Numer 4
Nowémber 2019
Céch Mazurski Cejtunek
Nakład: 400 egz. ISSN: 2657-8700
SPIS TREŚCI Sziła szie zjénácÿło... a zjénácÿ esce ziéncÿ Mecenasi Céchu Patronite, czyli jak wesprzeć Céch, powstające Radio Mazurská Wela i inne inicjatywy Otwarcie Izby Pamięci w Starych Juchach Wydano słownik mowy mazurskiej Jak pisać po mazursku na smartfonie? Głos dawnych Mazurów – płyta inspirowana mazurską poezją Mówiona historia Mazur: Maks Mazuch O frygach, czyli bąkach z Mazur Mazurkä warżi, czyli mazurska kuchnia Agnieszki Grzybowskiej Tłumaczenie: Inwokäcÿjá Poezja: Psioter ôt Sziatków – Cekäjónc na cug Opowiadanie: Topielec – rozdział V i VI Tłumaczenie: Małi Princ – dżiél V, VI i VII Krzyżówka jesienna – nazwy owoców
Współtwórcy Céchu: ks. Dawid Banach Agnieszka Grzybowska Jerzy Łapo Agata Maskulak ks. Wojciech Płoszek Katarzyna Sobolewska Piotr Szatkowski v. Psioter ôt Sziatków (nacz.)
3 4 5 6 7 8 9 10 11 15 19 19 20 23 27
Wydawca: Piotr Szatkowski Krasnołąka 34 13-200 Działdowo; e-mail: cech.redakcyja@gmail.com tel: 726 503 150
Skład i łamanie: Piotr Szatkowski Autor fotografii na okładce: Tomasz Buczko.
Poszukujemy osób skłonnych do pomocy przy składzie przyszłych numerów Céchu. Mile widziane także propozycje artykułów, relacje z mazurskich wydarzeń, fotografie, które możemy wykorzystać w następnych numerach.
Teksty zamieszczone na łamach czasopisma są własnością ich autorów. Wskazówki co do mazurskiej ortografii: á – MŚ pośrednio między a i o, Os.: o, MW, MZ: a ä – MŚ i MW: ia lub iä, MZ: a é – pośrednie między e oraz y lub między e oraz i ô – MŚ: ło, reszta regionu zazw.: o û – MŚ: łu, reszta regionu zazw.: u rż – połączenie r i ż lub samo ż sz, cz, dż, ż – półn. MŚ, MW, Os.: pośrednie
między pol. sz i ś, cz i ć, dż i dź, ż i ź; reszta regionu zazw. ś, ć, dź, ź ÿ – pośrednie między y oraz i lub zupełnie jak i. Skróty: Os. – Ostródzkie: pow. ostródzki i gm. Olsztynek, MZ – Mazury Zachodnie: od Działdowa po Szczytno, MŚ – Mazury Środkowe: okolice Pisza, Białej, Mrągowa, Giżycka, Węgorzewa w stronę Olecka i Gołdapi, MW – Mazury Wschodnie: Ełk, Olecko 2
Sziła szie zjénácÿło... a zjénácÿ esce ziéncÿ
N
Jesziéń w te niejsce duruje pu rocku. Lato znowuj jek pocnie grżácz, to nie zié, kiedi ôdprżestacz. To wszio jeke take do dżiwu szie zrobziło. W jeżierże wodi zawdi mni. Rżéki i studnie prózne stojó, a tocz w Mazurach mogło kiedisz nic nie bicz, ale wodi to náma zawdi zbziégło! Jek dumata, co to tlo ô ékologije idżie, to szie mocno milita. To idżie ô nase dżiecziuki, ô nase wnucki, chtórne bédó muszieli kämpfowacz ô wode, ô co do jeszcziá i ô ksÿne puszcziánu, ôchłodeckie. Bédó muszieli durchhaltowacz take zietrże, grżnioti, szturmi, co mi sobzie razu nie rozuniejém wistazicz w głozie. A esce prżidó i chorobi, co jéch nigdi prżódżi û náju nie dało, malarzie jeke i drugie. I nic ûz ni mozém redżicz, to szie richticnie stanie. A ludżie só scnichi, éno ô psiejéndze zawdi zorgujó. W Amazóniji prżeczie to nie buł naturalnÿ fojer, éno chtósz tén ôgiéń zrobziuł. Bo mu grundsztiku brák ziéncÿ. Bo náma brák ziéncÿ bananów, awokädów i drugéch módnéch fizmaténtów. A jó! Mi só krżiw, nie tlo ónÿ, co prżiprowadżili do ónégo boru sklescéniá! I do dżiwu je tlo to, co zielgoletne (dorosłe) ludżie éno sznablani trżaskäjó, a nic nie robzió! To młode sziurki i dżiéwcáki sztrejkujó, a mi? Z roboti do roboti, a dóma esce ziéncÿ roboti, casani posłuchämi na głupsie pozieszczie w radiju albo w glocÿ (lewizorże). I prazie na to te wselke korporacÿje perli. Cobi náma to wszio biło nieszwadómo, co nás dóm zdéchnie. Mi muszim ôbziéracz jeke nertestwa i kupacz ziéncÿ, zawdi ziéncÿ zachów, co jéch cale nie brukujém. Eszli chto zierzá, niech lepsi proszi Bogä ô wibácénie, co mi z Jégo giésziénkiém ûcÿnili. Bo za to ceká náju sztráfa, psiekło. Eszli szie naków pokáze, co Bogä nie dá i sztráfa nie dotchnie náju po szniérczi, to juz mozeta bicz pewne, co ta sztráfa dotrasi náju ajw, na Żiéni. Esce zdózÿm ûcucz, jek nasá Żiéń náma je dżiénkowná. Ôstatná nadżieja w młodżiżnie. Wáju, Psioter ôt Sziatków (redachtór)
asa planéta ûniérá. Skléscał (spáluł szie) szmat Amazóniji, téch nástarséch borów na Żiéni. Páliło szie w tém istém boru, kiéni zÿje sziła zortów zzierżów, chtórnéch nie potkäs jéndżi. Króm tégo esce sziła fojerwera niała docÿnku w Zÿberiji, Africe i drugéch niejscach. Je zawdi cziepli. Jek Zÿberijá ôdmarznie, to szlus z náma, mi só áus. Pocÿtájta w necÿ, wedle cégo. Wisztudérowane w ti sprazie ûz mózió, co pokrakä (kätastrofa) prżidżie na zÿchier, ûz ni mozém na to nic redżicz. Mozém tlo tak cÿnicz, co téch strasnéch rżecÿ, co nase dżiatki ûzÿjó, dá jek námni. Juz terá wsÿstkie zidżim, co szie sziła zjénácÿło (stniéniło). I tlo szlépi bédżie makerowáł, co to cale nie je práwda. „Sziła szie zjénácÿło” to buł zac, co go nalásém kole staréch zapsisków z casu jezdzéniá profesóra Doroszewskiégo w psiéndżieszióntéch latach po Mazurach. Dijalechtologozie tak co ûsłiseli ôt jénégo Mazura. Zidżim terá, co to zjénácanie szwata dali postémpuje, éno szténdich, cziéngiém nie w tó richticnó stróne. Tedicas sło pewnikiém ô prżejénácanie szie społecénstwa, terá zaznów ô nasó prżirode. Ô nasó rodnó żiéń. Esce já, doch cale młodi cłoziek, dobrże báce żime, co dało ninus dwadżieszczia i sziétém gradów. Nie biło redi do skołi jechäcz, to jó zapérli na dwa niedżiele. Taká mrożica biła, co w noszie az luft mrożiło, a cłoziek do dóm cérwónÿ wzád szie wracáł, anibi burák. Esce na drugi rok sziła szniégu nasÿpało, co na dosadkie esce jéná niedżiółkä ziéncÿ biła frej ôd skołi, áutobus nie zdoluł dojechäcz i tlo náziénkse trekri mogli bez te zaspÿ prżejechäcz. Rade mi bili, ôj rade! Sceszlizie letnéch ferijów náma w to niejsce nie zabrali, a ô to szie sziła bojelim. Naków letne ferije só szwénte! Chtórén bach terá tak co moze sobzie prżibácÿcz? Ni moze, bo richticnÿ żimi ni nielim ûz sziła rocków. Godi z szniégiém? A bogäcz! Páre dniów szniég, taká chlapozina polezÿ w fébruarże i tile tó żime zidżieli. Nó, chiba ze w Zielgónoc! Tedi dá szniégu, co i sznémána ûlepsis! 3
Mecenasi Céchu To dzięki Wam istniejemy! Dziękujemy!
Przegląd Bałtycki przegladbaltycki.pl
Związek Mazurski zaprasza! zwiazekmazurski.pl
Mecenasi Prywatni: Marek Duchna, Dawid Banach, Marcin Benke, Adam Staniek, Agnieszka Grzybowska, Tomasz Otocki, Andrzej Mrozicki, Wojciech Bogusławski Klaudia Przybyłek, Adam Rajkiewicz, Jerzy Alicki, Mirosław Szefer
4
Patronite, czyli jak wesprzeć Céch, powstające Radio Mazurská Wela i inne inicjatywy zapewne nasi Szanowni Czytelnicy wiedzą, Jakkoszty druku czasopisma Céch pokrywamy
subskrypcja zostaje zakończona. Céch nie jest jedynym naszym „dzieckiem”. Cała działalność w ramach Mazurskiego słówka na dziś, wiersze, covery piosenek, nauczanie i wyszukiwanie słówek – to wszystko mieści się w ramach naszej misji. Obok wydawania czasopisma rozpoczynamy prace nad audycjami po mazursku w obrębie tworzącej się rozgłośni internetowej Radio Mazurská Wela (pol. Mazurska Fala). Na razie emitujemy testowe podcasty, które można odsłuchiwać na Facebooku na stronie Mazurskiego słówka na dziś. Część sprzętu już zakupiliśmy z własnych środków, część jeszcze należy dokupić. W ramach radia internetowego będziemy początkowo przeprowadzali wielorakiej natury rozmowy o Mazurach, o mowie, a czasem i w mowie mazurskiej, ale także o kulturze i współczesnych wydarzeniach; mamy nadzieję, że pojawią się także wywiady z ciekawymi osobami związanymi z regionem. Wcielanie kultury i mowy mazurskiej do współczesności jest jednym z priorytetów – stąd współczesne czasopismo, stąd pomysł radia. Niestety, na emitowanie muzyki na antenie póki co pozwolić sobie nie będziemy mogli – koszt praw autorskich to w przypadku rozgłośni internetowych koszt co najmniej 400 zł miesięcznie. Ale zawsze możemy próbować zrobić „radio gadane” – co prawda bazujące na nagraniach archiwalnych i od czasu do czasu wejściach „na żywo”, ale i taki cel niewątpliwie jest godzien realizacji. Początki zawsze są trudne, ale nie wolno się zrażać! Już po kilku dniach zbiórki udało się uzyskać kwotę 90 zł miesięcznie. To wystarczy na drobne wsparcie kosztów związanych z Céchem i zakupem sprzętu radiowego. Tak niewiele, a tak wiele, prawda? Pamiętajcie, każda złotówka ma znaczenie.
