właśnie on jest przyczyną nierzadko całkiem zasadnych obserwacji, że – jak to się mówi – najmłodsza latorośl wdała się w wuja albo przypomina dziadka. Temperament to najbardziej ogólne cechy charakteru, na przykład: bycie introwertykiem lub ekstrawertykiem, nieśmiałość albo pewność siebie, uległość
11
albo buntownicze usposobienie. Można go zdefiniować jako głęboką naturę, będącą rezultatem – wyłącznie – tajemniczej kombinacji czynników dziedzicznych. Jedno dziecko może być żywiołowe – nie potrafi usiedzieć w miejscu – i ciekawskie, drugie – wręcz przeciwnie. U bliźniąt jednojajowych także występują często zasadnicze różnice temperamentu. Najbardziej zaraźliwym psychologicznym wirusem jest determinizm wychowawczy, oparty na przemilczanym założeniu, że jakość relacji wychowawczej jest jedyną zmienną, która może zaważyć na zachowaniu dzieci, wyznawanych przez nie wartościach i ich udanym życiu. Zakłada, że rodzice nie oddziałują (w sposób oczywisty i znaczący) na dzieci, tylko determinują ich zachowania i życie. W konsekwencji, błędy dzieci i ich złe zachowanie można zawsze wytłumaczyć błędami wychowawczymi rodziców. Współczesna kultura psychologiczna nieustannie oskarża rodziców niemal o każde niewłaściwe zachowania dzieci, dlatego matki żyją w ciągłym lęku. Dzisiejsza bezrefleksyjna kultura wychowawcza w obliczu każdego problemu stawia pytanie: „Gdzie byli rodzice?”, nie uwzględniając w najmniejszym stopniu ich zaangażowania i umiejętności wychowawczych, a ponieważ nie ma rodziców idealnych, szybko udaje się znaleźć winnego – wystarczy, że mama pracuje cały dzień i wieczorem jest zmęczona i już mamy wyjaśnienie słabych stopni dziecka. Między tymi dwoma sprawami nie zachodzi bezpośredni związek przyczynowo-skutkowy, ale ta nieprzemyślana uwaga wystarczy, żeby wpuścić do systemu wirusa i obudzić w matce poczucie winy z powodu domnie-
12
manego zaniedbywania dziecka. Problemem w tym przypadku nie jest jednak jej brak czasu, tylko owo poczucie winy, które prowadzi do wywierania presji na syna i budowania niezdrowej relacji. Prawda jest taka, że gdyby ten nie zamęczał jej tysiącem wymówek („Tego nie trzeba się uczyć… Nie potrafię… To już wiem… I tak jutro nie będzie pytała…”), okazałoby się, że poświęca mu wystarczająco dużo czasu. Determinizm wychowawczy zdaje się jednak zupełnie nie uwzględniać tego czynnika. Bliżej nieokreślone poczucie winy osłabia matkę, zmusza do podjęcia wysiłku, na które dziecko nie ma ochoty, czyli uczenia się za niego i zadręczania historią starożytną, kiedy on bawi się samochodzikami. Jego brak zaangażowania albo dziecięcy spryt („I tak mi się uda…”) jest zbyt… banalną i nieodpowiednią przyczyną, żeby „wyjaśnić” słabe stopnie. Inny przykład: dzieciak spędza popołudnie grając w gry wideo. Na pytanie ojca, czy odrobił lekcję, nie odrywając wzroku od ekranu dopowiada: „Mama jeszcze nie wróciła…” – ale to ona ma wrażenie, że popełnia błędy, w czym utwierdzają ją nauczycielki, powtarzając niczym mantrę: „Proszę spróbować poświęcać mu więcej czasu!…”. Powszechnie wiadomo, że dzieci mogą się przykładać do nauki tylko wtedy, gdy rodzice są zrelaksowani i w świetnym humorze, mają dużo wolnego czasu i… pieniędzy! Determinizm wychowawczy zakłada, że przyczyną błędu dziecka zawsze i koniecznie jest jakieś niedopatrzenie rodzica, który powinien rozumieć, przewidywać, zapobiegać, dlatego niepowodzenia pierwszego oznaczają zawsze porażkę wychowawczą drugiego.
13
O związku przyczynowo – skutkowym przesądza się a priori. Rodzica zaślepia oczywistość własnej winy, dlatego nikt nie podważa jego odpowiedzialności, a to uniemożliwia właściwą ocenę sytuacji. By całego losu własnego i dzieci nie składać na karb wychowania, trzeba pamiętać o wrodzonym temperamencie. Założenie, że wszystko zależy od osobistych umiejętności wychowawczych rodzica przy zanikaniu pojęcia temperamentu pozbawia rodziców ochronnej tarczy pojęciowej, która mogłaby im pomóc odróżnić swoją odpowiedzialność od odpowiedzialności dziecka. Tak jakby rodzic był wszechmogący, a wszystko zależało od wychowania. Rzecz jasna, kłam temu zadaje doświadczenie dnia codziennego, ale chyba nikt tego nie dostrzega, co nie zmienia faktu, że każdego dnia rodzic zmuszony jest uznawać granice swojej władzy wychowawczej, kiedy dziecko, na przykład, zaniedbuje obowiązki i nie reaguje na upomnienia i kary. Zasada determinizmu wychowawczego odbiera rodzicom nadzieję, obarcza nadmierną odpowiedzialnością, budząc lęki i narażając na poczucie osobistej porażki, jeśli dziecko nie spełnia ich oczekiwań. Istnieje różnica pomiędzy rodzicem nadmiernie obarczonym obowiązkami i (właśnie dlatego) zdesperowanym a rodzicem głęboko cierpiącym z powodu błędów dzieci. Cierpienie pierwszego jest niezdrowe, ponieważ podyktowane jest poczuciem winy; w drugim przypadku mamy do czynienia z cierpieniem zdrowym, ponieważ rodzicowi jest naprawdę przykro, ze względu na dziecko. Rezygnując z pojęcia temperamentu, szukamy przyczyn trudności wyłącznie w procesie wychowa-
14
