Posłaniec św. Antoniego z Padwy 3/2018

Page 1

Posłaniec ISSN 2391-7458

św. Antoniego z Padwy

Nr 3, maj/czerwiec 2018

DWUMIESIĘCZNIK FRANCISZKAŃSKI

Powołani do relacji Nauka przechodzenia przez furtki Tu dzieją się cuda Opatrywanie ran Chrystusa – bł. Hanna Chrzanowska

8,00 zł (w tym 5% VAT)

Dziwne drogi św. Antoniego

Powołanie Prenumerata półroczna tylko 24 zł!


Spis treści TEMAT NUMERU: POWOŁANIE Piotr R. Gryziec OFMConv

Chodźcie a zobaczycie… czyli zamieszkać z Jezusem . . . .

8

ks. Robert Woźniak

Wierzymy w Boga, który powołuje . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

11

Rozmowa z o. Mateuszem Stachowskim OFMConv

Jesteśmy powołani do relacji z Bogiem . . . . . . . . . . . . . . . .

14

Myśl Papieska . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

19

Eligiusz Dymowski OFM, Zdzisław Kijas OFMConv, Wiesław Block OFMCap

Chodźcie a zobaczycie…

8

Powołanie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

20

Jerzy Szyran OFMConv

Nauka przechodzenia przez furtki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

22

Beata Legutko

Dla szukających powołania… . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

24

Łukasz Gora OFMConv

Powołanie to chodzenie po wodzie… . . . . . . . . . . . . . . . . . .

28

Emil Kumka OFMConv

Być człowiekiem – podstawowe powołanie św. Franciszka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

30

WYDARZENIA Anna Dąbrowska

Powołanie to chodzenie po wodzie… 28

W skrócie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

32

Urszula Wrońska

Opatrywanie ran Chrystusa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

34

ŻYCIE KOŚCIOŁA Mariola Wiertek

Tu dzieją się cuda . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

37

Moja maleńka miłość . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

41

Cuda miłości . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

43

LITURGIA Marzena Władowska CHR

Łamanie chleba i zmieszanie Świętych Postaci . . . . . . . . .

45

Piotr R. Gryziec OFMConv

Świadectwa

41, 43

Homilie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

46

Katarzyna Gorgoń

15 maja: Małgorzata z Kortony . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

4

49


Prenumerata

 Znajdź nas na

www.facebook.com/Poslaniec.sw.Antoniego FRANCISZKAŃSKIE SPRAWY Agnieszka Kozłowska

Misyjne Boże plany . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Piotr Bielenin OFMConv

Asyż (cz. II) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

50 53

PIĘKNE ŻYCIE Elżbieta Michalska

W pięknie tkwi siła! . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Mariusz Kozioł OFMConv

Tajemnica szczęścia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Bogdan Kocańda OFMConv

Misyjne Boże plany

50

Tip-topem po równiku . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Monika Fijołek

Róża dzika . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

58 59 60 62

KULTURA Katarzyna Gorgoń

Nabożeństwa majowe . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Anna Dąbrowska

Recenzje . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Małgorzata Ziętkiewicz

„Jestem w służbie kompozytora i publiczności” . . . . . . . . .

64 67 68

NASZ PATRON Władysław Paulin Sotowski OFMConv

Tip-topem po równiku

Dziwne drogi Św. Antoniego . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

72

60 FELIETONY Agnieszka Zaucha RM

Kto chciał mnie widzieć? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Stanisław Jaromi OFMConv

Odkrywanie powołania na drodze krzyżowej . . . . . . . . . .

„Jestem w służbie kompozytora...”

68

44 63

Zapraszamy na stronę internetową: www.poslaniecantoniego.pl

5


Chodźcie a zobaczycie… czyli zamieszkać z Jezusem

(J 1,35-51)

Piotr R. Gryziec OFMConv

FOT. COMMONS.WIKIMEDIA.ORG

biblista, nauczyciel akademicki, tłumacz, bloger

Wszystko zaczęło się od Jana Chrzciciela. Dwukrotnie wypowiada on znamienną deklarację: „Oto Baranek Boży” (J 1,29.36). Dwaj uczniowie Jana usłyszeli co mówi, i „poszli za Jezusem”. Ewangelista używa tu greckiego słowa akoloutheo, które w Ewangeliach pojawia się niemal zawsze w opisach powołania uczniów. W opowiadaniu Janowym, to nie Jezus mówi do nich „Pójdźcie za Mną”, lecz Jan Chrzciciel wskazuje im Jezusa, za którym sami postanawiają pójść. W doświadczeniu wielu powołanych tak się właśnie zaczyna ich przygoda z Jezusem: Ktoś ci wskaże Jezusa. Chrystus nad Jeziorem Genezaret i św. Piotr, miniatura z Godzinek Szymona de Varie Varie, XV w w.


TEMAT NUMERU Mądrość Ewangelii Usłyszeli, jak mówił Najpierw trzeba usłyszeć o Jezusie. Słuchanie to temat, który przenika całą historię biblijną, począwszy od Adama, który – po spożyciu zakazanego owocu – usłyszawszy głos Boga, ukrył się w krzakach (Rdz 3,8). Natomiast Abraham, kiedy usłyszał głos Boga, wyruszył w drogę (por. Rdz 12,4). Bóg zawsze wzywa do tego, aby wyruszyć w drogę, opuścić miejsce pobytu, pójść „w nieznane”. Głos Boga „porusza”, zarówno w znaczeniu wewnętrznym, jak i zewnętrznym: porusza do refleksji i do działania. Kiedy słyszysz Boga, nie możesz pozostać na tym samym miejscu. Bóg nieustannie przemawia do człowieka, albo bezpośrednio, albo posługując się innymi ludźmi. Przez wieki historii Izraela „głosem” Boga byli prorocy, którzy przemawiali w Jego imieniu. Ten głos Boga może do ciebie dotrzeć w bardzo różny sposób, najczęściej jednak Bóg posługuje się ludźmi, którzy wypowiadają Jego słowo. Albo czytają głośno Jego słowo, które dociera do ciebie i porusza cię do głębi. Tak się rozpoczyna historia każdego powołania. Spojrzenie w głąb Co usłyszeli dwaj uczniowie Jana? Słowa: „Oto Baranek Boży”. Co oznacza ta tajemnicza deklaracja? Już samo słowo „Oto” warte jest bliższemu przyjrzeniu się. W greckim oryginale brzmi ono: ide, co jest trybem rozkazującym od słowa „patrzeć”. Czyli moglibyśmy zamiast „Oto”, przetłumaczyć: „Patrz!”. Jest to zatem zachęta do zwrócenia uwagi na Jezusa, który przechodzi. Słuchanie prowadzi do spojrzenia. Zwykle spojrzenie Jezusa spoczywało na powołanym. Tutaj jest odwrotnie. Ale to jeszcze nie wszystko. W grece występuje kilka różnych czasowników wyrażających czynność patrzenia, a każdy z nich ma swoją specyfikę semantyczną. Użyty tutaj przez Jana czasownik idein określa taki sposób patrzenia, przez który obserwator dociera do istoty obiektu, który jest przedmiotem obserwacji. Chodzi zatem o patrzenie „w głąb”, spojrzenie

odkrywające kim jest osoba, na którą patrzymy.

życia, jaka jest z tym miejscem związana. Pytanie o mieszkanie jest zatem pytaniem o wspólnotę z Jezusem i dotyczy Czego szukacie? kwestii: Jak możemy się w tę wspólnotę Jesteśmy przyzwyczajeni do zwię- włączyć, co musimy ze swej strony uczyzłych opisów powołania uczniów, jakie nić, aby ją osiągnąć. przekazali nam synoptycy (czyli Marek, Mateusz i Łukasz), gdzie Jezus wypo- Chodźcie, a zobaczycie wiada słowa: „Pójdźcie za Mną”, a oni Aby „zobaczyć”, czyli poznać życie zostawiają wszystko i bez słowa idą za we wspólnocie z Jezusem, trzeba najNauczycielem. Ewangelista Jan każe pierw się ruszyć. Warto wspomnieć uczniom najpierw zastanowić się, cze- w tym miejscu, że „zobaczycie” to ten go sami pragną. Jest to sytuacja bardziej sam czasownik, który występował w deadekwatna do naszej współczesnej sy- klaracji Jana: „Oto Baranek Boży”. Aby tuacji. W tekście napotykamy kolejne poznać życie we wspólnocie z Jezusem, charakterystyczne słowo, które towa- trzeba wyruszyć w drogę. Dlaczego? Porzyszy całej historii zbawienia: szukać. nieważ Jezus jest zawsze w drodze, zaCzłowiek biblijny zawsze „szukał oblicza wsze „przechodzi”. Co zatem uczniowie Boga”. To słowo występuje często w Psal- zobaczyli? Zobaczyli, że „mieszkaniem” mach. W Ps 27,8 czytamy: „O Tobie mó- Jezusa jest „bycie w drodze”, wspólnowi serce moje: Szukaj Jego oblicza! Szu- ta z Jezusem jest wspólnotą w drodze. kam, o Panie, Twojego oblicza…”. Autor On nie ma stałego miejsca zamieszkaPsalmu 63 modli się: „Boże, mój Boże, nia. Nie ma sensu pytanie Go o adres. szukam Ciebie i pragnie Ciebie moja „Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie dusza”. Szukanie oblicza Pana to w ję- by głowę mógł położyć” (Łk 9,58). Jezus zyku biblijnym pragnienie spotkania jest rozprzestrzeniającą się Ewangelią – z Bogiem. Jezus stawia dwom młodym dobrą nowiną o królestwie Bożym, dlaludziom pytanie o to, co jest ich najgłęb- tego ciągle musi być w drodze. I właśnie szym pragnieniem, co może zaspokoić dlatego „mieszkanie” z Jezusem to jest ich najskrytsze marzenia. „trwanie w Nim”, „trwanie we wspólnocie”, w zjednoczeniu, „zakorzenienie się” Gdzie mieszkasz? w Nim, przebywanie zawsze w Jego bliPytanie – wydawałoby się banalne. skości. To jest istota powołania. Ale uczniom nie chodzi o adres, pod którym można spotkać Jezusa. Chodzi tutaj Znaleźliśmy Mesjasza o kolejne, ważne dla ewangelisty słowo: Ktoś zapyta: A co z Barankiem? Domieszkać. Greckie słowo, które tutaj za- tąd nie było nic o Baranku. Właśnie stosował autor Ewangelii brzmi menein. teraz jest na to odpowiednie miejsce Czasownik ten występuje w Ewangelii i czas. Uczniowie Jana z pewnością znaJanowej aż 40 razy (w Nowym Testa- li Izajaszową pieśń o Słudze Jahwe, któmencie 118 razy) i znaczy: pozostawać ry jest „jak baranek na rzeź prowadzony” w jakimś miejscu, przebywać na stałe, (Iz 53,7). Ten pełen dramatyzmu tekst mieszkać, trwać, a także czekać na ko- prorocki opisuje udręki Mesjasza. A zagoś. Ten sam czasownik wielokrotnie tem Baranek to oczekiwany Mesjasz. Czy został użyty w znanej alegorii o winnym to możliwe, aby Mesjasz miał być zabikrzewie i latoroślach (J 15,1-11), gdzie Je- tym barankiem? Przypomnijmy sobie zus zachęca uczniów, aby „trwali w Nim” słowo „Patrz!”, które zaprasza do głębjak latorośl „trwa” w winnym krzewie. szego wniknięcia w tożsamość osoby, na W kontekście tej wypowiedzi możemy którą wskazuje Jan Chrzciciel. To właśzauważyć, że idea „mieszkania” wyraża nie dzięki temu wnikliwemu spojrzenie tylko fakt przebywania w konkret- niu w głąb Bożej tajemnicy, spojrzeniu nym miejscu, ale też dom, wspólnotę które przenika światło Ducha Świętego,

9


Dla szukających powołania… Jedno wiem, i innych objawień Nie potrzeba oczom i uszom – Uczyniwszy na wieki wybór, W każdej chwili wybierać muszę. (J. Libert) FOT. PIXABAY.COM

Beata Legutko

Mówią, że podczas jednego z jubileuszy nieżyjący już o. Karol Meissner, benedyktyn, miał usłyszeć wiele podziękowań, opowieści o swoich zasługach i o znaczeniu jego powołania dla świata. Słuchał tego wszystkiego i tylko kiwał głową. „Jakie powołanie?” – mówił. „Ja tylko robiłem, co było trzeba. Obudziłem się którejś nocy, bo woda lała mi się na głowę. Zobaczyłem dziurę. Pomyślałem, że trzeba ją załatać. Potem rura pękła, no to trzeba było ją naprawić. I tyle”.