z darowizn. Zbiórka internetowa sprzed roku przerosła nasze oczekiwania. Wszystkim, którzy w ciągu tego roku nas wsparli, dziękujemy z całego serca. Po roku, zgodnie z przewidywaniami, środki pieniężne są już na wyczerpaniu. Wydaliśmy cztery obiecane numery, czym, jak sądzimy, udowodniliśmy, że jesteśmy w stanie działać skutecznie na rzecz Mazur. Koszt wydruku jednego numeru czasopisma nie jest wysoki – to nieco poniżej tysiąca złotych. Redaktorzy nie otrzymują żadnej zapłaty za swoją pracę, wykonujemy ją czysto społecznie, dlatego koszty ograniczone są tylko do druku i wysyłki między punktami dystrybucji. Jeśli nie uda się uzyskać środków na kolejne numery, będziemy musieli wydawać Céch rzadziej, a może nawet zupełnie wstrzymać jego wydawanie. Dlatego prosimy Was serdecznie o dalsze wsparcie. Każdy, kto ma ochotę wspomóc nasze działania, może to uczynić poprzez platformę internetową Patronite. Wpisując w przeglądarce patronite.pl/psioter, zobaczycie pełen opis naszych celów i niezbędnych ku temu środków. Patronite różni się od reszty zbiórek. Tu wsparcie udzielane jest w cyklu miesięcznym (np. 10 zł miesięcznie) przez czas określony przez Darczyńcę. Wystarczy zarejestrować się, wybrać kwotę i metodę płatności. W przypadku płatności przelewem internetowym Darczyńca wybiera kwotę miesięcznego wsparcia i liczbę miesięcy, przez którą wsparcie to będzie do nas wpływało. Musi jednak całą przewidywaną kwotę wpłacić za jednym zamachem, choć my będziemy otrzymywać ją w miesięcznych „ratach”. W przypadku płatności kartą lub PayPalem zostaje aktywowany automatyczny, comiesięczny przelew. Jest to wygodne rozwiązanie, wystarczy raz aktywować płatność i nie martwić się o to, by pamiętać o regularności. Anulowanie comiesięcznej subskrypcji jest bardzo proste – wystarczy zalogować się do Patronite i w odpowiedniej zakładce zaznaczyć, że 5
Otwarcie Izby Pamięci w Starych Juchach
W
Mazurów, którzy wciąż pozostali w ojczyźnie, jak i pasjonatów kultury mazurskiej aktywnie włączyło się w powstanie Izby. W niedużej sali odremontowanego budynku można zobaczyć
sobotę, 28 pażdziernika 2019 r., odbyło się uroczyste otwarcie Izby Pamięci, jaka powstała przy Parafii Ewanegelicko-Metodystycznej w Starych Juchach. Izbę poświęcił Słowem Bożym przybyły bp Andrzej Malicki wraz z ks. Moniką Zuber. Następnie odbył się wykład dra Stefana Marcinkiewicza na temat budującej się tożsamości ludności mazurskiej oraz kilka wystąpień gości. Można było również zdobyć, dzięki uprzejmości pana Roberta Arbatowskiego, nowo wydany Słownik mowy mazurskiej. Izba powstała z inicjatywy duszpasterzy parafii metodystycznych w Ełku i Starych Juchach – ks. Moniki Zuber i ks. Dariusza Zubera. Miejsce to ma być świadectwem wiary, tradycji i kultury
przedmioty codziennego użytku, jak i strój ewangelickiego duchownego, fisharmonię, stare zdjęcia, dawne publikacje poświęcone teologii i religijności, reprint Biblii Brzeskiej z XVI wieku. Do Izby przylegają dwa apartamenty dla gości. Remont został przeprowadzony ze środków dotacji UE oraz wspólnego wysiłku parafian z Ełku. Po Izbie oprowadzają wolontariuszki: pani Matylda Stasiłowicz, pani Elżbieta Topolska i ks. Monika Zuber.
ewangelików zamieszkujących tereny Mazur od XVI wieku do lat siedemdziesiątych XX wieku. Ewangelicy zostali wysiedleni z tych terenów zaraz po zakończeniu II Wojny Światowej, jak również w latach pięćdziesiątych i siedemdziesiątych. Brak merytorycznej wiedzy i ogrom stareotypów, jakie powstały na temat byłych mieszkańców Mazur, skłonił pomysłodawców do działań na rzecz wspierania pamięci o Mazurach. Obecnie działający Związek Mazurski, jak i szerokie grono życzliwch ludzi,
Izba włącza się również w działaność edukacyjną Ośrodka Dobra Siła, który działa po sąsiedzku już od 5 lat. Pozdrowienia i uściski, Monika Zuber Fotografie z otwarcia zamieszczamy dzięki uprzejmości p. Bartka Gazowskiego.
6
Wydano nowy słownik mowy mazurskiej PSIOTER ÔT SZIATKÓW
N
nich, wedle życzenia) oraz uraczyć się poczęstunkiem. Należy tu przy okazji doprecyzować krążące w mediach opinie, jakoby był to pierwszy słowniczek mazurski w historii. Nie jest to do końca końca prawdą – listę słówek publikował już Sembrzycki w XIX wieku, a w czasach współczesnych cieszyliśmy się słownikami lokalnymi (zapisanymi według prawideł wymowy miejsca pochodzenia autora), jak ten autorstwa G. Dondera, internetowymi, jak słowniczek E. Kruka, czy naukowymi, jak Słownik Gwar Ostródzkiego, Warmii i Mazur. Nową jakością wnoszoną przez szczycieńską publikację jest natomiast próba zastosowania jednolitej, ogólnoregionalnej ortografii oraz znaczna liczba haseł. Projekt z pewnością dobrze rokuje na przyszłość, należy dążyć do publikowania kolejnych, stale rozszerzanych słowniczków, by wiedza o mowie mazurskiej nadal się upowszechniała. Osoby, które chciałyby otrzymać darmowy egzemplarz słowniczka, mogą zgłaszać się w Starostwie Powiatowym w Szczytnie, warto także pytać o to Stowarzyszenie Wszystko dla Szczytna oraz Związek Mazurski. Redaktorzy i konsultanci słownika: Robert Arbatowski, Dariusz Elwert, Pamela Jaworska, Piotr Lazarewicz, Andrzej Mrozicki, Piotr Szatkowski, dr Monicka Welenc – Łojewska, Paweł Szutow.
owa, ważna pozycja na mazurskim rynku wydawniczym. Tym razem ukazał się Słownik mowy mazurskiej, zawierający ok. 2300 mazurskich słów z tłumaczeniami na język polski i niemiecki. Środki od szczycieńskiego starostwa na zrealizowanie tego projektu uzyskało Stowarzyszenie Wszystko dla Szczytna oraz Związek Mazurski. Pomysł wydania słowniczka mowy mazurskiej w ujednoliconej, ogólnomazurskiej ortografii krążył w środowisku już od kilku lat. Realne prace nad wcieleniem tej idei zaczęły się niemal dwa lata temu. Wówczas zaczęto zbieranie słów zapisywanych na podstawie relacji Mazurów z różnych powiatów (na żywo i poprzez Internet, np. grupę na Facebooku Mazurská Gádkä), ale także ujednolicanie słów zastanych w rozmaitych pisemnych źródłach mowy mazurskiej – np. w słowniczku Erwina Kruka, Güntera Dondera, niektórych dziełach Karola Małłka, Wojciecha Kętrzyńskiego, Dietmara Serafina czy Jakuba Sczepana. Premiera słowniczka odbyła się ósmego listopada w Muzeum Mazurskim w Szczytnie. Na spotkanie przybyło ponad 130 osób, w tym oficjele wywodzący się ze społeczności mazurskiej, tacy jak Wiktor Leyk (Pełnomocnik ds. Mniejszości Narodowych i Etnicznych przy Urzędzie Marszałkowskim w Olsztynie) oraz posłanka Urszula Pasławska. To między innymi oni zwrócili uwagę na konieczność kontynuowania prac nad mową i kulturą mazurską oraz na ogromną odpowiedzialność spoczywającą na osobach biorących mowę mazurską w swoją opiekę. Było to ponoć jedno z najbardziej obleganych spotkań w historii muzeum. Ci współtwórcy słownika, którzy mogli dotrzeć na spotkanie, opowiadali zgromadzonym o kuluarach powstania publikacji, o trudnościach i zaniku mowy mazurskiej. Nie obyło się też bez elementu recytatorskiego i popisów śpiewaczych. Chętni mogli otrzymać darmowe egzemplarze słowniczka z podpisami twórców (lub bez
Fot. Agata Maskulak 7
Jak pisać po mazursku na smartfonie? PSIOTER ÔT SZIATKÓW
O
Po trzecie, SwiftKey potrafi się uczyć. Zapamiętuje nowe słówka i ich odmiany, dzięki czemu używanie aplikacji staje się coraz łatwiejsze z tygodnia na tydzień. Baza danych mowy mazurskiej jest obecnie dość skromna – przesłałem twórcom ok. 4000 słówek w podstawowych formach oraz udostępniłem całą treść Małégo Princa do analizy. Ale już to pozwala na pokrycie sporej części podstawowych potrzeb związanych z pisaniem po mazursku. Aplikacja działa na Androidzie, pobrać ją można za darmo poprzez Sklep Google Play, czyli miejsce, z którego użytkownicy Androida pobierają większość aplikacji. Konfiguracja SwiftKeya jest prosta i zajmuje dosłownie kilka minut.