nia, czyli w umiejętnościach rodziców, zapominając o dziecku. Mama zawsze jest pierwszą podejrzaną i – „oczywiście” – odpowiedzialną za problemy z dziecka. Jeśli już naprawdę niczego nie można jej zarzucić, wina spada na ojca, który za dużo pracuje i zasypia zmęczony na kanapie, nie lubi bawić się Pokemonami i nie jest na bieżąco z ostatnimi zawirowaniami sercowymi dorastającej córki. Oskarża się go o to, że nie wziął dnia wolnego, żeby obejrzeć przedstawienie na zakończenie roku szkolnego, w którym syn grał drzewo w ostatnim rzędzie, a jego rola ogranicza się do codziennego zaharowywania na śmierć, żeby utrzymać rodzinę. Rodzice idealni nie istnieją, dlatego aż nazbyt łatwo przychodzi nam sprowadzanie wszystkiego do błędów wychowawczych, niesprawiedliwie i niebezpiecznie pomijając temperament dziecka. Dziecko jest uparte? „Może to dlatego, że w czasie ciąży przyjmowałam kwas foliowy. Powinnam była bardziej uważać” – myśli mama, gubiąc się wśród wątpliwości i hipotez uprawdopodobnianych wyłącznie jej własnymi obawami. Ich lawinowe nagromadzenie wynika z niejasnych, właściwych kobietom i matkom przeczuć, prowadzących je nieuchronnie do takiej interpretacji zdarzeń, która pozwoli im obarczyć winą siebie. Z kolei możliwość, że syn odziedziczył temperament po dziadku, jest dla nich zbyt mało przekonująca i wnikliwa, by mogła być prawdziwa, ponieważ zdejmuje z nich brzemię winy. Każdy psycholog wie, jak trudno przekonać matkę, że w niczym nie zawiniła, jak ciężko pomóc jej w odróżnieniu odpowiedzialności własnej od
15
odpowiedzialności dziecka, a jak łatwo z kolei przekonać, że zawiodła w sprawie fundamentalnej dla jego rozwoju. Ponieważ matki – w wyniku pokrętnego, tylko pozornie niesprzecznego rozumowania – mają skłonność do przyjmowania na siebie cudzych win. Ustalenie związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy niekarmieniem dziecka piersią a jego grymaszeniem przy stole możliwe jest tylko wtedy, gdy tego typu pomysły rodzą się bardziej z poczucia winy niż realnego oglądu rzeczywistości. Skłonność do kłamstwa może potencjalnie mieć związek z rozwodem rodziców, aby jednak to stwierdzić potrzeba w danej sytuacji rzetelnych i przekonujących obserwacji. Interpretacyjne hipotezy zachowania dziecka nie mogą opierać się na strachu. Odwieczna mądrość podpowiadała kobiecie czekającej na księcia ostrożność, by „nie pomyliła stukotu kopyt z biciem własnego serca”. Rezygnacja z pojęcia temperamentu doprowadziła do absolutyzacji znaczenia relacji wychowawczych i „wyjaśniania” zachowań dzieci błędami rodziców. Determinizm wychowawczy zawsze i bez względu na okoliczności przypisuje błąd dziecka brakowi umiejętności wychowawczych rodzica, uznając jego wyłączną odpowiedzialność za zachowania latorośli, jakby wszystko zależało od jego umiejętności, bez względu na wrodzone cechy dziecka i możliwość samostanowienia o sobie. Kategoria temperamentu zniknęła z publicystyki psychologicznej, starannie unika się jej w diagnozie; na próżno też szukać temperamentu w zawiłych wyjaśnieniach dotyczących zachowań dzieci. Przetrwał on jednak „po cichu” w ludowym
16
zdrowym rozsądku, który nie przestał odwoływać się do „materii, z której jesteśmy utkani” i związanych z nią aluzji do natury konkretnej osoby i jej esencjonalnych cech, wytyczających nieprzekraczalną granicę możliwości zmiany siebie. Rezygnując z temperamentu pozbawiamy rozum interpretacyjnego światła. Osąd rzeczywistości staje się wówczas mało realny, ponieważ niektóre cechy dzieci poprzedzają potencjalne błędy wychowawcze rodziców i można je było zaobserwować zanim jeszcze tata i mama mogliby „zbłądzić”. Zdrowy rozsądek zawsze podpowiadał rodzicom, że temperament może być pomocny w wytłumaczeniu niektórych postaw dzieci. Rodzice często mówią: „Mam dwoje dzieci, ale można by pomyśleć, że wcale nie są rodzeństwem, ponieważ zachowują się zupełnie inaczej…”. Kiedy na przykład rodzice okazują sobie niewinnie czułość, pierworodny jest poirytowany i zazdrosny, i zamyka się w swoim pokoju, a jego czteroletnia siostrzyczka bije radośnie brawo wołając: „Jeszcze, jeszcze!”… Gdy na plaży woda morska obmywa dzieciom stopy, jedno zaczyna desperacko płakać, jakby ktoś je śmiertelnie obraził, tymczasem jego brata bliźniaka trzeba przytrzymywać, żeby nie rzucił się do wody w ubraniu. Jeden chowa urazy na długo, drugi otrząsa się od razu i zachowuje jak gdyby nigdy nic. Jedno dziecko może być posłuszne, podczas gdy drugie jest uparte i nieustępliwe. Syn może na przykład ulegać zakusom ojca, który po separacji próbuje „kupić dzieci” nieustannie obsypując je prezentami, tymczasem siostra zrezygnuje z pieniędzy, ubrań i drogich wakacji, ponieważ zachowanie rodzica jej się nie podoba.
17
Dzieci diametralnie różnią się od siebie. Przyczyną tych różnic mogą być wyłącznie wrodzone cechy, „oprogramowanie”, w które zostaliśmy wyposażeni już w chwili poczęcia. Jak w opowieści tej mamy: Mój syn ma jedenaście lat i od urodzenia sprawiał problemy. Nigdy nie chciał ssać piersi. Kiedy skończył sześć miesięcy, przestał przyjmować pokarmy stałe i przez kilka lat pił tylko mleko. Obejrzeliśmy krótki film, nakręcony gdy miał sześć miesięcy i złościł się, ponieważ nie mógł dosięgnąć pszczółek z karuzeli nad łóżeczkiem. Zawsze miał silny charakter. Kiedy miał rok, wymiotował jak bohaterka filmu Egzorcysta, żeby nie iść do żłobka. Nieustannie wzywano nas do przedszkola, ponieważ rysował na czarno i spał na stolikach. Obraził się na nauczycielkę i pisze jak kura pazurem; rysuje dziwne rzeczy. Czyta jedną książkę tygodniowo, ale nie potrafi odrobić krótkiego zadania domowego. W odpowiedzi na groźby, karze mnie nie jedząc nic przez cały dzień i nie ustąpi. Siedzi cały czas w domu i nie chce uprawiać żadnego sportu, jaki mu proponuję. Na wszystko ma jedną odpowiedź: NIE, a nasze relacje są tak napięte, że stały się nie do wytrzymania.