P

owołanie. Słowo, które na milion sposobów odmieniane jest w tzw. środowiskach kościelnych. „Rekolekcje powołaniowe”, „Jak znaleźć swoje powołanie?”, „Do czego Bóg powołuje?”, „Czy można się minąć z powołaniem?”…

24

W kręgach świeckich przybiera ono pytanie o to, co się chce w życiu robić, co studiować, gdzie pracować, czy założyć rodzinę. I choć te pytania nie ominą niemal nikogo, to każdy szuka na nie odpowiedzi na swój własny sposób. Skierowani ku Bogu Jeśli chodzi o odpowiedź Kościoła, to jest ona prosta, ale i bogata. Przede wszystkim jednym, największym i podstawowym powołaniem jest powołanie do miłości, świętości, czyli po prostu do życia z Bogiem. „Stworzyłeś nas Panie skierowanych ku Tobie – pisał św. Augustyn, a kto, jak kto, ale on wiedział, co pisze – i niespokojne jest nasze serce, dopóki w Tobie nie spocznie”. W jaki szczegółowy sposób owo dążenie będzie się realizować, to już wtórna rzecz. Nie ważne co się robi, ale ważne, by to robić z miłością Boga i człowieka. Być może dla szukających swojego miejsca w świecie, taka odpowiedź wydaje się zbyt ogólna i często mało „przekonywującą”. Tym bardziej, że kiedy słyszymy słowo „powołanie” od razu widzimy sutannę, a życie z Bogiem kojarzy się głównie z klasztornymi murami. A powołanym można być przecież do wielu rzeczy i to na rożne sposoby. Kościół przypomina

o tym w wielu dokumentach, przytaczając różne możliwości realizacji tzw. „opcji fundamentalnej”*. Żyjący sprawami świata Szukający swojego miejsca w życiu mają więc do wyboru stan duchowny, stan zakonny lub stan świecki. Już przy tym prostym podziale mogą nasuwać się pytania. Bo o ile podział na księży i świeckich jest dla wszystkich zrozumiały, to o co chodzi z osobno wyróżnionym stanem zakonnym? Otóż zakonnicy i zakonnice, to ci, którzy postanowili żyć według rad ewangelicznych, a co za tym idzie, złożyli śluby czystości, posłuszeństwa i ubóstwa. Siostry i bracia zakonni nie są więc osobami świeckimi, ale… nie wszyscy też należą do duchowieństwa. Duchowny to ktoś, kto przyjął przynajmniej pierwszy stopień święceń, czyli diakonat (kolejne to prezbiterat, czyli taki „zwykły” ksiądz, i biskupstwo). O ile wiadomo, że siostry zakonne święceń przyjąć nie mogą, o tyle z braćmi zakonnymi jest inaczej. Jedni decydują się na służbę Bogu, bez święceń, inni przygotowują się do sakramentu kapłaństwa, a gdy go przyjmą, zwyczajowo nazywani są „ojcami”, a nie jak dotąd „braćmi”.


TEMAT NUMERU Stany życia w Kościele

FOT. BY MONGOLO1984 – OWN WORK, CC BY-SA 4.0, HTTPSCOMMONS.WIKIMEDIA.ORG

Zakonnicy i zakonnice to równocześnie tzw. osoby konsekrowane. Ich konsekracja związana jest z wyżej wymienionymi ślubami. Przyrzeczeń takich nie składają jednak tzw. księża diecezjalni. Stąd też toczą się w Kościele dyskusje dotyczące różnic między celibatem (dotyczy księży diecezjalnych) a ślubem czystości (dotyczy zakonników). Księża diecezjalni nie są więc osobami konsekrowanymi. Są duchownymi. Wśród duchownych istnieje także hierarchia, związana ze stopniem święceń (diakon, prezbiter, biskup), a także podział w związku z przyznaną godnością (np. kardynał, prymas), urzędem (np. papież, sekretarz stanu, nuncjusz), czy stanowiskiem (np. metropolita, biskup diecezjalny, proboszcz, dziekan). Mamy więc w Kościele duchownych, którzy mogą być konsekrowani (ojco-

wie zakonni), albo nie (księża diecezjalni), członków zakonów, którzy są osobami konsekrowanymi, a mogą być też duchownymi (ojcowie zakonni po święceniach kapłańskich), no i mamy świeckich. Żyjący w świecie „Pod nazwą świeckich rozumie się wszystkich wiernych chrześcijan niebędących członkami stanu kapłańskiego i stanu zakonnego prawnie ustanowionego w Kościele – czytamy w Katechizmie Kościoła Katolickiego – mianowicie wiernych chrześcijan, którzy jako wcieleni przez chrzest w Chrystusa, ustanowieni jako Lud Boży i uczynieni na swój sposób uczestnikami kapłańskiego, prorockiego i królewskiego urzędu Chrystusowego, ze swej strony sprawują właściwe całemu ludowi chrześ-

cijańskiemu posłannictwo w Kościele i w świecie” (nr 897). Laikat (świeccy) żyją w świecie, jako: osoby samotne – często, bo tak wyszło, czasem z wyboru, w małżeństwie lub jako wdowy i wdowcy. Ale to nie wszystko. Kiedy 2 lutego, w święto Ofiarowania Pańskiego wspominamy Dzień Osób Konsekrowanych, wprowadzony przez Jana Pawła II, zazwyczaj myślimy o tych wszystkich, którzy zdecydowali poświęcić swoje życie Bogu, wstępując do zakonów. Coraz częściej można też usłyszeć o dziewicach konsekrowanych, czyli o kobietach stanu wolnego, które zdecydowały się spędzić życie w ów specyficzny sposób. Po kilkuletnim przygotowaniu, kandydatki składają na ręce miejscowego biskupa ślub czystości i tym samym decydują, że nigdy nie założą rodziny, ale żyć będą w świecie,

Spotkanie św. Franciszka ze św. Dominikiem, Andrea della Robbia, XV w.

25


Chrystus nad Jeziorem Galilejskim, Tintoretto, XVI w., Narodowa Galeria Sztuki USA

Kiedy w 2007 r. rozpoczynałem prenowicjat, czyli pierwszy rok formacji zakonnej, na moim roczniku zaczynało nas 18 i wielu spotykanych przeze mnie wówczas braci kręciło głowami, dziwiąc się, jak mało braci w tym roku wstąpiło do Zakonu... Minęło od tego czasu 10 lat, a gdyby dziś do naszej wspólnoty wstąpiło 18 kandydatów, wielu braci dalej by kręciło głowami, ale teraz dziwiąc się aż tak dużej liczbie…

Łukasz Gora OFMConv

FOT. COMMONS.WIKIMEDIA.ORG

Powołanie to chodzenie po wodzie…

Odkąd sięgam „zakonną pamięcią”, Odpowiedź na Boże wezwanie przyczyli od momentu mojego wstąpienia pomina mi Ewangelię o chodzeniu po do wspólnoty, zawsze słyszę o kryzysie wodzie (Mt 14,23-31) – obiecane są niepowołań. samowite rzeczy, ale najpierw trzeba wyjść z łódki, a do tego potrzeba wiary! Wyjść z łódki Mniejsza liczba tych, którzy decydują Liczba powołań jest dla mnie papier- się na wyjście z łodzi, jest dla nas znakiem lakmusowym wiary społeczeństwa, kiem czasu, który powinniśmy z wiarą naszych parafii, a przede wszystkim ro- odczytywać. Najlepszą odpowiedzią jest dzin. Jeśli wiara jest prawdziwa i głębo- ufna modlitwa, aby „Pan żniwa wysyłał ka, wielu młodych ludzi dorastających robotników na swoje żniwo” (Łk 10,2) w takim środowisku, będzie miało od- i żeby objawiał nam i naszym pasterzom, wagę podjąć się odpowiedzi na głos Pa- co nam chce przez to przekazać. Nie na wzywający do wyłącznej służby dla chodzi tu bowiem o liczby, ale o rozszeNiego. I odwrotnie, jeśli wiara w społe- rzanie Królestwa Bożego. czeństwie słabnie, to trudniej jest młodemu człowiekowi nawet usłyszeć wzy- Ocal powołanie wający głos Pana, a co dopiero zrezygNaszą propozycją włączenia się w tę nować z siebie i oddać się na służbę dla modlitwę jest akcja „Ocal Powołanie”. Boga i dla innych. Pójście drogą powo- Celem tej inicjatywy jest propagowanie łania to taka rezygnacja z siebie, której modlitwy o nowe powołania do kapłańowocem jest odnalezienie siebie, swoich stwa, zakonne i misyjne. Chcemy także najgłębszych pragnień, co prowadzi do wstawiać się za osobami, które już odpoystarczyła zaledwie dekada, aby głębokiego pokoju, radości i szczęścia. wiedziały na głos powołania – przykład podejście do liczby powołań Ale nie jest to droga prosta, a do jej pod- św. Piotra, który idąc po jeziorze zawahał zmieniło się diametralnie. jęcia potrzeba wiary. się i zaczął tonąć, pokazuje nam, że sa-

W 28


TEMAT NUMERU Rozmowa

FOT. FRANCISZEK.PL

ma pierwsza decyzja dokonana z głęboką wiarą nie wystarcza, ale trzeba jeszcze być nieustannie wpatrzonym w naszego Pana. Naszą modlitwą chcemy też ogarnąć wszystkich ludzi. Chcemy stworzyć wspólnotę modlitewną, w której każdy się modli za każdego, bo wszyscy jesteśmy powołani. Część z nas dopiero rozpoznaje swoje drogi i potrzebuje modlitwy w tym szczególnym czasie rozeznawania, inni już wybrali i potrzebują modlitwy o wytrwanie i siły. Zapraszamy zatem do przystąpienia do naszej akcji i do codziennej modlitwy przygotowanym przez nas tekstem (ramka obok). Jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się na temat akcji „Ocal powołanie” więcej, albo zadeklarować swoje wsparcie modlitewne zapraszamy na naszą stronę internetową: franciszek.pl/ocal. 

Modlitwa o ocalenie powołania Ty jesteś Święty Pan Bóg jedyny, który czynisz cuda i w swej łaskawości powołujesz tych, których chcesz. Niech wybrani przez Ciebie odważnie odpowiedzą na wezwanie, które Ty sam do nich kierujesz. Obdarzaj wytrwałością tych, którzy już podążają za Tobą; Ty sam bądź Panem i Mistrzem ich życia. Ty sam umacniaj wszystkich ludzi, aby pragnęli służyć jedynie Tobie – Trójjedynemu Bogu. Amen. Do tego tekstu według uznania można dodać swoje własne postanowienia modlitewne lub postne.