d niedawna mazurská gádkä wkracza także do smartfonów z systemem Android. Specjalna aplikacja pozwala na używanie liter proponowanych we współczesnej, mazurskiej ortografii, a także podpowiada, jak zapisywać słowa w duchu tejże ortografii. Ale od początku. Ogromnym problemem było dla mnie pisanie w mojej rodzimej mowie przy użyciu telefonu komórkowego. O ile zdołałem sobie stworzyć narzędzie do zapisywania mazurskich liter na komputerze (mazursko-polską klawiaturę mojego autorstwa można pobrać ze strony pomazursku.pl), o tyle w przypadku telefonu było to zupełnie poza zasięgiem. Zapytałem użytkowników innych małych języków, czy dręczy ich ten sam kłopot (stało się to na grupie facebookowej poświęconej językom mniejszościowym i regionalnym). Prędko skontaktował się ze mną pracownik Microsoftu oddelegowany do obsługi aplikacji SwiftKey, służącej do pisania w ponad 200 językach i dialektach. Po tygodniu współpracy mogliśmy się już pochwalić pierwszą w historii aplikacją do pisania po mazursku. Co ciekawe, narzędzie oferowało już w tym czasie klawiaturę kaszubską, śląską i kurpiowską. SwiftKey ma kilka bardzo istotnych cech. Po pierwsze, można wybrać klawiatury kilku języków jednocześnie. Przykładowo, gdy wybierzemy polski, mazurski i niemiecki, to będziemy mogli łatwo korzystać ze wszystkich charakterystycznych znaków tych trzech języków. W każdej chwili możemy zmienić działanie aplikacji – tak, by wpisywać litery tylko jednego z języków, bądź dowolnej kombinacji spośród aktywowanych mów. Po drugie, SwiftKey proponuje poprawki i przewiduje, jakie może być następne użyte przez Ciebie słowo. Aplikacja posiada bazę tekstów dla wszystkich oferowanych języków i na tej podstawie uczy się prawdopodobnych zwrotów i zbitek wyrazowych. Narzędzie to, rzecz jasna, jest tym skuteczniejsze, im większą bazą danych dla konkretnego języka mają twórcy. 8
Głos dawnych Mazurów – płyta inspirowana mazurską poezją
G
Dwa-O, tworzyła też jako członek zespołów Analog, Wiolonczele z Miasta, Żywiołak, Res Factum. Od lat jej piosenki utrzymują się na playlistach ogólnopolskich i regionalnych stacji radiowych, a niektóre z nich są hitami: Idziemy do zoo, Zatrzymaj mnie, Magia Świąt czy Mój miły rolniku. Jej głos można usłyszeć w bajkach, które dubbinguje, m.in. Spongebob Kanciastoporty, Strażak Sam, Fraglesy, Hotel Transylwania 2 czy Zima Muminków.
łos dawnych Mazurów autorstwa Niny Nu to płyta i koncert z wierszami poetów mazurskich żyjących w XIX i na początku XX wieku, m. in. Michała Kajki, Gotfryda Bendziułły, Adama Jewana, Tobiasza Stullicha, Jana Luśtycha czy Jerzego Tadeusza Krzywoszewskiego, do których muzykę napisała i śpiewa giżycczanka Monika Wierzbicka, występująca obecnie pod wspomnianym pseudonimem artystycznym Nina Nu. Ludzie ziemi, nauczyciele, działacze społeczni, ci znani i ci, których już nie pamiętamy, mówią swoim głosem o sprawach, które ich dotyczyły. I choć są to teksty pisane lata temu, nadal są aktualne: miłość do ojczystego języka (Jam Mazurem), zachwyt nad miejscem, w którym przyszło im żyć (O mazurskich jeziorach – Michał Kajka), zachowanie trzeźwości umysłu (Gorzałka źródłem zła – Jan Luśtych), warto być oszczędnym i pracowitym (Stroje tęgie są przyczyną biedy wszelkiej – Gotfryd Bendziułła), trwanie przy swoich wartościach niezależnie od okoliczności (Nie bądź chorągiewką na wieży – Brunon Braun) Muzyka utrzymana jest w charakterze folkowo-jazzowym. Raz jest uroczyście, raz lirycznie, a raz humorystycznie. Wiersze śpiewane są po polsku; nie zabraknie jednak akcentu języka mazurskiego (przekład Piotra Szatkowskiego). Głos dawnych Mazurów na nagraniach i koncertach usłyszycie w wykonaniu:
Artykuł na podstawie informacji prasowych dostarczonych przez Monikę Wierzbicką.
Okładka płyty, źródło: materiały prasowe
Nina Nu – głos, bęben obręczowy Jacek Prokopowicz – instrumenty klawiszowe Sylwia Świątkowska – skrzypce, fidel płocka, suka biłgorajska. Monika Wierzbicka (pseudonim artystyczny Nina Nu) – dwukrotnie nominowana do nagrody muzycznej FRYDERYK, zdobyła także III miejsce na 25 Przeglądzie Piosenki Aktorskiej. Giżycczanka, swoje pierwsze artystyczne kroki stawiała w Zespole Pieśni i Tańca Giżycko. Współzałożycielka zespołu Ha-
Nina Nu, fot. Katarzyna Trzaskalska 9
Mówiona historia Mazur: Maks Mazuch KATARZYNA SOBOLEWSKA
W
jem zdechnieńciem ten interes dalij prowadzić i musiał na fszystkie struny wykształcuny być, coby do tego zdolny buł. Od roku tszydziestego pchiontego az do wybuchu wojny w roku tszydzieści dziejińć gospodarzylim s synem pospołu tutaj. W mojem zyciu f handlu s poczuntku sie zarobchiło wiele pchieniendzy. I za to kupchiłem ten interes. Te zarobchione piniendze włożylim w zakupchienie tej własności w Rynie, ale pieniendzowa inflacjon bes niewygranio wojny [spowodowała, że] dziejeńciesiunt procentóf zgubziono. I musiało zaś s pocuntku być pracowano i bes to, co my nasze klinianty [klientów] dobrze i tanio opsługiwalim, pszyszlim do roku tszydzieści tszy zgoła do tego samego stanu jekem w Rynie poczeli. Ot poceńcia reżima Hitlera zrobchiła sie na całych Niemcach taka gospodarno krizis (taki krenzołek [o chaosie]), bo Hitler coszci kombchinowoł. On te sztrejki robotne [strajki robotnicze] i te tszynoszcze miljonóf ludzi co byli opróc [bez] pracy – jek najchiżej do pracy prowadzić dał, dzień i noc ustrój wojenny prowadzić. I bes to szie zrobiła krizis i dużo firmóf poszło bankrut f całym lundzie [kraju]. I mnie trafiło bardzo ciensko. W jenem roku em stracił około pchinćdzieszont tysincy marek. To sie stało bes to, co jo dużi handel ze stucnini nawozami prowadził i te nawozy dałem na purocni [półroczny] kredyt rolnikom. Rzondowe zarzundzynie pszysło, co fabriki od liferantóf [kooperantów] majo zapłate dostać, a my musielim rolnikum strychowacz [umorzyć dług]. Bes to ja stracił te popszednie pchieniondze. Na małem włosie ja bym buł cale fszystko straciuł. Po tej kryzie w roku drej und dreisich [trzydziestym trzecim] do wybuchu wojny buł za krótki czas, zeby do zienksego zaropku pszyjść, bo zistem hitlerofski nie dopuściuł.
latach 1950–1953 na Warmii i Mazurach przeprowadzono pierwsze po II wojnie światowej, i, jak się okazało, jedyne, solidne zespołowe badania gwaroznawcze, obejmujące niemal czterysta miejscowości i ponad tysiąc informatorów. W ostatniej chwili przed rozpadem tej pogranicznej wspólnoty utrwalono miejscową gwarę oraz zapisano pismem fonetycznym oryginalne wypowiedzi autochtonów. Fragmenty tych rozmów o życiu konkretnych osób – Mazurów, historii ich rodzin, rodów, wsi i całego regionu będę przedstawiać w kolejnych moich artykułach. Jedni umarli, inni wyjechali, ich kultura uległa zatracie. Ale pozostały przejmujące opowieści o mazurskim losie, publikowane w tej formie po raz pierwszy po blisko siedemdziesięciu latach od ich zanotowania. *** Rodzinne przedsiębiorstwo handlowe opowieść Maksa Mazucha, lat 73, zamieszkałego w Rynie, gdzie prowadził dom wycieczkowy, zanotowała Halina Koneczna 25 VIII 1951 r. W nasej rodzinie jest lo [tylko] jedyn dzieciuk. Ot sóstego roku do sesnastego roku dałem go do gimnozjum Kentszyn na skołe. Tedy tszy lata na wysoko handlowo skołe do Królefca sześć zemastróf sztuderować [studiować]. Za tym zakunceniem [odbył] jedyn rok udzby [nauki] kupiectfa f Królefcu – zielazna hurtownia „Sprichates”. Sto pchiendziesiont ekspediantóf pracowali f tej firmie. [Następne] pu roku udzba – handlowy młyn i skub zboza – aksport. Tyn nawienkszy młyn f Kentszynie, firma Granberch Adolf. Pszemniał zboza na monke, codzienne pszenielinie zboza na monke. Pieńcet metróf zyta, psenicy tagze pienćset metróf. Dalse pu roku udzba w jenej firmie s kolonialnani towarani – Rogala August, Ełk w Mazurach. Delikatesy, bo łon [o synu] naznacuni był za mo10
O frygach, czyli bąkach z Mazur JERZY ŁAPO
K
stan badań, ale również to, że tego typu zabawki nie zawsze były dostrzegane przez etnografów badających kulturę ludową.5 Zresztą zanik drewnianych bąków – zwanych po staropolsku, a także po mazursku frygami (frigami) – nie następował w różnych regionach w tym samym tempie. Świat bąków jest bardzo rozległy i zróżnicowany. Wirujące zabawki można dzielić pod względem regionu lub kraju pochodzenia, formy przestrzennej lub materiału, z którego zostały wykonane. Można je także porządkować ze względu na sposób wprawiania w ruch. Wyróżniam palczaki („napęd” stanowią palce), dłoniaki (dłonie), dmuchańce (usta), sznurkowce (sznurek), śrubowce (mechanizm śrubowy), sprężynowce (sprężyna), gumowce (gumka typu modelarskiego) i inne. Proponowane kategorie nie zawsze są rozłączne, ponadto mogą się dzielić na kolejne podkategorie. W swoich badaniach nad bąkami, kryjących się pod nazwą Obwoźne Muzeum Bąków, poszukiwałem tego typu zabawek związanych z Mazurami.6 1. Bąk z buraka