Warto zwrócić uwagę, że cechy chłopca były widoczne już od urodzenia, a doszukiwanie się przyczyn jego zachowania w porodzie pośladkowym, w przerwaniu karmienia piersią z powodu nagłej
18
śmierci babci przypomina wróżenie z fusów! Bardziej realistyczne jest myślenie, że kiedy Bóg rozdzielał upór, chłopak dwa razy ustawił się w kolejce. Rodzice rodzą dzieci, ale ich nie stwarzają. One też przychodzą na świat naznaczone grzechem pierworodnym, który w tajemniczy sposób upośledza ich zdolność bycia dobrymi, rozsądnymi, szczerymi, pilnymi w nauce czy zrównoważonymi. Jedna z mam wspominała: Lekarz wykonujący USG powiedział do mnie, nie spuszczając oka z monitora: „To dziecko robi, co chce”. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy z tego, że dokładnie przewidział jego przyszły charakter.
Wielu rodzicom zdarza się „przewidzieć” temperament dziecka. Biorąc noworodka po raz pierwszy w ramiona niejedna mama pomyślała sobie: „Jak podrośnie, da mi się we znaki!”. Koleje losu potwierdzają, że miała rację. Dzieci nie rodzą się psychicznie i moralnie idealne. Który brat chętnie oddaje pilota młodszej siostrze, uznając jej prawo wyboru programu telewizyjnego w myśl zasady „jeden wieczór dla mnie, drugi dla ciebie”? Albo spontanicznie gratuluje jej sukcesów w szkole? Zazwyczaj wszczyna wojnę, nawet jeśli musi pożyczyć jej cyrkiel, którego nie potrzebuje. Człowiek nie jest idealny – to jedna z tajemnic natury ludzkiej – a słabości uczuciowe czy moralne występują także u dzieci. To nie rodzice je „stwarzają”. Powinni natomiast je rozpoznać, pomóc dzieciom
19
w uświadomieniu ich sobie i wspierać w ich pokonywaniu. O ile dzieci też będą tego chciały.
Charakter Temperament zamyka się w charakterze, jak mniejsza matrioszka w większej. Na charakter składają się dynamiki uczuć właściwe dla indywidualnej psychiki. Duże znaczenie w kształtowaniu się charakteru mają okoliczności wychowawcze: atmosfera rodzinna, poziom wykształcenia czy ewentualne patologie. Władza wychowawcza rodziców obejmuje swym zasięgiem obszar kształtowania się charakteru we właściwym tego słowa znaczeniu. Nieświadomie mogą wspierać lub hamować rozwój wybranych cech dziecka, w znacznym stopniu przyczyniając się do skonfigurowania jego „wewnętrznego psychologicznego oprogramowania”. Rodzic, który na przykład ma wobec dziecka poczucie winy, będzie za mało stanowczy wobec jego kaprysów i rozpieści je. Często uczuciowe słabości rodziców – ich „wirusy” – działają jak niewierni słudzy, którzy pod osłoną nocy, bez wiedzy pana wchodzą do ogrodu dziecka i podlewają rosnące tam chwasty, pozwalając im spokojnie się rozwijać. W rezultacie, mniej szlachetne cechy charakteru dziecka przeważą nad cechami pozytywnymi. Ta sugestywna metafora pokazuje mechanizm powstawania złych zachowań u dzieci. Przyczyniają się do nich postawy wychowawcze rodziców, którzy mimo najlepszych chęci sprzyjają podporządkowa-
20
niu osobowości dziecka jego najbardziej niedojrzałym i egocentrycznym cechom. Na przykład, zbyt duża pomoc w odrabianiu lekcji sprzyja bierności i uzależnianiu się od innych, a zwalnianie dzieci z wszelkich domowych obowiązków i pozwalanie, by traktowały rodziców jak służących – despotyzmowi i tyranii. Rodzic, który odczuwa wobec pierworodnego niejasne poczucie winy, ponieważ ten był zazdrosny o nowego braciszka, będzie dla niego zbyt pobłażliwy. Swoim zachowaniem wzmocni jego regresywne cechy, zamiast pomóc pokonać wrogość wobec nowego członka rodziny. Ponieważ rozczarowanie i złość spotkają się z niespodziewanym przyzwoleniem albo nawet zostaną nagrodzone (gdyż rodzicom powiedziano, że powinni się cieszyć, że dziecko wyraża emocje), syn będzie okazywał kolejne przejawy udawanej zazdrości, którą trudno zwalczyć. Zacznie odgrywać rolę zazdrosnego brata, zamiast podjąć wysiłek zaakceptowania faktu, że musi dzielić się miłością rodziców z rodzeństwem. Materiał konstrukcyjny jest nam dany, ale projekt wychowawczy przygotowują rodzice, prawą ręką kreśląc linie harmonijne i zrównoważone, lewą z kolei – symbolizującą nieświadomość – często je zamazując lub wykrzywiając. Rodzic świadomie chce dobra dziecka, jednak nieświadomie wspiera rozwój jego mniej szlachetnych cech. Charakter kształtuje się zatem w odniesieniu do okoliczności wychowawczych. Złożone relacje rodzica z dzieckiem oddziałują, wpływają i ukierunkowują; wzmacniają lub łagodzą zachowania, nigdy jednak całkowicie ich nie eliminują.
21
Daleki jestem od stwierdzenia, że wysiłki wychowawcze nie mają wpływu na kształtowanie się charakteru dziecka. Należy jednak uznać ich granice. Rodzice nie są ani bezsilni ani wszechmogący.