Być człowiekiem – podstawowe powołanie św. Franciszka Emil Kumka OFMConv FOT. FRANCISZEK.PL

Pojęcie powołania kojarzy się z pełną konsekracją osoby dla Boga, z ukierunkowaniem własnego życia na ścieżkę zakonną czy kapłańską. Jest to jednak tylko jeden z aspektów zakresu rozumienia tego terminu. Potocznie mówi się także – to pielęgniarka, stolarz, kierowca z powołania, czyli szczególnie zdolny, ale nade wszystko w pełni poświęcony swojemu zawodowi, pracy i właśnie realizacji charyzmatu osobistego, który posiada każda osoba. Jak to się przedstawia u św. Franciszka z Asyżu? 30

Ś

w. Franciszek jest jedną z nielicznych osób, które uzyskały aprobatę i uznanie nie tylko u chrześcijan, ale również wśród przedstawicieli innych religii. Dlaczego? Jego powołaniem, które realizował do granicy ludzkich możliwości, było być człowiekiem. Banalne? – bynajmniej. Święty napisał w swoim Testamencie: „…sam Najwyższy objawił mi, że powinienem żyć według formy świętej Ewangelii”. Pojął, że bycie bliźnim dla jakiegokolwiek wyrazu stworzenia wiedzie przez Stwórcę. Dzisiaj jest to niepopularny punkt widzenia, bo postrzegany jako ograniczenie „wolności stanowienia o sobie”. Skierowanie się ku formom religijnym, które „pachną” średniowieczem, a nie teraźniejszością – choć sama ona nie umie czy nie wie, w którą stronę podążyć – traktowane jest jako regres. Błędne koło.

i podejścia do otaczającej rzeczywistości, czyli na przejściu od egocentryzmu i wymogu, by wszystko kręciło się wokół mnie, do teocentryzmu, gdzie Bóg i Jego logika relacji z ludźmi, stworzonymi „na obraz i podobieństwo”, stają się jedynym i centralnym punktem odniesienia. Czytamy w Napomnieniu V: „Zwróć uwagę, człowieku, w jakiej godności postawił cię Pan Bóg, ponieważ stworzył cię i ukształtował według ducha na podobieństwo swoje” (Np V,1). To znaczyło dla Asyżanina być bratem każdego, a dla nas patrzących na niego, wyraża najpełniej humanizm w jego najczystszej postaci. Jest to humanizm ewangeliczny, w którym miłość i dobro jest motywacją, siłą i motorem działania, celem i realizacją życia. Powołanie do bycia człowiekiem jest wspólne dla każdej osoby, jest uniwersalne i nie używa kategorii ideologiczDroga nawrócenia nych, społecznych, kulturowych, ale Św. Franciszek przeszedł także ten odwołuje się do wartości absolutnych etap podczas własnego nawrócenia. i niezaprzeczalnych. Propozycję Boga, Najprościej mówiąc polegało ono na by przez Niego i w Nim dojrzewać do przewartościowaniu pojęcia siebie bycia człowiekiem, Święty z Asyżu przy-


TEMAT NUMERU Co na to św. Franciszek? stawy, starał się tym bardziej być człowiekiem, by bliźni mogli zobaczyć siebie w nim. Oskarżał siebie, a nie drugiego, o zbyt małe człowieczeństwo, przejrzystość, miłość, i tak tworzył pomost, po którym docierał do najbardziej osamotLogika Bożego Syna Jezus przyjmując naszą naturę „ogo- nionej osoby, zamkniętej w egocentryczłocił samego siebie” z boskości, by być nej sferze samowystarczalności, gdzie osiągalnym dla człowieka, i by wska- drugi był tylko intruzem. zać, co znaczy być człowiekiem w pełni. Franciszek zaakceptował logikę Syna Bo- Przeniknięty życzliwością żego jako własną, rozumiejąc, że w odFranciszek poprzez humanizm wskadaniu się innym w imię miłości, jedynej zywał na Autora, na Stwórcę, na Dawkreatywnej rzeczywistości, buduje praw- cę życia i miłości, który wyzbywszy się dziwą relację międzyludzką. Ewangelia, wszystkiego, ofiarował się ludzkości jako objawienie się Boga-Człowieka, nada- możliwość wyboru dobra, piękna, pokoju, ło sens wspólnocie ludzkiej, w przeci- właśnie w pełnej wolności, która akceptuwieństwie do tego, co obecnie pragnie je decyzje słuszne i błędne, nie przestając się zasiać w umysłach osób, gdzie wizja pokładać zaufania w swoim stworzeniu. Boga jest albo oznaką nierealności albo Dla Asyżanina to było odkr ycie stłamszeniem wolności osoby. zmieniające dotychczasowe kategorie Święty z Asyżu odbicie Boga i siebie w życiu, i objawiające mu kim jest Bógpostrzegał w bliźnim, i kiedy nie rozu- Człowiek i kim jest człowiek dla Boga. miał, dlaczego inni nie podzielali tej po- Tym skarbem chciał się dzielić z innymi, FOT. PIXABAY.COM

jął w intuicji oświeconej przez Ducha Świętego. Spojrzenie na Ukrzyżowanego spowodowało w nim przemianę rozumienia obecności Boga w świecie.

zachwycić innych bliskością i ojcowskomatczyną obecnością Pana wśród ludzi, wyrażaną przez jego współbraci, stąd napisał w Regule niezatwierdzonej: „I ktokolwiek by do nich przybył, przyjaciel czy wróg, złodziej czy łotr, niech będzie życzliwie przyjęty. […] I niech wystrzegają się, by na zewnątrz nie pokazywali się jako smutni i posępni obłudnicy, lecz radujący się w Panu, pogodni i stosownie życzliwi” (1Reg VII,14-16). Przeniknięty miłością do Boga, św. Franciszek pozostawił Rozważania nad modlitwą Ojcze nasz, i jeden z fragmentów jest dobrym zwieńczeniem przeżywania przez Świętego pełni człowieczeństwa: „Bądź wola Twoja jak w niebie, tak i na ziemi: abyśmy kochali Cię z całego serca […] i bliźnich naszych kochajmy jak i nas samych, wszystkich pociągając według sił ku Twej miłości, ciesząc się z dobra innych jak z własnego i współcierpiąc w nieszczęściu i nikomu nie dając żadnego zgorszenia” (On 5). 

OGŁOSZENIE WŁASNE

31


WYDARZENIA Beatyfikacja

Urszula Wrońska

Portret beatyfikacyjny Hanny Chrzanowskiej w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie

Było to w okresie międzywojennym. Pewna pani była zdziwiona, a nawet zdegustowana, że powstaje zawód świeckiej pielęgniarki. To przecież zajęcie uwłaczające godności porządnej kobiety, zawód poniżający, głupawy. „Widać nie taki jednak głupawy, skoro sławny prof. Chrzanowski, posyła swoją córkę do szkoły pielęgniarskiej”. „To już Chrzanowscy tak nisko upadli?” – zripostowała owa pani...

sorem polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, spokrewnionym z Joachimem Lelewelem i Henrykiem Sienkiewiczem. Matka natomiast pochodziła z niezwykle zamożnej rodziny warszawskiego przemysłowca, właściciela firmy garbarskiej, Karola Szlenkiera. Bez wątpienia rodzina matki wywarła na Hannę duży wpływ. Dziadek, choć posiadał ogromny majątek, znany był ze swej dobroczynności. Wprowadził ubezpieczenie zdrowotne dla swoich pracowników, dla ich dzieci otworzył finansowaną z własnych środków szkołę. Do jego drzwi nieustannie pukali ludzie potrzebujący, a on nigdy nie odprawiał ich z niczym. Dziadek Hanny swój majątek podzielił między czwórkę dzieci, a część przekazał na działalność charytatywną. Dzieci, idąc śladem ojca, starały się dzielić swoim majątkiem z potrzebującymi. Najbardziej wyróżniała się jednak w tym ciotka ohaterką tej historii jest beatyfikowa- Hanny, Zofia Szlenkierowa. Dla młodej na 29 kwietnia 2018 r. w krakowskim Hani ciocia Zofia była bohaterką. Sanktuarium w Łagiewnikach, Hanna Chrzanowska. Urodzona 7 październi- Anioł w czepku ka 1902 r., pochodziła z rodziny arystoWybór zawodu pielęgniarki Hanna kratycznej. Jej ojciec był słynnym profe- zawdzięcza właśnie swej ciotce – Zofii

B 34

FOT. ANNA DĄBROWSKA

Opatrywanie ran Chrystusa

Szlenkierowej. Swoją część odziedziczonego majątku przeznaczyła ona na budowę nowoczesnego szpitala, gdzie bezpłatnie mogły się leczyć dzieci ze wszystkich środowisk. Ciotka nie poprzestała na ufundowaniu zakładu. Choć w tamtych czasach kształcenie kobiet było utrudnione, podjęła studia medyczne, po to, by poznać jak najlepiej potrzeby szpitala i chorych. W późniejszym czasie studiowała także za granicą u prekursorek nowoczesnego pielęgniarstwa. Swoją wiedzą mogła się dzielić zarządzając ufundowanym przez siebie szpitalem im. Karola i Marii Szlenkierów. Hanna wspominała, że kiedyś jako dziecko musiała pójść przeprosić ciotkę za jakieś drobne przewinienie. Usłyszała wtedy: „Nic się nie stało Haniu. A Ty też zrobisz coś wielkiego, jak dorośniesz, prawda?”. Chrzanowska zapamiętała dobrze tę rozmowę, bo pokładane w niej nadzieje odczuwała jako ogromny ciężar. Bo jak dorównać cioci-bohaterce? Drugim doświadczeniem z dzieciństwa, jakie zaważyło na losach Hanny, była choroba, która ściągnęła ją do szpitala ciotki. Młodziutka Chrzanowska


WYDARZENIA Beatyfikacja zachorowała na czerwonkę. Jej stan był na tyle poważny, że skierowano ją do szpitala. Choć rodzice bardzo starali się tego uniknąć, okazało się, że dla ich córki nie stanowiło to żadnego problemem. Wielokrotnie już tam bywała, bo ciotka zabierała ją na wycieczki na plac budowy, pokazując dzieło swego życia. Hania pamiętała dobrze salę, na której leżała. Ściany ubarwione wesołymi wzorkami i przyjazną atmosferę. Najważniejsza okazała się jednak dla niej pielęgniarka, która się nią opiekowała, pani Aniela. Hania pokochała ją całym sercem, za jej troskliwą opiekę. Mała pacjentka wspominała noce, kiedy pielęgniarka czuwała przy jej łóżku. Hania zapamiętała jej delikatność, cichość, miły głos.