ażdy człowiek lubi się bawić, i duży, i mały. Różne są tylko zabawki przynależne odpowiedniemu wiekowi, przynajmniej w teorii. Ciągłe zmiany społeczne i cywilizacyjne powodują, że przekształceniom ulega także świat rozrywki. Współcześnie bąki kojarzą się najczęściej z metalowymi lub plastikowymi zabawkami napędzanymi mechanizmem śrubowym. Tymczasem to stosunkowo młody wynalazek, opatentowany dopiero wiek temu. Czy zatem wcześniej nie było bąków? Oczywiście były, tyle, że „napędzane” sznurkami lub palcami. W różnych kręgach kulturowych znane były od tysięcy lat. Powiedzenie „zbijanie bąków”, rozumiane jako marnotrawienie czasu, to spuścizna mieszczańskiego światopoglądu przełomu XIX i XX w., który z pobłażaniem, lekceważeniem, a nawet pogardą patrzył na przejawy ludycznej kultury. Tymczasem zbijanie bąków polegało na plenerowych grach i zabawach polegających na wybijaniu drewnianych bąków przeciwników lub chłostaniu biczykami tak, aby wirowały jak najdłużej. Wymagało to umiejętności manualnych, koordynacji ruchowej, praktyki, taktyki etc., ale było zazwyczaj domeną mniej zamożnych mieszkańców miast i wsi. Z czasem, zwłaszcza drewniane sznurkowce, odeszły do lamusa, choć jeszcze np. w podręcznikach szkolnych z przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX w. wpisane było zadanie „wykonanie bąka w klasie IV”.1 Bardzo trafnym okazał się tytuł jednej z zachodnioeuropejskich monografii bąkowych, której tytuł można przetłumaczyć: „Zagubiona sztuka puszczania bąków”.2 Zatracenie ludycznej wiedzy, przekazywanej najczęściej z pokolenia na pokolenie, sprawiło, że powstające współcześnie opracowania dotyczące bąków są przyczynkarskie, niepełne, a nawet czasami bałamutne.3 W Polsce nie powstała dotychczas żadna monografia tego typu zabawek, choć bąki odkrywane były (i są nadal odkrywane) w trakcie badań archeologicznych, a najstarsze datowane są na przełom X i XI w.4 Problemem jest nie tylko
Bąk z buraka. Fot. J. Łapo Bąk zrobiony z ogrodowego buraka zwyczajnego był swoistą zabawką–żartem. O tego typu frydze opowiedziała mi Katharina Bartkowski, mająca korzenie rodzinne na Działdowszczyźnie. O takiej zabawce słyszała od swojej starszej siostry. Bąk z buraka robiony był jeszcze w latach pięćdziesiątych XX w. przez dziadka informatorki (*1873, +1959) dla swoich wnuczek. 11
Stanowił nieco humorystyczne wspomnienie z czasów jego dzieciństwa, przypadającego na przełom lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XIX w. Do wykonania zabawki potrzebny był burak średniej wielkości, w którego dolną część wbijano drewniany patyczek (jako igłę), który ułatwiał i przedłużał wirowanie. Fryga wprawiana była w ruch sznurkiem owiniętym wokół warzywa. „Zbudowałem” takiego bąka z dość płaskiego, przysadzistego buraka – wirował około 15 sekund. 2. Bąk typ Działdowo O drewnianym bąku sznurkowcu do chłostania poinformowała mnie także Katharina Bartkowski. Zabawkę, odziedziczoną po starszych siostrach, wykonał dziadek informatorki w latach pięćdziesiątych XX w., na wzór zabawki, którą bawił się w swoim dzieciństwie. Fryga została zrobiona jako podarunek dla wnuczek. Na podstawie wspomnień pani Kathariny i sporządzonego przez nią szkicu udało się wykonać replikę frygi, nazwanej przeze mnie typem Działdowo. Bąk wytoczony na tokarce miał formę walcowatą, przypominającą nieco pocisk. Jego długość wynosiła 11 cm, maksymalna średnica 7 cm. Górna część korpusu frygi zakończona była płasko. W górnej bocznej części zabawki znajdowały się cztery dookolne rowki. Zabawka
nie była malowana ani lakierowana. Nie posiadała także metalowej igły. Bąk typu Działdowo wprawiany był w ruch sznurkiem biczyka, owiniętym wokół górnej partii korpusu zabawki. W chwili startu „rozkręcana” fryga ustawiana była na ziemi. Późniejsze uderzenia biczem przedłużały wirowanie zabawki. Celnym uderzeniom w bąka towarzyszyły odgłosy „strzelania” z bicza. 3. Bąk typu Olecko/Kazanice O kolejnym bąku – sznurkowcu do chłostania – dowiedziałem się od Piotra Klamanna, którego korzenie rodzinne sięgały Olecka (później rodzina przeniosła się do Kazanic na ziemi lubawskiej). Mój informator, gdy był małym
Bąk typu Olecko/Kazanice. Fot. J. Łapo chłopcem, już w Kazanicach, dostawał od dziadka do zabawy drewnianą frygę, która pozostała po jego ojcu (*1940). Zabawka nie była jednak uruchamiana, a wnuczek wyobrażał sobie, że to rożek z lodami. O właściwym przeznaczeniu przedmiotu Piotr dowiedział się od ojca, gdy miał 13–14 lat. W wyniku rozmów z informatorem udało mi się sporządzić rysunek rekonstrukcyjny, na podstawie którego tokarz wykonał replikę zabawki. Bąk miał formę stożka, który stanowił właściwy
Bąk typu Działdowo. Fot. J. Łapo 12
rowane na tych, którymi tokarz, pochodzący z Suwalszczyzny lub Augustowszczyzny, sam bawił się w dzieciństwie. Najpewniej sięgały one tradycją do co najmniej okresu międzywojennego. Frygi miały formę walcowatą, zbliżoną do pocisku. Ich długość wynosiła 7–8 cm, maksymalna średnica 5–6 cm. W dolnej części korpusu bąka wykonywany był niewielki otwór, w który wbijano gwóźdź, pełniący rolę igły. Łebek gwoździa zostawał odcięty, a jego pozostała część, wystająca z drewnianego korpusu na 2–3 mm, była zagładzana pilnikiem na półokrągło. Powierzchnie bąków zdobione były dowolnymi kompozycjami wymyślanymi przez uczniów. Nanoszone były one techniką wypalania (do tego służyła radziecka wypalarka elektryczna) lub rysowania długopisem albo flamastrem. Na bocznej partii wypalane były pionowe kreski, które zwiększały tarcie przy rozkręcaniu i chłostaniu. Na płaskiej powierzchni korpusu nanoszono szachownice, spirale, zygzaki, gwiazdki etc. Wprawianie w ruch bąka polegało na owinięciu sznurka biczyka wokół górnej części korpusu, a później umiejętnym wyrzuceniu z ręki zabawki, w której jednocześnie trzymano biczyk. Celem zabawy było jak najdłuższe utrzymanie frygi w ruchu poprzez chłostanie. 5. Bączki WHW W czasach III Rzeszy rozbudowano i upowszechniono akcję zimowej pomocy dla najbiedniejszych, zwaną Winter Hilfs Werk (WHW). Polegała ona na publicznej zbiórce pieniężnej, w założeniu dobrowolnej. Uiszczenie datków „kwitowane” było różnymi drobnymi zabawkami, przedmiotami, które miały charakter kolekcjonerski. Czasami naznaczone były wyraźnym piętnem propagandowym. Te drobne gadżety wykonane z różnych materiałów, m.in. przypinki, obrazki, miniksiążeczki, figurki, etc., były chętnie kolekcjonowane przez dzieci. Każdej z akcji, prowadzonej generalnie co dwa tygodnie, towarzyszyła inna seria miniaturek. Podczas zbiórki ulicznej7 prowadzonej 20 i 21 grudnia 1941 r. za datki można było otrzymać małe drewniane bączki (palczaki), o których pisano, że mogły być wykorzystywane także jako ozdoby choinkowe.8 Zabawki utrzy-
korpus zabawki. Jego długość wynosiła 15 cm, a maksymalna średnica 7,5 cm. W górnej partii stożka znajdowały się cztery rowki zwiększające powierzchnię do chłostania. W oryginale, poniżej rowków w korpus wbite było małe żelazne „uszko”, które najprawdopodobniej używano do założenia sznurka przy wprawianiu frygi w ruch. W górną, płaską część korpusu została centralnie wklejona kulista główka o średnicy 2,8 cm (całkowita wysokość główki wraz z krótką szyjką wynosiła 3 cm). Cały bąk pokryty był białą farbą. Między rowkami znajdowały się trzy kolorowe pasma: zewnętrzne niebieskie i środkowe czerwone. Na główce namalowana była schematycznie twarz z włosami. Fryga ustawiana na ziemi, wprawiana była z ruch sznurkiem przytwierdzonym do biczyka, którym później chłostano zabawkę tak, aby kręciła się jak najdłużej. 4. Bąk typu Banie Mazurskie Informacje o drewnianym bąku chłostanym wraz z jego szkicem do rekonstrukcji otrzymałem od Artura Polakowskiego. Informator używał takiej zabawki w Baniach Mazurskich około 1985 r., gdy był uczniem tamtejszej szkoły podstawowej. Bąki robił na tokarce szkolny woźny, ojciec jednego z kolegów. Były to zabawki wzo-
Bąk typu Banie Mazurskie. Fot. J. Łapo 13
Przypisy: 1. J. Mrożkiewicz, Nauczanie pracy ręcznej w klasach I–IV, Warszawa 1960, s. 62–64. 2. L. Bas, A. Verdoorn, The lost Art of Spinning Tops, 2011. 3. Por. Dawne i współczesne zabawki dziecięce, red. D. Żołądź-Strzelczyk, K. Kabacińska, Poznań 2010; D. Żołądź-Strzelczyk, I. Gomułka, K. Kabacińska-Łuczak, M. Nawrot-Borowska, Dzieje zabawek dziecięcych na ziemiach polskich do początku XX wieku, Wrocław 2016; P. Romanowicz, Zabawa w średniowiecznym mieście. Studium archeologiczne z miast południowego Bałtyku, Szczecin 2016, s. 165–169. 4. Ł. Kunicka-Okuliczowa, Wczesnośredniowieczne zabawki i gry z Gdańska, Gdańsk Wczesnośredniowieczny, t. 1, Gdańsk 1959, s. 107–143. 5. Por. T. Seweryn, Polskie zabawki ludowe, „Polska Sztuka Ludowa”, nr 6, 1949, s. 163–179. 6. Obwoźne Muzeum Bąków to prywatna kolekcja autora, licząca obecnie ponad czterysta dawnych i współczesnych bąków oraz przedmiotów z nimi związanych (literatura, fotografie, pocztówki, reklamy, znaczki pocztowe, numizmaty etc.). Część z nich prezentowana była podczas wystaw, warsztatów i wykładów, m.in. w Gdańsku, Ełku, Mikołajkach, Węgorzewie. 7. Była to 4. zbiórka uliczna prowadzona w całej III Rzeszy przez członków Hitler Jugend i Bund Deutsche Mädel. 8. Die Trommeln der Hitler-Jugend rufen!, „Innsbrucker Nachrichten”, 20 XII 1941, s. 5.
mane były w stylistyce drewnianych antropomorficznych figurek, z których słynęły rzemieślnicze zakłady zabawkarskie w Rudawach (Erzgebirge). Tam też zapewne zostały wyprodukowane. Przygotowano serię dziesięciu malowanych bączków, pogrupowanych parami: – kobieta i mężczyzna ze Starego Wiednia (Frau/Mann aus Alt-Wien), – kobieta i mężczyzna z Egerlandu (Frau/Mann aus Egerland), – kobieta i mężczyzna znad Dolnego Dunaju (Frau/Mann aus Niederdonau), – kobieta i mężczyzna z Tyrolu (Frau/Mann aus Tirol), – kobieta i mężczyzna jako klaunowie (Frau/Mann als Clown). Bączki przedstawiające figurki w stylizowanych strojach ludowych (pierwsze cztery pary), wiązały się z regionami, które zostały włączone do III Rzeszy w 1938 r. w ramach tzw. Anschlussu Austrii i rozbioru Czechosłowacji. Z racji, że na początku lat czterdziestych XX w. Mazury wchodziły w skład państwa niemieckiego, należy zakładać, że tymi zabawkami bawiły się również mazurskie dzieci. Bączki miały wysokość 4,5–5 cm i maksymalną średnicę do 1,7 cm. Wirowały zazwyczaj do 10 sekund. Przedstawione powyżej frygi nie wyczerpują tematyki tego typu zabawek z Mazur. Stanowią zaledwie przyczynek do lepszego poznania mazurskiego świata, w którym było także miejsce na śmiech i zabawę. Puszczanie, zbijanie i chłostanie bąków jest OK.
