Magazyn polonia nr 6

Page 1


Magazyn

POLONIA Kwartalnik Polaków w Niemczech

Berlin – 2015 – nr6


POLONIA

MAGAZYN Kwartalnik, rok założenia – 2013 www.magazyn-polonia.de Wydawca: Konwent Organizacji Polskich w Niemczech www.konwent.de Redaktor wydania: Agata Lewandowski Redaguje zespół: Arkadiusz B. Kulaszewski, Agata Lewandowski, Wiesław Lewicki, Bogdan Żurek Redaktor odpowiedzialny: Alexander Zając Współpraca: Krystyna Koziewicz (Berlin), Barbara Małoszewska (Monachium), Romuald Mieczkowski (Wilno), Sława Ratajczak (Hamburg), Elżbieta Siemiątkowska (Hamburg), Sławomir Sobczak (Chicago), Robert Szecówka – Robs (rysunki, Hamburg), Andrzej Szulczyński (Berlin), Tadeusz Urbański (Sztokholm) i inni Kwartalnik powstaje we współpracy z Związkiem Dziennikarzy Polskich w Niemczech T.z.; http://zdpn.wordpress.com/ Opracowanie i koncepcja graficzna: Agata Lewandowski

Zdjęcie na okładce: Renata A. Thiele, Jarmark Bożonarodzeniowy w Akwizgranie ISSN 2197-9324 ©Konwent Organizacji Polskich w Niemczech, 2013


SPIS TREŚCI Od redakcji: ……………………………………………............... 7 Z REGIONÓW Nadrenia Północna-Westfalia: Renata A. Thiele, Na Jarmarku Bożonarodzeniowym w Akwizgranie……......................................................................... 9 Alexander Zając, Rock&Chanson Festival Kolonia-Wrocław-Paryż.................................................................. 13 Monachium: BZ, Święto Niepodległości.............................................................. 15 Nowy Konsul Generalny RP w Monachium.................................... 18 Wystawa Powstanie Warszawskie.................................................... 19 Bogdan Żurek, Cinepol – 5. Festiwal Polskich Filmów w Monachium... 22 MM, XX Festiwal „Razem we Wspólnej Europie” – Kuźnia Talentów............................................................................... 24 Mirosław Jęczała, Z Monachium na Dach Europy, czyli moja wyprawa na Elbrus........................................................................... 27 Najwspanialsze dni w życiu………………………………............. 33 Harcerska pielgrzymka do Dachau……………............................... 35 Leszek Prorok, Ku wojnie z Polską przez Bawarię........................ 37 Hamburg: Sława Ratajczak, Artystyczny Hamburg – sylwetka Jana de Weryhy-Wysoczańskiego…........................................................ 40 Arkadiusz B. Kulaszewski, Hanower – Dźwięki, które łączą....... 42 Berlin: Pożegnanie z Konsulem................................................................... 44 Krystyna Koziewicz, Wystawa Pojednanie i Versönung in Progress........................................................................................ 46 Martyna Weilandt, Opłatek Polskiej Rady w Berlinie……........... 48 Alexander Zając, Odznaczenia – Tadeusz Rogala……………….. 51 MEDIA Alexander Zając, Europejskie Forum Mediów Polonijnych.......... 52 HISTORIA Andrzej Szulczyński, Niemcy i ich państwa (cz.IV)…………...... 55

3


PRAWO Katarzyna Burzynska, Kwalifikacje rzemieślnicze w prowadzeniu własnej działalności gospodarczej.......................... 72 INTEGRACJA Jadwiga Zabierska, Uchodźcy........................................................ 76 Ewa Maria Slaska, Uciekinierzy w Berlinie – reportaż osobisty............................................................................... 79 Agata Lewandowski, Niemiecki po arabsku…………………...... 87 Z KIJOWA – KORESPONDENCJA WŁASNA Maciej Mieczkowski, Podróże na koniec roku............................... 90 KAWIARNIA ARTYSTYCZNA Recenzja: Jolanta Łada-Zielke, Gorące serce i trzeźwy umysł…………...... 98 Romuald Mieczkowski, Zapiski wędrownego sztukmistrza…...... 101 OŚWIATA Sława Ratajczak, Imiona naszych polskich i niemieckich szkół.... 117 S.R., XII Olimpiada Języka Polskiego w Niemczech przed nami... 120 POLONIA I STOWARZYSZENIA Spotkanie liderów organizacji polonijnych z Marszałkiem Senatu RP Stanisławem Karczewskim …………………………………… 122 POLSKA MISJA KATOLICKA Barbara Małoszewska, Prof. dr hab. Inż. Piotr Małoszewski otrzymał Medal św. Korbiniana, najwyższe wyróżnienie archidiecezji Monachium-Freising…………................................... 125 Barbara Małoszewska, 70 rocznica śmierci Patrona Harcerstwa Polskiego Błogosławionego ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego…………………................................................... 127 Barbara Małoszewska, Obchody 70-lecia polskiego duszpasterstwa w Monachium………………................................. 129 MŁODA POLONIA Agata Lewandowski, Młoda EMiGRA w Berlinie........................ 133

4


INHALTSVERZEICHNIS

Vorwort der Redaktion/Editorial: ……………………............... 7

AUS DEN REGIONEN Nordrhein-Westfalen: Renata A. Thiele, Auf dem Weihnachtsmarkt in Aachen............... 9 Alexander Zając, Rock&Chanson Festival Köln-Wrocław-Paris...... 13 München: BZ, Tag der Unabhängigkeit in München........................................ 15 Der neue Generalkonsul der Republik Polen in München............... 18 Eine Ausstellung über den Warschauer Aufstand............................ 19 Bogdan Żurek, Cinepol – 5. Festival der polnischen Filme in München…………………........................................................... 22 MM, XX Festival „Zusammen im gemeinsamen Europa” Die Talentschmiede.......................................................................... 24 Mirosław Jęczała, Aus München zum Dach Europas, also meine Expedition auf den Elbrus.............................................. 27 Die schönsten Tage im Leben……………………………….......... 33 Die Reise der Pfadfinder nach Dachau………………………….… 35 Leszek Prorok, Unterwegs zum Krieg gegen Polen durch Bayern.................................................................................... 37 Hamburg: Sława Ratajczak, Der künstlerische Hamburg – Jan de Weryha-Wysoczański …………........................................... 40 Arkadiusz B. Kulaszewski, Hannover – „Klänge die verbinden”.................................................................... 42 Berlin: Abschied vom Konsul………………………….............................. 44 Krystyna Koziewicz, Die Ausstellung Pojednanie und Versöhnung in Progress............................................................. 46 Die Weihnachtsfeier des Polnischen Rats, Landesverband Berlin…. 48 Alexander Zając, Auszeichnung für Tadeusz Rogala ………....... 51 MEDIEN Alexander Zając, Europäisches Forum der Medien der Polonia.... 52 GESCHICHTE Andrzej Szulczyński, Deutschland und seine Staaten (Teil IV))… 55 5


RECHT Katarzyna Burzynska, Handwerkerqualifikationen bei der Ausübung einer selbständigen Tätigkeit ................................... 72 INTEGRATION Jadwiga Zabierska, Die Auswanderer............................................ 76 Ewa Maria Slaska, Flüchtlinge in Berlin – eine persönliche Reportage.............................................................. 79 Agata Lewandowski, Deutsch auf Arabisch…………….............. 87 AUS KIEW – EIGENE KORRESPONDENZ Maciej Mieczkowski, Reisen zum Jahresende................................ 90 KÜNSTLERCAFE Rezension: Jolanta Łada-Zielke, Ein warmes Herz und nüchterner Verstand… 98 Romuald Mieczkowski, Die Aufzeichnungen eines Wanderkünstlers….................................................................. 101 BILDUNG Sława Ratajczak, Namen unserer polnischen und deutschen Schulen…................................................................. 117 S.R., XII Wettbewerb der polnischer Sprache in Deutschland vor uns... 120 POLONIA UND IHRE VEREINE Treffen der Führer von Polonia-Organisationen mit dem Marschall des Senats der Republik Polen Stanisław Karczewski……………. 122 POLNISCHE KATHOLISCHE MISSION Barbara Małoszewska, Prof. Dr. hab.- Ing. Piotr Małoszewski erhielt die höchste Auszeichnung des Erzbistums München-Freising – die Medaille des Heiligen Korbinian …......................................... 125 Barbara Małoszewska, 70-ster Jahrestag des Todes des Leiters der Polnischen Pfadfinder, des gesegneten Pfarrers Stefan Wincenty Frelichowski ……………................................................ 127 Barbara Małoszewska, Das 70-jährige Jubiläum der Polnischen Katholischen Seelsorge in München………………........................ 129 JUNGE POLONIA Agata Lewandowski, Junge EMIGRA in Berlin ........................... 133 6


OD REDAKCJI Szanowni Państwo „Polonijny” koniec roku w każdym kraju, gdzie mieszkają Polacy, obfituje w liczne imprezy kulturalne. Z reguły ostatnią imprezą, która ma nie tylko charakter społeczny, ale też często osobisty, jest spotkanie opłatkowe. Na Bożonarodzeniowym opłatku spotykają się wszyscy, bez względu na przekonania i przynależność do organizacji. Wszyscy jesteśmy wtedy ponad tym, co nas dzieli i ważne jest dla nas to, co nas łączy – język polski, nasze tradycje oraz chęć bycia Polakami, często pomimo wieloletniego pobytu za granicą. Koniec roku to też czas podsumowań – tego, co udało nam się osiągnąć w roku mijającym. Patrząc na spis treści aktualnego wydania „Magazynu POLONIA” możemy być dumni, ile my, Polacy w Niemczech, robimy dla zachowania polskości za granicą – zaczynając od nauki języka, przez takie działania kulturalne, jak festiwale muzyczne czy filmowe, a kończąc na działalności organizacyjnej. Nasza aktywność społeczna nie ogranicza się tylko do działań w ramach jednego kraju, staramy się organizować nowe projekty, łączące Polaków na całym świecie. Jednym z nich jest Europejskie Forum Mediów Polonijnych w Sztokholmie, w którym wzięliśmy udział w listopadzie 2015 roku. Ideą forum jest zaciśnięcie współpracy pomiędzy redakcjami polonijnymi za granicą oraz stworzenie płaszczyzny do wymiany informacji, jaką ma być platforma mediapolonijne.net. Finał roku 2015 w kraju to gorący czas przemian dla Polaków w Polsce i za granica.11 listopada otrzymaliśmy informację, że fundusze polonijne z końcem roku powrócą z Ministerstwa Spraw Zagranicznych do Senatu RP. O szczegółach tego rozwiązania liderów organizacji polonijnych poinformował Marszalek Senatu RP Stanisław Karczewski, wspólnie z przewodniczącą senackiej Komisji Spraw Emigracji i Łączności z Polakami za Granicą Janina Sagatowska oraz ministrami Janem Dziedziczakiem i Adamem Kwiatkowskim. Aktualny konkurs na zadania polonijne ma być dokończony w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, które zarekomenduje Senackiej Komisji pakiet projektów, mający wspierać Polonię i Polaków poza granicami kraju. Ostateczne decyzje zapadną w Senacie RP. 7


OD REDAKCJI

A co nowego nas czeka w nadchodzącym roku? Rok 2016 jest rokiem 25-lecia podpisania polsko-niemieckiego traktatu O dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy i obok licznych jubileuszowych imprez będziemy mieli okazję do podsumowania realizacji postanowień polsko-niemieckiego Okrągłego Stołu. Już teraz wszystkich Czytelników zapraszamy na uroczyste koncerty rocznicowe do Berlina, Braunschweigu, Hamburga, Hanoweru, Kolonii, Monachium Schwäbisch-Gmünd i życzymy dobrego Nowego Roku.

8


NADRENIA PÓŁNOCNA-WESTFALIA: NA JARMARKU BOŻONARODZENIOWYM W AKWIZGRANIE Renata A. Thiele Na miesiąc przed Bożym Narodzeniem rozpoczyna się w Akwizgranie Weihnachtsmarkt, Jarmark Bożonarodzeniowy. Już dwa tygodnie wcześniej nie można przejść przez rynek i Katschohof, gdyż wszędzie ustawiane, budowane są stragany, budy, instalowana jest elektryczność, dopływ wody, trzeba też zadbać – jesteśmy w końcu w kraju, w którym ordnung to rzecz podstawowa – o pojemniki na odpady. Katschhof to plac między słynną akwizgrańską katedrą i gotyckim ratuszem, jednym z największych w Europie. Oba place zapełnią się od 22 listopada do 23 grudnia dziesiątkami, ach, setkami turystów, którzy zjadą tu, jak co roku, ze wszystkich stron Europy. Około 1,5 miliona gości odwiedza corocznie akwizgrański jarmark. Słychać tu oprócz niemieckiego przede wszystkim język francuski, niderlandzki i angielski. Od czasu do czasu pojawia się też grupa Polaków lub Czechów, choć rzadko. Jeszcze. Jarmark Bożonarodzeniowy w Akwizgranie jest od lat magnesem przyciągającym turystów. Stada autobusów docierają na przedmieścia, wyrzucają ze swoich wielkich brzuchów masy ludzkie, które niekończącym się korowodem zgodnie ciągną w jednym kierunku: na Stare Miasto. I tak wyglądać będzie miasto przez cały miesiąc. Tradycja tego jarmarku nie jest wcale taka długa, dopiero w latach siedemdziesiątych XX wieku zorganizowano po raz pierwszy pierniko9


Z REGIONÓW

wy jarmark „Printenmarkt” wokół pięknej neoklasycystycznej pijalni wody zdrojowej Elisenbrunnen. Kilka lat później przeniesiono jarmark na rynek, rozbudowano i urozmaicono ofertę. Teraz nie można opędzić się od sympatyków. Niektórzy przyjeżdżają do Akwizgranu co roku od wielu lat. Są zachwyceni atmosferą, a tłok nie tylko im nie przeszkadza. Twierdzą, że jest on nieodłącznie związany z Jarmarkiem. Tak powiada pan Andrzej, stary Polonus z Zagłębia Rury. I wystawia nos na wiatr, by znów poczuć zapach pierników. Oprócz kiełbasek, frytek, placków ziemniaczanych, pieczarek w sosie czosnkowym, smażonych ryb itd. można tu popróbować słodkich przysmaków, takich jak crepes, gofry, bułki na parze w sosie wiśniowym, ciepłych racuchów z kawałkami owoców – słowem palce lizać. Wszystko to zakrapia się potem grzańcem, zwanym tu glühwein, białym lub czerwonym, w zależności od wina, które jest jego podstawą. Cała Europa zdaje się go lubić, dobrze więc, że zjeżdża autobusami. Inaczej na drogach i autostradach byłoby jeszcze niebezpieczniej. Oczywiście nie tylko na grzańca jedzie się do Akwizgranu. Miasto to słynie, podobnie jak Toruń z pierników, nazywanych tutaj z flamandzka printami. Ciasto tego świątecznego specjału wyrabia się podobnie, jak do toruńskich pierników. Do Akwizgranu dotarły one z belgijskiego Dinant. Przed wiekami wypiekano printy raz w roku. Nie tylko dlatego, że były drogie. Wyrabianie ciasta wymagało siły atlety, więc zatrudniano do tego chętnie bezrobotnych w okresie zimy murarzy. Wyrobione ciasto wędrowało na jakiś czas do piwnicy. Przed świętami opuszczało piwniczne mroki, by poddać się ponownej obróbce. Dopiero teraz wyciskano je formami z mosiądzu lub miedzi. Stąd właśnie nazwa, w niederl. prent – wyciskać. Na samym początku, gdzieś w odchłaniach XVI wieku piekarz produkujący printy musiał więc być też po trosze metalurgiem, gdyż sam wytwarzał formy dla własnych potrzeb. Miało to tę dobrą stronę, że od jego inwencji twórczej zależała różnorodność oferty. Nie tylko więc gwiazdki, gwiazdory, choinki zdobiły sklepową ladę, ale i laleczki, żołnierzyki i różne zwierzątka. Z czasem udoskonalono technikę produkcji, a w dziesiejszej epoce zmechanizowania wszystkiego, co da się zmechanizować, printy produkuje się przez cały rok w fabryce Lambertza i wszystkich lokalnych piekarniach. Receptura wyrobu jest oczywiście wiedzą tajemną, gdyż najważniejsze były proporcje użytych przypraw. Dwie wersje, miękką i twardą można kupić w czekoladzie, z orzechami, migdałami itd. Oferta jest więc bogata – i tym trudniejsza decyzja. Jak więc nie przywieźć z Akwi10


Renata A. Thiele

zgranu paczki lub pięknie zdobionej puszki z printami, w lokalnym dialekcie zwanymi „Öcher Prenten”? Jarmark Bożonarodzeniowy w Akwizgranie to również bogata oferta artystów i rzemieślników. Niektórzy przyjeżdżają tu nawet z dalekiej Polski, by zaoferować piękne wyroby z bursztynu i srebra – niedoścignione wzory polskiej biżuterii zawsze zachwycają kupujących. Skóra, drewno, piękne świece, ozdoby choinkowe i biżuteria, wszystko nastrojowo oświetlone, nie wiadomo na czym najpierw zawiesić oko. W tle płynie muzyka za katatrynki, nakręcanej już od dziesięcioleci przez znanego w mieście katarzyniarza, odzianego niezmiennie we frak i z cylindrem na głowie. Od czasu „strajku” w związku z podniesionymi opłatami Gemy, nie słychać tutaj już angielskojęzycznych gwiazdkowych hitów. I tylko od czasu do czasu przez megafony ostrzega się turystów w czterech językach przed kieszonkowcami. Panie łapią się wtedy za torebki i przesuwają je na brzuchy, i tak „ciężarne” maszerują zadowolone od straganu do straganu, panowie zaś instynktownie, kontrolnym ruchem przesuwają ręką po tylnej kieszeni. Chyba tylko po to, żeby złodziej wiedział, w której trzymają portfel. Każdy gość jarmarku może tu nabyć czerwoną lub granatową czapeczkę z małymi migającymi lampkami. Jest to bardzo mądre rozwiązanie. Gdy bowiem taki delikwent po siódmym grzańcu zapomni, skąd jest i jak się nazywa, a znienacka zaśnie na krawężniku, to przynajmniej 11


Z REGIONÓW

jest jakaś szansa, że nie zostanie przejechany przez samochód lub potrącony przez rowerzystę – ubranego również w czerwoną czapeczkę z lampkami... Wesoło jest na jarmarku w Akwizgranie, więc i my, mieszkańcy miasta, choć widzieliśmy go wiele razy, co roku sprawdzamy, czy grzaniec jest tak samo dobry, jak w ubiegłym roku. De gustibus non est disputandum, ale i tak najpierw spróbować należy. Ponadto można też przy okazji zwiedzić to piękne stare i tak ważne dla historii Niemiec miasto na granicy z Belgią i Holandią. Spacery po mieście oferowane są nawet w języku polskim. Dlatego warto już wcześniej zaplanować wycieczkę do Akwizgranu, aby na świątecznym stole znalazły się także akwizgrańskie łakocie. Renata A. Thiele Akwizgrański Jarmark Bożonarodzeniowy czyli Aachener Weihnachtsmarkt, odbył się w 2015 roku po raz czterdziesty! Otrzymał też Srebrną Plakietkę w rankingu na „Best Christmas Market 2015” jako prawie najlepszy, zaraz po Strasburgu. Nic więc, jak tylko do Akwizgranu! Renata A. Thiele, od ćwierć wieku mieszkająca w Akwizgranie jest lektorką języka polskiego i niemieckiego na tutejszych uczelniach, tłumaczką, przewodniczką i redaktorką naczelną polsko-niemieckiego magazynu „Polregio” wydawanego w latach 2005-2010) i autorką powieści prawie-kryminalnych. W 2014 roku wydała pierwszą powieść Eine Heilige Sache (o kradzieży akwizgrańskich relikwii). Wiosną 2016 roku ukaże się kolejna Die verlorenen Noten (Zaginione nuty) opowiadająca o pobycie Fryderyka Chopina w Akwizgranie i co z tego wynikło w XXI wieku. Kilka jej opowiadań ukazało się również w Polsce w wydawnictwie literackim „Pro Libris” w Zielonej Górze.

12


Z Kolonii ROCK & CHANSON FESTIVAL KOLONIA – WROCŁAW – PARYŻ” Alexander Zając Już po raz 23 odbył się w Kolonii „Rock & Chanson Festival Kolonia – Wrocław – Paryż” organizowany przez Polsko – Niemieckie Stowarzyszenie Kulturalne „Polonica” e.V. od 1989 roku. Jak zwykle w ramach Festiwalu odbył się konkurs „Młodych Talentów”. Tym razem do konkursu Jury dopuściło następujących artystów: Ewelinę Przybyłę

Organizatorzy razem z młodymi artystami. 5-ta od prawej – Weronika Kowalska, 7-ma Ewelina Przybyła

(Polska), Weronikę Kowalską (Polska), Le-Thanh Ho (Niemcy), Car. Rie (Niemcy), Aude Gouaux Langlois (Francja), Adellę (Francja). Nasze młode talenty z Polski nie dały szans swoim koleżankom z Niemiec i Francji i bezapelacyjnie wygrały konkurs. Pierwszą nagrodę oraz nagrodę

BUKAHARA (Wszystkie fotografie pochodzą ze strony internetowej Polonica eV) Corinne Douarre 13


Z REGIONÓW

KAYAH z zespołem

publiczności zdobyła studentka Wyższej Szkoły Teatralnej z Krakowa – Weronika Kowalska, a miejsce drugie przypadło świeżo upieczonej absolwentce tej uczelni – Ewelinie Przybyle. W koncercie wystąpił koloński zespół – BUKAHARA, reprezentujący Niemcy i grający mieszankę muzyki reggae, folku oraz dźwięków arabsko-bałkańskich, które rozbawiły publiczność i poderwały ją do tańca. Francję reprezentowała żyjąca w Berlinie paryska piosenkarka Corinne Douarre, która miała trudne zadanie i bardzo ciężko jej było śpiewać (jak sama to określiła) po serii terrorystycznych zamachów w Paryżu. Jej piosenki wprawiły publiczność w stan zadumy i nostalgii. Niewątpliwą gwiazdą Festiwalu była polska piosenkarka i kompozytorka KAYAH. W roku 2015 mija 20 lat od wydania pierwszej autorskiej płyty Kamień, która swoją premierę miała w listopadzie 1995 roku. Kayah zdobyła dzięki niej pierwszą statuetkę Fryderyk ‘95 dla Najlepszej Wokalistki Roku. To wyjątkowa płyta dla bardzo wielu osób, fani Kayah często o niej mówią, wspominają i jest im szczególnie bliska. Teraz nadszedł czas na zmierzenie się z przeszłością, ponowne zinterpretowanie utworów napisanych przez Artystkę na początku kariery i odświeżenie brzmień, które spowodowały, że Kayah stała się rozpoznawalną Artystką i pozyskała rzeszę wiernych fanów. Specjalnie dla Polonii artystka przygotowała i wykonała swoje największe przeboje od Supermenki do Testosteronu. Kolejny festiwal tym razem w ramach obchodów 25-lecia polsko-niemieckiego Traktatu „O dobrym sąsiedztwie i przyjaznej Współpracy” już za rok. Alexander Zając 14


MONACHIUM ŚWIĘTO NIEPODLEGŁOŚCI W MONACHIUM Jak co roku, 11 listopada, w kościele św. Barbary w Monachium, przy Infanteriestrasse, odprawiono Uroczystą Mszę Świętą w intencji Ojczyzny. Po mszy tradycyjnie w parafialnej sali śpiewano patriotyczne pieśni i piosenki. Kościół św. Barbary w Monachium Kościół św. Barbary powstał w wyniku przebudowania magazynu odzieżowego w koszarach wojskowych. Miał być świątynią tymczasową dla licznie zmobilizowanych w czasie I wojny światowej żołnierzy, zakwaterowanych w pobliskich koszarach. Po wojnie budynek przystosowano do celów sakralnych. Milion marek na budowę kościoła ofiarował Ojciec św. Pius XI. 4 lutego1923 r. kardynał Michael von Faulhaber konsekrował kościół, który został kościołem garnizonowym. W 1940

15


Z REGIONÓW

roku naziści przekazali kościół Wehrmachtowi. Podczas bombardowań w latach 1944/45 budynek kościelny został kilkakrotnie uszkodzony. Kościół św. Barbary wyremontowali żołnierze Brygady Świętokrzyskiej Narodowych Sił Zbrojnych, którzy to pod koniec II wojny światowej przedostali sie na Zachód. Kościół przekazano polskiemu duszpasterstwu jesienią 1946 r. Przez wiele lat działała tam polska parafia. W życiu parafialnym aktywnie uczestniczyli pracownicy Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa, np. chór „Lutnia“ prowadził Tadeusz Chciuk-Celt, podczas wojny cichociemny, w RWE redaktor programów dla wsi. Kościół św. Barbary jest budowlą halową z mansardowym dachem. Dzisiaj jest kościołem filialnym niemieckiej parafii św. Benona. Służył Polakom do 1978 roku, do momentu przeniesienia polskich mszy do kościoła św. Jerzego (St. Georg) na dzielnicy Bogenhausen. Wpisany został na listę zabytków. 11 kwietnia 1948 r. poświęcone zostały 16


(BZ)

nowe witraże: Matki Bożej Ostrobramskiej i św. Andrzeja Boboli wykonane przez artystę – malarza Bolesława Klejnota. 6 czerwca 1948 r. poświęcono dzwon ufundowany przez Polską Kompanię Wartowniczą z Dachau.W roku 1974 kościół odwiedził przyszły papież, kardynał Karol Wojtyła. Dwa razy w roku parafia niemiecka udostępnia kościół Polakom. 3 maja i 11 listopada odbywają się w nim Msze św. w intencji Ojczyzny. Oficjalne obchody Oficjalne obchody Święta Niepodległości Polski miały miejsce trzy dni później, 14 listopada w monachijskim Künstlethaus. Licznie zaproszonych gości witał Konsul Generalny RP w Monachium Andrzej Osiak wraz z Małżonką Agnieszką oraz Konsul ds. Polonii Aleksander Kory-

Konsul Generalny RP w Monachium Andrzej Osiak

but-Woroniecki, również w towarzystwie Małżonki. Po przemówieniach wysłuchano jazzowych opracowań utworów Jerzego Wasowskiego w wykonaniu doskonałego pianisty Bogdana Hołowni. Później – w foyer – w doskonałej atmosferze, przy lampce wina i szklanicy piwa, wieczornym Polaków (i Niemców) rozmowom nie było końca. (BZ)

17


NOWY KONSUL GENERALNY RP W MONACHIUM Andrzej Osiak ukończył Wydział Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego (1995). Równolegle studiował filozofię na Wydziale Filozofii i Socjologii. Jest magistrem nauk politycznych i zawodowym dyplomatą. Podstawy świetnie opanowanego niemieckiego posiadł już w sochaczewskim gimnazjum. Doskonalił je później na warszawskich studiach, a także na uniwersytecie w Konstancji, podczas stypendium naukowego. Stąd też zainteresowanie literaturą niemiecką. Po obronie pracy magisterskiej krótko pracował w Kancelarii Senatu RP, by już w roku 1996 przejść do dyplomacji. W Ambasadzie Polskiej w Bonn podjął pracę w charakterze III sekretarza w Wydziale Konsularnym, a po przeniesieniu ambasady do Berlina pozostał w Kolonii, awansując na II sekretarza w pionie politycznym. Po powrocie do kraju dalej zajmował się sprawami niemieckimi, jako starszy ekspert w Wydziale Niemieckim Departamentu Europy Zachodniej MSZ. Kolejny wyjazd to placówka w Monachium, gdzie był konsulem, oraz zastępcą kierownika konsulatu. W 2007 roku został powołany na stanowisko naczelnika Wydziału Polonii w Departamencie Konsularnym i Polonii, a rok później mianowano go Konsulem Generalnym w Hamburgu, gdzie przebywał przez pięć lat. Od połowy bieżącego roku Andrzej Osiak jest Konsulem Generalnym RP w Monachium. Zna język niemiecki i angielski. Posiada bardzo głęboką znajomość spraw niemieckich, konsularnych i polonijnych. Jest 44-latkiem, z żoną Agnieszką mają czwórkę dorosłych już dzieci, lubi brytyjski rock i polską kuchnię. Jednak przede wszystkim jest doskonale przygotowanym do reprezentowania naszego kraju dyplomatą.

18


POWSTANIE WARSZAWSKIE – WYSTAWA W MONACHIUM 28 października 2015r. w Centrum Dokumentacji Nazizmu w Monachium przy Brienner Str. 34 otwarto wystawę Der Warschauer Aufstand / Powstanie Warszawskie 1944. Wystawę udostępniono w Centrum Dokumentacji Nazizmu, wybudowanym w miejscu, gdzie stał „Braunes Haus“ (Brunatny dom) z centralą NSDAP. Uzupełnia ona wiedzę o okupowanej Polsce, szczególnie w kontekście ugruntowanego już niestety, a jakże mylnego poglądu o jednym tylko powstaniu w Warszawie, tym w getcie w roku 1943. W otwarciu wystawy wziął udział mieszkający w Monachium powstaniec – Aleksander Menhard, byly wieloletni dziennikarz Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. Z Warszawy przybyli Artur Nowak-Far – podsekretarz stanu w MSZ i Jan Ołdakowski – dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego. Obecny był konsul generalny Andrzej Osiak, polscy oficerowie z NATO School w Oberammergau, oraz niemieccy gospodarze z dyrektorem Centrum Winfriedem Nerdingerem. Ogromne wrażenie na uczestnikach otwarcia wywołała prelekcja filmu pokazującego zrównaną z ziemią Warszawą. Będzie on wyświetlany przez cały czas trwania wystawy, a więc do 28 lutego 2016. Patronat nad wystawą objęli prezydenci – Joachim Gauck i Andrzej Duda. Oranizatorzy: Powstaniec warszawski Aleksander Menhard i dyrektor Centrum DokumenMuzeum Powstania Warszawskiego – Jan Ołdakowski 19


Z REGIONÓW

Podczas otwarcia wystawy Centrum Dokumentacji Nazizmu w Monachium

tacji Nazizmu w Monachium i Muzeum Powstania Warszawskiego w Warszawie, przy współpracy z Konsulatem Generalnym RP w Monachium. Wystawa - Der Warschauer Aufstand / Powstanie Warszawskie 1944. Centrum Dokumentacji Nazizmu w Monachium, Brienner Str. 34, Od 29.10.2015 do 28.02.2016, Wt. – Niedz 10.00 – 19.00. Szczegóły: ns-dokumentationszentrum-muenchen.de /MM/ ZNOWU POMYLONO POWSTANIE WARSZAWSKIE Z POWSTANIEM W GETCIE Otwarcie wystawy Der Warschauer Aufstand / Powstanie Warszawskie 1944 w Centrum Dokumentacji Nazizmu w Monachium zostało zrelacjonowane przez bardzo popularny dziennik „Abendzeitung“ (AZ). Niestety nie pierwszy już raz pomylono je z Powstaniem w Getcie, ktore wybuchło ponad rok wcześniej, 19 kwietnia 1943 roku. Trudno podejrzewać umyślne działanie redakcji. W rolę wchodzi raczej niewiedza, gdyż poza granicami Polski Powstanie Warszawskie – w odróżnieniu od tego w getcie – jest praktycznie nieznane. Mówił o 20


(bezet)

tym podczas otwarcia dyrektor Centrum Dokumentacji Nazizmu w Monachium Winfried Nerdinger. Do tak skandalicznej sytuacji doprowadziły prawie półwieczne rządy komunistów w Polsce, z blokadą informacji o Powstaniu Warszawskim, szczególnie na zewnątrz kraju. Po przemianach ustojowych przez wiele lat nie było lepiej. W tym czasie natomiast środowiska żydowskie pieczołowicie dbały, by o powstaniu w getcie warszawskim, dowiedział cały świat. Tak też się stało. Dzisiaj poza granicami Polski hasło „Powstanie Warszawskie“ kojarzy się prawie wyłącznie z powstaniem w getcie. Dobrze więc, że Muzeum Powstania Warszawskiego – współorganizator wystawy – działa na rzecz uświadamiania niedoinformowanych społeczeństw Zachodu, występując z jasnym przekazem, że podczas okupacji niemieckiej mieliśmy w Warszawie dwa powstania – w 1943 i 1944 roku. Jedna jaskółka wiosny nie czyni, stąd zapewne pomyłka w monachijskiej gazecie. Pierwszy zauważył ją – o dziwo – nie polski imigrant, ale rodowity Niemiec – przewodniczący Towarzystwa Niemiecko-Polskiego w Monachium – Werner Meier. Zwrócił się on do redakcji AZ („Abendzeitung“) o sprostowanie, wyjaśniając przy tym dokładnie, na czym polega nieścisłość, a raczej minięcie się z prawdą. Wielkie uznanie dla Pana Meiera. Redakcja AZ do błędu się przyznała zapewniając, że w najbliższym czasie ukaże się jeszcze jeden tekst o wystawie, tym razem z jej prawidłowym opisem. Czekamy! (bezet)

21


CINEPOL – 5. FESTIWAL POLSKICH FILMÓW W MONACHIUM 25-29.11.2015 Bogdan Żurek Już po raz 5. w listopadzie 2015 roku w monachijskim kinie „Monopol” Stowarzyszenie „Ahoj Nachbarn” zaprezentowało dzieła utalentowanych młodych twórców polskiego kina. W tegorocznym programie festiwalu znalazły się nie tylko filmy fabularne ale także krótkometrażowe, dokumentalne oraz animowane. Celem organizatorów było przedstawienie polskich twórców, którzy za pomocą oryginalnych środków przekazu stawiając mnóstwo ważnych, egzystencjalnych pytań, prowokują i pobudzają do dyskusji. Mottem tegorocznego festiwalu uczyniono hasło – CIAŁO, które jak się okazuje w wielu najnowszych polskich produkcjach stanowi motyw przewodni. Przez cały czas trwania festiwalu bohaterowie filmów toczyli walkę o swoje cielesne wcielenie, potwierdzając fakt, że ciało zaczyna się dostrzegać dopiero gdy organizm człowieka przestaje sprawnie funkcjonować. Za organizacją festiwalu stali młodzi fani kina, którzy poświęcili tym pięciu dniom filmowego święta ogrom zaangażowania, czasu i ser-

Radna Miasta Monachium – Beatrix Zurek i organizatorzy festiwalu 22


Opr. Bogdan Żurek

ca. Jak co roku zaplanowano bardzo ciekawy program okołofestiwalowy, stwarzający możliwość podzielenia się emocjami po filmowych seansach. Dodatkowo, w związku z piątym jubileuszem Cinepolu, a zarazem 10-leciem Stowarzyszenia „Ahoj Nachbarn”, zorganizowano kilka niespodzianek. Był urodzinowy tort, a także okazja do wyboru – spośród obrazów pokazywanych w poprzednich latach – filmu zamykającego festiwal. Został nim wzruszający film Macieja Pieprzycy Chce się żyć. Codziennie w kinowym barze dzielono się wrażeniami i rozmawiano z gośćmi z Polski. Uroczyste otwarcie festiwalu odbyło się 251istopada 2015 r. Wzięła w nim udział radna miasta Monachium Beatrix Zurek, obecny był też konsul ds. Polonii – Aleksander Korybut-Woroniecki. Przedstawiono publiczności organizatorów, w tym zarząd Stowarzyszenia Ahoj Nachbarn. Festiwal zainaugorowała projekcja filmu Bogowie w reżyserii Łukasza Palkowskiego. Dzień drugi wypełniły filmy krótkometrażowe, wśród których furorę zrobiła Sonda o mężczyznach Mateusza Głowackiego. W kolejnych dniach zobaczyliśmy Królową ciszy Agnieszki Zwiewki, The Performer – Macieja Sobieszczańskiego i Łukasza Rondudy oraz Ciało – Małgorzaty Szumowskiej i Ziarno prawdy – Borysa Lankosza. Dzień ostatni to wspomnienie o Jerzym Kukuczce pt. Jurek w reżyserii Pawła Wysoczańskiego oraz Carte Blanche Jacka Lusińskiego, zakończone spotkaniem z reżyserem, które prowadziła wiceprzewodnicząca Stowarzyszenia „Ahoj Nachbarn” Izabela Banasik wraz z tłumaczką Dominiką Rotthaler. 5. Festiwal Polskich Filmów w Monachium przygotował zespół w składzie: Izabela Banasik, Aleksandra Blachowska, Milena Dziębaj, Natalia Garbacz, Katrin Hillgruber, Darja Klöpfer, Iwona Smól, Vera Warter, Lysann Windisch, Przemek Wnuk. Więcej informacji o festiwalu na stronie: www.cinepol.de Opr. Bogdan Żurek 23


XX FESTIWAL „RAZEM WE WSPÓLNEJ EUROPIE“ KUŹNIA TALENTÓW – MONACHIUM 2015 W sobotę, 14 listopada, w sali Anton-Fingerle-Bildungszentrum, przy Schlierseestrasse w Monachium, odbyła się druga część XX. Polsko-Niemieckiego Festiwalu Kultury – „Kuźnia Talentów“. W koncercie wzięli udział m.in. młodzi artyści z Polski i Niemiec. Wielu z nich z całkiem pokaźnym dorobkiem artystycznym. Gościem specjalnym koncertu była Aneta Sablik – świetna polska wokalistka, która w roku ubiegłym wygrała niemieckiego „Idola“ (Deutschland sucht den Superstar 2014). Na fortepianie akompaniował jej Maciej Puchalski. Projekt, kierownictwo artystyczne i organizacja – dr Elżbieta Zawadzka. Żałować tylko należy, że w tym roku „Kuźnia Talentów“ zbiegła się z oficjalnymi obchodami Święta Niepodległości zorganizowanym przez Konsulat Generalny. Frekwencji to jednak nie zaszkodziło. Obie sale były pełne.