Wymarzona szkoła nie była jednak dla Hani sielanką. Mieszkanie w internacie z wieloma koleżankami w sali, gdzie łóżka umieszczone były w osobnych boksach, nie było łatwe. Chrzanowska wspominała po latach pierwszą kolację, kiedy podano ohydne śledzie w cieście. W przeciwieństwie do koleżanek, Hania postanowiła je zjeść, podejmując to wyzwanie jako kolejne z ćwiczeń charakteru. Także zajęcia praktyczne sprawiały jej duże trudności. Dosyć surowa i wymagająca nauczycielka, Stella Tylska, również ze Stanów Zjednoczonych, stawiała swoim uczennicom wysoką poprzeczkę. A Hania niedługo przed wstąpieniem do szkoły uległa wypadkowi, przez co jeden z palców dłoni nigdy nie uzyskał pełnej

Portret beatyfikacyjny Hanny Chrzanowskiej

FOT. ANNA DĄBROWSKA

Roześmiane licealistki Gdy Hania uczyła się w liceum, dobiegała końca I wojna światowa. Wiele młodych dziewcząt, także tych „z dobrych domów”, włączyło się w pomoc masowo napływającym z frontu żołnierzom. Hania odbyła krótki kurs prowadzony przez wysłanników amerykańskiego Czerwonego Krzyża i przyłączyła się do pomocy żołnierzom. Jak wspominała, dziwiła się, że lekarze darzyli pomagające dziewczęta dużym zaufaniem. Hania i jej koleżanki nie tylko rozdzielały herbatę żołnierzom, ale także zakładały skomplikowane opatrunki i wykonywały prostsze zabiegi chirurgiczne. Jeszcze przed podjęciem opieki nad rannymi, Hanna, chcąc się oswoić z widokiem krwi, poprosiła swoją koleżankę, której ojciec był ginekologiem, by ten zdobył dla niej pozwolenie na obserwowanie operacji. Chrzanowska wraz z koleżanką często żartowała i humorem starała się jakoś złagodzić cierpienia rannych. To pomagało jej nieść ciężar wojennego cierpienia, z którym nieustannie się stykała.

byłaby to akceptowana w środowisku decyzja. Dziewczyna czuła jednak różnicę między pracą lekarza a pielęgniarki i skłaniała się ku temu drugiemu. Był to jednak czas, gdy idea pielęgniarstwa jako zawodu wykonywanego przez świeckie kobiety dopiero się w Polsce rodziła. Dotychczas za wszystkie zadania pielęgniarskie w szpitalach odpowiedzialne były siostry zakonne, a w powojennej Polsce potrzeba pielęgniarek była ogromna. Brak było jednak szkolących je placówek. Nie mając możliwości szkolenia się na pielęgniarkę, Hania poszła na polonistykę, jednak bez entuzjazmu. Przełom nastąpił w 1921 r., gdy otworzono Warszawską Szkołę Pielęgniarek, prowadzoną przez Helen Bridge, pielęgniarkę z USA.

Siła charakteru Kiedy po maturze przyszedł czas wyboru studiów, zrozumiałym wyborem byłaby medycyna. Dla Hani jako wzorowej uczennicy z profesorskiego domu, zafascynowanej pomocą chorym,

35


FOT. WWW.HANNACHRZANOWSKA.PL

WYDARZENIA Beatyfikacja Relikwie w kościele pw. św. Mikołaja w Krakowie

pochodzili bowiem zwykle z najtrudniejszych środowisk i pomoc im oznaczała nie tylko zakładanie opatrunków i oczyszczanie ran, ale także zwykłe mycie, zmianę ubrań i pościeli, a nierzadko… odwszenie. W przekonaniu uczennic do podjęcia tak trudnego wyzwania pomagało na pewno Chrzanowskiej to, że jako nauczycielka cieszyła się dużym szacunkiem, ale też sympatią. Zachowała się anegdota, kiedy jedna z buntowniczo nastawionych uczennic, zapytała czy do obowiązków, pielęgniarki należy także czyszczenie podłogi. Chrzanowska odpowiedziała, że owszem nie leży to w zakresie ich zadań, ale to „zwykła usługa wykonywana przez każdego dla człowieka potrzebującego”.

daje siły, by opiekę nad chorym podjąć jako służbę. Odnalazła dla siebie duchowość benedyktyńską i siły duchowe zaczęła czerpać w nowo odradzającym się klasztorze w Tyńcu. Chrzanowska widziała też ogromne potrzeby, jakie niesie pielęgniarstwo domowe. Jednak dopiero osobista porażka, zlikwidowanie prowadzonej przez nią szkoły dla pielęgniarek w krakowskim Kobierzynie, przejście na przedwczesną emeryturę, ale także spotkanie z młodym księdzem Karolem Wojtyłą otworzyło drzwi do zupełnie nowego rozdziału w jej życiu. Hanna mogła się w całości poświęcić temu, czego najbardziej pragnęła: pracy z chorymi. Dzięki pomocy proboszcza Parafii Mariackiej, ks. Ferdynanda Machaya, stworzyła sieć opłacanych przez parafię pielęgniarek pomagającym chorym w domach. Sama wyszukiwała chorych, szkoliła opiekunki, ale przede wszystkim szła wszędzie tam, gdzie inni nie dawali już rady. Nie przerażała jej największa nawet bieda, brud i zaniedbanie. Niejednokrotnie odnajdywała chorych, którymi latami nikt się nie zajmował. Odwszała ich, oczyszczała rany z robactwa, ale też przywracała wiarę w Boga i miłość bliźniego. Ale to już nie miejsce na opowieść o rodzącym się powołaniu, ale osobna opowieść o wypełnieniu go, które doprowadza do świętości. 

36

FOT. WWW.HANNACHRZANOWSKA.PL

sprawności. Jednak wszystkie zadania Chrzanowska próbowała wykonywać jak najlepiej. A od swych nauczycielek przejęła też dużą wrażliwość na potrze- Misja by chorego, świadomość, że miejscem Początkowo motorem działań Hanny pielęgniarki jest sala chorych, a nie stró- był etos pracy pielęgniarskiej, wykonyżowanie w dyżurce. wanie zawodu, który ją fascynował z jak największą dbałością o chorego i w pełCiocia ni profesjonalnie. Sama wspominała, że Hani udało się ukończyć szkołę, choć zauważyła, że jej ukochana ciocia Zosia, wiele jej koleżanek nie zostało dopusz- której motywy działania były podobczonych do końcowych egzaminów. ne, miała w sobie też ogromny smutek. Wysłano ją na stypendium do Paryża, Choć szpital i pomoc chorym była jej później została zatrudniona jako na- największą pasją, to jednak czegoś jeszuczycielka w nowo utworzonej szkole cze brakowało. Ciotka, podobnie jak pielęgniarskiej w Krakowie. Uczyła po- rodzice Hanny, była niewierząca. Nakolenia młodych pielęgniarek, współ- tomiast przyszła błogosławiona zaczęła tworzyła pismo dla pielęgniarek, pisała odkrywać Chrystusa, jako Tego, który podręczniki. Angażowała się w szerzenie niedostępnej w owym czasie wiedzy. Wraz z uczennicami odbyła również staż w Stanach Zjednoczonych, gdzie mogła się zetknąć z tzw. pielęgniarstwem domowym. Wędrując po Harlemie zrozumiała jak ważna jest opieka w domu nad obłożnie i przewlekle chorymi. Zamarzyła o podobnej posłudze w Polsce. Dzięki swojej pozycji w krakowskiej szkole wprowadziła do programu szkolnego staż, który uczennice miały odbywać w domach przewlekle chorych. Wiele z uczennic nie rozumiało jednak takiego zadania. Praca w szpitalu kojarzyła się im z zadaniem profesjonalnej pielęgniarki, a tu kazano im „chodzić na dziaKard. Karol Wojtyła i Hanna Chrzanowska wśród chorych i wolontariuszy dy”, jak same mówiły. Ich podopieczni


ŻYCIE KOŚCIOŁA Reportaż

Tu dzieją się cuda 26 maja obchodzimy Dzień Matki, a 1 czerwca Dzień Dziecka. To lubiane święta i może dlatego ich medialny wizerunek jest wyidealizowany, wręcz przesłodzony. W ramach łamania stereotypów postanowiłam zaprosić naszych czytelników do prowadzonego przez siostry nazaretanki Domu Samotnej Matki przy ul. Przybyszewskiego 39 w Krakowie. Tam również znajduje się Okno Życia, które ocaliło już 20 dzieci.

Abp Marek Jędraszewski w Domu Samotnej Matki

Mariola Wiertek ZDJĘCIA Z ARCHIWUM DOMU SAMOTNEJ MATKI W KRAKOWIE

M

ożna tu usłyszeć poruszające historie kobiet, które (często po traumatycznych przeżyciach), są pozbawiane wsparcia i dachu nad głową, niejako karane za to, że nie chciały zabić własnego dziecka. Bywa i tak, że jeszcze trwa w nich walka i dopiero w tym domu podejmują decyzję, iż swoje dziecko urodzą i wychowają.

Prośba świętego W 1974 r. metropolita krakowski, kard. Karol Wojtyła, w liście do wiernych z dnia 8 maja wezwał wszystkich do ratowania życia dzieci nienarodzonych, nazywając przerywanie ciąży najboleśniejszą raną społeczeństwa katolickiego w Polsce – wspomina siostra kierownik Estera Smok. Wiele samotnych matek przychodziło do krakowskiej kurii z prośbą o pomoc. Wydział Duszpasterstwa Rodzin udzielał im najczęściej finansowego wsparcia. Kardynał widział jednak, że dla tych matek konieczna jest inna forma pomocy. Zrozumiał, że wyrzucane z domów, z wynajętych mieszkań, potrzebują dachu nad głową – prawdziwego domu. W tej sytuacji zwrócił się do Zgromadzenia Sióstr

Dom Samotnej Matki na ul. Przybyszewskiego w Krakowie

Najświętszej Rodziny z Nazaretu, którego misją jest szeroko rozumiana pomoc rodzinie, aby swą opieką objęło samotne matki. Zgromadzenie, odpowiadając na jego prośbę, już w listopadzie udostępniło potrzebującym matkom swój dom przy ul. Warszawskiej 13 w Krakowie. Pierwsza matka zgłosiła się do nas w dniu imienin kard. Wojtyły. Gdy okazało się, że dom przy ul. Warszawskiej 13 nie wystarcza, by pomieścić wszystkie szukające pomocy kobiety w ciąży, z polecenia kard. Wojtyły, w 1978 r. w październiku, przed jego wyjazdem na konklawe, został zakupiony budynek przy ul. Przybyszewskiego 39. Ogromnym pragnieniem Ojca Świętego było, aby to miejsce nie było typową placówką, zakładem, ale funkcjonowało na wzór domu. Na to oczekiwanie Jana Pawła II od wielu lat staramy się odpowiadać, tworząc atmosferę miłości, ciepła, akceptacji. W Domu pracują 3 siostry i pomaga im kilku specjalistów – wolontariuszy. Może w nim znaleźć gościnę 8 kobiet i 8 dzieci. Przez wszystkie lata istnienia Domu pomoc uzyskało ok. 1600 samotnych matek wraz z ich dziećmi – mówi s. Estera.

Jak tam trafić? Kobiety trafiają do nas w różny sposób – wyjaśnia s. Estera. Odbieramy telefony z MOPS-ów, od znajomych, którzy chcą danej kobiecie pomóc, ale i nierzadko dzwonią one same… albo stają w drzwiach prosząc o pomoc. W pierwszej kolejności przyjmujemy kobiety z Krakowa i okolic, ale nie zamykamy się i udzielamy też pomocy matkom z innych stron Polski. Dom jest finansowany przez kurię krakowską, więc kobiety przebywając w nim nie ponoszą żadnej odpłatności za pobyt. Mogą tu przebywać przez cały okres ciąży oraz do pół roku życia dziecka. Warunki mieszkaniowe nie pozwalają na przebywanie starszych dzieci. Nie jest to wystarczający czas, by kobieta po porodzie była w stanie jednocześnie uczyć się opieki nad noworodkiem, szukać i opłacić dziecku żłobek, podjąć aktywność zawodową i znaleźć mieszkanie, które będzie w stanie utrzymać. Jej matczyne obowiązki są wzmożone, ponieważ wymagają zapewnienia dzieciom nie tylko opieki w domu, ale również zaplecza finansowego, bytu materialnego. Pogodzenie obowiązków zawodowych i domowych przez kobietę samotnie

37


ŻYCIE KOŚCIOŁA Reportaż ło różnie. Zapytana o rytm dnia, s. Estera uśmiecha się i mówi, że trudno go opisać, bo to rzeczywistość zależna od wielu okoliczności i czynników.

