Francois Brune
UMARLI MÓWIĄ DO NAS Fakty naukowe potwierdzające istnienie transkomunikacji Przełożyła Ewa Wolanska
SPIS TREŚCI Przedmowa 2 Wstęp 2 Rozdział I Nikt nie umiera 4 Rozdział II Śmierć to drugie narodziny 22 Rozdział III Nowe ciało w nowym. życiu 30 Rozdział IV W przedsionkach śmierci 43 Rozdział V Pierwsze kroki w zaświatach 55 Rozdział VI W sercu dobra i zła 73 Rozdział VII Wygnanie do świata nieszczęścia 83 Rozdział VIII Reinkarnacja: ostateczne doświadczenie nieszczęśliwej duszy 92 Rozdział IX Powrót do światów szczęścia 106 Rozdział X Zjednoczenie z Bogiem: ostateczne doświadczenie duszy zażywającej wiecznej szczęśliwości 116 Zakończenie 131 Przypisy 132
1
Przedmowa Książka Umarli mówią do nas - w swej pierwszej wersji - cieszyła się dużym powodzeniem zarówno we Francji, jak i za granicą. Często cytowana, przetłumaczona na siedem języków, stała się już pracą, na którą warto się powoływać. Nie zapomniano w niej o niczym, co najistotniejsze. Wystarczy wymienić najważniejsze tematy: przeżycia z pogranicza śmierci, czyli śmierć kliniczna, doświadczenia poza ciałem, metody porozumiewania się ze zmarłymi (tabliczka ouija, pismo automatyczne, magnetofon, radio, telewizja itp.), bliskie związki żyjących i zmarłych, nawiedzenia, doświadczenia mistyczne, religijne tradycje Wschodu i Zachodu. Sukces książki spowodował, że postanowiłem ją uzupełnić. Prowadząc wykłady, tak we Francji, jak i poza jej granicami, odpowiadałem na pytania pierwszych jej czytelników. Miałem też okazję spotykać specjalistów z dziedzin, którymi wcześniej się zajmowałem. Odkryłem dzięki temu nowe tropy, nowe dokumenty i świadectwa. Każdy z podjętych przeze mnie tematów to świat sam w sobie. Ci, którzy badają przeżycia z pogranicza śmierci, niewiele zazwyczaj wiedzą o transkomunikacji czy piśmie automatycznym. I odwrotnie: znawcy nowoczesnych technik komunikowania się ze zmarłymi nie prowadzą badań nad innymi zjawiskami. W każdym kraju poszukiwania dotyczą innych problemów, a uzyskiwane rezultaty nie wszędzie bywają równie przekonujące. Aby poszerzyć wiedzę, trzeba się wszystkiemu starannie przyjrzeć, a to wymaga podróżowania. Bardzo często badania prowadzone w różnych ośrodkach, z założenia całkowicie odmienne, pozwalają dokonać nieoczekiwanych zestawień, wyciągnąć syntetyczne, wielce pomocne wnioski. Wielkie tradycyjne prawdy, wspólne większości religii, wychodzą z tego wzmocnione. Nie tylko dlatego, że często zyskują potwierdzenie, ale przede wszystkim dlatego, że dzięki nowemu przeformułowaniu stają się bardziej przystępne dla przeciętnego człowieka. Zmienia się też na lepsze nastawienie środowisk naukowych. Pojawia się coraz więcej pomostów łączących naukę z życiem duchowym. Biolodzy i fizycy zaczynają powoli traktować istnienie życia po śmierci jako poważną hipotezę. Jestem więc bardzo szczęśliwy, że mogłem dokonać ponownego podsumowania, wiem bowiem, że wcześniej rzadko udawało mi się odpowiadać na listy czytelników. Mam nadzieję, że znajdą w tym nowym wydaniu - które im dedykuję wyjaśnienia i uściślenia, o które prosili. Jestem im wdzięczny za uwagę, jaką poświęcili mojemu pierwszemu tekstowi.
Wstęp "Myślę, że śmierć jest tylko śmiercią i nie odwołuje się do żadnej ukrytej rzeczywistości. Sądzę, że gdy ktoś umiera, to na dobre, i nie podniesie się za chwilę, niczym aktor na scenie" l. Większość nam współczesnych ciągle jeszcze podpisuje się pod tym zdaniem Jeana Rostanda. Dla nich po śmierci nie istnieje już nic. Ich świadomość ulegnie unicestwieniu. Przybyli z nicości i do niej powrócą. Z nich samych nie pozostanie nic poza kilkoma bezładnymi wspomnieniami w pamięci tych, którym byli bliscy, tu na Ziemi. Nie jest moim zamiarem zastanawiać się, skąd pojawiła się w myśli zachodniej ta niedawno powstała ideologia nicości. Największym skandalem wydaje mi się milczenie, lekceważenie lub wręcz obłożenie cenzurą przez świat nauki i Kościół, z jakim spotkało się niezaprzeczalnie najbardziej niezwykłe odktycie naszych czasów: życie po życiu istnieje i możemy komunikować się z tymi, których nazywamy zmarłymi. Napisałem tę książkę, by spróbować zburzyć ten gruby mur ciszy, niezrozumienia, ostracyzmu, wzniesiony przez większość zachodnich środowisk intelektualnych. Wedle nich dyskutowanie o wieczności jest dopuszczalne, stwierdzenie, że można w niej żyć, staje się już dyskusyjne, a myśl, że można wejść z nią w kontakt, uważane jest za nie do przyjęcia. Jako kapłan i teolog chciałem mieć - jak to się mówiczyste sumienie. Dlaczego wszystkie te świadectwa miałyby być a priori uznane za podejrzane? Gdy treść przekazów i zarejestrowanych rozmów dołącza, jak to wykazuję, do największych tekstów mistycznych wywodzących się z różnych tradycji, nie można mówić o zwykłym zbiegu okoliczności. Z wielką pasją więc śledziłem i analizowałem rezultaty najnowszych badań w tej dziedzinie. Wyniki tych działań przeszły wszelkie moje oczekiwania: nie tylko potwierdziła się naukowa wiarygodność doświadczeń związanych z komunikowaniem się ze zmarłymi, których nie można już podawać w wątpliwość, ale też wspaniałe bogactwo literatury z zaświatów obudziło znów we mnie to, co wieki teologicznego intelektualizmu zdołałyuśpić. Żyjemy w epoce, którą z całą pewnością czeka zmiana niemająca precedensu w całej historii rozwoju duchowego.Trzeba tylko, byśmy zgodzili się wreszcie otworzyć oczy na fundamentalne odkrycie: wieczność istnieje, a żyjący w zaświatach utrzymują z nami kontakt. Pisząc te słowa, widzę już w wyobraźni ironiczne i powątpiewające spojrzenie czytelnika, zapoznającego się z tak niepojętym stwierdzeniem. Racjonalistyczny i pozytywistyczny gorset, w jakim uwięzione są umysły zarówno środowisk naukowych, jak i religijnych, powoduje, że wszystko, co mogłoby mu zagrozić, jest natychmiast odrzucane w otchłań nauk zwanych okultystycznymi lub parapsychologicznymi. Jest to zresztą przyczyna, dla której odkrycie owo nie zostało szerzej
2
upowszechnione. Pamiętajmy jednak, że musiało minąć wiele wieków, zanim przyswoiliśmy sobie odktycia Galileusza. Podobny los czeka prace pionierów nawiązywania kontaktów ze zmarłymi: Jiirgensona, Raudwe'a i wszystkich tych, o których wspominam w niniejszej książce. Jak wiadomo, Kościół żywi jak najdalej posuniętą nieufność wobec tego typu zjawisk. Mówi o wieczności - to prawda - ale nie akceptuje myśli, by ktoś mógł w niej żyć lub nawiązywać z nią kontakt. Ja ukazuję, że nie zawsze tak było. Pojawiają się jednak pierwsze zachęcające sygnały. Teologów-racjonalistów zaczynają - jeśli mogę tak powiedzieć - opuszczać ci, którzy niegdyś budzili ich podziw. Mam tu na myśli naukowców.Teraz bowiem to oni odkrywają, że świat materialny i świat duchowy stanowią jedność i nie można zrozumieć materii bez interwencji ducha. Tak więc napisałem tę książkę, opierając się również na naj nowszych pracach naukowych. Opowiadam się w niej za wiecznością życia duchowego, zyskując częściowe poparcie w najbardziej zaawansowanych badaniach w dziedzinie współczesnej nauki2• Siłą rzeczy - chcąc uszanować dokładne określenia zawarte w przekazach istot żyjących w zaświatach - musiałem posługiwać się słownictwem, które długa tradycja religijnego sentymentalizmu pozbawiła wszelkiego sensu i uczyniła dla wielu zupełnie nieznośnym. Nie mogłem postąpić inaczej. Chcę jednak przypomnieć, że w tej książce wszystkie słowa należące do terminologii religijnej należy traktować nie jak puste skorupy, którymi się stały, lecz jak zupełnie nowe określenia, przetopione w ogniu fantastycznego doświadczenia, jakim jest życie w wieczności. Odbieraj je jak słowa poety - oczyszczone z wszelkich zbędnych naleciałości. Pragnę, byś przeczytał w ten sposób nie tylko najbliższe akapity, ale całą książkę. Zauważ, że zamiast słów pozbawionych swego znaczenia otrzymujesz słowa palące, wykute w ogniu Miłości. Uczyń z tej książki dziennik podróży. Odrzuć - na tyle, na ile to możliwe - swe uprzedzenia. Nie bój się, jeśli ten tekst cię nie odmieni, bardzo szybko je odzyskasz. Czytaj kolejne rozdziały jak historię niezwykłego, lecz prawdziwego odkrycia. Stopniowo ukażą się przed tobą najistotniejsze prawdy, które staną się - życzę ci tego - materią twojego życia: śmierć jest tylko przejściem. Nasze życie trwa nadal, bez jakiejkorwiek przerwy, aż po kres czasów. Zabieramy ze sobą w zaświaty całą swoją osobowość, wspomnienia, charakter. Żyjący w wieczności mówią nam o wszechobecnej sile będącej początkiem wszechrzeczy i końcem naszej ewolucji. Siłę tę nazwano Bogiem. I właśnie tego Boga doznają oni jako osobowej, nieskończonej i bezwarunkowej miłości. Te liczne teksty, bez wątpienia o nierównej wartości, dowodzą nam z całym przekonaniem, że przesłanie miłości i wieczności nie jest ograniczone do swego wyrazu w tekstach kanonicznych, ale ożywiaje tysiące świadectw, z których jedne są bardziej wzruszające od drugich. żaden dogmat nie ma monopolu na Miłość, choć według mnie Miłość ta najlepiej ujawniła się w tradycji chrześcijańskiej. I zawsze się dziwiłem, że ten sam przekaz może wydawać się podejrzany, w zależności od tego, czy wywodzi się, czy też nie, ze zbioru tekstów kanonicznych. Nie jest moją ambicją nikogo przekonywać. Najbardziej głuchy jest ten, kto nie chce słyszeć. Pogodziłem się już z tą głuchotą. Sceptycy żądający dodatkowych "dowodów" niech zechcą skorzystać z licznych materiałów źródłowych. Za ważniejsze uznałem próbę syntetycznego ukazania życia w zaświatach na podstawie rozległej dokumentacji, jaką zebrano do dzisiejszego dnia. Mniej zależy mi na przekonaniu kogoś niż na jego przemianie. Jeśli przeczytasz tę książkę oczyma serca, będziesz odmieniony. Twój umysł spróbuje jeszcze - to jego prawo - zgłaszać zastrzeżenia, ale serce będzie już nawrócone. Główny cel zostanie osiągnięty· Jak się zapewne zorientowałeś, nie zamierzam przyprowadzać do bram Kościoła, często już konającego, gromadki synów marnotrawnych. Dać każdemu możliwość dokonania wspaniałego odkrycia - oto moja ambicja. Jeśli chodzi o resztę - nikt nie jest właścicielem wieczności. Czytając tę książkę, uświadomisz sobie, że żadna chwila spędzona na tym świecie nie zostanie utracona. W każdym momencie możesz stąpać po drodze Miłości. Liczyć się będzie tylko twoja postawa, odruchy twojej duszy, a nie poglądy filozoficzne czy religijne. Tutaj się zatrzymam. Niektórzy czytelnicy może zdecydują się postąpić podobnie. Proszę, zmień zdanie. W nąjgorszym razie stracisz kilka godzin. Stawka - nowe spojrzenie na życie - warta jest tego trudu. Książka ta wzywa żyjących na tym świecie, by nadstawili ucha na słowa wypowiadane przez żyjących po drugiej stronie. Spełni swoją funkcję, jeśli choćby niewielka część ich niezwykłych doświadczeń stanie się twoim udziałem.
3
Rozdział I Nikt nie umiera Pierwsze odkrycie jest chyba najbardziej nieprawdopodobne i szczególnie nas interesuje: otóż mamy wreszcie niewątpliwy dowód na nasze życie po śmierci. Nie myślę tutaj o słynnych przeżyciach z pogranicza śmierci, o których mówi się coraz więcej. Relacje tych, którzy przeżyli śmierć kliniczną, a potem powrócili do świata żywych, podano do wiadomości już w roku 1970, a pierwszą głośną publikacją na ten temat była praca Raymonda Moody'ego, opublikowana w USA w 1975 roku. Będę o niej mówił nieco dalej w tej książce. Teraz wspomnę o jeszcze starszym odktyciu, o którym, niestety, nikt lub prawie nikt nie mówi. Mam tu na myśli bezpośrednie nagrania głosów zmarłych na taśmę magnetofonową. Trzeba zauważyć, że większość prac na ten temat to teksty niemieckojęzyczne i że dziś wiadomości docierają do nas szybciej zza Atlantyku niż zza Renu.
1. F. Jurgenson i C. Raudwe: pionierzy nagrań głosów osób zmarłych Dla Friedricha Jiirgensona wszystko zaczęło się 12 czerwca 1959 roku w okolicach Sztokholmu. Urodził się on w 1903 roku w Odessie, ale w 1943 roku zamieszkał w stolicy Szwecji. Studiował malarstwo i śpiew, a następnie poświęcił się obu tym sztukom jako malarz i śpiewak operowy. Później zdecydował się na produkcję filmów o sztuce. Gdy zrealizował trzy filmy dokumentalne o Pompei, został oficjalnie upoważniony do podjęcia nowych poszukiwań archeologicznych, co pozwoliło mu na kręcenie następnych filmów. W konsekwencji Watykan zlecił mu namalowanie historii badań archeologicznych pod bazyliką świętego Piotra w Rzymie. Przyznano mu nawet wyjątkowy przywilej: miał nakręcić film o bazylice, w którym pojawiłby się papież Paweł VI. Zrealizował jeszcze filmm o cudzie krwi świętego Januarego w Neapolu, a także film o papieżu i jego współpracownikach. 12 czerwca 1959 roku Jiirgenson zamierzał nagrać głosy ptaków w okolicy Sztokholmu. Jakież było jego zaskoczenie, kiedy przy przesłuchiwaniu taśmy usłyszał dźwięk trąbki, który na końcu przechodził w fanfarę. Następnie jakiś męski głos zaczął opowiadać po norwesku o odgłosach ptaków nocnych. Jiirgensonowi wydawało się, że rozpoznaje nawet krzyk czapli. Pomyślał najpierw, że magnetofon się rozregulował. Zaczął się też zastanawiać, czy w pewnych szczególnych okolicznościach urządzenie nie mogło samo czegoś wychwycić, niczym antena radiowa. Oddał więc magnetofon do naprawy, ale nadal był zaintrygowany. Taki zbieg okoliczności wydawał mu się naprawdę dziwny. Miesiąc później, kiedy pracował nad audycją radiową o rosyjskiej księżniczce Anastazji, jakiś głos zaczął opowiadać mu po niemiecku o Rosji i zawołał go po imieniu. Innym razem po włosku: "Frederico". Głosy te mówiły mu także: "Jesteś obserwowany, każdego wieczoru szukaj prawdy". Przy przesłuchiwaniu taśmy głosy te były jedynie cichym szeptem. Jiirgenson musiał nawet przyzwyczaić ucho, by móc je słyszeć. Jednakże zmęczenie wzięło górę nad ciekawością i postanowił przerwać wszystkie te próby. Była jesień 1959 roku. Jiirgenson niejednokrotnie doświadczał wówczas halucynacji słuchowych. Miał tak uwrażliwione ucho, że wydawało mu się, iż wszędzie rozpoznaje słowa lub strzępy zdań: w szumie deszczu, w szeleście papieru ... I zawsze pojawiały się te same zwroty: "Słuchaj, utrzymaj kontakt, słuchaj". Jiirgenson powrócił do swoich prób. Odbierał jednak tylko dziwaczne, nie składne przekazy. Wierzył nawet przez pewien czas, że ma do czynienia z UFO. Ale ponieważ nie znajdował żadnego potwierdzenia, gotów był zrezygnować, nie mogąc niczego zrozumieć. I właśnie wtedy, gdy już miał wyłączyć magnetofon, usłyszał: "Poczekaj, proszę, poczekaj, słuchaj nas". Tych kilka słów zmieniło jego życie. Od tego momentu nigdy nie przerwał badań i poświęcił im się całkowicie. Wkrótce potem pośród wielu głosów rozpoznał głos matki, która zmarła cztery lata wcześniej. Wszystkie hipotezy, jakie brał pod uwagę, by znaleźć wyjaśnienie, rozwiewały się jedna po drugiej. Stopniowo narzucał mu się oczywisty wniosek: istotnie otrzymywał bezpośrednie przekazy z zaświatów. Wiedząc, że badacz jest poliglotą, głosy te używały w jednym zdaniu słów z rozmaitych języków, czego nie spotyka się w żadnym programie radiowym. Usiłowały dać się poznać na wszelkie sposoby, mówiąc mu o rodzinie, o pracy, przedstawiając się jako zmarli z jego rodziny, przyjaciele, znajomi. "Powtarzało się to co dzień - pisze Jiirgenson - i powoli zyskiwało moc najprawdziwszej prawdy, opartej na faktach. To była prawda, rzeczywistość, która mogłaby rozerwać na strzępy zasłonę dzielącą nas od zaświatów i w jednej chwili pogodzić nasz świat z tamtym, przerzuciwszy most nad przepaścią. W żadnym razie nie chodziło o sensację. Byłem po prostu zobowiązany do tego wysiłku, wielkiego i uporczywego wysiłku budowania mostu między naszym światem a tamtym. Jeśli stanąłbym na wysokości zadania, może zagadka śmierci zostałaby wyjaśniona dzięki technice i fizyce. Dlatego nie mogłem się wycofać. Pogodziłem się nawet z tym, że wielu obrazów nigdy nie namaluję i nigdy nie dokonam wszystkich prac archeologicznych w Pompei l . Bardzo szybko Jiirgenson otoczył się dyskretnymi i godnymi zaufania współpracownikami, by dalej móc prowadzić po-
4
szukiwania. Wśród nich był przede wszystkim doktor J. Bjorkhem, szwedzki parapsycholog, i Arne Weisse ze szwedzkiego radia, a także pięciu innych obserwatorów. Pierwsze spotkanie w rozszerzonym gronie zostało częściowo nagrane na płytę, którą później dołączono do książki Jiirgensona. Całe nagranie przekazano w 1963 roku do Instytutu Parapsychologii, którym na uniwersytecie we Fryburgu kierował Hans Bender. Latem 1964 roku instytut ten wraz z Jiirgensonem rozpoczął współpracę z Deutsche Institut fur Feldphysik w Northeim i z Instytutem Maxa Plancka w Monachium. Pierwsze wspólne testy przeprowadzono w Northeim, kontynuowano je w październiku 1965 roku w Nysund w Szwecji i znów w Northeim od początku maja 1970 roku, zawsze w obecności Hansa Bendera, lecz z nowymi współpracownikami. Do grupy dołączył inżynier z zespołu badań akustycznych centralnego biura technik telekomunikacyjnych w Berlinie. Na tym etapie pracy paranormalne źródło tych głosów uznano z naukowego punktu widzenia za bardzo prawdopodobne 2• Były to dopiero początki. Wkrótce pojawiła się nowa grupa nowych badaczy, z których wielu poświęciło tej pracy znaczną część życia. Constantin Raudive, urodzony na Łotwie w 1909 roku, opuścił kraj w wieku dwudziestu dwóch lat. Po studiach w Paryżu, Salamance, Londynie i długim pobycie w Hiszpanii osiadł w roku 1944 na stałe w Uppsali w Szwecji. Był poliglotą i wybitnym tłumaczem literatury hiszpańskiej na język łotewski, pisarzem i głęboko uduchowionym filozofem. Tragiczne wydarzenia wojenne w Europie stały się jego obsesją. Podobnie jak Jiirgenson, niezwykłą możliwość komunikowania się ze zmarłymi odkrył zupełnie przypadkowo. "Pewnego dnia, pod koniec 1964 roku, musiał niespodziewanie wyjść z domu [ ... J Kiedy wrócił, zorientował się, że zapomniał wyłączyć magnetofon. Chciał usłyszeć początek nagrania [ ... J i nagle ze zdumieniem usłyszał: 'Kosti, Kosti!'. Był to głos jego matki. Wołała go, używając, podobnie jak uczyniła to matka Jfugensona, czułego zdrobnienia z przeszłości"3. Gdy w roku 1965 usłyszał o doświadczeniach Jiirgensona, zaprosił go do Uppsali, by mogli porównać rezultaty. Aż do śmierci we wrześniu 1974 roku nie zaprzestał nagrywania głosów. Jean Prieur zapewnia, że uchwycił ich w ten sposób ponad siedemdziesiąt tysięcy. Raudive zawsze dążył do tego, by doskonalić metody pracy i weryfikować otrzymywane wyniki. Pozostawał w kontakcie ze szwajcarskim fizykiem Alexem Schneiderem, z katolickim teologiem Gebhardem Freiem, prałatem Pfiegerem, z technikami radiowo-telewizyjnymi Theodorem Rudolphem i Norbertem Ungerem. W 1968 roku opublikował książkę pod tytułem UnhOrbares wird hOrbar (Nie słyszalne staje się słyszalne) 4 • Franz Seidl, inżynier z Wyższej Szkoły Technicznej w Wiedniu, laureat nagrody Paula Getty'ego za prace w dziedzinie energii, wynalazca licznych urządzeń oraz honorowy członek europejsko-amerykańskiego centrum badań Eurafok, zbudował dla Raudive'a psychofon, aby ułatwić mu nagrywanie głosów. Wymyślił również tzw. psitron, pozwalający zmarłym nanosić na taśmę magnetofonową odgłosy uderzeń, których nie słychać w czasie nagrywania, a które, zgodnie z umową, mogłyby dawać odpowiedź na stawiane pytania. Ojciec Leo Schmid, katolicki proboszcz z Oeschgen w Szwajcarii, autor książek dla młodzieży, starał się w prasie, w radiu i telewizji, a także na różnych konferencjach rozpowszechniać informację, że zmarli mogą udzielać nam odpowiedzi! Lektura książek Jiirgensona i Raudive'a zachęciła go do podjęcia własnych badań. Udał się nawet do Raudive'a, by nauczyć się posługiwania niezbędnymi urządzeniami. Jednak przez sześć tygodni nie odniósł żadnego sukcesu. W końcu pewnego dnia usłyszał najpierw silne, rytmiczne uderzenia, a potem cichy głos. Od tej pory codziennie, aż do śmierci w 1976 roku, mógł nagrywać głosy. Podczas około stu seansów zarejestrował dwanaście tysięcy pięćset głosów mówiących do niego w dialekcie szwajcarskim, po łacinie, niemiecku, francusku i angielsku. Wielu rozmówców podawało mu imię i z biegiem czasu zaczął rozpoznawać ich po głosie. Podzielił wszystkie przekazy wedle ich autorów, dzięki czemu mógł stwierdzić, że każdy z nich powracał uparcie do tych samych tematów, obracał się w świecie własnych upodobań. I tak "brat Mikołaj" cały czas mówił o konieczności modlitwy i spokoju wewnętrznego. Przekazywał słowa zachęty: "My ci pomożemy!" i prawie ponaglał: "Wierz jeszcze mocniej, módl się ... kochaj" 5. Czasami ksiądz Schmid odbierał wołanie o pomoc. Niektórzy zmarli prosili go o modlitwę. Inni próbowali zasiać w nim niepokój: "Przybyliśmy, aby niszczyć". Informowali, że ten czy inny zmarły jeszcze śpi. Jakiś głos jęczał: "Jesteśmy ukarani, udręczeni". Inny, przeciwnie, wołał: "Tutaj zawsze otacza nas światło!". Albo też: "Stan szczęścia, radości, tańca i uniesienia". Tak oto rąbek zasłony zaczynał się uchylać! Niekiedy głosy uprzedzały księdza Schmida o mających nastąpić zdarzeniach. Dowiadywał się na przykład sześć dni wcześniej, że otrzyma list od pewnej osoby, której imię głosy mu podały, a o której nic nie wiedział. Zdarzało się, że prosił o rady dotyczące jego pracy duszpasterskiej. Nie na wszystkie pytania dostawał odpowiedź. Jeśli był zbyt ciekawy, głosy odpowiadały: "Pytanie zabronione" lub po prostu: "Poszukaj sam odpowiedzi". Amerykański inżynier George Meek, członek Akademii Nauk w Nowym Jorku, amerykańskiego Stowarzyszenia Inżynierów Mechaników i klubu inżynierów, właściciel wielu patentów, odszedł na emeryturę w wieku sześćdziesięciu lat. Dorobiwszy się niewielkiej fortuny dzięki swoim pomysłom, mógł swobodnie poświęcić się badaniom nad człowiekiem i jego losem. Był rok 1970. Meek odbył już cztery podróże dookoła świata i miał za sobą osiemnaście wyjazdów do Europy, Mryki,
5
Australii, Ameryki Południowej, Chin i wszystkich piętnastu republik ZSRR. Zabierał ze sobą fizyków, psychiatrów, parapsychologów, chcąc odnaleźć dawne wielkie tradycje, które mogłyby kryć w sobie część prawdy, jakiej szukał 6• Podczas jednego ze spotkań interdyscyplinarnych, jakie zorganizował w Filadelfii, osoba będąca medium oznajmiła, iż otrzymała przekaz od jednego ze zmarłych naukowców. Naukowiec ten proponował, że pomoże technikom i inżynierom żyjącym na ziemi w stworzeniu urządzeń elektromagnetycznych umożliwiających nawiązanie kontaktu między dwoma poziomami egzystencji. Było to marzenie Meeka: przy pomocy medium zdolnego zrozumieć naukowe wyjaśnienia pragnął skontaktować się ze zmarłymi uczonymi, żeby zbudować urządzenia, które w przyszłości pozwoliłyby mu zrezygnować z mediumicznego pośrednictwa. W końcu udało mu się spotkać medium, które spełniało wszystkie jego oczekiwania: człowieka o indiańskich korzeniach, wielkodusznego, dziwnego, upartego i bezinteresownego aż do heroizmu Billa O'Neila. Bill nawiązał kontakt najpierw z niejakim Doc Nickiem, zmarłym pięć lat wcześniej, potem z Georgem Milllerem, znanym fizykiem, nieżyjącym od 1967 roku. Bill miał dar jasnowidzenia, mógł więc ich widzieć i słyszeć bez użycia jakiegokolwiek aparatu. Jednakże dopiero 27 października 1977 roku udało mu się zarejestrować bezpośredni dialog. Głos zmarłego był słyszany przez głośnik i równocześnie nagrywany na taśmę. Była to bardzo krótka rozmowa, dość uboga w treść, ale mimo wszystko rozmowa. Później, mimo usilnych poszukiwań, nastąpiła długa cisza. Wreszcie 22 listopada 1980 roku Billowi znów udało się nawiązać bezpośredni dialog, tym razem z Georgem Milllerem. Zarejestrowano trzynaście minut doskonale słyszalnej rozmowy. I potem znów nastała cisza. Sukces ten - choć nie został powtórzony - zupełnie wystarczył, aby przekonać większość umysłów dobrej woli, ale nie środowiska naukowe, z zasady bardziej sceptyczne. Meek chciał znaleźć prawdziwy sposób komunikacji, regularny, godny zaufania, możliwy do wielokrotnego powtórzenia, poddający się znanym naukowym kryteriom oceny. Ale właściwa porajeszcze nie nadeszła. We wszystkich dziedzinach poszukiwań bywa tak, że sukces, który wydaje się w zasięgu ręki, nagle się wymyka. Postęp nie zawsze dokonuje się w sposób równomierny. W rzeczywistości zjawiska te nie pojawiły się w sposób tak nagły i nieoczekiwany, jak mogłyby sugerować pierwsze ich opisy. Teraz, kiedy są już dość szeroko znane, zaczynamy dostrzegać związki między pracami różnych badaczy lub też między pewnymi niewyjaśnionymi wydarzeniami. Już Thomas Edison, wynalazca fonografu, podjął prace w tej dziedzinie. Harold Sherman, założyciel Towarzystwa Badań nad Postrzeganiem Pozazmysłowym, zaznacza w swej ostatniej książce 7, że w 1947 roku Attila von Szala y nagrał na płytach niewyjaśnione szmery. W 1950 roku w Chicago John Otto, pracując z grupą radioamatorów, pochwycił dziwne sygnały niewyjaśnionego pochodzenia, wypowiadane w kilku językach, a nawet śpiewane. Mniej więcej w tym samym czasie inny Amerykanin, John Keel, pracując nad zagadnieniem UFO, odnotował pojawienie się nieznanych głosów na nagraniach wojskowych i cywilnych. Ten sam autor w innej książce pisze o raportach wojskowych w Skandynawii, gdzie już w latach trzydziestych niepokój władz budziły niezidentyfikowane głosy. Poszukiwania, jakie podjęto w Niemczech w nazistowskich archiwach, wykluczają raczej ich pozaziemskie pochodzenie. Wiemy też już dzisiaj, że podczas pierwszych audycji radiowych Guglielmo Marconi usłyszał dziwne zakłócenia, głosy o nieznanym pochodzeniu. Ponieważ jednak w owym czasie nie zamierzał nawiązywać kontaktu z zaświatami, nie zainteresował się tym zjawiskiem i nie próbował go wyjaśnić. Dopiero ojciec Agostino Gemelli, założyciel Katolickiego Uniwersytetu w Mediolanie i ówczesny rektor Akademii Papieskiej, przez przypadek nagrał po raz pierwszy doskonale słyszalny głos. Było to 17 września 1952 roku. W laboratorium fizyki doświadczalnej znajdował się razem z Gemellim ojciec Pellegrino Ernetti. Bardzo dobrze przypomina sobie to wydarzenie. Opowiedział mi o nim, gdy odwiedziłem go w klasztorze San Giorgio Maggiore w Wenecji. Pracowali wówczas wspólnie nad montażem nagrań, by wyeliminować z nich pewne tony. Używali w tym celu oscylografu i starych magnetofonów szpulowych, w których nośnikiem był stalowy drut. Drut ciągle się rwał, urządzenie wymagało co chwilę naprawy, tracili więc dużo czasu. Od wielu lat, od śmierci ojca, w trudnej sytuacji ojciec Gemelli miał zwyczaj zwracać się do niego z czułą prośbą: "Tato, pomóż mi!". A przy tej pracy okazji do pomocy nie brakowało. Gdy więc drut znów się zerwał, ojciec Gemelli, próbując go naprawić, jak zwykle poprosił zmarłego o pomoc. I wówczas, włączywszy naprawione urządzenie, zamiast nagrania śpiewu gregoriańskiego usłyszał wyraźnie słowa: "Oczywiście, że ci pomagam, jestem zawsze z tobą!". W pierwszym momencie ojciec Gemelli był bardzo przerażony. Zaczął się trząść i oblewać potem. Zachęcony jednak przez ojca Emettiego, zawołał po raz drugi. I znów ten sam głos odpowiedział wyrażnie i nieco ironicznie: ,,Ależ tak, głuptasie, czy nie widzisz, że to właśnie ja?". "Głuptasie" - tak zazwyczaj czule nazywał go ojciec. Obaj zakonnicy czym prędzej donieśli o tym wydarzeniu papieżowi Piusowi XII, który uspokoił ojca Gemellego: "Mój drogi ojcze, proszę się nie niepokoić. To, co się wydarzyło, jest faktem ściśle naukowym i nie ma żadnego związku ze spirytyzmem. Magnetofon jest narzędziem obiektywnym, które nie może ulec sugestii, wychwytuje i nagrywa wibracje dźwiękowe niezależnie od tego, skąd pochodzą. To doświadczenie być może da początek nowym badaniom naukowym, które potwierdzą wiarę w życie pozagrobowe" 8. Zaczynamy więc rozumieć, że w miarę rozwoju techniki pojawiały się nowe środki komunikacji, na które zmarli czekali
6
niecierpliwie. Przed Jiirgensonem dokonano wielu innych nagrań, ale często były one przypadkowe i nie zapoczątkowały systematycznych badań. Niektóre leżały długo niezauważone i zajęto się nimi dopiero wtedy, gdy zjawiskiem zainteresowały się szersze kręgi (przynajmniej za granicą). Przesłuchując dziś stare taśmy (na przykład z rodzinnych uroczystości), wtajemniczeni o czulszym uchu często ze zdumieniem rozpoznają głosy zmarłych członków rodziny, którzy, choć niewidzialni, byli zapewne obecni na uroczystości i komentowali wydarzenie 9• Przynajmniej jeszcze raz dał się wyraźnie słyszeć inny głos, i to kilka miesięcy przed przygodą Jfugensona. Wydarzenie, do którego doszło w maju 1959 roku, warte jest przytoczenia. Sidney Woods był wówczas z przyjaciółką u pewnego medium w Londynie, by nagrać jego słowa. Nagle dał się słyszeć inny głos. ,,z trudem i powoli - jak precyzuje Jean Prieurlo- głos ten powiedział: 'Dzień dobry wszystkim, tu Jego wielebność Lang!'. Arcybiskup Canterbury zmarł w 1945 roku. Głos wydawał się dochodzić z prawej strony, z miejsca odległego o metr od głowy medium. Co najbardziej niezwykłe, dał się słyszeć i równocześnie nagrywał się na taśmę; odbyło się to więc nieco inaczej niż w przypadku opisanym powyżej. Głos stawał się stopniowo "pełniejszy, szybszy i podyktował dwudziestominutowy przekaz, w którym arcybiskup podkreślał tak wartość, jak i niebezpieczeństwa spirytyzmu". Ci wszyscy, którzy znali dobrze arcybiskupa Langa i słuchali tego nagrania, mieli wrażenie, że istotnie był to jego głos. Przewielebny John Pearce Higgings, wikariusz z Putney, rozpowszechnił je nawet w angielskiej telewizji. Niektórzy ludzie z reguły odrzucają wszystko, czego dowiadują się za pośrednictwem medium. Wielką zaletą nagrań magnetofonowych jest to, że wszyscy mogąje usłyszeć, nie mając szczególnego daru. A choć zdolności mediumiczne wydają się ułatwiać nagrania, nie są jednak niezbędne. Wystarczy dobra aparatura i dużo cierpliwości. Wieść o tych wydarzeniach rozchodziła się bardzo powoli. Nieufność i strach przed ośmieszeniem paraliżowały wszelkie działania. Pierwsza konferencja na ten temat odbyła się w Horb nad rzeką Neckar wiosną 1972 roku. Drugą zorganizowano w kwietniu 1973 roku w tym samym mieście. Następną zaś w Caldarola, we Włoszech, w czerwcu tego samego roku. Wzięli w niej udział dziennikarze włoskiej prasy i telewizji. Do kolejnego spotkania doszło znów w Horb w kwietniu 1974 roku. Tym razem zainteresowała się nim telewizja niemiecka. A potem był jeszcze Diisseldorf (stu trzydziestu uczestników) i znów Horb w kwietniu 1975 roku. Począwszy od tego momentu, zaczęły powstawać liczne stowarzyszenia badaczy w Niemczech, Szwajcarii, Austrii, Stanach Zjednoczonych, Włoszech, a teraz nawet we Francji 2. Uznałem, że powinienem koniecznie opowiedzieć o początkach tej wspaniałej przygody, która zresztą dopiero się zaczyna. Mam nadzieję, że udało mi się pokazać, iż zajmują się tą dziedziną ludzie kompetentni i poważni. Jak jednak wyjaśnić fakt, że takie odkrycie, o wiele wspanialsze niż dotarcie człowieka na Księżyc, jest dziś tak mało znane? Jednym z powodów jest bez wątpienia sceptycyzm naukowców. Uznać z dnia na dzień, że śmierć nie jest śmiercią, że zmarli nadal żyją i mają się dobrze, że co więcej - kontaktują się z naszym światem, to zbyt wiele. Wysuwano wszystkie możliwe hipotezy, co z naukowego punktu widzenia jest zupełnie normalne. Żadna z nich nie mogła się ostać, trzeba było poddać się oczywistości i przyjąć, że to naprawdę zmarli do nas mówią. Na co więc owi naukowcy czekają? Ale tu właśnie widać, jak głęboka jest nauka Chrystusa, kiedy to w przypowieści o Łazarzu i bogaczu Abraham nie chce posłać Łazarza na nasz świat, by wyjaśnił braciom bogacza, co dzieje się po śmierci: "," bo choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą" (Łk 16, 31). Coraz mocniej jestem przekonany, że każdy wierzy w to, w co chce wierzyć - argumenty naukowe lub rozumowe wcale nie są decydujące i najważniejsze. Jest to tym bardziej uderzające, że zjawisko nagrywania głosów osób zmarłych zależy od wielu szczegółów technicznych, które - jak mi się wydaje - powinny przyczynić się do obalenia wszystkich innych, bardziej przyziemnych hipotez. Jeśli na przykład w czasie nagrywania taśma przesuwała się z prędkością 9,5, przy przesłuchiwaniu można było rozróżnić w tych samych miejscach trzy, a nawet cztery głosy osób zmarłych: jeden przy prędkości 9,5, inny przy prędkości przyspieszonej 19, z innym tekstem, wypowiadanym jednak z normalną prędkością, jeszcze inny mówiący z prędkością normalną, ale słyszalny przy przesuwaniu taśmy w rytmie zwolnionym, to znaczy z prędkością 4,75; i czasem, co pozostaje największą zagadką, można było stwierdzić obecność czwartego głosu, zarejestrowanego w sposób normalny, słyszalnego przy cofaniu taśmy. W laboratoriach dźwiękowych przeprowadzono wiele badań, by zrozumieć to zjawisko - niezależnie od paranormalnego pochodzenia głosów - ale tajemnica pozostaje nadal niewyjaśniona. Instynktowna wrogość ludzi Kościoła z pewnością także odgrywa pewną rolę w niemal powszechnym przemilczaniu tej wielkiej nowiny. Nie do zniesienia wydaje im się myśl, by wiara nie byłajuż niezbędna do uznania życia pozagrobowego; aby mogły ją zakłócić najzwyklejsze urządzenia tranzystorowe. Nie chodzi oczywiście o to, by skłonić hierarchię Kościoła do zajęcia oficjalnego stanowiska w sprawie autentyczności tych zjawisk. Nie miałoby to żadnego sensu, gdyż problem nie leży bezpośrednio w jej kompetencjach. Jest to przede wszystkim problem naukowy i techniczny. Ale hierarchia nie jest całym Kościołem. A poza tym wydaje się, że najwyższe władze kościelne, nie angażując się wprost (czego zresztą nie powinny robić), bardzo uważnie śledzą przebieg tych badań i wielokrotnie wyraziły zainteresowanie ich przebiegiem. Jak widzieliśmy, były arcybiskup Canterbury bez wahania pozwolił, ażeby jego głos słyszano za pośrednictwem medium.