24


(MM)

Dziękujemy panu Wojciechowi Majewskiemu za udostępnienie zdjęć. „Kuźnia Talentów” zamyka Festiwal „Razem we Wspólnej Europie“. Poniżej krótki opis całej imprezy. XX Festiwal „Razem we Wspólnej Europie“ Już po raz dwudziesty gościliśmy w tym roku w Monachium utalentowaną młodzież, uczestników Polsko-Niemieckiego Festiwalu Kultury „Razem we Wspólnej Europie“. Rodowód imprezy sięga roku 1994, kiedy to pod nazwą „Polsko-Niemieckie Spotkania Kulturalne Dzieci i Młodzieży“ zaistniała ona po raz pierwszy. Od 10 lat w ramach festiwalu organizowany jest Polsko-Niemiecki Konkurs Piosenki, w trakcie którego młodzi wokaliści z terenu Niemiec prezentują piosenki w języku polskim, a wokaliści z terenu Polski śpiewają po niemiecku. Festiwal zbiega się z otwarciem największego na świecie festynu ludowego, jakim jest Oktoberfest. Dzięki powszechnie już znanemu

wysokiemu poziomowi festiwalu, jego uczestnicy zapraszani są do udziału w prestiżowym pochodzie foklorystycznym, otwierającym to jedyne w swoim rodzaju święto piwa. W zgodnej opinii obserwatorów, jak i wielotysięczenej publiczności, przemarsz polskiej grupy należy do największych atrakcji pochodu. Na festiwalowych deskach występowali m.in. Alicja Bachleda Curuś, Ewelina Saszenko z Litwy – późniejsza finalistka Konkursu Piosenki Eurowizji, Michał Szpak, Michał Kaczmarek, córka barda „Solidarności“ – Patrycja Kaczmarska, legendarny zespół harcerski «Gawęda», soliści wokalni i instrumentalni oraz cała gama grup tanecznych, od folkoru poprzez balet, taniec sportowy po hip-hopp i rapp. W dotychczasowych edycjach festiwalu «Razem we Wspólnej Eu25


Z REGIONÓW

ropie» wzięło udział ponad pięć tysięcy uczestników z Polski, Niemiec i innych krajów Europy. Podczas wspólnych spotkań, koncertów, warsztatów i wycieczek w najpiękniejsze zakątki Bawarii, młodzież miała okazje do nawiązania kontaktów, wymiany doświadczeń i zaprezentowania swoich możliwości artystycznych. Festiwal wieńczy „Kuźnia Talentów“ z udziałem zaproszonych gości i laureatów wspomnianego wyżej Polsko-Niemieckiego Konkursu Piosenki. W 2015 roku odbyła się ona 14 listopada. Organizujące Festiwal „Razem we Wspólnej Europie” Stowarzyszenie POLONIA e.V z Monachium, obchodziło niedawno swoje dwudziestolecie, podobnie zespół o tej samej nazwie. Założyła je i kieruje nim do dzisiaj dr Elżbieta Zawadzka. Do niej też należy projekt, kierownictwo artystyczne i organizacja festiwalu. (MM) Zdjęcia: Degenhard, Majewski, Żurek

26


Z MONACHIUM NA DACH EUROPY, CZYLI MOJA WYPRAWA NA ELBRUS Mirosław Jęczała Elbrus jest najwyższym szczytem Kaukazu i Rosji. Przez część geografów i większość wspinaczy (m.in. Reinholda Messnera) uznawany jest za najwyższy szczyt Europy. Leży w zachodniej części głównego łańcucha Kaukazu, na terenie Autonomicznej Republiki Kabardyno-Bałkarskiej w Rosji. Masyw Elbrusu składa się z dwóch wierzchołków, wygasłych wulkanów: wschodniego, o wysokości 5621 m n.p.m., i zachodniego o wysokości 5642 m n.p.m. Elbrus jest jednym z łatwiejszych do zdobycia szczytów Korony Ziemi (najwyższych szczytów poszczególnych kontynentów), mimo to każdego roku na górze tej ginie od 10 do 30 osób, co sytuuje ją wśród najbardziej niebezpiecznych na świecie. Liczba ofiar jest wyższa niż np. na Mont Evereście. Moja przygoda z Elbrusem zaczyna się 26.08.15 o godz. 13.30 na lotnisku w Monachium skąd via Stambuł lecę do miasta Mineralne Wody, leżącego na przedgórzu Kaukazu. Zaczyna się z „dreszczykiem“, bo przed prawie 2 tygodniami zginęło na Elbrusie troje Polaków. Ta tragedia zakłóca radość z kolejnej wyprawy na trochę wyższą, niż zwykle zdobywane przeze mnie, górę. W Mineralnych Wodach dołączam do grupy, która przyleciała z Polski. Jest nas siedem osób: cztery panie i trzech panów (jeden z nich jest przedstawicielem firmy organizującej to przedsięwzięcie i zarazem liderem wyprawy). Z lotniska, po załadowaniu plecaków, jedziemy busem 180 km do miejscowości Azau, gdzie w małym hoteliku mamy zarezerwowane noclegi. Jest krótko po 23.00 i wszyscy są już solidnie zmęczeni, tak więc szybko szykują się do snu, bo od jutra zaczyna się zdobywanie Elbrusu. 28.08.2015 − pierwszy dzień aklimatyzacji Każda próba zdobycia wysokiego szczytu zaczyna się od aklimatyzacji, która ma na celu przyzwyczajenie organizmu do nowych warunków, aby zapobiec wystąpieniu choroby wysokościowej lub złagodzić jej objawy, jakimi najczęściej są: ból głowy, nudności, wymioty, brak ape27


Z REGIONÓW

tytu, osłabienie, a na dużych wysokościach może dojść do obrzęku płuc lub mózgu i zgonu. Przyczyną jest rozrzedzenie atmosfery i spadek zawartości tlenu w powietrzu. Pierwsze objawy mogą się pojawić już na wysokości 2500 m n.p.m. Azau leży na wysokości 2350 m n.p.m., a celem pierwszego wyjścia aklimatyzacyjnego jest nieczynne obserwatorium astronomiczne − 3300 m n.p.m. Jest to przyjemny spacer, podczas którego możemy podziwiać piękno kaukaskich szczytów. Szczególnie Elbrus. Wodospad Włosy Dziewicy wyrożnia się tutaj Sjedmiorka z charakterystyczną lodową czapą na wierzchołku. Mijane po drodze skały są pochodzenia wulkanicznego, widać wyraźnie kominy zastygłej lawy. Gdzieś w 2/3 drogi mijamy piękny wodospad zwany Włosami Dziewicy. Droga pnie się dalej łagodną serpentyną w górę i za którymś z kolei zakrętem wyłaniają się ośnieżone wierzchołki Elbrusu, ostro odcinając się bielą od błękitu bezchmurnego nieba. Milkną rozmowy i wszyscy wpatrują się jak zaklęci w ten urzekający widok. Elbrus prezentuje się bardzo imponująco i potężnie ze spływającymi po jego zboczach jęzorami lodowców. Widok ten zwiększa we mnie respekt i pokorę wobec majestatu Jego Wysokości. Po około godzinie marszu docieramy do obserwatorium. To znaczy prawie docieramy, bo wstępu na przyległy teren broni cieć, wartownik z ujadającym psem. Piknikujemy na małej łączce między skałami i po niecałej godzinie wracamy do Azau. W drodze powrotnej spotykamy rodaka, starszego pana z Warszawy, który spędza w tej okolicy urlop, na Elbrus nie wchodzi. 29.08.2015 − drugi dzień aklimatyzacji O 10.00 po śniadaniu wymarsz. Dziś naszym celem jest Stacja Garabaszi, znana też jako Beczki, leżąca na wysokości 3700 m n.p.m. Jej nazwa wzięła się od schronów mieszkalnych wykonanych ze zbiorników 28


Mirosław Jęczała

po paliwie. Droga pnie się stromo pod górę, słońce praży niemiłosiernie. Pocąc się i łykając kurz, docieramy do górnej stacji kolejki linowej Mir, leżącej na wysokości 3000 m n.p.m. Tam robimy krótki popas i ruszamy dalej. Droga prowadzi przez olbrzymi plac budowy, gdyż powstają tam stoki narciarskie, które będą konkurencją dla tych alpejskich. Kwota inwestycji to 15 miliardów euro. Po kolejnych godzinach marszu docieramy wreszcie do Stacji Garabaszi. Pełno tam turystów, którzy wjechali wyciągiem, aby zrobić sobie zdjęcia przy słynnych Beczkach, z Elbrusem w tle. Trochę przypomina mi to Zugspitze w sezonie wakacyjnym. My też robimy sesję zdjęciową, a następnie w tamtejszym barze zjadamy łagman (pożywną zupę z mięsem wołowym i makaronem), po czym w doskonałych nastrojach zjeżdżamy kolejką do Azau. 30.08.2015 − wjazd na Prijut Dziś zaczyna się już na poważnie. Przenosimy się z Azau na lodowiec do schronu Prijut, leżącego na wysokości 4100 m n.p.m., jest to ostatnia baza przed szczytem. W Beczkach zakładamy raki i wchodzimy na lodowiec. Trzeba uważać, bo trafiają się szczeliny, ale jest też wydeptana ścieżka, tak że asekuracja za pomocą liny nie jest konieczna. Po dwuipółgodzinnym marszu docieramy do celu. W Prijucie mamy zarezerwowany barak. Warunki są raczej spartańskie: w części jadalnej

Elbrus i autor 29


Z REGIONÓW

stół z dwiema ławami do siedzenia, kuchenka gazowa do gotowania, dwie sypialnie z piętrowymi pryczami do spania. Toaleta to wychodek z dziurą w podłodze, już pełny, bo to prawie koniec sezonu − odwiedzenie tego przybytku wymaga dużego samozaparcia, zwłaszcza ze strony naszych pań. Na ścianie w środku widnieje duży napis po rosyjsku: „nie załatwiać się obok!”. Wodę do picia, gotowania i mycia zębów uzyskuje się w postaci lodu i śniegu, który topi się, a potem gotuje minimum 10 minut. Jedynym luksusem jest agregat prądotwórczy, który włączany jest od zachodu słońca do godz. 22.00. W takich warunkach mamy spędzić kolejne 4-5 dni. Resztę dnia zajmuje nam ćwiczenie chodzenia w rakach i tzw. autoasekuracji, czyli techniki hamowania czekanem w razie nagłego upadku i niekontrolowanego zjazdu zboczem lodowca. To ważne ćwiczenie, przy prawdziwym wypadku ta umiejętność może zdecydować o życiu lub śmierci. 31.08. i 01.09.2015 To dwa kolejne dni aklimatyzacji. Pierwszego wychodzimy do Skał Pastuchowa na wysokość 4700 m n.p.m. Pogoda cały czas nam dopisuje, jest słonecznie, ale po południu zaczyna wiać. Na szczycie widać tumany śniegu pędzone mocnym wiatrem. Na Skałach Pastuchowa spędzamy jakieś 30 minut, po czym, gnani coraz mocniejszym wiatrem, schodzimy do Prijuta. Kolejnego dnia wieje już od samego rana. Po śniadaniu ubieram się w podwójne warstwy i ruszamy. Cel na dzisiaj to 4900 m n.p.m. Jest to ostatnie podejście aklimatyzacyjne przed atakiem na szczyt. Mozolnie, noga za nogą, walcząc z przeciwnym wiatrem, pniemy się w górę. Godziny mijają szybko i pomimo coraz mocniejszego wiatru docieramy do wyznaczonego celu. Po drodze spotykamy grupki schodzące ze szczytu. Z krótkiej rozmowy dowiadujemy się, że z powodu załamania pogody tylko dwóm z około dwudziestu osób udało się wejść na szczyt. Reszta była zmuszona zawrócić z powodu złej pogody. To przypomina nam o tragedii naszych rodaków sprzed tygodni. Niestety, zła pogoda ma się utrzymać do jutra, tak więc zaplanowane na drugiego września wejście na szczyt musimy przesunąć na dzień następny, kiedy znów będzie ładna pogoda. Jeszcze tego samego dnia zjeżdżamy do Azau, aby tam przeczekać niepogodę. Tu bowiem, na wysokości 4100 m n.p.m., nie można dobrze wypocząć i w pełni się zregenerować, a tam, na dole, czekają na nas prysznic, wygodne łóżko i normalne jedzenie! Ta perspektywa mobilizuje wszystkich do szybkiego spakowania się i zejścia do Beczek, skąd zjeżdżamy kolejką do Azau. 30


Mirosław Jęczała

02.09.2015 Po południu wracamy do schronu Prijut. Przeglądamy i przygotowujemy sprzęt potrzebny nam do wejścia na szczyt. Jemy wczesną kolację i o 20.00 kładziemy się spać. 03.09.2015 Pobudka o godzinie czwartej, jemy śniadanie, dopakowujemy plecaki, ubieramy się trójwarstwowo, bo na dworze jakieś minus 10°C. Na bezchmurnym niebie pełnym gwiazd księżyc w pełni świeci jak latarnia. O

Elbrus – na szczycie 31


Z REGIONÓW

5.30 przyjeżdża ratrak, który wywozi nas na 4900 m n.p.m., w miejsce naszego ostatniego wejścia aklimatyzacyjnego. Tam zakładamy raki i ruszamy w drogę. Najpierw podchodzimy na zbocze wschodniego szczytu, po czym trawersem docieramy do siodła pomiędzy obydwoma wierzchołkami. Robimy półgodzinną przerwę przed najtrudniejszą częścią, czyli podejściem i trawersem południowego zbocza zachodniego szczytu. Droga jest bardzo stroma, wysokość powyżej 5300 m n.p.m. daje o sobie znać, każdy krok to ogromny wysiłek. Idziemy jak automaty, noga za nogą. Wreszcie kończy się trawers i zostaje jakaś godzina drogi do najwyższego punktu na szczycie. Widać go już z daleka, co dodaje nam sił. O 11.30 docieramy szczęśliwie na szczyt. Wszystkich ogarnia radość z osiągniętego sukcesu. Robimy zdjęcia z przyniesioną ze sobą biało-czerwoną flagą. Po około 40 minutach zbieramy się do powrotu, bo wiatr staje się coraz mocniejszy i zaczyna się chmurzyć. Wiekszość wypadków śmiertelnych zdarza się przy schodzeniu ze szczytu − gdy jest się już bardzo zmęczonym, obniża się koncentracja, a gdy jeszcze załamie się pogoda, to o tragedię nietrudno. Nas jednak szczęście nie opuszcza i po około trzyipółgodzinnym marszu szczęśliwie docieramy do Prijut. Teraz pozostaje już tylko spakowanie plecaków i zejście do Beczek, skąd kolejką zjeżdżamy do Azau. Tam możemy w komfortowych warunkach świętować wejście na Dach Europy, najwyższy szczyt Kaukazu, który oczarował mnie swoim pięknem. Być może jeszcze kiedyś tu wrócę. Jest tutaj jeszcze parę innych gór, na które warto wejść, a tutejsi mieszkańcy są bardzo gościnni i życzliwie nastawieni do turystów. Mirosław Jęczała Zdjęcia: Mirosław Jęczała, Michał Plachetka Mirosław Jęczała – miłośnik turystyki górskiej, urodził się w Nowej Rudzie (Kotlina Kłodzka). Od 2004 roku mieszka w Monachium, jest żonaty i ma dwoje dzieci. Ważniejsze zdobyte przez niego szczyty to Kilimanjaro − 5895 m n.p.m. (luty 2014) i Zugspitze − 2962 m n.p.m., (wrzesień 2014). W planie kolejne wyprawy.

32


NAJWSPANIALSZE DNI w ŻYCIU WYJAZD MONACHIJSKICH ORLIKÓW NA TRENING I MECZ REPREZENTACJI POLSKI DO WARSZAWY To był wspaniały weekend dla piłkarskiej drużyny juniorów SV „Polonia“ Monachium. Nie przesadzimy, pisząc że w Warszawie spełniło się niejedno marzenie!

Młodociani piłkarze z Robertem Lewandowskim

Dzięki uprzejmości Tomasza Iwana – dyrektora reprezentacji Polski ds. Organizacyjnych, mieliśmy możliwość uczestniczyć w oficjalnym treningu pierwszej drużyny, który odbył się w przeddzień meczu z Irlandią na Stadionie Narodowym w Warszawie. Spotkaliśmy się tam z gwiazdami reprezentacji – Robertem Lewandowskim, Grzegorzem Krychowiakiem, Wojciechem Szczęsnym i Michałem Pazdanem. Był czas na rozmowę, pamiątkowe zdjęcia na murawie stadionu, no i oczywście na autografy. Szczęścia dopełniły upominki od PZPN w postaci piłek, szalików i maskotek. W pamiętną niedzielę, wieczorem 11 października, wielką biało-czerwoną grupą przeszliśmy ulicami stolicy na Stadion Narodowy. Kibicowaliśmy tam polskiej reprezentacji, która zwycięstwem nad Irlandią zapewniła sobie awans na przyszłoroczne Mistrzostwa Europy we Francji. Niezwykłej atmosfery, olbrzymich emocji i radości ze zwycięstwa, podczas tego wieczoru i całego weekendu, nigdy nie zapomnimy! Nasza drużyna rozegrała w stolicy też mecz towarzyski z juniorami „Polonii“ Warszawa. Przez gospodarzy zostaliśmy bardzo serdecznie przyjęci, a zainteresowanie drużyną z Monachium przerosło wszelkie 33


Z REGIONÓW

Piłkarze z Monachium przed meczem i ze swoimi warszawskimi kolegami po meczu

oczekiwania. Gościnność nie poszła jednak w parze z rywalizacją na boisku. Przeciwnik okazał się bardzo wymagający i mecz na – wysokim poziomie – wygrał zasłużenie, choć może zbyt wysoko: 8:1. Po powrocie do Monachium, wśród dokonywanych na gorąco podsumowań, dominowało jedno stwierdzenie: „To były najwspanialsze dni w moim życiu!” Dodajmy, że uważają tak nie tylko najmłodsi uczestnicy wyjazdu do Warszawy, ale i towarzyszący im opiekunowie. Było to rzeczywiście przeżycie wyjątkowe i niezapomniane! Wyjazd i bogaty program zawdzięczamy inicjatywie i staraniom kierowniczce sekcji juniorów Katarzynie Siry, wielkiemu zaangażowaniu rodziców i kierownictwa drużyny, w szczególności Pawła Baraniewicza, oraz współpracy z Konsulatem Generalnym RP Monachium. Dziękujemy! Zarząd SV „Polonia” 34


HARCERSKA PIELGRZYMKA DO DACHAU Ponad stu harcerzy z Polski, Litwy, Białorusi, Francji i Wielkiej Brytanii przybyło 10 października 2015 do Dachau, aby uczcić pamięć bł. phm. Stefana Wincentego Frelichowskiego, patrona polskich harcerzy, którego 70-ta rocznica męczeńskiej śmierci minęła w roku 2015. Uroczystej mszy św. w intencji kanonizacji bł. ks. phm. Stefana Wincentego Frelichowskiego, odprawionej w klasztorze Karmelitanek, na terenie byłego KZ Dachau, przewodniczył Biskup Polowy Wojska Polskiego Józef Guzdek. Homilię wygłosił ks. Sławomir Oder, postulator procesu beatyfikacyjnego Stefana Frelichowskiego. Mszę zwieńczyło przekazanie harcerzom relikwii błogosławionego.

35


Z REGIONÓW

Po modlitwie i złożeniu wieńców pod tablicą umieszczoną na ścianie kaplicy Śmiertelnego Lęku Chrystusa uczestnicy uroczystości przeszli do budynku obozowego muzeum. Tam Konsul Generalny RP w Monachium Andrzej Osiak i bratanek błogosławionego Zygmunt Jaczkowski dokonali odsłonięcia tablicy (na zdjęciu), poświęconej bł. phm. Stefanowi Frelichowskiemu. Druh Wicek, jak nazywany jest w środowiskach harcerskich Stefan Wincenty Frelichowski, został beatyfikowany przez Ojca Świętego Jana Pawła II 7 czerwca 1999 r. Cztery lata później Kongregacja ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów ogłosiła bł. ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego patronem polskich harcerzy. Uroczystość zorganizowano przy wsparciu Stowarzyszenia „Wspólnota Polska“. (bezet) Zdjęcia: B. Mierzejewska i B. Żurek

36


KU WOJNIE Z POLSKĄ PRZEZ BAWARIĘ Marek Prorok Hotel „Cztery pory roku” (Vier Jahreszeiten), położony w Monachium przy Maximilianstraße 17, w specyficzny sposób łączy się z wydarzeniami o znaczącym wpływie na bieg naszej najnowszej historii. W dniu 6 stycznia 1939 doszło tu do spotkania ministra spraw zagranicznych RP Józefa Becka z szefem dyplomacji III Rzeszy Joachimem von Ribbentropem. Podczas rozmowy Ribbentrop po raz pierwszy oficjalnie Marek Prorok sformułował konkretne żądania Niemiec w stosunku do Polski a mianowicie: włączenie Gdańska do Rzeszy, przystąpienie Polski do paktu antykominternowskiego oraz eksterytorialnej autostrady i linii kolejowej, łączącej Prusy z Pomorzem. Spotkania, do jakiego doszło w tym hotelu, nie sposób rozpatrywać inaczej, jak tylko w ciągu innych wydarzeń bezpośrednio związanych z wybuchem drugiej wojny światowej. Kehlstein – alpejskie rezydencje Adolfa Hitlera Dla pełnego zobrazowania opisywanych wydarzeń należy wspomnieć o alpejskim szczycie Kehlstein (1834 metry n.p.m.), położonym pomiędzy niemieckim Berchtesgaden a austriackim Salzburgiem. To właśnie na jego zboczu w miejscowości Obersalzberg na wysokości około 1000 m n.p.m. znajdował Berghof – słynna rezydencja Hitlera, zaś na samym szczycie wy­budowano Kehlsteinhaus zwany Orlim Gniazdem (Adlershorst) będący prezentem NSDAP dla Hitlera w pięćdziesiątą rocznicę urodzin. Kamienna budowla, do której Wejście do sztolni Kehlstein 37


Z REGIONÓW

prowadzi niesamowita górska droga (6,5 km), licząca 124 m długości sztolnia i tej samej wysokości szyb z windą, sprawia niesamowite wrażenie. Inwestycja kosztowała ogromną sumę 30 milionów Reichsmark (około 120 milionów euro), a przy budowie sztolni i szybu życie straciło 12 robotników. Polski ambasador w Berchtesgaden W dniu 24 października 1938 roku niemiecki minister spraw zagranicznych Joachim von Ribbentrop zaprosił na rozmowę w Berchtesgaden ambasadora RP w Berlinie – Józefa Lipskiego. W dyplomacji był to ważny sygnał. Już samo zaproszenie do miejscowości, gdzie Hitler przyjmował najważniejsze osoby ówczesnego świata, aby kształtować bieg europejskich spraw, dawało do zrozumienia, że spotkanie, choć nieoficjalne, będzie niezwykle ważne. Podczas rozmowy w restauracji miejscowego hotelu „Grand” ambasador RP usłyszał propozycje przedłużenia polsko niemieckiego paktu o nieagresji na 25 lat w zamian za oddanie Rzeszy Gdańska i zgodę na budowę eksterytorialnego połączenia Pomorza z Prusami. Analizując szczegółowo słowa Ribbentropa można stwierdzić, że była to propozycja daleko idącej współpracy albo nawet wręcz sojuszu wraz z Włochami i Japonią przeciwko Rosji Radzieckiej i Zachodowi. Zaskoczony Lipski stwierdził, że przekaże niemiecką propozycję rządowi w Warszawie. Spotkanie Ribbentrop – Lipski umknęło uwadze angielskim i francuskim służbom wywiadowczym, bądź też uznano je za mało godne uwagi. Bez wątpienia jednak propozycja Ribbentropa była w pełni przemyślana i bardzo poważna. Potwierdza to fakt, że dyrektywę do opracowania planu zbrojnego uderzenia na Polskę „Fall Weiß” wydał Adolf Hitler dopiero w dniu 11 kwietnia 1939, bezpośrednio po polsko-brytyjskiej umowie z 6 kwietnia 1939 przewidującej wzajemne gwarancje pomocy wojskowej w przypadku napaści. Wizyta Becka w Berghofie Józef Beck – szef polskiej dyplomacji spędzał Sylwestra 1938 roku w Monte Carlo. Wracając do Polski samochodem, niejako przypadkiem, zatrzymał się w dniu 5 stycznia 1939 roku w Berchtesgaden, gdzie został przyjęty przez Hitlera w rezydencji Berghof. O wadze spotkania świadczy fakt, że uczestniczyli w nim również Ribbentrop i ambasador Rzeszy w Warszawie von Moltke a także Lipski i Michał Łubieński – dyrektor gabinetu Becka. Przez trzy godziny rozmowy Hitler sondował 38


Marek Prorok

Hotel „Vier Jahreszeiten” w Monachium

możliwości sojuszu z Polską a Beck, wszelkimi sposobami, starał się uniknąć jednoznacznej odpowiedzi. W podobnym duchu przebiegała, przywołana na wstępie, rozmowa w monachijskim hotelu „Cztery pory roku”. Styczniowe spotkania zostały szybko dostrzeżone przez wywiady państw zachodnich i sprawiły, że rządy Anglii i Francji poważnie zaniepokojone realną możliwością polsko-niemieckiego przymierza, zaczęły obiecywać Polsce przysłowiowe „gruszki na wierzbie”, zapewniając o nierozerwalnym sojuszu i gotowości bezwarunkowej pomocy. Należy jednoznacznie podkreślić, że władze Drugiej Rzeczpospolitej nigdy nie rozważały możliwości sojuszu z Trzecią Rzeszą i począwszy od 8 stycznia 1939 roku odpowiadały na niemieckie propozycje i żądania stanowczym nie. Tajna odprawa We wtorek 22 sierpnia 1939 roku zostało wezwanych do Obersalzbergu około 50 najwyższych dowódców Wermachtu. Spotkanie było tajne i wszyscy przybyli na nie w cywilnych ubraniach. Punktualnie o godzinie 12 pojawił się Adolf Hitler, rozpoczynając bardzo emocjonalne wystąpienie. Poinformował zebranych o decyzji zbrojnego uderzenia na Polskę. Stwierdził jednoznacznie, że celem wojny jest zagłada Polski. Podkreślił, że w tej wojnie nie idzie o prawo, ale o zwycięstwo. Nakazał też swojej generalicji wyrzucić z serca litość i postępować brutalnie. Pierwotny termin ataku na Polskę przewidziano na sobotę 26 sierpnia. Ostatecznie wojna wybuchła tydzień później w piątek 1 września 1939 roku. Warto odwiedzić Berchtesgaden i Obersalzberg, obejrzeć interesujące zbiory powstałego w 1999 roku Muzeum „Dokumentation Obersalzberg” oraz wyjechać na Kehlstein. W autobusie dowożącym turystów można posłuchać informacji również w języku polskim. 39


HAMBURG ARTYSTYCZNY HAMBURG – SYLWETKA JANA DE WERYHY-WYSOCZAŃSKIEGO Sława Ratajczak Tak można mówić, mając na uwadze liczne grono artystów i ludzi kultury wśród Polonii. Wszyscy oni zrzeszeni w organizacji Pegasus Fundation przyjaźnią się i wspierają, organizują spotkania. Chodzi o to, by integrować polskie środowiska twórcze, promować ich osiągnięcia, sprzyjać zwłaszcza młodym, którzy poszukują kontaktów. Wielu artystów plastyków zaprasza do swoich pracowni i z całą otwartością przedstawia prace, idee, zamysły. Tak jest też w przypadku Jana de Weryhy-Wysoczańskiego, pochodzącego z Gdańska artysty rzeźbiarza. Ostatnio przypomniała jego sylwetkę i osiągnięcia telewizyjna audycja „Hallo Polonia”. To jednak za mało, bo ten wielokrotnie nagradzany rzeźbiarz, absolwent Wydziału Rzeźby w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Gdańsku (w pracowni prof. Alfreda Wiśniewskiego i A dama Smolany) zyskał nie tylko w Hamburgu poważanie i rozgłos. Zdumiewa i zadziwia swą sztuką, a tworzy w drzewie. Podkreśla przy tym zawsze, że drzewo jest najdoskonalszym materiałem i ludzie odnajdują w nim najlepsze, zawsze pozytywne skojarzenia. Drzewa – jak sam mówi – są symbolem życia i trwania. Nawet te pościnane, ułożone w kloce, a także te pocięte na wióry mają swój zapach i kolor, swą nieograniczoną moc przeznaczenia i nieodparty urok. Fantazja Weryhy sprawia, że tworzy obiekty o zaskakującej wymowie, prowadzące w zaułki wyobraźni ku najodleglejszym skojarzeniom. Stale eksperymentuje, ale technologię obróbki drewna ogranicza do minimum. Zmierza do tego, by pokazać wielobarwność, strukturę i rozmaitość ulubionego materiału. W imponujący sposób zagospodarowuje hale, w których przestrzeni eksponuje swe prace o symbolicznym znaczeniu, o zdumiewającej ekspresji. Każda z wystaw artysty, zarówno te hamburskie, czy w Kunsthalle Wilhelmshaven, także w Galerii Szyb Wilsona w Katowicach, a i w uroczym Orońsku czy w bliskiej jego sercu Galerii Miejskiej w Gdańsku, także w Belgii, nawet USA było wydarzeniem artystycznym, które porywało i zadziwiało. W 1998 został laureatem Prix du Jury, otrzymał pierwszą nagrodę ufundowaną przez Ministra Kultury w Salon de Printemps 98 w Luksemburgu. Rok później przystąpił do realizacji pomnika na terenie Muzeum – Miejsca Pamięci Neuengamme w Hamburgu. Pomnik upamiętnia 6000 deportowanych do Niemiec po upadku Po40


Sława Ratajczak

wstania Warszawskiego w 1944 Polaków Jak głosi znajdująca się obok niego tablica informacyjna: Pomnik powstał z inicjatywy Związku Polaków w Niemczech, popartej przez środowisko polskie (Polonia) w Hamburgu, w 60-tą rocznicę wybuchu II wojny światowej. Jego wykonanie w strzegomskim granicie nie było zadaniem łatwym. Wysoczański stworzył dzieło dostatecznie wymowne, skłaniające do zadumy, a przy tym odpowiadające wymogom miejsca i czasu. Znany pisarz Andrzej Szczypiorski, oglądając monument na uroczystości 1 września 1999 roku stwierdził: „Ja nie umiem powiedzieć, czy pomnik może się podobać, ten przemawia, on robi wrażenie”. Profesor dr ChristinaWeiss, była senator ds. kultury i mediów w Hamburgu, powiedziała przy okazji jego odsłonięcia: „To, co mnie w tym pomniku szczególnie fascynuje, to fakt zrezygnowania z jakiejkolwiek formy bezpośredniej ilustracji. W swej lapidarnej i symbolicznej abstrakcyjności dzieło to pozostawia nam dość miejsca do własnych skojarzeń i przemyśleń. Jan de Weryha-Wysoczański podarował naszemu miastu Hamburgowi i MuzeumKZ Neuengamme cenne, wywołujące wielkie wrażenie, wielowarstwowe dzieło sztuki. Pełna godności, przestrzenna metafora dla niedającego się opisać okrucieństwa i bezgranicznych cierpień, pomnik, który stwarza przestrzeń do myślenia i przestrzeń do myślenia pozostawia. I przez to miejsce wspólnych wspomnień możemy się uczyć lepszej przyszłości.” 21 września 2012 roku w hamburskiej dzielnicy Bergedorf, na promenadzie Schleusengraben odsłonięto drugi pomnik artysty, poświęcony pamięci przymusowych robotnic i robotników, wykorzystywanych bezlitośnie do ciężkich prac, często w przemyśle zbrojeniowym w czasach panowania III Rzeszy. Napis na tablicy z brązu umieszczonej u stóp wysokiego na 2,6 metra monumentu głosi, iż krzywd wojennych nie można zapomnieć. W czasach nazistowskiego terroru, w latach 1939 – 1945 do przymusowych robót na rzecz Rzeszy wykorzystano 13 milionów kobiet i mężczyzn deportowanych z 14 krajów, w większości ze Związku Radzieckiego, Polski, Francji. I ten monument także budzi wiele refleksji, a wkomponowany pięknie w architekturę otoczenia przemawia mocą symboliki; zdaje się mówić o potrzebie przebaczenia, o mocy, która przezwycięża zło i woli pojednania. Jan de Weryha-Wysoczański zapowiada wiele jeszcze spotkań, wernisaży i nawet dyskusji o sztuce. Jest pełen energii twórczej i otwartości, która zapewnia mu sympatię. Nic dziwnego, że ma wielu przyjaciół Niemców, a ci odwiedzają go i z ogromną chęcią podążają za nim do Polski. Oto przykład wielkiego zaangażowania w sztukę i dobrosąsiedzkie polsko-niemieckie relacje. Pamiętajmy, że sprawy trudne i bolesne w dziejach naszych narodów nie znikną szybko z wspólnego pola widzenia. Wiedzą o tym politycy, a czują to intuicyjnie artyści, o ile zainteresowani są istotą w spraw ludzkich. Sława Ratajczak 41


HANOWER – DŹWIĘKI, KTÓRE ŁĄCZĄ Arkadiusz Kulaszewski W ramach Polonijnego Festiwalu Kultury, 12 grudnia 2015 r. już po raz czwarty odbył się koncert „Dźwięki które łączą” organizowany przez Biuro Łączności Organizacji Polskich w Hanowerze i Dolnej Saksonii T.z. Przed południem Grażyna Kamień-Söffker przygotowała Super Kino z polskimi filmami dla dzieci na którym nie zabrakło również wizyty Burmistrz Hanoweru Thomas Hermann św. Mikołaja no i oczywiście prezentów. Koncert wieczorny rozpoczął zespół muzyki dawnej „Flauto Dolce” z Drezdenka uroczystym hymnem Gaude Mater Polonia oraz oficjalnym powitaniem zgromadzonych gości wygłoszonych przez organizatora Aldonę Głowacką-Silberner. Otwarcia Festiwalu dokonali wspólnie burmistrz Thomas Hermann, konsul Marek Sorgowicki i ks. proboszcz Tadeusz Kluba. Organizatorzy już po raz drugi wręczyli nagrody „Pro Vita Polonia”, którą uhonorowano: Grażynę Kamień-Söffker z Hanoweru, Grzegorza Kałużę z Brunszwiku i Alexandra Zająca z Berlina. Nagroda „Pro Vita Polonia” powołana została do życia w 2014 roku przez Aldonę Głowacką-Silberner i jest podziękowaniem za pracę na rzecz Polonii. Jej pierwszym laureatem był ks. prałat Stanisław Budyń, rektor Polskiej Misji Katolickiej w Niemczech. W dalszej części wieczoru, przez który prowadził nas jak zwykle Marcin Antosiewicz korespondent TVP w Berlinie, mogliśmy usłyszeć muzykę popularną w wykonaniu młodych piosenkarek: Ani Dąbrowskiej, Alicji Rega, Anny Kuźniak, Dobrosławy Młot i Gabrieli Gostkowskiej na przemian z suitami polskich tańców ludowych w wykonaniu zespołów folklorystycznych „Polonia” z Hanoweru, „Polonez” z Darmstadt oraz „Maków” z Zwickau, które nie tylko tańczyły z rozmachem i przytupem, ale z wdziękiem prezentowały przepiękne stroje Laureaci: Grzegorz Kałuża, Grażyna z różnych regionów Polski. W trakcie przerwy goście mogli Kamień-Söffker, Alexander Zając 42


Arkadiusz Kulaszewski

zapoznać się z działalnością polonijnych stowarzyszeń oraz smakołykami polskiej kuchni. Potem scenę objęli w swe posiadanie profesjonaliści. Michał Konstrat i Piotr Kajetan Matczuk, laureaci Polonijnej Nagrody z Festiwalu Jacka Kaczmarskiego „Nadzieja” w Kołobrzegu zaprezentowali fragment programu ze swojej płyty Nasz Aldona Głowacka-Silberner i Wysocki, a Elżbieta Dębska, której towa- Marcin Antosiewicz rzyszył gitarzysta Waldemar Dąże, zaprezentowała swoje utwory autorskie oraz piosenki Janis Joplin i ballady Leonarda Cohena. Ostatnim punktem wieczoru był występ Piotra Nalepy z zespołem (Piotr Nalepa – gitara; Żaneta Lubera – śpiew; Robert Lubera – gitara, śpiew; Wojtek Famielec – gitara basowa; Daniel Kapustka – perkusja), który zaprezentował program Breakout Tour, prezentujący największe przeboje jego rodziców Miry Kubasińskiej i Tadeusza Nalepy. Wszyscy mogliśmy się bawić aż do północy przy dźwiękach niezapomnianych przebojów: Poszła bym za tobą; Gdybyś kochał, hej; Na drugim brzegu tęczy; Rzeka dzieciństwa; Oni zaraz przyjdą tu; Kiedy byłem małym chłopcem. Festiwal zorganizowano dzięki finansowemu wsparciu Urzędu Pełnomocnika Rządu Federalnego ds. Kultury i Mediów, Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej, Ministerstwu Spraw Zagranicznych, Krajowi Związkowemu Dolna Saksonia oraz Konwentowi Organizacji Polskich w Niemczech, którym organizatorzy oraz zebrani goście gorąco podziękowali burzliwymi oklaskami. Arkadiusz Kulaszewski 43


POŻEGNANIE Z KONSULEM Z ogromnym smutkiem berlińska Polonia przyjęła wiadomość o śmierci Konsula Marka Andrzeja Budka. Odszedł od nas wspaniały człowiek, oddany polonijnemu środowisku, służący zawsze pomocą i wspierający nasze polonijne inicjatywy. Pozostanie na długo w naszej pamięci, bo sprawował swą dyplomatyczną misję z wielkim oddaniem i szczerą życzliwością. Zawsze mogliśmy liczyć na Jego zaangażowanie, na pomoc i dobrą radę. Wykazywał sympatię dla naszego środowiska, był przejęty naszymi kłopotami, negocjował, pomagał i wspierał. Niewielu ludzi z takim oddaniem wykonuje dziś swoje obowiązki. Dla Konsula Marka Budka każdy z nas był jednakowo ważny i godny wysłuchania. Potrafił wczuć się w istotę polonijnych problemów, widział nasz potencjał i znał nasze słabości. Uczestniczył chętnie we wszystkich spotkaniach i był przykładem rozwagi, solidności, skromności i humanizmu. Inspirował i zachęcał do działań. Nie zdążyliśmy powiedzieć Mu wszystkiego, ale wiedzieliśmy, że jest przewidujący i szlachetny. Właśnie słowo „ szlachetność poczynań” najlepiej oddaje Jego intencje i styl pracy. Za wszystko , co w swej dyplomatycznej służbie w Berlinie uczynił pozostajemy mu głęboko wdzięczni.