Abp Marek Jędraszewski w Domu Samotnej Matki

sprawującą opiekę nad dzieckiem wymaga dużego wysiłku i zaangażowania. Jako jedyna żywicielka rodziny musi ona często podejmować dodatkowe prace zarobkowe, by zapewnić dzieciom niezbędne warunki materialne. Przeciążenie pracą, zmęczenie i permanentny stres grożą osłabieniem stanu zdrowia nie tylko fizycznego, ale psychicznego i duchowego. W niektórych przypadkach jest potrzeba towarzyszenia tym kobietom przez dłuższy okres czasu po porodzie. Dlatego też nasze Zgromadzenie wyszło naprzeciw tym potrzebom, udostępniając nasz dom w Rabce, by mógł służyć kobietom, które tego potrzebują lub mają starsze dzieci. Mieszkanki tego niezwykłego miejsca podkreślają, że panuje w nim rodzinna atmosfera pełna ciepła i życzliwości. Jest jak w domu, takim prawdziwym, wymarzonym. W ich własnych domach bywa-

Pomoc Staramy się, by pomoc obejmowała całego człowieka z jego potrzebami materialnymi, psychicznymi, emocjonalnymi i duchowymi – wyjaśnia s. Estera. Kobieta, która do nas trafia niejednokrotnie jest pozbawiona dóbr materialnych, ale również wiary w siebie, poczucia godności; bywa, że nie ma żadnej motywacji do dalszego życia, bo rodzina ją odrzuciła, albo partner zostawił, kiedy dowiedział się o tym, że nosi w sobie nowe życie. Kobiety, które do nas trafiają, mają duże trudności z komunikacją i często są wycofane społecznie z powodu dużego poziomu lęku, który w nich jest. Dlatego staramy się szczególnie poprzez dialog, w którym mogą doświadczyć przyjęcia, spotkania, by mogły odkryć na nowo swoją wartość i siłę, poczuć się dobrze „w sobie”. Oczywistą pomocą jest przygotowanie kobiety do porodu, do zajęcia się dzieckiem. Jeśli wyraża ona gotowość, to kierujemy ją do szkoły rodzenia. Kiedy zauważamy potrzebę konsultacji psychologicznej lub psychiatrycznej również zachęcamy do skorzystania z tej formy pomocy. Niedawno dotarły do nas informacje o projekcie, którego celem jest pomoc matce w budowaniu więzi z dzieckiem. Do uczestnictwa w tych zajęciach również kobiety zapraszamy, ponieważ większość z nich nie ma doświadczenia dobrych, zdrowych relacji rodzinnych. Tam natomiast mają możliwość nabycia umiejętności odczytywa-

nia potrzeb dziecka i wyrażania emocji i uczuć względem niego. Sferą, która również bywa mocno zaniedbana, jest relacja z Bogiem. Ponieważ jest to bardzo delikatna przestrzeń, dlatego pozostawiamy kobietom możliwość decydowania o udziale w sakramentach czy katechezach. Prowadzone przez siostry działania przynoszą pozytywne efekty. Jedna z mieszkanek Domu, Marta, wspomina ze smutkiem, ale i radością: Nie wyobrażałam sobie przyszłości z dzieckiem. Po wielu rozmowach z siostrami nazaretankami doszłam do wniosku, że zostawiam je i wychowuję sama. Do Boga mówiłam usprawiedliwiając się – nie dam rady sama, ale z Tobą i pomocą innych wszystko jest możliwe. Podjęłam terapię, by się wzmocnić w relacji z córką i być dla niej dobrą matką. Przecież to mój największy skarb i dar z nieba. Co dalej? Po wyprowadzeniu się z Domu siostry pomagają kobietom w usamodzielnieniu się, poprzez wsparcie w postaci pampersów, artykułów kosmetyczno-pielęgnacyjnych, spożywczych itp. Cieszymy się –

38


ŻYCIE KOŚCIOŁA Reportaż się w końcu jak w prawdziwym rodzinnym domu, którego nigdy nie miałam. Ten Dom jest wyjątkowy, tu się dzieją cuda.

Abp Marek Jędraszewski w Domu Samotnej Matki

wają pogotowie, które przewozi je do szpitala. Zawiadamiają również o zaistniałej sytuacji sąd rodzinny, który przejmuje opiekę nad niemowlakiem. Zapytana o emocje, po chwili zastanowienia s. Estera odpowiada: Mówiąc o emocjach towarzyszących mi podczas opieki nad dzieckiem z Okna Życia, muszę powiedzieć, że noszę wtedy w sobie i radość i smutek. Radość z faktu, że dziecko jest uratowane i bezpieczne, natomiast smutek z powodu braku możliwości bycia tego dziecka z rodzicami bilogicznymi. Wybiegam również myślą do matki tego dziecka, do przeżyć, które jej w tym momencie towarzyszą. Trudno jest mi uwierzyć, że kobieta nosząc pod swoim sercem dziecko przez 9 miesięcy, nie buduje z nim więzi, to wydaje się być nie możliwe. Dlatego ta decyzja pozostawienia go w oknie na pewno i dla niej FOT. PIXABAY.COM

mówi s. Estera – że te kobiety chcą wracać do nas, że odwiedzają nas, dzwonią, bo to znak, że czuły się tutaj przyjęte i wracają tak, jak wraca się do kochającego domu. 46-letnia Karolina (matka trojga dorosłych dzieci, która niedawno tu urodziła córeczkę) wspomina swoje przybycie: Odnalazłam ulicę i Dom, wszystko obce i jeden wielki znak zapytania. Siostra dyrektor, kochana Estera, przywitała mnie, ucałowała i przytuliła. Już mi było dobrze na duszy. Zaprosiła do kuchni na gorącą herbatę i smaczny posiłek. Potem nastąpiła rozmowa, bliższe zapoznanie się i pokazanie domu oraz przyjęcie do pokoju. Czułam się taka samotna i nieszczęśliwa, a zarazem uradowana, że znalazłam bezpieczny kąt do chwili rozwiązania. W tym samym dniu poznałam drugą siostrę – Małgorzatę, a nazajutrz trzecią o imieniu Kanizja. Siostry o mnie dbały, szanowały moje decyzje i osobowość, pomagały we wszystkim, co było trudne. Lubiłam to miejsce, wkrótce się otworzyłam i byłam bardziej rozmowna. Zadawałam wiele pytań o tematyce religijnej uzupełniając luki w edukacji. Miałam spokój, bezpieczeństwo, wsparcie i miłość bliźniego. Czułam

Okno Życia W 2005 r. zaczęły nadchodzić alarmujące sygnały o śmierci niemowląt porzuconych zaraz po porodzie na śmietnikach lub na ulicy – opowiada s. Estera. Chcąc uniknąć takich sytuacji Wydział Rodziny Kurii Metropolitalnej wraz z Caritas Archidiecezji Krakowskiej przygotowały specjalne, bezpieczne miejsce, umożliwiające anonimowe pozostawienie dziecka. I tak przy ul. Przybyszewskiego 39 w Krakowie powstało Okno Życia. Na początku siostry myślały, że będzie ono tylko symbolem. Jednak bardzo szybko powstałe okno spełniło swoje zadanie, bo zaledwie dwa miesiące po poświęceniu pojawiło się pierwsze dzieciątko. Na dzień dzisiejszy, przez okres 12 lat, zostało pozostawionych w tu 20 dzieci. Natomiast we wszystkich Oknach Życia w Polsce pozostawiono dotychczas 87 niemowląt. Warto wiedzieć, że najstarsze zachowane Okno Życia pochodzi z 1198 r. i znajduje się w Rzymie przy powstałym z inicjatywy papieża Innocentego III szpitalu Ducha Świętego. „Koło”, jak wtedy nazywano to miejsce, było wmontowane w mury szpitala i zapewniało anonimowość osobie przynoszącej dziecko. Jak funkcjonuje Okno Życia? Jest to miejsce, gdzie osoba może anonimowo pozostawić dziecko i nie staje się osobą poszukiwaną. Gdy siostry usłyszą alarm, który włącza się przy każdorazowym otwarciu okna, podchodzą i gdy jest w nim pozostawione dziecko, natychmiast wzy-

39


ŻYCIE KOŚCIOŁA Reportaż w mniejszym lub większym stopniu nie jest łatwa. Nazaretanki S. Estera tłumaczy: Jako siostry zakonne staramy się towarzyszyć tym matkom po prostu jako „kobiety kobietom”. Zdarza się, że ludzie przychodząc do naszego domu, zadają nam pytanie: Jak siostry mogą rozumieć te kobiety, skoro same nie mają doświadczenia macierzyństwa? Odpowiedź wydaje się, być dość jasna: Choć oddałyśmy swoje życie, by towarzyszyć Jezusowi i być zawsze tam, gdzie On jest, to nie zostałyśmy pozbawione naturalnych kobiecych, macierzyńskich odruchów ciepła, serdeczności i ofiarnego serca. W relacji z Jezusem jeszcze bardziej poszerza i pogłębia się nasze macierzyństwo, bo On ciągle wydobywa z nas pełnię kobiecości, która jest czuła, delikatna,

wrażliwa, empatyczna. Dlatego rozumiemy te kobiety, nie w sferze biologii, ale głębiej… Bo macierzyństwo nie zamyka się w cielesności, w biologii. Nasza założycielka, m. Franciszka Siedliska, umierając zostawiła nam w testamencie słowa: Miłości, miłości, miłości siostry moje! I tę miłość staramy się nieść tutaj w tym Domu, nią się dzielić i do Źródła tej miłości przyprowadzać mamy i ich dzieci. Dla mnie najpiękniejsze są chwile, gdy widzę, jak kobieta, która do nas przyszła z negatywnym nastawieniem do swojego dziecka, tj. nie określając go nawet jako dziecko tylko jako „to coś”, nagle głaszcze brzuch, zaczyna rozmawiać i ciepło odnosić się do niego – wspomina s. Estera. To są chwile pełne Bożej tajemnicy, bo zapytane kiedy i w jakich okolicznościach nastąpiła ta przemiana, nie są w stanie określić. 