7
Pragnął mówić o spirytyzmie, nie potępiając go z góry. Inny ksiądz katolicki, ojciec Leo Schmid, poświęcił wiele swojego cennego czasu podobnym badaniom. Prałat Karl Pfleger, proboszcz z Behlenheim w Alzacji, pilnie śledził prace Constantina Raudive'a. Ale co jeszcze ważniejsze dla katolików, papież Paweł VI był bezpośrednio informowany przez Jiirgensona o badaniach w tej dziedzinie przy okazji kręcenia fllmu o Watykanie. Nie przeszkodziło to wcale papieżowi odznaczyć Jurgensona Orderem Świętego Grzegorza Wielkiego, chociaż Jurgenson nie był nawet katolikiem. W 1970 roku sam Watykan utworzył katedrę badań parapsychologicznych, a także zespół, który jesienią 1970 roku na trzecim międzynarodowym kongresie Imago Mundi przedstawił referat na temat głosów z zaświatów. Oficjalnie zachęcony przez Watykan, zespół kontynuował badania 13• Powiedział mi o tym sam ojciec Andreas Resch, redemptorysta, kiedy złożyłem mu wizytę w Innsbrucku, w Instytucie Parapsychologii, którym kieruje. To on jest odpowiedzialny za publikację Imago Mundi i prowadzi w Rzymie wykłady na temat zjawisk paranormalnych. On także (wraz z trzema innymi księżmi) zabrał głos na szóstym międzynarodowym kongresie Ruchu Nadziei (Movimento della Speranza), który odbył się w dniach 18-20 września 1992 roku. Ruch ten gromadzi wielu rodziców, którzy stracili dzieci, i podczas konferencji poświęca się dużo uwagi nagranym przesłaniom 14. Tak więc mniemanie, że Kościół katolicki sprzeciwia się tego typu przekazom, może wynikać wyłącznie z braku informacji. W tym względzie mogę jedynie ubolewać nad ojcem Jeanem Vemettem, próbującym wymazać przynależność religijną duchownych, którzy odgrywali albo jeszcze odgrywają ważną rolę w tym fantastycznym odkryciu. I tak ojciec Leo Schmid staje się "Leonem Schmidem, obywatelem szwajcarskim" 15. Nieco dalej ojciec Pellegrino Ernetti, pewien znany naukowiec, a także dawny doradca II Soboru Watykańskiego stają się "włoskimi wykładowcami uniwersyteckimi" 16 • W ten sposób czytelnik może dojść do przekonania, iż istnieje zasadnicza sprzeczność pomiędzy tradycyjną nauką Kościoła a tego typu badaniami. Ze swej strony ubolewam raczej nad milczeniem i niewiedzą zbyt wielu ludzi Kościoła we Francji, ale sprzeczności nie widzę. Tym, co stanowi dla mnie zasadniczy problem, jest nie sam kontakt z zaświatami, ale treść przekazów. Dodałbym jeszcze, że jeśli nasi "niebiańscy rozmówcy" odmawiają odpowiedzi na niektóre pytania, co zdarza się dosyć często, jest to znak, że pozwoleń na te rozmowy udziela "instancja wyższa" i pozostają one nieustannie pod jej kontrolą. Wiele głosów zapewnia nas, że wszystko to stanowi część Bożego planu, będzie się nadal rozwijać i zostanie uzupełnione obrazem ciała duchowego zmarłych. Niedługo więc będziemy nie tylko słyszeć, ale i widzieć mieszkańców zaświatów! Ale to jeszcze daleka droga. Natrafiamy tu prawdopodobnie na dodatkową przyczynę tak małego upowszechnienia tej wielkiej nowiny. Nagrywanie głosów na taśmę magnetofonową dobrze się sprawdza, ale nie jest łatwe, a zwłaszcza nie przebiega regularnie. Czasem głosy słychać niezwykle wyrażnie, z pełną intonacją, z jasną wymową, tak że wszyscy mogą słyszeć tekst i zrozumieć go bez żadnego przygotowania. Jednak często zdarzają się zaledwie ciche szepty, co sprawia, że na starych kasetach - jeśli nie wiedziało się nic o tym zjawisku - można było ich nawet nie zauważyć. W wielu przypadkach, dla większej pewności, taśmę odsłuchuje się nie w grupie, lecz pojedynczo, w oddzielnym pokoju, i każdy notuje to, co wydaje mu się słyszalne i zrozumiałe. Wymaga to zawsze dużo cierpliwości i wytrwałości. Jednak środki techniczne stają się coraz doskonalsze. Wspomnieliśmy już, że Constantin Raudive wynalazł psychofon, by ułatwić komunikację ze zmarłymi. Jedna z niemieckich firm magnetofonowych dostarcza na zamówienie model magnetofonu dostosowany do tego typu nagrań. W bardzo wyczerpującej książce Hildegard SchMer opisuje dziewiętnaście różnych metod wychwytywania głosów z zaświatów. Wydaje się, że korzystne jest wytwarzanie pewnych dżwięków w pokoju, w którym dokonuje się nagrań. Nierzadko bywa, że hałasy te, doskonale słyszalne podczas nagrywania, całkowicie lub częściowo znikają przy przesłuchiwaniu. I tak podczas jednego z nagrań Jurgenson odnotowuje sześć wyraźnych szczeknięć psa. Przy przesłuchiwaniu taśmy były słyszalne już tylko dwa. Wibracje akustyczne pozostałych szczeknięć zostały wykorzystane przez naszych drogich zmarłych do utrwalenia na taśmie własnych głosów. Inne sprzyjające dżwięki to na przykład hałasy dochodzące z ulicy, monotonny szmer fontanny lub audycja radiowa w nieznanym nam języku. W swej książce Hildegard SchMer opisuje szczegółowo, jak przygotować się do nagrywania głosów zmarłych, w jaki sposób wyćwiczyć swoje zdolności słuchowe. Jednak bez wątpienia najlepiej jest dołączyć do grupy, w której przynajmniej parę osób ma już pewne doświadczenie w nagrywaniu i słuchaniu. Ostatnią przyczyną niemal powszechnej obojętności jest fakt - i trzeba to uczciwie przyznać - że treść owych nagrań jest bardzo często zniechęcająca. Nie dlatego, że świat, w którym żyją umarli, jest nie ciekawy, ale dlatego, że prawie wcale o nim nie mówią. Kosmonauci, którzy wylądowali na Księżycu, dzielili się z nami swymi wrażeniami. Opowiadali o swoim wzruszeniu, o tym, że podziwiali blask Ziemi widzianej z Księżyca, że zabawnie było poruszać się w olbrzymich podskokach przy najmniejszym odepchnięciu się od gruntu itp. Nasi rozmówcy z zaświatów nie wysyłają nam żadnego szczegółowego raportu o warunkach nowego życia. Zapewne nie wolno im udzielać tego typu informacji. Ale zobaczymy, że można dowiedzieć się wielu rzeczy zupełnie innymi metodami. Są one jednak mniej pewne. A ten najbardziej bezpośredni sposób nie zdradza nam jeszcze zbyt wiele. Ojciec Schmid próbował sporządzić listę tematów, które pojawiały się w rozmowach. Stwierdził, że interesujący tekst może niekiedy stanowić do sześćdziesięciu procent całości nagrania, ale średnio nie przekracza piętnastu procent. Porównuje
8
on to do poszukiwania złota, kiedy zbiera się zazwyczaj dużo piasku, ale znajduje tylko odrobinę cennego kruszcu 17. Lecz jesteśmy dopiero na początku drogi. Wydąje się, że na pierwszym etapie zmarłym chodziło o to, byśmy uznali, iż kontakt został rzeczywiście nawiązany. Podczas czytania przekazów powstaje wrażenie, że początkowo bardzo się bali, iż w pewnym momencie zechcemy zrezygnować z doświadczeń. Następnie usiłowali udoskonalić system, dając nam rady techniczne. Ale nade wszystko chcieli dać się rozpoznać, udowodnić swoją tożsamość, powołując się na szczegóły z własnego życia, sekrety, które tylko oni sami mogli znać. Może jednak jesteśmy czasami zbyt zachłanni. Ci, którzy stracili bliską osobę i po miesiącach, a często po latach znów słyszą jej głos, nie proszą o zbyt wiele. Hildegard Schiller przypomina sobie wzruszenie, jakie ją ogarnęło, kiedy Raudive dał jej posłuchać z taśmy głosu pewnej matki, żyjącej jeszcze na tym świecie: rozpaczliwie przywoływała ona po włosku swego zmarłego synka i wołaniu temu odpowiadał natychmiast świeży głos dziecka 18. Jean Prieur opowiada nam, jaka radość ogarnęła Gabriellę Alvisi Gerosę, gdy po raz pierwszy usłyszała znów głos swej córki. "Byłam zdruzgotana, miałam wrażenie, że światło na zawsze zgasło razem z nią. Rozpacz uczyniła mnie osobą nieczułą, wydawało mi się, że odtąd nic już nie może mnie poruszyć. Pogrążona w odrętwieniu i rozpaczy, zobaczyłam w jakimś czasopiśmie tytuł wydrukowany wielkimi literami: 'Ktoś woła do nas z zaświatów'. Postanowiłam spróbować i czekałam z lękiem na odpowiedź głosów z innego świata". Wcale nie było to dla niej proste. Upłynęło wiele miesięcy, zanim zdecydowała się spróbować po raz pierwszy. Póżniej zrozumiała, iż jej długie wahania wynikały z obaw, że się nie powiedzie i że w ten sposób straci ostatnią nadzieję. Najpierw słyszy kilka słów po niemiecku, po angielsku i prawdopodobnie po francusku słowo "huśtać się". Nie ma to żadnego sensu. Ale nie daje za wygraną i nadal próbuje o każdej godzinie dnia i nocy. Po czym gruby głos rytmicznie powtarza po łacinie: opus hie, hie opus, hie opus ... , "to jest zadanie dla nas" lub ,jest to dzieło do wykonania". Wreszcie, kilka dni póżniej, tak długo oczekiwany głos wypowiada pierwsze słowa: "Czego potrzebujesz?". "Wydawało się, że ten głos nigdy nie zamilkł w naszym domu i że rozlega się z pokoju obok [ ... ] Roberta zrobiła wszystko, co w jej mocy, by dać mi się rozpoznać. Powtarzała słowa i zdania, które wypowiadała, gdy była malutka, zdania, które tylko ona i ja mogłyśmy pamiętać. Wymieniała także przedmioty, które niegdyś jej zginęły. Udało jej się nawet zagwizdać kilka tonów piosenki, którą zwykle budziła swoją siostrę" 19. Oczywiście nie ma powodu, by robić z tego sensacyjne opowiadanie o zaświatach. Ale dla rodziców, małżonków, przyjaciół oddzielonych od tych, których kochali, czyż nie jest wzruszające znów usłyszeć ukochany głos tak bezpośrednio i tak prosto? Dowiedzieć się, że żyją, że są blisko nas, że nadal się rozwijają i wzrastają i że pewnego dnia do nich dołączymy?
Profesor Hans Otto Konig ijego generator Wszystko uległo zmianie, kiedy w 1984 roku Radio Luksemburg zaprosiło profesora Hansa Ottona Koniga, by podczas jednego z niemieckojęzycznych programów telewizyjnych, w bezpośredniej transmisji, publicznie zademonstrował swój słynny już generator. Urządzenie to przeniesiono do studia i złożono pod wnikliwym okiem techników telewizyjnych, by zyskać pewność, że nie ma żadnego fałszerstwa. Wielka nowość polegała nie tylko na tym, że nagrywane głosy brzmiały o wiele wyrażniej , ale też że podczas nagrywania słyszało się je bezpośrednio przez głośnik. Był to więc prawdziwy, bezpośredni dialog, niewymagający przesłuchiwania taśmy po każdej odpowiedzi. Aparat ten był na tyle technicznie niezawodny, że doświadczenie dawało się powtórzyć dowolną liczbę razy. Marzenie George'a Meeka w końcu się spełniło. Był on zresztą obecny w tym programie i zaskoczyło go, kiedy głosy zwróciły się do niego po imieniu. Każdy mógł stawiać pytania. Odpowiedzi przychodziły po krótkiej chwili, bardzo wyraźnie, jakby odpowiadał ktoś na sali. Sukces był olbrzymi. Oceniono, że program oglądało około dwóch milionów telewidzów. Konig powrócił do studia jeszcze kilkakrotnie. Po jednym z pokazów stacja telewizyjna otrzymała około trzech tysięcy listów w ciągu jednego tygodnia. Mur milczenia został obalony.
2. Doświadczenie luksemburskie: "cząsteczka wieczności wymyka się zniszczeniu" Odpowiedzi były jeszcze bardzo krótkie i nie pozwalały na dłuższe wyjaśnienia. Ale od tamtej pory badania zdecydowanie posunęły się do przodu. Sam mogłem stwierdzić to z zachwytem u moich nowych przyjaciół H.F. z Luksemburga. Skontaktowała mnie z nimi Hildegard SchMer. Zanim mnie przyjęli, zapytali o pozwolenie swoich rozmóweów z zaświatów, a mianowicie Constantina Raudive'a, który przez długi czas zajmował się tymi dziwnymi nagraniami, również w ostatnich latach życia. Dzisiaj, będąc już z drugiej strony, nie zrezygnował ze swej dawnej pasji. Cierpliwie pracuje nad tym samym zadaniem, w tym samym duchowym celu, spodziewając się, że kontakty z zaświatami zmienią choć trochę nasze serce i, co za tym idzie, nasz sposób życia na ziemi. Wspiera on badania kilku zespołów na całym świecie, między innymi wspomniane powyżej małżeństwo z Luksemburga i ich przyjaciela, inżyniera J.P.S. Regularnie słyszą także głos innego rozmówcy; kogoś, kto twierdzi, że nigdy nie żył na naszej planecie i nigdy nie zaznał cielesności. Moi przyjaciele bardzo nalegali, by się przedstawił, ale odmówił podania swojego imienia, mówiąc w sposób poetycki: "Jestem jak jedna z tych niewidzialnych istot, które czuwają nad małymi dziećmi przechodzącymi przez most". I
9
dodał: "Możecie nazywać mnie technikiem, bibliotekarzem, archiwistą. Jestem po trosze tym wszystkim dla planety Ziemi". Prawdę mówiąc, to głównie "technik" udzielił moim przyjaciołom rad, jak poprawić jakość komunikacji. Doradził, by nabyli szereg przyrządów wytwarzających fale o wszelkich możliwych długościach. Pomógł im także w ustawieniu tych aparatów. Czasami pokazuje, jakie mIejSCe w pokoju winien zajmować każdy z uczestników nagrań. Dziś jest to prawdziwe małe laboratorium: ultrafioletowe lampy podobne do tych, jakich używają filateliści, migacz, urządzenie emitujące fale o wysokiej częstotliwości, czarno-biały telewizor, włąezony na kanale bez programu, z celowymi zaburzeniami dźwięku, małe radio. To radio odgrywa bardzo ważną rolę, bo właśnie przez nie słyszymy bezpośrednio głosy z zaświatów. Zapytali więc Constantina Raudive'a i "technika", co myślą o tym, że chciałbym uczestniczyć w jednym z seansów. Otrzymali pozwolenie i oto znajdowaliśmy się we czworo w laboratorium. Wszystkie aparaty były włączone, wytwarzając światło, dziwne dżwięki i dość głośny hałas "w tle". Obecna wśród nas młoda kobieta powiedziała do mikrofonu, połączonego z magnetofonem: "Drogi techniku, drogi Constantinie Raudive, prosimy was, mówcie, jeśli to możliwe, liebertechniker, zwanzig Uhrund seehzehn Minuten, godzina dwudziesta szesnaście, 22 czerwca 1987 roku, poniedziałek wieczorem, pozdrawiamy wszystkich ... (cisza wypełniona odgłosami różnych przyrządów) godzina dwudziesta osiemnaście, 22 czerwca 1987 roku ... (dziwne hałasy, światła)". W końcu, powoli, spośród hałasów daje się słyszeć gruby melodyjny głos. Głos Constantina Raudive'a, który ze względu na mnie mówi po francusku: "Cząsteczka niematerialna, jakkorwiek ją nazywacie początek, źródło, dusza, duch, cząsteczka wieczności - wymyka się zniszczeniu (hałas przyrządów) ... Nieszczęściem jest to, że ludzie dzisiaj boją się śmierci. Otóż nie należy się bać śmierci, ale raczej choroby i tego, co poprzedza śmierć. Śmierć, moi drodzy przyjaciele, prowadzi do promieniejącej wieczności, wyzwolenia, które kładzie kres wszystkim waszym tragediom. Śmierć jest nowym życiem". Potem daje się słyszeć głos "technika". Najpierw po niemiecku, cieńszy, szybszy, częściej przerywany, zbijający słowa w grupy. Zrozumiem to, co mówi, dopiero podczas przesłuchiwania taśm w zwolnionym tempie. Następnie "technik" cytuje nam długi fragment z listu świętego Pawła, jeden z najważniejszych tekstów na temat zmartwychwstania. Pierwszy List do Koryntian, zapowiada "technik", rozdział 15, wersety 35-44: "Lecz powie ktoś: A jak zmartwychwstają umarli? W jakim ukazują się ciele? O, niemądry! Przecież to, co siejesz, nie ożyje, jeżeli wprzód nie obumrze. [ ... ] Nie wszystkie ciała są takie same: inne są ciała ludzi, inne zwierząt, inne wreszcie ptaków i ryb. Są ciała niebieskie i ziemskie, lecz inne jest piękno ciał niebieskich, inne ziemskich. Inny jest blask słońca, a inny - księżyca i gwiazd. Jedna gwiazda różni się jasnością od drugiej. Podobnie rzecz się ma ze zmartwychwstaniem. Zasiewa się zniszczalne powstaje zaś niezniszczalne; sieje się niechwalebne - powstaje chwalebne; sieje się słabe - powstaje mocne; zasiewa się ciało zmysłowe - powstaje ciało duchowe. Jeżeli jest ciało zmysłowe, powstanie też ciało duchowe". Potem "technik" dodaje cytat z listu świętego Jakuba Apostoła: "Błogosławiony mąż, który wytrwa w pokusie, gdy bowiem zostanie poddany próbie, otrzyma wieniec życia, obiecany przez Pana tym, którzy Go miłują" (1, 12). Wydawało mi się, że nasz rozmówca nie posługiwał się żadnym gotowym tłumaczeniem Biblii, ale ze wszystkich, które mogłem sprawdzić, najbardziej bliski był francuski przekład Louisa Segonda. Potem poważny i powolny głos Raudive'a znów mówi: "Drodzy przyjaciele, jaki dowód moglibyśmy dać, że nie próbujemy was oszukiwać? Żaden, poza głęboką pewnością, że się do siebie zbliżamy, rozmawiamy ze sobą, dotykamy wzajemnie swoich dusz. Drodzy przyjaciele, ja sam musiałem także stoczyć wiele długich i zaciętych walk, by zestroić się z tą Obecnością, którą zawsze czułem tuż przy sobie, by słuchając, otworzyć się na głos, który starał się przeniknąć w głąb mojej świadomości. Wtedy zawołałem i On mi odpowiedział. Drodzy przyjaciele, słyszycie głosy. Uczyńcie z nimi to, co uważacie za konieczne". "Technik" powtarza jeszcze parę razy: "Kontakt End!', a my dziękujemy naszym niewidzialnym, a jednak tak bliskim przyjaciołom. Głosy są czyste, wyraźne. Słowa poprawnie wymawiane. W głosie Raudive'a dwa lub trzy razy można było usłyszeć dżwięczną spółgłoskę w nosowej sylabie, tak jak wymawia się na południu Francji. Prawdą jest, że mieszkał on kilka lat w Hiszpanii. Zanotowałem te teksty, przesłuchując je powtórnie na moim małym magnetofonie. Czuję wdzięczność do przyjaciół z zaświatów. Dobrze wybrali materiał i treść przekazu. Mam wrażenie, że doświadczyłem prawdziwego "spotkania dusz". Trzeba tutaj podkreślić jeden z wielu problemów, jakie wiążą się z tymi nowymi zjawiskami: ten piękny tekst Raudive'a został przejęty - prawie słowo w słowo - z książki pewnego medium, o którym powiem nieco dalej 20 • Podobną rzecz zauważono kilkakrotnie w Niemczech. Często sami zmarli uprzedzali nas, że posługują się cytatami, zawsze nieco zmienionymi, gdyż tak est im łatwiej. Istotnie, wydaje się, że nawet jeśli zazwyczaj mogą oni z łatwością przechodzić z jednego języka na drugi, nie radzą sobie z gramatyką. Wiele osób zauważyło, że przekazy z zaświatów mają dziwną składnię. Moi przyjaciele z Luksemburga mieli dla mnie jeszcze jedną niespodziankę. Kiedyś czytałem, że czasem udawało się zrobić zdjęcia zmarłym. Jean Prieur na przykład pisze, że ktoś sfotografował grób swojego psa, by zachować ostatnią o nim pa-
10
miątkę. Jak wielkie było jego zaskoczenie, kiedy podczas wywoływania zdjęcia spostrzegł na nim doskonale widoczną syrwetkę zwierzęcia 22• Podczas jednego z seansów nagraniowych w Stanach Zjednoczonych zarejestrowano dwadzieścia trzy różne głosy i na wszelki wypadek zrobiono kilka zdjęć, choć nikogo nie zobaczono. Po wywołaniu okazało się, że jest na nich aż sześciu zmarłych 23• Od dawna już jednak wiadomo, że niektóre osoby obdarzone darem mediumicznym mają dziwną zdolność utrwalania na kliszy zwykłego aparatu fotograficznego obrazu tych, których widziały dzięki swym zdumiewającym zdolnościom 24•
3. Pierwsze obrazy z zaświatów To wszystko jednak jest już przeszłością. To, co zrobił Jurgenson w dziedzinie nagrywania głosów, Klaus Schreiber osiągnął po raz pierwszy w dziedzinie obrazu w Aix-IaChapelle, 30 września 1985 roku 25• Ich nazwiska staną się wkrótce sławne na całym świecie i uczniowie w przyszłości będą się o nich uczyć jak o Branlym czy Marconim. Doświadczenie Schreibera powtórzyło kilka innych grup badawczych. W szczególności zajął się tym Hans Otto Konig, który dużo pracował z Klausem Schreiberem. Na podstawie prac Schreibera zaprezentował całą serię przezroczy na międzynarodowym kongresie w Mediolanie w czerwcu 1986 roku, w obecności dwóch tysięcy dwustu zebranych. Wśród tych fotografri było oczywiście dużo obrazów zmarłych z rodziny Schreibera, ale także podobizna Romy Schneider, Curda Jurgensa, wielu nieznajomyeh, a także dwa zdjęcia dzieci, które z ogromnym wzruszeniem rozpoznały obecne na sali matki 26• Większość tych wizerunków znajdziemy w książce Rainera Holbe'a poświęconej badaniom Klausa Schreibera (należy podkreślić, że kaseta wideo jest jeszcze wyraźniejsza niż zdjęcia) 27 • Pierwsze obrazy z zaświatów! Fantastycznie! Nie do wiary! A jednak ... Moi przyjaciele z Luksemburga także je otrzymali. Profesor Ernst Senkowski z Wyższej Szkoły Technicznej w Moguncji pomógł im zamontować w laboratorium potrzebne urządzenia. Również w tej pracy wspomagali ich przyjaciele z zaświatów. W wydawanym przez nich biuletynie Luksemburskiego Centrum Studiów nad Transkomunikacją (LCST) opublikowali rady przekazane poprzedniego wieczoru przez "technika". Obrazy pojawiają się na ekranie telewizora i mogą być zarejestrowane przez kamerę. Sam mogłem zobaczyć rezultat. Dwa obrazy porośniętej gdzieniegdzie lasem równiny, nieco jeszcze zamazane. Jeden górski pejzaż z doliną. Potem widok jakby planety, większej od naszego Księżyca, wschodzącej na niebo nad horyzontem. Następnie miasto, a za nim rzeka, którą "technik" nazwał później Rzeką Wieczności. W środku ekranu zarys budowli górującej nad wszystkimi pozostałymi. To tam, jak wyjaśnił "technik", mieści się centrum nadawcze umożliwiające kontakty z Ziemią. Ale najbardziej wzruszającym i jednocześnie najwyraźniejszym fragmentem był obraz młodej dziewczyny, widocznej do pasa i zwróconej do widzów. Za nią morze, odpowiednik morza w zaświatach. Doskonale było widać ruch wody, bieg fal, które rozbijały się o brzeg. Młoda kobieta pojawiła się, trzymając prawą dłoń na ustach, i przesłała pocałunek nam, widzom, pocałunek dla tych, których zostawiła na Ziemi. Według "technika" wszystkie te obrazy pochodziły z trzeciego poziomu, używając terminologii F. Myersa. Jak zobaczymy dalej w tej książce, istnieje wiele poziomów, wiele płaszczyzn w zaświatach i wiele sposobów ich liczenia. Opraeowano na tym świecie wiele metod mierzenia temperatury lub natężenia trzęsienia ziemi, jak na przykład skala Richtera. Istnieje także skala Meyersa! Poprzestańmy na razie na informacji, że klasyfikacja Meyersa zawiera siedem poziomów lub raczej siedem etapów, ponieważ sam moment śmierci uważany jest za pierwszy poziom, a etap przejściowy, który następuje natychmiast po zgonie, liczy się jako etap drugi. Trzeci etap, o którym mowa powyżej, jest więc w tej klasyfikacji pierwszym poziomem istnienia w zaświatach, który trwa trochę dłużej. Moi przyjaciele z Luksemburskiego Centrum Studiów nad Transkomunikacją uzyskali jeszcze kilka innych obrazów, wśród których jeden szczególnie zasługuje na uwagę: 16 stycznia 1987 roku na ekranie telewizora pojawiła się podobizna dość młodego, zupełnie nieznanego mężczyzny. Nie udało się go zidentyfikować, gdyż głos nie pokrywał się z obrazem. Jednakże 2 maja 1987 roku moi przyjaciele z LCST nawiązali kontakt na nowo - tym razem dźwiękowy. Oprócz stałych ezłonków zespołu obecny był ojciee Andreas Resch, doktor teologii i psychologii, profesor psychologii klinicznej i paranormologii w Alfonsianum na Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie, dyrektor Instytutu Badań nad Zjawiskami z Pogranicza Nauki w Innsbrucku. Byli także George Meek, amerykański inżynier, o którym już mówiliśmy, oraz profesor Senkowski i jego małżonka. Po Constantinie Raudive'ie inny głos przemówił po angielsku, ale z wyraźnym francuskim akcentem (ja także słyszałem to nagranie). Oto jego słowa: "My name is Henn Sainte-Claire Deville. Ileft yourworld in 1881 ... Nazywam się Henri Sainte-Claire Deville. Opuściłem wasz świat w 1881 roku i mówię do was w imieniu własnym i całego zespołu uczonych z Life-Line". Life-Line to nazwa zespołu, który pracuje w zaświatach, pozostająe w kontakcie z Georgem Meekiem i jego Metascience Foundation. Henri Sainte-Claire Deville odnalazł więc w Luksemburgu swego ziemskiego współpracownika i mówił do niego po angielsku. Ale przedstawił się wówczas po raz pierwszy.
11
Po zakończeniu rozmowy, jeszcze tego samego wieczora, jeden z członków LCST otworzył eneyklopedię larousse'a i natrafił na następujące słowa: "Sainte-Claire Deville (Henri Etienne), chemik francuski, urodzony na Antylach, zmarły w Boulogne-sur-Seine (1818-1881), badacz dysocjacji par i gazów, autor świetnych prac z dziedziny chemii metali". W czasie poprzedniej transkomunikacji "technik" powiedział, że twarz mężczyzny, która pojawiła się na ekranie 16 stycznia, była podobizną Sainte-Claire Deville'a. W zaświatach od dawna wiedziano o podróży, jaką George Meek miał odbyć do Luksemburga. Od tamtej pory dokonał się dalszy postęp. Dnia 1 lipca 1988 roku moi przyjaciele z Luksemburga uzyskali - po raz pierwszy w historii - równoeześnie dżwięk i obraz z zaświatów. Zobaczyli i usłyszeli Constantina Raudive'a. Niestety, nie uczestniczyłem w tym wydarzeniu, ale później byłem świadkiem kilku podobnych pokazów. Trzykrotnie, podczas trzech różnych wizyt w Luksemburgu, widziałem obrazy powstające na ekranie telewizora, podczas gdy równocześnie dał się słyszeć głos. Opowieści o pionierach transkomunikacji wywołają może uśmiech rozrzewnienia, gdy kiedyś każdy będzie mieć własny wideofon do komunikacji z zaświatami. Na razie zaczyna prowadzić badania coraz więcej osób. W 1981 roku Harold Sherman oszacował, że w Niemczech jest około tysiąca badaezy28. Obecnie znąjdziemy ich tylu w rejonie samego Monachium, a na całym świecie - około pięciu tysięcy. Anglicy i Amerykanie także nadrabiają opóźnienie w tej dziedzinie, będące - według H. Shermana 29- po części skutkiem ukazania się wrogiej tym poszukiwaniom książki, napisanej przez żądnego sławy absolwenta Cambridge. W Anglii G. Gilbert Bonner nawiązał półgodzinny kontakt zzaświatam 30 . Alex Mac Rae, jeden z inżynierów elektroników zatrudnionych wcześniej przez NASA (przy projekcie Skylab i programie wahadłowca kosmicznego), pracował w Szkocji nad urządzeniami sterowanymi głosem, przeznaczonymi dla osób niepełnosprawnych. W styczniu 1983 roku wpadł na pomysł, by posłuchać głosów z innego świata. Od razu mu się to udało, ale dawnym sposobem: nie słyszał ich bezpośrednio takjak Konig, lecz dopiero podczas przesłuchiwania taśmy 31. Włosi zajmują poczesne miejsce w tych eksperymentach. W Grosseto działa niewielki zespół, zgromadzony wokół Marcella Bacciego. W ciągu siedmiu lat regularnej pracy nagrał on trzydzieści tysięcy głosów. Czasami w ciągu jednego seansu udawało się usłyszeć około tysiąca słów. Często też na zakończenie wieczoru przyjaciele z zaświatów podejmowali chóralny śpiew. Efekt jest porywający, mimo niedoskonałości w odbiorze 32. Szczególnie ciekawy przypadek zdarzył się pewnemu badaczowi zamieszkującemu dawną krainę Etrusków. Otóż przyszło mu do głowy, żeby nawiązać kontakt z przedstawicielem tej zaginionej cywilizacji. Ujął w dłonie prawdziwą wazę etruską, a następnie pochylił ją tak, jakby chciał złożyć ofiarę, i zaczął żarliwie wzywać dusze zmarłych. W efekcie doszło do przedziwnego dialogu, zapisanego na taśmie magnetofonowej. Jak się wydaje, ów starożytny Etrusk zdołał przekazać mu kilka słów w swoim języku, a równocześnie jakiś inny zmarły próbował przerwać im rozmowę i zabronić mu nawiązywania kontaktu 33. Ekipy w Udine na północy Włoch i w Catanzaro na południu tego kraju, postępując zgodnie ze wskazówkami otrzymywanymi z zaświatów przez głośnik radiowy, filmują sylwetki zmarłych. Są to chyba bardziej specyficzne zdjęcia niż prawdziwa transkomunikacja wideo. Ale te dwa zjawiska są pokrewne 34. Jak to się często zdarza, ojciec pewnej Raffaelli Gremese zapowiedział swoje pojawienie się przez radio: "Raffaello, tata czeka na ciebie w telewizji". Było to 5 listopada 1979 roku. Kilka dni później istotnie pojawił się przed nią na ekranie telewizora. Na następne spotkanie musiała jednak poczekać aż do 11 listopada 1986 roku. Oto jej relacja: "Skierowałam kamerę wideo na określony punkt w pokoju i fllmowałam przez kilka minut. Potem przejrzałam kasetę w zwolnionym tempie, obraz po obrazie, próbując się dowiedzieć, kim są osoby, które się pojawiły, ale odpowiedzi były wymijające: 'To nie ma znaczenia' lub: 'Jestem pasażerem wieczności', lub też: 'To są myśli i pewien kształt'. Tylko mój ojciec dał znać, że to on. Jedna z moich przyjaciółek rozpoznała także pewną dziewczynę zmarłą kilka lat wcześniej. Nagrywając film, pozostaję w kontakcie z istotami z zaświatów dzięki radiu, a one informują mnie na przykład: 'Jesteśmy tu, na kanapie ... nad telewizorem ... za tobą'. Udzielają mi wskazówek, w którą stronę mam kierować kamerę, aby móc je sfllmować" 35. Wydaje się jednak, że w miarę upływu czasu Raffaella Gremese i jej przyjaciółka Renata Capria D'Aronco powróciły do metod bardziej "klasycznych" (jeśli mogę tak powiedzieć). Posługują się mianowicie metodą opracowaną przez Klausa Schreibera i wychwytują obrazy bezpośrednio na ekranie telewizora, pracując w obwodzie zamkniętym 36. Nie posuwając się aż tak daleko, Bemard Montagne zbudował niedawno we Francji mały przyrząd, który wydaje się bardzo obiecujący. Jego schemat, opublikowany w 1931 roku przez Radę Poszukiwań Metapsychicznych w Belgii, odnalazł Jean-Michel Grandsire. Wynalazcą był piętnastoletni chłopiec, Henri Vandermeulen, zmarły 31 lipca 1929 roku. Już 16 grudnia tego samego roku zdołał przekazać pomysł swojemu ojcu za pomocą tabliczki ouija. Jest to rodzaj sygnalizatora wymagającego bardzo małej ilości energii, by uruchomić dzwonek. Nasi drodzy zmarli posługują się nim, aby nas uprzedzić, że mają ochotę na rozmowę. W owej chwili wystarczy tylko przybiec do magnetofonu. Bemard Montagne opisuje to bez zbędnych słów: "Dzwonek dzwoni i równocześnie głosy nagrywają się na taśmę" 37.