Dzień Polonii w Berlinie 2012, od lewej: Longin Komołowski, Alexander Zając, Ferdynand Domaradzki, Marek Budek, Jozef Malinowski 44


Panie Konsulu! Pozostanie Pan w naszych sercach! Biuro Polonii w Berlinie Konwent Organizacji Polskich w Niemczech Zrzeszenie Federalne – Polska Rada w Niemczech T.z. Polska Rada w Berlinie – Zrzeszenie Krajowe T.z.

45


Z BERLINA WYSTAWA „POJEDNANIE I VERSÖNUNG IN PROGRESS“ Krystyna Koziewicz W środę, 18 listopada 2015 roku, z okazji 50. rocznicy wystosowania orędzia biskupów polskich do biskupów niemieckich jednocześnie we Wrocławiu i w Berlinie została otwarta wystawa Pojednanie Versöhnung in Progress. Kościół katolicki i relacje polsko-niemieckie po 1945 r. Wystawa zapoczątkowała obchody tej rocznicy, na które złożą się w 2015 i 2016 roku konferencje naukowe, dyskusje i prezentacje filmów w Polsce, w Niemczech i w Brukseli. Obchody te wpisują się także w wydarzenia związane z przypadającą w 2016 roku 25 rocznicą podpisania polsko-niemieckiego traktatu o przyjaznej współpracy i dobrym sąsiedztwie, który był ukoronowaniem trudnej drogi do polsko-niemieckiego pojednania, zapoczątkowaną inicjatywą polskich biskupów, na czele z autorem listu biskupów ówczesnym metropolitą wrocławskim kardynałem Bolesławem Kominkiem. Wystawa przybliżająca zwłaszcza publiczności niemieckiej najnowszą historię stosunków polsko-niemieckich i polsko-niemieckiego dialogu zmierzającego do pojednania uzyskała wsparcie FWPN, która w 2016 roku będzie obchodzić 25-lecie swego istnienia. Wystawa Pojednanie. Versöhnung in Progress opowiada o tych Polakach i Niemcach, którzy wychodząc z przesłanek chrześcijańskich wykazali się odwagą i wizjonerstwem aby przełamać „fatalizm wrogości” między obu narodami. To ci ludzie doprowadzili do powojennego „cudu pojednania” po blisko dwustu latach polsko-niemieckich zmagań, które swoje apogeum osiągnęły w czasie II wojny światowej. Wystawę w Sali Wielkiej Ratusza we Wrocławiu można zwiedzać od 18 listopada 2015 r. do 17 stycznia 2016 roku. Wystawę w Kronprinzenpalais przy Unter den Linden 3 w Berlinie można zwiedzać od 18 listopada do 16 grudnia 2015 r. Organizatorzy: Ośrodek Pamięć i Przyszłość we Wrocławiu, Maximilian-Kolbe- Stiftung Bonn. 46


Krystyna Koziewicz

Polacy w Wehrmachcie W Landesvertretung Niedersachsen w Berlinie 9 grudnia 2015 roku przedstawiona została publikacja prof. Ryszarda Kaczmarka Polacy w Wehrmachcie. W spotkaniu udział wzięła dziennikarka Wioletta Weiss, która nawiązała do wystawy w Muzeum Śląska Opolskiego Dziadek z Wehrmachtu, dokumentując na taśmie filmowej rozmowy z żyjącymi świadkami tych czasów. Jeden z nich przyjechał do Berlina – Alojzy Lysko, który postanowił zrekonstruować losy swojego ojca Alojzego Ochmana – Ślązaka, siłą wcielonego do niemieckiego Wermachtu. Swe dzieło w formie dziennika żołnierskiego z lat 1942-1944 opisał w książce Duchy wojny. Było to bardzo poruszające wystąpienie, przypominając historię Polaków, walczących nie za swoją sprawą tylko dlatego, że mieszkali na terenach należących do dawnych Niemiec. Z kolei w książce Na kartach „Polaków w Wehrmachcie Ryszard Kaczmarek pisze o kwestii, która dotyczyła wielu Polaków ze Śląska, Pomorza i Kaszub: o dobrowolnych i przymusowych wcieleniach do Wehrmachtu. Swoją opowieść autor opiera na solidnych badaniach archiwów polskich i niemieckich, a także na świadectwach tych, którzy przeżyli, oraz ich rodzin. Analiza listów pisanych przez żołnierzy daje wgląd w sytuację Polaków w armii oraz w ich zwyczaje i zachowania. Kaczmarek szczegółowo analizuje szereg uwarunkowań przyczyniających się do podejmowania kolaboracji, przedstawia również społeczne konsekwencje strategii narodowościowej Rzeszy wobec Ślązaków, Kaszubów i Mazurów. Autor książki – Ryszard Kaczmarek (ur. 1959), profesor Uniwersytetu Śląskiego, zajmuje się historią II wojny światowej na terenach wcielonych do Trzeciej Rzeszy oraz historią Górnego Śląska w XIX-XX wieku. Książka Polacy w Wehrmachcie ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego. Krystyna Koziewicz 47


OPŁATEK POLSKIEJ RADY W BERLINIE Martyna Weilandt Przy wigilijnym stole Łamiąc opłatek święty, Pomnijcie, że dzień ten radosny W miłości jest poczęty

Jan Kasprowicz, „Przy wigilijnym stole”

Trzecia sobota grudnia ma w Berlinie swoją tradycję. Jak co roku podczas grudniowego wieczoru przy jednym stole gromadzą się przedstawiciele berlińskiej Polonii. Uroczystej Wigilii towarzyszą rozmowy, życzenia i kolędy. Nie inaczej również było i w tym roku. Spotkanie wigilijne, które odbyło się 19 grudnia 2015 roku, zostało zorganizowane przez Polską Radę Związek Krajowy w Berlinie oraz Konsulat Ambasady Polskiej w Berlinie. Symboliczna Wigilia polonijna zgromadziła wielu wspaniałych gości współtworzących berlińską Polonię oraz ich niemieckich przyjaciół. Spotkanie odbyło się na terenie berlińskiej dzielnicy Alt – Lübars Kolacje wigilijne to za każdym razem inne opowieści, wiele towarzyszących im wzruszeń i życzliwych życzeń na Nowy Rok. Konsul

48


Martyna Weilandt Generalny Marcin Jakubowski podkreślił is­to­tę polonijnych spotkań: „Tradycja Świąt Bożego Narodzenia skłania nas do pielęgnowania i podtrzymywania uroczystego zwyczaju spotkań w polskim gronie.“ Na spotkaniu obecny był również burmistrz dzielnicy Reinickendorf Frank Balzer, który od lat wspiera działania Polskiej Rady, a w polskim towarzystwie czuje się niemalże jak w otoczeniu rodziny. Podczas tegorocznego spotkania do Berlina przyjechało wielu zaproszonych gości z Polski. Przedstawicielem Ministerstwa Spraw Zagranicznych był Naczelnik Wydziału Programowego Mariusz Skórko wraz z żoną. Gorzów Wielkopolski - miasto partnerskie reprezentowała między innymi pani Wilhelmina Rother ze Stowarzyszenia „Wspólnota Polska“ Oddział Lubuski. Pani Wilhelmina złożyła wszystkim zgromadzonym świąteczne życzenia, a także wręczyła na ręce pana Ferdynanda Domaradzkiego – Przewodniczącego Polskiej Rady w Berlinie, symboliczne upominki z Polski. Również z Gorzowa przyjechała młodzież z Zespołu Szkół Technicznych pod kierownictwem pani Marleny Młynarczyk. Młodzi goście zaprezentowali zgromadzonym inscenizację tradycyjnych jasełek bożonarodzeniowych we własnej oryginalnej interpretacji, w błyskotliwej odsłonie. W trakcie spotkania nie zabrakło świątecznych kolęd śpiewanych przez „Harald-Band” oraz Wojtka Zawadzkiego, które w niektórych momentach rozbrzmiewały nawet w kilku językach, jednak najpiękniej brzmiały po polsku. Urzekające aranżacje zespołu muzycznego nagrodzone były licznymi oklaskami. Po występach artystycznych i przemówieniach przyjaciół Polonii proboszcz z Polskiej Misji Katolickiej w Berlinie ks. Marek Kędzierski poprowadził wspólną modlitwę. Po niej nastąpiło tradycyjne łamanie się opłatkiem. „To najpiękniejszy bożonarodzeniowy zwyczaj, który - jak podkreślił ksiądz Marek 49


Z REGIONÓW

pielęgnowany i podtrzymywany przetrwa dłużej, niż my wszyscy. “ Najbardziej aktywni działacze polonijni, przedstawiciele kultury, mediów i organizacji pozarządowych otrzymali świąteczne upominki w podziękowaniu za działania na rzecz Polonii i wzbogacanie multikulturowego Berlina. Zgromadzeni pożegnali Marka Budka - niezapomnianego Konsula Polonijnego, który odszedł po długim zmaganiu się z chorobą. Podczas spotkania nie zabrakło aspektu charytatywnego. Organizatorzy i uczestnicy Polonijnej Wigilii pamiętali o potrzebujących. Jak co roku odbyła się zbiórka podarków dla dzieci z Domu Dziecka w Świebodzinie. Patronem medialnym uroczystości była Telewizja Polonia. Okres Bożego Narodzenia to najpiękniejszy czas oczekiwania w rodzinnej atmosferze na ponowne narodziny, które symbolizują szczęście. To czas snucia dalszych planów i projektów. W tym roku w radosnej atmosferze pośród pięknie unoszących się zapachów świeżej choinki i potraw wigilijnych, sponsorowanych przez Ambasadę RP, odbyło się w Berlinie pełne optymizmu i radości spotkanie opłatkowe. Wszystkim uczestnikom dziękujemy za przybycie, a Polakom mieszkającym w Berlinie składamy życzenia zdrowia, pomyślności i realizacji wszelkich marzeń. Martyna Weilandt Fot. Autorka

50


ODZNACZENIA TADEUSZ ROGALA Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej w uznaniu wybitnych zasług w dziele współpracy polsko-niemieckiej odznaczył Tadeusza Rogalę Złotym Krzyżem Zasługi RP. Aktu wręczenia tego tak wysokiego odznaczenia państwowego dokonał w Pałacu-Rezydencji Królów Wirtembergii w Ludwigsburgu Aleksander Korybut Woroniecki, Konsul ds. Polonii Konsulatu Generalnego RP w Monachium. Tam też miała miejsce uroczystość z okazji 20-lecia działalności Polskiego Towarzystwa Kulturalnego przy Polskiej Konsul Aleksander Korybut Woroniecki i Tadeusz Rogala Misji Katolickiej w tym mieście. W uroczystości wzięli również udział przedstawiciele lokalnych władz, środowisk polonijnych oraz specjalnie przybyły z tej okazji chór folklorystyczny „Działoszanki Plus” z Zespołu Szkół w Działoszycach, który uświetnił uroczystość koncertem piosenek z partnerskiego regionu małopolski. W laudacji poprzedzającej odznaczenie, Konsul Korybut Woroniecki podkreślił wielkie osobiste zaangażowanie Tadeusza Rogali w integrację kilkunastotysięcznej polskiej diaspory w stolicy Wirtembergii i jej okolicach,

Chór folklorystyczny „Działoszanki Plus” z Zespołu Szkół w Działoszycach

obejmującej różnorodne aspekty współpracy kulturalnej, szkolnej, naukowej, religijnej i pomocy społecznej. Przypomnijmy, że Tadeusz Rogala jest prezesem Krajowego Związku Organizacji Polskich w Badenii-Wirtembergii T.z., zrzeszającym 12 stowarzyszeń z terenu całego kraju związkowego. Informacje opracował bazując na informacjach ze strony internetowej Konsulatu RP w Monachium. Alexander Zając 51


MEDIA EUROPEJSKIE FORUM MEDIÓW POLONIJNYCH Alexander Zając W dniach 27-29 listopada odbyła się w Sztokholmie kolejna edycja „Europejskiego Forum Mediów Polonijnych”, w którym uczestniczyło blisko 50 przedstawicieli redakcji polonijnych czasopism, portali, rozgłośni radiowych i telewizyjnych z Białorusi, Czech, Ukrainy, Litwy, Łotwy, Wielkiej Brytanii, Irlandii, Rosji, Hiszpanii, Norwegii, Niemiec, Holandii, Austrii, Belgii i Szwecji. Forum zorganizowano z inicjatywy Zrzeszenia Organizacji Polonijnych w Szwecji oraz Europejskiej Unii Wspólnot Polonijnych, a współorganizowała je Ambasada RP w Sztokholmie, która udzieliła gościny uczestnikom Forum. Media polonijne, zarówno na Wschodzie jak i na Zachodzie Europy, spełniają ważną rolę, ponieważ promują język, służą integracji środowisk polonijnych i przybliżają je do kraju. Forum było okazją nie tylko do wymiany doświadczeń oraz dyskusji nad największymi utrudnieniami w działalności mediów polonijnych, ale przede wszystkim do integracji i stworzenia nowej i szerokiej platformy współpracy. Do najważniejszych tematów które poruszono na Forum można zaliczyć: • Sytuacja finansowa mediów polonijnych w Europie i ich przyszłość • Wschód – Zachód możliwości współpracy i wymiany doświadczeń • Wspólna baza danych europejskich mediów polonijnych projektu

Dziennikarze i goście na sali obrad 52


Alexander Zając

• Działalność polonijna w naszych mediach • Warsztaty i szkolenia dla przedstawicieli mediów • Media tradycyjne, media przyszłości – dokąd zmierzamy? • Zorganizowani mogą więcej – wspólna platforma organizacyjna dla mediów polonijnych w Europie. Dwa panele dyskusyjne poświęcone mediom tradycyjnym i elektronicznym poprowadzili Maria Jolanta Olsson i Janusz Szkwarek. Obrady zakończyło przyjęcie przez delegatów deklaracji końcowej „Europejskiego Forum Mediów Polonijnych”, w którym delegaci sformułowali najważniejsze merytoryczne wnioski konferencji, wyrazili podziękowanie organizatorom Jan Dziedziczak, oraz wolę kontynuacji regularnych spotkań Fot. K. Koziewicz medialnych. Nasza redakcja na Forum była reprezentowana przez Alexandra Zająca, Krystynę Koziewicz i Tadeusza Nowakowskiego (naszego szwedzkiego korespondenta). Gośćmi Forum byli: Wiceminister Spraw Zagranicznych RP Jan Dziedziczak, Przewodniczący Sejmowej Komisji ds. Łączności z Polakami za Granicą Michał Dworczyk, Prezes Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” Longin Komołowski oraz Marek Różycki – Członek Zarządu Krajowego, Dyrektor Departamentu Współpracy z Polonią i Polakami za Granicą w MSZ Jacek Junosza Kisielewski oraz Dyrektor TVP Polonia Łukasz Kardas. Wiceminister Jan Dziedziczak podkreślił dużą rolę mediów polonijnych, które są źródłem wiedzy o Polsce, integrują społeczności polonijne, motywują je do aktywności i informują o ich działaniach. Wiceminister podkreślił, że: Nigdy nie pozwolimy, żeby byli państwo traktowani jak petenci, czy kłopot dla Polski. Jesteście naszym ważnym partnerem. Musimy traktować się po partnersku, bo wszyscy jesteśmy ambasadorami Polski i jesteśmy za nią współodpowiedzialni. Musimy dbać o wizerunek Polski, dobre imię naszego narodu i promować język polski w następnych pokoleniach. Zaapelował także do dziennikarzy, by w przyszłym roku szczególną uwagę poświęciły dwóm wydarzeniom, których gospodarzem Michał Dworczyk, będzie Polska: Światowym Dniom Młodzie- Fot. K. Koziewicz 53


MEDIA

Warszawskie warsztaty. Fot. R. Wróbel

ży w Krakowie i Szczytowi NATO w Warszawie, które są szansą na przedstawienie i promocję Polski. Druga część Forum odbyła się w dniach 19-20 grudnia w Domu Polonii w Warszawie gdzie Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” zorganizowało warsztaty dziennikarskie i szkolenie w zakresie użytkowania i przyłączenia się do nowopowstałego portalu mediapolonijne.net, który ma być platformą do współpracy i wymiany materiałów dla polonijnych redakcji. Kolejne Forum odbędzie się w przyszłym roku w Polsce. Alexander Zając 54


HISTORIA NIEMCY I ICH PAŃSTWA (cz. 4) Andrzej Szulczyński Jest to czwarty i ostatni z cyklu szkiców opisujących dzieje narodu niemieckiego i państw niemieckich. Inspiracją do ich napisa­nia była lektura dwutomowego, liczącego ponad tysiąc stron dzieła Heinricha Augusta Winklera (Długa droga na Zachód. Dzieje Niemiec, tłum. Viktor Grotowicz, Marta Kopij i Wojciech Kunicki, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocław­skiego, Wrocław 2007). Utworzenie w 1949 roku Republiki Federalnej Niemiec i Nie­mieckiej Republiki Demokratycznej, mimo rozbicia na dwa państwa, ówczesnym Niemcom mogło się wydawać niemałym sukcesem, a w każdym razie pozwalało optymistyczniej spoglądać w przyszłość. Jeszcze trzy lata wcześniej, w maju 1945 roku, gdy upadła Trzecia Rzesza, pozostawiając po sobie ruiny i zgliszcza, trudno było mieć nadzieję, że kiedykolwiek powstanie znów państwo niemieckie. Zara­zem wszyscy mieli świeżo w pamięci, iż Hitler w niesłychanie krótkim czasie dokonał niemal doskonałego zjednoczenia Niemiec w państwo narodowe (Niemcy wraz z Austrią) i Niemców w naród. Powstało nie tylko największe w dziejach państwo niemieckie, ale i Niemcy zyskali rangę „narodu panów“ w ogromnym nazistowskim imperium obejmującym niemal całą Europę. Toteż ostateczna klęska 1945 roku musiała się im jawić jako niemal apokaliptyczna. Zresztą była istotnie zgoła nieporównywalna z wcześniejszymi porażkami – czy to z poko­jem westfalskim z 1648 roku, podbojem Napoleona (zarówno Prus, jak i Austrii), czy wreszcie nawet z rokiem 1918. W 1945 roku Niemcy utraciły bezpowrotnie obszary na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej, w tym niemal całe Prusy, samo zaś państwo pruskie decyzją aliantów zostało formalnie zlikwidowane. Z Czechosłowacji, a również z daw­nych Prus wysiedlono miliony Niemców, którzy już nigdy tu nie wróci­li; junkierstwo przestało istnieć. Doświadczenia te musiały radykalnie zmienić niemiecką świadomość narodową i państwową. Jednak cztery mocarstwa okupacyjne sprawujące kontrolę nad Niemcami wkrótce znalazły się w dwóch różnych obozach poli­tycznych, a ich przeciwstawne interesy i cele doprowadziły do tego, że zaczęty one grać przeciwko sobie niemiecką kartą. Właśnie wsku­tek tego powstały 55


HISTORIA

dość szybko dwa zasadniczo odmienne ustrojowo państwa niemieckie – w zachodnich strefach okupacyjnych wolno­ściowa republika z ustrojem opartym na demokratycznej i liberalnej ustawie zasadniczej, na wschodzie zaś reżym totalitarny według modelu sowieckiego, który oktrojowaną konstytucją pozorował „de­mokrację ludową”. Pozory demokracji eksponowano zresztą w NRD wyraźniej niż w innych państwach sowieckiego obozu, jednak rzeczy­wistość była tam od początku o wiele bardziej ponura niż na przykład w Polsce. I taka pozostała do końca. Ustrój Republiki Federalnej Niemiec Na regulacjach ustawy zasadniczej RFN zaciążyła historia Re­publiki Weimarskiej, a ściślej nauki płynące z tragicznych niemieckich doświadczeń ustrojowych lat 1918-1932. Winkler komentuje: Ochro­na większości przed nią samą polegała na pozbawieniu jej wpływu na określone niezaprzeczalne wartości i instytucje stojące na straży wolności. Taka decyzja twórców konstytucji wymagała doświadcze­nia, że większość może się mylić w tak fundamentalny sposób, jak po­mylili się Niemcy, gdy w 1932 roku większość głosów oddali na partie, które otwarcie okazywały swoją wrogość wobec demokracji. Zgodny z weimarskimi doświadczeniami był także pogląd, że tylko funkcjonal­ny system parlamentarny może spowodować umocnienie wiary w le­galizm. Druga niemiecka demokracja miała się różnić od pierwszej jeszcze pod jednym względem. Ustawodawstwo, władza wykonaw­cza i sądownictwo były odtąd w nieograniczony sposób uzależnione od praw podstawowych, które inaczej niż w Republice Weimarskiej stanowiły prawo bezpośrednio obowiązujące, a więc nie miały jedy­nie programowego znaczenia. W przeciwieństwie do weimarskiej konstytucji, ustawa zasadnicza mogła być zmieniona tylko poprzez ustawę, która w wyraźny sposób zmieniałaby lub uzupełniała dosłow­ne brzmienie konstytucji (czyli ustawy zasadniczej – AS). Tryb tej zmiany opisany został w art. 79, który ponadto ustana­wiał wymóg zgody dwóch trzecich członków Parlamentu Federalne­go i dwóch trzecich głosów Rady Parlamentarnej1. Do praw zasadniczych (Grundrechte) opisanych w art.1-17 ustawy zasadniczej zaliczono m.in.: godność człowieka, wolność osobistą, równość wobec prawa, swobodę wiary, wyznania, przeko­nań, zgromadzeń , zrzeszania się, wyboru zawodu i miejsca pobytu, nienaruszalność Ustawa Zasadnicza Republiki Federalnej Niemiec, Instytut Zachodni, Poznań 1989; za tym źródłem pozostałe cytaty.

1

56


Andrzej Szulczyński

mieszkania, ochronę tajemnicy listowej, pocztowej i komunikacyjnej oraz gwarancję własności. Bezpośrednie ich obowiązywanie oznacza, iż przestrzegania ich można dochodzić skutecz­nie wprost na podstawie przepisów ustawy zasadniczej. Formułuje to expressis verbis dodany w 1956 roku ust.3 do art.1: Następu­jące prawa zasadnicze wiążą ustawodawstwo, władzę wykonawczą i wymiar sprawiedliwości jako prawo bezpośrednio obowiązujące”. Aktowi ustrojodawczemu Republiki Federalnej Niemiec celowo nie nadano nazwy konstytucji (Verfassung), jak w Niemieckiej Repu­ blice Demokratycznej, lecz nazwano go ustawą zasadniczą. Określe­nie „konstytucja” zarezerwowano dla aktu, który miał zostać uchwalo­ny w przyszłości, w warunkach jedności narodowej i państwowej. Cel ten sformułował końcowy art. 146 słowami: Niniejsza Ustawa Za­sadnicza traci moc obowiązującą z dniem, w którym wejdzie w życie konstytucja uchwalona przez Naród Niemiecki w drodze swobodnej decyzji. Było to zgodne z inwokacją zawartą w preambule: Cały Naród Niemiecki pozostaje wezwany do dopełnienia dzieła jedności Niemiec w drodze swobodnego samostanowienia. W ten sposób ustawa zasadnicza realizowała koncepcję pań­stwową Republiki Federalnej Niemiec, wedle której państwo to miało być zalążkiem, inicjatorem i czynnikiem sprawczym ponownego zjed­noczenia Niemiec (Wiedervereinigung Deutschlands), pojmowanego jako przyłączenie innych, pozostających poza tym państwem części Niemiec do RFN. Mówił o tym art.23: W innych częściach Niemiec należy nadać Ustawie Zasadniczej moc obowiązującą po ich przystą­pieniu. Kilkakrotnie użyto w ustawie zasadniczej pojęcia „Niemcy” (Deutschland), wszakże go nie precyzując. Sama kategoria „Rzeszy Niemieckiej według stanu z 31 grudnia 1937 roku” występuje w usta­wie zasadniczej raz – w art.116, który opisuje pojęcie „Niemca”, lecz tylko dla potrzeb ustalania obywatelstwa. Te uregulowania, mimo wielokrotnych (około czterdziestu) zmian ustawy zasadniczej, obo­wiązywały nieprzerwanie od jej wejścia w życie 23 maja 1949 roku i nadal obowiązują. Wywarły ogromny wpływ na ruchy demograficz­ne między RFN a NRD i Polską. Dość tu wspomnieć o ucieczkach z NRD do RFN i Berlina Zachodniego, jak również o okresowo ma­sowych wyjazdach z Polski tzw. późnych przesiedleńców. Wszyscy oni, a także ich małżonkowie i potomkowie, otrzymywali automa­tycznie obywatelstwo niemieckie właśnie na podstawie sformuło­wań art.116: Niemcem w rozumieniu niniejszej Ustawy Zasadniczej (...) jest każdy, kto posiada niemiecką przynależność państwową lub jako uciekinier albo wypędzony narodowości niemieckiej 57


HISTORIA

lub też jego małżonek albo potomek znalazł się na obszarze Rzeszy Niemieckiej według stanu z 31 grudnia 1937 roku. O praktycznym znaczeniu tego uregulowania świadczą liczby – według szacunkowych danych w latach siedemdziesiątych, osiem­ dziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku co najmniej ponad półtora miliona obywateli polskich wyemigrowało do RFN i uzyskało oby­ watelstwo niemieckie, nie tracąc przy tym obywatelstwa polskiego. Przy czym ani ustawodawstwo polskie, ani niemieckie nie dopuszcza­ło i nie dopuszcza podwójnego obywatelstwa. Warto zwrócić uwagę, że Republika Federalna Niemiec od po­czątku nie posiadała i nadal nie posiada własnego obywatelstwa sensu stricto. Bowiem na podstawie formalnoprawnego założe­nia o nieprzerwanej ciągłości Niemiec (Rzeszy) państwo to przeję­ło konstrukcję prawną „niemieckiej przynależności państwowej” (deutsche Staatsangehörigkeit) z czasów Rzeszy Niemieckiej i zwią­zany z nią status prawny „Niemca” (Deutscher). Nastąpiło to poprzez włączenie na mocy art. 123 ustawy zasadniczej do systemu prawne­go RFN całego prawa Rzeszy Niemieckiej, o ile nie jest ono sprzecz­ne z Ustawą Zasadniczą. Najważniejszą zasadą ustrojową RFN jest federalizm, a gwa­rancja jej niepodważalności wynikająca z doświadczeń z okresu hitle­rowskiego również zapisana została w ustawie zasadniczej: Zmiana Ustawy Zasadniczej, która narusza podział Federacji na kraje (...) jest niedopuszczalna. Ponadto obowiązuje jednoznacznie określona zasada domniemania kompetencji na rzecz władz landów. Parlamentarno-gabinetowy system RFN tym różni się od systemu prezydenc­ko-parlamentarnego Republiki Weimarskiej, że przyznaje nieporów­nywalnie słabszą pozycję prezydentowi federalnemu, wzmacnia zaś rolę szefa rządu, czyli kanclerza federalnego. Ustawa zasadnicza wprowadza trójpodział władz na usta­wodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Przyznaje ponadto szczegól­nie silną pozycję i szerokie uprawnienia Federalnemu Trybunałowi Konstytucyjnemu, który ma możliwość ingerowania w sferę władzy ustawodawczej poprzez prawo do uchylania mocy ustaw, które uzna za sprzeczne z ustawą zasadniczą. Rozstrzyga także spory dotyczące zgodności prawa krajów związkowych z prawem federalnym oraz wy­konywania przez kraje prawa federalnego. Rozpatruje skargi na naru­szenie praw zasadniczych. Decyduje też o legalności lub delegalizacji partii politycznych. Specyficzną cechą systemu politycznego RFN jest ustawowo zagwarantowana duża rola i instytucjonalizacja partii politycznych: Partie współdziałają w kształtowaniu woli politycznej narodu. Za­kładanie 58


Andrzej Szulczyński

ich jest jawne. Ich wewnętrzna struktura musi odpowiadać zasadom demokratycznym. Muszą one składać publicznie sprawoz­danie z pochodzenia i użycia swoich środków oraz swojego majątku. I dalej: Partie, które stosownie do swoich celów lub poprzez zacho­wanie się swoich zwolenników zmierzają do naruszenia albo obalenia wolnościowego demokratycznego porządku ustrojowego bądź do za­grożenia istnienia Republiki Federalnej Niemiec są sprzeczne z kon­stytucją. W tej sprawie orzeka Federalny Trybunał Konstytucyjny. Odstępując od toku narracji chronologicznej, na koniec aż się prosi postawić pytanie, dlaczego dzisiaj, prawie dwadzieścia lat po zjednoczeniu Niemiec nadal obowiązuje ustawa zasadnicza z 1949 roku, a w niej niezmieniony art.146 o zastąpieniu jej konstytucją. Dlaczego nie doszło do uchylenia tymczasowej i prowizorycznej – jak określa ją również Winkler – ustawy zasadniczej i wprowadzenia w jej miejsce konstytucji, skoro opisany w preambule „okres przej­ściowy” ostatecznie został przezwyciężony, a „Naród Niemiecki” do­pełnił „dzieła jedności i wolności Niemiec”? Winkler powiada: „Inne części Niemiec” mogły przystąpić do obszaru obowiązywania ustawy zasadniczej i dopiero potem wziąć udział w opracowaniu nowej konstytucji. Z ustawy zasadniczej nie wynikało również, że skierowany do narodu niemieckiego postulat „urzeczywistnienia jedności i wolności w wolnym samostanowieniu” mógł być spełniony dopiero poprzez wejście w życie nowej, ogólno niemieckiej konstytucji. Już samo przystąpienie mogło oznaczać „urzeczywistnienie” w rozumieniu preambuły. Nie wyjaśnia to jednak obowiązywania do dzisiaj rzeczonego artykułu, a pytanie, dlaczego najwyższy akt prawny zjednoczonych Niemiec nadal ma formę tym­czasowej prowizorki, pozostaje zatem bez odpowiedzi. Jeden naród w dwóch państwach Zapisana w ustawie zasadniczej RFN szczególna rola partii politycznych, a zarazem szczególna nad nimi kontrola, miała swoje głębokie uzasadnienie w doświadczeniach historycznych. W Trze­ciej Rzeszy wszak nie istniały żadne partie poza hitlerowską NSDAP, a ta z kolei była jednym z głównych instrumentów zniewolenia. Już 5 października 1945 roku dzięki przychylności okupacyjnych władz bry­tyjskich (u władzy był wówczas rząd Partii Pracy) w Hanowerze odbył się pierwszy kongres Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (Sozialde­mokratische Partei Deutschlands - SPD). Odrodzona SPD opowiadała się za gospo59


HISTORIA

darką planową i przeciw liberalizmowi gospodarczemu. Posługiwała się wprawdzie dogmatyczną teorią, marksistowską ter­minologią oraz pseudorewolucyjną frazeologią, jednak wysuwała projekt uspołecznienia tylko niektórych gałęzi produkcji z udziałem organów landowych, samorządowych i organizacji konsumentów. Porzuciła także dawniejszą nieprzejednaną wrogość do Kościołów, choć nadal była przeciwna wprowadzaniu szkół wyznaniowych. Naj­ważniejsze było jednak wysunięcie na pierwszy plan programu naro­dowego, a nie zagadnień społeczno-gospodarczych. Przywódcy nie­mieckiej socjaldemokracji po wielkich dyskusjach nad przyczynami klęsk wyborczych w Republice Weimarskiej uznali, że wynikały one przede wszystkim z zaniedbania spraw narodowych. Dlatego zaraz po drugiej wojnie SPD gorliwie starała się dowieść, że jest przede wszystkim partią narodową, nie zaś klasową. Nie unikając demagogii, deklarowała prymat „niemieckich interesów narodowych”, któ­rych głównymi wrogami byli zarówno „międzynarodowy kapitalizm”, jak i komunizm. Ówczesny przywódca SPD Kurt Schumacher jako pierwszy rozpętał już w latach czterdziestych gwałtowną kampanię przeciwko granicy na Odrze i Nysie oraz przeciwko odszkodowaniom wojennym nałożonym na Niemcy. Zarazem Schumacher konsekwent­nie występował przeciwko wszelkim próbom współpracy czy nawet jakiegokolwiek zbliżenia z komunistami2. Po przeciwnej stronie sceny politycznej usytuowała się Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna (Christlich-Demokratische Union – CDU). Była to zupełnie nowa partia niemiecka, która skupiała zarówno katolików, jak i niemałą część protestantów – co trzeba uznać za jeden z najważniejszych przełomów w dziejach wewnętrznych Niemiec. Ostry podział wyznaniowy na katolików i protestantów i związany z nim podział polityczny datował się co najmniej na połowę XVI wieku i nie­ przerwanie się utrzymywał. Jeszcze w Republice Weimarskiej działa­ła potężna katolicka partia Centrum. Przyczyną zbliżenia obu wyznań była bez wątpienia antyreligijna polityka hitleryzmu, ale w 1945 roku ostatecznie zdecydowała w pełni zasadna obawa, że bez połączenia sił do władzy mogą dojść socjaldemokraci sprzymierzeni z komuni­ stami. Pierwszy program CDU z lutego 1946 roku, którego autorem był Karl Arnold, działacz związków zawodowych, charakteryzował się dość lewicowym nastawieniem do kwestii społeczno-gospodarczych. Dopiero uchwalony w Düsseldorfie 15 lipca 1949 roku program wyborczy partii na cały obszar Niemiec zachodnich odrzucił wszelkie formy państwowej gospodarki planowej, uznając, że wpływ państwa 2

Jerzy Krasuski, Historia RFN, Książka i Wiedza, Warszawa 1987.