Osobowość Trzecia matrioszka, która zawiera w sobie dwie poprzednie to osobowość. Zamyka w sobie temperament i charakter, i jednocześnie je przekracza. Osobowość kształtuje się w wieku dorastania, w procesie internalizacji wartości. Wbrew rozpowszechnionemu, przestarzałemu przekonaniu, ukształtowanemu pod wpływem klimatu kulturowego poprzednich dekad, dorastanie nie jest wiekiem transgresji. Chęć dorośnięcia nie musi oznaczać buntu lub łamania zasad. Nie one są jego istotą i kluczem do zrozumienia sedna tego okresu w życiu dziecka. Psychologia opisuje wiek dorastania jako etap życia, na którym uwewnętrznia się, przekłada na własny język i przyswaja wartości, w żmudnym procesie poszukiwania ku temu osobistych powodów. Dzieciństwo kończy się, kiedy jedynym powodem właściwego postępowania przestaje być strach przed reakcją rodziców. Dochodzi się do tego oczywiście na drodze osobistej pracy, na której mogą przydarzyć się błędy i sprzeczności prowadzące do niczym nieskrępowanego wyboru tego, co słuszne, nie bojąc się reakcji innych i konsekwencji swoich wyborów. Nastolatek może zdecydować, jakim uczniem, synem i człowie-
22
kiem chce być, kierując się bardziej niż strachem własnymi przekonaniami. Jeśli postanawia „uczyć się tylko tyle, ile potrzeba”, żeby zdać do następnej klasy (myśląc sobie: „I tak mnie przepuszczą”), nikt tego nie zmieni. Jego przekonania są tak silne, że na nic się zdadzą wszelkie metody wywierania presji, ponieważ wywołają efekt przeciwny do zamierzonego. Żaden inny wiek nie jest tak „moralny” jak wiek dorastania, pod warunkiem, że przeżywa się go naprawdę, wyzbywając się dziecięcej mentalności. Dorastanie zbiega się w czasie z odkrywaniem własnej wartości, zasobów wewnętrznych i zainteresowań. Dla niektórych będzie to sukces i sława; innych głęboko zafascynuje poczucie sprawiedliwości, bliskość z potrzebującymi, szacunek dla drugiego człowieka. Poznając wartości, które nas fascynują, odkrywamy kawałek własnej duszy. Wartości napędzają, rozgrzewają, pasjonują, napełniają entuzjazmem, chęcią poświęcenia, wigorem i prawdziwą chęcią życia. Przypominają zamiłowanie do czegoś, wynikają z fascynacji kimś lub czymś; dają poczucie, że ma się coś, dla czego warto się poświęcać, budzą chęć do życia pełną piersią i dawania z siebie tego, co najlepsze. Wartości, na których opiera się samorealizację, budują osobowość i modyfikują delikatnie dynamikę uczuć, charakteru i temperamentu, wzmacniając lub osłabiając niektóre cechy. Kiedy w psychice zmieniają się najważniejsze wartości, struktura uczuć też dostosowuje się do nowych warunków. Jedne cechy charakteru są wzmacniane, inne osłabiane i tracą na znaczeniu. Dwudziestopięcioletni „ulubieniec tatusia” może wybrać „łatwe życie”, zamiast poświęcić się osiąganiu
23
celów zawodowych, ponieważ, na przykład, z czasem wzmocniła się u niego skłonność do nieustannego wysuwania roszczeń, zamiast doceniania tego, co się otrzymuje. Chłopak stopniowo utracił umiejętność stawiania się na miejscu rodziców, dlatego nie będzie dostrzegał ich starań, wyrzeczeń i miłości. Osoba, dla której synonimem spełnienia jest sukces, będzie musiała poświęcić na jego ołtarzu najlepszą część siebie, stając się cyniczną, pozbawioną skrupułów, dążąc do celu kosztem innych i za wszelką cenę, byle go osiągnąć. A inni? To konkurencja, którą trzeba zniszczyć, albo osoby wykorzystywane do własnych celów. Gdzie podział się chłopiec, który w podstawówce zawsze dzielił się drugim śniadaniem z kolegami i był gotowy stanąć w obronie słabszych? Zniknął, zatruł go wirus „karierowicza”, radykalnie zmieniający ustawienia systemu operacyjnego charakteru. Moje prawdziwe wartości to powszechne braterstwo, równość i sprawiedliwość – wspomina pewien przedsiębiorca. Kiedyś miałem naturę hippisa, jednak czułem się przegrany. Wydawało mi się, że ludzie uważają mnie za kogoś gorszego od siebie. Dlatego postanowiłem zostać „człowiekiem sukcesu” i pokazać wszystkim, ile jestem wart. Założyłem firmę i wyzbyłem się wszelkich skrupułów. Dzisiaj jestem bogaty – dodaje – ale sprzedałem duszę; zgubiłem swoje wartości.
Cechy psychiczne dostosowują się do wartości, które wybieramy, a do samego wyboru predysponuje charakter. Dziecko wrażliwe dokona innych wybo-
24
rów niż przejawiający skłonności do dominowania w grupie rówieśnik, którego z natury fascynują „przywódcy”, nawet jeśli są złymi ludźmi. Mamy opowiadają czasami zdumione o dzieciach, które od małego kibicowały czarnym charakterom, identyfikując się z bohaterami silnym, zwycięzcami, nawet jeśli ci krzywdzili innych. Dziecko, na usprawiedliwienie zła mówiło: „On tylko zabił słabszego”, – „A przecież – mówi niepocieszona mama – w domu nigdy nawet nie żartujemy z pewnych spraw”. Mimo że charakter predysponuje do wybierania określonych wartości, zawsze pozostaje pewien margines wolności, pozwalający rozeznać, że – mówiąc słowami pewnego nastolatka – „Niektóre rzeczy są złe, mimo że się nam podobają”. Efektem dobrowolnego wyboru wartości jest nowa konfiguracja psychologicznych dynamik: jedne ulegają wzmocnieniu, inne słabną, dostosowując się do wybranej filozofii życia. Jak magnes przyciąga rozsypane na kartce opiłki żelaza, zgodnie z liniami swojego pola siłowego, tak wartość może nadać nowy, całościowy kształt osobowości. Na przykład, naturalna u dziecka „chęć grania pierwszych skrzypiec” jest silniejsza od właściwego rozumienia dobra i zła. Mimo że w klasie ciągle się wygłupia, byle tylko być w centrum uwagi, w domu obraża się, jeśli nie jest wyłącznym tematem rozmowy, a na przyjęciach urodzinowych popisuje się i przesadza, aż staje się nie do wytrzymania, może uświadomić sobie, że robi źle i takim zachowaniem nie zaskarbi sobie sympatii innych. Nawet jeśli z natury lubi być w centrum uwagi, może zafascynować się innymi wzorcami,
25
ponieważ dorastając, dzieci mogą „dojrzeć” i stać się lepszymi ludźmi. W dzieciństwie ograniczał je charakter. Teraz mogą pozwolić się stopniowo prowadzić: od tego, co wypada, do tego, co sami oceniają jako dobro albo zło. Wartości zmieniają charakter, nadają kształt naturalnym skłonnościom. Mój syn był zawsze bardzo wrażliwy, przynajmniej w pewnym okresie życia – mówi pewna mama. W wieku dziewiętnastu lat stał się arogancki i nieznośny. Chciał być twardy, nie bać się niczego. Nie zatrzymywał się w miejscach kontroli drogowej; rzucał wyzwanie policji dla czystej przyjemności udowodnienia wszystkim, że go nie zatrzymają. Stał się rasistą, a kobiety uważa za istoty niższego rzędu. Kiedy ktoś mu się sprzeciwia, od razu przechodzi do rękoczynów. Wszystko chciałby załatwiać pięściami – także z nami. Oczekuje, że zaciągniemy kredyt, żeby kupić mu drogi samochód, i uważa nas za nieudaczników, bo chodzimy do kościoła, chociaż jeszcze kilka lat temu nam towarzyszył. Uważa, że chrześcijaństwo jest religią ludzi słabych, ponieważ każe kochać i przebaczać. Uważa, że jest ponad wszystko i wszystkich. I pomyśleć, że kiedy był mały, nie znosił ludzi aroganckich i tyranizujących otoczenie. Nie poznajemy go. Zapomniał o wszystkim, czego go nauczyliśmy.