12
Kiedy pewien hiszpański jezuita zaprosił mnie, bym wygłosił w Madrycie wykład na temat obrazów z zaświatów, stwierdziłem z przyjemnością, że od lat rozwijają się w tym kraju bardzo poważne badania w tej dziedzinie. Posunęły się one do tego stopnia, że ojciec Jose-Maria Pilón (który sam dokonał także wielu nagrań) poprosił mnie, bym mówił jedynie o otrzymywanych obrazach, gdyż zjawisko nagrywania głosów jest już dobrze znane w Hiszpanii. Miałem tam również okazję spotkać się kilkakrotnie z Germanem de Argumosą, który wraz z Raudivem i profesorem Sine sio Damellem z Barcelony 38 zalicza się do pionierów badań. Według ostatnich informacji, jakie uzyskałem, słuchając audycji radiowej prowadzonej między Paryżem, Madrytem i Wyspami Kanaryjskimi, również małej grupie z Santa Cruz na Teneryfie udało się zarejestrować obrazy z zaświatów. Kilka z nich wydrukowano w jednym z numerów pisma "Tiempo" 39. Lecz wówczas, w Barcelonie, widziałem inne obrazy, otrzymane przez profesora Sinesio Darnella. We Francji mamy Monique Simonet. Nie jest specjalistką w dziedzinie techniki, ale właśnie ona uzyskuje najlepsze rezultaty. Jakże często mówiono nam z zaświatów: to nie technika jest najważniejsza, ale predyspozycje wewnętrzne, miłość. Otóż mogę zapewnić, że tej kobiecie nie brakuje miłości. Trzebajej mieć istotnie bardzo dużo, żeby spędzać całe godziny, wręcz całe noce, by wyłowić zaledwie kilka słów, czasami zbyt krótkich, zbyt cichych, ale jakże cennych dla tych, którzy stracili matkę czy ojca, małżonka lub dziecko. Będąc z wykształcenia humanistką, Monique Simonet przez dwadzieścia lat pracowała jako nauczycielka. Dzieci ją uwielbiały i często przychodziły po nią do domu, by móc wspólnie iść do szkoły. Mówiły do niej "mamo". To zapewne ze względu na czystość serca wybrano ją (choć na początku nawet o tym nie wiedziała) do spełnienia niezwykłej misji. Muszę koniecznie opowiedzieć o jej pierwszym nagraniu, które od razu zakończyło się sukcesem. W kwietniu 1979 roku Monique Simonet przebywała u matki w Montpellier. Jej ojciec zmarł trzy lata wcześniej. Z roztargnieniem przeglądała stronice czasopisma z grudnia 1978 roku. Nagle zobaczyła artykuł o tajemniczych nagraniach z zaświatów. "Mówię o tym mamie, która przypomina sobie, że czytała to czasopismo, ale nie zwróciła uwagi na ów artykuł. Wiesz - dodaje - wszystkie te opowieści nie są nawet w połowie prawdziwe. Ale czemu nie miałybyśmy spróbować?'. Nie zastanawiając się nad tym dłużej, włożyłyśmy czystą kasetę do magnetofonu. Zbliża się południe. Pora na obiad i mama kończy jego przyrządzanie. Zbliżam się do magnetofonu i naciskam przycisk 'Record'. Zaczyna się nagrywanie. - Robisz kawę, mamo? - Tak. - Tato, czy chcesz napić się kawy ... ? Chcesz się napić? - Jeśli tata nas słyszy, Monique, z pewnością sobie przypomina, jak bardzo lubił kawę! I rozmowa toczy się dalej w tym tonie ... Wybija południe. Zanim zaczniemy jeść, chcę przesłuchać to pierwsze nagranie. Siadamy obie tuż koło magnetofonu, cofam taśmę do samego początku i zaczynamy słuchać. Efekt jest natychmiastowy, piorunujący, bulwersujący ... Jak opisać to, co odczuwamy? Serca biją nam mocno, nagle robi nam się gorąco, całe drżymy ... Słuchamy taśmy jak we śnie On jest z nami, odpowiada nam, słyszymy jego głos! . - Tato, czy chcesz się napić kawy? - TAK - Chcesz się napić? - MÓWIE CI, ŻE TAK! Słyszymy męski głos, ze znaną intonacją. Mój Boże, to głos mojego ojca! A więc nie jesteśmy z mamą same w domu, chociaż w sposób widzialny nikogo więcej w nim nie ma. Ojciec też jest tutaj! Mamy tego dowód, magnetofon nie może kłamać, to tylko urządzenie. Mama płacze i nie śmie jeszcze uwierzyć ... To zbyt piękne! A może nam się tylko wydawało? Słuchamy znów, jeszcze raz, dwa, pięć, dziesięć razy! Głos znów się pojawia, taki sam ... Jestem wstrząśniętal" 40. Począwszy od tego dnia Monique Simonet nagrała setki głosów, które zza grobu przyniosły cudowne pocieszenie tak wielu zrozpaczonym osobom. Ale udało się jej także zarejestrować obrazy - tuż przed pierwszym międzynarodowym kongresem na temat transkomunikacji, który odbył się w Bazylei w listopadzie 1989 roku. Mogła więc przedstawić zarówno nagrania, jak i obrazy najlepszym specjalistom w tej dziedzinie. W Stanach Zjednoczonych kontynuowane są prace George'a Meeka i jego Metascience Foundation. Sarah Wilson Estep zarejestrowała dwadzieścia cztery tysiące głosów w ciągu dwunastu lat badań. Udała się z magnetofonem do Egiptu, do wielkiej piramidy w Gizie i do podziemnej świątyni w Denderze, i nagrała tam głosy. Czy pochodziły one od starożytnych Egipcjan, czy od zmarłych Amerykanów? Gdy na skutek rozbicia się dwóch jumbo jetów na Wyspach Kanaryjskich blisko sześćset osób przeniosło się w zaświaty, Sarah Wilson Estep otrzymała w Stanach Zjednoczonych, za pośrednictwem swego magnetofonu, wiele próśb o pomoc. Ma ona zresztą wrażenie, że czasami jest w kontakcie z istotami z pozaziemskich cywilizacji, czasami ze zmarłymi z naszego świata, a kiedy indziej ze wszystkimi naraz. Udało się jej też zarejestrować na ekranie telewizora kilka słów 41• Nawet Rosjanie zaczynają interesować się tymi zjawiskami. I tak w amerykańskim czasopiśmie "Unlimited Horizons" 42 wymienia się w jednym z artykułów nazwisko profesora Romena z uniwersytetu w Ałma Acie i profesora Krokalewa z uniwersytetu w Permie 43.
13
W tym czasie zaczęto też prowadzić badania w krajach niemieckojęzycznych. Obrazy z zaświatów otrzymali pani Fuchs, Martin Wenzel oraz profesor Senkowski, i to kilkakrotnie. Warto podkreślić, że w Rwenich, niedaleko Trewiru, stworzono ważne centrum, z którym współpracuje zespół z zaświatów, pozostający w kontakcie z ekipą rozmawiającą z ośrodkiem luksemburskim. Jeśli chodzi o Kościół katolicki, przychylność, jaką okazał papież Paweł VI, nie znikła. Nie można, rzecz jasna, oczekiwać entuzjazmu! Jednakże kilku duchownych zainteresowało się tą dziedziną. Są to ojcowie Leo Schmid, Agostino Gemelli, Karl Pfleger, Eugenio Ferrarroti, Andreas Resch, a także benedyktyn, ojciec Pellegrino Ernetti, i jezuita, ojciec Jose-Maria Pilón. Wydaje się oczywiste, że poszukiwania tego typu nastręcząją bardzo wielu problemów. Jak widzimy jednak, przez silniki samolotu. Jakiś kobiecy głos mówił w kilku językach, wydając polecenia pasażerom 49• Sinesio Darnell daje co najmniej dwa inne przykłady, które można wyjaśnić tylko zjawiskiem fal śladowych. Jeden to pustelnia w Andorze, obecnie praktycznie w ruinie, w której można nagrać recytację różańca na tle śpiewów gregoriańskich. Drugim przykładem jest pewien dom w Katalonii, w którym Darnell nagrał bardzo charakterystyczny odgłos zamykanej z trzaskiem kraty, potem słychać zgrzyt dwukrotnie przekręcanego klucza, a następnie odgłos siedmiu kroków. Kiedy zasięgnięto informacji w sąsiedztwie, okazało się, że w tym miejscu istniała dawniej krypta chroniona żelazną kratą, którą zamykano, przekręcając dwukrotnie klucz, a szło się do niej po schodach liczących siedem stopni 50. Tych kilka przykładów nie wyczerpuje oczywiście tematu. Każdy badacz zna ich przynajmniej kilkadziesiąt. Powyższe przytoczyłem po to, by przekonać czytelnika, że wszystkie te problemy są dobrze znane specjalistom, którzy zawsze o nich pamiętają, zanim się wypowiedzą lub przedstawią hipotezę. Jeśli chodzi o otrzymywane obrazy, stają przed nami oczywiście takie same pytania. Wydaje się na przykład zupełnie prawdopodobne, że Romy Schneider wysłała Klausowi Schreiberowi swoją podobiznę z czasów, kiedy kręciła film "Dziewczyna i komisarz". To wyjaśniałoby niesłychane podobieństwo między zdjęciem z filmu a tym, które otrzymał Klaus Schreiber. Inne obrazy przypominają sceny z filmów, książek, czasopism, a nawet płótna z muzeów. I tak na przykład obraz, który otrzymali moi przyjaciele z Luksemburga, przedstawiający dziewczynę wychodzącą z wody, okazał się sceną z filmu "Bikini stoly", nakręconego w Holandii dla firmy amerykańskiej. Przyjaciele próbowali więc otrzymać w)jaśnienia "z drugiej strony". Odpowiedziano im wówczas, że nie chodzi o tę samą scenę i że obrazy, które im przesłano, pochodzą ze świata równoległego. Wyjaśnienie wydaje się jednak mało zadowalające. Zjawisko to powtórzyło się kilka razy, i to różnym badacwm. Ja również przyczyniłem się do rozwoju badań nad nim, przypominając o kilku podobnych przypadkach, niektórych bardzo znanych, ale związanych raczej z przekazami mediumicznymi, a nie z transkomunikacją instrumentalną 51. Jest oczywiste, że żaden ze znanych mi badaczy nie próbuje ukryć tych problemów. Profesor Senkowski przedstawił nawet na ten temat studium w czasopiśmie "Transkommunikation" 52. Mogę przytoczyć tujedynie kilka fragmentów zjego ostatecznych wniosków na ten temat, odsyłając czytelnika do obszerniejszych informacji w książce Hildegard Schafer 53: "Jeśli chce się uznać tę czy inną informację z zaświatów za pochodzącą od istot inteligentnych (za jakie zresztą się podają lub na jakie chcą wyglądać), to rozbieżne, a nawet częściowo sprzeczne w)jaśnienia i obserwacje uzyskane z zaświatów od grupy "Strumień Czasu" (Zeitstrom) przez ośrodek badań nad transkomunikacją w Hesperange w Luksemburgu - są wyzwaniem wobec zdrowego rozsądku i dobrej woli. Niezależnie od przytoczonych tu przykładów, niektóre elementy wskazują na istnienie we wszechświecie innej logiki i uwidaczniają jednostronny charakter zachodniego, naukowego racjonalizmu, który niezdolny jest wyobrazić sobie relacje duchowe wyższej natury. Te ostatnie objawiałyby się raczej inteligencji intuitywnej i przemawiałyby bardziej do subiektywnej kreatywności. Sprzeczności odgrywałyby zatem rolę prowokacji mającej na celu obudzenie nowej myśli w naszym świecie. Można jednak poważnie wątpić, czy nasze rozumienie zaświatów zostanie poszerzone po otrzymaniu powtarzających się tekstów i obrazów z tego świata". Mimo tych trudności zjawiska transkomunikacji wcale nie ustają. Znam obecnie co najmniej pięć osób we Francji, które odebrały obrazy paranormalne na ekranie telewizora. Z psychologicznego punktu widzenia podobizny bliskich nam osób stwarzają mniej problemów niż pejzaże lub widoki budynków. Ale tak naprawdę nie mamy pojęcia, w jaki sposób do nas docierają. Wiemy obecnie, że - podobnie jak w przypadku głosówmożna wywołać obrazy na kliszy fotograficznej lub ekranie telewizora siłą samej myśli. Przyjaciele z Niemiec i Luksemburga, prowadzący poszukiwania w tej dziedzinie, przesłali mi fragmenty filmu, na którym widzimy Teda Serio sa (medium ze Stanów Zjednoczonych) i Masuaki Kiyotę (medium z Japonii), jak wywołują obrazy wyłącznie siłą woli. Profesor Senkowski przytacza inne przypadki, dotyczące Chin54. Każdą z wymienionych przez niego osób, obdarzonych zdolnościami mediumicznymi, poddano testom w uniwersyteckich laboratoriach. Odpowiadałoby to zresztą temu, co powiedział do Monique Simonet jej zmarły dziadek, tym razem nie przez nagranie, lecz za pośrednictwem medium: "Ze zdjęciami mamy trudności, gdyż musimy 'stworzyć siebie w myśli' takimi, jacy byliśmy na Ziemi, abyście mogli nas rozpoznać" 55. Chodziłoby więc istotnie o rodzaj projekcji przez koncentrację myśli, jak niektórzy sugerują w tak zwanej hipotezie ani-
14
mistycznej, ale projekcja ta nie pochodziłaby z podświadomości badającego, lecz raczej bezpośrednio od zmarłych. Zauważmy jednak, że jeśli zmarli muszą często pobierać część energii od osoby badającej, aby móc stworzyć obraz lub głos, hipotezy animistyczna i spirytystyczna wzajemnie by się potwierdzały. I tak duch zmarłego mógłby przekazywać informacje do podświadomości badacza, równocześnie czerpiąc od niego potrzebną energię. Stosowana technika może być bardzo różna w zależności od ośrodka badawczego. Dlatego obrazy otrzymane na Wyspach KanarY.iskich różnią się od tych, które uzyskano we Francji, Luksemburgu czy w Niemczech. Jak się wydaje, są bardziej podobne do obrazów, o których mówiła Silva Gessi we Włoszech, ale jeszcze ich nie widziałem. Były to - jak sama mówi - "twarze o niezbyt przychylnym wyrazie, z zamkniętymi oczami, bardziej podobne do trupów niż do żyjących osób". Głosy z zaświatów, które jednocześnie pochwyciła, powiedziały jej zresztą, "aby nie traciła czasu i nie zawracała sobie głowy rozmyślaniem na temat tych obrazów", gdyż są to jedynie "kokony zmarłych"56. Takie wyjaśnienie odwołuje się do idei, według której jesteśmy stworzeni nie tylko z ciała fizycznego i ciała duchowego, ale mamy więcej ciał, na wzór kolejnych warstw cebuli, i z biegiem czasu stopniowo je opuszczamy. Być może niektóre z otrzymanych obrazów ilustrowały taką hipotezę. Obrazy, które widziałem w Barcelonie, bardziej przypominały te otrzymane we Francji. W dniach 22-24 maja 1992 roku odbył się w Sao Paulo, w Brazylii, drugi międzynarodowy kongres poświęcony transkomunikacji. W małej sali przeznaczonej do pracy w grupie profesor Senkowski, Adolf Homes i Ralph Determeyer zdołali otrzymać osiem obrazów paranormalnych, w tym przynajmniej trzy dosyć dobrej jakości. Moi przyjaciele z Luksemburga otrzymują teraz takie obrazy na monitorze małego komputera. Próbując potwierdzić tożsamość pojawiających się osób, natrafili na jeszcze inne zjawisko. Otóż ukazujące się twarze były dokładnie takie same jak na wcześniej zarejestrowanych zdjęciach, ale zmieniło się całe otoczenie, tak jakby wycięto część fotografii i przyklejono je na innym tle. Często nawet twarz danej osoby jest odwrócona, lewa strona odpowiada prawej na starym zdjęciu 57. Ale także tutaj nie ma sztywnych reguł. Moi przyjaciele otrzymali też portret ciotki jednej z uczestniczek - Maggy - która zmarła w wieku 12 lat. Obraz przedstawia ją w wieku dojrzałym. Komentarz z zaświatów w)jaśnia, że było to możliwe jedynie dzięki pomocy innych zmarłych, mających artystyczny talent 58• Podobny przypadek odnotowano we Włoszech. Dotyczył on młodego Frederica Bartolozziego, zmarłego w wieku 21 lat, w czerwcu 1977 roku. Od tamtej pory jego matka nie tylko nagrała na magnetofon głos syna, ale i dość często otrzymywała jego podobiznę. Otóż kiedy pewnego dnia zastanawiała się, jak mógłby wyglądać syn, gdyby nie umarł, uzyskała na ekranie telewizyjnym obraz dorosłego Frederica, starszego niż był w momencie śmierci 59• Wszystkie te zjawiska istnieją naprawdę. Zbyt długo znam kilku spośród owych badaczy, aby mieć jeszcze wątpliwości. Sam zresztą obserwowałem wiele takich zjawisk. Dzisiaj byłbym skłonny podzielić je na dwie kategorie. Po pierwsze, mamy do czynienia z osobistymi przesłaniami od zmarłych, kierowanymi do rodziny lub przyjaciół. Są to według mnie przekazy najbardziej przejrzyste i nie stwarzają żadnych problemów. Mają jednak znaczenie tylko dla małego kręgu znajomych i prawie zawsze bywają krótkie. Po drugie, istnieją przesłania dłuższe, o charakterze filozoficznym lub religijnym. Tutaj stajemy przed podobnym problemem jak w przypadku pisma automatycznego. I nie tyle bym wątpił w uczciwość mediów, ile raczej w tożsamość i autorytet ich rozmówców z zaświatów. W wymiarze religijnym, który mnie szczególnie tu interesuje, spotykamy zresztą takie same niespójności i niekonsekwencje, na jakie uskarżał się profesor Senkowski, mówiąc o wyjaśnieniach naukowych. I tak, żeby przytoczyć choćby tylko jeden przykład, moi znajomi z Luksemburga otrzymali trzy teksty odnoszące się do doktryny o grzechu pierworodnym, z których nie udało mi się wyciągnąć wspólnego wniosku. W dniu 24 stycznia 1987 roku poproszono "technika", aby zajął stanowisko w sprawie grzechu pierworodnego. Oto jego wypowiedź: "Większość tego, co mówi się na ten temat, nie odpowiada prawdzie: nie jest prawdą, że człowiek ma odzyskać coś, co utracił. Ludzie niczego nie stracili, są jedynie na drodze ewolucji. Nie było żadnego upadku 'z dala od Boga'; przeciwnie, ludzie są w trakcie stawania się tymi, których nazywają bogami, to znaczy ideałem, który pewnego dnia osiągną" 60. Muszę uściślić, że tekst ten nie zawiera nic, co by mnie szokowało z teologicznego punktu widzenia. Już w N wieku święty Grzegorz z Nyssy twierdził, że ziemski raj nigdy naprawdę nie istniał, że jest on tylko obrazowym wyrażeniem stanu szczęśliwości, który człowiek mógłby osiągnąć, gdyby nie oddalił się od Boga. Lecz w tej kwestii "technik" idzie o wiele dalej, podobnie jak Teilhard de Chardin, ale tam się z nim nie udam. Jednak kiedy w maju 1987 roku Ralph Determeyer sformułował na piśmie inne pytanie dotyczące reinkarnacji, "technik" w pewnym momencie doprecyzował odpowiedź: "Sam w sobie człowiek nie jest zły. Przed ostatnią epoką lodowcową żył on w pokoju z bliżnimi i ze zwierzętami"61. Oto jak odmienne twierdzenie! Jeśli była taka epoka, w której ludzie żyli ze sobą w pokoju, nie może nie chodzić o słynną stratę, o słynny upadek! A ponadto myśl o pokojowym współistnieniu między człowiekiem a zwierzęciem ma bezspornie rajski wydźwięk. 9 listopada 1989 roku "technik" z kolei napomknął: "Ludzie z planety Ziemia przybyli z innego świata zwanego Edenem. A kiedy ludzie na Ziemi umierają, ich dusza wraca do Edenu (określanego także mianem Marduka)" 62.
15
Tym razem analogia jest całkowita, tym bardziej że dalsza część tekstu opowiada o wężu, złośliwym stworzeniu nazwanym przez ludzi diabłem, który pojawił się na Ziemi, aby pokrzyżować Boże plany. Jest tutaj także aluzja do szczególnej roli kobiety, zarówno jeśli chodzi o dobro, jak i zło, z uwagi na jej większą wrażliwość. Podobne trudności napotkalibyśmy w odniesieniu do wielu innych tematów. A więc co robić? Powiedziałbym: nagrywać, rozważać, stawiać hipotezy, a zwłaszcza nie śpieszyć się z wyciąganiem wniosków.
4. Chronowizor i obrazy z przeszłości Ojciec Ernetti uczestniczy w być może jeszcze bardziej niezwykłych badaniach, gdyż mają one na celu pochwycenie za pomocą chronowizora obrazów i głosów zmarłych, ale z czasów, kiedy jeszcze żyli na Ziemi. Pellegrino Ernetti ma około sześćdziesięciu lat i jest wykładowcą w szczególnej i jedynej na całym świecie katedrze. Wykłada na uniwersytecie w Wenecji muzykę archaiczną (przedpolifoniczną) , a więc mniej więcej z okresu od X wieku przed Chrystusem do 1000 roku naszej ery. Od dawna interesował się zwłaszcza rytmiką muzyki antycznej. Z tego też powodu rozpoczął współpracę z ojcem Gemellim na Katolickim Uniwersytecie w Mediolanie w tym samym czasie, gdy ten pochwycił w roku 1952 głosy z zaświatów. Mianowany profesorem w Wenecji w roku 1955, ojciec Ernetti zgromadził wokół siebie około tuzina specjalistów z całego świata, naukowców wysokiej rangi. Wówczas to, w największym sekrecie, skonstruowano nowy przyrząd. W połowie lat siedemdziesiątych uchwycono nim dźwięk i obrazy z tragedii antycznej, granej w Rzymie w 169 roku przed Chrystusem. Był to Tyestes Kwintusa Enniusza, dzieło, które prawie nie zachowało się do dziś. Znano zaledwie 25 fragmentów dzięki cytatom zaczerpniętym z innych łacińskich autorów: Probusa, Noniusa i Cycerona. Chronowizor odtworzył tekst wraz z akompaniamentem muzycznym: recytację śpiewaną na modłę dorycką. Dzięki nielicznym zwierzeniom wiemy również, że innym razem aparat ten odtworzył scenę z targu w Rzymie. Można nim także otrzymywać informacje o bezpośredniej przeszłości. I tak, pewnego dnia ojciec Ernetti odebrał na swoim przyrządzie wiadomość o zaplanowanym już porwaniu; mógł uprzedzić policję i plan porywaczy się nie powiódł. Można sobie wyobrazić wszystkie konsekwencje - wojskowe, handlowe i polityczne - posługiwania się takim przyrządem. Rozumiemy dobrze opór wynalazców przed przekazaniem go do ogólnego użytku. Także ze względów psychologicznych ojciec Ernetti wydaje się obawiać możliwych skutków upowszechnienia jego odkrycia. Uznanie autentyczności takich doświadczeń jest równoznaczne z dokonaniem następnego wielkiego kroku do przodu. A może w tym przypadku jesteśmy w dziedzinie czystej fantazji? Przyszłość nam odpowie. Na razie ojciec Ernetti sam skrywa się za murem przypuszczeń i warunków: być może pewnego dnia, jeśli Bóg pozwoli, dowiemy się więcej... I tylko dzięki zezwoleniu Watykanu ojciec benedyktyn wygłosił w Trydencie, w październiku 1986 roku, referat o swoim odkryciu. Pisał o tym "Oggi" (nr 44, 29 października 1986 roku, str.111-112)63. Następne świadectwo uczyni zapewne odkrycie chronowizora mniej absurdalnym w oczach czytelników.
Pierre Monnier i obrazy z przeszłości Młody oficer francuski poległy w 1915 roku, Pierre Monnier, o którym będę często wspominał, nawiązał kontakt ze swoją matką za pomocą pisma automatycznego. Od roku 1919 zaczął opowiadać z zaświatów o zjawisku, które mogłoby, przynajmniej częściowo, wyjaśnić działanie tego fantastycznego aparatu. Matka Pierre'a, wraz z jego ocalałym towarzyszem broni, postanowiła udać się z pielgrzymką na pole bitwy, w której poległ jej syn. Miała dziwne wrażenie, że widzi i słyszy odgłosy tej okrutnej walki. Pierre wyjaśnił jej, że to nie było złudzenie, nie wymysł jej wyobraźni, ale zjawisko naturalne, bardzo częste, nawet jeśli niewielu jeszcze ludzi je zauważa. "Po scenach z przeszłości pozostaje zawsze 'niezmywalny obraz' - to, co wy nazywacie psychometrią; to rodzaj 'kliszy' pozostającej po naszym przejściu, która jest widzialna dla oczu ducha. Mieliście niejednokrotnie tego przykłady, uważacie je za halucynacje, ale one są zupełnie realne, choć tylko wyjątkowo ukazują się waszym oczom. Nasze cienie istotnie pozostały na polach bitwy, kochana mamol Muzyka nadal wzywa do zaciekłego ataku, słychać Marsyliankę, łopoce sztandar ... ale to tylko utrwalone obrazy, a nie obiektywna rzeczywistość. Te zjawiska są jeszcze nieznane waszej nauce, lecz postrzegali je już jasnowidze, osoby mające zdolności duchowe nieznane innym. Wszystko to odciska swój ślad w różnorodnych falach, jakie was otaczają, pozostawia na nich trwały obraz: rodzaj fotografri. [ ... ] Zrozumiecie ten proces już w niedalekiej przyszłości 64• Pierre rozwodzi się długo na ten temat 65, wyjaśnia, że jest to rodzaj sygnału z naszej strony; fale, jakie wysyłamy, powodują, iż spośród tysięcy "klisz" zarejestrowanych w tym samym miejscu zostaje wybrana tylko jedna. Obraz, który bardzo pragniemy zobaczyć lub którego się obawiamy, zostaje jakby odszukany w pamięci, a następnie wprawiony w ruch. "Chodzi tu o odmianę telepatii, którą nazwałbym materialną, oddziaływanie fal na fale, które, na podobieństwo sprężyny, włącza jeden z utrwalonych obrazów; obraz ten wprawiony zostaje w ruch przez takie same fale, jakie otaczały go wówczas, kiedy się tworzył". Wydaje się, że pewne szczególne warunki atmosferyczne, stałe, chwilowe lub wyjątkowe, mogą to zjawisko potęgować. W niektórych wypadkach mogłoby to tłumaczyć tak zwane ukazywanie się duchów. Zawsze, nawet mimo woli, jesteśmy
16
skłonni upraszczać, wyjaśniać w sposób jednostronny zjawiska, które jedynie nasza niewiedza każe nam uznawać za identyczne. Być może w końcu jednak niezliczone wizje armii duchów, ciągle toczących tę samą bitwę, znalazłyby wyjaśnienie w mechanizmie opisanym przez Pierre'a Monniera. Myślę tu na przykład o defiladzie piechoty, jaką widuje się regularnie na wiosnę, o świcie albo o zmierzchu, w pobliżu Frangokastello, ruin starej weneckiej fortecy, na południu Krety. Tamtejsi mieszkańcy nazywają tę armię cieni drosulitami, czyli ludźmi rosy. Świadkowie zjawiska są liczni i godni wiary i niejeden sceptyk musiał stwierdzić to samo. Świadectwa pokrywają się i uzupełniają. Wiadomo wszystkim, że można przejść na wskroś przez tę armię, nie naruszając jej ani nie napotykając oporu i przeszkód. Żołnierzy można często zobaczyć tuż przy ziemi, siedzących w kucki. Wizja ta ustępuje stopniowo, czasem staje się mniej wyraźna, czasem zanika partiami: najpierw znikają nogi żołnierzy, następnie ich torsy, na koniec widać tylko głowy i lance. Chociaż obraz jest być może bardzo wyraźny, opisy nie są dość precyzyjne, by można było zidentyfikować tę armię. Wiadomo tylko, że żołnierze mają hełmy, zbroje, lance i tarcze. Louis Pauwels, od którego zaczerpnąłem te informacje 66 , pisze, że "pewien archiwista z Biblioteki Narodowej, JeanPierre Seguin, przyznał (w artykule opublikowanym w 'Le Mondel' że ma około stu publikacji na temat pojawiania się zbrojnych oddziałów, ludzkich sylwetek, postaci zwierząt i rozmaitych przerażających obiektów, które obserwowano nawet na niebie"67. Ten sam autor opowiada też krótko o bitwie, jaką 11 września 1587 roku stoczyły ze sobą dwie armie na niebie nad parafią w Sarlat. W dniu 27 stycznia 1795 roku odnotowano inną wizję niedaleko miejscowości Ujazd na Śląsku. Przed pięćdziesiątką chłopów pojawił się nagle na otwartym polu oddział piechoty idącej w trzech kolumnach, a na czele szło dwóch oficerów niosących czerwone chorągwie. W pewnym momencie oddział się zatrzymał i żołnierze pierwszej linii wystrzelili w kierunku wieśniaków, którzy jednak nie usłyszeli żadnego dźwięku. Kiedy dym się rozwiał, pojawili się husarze na koniach i natychmiast zniknęli. Ta scena powtórzyła się 3 lutego przed czterystu zebranymi osobami, a potem znów 15 lutego, przed trzydziestoma osobami. Tym razem natychmiast uprzedzono generała von Sassa, który prędko udał się na miejsce ze swoim oddziałem. Armia-zjawa, która tymczasem znikła, znów się pojawiła. Dwaj oficerowie z dwóch armii - jeden z rzeczywistej, drugi z nierzeczywistej - wyjechali sobie konno na spotkanie. Żyjący zagadnął ducha, ale ten nie odpowiedział. Żyjący podniósł broń, by wystrzelić do ducha, i wtedy wszystko zniknęło. Pauwels opowiada o innych jeszcze przypadkach. Na przykład wielka bitwa, która odbyła się w 1642 roku w Anglii, powtórzyła się pięciokrotnie w dwa miesiące po rzeczywistej walce, dokładnie w tym samym miejscu. Wysłannicy króla Anglii Karola I zdołali nawet rozpoznać wśród walczących zjaw osoby, które faktycznie poległy. A co jeszcze bardziej zdumiewające, w 1574 roku pięciu żołnierzy ze straży w Utrechcie zobaczyło około północy na horyzoncie obraz zaciętej walki, która w rzeczywistości nastąpiła dopiero 12 dni później. W czasach nam znacznie bliższych brytyjski minister obrony musiał zarządzić śledztwo w sprawie walki ,,zjaw", którą można obserwować co roku 23 października pod Kineton ... na terenie służącym armii za arsenał 68. Znam kogoś, komu przytrafiła się podobna przygoda, choć bez niepokojących bitew, znacznie bardziej zwykła. Kobieta ta była z wizytą u przyjaciółki będącej medium. Wychodząc, chciała sfotografować piękny ogród, przez który przechodziła. Jakież było jej osłupienie, kiedy przez obiektyw aparatu fotograficznego zobaczyła samą siebie w trakcie schodzenia po schodach, co istotnie zrobiła chwilę wcześniej. Odruchowo opuściła aparat i spojrzała znów na schody, ale nikogo na nich nie było. Stopnie były puste. Zapytała przyjaciół, czy widzieli kogoś, kto przed chwilą schodziłby z tych schodów. ,,Ależ nie!" - odpowiedzieli trochę zdziwieni jej pytaniem. - Nie ma nikogo oprócz nas". Po wywołaniu filmu okazało się jednak, że owa kobieta jest doskonale widoczna na kliszy, ale z powodu szybkiego ruchu, jaki wykonała, widać ją tylko od pasa w dół. Jak widzimy, fale szczątkowe znane są wszystkim epokom i zdarzają się o wiele częściej, niż można by mniemać. Podobne zjawisko, nieznane i jeszcze niewyjaśnione (ale nie urojone czy nadprzyrodzone), leżało bez wątpienia u podstaw tego, co przeżyła pani Monnier, udając się na miejsce bitwy, w której poległ jej syn. To samo może dotyczyć również dźwięków. Śląscy wieśniacy nie słyszeli co prawda wystrzałów, ale obserwatorzy "bitwy" pod Edge Hill w Anglii słyszeli bicie bębnów, strzały armatnie, szczęk szabel, krzyki umierających żołnierzy - i byli tym mocno przerażeni. Może się też zdarzyć, że występują same dźwięki. Tak jak w przypadku "dzikiej hordy" (das wilde Heery, którą słyszy się w pobliżu ruin zamku Rodenstein w górach Odenwaldu w południowej Hesji. Najstarsze świadectwa o tym zjawisku pochodzą z 1750 roku. Za każdym razem, gdy ma wybuchnąć jakaś wojna lub zdarzyć się katastrofa, słychać odgłosy wozów, tętent koni. Zjawisko było tak dobrze znane, że w okresach napięć międzynarodowych niektóre rządyeuropejskie dowiadywały się, czy słyszano hordę. Można różnie o tym myśleć, ale Werner Schiebeler, wykładający fizykę i elektronikę w Wyższej Szkole Technicznej w Ravensburgu, miłośnik parapsychologii, opowiadał mi, że odbył dwukrotnie podróż do Odenwaldu i znów jeden świadek słyszał hordę w przeddzień wojny Jom Kippur. Skoro świat jest tak przepełniony falami przeszłości, że w pewnych okolicznościach "uruchamiają się" one i na moment są widzialne i słyszalne, bardzo możliwe również, że czasami nasze nagrania głosów na taśmie są wyłącznie falami szczątkowymi dialogów pochodzących z przeszłości, rozmów ludzi niegdyś żyjących, a dziś zmarłych. Być może właśnie to zdarzyło się w 1968 roku pewnej pianistce mieszkającej w Paryżu przy ulicy ardener. Marie-Claude
17
X skomponowała kilka melodii i nagrała je na magnetofon. Przesłuchując nagranie, usłyszała, oprócz swoich kompozycji, kilka dziwnych dźwięków, potem niewyraźne słowa i w końcu na tle muzyki bardzo wyraźne zdania: "To ty .. .! Oto Rocking", a potem: "Z wami... Och! Jak zimno ... ! Musimy wracać". Mieszkała ona na szóstym piętrze, okna były zamknięte, a dom pogrążony w ciszy. Posłuchajmy, co o tym mówi: "Włączyłam powtórnie magnetofon. Pozostały mi do przesłuchania jeszcze dwa nagrania. W chwilę potem aż podskoczyłam z wrażenia: jakiś przeraźliwy, przerażający krzyk zagłuszył moje akordy". Zatrzymała natychmiast taśmę, a potem, mimo lęku, odważyła się posłuchać ostatniego fragmentu. "Na początku nie było żadnego dziwnego hałasu, ale pod koniec jakiś niski głos powiedział, zagłuszając muzykę: 'To bardzo uprzejme ... ', a następnie: 'Powrócę'. Głos ten wydał mi się tak wyraźny i bliski, że przeszły mnie ciarki". Przez ciekawość przewinęła taśmę do końca, ale żaden inny dźwięk się nie pojawił. Po długiej chwili zastanowienia i rozważeniu wszystkich możliwych hipotez postanowiła przesłuchać taśmę jeszcze raz od początku. Znów usłyszała szepty, dziwne słowa i przeraźliwy krzyk. Rozmyślała nad tym wszystkim, nie zatrzymując taśmy, kiedy nagle, na końcu nagrania, tam, gdzie przed chwilą jeszcze nic nie było, usłyszała wyraźnie czyjś ciężki oddech, potem nastąpił moment ciszy, a następnie głos mężczyzny zawołał: "Luizo! Luizo ... ! Gdzie jesteś?". I znów cisza, przerywana kilkakrotnie przez odległe nawoływania i oddechy. Potem niespodziewanie zabrzmiał kobiecy głos, który krzyknął: "Dom jest niżej!". I wreszcie na koniec, po bardzo długim czasie, powrócił głos męski i stopniowo zanikając, powiedział: "Słuchajcie ... ! Słuchajcie ... ! Trzeba słuchać ... !". Następnego dnia Marie-Claude zaprosiła do siebie kuzyna i wspólnie dokonali nowych nagrań, pozostawiając włączony magnetofon na całą noc. Głos kobiecy powtórzył kilka razy bardzo wyraźnie: "Robik, Robik, mój malutki ... ". Wspomniany kuzyn miał na imię Robert, a "Robik" było czułym zdrobnieniem, jakiego używała jego matka. Robert rozpoznał jej głos. Inny znów głos wezwał Marie-Claude 69• Ta komunikacja, choć niedoskonała, zamieniła się na koniec w klasyczny przypadek: słowa umarłych skierowane do żyjących. Ale najdziwniejsza i najbardziej interesująca była dla nas pierwsza część: czyżby Marie-Claude zarejestrowała na magnetofonie utrwalone w atmosferze tego pokoju fragmenty rozmów z przeszłości? Opinię tę zdawałyby się potwierdzać wołania: "Luizo ... Luizo, gdzie jesteś?" i szczególnie przeraźliwe krzyki. A może magnetofon przypadkowo zarejestrował dialog, jaki istotnie odbył się w lutym 1968 roku ... ale między ludźmi dla nas niewidzialnymi i nie słyszalnymi, egzystującymi na innym poziomie życia? za tą interpretacją wydaje się przemawiać zakończenie nagranego dialogu. Stąd też zapewne okrzyk: "Dom jest niżej", jakby chodziło o istoty żyjące w innym wymiarze, które umówiły się na spotkanie w naszym i były zmuszone zharmonizować swoje wysiłki, aby odnaleźć wybrane miejsce. Ale czy naprawdę można dzisiaj uchwycić za pomocą różnych przyrządów obrazy i dźwięki z przeszłości? Czy chronowizor faktycznie działa, czy też udało nam się dokonać zajego pomocąjedynie kilku doświadczeń - przypadkowych i bez przyszłości? Czyż takimi osiągnięciami nie są również pierwsze bezpośrednie dialogi, otrzymane przez Billa O'Nei- " la? Nie umiem na to odpowiedzieć. Sądzę jednak, że tak czy owak wkrótce stanie się to rzeczywistością. Pierre Monnier zapowiadał nam już w 1919 roku, że niedługo zrozumiemy zjawisko tych fal. Prawdą jest, że w 1922 roku, bez odwoływania się szczególnie do tej dziedziny poszukiwań, wyjaśniał nam, w jaki sposób ten postęp się dokona: "Jest wśród nas wielu miłośników nauki, którzy w życiu ziemskim pracowali nad tym, aby zjawisko fal rozszyfrować, ujawnić, i którzy odtąd usiłują oświecić badaczy żyjących na ziemi; na tym polega ich rola, ich misja, a dla nich samych jest to niewymowną radością 70. Taką przypuszczalnie rolę odgrywa Constantin Raudive wobec moich przyjaciół z Luksemburga, Doc Nick czy George Milller wobec Billa O'Neila i George'a Meeka. Ale także zapewne wobec wielu innych badaczy, którzy sami nie wiedzą, skąd przychodzą im do głowy najgenialniejsze pomysły. Czytając uważnie Pierre'a Monniera, mamy wrażenie, że stoimy przed wielopłaszczyznową tajemnicą, wykraczającą daleko poza zwykłe obrazy przeszłości odbierane chronowizorem. Myślę tu o obiektywizacji wszystkich naszych myśli i uczuć i ich projekcji w postaci fal. Jest to szerokie zagadnienie, które omówimy w dalszej części książki. Na razie przytoczmy jeszcze jeden fragment "Listów Pierre'a"71. Pierre zwraca się cały czas do matki: "Jednym słowem, możesz przyjąć, że natężenie uczuciajest figurą mającą pewną formę, której jakość możesz odczuć i którą mógłbym określić jako 'duchowo trwałą'. I wcale nie jest niemożliwe nadanie temu uzewnętrznionemu odczuciu pewnego rodzaju ciała (wyobrażonego, a przecież realnego). Takie uczucie, które wydaje wam się zupełnie subiektywne, nie jest tak bardzo subiektywne, jak sądzicie, gdyż zwykle jesteście nieświadomi obiektywnej rzeczywistości waszego uczuciowego i psychicznego wymiaru. Niedługo nadejdzie dzień, w którym poznacie to, co moglibyście nazwać tworami waszych uczuć i myśli". Czy chronowizor mógłby kiedykolwiek pochwycić takie "twory"?