Droga Babciu Cherubino! Na początku mojego listu całuję Cię bardzo mocno i pozdrawiam serdecznie. Piszę ponieważ chciałam podzielić się z Tobą moimi myślami i tym, co czuję, przede wszystkim jednak chciałabym podziękować Ci za opiekę, którą obdarzyłaś moją mamę i mnie, kiedy tego potrzebowałyśmy. Za kilka dni będę zdawała maturę – egzamin dojrzałości. Nie wiem, czy napisanie kilku stron wypracowania stwierdzi moją dojrzałość psychiczną, ale mimo wszystko boję się, bo to jest zakończenie ważnego etapu w moim życiu. Jednak wierzę, że wszystko będzie dobrze, a Ty będziesz się za mnie modlić. Jak zawsze zresztą. Wydaje mi się, że w pewien sposób jestem już dojrzała, bo przecież dojrzałość polega na zrozumieniu samego siebie, zrozumieniu jak cennym darem jest życie, i wreszcie zrozumieniu, jak ważne jest kochać i być kochanym. Dzięki Tobie i wszystkim w Domu czułam się kochana i oczekiwana od samego początku. Mimo, że cały świat był przeciw decyzji mojej mamy o urodzeniu mnie, Ty byłaś jedyna, która uwierzyła, że wszystko będzie dobrze, że jakoś się ułoży. Dałaś mojej mamie siłę, która była jej wówczas tak bardzo potrzebna i utwierdziłaś ją w przekonaniu, że życie jest wartością najważniejszą. Wiem, że kochałaś mnie od samego początku, tak jak wszystkie dzieci, które rodzą się w tym Domu. Tak! W domu! Moja mama nie nazywała tego miejsca inaczej, nie jest to ośrodek, to dom, bo tylko w domu doświadcza się takich uczuć jak ciepło, bezpieczeństwo akceptacja. Moja mama otrzymała to wszystko. List do pracującej w Domu s. Cherubiny napisany przez dziewczynkę, która mieszkała tu przez pierwsze pół roku od narodzenia wraz ze swoją mamą.

40

J

estem 46-letnią kobietą z syndromem DDA i po bolesnych przejściach współuzależnienia, wielu terapiach itp. Wychowałam troje dzieci, obecnie już dorosłych i prawie niezależnych. Podczas wypoczynku za granicą poznałam człowieka, który miał być moim księciem i moim szczęściem. Był Nigeryjczykiem i potrafił czarować jak nikt. Ujął mnie swoją postawą egzotyki i abstynencją kulturową oraz pobożnością. Po kilku miesiącach naszego związku poczęła się moja córka Wiktoria – moja obecnie największa miłość i moje wielkie zwycięstwo. Mój ukochany z czasem bardzo się od nas oddalił. Zrobił się wyrachowany, zimny i obcesowy. Mój świat się zawalił. Byłam w ciąży z czarnym człowiekiem, sama, bezradna i z wieloma jednostkami chorobowymi, a także z niebagatelnym wiekiem. Moja rodzina mnie potępiła i odrzuciła, w pracy koleżanki dyskryminowały, poniżały, a ja wpadałam w coraz większą depresję. Spałam, płakałam, nienawidziłam siebie i maleństwa, które nosiłam pod sercem. Miałam różne złe myśli i aby nie zwariować, czy też nie wpaść w otchłań wiecznego snu, wykręcałam numery telefonów zaufania i tam wylewałam łzy, obawy i wstyd, który mnie zalewał (…). Nie kochałam tego dziecka, nie chciałam go. Nadal przychodziła mi tylko jedna logiczna myśl – urodzić i oddać do adopcji. Zaczęłam poszukiwania ośrodka, w którym mogłabym się ukryć przed światem, przed znajomymi. Moja psychika nie radziła sobie z myślą, że mam czarne dziecko i muszę je oddać. Dzwoniłam po wielu domach Samotnej Matki w całej Polsce, prosiłam o przyjęcie i pomoc, ale nie było takiej możliwości (…). Pewnego kwietniowego dnia wykręciłam jeszcze kolejny numer – to był Dom Samotnej Matki w Krakowie na ul. Przybyszewskiego 39. To był kolejny telefon i ostatni, jaki wykonałam w rozpaczy. Odebrała siostra o imieniu Kanizja – dziś to wiem, ale wtedy nie miałam o tym pojęcia. Zaczęłam nieśmiało przedstawiać moją proś-


FOT. PIXABAY.COM

ŻYCIE KOŚCIOŁA Świadectwo

Moja maleńka miłość bę i z bezsilności płakać, szlochać aż zaniemówiłam, bo brakowało mi słów. Te wspomnienia ciągle są żywe w mojej pamięci, jakby to było wczoraj. S. Kanizja powiedziała, bym za kilka godzin zadzwoniła jeszcze, jak będzie siostra dyrektor, która decyduje o przyjęciach. A więc czekałam, a czas się dłużył niesamowicie. Udało się, mogę być przyjęta i to nieodpłatnie, w każdej chwili. Podróż do Krakowa zorganizowałam w maju. Zabrałam małą walizkę z potrzebnymi rzeczami i wyruszyłam w 6-tym miesiącu ciąży. Urodzę, oddam i wrócę do mojego dawnego życia. W tamtym czasie nie dopuszczałam do siebie innej alternatywy. Bóg jednak już wtedy mi pokazał, że nie jestem sama, że jeszcze jest On i się o mnie troszczy. Odnalazłam ulicę i Dom, wszystko obce i jeden wielki znak zapytania. Siostra dyrektor Estera przywitała mnie, ucałowała i przytuliła. Już mi było dobrze na duszy. Zaprosiła do kuchni na gorącą herbatę i smaczny posiłek. Potem nastąpiła rozmowa, bliższe zapoznanie się i pokazanie Domu. W tym samym dniu poznałam drugą siostrę – Małgorzatę, a nazajutrz trzecią – Kanizję. Siostry o mnie dbały, szanowały moje decyzje i osobowość, pomagały we wszystkim, co było trudne. Polubiłam to miejsce, wkrótce się otworzyłam i byłam rozmowniejsza. Zadawałam wiele pytań o tematyce religijnej, uzupełniając luki w edukacji. Miałam spokój, bezpieczeństwo, wsparcie i miłość bliźniego. Siostry pomogły mi w opiece nad nienarodzo-

nym dzieckiem, prowadzały do lekarzy, którzy byli mi wtedy niezbędni do prawidłowego rozwoju dziecka. Czułam się w końcu jak w prawdziwym rodzinnym domu, którego nigdy nie miałam. Zbliżyłam się do Boga i podobnych kobiet w mojej sytuacji. Także do sióstr nazaretanek, które mi podały koło ratunkowe. Poznałam o. Roberta, kapucyna, mojego kierownika duchownego i wielu przychylnych mi ludzi. Ale to nie zmieniało dalej faktu, że nosiłam dziecko czarnego człowieka i jednocześnie go nie chciałam, a podjąć decyzji o oddaniu również nie potrafiłam. Tylko siostry mnie rozumiały i były do dyspozycji o każdej porze dnia i nocy. Rodzina wstydziła się mnie, dzieci ciągle mnie namawiały, bym oddała dziecko do adopcji. Szukałam domów adopcyjnych, psychologów, którzy mieli mnie do tego przygotować. Podejmowałam decyzje odległe memu sercu i rozumowi. Szłam za rozsądkiem, nie dotykając własnego brzucha, nie rozmawiałam z maluchem, nie patrzyłam na USG, żeby nie widzieć jej i nie słyszeć bicia serca. Robiłam tak, by jak najmniej się przywiązać do tego dziecka. W moim sercu do dnia porodu rozgrywał się dramat. Dwie siły ciągnęły mnie w dwie różne strony. Ale Pan Bóg stawiał mi na drodze mądrych i życzliwych ludzi, którzy mówili mi: „Dasz radę, urodzisz piękne i zdrowe dziecko. Będziesz szczęśliwą mamą. Nie ważne, że będzie czarne, ważne, że masz dla kogo żyć”. Siostry też mi często mówiły: „Zaufaj Bogu, On wie co dobre”

i radziły modlić się o pomyślne podjęcie decyzji. Oddawałam swoje problemy ks. Dolindo. Poród zaczął się szybko i przedwcześnie. Siostra dyrektor wyjechała wtedy na rekolekcje i mówiła mi: „Gosia poczekaj z porodem na mój powrót”. Obiecałam jej to, ale dziecko ma swoje prawa. 4 tygodnie przed terminem odeszły mi wody płodowe i stało się... Zawiadomiłam w nocy siostry, a one wezwały pogotowie. Pomogły mi zapakować rzeczy do szpitala, dokumenty. Byłam zestresowana, zaskoczona i rozkojarzona, że to już tak szybko. W nocy wykonano cesarskie cięcie i na świat przyszło moje maleństwo. Nie widziałam jej od razu i nie miałam kontaktu – bo takie było moje życzenie: „Oddaję do adopcji i proszę mi dziecka nie pokazywać i automatycznie zablokować laktację”. (…) Leżąc na sali intensywnego nadzoru przyszła pani doktor neurolog i powiadomiła mnie o stanie zdrowia dziecka, podała wymiary, mimo iż prosiłam o brak informowania mnie o nim. Płakałam i zapytałam tylko – czy jest bardzo czarna? Lekarka się zdziwiła i powiedziała, że jest bardzo różowiutka jak każdy noworodek (…). Po dwóch dniach przyszła lekarka z innego oddziału i dużo ze mną rozmawiała, przekonywała do zmiany decyzji. Mówiła – będziesz tego żałować, nie oddawaj. Opowiedziała mi o swojej wnuczce, która też jest owocem niechcianej miłości. Śliczna, mała dziewczynka – pokazywała mi zdjęcia.

41


ŻYCIE KOŚCIOŁA Świadectwo mo iż nie mam alimentów ani żadnych innych świadczeń finansowych, daję sobie radę – pracuję, a moje kochane siostry zawsze służą pomocą. Daję to świadectwo, by mój przykład pokazał, że macierzyństwo to cudowna sprawa. By inne kobiety nie oddawały swoich dzieci do adopcji, by je kochały i były szczęśliwe jak ja teraz. By szukały takiego domu jak ja, by się nie bały pomocy innych. „Bo jeśli Bóg dał owieczkę, to i da traweczkę”. Karolina 

FOT. PIXABAY.COM

Wspierała mnie i pracowała nad moją psychiką. Inna lekarka wzięła mnie za rękę i zaprowadziły mnie bez dyskusji do maleństwa. Zobaczyłam ją dopiero po dwóch dniach (…). Ten Dom jest wyjątkowy, dzieją się tu cuda. Dziękuję Janowi Pawłowi II za ten Dom, siostrom nazaretankom za troskę i uczucie miłości oraz opiekę. Jestem pełna wiary, że jutro będzie lepiej i nadziei na kolejne cuda. Dzisiaj jestem silną kobietą, patrzę z optymizmem na świat, mi-

Modlitwa rodziców za dzieci za wstawiennictwem św. Jana Pawła II Dobry Ojcze, dziękujemy Ci za powołanie do ojcostwa i macierzyństwa. Dziękujemy za wielkie rzeczy, które nam uczyniłeś jak Maryi. Dziękujemy Ci za nasze dzieci, za ten cudowny owoc naszej miłości. Tobie zawierzamy ich teraźniejszość i przyszłość. Święty Jan Paweł II powiedział: „Macierzyńskie czuwanie Maryi jakżeż niezgłębione doświadczenie, jaki zapis serca kobiecego, które całkowicie żyło Bogiem. Zaprawdę „wielkie rzeczy uczynił Jej Wszechmocny. Święte jest Jego Imię” (Łk 1, 49). Za wstawiennictwem św. Jana Pawła II, papieża podkreślającego wartość ojcostwa i macierzyństwa, prosimy Cię, Boże, abyśmy stanęli na wysokości zadania i byli dobrymi rodzicami. Abyśmy umieli żyć Bogiem i naszym dzieciom przekazali prawdę o Twojej miłości. Prosimy, weź w opiekę nasze dzieci i spraw, aby nigdy nie utraciły wiary najcenniejszego skarbu, jakim obdarzasz człowieka. Amen. (Cyt. za: Modlitewnik za wstawiennictwem św. Jana Pawła II, Kraków 2014).