60


Andrzej Szulczyński

powinien się ograniczać do kontroli importu oraz polityki podatkowej. Jednocześnie państwo miało zagwarantować szerokie ubezpieczenia społeczne. Model ten zyskał miano „społecznej gospodarki rynkowej” (soziale Marktwirtschaft). W tamtym okresie kierownictwo CDU znaj­ dowało się na ogół w rękach katolików. Zresztą katolicy niemieccy co najmniej aż do połowy lat sześćdziesiątych głosowali prawie w ca­łości na obie partie chrześcijańsko-demokratyczne: CDU i bawarską CSU. Na czele CDU stał Konrad Adenauer, dla którego najważ­niejszym celem było szybkie przekształcenie Republiki Federalnej w suwerenne państwo mocno związane z Zachodem, potem zaś in­tegracja państw zachodnioeuropejskich. Polityk ten zasługuje raczej na miano europejskiego kosmopolity niż niemieckiego nacjonalisty. Haseł zjednoczonych, narodowych Niemiec nie wysuwał, nie pod­nosił też sprawy ziem utraconych na wschodzie. Dziedzictwa Prus nie lubił, a nawet nim pogardzał. Polskiemu czytelnikowi może wydać się to zaskakujące, jako że Konrad Adenauer prezentowany był w pro­pagandzie (ale także w podręcznikach i książkach) niezmiennie jako czołowy „odwetowiec i rewizjonista”, i tak jest dość powszechnie do dziś postrzegany. W pierwszym okresie RFN Adenauer i Schumacher byli nie­wątpliwie głównymi aktorami niemieckiej sceny politycznej. Stali na czele dwóch najpotężniejszych stronnictw politycznych, a ich ry­walizacja miała dodatkowo wymiar konfliktu osobistego. Duże trudności napotkały próby stworzenia partii liberalnej. Wiązało się to z tym, że dawne partie liberalne straciły znaczenie jesz­cze przed dojściem Hitlera do władzy. Niemniej jednak 12 listopada 1948 roku do życia powołana została Wolna Partia Demokratyczna (Freie Demokratische Partei – FDP). Sytuację RFN w chwili jej powstania w 1949 roku Winkler tak charakteryzuje: 20 września (...) wszedł w życie statut okupacyjny. Trzej gubernatorzy wojskowi zachodnich aliantów utworzyli Wysoką Komisję (Hohe Kommission), która rezydowała ponad Bonn na Peters­burgu i mogła korzystać z tak wielu klauzul, że przypadła jej rola „rządu zwierzchniego”. Żadna z niemieckich ustaw nie mogła wejść w życie, zanim nie została podpisana przez wysokich komisarzy. Republika Fe­ deralna Niemiec była wprawdzie państwem, ale w okresie założyciel­skim daleko jej jeszcze było do suwerenności. Ogromną zasługą kanclerza Adenauera było poprowadzenie Republiki Federalnej drogą ku suwerenności przy jednoczesnej inte­gracji z Zachodem. Ważnym krokiem na tej drodze było podpisanie 25 maja 1952 roku w Bonn przez Stany Zjednoczone, Wielką Bryta­nię i Francję tzw. Traktatu 61


HISTORIA

Generalnego (Generalvertrag), którego oficjalna nazwa brzmiała Traktat o Niemczech (Deutschlandvertrag). Winkler pisze: Traktat o Niemczech zakończył reżym okupacyjny i dał Republice Federalnej „pełną władzę nad sprawami wewnętrznymi i zewnętrznymi, z zastrzeżeniem ustaleń tego traktatu”. Jednakże Republika Federalna nie stała się przez to „suwerenna”. Trzej alianci utrzymali dzięki traktatowi pewne uprawnienia „wobec Berlina i Nie­miec jako całości, a także ponownie zjednoczonych Niemiec i regula­cji na drodze traktatów pokojowych”. Najwyższy stopień suwerenności RFN uzyskała na mocy układu z 23 października 1954 roku (tzw. układ paryski). Rok póź­niej nawiązała stosunki dyplomatyczne ze Związkiem Sowieckim, w wyniku czego z niewoli zwolnionych zostało prawie 10 tys. niemiec­kich jeńców. Te kolejne sukcesy Adenauera na arenie międzynarodo­wej w połączeniu z niebywałym rozkwitem gospodarczym RFN spo­wodowały, że obie partie chadeckie (CDU i CSU) w wyborach do Bun­destagu w 1957 roku zdobyły 50 procent głosów wobec 32 procent uzyskanych przez SPD. Tymczasem w NRD reżym upodabniał się coraz bardziej do ko­ munistycznej dyktatury Związku Sowieckiego, co określano eufemi­ stycznie „budową socjalizmu”. Coraz więcej obywateli odpowiadało na rosnący ucisk ucieczką. W pierwszej połowie 1952 roku było to 70 tys., a w drugiej już 111 tys. osób. W ciągu zaś pierwszych pięciu miesięcy 1953 roku z NRD uciekło 180 tys. Decyzja o podniesieniu norm produkcyjnych oznaczała drastyczne zaostrzenie wyzysku ro­ botników, rzekomo rządzącej klasy. 17 czerwca rozpoczął się strajk w Berlinie i wielu innych miastach NRD, który z protestu o charakterze ekonomicznym przekształcił się w powstanie skierowane przeciwko komunistycznemu reżymowi. Pojawiły się żądania wolnych wybo­rów i zjednoczenia Niemiec. Demonstracje zostały stłumione przez wojska sowieckie z użyciem czołgów na ulicach Berlina. Zginęło kilku­dziesięciu (wg innych źródeł kilkuset) demonstrantów, aresztowano kilkanaście tysięcy osób. W odpowiedzi na brutalne stłumienie pro­testu Bundestag 3 lipca 1953 roku postanowił, że dla upamiętnienia wydarzeń w NRD dzień 17 czerwca będzie w RFN państwowym świę­tem, obchodzonym jako Dzień Jedności Niemieckiej. Nieco wcześniej, bo od maja 1952 roku, uznano, że Deutsch­landlied jest hymnem narodowym Republiki Federalnej – z zastrzeże­niem, że w czasie uroczystości państwowych będzie śpiewana tylko trzecia jego zwrotka wzywająca do jedności, prawa i wolności dla niemieckiej ojczyzny. W sensie politycznym i ustrojowym oba państwa niemieckie coraz bardziej się od siebie oddalały. Dobitnym tego potwierdzeniem było 62


Andrzej Szulczyński

całkowite zamknięcie granic przez władze NRD. 13 sierpnia 1961 roku granica między Berlinem Wschodnim i Zachodnim została naj­ pierw prowizorycznie przecięta drutem kolczastym, a potem murem i zasiekami. Niebawem w ten sam sposób zamknięte zostały wszyst­kie odcinki granic NRD z RFN. Obywatele NRD stali się więźniami swojego państwa. Winkler konstatuje: Budowa muru berlińskiego w dosłownym znaczeniu przypieczętowała podział Niemiec i groziła zredukowaniem do zaklęcia wezwania do ponownego zjednoczenia w pokoju i wolności. Kwestia, czy Niemcy jeszcze kiedykolwiek staną się państwem narodowym, stała się wówczas tak bardzo wątpliwa, jak jeszcze nigdy dotąd. Obydwa państwa niemieckie zgadzały się jeszcze chwilowo ze sobą tylko w jednej sprawie - za swą podstawę przyjmowały istnienie jednego niemieckiego narodu. Po kilku już latach od wzniesienia berlińskiego muru Niemcy w obu państwach zdawali się być pogodzeni, że tzw. ponowne zjed­noczenie nie może już stanowić realnego celu polityki. Jako pierwszy zachodnioniemiecki polityk wyartykułował to czołowy wówczas dzia­łacz bawarskiej CSU Franz Josef Strauß już w 1966 roku w swej książ­ce Koncepcja dla Europy (Entwurf für Europa) słowami: Nie wierzę w przywrócenie niemieckiego państwa narodowego i jego rekon­strukcję w obrębie czterech stref okupacyjnych. (...) Jedynie w takim wypadku, gdy ponowne zjednoczenie Niemiec nie będzie już rozwa­żane w aspekcie restauracji państwa narodowego, będzie można zbliżyć się do jego urzeczywistnienia. Byłoby po prostu nierealistyczne, gdybyśmy od naszych sąsiadów oczekiwali, że będą sprzyjać po­wstawaniu samodzielnej gospodarczo i politycznie sity z potencjałem naszego siedemdziesięciodwumilionowego narodu. (...) Trzeba więc w Europie stworzyć stosunki, które pozwolą wchłonąć zjednoczony niemiecki potencjał w taki sposób, aby jego nieunikniona przewaga nie mogła naruszać zasad współżycia narodów europejskich. Osta­tecznie będzie to jednak możliwe wyłącznie za sprawą redukcji narodowo-państwowej suwerenności w ramach federacji3. Była to swoista kontynuacja i rozwinięcie koncepcji politycz­nej Konrada Adenauera, który od początku konsekwentnie i niezmien­nie upatrywał szanse Niemiec (w rozumieniu RFN) w ścisłej integracji z zachodnią Europą. W jego wizji kolejność wydarzeń miała wyglądać tak, że najpierw zjednoczy się Europa Zachodnia, w tym RFN, pod kuratelą Stanów Zjednoczonych, później zaś wejdą do niej NRD i inne państwa Europy w szczególności Polska i Czechosłowacja. Swoistą niespodzianką był wobec tych faktów politycznych wy3

Cyt. za Winkler, op. cit., s. 36. 63


HISTORIA

rok Federalnego Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe z 31 lipca 1973 roku, w którym potwierdził on dalsze istnienie formalnoprawne Rzeszy Niemieckiej i jej identyczność publicznoprawną z Republiką Federalną jako państwem będącym jej spadkobiercą. Tym samym zdaniem Trybunału - organy konstytucyjne Republiki Federalnej nie mają prawa rezygnować z przywrócenia państwowej jedności jako celu politycznego (co było w rzeczy samej zgodne z celami zapi­sanymi w ustawie zasadniczej). Trybunał dalej w tym samym konstytucyjno-jurydycznym duchu konsekwentnie stwierdzał, że NRD jako część Niemiec stanowi kraj (Inland) Rzeszy, a nie zagranicę (Ausland). Winkler rozstrzygnięcie to opatruje następującym komentarzem: Tym samym w obowiązującej i restrykcyjnej formie zapisano rozwiązanie niemieckiej kwestii narodowo-państwowej, tak jak to się stało w 1949 roku za sprawą Rady Parlamentarnej, (...) ale ironia wydarzenia pole­ gała na tym, że wyrok zapadły w Karlsruhe został wywalczony przez rząd CSU - tej samej partii, której przewodniczący Franz Josef Strauß sześć lat wcześniej jako pierwszy niemiecki polityk odrzucił niemiec­kie państwo narodowe, nawet jeśli miało ono funkcjonować w grani­cach czterech stref okupacyjnych. Tymczasem w NRD niedługo potem zaczęto lansować tezę o powstaniu dwóch odrębnych narodów niemieckich w dwóch różnych państwach. 27 września 1974 roku Izba Ludowa zmieniła konstytucję z 1968 roku, deklarując m.in., że NRD jest od tej pory socjalistycznym państwem robotników i chłopów, przestała zaś być socjalistycznym państwem narodu niemieckiego. Pozostający na usługach reżymu filozofowie i historycy natychmiast podjęli próbę uzasadnienia tej tezy nader wątpliwymi i mętnymi rozważaniami, skądinąd znanymi z do­świadczeń innych demoludów, także z PRL. W NHU, ale i po części na Zachodzie, zaczęta obowiązywać osobliwa koncepcja „podwójności narodowościowej”, która jednak nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Ani w Sowietach nie zaist­niał nigdy naród sowiecki, ani w NRD niemiecki naród socjalistyczny, mimo zadekretowania go w konstytucji. Zresztą sam reżym w NRD wkrótce porzucił nonsensowne próby wszczepienia swoim obywate­lom odrębnej narodowej tożsamości. Na początku 1981 roku Hone­cker, odchodząc od teorii dwóch narodów niemieckich w dwóch od­rębnych państwach, ogłosił program o rychłym zwycięstwie „praw­dziwego” socjalizmu w RFN, co miało doprowadzić do zjednoczenia Niemiec. Winkler pisze: Kierownicza partia NRD, po raz pierwszy od momentu przyjęcia teorii o dwóch narodach niemieckich po 1970 roku, oświadczyła, że jedność 64


Andrzej Szulczyński

państw niemieckich jest możliwa, a nawet pożądana – pod warunkiem, że Republika Federalna przejmie system społeczny NRD. Z tym nowym kursem reżymu NRD w kwestii narodowej łączyła się rewizja dotychczasowego obrazu niemieckiej historii. Już w 1979 roku ukazała się biografia Fryderyka II, podkreślająca pozytywne i po­stępowe aspekty polityki tego władcy, a w 1980 roku na swoje dawne miejsce na wschodnioberlińskim bulwarze Unter den Linden powrócił konny pomnik Fryderyka Wielkiego. W październiku 1983 roku odbyły się uroczyste obchody pięćsetlecia urodzin Marcina Lutra, połączone z setną rocznicą śmierci Karola Marksa, przy czym rewolucyjny Marks nie był bynajmniej przeciwstawiany, jak dotychczas, „reakcyjnemu” Lutrowi. Ta częściowa rewizja nie poszła jednak zbyt daleko i właściwie nie przyniosła likwidacji żadnych najważniejszych dogmatów ustrojo­wych. Ideologicznie NRD tkwiła nadal w epoce niemal stalinowskiej i nie odrzuciła nawet konstytucyjnej deklaracji nowego socjalistycz­nego narodu niemieckiego. Z kolei tożsamość narodową Niemców w RFN od początku lat osiemdziesiątych XX wieku charakteryzował tzw. „patriotyzm konstytucyjny”. Winkler celnie a lapidarnie podsu­mowuje: W Republice Federalnej, w ciągu ubiegłych dziesięciole­ci, wytworzył się „naród państwowy”, któremu nic nie brakowało, z wyjątkiem oficjalnej świadomości, że takim właśnie jest. Natomiast mieszkańcom NRD brakowało wszystkiego, aby być „narodem pań­stwowym”, z wyjątkiem oficjalnych deklaracji góry, która tak twier­dziła. Taki mniej więcej stan dotrwał aż do 1989 roku, kiedy to w Polsce – w warunkach Gorbaczowowskiej „głasnosti” i „pierestrojki” – powstał pierwszy w bloku sowieckim niekomunistyczny rząd Tadeusza Mazowieckiego. Winkler odnotowuje ten przełom: Polska, pierwsze postkomunistyczne państwo Europy, stała się krajem pionierskim przełomu demokratycznego obejmującego szerokie połacie Europy - stała się forpocztą rewolucji nowego typu, „rewolucji pokojo­wej” z 1989 roku. W ten sposób ówczesna sytuacja międzynarodowa otworzyła szansę na zjednoczenie Niemiec. Zjednoczenie Przyśpieszony rozwój wydarzeń zaskoczył jednak zarówno elity w RFN, jak i liderów opozycji w NRD. Gdy we wrześniu 1989 roku w Polsce powstawał rząd Mazowieckiego, w RFN niektórzy promi­nentni socjaldemokraci złowrogo wieszczyli, że wydarzenia polityczne mogą wymknąć się spod kontroli i ostrzegali przed nasileniem dążeń zjed65


HISTORIA

noczeniowych w Niemczech. Honorowy przewodniczący SPD Willy Brandt 1 września 1989 roku, w pięćdziesiątą rocznicę napaści Niemiec na Polskę i rozpętania drugiej wojny światowej, przemawiał na uroczystym posiedzeniu Bundestagu. Wyraził wówczas nieśmiało nadzieję, że kończąca się „pewna era” w polityce międzynarodowej może dać szansę na realizację upragnionego przez Niemców „samo­stanowienia”. Z wielką ostrożnością dodał jednak: W jakiej formie państwowej w przyszłości znajdzie to wyraz, pozostaje otwartą kwe­stią. Decydujące znaczenie ma to, czy dzisiaj i jutro Niemcy w Obu państwach sprostają własnej odpowiedzialności za pokój i przyszłość europejską4. W NRD tymczasem trwały masowe demonstracje, najliczniej­sze w Lipsku. 2 października 1989 roku 20 tys. ludzi demonstrowało pod hasłami Zostajemy tutaj (czyli w NRD), Wolność, równość, braterstwo i śpiewało Międzynarodówkę. Zaś 5 października siedemdziesięciotysięczny tłum skandował Lud to my!, przy czym odnosić się to mogło tylko do socjalistycznego „ludu” niemieckiego w NRD. Hasła o zjednoczeniu Niemiec wówczas się nie pojawiały. Wydaje się, że manifestujący obywatele NRD dążyli do demokratycznego ucywi­lizowania swego państwa, żywiąc złudną nadzieję na realizację so­cjalizmu z ludzką twarzą. Jednak historia nagle mocno przyspieszyła. 9 listopada 1989 roku władze NRD otworzyły granice między państwami niemieckimi. Demonstracje nasiliły się i stały jeszcze bardziej masowe. Wtedy do­piero pojawiło się początkowo wykrzykiwane nieśmiało, nowe, nie­zwykle charakterystyczne hasło: Jesteśmy jednym narodem. Kanclerz Helmut Kohl, wykazując niezwykłe wyczucie mo­mentu historycznego, wbrew ostrym sprzeciwom wielu przeciwni­ków zjednoczenia, tak w obu państwach niemieckich, jak i poza nimi, zdecydował się na szybkie działania w kierunku jedności państwowej. W ówczesnej napiętej sytuacji szybki proces zjednoczenia był możli­wy tylko na podstawie art. 23 ustawy zasadniczej RFN, czyli w drodze „przystąpienia” NRD do RFN. Zdaniem Winklera przemawiały za tym trzy ważkie powody: Po pierwsze, wiosną 1990 roku nikt nie mógł przewidzieć, jak długo utrzymają się u władzy w Moskwie gotowi do kompromisu zwolennicy polityki realnej: Gorbaczow i Szewardnadze. (...) Po drugie, sytuacja gospodarcza NRD stawała się coraz gorsza, dosłownie: z dnia na dzień, czego skutkiem była utrzymująca się wysoka liczba przesiedleńców i co groziło wybuchem agresywnych protestów. Po trzecie, zwolennicy rozciągniętego w czasie pro­cesu jednoczenia mieli – jak się wydaje – przeciwko sobie zdecydowa­ną większość Niemców wschodnich. 4

Cyt. za Winkler, op. cit., t. 2, s. 8n.

66


Andrzej Szulczyński

Potwierdzają to wyniki pierwszych, i zarazem ostatnich, wol­nych wyborów do Izby Ludowej NRD, które odbyty się 18 marca 1990 roku. Frekwencja wyniosła ponad 93 procent, a zwycięzcą został Sojusz dla Niemiec, który otrzymał 48 procent głosów, w tym sama jego główna partia, CDU – niemal 41 procent. Na CDU głosowali nawet robotnicy w tradycyjnych ośrodkach socjaldemokratycznych, jak Saksonia czy Turyngia. Winkler komentuje celnie: Wybory te prze­kształciły się w plebiscyt na rzecz przystąpienia NRD do Republiki Fe­deralnej - nie mogło być innej interpretacji wyniku tego głosowania. Większość chciała jedności w możliwie najwcześniejszym terminie, i to w formie przejęcia zachodnioniemieckiego systemu gospodar­czego, społecznego i konstytucyjnego. Zjednoczenie miało przezwy­ciężyć nieproporcjonalny podział niemieckiego balastu historycznego funkcjonującego od 1949 roku, a więc: przynieść wreszcie sprawie­dliwość. Na swym pierwszym posiedzeniu 5 kwietnia 1990 roku Izba Ludowa NRD wydała ważne wspólne oświadczenie wszystkich frak­cji parlamentarnych. Czytamy w nim m.in.: My, pierwsi wybrani w wolnych wyborach parlamentarzyści NRD opowiadamy się za od­powiedzialnością Niemców w NRD za ich historię i przyszłość oraz oświadczamy jednogłośnie przed światową opinią publiczną: Niemcy w okresie panowania narodowego socjalizmu sprowadzili na narody świata bezgraniczne cierpienia. Nacjonalizm i nienawiść rasowa doprowadziły do ludobójstwa, zwłaszcza na Żydach ze wszystkich krajów europejskich, na narodach Związku Radzieckiego, na narodzie polskim i społeczności Romów. (...) Oświadczamy raz jeszcze uroczy­ście, że bezwarunkowo uznajemy powstałe w wyniku drugiej wojny światowej granice niemieckie ze wszystkimi sąsiadami. Zwłaszcza naród polski powinien wiedzieć, że jego prawo do życia w bezpiecz­nych granicach nie będzie przez nas, Niemców, kwestionowane ani teraz, ani w przyszłości. Podkreślamy nienaruszalność granicy na Odrze i Nysie z Rzeczpospolitą Polską jako podstawę pokojowe­go współżycia między naszymi narodami w jednym wspólnym domu europejskim. Fakt ten powinien zostać potwierdzony przez przyszły ogólno niemiecki parlament5. A sprawa granic Polski w tym momencie wcale nie była taka oczywista. Kanclerz Kohl, chcąc zachować głosy chadeckich wybor­ców przesiedlonych ze wschodnich terenów Rzeszy, starał się nie do­puścić do jednoznacznego potwierdzenia granicy z Polską i – co inte­resujące – przywoływał pośrednio umowę poczdamską, akcentując konieczność uregulowania tej kwestii w traktacie pokojowym ze zjed­noczonymi 5

Cyt. za Winkler, op. cit., s. 70n. 67


HISTORIA

Niemcami. Taka postawa kanclerza była o tyle nietypowa, że od początku niemal wszyscy czołowi politycy w RFN, bez wzglę­du na przynależność partyjną, kwestionowali moc wiążącą umowy poczdamskiej lub co najmniej ją ignorowali. Z drugiej strony realizacja warunku umowy poczdamskiej w postaci traktatu pokojowego re­gulującego sprawy niemieckie była w 1990 roku już absolutnie nie­możliwa. Zarazem wszyscy niemieccy politycy zdawali sobie sprawę, że bez wspólnej i jednogłośnej akceptacji sygnatariuszy tejże umowy zjednoczenie Niemiec nie będzie możliwe. Stąd tzw. negocjacje „Dwa plus Cztery”, w których obok obu państw niemieckich uczestniczyły USA, Anglia, Francja i Związek Sowiecki. Wobec niejednoznacznego stanowiska kanclerza Kohla w kwe­stii granicy polsko-niemieckiej (co wówczas napawało obawami znacz­ ną część polskiego społeczeństwa), Polska domagała się podpisania traktatu o ostatecznym uznaniu granicy na Odrze i Nysie jeszcze przed zjednoczeniem Niemiec. Podczas wizyty premiera Tadeusza Mazo­wieckiego w Paryżu 9 marca 1990 roku stanowisko polskie poparł prezydent Francji Mitterrand, domagając się częściowego udzia­łu przedstawicieli Polski w rokowaniach „Dwa plus Cztery”. Doszło do tego 17 lipca w Paryżu na trzeciej konferencji ministrów spraw za­granicznych. Biorący w niej udział szef polskiej dyplomacji Krzysztof Skubiszewski wyraził ostatecznie zgodę, by traktat graniczny między Polską a zjednoczonymi Niemcami został podpisany w możliwie naj­krótszym terminie po akcie zjednoczeniowym, a nie przed zawarciem traktatu „Dwa plus Cztery”, jak pierwotnie Polska się domagała. Wy­pełniając te ustalenia, 14 listopada 1990 roku w Warszawie ministro­wie spraw zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej i Republiki Fede­ralnej Niemiec podpisali traktat o potwierdzeniu istniejącej między nimi granicy. Rozstrzygająca dla zakończenia procesu jednoczenia Nie­miec na płaszczyźnie międzynarodowej była konferencja „Dwa plus Cztery” w Moskwie z 12 września, która doprowadziła do uzgodnienia stanowisk we wszystkich spornych kwestiach. Winkler podsumowu­je: Tym samym została zlikwidowana ostatnia przeszkoda na drodze do podpisania traktatu „Dwa plus Cztery”. Traktat o ostatecznej regulacji dotyczącej Niemiec – jak brzmiał oficjalny tytuł tego dokumentu – kończył uprawnienia czterech mocarstw w odniesieniu do Berlina i Niemiec jako całości. Tym samym zjednoczone Niemcy otrzymały pełną suwerenność w swoich sprawach wewnętrznych i zagranicz­nych - i to już w momencie zjednoczenia, a nie po zakończeniu pro­cesu 68


Andrzej Szulczyński

ratyfikacyjnego. Dodać należy, co Winkler przemilcza, że tym samym przestała ostatecznie obowiązywać umowa poczdamska. Uroczysta proklamacja zjednoczenia nastąpiła w nocy z 2 na 3 października. Winkler tak opisuje to wydarzenie: Wieczorem 2 paź­dziernika na Placu Republiki w Berlinie zebrał się niezliczony tłum łudzi. O północy zabrzmiał - transmitowany z Ratusza Schöneberg – Dzwon Wolności, który został ufundowany przez obywateli amery­kańskich na znak solidarności z Berlinem. Przed główną bramą Reich­stagu przy wiwatach setek tysięcy zgromadzonych zawieszono wielką czarno-czerwono-złotą flagę. Prezydent kraju Richard von Weizsäcker podszedł do mikrofonu i powiedział: „Jedność Niemiec została urze­czywistniona. Jesteśmy świadomi naszej odpowiedzialności przed Bogiem i ludźmi. Chcemy w zjednoczonej Europie służyć pokojowi na świecie“. Potem trębacze wraz z chórem zaintonowali hymn Niem­ców, a tłum wtórował: „Einigkeit und Recht und Freiheit für das deut­sche Vaterland”. Jednakże używane przez Niemców sformułowanie „ponow­ne zjednoczenie” (Wiedervereinigung) wydaje się problematyczne i niezrozumiałe, zwłaszcza dla obserwatorów postronnych, spoza Niemiec. Jeżeli bowiem uznać połączenie Republiki Federalnej Nie­miec i Niemieckiej Republiki Demokratycznej za „ponowne zjedno­czenie”, to konsekwentnie trzeba przyjąć, że pierwszym, czy raczej pierwotnym zjednoczeniem państwowym narodu niemieckiego było powstanie Rzeszy Niemieckiej w 1871 roku. I dalej, że państwo to nie­przerwanie istniało aż do 1949, czyli do powołania dwóch nowych państw, RFN i NRD. Jednak rodzi się tu pytanie o charakter Trzeciej Rzeszy jako narodowego państwa Niemców. Zjednoczenie Niemców i ich państw z 1871 roku dokonało się bowiem według tzw. małoniemieckiego rozwiązania, czyli bez niemieckiej Austrii. Tymczasem ideałem niemieckich nacjonalistów od pierwszych dziesiątków XIX wieku było połączenie całego nie­ mieckiego „narodu kultury” (Kulturnation) w ramach jednej narodowej Rzeszy, wedle rozwiązania wielkoniemieckiego. I to właśnie zrealizo­wał nader skutecznie, acz na krótko, Hitler poprzez m.in. Anschluss Austrii, utworzenie Protektoratu Czech i Moraw, a po ujarzmieniu Rzeczpospolitej przez włączenie do Niemiec ziem zachodnich i pół­nocnych Rzeczypospolitej, w tym Śląska, Pomorza i Wielkopolski. Tym samym nazistowskie państwo niemieckie stało się ucieleśnieniem mitu Rzeszy – ojczyzny całego niemieckiego narodu. Państwo to tak właśnie było postrzegane przez przygniatającą większość jego obywateli, którzy entuzjazmowali się realizacją marzeń niemieckich nacjonalistów. 69


HISTORIA

Zauważyć wypada i to, że z jednej strony ideologia nazistow­ska głosiła obalenie przeklętej, zdegenerowanej jakoby Republiki Wei­marskiej i powołanie do życia „Tysiącletniej Rzeszy” (a więc całkiem nowego państwa), z drugiej jednak strony nie da się zaprzeczyć, że ist­niała nieprzerwana formalna ciągłość prawnoustrojowa, począwszy od Rzeszy Niemieckiej powstałej w 1871 roku, poprzez Republikę Weimarską i Trzecią Rzeszę. Ta upadła w 1945 roku i na jej gruzach powstały dwa nowe państwa niemieckie w bardzo okrojonych grani­cach. Odpadła nie tylko Austria, ale również Prusy Wschodnie, Śląsk i znaczna część Brandenburgii. W nowych granicach Niemiec okupo­wanych od wiosny 1945 roku znalazła się ludność, która w wyniku wojny rozpętanej przez Niemców uciekła z utraconych ziem lub została z nich wysiedlona. W ten sposób na niemieckim, okrojonym na mocy umowy poczdamskiej terytorium skupił się niemal cały naród (z daw­nego, zjednoczonego w 1871 roku państwa małoniemieckiego). Fakty te rodzą nieuchronnie następujące ważkie pytania. Jakie zatem Niemcy zostały „ponownie zjednoczone” w 1990 roku? Rzesza Niemiecka, trwająca nieprzerwanie od 1871 roku? Republika Weimar­ska, obalona przez nazistów? Trzecia Rzesza, zdobyta przez aliantów i okupowana od 1945 roku? Na te pytania trudno jednoznacznie od­powiedzieć. Nie podnosi ich też Winkler w swojej pracy o dziejach Niemców i narodowych państw niemieckich. Stąd zasadna wydaje się teza, że termin „ponowne zjednocze­nie”, który pojawił się wraz z narodzinami RFN, nie oddaje adekwatnie tego, co się wydarzyło. Raczej należy uznać, iż w 1990 roku naro­dziło się całkiem nowe państwo niemieckie. Wydaje się, że i Winkler skłania się ku takiej interpretacji, acz nie artykułuje jej jednoznacznie i wyraźnie. Wiąże się to wszelako z wywodami zamykającymi dzieło, w których stara się on udowodnić zasadniczą, najważniejszą bodaj tezę o specjalnych, nietypowych losach Niemców i państw niemiec­kich, zawartą już w tytule „Długa droga na Zachód”. Ta szczególna droga polegać miała na tym, że Niemcy znacz­nie później niż na przykład Anglia i Francja stały się państwem narodo­ wym, a jeszcze później demokratycznym. Że począwszy od narodzin ideologii nacjonalistycznej w początkach XIX wieku zawsze jedność przedkładały nad wolność. Że nad dziejami Niemiec wciąż unosił się mit Rzeszy, który w końcu stał ich przekleństwem, a z drugiej strony marzenie o zwycięskiej rewolucji, które nigdy się nie spełniło. Reasumując proces zjednoczenia, Winkler pisze: W 1945 roku zakończyła się antyzachodnia droga specjalna Rzeszy Niemiec­kiej. 70


Andrzej Szulczyński

1/1/ 1990 roku zakończyła się postna rodowa droga specjalna starej Republiki Federalnej i internacjonalistyczna droga specjalna NRD. Zjednoczone Niemcy nie są żadną „postnarodową demokracją między państwami narodowymi”, lecz jednym z demokratycznych, postklasycznych państw narodowych. Nowa Republika Federalna nie jest mniej suwerenna niż pozostałe państwa członkowskie Unii Eu­ropejskiej, które również przekazały swoje prawa suwerenne na rzecz tej ponadnarodowej wspólnoty, podobnie jak do innej instytucji – Paktu Północnoatlantyckiego. Dla Polski i Polaków, odwiecznych sąsiadów Niemiec i państw niemieckich, obciążonych jakże tragicznymi doświadczeniami tego sąsiedztwa, jest to sytuacja zupełnie nowa, nieznana od tysiąca lat, tedy od początków owego sąsiedztwa. Może ona napawać optymi­ zmem i wiarą w przyszłość choćby z tego tylko powodu, że wszak razem z Niemcami jesteśmy i w Unii Europejskiej, i w pakcie Północ­ noatlantyckim. Polacy wolą zatem mieć dzisiaj za sąsiada Niemcy zjednoczone i wolne zarazem, a nie „ponownie zjednoczone”, aby już nie wywoływać upiorów historii. Andrzej Szulczyński

71


PRAWO KWALIFIKACJE RZEMIEŚLNICZE W PROWADZENIU WŁASNEJ DZIAŁALNOŚCI GOSPODARCZEJ. Katarzyna Burzynska Wcześniejszy mój artykuł w tym kwartalniku traktował o prawnych aspektach inicjowania na obszarze Republiki Federalnej Niemiec samodzielnej działalności gospodarczej. Akcentowałam w nim to, że rozpoczynający taką działalność szczególną uwagę powinien zwrócić na rodzaj pozwolenia dotyczącego świadczenia proponowanych na rynku usług w zawodzie rzemieślnika. Osoba chcąca tego rodzaju zawód w Niemczech wykonywać, także powinna znać odpowiedzi na następujące z istotnych pytań. Między innymi dotyczących tego, czy i jakie czynności w ramach swojej specjalności można świadczyć w ramach zwykłej „Gewerby“ oraz czy nie istnieją szczególne przepisy bądź uwarunkowania, ktore w ramach wykonywania takiej działalności należy respektować. Niniejsza publikacja czytelnikowi ma ułatwić uzyskanie odpowiedzi na pytania, dotyczące – tego czy i jakie kwalifikacje oraz gdzie zdobyte i jak potwierdzone – mogą być podstawą prowadzenia w Niemczech własnej działalności gospodarczej. Prowadzenie własnej działalności gospodarczej zgodnie z ustawą o rzemiośle Rzemieślnik chcący w Niemczech podjąć się wykonywania samodzielnej działalności gospodarczej musi posiadać tytuł mistrza w zawodzie rzemieślnika. Legitymowanie się nim jego posiadacza upoważnia do wpisania planowanej dzialności do tzw. „Handwerksrolle“, czyli rejestru rzemieślniczego. Jest to warunkiem koniecznym do świadczenia usług rzemieślniczych enumeratywnie wymienionych w załączniku „A” ustawy o rzemiośle. Wnioskując a contrario (z przeciwieństwa) dochodzimy do wniosku, że osoby, które zamierzają świadczyć usługi rzemieślnicze wymienione w załącznikach „B” i „B2“ wyżej przywołanej ustawy, tego tytułu nie muszą posiadać po to, by firmę własną utworzyć i ją prowadzić. 72


Katarzyna Burzynska

Status rzemieślnika, ustanowiony regułą tzw. starszego czeladnika, zgodną z §9 ustawy o rzemiośle Czeladnicy mający 6-letnią praktykę zawodową mają prawo do wykonywania rzemiosła samodzielnie. Przesłanką skorzystania z tego uprawnienia jest wykonywanie przez 4 lata określonych prac rzemieślniczych na pozycji kierowniczej. Warunek ten będzie spełniony wówczas, gdy osoba chcąca z niego skorzystać przez 4 lata samodzielnie podejmowała decyzje dotyczące prowadzenia prac rzemieślniczych wymienionych w załączniku „A“ do ustawy o rzemiośle, na których świadczenie - zgodnie z tym, co wyżej napisałam, należy mieć pozwolenie. Dowodami na wieloletnią praktykę, znajomość prawa, rzemiosła i handlu mogą być świadectwa pracy, opisy prac przez daną osobę wykonywanych bądź też inne dokumenty to potwierdzające. Zezwolenie wyjątkowe zgodne z §8 ustawy o rzemiośle Poza opisaną w akapicie poprzednim, istnieje jeszcze jedna możliwość wykonywania usług rzemieślniczych objętych załącznikem „A“ ustawy o rzemiośle. Zgodnie z jej §8 jest to tzw. pozwolenie wyjątkowe. Zgodnie z tutaj przywołanym przepisem udziela sie go wówczas, gdy udowodni się wykonywanie prac rzemieślniczych wskazanych w załączniku „A“ rzeczonej ustawy oraz jednocześnie przedłoży się uzasadnienie o obiektywnej niemożliwości uzyskania tytułu mistrza w rzemiośle danego rodzaju. Treść tego pozwolenia może ograniczać wykonywanie pewnych czynności rzemieślniczych bądź też okres ich świadczenia. W tym przypadku wiedza z zakresu rzemiosla, prawa i handlu może być udowodniona przez złożenie w izbie rzemieślniczej egzaminu kwalifikacyjnego właściwego dla tego rodzaju pozwolenia. Rzemieślnik bez tytułu mistrza w rzemiośle Osoba, która nie posiada tytułu mistrza w rzemiośle może działalność rzemieślniczą wykonywać w dwóch przypadkach: po pierwsze, gdy utworzy spółkę, w której udziałowcem będzie osoba posiadająca tytuł mistrza, po drugie, gdy prowadząc firmę jednoosobową będzie zatrudniała rzemieślnika z tym tytułem. W każdym z obu wyżej wymienionych przypadkach zachodzi możliwość wykonywania usług rzemieślniczych objętych załącznikiem A przedmiotowej ustawy. 73


PRAWO

Uznanie kwalifikacji zawodowych W Niemczech ustawa o uznaniu kwalifikacji zawodowych w życie weszła w 2012 roku. Zgodnie z jej postanowieniami tytuły zagraniczne (czyli uzyskane w innych krajach) mogą w Niemczech być uznane. Dotyczy to również tytułu mistrza rzemiosła. Po uzyskaniu uznania osoba, która posiada tytuł zawodowy równoznaczny z tytułem mistrza nadanego w Niemczech, może być wpisana do rejestru rzemieślników. Uznanie tytułu mistrza osoby pochodzącej z krajów Unii Eurpejskiej jest uregulowane w §9 ustawy o rzemiośle w związku z rozporządzeniem EU/EWR o rzemiośle. Zagraniczny dyplom zawodowy jest porównywalny z niemieckim dyplomem mistrzowskim z tym zastrzeżeniem, że jego notyfikacja musi być dokonana przez właściwy rzeczowo i miejscowo podmiot w Niemczech. Przesłanką do spełnienia tego przepisu jest uzyskanie tytułu w dowolnym kraju Unii Europejskiej bądź w Szwajcarii. Instytucją uprawnioną do przeprowadzenia tej procedury w odniesieniu do kwalifikacji rzemieślniczych jest izba rzemieślnicza właściwa według miejsca zamieszkania wnioskodawcy. Istnieją również w Niemczech dwie inne możliwości uznania kwalifikacji zawodowach. Są to: a) uznanie doświadczenia zawodowego; b) uzananie kwalifikacji zawodowych poprzez przedłożenie świadectw ukończenia szkoły (wykształcenia) i świadectw pracy. Osoba zamierzająca świadczyć usługi objęte załącznikem A ustawy o rzemiośle, powinna się zgłosić do izby rzemieślniczej właściwej dla jej miejsca zamieszkania bądź też siedziby zakładu, w którym chce być zatrudniona, w celu złożenia w nich następujących dokumentów: 1. dowodu osobistego albo paszportu; 2. dokumentów poświadczających wykształcenie i kwalifikacje w danym zakresie, tj. świadectw ukończenia szkół w kraju, z którego pochodzi; 3. dokumenty określone w pkt 2 należy na język niemiecki przetłumaczyć przez tlumacza przysięgłego; 4. życiorys napisany w języku niemieckim, 5. oświadczenia o tym, że wnioskodawca dotychczas nie składał wniosku o uznanie kwalifikacji. 74


Katarzyna Burzynska

Postępownie w tej sprawie podlega opłacie. Izba rzemieślnicza w każdym jednostkowym przypadku wnioskodawcy udzieli informacji o jego kosztach. Postępowanie o uznaniu kwalifikacji zawodowych z reguły trwa 3 miesiące przy założeniu tego, że dokumenty izbie rzemieślniczej w tej sprawie przedłożone są kompletne. Po zakończonym postępowaniu wnioskodawca nabywa uprawnienia identyczne z tymi jakie określa niemiecki dyplom referencyjny. Prawo niemieckie w tej procedurze jednak nie przewiduje udzielania tytułu mistrza. Postępowanie zakończone wynikiem pozytywnym skutkuje tym, że wnioskodawca otrzymuje zaświadczenie o równoważności, ktore mu nadaje uprawnienie do wpisania go do rejestru rzemieślników jako mistrza. W przypadku, gdy pomiędzy kwalifikacjami wnioskodawcy a niemieckimi kwalifikacjami referencyjnymi zachodzą różnice, to wówczas istnieje możliwość wykonania środka dostosowawczego, wskazanego w decyzji izby rzemieślniczej. Między innymi może nim być staż pracy bądź test umiejętności, z których każdy skutkuje uzyskaniem kwalifikacji równoważnej do tej, jaka wynika z prawa niemieckiego i obowiązującej rzemieślnika rejestracji. Wnioski oraz wszelkie informacje dotyczące uznania kwalifikacji zawodowych są także dostępne na stronach internetowych izb rzemieślniczych miejscowo właściwych dla zamieszkania osób tym zainteresowanych. W 2016 roku wszystkim zamierzającym w Niemczech prowadzić i już prowadzącym działalność rzemieślniczą – życzę tego, by usługi te wykonywali będąc zdrowymi i zadowolonymi z ich pożytków. Katarzyna Burzynska

75


INTEGRACJA UCHODŹCY Jadwiga Zabierska Dziewczynki integrują się szybciej W Hamburgu–Altonie przebywa łącznie 6885 uchodźców (stan na początek grudnia 2015), z tego 3000 osób zamieszkało w kontenerowej wiosce przy ulicy Holmbrook. Działające w okolicy szkoły podstawowe postanowiły zająć się edukacją dzieci imigrantów. Szkoła Trenknerweg przyjęła siedmioro dzieci do zerówki. Oprócz normalnych zajęć, nowi uczniowie mają dodatkowe lekcje języka niemieckiego. Żadne nie znało dotąd innej mowy poza ojczystą, nauczyciele muszą więc jak najszybciej przyswoić im podstawy języka kraju, w którym się znalazły. W Trenknerweg-Schule osobą odpowiedzialną za przebieg procesu edukacji jest Andrea1. - Na razie porozumiewamy się z dziećmi przy pomocy gestów. Ale one, o dziwo, potrafią zrozumieć siebie nawzajem, mimo że pochodzą z tak różnych stron. Ich rodzice, którzy przybyli z wrogich sobie krajów, jak Irak, Syria, Afganistan, nie okazują sobie niechęci. Wręcz przeciwnie, są świadomi, że teraz wszyscy znajdują się w podobnej sytuacji i pomagają sobie nawzajem. Wchodzimy do jednej z klas, z której Andrea wywołuje dwie sześcioletnie dziewczynki: Albankę Lanę i Macedonkę Gesine. Ich koleżanka z północnego Iraku jest akurat nieobecna. - Uchodźcy z Iraku panicznie boją się zamachów ze strony neonazistów, dlatego często nie mają odwagi opuszczać wioski. 1

Imiona bohaterów reportażu zostały zmienione.