5. Telefony z zaświatów To jeszcze wcale nie koniec fascynujących zdarzeń.
18
Niezależnie od nadzwyczajnych uzdolnień, dzięki różnym urządzeniom mnożą się dowody na życie po śmierci. Od niedawna istnieją także innego rodzaju świadectwa. Są one mniej znane niż zjawisko transkomunikacji, nie można ich powtórzyć, przynajmniej na razie, ale są nie mniej spektakularne. To telefony otrzymywane z zaświatów. Jeden z szeroko znanych i dobrze potwierdzonych przypadków zdarzył się podczas pierwszej wojny światowej w rodzinie Pierre'a Monniera, niedługo po jego śmierci. "Telefon zadzwonił pod koniec posiłku i młoda kuzynka Pierre'a, Dagmar, podbiegła, aby odebrać. Podnosi słuchawkę i słyszy: 'Dagmar, to ja, Pierre! Powiedz mamie, że żyję'. I rozmowa się urywa. Dziewczyna wraca do stołu zupełnie wstrząśnięta. Opowiada, co usłyszała, i podkreśla, że doskonale rozpoznała głos Pierre'a". W tym czasie wszystkie rozmowy telefoniczne przechodziły jeszcze przez centralę. Pan Monnier, myśląc, że był to jakiś nieprzyjemny żart, połączył się natychmiast z centralą, ale odpowiedziano mu, że nikt nie prosił o połączenie z jego numerem. Wkrótce potem pojawiły się przekazy pismem automatycznym 72. Zjawisko to występuje o wiele częściej, niż myślimy. Zdarzyło się na przykład w domu Marcelle de Jouvenel, o czym wspomina Jean Prieur. A także u Monique Simonet, w sytuacji nieco odmiennej, jak sama opowiada o tym w swojej drugiej książce: "Tego samego dnia (24 stycznia 1984 roku), około godziny 13.30 zadzwoniłam powtórnie do dzieci, ot tak, by zamienić parę słów. Telefon odebrała Maude. Proszę ją, aby zawołała córkę, która jest na piętrze. Odeszła, by jej poszukać, aja, czekając przy aparacie, słyszę nagle z osłupieniem głos mojego ojca, który wykrzykuje wesoło: 'Witam wnuki!'. Głos jest dobrze rozpoznawalny, mimo iż zdanie zostaje wypowiedziane bardzo szybko - co jest zresztą stałą cechą transkomunikacji instrumentalnej. Mogłam to sprawdzić, gdyż rozmowę nagrywałam i nie ma żadnej pomyłki. Ton był szczególnie radosny" 73. Zjawisko to wydaje się dzisiaj rozpowszechniać, zwłaszcza wśród osób, które interesują się transkomunikacją. W swojej książce pani Simonet opisuje dwa inne przypadki, odnotowane przez jej korespondentów 74. Jednak badań temu poświęconych nie jest wiele. W Stanach Zjednoczonych w 1961 roku S. Ralph Harlow zasygnalizował dwa podobne przypadki w książce poświęconej różnym dowodom na życie po śmierci. Ale wspomina o nich jakby mimochodem, nie wdając się w szczegóły75. Scott Rogo i Raymond Bayless zgromadzili, po dwóch latach badań, siedemdziesiąt takich przypadków. Opublikowali tylko pięćdziesiąt, opisując okoliczności, w jakich się zdarzyły, i problemy techniczne, które stwarza ten rodzaj zjawisk 76. Telefon dzwoni jak zwykle. Podnosisz słuchawkę i nagle słyszysz głos, akcent, znajome wyrażenia matki, ojca lub dziecka, których "utraciliście" (lub uważaliście za utraconych) wczoraj, przed kilkoma dniami, miesiącami czy latami. Szok może być straszny. W taki właśnie sposób pewna matka, opłakująca od dwóch lat zmarłą córkę, usłyszała nagle jej głos; głos, który przypomniał jej znaną, powtarzającą się często sytuację: "Mamo, to ja, potrzebuję dwudziestu dolarów, by wrócić do domu". Matka upadła zemdlona obok telefonu 77• Trudno podać w wątpliwość tego typu zjawiska, gdyż w pewnych - choć, trzeba przyznać, bardzo nielicznych przypadkach zmarli udzielili przez telefon informacji, które potem się sprawdziły. To sprawia, że inne przypadki stają się bardzo prawdopodobne. I tak, aktorka Ida Lupino, mieszkająca podczas drugiej wojny światowej w Los Angeles, dostała telefon od. ojca zmarłego sześć miesięcy wcześniej. Wybuch bombyzniszczyłwłaśnie jej dom rodzinny w Londynie i rodzina znajdowała się w bardzo trudnej sytuacji, gdyż nie mogła wykazać się tytułem własności. Zmarły ojciec wskazał w bardzo precyzyjny sposób, gdzie schował te dokumenty w piwnicy. Po przekazaniu informacji do Londynu jej bliscy z łatwością odszukali papiery i zdołali uporządkować sprawy. Przyjaciółka aktorki, pani Pendleton, była obecna przy tej rozmowie telefonicznej i potwierdziła prawdziwość całego zdarzenia 78. Podobne fakty są jeszcze mało znane z różnych powodów. Ci, którym się to przydarza, nie mają odwagi o tym mówić, by nie potraktowano ich jak chorych na umyśle. Nie wiedząc, że zdarzyło się to również innym, zaczynają <' popadać w zwątpienie. Na szczęście w paru przypadkach obecni byli świadkowie. Najnowsze badania wykazują, że zazwyczaj telefonują krewni lub przyjaciele. Najczęściej zdarzają się telefony od dzieci do rodziców i na odwrót. Telefony od współmałżonka wydają się natomiast o wiele rzadsze. Mogą następować po upływie różnego czasu od dnia śmierci - nawet po dwóch latach. W wielu wypadkach zmarły wydaje się nie rozumieć, że nie należy już do naszego świata. Ci, którzy telefonują tuż po śmierci, sprawiają wrażenie zagubionych i kontakt jest krótki. Z kolei ci, którzy już od dość dawna mają za sobą "wielkie przejście", mówią dłużej i w sposób bardziej wyważony. Czasem żyjący na ziemi nie od razu poznają głos zmarłego. Żyjący w innym świecie muszą więc dołożyć starań, aby dać się rozpoznać, tak jak to widzieliśmy już w przypadku nagrań. W kilku skrajnych sytuacjach, gdy w końcu udało się nawiązać łączność, zaskoczenie było równie wielkie w zaświatach, jak i na ziemi. Powodem komunikacji telefonicznej jest, jak się wydaje, potrzeba zmarłych, by nawiązać kontakt z tymi, których opuścili, a także pragnienie, by uspokoić i pocieszyć bliskich. Może się także zdarzyć, że zmarły zechce po prostu dać o sobie znać. Córka pani H. S. miała nie więcej niż dwadzieścia lat, kiedy zmarła po licznych operacjach. Jej zrozpaczona matka otrzymała wiele niezaprzeczalnych znaków, że córka żyje
19
w innym świecie. Ból rozłąki nigdy nie znika, ale już nie musi to być rozpacz. Pewnego dnia, kiedy matka rozmawiała przez telefon z przyjaciółką, nagle usłyszała głos dziewczyny. Ta zaś odezwała się nie po to, by wziąć udział w rozmowie, ale by dać się usłyszeć, wyrazić czułość znajomymi zdrobnieniami, które przywołują utraconą bliskość. Niektóre osoby, jeśli przydarza im się to częściej, zaczynają w końcu nagrywać wszystkie swoje rozmowy telefoniczne. Tak było i w tym przypadku. Matka dała mi przesłuchać nagranie. Głos córki jest słaby, ale da się doskonale rozpoznać, słowa wymawiane są szybko i gwałtownie, co wydaje się tak charakterystyczne dla głosów zmarłych nagrywanych na taśmę. Okrzyki matki ijej przyjaciółki słychać na przemian. Matka dziękuje córce, ale nie śmie o nic prosić. Natomiast jej przyjaciółka namawia dziewczynę, by "zadzwoniła" jeszcze raz, jeśli oczywiście może. Trzy lub cztery razy powtarzają się słowa: "Jestem szczęśliwa ... kocham cię, mamo". Biorąc pod uwagę stronę techniczną, Scott Rogo stawia dwie ważne hipotezy, które zresztą nie wykluczają się całkowicie. Wydaje się, że raz potwierdza się jedna, a raz druga, a czasami nawet obie jednocześnie. Głosy z zaświatów są niekiedy przesyłane przez impulsy elektryczne, wzdłuż przewodu. za tą hipotezą przemawiają przypadki, w których kilka aparatów telefonicznych dzwoni naraz, w tym samym domu; przypadki, w których przekaz pochodził z dala i musiał przejść przez centralę telefoniczną, i przypadki, w których rozmowa kończy się normalnie, z odgłosem odkładanej słuchawki, tak jakby rozmówca odłożył ją pierwszy, a potem pojawia się znajomy sygnał dźwiękowy. Głos nie jest przekazywany przewodem telefonicznym, ale słyszany bezpośrednio, tuż przy naszym uchu. Głos ten, zazwyczaj zbyt cichy, byśmy mogli go usłyszeć, jest wzmacniany za pomocą aparatu telefonicznego. Byłoby to prawdopodobnie dobre wyjaśnienie w przypadkach, gdy telefon nie dzwonił zbyt wyraźnie, raczej dość niepewnie, jak gdyby była to nieudana próba; w przypadkach, gdy na zakończenie zabrakło odgłosu odkładania słuchawki i ponownego pojawienia się sygnału; w przypadkach, gdy rozmowa nie przeszła przez centralę, na przykład przez telefonistkę w hotelu, w którym się znajdowałeś, a ta stanowczo zaprzecza, by ktoś prosił o połączenie. Istnieją także inne wyjaśnienia tego zjawiska. Możliwe, że to sam sprowokowałeś tę rozmowę telefoniczną. Zadzwoniłeś do krewnego lub przyjaciela, a on zwyczajnie odebrał telefon i rozmawialiście przez dłuższą chwilę. Był tylko jeden szczegół, o którym zapomniał wspomnieć w rozmowie, a mianowicie, że już nie żyje. Nie wiedziałeś o tym, wykręcając numer. Dowiadujesz się już po wszystkim, potwierdzają to świadkowie, pokazują papiery urzędowe, aby cię przekonać. A więc twój rozmówca był już w zaświatach, kiedy odpowiedział przez telefon! Scott Rogo przytacza kilka podobnych przypadków. Jest jednak coś ciekawszego. Może się zdarzyć, że zadzwonisz do kogoś, kto jest w pełni sił, kto żyje w czasie, gdy z nim rozmawiasz i jeszcze długo potem, tylko ... śmieszna rzecz, absolutnie nie mógł fizycznie znajdować się pod numerem, pod który zadzwoniłeś. I nie ma żadnej wątpliwości, był daleko od tego miejsca. Dom był zamknięty na klucz, żadnego śladu włamania, a jednak doskonale rozpoznałeś jego głos i rozmawiałeś z nim o sprawach, o których tylko on mógł wiedzieć. Scott Rogo przytacza dwa epizody, które odpowiadają temu schematowi i zdarzyły się w jego domu 79• Kto więc odpowiedział za nieobecnego? Jego duch? A oto coś jeszcze bardziej niezwykłego. Może się zdarzyć, że twój duch, jeśli się ośmielę tak wyrazić, przejmie w ręce prowadzenie sekretariatu i posłuży się telefonem za ciebie, kiedy sam nie możesz tego zrobić lub gdy jesteś po prostu trochę leniwy. Mogą się też zdarzyć przesunięcia w czasie. Pewnego dnia Melvin Belli dostaje telefon z zakładu pogrzebowego w Oakland. Zmarł jego przyjaciel Suey Ng i pogrzeb odbędzie się następnego dnia. Ale kiedy Melvin Belli przybywa tam nazajutrz, pracownicy zakładu pogrzebowego są zmieszani. Któż mógł wykonać taki głupi telefon? Melvin dzwoni więc do przyjaciela. Suey Ng żyje i cieszy się doskonałym zdrowiem. Ale w tydzień potem Suey Ng nagle umiera. Pogrzeb odbywa się w miejscu i o godzinie wskazanej tydzień wcześniej 8o. Inne przykłady podobnych interwencji telefonicznych z zaświatów można znaleźć w dziele opublikowanym przez centrum luksemburskie we współpracy ze szwajcarskim Stowarzyszeniem Parapsychologicznym z Berna 81• Dla ekipy luksemburskiej telefon stał się głównym środkiem kontaktów z zaświatami. Zaczęło się to 16 grudnia 1987 roku, kiedy na sekretarce automatycznej nagrał się głos zmarłej przyjaciółki. Dzisiaj telefony z zaświatów zdarzają się często. Rozmowy mogą trwać nawet do czterdziestu pięciu minut, a urzędy pocztowe niczego nie rejestrują. Może się także zdarzyć coś przeciwnego. W latach 19671968 licznik telefonu Sigmunda Adamsa rozszalał się i naliczył o wiele więcej rozmów, niż można by zrealizować, wykręcając numery w normalnym tempie, nawet po dobrym uprzednim treningu. Przypadek, w którym tajemnica telefonów najbardziej zbija nas z tropu, nawet mnie, a słyszałem i czytałem o wszelkich ich odmianach, dotyczy Manfreda Bodena. Zaczęło się od dziwnych nagrań na taśmie magnetofonowej: słowa zmienione, wymazane lub uzupełnione innymi głosami. Potem pojawiły się osobliwe przesłania na komputerze, a dyskietki uległy zmianie. Od grudnia 1982 do maja 1983 roku zaczęły pojawiać się na jego linii telefonicznej liczne głosy. Niekiedy włączały się do rozmowy między Manfredem a jego przyjaciółmi lub klientami. Często słyszał je tylko Manfred, ale bardzo wyraźnie. Zdarzało się też, że to zaświaty uruchamiały dzwonek telefonu. Bardzo szybko Manfred podłączył telefon do magnetofonu i cały materiał dźwiękowy, uporządkowany w formie archiwum, przebadał profesor Senkowski. Nie trzeba dodawać,
20
że urząd pocztowy przeprowadził ze swej strony śledztwo. Bez rezultatu. Potem te tajemnicze interwencje nadal się pojawiały, ale w sposób nie regularny i bardziej rozciągnięty w czasie. W każdym razie zjawisko trwało dobre cztery lata. Rozmowy te zmieniały się z biegiem lat i zdawały się pochodzić z różnych źródeł. Czasami od zmarłych. Było to jak najbardziej zwyczajne, jeśli mogę tak powiedzieć, ale byty te utrzymywały, że pochodzą z "siódmej sfery", i przedstawiały się jako czyste energie, bez imienia, bez wieku, bez zajęcia, bez miejsca. 1\vierdziły, że są niezliczone, mówią z łatwością we wszystkich językach, mogą czytać w myślach, gdyż odpowiadały często na pytania, których Manfred nie miał czasu sformułować. Rozmowy te pozostawiały raczej przykre wrażenie. 6 października 1984 roku Boden usłyszał przez telefon piekielne hałasy, krzyki, wołania o pomoc ... Oto pierwsze zdania, które mógł zrozumieć: "Nie ma przebaczenia. Zło jest złem. Czas niczego nie zmienia" 82. Zobaczymy dalej w tej książce, że takie rozpaczliwe oświadczenia warto niekiedy wnikliwiej przeanalizować. Rozumiemy jednak, że Manfred Boden nie zawsze cenił sobie podobne kontakty z tajemniczymi rozmówcami. Zrobiono mu coś jeszcze gorszego, tym razem na komputerze: zapowiadano jego rychłą śmierć, stopniowo precyzując datę i w końcu przyczynę zgonu. Manfred Boden jest już dzisiaj na innym świecie, ale od marca 1990 roku, a nie od 16 sierpnia 1982 roku, jak usiłowano go o tym przekonać. Wszystko to jednak, jak się wydaje, nie obrzydziło mu transkomunikacji, ponieważ dał już o sobie znać z zaświa- tów, i to na komputerze. Miałem szczęście być obecny podczas jednego z takich bezpośrednich telefonów. Było to we wtorek 28 kwietnia 1992 roku. Znajdowałem się wraz z profesorem Remy Chauvinem w małym laboratorium profesora Senkowskiego w Moguncji. Byli z nami trzej inni Francuzi, niezależni reporterzy telewizyjni, usiłujący zrealizować poważny program na ten temat - jako przeciwwagę dla programów, w których autorzy tak manipulują materiałem, by ośmieszyć te zjawiska i badających je ludzi. Było już późne popołudnie i muszę przyznać, że nasza uwaga zaczynała się rozpraszać. Nagle dzwoni telefon. Profesor Senkowski odbiera i spostrzegam natychmiast, że doznaje wstrząsu. Po czym słyszę, jak pyta: "Czy pozwalacie mi nagrywać?". Włącza magnetofon, a więc odpowiedź musiała być pozytywna. "Czy chce mi pan coś przekazać, panie Jurgenson?". Tym razem rzecz staje się dla mnie jasna. Czynię znak naszym technikom telewizyjnym, aby filmowali scenę. Wyraźnie nie rozumieją, dlaczego, ale widząc moje naleganie, orientują się szybko, że sprawa jest ważna. Tak więc mam teraz nagranie filmowe. Jurgenson powiedział tylko jedno zdanie, które zaczyna się po francusku, a kończy po niemiecku: "Je remercie les amis franr;ais und UJirwerden, Sie werden weiteres ub er die Kollegen Homes und Harsch mitgereilt bekommen' (Dziękuję moim francuskim przyjaciołom, otrzymacie obszerniejsze informacje od kolegów Homesa i Harscha). Nikt nie mógł wiedzieć, że tego dnia byliśmy u mojego przyjaciela, profesora Senkowskiego. Ale w zaświatach, oczywiście, wiedziano. Zjawiska te nie są zresztą zawsze tak proste. Niektóre przypadki do końca pozostają bardzo tajemnicze. Na przykład to, co wydarzyło się Kenowi Websterowi z Anglii. Urodził się w 1955 roku, jest profesorem w szkole handlowej i ma w domu komputer. I znów nie wystarczy tutaj miejsca, aby przedstawić wszelkie świadectwa potwierdzające poważny charakter tego zjawiska. Mogę tylko odesłać czytelnika do książek, w których opisano jego historię i które zgoła nie wyczerpują wszystkich przeprowadzonych badań. Zgadzam się, że ta historia wydaje się całkowicie niewiarygodna, a jednak jest zupełnie prawdziwa. A więc, począwszy od 1984 roku, w czasie blisko piętnastu miesięcy, Ken Webster odebrał na komputerze ponad 250 przesłań, z których większość pochodziła od osoby przedstawiającej się jako Thomas Harden i żyjącej w Anglii w 1546 roku, za panowania Henryka VIII. Teksty te zostały przeanalizowane i odpowiadają rzeczywiście słownictwu, składni i ortografii języka angielskiego z tej epoki. Ów Thomas Harden dostarczył szczegółów ze swojego życia, które można sprawdzić w starych dokumentach. Do określenia miejsc używa starych i zapomnianych nazw. O swoich współczesnych mówi, używając przezwisk, i w niektórych przypadkach można było znaleźć ich potwierdzenie. Najbardziej rozsądną hipotezą wydaje się ta, która zakładałaby, że chodzi w rzeczywistości o zmarłego, który nie uświadomił sobie jeszcze zbyt dobrze, co mu się wydarzyło, i który widzi ten komputer z "drugiej strony", może na niego oddziaływać myślą i pisać na nim teksty. Jak to zobaczymy później, niektórzy zmarli bardzo długo pozostają więźniami świata, który opuścili. Ale w tym wypadku wspomnienia były szczególnie żywe w stosunku do wydarzeń poprzedzających rok 1546 i Thomas Harden wcale nie wierzy, że Henryk VIII już zmarł. A więc, czy chodzi tym razem o transkomunikację dwóch żyjących, ale poprzez czas? Niektórzy uczeni, badający ten przypadek, nie wykluczają takiej hipotezy 83. Życie pośmiertne jest nieco bardziej skomplikowane, niż bylibyśmy skłonni sądzić. Zobaczymy to, czytając kolejne rozdziały. Ale przynajmniej jedno jest pewne: życie nadal trwa, nawet po śmierci. Jesteśmy więc w nowym okresie historii ludzkości, w którym życie pozagrobowe każdego z nas nie jest kwestią wiary, wierzeń, intuicji czy opinii, lecz wiedzy. Podobnie jak niegdyś niektórzy wiedzieli, że Ziemia obraca się wokół Słońca, a inni w to nie wierzyli, tak i teraz są ci, którzy wiedzą, że życie po śmierci jest faktem, i ci, którzy sądzą, że to tylko hipoteza, o której zawsze można dyskutować. A teraz ty także wiesz!
21
Rozdział II Śmierć to drugie narodziny 1. Radość umierania Tak więc śmierć nie jest śmiercią. Tak jak narodziny, jest tylko przejściem do nowej formy życia. Ale jak odbywa się to przejście? Na czym polega ta nowa egzystencja? Rozważmy to po kolei. Najpierw trzeba stwierdzić (bo zawsze jest dobrze o tym wiedzieć, na wszelki wypadek. .. a dokładniej na czas, gdy trzeba będzie dokonać tego przejścia), że umrzeć jest cudowną rzeczą! Przyznajmy uczciwie, że przedtem można cierpieć, i to nawet straszliwie. Ale teraz chciałbym mówić o momencie samego przejścia. Już podczas ostatniej wojny, na długo przed odkryciami Raymonda Moody'ego i jego doświadczeniami z pogranicza śmierci, profesor Eckart Wiesenhiitter był bardzo zaintrygowany zachowaniem pewnego młodego, dwudziestoośmioletniego żołnierza. Uratowano go w ostatniej chwili - miał bowiem jelita straszliwie poszarpane od wybuchu granatu. Po odzyskaniu przytomności nie odzywał się Przez wiele dni. W końcu wymknęły mu się słowa: "Dlaczego mi to zrobiliście?". Dopiero dużo później ośmielił się opowiedzieć o wspaniałym uczuciu wyzwolenia, o niebiańskiej radości, której doświadczył, a którą mu skradziono, Przywołując go z powrotem do życia. Po kilku tygodniach profesor Wiesenhutter zebrał inne, bardziej precyzyjne świadectwa od dwóch chłopców, którzy o mało się nie utopili i których tylko z wielkim trudem zdołano przywrócić do życia. Zachowali oni z tego doświadczenia wspomnienie tak cudowne, że mówili, iż tylko w taki sposób chcieliby umrzeć, kiedy przyjdzie ich godzina. Zdawali sobie sprawę, że znów doznają takiego samego lęku, ale pamiętali, że przerażenie nie trwa długo, a radość potem jest ogromna. Podobne świadectwo profesor usłyszał z ust studenta, który zagubił się we mgle podczas wycieczki na nartach i prawie zamarzł z zimna. Musiano amputować mu palce u jednej ręki i obu nóg. A jednak dokładnie w taki sam sposób chciałby umrzeć, jeśli pozostawiono by mu wybór. WiesenhuUer dowiedział się od doświadczonych ratowników górskich, że tego właśnie się obawiają. Ofiary mrozu, po chwilach paniki, doświadczają takiego szczęścia, że opuszcza je chęć walki. Spostrzeżenie takie poczyniono już dawno, jeśli chodzi o spadanie w przepaść. Do tego stopnia, że ktoś napisał już kiedyś: "Bardzo przyjemnie jest umrzeć, spadając z dużej wysokości". To wrażenie potwierdzają liczne świadectwa. Pan Sigrist opowiada więc, że kiedy tylko zaczął w górach spadać w przepaść, "poczuł, że przenika go nieziemska szczęśliwość, i przez cały czas wydawało mu się, że oto pływa w morzu rozkoszy" l. "Nie odczułem ani śladu przerażenia, nie zaparło mi tchu, jak to sobie zazwyczaj wyobrażamy; straciłem przytomność tylko na koniec, kiedy przestałem spadać. Ale nic mnie nie bolało, mimo licznych kontuzji, jakie odniosłem. Straciłem przytomność, uderzając mocno o ziemię pokrytą śniegiem, i nie odczułem żadnego bólu. [ ... ] Nie wyobrażam sobie łatwiejszej i piękniejszej śmierci. Oczywiście powrót do życia przynosi ze sobą odczucia zupełnie innego rodzaju". Cytat ten pochodzi z pięknej książki, wydanej już dość dawno, którą na szczęście wznowiono2• Georges Barbarin dał swojej pracy podtytuł bardzo dobrze wyrażający jej wyjątkowy charakter: "Jak przestać się bać momentu śmierci". Znajdziemy w niej szereg świadectw ludzi, którzy na tysiące sposobów wymknęli się śmierci. Można samemu to ocenić, czytając o topielcach, o osobach porażonych prądem, zaczadzonych, zasypanych, o ofiarach wypadków samochodowych, o postrzelonych z broni palnej itd. Szczególnie cenię sobie rozdział poświęcony tym, których zaatakowały dzikie zwierzęta. Oto jak wielki podróżnik angielski David Livingstone opowiada o swoim pechowym spotkaniu z lwem: "Skoczył mi na ramię i upadliśmy razem na ziemię. [ ... ] Szok wywołał we mnie osłupienie, jakiego musi doświadczać mysz po pierwszym potrząśnięciu przez kota. Był to jak gdyby rodzaj snu, w którym nie miałem ani odczucia bólu, ani wrażenia strachu, chociaż byłem całkowicie świadomy tego, co się działo. Strach dla mnie nie istniał i mogłem patrzeć bez przerażenia na zwierzę. Ten szczególny stan występuje prawdopodobnie u wszystkich zwierząt pożeranych przez drapieżników, a jeśli tak, jest to dobroczynny mechanizm, dzięki któremu Stwórca zmniejsza ból umierania". Sir Edward Bradford podobnie "nie odczuł żadnego strachu", kiedy tygrys rozszarpał mu ramię. "Ból ograniczył się tylko do przeszywanej kłami dłoni. Przedramię zostało zmiażdżone jak martwa rzecz"3. Tak więc, o ile dobrze zrozumiałem - jakkolwiek jest to straszne - jeśli pozwolono by zwierzęciu spokojnie dokończyć posiłek, sir Edward Bradford praktycznie by nie cierpiał. Przeszedłby po prostu do drugiego świata. Przesadzam tylko trochę, gdyż sam Georges Barbarin pisze, że jeśli dane nam będzie umrzeć przez utopienie, to lepiej, żebyśmy nie umieli pływać. "Im mniej jesteśmy zręczni, tym prościej umieramy"4. Ta refleksja jest o wiele głębsza, niż się wydaje. Chodzi o wagę pewnego ostatecznego przyzwolenia, któremu autor poświęca cały fragment, podsumowując: "Powiedziano o śmierci, że jest jak sen. To za wiele i równocześnie za mało. Zadowolenie i spokój, znieruchomienie, euforia - śmierć przypomina tę część snu, która jest bliska rozkoszy. Zawiera w sobie nieuchwytne kołysanie tam i z powrotem, zawrotny rytm doskonałej huśtawki, która dociera tak wysoko, tak wysoko, że na koniec już nie spada"5.
22
Trzeba jednak zauważyć, że łatwiej by nam przyszło "zostawić wszystko" i powierzyć się boskiej Opatrzności, gdybyśmy trochę więcej wiedzieli o tym, co czeka nas później. Otóż - jak zobaczymy - jeśli tylko zadamy sobie nieco trudu, możemy już dzisiaj wyrobić sobie o tym pewne pojęcie. Nie bez powodu zauważamy nadzwyczajny spokój, głębokie szczęście na twarzach niektórych zmarłych. Oczywiście, wiemy dzisiaj, jaką rolę w tej euforii odgrywa wydzielanie się endomomny, ale jak się przekonamy, nie wyjaśnia to wszystkiego. A co dzieje się wówczas, gdy nie przywracamy umierającego do życia, kiedy go nie sprowadzamy na siłę z powrotem do naszego świata? Na razie spróbujmy to opisać od zewnątrz. Wydaje się, że nie ma jednej bezwzględnej reguły, jedynego tylko modelu. Każdy trochę wymyśli swoją własną śmierć. W owym momencie wszyscy będziemy twórcami. Chyba jednak nie można brać za wzór tego, co dzieje się w sytuacji, gdy śmierć jest "tymczasowa", gdy człowiek zostaje przywrócony do życia. Umarły opuszcza wówczas swoją cielesną powłokę, nie otrzymując równocześnie innego ciała, w pełni uformowanego. Może widzieć i słyszeć wszystko, co dzieje się na tym świecie, przechodzić przez ściany i sufity, przemieszczać się w okamgnieniu i znaleźć się tam, gdzie tylko mu się spodoba, ale najczęściej nie ma poczucia, że istotnie posiada ciało. Czasem odczuwa je jako rodzaj nieokreślonej sfery, bez wyraźnych konturów, bez konsystencji, jakby rodzaj "mgiełki, “obłoku pary” lub “pola energii”” Wiadomo dzisiaj, że zjawisko opuszczenia ciała może również wystąpić niezależnie od kontekstu śmierci, wypadku lub operacji. Jest też prawdą, że wielu ludzi, którzy przy takiej okazji opuścili po raz pierwszy ciało lub przeszli rozdwojenie, zrobiło to potem powtórnie, nie odczuwając żadnego niebezpieczeństwa; niektórzy nauczyli się nawet robić to, kiedy tylko zechcą. Trzeba też odnotować, że we Francji i w innych krajach istnieją obecnie ośrodki, w których można wyćwiczyć ten rodzaj podróży poza ciałem, w sferę astralną. Istnieją nawet podręczniki, przewodniki, metody opisujące szczegółowo, jak się do tego przygotować, jak ćwiczyć ... Z opublikowanych dotychczas rezultatów badań wynika, iż osiemdziesiąt procent tych, którzy przeżyli chwilowe oddzielenie od ciała, doświadczyło swojej osobowości bardziej jako bytu duchowego, jako niewcielonej świadomości niż poczucia, że żyją w nowym ciele. Do takich wniosków doszli na przykład, niezależnie od siebie, Celia Green i Kenneth Ring7• Wydaje się, że ci, którzy opuścili ciało, są tak zafascynowani tym, co widzą i słyszą, że nie mają czasu zastanawiać się, pod jaką postacią istnieją. I tak Yolande Eck opowiada nam, że wyszedłszy z ciała, znalazła się we wspaniałym ogrodzie i miała wrażenie, że widzi ławkę, na której usiadła. Nieco później wstała, aby wyjść na spotkanie cudownej istoty, która szła w jej kierunku. Pełna czci wobec duchowej wzniosłości tej istoty ze światła, poruszona duchową miłością, jaka od niej biła, upadła przed nią na kolana. Ale tak naprawdę dopiero później, gdy wbrew jej błaganiom kazano jej powrócić na Ziemię, pomyślała, by sprawdzić, czy ma ciało. Opowiadała, co może wydawać się dziwne, że usiłowała wtedy wymacać się palcami. I teraz, gdy kiedykolwiek opowiada tę przygodę, za każdym razem mimo woli szczypie się w ramię. Miała więc wówczas poczucie wykonywania ruchów, co sugeruje, że wydawało się jej, iż ma ciało, chociaż była zaskoczona, że nie natrafiła na nic, co miałoby jego konsystencję.