42

W

dwudziestym roku mojego małżeństwa okazało się, że jestem w ciąży. Natychmiast udałam się do lekarza, z niepokojem informując go o leku, który zażywałam od przeszło dwóch lat z powodu nadciśnienia (jest to lek teratogenny), o mojej pracy na oddziale onkologii, gdzie mam kontakt z cytostatykami, a także o moim wieku (mam 43 lata), co jest nie bez znaczenia dla rozwoju dziecka…

„Takie” dziecko Lekarz wysłuchał mnie i od razu powiedział, że moje obawy co do zdrowia dziecka są uzasadnione i dlatego informuje mnie, że jest „inne rozwiązanie”, niż urodzenie dziecka wątpliwego zdrowia. To był pierwszy bolesny cios. Przerażona i zaskoczona uciekłam z gabinetu. Przecież spodziewałam się wsparcia. Za radą koleżanki poszłam do innego lekarza. Mijały tygodnie, ze względu na mój wiek dostałam skierowanie na badania prenatalne. Już pierwsze wyniki okazały się niepokojące. Szansa urodzenia zdrowego dziecka wynosiła zaledwie 1:50. Zalecono amniopunkcję, badanie o charakterze inwazyjnym, celem poszerzenia diagnostyki. Nie zgodziłam się, żeby jeszcze bardziej nie zaszkodzić dziecku. Pierwsze genetyczne USG wykazało „duże nieprawidłowości”, ale lekarz, który je wykonywał niewiele mi powiedział; chciał natomiast powtórzyć badanie za tydzień, „żeby lepiej się przyjrzeć”. Od razu też zasugerował, że powinnam się poważnie zastanowić czy na pewno chcę urodzić „takie” dziecko. Przyszłam za tydzień; był inny lekarz. Obraz jednak nadal był niejednoznaczny, pojawiły się też kolejne wątpliwości. Wyniki pomiarów narządów wewnętrznych, kończyn i obwód główki były w dolnej granicy lub powyżej normy. Padła kolejna propozycja terminacji ciąży. „Po co kontynuować rozwój prawdopodobnie uszkodzonego płodu? Są inne rozwiązania”. Wszystko to razem, w połączeniu z całkowitym brakiem wsparcia ze strony lekarza, było przygnębiające. A ja to dziecko kochałam, cieszyłam się nim. Jednak moja radość


ŻYCIE KOŚCIOŁA Świadectwo

FOT. PIXABAY.COM

Cuda miłości i nadzieja coraz bardziej ginęły pod grubą warstwą lęku.

FOT. PIXABAY.COM

Subtelne propozycje Co robić? Dzwoniłam do zaufanych koleżanek, znajomych, do rodziny, a przy różnych okazjach prosiłam księży i wszystkich, którym ufałam, żeby modlili się za moje dzieciątko. Jedna z koleżanek zachęcała mnie, bym uczyła się myśleć o swoim stanie, jako o błogosławionym, a nie jak o trudnym medycznym przypadku. Pomogło. Świadomość, że jestem otoczona modlitwą sprawiła, że poczułam się dużo silniejsza, choć niepokój cały czas kołatał gdzieś na dnie serca. Nadeszły kolejne badania i kolejne diagnozy: prawoskrętny łuk aorty, niewidoczna grasica, jedna z nerek słabo wykształcona, krótkie kończyny i ostatecznie podejrzenie zespołu Di George’a. Inne pomiary niby prawidłowe, ale padła kolejna sugestia lekarza, że jeszcze jest czas, że należy rozważyć terminację. Ten czas… Tak bardzo pragnęłam, żeby moje dziecko szybciej urosło i już nie było narażone na to, by mi je wyrwano z łona. Na to ostatnie nigdy nie było mojej zgody. Nie chciałam też, żeby „słyszało” propozycje lekarzy. W takich chwilach instynktownie kładłam rękę na brzuchu, „zatykając” mu uszy. Wychodząc z gabinetu „wyjaśniałam” maleństwu, że nigdy do tego nie dopuszczę. Tak bardzo chciałam, żeby

się czuło bezpieczne. Oczywiście żaden lekarz nie użył słowa: aborcja; wszystkie te propozycje były bardzo subtelne, rzucane jakby mimochodem, na marginesie, z zaznaczeniem, że istnieje taka możliwość jak terminacja i że mam do tego prawo. Ostatnią taką propozycję otrzymałam, gdy zgłosiłam się na dodatkowe badania USG w ramach akcji profilaktycznych. To był 19. tydzień ciąży i już zaczynałam czuć ruchy dziecka. Przed badaniem wyraziłam obawy co do jego zdrowia. Lekarz stwierdził, że nic takiego nie widzi, jednak możliwość uszkodzeń jest i gdybym tylko chciała, to jest jeszcze tydzień, może dwa na „wie pani…”.

też, wymiary grasicy dobre, pozostał tylko prawoskrętny łuk aorty. Maleństwo, jakby słysząc moją prośbę, urosło aż do 4250 g, co przy słabo rozwijającej się akcji porodowej skończyło się cesarskim cięciem. Mój syn przyszedł na świat jako duży, zdrowy noworodek. Obecnie skończył roczek, już biega i rozwija się prawidłowo, otoczony miłością rodziny (ma dwie siostry: 19 i 18 lat i brata: 14 lat) i życzliwością ludzi. Czy mój syn był chory? Czy w moim łonie dokonał się cud uzdrowienia? Za czyim wstawiennictwem? Nie wiem. Moim zdaniem lekarze widząc anomalie nie mylili się, dziecko nie rozwijało się prawidłowo, a w pewnej chwili wszystko się „naprawiło”. Jak wielkiego cudu Mały cud doświadczyłam, dowiem się we właściPrzebłyski dobrych nowin zaczęły wym czasie. Wierzę w to mocno, a teraz się od 24. tygodnia ciąży. Nóżki dziecka i do końca moich dni winnam Dobremu urosły do dolnej granicy normy, serce Bogu nieustanne dziękczynienie. było prawidłowo zbudowane, obie nerki Monika 


FRANCISZKAŃSKIE SPRAWY Misje

Misyjne Boże plany Agnieszka Kozłowska

O. Dariusz Mazurek OFMConv

Realizacja powołania misyjnego jest radykalną odpowiedzią na wezwanie Jezusa: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”. Pragnienie pracy na misjach często rodzi się w sercu, wzrastając przy innym powołaniu. Przedstawiamy trzy różne historie naszych misjonarzy, którzy na poszczególnych etapach swojego życia zdecydowali się na wyjazd na misje. 50

ZDJĘCIA Z ARCHIWUM SEKRETARIATU MISYJNEGO OFMCONV W KRAKOWIE

„Nie jestem typowym misjonarzem” – stwierdza już w pierwszym zdaniu o. Tadeusz Pobiedziński, który od roku pracuje w Paragwaju. „Chciałem nim zostać, gdy byłem młody. Gdy byłem klerykiem, zacząłem nawet z myślą o misjach uczyć się hiszpańskiego. Jednak nie byłem chyba wystarczająco zdeterminowany, bo gdy moi koledzy prosili przełożonych o możliwość wyjazdu na misje, ja tego nie zrobiłem...” – wspomina misjonarz.

ny, żeby choć trochę podtrzymywać pamięć o naszych braciach. Gdy inni pracowali przy ich procesie beatyfikacyjnym, ja przez lata dbałem o ich pamięć robiąc poświęconą im stronę internetową czy wystawę...” – opowiada o. Tadeusz. „Wreszcie nadszedł grudzień 2015 r. Beatyfikacja ojców Michała Tomaszka i Zbigniewa Strzałkowskiego. To były dziwne uczucia, nietypowe przeżycia, gdy moi dwaj koledzy zostają wyniesieni na ołtarze” – wyznaje o. Pobiedziński. „Dla niektórych sytuacji trudno znaleźć odpowiednie słowa... W tym czasie nie myślałem w ogóle o wyjeździe na misje, natomiast o zrobieniu „czegoś” w imię przyjaźni z nimi, owszem, tak…”.

Pociągnięty przez Braci „Kilka lat później miało miejsce wydarzenie, które w nas wszystkich (mam na myśli franciszkanów prowincji krakowskiej) pozostawiło piętno. Nasi współbracia, koledzy i przyjaciele, misjonarze: Zbyszek i Michał zostali zamordowani Ważny telefon w Pariacoto... Po ich męczeństwie praco„Na początku lutego 2017 r. zadzwowałem nadal w duszpasterstwie w para- nił do mnie mój współbrat i przyjaciel, fiach w Polsce, ale czułem się zobowiąza- który pracował na misji w Paragwaju.


FRANCISZKAŃSKIE SPRAWY Misje Bez długich wstępów rzucił mi propozycję: „Nie przyjechałbyś do Paragwaju? Potrzebujemy tu misjonarzy”. Odpowiedziałem, że muszę się zastanowić, ale szczerze mówiąc, to już w trakcie tej krótkiej rozmowy wiedziałem, że moja odpowiedź będzie twierdząca. Ten niepozorny telefon nie miał niby nic wspólnego z Męczennikami z Pariacoto. Niby nie miał! Ale dla mnie był wyraźnym zaproszeniem od nich. Zaproszeniem na kontynent, na którym oddali życie. Później sprawy potoczyły się szybko. Po trzech miesiącach wyjechałem do Paragwaju. Po czasie, który tu spędziłem mogę szczerze powiedzieć, że czuję się potrzebny i szczęśliwy. Czuję, że jestem we właściwym miejscu. Piszę o moim „nietypowym” powołaniu, bo podjąłem się wyjazdu na misje w wieku, gdy wielu misjonarzy z misji powraca. Jestem raczej realistą i wyjeżdżając nie miałem w sobie pragnienia dokonywania niezwykłych rzeczy – na to już chyba za późno. Chcę po prostu służyć jako kapłan w kraju, w którym kapłanów jest mało” – wyjaśnia misjonarz. „Wyjdź ze swojej ziemi rodzinnej...” Decyzję o wyjeździe na misje kilka lat temu podjął również o. Piotr Mpiima Dąbek, który obecnie pracuje w Ugandzie. Jak opowiada, otrzymał bardzo wyraźne zaproszenie na misje od Pana Boga, który przemówił w swoim słowie. „Moje rozeznawanie powołania misyjnego rozpoczęło się jakieś 4,5 roku temu. To był wrzesień 2013 r., kiedy podczas osobistych rekolekcji rozważałem słowo Boże. Trafiłem wówczas na fragment opisujący powołanie Abrahama. Na te szczególne słowa, które powiedział do niego Pan: Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę (Rdz 12,1). To zdanie nie dawało mi spokoju i towarzyszyło przez kolejne dni. Pytałem Pana, jak je rozeznać, dzieliłem się też tym doświadczeniem z moim kierownikiem duchowym. W sercu pojawiała się myśl, przynaglenie, by wyjść, wyjechać z kraju, w którym żyję. Wziąłem te słowa bardzo mocno do