76


Jadwiga Zabierska Dziewczynki nie odbiegają wyglądem od miejscowych rówieśników. Różnicę widać dopiero, kiedy się uśmiechają. - Prawie wszystkie dzieci imigrantów mają popsute zęby i cierpią z tego powodu. Kiedy jedzą śniadanie, słychać tylko „aua, aua”. Poszukujemy dentysty, który podjąłby się nieodpłatnego leczenia. Co jest na obrazku? Dla Lany i Gesine rozpoczynają się dodatkowe zajęcia językowe. Każda z dziewczynek ma przy sobie teczkę z własnymi materiałami. Są to wycinanki i kolorowanki, przy pomocy których dziecko uczy się słownictwa. Szkoła zamówiła je specjalnie w wydawnictwie Hueber. Na poprzedniej lekcji dzieci poznały części ubrania, dziś uczą się nazywać i rozróżniać członków rodziny. Następnie Andrea wyciąga talię kart z obrazkami i kolejno pokazuje je uczennicom. Która pierwsza prawidłowo nazwie przedmiot przedstawiony na obrazku, dostaje kartę w nagrodę. Wygrywa ta, która zbierze więcej kart. Gesine niełatwo jest wymówić wyraz Schrank – „szafa”. - Niektóre dzieci mają trudności z wymawianiem dźwięcznego „r”, jeśli w ich językach ta głoska jest bezdźwięczna. Ogólnie rzecz biorąc, dziewczynki integrują się szybciej i chętniej się uczą. Umieją już liczyć do dwudziestu. Widać, że pomagają w domu, bo bez sprzeciwu sprzątają w klasie, a podczas zajęć w szkolnej kuchni okazało się, że potrafią obierać warzywa. W połowie września przybyła do Altony rodzina z Albanii, która zadomowiła się dość szybko, bo rodzice znali trochę język. Ich córeczka umie już w miarę dobrze mówić po niemiecku. Ale nie wiadomo, jakie będą ich dalsze losy. Zostali zakwalifikowani jako Wirtschaftsflüchtlinge (uchodźcy z powodów ekonomicznych) i mają pozwolenie na pobyt w Niemczech tylko do lutego. Wychowanie bez słów Ulubionym słowem Lany i Gesine jest Pause – „przerwa”. Ale kiedy rozlega się dzwonek na lekcję, Andrea przypomina im, że muszą wracać na zajęcia. Potem odwiedzamy równoległą klasę zerową, w której właśnie doszło do nieprzyjemnego incydentu. Sześcioletni Djamil z Afganistanu rzucił piłkę swojemu niemieckiemu koledze prosto w twarz; nie ze złości, tylko dla zabawy. Wprawdzie obyło się bez łez i krwotoku z nosa, ale wychowawca postawił obydwu chłopców naprzeciw siebie, po czym wytłumaczył winowajcy za pomocą gestów, że tak robić nie wolno. Do tej samej klasy trafił też Achmed z Syrii. 77


INTEGRACJA

- Obaj chłopcy są tu dopiero od paru tygodni. Nie chcą uczyć się niemieckich słów i cały czas mówią po arabsku. Kiedy dzieci siedzą razem i słuchają nauczyciela, oni często odchodzą i zajmują się czymś innym. Z jednej strony trudno im się dziwić, bo przecież nic nie rozumieją. Poza tym mają za sobą traumatyczne przeżycia. W trakcie mojej wizyty doszło jednak do maleńkiego przełomu: Achmed po raz pierwszy powtórzył za Andreą słowo Kerze – „świeca”. Dzieci niemieckie odnosiły się początkowo nieufnie do nowych koleżanek i kolegów, zwłaszcza dziewczynki. Teraz są już przyzwyczajone do ich obecności. Rodzice miejscowych uczniów zebrali odzież potrzebną najmłodszym uchodźcom na co dzień i na zajęcia sportowe. Rok szkolny trwa już od paru miesięcy, ale placówka gotowa jest w każdej chwili przyjąć więcej dzieci imigrantów. - To dopiero początek – oznajmia Andrea. Loki-Schmidt-Schule, szkoła podstawowa w sąsiedztwie, przyjęła troje nowych uczniów z Iraku i Afganistanu do pierwszej i drugiej klasy. Zorganizowała też roczne klasy przygotowawcze dla dzieci powyżej ośmiu lat, po ukończeniu których mogą od razu pójść do trzeciej klasy. Takich klas jest na terenie Altony więcej i obecnie pobiera w nich naukę ok. 1000 uczniów. Hamburskie szkoły czeka więc po wakacjach wyzwanie; trzeba będzie odpowiednio rozmieścić nowych trzecioklasistów w placówkach oświatowych. Jadwiga Zabierska 78


UCIEKINIERZY W BERLINIE – REPORTAŻ OSOBISTY Ewa Maria Slaska Przez całe lato żyliśmy pod naporem informacji o uciekinierach. Prześladowały nas obrazy ludzi, umierających podczas ucieczki, nawiedzały nas myśli o katastrofie, o ostatnich dniach Pompei. Wiedzieliśmy i wiemy, że stoimy w obliczu nowej wędrówki ludów, takiej jak ta, która zmiotła z mapy Europy Cesarstwo Rzymskie. Z jednej strony baliśmy się, że coś się stanie tym, którzy chcą tu się do nas dostać, z drugiej – drżeliśmy z lęku przed zagładą naszego świata. Był koniec sierpnia. W poczuciu, że trzeba nabrać do tego dystansu, że to się jakoś unormuje, że Europa znajdzie jakieś rozwiązanie, jakiś sposób na to, jak sobie poradzić z tymi problemami tu, u nas, na miejscu, i tam, skąd ci ludzie uciekają, poszłam zobaczyć, jak żyją w Berlinie ci, którzy tu do nas dotarli. Sama byłam przed 30 laty uciekinierką, a potem ponad osiem lat pracowałam w Opiece nad Uchodźcami berlińskiego Czerwonego Krzyża. Oczywiście nie można porównywać niemieckich doświadczeń polskiej uciekinierki politycznej z roku 1985 z sytuacją uchodźców wepchniętych do małej łódki na Morzu Środziemnym w roku 2015. Przyjechałam jak człowiek, byłam traktowana jak człowiek, a potem, gdy już pracowałam, traktowałam każdego, kto do nas przybył, jak człowieka. W latach, kiedy pracowałam w Czerwonym Krzyżu, kilkakrotnie mieliśmy do czynienia z masowym napływem uchodźców, były lata, podczas wojny w Jugosławii, że było ich kilkaset tysięcy. I jakoś sobie z tym poradziliśmy, co więcej, nie tylko oni, uchodźcy, ale i my, kraj przyjmujący, odnieśliśmy z tej racji korzyści. Staliśmy się dzięki nim społeczeństwem wielokulturowym, nauczyliśmy się tolerancji i ciekawości Innych, rozszerzyliśmy nasze zainteresowania gastronomiczne… Poradziliśmy sobie, wchłonęliśmy ich, albo oni wchłonęli nas, zależy jak na to patrzeć. W pierwszych latach były protesty, lęki, demonstracje, ataki, również takie, gdzie ginęli ludzie. Wzrosła fala agresywnego neonazizmu, zaczęliśmy się bać, nie tyle ich, co nas samych, ale przecież wszystko się z czasem ułożyło, wygładziło, ustabilizowało. Moi przyjaciele z tamtych czasów są wciąż, albo znowu, zatrudnieni w opiece nad uchodźcami. Dzwonię do Piotra Skrzędziejewskiego, który pracuje w jednym ze schronisk dla uciekinierów prowadzonych przez AWO-Mitte, Arbeiterwohlfahrt (Opieka Charytatywna nad Robotnikami, stara niemiecka organizacja opieki społecznej, założona w 79


INTEGRACJA

r. 1919) w dzielnicy Śródmieście. Arbeiterwohlfahrt, czytam w ulotce informacyjnej, to jedna z sześciu najważniejszych organizacji pomocy społecznej w Niemczech, a AWO-Śródmieście – w Berlinie. Stowarzyszenie prowadzi tu jedenaście schronisk dla uchodźców, gdzie mieszka 3500 osób. AWO zapewnia im nie tylko wyżywienie i dach nad głową, ale również opiekę społeczną. Najładniejszym kolorem jest kolor kolorowy, głosi dowcipne hasło AWO latem 2015 roku. Piotr prowadzi jedno z tych schronisk – Refugium an der Havel / Refugium nad Hawelą – od samego początku, od października 2013 roku. Jeśli zważyć, że w Berlinie prowizoryczne schroniska powstają właściwie codziennie, schronisko nad Hawelą ma już długą historię. Moja przyjaciółka Ewelina pracuje jako wolontariuszka w schronisku w naszej dzielnicy (Tempelhof), które powstało, bo na ulicy stanęło nagle dwieście osób. W ciągu trzech godzin w starym budynku szkolnym zorganizowano schronisko. Rozmyślam o tym, że od kilku lat w Berlinie nieustannie likwiduje się szkoły z uwagi na niż demograficzny. Zawsze nas to napawało troską, teraz przynajmniej wiemy, że stare szkoły nie będą niszczały, tylko posłużą ludziom. Inna moja przyjaciółka, Monika, która jako wolontariuszka uczy niemieckiego w schronisku na Zehlendorfie, mówi, że gdzieś w Niemczech musi być jakaś firma, która zarabia niezłe pieniądze na tym, że przyjeżdżają uchodźcy. W tych schroniskach zorganizowanych ad hoc, gdzie uciekinierzy sami sobie gotują, każdy dostaje zafoliowaną paczkę, a w niej dwa ręczniki, dwie ścierki do naczyń, dwa garnki, jeden duży, drugi mały, patelnię, dwa talerze… Ktoś to dla nich wyprodukował, zebrał, zafoliował, dostarczył. *** Jest piękny letni dzień, gdy jadę odwiedzić Piotra i Reginę w Refugium nad Hawelą. Przed laty pracowałam z obojgiem w ogromnym schronisku na Streitstraße na Spandau. Wczoraj ktoś podpalił halę sportową na terenie schroniska w Nauen, nieopodal Berlina. Zastanawiam się, jak się reaguje na taką informację, jak się jest pracownikiem schroniska? Nie tego, innego, jakiegoś. Macie stracha?, pytam. Stracha? Nie, nie boimy się o siebie, odpowiadają, ale jednak trochę jest człowiekowi byle jak. Jasne. Trzeba by może wzmocnić kontrole na bramie i na terenie. Po kilku dniach wyjaśnia się, że to nie był atak, tylko lekkomyślność dzieci ze schroniska. Można by odetchnąć z ulgą, ale kto wie, co z kolei to wyjaśnienie wywoła w i tak zaśmieconych głowach nowych i starych populistów. Spalą nas wszystkich żywcem w naszych własnych łóżkach! … 80


Ewa Maria Slaska

Teren schroniska jest rozległy i pięknie rozplanowany, parterowe budynki otoczone trawnikami stoją między sosnami, za drzewami płynie Hawela. Przez ostatnie lata budynki były puste, przedtem mieścił się tu dom opieki wielkiej firmy zarządzającej szpitalami – Vivantes. Jak na wczasach w Polsce w roku 1960, mówię. Bo to był rzeczywiście ośrodek wypoczynkowy, odpowiada Piotr, zbudowany w roku 1943 przez organizację Todt dla nazistów z zagranicy – przejeżdżali tu, by się, jakbyśmy to dziś określili, integrować z niemieckimi przyjaciółmi. Uśmiechamy się oboje, nieco rozbawieni tą leciutką ironią historii. Na łące, tam gdzie być może młodzi naziści z Włoch i Węgier palili ognisko, wolontariuszka w ramach zajęć z dziećmi założyła ogród warzywny do wspólnego użytku wszystkich mieszkańców. Każdy może przyjść i zebrać w ogrodzie marchewki lub kabaczka. Wolontariuszy udziela się tu sporo, jak zresztą w każdym schronisku w Berlinie. Jak wszędzie, zajmują się głównie opieką nad dziećmi, zwłaszcza poza godzinami pracy zatrudnionych na etatach przedszkolanek, organizują wyjazdy, zwiedzanie miasta, a przede wszystkim uczą niemieckiego. Są to zarówno osoby prywatne, jak i członkowie różnych organizacji lokalnych, integracyjnych, interkulturowych, sąsiedzkich. Takie ogrody jak ten, który właśnie oglądamy, tzw. ogrody sąsiedzkie lub interkulturowe, to od wielu lat sprawdzona w Berlinie metoda integracji mieszkańców. Też mam taki ogródek w lokalnym ogrodzie sąsiedzkim na terenie nieczynnego lotniska Tempelhof. Dziś jest w ogrodzie tylko jedna osoba, bo na sąsiednim placu odbywa się festyn dla dzieci, zorganizowany przez wolontariuszy ze Stowarzyszenia Integracji Kulturowej. Dzieci? pytam. Każdy przecież wie, że przyjeżdżają sami, uzbrojeni po zęby i zamaskowani, wojownicy Allacha. Oczywiście dzieci. W schronisku mieszka 450 uciekinierów, w tym 250 dzieci! Przede wszystkim Syryjczycy, Albańczycy, również ci z Kosowa, Serbowie i Bośniacy, 21 osób z Iraku, 12 z Iranu, 9 z Erytrei. Ta lista jest jak lekcja wychowania obywatelskiego, temat – współczesne konflikty wojenne w Europie i na Bliskim Wschodzie. Brakuje tylko Palestyńczyków i Ukraińców, ale za to jest siedmiu Rosjan. Oglądam całe schronisko. Trzy budynki, każdy podzielony na pięć bloków mieszkalnych. Pokoje kilkuosobowe, od dwóch do pięciu. W każdym bloku duża wspólna łazienka i kuchnia do użytku dla tych, którzy sami sobie gotują. Czysto, a nawet rzekłabym – bardzo czysto. Przed 20 laty, w schronisku na Streitstraße nigdy nie było tak czysto, a w poniedziałki budynki wyglądały po prostu tragicznie. - Jakim cudem jest tu tak czysto? 81


INTEGRACJA

- Bo firma zajmująca się sprzątaniem pracuje codziennie, również w soboty i w niedziele. Na Streitstraße w weekendy nikt nie sprzątał, a z kolei mieszkańcy nie mieli żadnych obowiązków i nic do roboty, dochodziło do pijaństw i rozróbek … Dlatego w poniedziałki w schronisku wyglądało jak w chlewie. Tu się sprząta przez siedem dni w tygodniu… Refugium nad Hawelą to tak zwane schronisko pierwszego kontaktu, co znaczy, że przyjmuje uciekinierów, którzy właśnie przyjechali do Berlina, także tych, którzy na przykład dotarli tu pociągami z Węgier. Często przywozi ich policja, ale zgłaszają się też sami uchodźcy, może poinformowani przez kogoś, kto już tu jest, bo schronisko leży na obrzeżach miasta i wcale niełatwo tu trafić. Za moich czasów taka była funkcja naszego schroniska na Streitstraße, które nazywało się wtedy „dom przejściowy”, „Durchgangsheim”. W latach 90, w dobie anglicyzacji języka komunikacji społecznej w Berlinie, zostało przemianowane na „clearingstelle“ – „ośrodek clearingowy”. Denglisch, nazywał się ten język, coś w rodzaju polgielskiego. Teraz, w 20 lat później, wraca z powrotem język niemiecki. - Zasadniczo uciekinierzy powinni u nas mieszkać nie dłużej niż trzy miesiące, tłumaczą mi Piotr i Regina. W tym czasie teoretycznie ich podanie o azyl powinno zostać rozpatrzone. Jednak zazwyczaj procedura trwa ok. pół roku. Jeśli nie, to i tak powinni się już od nas wyprowadzić do innych schronisk. Jednak ostatnio zostają dłużej, bo nie ma wystarczającej ilości domów, które mogłyby na stałe przyjąć uciekinierów. Naszym mieszkańcom to odpowiada, nie chcą się stąd wyprowadzać, często zdarza się, że płaczą przy przeprowadzce. W ciągu pierwszych trzech miesięcy zapewniamy im całkowitą opiekę wraz z wyżywieniem, potem otrzymują już pomoc finansową i sami sobie gotują. To zwykła pomoc finansowa, zasiłek, jaki otrzymują wszyscy potrzebujący w Niemczech czyli słynny Hartz IV, o którym „Polityka” napisała ostatnio, że to stypendium dla artystów. Tak, oczywiście jest znacznie lepiej niż wtedy. Gdy w roku 1986 podjęłam pracę w schroniskach Niemieckiego Czerwonego Krzyża było to absolutnie niemożliwe. Osoby czekające na rozpatrzenie sprawy azylowej musiały mieszkać w schroniskach i korzystać z wspólnego wyżywienia. Dopiero po przyznaniu azylu bądź zgody na pobyt tolerowany lub też gdy zostały uznane za Niemców, co wtedy było jeszcze dość powszechne, otrzymywały pomoc społeczną wypłacaną gotówką i prawo do wynajmowania własnego mieszkania. Obecnie przepisy są jednoznaczne – po trzech miesiącach uciekinier zostaje zrównany w prawach z każdym innym mieszkańcem Niemiec. Jeśli biurokracja nie 82


Ewa Maria Slaska

uporała się w ciągu trzech miesięcy z problemem, to jest to problem biurokracji. Nie mogę się nadziwić… - A dzieci, pytam, mają prawo nauki? Bo wtedy było tak, że dzieci tzw. „azylantów” nie podlegały przymusowemu obowiązkowi szkolnemu. Dlatego zorganizowaliśmy na Streitstraße rodzaj szkoły. Właściwie tylko dla dzieci, ale często przychodziły również matki. Niczego takiego jak obecne programy alfabetyzacji rodziców nie było i nikomu się o tym nie śniło. Teraz od pierwszego dnia pobytu dzieci podlegają obowiązkowi szkolnemu. Kolejna nowość, kolejny powód do zdumienia. Idziemy na festyn, gdzie spotykamy się z lokalnym politykiem, przedstawicielem partii CDU (chrześcijańskiej demokracji) w dzielnicy Spandau. Robimy sobie wspólną fotografię i dostaję pozwolenie na jej publikację. Nawet w TAZ-u? pytam. To berlińska gazeta lewicowa, reprezentująca starą lewicę zachodnioniemiecką. „Oczywiście, również w TAZ-u, jeszcze mnie tam nie było.” Festyn przebiega w spokojnej atmosferze, dzieci są zainteresowane, korzystają z różnych ofert, tańczą, śpiewają, malują, szyją … - Zawsze jest tak spokojnie? - Oczywiście nie zawsze, ale to w końcu nic nadzwyczajnego, w każdej grupie dochodzi od czasu do czasu do konfliktów … Ale my, pracownicy, jesteśmy grupą międzynarodową, to znacznie ułatwia komunikację i pomaga w łagodzeniu zatargów. Piotr jest Polakiem, Regina Niemką, która wyszła za mąż za Tamila, w schronisku pracują Afganka, Serbka, Tybetanka. Właśnie podchodzi do nas jeden z opiekunów, który kończy na dzisiaj obowiązki. Ahmad Mahayni, Syryjczyk, żonaty, dwoje małych dzieci. Przed dwoma laty przybył tu jako uciekinier, dziś mówi po niemiecku i pracuje. Pokazowy uchodźca, wzór szybkiej asymilacji. Umawiamy się na osobny wywiad. Chciałbym, żeby mi opowiedział, jak jest w Syrii. Idziemy do stołówki. Po drodze mijamy gromadkę młodych mężczyzn siedzących na murku, każdy pochylony nad tabletem albo komórką. - To nasza kafejka internetowa, a WiFi jest i na zewnątrz. Odbieramy jedzenie w okienku i idziemy do sali. Jedzenie dostarcza firma cateringowa w dużych pojemnikach wstawianych do podgrzewaczy. Nie mam dobrego zdania o cateringu obsługującym jednostki komunalne, szkoły, szpitale, ale naprawdę jedzenie jest bardzo smaczne. Na ścianie koło stołu obraz. - Obraz namalowała Dolgor Ser-Od, nasza pracownica, Tybetanka, pracuje w kuchni. To tybetańskie święto życia. Radośnie się rozmnażamy... 83


INTEGRACJA

*** Wiem, że teraz każdy będzie wiedział lepiej, jak jest naprawdę i wszyscy mi zarzucą, że idealizuję. Ale tak było… Nie wiem, nie chcę i nie mogę uogólniać. Na pewno ten lęk, o nich i o nas samych, jest uzasadniony. Mój opis dnia w schronisku uchodźców jest przypadkowy. Pewnego przypadkowego dnia pojechałam do Refugium nad Hawelą, a i wybór miejsca, które odwiedziłam, był przypadkowy… Akurat tam pracują moi przyjaciele. Spędziłam w Refugium piękny spokojny dzień … A następnego dnia przyjechały pierwsze pociągi z Budapesztu i świat zmienił się radykalnie. Nagle to zagrożenie, które było TAM, pojawiło się namacalnie TU. Z pociągów wysiadły nie dające się ogarnąć tłumy. Mimo to burmistrz Berlina, Michael Müller, nadal twierdził, że wciąż jeszcze możemy przyjąć wielu uchodźców. W tydzień później to samo powiedział minister gospodarki RFN, Sigmar Gabriel, mówiąc, że Niemcy spokojnie pomieszczą pół miliona ludzi. 31 sierpnia na konferencji prasowej Angela Merkel wypowiedziała słynne zdanie „wir schaffen es” – „damy radę”. Cały Berlin prześcigał się w miłości do cudzoziemców, a miejscowa firma komunikacyjna, BVG, przyznała uciekinierom przejazdy za darmo. Wokół tej enklawy „miłości” rozgrywał się zmasowany festyn nienawistników. Zewsząd informowano nas, mieszkańców Niemiec, że bieżąca opieka nad uchodźcami to niemiecki problem i nikt nas w nim nie będzie wspierał. Mało tego, już samo przyjmowanie uciekinierów jest winą, i że wściekła ludzka dobroć Niemców zniszczy Europę. W pewnym momencie wiadomo było, że Niemcy też przestaną być dobrzy. 13 września tak się też stało. Koniec festynu „miłości” człowieka sytego do człowieka głodnego. Zamknęliśmy bramy. A oni i tak przychodzą. Gdy po 10 dniach nieobecności 15 września wracam pociągiem do Berlina, na peronach stoją grupy straży kolejowej i policji. - Przybywają? – pytam. - Tak. Specjalne pociągi z Monachium kieruje się na dworzec Schönefeld, znajdujący się na granicy miasta i Brandenburgii, co pozwala łatwiej rozlokować przybyłych nie tylko w Berlinie, ale również w Brandenburgii i Saksonii. Ale uciekinierzy docierają też przez inne granice i innymi drogami. Część z nich chce się wprawdzie dostać do Niemiec, ale nie chce się rejestrować. To najczęściej ci, którzy już gdzieś w innym kraju Unii złożyli podanie o azyl i na mocy konwencji dublińskiej nie otrzymają go w innym kraju. Niemcy wprawdzie zawiesiły działanie 84


Ewa Maria Slaska

konwencji w stosunku do Syryjczyków, ale inni uciekinierzy nie mają takiej ochrony i nie wiedzą, czy zostaną przyjęci. Przy okazji informuję: To oni śpią na ulicach i to im potrzebne są śpiwory. Ale tych zarejestrowanych jest wielokrotnie więcej. Jest ich tak wielu, że po kolei wszystkie schroniska przestają wystarczać. Już jest mowa o tym, żeby zająć na potrzeby uchodźców hale nieczynnego lotniska Tempelhof, a jest to najdłuższy budynek na świecie, a przynajmniej do niedawna tak uważaliśmy. Ale to się jeszcze waży. Za to już zajęte zostały koszary policyjne w dzielnicy Spandau. Budynki na co dzień stoją puste, są potrzebne tylko wtedy, gdy w mieście szykuje się jakaś wielka akcja, wymagająca wzmożonej obecności policji i przybywają funkcjonariusze z innych miast. Od 7 września uciekinierzy mieszkają też w namiotach ustawionych na dziedzińcu za koszarami. To w tej chwili największe skupisko uchodźców w mieście – w koszarach i namiotach mieszka 1600 osób. Dzwonię do Piotra i mówię, że chciałabym zaktualizować naszą poprzednią rozmowę. - Ach, u nas jest tak samo jak było, mówi Piotr. Nie ma żadnych zmian, ale oczywiście, jak chcesz to przyjedź, porozmawiamy… Umawiamy się na wtorek, 22 września. W poniedziałek 21 września jadę do schroniska na Spandau. To co uderza już na samym wstępie, to niezwykły spokój. Półtora tysiąca ludzi to masa i hałas, tymczasem jest cicho i spokojnie. Dwie kobiety z wózkami wychodzą na spacer, koło portierni dwóch mężczyzn sprząta. Trzej strażnicy siedzący przy stole kawałek dalej, palą papierosy i cicho rozmawiają. Ktoś niesie wielki karton z chlebem, dwóch mężczyzn wyładowuje skrzynki soku z samochodu. Cisza. Słońce. Ostatni dzień lata. Dwóch młodych ludzi odprowadza mnie do człowieka, który zarządza magazynem. Oddaję koce i poduszki, z którymi targałam się przez pół miasta. Wiem, że to właśnie jest potrzebne, koce i poduszki, a nie, jak wszyscy sądzą, śpiwory. W schroniskach nie potrzeba śpiworów, bo gdy ktoś, kto używał śpiwora się wyprowadza, musi zabrać śpiwór ze sobą, nie można go przecież przekazać nikomu innemu. Pytam referentkę prasową firmy PRISOD, która prowadzi schronisko, czy mamy zorganizować w Polsce zbiórkę pościeli, bo „moja redakcja” chętnie się podejmie takiego zadania i wysłuchuję interesującej wypowiedzi: Nie, dziękujemy. Berlińczycy są bardzo hojni, dostajemy dużo, tak naprawdę, to dużo za dużo, ubrań, pościeli, śpiworów, zabawek. Ale poza tym nie ułatwiajmy sobie zadań. Taka zbiórka w Polsce pozwoliłaby Polakom myśleć, że coś robią dla uchodźców, że nie przyglądają się 85


INTEGRACJA

bezczynnie. Jednak jeśli Polacy nie chcą się przyglądać bezczynnie, to powinni wzmóc nacisk na swój rząd i swoje społeczeństwo, by Polska też przyjęła uchodźców. *** Następnego dnia, we wtorek rano problem uciekinierów przerasta nawet dobrodusznego burmistrza Berlina, Michaela Müllera. Na ekraniku w metrze czytam, że odwołał z emerytury Dietera Glietscha, byłego prezydenta policji, który zostanie na rok pełnomocnikiem ds. uchodźców. Ja zaś zgodnie z umową jadę nad Havelę, do Piotra i Reginy. Nie ma ich. Jak to, przecież się ze mną umówili? Kiedy, dziś? Nie, kilka dni temu… No tak, a wczoraj o godzinie 14… I tak to jest, jeszcze kilka dni temu wydawało się, że masy uchodźców przybywające do Berlina omijają senne, odległe Kladow, wczoraj o 14 okazało się, że już, natychmiast trzeba zorganizować nowe schronisko dla 250 uchodźców z Syrii, których zaraz przywiezie wojsko. Regina i Piotr od wczoraj urządzają nowe schronisko. Jadę więc z powrotem do miasta. Przydzielony budynek leży o godzinę jazdy autobusem i kolejką od Refugium nad Havelą. Jest pusty, nieużywany od kilku lat… Z jednej strony dobrze, w centrum, małe pokoje, większość z łazienkami, zadbane, ale wszystko nie wiadomo, czy sprawne i oczywiście nie urządzone. W pokojach leżą już materace i łóżka polowe, już też przyjechała firma, która będzie sprzątać, majster wymienia klucze, elektrycy i hydraulicy sprawdzają instalacje, szefowa kuchni już zamówiła mleko, herbatę, jednorazowe naczynia, sztućce. Już się gotuje duże garnki wody na herbatę i przygotowuje wielkie termosy z kawą. Jednak jest stanowczo za mało rąk do pracy. Oferuję pomoc. Należę na Facebooku do grupy „Polacy w Berlinie bez nienawiści”, którą w pierwszych dniach września założył Viktor Kucharski. Dziś jest nas około 200 osób i wielka to pociecha być grupie ludzi szanujących uczciwe i przyzwoite wartości. Piszę więc, że potrzebujemy wolontariuszy. Najlepiej natychmiast. Po kilku minutach zgłaszają się dwie osoby, gdy przybędą na miejsce będzie ich troje… Od 18 cała trójka już pracuje ramię w ramię z pracownikami schroniska. Ja wychodzę, muszę wracać do domu, żeby skończyć pisanie tego reportażu. - I jak będzie? – pytam Piotra na pożegnanie. - A co, piszesz powieść w odcinkach? - Niewykluczone. - Ciąg dalszy nastąpi. Ewa Maria Slaska Wtorek, 22 września 2015 roku godzina 23 86


NIEMIECKI PO ARABSKU Agata Lewandowski Podobno nie ma przypadków w życiu? Jedną z kultur, których nie znałam, była do tej pory kultura arabska. Wprawdzie mieszkając w Berlinie, miałam bliskich przyjaciół z Turcji i Iranu, ale nigdy z arabskiego Bliskiego Wschodu. W Polsce często uważa się Persów i Turków błędnie za Arabów – tak, jak na Zachodzie wszystkich Słowian traktuje się jako Rosjan. Kilka lat temu zwiedziliśmy w ramach studytour Tunezję, ale było to zaledwie lekkie dotknięcie nieznanego muzułmańskiego świata. Od czasu napływu uchodźców do Niemiec tym bardziej zaczęła mnie intrygować ich mentalność i sposób życia. Na co dzień żyjąc w Berlinie, spotykałam ich w miejscach tzw. publicznych, ale miałam wrażenie, że żyją oni jakby za szklaną szybą. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, jak szybko skonfrontuję się bezpośrednio z moją niewiedzą na temat świata arabskiego i dowiem się, dlaczego ci ludzie przemierzają pieszo 5000 kilometrów, żeby żyć w Niemczech. Język tarzański Niespodziewanie koleżanka poprosiła mnie, żeby zastąpić ją w pracy …jako nauczycielki języka niemieckiego dla obcokrajowców, a dokładnie dla uchodźców. Choć wiele lat uczyłam niemieckiego, bałam się na początku, tak zupełnie typowo, jak człowiek boi się wszystkiego nowego, nieznanego. Idąc na pierwsze zajęcia, pocieszałam się, że oni z pewnością boją bardziej niż ja. Chęć poznania tych ludzi i pomocy im była jednak silniejsza od strachu. Dwa lata temu będąc na Ukrainie, dotknęłam zaledwie wojny i poznałam pośrednio, co to znaczy brak podstawowego poczucia bezpieczeństwa, które my w Europie uważamy za naturalne. Opowiadali mi koledzy, którzy byli na wojnie, że człowiek przestaje się bać i działa wtedy zupełnie odruchowo, żeby przeżyć. Na Ukrainie miałam podobne uczucie, kiedy ogłosili mobilizację, a nade mną w Iwano-Frankowsku latały samoloty, których dźwięk stanowczo wskazywał, że nie były pasażerskimi. Przyznam, że od tej pory nikomu nie życzę, żeby przeżył ten rodzaj stanu, jaki wtedy ja poczułam. Myślałam wówczas zupełnie spokojnie i konkretnie – ile mam pieniędzy przy sobie, jakie dokumenty, gdzie jest najbliższa polska placówka dyplomatyczna w okolicy,. Ewentualnie ile jest kilometrów do granicy i 87


INTEGRACJA

ile mi zajmie czasu, gdybym przeszła je na piechotę... Ci ludzie, których miałam uczyć, prawdopodobnie mieli podobne myśli – płynąc, jadąc i idąc do Europy. W ramach tzw. Vorkursu – kursu wstępnego moim zadaniem było oswojenie osób, uczących się z innego kręgu kulturowego z alfabetem europejskim, podstawami języka niemieckiego. W trakcie pierwszych dni uczyłam się sama, jak nawiązać kontakt z moimi uczniami, w jaki sposób tłumaczyć im, aby do nich dotrzeć. Kierowniczka szkoły językowej przyznała mi na początku, że nauczyciele na kursach dla uchodźców używają często tzw. Tarzansprache czyli żartobliwie – języka tarzańskiego, co w praktyce oznaczało, że mogę użyć każdego znanego mi języka, żeby przekazać sprawnie zasady języka niemieckiego. W ten sposób stałam się nauczycielką języka niemieckiego częściowo po angielsku, ponieważ wielu moich uczniów znało ten język, a kiedy nie mogłam czegoś wytłumaczyć po angielsku starałam się to zrobić po francusku (ten język znał biegle lekarz z Syrii, będący w mojej grupie) lub po rosyjsku (z kolei tym językiem posługiwał się aptekarz z Iraku, który skończył farmację na Ukrainie). Dodatkowo wszyscy nauczyciele na kursach dla uchodźców starają się automatycznie przekazać wiedzę o kulturze niemieckiej, co okazało się w praktyce najciekawszą, a z drugiej strony najtrudniejszą do zrozumienia częścią moich 3-miesięcznych spotkań z 15-osobową grupą uchodźców z Syrii, Palestyny i Iraku, składającą się głównie z mężczyzn w wieku 16-72 lata. Moje uchodźczynie Dla dokładnego wyjaśnienia – w moim kursie były na początku trzy kobiety – z dużym szacunkiem traktowane przez współuczestników nauki języka niemieckiego. Nadira pochodziła z Palestyny i miała pięć córek, niestety w trakcie kursu musiała przestać się uczyć, ze względu na niewyjaśnione sprawy pobytowe. Safa z Iraku miała siedmioro dzieci i bardzo chciała się uczyć, ale jednak nie zdołała też kontynuować kursu, ze względu na opiekę nad dziećmi. Jestem pewna, że przez te pierwsze tygodnie, kiedy były z nami w szkole, udało mi się przekazać poczucie pewności, że potrafią się nauczyć niemieckiego i mówić w tym języku. Każdej z nich tłumaczyłam, że nawet jak zostanie tradycyjnie w domu, powinna nauczyć się podstaw niemieckiego, żeby móc w tym kraju funkcjonować na co dzień. Jedyną kobietą, która pozostała do końca w mojej grupie była Azhar – 26-letnia, delikatna rzeźbiarka z Syrii. Kiedy na nią patrzyłam, za88


Agata Lewandowski

wsze zastanawiam się, jak taka wątła, wrażliwa osoba przeżyła podróż pontonami przez Morze Śródziemne, a potem tę wycieńczającą drogę do Niemiec przez Grecję, Czarnogórę, Węgry, Austrię. Na szczęście Azhar nie była sama. Doszła do Berlina ze swoim mężem – Samirem, który pracował jako komputer designer i tak jak ona ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Syrii. Towarzyszył im jeszcze kuzyn – Hassan, miły 30-latek, który w Syrii pracował jako fotograf. Niestety, w trakcie kursu Azhar często, tak jak i inni, chorowała. Większość uchodźców długo choruje po kilkutygodniowej lub kilkumiesięcznej podroży, jaką odbyli. Z reguły są wyczerpani fizycznie i psychicznie, a do tego nie zdają sobie sprawy, do jakiego klimatu przybyli i jak należy się ubierać. Kiedy zobaczą pierwsze zimowe ocieplenie, natychmiast zakładają letnie kurtki, bo myślą, że tak jak u nich zaczyna się kilkumiesięczne lato i zupełnie nie spodziewają się, że temperatura za kilka godzin spadnie mocno poniżej zera. Azhar to niezakończona historia w opowieściach o „moich uchodźcach”, ponieważ kontakt z tą młodą, wyjątkową kobietą chciałabym utrzymać jeszcze długo. Od niej dostałam najpiękniejszy prezent na Boże Narodzenie – ciepły szal. Bo czy to nie jest najwspanialszy prezent, jeżeli daje go ktoś, kto swój cały dobytek przyniósł ze swojej ojczyzny w jednym plecaku, a teraz praktycznie nie ma żadnych środków na życie, a pomimo to chce się dalej dzielić i dać komuś radość? Każdy z „moich uchodźców” to osobna historia z życia, której warto posłuchać, żeby zrozumieć tych ludzi. To naturalne, że trochę się ich boimy, bo przyznajmy szczerze, nie mamy zbyt dobrego zdania o kulturze arabskiej, a szczególnie w stosunku do kobiet. To naturalne, że kiedy widzimy ich milionowy tłum, czasem zastanawiamy się, jak uda nam się razem żyć w jednym społeczeństwie. Ale kiedy staje przed nami człowiek taki sam jak my, który uciekł przed śmiercią – podkreślam nie przed abstrakcyjną wojną, tylko przed śmiercią – wtedy często zmieniamy zdanie. Spisała na podstawie relacji nauczycielki języka niemieckiego dla obcokrajowców: Agata Lewandowski (imiona i nazwiska ze względu na zasady bezpieczeństwa zostały zmienione)

89


KORESPONDENCJA Z KIJOWA PODRÓŻE POD KONIEC ROKU Maciej Mieczkowski Jesień była nadzwyczaj ciepła. Na początku listopada w Kijowie zakwitły kasztany. Grudzień – odrobinę chłodniejszy. Po leniwym lecie życie jednak przyśpieszyło – na ulicach pojawiło się więcej aut, tłumy ludzi oblegały supermarkety, powiększył się tłok w metrze. Murale i zamiłowanie do sloganów

©Maciej Mieczkowski

Według Wikipedii murale to wielkoformatowa grafika na ścianach budynków. Kijów może się pochwalić największym w Ukrainie muralem, przedstawia on dziewczynę w wyszywance ludowej, autorem jest australijski artysta Guido van Helten. To jego największy mural w Europie (43m). Pracę zakończył na ścianie 18-piętrowego budynku przy bulwarze Lesi Ukrainki 36-Б 28 października 2015 roku, w sieci można zobaczyć film o tym. Te patriotyczne i pozytywne malowidła ścienne w czasie ważnych zmian i wojny na wschodzie cieszą oko tej zimy na tle kijowskiej szarzyzny. Niedawno pojawił się mural z hetmanem Pawło Skoropadskim – na budynku policji na Starowokzalnej 12. Jest też mural pt. Marzyciel. Portret gimnastki Ganny Rizatdinowej – wielokrotnej medalistki Ukrainy Fintana Magee. Kolejny na ulicy Topolewa przedstawia dziewczynkę, która śpiewa do szczotki do włosów. W ten sposób ma zwrócić uwagę przechodniów na problem bezpieczeństwa dzieci bez opieki rodzicielskiej. Jego autor – Sasza Korban urodził się w Kirowsku w obwodzie

90


Maciej Mieczkowski

©Maciej Mieczkowski

©Maciej Mieczkowski

donieckim. Inny jego projekt to „proekologiczny” malunek z wiatrakami – czuć od nich powiew „świeżego powietrza” w zadymionym spalinami i kominami Kijowie. Jest mural chłopca w dżinsach, puszczającego samolociki, autoportret na jednym z kijowskich dachów i inne. W internecie pojawiła się interaktywna mapa miejsc, gdzie się znajdują jego murale. Oprócz murali są duże i piękne mozaiki z kafelek. Jedna z nich przedstawia cztery głowy tego samego dziecka w różnych kolorach. Kijowianie lubią również graffiti – zazwyczaj obok takiego dzieła, które można znaleźć w malowniczych zakątkach miasta (np. udając się na spacer po Alei Pejzażnej, czyli tzw. Pejzażce), w bramie jest umieszczona tabliczka z nazwiskiem autora malowidła. Są też ciekawe niepodpisane graffiti. Akty wandalizmu w postaci bazgrania na ścianach owszem się zdarzają, ale nie jest ich dużo. Często natomiast można spotkać „słowa papieża”: Nie bijsia; Dobro peremagaje (zwycięża). Są też polityczne, skierowane do sąsiadów, np. Belarus 20*5 – zmini sebe. Czasem, a szczególnie na mostach, są też napisy natury religijnej: Iszczite Boga, iszczite slezno, iszite, liudi, poka ne pozdno” – na jednym z mostów na Dnieprze, a z innej strony: Poklonites Sotworiwszemu Niebo i Zemliu. Taki napis widnieje na niedokończonym moście kolejowym, który straszy metalowym szkieletem. Na płotach też znajdziesz 91


KORESPONDENCJA Z KIJOWA

do poczytania: Ukraina ce nasza, Bogom dana kraina. No i z czasu wyborów do władz miasta, choćby oponenta Witalija Kliczki: Czas zminiti mera – Gennadij Korban z ugrupowania Ukrop. Twarz Kliczki oczywiście spoglądała nieprzyjaźnie... Boris’ za Kijew, boris’ za Ukrainu – kolejna sylwetka mężczyzny w czarnej narodowym hafcie stanowczym wzrokiem lustrowała ulicę ze sloganem największego rywala Kliczki – Borisława Berezy. W drugiej turze on też przegrał. Góra Tarasa w Kaniowie

©Maciej Mieczkowski

W Kaniowie (Kaniw), w pięknym parku na tle Dniepru, pochowany jest narodowy poeta Ukrainy Taras Szewczenko. Obok potężnego monumentu w 2007 prezydent Juszczenko ustawił skromny pomniczek, na którym czytamy: Pamiati znak na czest’ Oleksi Girnika, jakij z liubovi do Ukraini ta gnivu do ii gnobiteliv spaliv sebe na Tarasowej Gori 21 sicznia 1978 roci. To przypomina podobny przypadek z litewskiego Kowna, gdzie 15 maja 1972 aktu samospalenia dokonał Romas Kalanta. Akcje desperacji i protestu można mnożyć w historii Polski Ludowej, Czechosłowacji, lista jest długa. W Kaniowie w sobotę w całym miasteczku odbywały się imprezy rodzinne. Na tyle, że nie udało się gdzieś zjeść obiadu i przed powrotem do Kijowa mieliśmy tylko kanapki. Podróż malownicza – jechaliśmy wzdłuż Dniepru, mijając jak smoła zaorane torfowe pola uprane, nieliczne miejscowości i zabudowania. Przy domkach siedziały kobiety z darami pól i sadów na sprzedaż. Zachodzące słońce oświetlało gęste tunele z konarów drzew, ukazywały potężne niebieskie i szare dźwigi towarowe nad Dnieprem. Co jakiś czas wyprzedzały nas dżipy, ale częściej to my mijaliśmy zdezelowane wołgi i żiguli, czasem były to traktory, omijając dziury w jezdni.