Tworzenie się ciała duchowego Po śmierci ostatecznej wszystko dzieje się nieco inaczej. Tworzy się prawdziwe, bliżniacze ciało, ale to wymaga czasu. Zjawisko to zresztą znano już od dawna, lecz bezpośrednie świadectwa o nim nie były zbyt liczne, a i nasza cywilizacja stała się na to zbyt obojętna, zwłaszcza w ostatnich wiekach. Dziś dokonuje się w tym względzie olbrzymia przemiana. Oto pochodząca z XIX wieku relacja pewnego misjonarza, która dotyczy związanych ze śmiercią wierzeń mieszkańców Tahiti. Wierzą oni, że w momencie śmierci: "…dusza wychodzi z ciała na zewnątrz, jest z niego zabierana, aby powoli i stopniowo połączyć się z bogiem, od którego pochodzi. [ ... ] Tahitańczycy doszli do wniosku, że w momencie śmierci pewna substancja wypływa z ciała przez głowę i przybiera ludzką formę. Wśród tych, którzy mają rzadki dar jasnowidzenia, są bowiem osoby, które twierdzą, że w chwilę po ustaniu oddechu wydobywa się z ludzkiej głowy rodzaj pary czy mgły, utrzymującej się ponad ciałem i równocześnie z nim połączonej jakby pępowiną. Substancja owa, jak mówią, poszerza się stopniowo i przybiera formę nieruchomego ciała. Kiedy forma ta zupełnie się oziębi, pępowina znika i dusza mająca cielesny kształt oddala się, płynąc w powietrzu, jakby niesiona przez niewidzialne istoty8. Relację tę potwierdzają doniesienia współczesnych zachodnioeuropejskich obserwatorów. R. Crookall przytacza dwadzieścia podobnych przykładów w książce Out ofthe Body Experiences9• Dwa takie przykłady podaje RinglO. Estelle Roberts opisuje w ten sposób przejście swojego męża do drugiego świata: "Widziałam, jakjego duch opuszcza ciało. Wyszedł przez głowę i powoli się ukształtował na podobieństwo ziemskiego ciała. Pozostał potem zawieszony w powietrzu, na wysokości około trzydziestu centymetrów, tkwiąc w tej samej horyzontalnej pozycji, i połączony był z głową rodzajem pępowiny. Po pewnym czasie pępowina pękła i duchowy kształt ciała odpłynął, przenikając przez ścianę". Inny opis pochodzi z XIX wieku, od lekarza, który z pewnością miał zdolności mediumiczne. Oto jak doktor R.B. Hout
23
opisuje śmierć swojej ciotki: "Moją uwagę mimo woli przyciągnęło coś, co zawieszone było tuż nad jej ciałem, około sześćdziesięciu centymetrów nad łóżkiem. Najpierw widziałem tylko niewyraźne zarysy, jakąś substancję podobną do mgły. Wydawało mi się, że to jedynie rodzaj mglistej, nieruchomej zawiesiny. Ale w miarę jak patrzyłem, ten dziwny opar powiększał się, nabierał pojemności, stawał się gęsty, zbity i bardziej zwarty. Następnie oszołomiony zobaczyłem, że rysują się wyraźne kontury i substancja przybiera ludzkie kształty. Natychmiast zrozumiałem, że moim oczom ukazuje się ciało zupełnie podobne do fizycznego ciała zmarłej ciotki, ciało astralne [określenie stworzone przez Houta] pozostawało w zawieszeniu, przynajmniej metr ponad swoim fizycznym odpowiednikiem. Patrzyłem nadal i [ ... ] ciało duchowe [to także określenie Houta] przybrało ostateczny kształt. Wyraźnie dostrzegłem rysy twarzy. Była podobna do swego fizycznego odpowiednika, ale nie stara i schorowana, lecz promieniejąca spokojem i pełnią sił. Oczy były zamknięte, jakby zmorzył je spokojny sen, a z całego ciała duchowego wydawało się promieniować światło. Gdy to obserwowałem, zauważyłem nagle srebrną substancję, która wypływała z głowy fizycznego ciała ku głowie ciała duchowego. Następnie zobaczyłem rodzaj sznura, który łączył oba ciała. Patrząc na to, pomyślałem: 'Srebrzysty sznur!'. Po raz pierwszy zrozumiałem jego znaczenie. Ten srebrny sznur łączył oba ciała, fizyczne i duchowe, podobnie jak pępowina łączy dziecko z matką. Sznur na obu końcach, przy każdym z ciał, przechodził w zgrubienie łączące się z czaszką. W punkcie zetknięcia z ciałem fizycznym 'pępowina' tworzyła rozgałęzienia i każde z nich osobno docierało do podstawy czaszki. We wszystkich innych miejscach sznur miał około dwóch i pół centymetra średnicy. Był koloru świetlnego promieniowania, przezroczystego i srebrzystego. Zdawał się wibrować pod wpływem nagromadzonej energii. Widziałem, jak przebiegały po nim świetlne pulsacje od ciała fizycznego do jego duchowej repliki. Z każdą pulsacją ciało duchowe nabierało mocy i gęstości, za to ciało fizyczne wydawało się bardziej rozluźnione i nieruchome. [ ... ] W tym momencie rysy stały się bardzo wyraźne. Całe życie przeniknęło do ciała astralnego [ ... ], pulsacje pępowiny ustały. Patrzyłem na rozgałęzienia sznura u podstawy czaszki. Każde z nich pękło [ ... ] ostateczne rozstanie stało się nieuchronne. Podwójny proces śmierci i życia dobiegał końca [ ... ]. Ostatnie rozgałęzienie pękło i ciało duchowe uwolniło się. Ciało duchowe, które do tej pory lewitowało (ułożone na plecach), podniosło się, zamknięte dotychczas oczy się otworzyły i promienny uśmiech rozjaśnił twarz. Uśmiechnęło się do mnie na pożegnanie i zniknęło. Byłem świadkiem tego procesu, jakby to była obiektywna rzeczywistość. Formy duchowe widziałem oczami fizycznymi"ll Jest pewne, że po ostatecznej śmierci istnieje drugie ciało, ciało subtelne lub duchowe, a także prawdopodobnie i inne ukryte jedne w drugich, jak rosyjskie matrioszki. Sposób, w jaki to drugie ciało oddziela się od fizycznej formy, może być różny. Wydaje się, że w tej kwestii świadectwa zebrane od ludzi, którzy przeszli śmierć kliniczną, można także odnieść do śmierci ostatecznej. Zarówno wyjście z ciała, jak i powrót mogą odbywać się przez wierzchołek głowy, a ściślej przez ciemiączko. Niektórzy mieli wrażenie, jakby byli wysysani na zewnątrz ciała lub na nowo do niego wprowadzani za pomocą lejka, ale bez żadnego bólu; inni czuli, że wyślizgują się z ciała bokiem, "między materacem a poręczą łóżka" - jak opowiada jeden ze świadków". Wydawało mi się, że przechodzę przez tę poręcz"12. Wyjście może także odbyć się przez usta, jak sugeruje to wymownie wyrażenie "ostatni oddech". Odwołajmy się tutaj do tekstu - dość dawnego, starszego od omawianych dotychczas badań - którego autorka przeszła w sposób szczególny kolejne fazy tego procesu. Oto opowieść Marie-Anne Lindmayr, wielkiej mistyczki niemieckiej, która wiele razy doświadczyła wyjścia z ciała przez usta. Oprócz bardzo szczególnego - najgłębszego - typu ekstazy przeżyła ona jeszcze dwa inne rodzaje tego stanu. Spowiednik poprosił ją w 1705 roku, by opisała mu szczegółowo to doświadczenie. "Prosiłam Pana, bym mogła przeżyć cały proces ekstazy, zachowując zdolność umysłu, tak jak wielu umierających zachowuje ją aż do ostatniej chwili świadomości. [ ... ] Doświadczyłam trzech faz: początku, punktu szczytowego i końca ekstazy. Ogarnęła mnie wielka słabość. Nie wynikała z procesu naturalnego, ale z tego, że Bóg chciał pokazać mi swoje cuda. Słabości towarzyszyło wrażenie zimna nie do opisania. Pojawiło się w niższych partiach ciała i stopniowo ogarniało mnie całą, tak że straciłam zdolność odbierania wrażeń. Czułam, jak moje serce stopniowo zamiera, a oddech staje się coraz krótszy. Czułam, że w moim sercu tli się jeszcze iskierka życia. Podobnie jak umierający, któremu Bóg daje zachować świadomość, czuje, że jest z nim coraz gorzej i że jego dusza już odchodzi, tak i ja czułam duszę na języku. Zanim dusza opuściła ciało, czułam się obecna, ale jakby zewnętrznie obumarła, całkowicie niewrażliwa na bodźce i zimnajak lód. Ogarniał mnie chłodny powiew. W jednej chwili mój umysł zanikł wraz z duchem, po czym znalazłam się w miejscu, w którym Bóg chciał, żebym była. W ten sposób przebywałam około dwóch godzin na zewnątrz ciała. Pan dał mi także poznać, kiedy mój duch miał do niego powrócić. Było to tak, jakby duch mnie pochłonął - znów w jednej chwili - i wtedy zaczęłam odzyskiwać świadomość. Odczuwałam to tak, jakby dzięki Bożej mocy chwytał mnie jakiś potężny olbrzym i moja dusza powracała do
24
ciała przez usta, takjak uprzednio przez nie wyszła. Stopniowo moje członki odzyskiwały życie, a po godzinie pojawiła się pewna wrażliwość na bodźce, choć ciało było jeszcze stężałe od zimna - uczucie to zniknęło dopiero po kilku dniach. Pan Bóg dał mi także wtedy poznać, że każde takie doświadczenie było możliwe tylko dzięki Jego cudownej wszechmocy"13. Przejście do drugiego świata może dokonać się nawet wtedy, gdy dana osoba jeszcze nie zdążyła się zorientować. Dzieje się tak bardzo często w razie śmierci na skutek wypadku samochodowego. Ciało duchowe zostaje jakby wyrzucone ze swej fizycznej powłoki. Istnieją liczne opisy pochodzące od osób, które znalazły się kilka metrów od samochodu i były bardzo zdziwione, widząc ludzi biegnących w kierunku pojazdu, a zdumiały się jeszcze bardziej, gdy dostrzegały, jak wyciągano z niego ich własne ciało. Takie błyskawiczne wyjście z ciała może nastąpić podczas wysokiej gorączki lub bardzo silnego niepokoju, bez żadnego urazu fizycznego. Znamienna w tym względzie jest relacja młodego amerykańskiego żołnierza, George'a Ritchiego. Zaziębił się on podczas zbyt intensywnego treningu, ale z młodzieńczą beztroską kpił sobie z lekarzy i pielęgniarek, a nawet ze swojej temperatury, która zbliżała się do czterdziestu jeden stopni Celsjusza. Martwił się tylko, by nie przegapić taksówki, którą miał jechać w środku nocy na dworzec, aby wsiąść do pociągu i wrócić do domu na święta Bożego Narodzenia. Kiedy robiono mu prześwietlenie, stracił przytomność. Nagle, w środku nocy, obudził się w izolatce, w której go położono. "Usiadłem gwałtownie na łóżku. Która to godzina? Spojrzałem na stolik nocny, ale zabrano mi budzik. Gdzie podziały się moje ubrania ... ? Pociąg! Spóźniłem się na pociąg! Wyskoczyłem z łóżka, w panice zacząłem szukać odzieży. Munduru nie było na krześle. Sprawdziłem w szafie. Torby też nie było. Jeśli nie włożono tego do szafy, to gdzie? Może pod łóżko? Chodziłem wkoło i nagle znieruchomiałem ... Ktoś leżał na moim łóżku! Podszedłem bliżej. Młody chłopak o krótko obciętych, czarnych włosach leżał wyciągnięty w łóżku. To nie mogło być prawdą! Przecież dopiero co wstałem z tego łóżka! Przez moment usiłowałem rozwiązać tę zagadkę. To było naprawdę dziwne, ale nie miałem czasu ... ". Wychodzi pośpiesznie, by sprawdzić, czy nie zabrano jego ubrania na dyżurkę ... Dopiero dużo później zrozumie, że ciało leżące w łóżku było jego własnym. To był on. Podejmie potem wysiłek odnalezienia swojego ciała, chodząc od jednego budynku szpitalnego do drugiego, co przemieni się w prawdziwą, mistyczną drogę poszukiwania samego siebie. Poszukiwanie bardzo zdumiewające 14 . Czytając tę opowieść, mimo woli wyobrażamy sobie tę , sytuację, widzimy tego duchowego sobowtóra, jak siada na skraju łóżka, podobnie jak w słynnym fragmencie Wampira Karla Dreyera, gdy "kopia" człowieka siedzącego na ławce również oddziela się od fizycznego ciała i ten sobowtór nie ma cienia. Tyle że historia George'a Ritchiego jest autentyczna. Raymond Moody usłyszał ją jako jedną z pierwszych i uznał za jedną z trzech lub czterech najbardziej niezwykłych. To ona skłoniła go do dalszych badań i poszukiwań. Bylibyśmy skłonni wierzyć, że takie przejście w zaświaty, bez zauważenia zmiany, jest możliwe jedynie w razie śmierci "chwilowej", że ci, którzy już naprawdę umarli, musząjednak zdać sobie sprawę z tego, co się stało, muszą to poczuć. Otóż niekoniecznie! Ale nie mogą powrócić do nas, by nam to przekazać. Możemy więc dowiedzieć się o tym, dając wiarę innego typu świadectwom, a mianowicie pochodzącym od medium. Przypomnę tutaj pokrótce tylko dwie takie historie, przytoczone przez Jeana Prieura15. Pierwsza jest dość tragiczna. Pewien robotnik ginie w jednej chwili, włączając spawarkę w pustej cysternie na benzynę, nieprzewietrzonej i źle oczyszczonej. Co nie przeszkadza mu powrócić do domu ... ale bez swojego fizycznego ciała. Niestety, większość ludzi może zobaczyć tylko takie ciało. W domu wszyscy płaczą i mówią o jego śmierci. Próbuje pocieszyć matkę, pokazać jej, że przecież jest, mówić do niej ... na próżno. W końcu znajduje pomoc w domu sąsiada. Najpierw trafia tam na kobietę, która go nie widzi, ale czuje jego obecność i może z nim rozmawiać myślami. On jednak nie ośmiela się wyjaśnić jej, co się stało. Pomoże mu druga kobieta, która przyszła do sąsiadki z wizytą i która może go widzieć. Obie wykazują dużo cierpliwości, przekonując go, by uznał fakt, że przeszedł do innego świata. W końcu jeden z jego krewnych, zmarły wcześniej, przyjdzie go zabrać. Ten młody robotnik pozostanie wiernym przyjacielem osób, które mu pomogły. Niewidzialny, będzie im pomagał podczas spotkań biblijnych i przyprowadzi do nich kilku swoich nowych przyjaciół, także niewidzialnych. Pewnego dnia oświadczy im nawet: "Jak to możliwe, że o rzeczach tak ważnych nie naucza się w Kościele? To karygodne. Gdyby ludzie wiedzieli to, co wy wiecie i co ja teraz wiem, nie byliby przerażeni tymi sprawami, tak jak ja byłem na początku. Gdyby wiedzieli to, co wy wiecie, nigdy nie baliby się umrzeć"16. Prawdą jest, że pod tym względem Tybetańczycy już od bardzo dawna są lepiej przygotowani do tej próby. Słynna tybetańska księga przygotowująca do śmierci - Bardo Thodol- uprzedza: "Będziesz mimo woli bezustannie błądził. Tym, którzy za tobą płaczą, powiesz: 'Jestem tutaj, nie płaczcie'. A ponieważ cię nie usłyszą, pomyślisz: 'Umarłem', i w tym momencie poczujesz się jeszcze bardziej nieszczęśliwy. Nie bądź nieszczęśliwy z tego powodu"17. Inna historia o śmierci, historia człowieka, który umarł, nawet tego nie zauważywszy, ma w sobie coś naprawdę zabaw-
25
nego. To historia biednego portugalskiego kierowcy, który miał wypadek. Szoferka ciężarówki kompletnie się spaliła, a on sam zginął, zapewne nie zdając sobie z tego sprawy, gdyż nadal dokonywał rozpaczliwych wysiłków, aby uruchomić samochód. Młoda kobieta, przejeżdżająca obok miejsca wypadku, mogła dzięki darowijasnowidzeniazrozumieć i opisać, co' się dzieje. Nieco później wracała tą samą drogą i zobaczyła, że nie ma już ciężarówki, którą tymczasem zabrano, ale ze zdziwieniem zauważyła tego samego portugalskiego kierowcę, stojącego przy skraju drogi i rozpaczliwie próbującego zatrzymywać samochody, by pojechać autostopem. Prawdą jest, jak zobaczymy dalej, że w zaświatach czas nie jest taki sam jak u nas. Przypadki, w których zmarły zostaje "wyrzucony" w zaświaty tak nagle, że nawet tego nie zauważa, potwierdzają też informacje z innego rodzaju źródeł. Mam tu na myśli liczne przekazy otrzymane drogą pisma automatycznego. Zjawisko to nie pozostaje, rzecz jasna, bez związku ze zdolnościami mediumicznymi, ale znacznie od nich odbiega. Opowieść, którą cytuję, pochodzi od oficera kawalerii zabitego na polu walki. Usłyszałem ją od żony i córki słynnego pułkownika Gascoigne'a, brytyjskiego oficera i bohatera bitwy o Chartum, byłego towarzysza Cecila Rhodesa. "Wydawało mi się, że to piekło zakończy się całkowitą zagładą, i to dla obu stron - angielskiej i niemieckiej. Czołgi, karabiny maszynowe i samoloty! Miałem wrażenie, że uśmiercają nas maszyny, które sami stworzyliśmy. [ ... J Czułem się chory i nieszczęśliwy. A potem te odczucia zniknęły i znalazłem się poza tym wszystkim - rozmawiałem z pułkownikiem. Zdawał się nie zwracać uwagi na kule, które śmigały obok. Rzuciłem się biegiem, by znaleźć osłonę, ale on zawołał do mnie, bym się nie trudził. Wyglądał tak młodo, jakby dopiero co wstąpił do wojska, i wydawał się z przyjemnością obserwować bitwę. Wziął mnie za ramię i powiedział: 'Czy nie widzi pan, Kit, że już umarliśmy, a jednak jesteśmy bardziej żywi niż inni?"'18. Z kolei inni ludzie, którzy też już ostatecznie umarli, mieli dużo czasu, aby poczuć zbliżającą się śmierć. Jednakże nie jest to aż tak straszne, jak można by się spodziewać. Ściślej mówiąc, nawet w najbardziej bolesnych i przerażających przypadkach zgroza wydaje się ustępować najpóźniej w ostatnim momencie. Mamy w tym względzie wiele świadectw od umarłych, którzy w ostatniej chwili życia widzieli, jak na spotkanie wychodzą im bliscy, ci, których kochali, a którzy umarli już wcześniej. Niekiedy umierający byli nawet zaskoczeni, że spotykają przyjaciół lub krewnych, o których śmierci jeszcze nie wiedzieli. Otoczenie, mając na uwadze ich poważny stan, wolało nie informować ich o tym, by oszczędzić im dodatkowych przeżyć z powodu smutnej nowiny. Jeszcze bardziej poruszające jest świadectwo Pierre'a Monniera, który opowiada o swojej śmierci podczas pierwszej wojny światowej. Wspominałem już o nim i będę czynił to jeszcze niejednokrotnie w tej książce. Nadszedł więc czas, by go bliżej przedstawić czytelnikowi.
2. Pierre Monnier i nauka płynąca od tego, co niewidzialne Pierre Monnier, młody francuski oficer, zginął w wieku dwudziestu trzech lat, 8 stycznia 1915 roku na froncie w rejonie Argonne. Urodził się w rodzinie protestanckiej, głęboko wierzącej i praktykującej, był jedynakiem, bardzo kochanym przez rodziców, którzy żyli w zgodzie i harmonii. Dobre zdrowie, znakomite studia, szczęśliwa rodzina. Otrzymał też staranne wychowanie chrześcijańskie, z codziennym czytaniem Pisma Świętego, modlitwą przed posiłkami, kształtowaniem prawości charakteru oraz poczucia obowiązku. Ranny podczas bitwy, przyjechał na wypoczynek do domu. Następne pożegnanie. Tym razem już nie wrócił. Rodzice zupełnie się załamali. Jednak niedługo po śmierci syna pani Monnier wyraźnie rozpoznała głos Pierre 'a, który trzykrotnie ją zawołał. Wstrząśnięta zapytała: "To ty, Pierre?". "Ależ tak, mamo! Nie bój się niczego, żyję!". Pani Monnier nie była osobą egzaltowaną. Zresztą tylko ten jeden raz usłyszała głos swojego zmarłego syna. Ale od tego momentu Pierre zaczął się z nią komunikować. Odczuwała jego myśli i bardzo łatwo rozpoznawała je jako niepochodzące od niej samej. Tym sposobem 5 sierpnia 1918 roku otrzymała wewnętrzny nakaz: "Nie myśl o niczym! Pisz!". Czym prędzej chwyciła, co miała pod ręką - zeszyt, w którym zapisywała rachunki, i ołówek - i jednym ciągiem zaczęła pisać: "Tak, to ja poprosiłem cię, byś pisała. Myślę, że w ten sposób łatwiej będziemy mogli ze sobą rozmawiać". Te "rozmowy" trwały aż do 9 stycznia 1937 roku, prawie dziewiętnaście lat! Najpierw odbywały się codziennie, potem rzadziej, co jakiś czas. I tak powstało siedem grubych tomów, po czterysta pięćdziesiąt stron każdy. Właśnie ukazało się ich pełne powtórne wydanie u Fernanda Lanore'a19• Ten przypadek nie jest odosobniony; wiadomo też o innych kontaktach pomiędzy zmarłymi i żyjącymi, których niekoniecznie łączyła wcześniej więź uczuciowa. Bywa, że zmarły i żyjący nigdy na Ziemi się nie spotkali. Czytelnikom, którzy słyszeli już o zjawisku pisma automatycznego lub intuicyjnego, chcę powiedzieć, uściślając, że w całej tej ogromnej literaturze szczególnie wyróżniam sześć wielkich tekstów. Są to przekazy Pierre'a Monniera, Berthy, Paqui, Rolanda de Jouvenela, Gitty Mallasz w "Dialogach z Aniołem", a także najpóźniejsze, Arnauda Gourvenneca. I jeszcze krótki, ale mocny tekst otrzymany przez Jeana Prieura od Simone. Z wielu powodów (których wyliczanie i omawianie tutaj zajęłoby zbyt dużo czasu) wyjątkowo cenię te przesłania, często przyrównując je do wielkich pism mistycznych. Poza tym mają one tę olbrzymią zaletę, że są zrozumiałe i atrakcyjne dla szerokiego kręgu czytelników. Są także bardziej precyzyjne, gdyż to, co w niektórych
26
dziedzinach mistycy mogli tylko mgliście przewidywać, świadkowie z zaświatów przekazali na podstawie własnej obserwacji. Pierre Monnier odsłania nam nieco tajemnicę śmierci, tajemnicę samego przejścia, w trzecim przekazie, z dnia 8 sierpnia 1918 roku: "Kochana mamo, śmierci się nie bój! Ja wbrew sobie się jej bałem ... nic o niej nie wiedziałem, wyobrażałem sobie jej nieznaną mi twarz jako zalaną krwią. O tak! Bardzo się bałem! Ale kiedy nadeszła, miała twarz jasną, podobną do twojej! Zasnąłem w jej ramionach; a ona mnie pocieszała głosem, który brzmiał jak twój ... Czyż nie był to twój głos? Och, kochana mamo, do kogóż innego mogłem zwracać moją myśl pełną czułości? To wszystko trwało jedynie kilka chwil... nie miałem czasu się bać, zapewniam cię! Poczucie odpowiedzialności ... konieczność podejmowania decyzji... wola obrony naszych pozycji bojowych bez względu na to, co mogłoby się wydarzyć ... potem uderzenie w piersi i głowę ... jakby mocny cios pięścią, który mógłby przeszkodzić mi w oddychaniu, ale nie przerwałby wydawania rozkazów... później zawrót głowy ... i już potem nicl!! Nawet nie czułem upadku ... i nagle twój głos, twój zrozpaczony głos, który wołał: 'Pierre! Pierre! Mój mały! Mój maleńki !'i całkowite przebudzenie ... po to, by biec do ciebie"20. Dostrzegając ból rodziców, Pierre, choć niewidzialny, natychmiast przybywa do nich, na próżno usiłując ich pocieszyć. Spotkaliśmy się już z taką sytuacją. Wiele lat później Pierre znów wspomina owo przejście do drugiego świata i mówi nam więcej o swoim wewnętrznym spokoju w ostatnich chwilach życia: ,,Ach, mamo, w tragicznych godzinach naszej ziemskiej próby ileż to razy czułem przy sobie błogosławioną obecność Zbawiciela! Ileż razy, w obliczu zagrażającej nam śmierci, dostrzegałem rozjaśnioną twarz triumfującego Chrystusa, który mówił do mnie z czułością: 'Odwagi! To ja, nie bój się!'. A przecież przed moimi ziemskimi oczami nie było nic oprócz płomieni i krwi! Do moich uszu dochodził tylko zgiełk bitwy i krzyki konających żołnierzy. Ale poza tymi scenami, ponad dudnieniem i wołaniami o pomoc, ponad szalejącą zawieruchą górowała jaśniejąca postać Jezusa i rozbrzmiewały jego pocieszające słowa: 'Odwagi ... ! To ja ... ! Nie bój się'. Kochana moja, wielu jawnie lub skrycie doświadczyło tego odczucia: ono pozwoliło im na spokojne oczekiwanie, by wypełniła się wobec nich wola Boża. Interwencja Chrystusowa jest faktem, a nie złudzeniem. Widzieliśmy, słyszeliśmy, dotknęliśmy Niewidzialnego; duchowa armia podtrzymywała nas i prowadziła aż do podwójnego zwycięstwa ... Zwycięstwa nad samymi sobą i zwycięstwa naszej sprawy"21. Inny tekst, z 24 grudnia 1919 roku, wspominał już o pocieszeniu niesionym przez Chrystusa, podkreślając realny charakter tych doświadczeń. "Dzieci, umierających w samotności na polach bitwy, i ludzi szczerego serca, którzy oddawali swego ducha w ręce Boga ('Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego' Łk 23, 46), wciąż wspierała i koiła ta pocieszająca wizja. Słowa 'wizja' nie używam w sensie wyobrażania sobie czegoś, ale tego, co dostrzegaliśmy wyostrzonym wzrokiem, natężonym spojrzeniem. Rozumiem przez to, że Chrystus był tam we własnej osobie, w swej ludzkiej postaci, widzialny dla tych, których pocieszał! Nie zaliczajcie więc do legend wszystkich bez różnicy opowieści o tym, że ten lub inny spośród waszych braci widział Zbawiciela; to nie marzenie, nie urojenie. Myśl wychodząca od Bożej miłości, wyrażona w sposób obiektywny, istotnie znajdowała się przed nimi"22. Uważam, że teksty te są bardzo ważne i dla nas samych, i dla tych, których kochamy. Sądzę, że Bóg bardzo często, może nawet zawsze, interweniuje w ostatniej chwili naszego życia. Właśnie w ostatniej - wtedy, gdy umierający nie ma już sił, by o tym powiedzieć, lub nie ma na to czasu. Bóg nie chce pogwałcić wolności tych, którzy pozostają. Tak więc spotkanie odbywa się w intymności. Ale każdy, w godzinie ostatniej próby, wspierany jest nie tylko miłością bliskich, ale także miłością Bożą, przez "bliskiego mu Chrystusa" lub "posłańców", czyli aniołów. Jak się wydaje, aniołowie, posłańcy Boży, mogą (jak to bywa w niektórych filmach) pomylić się, przyprowadzając zmarłych. Badacze Karlis Osis i Erlendur Haraldsson sygnalizują kilka takich przypadków w Indiach, nigdy natomiast nie spotkali się z tym w Stanach Zjednoczonych. W Indiach takie "błędy" dotyczyły umierających bez względu na wyznanie nawet hinduskich chrześcijan, księdza i profesora - a także niezależnie od narodowości (zdarzyło się to szwedzkiemu misjonarzowi). W jednym z tych przypadków w szpitalu leżało dwóch chorych o tym samym nazwisku. Jednego z nich uważano już za zmarłego, ale gdy - ku zdumieniu wszystkich - ocknął się, opowiedział, że został porwany "do cudownego miejsca przez wysłanników noszących białe szaty". Zobaczył tam człowieka odzianego również w białą szatę, który trzymał w ręku wielką księgę i powiedział posłańcom, że przywiedli niewłaściwą osobę. Polecił im "odprowadzić go z powrotem na Ziemię". Prawdą jest, że kiedy ów pacjent oprzytomniał, zmarł ten drugi chory, o tym samym nazwisku. Niekiedy umierający, który został zabrany przez pomyłkę, budzi się z fizycznymi śladami na swoim ziemskim ciele, świadczącymi o jego przygodzie w zaświatach 23. Wielu ludzi odniosło wrażenie, że mogli wybrać, czy chcą powrócić na Ziemię, żeby dokończyć zadanie, które szczególnie leży im na sercu, czy też nie chcą wracać. Ale można przypuszczać, że dzieje się tak tylko wtedy, gdy chodzi o dzieło miłosierdzia, na przykład dotyczące dziecka lub osoby chorej. Inni, przeciwnie, mimo usilnych błagań otrzymują rozkaz powrotu na Ziemię lub też, nie wiadomo dlaczego, zostają wy-
27
rwani z tego świata, nie popełniwszy żadnej nieostrożności czy niezręczności. Niektórzy zmarli posuwają się wręcz do stwierdzenia, że mamy tak staranną ochronę z zaświatów, iż nawet nasza nieostrożność bywa prawie zawsze kompensowana. Ale też, kiedy nadchodzi nasza godzina, nic nie może nas zatrzymać. Mówi to bardzo wyraźnie swemu ojcu chłopiec zmarły w wieku trzynastu lat. Arnaud Gourvennec był zdrowym, szczęśliwym dzieckiem, otaczanym miłością i czułością przez rodziców i dwóch braci. Bardzo wcześnie zetknął się z literaturą i sztuką, co zapewne silnie rozwinęło jego wrażliwość. Przede wszystkim jednak otrzymał rozległe i głębokie wychowanie religijne. Zdawało się przed nim otwierać piękne i pasjonujące życie. "Głupi", nagły wypadek w jednej chwili położył kres wszystkiemu. Jak pisze Nicole Gourvennec: "To niemożliwe! To niemożliwe! Jeszcze wczoraj o tej samej godzinie Arnaud był uosobieniem życia, radości, młodości i przyszłości. Wczoraj siedział naprzeciwko mnie i jadł podwieczorek. Wczoraj snuł plany i śmiał się tak beztrosko!"24. A oto opis dramatu, jakich poznałem wiele. I za każdym razem, mimo całej mojej wiedzy teologicznej, mam wrażenie, że staję w obliczu niezgłębionej tajemnicy. ,,0 godzinie osiemnastej Arnaud oznajmia mi: 'Skończyłem zadanie. Spakuję tornister i zostanie mi pół godziny na pianino'. Korzystam, że się przejaśniło, by wyprowadzić psa na spacer. Wracam o osiemnastej dziesięć. Nie słychać pianina. Całkowita cisza. Bez żadnej konkretnej przyczyny czuję strach i przeskakuję po cztery stopnie, wbiegając na piętro. Drzwi do pokoju Arnauda są otwarte. Syn, bez okularów, z chusteczką na szyi wygląda, jakby spał. Apaszka jest owinięta w taki sposób, że nie mogła go udusić, ajednak W tym właśnie momencie wiem, że mój synek się nie obudzi. Tornister jest spakowany, na biurku leży tylko piórnik i kredki. Działając jak automat, dzwonię po doktora. [ ... j Reszta przypomina koszmar. Pobladłe twarze, głosy, które próbują mnie pocieszać, w tym głos naszego doktora - tego, którego Arnaud tak lubił. 'Nic nie można zrobić. To tętnica szyjna, nie cierpiał wcale. Niech pani będzie dzielna"'25. Zaledwie w dwa dni po przejściu syna do drugiego świata, 18 października 1989 roku, ojciec Arnauda odebrał wewnętrznie jego słowa. Szybko nauczył się notować te przesłania. Obecnie zapisuje je, w miarę jak napływają, bardzo prędko, swoim własnym, ledwie czytelnym pismem. Trzebaje natychmiast przepisać na czysto, kiedy jeszcze może odnaleźć w pamięci odczucie, które odpowiadało jego bazgraninie. Mogłem osobiście zobaczyć kilka przykładów tego pisma, które istotnie jest trudne do odszyfrowania. Tego samego roku, 27 listopada, Paul Gourvennec otrzymał takie przesłanie: "Wczoraj mówiłeś, tato, o śnie na jawie, a dziś rano czuję znowu, że zamartwiacie się moją śmiercią. Apaszki pozwalały mi na takie sny na jawie. Wszystko się w nich mieszało: dalekie krainy, morze, niebo, wszechświat, mnogość nieodpartych odczuć, a nade wszystko poczucie absolutu. Paul (ojciec): A co z wypadkiem? . Arnaud: Poślizgnąłem się, przestraszyłem, a potem pojawiło się ŚWIATŁO. Opowiem ci o tym póżniej, innym razem. Będąc istotami duchowymi, rozmawiamy tutaj ze sobą o okolicznościach naszego odejścia. I uświadamiamy sobie, że kiedy ów moment nadchodzi, nawet na skutek choroby, wówczas naprawdę nadchodzi, nie jest postanowiony, nie jest zapisany, ale włącza się w łańcuch niezliczonych wydarzeń, niezliczonych! Paul: Czy cierpiałeś? Amaud: Nie, w żadnym momencie. Dlatego długo trwało, zanim zrozumiałem, co mi się przydarzyło; wierzyłem, że żyję jeszcze na Ziemi! Szybko, bardzo szybko, jak sądzę, przyszła po mnie jakaś istota ze światła. Nie znam jej. To było bardzo łagodne odejście. Obyście mieli podobne w swoim czasie"26. Belline, bardzo znane medium, opowiada nam w pięknej książce, w jaki sposób po śmierci jedynego syna udało mu się w końcu nawiązać z nim kontakt za pomocą myśli. Ta opowieść jest bardzo wzruszająca, gdyż tchnie prawdomównością. Można by myśleć, że człowiek będący tak wielkim medium jak Belline nie będzie miał najmniejszej trudności w komunikowaniu się z własnym synem. Tyle razy robił to przecież dla innych, i z tak znakomitym skutkiem. Można by sądzić, że w razie porażki Belline pokusi się przynajmniej o udawanie. Nie byłoby to zbyt trudne. Któż mógłby sprawdzić? Otóż nie! Belline opowiada nam, jak wiele godzin, dni, nocy musiał czekać na ten kontakt, . na tę wewnętrzną myśl, którą zdołałby w sobie pochwycić, oczywiście jako myśl naprawdę pochodzącą od syna. Jedynie bowiem prawdziwa komunikacja mogła mu przynieść nieco pocieszenia. Książka nie oddaje w pełni tego oczekiwania, ale dosyć wiernie je odzwierciedla. Często Belline notuje: "Cisza. Jest dziewiąta czterdzieści pięć. Kontakt zostaje przerwany" lub też: "Komunikacja nagle się urywa. Jest piąta dwa- dzieścia dwie". Oto pierwszy dialog: Ja: Michel? To ja, twój ojciec, jest piąta rano. Moje serce zamiera. Na myśl o tobie ogarnia mnie ogromny ból. Od chwili twojego wypadku i odejścia 5 sierpnia 1969 roku nie chciałem cię niepokoić, nawiązywać kontaktu. Michel, to ja, tata. Słyszysz mnie? Michel: Słyszę cię. Ja: Michel, twoje odejście pozostaje dla nas tajemnicą.
28
Jak to się stało? Michel: Tak czy owak, to musiało się stać. Moje życie tak było naznaczone i twój lęk o mnie miał uzasadnienie. Ja: Michel, czy możesz nam nieco dokładniej to wyjaśnić? Michel: Co chcesz wiedzieć? Ja: Jak doszło do wypadku? Michel: Wypadek nastąpił nagle, samochód wypadł z jezdni na lewą stronę, próbowałem opanować sytuację, a potem nastała całkowita ciemność. Ja: Ale czy była jakaś usterka mechaniczna, zaniedbanie lub nieostrożność ze strony kogoś trzeciego? Michel: Nie, moja godzina nadeszła, musiałem odejść. Ja: Michel, czy możesz nam pomóc żyć? Michel: Nie, ale wy musicie żyć. Bo życie jest najsilniejsze. To wasze cierpienie, wasze przeżycia nadają mojej śmierci sens. Ja: A więc nasze cierpienie ma wartość? Ma sens? Michel: Tak, każde cierpienie nosi w sobie ziarna życia 27• Inne dziecko, o którym będziemy mówić później i które zmarło w dużo młodszym wieku, przekazało to samo swojej matce za pomocą pisma automatycznego (podobnie jak Pierre Monnier): "Moja śmierć nie jest przypadkiem, ale efektem Bożej woli. Każde rozstanie ma swój powód" 28.
3. Wołanie wieczności Elisabeth Kiibler-Ross, wielka inicjatorka wszystkich współczesnych badań na temat śmierci, zwłaszcza w kontekście opieki nad odchodzącymi z tego świata, szczególnie interesowała się umierającymi dziećmi. Miała w tej kwestii bardzo głębokie przekonanie: dzieci prawie zawsze wiedzą wcześniej, że umrą, bez względu na przyczynę śmierci. Wiedzą nawet, w jakich to nastąpi okolicznościach, a raczej wie o tym ich podświadomość i wyraża to przez rysunki, listy, wiersze, których ostateczne znaczenie można zrozumieć dopiero po ich odejściu. Jednak poza samym faktem śmierci przeczuwają one także etap następny, spotkanie w świetle, krainę bezwarunkowej i bezkresnej miłości, która gdzieś na nie czeka i której wezwanie czasem nawet słyszą 29. W przypadku śmierci z powodu choroby można by odczytać to przeczucie dziecka jako wynik naturalnego procesu biologicznego, który informuje sferę podświadomości. Wyjaśnienia należy jednak szukać gdzie indziej, gdy mamy do czynienia z wypadkiem spowodowanym przez kogoś innego lub z morderstwem. Otóż Elizabeth Kiibler-Ross dostarczyła kilku bardzo przekonujących przykładów, dotyczących właśnie takich zdarzeń. Przytoczymy tutaj tylko jeden, najbardziej niezwykły. Opowiada matka dziecka: "Tego ranka moja córka obudziła się wcześnie w stanie, który można by określić jako bardzo silną ekscytację. Spała w moim łóżku, obudziła mnie, całując i wołając: 'Mamo, mamo! Pan Jezus powiedział mi, że pójdę do nieba! Jestem bardzo zadowolona, że pójdę do nieba, mamo, tam, gdzie wszystko jest piękne, złote i srebrne, i jasne, i gdzie jest Pan Jezus i Pan Bóg ... '. Mówiła tak szybko, że ledwie mogłam ją zrozumieć. Zupełnie jakby przeżywała religijną ekstazę. Było to takie dziwne, że aż się przestraszyłam. To naprawdę nie był temat naszych codziennych rozmów. Niepokoiło mnie zwłaszcza jej nadmierne pobudzenie. Zwykle była to dziewczynka spokojna, raczej zamyślona, bardzo inteligentna i niezbyt skłonna do wybuchów entuzjazmu. Miała duży zasób słownictwa i wypowiadała się precyzyjnie. Teraz ze zdumieniem obserwowałam, jak bardzo jest podekscytowana, słowa jej się plątały i zaczynała się jąkać. Nie przypominam sobie, żebym widziała ją w takim stanie, nawet kiedy silnie przeżywała święta Bożego Narodzenia, swoje urodziny czy wizytę w cyrku. Poprosiłam ją, by mówiła ciszej, by się uspokoiła, by zmieniła temat (budziło to we mnie zabobonny lęk, gdyż od momentu jej narodzin miałam niepokojące przeczucie, że nie zostanie ze mną długo). Ale zwierzyłam się z tego tylko bardzo bliskiej przyjaciółce. Nie chciałam, by mi o tym przypominano, nie chciałam, by córka o tym mówiła, zwłaszcza tak nagle, nieoczekiwanie, w sposób trochę szalony. Jeśli kiedykolwiek wcześniej wspominała o śmierci, to tylko abstrakcyjnie, nigdy w związku z nią samą. Nie mogłam jej uspokoić, wciąż mówiła mi o ‘pięknym niebie, całym w złocie, z cudami, pozłacanymi aniołami, diamentami i klejnotami' i o tym, jak bardzo się cieszy, że tam była, jak świetnie się bawiła i że Jezus powiedział jej, iż ... Przypominam sobie bardziej jej zachowanie niż dokładne wyrażenia, ale jednak zapamiętałam dobrze kilka słów. Chcąc, by się uspokoiła, powiedziałam: 'Odpocznij sobie teraz. Gdybyś poszła do nieba, bardzo by mi ciebie brakowało, mój skarbie. Cieszę się, że miałaś taki piękny sen, ale teraz odpocznij sobie troszeczkę, dobrze?'. Nic to nie dało. Odparła z naciskiem, niezwykłym jak na czteroletnie dziecko: 'To nie był sen. To prawda, ale nie powinnaś się tym przejmować, mamo, bo Pan Jezus powiedział mi, że będę się tobą opiekowała, że będę mogła dać ci dużo złota i drogocennych kamieni i nie będziesz musiała o nic się niepokoić ... '. Przytaczam tylko te zdania, które przypominam sobie dokładnie. Mówiła mi jeszcze przez chwilę o cudach nieba, stopniowo uspokajając się coraz bardziej. Kiedy znów powiedziałam, że miała naprawdę bardzo piękny sen, powtórzyła, że to była prawda, naj prawdziwsza prawda. Przytuliła się na chwilę do mnie, mówiąc, żebym się nie martwiła, bo Pan Jezus się mną zaopiekuje, po czym wysunęła się z łóżka i pobiegła się bawić. Ja także wstałam, by przygotować śniadanie. To był dzień jak inne. Ale tego popołudnia moja córka została zamordowana
29
(utopiona z premedytacją) między godziną piętnastą a piętnastą trzydzieści. Nasza poranna rozmowa była tak zdumiewająca, że ; natychmiast opowiedziałam o niej przez telefon pewnej osobie, która dokładnie sobie to przypomina. Kiedy osoba ta usłyszała potem o śmierci mojej córki, na myśl przyszło jej od razu: skąd dziecko mogło o tym wiedzieć? Ja sama sądzę, że przyszłości nie sposób odgadnąć, praw fizycznych się nie zmieni. Córka nie mogła wiedzieć, że 'pójdzie do nieba', ale tak właśnie było: obudziła mnie w tym stanie bardzo dziwnego podniecenia, twierdząc, że Jezus powiedział jej, iż pójdzie do nieba (co prawda, nie przypominam sobie, by użyła słowa 'dzisiaj). I umarła tego samego popołudnia, około siedmiu godzin później. Nie umiem tego wyjaśnić. Nie należeliśmy do rodzin bardzo praktykujących. Córka była z nami w kościele tylko dwa razy. Czytaliśmy jednak dzieciom opowiadania o Mojżeszu, Jezusie, Maryi oraz Józefie. Ale zawsze bardziej zależało mi na tym, by dzieci nauczyły się kochać i szanować innych, by były dobre i uczynne, niż żeby praktykowały jakąś określoną religię. Nie mogłam nauczyć ich tego, czego ja sama nie znałam, i chociaż czytałam, modliłam się i medytowałam, odpowiadałam moim córkom (kiedy pytały mnie, jak jest w niebie), że nie wiem, co dzieje się po śmierci. I na pewno nie w domu usłyszały słowo 'niebo' czy takie wyrażenie jak 'pozłacane drogi nieba'. Nigdy im o tym nie mówiłam"30. Opinia Elizabeth Kiibler-Ross potwierdza przekaz, jaki otrzymałem w Luksemburgu od Constantina Raudive'a. Myśląc o rodzicach, którzy stracili dziecko, pisze onajeszcze: "Tym, co możemy im najlepszego ofiarować, jest przekonanie, że nasze materialne ciało to tylko poczwarka, z której śmierć wydobywa to, co w nas niezniszczalne, nieśmiertelne, a czego symbolem może być motyl. Dzieci z obozu koncentracyjnego w Majdanku, przed wejściem do komór gazowych, rysowały na ścianie paznokciami malutkie motylki. Wasze dzieci także w momencie śmierci wiedzą, że wejdą wolne i bez obciążeń do miejsca, w którym już się nie cierpi, do krainy miłości i spokoju, gdzie czas nie istnieje i skąd mogą przybiec do was z prędkością myśli"31. Zauważmy jeszcze, że zarówno w dawnym, jak i we współczesnym języku greckim słowo "motyl" oznacza także "dusza"32.