siebie, bo przecież raz już wyszedłem z domu mojego ojca, z domu rodzinnego, kiedy podjąłem decyzję o wstąpieniu do zakonu” – wspomina o. Piotr. „Wiedziałem wtedy też, że mam w prowincji konkretne zadanie do wypełnienia – byłem wtedy asystentem ds. powołań. Chciałem więc też przygotować kogoś do tej pracy na moje miejsce, gdy skończy się moja kadencja. To był również czas, kiedy misja w Ugandzie była w jakimś sensie dla Prowincji misją priorytetową, dlatego też moje myśli krążyły właśnie wokół tego kraju. Po rozmowach z kierownikiem duchowym, za jakiś czas napisałem prośbę o wyjazd, wiedząc, że w Polsce mam jeszcze swoje obowiązki do wypełnienia i że do misji muszę się przygotować. Po zakończeniu mojej posługi bycia asystentem ds. powołań, pytanie o misje wróciło do mnie i po raz kolejny złożyłem prośbę o wyjazd” – wyjaśnia misjonarz. „Wyjechałem na naukę języka do Chicago, a później... do Ugandy”. Narodziny misjonarza „Od mojego przyjazdu minęło już ponad 9 miesięcy” – przyznaje o. Piotr. „Myślę, że już w moim sercu narodził się misjonarz, można tak powiedzieć, że zostałem urodzony... Oczywiście tak w przenośni, ale chyba coś w tym jest, dlatego, że te pierwsze miesiące pracy misyjnej są czasem aklimatyzacji i prze-

stawiania się na inną mentalność i kulturę” – wyjaśnia misjonarz. „Bardzo się cieszę, że tutaj jestem. Że ta obietnica, to słowo, które otrzymałem jakieś 4,5 roku temu wypełnia się w moim życiu. Wierzę również, że tak, jak Pan mnie poprowadził i prowadzi przez słowo od tamtego momentu, będzie dalej prowadził przez blaski i cienie pracy misyjnej. Zachęcam również wszystkich braci i inne osoby, które czują powołanie misyjne, aby nie stać w miejscu, zrobić krok i realizować je, zacząć przygotowania do wyjazdu. Warto pytać Pana, gdzie On chce nas mieć, aby wypełniać Jego wolę i dzięki temu być bardzo szczęśliwym” – radzi o. Piotr Dąbek. Czy chcesz, abym został misjonarzem? Inną historię powołania, związaną również z Męczennikami z Pariacoto, opowiada o. Dariusz Mazurek, pracujący w stolicy Peru, w Limie. „Kiedy miałem 25 lat za bardzo nie wiedziałem co zrobić ze swoim życiem, ale pomyślałem wtedy, że poproszę moich znajomych, żeby modlili się za mnie. Napisałem do nich listy. Było to w 1991 r. jesienią. Pan Bóg nie kazał długo czekać na odpowiedź, bo już w styczniu 1992 r. ni stąd ni zowąd wszedłem do pokoju, gdzie był włączony telewizor i zobaczyłem film dokumentalny o życiu i śmierci naszych współbraci franciszkańskich Zbigniewa O. Piotr Dąbek OFMConv

51


FRANCISZKAŃSKIE SPRAWY Misje i Michała. Natychmiast po zobaczeniu tego filmu zadałem sobie pytanie: a może Pan Bóg chce, abym i ja został misjonarzem?” – wyznaje o. Darek. „To był styczeń, myślałem dużo o wyjeździe na misje i postanowiłem kusić Pana Boga. Powiedziałem: Panie Boże, jeśli chcesz żebym był misjonarzem, to proszę, żebyś mi codziennie dawał znaki. Doszło do tego, że kiedy byłem w kościele w niedzielę, pomyślałem sobie: Jeżeli mam być misjonarzem, to chcę, żeby ten kapłan, który teraz głosi, zaczął mówić o misjach. Kilka sekund po tym, jak tak pomyślałem, ksiądz, który odprawiał Mszę zaczął mówić o Zbyszku i Michale, którzy zginęli w Peru. Poszedłem na całość. Zadałem Panu Bogu dwa pytania. Pierwsze: czy chcesz, abym Twoje słowo głosił gdzieś daleko, i drugie: czy chcesz Panie Boże, żebym pojechał do Hiszpanii i tam się przygotowywał do wyjazdu na misje. Na oba pytania Pan Bóg bardzo jasno i konkretnie odpowiedział mi w swoim słowie” – zdradza o. Darek. „Zostawiłem wszystko, co kochałem przez 24 lata w moim życiu: OGŁOSZENIE WŁASNE

studia, miasto, rodzinę, przyjaciół, pracę... Mój tato łowił ryby, był daleko na morzu. Mama płakała, siostra płakała, ciocia płakała... Myślę, że poziom morza wzrósł bardzo 8 października 1992 r., kiedy wyjeżdżałem” – śmieje się misjonarz.

„Dodam jeszcze, że mój tata był rybakiem, i mój tata łowił też w Limie, łowił w Chimbote. Gdy podjąłem decyzję o zakonie napisałem do niego list: Tato, nie martw się, tradycja rodzinna będzie podtrzymana. Jadę, tak jak Ty łowić do Peru”. Jak widać, różne są ścieżki Bożej woli. „Jadę łowić do Peru” Módlmy się w intencji nowych powołań Po różnych wydarzeniach i nauce ję- misyjnych. Prośmy, by nie zabrakło luzyka w Hiszpanii, o. Dariusz trafił osta- dzi gotowych do głoszenia Ewangelii aż tecznie do Peru. Nie był jeszcze wtedy po krańce świata.  zakonnikiem, ale rozpoczął tam studia O. Tadeusz Pobiedziński OFMConv i pomagał misjonarzom. „Zajmowałem się młodzieżą w parafii w Limie. Byłem świeckim pośród braci, ale tak serdecznie i po bratersku mnie przyjęli, że nie miałem najmniejszej wątpliwości, żeby po kilku miesiącach napisać podanie o przyjęcie do zakonu. Jeżdżąc od czasu do czasu z braćmi do Pariacoto, zdałem sobie również sprawę, że stało się ono dla mnie ziemią świętą. Tam zrodziło się moje powołanie... Michał i Zbyszek oddali tam swoje życie, a ja dowiedziałem się o tym i Pan Bóg przez to pociągnął mnie do pracy misyjnej” – stwierdza o. Darek.


PIĘKNE ŻYCIE

Tip-topem po równiku Bogdan Kocańda OFMConv doktor teologii, kustosz sanktuarium Matki Bożej Rychwałdzkiej, rekolekcjonista ZDJĘCIA BOGDAN KOCAŃDA OFMCONV

Wracam pamięcią do tegorocznej zimy, kiedy to w lutym dane mi było przeżyć piękny czas pielgrzymki po sanktuariach maryjnych Ekwadoru, Kolumbii i Peru…

P

ielgrzymka organizowana przez Fundację Złota Róża prowadziła szlakiem południowoamerykańskich sanktuariów wraz z nawiedzeniem miejsca męczeństwa polskich błogosławionych franciszkanów o. Michała Tomaszka i o. Zbigniewa Strzałkowskiego w peruwiańskim Pariacoto.

Na linii równika W czwartym dniu pielgrzymowania dane nam było stanąć na linii równika. Piętnaście kilometrów od stolicy Ekwadoru Quito, w półpustynnej dolinie San Antonio de Pichiancha, znajduje się wymalowana linia równika, a właściwie dwie linie: pierwsza wytyczona przez francuskich naukowców i druga naznaczona przez Indian. Miejscowi przewodnicy, zwiedzając indiańską linię równikową w Muzeum Inti-Ñan (Drogi Słońca), podkreślają błąd w obliczeniach

60

francuskich uczonych i chętnie demonstrują różne zjawiska występujące tylko na równiku. Większość grupy zmagała się zatem z ustawieniem jajka na główce gwoździa czy też z zamkniętymi oczyma starała się kroczyć po linii równikowej. Jak w pierwszym, tak i w drugim przypadku, nikomu nie udało się wypełnić poprawnie zadania i osiągnąć sukcesu, a przecież na równiku najprościej. Metafora aktu pokory Te równikowe zabawy skłoniły mnie do głębszej refleksji. Otóż, poznanie prawdy nie jest zagadnieniem ściśle teoretycznym, nie jest kwestią dającą się zadekretować. Tak samo dostęp do Boga nie jest owocem jedynie ludzkiego wysiłku. Jak pisze znany w świecie mentor duchowości katolickiej, dyrektor Centrum Aletti w Rzymie, o. Marko Ivan Rupnik SJ: „Dotarcie do światła nie jest kwestią dzielności, inteli-

Tip-topami po linii równika indiańskiego

gencji i woli człowieka, ani owocem ascetycznych ćwiczeń. Poznanie Boga uwarunkowane jest nabraniem przez człowieka świadomości prawdy tego, czym jest jego życie: czy żyję po to, aby pozostać, czy po to, by umrzeć. Kontekstem poznania Boga jest zatem sam człowiek i prawda o nim jako o istocie, której źródło życia nie tkwi w niej samej i która, na dodatek, nadużywając grzechu została zraniona. Środowiskiem objawienia światła jest noc ludzkości”. Linia równikowa dzieląca kulę ziemską na półkulę północną i południową może stać się metaforą aktu pokory, który pozwala człowiekowi zejść do otchłani jego słabości i jego tymczasowości. Tam dopiero można posiąść pełną świadomość tego, co jest konsekwencją grzechu i tego, co jest darem łaski. Północ – południe, dobro – zło, poznanie – fałsz jednakowo przedziela równik pokory, którą się przyjmuje lub odrzuca.


PIĘKNE ŻYCIE

Próba ustawienia jajka na główce gwoździa – równik indiański

Prawda o mnie Trzeba jasno dodać, że nie chodzi tu o jakąś formę upokorzenia, lecz o „świętą pokorę”, o której pisał św. Franciszek z Asyżu. Jak stwierdza o. Rupnik: „Upokorzenia czekają na drodze samozbawienia, wówczas gdy człowiek sądzi, iż jest w stanie ostatecznie potwierdzić sam siebie i dać samemu sobie pełnię życia. To na tej drodze czekają gorzkie łzy wypłakiwane na ruinach naszych straconych nadziei”. Ale jeśli człowiek ze świętą pokorą przyjmuje prawdę o sobie, to w tej samej chwili staje się gotowy na przyjęcie światłości. Do tego potrzeba jednak czasu. A czas według zaginionego ks. Krzysztofa Grzywocza „jest wiernym kompanem jedynie tylko tych, którzy się z nim zaprzyjaźnili. Podąża równym krokiem jak wierny pies, nigdy nie opóźniając wędrówki zbytecznym oglądaniem się wstecz ani nie wyrywając się na złamanie karku przed siebie”. To piękne porównanie urzekło mnie w czasie mej osobistej próby poradzenia sobie z kroczeniem tip-topami po linii równika, oczywiście z zamkniętymi oczyma. I pomimo wielkich chęci, skupienia i wewnętrznej koncentracji schodziłem lekko na południe, zostawiając własne złudzenia.

Zamknięte oczy, niczym noc ludzkości, stwarzały nieograniczoną przestrzeń nadziei dla zwycięstwa, lecz pewność siebie i liczenie jedynie na własne siły, spowodowały zejście z drogi pokory. Zadecydował o tym wyczekiwany w sercu argument poklasku. I jak tu nie snuć analogii, które same nasuwają się w najmniej oczekiwanych momentach. Prosta linia równika a tyle skojarzeń. Nie wiem czy w szafach podróżników są jeszcze miejsca na duchowe rozważania. Być może pomiędzy lasem wieszaków z oryginalnymi ubraniami przywiezionymi z egzotycznych krajów będzie jeszcze miejsce na medytacje zapisane w sercu, niekoniecznie związane z nostalgiczną tęsknotą za przeszłością. Nie zapominajmy o tym, że człowieka można zrozumieć tylko w świetle wiary! 

Linia równika „francuskiego” wchodzi do wnętrza kaplicy centralnie pod krzyż Jezusa Chrystusa

61


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.