Bączki Winter Hilfs Werk. Fot. J. Łapo 14
Mazurkä warżi, czyli mazurska kuchnia Agnieszki Grzybowskiej
W
(ryż, rosół), mają delikatną strukturę, więc mogą pozostać w potrawie. Kuchnia mazurska jest tłusta i ciężkostrawna, szczypta płatków nagietka skutecznie pobudzi wydzielanie żółci, soku żołądkowego i jelitowego, dzięki czemu potrawa będzie dla nas zdrowsza. Ponieważ podstawowe substancje lecznicze znajdujące się w nagietku rozpuszczają się nie w wodzie, a w tłuszczu, lepiej więc dodawać je bezpośrednio do potraw, niż parzyć z nich herbatki na niestrawność. Z całych koszyczków nagietka warto przyrządzić maść nagietkową. Do dziś jest ona, obok maści żywokostowej, podstawową maścią na wszelkie dolegliwości skórne w naszej rodzinie. Doskonale sprawdza się w gojeniu ran i odleżyn, w stłuczeniach i ukąszeniach owadów. Z biegiem czasu wypracowaliśmy w mojej rodzinie dość skomplikowaną recepturę na ten specyfik, ale można zrobić ją o wiele łatwiej, sposobem prababci. Dawniej używało się smalcu gęsiego, jednak wydaje mi się, że oleje roślinne są dużo lepszym rozwiązaniem. Ja osobiście już dawno zrezygnowałam z tłuszczów zwierzęcych.
szędobylska mimoza przypomina, że choć niedawno lato było jeszcze w pełni, to pora już myśleć o jesiennych i zimowych chłodach. Wybrałam się w dobrze sobie znane jeszcze z dzieciństwa miejsca, żeby poszukać ciekawych ziół i owoców lasu na przetwory i do suszenia. Po tym spacerze naszła mnie refleksja, że na Mazurach to nie tylko Mazurów już nie ma, ale także Mazur. Przynajmniej takich prawdziwych, z ich tajemniczym, dzikim wdziękiem. Kiedyś wszystko było pod ręką: łąki, bagna, jeziora i las. Mnóstwo różnorodnej roślinności. Dziś las został wycięty, działki sprzedane pod rekreację. Obecnie można spacerować tylko drogą, działki są ogrodzone aż do jeziora. Wspaniałe stanowiska trędownika bulwiastego, macierzanki czy wrzosu zostały zniszczone, a na ich miejscu założono trawniki. Tam, gdzie dawniej można było podziwiać grzybienie i grążele, dziś ścigają się luksusowe motorówki i skutery. A jak ktoś ma ochotę podziwiać ptaki, to idzie do modnej ostatnio w Wilkasach papugarni. Na szczęście nie tępię w swoim ogrodzie tak zwanych chwastów, dzięki temu mam większość potrzebnych mi ziół w zasięgu ręki. Właściwie to przeprowadziły się one do mojego ogrodu. Resztki korzeni i łodyg roślin, z których przyrządzałam różne mikstury, rzucałam na kompost, a wiosną miałam już własne sadzonki. Większość tych ziół ma piękne kwiaty, które są ozdobą naszego ogrodu. Dziś chciałam opowiedzieć o najpopularniejszym ziele leczniczym, które ma prawie każdy w swoim ogrodzie lub na balkonie. Jest to niezbędny w każdym domu nagietek lekarski (Calendula officialis). Surowcem zielarskim są tylko kwiaty pomarańczowe. Warto je zbierać i suszyć przez lato, by mieć je w swojej kuchni i domowej apteczce ze względu na szerokie zastosowanie. Kwiaty suszy się z całym kielichem, warto jednak z części kwiatów wyskubać same płatki i wysuszyć je oddzielnie. Są one bowiem wspaniałym dodatkiem do potraw lub dekoracją stołu. Płatki nagietka nadają piękną żółtą barwę potrawom
MAŚĆ NAGIETKOWA 80 g suszonych kwiatów nagietka, 10 g suszonej pokrzywy, 10 g suszonej babki lancetowatej, 10 g suszonego skrzypu polnego, 100 g spirytusu, 100 g wody filtrowanej, 100 g gliceryny, 500 g oleju kokosowego. Zioła wsypać do miski ze stali nierdzewnej. Skropić spirytusem i gliceryną, dobrze wymieszać i odstawić na 20 min. Następnie zalać wodą i dodać olej kokosowy. Wstawić do dużego garnka z wodą i nakryć pokrywką. Gotować 2 godz. na małym ogniu. Odstawić w ciepłe miejsce na 2–3 dni. Od czasu do czasu podgrzewać, na tyle, żeby olej kokosowy był płynny. Po 2–3 dniach jeszcze raz zagotować macerat 15
w garnku w kąpieli wodnej. Gotować jeszcze ok. 1 godziny na wolnym ogniu. Następnie odcedzić zioła od oleju przez pieluchę lub sito. Tak przygotowaną jeszcze gorącą maść wlać do wcześniej wyparzonych słoiczków i zakręcić na gorąco.
mięsnego. Dodać całą cebulę i gotować ok 10 min., wrzucić obrane i pokrojone w kostkę ziemniaki i gotować do miękkości. Wybrać mięso wołowe, gdy przestygnie, pokroić na sztuki i podać do zupy na oddzielnym talerzu. Dodać zioła i odcedzone grzybki ze słoika z częścią zalewy. Jeżeli gotuję zupę na twardych grzybach, daję je prosto ze słoika, jednak jeżeli są to np. borowiki, koźlaki lub podgrzybki, zazwyczaj kroję je w kosteczkę. Gotować ok. 10 min., przyprawić pieprzem i solą według uznania. Na koniec dodać łyżeczkę majeranku. Jeżeli zupa jest mało ostra, doprawić resztą zalewy ze słoika.
*** Bardzo szkoda mi lasu, który rósł niedaleko mojego rodzinnego domu. Gleba jest tu piaszczysta i zawsze pod koniec lata zbierałam tam z babcią wspaniałe rydze, które później smażyłyśmy na patelni z cebulką. Wspaniały to był obiad, do tego gotowane kartofelki. Lepszego jedzenia nie było. W październiku zbieraliśmy ulubione grzybki mojej mamy: gąski szare i zielone. Były ich zawsze niesamowite ilości. Mama wekowała je później w occie na słodko-kwaśno, pycha. W zimie gotowała z tych kwaśnych grzybków moją ulubioną zupę. Dziś możemy tylko powspominać dawne czasy i poszukać jakichś zamienników. Ale cóż, może warto powspominać, może przydadzą się jeszcze komuś stare mazurskie przepisy.
ZALEWA OCTOWA DO GRZYBÓW SŁODKO-KWAŚNA 1 szklanka octu 10% 7 szklanek wody 1 szklanka cukru 1 łyżka soli kłodawskiej niejodowanej ziele angielskie liść laurowy pieprz cały
ZUPA GRZYBOWA NA SŁODKO-KWAŚNO 500 g mięsa wołowego (szponder, pręga), 3 litry wody, 2–3 marchewki, 2 pietruszki, kawałek selera, cebula, 5–6 ziemniaków, lubczyk, bluszczyk kurdybanek i kwiat krwawnika lub przyprawa do zup maggi, liść laurowy, ziele angielskie, 0,7–1 l słoik z grzybami marynowanymi na słodko-kwaśno (moimi faworytami są grzyby twarde tj. kurki, gąski, rydze, ale do zupy nadają się wszystkie grzyby), sól i pieprz, majeranek.
Ugotować grzyby w osolonej wodzie. Do wcześniej przygotowanych słoiczków wrzucić po listku laurowym, po 3 ziarenka ziela angielskiego i pieprzu. Napełnić słoiczki gorącymi grzybami, nie wkładać więcej niż ¾ objętości słoika. Zalać wrzącą zalewą z wody, cukru octu i soli. Szybko pozakręcać słoiki. *** Moja ulubiona potrawa minionego lata to duszone ogórki. Osobiście wolę je bez mięsa, podsmażane na oleju z pestek winogron i odrobiną masła, ale babcia smażyła je na boczku. DUSZONE OGÓRKI (SZMURGURKI) 2–3 (ok. 1500 g) ogórki szklarniowe 200 g boczku surowego, 50 g boczku wędzonego lub podgardla wędzonego, 1 cebula, sól, pieprz, majeranek, koperek.
Mięso opłukać i zalać ok. 3 litrami wody, lekko osolić, dodać liść laurowy i ziele angielskie, gotować do miękkości. Ja często wybieram wariant bez mięsa, dodaję wtedy pod koniec gotowania 2–3 łyżki śmietany 18%). Marchew, pietruszkę, seler obrać, pokroić w kostkę i gdy mięso będzie już miękkie, wrzucić do wywaru
Boczek i obraną cebulę pokroić w kostkę. Ogórki obrać i pokroić w kostkę. Rozgrzać pa16
Szmurgurki z ryżem, fot. Agnieszka Grzybowska JABŁKA PIECZONE Z FLADKĄ (CIASTEM DROŻDŻOWYM) 800 g jabłek, 250 g ciasta drożdżowego, chałki, babki drożdżowej (może być sucha), 350 ml mleka (jeżeli ciasto drożdżowe jest bardzo suche, można dać więcej mleka), 2 jajka, 2 żółtka, 120 g masła, 80–100 g cukru (w zależności od poziomu słodkości jabłek) cukier waniliowy, 3–5 kropli nalewki goździkowej, szczypta cynamonu.
telnię, wrzucić boczek, a gdy zacznie się wytapiać tłuszcz, dodać cebulę. Podsmażyć na złoty kolor, dodać pokrojone ogórki, sól i pieprz, podsmażyć. Przykryć pokrywką i dusić 1520 min., posypać drobno pokrojony koperek i majeranek. Przykryć i dusić na wolnym ogniu jeszcze kilka minut. Podawać z ryżem gotowanym na sypko. *** Późne lato i jesień to czas na prosty do przyrządzenia deser z pieczonych jabłek. Czasem jesienią piekliśmy też śliwki i gruszki. Można upiec je w skórce, wydrążyć tylko gniazdka nasienne, a do środka włożyć dowolny farsz (np. rodzynki, dżem, cukier). Czasami zostają nam resztki fladki. Szkoda wyrzucać je do kosza. Można zrobić z tych resztek wspaniały deser wg. przepisu mojej babci.