Rozdział III Nowe ciało w nowym życiu Wszystkie cmentarze są puste. Nigdy dość mówienia tym. Ściślej ujmując, groby zawierają w sobie jedynie stare, rozkładające się odzienia. Odzienia z sukna i odzienia z ciała. Zasługują one bez wątpienia na wielki szacunek, ponieważ były ostatnimi okryciami tych, których kochamy. Oni sami jednak są gdzie indziej. Pod grobowcami nikt nie leży, nikt tam nie spoczywa. Requiescat in pace, "niech spoczywa w pokoju", mówi ksiądz w czasie pogrzebu. Ale pokój, o którym mowa, nie jest żadnym spoczynkiem. Zbyt dosłowne tłumaczenie hebrajskiego słowa szalom na eirćnć w języku greckim i pax po łacinie spowodowało zubożenie jego znaczenia. Słowo szalom po hebrajsku ma o wiele szerszy sens. Oznacza "spokój, pokój", ale także "szczęście" i "pełnię życia". W wielu religiach rytuał pogrzebowy miał nie tyle zapewnić odpoczynek zmarłym, ile uspokoić żyjących, którzy aż nadto obawiali się ich powrotu pod postacią niezaspokojonych zjaw. To być może wzmocniło jeszcze powyższe rozumienie słowa "pokój". O wiele bardziej życzy się więc zmarłym, by pozostali w spokoju, niż żeby żyli w pełni. A przecież nie jest to treścią prawdziwej wiary chrześcijańskiej. Chrystus rozpięty na krzyżu obiecuje skruszonemu łotrowi: ,,zaprawdę powiadam ci, dzisiaj jeszcze będziesz ze mną w raju". Życie toczy się więc bez przerwy. Stąd też modlimy się za zmarłych. Stąd także modlimy się do świętych, aby nas wspomagali w tym życiu. Teoria, że w godzinie śmierci istoty ludzkie ulegają całkowitemu unicestwieniu i że odtwarzane są przez Boga dopiero na krańcu czasów, jest dość niedawnym wymysłem niektórych środowisk protestanckich. Na nieszczęście rozpowszechniła się ona także wśród teologów katolickich l•
l. Dusza jest ciałem subtelnym Pozostawał też jeszcze jeden ważny problem - źle rozwiązany nawet przez najlepszą tradycyjną teologię katolicką. Nauczano, że tym, co naprawdę żyje po śmierci, jest dusza, nie ciało. Dusza, według filozofri greckiej, była rozumiana jako całkowicie niematerialna. Teolodzy nauczali więc, że ta nieśmiertelna dusza nie tylko nadal żyje, ale także może się oczyszczać lub też cieszyć się kontemplacją Boga, co jest wieczną nagrodą sprawiedliwych. Ci zaś mogą więc już teraz zaznawać wiecznej szczęśliwości - jednak bez ciała. Ale mimo wszystko zmartwychwstaną w dniu końca świata, w dniu Sądu Ostatecznego. Pojawiał się jednak następujący problem: skoro już teraz zmarli ci są w pełni szczęśliwi bez ciała, po co im zmartwychwstanie? A jeśli zmartwychwstanie miałoby dać im jeszcze więcej szczęścia, oznacza to, że wcześniej nie byli w pełni szczęśliwi. W tradycji żydowskiej, do której należeli Chrystus i jego apostołowie, nigdy nie uznawano duszy za coś niematerialnego.
30
W ciągu wieków wiele odcieni znaczeniowych mogło pojawiać się i znikać, ale zawsze pozostawało jedno głębokie znaczenie tego słowa: dusza, nefesh, była ciałem, żywym i świadomym, obdarzonym osobowością żyjącego człowieka. Ciałem zbudowanym z innej materii, lżejszej, mniej gęstej, bardziej subtelnej. Przez całe stulecia myślano, że takie rozumienie duszy wynikało ze swego rodzaju ułomności myśli hebrajskiej, zbyt prymitywnej, zbyt konkretnej, z gruntu niezdolnej do wzniesienia się na poziom abstrakcji filozoficznej. Wielu dziś sądzi, że oślepliśmy z troski o wierność rzeczywistości, której nie umieliśmy zobaczyć. Mimo że chrześcijanie z czasem przyjęli definicję duszy całkowicie niematerialnej, trzeba przyznać, iż wbrew takiemu rozumieniu wielu z nich wyobrażało sobie i wyobraża nadal zmartwychwstanie w sposób bardzo przyziemny. Słynną przepowiednię Ezechiela, w której widzi on, jak zeschnięte kości pokrywają się na nowo ciałem, nerwami, skórą i ożywiane są przez ducha 2, zbyt często traktowano dosłownie jako ilustrację naszego zmartwychwstania. A przecież tekst mówi wyraźnie: wizja jest obrazem odnowy Izraela. W konsekwencji wielu chrześcijan wyobraża sobie, że zmartwychwstanie jest odzyskaniem naszego fizycznego ciała, nieco tylko ulepszonego, nieznającego chorób, zmęczenia czy choćby niestrawności. I tak napotykamy trudności nie do pokonania. Które ciało odzyskamy? To z ostatniego etapu życia? A może wszystkie kolejne ciała, ze wszystkimi atomami, które choć przez chwilę były ich częścią? Pod jakim względem ciała te będą identyczne? I znów stajemy przed następną sprzecznością. Jeśli nasze zmartwychwstałe ciało jest zbudowane z tej samej materii co obecne, jakże będzie mogło uciec przed jej prawami i stać się odporne na cierpienie i śmierć? W rzeczywistości wszystkie świadectwa, zarówno pochodzące od ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną, jak i od zmarłych, kierują nas ku prawdziwej nauce chrześcijańskiej: ciało zmartwychwstałe, ciało chwalebne, jest ciałem duchowym. Nasze stare odzienie może bez przeszkody i w spokoju ulec rozkładowi na cmentarzu, my sami nigdy nie zstąpimy z nim do grobu. Kiedy zaczynamy mówić o ciele duchowym, według wyrażenia świętego Pawła, i wyjaśniać, że ma ono jednak pewną konsystencję, odpowiednią dla nowego świata, w którym będzie żyło, wielu ludzi wierzących, chrześcijan, wpada w kompletną panikę. Zwarta konsystencja, ciężar i potrzeby biologiczne obecnego ciała zupełnie im odpowiadają i wcale nie mają ochoty go zmieniać. A jednak w opowieści Yolandy Eck uderzył mnie najbardziej pewien szczegół: kiedy, odesłana przez Istotę Świetlistą na Ziemię, znów znalazła się w swej cielesnej postaci, odniosła okropne wrażenie. Mogłaje porównać do uczucia doznawanego w momencie wkładania gumowych rękawic, mokrych i zimnych. Jakby to było coś lepkiego i lodowatego. Zareagowała zresztą tak gwałtownym obrzydzeniem, że natychmiast powtórnie znalazła się poza ciałem. I tylko przy pomocy duchowego przewodnika z zaświatów mogła na nowo je przyjąć. Pierre Monnier potwierdza nam to odczucie. Wyjaśnia, że chociaż Chrystusowa męka na krzyżu była okrutna, to jednak samo wcielenie Chrystusa, przyjście na świat w naszym ciele, było dla Niego dużo większą próbą, a więc jeszcze większym znakiem miłości do nas: "Nie dostrzegacie poświęcenia Chrystusa zawartego we wcieleniu, a przecież cierpienie Czystości Absolutnej, która zamieszkała w ciele, przewyższyło największy dar, jakim jest cierpienie na krzyżu. Być Pełnią Piękna i okryć się poniżającą materią, która poddaje duszę wulgarnym pokusom, to próba przewyższająca wszystko, co możemy pomyśleć albo odczuć. My sami także, wyszedłszy zaledwie z ciała fizycznego, odsuwamy z lękiem konsekwencje możliwej reinkarnacji. To, że Odwieczny z miłości zgodził się zniżyć do przybrania ludzkiego ciała, jest przedmiotem naszej nieustannej adoracji i trwamy do głębi poruszeni tak wielką miłością"3. Wydaje się, że niektórych zmarłych drażni nasza powolność w poruszaniu się, nasze ograniczenia słuchu i wzroku. Nazywają nas wtedy po przyjacielsku "larwami". To oczywiste, że nasze nowe ciało - ciało duchowe musi być przyjemniejsze niż obecna powłoka. Będzie podobne do poprzedniego, ale piękne i wspaniałe. Dzieci będą mogły wzrastać na innym świecie i rozwijać się aż do wieku dojrzałego. Starcy odzyskają młodość. Abyśmy mogli sobie to wyobrazić, większość naszych rozmówców z zaświatów daje nam punkt odniesienia: człowiek około trzydziestki. Jest to w przybliżeniu wiek Chrystusa w momencie śmierci. Nasze ciało duchowe będzie wolne od wszelkiego kalectwa. Nawet jeśli amputowano nam część ciała, przyszłe ciało będzie nienaruszone. Nawet jeśli straciliśmy wzrok czy słuch, będziemy widzieć i słyszeć. Mowa o tym już w tybetańskiej Księdze Umarłych 4• Potwierdzają to także świadectwa tych, którzy przeżyli śmierć kliniczną 5. Pierre Monnier, z zaświatów, często nam to powtarza 6• Będziemy o wiele lepiej widzieć. Będziemy widzieli równie dobrze w dzień, jak i w nocy. Albo raczej dla nas nie będzie już nocy. Będziemy widzieli na odległość, jakby na skutek powiększenia; wystarczy, że zechcemy coś zobaczyć, byśmy mogli od razu znaleźć się tam, gdzie nasz wzrok pragnie się zatrzymać, dopóki nie zaspokoimy swojej ciekawości, mówią niektórzy. Johann Christoph Hampe, którego książka została wydana po niemiecku w tym samym roku co książka Raymonda Moody'ego po angielsku, przytacza współczesne nam przypadki wyjścia z ciała. Zaczął on jednak od systematycznego poszu-
31
kiwania podobnych świadectw w przeszłości. I tak cytuje długi wyjątek z relacji sir Aucklanda Gedee, lekarza, który 26 lutego 1927 roku tak opowiadał o swojej śmierci (klinicznej, rzecz jasna) w Królewskim Towarzystwie Medycznym w Londynie: "Stopniowo uświadomiłem sobie, że mogę widzieć nie tylko swoje ciało i łóżko, na którym spoczywałem, ale takre wszystko, co znajdowało się w domu i w ogrodzie. Potem spostrzegłem, że nie tylko mogę zobaczyć to, co znajduje się w domu, ale także to, co dzieje się w Londynie i w Szkocji, której zawsze poświęcałem dużo uwagi. Od przewodnika, którego nie znałem, a którego nazywam swoim mentorem, dowiedziałem się, że znalazłem się, całkowicie wolny, w czasowym wymiarze przestrzeni, w którym 'teraz' odpowiadało w jakimś sensie doświadczaniu 'tutaj' w przestrzeni trójwymiarowej" 7. Pierre Monnier powtarza nam to wielokrotnie na swój sposób: "Nie straciliśmy ludzkiego kształtu, lecz tylko zostawiliśmy na Ziemi wszystkie upośledzenia naszego ciała. [ ... j Nasze oczy widzą jak dawniej i są podobne do tych, które były wam drogie. W gruncie rzeczy jest to ewolucja zmierzająca stale ku górze i odpowiadająca ogólnemu planowi, jaki przyjął Stwórca. To, co daje naszym nowym ciałom tak wielką łatwość działania, jest efektem wspaniałej przemiany, a nie dokładnego powtórzenia. [ ... ] Pozostajemy sobą w sposób ostateczny. Śmierć to proces przenikania: nasze duchowe ciało, uwielbione przez miłość Chrystusową i przez dar życia wiecznego, przechodzi przez ciało materialne, którego kształt przyjmuje, zachowując też całą naszą osobowość" 8. Teolodzy pierwszych stuleci naszej ery podobnie rozumieli ten proces. Oto na przykład fragment z pism świętego Grzegorza z Nyssy, pochodzący z IV wieku: "Zobaczysz, jak twoje cielesne odzienie, unicestwione już przez śmierć, zostanie na nowo utkane z właściwych mu elementów, nie na wzór teraźniejszej konstrukcji, gęstej i ciężkiej, lecz według bardziej eterycznego i lżejszego wzoru, tak by to drogie ciało było ci obecne, odnowione w swym największym pięknie i wdzięku" 9. Nie sposób jednak powiedzieć, czy to istotnie wzrok tak bardzo się polepsza przy patrzeniu na odległość, czy też może ciało duchowe przemieszcza się bezpośrednio i natychmiast tam, gdzie zmarły pragnie. Trudno to określić według naszych kategorii. W rzeczywistości to przestrzeń nie jest taka sama jak wcześniej. Ciało duchowe może znaleźć się bardzo daleko od Ziemi. Wiedziano o tym już od dawna, ale nauka oficjalna była zbyt bezradna, by badać takie zjawiska. Johann Christoph Hampe daje nam przegląd literatury na ten temat, dużo wcześniejszej niż książka Raymonda Moody'ego. Znalazłem tam kilka tytułów pochodzących z 1884 roku. Zmarli mogą czasem ukazać nam swoje ciało chwalebne. Pierre Monnier, jak zwykle bardzo precyzyjny, rozróżnia dwa rodzaje odmiennych od siebie zjaw. W jednej z form zmarli mogą ukazywać się bardzo wyraźnie, ale wydają się przezroczyści: "Światło przez nich przenika, podobnie jak cienie przedmiotów, przed którymi przechodzą". Widzimy wtedy zmarłych takimi, jacy są naprawdę. W innych wizjach dokonuje się prawdziwy proces materializacji. Pierre Monnier odczuwa jednak wielki wstręt do tego rodzaju zjaw. Wydaje się jednak, że w zaświatach zdarzają się niekiedy wyjątki. Ich przyczyną jest miłość. Jean Prieur opowiada historię pewnej matki, która kilka lat po swej śmierci ukazała się w bardzo rzeczywisty sposób pewnemu księdzu z Nantes. Było to w 1943 roku, podczas okupacji niemieckiej. Oto kilka wyjątków z pisemnego oświadczenia księdza Paula Labrette'a: "Jestem wikariuszem w jednej z większych parafri w Nantes. W zeszłym miesiącu pewnego wieczora byłem bardzo zmęczony. Około północy miałem właśnie skończyć odmawianie brewiarza, kiedy u drzwi zakrystii rozległ się lzwonek tak głośny, że zadrżałem. Usłyszałem, jak służąca otwiera okno, by zobaczyć, kto przychodzi o tak późnej porze. Przekonany, że ktoś wzywa mnie do chorego, zszedem, by sam otworzyć. Na progu stała kobieta. Błagalnie składając ręce, zwróciła się do mnie: - Proszę księdza, proszę przyjść, niedługo umrze młody człowiek. - Dobrze, przyjdę jutro przed mszą świętą, o szóstej. - Wtedy już będzie za późno! Zaklinam księdza, niech ksiądz nie zwleka. - Zgoda, proszę zapisać mi ulicę, numer domu i piętro. Weszła do przedsionka i zobaczyłem ją w pełnym świete, jej twarz była ściągnięta bólem. Napisała: ulica De’cartes 37, drugie piętro. - Może pani na mnie liczyć, będę za dwadzieścia minut. Kobieta powiedziała do mnie półgłosem: - Niech Bóg pamięta o księdza miłosierdziu, bo jest ksiądz bardzo zmęczony, i niech chroni księdza w godzinę niebezpieczeństwa! Po czym odeszła w ciemność. Chwyciłem tylko płaszcz wszystko, co potrzebne do ostatniego namaszczenia, wyruszyłem ciemnymi, pustymi ulicami. Przechodzący patrol oświetlił mnie latarką elektryczną, pokazałem stałą przepustkę i poszedłem dalej, przyśpieszając kroku. Nie bez trudu odnalazłem numer 37 na ulicy Descartes: był to wielki pięciopiętrowy budynek o całkowicie zaciemnionych oknach. Zjednego z mieszkań dobiegał stłumiony odgłos radia. Na szczęście brama wejściowa była uchylona. Przy świetle latarki wspiąłem się po schodach na drugie piętro i energicznie zadzwoniłem, jak ktoś, na kogo czekają. Usłyszałem kroki, dźwięk przekręcanego kontaktu, zgrzyt zasuwki - i drzwi się otwarły.
32
W smudze światła stał młody mężczyzna, mógł mieć ze dwadzieścia lat, stał i patrzył na mnie z wyrazem uprzejmego zaskoczenia. - Przychodzę do chorego, młodego człowieka, który niedługo umrze - powiedziałem. - Czy to tutaj? - Ależ nie, proszę księdza, to jakaś pomyłka. Ulica Descartes 37, drugie piętro, to istotnie tutaj. Mieszka tu młody człowiek, to ja, ale - uśmiechnął się - wcale nie zamierzam umierać. To musi być jakaś pomyłka, ta kobieta chciała pewnie napisać: 'ulica Despartes'. Ale niech ksiądz wejdzie na chwilę, bardzo proszę. Jest ksiądz zziębnięty, podam coś rozgrzewającego. Słuchałem właśniemówił dalej - muzyki węgierskiej nadawanej z Wiednia. Gwałtownie przekręcił gałkę radia. - Proszę księdza, już od dwóch lat pragnę z księdzem porozmawiać, otworzyć moją duszę. Nie śmiałem jednak iść do księdza. Ta wizyta jest naprawdę zrządzeniem Opatrzności. Jestem synem marnotrawnym. Usiadłszy przy mnie na sofie, opowiedział mi całe swoje życie. Wreszcie wyszedłem, pojednawszy go z Bogiem. Następnie pośpieszyłem w stronę ulicy Despartes, rozmyślając o tym niezwykłym spotkaniu. Wszystkie dzwony w mieście wybijały kwadrans po pierwszej. Przechodziłem akurat przez plac koło teatru. Nagle zaryczały posępnie syreny: był to nocny alarm. Rzuciłem się biegiem. Na ulicy Despartes blok numer 37 nie istniał, domy kończyły się na numerze 16. Nic z tego już nie rozumiałem. Ale nie było czasu do namysłu, pierwsze bomby spadały na północy miasta i piekielny hałas się przybliżał. Nie zwlekając, schowałem się w pierwszej napotkanej piwnicy. Przeżyliśmy trzy kwadranse prawdziwej grozy. Kiedy wyszedłem, wielkie łuny oświetlały dachy miasta. Co najmniej w dwustu miejscach się paliło. Wszędzie rozprute fasady domów, jakby pociągnięciem noża, walące się budynki, chmury dymu, kurz, krzyki szaleńczej rozpaczy. Udałem się do najbliższego punktu pierwszej pomocy. Na dziedzińcu leżało kilkuset zmarłych i rannych. I ciągle przybywali nowi: głównie kobiety i dzieci. Nawet na froncie nie widziałem tak potwornej rzezi. Przechodziłem od jednego do drugiego, udzielając rozgrzeszenia lub rysując na zimnych już czołach prędkie ostatnie namaszczenie. Nagle oparłem się o mur; musiałem być blady jak kreda. - Co się stało, proszę księdza? - zapytał jeden z lekarzy. - Czy znalazł ksiądz kogoś z rodziny? - Nie, parafianina. Niechcący trąciłem właśnie nogą zwłoki młodego człowieka z ulicy Descartes numer 37. Ledwie przed godziną zostawiłem go pełnego życia, promieniejącego radością z powodu odpuszczenia grzechów. I powróciły do mnie jego słowa: "To na pewno jakaś pomyłka, proszę księdza, nie ma tu umierającego, cieszę się dobrym zdrowiem". I ten śmiech! Był na skraju wieczności i nic o tym nie wiedział. Miłosierna dobroć Boga pozwoliła mu jeszcze wyspowiadać się przed alarmem. Znalazłem jego portfel: był w nim dowód osobisty: 'R.N., dwadzieścia jeden lat', kartki żywnościowe, pożółkły list i fotografie; jedna z nich przedstawiała czterdziestoletnią kobietę. Aż drgnąłem ze zdumienia. Nie ulegało wątpliwości, że było to zdjęcie tej kobiety, która przyszła mnie błagać, abym udał się na ulicę Descartes 37, do młodego człowieka, mającego niedługo umrzeć. Na odwrocie było napisane tylko jedno słowo: 'Mama'. Inna fotografia ukazywała ją na łożu śmierci, ze złożonymi rękami owiniętymi różańcem. Były też daty: 7 maja 1898 8 kwietnia 1939'. Popatrzyłem na pożółkły list. Pismo przypominało to, którym nieznana kobieta zanotowała mi adres" 10 • Jakkolwiek wstrząsająca jest ta historia, Harold Sherman opowiada przynajmniej o dwóch jeszcze bardziej wymownych przypadkach. ,,Arlis Coger, długoletni właściciel i kierownik apteki w Huntsville, w stanie Arkansas, przyznaje, że najbardziej niezwykłą rzeczą, jaka kiedykolwiek mu się przydarzyła, było to, iż koncentrując swoją uwagę na karku szkolnego kolegi, mógł sprawić, by ten się obrócił i na niego spojrzał. Jego żona Anna, z którą przeżył prawie czterdzieści pięć lat, zmarła z powodu niewydolności nerek. Arlis bardzo ją kochał i zupełnie nie potrafił przystosować się do nowej sytuacji. Pewnej nocy, dwa miesiące po śmierci żony, obudził się nagle i spostrzegł ją w łóżku, tuż obok siebie. Jej ciało było ciepłe i jędrne, tak bardzo realne, że wyciągnął rękę i zdołał dwa razy dotknąć jej czoła, zanim zniknęła. Jak opowiada: 'To nie był sen. Jak wszystkim ludziom i mnie śniły się w życiu różne rzeczy. Tym razem było to coś innego. Nie jestem kimś natchnionym i zachowuję zdrowy rozsądek. Anna naprawdę powróciła ze świata zmarłych. Nic nie może zmienić mojego przekonania"'. Czas pokazał, że był to tylko pierwszy z trzynastu powrotów duchowej natury. Trwało to, w nieregularnych odstępach, ponad rok. Za pierwszym razem Arlis nie zanotował godziny, ale później zawsze sporządzał dokładne notatki. Nie było w tych wizytach żadnej prawidłowości. Mógł być zupełnie rozbudzony lub w stanie półsnu, czasem zdarzało się to w środku nocy, czasem nad ranem. Aby pokazać, że te wizyty wydawały mu się wyjątkowo realne i konkretne, przytoczę kilka fragmentów jego notatek. ,,za pierwszym razem było to prawie przerażające - choć ie sądzę, że to najodpowiedniejsze słowo, by wyrazić, co rołem. Drugie pojawienie się Anny, w przeciwieństwie do pierwszego, było wydarzeniem szczęśliwym. Pocałowaliśmy się i nagle znikła, zostawiając mnie zupełnie rozbudzonego.
33
Najbardziej uderzyło mnie to, że jej ciało było ciepłe proszę mi wierzyć, to nie był sen. Naprawdę ją pocałowałem, wcale nie śpiąc. To pojawienie się było inne niż poprzednie. Stała obok lojego łóżka. zawsze myślałem, że aniołowie chodzą , bieli. Ona była ubrana inaczej. Miała długą, miękką, złocistą suknię. Wyciągnąłem rękę i przesunąłem wzdłuż dłoni ku palcom, były zwarte i rzeczywiste. Przeszła z mojej lewej strony na prawą i coś do mnie powiedziała. Nie przypominam sobie, bym usłyszał jej głos, ten przekaz był zupełnie jasny: 'Sprawy nie przedstawiają lę tak, jak powinny'. Zrozumiałem, iż pragnęłaby, żebym był w niebie, obok niej. Ale następnym razem pojawiła się w moim łóżku i kiedy zapytałem ją, czy jest szczęśliwa, to odpowiedź była prosta: 'Tak'. Poczułem się o wiele lepiej. Nie śmiałem o tym marzyć, a jednak przyszła tutaj znów statniej nocy. Ta wizyta była krótka, ale bardzo tkliwa, o pocałowałem Annę. Powiedziałem jej, że dobrze by było, gdyby odwiedziła też jedno z naszych dzieci, które nie wierzyło w jej powroty. Nic się na to nie odezwała. Tylko lożyła na moich ustach cudowny pocałunek. [ ... j Dwie noce z rzędu za piętnaście czwarta rano. Jeśi dobrze pamiętam, nigdy nie nawiązałem z nią kontaktu w jej duchowym świecie. Nagle moje prześcieradła pofrunęły w górę i Anna znów się pojawiła. Trwało to przez jedną czy dwie sekundy, ale naprawdę tu była. Przytuliłem ją, a ona położyła głowę na moim ramieiu. Czułem jej włosy na policzku". Powyższe zdania wydają się niekiedy bez związku, ponieważ są wyrwane z kontekstu, ale świadectwo Arlisa jest jasne. Harold Sherman, który poświęcił niemal siedemdziesiąt lat na studiowanie zjawisk paranormalnych, a zwłaszcza postrzegania poza zmysłowego, pisze: "Do wielu podobnych zdarzeń doszło w życiu mnóstwa ludzi i dowodzą one, że nasi bliscy, którzy odeszli z tego świata, powracają często w rocznice niektórych ziemskich wydarzeń". Arlis Coger opowiada następnie o tym, co być może stanowi kulminacyjny punkt w serii objawień ducha jego żony Anny: "Dzisiaj jest 6 października, moje siedemdziesiąte piąte urodziny i pierwsza rocznica śmierci Anny. Spodziewałem się, że będę smutny, ale tak nie jest, bo ubiegłej nocy Anna znów przyszła. Pojawiła się, stając obok mojego łóżka. Objęła mnie i podniosła do góry, uścisnęła i mocno pocałowała w usta. A potem opuściła mnie na łóżko. Najbardziej zaskakująca była jej siła. Uniosła rękoma górną część mojego ciała. Nigdy nie byłaby zdolna tego uczynić w swoim dawnym ciele fizycznym. Pisząc to, mam łzy w oczach, ale nie są to łzy smutku. Moje serce jest pełne radości, bo wiem, że pewnego dnia ja i ona znów się połączymy, i to na całą wieczność. [ ... ] Dziś jest 1 listopada 1982 roku. Wczoraj była czterdziesta szósta rocznica naszego ślubu. W pewnej chwili, między drugą a trzecią w nocy, spostrzegłem nagle, że Anna znów jest ze mną w łóżku, pod kołdrą. Wziąłem ją w ramiona i zacząłem mówić o mojej wielkiej miłości do niej. Wydawało się, że zniknęła na kilka minut, potem znów się pojawiła, i to powtórzyło się siedem razy w ciągu trzydziestu minut. Mam nadzieję, że nadal będzie mnie odwiedzała, aż do chwili, kiedy będę mógł dołączyć do niej w innym świecie. Nie czuję już lęku przed śmiercią. Wiem, że poza grobem istnieje inne życie". Arlis Coger podsumowuje swoje doświadczenia w następujący sposób: "Ciało Anny nie było tym samym ciałem, które złożyliśmy do grobu. Było młodsze. Miało moc przechodzenia przez materialne przedmioty. Anna opuszczała mnie, po prostu znikając, bez najmniejszego szelestu kołdry, którą chwilę wcześniej była przykryta. Przy dotknięciu jej ciało wydawało się jędrne, ciepłe i rzeczywiste. Mogliśmy ze sobą rozmawiać, choć myślę, że obywaliśmy się bez głosu. Anna miała swego rodzaju ciało duchowe, inne od jej fizycznego ciała z przeszłości. Widziałem ją dokładnie kilka razy, kiedy stała koło mojego łóżka". Przekonującym dowodem na to, że te pojawienia się nie były efektem halucynacji czy wytworem wyobraźni, jest fakt, że owe materializacje ustały. Na święta Bożego Narodzenia, 21 grudnia 1982 roku, Harold Sherman otrzymał od Arlisa taką oto kartkę: ,,Anna nie pojawiła się od 31 października. Mam nadzieję, że powróci w czasie świąt. Niech pan się modli za mnie, by powróciła. Arlis". Oczywiście można by podważyć tego rodzaju świadectwo, mówiąc, że ten biedny człowiek miał przywidzenia. Ale jak widzieliśmy, objawienia nie zawsze odpowiadały jego pragnieniom. Podkreśla on taicie bardzo rzeczywisty wymiar tych materializacji. Ciało jego żony było namacalne i ciepłe, jak u każdej żywej istoty. Te rzadkie, trzeba przyznać, przypadki (zwłaszcza o tak wielkim stopniu materializacji) są częstsze, niż nam się wydaje. Ale tylko niewielu ludzi ośmiela się o nich mówić. Profesor Werner Schiebeler przytacza równie jasne świadectwo 11 : Niedaleko Zurichu mieszkała kobieta, podatna na zjawiska paranormalne już od wieku młodzieńczego, ale bardzo zrównoważona i rzadko o tym wspominająca. Jej mąż, zmarły w sierpniu 1976 roku, zaczął się ukazywać dwa tygodnie po śmierci. Kiedy pojawił się po raz trzeci, żona poprosiła go, by pomógł jej odnaleźć klucz do kufra, w którym znajdowały się ważne
34
dokumenty. Ciekawy jest fakt, że zazwyczaj materializacja dokonywała się stopniowo w sypialni. Jednakże w dniu, w którym odnalazł się ów klucz, cały proces odbył się już na ulicy. ŻOna usłyszała, jak mąż otworzył drzwi do mieszkania, przeszedł przez korytarz, a potem otworzył drzwi do pokoju. Zobaczyła, jak uchylił szufladę, do której zwykle wkładał ów klucz, po czym doszedł do niej znany odgłos wpadającego do niej klucza. Wstała więc, podziękowała mężowi i przez chwilę mogła go uścisnąć. Przy innych pojawieniach widywała, jak wychodził ze ściany, tak jakby przez nią przenikał. Początkowo wydawał się niematerialny, ale szybko jego twarz i całe ciało nabierały gęstości, tak że mogła go brać za rękę i prowadzić do salonu, gdzie siadali na moment, by porozmawiać. Po raz ostatni pojawił się po rocznej przerwie, na początku 1978 roku, wraz ze swoim bratem, zmarłym w 1969 roku, i jeszcze jednym mężczyzną, którego żona nie znała. A zatem kilkoro zmarłych może materializować się w tym samym miejscu i czasie! W opisanym powyżej przypadku kilku zmarłych pojawiło się przed jedną osobą. Odwrotna sytuacja także może się zdarzyć. Mogą nawet dokonać się dwa rodzaje materializacji naraz: kilka duchów i kilku świadków, jak w słynnej historii "ducha lotu 401". Od 29 grudnia 1972 roku do wiosny 1974 roku dwa duchy, kapitana Boba Lofta i drugiego oficera Dona Repo (którzy zginęli, gdy rozbił się samolot, lot 401, lecący z Nowego Jorku do Miami), pojawiały się często przed pilotami, stewardesami, mechanikami, pasażerami innych lotów na tej samej trasie - jak się wydaje, aby czuwać nad bezpieczeństwem samolotu 12. W jakiej postaci pojawiają się przed nami zmarli? Być może w swym prawdziwym nowym ciele, zazwyczaj dla nas niewidzialnym. Dlatego też, jak zauważyliśmy w przypadku Anny, która trzynaście razy objawiła się swojemu mężowi, zmarli przychodzą do nas w młodszym ciele i z odmłodniałą twarzą. Ale ponieważ chcą, by ich rozpoznano, mogą powrócić na moment do dawnych niedoskonałości. Mam tu na myśli wiek, okulary, odniesione rany, a nawet noszoną przez nich niegdyś i znajomą nam odzież 13• Może się też zdarzyć, że spotkanie następuje wskutek przemieszczenia się w odwrotnym kierunku. Wówczas to nie zmarły materializuje się, by stać się dostępny naszym zmysłom, ale żyjący na Ziemi opuszcza na chwilę swą cielesną powłokę i osiąga poziom, na którym znajduje się zmarły. W ten właśnie sposób, podczas poważnej operacji chirurgicznej, Nicole Dron doznała wspaniałego przeżycia z pogranicza śmierci i spotkała w zaświatach młodszego brata, zmarłego w dzieciństwie. "Stał się dorosły, był wysoki i piękny. Mimo iż nigdy go takim nie widziałam, od razu byłam pewna, że to on. I poczułam, że tak naprawdę nigdy się nie rozstaliśmy, i byliśmy tacy szczęśliwi; to była prawdziwa jedność, zjednoczenie, coś cudownego; a wszystko w niezwykłej atmosferze miłości. A potem chciałam go dotknąć - i mogłam to zrobić; jego ciało było materialne i rzeczywiste. Tak więc świat, w którym żyją nasi zmarli, ma pewną materialną konsystencję, zupełnie inną od tej, jaką znamy na Ziemi. Nie możemy jej postrzegać naszymi ziemskimi zmysłami, ale czynią to bez trudu ci, którzy opuścili ciało fizyczne. W tym momencie znajdowałam się właśnie w takiej sytuacji i mogłam tego doświadczyć ... "14. W gruncie rzeczy, to drugie ciało, chwalebne i duchowe, nie jest nowe. Jest w nas obecne już od momentu poczęcia. Stare obrazy średniowieczne czy też współczesne nam ikony prawosławne nie są aż tak naiwne, ukazując, jak z ust zmarłego wychodzi dusza pod postacią małej laleczki. Wyobrażenia te nie są doskonałe, to prawda. Ciało chwalebne nie jest mniejsze od ciała fizycznego. Ale rzeczywiście wykształca się stopniowo i oznacza rozpoczęcie nowego życia, a ściślej mówiąc - nowego etapu życia.
Nieśmiertelność u Egipcjan Egipcjanie wiedzieli o istnieniu takiego sobowtóra: był nim "ka". Nie należy jednak sądzić, że śmierć nie kryła przed nimi żadnych sekretów. Nie wyobrażajmy sobie, że wiedzieli wszystko, jak sugeruje wiele książek. Istnienie sobowtóra w zaświatach zależało, ich zdaniem, od właściwej konserwacji ciała fizycznego. Dlatego dokładali niewiarygodnych starań, by nie tylko uchronić tę fizyczną powłokę od rozkładu, ale także ukryć ją przed łupieżcami. I wpadali w rozpacz, gdy - zwłaszcza podczas zamieszek politycznych - nie mieli całkowitej gwarancji, że ciało nie ulegnie zniszczeniu. Nie ma też pełnej jasności co do interpretacji owego "ka". Jak twierdzą egiptolodzy, chodziłoby raczej o pierwiastek życiowy, którego niezależność istnienia byłaby dość ograniczona. Wydaje się, iż według niektórych prądów religijnych nieśmiertelność zależała od "ba", bardziej odpowiadającego naszemu pojęciu duszy, którego symbolem był ptak. Tak czy inaczej, Egipcjanie pierwsi wśród zachodnich cywilizacji wierzyli w istnienie prawdziwego życia po śmierci, najpierw tylko w odniesieniu do władcy, potem do wszystkich ludzi. "Mój ojciec nie umarł śmiercią, ale duch stał się moim ojcem" lub też, jak mówią teksty na grobowcach: "Powstań żyjący, nie jesteś martwy. Powstań, by żyć, nie jesteś martwy" l 5.