Powyższa historia ilustruje tragedię syna „oddzielonego od prawdziwych, obiektywnych wartości”. Rodzice nie poznają własnego dziecka, ponieważ
26
wybrało wartości sprzeczne z wcześniej wyznawanymi. Wartości zbliżają albo dzielą, bardziej niż więzy krwi albo przyrodzone uczucia. Dobra wiadomość jest taka, że nikt nie jest niewolnikiem własnego charakteru, chyba że tego chce. Jeśli na przykład chcemy być szczerzy i uczciwi, a nie uparci, pragnienie to pomaga nam pohamowywać naturalną skłonność do tego, by mieć rację za wszelką cenę i do zmuszania innych, by przyznawali się do błędów, których nie popełnili. Decyzja pokochania prawdy w dużym stopniu zmienia charakter. Podążanie za wartościami pomaga człowiekowi przeciwstawić się skłonności do uporu i kłamstwa, wzmacniając jednocześnie szacunek do samego siebie. Wybór wartości jest relatywnie niezależny od umiejętności wychowawczych rodziny. W dużej mierze wpływają na niego mass media, dominująca kultura, środowisko i znajomi. W przytoczonej powyżej historii fascynacja władzą i ideał pasożytniczego życia „zabija” psychologiczną wrażliwość, która pozwoliłaby chłopcu budować relacje oparte na szacunku i partnerstwie. Wartości „zmieniają” charakter. Zdaje się, że współczesna kultura nie docenia tego czynnika, stanowczo przeceniając z kolei znaczenie pierwszych lat życia i umiejętność utrzymywania przez rodziców bliskości emocjonalnej i uczuciowej z dzieckiem, jakby jego los zależał wyłącznie od jakości relacji z rodzicami we wczesnym dzieciństwie. Wpływ rodziców jest bardzo ważny, ale nie decydujący. Ideały liczą się tak samo, jak ich wychowawcze umiejętności. Dziecko może przyjąć bądź odrzucić wartości przekazywane w rodzinie z pokolenia na
27
pokolenie. Rady rodziców mogą – ale nie muszą – odbić się głuchym echem lub zostać zinterioryzowane. Syn wybierający życie „cwaniaka” musi odrzucić wrodzone poczucie sprawiedliwości, stanowiące fundament zdrowych relacji. Łatwiej mu wtedy będzie stać się oportunistą, kłamcą i człowiekiem nieuczciwym, zabijając stopniowo dobrą i szlachetną część siebie. Stłumi swoje najlepsze cechy, takie jak wrodzona dobroć, która także jest częścią jego charakteru. Człowiek, który musi czuć się lepszy od innych, będzie częściej wygłaszał złośliwą krytykę i starał się poniżać i upokarzać innych. Źle potraktuje kelnera wyłącznie z racji jego zawodu. By utwierdzać się w przekonaniu, że jest „najlepszym z najlepszych”, musi dobitnie podkreślać brak umiejętności i niekompetencję innych. Będzie się karmił pogardą, aż ta sama go pożre. Negatywne cechy powoli zaczną przysłaniać naturalną dobroć charakteru i, niczym guz na duszy, zniekształcą naturalne rysy chłopca. Jeśli, dajmy na to, adwokat dba wyłącznie o opinię „Człowieka, który nigdy nie przegrywa”, będzie tak prowadził separacje, by podkreślać między małżonkami różnice nie do przezwyciężenia, nie zważając na dobro ich i dzieci. Kodeks cywilny stanie się narzędziem niszczenia przeciwnika, który – zmuszony do obrony – będzie zaostrzał konflikt. Taki prawnik nie przystanie na rozsądną ugodę i, chcąc wygrać sprawę, wciągnie w bezsensowną wojnę swego Bogu ducha winnego klienta, który w rzeczywistości nie chciał nikomu niczego udowadniać. Lekarz, który chce uchodzić za „cudotwórcę”, podkreśla najpoważniejsze z rozpoznanych objawów cho-
28
roby i w rozmowie z pacjentem piętrzy trudności w jej leczeniu, śmiertelnie go strasząc, żeby potem okazać się cudownym wybawcą z opresji, w rzeczywistości dość pospolitą chorobą. Powie pacjentce: „Dobrze, że Pani zwróciła się z tym do mnie”, by pomyślała, że za sprawą jego nadprzyrodzonych zdolności doświadczyła cudu. Od niej z kolei usłyszy tak upragnione: „Panie doktorze, gdyby nie Pan…”. Narcystyczny architekt będzie tak projektował mieszkania, by pokazać światu swoją kreatywność, nie zważając na właściwą ocenę potrzeb klienta, czego nie musi być nawet do końca świadomy. Będzie wznosił sobie pomniki ze zdjęć publikowanych w modnych czasopismach. Splendor przyćmi za wąskie schody i nieustawne pokoje, ponieważ projekt został dostosowany do potrzeb architekta, który chce zabłysnąć swoją oryginalnością, a nie do potrzeb klienta. Jak widać, wybierane wartości wpływają także na życie zawodowe, a ich znaczenie jest dużo większe niż matczyna miłość, której nie brakowało w żadnym z powyższych przypadków. Pracę także można podporządkowywać logice, która ma niewiele wspólnego z szukaniem prawdziwego dobra pacjenta czy klienta. Egocentryczne potrzeby podtrzymywane wybieraniem zgodnych z nimi wartości mogą stopniowo zniszczyć umiejętność „kochania”, ponieważ pozbawiają ją elementu bezinteresownego poszukiwania dobra innych. Mam duże poczucie sprawiedliwości – mówi pewien piętnastolatek, – czym wyróżniam się na tle wielu innych osób. Czuję, że powinienem
29
przytulić tę część mnie, nie potrafię być inny. Rezygnacja z tej wartości oznaczałaby rezygnację z siebie – ona jest częścią mnie, czuję to w środku; jestem gotowy walczyć o to, by żyć z nią w zgodzie, nie grając bohatera, ze spokojem ducha.