Do Kaniowa prowadzi piękna droga wzdłuż Dniepru 92


Maciej Mieczkowski

©Maciej Mieczkowski

Pogawędka i los pomników w Czernihowie

W Czernihowie przy zabudowaniach klasztornych Soboru Spaso-Preobrażeńskiego przy wjeździe do miasta na tablicy wybito: W ciomu Sobori 28 sicznia 1654 roku Czernigiwci odnostajno schwalili istoriczne riszennia Perejasławskoj Radi pro vozzjednanja Ukrainy z Rosieju. Kilkadziesiąt metrów dalej, przy wejściu do wc zagadałem z babcią klozetową, która skrupulatnie skasowała należność i nawet dała rachunek. Kiedy usłyszała, że z synem mówię po polsku, przyznała, że w latach 90. jeździła do Polski na handel. A gdy usłyszała, że i po niemiecku mówimy, skwitowała: „No, Niemcy też za granicą, niedaleko...”. Jej syn wrócił z linii frontu, z Dybalcewa. „Miał czerwone oczy. Oni tam w okopach spali, warunki były okropne” – powiedziała, ale nie zamierza wracać do wojska, choć się zgłosił jako ochotnik. Na tle Soboru stał pomalowany „złotą farbą” pomnik żołnierzowi radzieckiemu, a pod nim leżało kilka czerwonych goździków. Po przeciwległej stronie był cokół pomnika generałowi Frundze. Jakoś upiornie wyglądają te cokoły bez pomników, tak jakby nie do końca chciano z nimi się pożegnać albo nie było pomysłu na zagospodarowanie przestrzeni. Widać to w alei „gwiazd” – niektóre pomniki zostały usunięte, kogo – można wyczytać właśnie na cokole. Niektóre stoją dalej, tak jakby były „mniej szkodliwe”… W mieście znajduje się też Teatr im. Szorsa, a to też generał okresu sowieckiego. M.in. w Kijowie jest jego, nawet zgrabny pomnik na koniu, na bulwarze Tarasa Szewczenki. Jesienią nad nim zawisły „czarne chmury”. Ale przeciwnicy usunięcia monumentu na portalach społecznościowych udowadniali, że „kijewskije” a nie kijowianie (czyli „kijowscy” – przyjezdni hurra patrioci) chcą im zmieniać miasto. Po jakimś czasie sprawa ucichła. 93


©Maciej Mieczkowski

KORESPONDENCJA Z KIJOWA

W Czernihowie w alei pomników Szorsa już „nie ma”... W jej końcu, przy cerkwi, znajduje się nowoczesny biały pomnik, przedstawiający anioła – Bojcam za wolju i nezależnist’ Ukrainy... A tymczasem akurat odbywały się wybory do władz miasta i nieopodal inny napis głosił: 13 rokiw „bołota”, szcze 5? Dosit’, gołosuj za Atroszenka. A wszystko to nieopodal napisów, wskazujących Ukritia. Humań – Park Aleksandria i Zofiówka

©Maciej Mieczkowski

Park Aleksandria w Białej Cerkwi został nazwany w cześć żony Franciszka Ksawerego Branickiego – Aleksandry von Engelhardt. Z pięknymi drzewostanami i zabudowaniami wewnątrz. Czuć europejski rozmach architektoniczny, jakieś jego strzępy kojarzą się z Parkiem Sanssouci w Poczdamie. Odbywał się właśnie maraton wesel, toteż

94


Maciej Mieczkowski

„zestresowane” pary szybko się ustawiały do zdjęć, pan młody przez komórkę wyjaśniał, „że to nie czas” i leciały dalej „na szampana”. Obok przechadzających się były wycieczki szkolne, przy kolumnach pamiętających czasy świetności rozlokowały się „butiki”, a raczej kioski ze słodyczami i kiczowatymi pamiątkami. Dalej przy kolumnach bardziej zniszczonych malarze sprzedawali obrazy. Koło ruin pałacu Branickich jest jeziorko, a po alejkach turystów powozi biała kareta z bajki – tak, jakby piękno minionych czasów musiało się kojarzyć ze „skazkami”, np. o Kopciuszku... Na placyku otoczonego drzewami budynku rotundy, gdzie jest popiersie „Potiomkina”, wejście jest zakratowane. Umieścili je tam bolszewicy, a Ukraińcy jeszcze nie zabrali. W zaroślach wzrok przykuwa kikut pomnika, nikt nie wie, co to było. Wokół porozwalane i nadgryzione zrębem czasu leżą resztki szarej kolumny. To nie wyjątek – w ukraińskich miastach, z szerokimi ulicami dla defilad, jest po czołgu, i zawsze jakieś ruiny. Zofiówkę w Humaniu Stanisław Potocki wybudował swojej żonie – Zofii Witt-Potockiej, jako wieczny pomnika kochaniu – napisano w broszurce. Park ładnie odnowiony, zadbany, pracownicy na „śmigających” traktorach wywozili jesienne liście. Miejscami wkroczył tu kicz, jako znak ostatniego czasu. W altance strasznie fałszując „rozgrzewała” się kapela. Po wrzuceniu drobnych pieniążków do kapelusza, chętnie ustawiła się do zdjęcia. Skośnooka przewodnik wycieczki bez cienia akcentu pytała się mnie po rosyjsku o drogę... Nie zabrakło psów spoglądających na rzesze turystów. Wymknęliśmy się z Humania ulicą Budionnego w kierunku Odessy. Polskie akcenty w Odessie Droga nawet dobra, samochodów mało. Na hotelowym fresku przy ulicy Jewrejskiej – Żydowskiej, w środku podwórka, który bije wszystkie lokalne rekordy, a przedstawia znane postaci z historii Odessy, bez skutku próbowałem odnaleźć Mickiewicza. Ale był Puszkin. W turystycznej broszurce były nazwiska m.in. grafa Lanżerona, Leonida Utiosowa i Katarzyny II. Nazwiska polskiego wieszcza też tam nie było, a szkoda. Z Adamem jednakże przywitaliśmy się. Dumnie „bieży dokądś” na jednej z ulic w centrum. Pomnik ustawiono w 2004 roku, z napisem na dole: Polskiemu poecie romantykowi Adamowi Mickiewiczowi – mieszkańcy Odessy. 95


KORESPONDENCJA Z KIJOWA

©Maciej Mieczkowski

Podróżując z dziećmi, poszliśmy ulicą L. Kaczyńskiego do parku im. Tarasa Szewczenki. Ku mojej radości znajdował się tu pchli targ płyt winylowych i kompaktowych. Poprosiłem o płytę tego, którego pomnik stoi w centrum miasta. Sprzedawca szukał jej, potem udał się samochodu i przyniósł mi dwa krążki. Na okładce Słynne Schody Potiomkinkowskie i niepozorne podwórko jednej przeczytaw portowym mieście łem: Pamiati Leonida Utiosowa, z wsiego sierdca. Nie targowałem się – kosztowały mnie niecałe 3 euro. Problemy z elektrycznością w Odessie To, że z elektrycznością w mieście i regionie są problemy, pokazują stojące tu i ówdzie przed budynkami generatory prądu. Portier z hotelu przyjechał z „obłasti”, żałował, że Rosjan przyjeżdża mniej, kiedyś hotele były pełne. A co najważniejsze, zostawiali oni sowite napiwki. Powiedziałem, że może lepiej jest dostawać średnie napiwki, ale mieć spokój. Portier się tylko uśmiechnął na to. Brak prądu dał się „we znaki” i w czterogwiazdkowym hotelu. Światło działało, ale gniazdka już nie. Z ulicy dobiegał charakterystyczny dźwięk generatora. Nie mogliśmy zasnąć – myślałem, że to autobus z włączonym silnikiem czeka na grupę turystów. Na śniadanie zeszliśmy po schodach – windy nie działały, były zimne przekąski, bez kawy. Kelner ze stoickim spokojem zaparzał herbatę wodą z termosu. Całe miasto nie miało prądu.

96


Maciej Mieczkowski

Wypiłem bodajże najlepszą kawę w mym życiu już na mieście, serwował ją chłopak z auta-budki w kształcie ślimaka. Dobre capuccino kosztowało 50 euro centów. Później na mieście zacząłem zauważać kolorowe urządzenia, przypięte łańcuchami przy każdym drugim budynku rangi turystycznej bądź państwowej. Jeszcze przed zimą elektryczność zdrożała ok. 1,5 razy. Zmniejszono najtańszy limit opłat do 100 kw/h (było 150), średni się zmniejszył do 600 (wcześniej do 800 kw/h). Wzwyż taryfa była i jest najdroższa. Po podwyżce np. dla odbiorców energii z elektrycznymi kuchenkami, pierwsze 100 kw/h kosztuje 1,75 Euro, kolejne 500kw/h – ok. 15 Euro, a ostatnia taryfa za kw/h kosztuje dwa razy więcej niż średnia. W Spółce „Kijewenergo” są różne taryfy, choćby rodziny wielodzietne płacą według najtańszych stawek, bez względu na zużycie. Te taryfy obowiązują do 29 lutego 2016 roku – czytamy na ulotce. Później ma być kolejna podwyżka. Za prąd można zapłacić na poczcie, gdzie się stoi w kolejce i stara się nie przegapić swego miejsca. Można też w banku, gdzie mi się nie zdarzyło stać w kolejce. Niektóre z nich nawet nie pobierają prowizji. Jak zauważa zarządca budynku, w którym wynajmujemy mieszkanie – „Kijewenergo” i „Pumb bank” należą do tego samego właściciela... Odessa historycznie była zasobnym, szybko rozwijającym się ekonomicznie miastem, ale „ukraińskości” – takiej, jak na zachodzie kraju, nie czułem. Owszem, tu i ówdzie na budynku flaga ukraińska, jakiś obiekt pomalowany na niebiesko i żółto przypomina o tym, że jesteśmy na Ukrainie. Języka ukraińskiego jednak dużo nie słyszałem, ale niewątpliwie jest to miasto z własną duszą. Na Sofijskim Placu, który jest uwielbiany przez mieszkańców, a także ma charakter wielofunkcyjny, gdzie trwała wystawa, zorganizowana przez British Council, przedstawiająca przesiedleńców z Krymu i Donbasu i ich historie, znów stanęła choinka. Uroczystego otwarcia świątecznego miasteczka dokonano 19 grudnia – w dniu prawosławnego św. Mikołaja. Miasteczko „od placu do placu (sofijskiego i michajłowskiego)” – ze straganami, grzanym winem, karuzelami i atrakcjami dla dzieci, jest nie mniejsze od tych w europejskich stolicach. Sprzedawcy zacierali ręce, a do tej scenerii brakowało tylko śniegu. Maciej Mieczkowski

97


KAWIARNIA ARTYSTYCZNA

GORĄCE SERCE I TRZEŹWY UMYSŁ Recenzja książki Christiana Thielemanna „Moje życie z Wagnerem” Jolanta Łada-Zielke

Zdaniem Christiana Thielemanna (*1959), powinny to być cechy każdego wagnerowskiego dyrygenta: umiłowanie twórczości kompozytora, przy jednoczesnym zachowaniu „trzeźwego umysłu”. Opublikowana w 2012 r. przez C.H. Beck Verlag w Monachium książka Thielemanna Mein leben mit Wagner, którą napisał przy współpracy dziennikarki Christine Lemke-Matwey, doczekała się anglojęzycznego wydania w sierpniu 2015, w tłumaczeniu Anthei Bell (wydawnictwo Telegraph). Autor jest niekwestionowanym autorytetem w tej dziedzinie, o czym świadczy przyznanie mu funkcji kierownika muzycznego Festiwalu w Bayreuth. Thielemann zaznacza, że nie jest muzykologiem, lecz dyrygentem, czyli praktykiem. Opis jego trwającej od dzieciństwa przygody z Wagnerem nie ma charakteru rozprawy naukowej, język jest prosty i zrozumiały nawet dla cudzoziemca dysponującego w miarę dobrą znajomością niemieckiego. Fragmenty dotyczące orkiestracji, czy harmonii stosowanej w warstwie muzycznej utworów są przystępne dla bardziej wtajemniczonych; tło historyczne, próby analizy treści i szukanie aktualnego przesłania, powinny zaciekawić każdego humanistę. Swoistym wstępem do głębszej interpretacji jest podrozdział Wagner dla początkujących. Pozycja zawiera bogatą faktografię odnośnie premier i najciekawszych wystawień oper Wagnera. Jedna część została poświęcona dyrygentom. Autor książki zaprasza czytelnika na spacer korytarzem wewnątrz Festspielhausu, gdzie wiszą portrety jego poprzedników i 98


Jolanta Łada-Zielke

obecnych kolegów. Nazywa ten zbiór żartobliwie „galerią przestępców”. W książce nie brakuje nazwisk śpiewaczek i śpiewaków, a także reżyserów, których inscenizacje najmocniej zapisały się w pamięci widzów. Thielemann miłuje muzykę Wagnera gorącym sercem, ale jednocześnie odnosi się z dystansem do osoby kompozytora. Drugi rozdział książki zaczyna od stwierdzenia, że nie chciałby spotkać go osobiście, bo chyba przestraszyłby się tego człowieka, który miał tylko 166 cm wzrostu, a przy tym wygórowane wymagania w stosunku do otoczenia. Zauważa, jak wielka jest siła oddziaływania muzyki Wagnera: Jego dramaty muzyczne wprost ociekają zbrodnią, śmiercią, kazirodztwem, zemstą, zdradą, żądzą, rozpustą, słowem samymi okropnościami. Mimo to, człowiek wraca po przedstawieniu do domu i czuje się silniejszy. Powieść została umiejętnie „przyprawiona” anegdotami, zaczerpniętymi z biografii Ryszarda Wagnera i z życia festiwalowego. Pod zdjęciem przedstawiającym Festspielhaus, autor umieścił określenie Scheune – „stodoła”, jak złośliwie nazywają budynek mieszkańcy miasta. Jednocześnie Thielemann analizuje jego specyficzne walory akustyczne, tłumacząc, dlaczego stanowią wyzwanie dla dyrygentów i jak on sam się w nich odnajduje. Z przymrużeniem oka opisuje członków rodziny Wagnerów. Zauważa rozbieżność gustów kulinarnych; Wagnerowie jadają sałatkę z kiełbasy, za którą on nie przepada. Wartościowe są jego wspomnienia na temat Wolfganga Wagnera (wnuka kompozytora, reżysera przedstawień operowych) i relacje z rozmów, jakie prowadzili. W krótkim nawiązaniu do ważniejszych wydarzeń historycznych XIX wieku, znalazłam polski akcent. Thielemann wspomina o fascynacji Polską, jaka opanowała Prusy w czasie trwania i po upadku powstania listopadowego 1830-31. Zapomina jednak dodać, że ów zachwyt stał się udziałem samego Ryszarda Wagnera, który w Lipsku zawarł znajomość z polskimi emigrantami, poznał kilka naszych pieśni patriotycznych i na ich podstawie skomponował pięć lat później uwerturę Polonia. Doświadczenie zawodowe Thielemanna może służyć przykładem nie tylko muzykom, ale i każdemu człowiekowi, który pragnie osiągnąć sukces. Pierwszym krokiem jest zawsze wyznaczenie celu. Dla Christiana było od początku jasne, że chce zajmować się muzyką. Jako mały chłopiec wolał spędzać wakacje przy fortepianie, zamiast bawić się na powietrzu, a w szkole nie zważał na docinki kolegów typu „ty i ten twój głupi Bach”. W dorosłym życiu jednym z jego 99


KAWIARNIA ARTYSTYCZNA

najważniejszych celów stał się angaż w Bayreuth. Mimo zdobytej i ugruntowanej pozycji „wagnerowskiego dyrygenta”, długo czekał na propozycję stamtąd. W końcu przyszła, gdy najmniej się tego spodziewał, w 1999 r., kiedy prowadził muzycznie Śpiewaków Norymberskich w Chicago Lyric Opera. Właśnie zamierzał spędzić samotny wieczór w hotelu, racząc się chipsami i coca-colą, kiedy zadzwonił telefon. Wniosek, jaki wysnuł z tej sytuacji, brzmi: jeżeli bardzo pragnie się czegoś, nie należy zbyt wiele o tym myśleć, ale być wewnętrznie na to przygotowanym. Być może niemiecka wersja książki także zostanie wznowiona, ponieważ niektóre zawarte w niej informacje straciły aktualność, np. plany dotyczące wystawienia Tristana i Izoldy w Bayreuth w reżyserii Kathariny Wagner i pod kierownictwem muzycznym Thielemanna, co nastąpiło w minionym sezonie. Nie byłoby źle, gdyby pozycja ukazała się też w naszym języku, stanowi bowiem rzetelny i bogaty przewodnik po twórczości Wagnera. Moje życie z Wagnerem na pewno nie należy do książek, które wystarczy przeczytać raz i odłożyć na półkę; to książka, do której się wraca. Jolanta Łada-Zielke

100


OPOWIADANIA OJCZYSTE ZAPISKI WĘDROWNEGO SZTUKMISTRZA (Fragmenty) Romuald Mieczkowski Przywołując moją pierwszą szkołę, nie mogę nie wspomnieć pewnej staruszki, która wprawdzie nauczycielką nie była, ale bardzo chciała nauczyć mnie francuskiego. Pewnie dlatego mówiła do mnie wyłącznie w tym języku. Otóż w naszym domu znalazła przytułek pani Buterlinowa, z dworu w Zameczku. Jej życie i śmierć przywodzi na myśl obecność w naszym domostwie poczciwego psa Wilka. Był to owczarek, którego podobno zostawili wycofujący się Niemcy. Jakież mądre było to stare jednookie psisko! Doskonale rozumiał nas – kiedy, na przykład, rodzina wyruszała do krewnych – biegł pierwszy i naszczekiwał. Był to znak, że niebawem się pojawimy. Wilk również odegrał znaczną rolę w moim wychowaniu – pilnował mnie, żebym nie oddalał się za daleko. Miał swoje lata, słabo widział, nie dosłyszał. Pewnego razu został przejechany przez samochód. Potem mieliśmy wiele psów, ale żaden nie dorównał inteligencją i wiernością Wilkowi. Jako pierwszego języka obcego w moim podwileńskim i „socjalistycznym” dzieciństwie uczyłem się więc francuskiego. Starucha usiłowała mnie złapać zaokrąglonym końcem kija, perswadując coś skrzeczącym głosem po francusku. Myślałem wtedy, że w piekle mówią tym językiem. Pani Buterlinowa podzieliła los ślepego owczarka Wilka. Pewnego razu wyszła z domu i wpadła pod samochód. Nie nauczyłem się wtedy francuskiego, ale przez długie lata chronił mnie złoty medalik z wizerunkiem Madonny z dzieciątkiem i napisem: Mon Dieu proteĝe us toujurs. 1833 August 24, który przekazał ktoś rodzinie z Francji, jeszcze w burzliwych latach popowstaniowych i to ona tłumaczyła mi, co oznaczają te słowa. Przeglądając rodzinne archiwa, znalazłem list z Ameryki do mojej matki z początku lat pięćdziesiątych. Czytelna jest pieczątka z napisem „mieżdunarodnoje”. Kochana, Jadziu i cała Rodzina, jestem zadowolona, że u Was wszystko dobrze, że zdrowy kochany Tatuś Stanisław... 101


KAWIARNIA ARTYSTYCZNA

I dalej list jak list, pisany niewprawną ręką, z ortograficznymi błędami. Opowieść o sprawach przyziemnych, o tym, że córka Krysia wyszła za mąż, ma dwie córeczki i syna, że razem z Nochimem autorka listu prowadzi sklep mięsny i tego starczy na życie, że tak w ogóle, narzekać nie ma czego. Dalej informuje, że Lejba i Lejbowa byli na wsi, gdzie hodowali kury, ale rzucili to zajęcie i przyjechali do Nowego Jorku, gdzie i im powodzi dobrze. W końcu nadawca listu obiecuje wysłać paczkę, pozdrawia i całuje niezliczoną ilość razy. Szara koperta, zniszczona przez czas. Pisała Sonia Gołąb, i adres zwrotny: 1920 Woltuway, Bronx 53, N.Y. Ulica może mieć inną pisownię, gdyż trudno odczytać jej nazwę. Odgrzebuję szczątkowe fragmenty tej historii z dzieciństwa o rodzinie żydowskiej, którą szczęśliwie w czasie wojny uchronił mój dziadek Stanisław Piotrowski. Niestety, rodzice zeszli nagle i dość młodo z tego świata i nie znam szczegółów przyjaźni mojej matki z Sonią Gołąb. Pamiętam, jak prosiliśmy o przesiąknięte zgrozą opowieści z czasów wojny. Dziadek prowadził gospodarstwo i z tego żył. Całkiem nieźle. W czasie wojny przychodził z pomocą Żydom. Po prostu na lipnych papierach pracowali oni na gospodarstwie, powiększając i tak liczną rodzinę. Umorusani, o spracowanych rękach, w tym miejscu nie rzucali się szczególnie w oczy, choć – co tu mówić – ryzyko istniało duże. Były momenty, kiedy rodzina stała pod ścianą, zaś dom lada chwila miał być podpalony... Całe szczęście, że litewska policja była przekupna. Matka opowiadała, jak w czasie, kiedy jej najbliżsi wraz z Żydami czekali na decyzję, ona jako najmłodsza, schowana na strychu, po cichu płakała, spoglądając przez szparkę na podwórko. Dziś trudno wyjaśnić, ile kosztowała cena życia, ale pertraktacje dziadka były skuteczne – wojnę przeżyli wszyscy. Po wojnie Żydzi wyjechali. Z początku, jako obywatele Polski „za Bug”, potem trafili za ocean. Zachowali swą wdzięczność rodzinie Piotrowskich. Przez pewien czas przesyłali paczki. Raz w udziale matki przypadła niezwykle modna, bo z jakiegoś błyszczącego materiału sukienka, ojciec dostał rulon sukna w kratkę na garnitur, koszulę i plastykowe spinki ze słonikami. W czasie przyjęć rodzinnych ciotki obowiązkowo chciały pomacać tkaninę, która „nie gniecie się”, zaś ojciec był dumny ze swego amerykańskiego garnituru i nylonowej koszuli. Listów z Ameryki było więcej. Ale jak to bywa w życiu – rodzina się rozproszyła, nie stało starszych. Jeszcze w niedalekich czasach starano się nie przyznawać do jakichś znajomości zagranicznych. Przetrwały tylko śmieszne amerykańskie spinki ojca. 102


Romuald Mieczkowski

A dziadek? Również z babcią, został uhonorowany za ratowanie Żydów podczas wojny. Już w czasach wolności i pośmiertnie. Las mijało się szybko i z biciem serca, unosząc nieco aksamitnej wilgoci mchu i pachnącego żywicą powietrza. Dziś z sośniaka pozostało niewiele – ot, porośnięty olchami zagajnik. Od dawna nie wyrosła tu jagoda czy grzyb, tylko kilka ocalałych sosen góruje nad krzakami. Kiedyś las był większy i wtedy to było co innego – żyła w nim tajemnica sowieckiego spadochroniarza, co ratował się z płonącej maszyny skokiem i znikł w zaroślach na krótko, nad drzewami unosiły się duchy kilku żołnierzy niemieckich, którzy pod koniec wojny wywołali tu pełną determinacji strzelaninę. Zarośla kończyły się nagle, bo na górce. Rozpościerał się stąd widok na dolinę w kształcie nieforemnej miednicy, na dnie której przesłonięte zielonymi kępkami, chowały się dwie zagrody. Jedna należała do dziadka Stanisława. Kiedy się przeszło żółty dywan łubinu – z bliska zielone kępki przeistaczały się w wysokie drzewa. Dwa stare klony od drogi rosły na tyle blisko siebie, że w sam raz nadawały się na huśtawkę. Ze straszliwym skrzypem leciała ona w górę. Baliśmy się jej, ale jakiś magnes przyciągał do podniebnych lotów. O dziwo, że nikt z licznej dzieciarni nie skręcił sobie karku, gdy starsi chłopcy doprowadzali wysłużone liny i kawałek deski do szaleństwa. W korytarzu domu zawsze panowały ciemności. W półmroku pogrążony był także pokój dziadka. Różne skarby kryła w sobie pachnąca stęchlizną i tytoniem komoda. Dziadek Stanisław był krępym, mocnym staruszkiem i wiele potrafił: orał, siał, domy stawiał, dachy krył, stolarkę strugał, robił pyszne wędliny i nie odmawiał kieliszka. Taki jak on doskonale dałby sobie radę i w dżungli, i na pustyni. Lecz i on, w ślad za babcią, odszedł z tego świata. Jakby tylko na to czekali ludzie w gumiakach i dźwigi – nieodwracalnie na jego włościach przybywało miasta. Ruiny dziadkowego domu przez pewien czas można byłoby użyć na potrzeby filmu. Potem zarosły one trawą. Kwitnący na wiosnę sad dogorywał przysypany piaskiem. Z pobliskich domów ludzie łamali gałązki wiśni i czeremchy na bukiety. Latem sad trwał nadal, ale na jesieni jakoś nic w nim nie dojrzało. Karczowano go niedbale, tak że jeszcze w ciągu następnych lat wzrastały zielonymi pędami jego resztki. Tymczasem bloków przybywało, a na miejscu zagrody zbudowano przedszkole. W końcu pomalowano je na weselszy kolor, placyk przed budynkiem wyrównano, zasiano trawę, 103


KAWIARNIA ARTYSTYCZNA

zasadzono żywopłoty. Z krajobrazu dzieciństwa pozostały tylko dwa klony. A pod nimi – rząd metalowych huśtawek. A dziadek stryjeczny, Władysław Mieczkowski, z kolei – po tym, jak w Wilnie i jego okolicach zostawił dorobek swego życia, ociągał się z przyjazdem do stron swojego dzieciństwa, młodości, wieku dojrzałego, pełnego załamanych nagle planów. Człowiek nieposkromionej natury, a jednocześnie napiętnowany chłodnym praktycyzmem, wyciągał wnioski z kolców życia, nie poddając się słabościom losu. Młode lata upłynęły w buntowniczym przekonaniu, że jak najszybciej trzeba zmienić świat. Gdy tego nie dało się zrobić, postanowił otoczyć go swoją wyrozumiałością i miłością. Tym tylko można tłumaczyć jego decyzję studiów w seminarium duchownym. Jednak nie trwało to długo. Po dwóch latach wezwano jego ojca, by mu przekazać, że pojawiły się wątpliwości co do kapłańskiego powołania jego syna. – Nie musi przyjmować święceń, żeby być dobrym człowiekiem – powiedziano. Podobno przyczyną była namiętna gra w karty, brak pokory w zgłębianiu tajników wiary i nieobojętność wobec płci pięknej. Legenda głosi, że kroplę cierpliwości dopełniła drzemka na cmentarzu, gdy inni klerycy uczestniczyli w nabożeństwie żałobnym... Parę lat wytężonej pracy na piaszczystej, nieurodzajnej ziemi podwileńskiej pozwoliło mu wyciągnąć wnioski. Szczupły, oczytany młodzieniec „z manierami”, pracujący w rękawiczkach, miał przed sobą inną przyszłość. Zaczął robić interesy. Po latach to do niego należał młyn, dwa wyszynki za Zielonym Mostem, zbudował najokazalszy dom w okolicy. Wojnę udało się mu jakoś przetrwać, gorzej było po przyjściu Sowietów. Kilka lat spędził w łagrze w Donbasie. Choć postury był wątłej, to mimo katorżniczej pracy, wytrwał – nie palił, potrafił zachować niezbędną w takich sytuacjach równowagę wewnętrzną. Z Donbasu do Wilna nie wrócił. Bo i po co. Dom został skonfiskowany – był „za duży” jak na czasy budowania socjalizmu. Zrobiono w nim szkołę, w której pobierałem pierwsze nauki. Osiadł w Polsce, w najdalszym punkcie od ziemi ojczystej, w Szczecinie. Do Wilna przyjechał tylko jeden raz. Już dawno nie żył jego brat, a nasz dziadek. Z ojcem wspominali dawne czasy, ludzi, których nie było. Dziwił się, że ludzie piją tu tak dużo wódki. Trudno powiedzieć, kiedy to konkretnie było. Prawdopodobnie w 1943 roku. Po tym, jak przed laty zmarła matka Walentyny Skarżyńskiej, 104


Romuald Mieczkowski

malarki wileńskiej, pamięć zatarła szczegóły. Nie wiadomo też, jaka była pora roku. Coś podpowiada, że lato. A może jesień? Ojciec Walentyny, Wilhelm Skarżyński, był znanym w Wilnie fotografem. Przy ul. Wielkiej, koło kina „Helios” miał własną pracownię i atelier, do którego przychodziła śmietanka towarzyska, ludzie ze świata artystycznego, bogatsi wilnianie, a w szczególności panie, gdyż był to niezwykle przystojny mężczyzna, wrażliwy na piękno, w szczególności kobiece. Znajdywał się akurat w okolicach pracowni, niedaleko ul. Szklanej, kiedy z getta pędzono kolejną partię Żydów do Ponar. Nawet nie wywoływało to większego poruszenia – wilnianie zdążyli już przyzwyczaić się do podobnych widoków, odprowadzali skazańców w milczeniu, litościwym wzrokiem, pełnym bezsilności. Żydzi odbywali swą ostatnią podróż też ze spokojną pokorą. Po prostu szli. Godnie. Jak nie na sąd ludzki, tylko ostateczny. Z nadzieją jedynie na cud – w sercach tlić się mogły bardzo nikłe jej iskierki na ocalenie, które gasły z przebytymi kilometrami. Może było południe. W każdym razie nie później – ze względu na drogę, jaką Żydzi mieli przebyć do Ponar, a jeszcze potrzebny był czas na przeprowadzenie „operacji”. Jak i inni fotograf Skarżyński patrzył na snujący się ku swej zagładzie korowód. O czym myślał? Wzrok w szarym i złachmaniałym tłumie wyłonił nagle kogoś, kto zwrócił jego szczególną uwagę. Była to kruczowłosa piękność, wysoka, szczupła, wyraźnie górująca nad tłumem, z dumnie podniesioną głową. Tak piękna dziewczyna, idąca na śmierć! Postanowił działać. Wreszcie udało się mu dogadać z jednym z policjantów litewskich. Transakcja niezwykle prosta – dziewczyna za aparat fotograficzny. Zainteresowany lejką (leica) na jego ramieniu policjant z głębi korowodu miał kandydatkę na ocalenie na zakręcie wypchać wprost na Skarżyńskiego. Po pełnej niepokoju chwili, na rozwidleniu ulic rzeczywiście doszło do wymiany: konwojent błyskawicznie przewiesił przez ramię aparat fotograficzny, a Skarżyński ujął za rękę dziewczynę, zmieszał się w tłumie, po czym szybkim krokiem poprowadził wyrwaną ze szponów śmierci do domu. Na ulicę Wąwozową, tuż obok Szkaplernej. Nie było to zbyt daleko – wystarczyło minąć Dworzec Kolejowy i przejść przez tory, żeby tam się znaleźć. Musię Bursztejn z początku ukrywano w piwnicy. Potem „uzupełniła” rodzinę Skarżyńskich. Nie była zachwycona tym Tatiana, żona Wilhelma. A to z powodu urody „krewnej” męża. Dobrze znała jego wcześniejsze skłonności do zgrabnych pań i po prostu była zazdrosna. Pobyt Musi w ich domu dla sąsiadów był tajemnicą poliszynela. Jakoś dotrwała razem do końca wojny. Potem mężczyzna załatwił 105


KAWIARNIA ARTYSTYCZNA

dla młodej Żydówki wszystkie niezbędne papiery, łącznie z dowodem osobistym z narodowością polską. Jako Polka z falą pierwszych repatriantów wyjechała prawdopodobnie do Gdańska i zatarł się po niej wszelki ślad. Przed wyjazdem w dowód wdzięczności, jako jedyna spadkobierczyni w rodzinie, zapisała na Skarżyńskich okazałą kamienicę w Śródmieściu. Pochodziła z bardzo bogatej rodziny kupieckiej. Walentyna odnalazła w domowym archiwum Wyciąg z ksiąg metrykalnych o Żydach, urodzonych w m. Wilnie w roku 1919. Z dokumentu, wydanego 16 czerwca 1939 roku, dowiadujemy się, iż Musia Bursztejn urodziła się 15 czerwca według daty chrześcijańskiej i 17 – według daty żydowskiej, tegoż roku. Jej ojciec – Bohusławski – mieszczanin Hirsz, syn Chaima, Bursztejn; matka Golda-Basia (ten wyraz trudno odczytać), córka Mowszy. Starostwo Grodzkie Wileńskie stwierdza zgodność tekstu polskiego z odpowiednim zapisem w księdze metrykalnej, znajdującej się w Starostwie – czytamy. Podpisał wicestarosta Wacław Jeśmian, dokument zatwierdził rabin Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Wilnie, zaś jeszcze raz, 24 maja 1940 roku, inny rabin udokumentował to – już z polecenia władz litewskich. Wilhelm Skarżyński w 1945 roku w biały dzień został zastrzelony niedaleko swego domu. Nie jest tajemnicą, iż do tego przyłożyło się NKWD – jako fotograf zbyt dużo znał ludzi, posiadał znajomości z tymi, którzy pozostawali w kręgu intensywnych dociekań sowieckiego aparatu represyjnego. Mówiono, iż „coś tam podrabiał” podczas wojny i mógł być zaangażowany politycznie. W jego pracowni fotograficznej zamieszkał funkcjonariusz NKWD. Diabli wzięli kamienicę Musi. Historię tę pamiętały Katarzyna Siekierska, Ewrosija Kogan, Zina Borysowa. Tatiana nie była skora do jej przypominania. Zniszczyła wszystkie zdjęcia Musi, których jej mąż jako urodziwej kobiecie, wykonał niemało. Nie wiadomo, co stało się z dziewczyną, której życie ocaliła lejka. Janusz był dzieckiem, gdy matka zabierała go na spacery do Ogrodu Bernardyńskiego. Mieszkali nieopodal, przy ul. Popławskiej 16. Podczas jednego ze spacerów, w 1937 roku znalazł drzewko, prawie bez korzeni. Ojciec wątpił, czy młody kasztan przyjmie się. Matka mówiła: – Zobaczysz, on jeszcze nas przeżyje! Drzewko na wiosnę zazieleniło się, a potem zaczęło pięknie wzrastać. Aż zakwitło, zabrązowiło się pierwszymi kasztanami. Ciesząc oko, zaglądając liściem do okna. W 1945 roku mieli opuścić dom. Jakże nie chciało się jechać na 106