2. Roland de Jouvenel: zbudować dom swojej wieczności Począwszy już od naszego ziemskiego życia, powinniśmy pielęgnować i kształtować to drugie, bliźniacze, ciało chwalebne, rozwijając się duchowo, ku większej pełni. Jeden z największych mistyków, wierzących w życie pozagrobowe, Roland de Jouvenel, bez przerwy powtarzał to swojej matce. Był synem Bertranda de Jouvenela, filozofa, ekonomisty, obdarzonego wybitną, choć trochę aspołeczną osobowością, oraz Marcelli de Jouvenel, pisarki i dziennikarki. Wiele znakomitych postaci przewijało się przez ich dom: Maurice Leblanc,
35
Jean Rostand, Maurice Maeterlinck, Marcel L'Herbier, Pierre Lecomte du Nouy, Maurice Barres. W swych powieściach Marcelle de Jouvenel opisywała nieco konwencjonalny świat towarzyskich elit Paryża, ale też nie cofała się przed odważnymi reportażami: z domu poprawczego Petite-Roquette w Paryżu, z Rio de Oro w rejonie Sahary Zachodniej, gdzie toczyła się wojna z hiszpańskimi kolonizatorami, z Etiopii tuż przed ostatecznym atakiem włoskich oddziałów. Była bardzo inteligentna i odważna, nie miała jednak skłonności do mistycyzmu. Państwo de Jouvenel nie praktykowali żadnej religii. Zawarli tylko ślub cywilny. Roland, ich syn, sam odnalazł drogę do Boga. Zgodnie z tym co Elisabeth Kiibler-Ross mówiła o przeżyciach dzieci, on także przeczuwał swoje szybkie odejście. Świadczyło o tym kilka zdań, które mu się wymknęły. Chodził się modlić do kościołów, szczególnie do kościoła św. Rocha, który znajdował się niedaleko mieszkania matki. W 1946 roku zachorował. Chorobę zdiagnozowano błędnie jako zwykły ból gardła, choć w istocie był to przypuszczalnie paratyfus. zastosowano dietę, która do reszty osłabiła jego odporność. Na próżno czekano na nowy, cudowny lek: streptomycynę. Codziennie ojciec lub ktoś z przyjaciół chodził na lotnisko, czekając na samolot z Ameryki. Na próżno. 2 maja 1946 roku, w wieku niespełna piętnastu lat, Roland w zachwycie zobaczył zmarłą dwa lata wcześniej babcię, która pojawiła się, aby go zabrać ze sobą 16. W owym czasie Bertrand i Marcelle żyli już w separacji. Pani de Jouvenel została zupełnie sama. Rozpacz, bunt, myśli o samobójstwie. A potem powolne wychodzenie z kryzysu. Zamówiła mszę za syna i przystąpiła do komunii. I od tej chwili zaczęła otrzymywać znaki. Dostrzegła feerię barw w kościele. Otrzymała bardzo wiele takich znaków. W końcu, za radą przyjaciółki i mimo wielkich oporów, zdecydowała się wziąć do ręki pióro. Dłoń jej drżała, gdy pisała pierwsze słowa. Było to 24 października 1946 roku. Tak jak w przypadku Pierre'a Monniera, przekazy te będą najpierw pojawiały się codziennie, potem rzadziej. Ostatni przekaz pochodzi z 16 lutego 1969 roku. Jest to proste zdanie: "Mamo, karmimy się tym, co dajemy innym"17. Roland często mówił do matki: "Istnienie wieczne rozpoczyna się w istotach ludzkich już od momentu narodzin; owo istnienie to powtórne ciało żyjące w pierwszym - które w pełni rozkwita w chwili śmierci. I właśnie dlatego, że dusza rozwija się jak kwiat, powinniście pielęgnować wasze Wnętrze18. Za mało troszczysz się o ten drugi wymiar twojej osoby, który przecież jest związany z tobą tak ściśle jak twój cień. Powinnaś kształtować jego konstrukcję psychiczną, tak jak palce rzeźbiarza nadają formę tworzywu. Nigdy nie będzie dość wysiłków, by udoskonalić swój niewidzialnybyt19. Zbyt lekko traktujesz budowanie twej drugiej istoty. Cegiełka po cegiełce winniście budować dom waszej wieczności"20. Ciało duchowe, replika nas samych, bezustannie pronieniuje. Jest to tak zwane zjawisko aury. Wydaje się, że lie ma jednomyślności co do jego opisu - ani w przekazch, ani w opiniach specjalistów. Niektórzy rozróżniają kilka rodzajów aury i nadają im wielce uczone nazwy inni twierdzą, że jest to zawsze ta sama aura, postrzegana przez każde medium, którą można obecnie sfotografować dzięki metodzie Kirliana lub Lichtenberga. Są też jeszcze tacy, którzy w ogóle zaprzeczają jej istnieniu. W szystkie świadectwa zmarłych mówią o tym, że nasze duchowe ciała promieniują światłem jak zresztą każdy przedmiot), którego nie można zobaczyć oczami ziemskiego ciała. To światło jest kolorowe, a jego odcień odpowiada pzez cały proces naszego rozwoju - poziomowi naszej duchowości, naszym wewnętrznym skłonnościom. Większość książek poświęconych zaświatom zawiera wykaz różnych barw aury, mówiących o dominujących w nas uczuciach. Zjawisko to bardzo często obserwowali mistycy, na przykład Anna Katarzyna Emmerich. "Widzę także często - kiedy mam się o nich dowiedzieć - poruszenia duszy i jej wewnętrzne cierpienia, słowem wszystkie uczucia, które objawiają się poprzez moją pierś całe ciało pod postacią tysiąca kształtów pełnych blasku lub mrocznych, wirujących w różnych kierunkach, wolno lub szybko"21 . Tradycja chrześcijańska wspomina jednak tylko o ostatnim stopniu rozwoju, który odpowiada białemu światłu ) lekko złotawym odcieniu. Spotykamy to światło w życiu prawie wszystkich świętych. Już Stary Testament często o nim wspominał. Najsilniej pojawiło się podczas Przemienenia Chrystusa na górze Tabor. Jego odzienie stało się wówczas "lśniąco białe, tak jak żaden folusznik na ziemi zbielić nie zdoła" (Mk 9,3) lub: "twarz Jego zajaśniał ajak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło"(Mt 17,2). Wszyscy teologowie pierwszych wieków, a szczególnie chrześcijańskiego Wschodu, odnajdywali w tej scenie wyraz naszej przyszłej chwały. W VIII wieku święty Jan Damasceński uważał, że to nie Chrystus promieniował nową i wyjątkową chwałą, lecz apostołowie - Piotr, Jakub i Jan - stali się na chwilę godni zobaczyć Chrystusową chwałę, jaką zawsze był obdarzony. Możemy dzisiaj podkreślić fakt, że zobaczyli oni także, jak od dawna nieżyjący już Eliasz i Mojżesz rozmawiali z Chrystusem. Drugie, duchowe ciało apostołów, obecne w nich od momentu poczęcia, jak twierdzi Roland de Jouvenel, widzi bezpośrednio oczami fizycznego ciała to, czego fizyczne ciało nie mogłoby nigdy zobaczyć. Apostołowie na krótką chwilę przechodzą z jednej płaszczyzny istnienia na drugą, ze świata naszej ciężkiej materii do świata chwały. Podobnie jak u ludzi, którzy opuścili swoje ciało (zjawiska opisane przez Raymonda Moody'ego i J.-C. Hampe'a), przejście to odbywa
36
się przez rodzaj tunelu: apostołów ogarnia w tym momencie dziwny sen lub raczej odrętwienie. Nie sposób dokładnie opisać chwały tego duchowego ciała, a jeszcze trudniej je namalować. Jednakże chrześcijański Wschód stworzył szczególną formę sztuki, jaką są ikony. Dają one nam pewne przeczucie tej chwały lub wywołują w nas tęsknotę za nią. Na ikonach wszystko ma złote tło, symbolizujące Boga. Ciała i przedmioty nie mają cienia. Ciała są wydłużone, spłaszczone, prawie jakby były duchami. Twarze, oświetlone od wewnątrz, odsyłają wszystkie cienie na zewnątrz, w postaci ciemnej otoczki. Oczy niemal nie mają białek, rzęs ani powiek. Są na wpół przymknięte, lecz równocześnie szeroko otwarte na świat duchowy. Kontemplują to, co niewidzialne. Kiedy święta Teresa z Avila lub święta Bernadetta z Lourdes widzą takie światło i zauważają, iż jest jasne jak słońce, a mimo to nie oślepia, dochodzi, jak sądzę, do podobnego zjawiska: to ich ciało duchowe patrzy przez ciało fizyczne.
3. Władze ciała duchowego Być może podczas lewitacji mamy do czynienia z tym samym mechanizmem. Ciało chwalebne lub ciało astralne, subtelne, pociąga za sobą ciało fizyczne i unosi je do góry, podobnie jak w stanie śmierci klinicznej, kiedy ludzie nagle unosili się pod sufit na sali operacyjnej. Roland de Jouvenel wydaje się sugerować takie rozumienie, kiedy ręką matki pisze: "Lewitacja nie jest tylko zjawiskiem fizycznym, to początek metamorfozy, zmiana ciężaru, dokonująca się w ciele"22. To zapewne także owo ciało subtelne, które mamy od chwili poczęcia, może pod wpływem nadzwyczajnych sił wyrzucić ciało fizyczne w powietrze, jak to się zdarza u niektórych opętanych osób. Oto wyjątek z relacji słynnego i godnego zaufania egzorcysty, czcigodnego ojca Mateusza z Besanc;on. Zauważmy, że styl tego tekstu nie jest stylem intelektualisty ani szaleńca czy nawiedzonego. "Trzymano go [opętanego] należycie, ale przy pierwszym znaku krzyża, jaki uczyniłem, wymknął im się z rąk. Opadły z niego powrozy i został wyrzucony w powietrze. Zdołali w końcu jakoś go pochwycić. Przyparli do ziemi, przytrzymując z całą mocą; nie mówię, że czynili to brutalnie, tak nie było, ale miał tak gwałtowne ruchy, że musieli użyć wszystkich sił, by z nim walczyć. Zaprosiłem też zakonnice. Przyszły wszystkie, gdyż było to widowisko dostępne dla wszystkich. Kiedy go wreszcie przytrzymali przy ziemi, kiedy leżał już na plecach, chciałem wznowić obrzęd, powiedziałem zatem: 'Kilku z was musi na nim usiąść. Taki ciężar będzie dawał lepszy opór. Rozpocznijmy egzorcyzm jeszcze raz'. Po kilku minutach siedzący na nim zaczęli wrzeszczeć: 'Ojcze, ojcze, dokąd lecimy? Dokąd my lecimy?'. Opętany unosił się do góry wraz z sześcioma mężczyznami, którzy na nim siedzieli. A oni nie wiedzieli, że w pewnym momencie się zatrzyma. Mówili tylko do siebie: 'Oby nie uniósł się aż pod sklepienie', bo mógł przecież wznieść się wyżej. Zatrzymał się jednak, a potem opadł, nadal z mężczyznami na plecach, bez żadnej pomocy z ich strony, i spoczął na ziemi. Mężczyźni byli bladzi jak papier"23. Dzięki tej zdolności błyskawicznego przemieszczania się w przestrzeni ciało duchowe pociąga więc za sobą ciało fizyczne i sprawia, że osoba nagle znika w jednym miejscu, by ukazać się w drugim. Opowiada się na przykład, że gdy święta Katarzyna ze Sieny, będąc dzieckiem, oddaliła się od domu z zamiarem prowadzenia życia pustelniczego, w cudowny sposób została przeniesiona wieczorem w mury miasta. Lecz oczywiście nietrudno wątpić w prawdziwość tej historii pochodzącej z XV wieku. Ale podobne historie powtarzają się często także w naszej epoce. Ojciec Izaak z Dionisiu miał pilnie wrócić z Karyes, stolicy republiki monastycznej na górze Atos, do swego macierzystego klasztoru. Ponieważ zdarzyło się to zimą, w górach zastała go śnieżna zamieć, gdy dopiero zbliżał się do innego klasztoru, Simonos Petra. Znam dobrze te okolice. Nie ma tam po drodze żadnego schronienia. Sypał coraz większy śnieg i ojciec Izaak nie mógł już iść dalej. Było straszliwie zimno. Groziło mu zamarznięcie pod śniegiem. A jednak wystarczyła chwila modlitwy, krzyk wiary, i oto znalazł się przed bramą swojego klasztoru w momencie, gdy odźwierny miał ją właśnie zamykać24. Może dojść do jeszcze bardziej niezwykłych wydarzeń. W słynnych relacjach z przeszłości odnajdziemy nie tylko jedną osobę, którą można by uznać za świętą, ale także osoby jej towarzyszące, a nawet pojazd. I tak święta Teresa z Avila, mając przeprawić się przez rzekę Guadalimar, wraz z innymi karmelitankami, wozami, mułami i całym bagażem, zamierzała zsadzić wszystkich z wozów, by ułatwić przeprawę, kiedy spostrzegła, że jest to już zbyteczne. Krajobraz nagle się zmienił i wszyscy znaleźli się na drugim brzegu. Często nie chcemy dawać wiary takim opowieściom, jednak takie rzeczy zdarzają się o wiele częściej, niż sądzimy, i to nierzadko poza wszelkim kontekstem religijnym, poza jakimkolwiek zamysłem hagiograficznym. Profesor Sinesio Darnell opowiada przygodę dosyć zamożnego małżeństwa z Barcelony, które podróżowało samochodem na południe Hiszpanii. W pewnym momencie otoczyła ich gęstniejąca mgła, tak że musieli jechać bardzo wolno. Sytuacja nie ulegała zmianie i zaczynali już wpadać w panikę, gdyż zapas benzyny nie pozwalał im na długą podróż. Na szczęście mgła się rozwiała. Poczuli się uratowani, zauważywszy wkrótce na poboczu drogi stację benzynową. Zatankowali do pełna i mężczyzna, chcąc zapłacić, podał pracownikowi stacji banknot. ,,Ależ nie, proszę pana, nie mogę go przyjąć, jest nieważny" . Mężczyzna odebrał bank-
37
not, obejrzał go i zaprotestował: "Bardzo pana przepraszam, przecież to jest pięć tysięcy peset, banknot jak najbardziej ważny!". "Możliwe, że w Hiszpanii, proszę pana, ale nie tu, w Boliwii" - odparł pracownik 25. Życie matki Yvonne-Aimee de Malestroit jest pełne takich zjawisk. Pewnego dnia zdołała uciec w ten sposób przed torturami gestapo. Może to potwierdzić kilkoro świadków 26. Zjawiskiem zbliżonym do opisanego powyżej jest bilokacja. W jej trakcie ciało fizyczne nie znika z danego miejsca. Często oba procesy są trudne do rozróżnienia. Wiadomo, że mieliśmy do czynienia z bilokacją, gdy wiarygodni świadkowie widzieli tę samą osobę w dwóch różnych miejscach, w tym samym czasie. Oto, skrócona nieco, relacja z jednego z takich zdarzeń. Opowiada matka Marie-Anne: "Jeśli chodzi o tę bilokację, mam na nią jasny dowód: Yvonne była postulantką i pracowała w kuchni. Tego ranka przygotowywała zupę mleczną dla pensjonariuszy. Znajdowała się w pomieszczeniu, które nazywamy mleczarnią. W pewnym momencie musiałam tam iść, by o coś ją spytać, nie pamiętam już o co. Była dla mnie niezwykle miła, bardzo dobrze mnie przyjęła, ale odniosłam wrażenie, że jest jakby nieobecna. Nie przeszkadzało jej to dalej pracować. Robiła, co do niej należało. Siostra Saint-Jean podeszła do mnie i zapytała szeptem: - Nic matka nie zauważa? - Ależ tak! Wydaje mi się, że siostra Yvonne jest jakby nieobecna. A ona na to: - Tak, zastanawiam się, czy nie jest w swojej celi. Tego ranka, całkiem niedawno, powiedziała mi, że ma bardzo pilny list do napisania. Z pewnością chce go czym prędzej skończyć i wysłać. Pójdę zobaczyć. - Niech siostra idzie - odrzekłam. - Ja zostanę tu z siostrą Yvonne. Chcę z nią pomówić. Poczekam, aż będzie w stanie rozmawiać. Siostra Saint-Jean udała się na górę. I potwierdziło się to, co przewidywała: podczas gdy ja przebywałam na dole z siostrą Yvonne robiącą zupę, ona zobaczyła ją siedzącą przy stole i piszącą list"27. Jest to jednak zaledwie drobne, niewiele znaczące zdarzenie w pełnym cudów życiu Yvonne. Matka Yvonne-Aimee pojawiała się na przykład w łagrach, aby pomagać więźniom w ucieczce, uczestniczyła w poszukiwaniu zbezczeszczonych hostii. Cudowność tak silnie przejawiała się w jej życiu, że Kościół rzymskokatolicki kategorycznie zabronił, by o tym mówiono. A jednak to ona właśnie otrzyma sześć medali, w tym Krzyż Wojenny, Legię Honorową (którą osobiście wręczy jej generał de Gaulle), brytyjski King's Medal, Medal Ruchu Oporu i amerykański Medal Wolności. Bilokacje ojca Pio są szerzej znane, a najbardziej spektakularna jest ta, podczas której pojawia się on pośrodku nieba przed kabiną dowódcy amerykańskiej eskadry, by zagrodzić samolotom drogę i zmusić do powrotu na ziemię. Cudowne właściwości ciała chwalebnego, które już teraz w nas zamieszkuje, mogą przejawiać się w jeszcze bardziej niezwykły sposób. Anna Katarzyna Emmerich, prowadzona przez swego anioła, przemierzyła w ten sposób całą Ziemię, odczuwając równocześnie na duszy i ciele zmęczenie podróżą. Podróżując, poznawała nazwy krajów, ludów, kwiatów, gór, a także szczegóły architektury i obyczajów28. Te same zjawiska występują w życiu Theresy-Heleny Higginson, angielskiej stygmatyczki, zwykłej nauczycielki w szkole katolickiej. Zostawia ona krucyfiks jednemu z miejscowych wodzów i odzyskuje go kilka dni później29. W naszych czasach szczególnie znany jest przypadek Natuzzy Evolo z Paravati nieopodal Mileto w kalabryjskiej prowincji Catanzaro. Został on zbadany, choć zawsze bardzo irytującą niedogodnością dla umysłu naukowego jest to, że podobne zjawiska występują niespodziewanie, co uniemożliwia posłużenie się aparaturą badawczą. Dysponujemy jednak poważną analizą naukową, opracowaną przez profesora fizyki z uniwersytetu w Kalabrii, Valeria Marinellego30. Szczegóły biograficzne, które przytaczam, znajdują się w doskonałej pracy na temat zjawisk mistycznych autorstwa Joachima Bouffieta31• Natuzza urodziła się w 1924 roku w bardzo biednej rodzinie. Po ubogim dzieciństwie, w wieku czternastu lat, została oddana na służbę. Wyszła za mąż w 1944 roku za chłopca z rodzinnej wioski. Wcześniej zgromadzenia zakonne kilkakrotnie odmówiły przyjęcia jej do swego grona, gdyż budziła obawy z powodu różnych nadzwyczajnych zjawisk, które zdarzały jej się od wieku dojrzewania. Małżeństwo było bardzo udane i z tego związku urodziło się pięcioro dzieci32. Wśród niepokojących zjawisk wymieńmy stygmaty pojawiające się od dziesiątego roku życia, niezwykłe zapachy, obfite pocenie się krwią, gdy Natuzza modliła się podczas mszy świętej. Pierwsze rozdwojenia musiały nastąpić w drugiej połowie 1939 roku. Zdarzały się jej zarówno podczas snu, jak i na jawie. Czuła wówczas, że pewna jej część opuszcza ciało i oddala się w towarzystwie zmarłych, aby złożyć wizytę osobom znanym lub nieznanym, w Mileto lub w okolicznych wioskach. Widziały ją setki ludzi, u siebie w domu lub na zewnątrz, a potem obserwowano, jak znika, za dnia i w nocy, oddalona o dziesiątki, setki, a nawet tysiące kilometrów od ciała fizycznego. Niekiedy widywano ją całą, jakby była zupełnie realna, a niekiedy tylko jej twarz lub sylwetkę, ramiona, ręce, jakby materializacja nie została ukończona. Czasem słyszano tylko jej głos lub hałas. Często potwierdzała, że jest przyczyną tych zjawisk, zanim jeszcze ktoś zdążył ją o to zagadnąć. Wizyty te miały na celu niesienie moralnego i duchowego pocieszenia. Prawdopodobnie było ich tysiące. Valerio Ma-
38
rinelli doliczył się ponad stu, w ciągu zaledwie trzech lat. Oto jak Natuzza opowiada o swych dziwnych misjach: "Bilokacja nigdy nie następuje z mojej własnej woli. Przychodzą do mnie dusze lub aniołowie i towarzyszą mi do tych miejsc, w których moja obecność jest nieodzowna. Doskonale widzę to nowe miejsce, w którym się znajduję, w taki sposób że mogę je potem opisać, mogę być słyszana przez obecne w tym miejscu osoby i rozmawiać z nimi, mogę otwierać i zamykać drzwi i wykonywać różne czynności. Bilokacja nie jest oglądaniem fllmu lub programu telewizyjnego, gdyż otoczona jestem miejscem, w którym się znajduję. Pozostaję tam tyle czasu, ile mi potrzeba do wypełnienia misji. Może to trwać sekundę lub minutę. Jestem świadoma tego, że moje ciało fizyczne pozostaje w Paravati lub też w jakimś innym miejscu, różnym od tego, które odwiedzam duchem, ale to jest tak, jakbym miała inne ciało. Zdarza mi się to zarówno w nocy, kiedy śpię, jak i w dzień, podczas gdy z kimś rozmawiam lub robię cokolwiek innego. Czasem mylę się i komuś, kto znajduje się przed moim fizycznym ciałem, przekazuję przesłanie, które powinnam przekazać komuś innemu, daleko stąd. Często nie wiem, gdzie byłam, chyba że odwiedziłam to miejsce już uprzednio. Ten, kto mi towarzyszy, podaje mi nazwę miasta - sam lub na moją prośbę. Niedawno byłam w Genewie, innym razem w Londynie. Jak się wydaje, to podróżowanie nie odbywa się w czasie, gdyż natychmiast znajduję się w miejscu, do którego powinnam dotrzeć. Czasem docieram na drogę lub otwartą przestrzeń. W czasie trwania bilokacji, która - mam wrażenie - następuje natychmiast, nie obserwuję niczego z wysoka, jak by to było, gdybym leciała w powietrzu; dlatego myślę, że nie odbywam podróży przez świat fizyczny, ale przez świat duchowy. Zdarzyło mi się, że przenosiłam przedmioty materialne z miejsca bilokacji do miejsca, w którym znajdowało się moje ciało fizyczne, do domu"33. Zadowolimy się tutaj tylko jedną relacją, którą wybrałem dlatego, że Natuzzie towarzyszą zarówno zmarły, jak i jeden z aniołów. "Po raz drugi byłam świadkiem bilokacji Natuzzy. Leżałam w łóżku, sama, bez męża, całkiem rozbudzona, kiedy na drzwiach pokoju zobaczyłam trzy sylwetki: Natuzzę, mojego zmarłego ojca i jakąś świetlistą postać, której nie mogłam rozpoznać. Powiedziałam do siebie: 'Natuzzo, jeśli to ty, daj mi znak'. I obróciłam się w stronę okna, gdzie wiszą zasłony z chwostami. Usłyszałam natychmiast, jak największy chwost uderzył trzy razy. Pomyślałam: 'To naprawdę Natuzza'. I pokonałam strach, bo przyznaję naprawdę się bałam. Odwróciłam się ku postaciom i obserwowałam je jeszcze przez kilka sekund, aż znikły. To zdarzenie powtórzyło się zimą 1974 lub 1975 roku. Tym razem sylwetka Natuzzy, ubranej jak zwykle, była bardzo wyraźna. Mój ojciec również wydawał się zupełnie realny, jego postać się nie rozpływała, miał na sobie ubranie, które nosił zwykle w domu. Tym, co mi trochę przeszkadzało, zakłócało postrzeganie, była ta jaśniejąca postać, której rysów nie rozróżniałam, podczas gdy z łatwością rozpoznawałam rysy Natuzzy i mojego ojca. Ojciec miał pogodną i uśmiechniętą twarz, tak jak kilka dni przed śmiercią (zmarł nagle, na atak serca). Widziałam to bardzo dobrze, gdyż zjawisko trwało kilka sekund, a nie tylko krótki moment. Była godzina jedenasta wieczorem i położyłam się do łóżka chwilę wcześniej. Byłam zupełnie rozbudzona; lampka nocna blado oświetlała pokój"34. Perspektywa się rozszerza, kiedy Robert de Langeac, jeden z największych mistyków naszych czasów, mówi nam o Bożym działaniu, które dusza wyczuwa w sobie samej, a nawet w innych duszach. Jak zwykle określenia użyte przez tego mistyka są proste i powściągliwe, ale jeśli ktoś czytał jego pisma, wie, że trzeba jego słowa traktować dosłownie: "To nie tylko w sobie samej dusza widzi moc Twojego działania, o mój Boże, ale także wokół siebie i aż do krańców ziemi"35. Niektórzy autorzy twierdzą, że podczas snu nasze ciało duchowe nie zawsze dotrzymuje towarzystwa ciału fizycz- , nemu. Może wówczas przemieszczać się dość daleko od ziemskiego świata lub przenosić się z jednego planu na drugi, gdzie zdarza mu się na chwilę spotkać zmarłych, których kochaliśmy i do których wkrótce dołączymy. Czasami nawet zupełnie wyjątkowo - możemy to zapamiętać. Syn pani O.P. był znakomitym uczniem. Już przed maturą miał szczęście pojechać na wakacje do San Francisco. Z psychologicznego punktu widzenia podróż ta nie była jednak tak pomyślna, jak mógłby o tym marzyć. Pewnej nocy jego matka nagle się obudziła z przeczuciem, że syn bierze narkotyki. Po powrocie do Francji młody człowiek zdał pomyślnie maturę i miał w głowie tylko jedną myśl: wyjechać na studia do Kalifornii. Niestety, i tym razem sprawy nie potoczyły się według przewidywań. Zamieszkał w Minnesocie, w licznej rodzinie, która wcale się nim nie zajmowała. Powrócił do Francji i czym prędzej zapisał się na paryski uniwersytet. Mimo że na studiach radził sobie bardzo dobrze, zaczął podupadać na zdrowiu. Matka, przeczuwając nieszczęście, odwiedziła go, a potem przez całą następną noc prosiła Matkę Bożą, by ocaliła syna. Następnego dnia dowiedziała się, że wyskoczył przez okno z siódmego piętra. Kilka miesięcy później zobaczyła we śnie swojego syna, ubranego w długą białą szatę, otoczonego zewsząd białym światłem skrzącym się niebieskawo niczym diament. Syn miał szczęśliwy wyraz twarzy i wypowiedział zdanie zupełnie niespodziewane, niewiarygodne, absurdalne: "Nie umarłem tak, jak myślisz, lecz utopiłem się w Nilu". Rano matka obudziła się spokojniejsza, szczęśliwa. Nie rozumiała słów, które wryły się jej w pamięć, ale miała mocne odczucie, wewnętrzną pewność, że było to coś więcej niż zwykły sen. Kilka dni później, goszcząc na obiedzie swojego przyjaciela, opowiedziała mu o ukazaniu się syna. Ów przyjaciel wyjaśnił, że wyrażenie "utopić się w Nilu" było kiedyś określeniem szczęśliwej śmierci. Ona sama nigdy by tego nie wymyśliła. To
39
syn, wiedząc, że wkrótce otrzyma wyjaśnienie, znalazł sposób, by uwiarygodnić swoje pojawienie się 36. Ciało duchowe podlega ciągłej ewolucji. Widzieliśmy już, że tworzy się etapami. Na początku można je porównać do mgły przybierającej kształt świetlistej kuli. Widać to na przykład w następnej opowieści, w której wyjście z ciała nie było skutkiem wypadku ani operacji. Chodzi o chorego, który miał być operowany. Leżał w sali szpitalnej i pewnej nocy, na kilka dni przed operacją, został w bardzo tajemniczy sposób uprzedzony o bliskiej śmierci: "Zobaczyłem światło, które pojawiło się w kącie pokoju, nieco pod sufitem. Była to świecąca kula, jakby niezbyt duży klosz, którego średnicę określiłbym na dwadzieścia lub trzydzieści centymetrów, nie więcej. Zobaczyłem wyciągniętą w moim kierunku rękę, wychodzącą - jak mi się zdawało - z tego światła. Ono zaś powiedziało: 'Chodź ze mną, chcę ci coś pokazać'. Natychmiast, bez chwili wahania, wyciągnąłem rękę, aby pochwycić dłoń, którą widziałem. Czyniąc to, miałem wrażenie, że coś mnie poderwało do góry i że opuściłem swoje ciało. Spojrzałem za siebie i zobaczyłem moje ciało leżące na łóżku, podczas gdy ja wznosiłem się ku sufitowi. Opuszczając ciało, przybrałem taką samą formę jak to światło. Nie było cielesne, przypominało raczej lekką mgłę. Ta duchowa substancja nie miała struktury ciała, była niemal kulista, miała jednak coś, co można by nazwać ręką. Uświadomiłem to sobie, ponieważ gdy to światło wyciągnęło do mnie z góry rękę, mogłem uchwycić się jej dłonią. Kiedy nie używałem duchowej ręki, mój duch również przybierał kulisty kształt". Był to jeden z tych przypadków, w których chory uzyskuje zwłokę w odejściu o kilka lat, by mógł ukończyć dzieło miłości - wychować dziecko aż do jego pełnoletności 37. Zwróćmy także uwagę na rękę, która pojawia się tylko na czas wykonywania czynności. Dość podobny opis znajdziemy w tekstach Teresy Neumann, której dwukrotnie objawiła się święta Teresa z Lisieux, aby ją uzdrowić. Za pierwszym razem z paraliżu, za drugim - z ostrego zapalenia wyrostka robaczkowego. "Nagle rozbłysło jasne światło, wspaniale oświetlając wszystko przede mną. Nie potrafię opisać ci tej jasności. I coś wzięło mnie za prawą rękę i usiadłam w łóżku. [ ... ] Głos ponownie przemówił: 'Tak, teraz znów możesz usiąść, możesz znów chodzić'. Jeszcze raz coś wzięło mnie za rękę i mogłam powtórnie usiąść w łóżku". Zdarzyło się to 17 maja 1925 roku. Wielka niemiecka stygmatyczka po raz drugi czyni aluzję do pierwszego uzdrowienia: ,,znów ujrzałam to samo światło, zobaczyłam prawą rękę i ponownie usłyszałam łagodny głos"38. Nie spotykamy się tu z kształtem kuli. Nie widzimy też ciała, w potocznym rozumieniu tego słowa, gdyż inaczej wyrażenie "coś mnie wzięło za rękę" nie miałoby sensu. Czy kula jest kształtem, jaki w pierwszej fazie formowania się przyjmuje ciało chwalebne? Nie ma co do tego pewności. Roland de Jouvenel pozwala, byśmy obserwowali jego szczególnie szybką ewolucję. Bardzo wyrażnie podkreśla aspekt jej ciągłości. Początek każdego etapu wyraża okrzykami radości i zachwytu. Zmarł 2 maja 1946 roku. Począwszy od 18 grudnia 1949 roku, zaczyna mówić do matki: "Mamo, trzeba, byś oznaczyła ten dzień i tę godzinę znakiem krzyża. Teraz nie możesz sobie nawet wyobrazić sfer, które osiągnąłem - znalazłem się w wymiarze, który w niczym nie przypomina twojego świata. Coś, co nie ma ani ciała, ani kształtu, ani nic zmysłowego, wymyka się ludzkiemu pojmowaniu. Przestań więc wyobrażać sobie Boga za pomocą obrazów"39. Ale jego ewolucja trwa jeszcze długo po tej dacie, bez wątpienia trwa bezustannie. 12 maja 1952 roku Roland de Jouvenel przekazuje fantastyczne, cudowne, piękne przesłanie, które powinno wzruszyć nasz świat bardziej niż wszystkie podskoki kosmonautów na Księżycu. "Tu, gdzie jestem, nie ma ani formy, ani konturu, ani wyrażenia, ani słowa, jest tylko Nieskończoność w Nieskończoności. Ponad dolinami i rzekami, ponad pagórkami i górami, poza Słońcem i Księżycem, tam, gdzie noga i umysł nie mogą wstąpić, jest Pełnia w Pełni"40. Pierre Monnier również poświadcza tę ciągłą ewolucję naszego ciała duchowego. Robi to na swój sposób, właściwy dlajego rodziny i najbliższego otoczenia, cytując te oto słowa świętego Pawła: "Będziecie żyli wiecznie w ciele stale doskonalonym przez ciągle rozwijającą się duchowość, które was poprowadzi od chwały do chwały"'41. Nie wydaje się - sądząc po ostatnich przekazach z VII tomu - żeby on sam osiągnął już ostatni etap tej niekończącej się ewolucji. Ale jego duchowi przewodnicy w zaświatach już mu o tym mówili: "Nasi przewodnicy pouczają nas, że kiedy osiągniemy właściwą i absolutną duchowość, uwolni to nas ostatecznie od ograniczenia jakąkolwiek formą. My sami jeszcze nie jesteśmy zdolni zrozumieć tej osobowości, pozostającej poza wszelką widzialną obiektywną rzeczywistością. Ale będzie to wówczas prawdziwe podobieństwo do Boga"42. Słynny kompozytor Franciszek Liszt potwierdzi to w przekazie, który otrzymała Rosemary Brown.
Historia Rosemary Brown Jest to jeszcze jedna opowieść o najsłynniejszych mediach naszego wieku. Życie tej szacownej angielskiej damy nie ma w sobie tajemnic. Urodziła się ona w starym domu w Londynie, w niezbyt majętnej rodzinie. Nigdy nie zmieniła miejsca
40
zamieszkania. Pod kierunkiem nauczyciela z sąsiedztwa nauczyła się grać na pianinie, ale pozostała dość przeciętną wykonawczynią. Z trudem odróżniała kompozycje Schuberta od dzieł Mozarta lub Beethovena. Prowadziła pracowite życie, jako żona i matka dwojga dzieci. Dzieci te miały zaledwie osiem i cztery lata, kiedy zmarł jej mąż po długiej chorobie, która ich kompletnie zrujnowała. Było to w czerwcu 1961 roku. Już od wczesnego dzieciństwa Rosemary Brown widywała ludzi, których inni nie dostrzegali. Była siedmioletnią dziewczynką, gdy leżąc w łóżku, zobaczyła po raz pierwszy Franciszka Liszta. Stał w nogach - starzec z długimi białymi włosami, ubrany w długą czarną szatę. Nie przedstawił się, powiedział jedynie, że na tym świecie był kompozytorem i pianistą i że powróci później, kiedy Rosemary będzie już duża, aby ofiarować jej swoją muzykę. Tak też się stało, a jego wizyty powtarzały się przez długie lata. Przyprowadził ze sobą swego wielkiego przyjaciela, Fryderyka Chopina, który podyktował jej swe ostatnie kompozycje. Potem Liszt przywiódł do niej wielu innych kompozytorów z różnych epok i różnych stylów, od Monteverdiego pó Francisa Poulenca. Liszt wyjaśnił jej, że zorganizował w zaświatach stowarzyszenie kompozytorów, którzy zechcieli objawić się nam, biednym ziemianom, i przekonać nas o istnieniu życia pozagrobowego. Liszt sądził, że gdyby ludzie uświadomili sobie wyraźniej, że życie ziemskie jest tylko początkiem życia wiecznego, postępowaliby nieco lepiej wobec siebie. Jeszcze na Ziemi Liszt zawsze był bardzo wierzący. Pod koniec życia przygotowywał się do kapłaństwa i otrzymał pierwsze, niższe święcenia. Stąd też sutanna, którą wówczas nosił, i liczne kompozycje sakralne43• Zapraszano największych międzynarodowych specjalistów, by wyrazili opinię na temat kompozycji otrzymanych przez Rosemary Brown. Oczywiście nie informowano ich, skąd naprawdę te dzieła pochodzą. Za każdym razem zdecydowanie potwierdzali autentyczność utworów. Tylko sam Chopin mógł to napisać. Co więcej, jest to najpiękniejszy jego utwór. Inne dzieło było typowe dla Debussy'ego itd. Otóż Franciszek Liszt często rozmawiał z Rosemary Brown o życiu w zaświatach. Powiedział jej coś niezmiernie istotnego o reinkarnacji. Powiemy o tym później. Wyjaśnił jej także, że w jego świecie istnieje wiele różnych sfer lub poziomów świadomości. "Ostatni poziom to poziom świadomości niebiańskiej, gdzie dusza nie jest już zainteresowana formą, lecz bytem. [ ... J Na tym etapie - uściślił - dusze straciły wszelkie zainteresowanie indywidualną i cielesną formą, czując, że ten zewnętrzny kształt nie jest już potrzebny. Granice pomiędzy tymi doskonałymi sferami są zatarte, ponieważ dusze, które w nich żyją, nie mają już potrzeby posiadania formy zewnętrznej". Jak więc mogą się wzajemnie rozpoznać? - zapytała Rosemary Brown. "Dusze umieją się rozpoznawać - odpowiedział. - Kiedy jedna dusza znajduje się obok drugiej, wyczuwa jej obecność i potrafi określić jej aurę. Ta zdolność rozwija się po długim czasie, nawet po bardzo wielu latach. Niemożliwe jest bowiem, by ktoś został nagle wyrwany z jednego stanu świadomości i od razu przeniesiony do drugiego, całkowicie mu obcego; dusza czułaby się w nim nieswojo i poza swoim 'żywiołem "'44. Po przeczytaniu tych tekstów lepiej rozumiemy, w jaki sposób święta Teresa z Lisieux objawiła się Teresie Neumann. Chora widziała tylko światło, usłyszała głos i zobaczyła, a raczej poczuła, że coś bierze ją za rękę. Jest to mniej precyzyjne niż świetlista kula pojawiająca się, by zabrać chorego, który miał poddać się operacji. Lecz czy natura tych zjawisk jest odmienna? A może to tylko pewna niewielka różnica w sposobie ukazywania się? Wydaje się, że spotykamy tę świetlistą kulę w wielu różnych przypadkach.
Gwiazda betlejemska zwiastunką z zaświatów Myślę, że gwiazda betlejemska była właśnie tą świetlistą kulą. Dzięki odkryciom archeologicznym na Bliskim Wschodzie, a zwłaszcza w Doura Europos, wiemy dzisiaj, że pierwsi chrześcijanie nigdy nie wyobrażali sobie aniołów pod postacią skrzydlatych młodzieńców. Pogańska starożytność zawiera jednak wiele przykładów tego typu, a Pismo Święte często wspomina o skrzydłach aniołów. Ale Pismo Święte, podobnie jak cały starożytny Bliski Wschód, utożsamia także gwiazdy z aniołami. Dlatego w pierwszych stuleciach naszej ery przedstawiano aniołów (ukazujących się pasterzom w noc betlejemską lub zauważonych przez święte niewiasty przed pustym grobem Chrystusa) jako gwiazdy. Liczne starożytne teksty w języku greckim, syryjskim, ormiańskim wyjaśniają nam, że gwiazda betlejemska, prowadząca trzech królów do stajenki, w której spoczywał Jezus, była w rzeczywistości aniołem, to znaczy wysłannikiem Bożym, posłańcem z zaświatów. Weźmy kilka przykładów zapożyczonych z Bliskiego Wschodu; z czasów, w których był on jeszcze nasiąknięty kategoriami biblijnymi. Oto jak pod koniec VI wieku Ormiańska Ewangelia Dzieciństwa opowiada o zapowiedzi otrzymanej przez trzech królów: "Jako znak narodzenia zobaczycie na Wschodzie gwiazdę jaśniejszą od światła słonecznego i od innych gwiazd na niebie, gdyż w rzeczywistości nie będzie to ciało niebieskie, lecz anioł Boży". Nieco dalej tekst powraca do tej samej myśli, przejmując prawie słowo w słowo wcześniejszą wersję syryjską: "Tej samej nocy anioł stróż został wysłany do Persji.
41
Ukazał się mieszkańcom tego kraju pod postacią gwiazdy. Anioł stróż, który przybrał postać gwiazdy, przybył, by służyć im za przewodnika"45. Wersja arabska mówi podobnie: ,,1 w tej samej chwili ukazał im się anioł pod postacią gwiazdy, który najpierw był ich przewodnikiem"46. Ale najsłynniejszy tekst znajduje się w hymnie świętego Efrema Syryjskiego z IV wieku. Ukazuje on Maryję rozmawiającą z królami. "Kiedy poczęłam, anioł objawił mi, że mój Syn będzie królem, i podobnie jak wam, powiedział, że jego diadem pochodził będzie z góry i że nigdy nie ulegnie zniszczeniu. - Anioł, o którym mówisz - odpowiadają jej trzej królowie - właśnie przybył do nas pod postacią gwiazdy, objawił się i zwiastował nam, że twoje Dziecko będzie większe i pełniejsze chwały niż gwiazdy. To anioł zatem zmienił swą postać i nie powiedział nam o tym"47. Tę interpretację nieoczekiwanie potwierdza Pierre Monnier 48. Świetlistą kulę odnajdujemy także w życiu świętej Anny-Marii Taigi (1769-1837). Przez czterdzieści siedem lat, w dzień i w nocy, widziała ona świetlistą kulę, która ukazywała jej wszystkie wydarzenia na świecie, i w najodleglejszych krajach, i w najbardziej sekretnych gabinetach. Papieże często zasięgali jej opinii.