Warto zwrócić uwagę, jak silnie w tych słowach obecny jest element samookreślenia przez wartość, jakby to ona – bardziej niż sam charakter – była centrum i esencją człowieka. Tak samo ważne jest, że chłopak „czuje” wartość, czyli odbiera ją także w kategoriach emocji. Sprawiedliwość nie jest dla niego wyłącznie abstrakcyjnym pojęciem; to siła poruszająca jego wnętrze. Prawdziwe wartości pociągają, dają energię, wigor, rodzą zaangażowanie i pragnienie życia w określony sposób. Dlatego wybór wartości pozwala na ponowne „skonfigurowanie układów psychologicznych”. Dynamika uczuć to nie wszystko. Ideały życia pozwalają na nowe poukładanie i dopasowanie do siebie elementów struktury uczuć i inteligencji. Powszechne przekonanie, że pierwsze trzy lata życia mają decydujący wpływ na charakter dziecka, ponieważ wszystko, co dla niego najważniejsze rozgrywa się w tym krótkim okresie, jest tyle pozbawione sensu, co śmieszne.
Mówią o nim powołanie Odkrycie wartości nie polega wyłącznie na wymienieniu tego, co uważamy za dobre i złe. Przypomina raczej fascynujący sen albo film ukazujący obietnicę
30
szczęścia, gdy „przewijamy go” w myślach, pokazujący sposób rozumienia życia i pracy zawodowej oraz motywacje, które podtrzymują, dają siłę, entuzjazm i wytrwałość w trudnych chwilach. Człowiek odkrywa kim jest nie wtedy, gdy uświadamia sobie, że chce zostać dajmy na to lekarzem, tylko wówczas, gdy zrozumie, jakim lekarzem chce być. To nie zawód daje spełnienie, a znaczenie jakie mu nadajemy, i wynikający z niego styl pracy. Za wyborem kariery politycznej mogą przemawiać różne względy. Można ją traktować jak służbę dobru wspólnemu albo czerpać nielegalne korzyści dla siebie. Można chcieć zostać artystą, ponieważ lubi się dzielić z innymi emocje rodzące się z piękna albo dla pieniędzy i sławy. Prawdziwe marzenie zawsze nosi ślad altruistycznych motywacji, pragnienia tego, co słuszne, potrzeby robienia rzeczy pięknych, pożytecznych, dobrych względnie niezależnie od własnych korzyści (które, nawiasem mówiąc, nie muszą być od razu godne potępienia). Tym, co odróżnia prawdziwe powołanie od najzwyklejszych osobistych ambicji i pragnienia sukcesu, jest wyraźnie wyczuwalny miłosny zamiar. Jeśli go dostrzeżemy, zobaczymy także najgłębsze i najświętsze centrum osobowości – bijące serce tożsamości, – którego rytm wyznacza to, co kochamy. Widać je w pragnieniu „poświęcania się z pasją czemuś dobremu”, ofiarowując siebie. Celem drogi nastolatka, który zaczyna poznawać siebie, nie jest nabycie umiejętności realistycznego opisania swojego charakteru albo rozwianie wszelkich wątpliwości odnośnie wyboru kariery zawodowej,
31
tylko dostrzeżenie wartości, za którymi chce podążać, i „jakości życia”, pozwalającej mu czuć, że żyje. Wiek dorastania kończy się wraz z ostatecznym ukształtowaniem się osobowości, czyli dostrzeżeniem w sobie zamiłowania do wybranych wartości i uwierzeniem, że warto za nimi podążać. Na tym właśnie polega odkrycie własnego „powołania”. W życiu ludzi wierzących zbiega się to z otrzymaniem od Boga tajemniczego zadania, dziwnie do nas dopasowanego, fascynującego i wymagającego zarazem.