Jabłka obrać, pokroić na cząstki, wykroić gniazda nasienne, podsmażyć z dwiema łyżkami masła na złoty kolor. Ciasto pokroić w plasterki, posmarować z obu stron masłem i posypać połową cukru. Jajka i żółtka utrzeć z pozostałym cukrem i cukrem waniliowym. Podgrzać mleko i połączyć z masą z utartych jajek i cukru, cały czas mieszając. Do kremu dodać nalewkę goździkową i cynamon. Połowę podsmażonych jabłek ułożyć w naczyniu do zapiekania, na nich kromki ciasta drożdżowego, a następnie pozostałe jabłka. Zalać kremem z jajek i mleka.
Czytelniku! Podziel się z nami swoimi mazurskimi przepisami. Napisz na adres cech.redakcyja@gmail.com!
17
Piec ok. 40 min. w temperaturze 200°C. NALEWKA GOŹDZIKOWA Wsypać do słoika 3–4 całe goździki korzenne, zalać do pełna spirytusem, zakręcić słoik i odstawić na miesiąc. Po miesiącu można przefiltrować nalewkę i gotowe. Nalewka goździkowa jest niezbędna w każdym mazurskim domu. Znajduje ona zastosowanie nie tylko w kuchni, ale też w naszych apteczkach domowych. Stosowana jest w dolegliwościach układu pokarmowego. Działa wiatropędnie, pobudza apetyt, stosowana jest w biegunce, w nieprzyjemnym zapachu z ust pochodzącym z jelit, w stanach zapalnych układu pokarmowego. Należy rozcieńczać 1 łyżeczkę nalewki w 100 ml wody. Nalewka ta jest też doskonała do nacierania w nerwobólach, bólach mięśni i stawów. W nieżytach układu oddechowego, kaszlu i przeziębieniach należy parzyć goździki w mleku, odwar osłodzić miodem. Pół szklanki goździków zalać 100 ml gorącego oleju z pestek winogron i 50 ml rycyny oraz 50 ml spirytusu. Odstawić na miesiąc w ciepłe miejsce, przefiltrować. Stosować do wcierań przeciwbólowych i rozgrzewających.
NA GODI REDAKCŸJÁ WÁMA ZINSUJE: sziła psiejéndzów – bo próc psiejéndzów zÿcz cziénzko, sceszcziá – bo próc sceszcziá ni más psiejéndzów, ziernéch kämratów – bo próc kämratów sceszcziá nie poznas, niłujóncÿ faméliji – bocz próc ni to i kämrat zbrżidnie, zdroziá – bo jek pómrżém, to i famélijá nie doredżi, ale náziéncÿ: móndroszczi. Bo chto z tołkiém zÿje, to i psiejóndz moze nájszcz, i sceszliwsÿ bédżie, bo nie fodruje ôt zÿczia, co niemozno, kämrati móndrégo blisko szie trżimajó, famélijá letko z niém moze durchhaltowacz, móndri cłek téz zdroziéj zÿje.
Jabłka pieczone z fladką, fot. Agnieszka Grzybowska 18
Jedam ôt Nickeziców – Pán Tadeûs – Inwokäcÿjá TŁUM. JAKUB KOWALSKI (JEKUB ÔT KOWALSKIÉCH) Litwo! Ôjcÿzno moja! Tisz je anÿ zdrozie, Sziła cziebzie brák achtowacz tlo tén szie dozié Chto cziebzie stracziuł. Dżisz, jeká ti je fest psiénkná Zidze i ôpsisuje, bo dusa ni ténskná Matko szwéntá, co jasnÿ brónis Cénstochowi I w Ôstri szwéczis Branie! Ti, co gród Szlosowi Nowogródzki ôbranias z jégo zierném ludém! Jek mnie bachä do zdroziá wrócziułasz Ti cudém, (Kiéj ôt płacóncÿ matki pod Twojó ôpsiekie Ôsiarowanÿ, mértwó podniósém poziekie I ôráz já mók psiechtó do témplów twéch progu Pószcz za wrócóne zÿczie bedankowacz Bogu), Tak Ti náju powróczis na Ôjcÿznÿ łóno. Terá prżeniesz Ti mojó duse ûténskniónó Do lasowéch pagórków, do wéjdów żielónéch, Séroko nad modrżuchném Mémlém rozsérżónéch; Do téch pól malowanéch zbozém rozmajitém, Pozłacanéch psénicó, poszlébrżanéch zÿtém Kién burstinowi szwérżop, grikä jek szniég bziáłá Kiéni bziáłskiém runiéńcém kónikóź téz pałá, A to wszio prżezijane anÿ szlejfkó, niedzó Żielónó, na niéj skómpo cziche kruski sziedzó.
Psioter ôt Sziatków – Cekäjónc na cug Spsiese szie tak niemoznie Niz wsziónde w cug ziecnoszczi Ôstróznie tlo, ôstróz... Nie! Nie zdóze w ôstróznoszczi
Mókém, na zÿchier mókém I krżiw estém, szlach rusÿ! Skoduje cziéngiém, doch ém Dicht nie potéráł dusÿ.
Choc nie chce, zÿcziá fele Zawsedi czióngnó facÿ... Ô, wi móndroszczi kwele! Cÿ mókém zÿcz jénácÿ?
Prżidżie cas (wej, niech ceká!) Co na banóf wjadżie cug Ruk–cuk, w ancug W wóndole zakopsió cłekä Chto me ôbsóndżi? Cÿ Bóg?
19
Topielec – rozdział V i VI KS. WOJCIECH PŁOSZEK V Hauptstrasse (ul. Wyspiańskiego) Poniedziałek, 11 lutego 1929 r., godz. 8.04 „Wszystko, co mogło się nie udać, nie udało się” – rozmyślał, wpatrując się w nieregularne bryły mijanego bruku. Zamiast grzać się przy piecu i popijać grzane piwo, Gustaw Wirth cały weekend zajęty był sprawą znalezionych zwłok. Do tego oględziny w przeręblu i spacery na mrozie sprawiły, że policjant czuł pierwsze oznaki przeziębienia. To nie mogło skończyć się dobrze. Na dodatek odwiedziny u wdowy. To jedna z tych rzeczy, której Wirth nienawidził w swojej pracy. Niestety, bliscy ofiar nigdy nie przyjmują hiobowych wieści spokojnie. Tak też było z panią Muller. Gdy tylko usłyszała o śmierci męża, wpadła w taką rozpacz i amok, że swoim lamentem obudziła wszystkich mieszkańców kamienicy. Co niektórzy wybiegli na ratunek, myśląc, że doszło do napaści. Dobrze, że miał przy sobie legitymację policyjną, bo mógłby się z tego nie wytłumaczyć. Na szczęście kobiecie podano leki uspokajające, a jedna z sąsiadek została z nią na noc. W niedzielę ponoć odwiedził ją pastor i kobiety z parafialnego koła modlitewnego, które ugotowały również obiad dla dzieci i zostawiły zapasy żywności na kolejne dni. Niestety – jak sam stwierdził w myślach Wirth – on pozbawiony jest głębszych pokładów empatii. Zbyt wiele widział tragedii na froncie, by ruszała go kolejna śmierć. Tak rozważając przebieg ostatnich, traumatycznych dni, doszedł wreszcie do apteki, należącej jeszcze do niedawna do Pana Mullera. Wirth chciał przesłuchać pracowników sklepu, być może ci będą mogli wskazać na jakieś tropy, które pchnęłyby śledztwo do przodu. Miał tylko nadzieję, że tym razem odbędzie się bez emocjonalnych wynaturzeń. Jego nadzieje okazały się jednak płonne i zdał sobie z tego sprawę, gdy tylko otworzył drzwi, a niewielki dzwoneczek umieszczony przy nadprożu oznajmił obsłudze jego przybycie. Już w pierwszej chwili dostrzegł szczupłą kobietę, która ledwo widoczna była zza kontuaru. Na niewielkim krześle obok dużego dębowego regału, na którym ułożone były buteleczki z łacińskimi nazwami i metalowe pudełeczka z kolorowymi etykietami, siedziała drobna kobieta. Na oko dwadzieścia kilka lat. Brunetka o pociągłej twarzy i zdecydowanie za małych, nieproporcjonalnych ustach. Uwagę policjanta zwróciły jednak podkrążone i napuchnięte od łez oczy. Wiedział już, że nie będzie łatwo. Kobieta widząc w drzwiach klienta, grzecznie wstała i podeszła do lady. – W czym mogę szanownemu panu służyć – wypowiedziała wyuczoną kwestię od niechcenia, pociągając jednocześnie nosem. – Wirth, wachmistrz kryminalny. Przyszedłem porozmawiać o panu Mullerze – odparł najspokojniejszym i najbardziej profesjonalnym tonem, jakim tylko potrafił. Nie chciał prowokować kobiety. Nic to jednak nie dało. Na sam dźwięk nazwiska swojego pryncypała kobieta znów zaczęła szlochać, ukrywając twarz w dłoniach. – Droga Pani – szukał ratunku z sytuacji – wiem, że jest to dla wszystkich trudny czas. Mi jednak zależy na złapaniu mordercy i doprowadzeniu go przed wymiar sprawiedliwości. Choć w ten sposób możemy uczcić pamięć pani przełożonego… – Przepraszam. To wszystko jest takie smutne. I na dodatek nie wiem, co dalej będzie z moją pracą. Tak trudno dziś o dobry etat, a ja mam trójkę dzieci na utrzymaniu. Bardzo się boję. A pan Muller… to był złoty człowiek. Dobry, miły, pracowity. Szanował swoich pracowników. Pomagał, 20