Romuald Mieczkowski

jakieś Ziemie Odzyskane! Tu miał kolegów, swój świat, pełen krętych uliczek, tajemniczo porośniętych brzegów rzeki i równie tajemniczych zmierzchów wokół Góry Trzech Krzyży. Przed wyjazdem całą rodziną poszli na nabożeństwo majowe do Kościoła Misjonarzy. Nie bardzo rozumiał, dlaczego wszyscy sąsiedzi płakali, obejmowali się. Transportem nr 126 wyruszyli w nieznane. Wieźli swój dobytek, ograniczony do najniezbędniejszych rzeczy. Jechała koza, jechała kura, wysiadująca na jajkach. Po wielu dniach podróży, w okolicach Bydgoszczy, szczęśliwie wykluły się kurczaki. Nazwali je bydgoszczakami, choć ojciec kiwał w zadumie głową i mówił: – Jakież one bydgoszczaki, one nasze, wileńskie! Różnie toczyły się dzieje rodziny, ostatecznie znaleźli swą przystań życiową w Olsztynie. Poumierali rodzice. Wilno odwiedził po wielu latach, po przełamaniu oporów wewnętrznych, by potem do miasta swej młodości podążać zachłannie, jakby chciał oddychać tym powietrzem, oglądać na zapas te obłoki, dotykać klamek starych drzwi. Pokochał miasto znowu, miłością bezinteresowną i wielką, całym doświadczeniem przeżytych lat, niespełnionych marzeń, wydobywających się z poplątanych sieci dalekiej pamięci i niepamięci. Nie było już rodzinnego domu, Trudno byłoby określić, gdzie on stał, gdyby nie kasztan, zasadzony dziecięcą ręką. Stary człowiek jak relikwie zbiera z trudem z ziemi kasztany. Czasem wydaje się, że słyszy głos matki: – Przeżyje on nas, przeżyje... W prawie pustej stodole unosił się zapach słomy i siana, kiedyśmy otrząsając się złazili po drabinie z posłania na górze i niepewnie stawiali bose dziecięce nogi na zimny tok, jak nazywano klepisko. Chłód mieszał się z obawą, czy aby rodzice nie zamknęli nas w tej mrocznej stodole, gdzie przez szczeliny w deskach i otworkach po sęczkach przenikały już skąpe strumienie światła, które wyostrzały się w kłębach kurzu. Ale kiedy pchnęliśmy ogromne i ciężkie wrota, przez które można było wjechać furą z końmi, podpórka z tamtej strony w postaci polana odskakiwała i wrota z donośnym skrzypem się rozwierały. Światło niczym woda w przerwanej tamie zalewało część stodoły i jej skromnie napełniane pomieszczenia – odkąd rodzice oddali do kołchozu kilka hektarów ziemi. Na dworze słońce spoglądało z wysoka i trzeba było odczekać krótko, aby przyzwyczaić oczy do patrzenia. Po chwili pędziliśmy ile tchu do domu, tratując miękko-złote główki mlecza i rozpędzając kury, które przeraźliwie się darły. W kuchni krzątała się matka. Deszczową wodą, 107


KAWIARNIA ARTYSTYCZNA

którą czerpaliśmy z metalowego pojemnika przy ganku, dokonywaliśmy porannej toalety. Apetyt był rozbudzony na tyle, aby jak najszybciej zjeść jajecznicę i do końca wypić kubek mleka. Tymczasem za oknem i w otwartych drzwiach sąsiedzkie dzieci dawały znaki, przywołując na podwórze. W sieni matka wciskała kromki chleba z masłem – i tak wkraczaliśmy w długi i pełen niespodzianek dzień. Zaczynał się on od siedzenia na dużym płaskim kamieniu, na którym dojadaliśmy kanapki, dzieląc się szczodrze nimi ze starym psem i starannie wygładzając posmarowaną stroną rysy na głazie. Lecz połyskująca gładź była nietrwała – pod wpływem słońca momentalnie się przekształcała w tłuste plamy – i choć dużo masła szło na szlifowanie, powierzchnia kamienia pozostawała nadał szorstka. Potem zostawialiśmy głaz i goniliśmy przed siebie. Nietrudno nas było odnaleźć w ogrodzie lub sadzie, bo w słońcu jasne czupryny chłopców wydawały się jeszcze bielsze. Dziś nie ma ogrodu i sadu, domu. Pozostał tylko kamień, który jest coraz gładszy, bo jako schodek na chodniku, prowadzącym do wieżowców, jest wygładzany tysiącami butów. Z początku pojawiał się on, najczęściej na motocyklu, w skórzanej kurtce – czarnej i poniszczonej, w przekrzywionym na bok berecie. Sypał dowcipami. Uśmiechnięty, obiekt zazdrości chłopców i westchnień dziewczyn. Niektórym z nas podawał rękę, co było szczególnym wyróżnieniem. Potem najbardziej zaufanym wręczał cienkie rolki papieru. Były to afisze, na których chemicznym ołówkiem, zamaszyście i z wykrętasami wypisano nazwę filmu. Wyruszaliśmy z nimi na rowerach, rozwożąc je w różne strony. I już wkrótce afisze widniały na przystanku autobusowym, przy sklepie, ale też na studniach, słupach i płotach. Po południu z miasta nadjeżdżał samochód, który pod pustą stodołę przywoził sprzęt i metalowe pudełka z filmem. Kinomechanika osaczali stali bywalcy – mężczyźni, którzy częstowali go papierosami i wódką. Na olbrzymią, co najmniej stuletnią lipę, wciągaliśmy skrzynie z głośnikami, podłączone do wzmacniacza – po czym rozpoczynał się koncert. I płynęły melodie w ciepłe, sobotnie popołudnie ponad dachami chat, sadami, zgarbionymi od ciężaru dojrzewających jabłek i ogrodami, pełnymi wonnej maciejki. Były to dźwięki o magicznej sile – przywoływały ludzi na ganki, niektórzy wynosili zydle przed domy, zbierali się grupkami. Muzyka wyzwalała żarty, sprzyjała snuciu rozmów, czyniła nastrój świątecznym. Cicha woda, Besame mucho – to tylko pierwsze 108


Romuald Mieczkowski

z brzegu tytuły największych przebojów z tamtych lat. Puszczano je po kilka razy. Dziewczyny tańczyły ze sobą, a chłopcy je zaczepiali z papierosami w zębach, śmiejąc się i czyniąc głośne uwagi. Płyty wybierał największy po kinomechaniku specjalista – chłopak, który przyjeżdżał do krewnych z centrum miasta. Głuchy na wszelkie prośby, konsekwentnie realizował swój repertuar, zresztą dużego wyboru nie było. A tymczasem przy wejściu do stodoły na stojaku stał już zmontowany projektor, na przeciwległej ścianie jaśniało prześcieradło ekranu. Powoli zapadał zmrok, chowające się za horyzontem słońce gubiło ostatnie promienie, ale niebo było jeszcze jasne. – Zaczynaj, zaczynaj! – rozlegały się głosy przed stodołą. Ze wszystkich stron na rowerach i motocyklach, pojedynczo i grupkami wciąż napływali ludzie. Kinomechanik jeszcze kilkakrotnie pytał o godzinę, potem w towarzystwie swych pomocników zaczął wypraszać z „sali” niecierpliwych: rozpoczynała się sprzedaż biletów. Z tym był problem, bo ciągle ich brakowało i trudno było określić, kto już zapłacił, a kto nie. Zwiększało się grono pomocników, które też nie kwapiło się do płacenia. Długo wyliczali swe zasługi i zwlekali. W dodatku stodoła była nieszczelna... Tłumy napierały, domagano się filmu, muzyka przestała grać. Szczęśliwcy usadawiali się w najlepszym miejscu – w pobliżu ekranu. Kiedy wszystkie ławki zostały zajęte, siadano gdzie się tylko dało – na skrzyniach i różnych pudłach, kawałkach desek, wreszcie na toku czyli na ubitej ziemi. Sprytniejsi wdrapywali się wysoko aż pod dach – na belki i rozłożone na nich drągi, lokowali się na mocowaniach stodoły. Mistrz wieczoru machnął w końcu ręką na wchodzących na gapę i zakrzątnął się przy aparaturze. I oto zgasła jedyna żarówka, zawieszona wysoko na drucie. Jak świętojańskie robaczki rozjaśniły się ogniki papierosów wbrew surowemu zakazowi palenia. Przez moment zapanowała taka cisza, że słychać było odgłosy szczekania psów, potem rozległ się chichot podszczypywanych dziewcząt, szybko zagłuszony przez gwizdy i tupanie nogami. W stodole zapanował nieopisany rozgardiasz. Ale oto smuga światła prześlizgnęła się ponad głowami, przesączając się przez kłęby dymu i rozbłysła na ekranie. Ostrość obrazu pojawiła się nie od razu. Po chwili wszyscy żyli losami bohaterów filmu, a troski ulatywały gdzieś daleko – i nie daj Boże, żeby urwała się taśma! Siedzieliśmy z zapartym tchem blisko ekranu, a przed nami snuł się świat daleki i wyśniony, w którym tak wiele się działo! Jakim kontrastem wydawał się on wobec dusznej stodoły, w której mieszały się zapachy taniej wody kolońskiej i siana, samogonu i cebuli, potu i łuskanych 109


KAWIARNIA ARTYSTYCZNA

pestek... Ta dziwna mieszanina zapachów kojarzy mi się jednak dzisiaj z niekłamanym urokiem objazdowego kina. Kina, z filmami, które zawsze miały happy end. – Jedzie, jedzie! – wpadaliśmy zasapani do domu. Ojciec pośpiesznie wychodził witać gościa, uciszając rozszczekanego psa. Na ganku słychać było kroki, odgłos otrzepywania brzozowym wienikiem wojłoków ze śniegu, przytupywanie. – Niech będzie pochwalony! – po chwili rozlegało się w sieni. Zaczerwieniony mężczyzna z dostojeństwem zdejmował kożuch, pytał o zdrowie, całował ręce babki i matki. Pogadawszy o wszystkim po trochu, przystępowano do interesów. Gość wyciągał gumową grzałkę – jak u nas mówiło się na termofor. Ojciec tymczasem podnosił róg ceraty. Pan Wiszniewski delikatnie pluskał z owej grzałki na stół. Sprawnym ruchem zapalał zapałkę i wilgotna plama płonęła sinym ogieńkiem. Gość cmokał z zadowolenia, myśmy się dziwowali, że woda się pali. Na płycie pieca już skwierczała jajecznica, słychać było kroki na strychu – matka migiem wracała z połacią słoniny lub boczku, wysuszoną kiełbasą i kindziukiem. Wkrótce to wszystko było na stole. Jak i kwaszona kapusta, solone grzyby z beczki, coś tam jeszcze. Pan Wiszniewski z ojcem przelewali zawartość grzałki do karafki. Przez ornament z winogronami na szkle matowo połyskiwała tajemnicza ciecz. – Powąchaj, panie dobrodzieju! – zachęcał z dumą gość – Toż to świeże żytko, jaki aromat! Mężczyźni popijając rozmawiali o niezrozumiałej dla nas technologii produkcji trunku. Najadłszy się i wypiwszy nieco, „z grzeczności i szacunku”, pan Wiszniewski wstawał. – Pora – mówił. I przechodził do sedna rzeczy. W pokoju pojawiały się inne grzałki, kanistry, słoiki. Zaczynał się etap przelewania, potem rozliczeń. W końcu był strzemienny i pan Wiszniewski wyruszał do kolejnej zagrody. Dziennie był w stanie obsłużyć trzy, a nawet cztery. Niczym ksiądz po kolędzie, darzony był powszechnym szacunkiem. Bimber od Wiszniewskiego słynął z najwyższej jakości w okolicy. To była firma! Przed nią nawet dzielnicowy czuł respekt. Czasy były takie, że niby to i nie wolno było bimbru pędzić, ale zawsze jakieś wytłumaczenie można było znaleźć: a to święto, a to ktoś robił wesele, ktoś chrzciny, nie mówiąc o stypie. Niepisane prawo ujmowało to „na własne potrzeby”. Od czasu do czasu zdarzały się wpadki – ale nie z panem Wisz110


Romuald Mieczkowski

niewskim! Handlarze wódką własnej roboty płacili najwyżej grzywny. Jednocześnie konfiskowano towar, niszczono „moce produkcyjne”. Pana Wiszniewskiego i jego wyrobu to nie dotyczyło. Bo był to człowiek, który znał swą miarę i nikt go nigdy pijanego nie widział, stateczny gospodarz, co przez długie lata trwał na swojej ziemi. No, i bogobojny parafianin. W mojej pamięci pozostało ujadanie psa i to lekkie podniecenie: „Pan Wiszniewski przyjechał!” Jego zarumienione od mrozu policzki i tańczące bladoniebieskie płomyki na ciemnym blacie kuchennego stołu. Wileńszczyźnie nie pozwoliła historia pomnażać rodzinne dobra, pielęgnować pamięć. Rzadko w jakim, nawet zamożniejszym domu, spotkasz portret przodka. Pamięć o dziadach i pradziadach wyręczają w sposób niekompletny czasem pożółkłe fotografie w kredensie, ze starych rzeczy – pamiątek niewiele. Myślę i ja – co mi pozostało po Mieczkowskich i Piotrowskich. Też niewiele – resztki zastawy sprzed wojny – parę talerzy, kilka sztućców srebrnych, trochę szkła, zegar, jakieś drobiazgi. Dotykałem jednak przez lata każdego dnia lat minionych dotykiem bezpośrednim. Robiły to moje dzieci, nie zdając sobie sprawy z tego. Dzięki klamkom, które w czasie zagłady domu udało się wymontować. Rolę flankowej klamki, strzegącej drzwi od ulicy, pełnił lekko zaokrąglony kowalski wyrób z żelaza, surowy w formie, wykwintny w swej lakoniczności. Następne drzwi, mniej masywne, bardziej dekoracyjne, przypominały mi drzwi z dzieciństwa od frontonu – tu była najpiękniejsza, mosiężna klamka, bogata w linie i ornamenty – elegancja z czasów eklektyzmu. Kolejne drzwi miały klamki podobne, jakie były najbardziej popularne w tych stronach – mosiężne, o prostych formach, bez jakichkolwiek upiększeń, zachwycające swą wyniosłą prostotą. Siedem obustronnych klamek podobnych do siebie, ale każdy komplet inny, ze względu na ręczną robotę. Niektóre były zaokrąglone, wszystkie znakomicie przetrwały czasy kolejnych państwowości. Tak oto inna epoka została wpleciona do późniejszej codzienności. Klamki zachowały właściwą sobie dyskrecję, miały ciepło dłoni przyjaciela, w słońcu potrafiły ukazać swój urok w całej pełni, jaki zapamiętałem jako dziecko, usiłując złapać złote promienie, które tańczyły wokół nich. Gdy wspominam tamte czasy, mam wrażenie, jakbym wyjechał stamtąd bardzo daleko. A może rodzinnej osady w ogóle nie było? Pewnego razu zabłądziłem w jakimś dalekim i nieznanym mi mieście. Ludzie tu mówili w niezrozumiałym języku, więc samotniejszy od palca, od drzewa na pustyni, bez pieniędzy, głodny i bezradny, 111


KAWIARNIA ARTYSTYCZNA

włóczyłem się pokręconymi i stromymi uliczkami, pełen nieodpartej dziecinnej ciekawości, dokąd one mnie zaprowadzą. Coś cisnęło na mnie od góry. Kiedy podniosłem oczy, ujrzałem olbrzymią czarną chmurę, z której zaczynały już spadać duże i ciężkie krople deszczu. Nie mogłem się skryć, ani uciec od nich, choć przyśpieszyłem kroku, a po chwili biegłem ile sił w nogach. Sam nie wiem, w jaki sposób znalazłem się poza granicami tamtego miasta. Pozostało ono w głębokiej i ciasnej kotlinie, ja natomiast stałem przemoczony do ostatniej nitki przed stylowym i zadbanym domkiem, jednym z tych, jakie można niekiedy zobaczyć na lakierowanych pocztówkach z Południa. Ostrożnie zapukałem w ametystową szybkę w drzwiach. Nie było nikogo. Kiedy ponowiłem pukanie, niezauważalnie z cienia zabudowy wyłonił się starszy mężczyzna. Uspokajającym gestem ręki zażegnał rodzącą się we mnie trwogę i z głębi domu przywołał dziewczynę, by – jak zrozumiałem – wskazała mi drogę powrotną – z początku do miasta, a potem gdzieś dalej. Tak uroczej kobiety jeszcze nie spotykałem. Jej uśmiech sprawił, że słońce zaświeciło nad tajemniczym grodem, położonym – jak się okazało – w malowniczej dolinie, pośród kwitnących krzewów i róż. Jakież to było piękne miasto! W starych podwórzach z kolumnami i arkadami panował przyjemny półmrok. W wielu miejscach grała muzyka, barwnie ubrana młodzież tańczyła na placach. Wszyscy byli niezwykle uczynni i serdeczni. Trzymając się za ręce, przez cały dzień spacerowaliśmy cudnymi zaułkami, od czasu do czasu przystając i patrząc sobie w oczy. Tymczasem zapadał ciepły i pogodny wieczór. Kwiaty, pnące się po zabytkowych murach, pachniały intensywniej i jeszcze subtelniej. W bramach zapalały się bajecznie kolorowe lampiony – miasto kryło w sobie jakąś kuszącą tajemnicę, która zachęcała do nocnych przechadzek. Zmrok stawał się coraz gęstszy, okrywała go niezmącona cisza. Jak gwiazdy przewodniej uczepiłem się ręki mojej przewodniczki – i tak pogrążaliśmy się w bezpieczną ciemność. Pewnie tej wędrówce nie byłoby kresu, gdyby raptem nie wdarło się światło, zabierając mnie z miasta, położonego gdzieś w głębokiej dolinie. Pozostała tam także niespotykanej urody dziewczyna, mój Anioł Stróż. Bardzo szybko i bezlitośnie poranna wrzawa wciągnęła mnie w swoje tryby. Jak dawno nigdzie nie wyjeżdżałem – pomyślałem sobie po przebudzeniu się. Słońce w Warszawie działa na mnie zawsze jakoś świątecznie, zaś tamtej niedzieli miałem nadzwyczaj dobry nastrój. Z wiązanką kwiatów 112


Romuald Mieczkowski

śpieszyłem na spotkanie – czekało na mnie grono dawno niewidzianych przyjaciół. W autobusie było niewiele osób. Usiadłem przy otwartym oknie i pozwalałem wiatrowi dmuchać we włosy. Naprzeciw mnie, lekko oparta o przeciwległą poręcz autobusu, stała dziewczyna. Jasnowłosa i młoda, w błękitnej, zwiewnej sukni, była osobą nazbyt elegancką w tym sfatygowanym ikarusie. Promieniowało od niej ciepło lata. Lekkość sukni sprawiała, iż jej uroda wykraczała poza wszelkie kanony banalnej i przemijającej mody. Była naturalna, a zarazem ekskluzywna, niczym księżniczka Monaco. Przypatrywałem się nieznajomej z błogim zachwytem. Kiedy parę razy nasze oczy się spotkały, zażenowany odwracałem wzrok, by już po krótkiej chwili znowu podziwiać tajemniczą współtowarzyszkę podróży. Patrzyłem na nią jak zahipnotyzowany. Jak na obraz, na objawienie cudu, starając się uchwycić najdrobniejszą, chociażby mikroskopijną ulotność tego piękna. Biżuteria, każdy najdrobniejszy szczegół jej garderoby, podkreślały urodę młodą i jednocześnie ponadczasową. Urodę pełną dojrzałości lipca i lekkiego smutku popołudnia. Kiedy wyjrzałem przez okno, uświadomiłem sobie nagle, iż zupełnie zatraciłem rachubę czasu i orientację w jednakowo zabudowanej przestrzeni. Bardzo cicho, jakby bojąc się spłoszyć cudowną chwilę, zapytałem najbliższego sąsiada o potrzebny mi przystanek. Wtedy stała się rzecz nieoczekiwana: piękna nieznajoma podeszła bliżej, upewniła się, o jaki mi przystanek chodzi, powiedziała, że to już niedaleko, że wysiądziemy razem. Staliśmy teraz obok siebie. Czułem zapach jej perfum, nie śmiałem jednak spojrzeć na tak niespodziewanie pozyskaną przewodniczkę. – To tu – skinęła głową. Autobus zatrzymał się. – Dalej już pójdzie pan sam – uśmiechnęła się do mnie. Kiedy wreszcie przyjęła ode mnie kwiaty, była zmieszała – i jeszcze piękniejsza w tym swoim zakłopotaniu. Pomachała mi na pożegnanie. O, jasnowłosa Nieznajoma, w błękitnej sukni! Ile to lat minęło? Byliśmy bardzo młodzi, jechaliśmy w środku lata słonecznym autobusem na Żoliborz! Jestem pewien, że kiedyś Cię spotkam. Obym tylko miał ze sobą kwiaty. Kiedy przekraczałem granicę Polski, jakże podobny pejzaż pozostawał w tyle! Mijały nieśpieszne kilometry, a te same widoki przesuwały się za oknem. Gdzieniegdzie połyskiwał ołów nieba, nieznacznie gó113


KAWIARNIA ARTYSTYCZNA

rując nad poprzecinaną jaśniejszymi smugami czarną już ścianą lasu. Czasami ustępowała ona miejsca wyblakłym łąkom i podobnym jak na Litwie, lecz może bardziej zadbanym domostwom. Z rzadka trafiały się prześcieradła jezior, niedbale porozrzucane wśród olszyn i poskręcanych krzaków. Niekiedy mignęły matowe wstążki szos, a na nich nieodłączne polskie super-wozy: fiaty-maluchy. Koła równomiernie uderzały o szyny. W dusznym i wypełnionym ludźmi, walizkami, torbami i przeróżnymi pudłami przedziale, wyczuwało się nieumiejętnie tłumione trwożne podniecenie, które narastało wraz z przybliżaniem się granicy. Granicy czego? Przecież po tamtej stronie ujrzę te drzewa, to samo i niemniej ołowiane niebo, podobne domki utoną w otchłani zapadającego zmroku. Tylko na drogach, równie rzadkich w tych stronach, nie zobaczę już kolorowych pudełeczek małych fiatów. Pociąg wyhamował. Jak przystało na wielką maszynę, odsapnął ciężko i stanął. Skrzypnęły drzwi wagonów, po czym doleciały urzędowo-wojskowe głosy osób mundurem upoważnionych – przerywano więc drzemkę, odkładano w stronę lektury i kanapki, ucichły żarty, nawet dzieci przestały marudzić. Po rutynowych czynnościach wopistów, odpowiedziach na pytania, dokąd się jechało i po co, po zdecydowanych dociekliwościach celników zaprzyjaźnionych krajów, dzięki czemu wykryto kilku drobnych przemytników i po zatrzymaniu paru osób do wyjaśnienia, przez pewien czas wszystko zamarło w bezruchu. Potem ktoś przebiegł po blaszanym dachu wagonu, w próżnię zapadającej nocy długo leciały niczym nie wyciszane dźwięki ostukiwania kół. Następnie potężne mechanizmy podniosły wagony i przystąpiły do zamiany podwozia – po tamtej stronie były inne, szersze tory. Niektórzy z pasażerów starali się wyglądać przez okno, najbardziej niecierpliwi próbowali pertraktować z konduktorem w sprawie otwarcia zamkniętej na czas ponad parugodzinnego postoju toalety, jeszcze inni usiłowali kontynuować drzemkę i nikomu już było nie do śmiechu. Z granicą żartów nie było! Potem już nie trzeba było się granicy bać. Pamiętam, jednego razu, już w czasach niepodległości, pociąg mknął przez przyprószone niedbale pierwszym śniegiem pola, zostawiając za oknem chłód, jaki osiadał gdzieś daleko przy szarym horyzoncie. W ciepłym przedziale ulokowała się wygodnie rodzina. Taka typowa, jak pokazują w filmach. On – solidnie zbudowany, w sile wieku, bez znaków szczególnych, ona 114


Romuald Mieczkowski

– również pospolita kobieta, bez błysku urody, starsza pani, wyglądająca na jej matkę oraz dwoje dzieci – chłopców, w wieku chętnym psot. Przy drzwiach było moje miejsce. Rodzina podróż rozpoczęła od jedzenia kanapek. W przedziale zawisł zapach wędliny z ogórkami. Po czym mężczyzna wyszedł na papierosa, a po powrocie odpiął guziki w kamizelce, zdjął buty i przymknął oczy. – Szturchnij Franka, by nie chrapał – szepnęła starsza pani do młodszej, patrząc na mnie. Szturchanie mało skutkowało, więc było kilkakrotnie ponawiane. Czasem mężczyzna pytająco otwierał oczy. Kobiety próbowały go wciągnąć do rozmowy, w końcu zrezygnowały i zajęły się sobą. Nie przestawały ani na chwilę mówić. Chcąc nie chcąc, dowiadywałem się o perypetiach z innym zięciem i sąsiadami, znalezionej pracy w Niemczech, aż wreszcie panie przeszły na temat chorób i przy nim pozostały przez resztę podróży. Nieprzytulny korytarz nie zachęcał do długiego w nim przebywania, zresztą nie po to wykupiłem miejscówkę, aby stać. Usiłowałem pójść śladami mężczyzny, ale nawet zmęczenie nie pozwalało mi zdrzemnąć. Zacząłem więc czytać, potem pisać i w jakimś momencie udało mi się wyłączyć słuch. Czasem tylko dolatywały strzępy rozmowy, przerywane groźnym upomnieniem malców, których przywoływano do porządku, by sobie nie zrobili krzywdy. Odrobiłem trochę zaległości w czytaniu, pomyślałem nad planem zajęć przy otwartym notesie. W ten sposób dotarłem do celu podróży – do Poznania, rodzina jechała dalej. – Pan to prawdziwy poznaniak – oznajmiła z nutką doświadczenia starsza dama, kiedy już stałem w drzwiach przedziału. – A dlaczego pani tak sądzi? – spytałem. – Jak to, przez cały czas pan pracował, pisał, coś liczył... – Musiałem przecież czymś się zająć. – No, niech pan powie, skąd pochodzi! Niech nam pan powie! – nalegała kobieta. – Jestem z Wilna – powiedziałem wychodząc. – No wie, pan! – w głosie starszej pani zabrzmiał wyrzut. – My tu cztery godziny o swoich sprawach mówimy, a pan spokojnie sobie siedzi, nie przyznaje się, skąd jest! To my pana byśmy słuchali... Ciężko tam u was, co? Mafia działa. Z Litwinami trudno się dogadać. A jak z jedzeniem? To był nadzwyczajny dzień. Czułem sprężystość kroków. Moja energia szukała ujścia, a radość życia rozpierała pierś. Uśmiechały się 115


KAWIARNIA ARTYSTYCZNA

do mnie drzewa i domy, witryny sklepowe i całe ulice. Uśmiechali się, oczywiście, ludzie. Mijałem rozpromienione dziecięce buzie, pogodne twarze staruszków. A dziewczyny! Ich śmiejące się oczy i usta, choć zbliżał się schyłek lata, przywoływały namiętności dalekiej wiosny. Wszyscy dawali mi jakieś radosne znaki. Rewanżowałem się życzliwością, jaką tylko zdolny byłem wydobyć z serca. Po powrocie do domu uśmiechały się do mnie ściany, meble, ubrania na wieszaku, wszystkie rzeczy. Uśmiechało się również lustro – znalazłem w nim odbicie swej twarzy i przyklejony do niej pasek uśmiechu. Z jaką uporczywą stałością powraca do mnie ten sen! Oto znowu jestem w Warszawie: najczęściej gdzieś na dworcu, najczęściej przejazdem. Czasu mam bardzo niewiele, czuję jednakże palącą potrzebę zadzwonienia do kilku przyjaciół. Ale albo nie mam odpowiednich monet, albo wszystkie telefony nie działają... Tymczasem pociąg rusza, gonię go – choć nogi są jak z waty, usiłuję wskoczyć na stopnie ostatniego wagonu. I tym razem się powiodło – jadę. Warszawa pozostaje w tyle, aż znika... Niekiedy mam więcej czasu, parę godzin. Wtedy podejmuję decyzję odwiedzenia kogoś czy też spaceru – po Starówce, w Łazienkach. Ach, Łazienki! Zapragnąłem nagle tam być! Bezskutecznie jednak poszukuję taksówki, autobus ucieka mi sprzed nosa, następny wiezie mnie bardzo daleko i wysiadam dopiero w jakimś bezludnym miejscu, skąd pieszo idę do miasta, które zarysowuje się znajomą zabudową w oddali. Kiedy z nieopisanym trudem docieram do niego, z przerażeniem stwierdzam, że czasu już wcale nie ma, że muszę jak najrychlej wracać. Dokąd – na dworzec? A może na lotnisko? Przygniata świadomość, że ktoś, kogo nie jestem w stanie określić, czeka na mnie, że nie miałem zezwolenia na oddalanie się. Biegnę więc ostatkiem sił, rozpaczliwie wyplątując się z krętego labiryntu zaułków. Wracam jak złodziej, zrezygnowany i zdyszany, pełen obaw, czy towarzysze podróży (kim właściwie oni są?) nie zauważyli mojego zniknięcia. Czy jesteś, Warszawo, tak daleko, że stajesz się nieosiągalna? Czyżby moje, zawsze krótkie pobyty tu, były zaledwie snem, który powraca tylko po to, ażeby mnie nęcić eterycznym urokiem, potęgować i tak nie znającą granic tęsknotę? Proszę, kiedy znów we śnie odwiedzę twe ulotne posiadłości, bądź dla mnie łaskawsza, nie daj mi się zagubić i pozwól pozostać dłużej w czułych objęciach twych ulic. Znacznie dłużej niż trwa sen. Romuald Mieczkowski 116


OŚWIATA IMIONA NASZYCH POLSKICH I NIEMIECKICH SZKÓŁ Sława Ratajczak Zarówno w Polsce jak i w Niemczech zależą one nie tylko od regionu, woli władz, nauczycieli i uczniów, ale także od profilu nauczania, tradycji i wyznaczanych celów dydaktycznych. Najczęściej pisarze i poeci są patronami placówek edukacyjnych, bo to przecież oni i ich dzieła kształtują nasze życiowe postawy, wrażliwość i upodobania, rozwijają świadomość i kulturę. Nic dziwnego, że w Polsce mamy wiele szkół imienia Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego, Henryka Sienkiewicza, Władysława Reymonta i innych znanych i cenionych. W ostatnich latach najpopularniejszym patronem stał się Jan Paweł II. W naszym kraju jest ponad 500 szkół Jego imienia. W Niemczech rekordy popularności bije imię rodzeństwa Sophie i Hansa Scholl, którzy narażając życie przeciwstawili się nazistowskiemu reżimowi. Są oni przykładem heroizmu, a ich losy przypominają dramaty antycznych bezkompromisowych bohaterów. Ci młodzi ludzie z uniwersytetu w Monachium należeli do antyfaszystowskiej organizacji „Biała Róża” i przyznać trzeba, że swym postępowaniem uratowali honor i godność przynajmniej części niemieckiego narodu w czasach totalitaryzmu. Napisano o nich wiele, ale film Marca Rothemunda Sophie Scholl – ostatnie dni zrealizowany w 2005 roku, wart jest analizy w każdym czasie i w każdym miejscu naszego globu. Okazuje się, że przykładem postawy pełnej szlachetności i człowieczeństwa jest dla wielu Niemców również Albert Schweitzer – laureat Pokojowej Nagrody Nobla (1952), lekarz, filozof, teolog, muzykolog, urodzony w 1875 w Alzacji, genialny, wszechstronnie utalentowany intelektualista i humanista. Jako lekarz niósł pomoc Afrykańczykom w Gabonie. Podstawą jego etyki było poszanowanie życia, łagodzenie cierpienia, przywracanie godności. W swej pasji był niestrudzony i nic dziwnego, że inspiruje wielu do działań i przypomina o powinnościach zamożnych tego świata wobec biednych i opuszczonych. Uczniom niemieckich szkół znane jest też imię Janusza Korczaka. Nie jest jednak tak częste w nazwach szkół jak Anny Frank (1929-1945) – dziewczynki żydowskiego pochodzenia, która wraz z całą rodziną przez dwa lata przebywała w ukryciu w oficynie domu w Amsterdamie. Tam pisała swój przejmujący, pełen dziecięcej rozwagi i szczerości pamiętnik. Nie przewidywała wówczas, że wraz z najbliższymi trafi do 117


OŚWIATA

Bergen Belsen i umrze na tyfus w przededniu wyzwolenia. Sporo szkół nosi imię Theodora Heussa (1884-1963) – polityka, naukowca, pierwszego prezydenta Republiki Federalnej Niemiec, a także wybitnych uczonych: Alberta Einsteina – twórcy teorii względności – laureata Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki i Aleksandra Humboldta (1769-1857), który zajmował się geologią, astronomią, zoologią, botaniką, mineralogią, a nawet etnografią i językoznawstwem. Mamy prawo sądzić, że wkrótce w Hamburgu, a i innych miastach niemieckich szkoły pozyskają imię byłego kanclerza Republiki Federalnej Niemiec Helmuta Schmidta. Zmarły w wieku 96 lat w listopadzie 2015 roku polityk i publicysta był prawdziwym mężem stanu i wzorowym Europejczykiem. Dla nas Polaków, dla hamburczyków zwłaszcza był postacią symboliczną, przyjacielem, który umiał i chciał naprawiać winy Niemców. Niemal w każdym wywiadzie podkreślał wagę stosunków polsko-niemieckich. Polacy z wdzięcznością pamiętają, że to dzięki jego decyzji poczta niemiecka zawiesiła opłaty na paczki do Polski w czasie stanu wojennego. To on także w czasie powodzi w 1997 zainicjował wraz z hrabiną Marion Doenhoff w „Die Zeit” zbiórkę pieniędzy dla polskich poszkodowanych. Był sympatykiem Polaków, miał przyjaciół wśród naszych polityków i intelektualistów, zorientowany był w wielu pozycjach „Biblioteki Polskiej”. W latach 90. patronował założonemu przez Karla Dedeciusa w Darmstadcie Niemieckiemu Instytutowi Kultury. Ze wszech miar zasługuje na uznanie i patronowanie szkołom. Nas – Polaków, zwłaszcza polskich hamburczyków satysfakcjonuje fakt nadania hamburskiej szkole na Wellingsbuettel w 2010 imienia Ireny Sendlerowej. Niezwykła to postać, która przez ponad pięćdziesiąt powojennych lat pozostawała w cieniu zapomnienia i milczenia. Ukarano ją za to, że działała w czasie okupacji w podziemnej organizacji „Żegota” podległej polskiemu rządowi na uchodźstwie. Miała AK-owski rodowód i nie mogła wzbudzać sympatii komunistycznych władz. Irena Sendlerowa urodzona 15 lutego1910 w Otwocku (zmarła w 2008 w Warszawie) była córką lekarza, pedagogiem społecznym z wykształcenia, osobą wielkiej odwagi i niedościgłego męstwa. W okupowanej Warszawie pracowała w ośrodku pomocy społecznej. To dawało jej możliwość odwiedzania getta. Widząc jaki los czeka tamtejsze żydowskie dzieci, postanowiła wydostać je „z piekła” i przeprowadzić w bezpieczne miejsce po aryjskiej stronie, do sierocińców i zaufanych osób. Wraz z siostrą Matyldą Getter, przełożoną warszawskiej prowincji Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, uratowała przed śmiercią na Majdanku i w Treblince do 1943 roku 2500 dzieci. Nie tylko ocaliła 118


Sława Ratajczak

je, zaopatrując w nowe, sfałszowane metryki, zadbała o ich przyszłość. Uczyniła, co mogła, by przechować ich dane osobowe: imiona i nazwiska rodziców, daty i miejsca urodzin. Prawdziwe personalia umieszczała na karteczkach w słoikach, które zachowały się zakopane głęboko w ziemi, pod jabłonią, w znanym kilku osobom tylko miejscu. Ta nieprawdopodobna wprost historia, o której wiedzieli nieliczni, do tego stopnia przejęła trzy amerykańskie licealistki z Uniontown w stanie Kansas, że w roku1999, za namową nauczyciela Normana Conrada przygotowały przedstawienie zatytułowane Życie w słoiku. Zdobyło ono niesłychaną popularność w całej Ameryce i ponad 200 razy było wystawiane w metropoliach i prowincjonalnych miasteczkach. Tak więc trzy amerykańskie uczennice przywróciły światu imię Ireny Sendlerowej. Wkrótce powstała książka Jacka Mayera Życie w słoiku i w 2009 film Johna Kenta Harrisona na podstawie książki Anny Mieszkowskiej Matka dzieci Holokaustu – Historia Ireny Sendlerowej. W rolę głównej bohaterki wcieliła się doskonała amerykańska aktorka – laureatka Oscara, Anna Paquin. Wystąpili w nim również wybitni polscy aktorzy. Przed szkołą na hamburskim Wellinsbuettel rośnie symboliczna jabłonka i uczniowie doskonale wiedzą jakie w tym przesłanie i symbol. Patronka szkoły zmieniła niejako bieg zainteresowań i celów miejscowej braci uczniowskiej. Wzrosło zainteresowanie Polską jej dziejami i polsko-niemieckimi powiązaniami kulturowymi. Z życia i czynów Sendlerowej czerpią inspiracje do działań, uczą się szacunku i zrozumienia dla wszystkich, niezależnie od rasy religii i przekonań. Tak się składa, że w szkole tej uczy pochodząca z Polski nauczycielka pani Beata Ratajczak. To jej właśnie tak zależało na tym, by ta bohaterska Polka patronowała uczniom i wychowankom szkoły. Kiedy więc zastanawiano się jakie imię wybrać, a kandydatów było wielu, mówiła, opowiadała i przekonywała do właściwego wyboru. Nauczycielka zorganizowała kilka wycieczek swym niemieckim uczniom do Polski. Pokazała im Warszawę, zapoznała z tragiczną historią i losami polskich Żydów. Do Hamburga zaproszono córkę Ireny Sendlerowej Janinę Zgrzembską, a także autorkę wspomnianej książki Annę Mieszkowską, również Piotra Zettingera – jednego z wielu uratowanych z warszawskiego getta. To były kształcące i wzruszające spotkania. Uczniowie hamburskiej szkoły są Polską zafascynowani i wierzą, że nawiązując przyjacielskie kontakty niosą wiarę w zwycięstwo dobra i porozumienie narodów. Najlepszy to przykład na to, że patron szkoły może mieć ponadczasową moc oddziaływania i wychowania. Sława Ratajczak 119