Ostatnia matrioszka: tożsamość Czwarta matrioszka, zawierająca w sobie wszystkie poprzednie, to tożsamość we właściwym tego słowa znaczeniu. Nabywamy jej na drodze ewolucji około czterdziestego piątego – pięćdziesiątego roku życia. Tożsamość nosi ślady temperamentu, wpływu okoliczności życia (charakter), a także wyborów podyktowanych wyznawanymi wartościami (osobowość), na które spogląda się teraz w szerszej perspektywie. Tożsamość odnosi się do „sensu naszego życia”. Pięćdziesięciolatek spogląda na swoją małą, osobistą przygodę życia na tle historii – następowania po sobie przeszłych i przyszłych pokoleń – i przygląda się efektowi. Postępuje tak, jakby szukał sensu swojego krótkiego istnienia, obejmując zasięgiem wzroku przeszłe i przyszłe dzieje świata. W końcu dochodzi do wniosku, że życie długo sobie bez niego radziło, i że w przyszłości jego obecność też nie będzie nieodzowna. Widzi też wyraźnie, że nic nie trwa wiecznie,
32
ponieważ wszystko – nieodwołalnie i ostatecznie – przemija. U kresu życia (nawet jeśli jeszcze do niego daleko) czeka czarny jeździec (śmierć) i mamy wrażenie, że pozostało nam niewiele czasu. Tożsamość to poczucie siebie w obliczu Absolutu. To pytanie „Po co tutaj jestem?”, które zadajemy sobie przebiegając myślą historię ludzkości i świata. Jest najbardziej radykalną odpowiedzią na pytanie „Kim jestem” i poszukiwanie sensu własnej egzystencji oraz jej najgłębszej i najważniejszej wartości. Sprzyja temu typowe doświadczenie „wieku średniego”, czyli rozczarowanie ludźmi i światem, które prędzej czy później musi nieuchronnie nadejść. Doświadczenie pokazuje pięćdziesięciolatkowi, że wszystko rozczarowuje, także w najważniejszych dziedzinach życia; także osoby, które twierdzą, że wyznają te same wartości. Ludzie, ustroje, instytucje zawodzą. Wierzyłeś w miłość do ojczyzny? Musisz spojrzeć w oczy prawdzie o degradacji życia w wojsku, przełożonych, którzy kradną zapasy, i kolegach, którzy knują i uchylają się od wykonywania obowiązków. Poświęciłaś się z pasją nauczaniu? Żeby związać koniec z końcem musiałaś zrezygnować z marzeń i zamknąć się w sztywnych ramach rozporządzeń i programów nauczania. Świat zmierza w niewłaściwym kierunku, krajobraz za oknem jest przygnębiający. W każdym środowisku panuje zmowa milczenia, nielojalność, niesprawiedliwość, liczy się spryt i nie sposób tego zmienić. Oczywista staje się powszechna skłonność do czerpania osobistych korzyści, udawania, nieustannego dążenia do własnych celów. Z bliska wszystko (polityka, instytucje i organizacje, ludzie…) wydaje się pełne
33
sprzeczności i zasadniczo gorsze niż na pierwszy rzut oka. Potrafimy już dostrzec, co kryje się za fasadą „karier” ludzi sukcesu. Dobrze wiemy jak funkcjonują instytucje, które powinny troszczyć się o wspólne dobro. Uświadamiamy sobie, że retoryka wartości (poprawność, transparencja, demokracja, równość) to maska skrywająca zupełnie inne, gorsze oblicze rzeczywistości. Wszystko albo prawie wszystko to kłamstwo i pozory dobra. Relacje międzyludzkie nie opierają się na sprawiedliwości; nie szanuje się prawdy a motorem życia społecznego wcale nie jest poszukiwanie dobra. Zdajemy sobie sprawę, że rzeczywistość kieruje się zupełnie inną „logiką” niż byśmy sobie tego życzyli. Nabieramy też pewności, że nigdy do końca nie zwyciężymy w walce ze złem. Dobre prawa, o które walczymy, nie wystarczą, by je powstrzymać. Ludzie są przekupni, polityka tylko w niewielkim stopniu spełnia swoje zadania, polegające na budowaniu porządku i sprawiedliwości. Ludzkość jako taka jest chora, a historia nie daje nadziei na zmianę. Zło wydaje się powszechne, niewyobrażalnie przebiegłe, zdecydowanie nie do pokonania – „A co najważniejsze – uświadamia sobie pięćdziesięciolatek – na pewno nie ja je pokonam”. Człowiek nabiera pokory i poczucia własnej „marności” w obliczu świata. Ponieważ nie można zmienić biegu historii ani losów ludzkości, „zrobienie czegoś dobrego mimo wszystko” zakrawa na heroizm. Nie czujemy się lepsi od innych; nie chcemy też nikomu udowadniać, ile jesteśmy warci. Sytuacja staje się jeszcze trudniejsza, jeśli dotyczy osób nam bliskich, instytucji lub grup, w które wierzyliśmy i uważaliśmy za lepsze od innych. Stwierdzamy, że
34
rozczarowali nas nawet ci, po których najmniej byśmy się tego spodziewali; nawet ludzie, którzy podzielali te same ideały, co tylko pogłębia nasze cierpienie. Koniec końców jesteśmy zmuszeni uznać, że zło dotyka ludzi jako takich, nie tylko „wybrańców losu”, nieprzyjaciół, „innych” – jest powszechne i nie oszczędza nikogo – ani „swoich”, ani „obcych”. W tym okresie podsumowań na kawałki rozpada się też wyidealizowany obraz nas samych. Stwierdzamy, że w gruncie rzeczy nie osiągnęliśmy zbyt wiele. Świat jest taki, jaki był, bez względu na to, jak bardzo staraliśmy się go zmienić własnym wysiłkiem. Kolejne wyobrażenia o sobie rozpadają się jak domki z kart. Myśleliśmy: „Mnie to nigdy nie spotka” – a jednak. Jeśli jesteśmy ze sobą szczerzy, nie uznamy się za dużo lepszych od innych i nie znajdziemy zbyt wielu powodów do dumy. W testamencie duchowym brat Christian de Chergé, przełożony ojców trapistów z Tibhirine w Algierii, porwany i zamordowany wraz z sześcioma współbraćmi przez islamskich bojówkarzy, napisał: „Przeżyłem tyle, by wiedzieć, że przyczyniłem się do zła, które zdaje się dominować w świecie”. Zawęża się obszar wewnętrznej decyzji, w co warto wierzyć. Dostrzegamy, że żadna ludzka sprawa nie zasługuje na nasze całkowite poświęcenie. Przestajemy się łudzić. Zaczynamy myśleć, że nie pozostało nam nic innego jak pogodzić się z losem, zamknąć się w sobie i uzbroić w cynizm. Na horyzoncie pojawia się nieuniknione pytanie: „Czy rzeczywiście warto żyć dalej w zgodzie z własnymi ideałami?”. A jednak, ponownie wybierzemy to, co zawsze uważaliśmy za słuszne i dobre. Będziemy postępować