gdy trzeba. Raz nawet zapłacił za leczenie mojej Anieli. Najstarszej córki. Bardzo go wszyscy szanowaliśmy. – I nie miał żadnych wrogów? Może miał jakieś problemy finansowe? Nie słyszała Pani o niczym podejrzanym? – Nie. To naprawdę był wspaniały człowiek. Udzielał się w kościele. Był członkiem rady parafialnej. Jego żona śpiewa w chórze. Był patronem akcji na rzecz abstynencji. Ostatnio nawet ufundował nowe witraże i założył parafialny fundusz na rzecz sierot. Cieszył się bardzo na zbliżające się lato, planował wybudować letni dom w Alt Jablonken. Wiem, bo często mówił, że wreszcie będzie mógł oddać się łowieniu ryb. – Nie uważa Pani, że to dość dużo wydatków jak na jednego aptekarza? – zapytał zaciekawiony policjant. – Nie wiem. Pan Muller sam prowadził swoje księgi finansowe. Zresztą, co w tym dziwnego, skoro interes idzie dobrze. To najstarsza apteka na starym mieście, mamy wielu stałych klientów. Kupują u nas najważniejsi mieszkańcy. Poza tym, od jakiegoś czasu pośredniczyliśmy przy sprowadzaniu leków do naszego szpitala, co było dość dochodowym zajęciem, z tego, co mi wiadomo. – Może więc ktoś mu zazdrościł powodzenia i sukcesów? – próbował drążyć dalej temat. – Nie, chyba nie… chociaż… – Tak? – odrzekł Wirth, czując, że wreszcie dowie się czegoś ciekawego. – To chyba nic… ale… przed około miesiącem, akurat, jak przyszłam do pracy, z apteki wychodził bardzo wzburzony pan Turnitz, właściciel młyna. Nie wiem, o czym rozmawiali. Na mój widok przestali rozmawiać. Słyszałam tylko, że pan Turnitz miał pretensje do pana Theodora za sprzedany lek. Ponoć jego żona źle się po nim czuła. Najpierw wpadła w euforię, jakby dostała szału. Później zemdlała i młynarz myślał, że umarła. Na szczęście zabrano ją do szpitala i po kilku dniach odzyskała siły. Pan Turnitz był bardzo zły i groził sądem. Nie wiem jednak, jak skończyła się ta sprawa. – O! Widzi pani, to są cenne informacje – odparł policjant, usłyszawszy wreszcie coś, co mogło mu się przydać. – Mam jeszcze jedną prośbę, czy mogę zobaczyć biuro pana Mullera? – Nie wiem, czy powinnam… – Zaręczam pani, że tak. Mogę oczywiście wrócić z nakazem, ale chyba wszystkim nam zależy na szybkim rozwiązaniu sprawy i odnalezieniu sprawcy, nieprawdaż? – powiedział twardym, nieznoszącym sprzeciwu tonem. Po czym nie czekając na odpowiedź, od razu skierował się na zaplecze, zostawiając zdezorientowaną kobietę w tyle. W biurze panował porządek. Regały z teczkami, które po pobieżnym przejrzeniu, okazały się być zestawieniem rachunków. Inne zawierały zamówienia i rozliczenia ze szpitalem. W odrębnym miejscu farmaceuta trzymał recepty i zamówione leki, które należało jeszcze przygotować dla oczekujących klientów. Uwagę policjanta zwrócił jedynie notatnik, który, jak się okazało, należał do Mullera. Kartkując go, Wirth znalazł w nim zapisane daty i nazwiska osób, z którymi spotykał się denat. To może pomóc w odtworzeniu przebiegu ostatnich dni życia i osób, z którymi się spotkał. Ostatni wpis pochodził z dziewiętnastego stycznia. Trzy tygodnie – pomyślał Wirth. – Wiemy już, kiedy zginął. Nie namyślając się zbyt długo, schował notatnik do kieszeni płaszcza, upewniając się, że nie widzi tego ekspedientka, po czym ruszył do drzwi. – Zastanawia mnie jeszcze jedno – zatrzymał się w progu, wpuszczając do sklepu nieprzyjemne zimno. – Dlaczego nikt nie zgłosił zaginięcia pana Mullera? Nie było go tu już 3 tygodnie. – Jak to zaginął? – odpowiedziała zdezorientowana kobieta. – Pan Muller miał wyjechać w delegacji na targi farmaceutyczne do Berlina. – No to daleko nie ujechał… To on tak pani mówił? Kto zajmował się sklepem? 21
– Nie. Pan Theodor nie wspominał o wyjeździe. Powiedziała mi o tym pani Klara, żona. To ona prowadziła sklep pod jego nieobecność. Teraz rzeczywiście wydaje mi się dość dziwne, ale on często wyjeżdżał w interesach. – Dziękuję, nie będę zabierał pani więcej czasu. Do widzenia – odparł Wirth, widząc w drzwiach kobietę próbującą dostać się do środka. VI Komenda Miejska Policji Schillerstrasse (ul. Sienkiewicza – budynek PKPS) Poniedziałek, 11 lutego 1929r., godz. 12.23 Spoglądając na młynarza siedzącego za drewnianym stole w pokoju przesłuchań, Wirth czuł, że ten dzień może należeć do niego. Wystarczy tylko, że uzyska przyznanie do winy, jak to w akcie zemsty za szkody wyrządzone swojej żonie, porywczy młynarz uderzył śmiertelnie aptekarza, po czym pozbył się ciała w wodzie. Ile to bójek tak właśnie się kończyło. Ile niepozornych konfliktów prowadziło do tragedii i zabójstwa w afekcie. Tym bardziej, że Turnitz nie miałby problemu z zadaniem śmiertelnego ciosu. Mężczyzna sam przypominał młyn. Niski, ale niesamowicie krępy i silny. Każdy mięsień był świadectwem wielu lat ciężkiej pracy i przerzuconych ton worków z mąką. Dłonie miał tak ogromne, jak gdyby sam kręcił wielkimi żarnami, zamiast wykorzystywać siłę napędową Drwęcy. O tym, że jest zdolny do takiego czynu, świadczy również jego porywczość. Dwóch policjantów, którzy przyszli zaprosić młynarza na komendę, trafiło do szpitala bez zębów. Zamiast dobrowolnego przesłuchania, skończyło się na przymusowym aresztowaniu, dokonanym przez sześciu posterunkowych pod bronią. Nawet teraz, gdy mężczyzna zakuty był w kajdanki ledwo mieszczące się na jego nadgarstkach, Wirth był absolutnie pewny, że byłby on w stanie, pod wpływem silnego wzburzenia, zerwać je z dziecinną łatwością. Postanowił więc dla pewności nie prowokować swojego rozmówcy. Wiedział, że po dobroci może osiągnąć więcej niż siłą. – Panie Turnitz – zaczął ostrożnie. – To wszystko nie musiało się tak skończyć. Rozumie pan jednak, że nie mieliśmy wyboru, skoro nie chciał Pan porozmawiać z nami dobrowolnie… Młynarz, który dotychczas wpatrywał się w podłogę, podniósł wzrok na policjanta. Zimne i pełne gniewu spojrzenie sprawiło, że Gustaw miał wrażenie, że temperatura spadła jeszcze bardziej. Nic jednak nie odpowiedział. – Panie Turnitz… musimy odbyć tę rozmowę, niezależnie od tego, czy to się panu podoba czy nie… – podjął kolejną próbę zagajenia. – Mam was wszystkich w dupie. Sram na was – wycedził spokojnie przez zaciśnięte zęby. – Jakoś nie było was, gdy ta menda chciała otruć moją żonę. Gdzie wtedy byliście? Jakoś wtedy nie było połowy policjantów z całych Prus Wschodnich, którzy chcieliby pomóc – mówił coraz bardziej wzburzony. – Ten człowiek prawie zabił moją ukochaną Lotti. Czy ty wiesz człowieku, co myśmy przeżyli? Ale nie! Odpowiadam już na kolejne pytanie. Nie jestem taki głupi, nie zabiłem go. Nie jestem jakimś psychopatą. – Widziano jednak, jak wychodzi pan po kłótni z apteki – postanowił ciągnąć wątek Wirth. – No i co z tego? Zapewne też widziano, że gdy wychodziłem, on jeszcze żył. Więcej się nie spotkaliśmy. Owszem, byłem tam, bo chciałem, by pokrył koszty leczenia i zapłacił zadośćuczynienie. Ten za to zbył mnie, nawet nie przepraszając. Zagroziłem więc sądem i wyszedłem. – I nie wie pan nic, co mogłoby nam pomóc? Czy było coś dziwnego w zachowaniu pana Mullera? – Nic nie wiem. Był raczej szanowaną osobą. Ja też żyłem z nim w zgodzie do tego feralnego dnia. 22
Chociaż ludzie mówili, że stał się coraz mniej sumienny i zawodny. Zapominał o terminach i zleceniach. Klientów mu chyba jednak nie brakowało, bo coraz częściej mówiło się o jego wystawnym życiu. Czy mogę już iść? Praca czeka! – Tak, proszę mi tylko powiedzieć, jak czuje się żona? – Już dobrze. Wróciła do domu. Nabiera sił. Tego dnia po zażyciu kropli, które miały pomóc na nerwicę żołądka, wpadła w szał. Jakby sam diabeł ją opętał. Biegała po młynie, rozrzucała worki z mąką. Głośno się śmiała i płakała na przemian. Próbowałem ją uspokoić, ale w ogóle nie reagowała. Dopiero po jakimś czasie straciła siłę, a wkrótce później przytomność. Dzięki Bogu szybko trafiła do szpitala. Rozumie więc pan chyba moją złość. – Rozumiem, ale nie oznacza to, że można prowadzić własną vendettę, Turnitz. Jestem zmuszony pana zwolnić z aresztu. Nie oznacza to jednak, że się nie spotkamy. Proszę nie opuszczać miasta. Będzie pan musiał odpowiedzieć za pobicie funkcjonariuszy policji. Na przyszłość proszę kontrolować swoje zachowanie. Proszę pozdrowić żonę. Żegnam Pana. – Kompa! Do mnie! Rozkuć i wypuścić pana Turnitza! – zawołał Wirth, wychodząc bez zbędnego pożegnania z pokoju przesłuchań.