XII OLIMPIADA JĘZYKA POLSKIEGO W NIEMCZECH PRZED NAMI Uczyć się języka polskiego, mówić w języku ojczystym, poznawać i propagować polską kulturę, bogacić duchowo dzieci z polskim rodowodem, powracać do źródeł polskości i kształtować postawy patriotyczne – oto zadania jakie stawia sobie nasza emigracja na całym świecie. W Niemczech sprawa nauki języka polskiego jest wciąż dyskusyjna, ale jak nigdzie realizowana z wielkim zaangażowaniem i oddaniem. To zasługa całej rzeszy osób świadomych pożytków płynących z przemyślanych i celowych działań edukacyjnych na tym polu, osób sprzyjających naszym dążeniom, przewidujących i dalekowzrocznych. Nie chodzi tu już nawet o fakt, że dzieci dwujęzyczne lepiej i szybciej się rozwijają, że Polska i Niemcy to kraje, które są w dobrych partnerskich stosunkach, że łączy nas podobieństwo kultur i zbieżność wypadków dziejowych, wspólne przedsięwzięcia i projekty… Nauka języka polskiego to szansa, którą dajemy młodym pokoleniom w ich drodze do realizacji życiowych, zawodowych, osobistych marzeń. Można mnożyć przykłady tych korzyści i zdobyczy, które otworzyła przed wieloma znajomość dodatkowa języka polskiego. Nasz kraj zdobywa uznanie, jest liczącym się partnerem gospodarczym w świecie, ma osiągnięcia jakimi zadziwia i budzi sympatię. O tym wszystkim wie Polonia i dlatego tak zabiega o włączenie młodych do udziału w życiu swojego kraju. Przez wiele lat Senat, także Wspólnota Polska sprzyjały akcjom skierowanym do młodych Polaków i aktywizowały ich w sposób przykładny, imponujący, rozbudzając poczucie narodowej dumy i wartości. Dziś, na kilka miesięcy przed realizacją finału XII Olimpiady Języka Polskiego w Niemczech warto zachęcić do tej właśnie formy popularyzacji naszego języka. Jakże cieszy, że zrodziła się ona w Niemczech i stąd być może promieniować będzie na inne kraje osiedlenia naszych rodaków. Dwanaście lat to historia, to zyski jakimi szczyci się sporo młodych ludzi, to także satysfakcja pedagogów, rodziców, organizacji oddanych potrzebom przesiedleńców i emigrantów. Jak bardzo sprawa jej organizacji leży na sercu nas mieszkających w Republice Federalnej można było przekonać się na spotkaniu jakie odbyło się 30 września ubiegłego roku w rezydencji Konsula Generalnego R.P. w Hamburgu. Poprowadził je pan wicekonsul Marek Sorgowicki. Udział wzięło liczne grono pedagogów z całych Niemiec. Obecni też byli: konsul Aleksander Korybut – Woroniecki z Konsulatu Ge120


S.R.

neralnego RP w Monachium, konsul Andrzej Dudziński z Konsulatu Generalnego w Kolonii, pani dr Iwona Borowska-Popławska z Biura Zarządu Krajowego Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, pani dr Danuta Krzyżyk z Katedry Dydaktyki Języka i Literatury Polskiej Uniwersytetu Śląskiego, pani Renata Kaczmarek przewodnicząca Komitetu XI i XII Olimpiady Języka Polskiego. Nie tylko sprawy organizacyjne, merytoryczne zajmowały zebranych. Była to doskonała okazja do wymiany doświadczeń, nawiązania przyjaźni i współpracy. Jednogłośnie uznano, że Olimpiada jest potrzebna i należy ją corocznie przygotowywać. Podkreślano jej rolę i znaczenie, mówiono jak nobilituje ona i inspiruje uczniów polskich szkół w Niemczech. Jej finał w Polsce, połączony z poznaniem najwspanialszych zabytków to nagroda i wielka radość, to emocje, które warte są wysiłku. Czas więc jeszcze na przygotowania, na wzmożoną naukę i lepszy rozwój. Wiadomo, że dla wielu nie jest to zadanie łatwe, ale organizatorzy biorą pod uwagę wiek i możliwości uczestników; tak dobierają pytania, sprawdziany i tematy prac, by dać szanse wszystkim, którzy startują. Nie ma dla młodego Polaka rzeczy niemożliwych! Uczmy, przekonujmy, bogaćmy intelektualnie i duchowo, aby nie mówiono, że nie wykorzystaliśmy swej szansy. Emigracja niech sprzyja wzmocnieniu finansowemu, ale nie płaćmy za nią ceną najwyższą – oddaleniem naszych dzieci od polskich narodowych korzeni! S.R.

121


POLONIA I STOWARZYSZENIA SPOTKANIE LIDERÓW ORGANIZACJI POLONIJNYCH Z MARSZAŁKIEM SENATU RP STANISŁAWEM KARCZEWSKIM

Marszałek Stanisław Karszewski, dyr. Romuald Łanczkowski, prezes Longin Komołowski, Janina Sagatowska

22 grudnia Marszałek Senatu RP Stanisław Karczewski spotkał się z liderami organizacji polonijnych, przekazując im bieżące informacje na temat powrotu środków polonijnych do Senatu RP. W trakcie półtoragodzinnych rozmów delegaci organizacji polonijnych m.in. z Wielkiej Brytanii, Irlandii, Włoch, Hiszpanii, Węgier, Czech, Szwecji, Ukrainy, Norwegii, Białorusi, Niemiec i Litwy poruszyli szeroki wachlarz pro-

Spotkanie z Panią Przewodniczącą Janiną Sagatowską 122


Jan Dziedziczak, Adam Kwiatkowski, Longin Komołowski w trakcie spotkania

blemów Polaków rozsianych po całym świecie: poczynając od edukacji, kultury, udziału Polonii w życiu społecznym i politycznym w kraju zamieszkania kończąc. W spotkaniu uczestniczyła również przewodnicząca senackiej Komisji Spraw Emigracji i Łączności z Polakami za Granicą – Janina Sagatowska, przedstawiając plany i zamierzenia komisji. Zebrani wzięli również udział w podniosłej uroczystości 25. rocznicy przekazania insygniów władzy II Rzeczypospolitej przez ostatniego prezydenta Polski na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego, na której byli obecny Prezydent Polski Andrzej Duda i lider PiS Jarosław Kaczyński. W drugiej części spotkania Polonusi mieli okazję do rozmowy z szefem gabinetu Prezydenta RP Adamem Kwiatkowskim oraz wiceministrem spraw zagranicznych Janem Dziedziczakiem. Tematem wiodącym spotkania było omówienie potrzeby poprawy relacji na linii władze Polski a Polacy poza krajem. W godzinach popołudniowych wszyscy goście na osobiste zaproszenie marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego wzięli udział we wspaniałej uroczystości opłatkowej, dzieląc się opłatkiem z kierownictwem Senatu oraz Senatorami. W przemówieniu powitalnym Marszałek Stanisław Karczewski jeszcze raz podkreślił, że od nowego roku Senat przejmuje od MSZ pieczę nad Polakami za granicą wraz z wszystkimi instrumentami organizacyjnymi, co jest odbudowaniem tradycji zapoczątkowanej w czasach przedwojennych II RP. W godzinach wieczornych prezes Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” Longin Komołowski wraz z całym kierownictwem organizacji i prezesami jej oddziałów witał wszystkich przybyłych Polaków w siedzibie Stowarzyszenia, gdzie odbyła się piękna impreza opłatkowa. Przy wspólnym kolędowaniu razem z zespołem polonijnym z Ukrainy, Prezes Longin Komołowski złożył wszystkim Rodakom życzenia świąteczne. Całe spotkanie zostało przygotowane przez Stowarzyszenie „Wspól123


POLONIA I STOWARZYSZENIA

Senat RP – Spotkanie opłatkowe. Foto: Katarzyna Czerwińska – Senat RP

nota Polska”, a nad całością organizacyjną czuwał członek Zarządu Krajowego Stowarzyszenia Marek Różycki. W spotkaniu tym wziął również udział wiceprezes Konwentu Organizacji Polskich w Niemczech i dyrektor Biura Polonii w Berlinie – Alexander Zając. Relacja własna Magazynu Polonia. W artykule wykorzystano informacje otrzymane z Senatu RP oraz Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”. Fotografie autorstwa Romana Wróbla/SWP. Senat RP, Warszawa 22.12.2015 r.

124


POLSKA MISJA KATOLICKA PROF. DR HAB. INŻ. PIOTR MAŁOSZEWSKI OTRZYMAŁ MEDAL ŚW. KORBINIANA – NAJWYŻSZE WYRÓŻNIENIE ARCHIDIECJI MONACHIUM-FREISING Barbara Małoszewska Do tradycji centralnych uroczystości upamiętniających św. Korbiniana, pierwszego biskupa Freisingu (dzisiejszej archidiecezji Monachium-Freising), należy wyróżnienie czterech osób wyjątkowo zaangażowanych w działalność społeczną w Kościele i życiu publicznym w tutejszej archidiecezji. W tym roku jednym z odznaczonych, tym najwyższym wyróżnieniem archidiecezji Monachium-Freising,został prof. dr hab. inż. Piotr Małoszewski. W sobotę 21 listopada 2015 r. metropolita monachijski ks. kardynał Reinhard Marx wręczając to duże wyróżnienie podkreślił ponad 20-letnią działalność społeczną prof. Małoszewskiego, a szczególnie jego zaangażowanie w uznanie katolików obcojęzycznych w archidiecezji jako integralną i ubogacającą część Kościoła lokalnego oraz budowanie porozumienia między różnymi narodowościami.W latach 1993-2014 prof. Małoszewski był członkiem Komisji ds. Cudzoziemców Diecezjalnej Rady Katolików Świeckich. Działając w tej komisji w 1997 r. przyczynił się do wprowadzenia do uroczystości Wielkopiątkowych – Drogi Krzyżowej Narodów, przechodzącej przez centrum miasta, w której uczestniczy dziś kilka tysięcy katolików obcokrajowców i Niemców. Później, w latach 2004 i 2010 był głównym organizatorem listy wyborczej „Katolicy dla Monachium“ w wyborach do Rady Cudzoziemców przy burmistrzu Monachium. Dzięki jego zaangażowaniu lista „Katolicy dla Monachium“, utworzona przez wszystkie parafie obcojęzyczne, wprowadziła swoich przedstawicieli do tej rady (w tym połowę Polaków). W2002 r. udało mu się doprowadzić do zmian statutowych rad katolików świeckich w archidiecezji uzyskując dla przedstawicieli obcokrajowców 125


POLSKA MISJA KATOLICKA

trwałe miejsca w zarządach Diecezjalnej Rady Katolików Świeckich oraz Rady Świeckich Regionu Monachium. Od 1996 r.jest członkiem plenum Rady Katolików Świeckich Regionu Monachium, a od 2006r. nieprzerwanie jej wiceprzewodniczącym. W 2006 roku wybrany został największą ilością głosów na wiceprzewodniczącego Rady Diecezjalnej stając się pierwszym obcokrajowcem, który objął tak wysoką funkcję w tym niemieckim gremium katolików świeckich. W 2013 r.wszedł w skład Komitetu Centralnego Katolików Niemieckich (ZdK). Prof. Piotr Małoszewski jest od 2002 r.przewodniczącym Rady Naczelnej Polskich Katolików Świeckich w Niemczech, wiceprzewodniczącym Polskiej Rady Duszpasterskiej Europy Zachodniej oraz przewodniczy delegacji Polskich Wspólnot z Europy Zachodniej w Europejskim Forum Laikatu (ELF). Jego wielkie zaangażowanie zostało docenione przez Ojca Świętego Benedykta XVI, który w 2007 r.wyróżnił prof. Piotra Małoszewskiego Orderem Św. Sylwestra Papieża. Św. Korbinian był od około 724 r. pierszym biskupem we Freisingu. Zmarł w 730 r. Jego relikwie zostały sprowadzone z Południowego Tyrolu i złożone w krypcie pod ołtarzem głównym katedry we Fryzyndze w dniu 20 listopada 768 r. Medal św. Korbiniana ustanowił w dniu 1 lipca 1988 r. Friedrich Kardynał Wetter, ordynariusz monachijski, dla wyróżnienia i uznania osób świeckich, które wyróżniły się wyjątkowym zaangażowaniem w życiu archidiecezji Monachium-Freising. Jest wręczany na zakończenie tradycyjnej Mszy św. Pontyfikalnej z okazji uroczystości św. Korbiniana w katedrze we Freisingu. Barbara Małoszewska

126


70 ROCZNICA ŚMIERCI PATRONA HARCERSTWA POLSKIEGO BŁOGOSŁAWIONEGO KS. STEFANA WINCENTEGO FRELICHOWSKIEGO Barbara Małoszewska 10 października 2015 r., z okazji 70 rocznicy śmierci Patrona Harcerstwa Polskiego Błogosławionego ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego, do byłego obozu KZ Dachau przybyli polscy harcerze z Polski, Litwy, Białorusi, Francji i Wielkiej Brytanii. Obecni byli również harcerze z Monachium. W kaplicy sióstr Karmelitanek przybyłych uczestników powitał ks. bp. Wolfgang Bischof sufragan archidiecezji Monachium-Freising reprezentujący kardynała Reinharda Marxa. Mszę odprawili polscy księża pod przewodnictwem ks. bp. Józefa Guzdka, delegata Konferencji Episkopatu Polski ds. Harcerstwa. Homilię wygłosił ks. Sławomir Oder, postulator procesu kanonizacyjnego Jana Pawła II oraz postulator procesu beatyfikacyjnego S.W. Frelichowskiego. Po Mszy św. harcerze otrzymali z rąk ks. biskupa Guzdka relikwie błogosławionego Wicka. Po modlitwie i złożeniu wieńców pod tablicą umieszczoną na tylnej ścianie kaplicy Śmiertelnego Lęku Chrystusa wszyscy przeszli do budynku muzeum. Poświęcona została tam tablica ku czci błogosławionego Stefana Wincentego Frelichowskiego. Podczas tej uroczystości głos m.in zabrali: p. Andrzej Osiak, Konsul Generalny RP Polski w Monachium, pan Manheimer, były więzień obozu Dachau, siostrzeniec ks. Frelichowskiego. Ks. Stefan Wincenty Frelichowski urodził się 22 stycznia 1913 r. w Chełmży. W dniu 21 marca 1927 r. wstąpił do Związku Harcerstwa Polskiego, do 2 Pomorskiej Drużyny Harcerzy im. Zawiszy Czarnego w Chełmży (Hufiec Toruń). W czerwcu 1931 w Chełmży zdał maturę, a jesienią wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Pelplinie. Był członkiem kręgu kleryckiego działającego w ramach Starszoharcerskiego Zrzeszenia Kleryków ZHP, a w latach 1933-1936 jego przewodniczącym. Sprawował opiekę nad drużynami harcerskimi działającymi w Pelplinie. 14 marca 1937 przyjął święcenia kapłańskie w katedrze pelplińskiej z rąk biskupa chełmińskiego Stanisława W. Okoniewskiego. Od 1 lipca 1938 r. był wikariuszem parafii pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny 127


POLSKA MISJA KATOLICKA

w Toruniu. Jednocześnie pełnił funkcje kapelana Pomorskiej Chorągwi Harcerzy ZHP. Działał w Kierownictwie Wydziału Starszoharcerskiego chorągwi, był redaktorem biuletynu „Zew Starszoharcerski”. W przededniu wybuchu II wojny światowej uczestniczył w Pogotowiu Harcerek i Harcerzy. 11 września 1939 r. został aresztowany przez Gestapo wraz z wszystkimi księżmi ze swojej parafii. Po dwóch dniach został zwolniony. W dniu 18 października 1939 r., wśród około 700 zatrzymanych osób, znalazł się także ks. S. W. Frelichowski. Uwięzionych osadzono w Forcie VII. 8 stycznia 1940 wraz z grupą ponad 200 więźniów został przewieziony do obozu przejściowego Zivilgefangenenlager Neufahrwasser (w Gdańsku-Nowym Porcie), a po kilku dniach trafił do znajdującego się w stadium organizacji obozu koncentracyjnego w Stutthofie. Na wiosnę 1940 r. wraz z grupą około 100 kapłanów został przeniesiony do oddziału obozu Stutthof, znajdującego się w położonej 20 km od Gdańska miejscowości Grenzdorf (Graniczna Wieś). 6 kwietnia 1940 r. powrócił do Stutthofu, a trzy dni później został wywieziony do obozu koncentracyjnego Sachsenhausen. W połowie grudnia 1940 r. wszystkich księży z Sachsenhausen wywieziono do obozu w Dachau, które stanowiło główne skupisko duchowieństwa z całej Europy, szczególnie z Polski. Pomimo ekstremalnych warunków pełnił nadal posługę kapłańską. Organizował wspólne modlitwy, spowiadał, sprawował potajemnie msze i rozdzielał komunię. Na przełomie 1944/45 w obozie wybuchła epidemia tyfusu. Ks. S. W. Frelichowski zaangażował się w pomoc chorym. Podczas udzielania tej dobrowolnej pomocy chorym współwięźniom sam zaraził się tyfusem plamistym, który w połączeniu z zapaleniem płuc doprowadził w dniu 23 lutego 1945 r. do jego śmierci. Władze obozowe, łamiąc obowiązującą praktykę, zgodziły się przed kremacją na wystawienie zwłok ks. S. W. Frelichowskiego na widok publiczny, w wyłożonej białym prześcieradłem i udekorowanej kwiatami trumnie. 20 czerwca 1999 r. Rada Naczelna Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej podjęła uchwałę w sprawie ogłoszenia bł. ks. phm. S.W. Frelichowskiego Patronem Harcerstwa Polskiego. 20 września 2002 r. Kongregacja ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów wydała dekret ustanawiający błogosławionego Stefana Wincentego Frelichowskiego, prezbitera i męczennika, patronem polskich harcerzy przed Bogiem. 22 lutego 2003 r. w Katedrze Polowej WP w Warszawie odbyły się uroczystości związane z ogłoszeniem bł. ks. S. W. Frelichowskiego patronem harcerzy polskich. Barbara Małoszewska 128


OBCHODY 70-LECIA POLSKIEGO DUSZPASTERSTWA W MONACHIUM Barbara Maloszewska W Niemczech w tym roku w wielu polskich parafiach świętowane jest 70-lecie powstania polskiego duszpasterstwa w Niemczech. Centralne uroczystości rocznicowe z udziałem Prymasa Polski ks. abp. Wojciecha Polaka, Delegata KEP ds. Emigracji Polskiej ks. bp. dr.Wiesława Lechowicza, Rektora Polskiej Misji Katolickiej w Niemczech ks. prałata Stanisława Budynia i około 60 duszpasterzy polonijnych odbyły się we Frankfurcie n. Menem w dniu 7 listopada 2015 r. W drugiej połowie listopada uroczyście świętowany był ten jubileusz w Monachium. Powojenna historia polskiego duszpasterstwa wywodzi się bezpośrednio z męczeństwa polskich księży w niemieckim obozie koncentracyjnym KZ Dachau – „Golgoty polskiego duchowieństwa w Europie Zachodniej“. Tutaj na ponad 2700 duchownych 2/3 stanowili Polacy, nad około tysiąca zamęczonych w obozie blisko 900 to Polacy. W chwili wyzwolenia w końcu kwietnia 1945 r. w obozie pod Monachium przebywało około 800 księży. Blisko 500 podjęło natychmiast pracę duszpasterską dla ponad dwumilionowej rzeszy Polaków, byłych więźniów obozów koncentracyjnych, robotników przymusowych, uciekinierów przed sowiecką nawałą. Wyzwoleni z KZ Dachau polscy więźniowie zostali przeniesieni do byłych koszar na północnym obrzeżu Monachium, Freimannie, gdzie ks. Franciszek Jedwabski powołał do życia Centralę Duszpasterstwa Polskiego. Na początku czerwca 1945 r. Ojciec Święty Pius XII powołał do życia Samodzielną Polską Diecezję w Niemczech

129


POLSKA MISJA KATOLICKA

i mianował jej ordynariuszem Biskupa Polowego Wojska Polskiego na Zachodzie ks. abp. Józefa Gawlinę. W dniu 17 czerwca 1945 r. została ustanowiona Polska Parafia w Monachium a jej proboszczem został ks. Stefan Leciejewski, kapłan diecezji poznańskiej, więzień Dachau. W listopadzie 1945 Centrala Polskiego Duszpasterstwa – Polska Kuria Biskupia został przeniesiona do Frankfurtu. Po zlikwidowaniu Polskiej Samodzielnej Diecezji w Niemczech w 1976 r. powołano w jej miejsce Polską Misję Katolicką, podległą Kościołowi lokalnemu. Jej pierwszym Rektorem-Delegatem Konferencji Biskupów Niemieckich ds. Duszpasterstwa Polaków została powołany z dniem 21 maja 1976 r. ks. infułat Stefan Leciejewski. Po nim rektorami byli ks. Prałat dr Franciszek Mrowiec (1986-2002) oraz ks. prałat Stanisław Budyń (od 2002 r.). W Monachium jesienią 1946 r. Parafię Polską przeniesiono do kościoła św. Barbary, dawnego kościoła garnizonowego. Został on po wojnie wyremontowany przez Brygadę Świętokrzyską Narodowych Sił Zbrojnych oraz żołnierzy 1 Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka. Kościół służył naszym rodakom nieprzerwanie przez 31 lat. W październiku 1979 r. został zwrócony Niemcom a dziś odbywają się w nim tylko uroczystości z okazji świąt 3 maja i 11 listopada. Dziś w Monachium Polacy korzystają z gościny w czterech kościołach oraz kaplicy w Misji a w 7 Mszach św. niedzielnych uczestniczy ponad 3 tysiące wiernych. Parafię Polską prowadzą księża ze Zgromadzenia Redemtorystów. Najdłużej proboszczem polskiej parafii w Monachium był kapłan diecezji siedleckiej, więzień KZ Dachau, ks. prałat Tadeusz Kajka (1952-1978). Na monachijski jubileusz przybyli z Polski Delegat KEP ds. Duszpasterstwa Emigracji Polskiej ks. bp dr Wiesław Lechowicz oraz Przełożony Generalny Warszawskiej Prowincji Redemptorystów i równocześnie przewodniczący Konferencji Wyższych Przełożonych Zakonów Męskich o. dr Janusz Sok CSsR. W wigilię uroczystości odbyła się Msza św. w kościele św. Moniki w monachijskiej dzielnicy Neuperlach, której przewodniczył ks. bp dr Wiesław Lechowicz. W swej homilli z szczególną troską ksiądz biskup odniósł do faktu, że nasi rodacy po przyjeździe do pracy do krajów Unii Europejskiej przestają uczęszczać na niedzielne Msze św. W UE średnio w niedzielnych Mszach św. uczestniczy około 10-12 proc. Polaków podczas, gdy w Ameryce Północnej średnia jest około trzy razy wyższa. Potrzeba jest olbrzymiego wysiłku duszpasterskiego ze strony kapłanów i zaangażowanych wiernych świeckich by w UE zmienić tę sytuację. Po Mszy św. odbyło się spotkanie księdza biskupa z około 40 świeckimi zaangażowanymi w radę parafialną i około 130


Barbara Małoszewska

11 różnych grup w parafii. Szczególną rolę, szczególnie dla przyszłości, odgrywają dwie parafialne Szkoły Przedmiotów Ojczystych, do których w Monachium uczęszcza blisko 400 dzieci. Przekazują one dzieciom wartości chrześcijańskie i patriotyczne, uczą religii i języka polskiego a przede wszystkim umacniają tożsamość. W niedzielę Chrystusa Króla w kościele św. Józefa w centrum w Monachium odbyła się okolicznościowa Msza św., której przewodniczył ks. bp Lechowicz w koncelebrze z o. dr. Januszem Sokiem CSsR, księdzem proboszczem o. dr. Stanisławem Pławeckim CSsR, pracującymi w parafii księżmi o. Bogdanem Nieciem CSsR i o. Tomaszem Sadowskim CSsR oraz gośćmi ks. dr hab. Grzegorzem Pyźlakiem z KUL i ks. Grzegorzem Sachą SVB. Rozpoczęła ją procesja,do wypełnionego blisko 1,5 tysiącem wiernych kościoła, w której uczestniczyły poczty sztandarowe, dzieci i dorośli w strojach ludowych, ministranci i księża. Główny celebrans, ks. bp Wiesław Lechowicz, wygłosił okolicznościowe kazanie. Dziękując Bogu za 70 lat istnienia Polskiej Parafii w Monachium ksiądz biskup wspomniał tych wszystkich, którzy po zakończeniu wojny rozpoczęli tworzenie polskiej wspólnoty na terenie Monachium. Następnie skupił się na obrazie Jezusa Miłosiernego, który pod koniec listopada nawiedzi tutejszą parafię. Wspomniał również o licznych grupach modlitewnych, które istnieją i działają w Polskiej Parafii, jak również podziękował wszystkim za zaangażowanie w budowaniu parafialnej wspólnoty. Lista z wszystkimi grupami parafialnymi została złożona na ołtarzu podczas procesji z darami. Na zakończenie Mszy św. ksiądz proboszcz oraz przedstawiciele Rady Parafialnej pogratulowali prof. dr. hab. inż. Piotrowi Małoszewskiemu, reprezentantowi Polaków w gremiach niemieckich katolików świeckich i byłemu przewodniczącemu Rady Parafialnej, najwyższego odznaczenia diecezjalnego przyznanego przez ks. kardynała Reinharda Marxa, Ordynariusza Archidiecezji Monachium-Fryzynga, Medalu św. Korbiniana za jego zaangażowanie w życie Kościoła, a w szczególności za ponad 20-letnią pracę na rzecz misji obcojęzycznych w Monachium. Głos zabrał również o. prowincjał dr Janusz Sok CSsR wyrażając wdzięczność za tak prężną działalność Polskiej Parafii.Gratulacje i pozdrowienia przekazał też duchownym i wiernym Konsul Generalny RP w Monachium, pan Andrzej Osiak. Po Mszy św. rozdawany był jubileuszowy biuletyn „Nasza Misja”, wydany specjalnie na tę okazję, który zawierał m.in. Apostolskie Błogosławieństwo dla duszpasterzy i wiernych od Ojca Świętego Franciszka oraz listy gratulacyjne przysłane dla polskiej wspólnoty od ks. kardynała Reinharda Marxa, ks. Ruperta Grafa zu Stolberg wikariusza biskupiego 131


POLSKA MISJA KATOLICKA

Regionu Monachium, ks. prałata Josefa Obermaiera kierownika Referatu Duszpasterstwa Obcojęzycznego miejscowej kurii i ks. prałata Stanisława Budynia rektora Polskiej Misji Katolickiej w Niemczech. Późnym popołudniem w sali parafialnej przy kościele św. Józefa odbył się Koncert Jubileuszowy, podczas którego wystąpiły parafialne zespoły muzyczne i taneczne. Bogaty i urozmaicony repertuar koncertu w wykonaniu parafian Polskiej Parafii w Monachium pokazał wielkie zaangażowanie i przywiązanie do tradycji i kultury polskiej. W koncercie wzięły udział: Chór Polskiej Parafii Katolickiej, Dziecięcy Zespół Pieśni i Tańca „Krakowiak”, wykonawcy Jan Niedringhaus (skrzypce) i Valentin Steffens (fortepian), Zespół Taneczny „Polonia”, Zespół „Te Deum”, Zespół „Semper Fidelis”, oraz Zespół „Redemptor”. Na zakończenie ks. proboszcz Stanisław Pławecki podziękował serdecznie wszystkim wykonawcom i organizatorom. Również ks. bp Wiesław Lechowicz wyraził wdzięczność za przygotowanie koncertu oraz podziękował parafianom za mocne trwanie w tradycji i krzewienie polskiej kultury na obczyźnie. Barbara Małoszewska

132


MŁODA POLONIA TE FILMY SĄ PO PROSTU O NAS... MŁODA EMIGRA W BERLINIE 14-16.12.2015 Agata Lewandowski Wyjątkowa szkoła z językiem polskim w Niemczech Ciekawe, ile osób w Polsce wie, że w Berlinie można zdawać oficjalnie dwujęzyczną maturę w regularnej szkole średniej, podlegającej kuratorium Landu Berlina. W ramach współpracy międzynarodowej krajów, należących do Unii Europejskiej, działa tu wiele dwujęzycznych szkół – tzw. europejskich: francusko-niemiecka, hiszpańsko-niemiecka czy angielsko-niemiecka. Są to szkoły publiczne i bezpłatne, do których może uczęszczać każdy uczeń, władający lepiej lub gorzej drugim językiem obcym, z reguły wynoszonym z domu rodzinnego. Długo czekała prawie 130-tysięczna polska społeczność w Berlinie na średnią szkołę z językiem polskim. W żadnym z pozostałych 15 niemieckich landów nie ma podobnej i wielu nauczycieli języka polskiego marzy, aby w liczących 80 milionów Niemczech powstało więcej niemiecko-polskich szkół europejskich. Inicjatorkami powstania niemiecko-polskiej europejskiej szkoły w Berlinie była doktor Grastka, pierwsza dyrektor Robert Jungk Oberschule oraz Genowefa Kmita, wykładowca języka polskiego. Dzięki zdecydowaniu i energii tych dwóch wyjątkowych kobiet stworzono pierwsze klasy z językiem polskim, jako drugorzędnym obok niemieckiego, w liczącej prawie 900 uczniów szkole średniej Robert-Jungk Schule w berlińskiej dzielnicy Wilmersdorf. Wyjątkowy dyrektor Aktualny dyrektor szkoły, Robert Jungk Oberschule, pan Knaack, obejmując stanowisko kierownicze w pierwszej niemiecko-polskiej 133


MŁODA POLONIA

szkole, postawił trudne wyzwanie. Jak sam przyznał, miał już zawodowe doświadczenie z podobnej szkoły o profilu niemiecko-angielskim i całkiem prywatny sentyment do kraju z drugiej strony Odry, ponieważ jego dziadkowie pochodzili właśnie z Polski i jako małe dziecko miał szansę podczas spacerów podziwiać bygdoskie krajobrazy. Knaack przyznaje, że nie dzieli swoich uczniów na polskich czy niemieckich, ani zagranicznych, ponieważ wszyscy bez względu na narodowość dobrze czują się ze sobą i potrafią równie dobrze razem się bawić, jak i współpracować, a w tym roku Robert Jungk Oberschule zajęła 6 miejsce w rankingu średnich szkół w 4-milionowym Berlinie. Wyjątkowi nauczyciele Od początku powstania Niemiecko-Polskiej Szkoły Europejskiej siłą twórczą tego niezwykłego projektu byli polscy nauczyciele, którzy nie tylko intelektem, ale przede wszystkim całym sercem oddani byli i są nadal swoim polsko-niemieckim uczniom. Cztery lata temu pierwszą polską-niemiecką klasę przygotowywała starannie do egzaminu pisemnego i ustnego z języka polskiego Agnieszka Bernegg, która do tej pory stara się zaszczepić miłość do polskiej literatury wśród młodych berlińskich Polaków. Stara się przy tym przybliżyć uczniom swojej szkoły polską kulturę poprzez organizację dodatkowych projektów – takich, jak właśnie Młoda EMiGRA w Berlinie. Podobnie od początku powstania niemiecko-polskiej szkoły europejskiej aktywnie w jej rozwój angażował

134


Agata Lewandowski

się Mariusz Łagodzinski, który z wykształcenia i pasji jest nauczycielem muzyki. Należy przy tym dodać, że jest człowiekiem , który poprzez polską muzykę stara się stworzyć poczucie przynależności wśród swoich berlińskich uczniów do polskiej kultury. Mariusz Łagodzinski, podobnie jak Agnieszka Bernegg, od 10 lat aktywnie wspiera wszystkiego rodzaju projekty muzyczne polsko-niemieckie, a od ostatniego roku zajmuje się studiem telewizyjnym szkoły i wspierał także takie medialne projekty, jak Młoda EMiGRA 2015. Wyjątkowi uczniowie Ale nie byłoby takiej wyjątkowej niemiecko-polskiej szkoły średniej, gbyby nie jej wyjątkowi uczniowie, którzy pochodząc z całej Polski, przyjechali do Berlina ze swoimi rodzicami, a niektórzy tutaj urodzili się. Są w bardzo różnym wieku, czasem muszą zaczynać naukę o kilka klas niżej niż w Polsce, ale wszyscy tworzą społeczność, świadomą swoich polskich korzeni, a przy tym czują się integralną cześcią stolicy Niemiec. To właśnie ci, wyjątkowi uczniowie, stanowili publiczność projektu Młoda EMiGRA w Berlinie, w czasie którego oglądali i dyskutowali na temat filmów, pokazanych podczas festiwalu EMiGRA 2015 w Warszawie. - Jestem Kuba (I am Kuba) w reżyserii Ase Svenheim Drivenes to historia Kuby (13 lat) i Mikołaja (8 lat), których rodzice musieli wyjechać do pracy za granicę po upadku rodzinnej firmy. Podczas ich nieobecności, chłopcami opiekują się dziadkowie i sąsiedzi, ale Kuba woli samotnie opiekować się swoim młodszym bratem i robi to najlepiej jak potrafi; - Państwowy Kidnaping w reżyserii Agnieszki Bandoła z Norwegii to na gorąco realizowany wywiad z polską matką, której udało się odzyskać dzieci, wcześniej zabrane przez norweski urząd do spraw młodzieży; - Nie chcemy wojny – chcemy pokoju Eli Lewak z Ukrainy to apel młodych Polaków z Ukrainy, którzy jednym głosem razem z Ukraińcami, Żydami i Tatarami, zamieszkującymi tereny tego kraju, proszą o pomoc świat w zakończeniu bezsensownej wojny. 135


MŁODA POLONIA

Po projekcji filmów wszyscy młodzi widzowie zgodnie przyznali, że „te filmy są właśnie o nich”. Wielu odnalazło w pokazanych filmach swoje osobiste losy, ponieważ niestety wielu uczniów dzieliło wcześniej losy euro-sierot. Wzruszeni byli sytuacją, w jakiej znajdują się ich rówieśnicy na Ukrainie, a z drugiej strony – zasmuceni swoją bezradnością i niemożliwością pomocy. Z uwagą śledzili historie polskich rodziców, którzy wywalczyli zabrane im dzieci. Na zakończenie młodzi polscy berlińczycy przyznali, że nie spodziewali się tak ciekawych filmów i chętnie obejrzeliby więcej filmów na tematy emigracyjne.Wszystkim uczestnikom spotkania bardzo podobał się pomysł uczczenia w ten sposob 10-lecia powstania niemiecko-polskiej szkoly w Berlinie. Pokazom towarzyszyły warsztaty literackie z romantyzmu, prowadzone przez Piotra Kajetana Matczuka oraz warsztaty historyczne, prowadzone przez Wojciecha Borowika. Z dużym aplauzem przyjęty został koncert zespołu „Piramidy”. Projekt został sfinansowany z Funduszy Fundacji Wspołpracy Polsko-Niemieckiej przy udziale Polskiego Forum w Niemczech. Zarówno uczniom, jak i nauczycielom, zależy na kontynuacji projektu, ponieważ odbił się on szerokim echem wśród młodzieży polskiej, niemieckiej i zagranicznej w Berlinie. W związku z rozszerzeniem udziału innych krajów w podobnych projektach zaplanowaliśmy udział młodzieży oraz młodych dziennikarzy z Ukrainy i Litwy w następnych przedsięwzięciach. Planowane są również następne pokazy EMiGRY w tak kultowych miejscach w Berlinie, jak Klub Polskich Nieudaczników czy Piwnica nr 1, a nawet w polskim kościele, w którym mamy zamiar pokazać film, wyróżniony na ostatnim festiwalu EMiGRA, opowiadający o specyficznej emigracji z wyboru, jaką jest praca misjonarza. Agata Lewandowski

136


137


Adres redakcji i wydawcy: Konwent Organizacji Polskich w Niemczech Sigmundstr. 8, 52070 Aachen Tel. +49 241 4011537 Fax: +49 241 4011538 E-mail: kwartalnik.polonia@gmail.com

Druk: Drukarnia „Efekt” – Jan Piotrowski, Tadeusz Markiewicz. Spółka jawna, ul. Lubelska 30/32, 03-802 Warszawa 8 arkuszy drukarskich. Format A5, papier 80 g. Nakład: 800 egzemplarzy

Redakcja nie zwraca tekstów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do ich redagowania, zmiany tytułów i skracania. W sprawie prenumeraty prosimy o kontakt z Redakcją.

Projekt jest współfinansowany ze środków finansowych, otrzymanych od Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP, w ramach konkursu na realizację zadania „Współpraca z Polonią i Polakami za Granicą” i ze środkow finansowych Fundacji Wspólpracy Polsko-Niemieckiej



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.