35
zgodnie z wartościami, w które zawsze wierzyliśmy. Mimo wszystko. Porzucimy jedynie pretensje do zmiany świata i pragnienie oglądania zwycięstwa dobra nad złem. Będziemy czynić dobro dla niego samego, podtrzymywani najbardziej kruchą z motywacji, czyli stwierdzeniem, że „taką mamy naturę i nie potrafilibyśmy żyć inaczej”. Przestajemy uważać, że możemy cokolwiek zmienić na lepsze, starając się w zamian dać świadectwo temu, co czujemy. Wartość staje się tożsamością – to, co uważamy za słuszne i dobre staje się naszą istotą. Przestaje być nią charakter czy cele zawodowe. Przyznajemy, że nie moglibyśmy żyć inaczej ani być inni niż jesteśmy – nawet jeśli to niczemu nie służy. Ten moment zagubienia i próby pozwala na ostateczną manifestację naszego Ja idealnego, domagającego się ponownego potwierdzenia, ostatecznego przyjęcia, niezależnie od okoliczności, i definitywnej akceptacji własnego „sposobu patrzenia na życie”, niepowtarzalnego rozumienia pracy, rodziny i relacji międzyludzkich. Czujemy, że – mimo wszystko – nie wolno nam rezygnować z własnego sposobu bycia. Jeśli podejmowaliśmy próby innego „życia”, nie przyniosły one oczekiwanych rezultatów. Skonstatowaliśmy jedynie, że nie potrafimy żyć w sprzeczności z tym, jacy w głębi duszy jesteśmy. Dlatego z większym przekonaniem wracamy do naszych ideałów, potwierdzamy wybór wartości, które okazały się niezbędne do bycia tym, kim jesteśmy (jakbyśmy mówili sami do siebie: „Nie potrafię być inny. Są rzeczy, w które muszę wierzyć”) i nie pozostaje nam nic innego, jak ostatecznie podążyć za swoim sposobem patrzenia na życie. Doko-
36
nujemy definitywnego wyboru siebie: podejmujemy decyzję, że nie będziemy naśladować innych, tylko wybierzemy inny model życia albo kariery, ponieważ są rzeczy, z których nie pozwala nam zrezygnować nasza natura. Tracąc je z oczu, gubimy istotę siebie i prawdziwe poczucie spełnienia. Kluczowym słowem staje się wierność samemu sobie, nie sprzedawanie duszy nikomu i pod żadnym pozorem. Pewna nauczycielka powiedziała mi: „Urodziłam się, żeby pomagać najsłabszym. Kiedy korci mnie, by zmienić stosunek do pracy, przestaję być sobą i nie daję z siebie wszystkiego”. Wcześniej ideały „pociągały”, ponieważ były słuszne, szlachetne, prawdziwe. Teraz zawierzamy im, nie zważając na sukces i poważanie. Akceptujemy swoją naturę. Jesteśmy wierni ideałom, które scalają naszą osobowość, nawet jeśli zyskujemy na tym niewiele lub nic. Żyjemy uczciwie w nieuczciwym świecie: wrażliwi, zwolennicy „dobrze wykonanej roboty”, szanując cierpienie drugiego człowieka, nawet jeśli w gruncie rzeczy zupełnie nam się to nie opłaca. Nie kieruje nami chęć bycia lepszymi od innych. Po prostu tacy już jesteśmy albo inaczej postępować nie potrafimy. Wszystko to scala człowieka, który zaczyna naprawdę, nieodwołalnie i ostatecznie pragnąć tego, co konieczne. Przyjęcie tożsamości przypomina złożenie broni, poddanie się czemuś; jakiemuś sposobowi bycia, który sam się narzuca. Ostateczne zaakceptowanie własnej tożsamości wymusza przemianę, którą można opisać w następujących kategoriach: – Człowiek odkrywa swoją istotę: potwierdza wcześniej wybrane wartości. Tym razem jednak, robi
37
to bardziej realistycznie. Dociera do sedna. Koncentruje się na tym, co jest najważniejsze i naprawdę się liczy. Staje się sprytniejszy i nie daje się zwieść pozorom. Wyczuwa istotę rzeczy i potrafi właściwie ocenić ludzi i zdarzenia. – Potrafi bardziej się angażować: rezygnuje z eksperymentowania i rzeczy mniej istotnych, by skoncentrować się na tym, co naprawdę ważne i potrzebne do spełnienia. W tym okresie odkrywamy sedno tożsamości, czyli to, co nadaje sens naszemu życiu. Żyjemy bardziej intensywnie, uważnie, ponieważ zdecydowaliśmy się ostatecznie podążać za własnymi wartościami – tym razem już odważniej, bez nadmiernego kalkulowania, wątpliwości i wyrachowania, które spowalniają krok. Żyjemy bardziej energicznie i zdecydowanie tylko dlatego, że „tak trzeba”. Nie mamy już zapału pierwszej młodości, za to działamy z większym przekonaniem. Decydujący jest już nie tyle charakter, ile narzucająca się naturalnie wizja życia. To ona pozwala decydować, co jest warte naszego poświęcenia. Charakter i koleje losu przestają nas określać. Człowiek jest tym, w co wierzy. – Krystalizuje się osobowość. Czerpiąc głęboką inspirację z zasad i przekonań, można wyraźniej wyczuć duszę, czyli niewidzialne miejsce, w którym żyje to, w co wierzymy. Stajemy się przejrzyści niczym alabastrowa kolumna. Łatwiej też utrzymujemy spójność moralną. Bije od nas po prostu blask wewnętrznego światła. Życie w zgodzie z własnymi najgłębszymi odczuciami pozwala się cieszyć tożsamością i zakosztować namiastki radości, która jest udziałem Stwórcy.
38
Wielu z nas coraz częściej zastanawia się i zadaje sobie pytanie dlaczego jesteśmy nieszczęśliwy? Co się z nami stało? W którym miejscu się zgubiliśmy? Dlaczego ukrywamy najprawdziwszą część siebie i nie postępujemy zgodnie z tym, co rzeczywiście czujemy i myślimy. Jakaś niewidzialna siła zmusza nas jednak do dokonania bilansu własnego życia, z którego wynika, że „trzeba w końcu coś zmienić”. Co oznacza być sobą i żyć w harmonii z własną najgłębszą naturą? Jakie sygnały ostrzegawcze pojawiają się, kiedy zaczynamy się gubić, rezygnując z siebie? Jakie mechanizmy prowadzą do samounicestwienia? Na te pytania odpowiada książka, napisana, by pokazać możliwe drogi ku życiu bardziej autentycznemu, dającemu większe poczucie spełnienia. Refleksje zawarte w tej książce pomagają ludziom, którzy choć zagubili się to znaleźli siłę do przyjęcia swojej tożsamości, by zacząć „prawdziwe życie” – w zgodzie ze swoją najbardziej autentyczną naturą.
Patronat medialny:
Bratni Zew Wydawnictwo Franciszkanów
Zapraszamy do księgarni internetowej: www.bratnizew.pl ISBN 978-83-7485-194-7