Małi Princ – Dżiél V, VI i VII ANTOINE DE SAINT-EXUPÉRY; TŁUM. PSIOTER ÔT SZIATKÓW V W kázdi dżiéń dobadiwáłém szie cóz-toz ziéncÿ ô jégo planéczie, abszidżie, rejżie. To prżichodżiło mocno pomału, bez prżitrafunkowe wspóninki. W tém sposobzie doziedżiáłém szie téz ô krżizu z baôbabani. Tó rázó to biło znowuj dżiénkä jegniáckoziu, gdiz nagle Małi Princ szie me zapitáł, jekbi z zielgiém zwóntpsiéniém: – Cÿ to je práwda, ze jegniácki zrżó krże? – Jo, to sztimuje. – Ach, jám jes na tém koténtnÿ! Já zrazu nie rozuniáł, cému to takie wázne, jezeli jegniácki zrżó krże. Lec Małi Princ prżidáł na to: – Cÿ óne zrżó téz i baôbabi? Poziedżiáłem, cobi pomarkowáł, ze baôbabi to nie só krże, éno scepi. Scepi tak srogie anÿ koszcziołi i ze kiebi prżiwlók ajw choc całkó grómade eléfantów, to óne bi razu nie zredżili pozrżécz jénnégo baôbabu. Miszlá ô grómadżie eléfantów rozszniésÿła Małégo Princa: – Musziáłbi je ûkłaszcz jénén na drugiégo. Ale téz prżidáł z móndroszczió: – Baôbabi, nizeli dorżéniejó, nápsiérwu só małe. – Más recht! Lec cémuz to chces, cobi jegniáki pozerli małe baôbabi? Ón ôtpoziedżiáł „Fejn, szwadómo”, anibi to biła rżec, co szie sama rozunieje. Já musziáł szie mocno nakwelowacz z tém, cobim sam to mók 23
porozuniécz. I spráwdi, na planéczie Małégo Princa, na podobe jénséch, trasió szie dobre i lichie żieliskä. Tedi só dobre żiarkä dobréch flancków i lichie żiárkä ôt téch lichiéch. Lec żiárkä só niezidócne. Spsió ûkrite w żiéni, az jénén ôt niéch zaôchoczi szie ôdecknóncz. Tedi wzéńdżie, zrazu pojaziá szie małi, szlicnÿ, nieskodliwi kieł ôt rediski abo rózÿ, nieszniele prostujónc szie do słónkä. Eszli to rediski abo róze, tedi mozno dacz jém w pokoju rószcz, jek chcó. Lec eszli to kwasti, mus jéch ôráz akäcz i prec wipsiółcz, skorno je zôcÿs. Na planéte Małégo Princa prżiwónkrojili szie strasne żiárkä – baôbabowe żiárkä. Rolá szie ôt niéch skáżiła. A baôbaba, eszli bédżie pomarkowano za póżno, ni mozno wirudowacz. Zajnie całó planéte. Podórazi jó wurclóma. A jek planéta je za małá, a baôbabów za szmát, sprazió, co pénknie. „To zanalezÿ ôt discÿplinÿ” – popóżni poziedżiáł ni Małi Princ. – „Kiéj zrénkiém szie ôbrżóndżis, muszis zrobzicz mocno richtownÿ ôbsÿkunek na planéczie. Muszis szie ûstazicnie co jeki cas cwéngowacz do zriwaniá kómlów baôbabu, skorno rozeznas jéch ôt kiérżków rózÿ, na chtórne szie mocno podajó, jek só małe. To jes mocno kucná, lec i letká prác”. Jénégo dnia me doredżiuł, cobim ûsziłowáł szie nacéchowacz ô tém psiénknÿ céchunek, cobi dżiecziám ôt moji planéti fatko wesło do głowi. „Eszlibi kiedi rejzowali” – poziedżiáł – „moze szie jém to na co zdacz. Tedi wedi jek ômknies robote, to biwá, ze ni más skodi. Lec eszli to szie tiká baôbabów, to to zawdi je bziada! Já znáł jénnó planéte, kiéni niéskáł taki légát. Ferachtowáł trżi kómle…” Wedle skázków Máłégo Princa nacéchowáłém tén céchunek. Já niesziła lubzie prazicz kázania. Ale zdrednoszcz baôbabów je tak licho znaná, a bziada z zreskiérowaniá kogój, chto moze zabłóndżicz na jekó planétkie, tak walná, co tém razém zamiszlułém ûcÿnicz wijóntek ôt mojégo nilcéniá. I mózie: „Dżiatki! Dawájta bácénie na baôbabi!” To handlowało szie tak barzo ô to, cobi ûpómniécz kämratów prżed zdrednó zachó, z chtórnó tak jek i já sam nieli docÿnek tila casów próc szwadómoszczi, co az ém robziuł barzo cziénzko prżi tém céchunku. Ûcba, chtórnó wáma dawam, równak je wárta ûsziłunku. Mozeta zapitacz szie: cémuz to jine céchunki w ti ksziónzce nie só tak perfektne, jek ówtén z baôbabani? Łatsie mogie ôtpoziedżiécz: próbowáłém, lec me szie nie poziodło. Nakczi casu céchowaniá baôbabów niáłém bistrżónce ûcuczie nagłi potrżebi. VI Ach zó, Małi Princu! Pomału zrozuniáłém twoje sméntnawe zÿczie. Sziła casu patrżénie szie na słóncezachodi biło za twojó jedinó i słodkó ûcziechie. Ô tém ém szie doziedżiáł cwártégo zrénkä, kiéj esz rżek dó me: – Lubzie słónkäzachodi. Pódżwa ôbácÿcz jénén słónkozachód. – Ale brák náma zacekäcz. – Zacekäcz na co? 24
– Az zacnie szie zniérżkäcz. Zrazu tisz wiglóndáł na letko zdżiziónégo, ale potém zacónesz szniácz szie sam do sziebzie. Tedisz poziedżiáł dó me: – Ni szie cziéngiém zdawá, com jes dóma. Richtik, kiéj słónko je na ôbziedżie w Americe, tedi zniérżká szie w Francÿji. Doszcz bi biło, kiebi mi mogli porejzowacz do Francÿji ô jénne ninutkie i ôbácÿli tén słónkozachód. Bolészno, alecz Francÿjá je gwáłt za daléko. Lec na tak maluti planéczie jek kole cziebzie tlo brák biło prżenieszcz stołek ô kila sajdów. I mókesz ôbziéracz słónkozachód tila razów, zielasz tlo chcziáł. – Ráz ém zidżiáł słónko zachodżicz sztéridżieszczi trżi razÿ. Po sili prżidáł: – Ziés, kiéj tobzie je sméntno, to lubzis ôbziéracz zniérżkänie. – W tén dżiéń, kiedi ôglóndáłesz je sztéridżieszczi i trżi razÿ, to biło tobzie az tak mocno luto? Lec Małi Princ szie nie ôtpoziedżiáł. VII Psióntégo dnia, znowuj dżiénkä jegniáckoziu, ém dokonáł szie ô naszladujóncÿ tajémnicÿ Małégo Princa. Zapitáł me ôráz, próc zapoziedżi, anibi to buł ôwoc dłudzkiégo dumaniá w czichoszczi: – Kiedicz jegniácek zrże krże, to téz pozrże i ksiátki? – Jegniácek pozrże wszio, co natrasi. – Nawet ksiát, co má koluchi? – Jo. Nawet ksiát, co má koluchi. – Tedi do cégój só te koluchi? Nie ziedżiáłém. Mocnom szie zajmáł ôtkróncaniém szrubi, co szie zastanoziła w motórże. Sziłam szie frasowáł, bo wiglóndáło na to, co motór szie na fest zlotrowáł, a wodi do psicziá niáłém mni i mni, com az pocón niécz strach nágorségo. – Koluchi, do cégój ónÿ só? Małi Princ nigdi nie ôstaziáł ráz wipoziedżianégo prżipitaniá. Pojadowáłém szie bez tó szrube im ôtpoziedżiáł co bóndż: 25
– Koluchi só ni do cegój. To scérná wolá dopsiecéniá z jejich strónÿ. – Ôch! Po sili nilcéniá rżek do me jekbi pojeranÿ ze mnó: – Nie zierżam czi! Ksiáti só bziédne. Só łatwozierne. Óne próbujó szie zÿchrowacz nálepsi, jek potrasió. Óne dumajó, co sztelujó szie na strasne z téni koluchäni… Nic ém nie ôtpoziedżiáł. Tedicas ém dumáł: „Eszli ta szruba szie nie dá ôtszrubowacz, to jó wibzije prec posÿklém”. Małi Princ znowuj pocón szterowacz mojému dumaniu: – I ti zierżas, co ksiáti… – Alez nie! Já niwc nie zierżam. Ôtpoziedżiáłém lada co. Zajmam szie terá powáznéni zachäni. – Powáznéni zachäni! Ôbziéráł nie trżimajóncégo posÿkiel w dłóni, z palicani ûcárniónéni ôt mażidła, pochilónégo nad zachó, co jému zdawała szie mocno szpetná. – Gádas jek dorosłe! Zasrómáłém szie ksÿne. Lec ón bez litoszczi prżidáł: – Milis wsÿtko, wsÿtko tobzie szie mani! Richticnie szie zgórżnowáł. Jégo złote włosÿ trżénszli szie na zietrże. – Znám planéte, na chtórnÿ sziedżi jénén cérwónÿ pán. Ón nigdi nie popucháł ksiátkä. Nigdi nie dulcáł w gziázdi. Nigdi nikogój nie najrżáł. Nigdi nie robziuł nic ôkróm rachowaniá. I całki dżiéń powtarżáł toz samo jek ti: „Ém je powáznÿ cłoziek, ém je powázny cłoziek!”. Je tak sztolc, co az ôt tégo szie nabazÿ. Ale to nie je cłoziek, éno grżib! – Co? – Grżib! Małému Princoju biło tak jadno, co az szie zrobziuł bziáłi. – Mÿliónÿ lát ksiáti bildujó koluchi. Miliónÿ lát jegniácki szténdich zrżó ksiáti. I to nie je doszcz wázne, cobi próbowacz wirozuniécz, lácégo jéndzó szie tak zielce bildowacz te koluchi, choc jéch nigdi nie mogó richtownie ni do cégój brukowacz? Azaz nie je wázná ta wojna niedzÿ jegniáckóma i ksiátóma? Azaz to nie je wáznijse i powáznijse ót rachowaniá téngiégo, cérwónégo pana? I eszli znám ksiát jedinÿ swoji zorti, co nie egzÿstéruje nigdżi próc na moji planéczie, a jegniácek moze go zniscÿcz ô jénnó sile, tak ô, jénnégo zrénkä, nieszwadómi tégo, co prazie robzi, to je nic wáznégo? Pocérziéniuł szie, po cém praziuł dali: – Jek chtoszczi najrżi ksiát, co egzÿstéruje tlo na jénnÿ ôt mÿliónów gziázdów, to jému staje tlo na nie szie popatrżécz, cobi bicz sceszliwém. Pozié sobzie: „kiénisz tamój je mój ksiát”. Lec eszli jegniácek pozrże tén ksiát, to anibi wszie gziázdi szie zagäszili. I to nie je wázne?! Ziéncÿ ûz nie buł w sztandżie mózicz. Zaláł szie łzani. Prżiset zniérżk. Kinółém moje porżéndi prec. Nie ôbichodżili me ûz posÿkiel, szruba, pragniónckä, szniércz. Na moji planéczie buł Małi Princ i biło brák go pocziesÿcz. Wżióném go w rénióna. Ûkołisáłém go. Móziułém mu: „Twój ksiát nie je zagrózónÿ. Nacéchuje máulkorb prżed twojégo jegniákä. Nacéchuje zastawkie prżed twojégo ksiátkä. Já...” Nie ziedżiáłém, co poziedżiécz. Já cuł szie tak niezgrajnÿ. Já nie ziedżiáł, jek do niégo náléżcz prżistémp, jek mu ûcuwacz. To je tak krijáme, tén szwat ót łzów.
26
Krzyżówka jesienna – nazwy owoców
Wpisz polskie nazwy następujących roślin: Poziomo: 1. pómeranc 3. muzbéra 5. johansbéra, ansbéra 7. cukrowá ziszniá 10. pluma
Pionowo: 2. cÿtróna 4. jebko 6. kruskä 8. erdbéra 9. ziszniá Opracowała: Agata Maskulak 27
fot. Artur Olchowy