Napoleon I także postrzegał koło siebie świetlistą kulę. Odczuwał ją jako osobową obecność, jako szczęśliwą przepowiednię. Święty Grzegorz Wielki też zobaczył pewnego dnia w promieniu słońca duszę Germana, biskupa Kapui, którą aniołowie zabierali do nieba w ognistej kuli. Takie doświadczenia nie zależą od epoki i nie są bardziej związane z jedną kulturą niż z inną. Znamy pewien tekst z VI wieku, który zawiera odległe echo takiego doświadczenia, doświadczenia ciała duchowego w formie świetlistej kuli oraz procesu jego formowania się ponad leżącym ciałem fizycznym. Ale ten sam tekst odsyła nas w gruncie rzeczy jeszcze dalej, aż do III wieku, do edyktu Justyniana z 543 roku, potępiającego opinie przypisywane Orygenesowi. "Jeśli ktoś mówi i myśli, że przy zmartwychwstaniu ludzie powstaną w formie sferycznej, i nie przyzna, że powstaniemy na stojąco, niech będzie wyklęty" 49 . Rozumiemy oczywiście, że perspektywa, iż pewnego dnia staną się kuliści jak balony, pozbawieni rąk i nóg, niezdolni się wyprostować, mogła być zupełnie nie do przyjęcia dla ludzi, którzy nie potrafili sobie wyobrazić świata całkowicie odmiennego od ziemskiego, a ponadto zawierającego wiele poziomów. Wyjęte z kontekstu, który nadaje im sens, twierdzenia takie wydają się fałszywe i równocześnie śmieszne, a nawet niebezpieczne, gdyż mogą zasiać zamęt w umysłach 50. Nie znamy żadnego tekstu Orygenesa, który pozwoliłby stwierdzić, że podzielał on takie opinie. Ale prawdą jest, że kiedy go wyklęto, spalono także znaczną część jego dorobku. Jednakże, co warto wiedzieć, był to pogląd wystarczająco rozpowszechniony, by go potępiono. Są zresztą na to również inne świadectwa, na przykład świętego Hieronima, Metodego z Olimpu, a nawet u Plotyna z III wieku przed Chrystusem 51• Problem kulistego kształtu ciał wiąże się z inną dyskusyjną kwestią, jaką jest sama natura ciała chwalebnego. Większość teologów, śladem świętego Pawła, mocno podkreśla zarówno ciągłość, jak i zmianę jednego ciała w drugie, natomiast niektórzy, jak na przykład święty Hieronim ze Strydonu lub Epifaniusz szczególnie podkreślają ciągłość w jego naturze, inni, jak na przykład Orygenes lub Ewagriusz z Pontu, raczej jego zmianę. Prawdą jest, że zwłaszcza Ewagriusz budził przerażenie swoją wizją, twierdząc, że to ciało chwalebne będzie musiało pewnego dnia ustąpić miejsca innemu ciału, jeszcze bardziej chwalebnemu i duchowemu. Sądził on, że proces ten będzie następował w cyklu kolejnych śmierci aż do momentu, w którym ostatnie duchowe ciało zniknie całkowicie52• Nasi zwiastuni z zaświatów nie utożsamiają późniejszej ewolucji ciała duchowego z ciągiem następujących po sobie śmierci, z całym bolesnym aspektem tego pojęcia. Ale nic nie pozwala stwierdzić, że Ewagriusz tak właśnie to pojmował. Nie oceniając całej koncepcji teologicznej wspomnianych teologów (co byłoby zupełnie innym problemem), możemy uznać na podstawie naszej dzisiejszej wiedzy uzyskanej dzięki przesłaniom z zaświatów, że to właśnie Orygenes i Ewagriusz mieli rację. Tak czy inaczej, nie należałoby przeceniać wagi takiego potępienia, nawet dla katolika. Dobry teolog powinien oceniać każde potępienie w jego kontekście, a ponadto nie wszystkie potępienia mają taką samą wagę. Nawet te, które sformułowano podczas soborów, nie mają takiego samego znaczenia jak rozstrzygnięcia dogmatyczne. Istnieją dawne teksty potępień, o których hierarchia kościelna woli już dzisiaj nie mówić.
42
Rozdział IV W przedsionkach śmierci Przejście do innego świata zawiera wiele elementów, które występują na różnych etapach. Ich kolejność może się zmieniać i niektóre elementy mogą być pominięte w pewnych okolicznościach. W posiadanych przez nas świadectwach nie ma sprzeczności czy też braku logiki. Po prostu rzeczywistość sama dostosowuje się do poszczególnych przypadków. Spróbuj bowiem sobie wyobrazić, że musisz WY.iaśnić komuś, kto przybywa z innej planety, co się dzieje, gdy ktoś u nas, na Ziemi, poczuje się chory. Powiedzielibyśmy zapewne, że wzywa się wówczas lekarza lub też idzie się do niego z wizytą, a potem można dostać skierowanie do szpitala, choć nie zawsze. W szpitalu spotyka się innego lekarza, ale czasem tego samego co przedtem. W razie wypadku najpierw przewozi się rannego do szpitala i dopiero tam ogląda go lekarz. Wszystko to wydaje się bardzo skomplikowane i wytrącające z róW:nowagi, podczas gdy dla nas rzeczywistość tajest prosta. Podobnie jest z pewnymi etapami, które chcę teraz opisać. Ponieważ jednak chodzi tu o fakty w miarę dobrze poznane, zwłaszcza w ostatnich latach, zadowolę się przytoczeniem zaledwie kilku przykładów, dotyczących każdego etapu, i odeślę czytelnika do najbardziej dostępnych książek.
1. Znów zobaczyć tych, których kochaliśmy W chwili samej śmierci zobaczymy, jak wychodzą nam naprzeciw z innego świata drogie nam osoby, które już przed nami dokonały przejścia. Najczęściej jest to rodzina: ojciec, matka, bracia, siostry, ale także bliscy przyjaciele, którzy przybywają, aby uczcić nasze nowe narodziny i pomóc nam stawiać pierwsze kroki w zaświatach. Świadectwa o tym są liczne. Zwłaszcza od momentu wzmożonego zainteresowania słynnymi doświadczeniami z pogranicza śmierci, których znamy coraz więcej. Oto opowieść, którą zapożyczam od Raymonda Moody'ego1: "Lekarz zrezygnował z ratowania mnie. Ale ja w tym czasie czułem się bardzo przytomny. To właśnie w tym momencie spostrzegłem obecność mnóstwa ludzi (prawie tłumu), którzy unosili się pod sufitem mojego pokoju. Byli to wszyscy ci, których znałem niegdyś, a którzy przeszli i do innego świata. Rozpoznałem babcię, innych krewnych, przyjaciół, a nawet byłą koleżankę z klasy. Widziałem zwłaszcza ich twarze i czułem ich obecność. Wszyscy wyglądali na zadowolonych, była to szczęśliwa chwila i wiedziałem, że przyszli, aby mnie ochraniać i prowadzić. To było tak, jakbym wracał do siebie i wielu przyszło, by mnie na progu przywitać i życzyć mi szczęścia". Ten komitet powitalny bywa niekiedy mniej liczny, a w niektórych, bardziej nagłych przypadkach może ograniczyć się nawet do jednej nieznanej osoby, przynajmniej na pierwszym etapie. Oto jedna z takich sytuacji, z której opisu przytaczam tylko kilka naj istotniej szych dla nas zdań: "Pracowałem na tankowcu. Kiedy zatonął, potopiliśmy się wszyscy bardzo szybko. Nie cierpiałem. Posuwałem się wśród pływających szczątków i po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że znajdujemy się wszyscy w głębinie wód. Oddaliliśmy się od statku, sami dobrze nie wiedząc, co robimy. Potem spostrzegliśmy, że jest pośród nas ktoś nieznajomy. Jego ubranie było zupełnie suche i szedł tak, jakby otaczająca nas woda zupełnie nie istniała. Szliśmy prosto przed siebie, aż po pewnym czasie, który wydawał się nieskończenie długi, zobaczyłem, że kierujemy się ku czemuś, co przypominało wschodzące słońce. Nigdy wcześniej nie widziałem tak pięknego wschodu słońca. Obejrzałem się do tyłu. Wtedy nieznajomy położył mi rękę na ramieniu i rzekł: 'Jeszcze nie teraz, musisz dojść aż do doliny cienia śmierci. Tylko stamtąd możesz powrócić, jeśli tego pragniesz"'. Przybyli następnie do pięknego ogrodu, w którym zasnęli. Po przebudzeniu się próbowali, zdziwieni, odtworzyć wspólnie bieg wydarzeń. "W tym czasie nieznajomy pozostał z nami i słuchał, nie mówiąc ani słowa. W końcu zapytałem go, skąd jest i dlaczego nas tu przyprowadził. Odpowiedział: 'Och, jestem tylko zwykłym marynarzem, tak jak wy, ale ponieważ przybyłem do brzegu już dawno temu, myślałem, że będę mógł wam pomóc"'. Nieco dalej, w tej samej opowieści pojawia się następny epizod. "Przyszedł do mnie tato i spędziliśmy wspólnie cudowne chwile. Nazywanie go tatą wydaje mi się dziwne, gdyż jest teraz ode mnie młodszy; w każdym razie tak wygląda". Czytelnik wie teraz, dlaczego ojciec marynarza odzyskał młodość. Ciekawe jest także przypomnienie biblijnego określenia "dolina cienia śmierci". Jak zauważyliśmy, przedostatnia opowieść pochodziła od kogoś, kto tylko dotknął śmierci, ale nie przekroczył jej progu. Tę ostatnią przekazał nam prawdziwie zmarły. Otrzymały ją - za pośrednictwem pisma automatycznego - żona i córka słynnego pułkownika Gascoigne'a 2• Sceptycy jak zwykle będą usiłowali wyjaśnić wszystko inaczej, przypisując zjawiska zwyczajnym projekcjom psychologicznym lub halucynacjom. Istniejąjednak bardzo liczne przypadki zupełnie niedające się w ten sposób wyjaśnić. Chodzi o małe dzieci, które nie umieją czytać i które na pewno nie znają książek Raymonda Moody'ego czy J.C. Hampe'a. Mówią one, że wśród zmarłych wychodzących im na spotkanie były osoby, o których śmierci, a nawet istnieniu nie mogły wcześniej
43
wiedzieć. Oto kilka przykładów przytoczonych przez Elisabeth Kubler- Ross: "Pewna dziewczynka, którą z największym trudem przywrócono do życia podczas bardzo ciężkiej operacji serca, opowiedziała ojcu, że podszedł do niej brat i poczuła się bardzo szczęśliwa, tak jakby znali się od dawna. Otóż nigdy naprawdę go nie widziała. Ojciec, bardzo wzruszony opowiadaniem dziecka, przyznał, że miała brata, który zmarł przed jej urodzeniem". ,,O tak, wszystko jest już dobrze, mama i Peter na mnie czekają' - powiedział mi mały chłopiec i ze szczęśliwym uśmiechem zapadł w śpiączkę, a następnie udał się do przejścia, które my nazywamy śmiercią. Wiedziałam dobrze, że jego matka zginęła na miejscu, ale Peter przeżył wypadek. Przewieziono go do szpitala dla ciężko poparzonych (samochód zapalił się, zanim zdążono go z niego wydobyć). Chciałam zasięgnąć o nim informacji, ale okazało się to zbyteczne. Kiedy przechodziłam obok pokoju pielęgniarek, zadzwonił telefon z innego szpitala z wiadomością, że Peter zmarł kilka minut wcześniej". Elisabeth Kubler-Ross tak oto streszcza swoje obserwacje: "Przez te wszystkie lata, kiedy prowadziłam badania, od Kalifornii po Australię, z dziećmi białymi i czarnymi, aborygeńskimi, eskimoskimi, libijskimi czy z Ameryki Północnej lub Południowej, każde z nich - gdy mówiło, że ktoś na nie czekał - wymieniało zawsze osobę, która zmarła przed nim, choćby tylko kilka chwil wcześniej. A przecież żadnego z nich nie poinformowaliśmy o niedawnym zgonie. Zbieg okoliczności? Żaden uczony, żaden statystyk nie przekona mnie, że wynikało to z 'braku tlenu' Jak utrzymują niektórzy moi koledzy-lekarze) lub też z innych przyczyn, które można by Wyjaśnić w sposób racjonalny i naukowy"3. Zjawiska te nie pojawiły się, rzecz jasna, tylko w naszych czasach. Nie są związane z żadnymi urządzeniami ani z żadnymi współczesnymi zdobyczami medycyny. Znane są od dawna i już same te, które zanotowano w przeszłości, wystarczyłyby, aby dać nam dowód na życie po śmierci. Na początku XX wieku, na przykład, wielki włoski badacz Ernesto Bozzano poświęcił tym zjawiskom około stu stron w swej pracy4, w której przytacza ponad pięćdziesiąt przypadków i dzieli je na kilka typów: - Przypadki, w których ukazanie się zmarłych jest postrzegane jedynie przez umierającego, wiedzącego o ich zgonie. - Przypadki, w których ukazanie się zmarłych jest także postrzegane wyłącznie przez umierającego, niewiedzącego jednak o ich zgonie. - Przypadki, w których inne osoby postrzegają wspólnie z umierającym tego samego zmarłego. Bozzano wyróżnia w ten sposób aż sześć rodzajów różnych przypadków. Od pewnego czasu wiemy także, że postrzeganie zmarłych w momencie śmierci zdarza się przypuszczalnie we wszystkich krajach, niezależnie od rasy, kultury i religii. Doktorzy Karlis Osis i Erlendur Haraldsson prowadzili w Stanach Zjednoczonych i w Indiach badania dotyczące doświadczeń z pogranicza śmierci. Wynika z nich, że przeżycia te, jak się zdaje, mają charakter uniwersalny. Prace tych uczonych opierają się na ponad tysiącu przypadków i zawierają dokładne dane statystyczne. Wynika z nich, że takie wizje występują częściej u osób, które mają wyższy poziom wykształcenia. Hindusi trochę rzadziej niż Amerykanie widzą zmarłe osoby wychodzące im na spotkanie w zaświatach. Można by to Wyjaśnić odmiennym stosunkiem Hindusów do kobiet. To wyjaśnienie zdaje się potwierdzać fakt, że w Indiach umierający mężczyźni mają mniej takich wizji niż kobiety. 2. Spotkanie z Istotą Świetlistą Jest pewien element, bardzo ważny, który jednak nie zawsze był zauważany przez wielkich pionierów tego rodzaju badań. Ernesto Bozzano nie wspomina o nim, gdy wymienia dwanaście podstawowych punktów, obecnych w prawie wszystkich opisach7• Być może wynika to z faktu, że spotkanie z Istotą Świetlistą nie zawsze różni się bardzo wyraźnie od innego rodzaju spotkań. Weźmy na przykład relację żołnierza, który zginął podczas ostatniej wojny w Libii Uego przekaz, jak wiele innych, otrzymały za pośrednictwem pisma automatycznego żona i córka zmarłego pułkownika Gascoigne'a). Żołnierz ten znajduje się wraz z innymi zmarłymi na polu bitwy i nagle zauważa, że ktoś do nich dołączył. "Nieznajomy nie miał munduru i przez parę sekund zastanawiałem się, w jaki sposób cywil mógł się tu dostać. Wyglądał na Araba. Kiedy zwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie, poczułem się jakby na nowo przez niego stworzony. Uklęknąłem i wyszeptałem: - Chryste - z całym szacunkiem dziecka. - Nie, nie jestem Chrystusem, lecz jednym z jego posłańców - odparł człowiek, któremu się pokłoniłem. - On ciebie pragnie. On mnie pragnął! - Ale dlaczego? - spytałem zdumiony. Podniósł swoje spojrzenie na innych, ale ja nic już nie widziałem oprócz światła chwały. Napełniało całą moją głowę i spalało w niej coś, co jeszcze trzymało mnie w tym miejscu. Po chwili znów usłyszałem głos: – Dzięki swojemu poświęceniu osiągnąłeś pełnię mocy. A potem niczego już sobie nie przypominam"8. Widzieliśmy już, że umierający nie zawsze są przyjmowani w zaświatach przez członków rodziny. Powyższa opowieść zaczyna się podobnie jak ta, w której zmarły marynarz przybył, żeby pomagać
44
innym, którzy po nim tonęli. Tutaj żołnierz poległy w Libii zauważa najpierw nieznajomego. Dziwi go jedynie to, że "nieznajomy nie nosi munduru". Ale następnie opowiadanie się zmienia, gdy nieznajomy na niego spojrzał: "Poczułem się jakby na nowo przez niego stworzony". Wyrażenie jest bardzo ładne i niesłychanie mocne. I rozumiemy, dlaczego takie odczucie mogło zasugerować żołnierzowi myśl o Chrystusie. A jednak był to tylko jeden z jego "posłańców". Nie zapominajmy, że greckie słowo angelos, od którego pochodzi słowo "anioł", oznacza właśnie "posłaniec". Wzmianka o świetle pojawia się nieco później, jakby był to trzeci etap i jakby owo światło nie pochodziło od "posłańca" . Osis i Haraldsson piszą również o spotkaniu z "postacią religijną" (cytuję ich określenie) w sprawozdaniu z badań prowadzonych w Stanach Zjednoczonych i w Indiach. "Identyfikacja postaci religijnej nastręczała niektórym dorosłym trudności. Istotnie, wielu pacjentów widziało człowieka w bieli, otoczonego światłem, który przynosił im szczęście i wewnętrzną pogodę, jakiej nie sposób opisać. Różne osoby wydawały się rozpoznawać w nim anioła, Jezusa, Boga lub też w przypadku Hindusów - Krysznę, Siwę lub Dewę. Tylko bardzo rzadko pacjent nie zajmował się wcale identyfikacją owej postaci"9. Liczne świadectwa na temat owego światła można znaleźć w dwóch książkach Raymonda Moody'ego. "Najpierw blade światło, którego blask bardzo szybko narastał, stawał się pozaziemski, a jednak nie oślepiał. Ale żaden z moich pacjentów - kontynuuje doktor Moody - nie miał najmniejszej wątpliwości, że chodziło o osobę, istotę ze światła, która, co więcej, jest Osobą o jasno sprecyzowanych cechach. Ciepło i miłość, którymi ta osoba obdarza umierającego, nie poddają się żadnym opisom"10. "Ciągle powracają te same wyrażenia: 'Proszę sobie wyobrazić światło zawierające w sobie całkowite zrozumienie i doskonałą miłość'. 'Miłość płynąca od światła była nie do wyobrażenia, nie do opisania"'ll. Czytelnik na pewno zauważył, że w gruncie rzeczy we wszystkich tych przeżyciach jest coś wspólnego, mimo wielu różnic. W niektórych świadectwach umierający słyszy tylko głos i odczuwa obecność. Czasem światło jest świetlistą kulą, innym razem jest to istota w białej szacie, promieniująca światłem lub tylko światłem otoczona. Przeżycie to wydaje się zależeć od potrzeb i zdolności każdego. Moźliwe też, iż niekiedy istotnie sam Chrystus wychodzi nam naprzeciw. Pierre Monnier to potwierdza i mam wszelkie powody, aby mu wierzyć. Możliwe też, że czasem tąjaśniejącą postacią jest jeden z Jego aniołów lub zmarła istota ludzka, tak zaawansowana w swej ewolucji duchowej, że promieniuje światłem. Czasem światło nie ma żadnej określonej formy i pozostaje takie, jakie będą nasze ciała chwalebne u szczytu doskonałości. Tom Sawyer, mechanik zmiażdżony w warsztacie samochodowym przez ciężarówkę, którą naprawiał, doświadcza nawet bardzo intensywnego zespolenia z tym światłem. "Najpierw punkt na horyzoncie podobny do gwiazdy. Potem jak gdyby słońce. Słońce olbrzymie, przeogromne, którego spotęgowana jasność nie oślepiała jednak. Przeciwnie, patrzenie na nie było przyjemnością. Im bardziej zbliżał się do tego białozłotego światła, tym większe miał wrażenie, że rozpoznaje jego naturę. Było to tak, jakby budziło się w nim bardzo odległe wspomnienie, ukryte głęboko w pamięci, i stopniowo ogarniało całą jego świadomość. To było po prostu cudowne, gdyż przywoływało wspomnienie miłości. Zresztą - czyż to możliwe? - to dziwne światło wydawało się samo w sobie wyłącznie miłością. 'Substancja czystej miłości' - oto, co pozostało mu z postrzegania światła. [ ... j Im bliżej był tego światła, tym wzmagało się to przeżycie i kiedy w końcu wstąpił w światło, doświadczył ekstazy nie do opisania - wtedy jego świadomość i możliwość odczuwania spotęgowały się, jak mówi, 'tysiące razy'. [ ... j Kiedy Tom Sawyer o tym opowiada, płacze za każdym razem, co trzy lub cztery zdania. Jak sam mówi, było to doświadczenie miłości doskonałej, nieskończonej" 12. J.-C. Hampe przytacza podobne świadectwo. "I wówczas pojawiło się olbrzymie światło, promieniejące białe światło, o ponadziemskim oślepiającym natężeniu. Rozjaśniło całe moje wnętrze i przeniosło mnie w stan cudownej, niewyobrażalnej ekstazy, czyniąc mnie jednością z boską naturą"13. Zakończymy rozważania o istocie ze światła, ponownie odwołując się do opowieści George'a Ritchiego, młodego amerykańskiego żołnierza, który wyszedł z ciała na skutek wysokiej gorączki, po zbyt intensywnym treningu. Stoi obok łóżka, przy swoim ciele. Światło w pokoju zaczyna się powoli zmieniać, staje się niesłychanie jaskrawe, wypełnia całe pomieszczenie, choć nie wiadomo, skąd pochodzi. "Wszystkie lampy w całym szpitalu nie mogłyby wytworzyć takiej jasności. A nawet wszystkie lampy wszechświata!". I oto odkrywa źródło tej jasności: "To był ON. Światło było zbyt jasne, bym mógł patrzeć na nie wprost. I nagle zobaczyłem, że to nie było światło, lecz Człowiek, który wszedł do pokoju, Człowiek stworzony ze światła. Powstałem, czując, jak rodzi się we mnie ta cudowna pewność: 'Jesteś w obecności Syna Bożego'. Nowa myśl kształtowała się w głębi mnie samego, ale nie była to spekulacja intelektualna. Był to rodzaj poznania pełnego i natychmiastowego. Tak właśnie dowiedziałem się i innych rzeczy o Nim. Przede wszystkim był On istotą najbardziej
45
męską, najdoskonalszą spośród wszystkich, które kiedykolwiek spotkałem. Jeżeli był Synem Bożym, to Jego imię było Jezus. Ale to nie był Jezus z książek do nauki religii. Jezus, który pochodził z mojej dawnej wyobraźni, był dobry, miły, wyrozumiały i chyba troszeczkę jednak naiwny. Osoba, która stała przede mną, była uosobieniem potęgi, była starsza niż czas, a jednak bardziej współczesna niż ktokolwiek. Ponadto, dzięki tej samej tajemniczej wewnętrznej pewności, wiedziałem, że ten Człowiek mnie kocha. Tym, co wypływało z tej Osoby, bardziej jeszcze niż moc, była miłość, miłość bezwarunkowa. Miłość zaskakująca. Miłość, która przekraczała moje najśmielsze marzenia"14. Nie twierdząc, że chodzi tu ściśle o zjawisko natury mistycznej, nie mogę oprzeć się myśli, iż jednym z kryteriów autentycznych doświadczeń mistycznych jest właśnie ta wewnętrzna pewność, to płynące z głębi rozumienie sensu owego doświadczenia. Wydaje się, że dzisiaj udało się nam ustalić związek pomiędzy doświadczeniami z pogranicza śmierci a określonym obszarem mózgu. Nie chodziłoby wcale o układ limbiczny, jak sądzili niektórzy, ale o bruzdę Sylwiusza w dolnej części prawej półkuli mózgowej. To zasadnicze odkrycie wydaje się dziełem przypadku. Wilder Penfield badał jednego z chorych, a kiedy "sonda elektryczna dotknęła pewnego obszaru mózgu, osoba ta odniosła wrażenie, że opuszcza ciało. Kiedy sąsiedni obszar był stymulowany, poczuła się wciągana z wielką szybkością do wnętrza tunelu". późniejsze badania potwierdziły te obserwacje. Zgadza się z tym również najlepszy amerykański specjalista od doświadczeń z pogranicza śmierci, Melvin Morse15. Nie wyciąga on jednak wniosku, że wszystkie te wrażenia i przeżycia odbywają się w głowie chorego. Jak wielu innych badaczy jest przekonany, że wszystko to nie ma żadnego związku z halucynacjami ani zwykłymi odmiennymi stanami świadomości. Stwierdza, że najbardziej satysfakcjonującą hipotezą jest przyznanie, że ocaleni od śmierci istotnie wyszli ze swojego ciała; jak nieustannie to powtarzają16. Akceptuje też dosłowne potraktowanie opowieści o Świetle. "Stopniowo nabrałem przekonania, że to światło jest naprawdę umiejscowione na zewnątrz naszych ciał"17. Szczególnego znaczenia badaniom Melvina Morse'a przydaje to, że przeprowadził je prawie wyłącznie z dziećmi. I kiedy mamy okazję słyszeć, jak o nich opowiada, rozumiemy natychmiast, na czym polega ta Wyjątkowość. Otóż dzieci, jak mówi, nie mogą kłamać. Nie mogły też niczego przeczytać na tak szczególny temat. Tak więc Melvin Morse zdecydowanie nie akceptuje uproszczonych interpretacji doświadczeń z pogranicza śmierci. Uważa, że stymulacja prądem elektrycznym bruzdy Sylwiusza skutkuje prawdziwym Wyjściem z ciała. Jak mówi: "Wiemy obecnie, gdzie znajduje się ośrodek zarządzania"18. W innej, nowszej książce Melvin Morse dodaje bardzo ważne uściślenie: stymulując prawą półkulę mózgową, tuż powyżej ucha, można odtworzyć prawie wszystkie elementy doświadczenia z pogranicza śmierci. Prawie, ale jednak nie Wszystkie. Nie udaje nam się sprowokować spotkania z Istotą Świetlistą. A właśnie to spotkanie zawiera w sobie moc przemieniającą całkowicie tych, którzy tego doświadczają19. Zauważmy także, że wspomniany przez nas mechanik samochodowy płacze za każdym razem, kiedy opowiada o swoim przeżyciu. Jest to reakcja znana wielu osobom, które nieco głębiej doświadczyły Bożej miłości. Zjawisko to nosi nazwę "dar łez" i jest dobrze znane chrześcijanom tradycji wschodniej.
3. Co zrobiłeś ze swoim życiem? Umierający słyszy zazwyczaj takie właśnie pytanie, zadane przez Istotę Świetlistą, chociaż jest to raczej rodzaj bezpośredniego kontaktu myśli z myślą, a nie pytanie wypowiedziane na głos. To pytanie wydaje się w gruncie i rzeczy takie samo, choć każdy z chorych ujmuje je na swój własny sposób, na przykład: "Czy jesteś gotowy, by umrzeć?" lub: "Co zrobiłeś ze swoim życiem?". I jakby chodziło o to, by pomóc umierającemu udzielić odpowiedzi na to pytanie, przewija się wówczas przed nim całe jego życie. To zjawisko jest dobrze znane. Może się komuś przydarzyć nawet bez "opuszczenia" ciała, bez nagłego wypadku, lecz pod wpływem silnego wstrząsu, intensywnej emocji związanej z lękiem przed zbliżającą się śmiercią. Oto, jak o tym mówi pewna młoda kobieta: "Gdy tylko pokazała mi się Istota Świetlista, powiedziała od razu: 'Pokaż mi, co zrobiłaś ze swoim życiem' lub coś w tym stylu. I natychmiast rozpoczęły się powroty do przeszłości. Zastanawiałam się, co się ze mną dzieje, ponieważ nagle zobaczyłam 'siebie jako małą dziewczynkę, i począwszy od tego momentu zaczęłam posuwać się w czasie, rok po roku, aż do chwili obecnej. Wszystko zostało mi pokazane tak, jak to przeżyłam, i zdawało się całkiem rzeczywiste. Zupełnie jakbym wyszła ze swego ciała i zobaczyła wszystko w nowym świetle, w kolorze. I wszystko się poruszało. Ale nie przeżywałam scen tak, jak je przeżyłam, będąc małym dzieckiem, patrząc oczami dziecka. To było tak, jakby mała dziewczynka, którą oglądałam, była kimś innym, jak w kinie. Mała dziewczynka, która bawiła się wśród innych dzieci, w tym pokoju. A przecież to byłam ja. Widziałam, jak robię to, co robiłam, będąc mała, wszystko odbywało się dokładnie tak, jak działo się naprawdę, o czym przypominałam sobie bardzo dobrze"20. George Ritchie, młody żołnierz amerykański, o którym pisaliśmy, opowiada o podobnym doświadczeniu mniej więcej w takich samych słowach. Wyjaśnia, że Istota Świetlista, która dla niego jest Chrystusem, wiedziała o nim wszystko' znała
46
wszystkie jego słabości i błędy, a jednak go kochała. "Kiedy mówię, że wiedział o mnie wszystko, mówię to na podstawie konkretnych zjawisk. Razem z Jego promieniejącą obecnością pojawiło się w moim pokoju każde wydarzenie z mojego życia. Wszystko to, co mi się przydarzyło, było tu, ot tak, po prostu, doskonale widzialne, rzeczywiste i teraźniejsze, wydawało się przede mną przesuwać. Obrazy pojawiały się w trzech wymiarach, były ruchome i towarzyszył im dźwięk". Jak wiele innych osób, notuje on także, że porządek wydarzeń nie miał większego znaczenia. "Nie wydawało mi się, by obrazy następowały jedne po drugich. Były to różne sceny, setki, tysiące scen, wszystkie oświetlone tym jasnym światłem, w życiu, w którym czas jakby zniknął. W normalnych warunkach potrzebowałbym wielu tygodni, by obejrzeć te wszystkie wydarzenia, ale wtedy nie miałem poczucia, by czas posuwał się do przodu'>21.
Film z przeżytego życia To zjawisko znane jest już od dawna. Proboszcz z Ars Widział całe życie swoich penitentów, wraz ze wszystkimi regularne uczęszczanie do kościoła w niedzielę, studia medyczne. Ale nie może siebie okłamywać w obecności Istoty Świetlistej, czuje, że wszystko to robił wyłącznie dla siebie samego. "Zrozumiałem, że to ja sam tak surowo oceniałem wydarzenia. To ja widziałem je jako pozbawione sensu, egocentryczne i bezskuteczne. To potępienie nie pochodziło od Chwały, która mnie otaczała: nie było w niej żadnego wyrzutu ani odepchnięcia, tylko po prostu miłość do mnie. Wypełniała Ona cały świat swoją obecnością, a jednak troszczyła się o mnie. Czekała w olśniewającym tchnieniu na odpowiedź na owo wciąż wiszące w powietrzu pytanie: Co takiego zrobiłeś ze swoim życiem, co mógłbyś mi pokazać? Pytanie to - podobnie jak wszystko, co pochodzi od Niego - odnosiło się do miłości: Ile kochałeś w ciągu twego życia? Czy kochałeś innych tak, jak ja Cię kocham? Całkowicie? Bezwarunkowo?" Wówczas narasta w nim rodzaj oburzenia, jakby poczucie schwytania w pułapkę. "Ktoś winien mi był to powiedzieć!". I odpowiedź przychodzi natychmiast, nadal w formie myśli, od Człowieka ze Światła, ciągle wolna od wyrzutu: , "Powiedziałem ci to!" ,,Ale kiedy?" "Powiedziałem ci przez moje życie. Powiedziałem ci przez moją śmierć ... ". W tym momencie George Ritcrne upewnia się, że to istotnie sam Chrystus - stał się jego nauczycielem. I rozpoczyna się wspaniała podróż wychowawcza u boku Chrystusa23• Czy to wszystko jest nowe? Z pewnością nie! Już święty Jan powiedział: "Bóg jest miłością" (1 J 4,8), "Bóg jest światłością" (1 J 1,5). Po przeczytaniu powyższej opowieści słowa te stają się niesłychanie konkretne i nabierają zupełnie nowej mocy. Przyznajmy także, że w ciągu wieków wielu teologów zrobiło wszystko (mając błogosławieństwo Kościoła), by słowa świętego Jana pozbawić sensu. Bóg może jedynie kochać. Nie potępia ani nie odrzuca, tylko wymaga miłości. Nawet jeśli pojawiająca się Istota Świetlista nie jest Chrystusem, wymaganie jest zawsze takie samo. Yolanda Eck również usłyszała pytanie: "Co zrobiłaś dla innych?". I upadła na kolana przed siłą obecności stojącej przed nią Istoty Świetlistej. Ona także, choć była chrześcijanką, nie sądziła - jak mi powiedziała - że był to Chrystus, lecz jedynie "przewodnik", anioł, którego On jej przysłał. Bóg jest miłością, ale by podzielić Jego życie, trzeba nauczyć się kochać jak On sam. W tym streszcza się sens naszego życia. George dobrze czuł, że Człowiek ze Światła znał wszystkie jego słabości. Ale kochał go mimo wszystko, całkowicie i bezwarunkowo. Tego oczekuje On także od nas. "Czy byłem zdolny kochać ludzi, nawet tych, których do głębi znałem, z wszystkimi ich wadami? O to mnie właśnie zapytał" - opowiada czterdziestoletni mężczyzna, który ocalał z wypadku. "Pokazał mi wszystko, co zrobiłam, po czym zapytał, czy jestem zadowolona z siebie. Interesowała go tylko miłość; na tym polegało całe Jego pytanie. Chodziło o ten rodzaj miłości, który dawałby mi ochotę pomagania Mu, jeśli dotychczas tego nie czyniłam" - stara się wyjaśnić kobieta, która przeżyła zatrzymanie akcji serca podczas operacj 24. Inna kobieta zauważa, że podczas przeglądania obrazów ze swojego życia nie widziała obok siebie Istoty Świetlistej. Ale czuła Jej obecność cały czas i mogła komunikować się z Nią bezpośrednio za pomocą myśli. "Nie próbował dowiedzieć się, co w życiu uczyniłam, widział to doskonale: wybierał jedynie niektóre fragmen ty z mojego życia i odtwarzał je przede mną, bym mogła sobie je przypomnieć. I przez cały czas podkreślał znaczenie miłości. Powiedział mi, że powinnam myśleć więcej o innych i starać się postępować jak najlepiej. To, co mówił, nie przypominało oskarżenia. Nawet kiedy przypominał mi sytuacje, w których okazałam się egoistką, chciał mi pokazać, że równocześnie wyciągnęłam z tego naukę" 25. Rozumiemy więc z łatwością sformułowania, które na pierwszy rzut oka mogłyby się wydawać sprzeczne. Ktoś powiedział, że ze wszystkich scen, jakie zostały mu pokazane, emanowała harmonia i spokój, nawet z tych, w których tradycyjna religijna moralność upatruje grzech, a czy nawet grzech śmiertelny 26. Natomiast ktoś inny, bardzo racjonalny lekarz, od-
47
czuwał w takich samych okolicznościach ogromne poczucie winy, związane ze złymi postępkami, nawet tymi najdrobniejszym 27. Arnaud Gourvennec wyraża oba punkty widzenia naraz 28: "Tutaj cały porządek spraw jest odwrócony. Myśli są dla naszego umysłu jedną z najważniejszych spraw i wszystko stąje się relatywne; myśli, które wydawały się wam mało istotne, są ważne dla Boga, a czyny, które być może wydawały wam się ważne, wcale takie nie są". Takie samo pouczenie, piękny tekst, otrzymano we Włoszech za pośrednictwem pisma automatycznego. "Możemy uważać naszą katolicką moralność za obowiązującą, ale zapewniam cię - choć nie wiem, jak ci to wytłumaczyć - że tutaj mierzy się inaczej. I tak doskonałość wywodzi się bardziej z osobistej wrażliwości i nie ma nic wspólnego ani z zasadami, ani z wychowaniem"29. Z pewnością jest tak dlatego, że liczy się tylko miłość i że czasem Kościół lub Kościoły widziały grzechy ciężkie tam, gdzie ich nie było. Z drugiej strony, jest tak być może dlatego, że Istota Świetlista dostosowuje swoje nauczanie miłości do potrzeb i możliwości każdego z nas. Jednak w ostateczności liczy się tylko miłość. To właśnie przekazuje "przewodnik"- lub czasem sam Chrystus - osobom, które muszą powrócić na Ziemię, by ukończyć swoje zadanie. Świadectwa tych, którzy definitywnie opuścili nasz świat, także w pełni potwierdzają główną myśl powyższego przesłania - ze wszystkimi jego wnioskami i konsekwencjami. Zauważyliśmy też z pewnością, że ocena, w ostatecznej instancji, pochodzi od nas samych. George Ritchie wyraźnie to podkreślał w cytowanym tutaj fragmencie. Ale Istota Świetlista również odgrywa pewną rolę w tym osądzie. Czasem, jak widzieliśmy, kiedy film prezentuje tylko niektóre sceny, to On je wybiera. Kiedy próbujemy wewnętrznie uciec przed prawdą o nas samych, On natychmiast nas oświeca. Oto jeszcze jedno świadectwo: "Płonąłem ze wstydu z powodu mnóstwa rzeczy, które uczyniłem, ponieważ teraz widziałem wszystko zupełnie inaczej: Światło objawiało mi, co było złego, w czym źle postąpiłem. I wszystko było teraz rzeczywiste"30. Wszystko to zgadza się w pełni z najbardziej tradycyjną nauką chrześcijańską o indywidualnym sądzie, który następuje natychmiast po śmierci. Najczęściej wyjaśniała ona, że prawdopodobnie sama dusza ocenia siebie dzięki oświeceniu danemu jej przez Boga. Ci, którzy - nie przeżywszy tego doświadczenia - wyobrażąją sobie nadal, że sąd ten odbywa się przed tronem (i siedzącym na nim brodatym sędzią), niechaj nie oskarżają zbyt szybko Kościoła. A jeśli nadal wierzą w świętego Mikołaja i w bociany przynoszące niemowlęta, niech mają o to żal tylko do siebie. Sąd ten wydaje się mieć dwa konkretne cele. Po pierwsze, ma pomóc zmarłemu, by sam mógł zdać sobie sprawę, najakim etapie duchowym się znajduje, i by w konsekwencji mógł wybrać spośród proponowanych mu dróg tę, która będzie dla niego naprawdę najlepsza. Po drugie, ma on pomóc zmarłemu w niezwłocznym rozpoczęciu koniecznego oczyszczenia. Jest to oczywiście długi proces, który będzie on musiał przejść, pokonując kolejne etapy. Jednakże zasada pozostaje taka sama w tym, co najistotniejsze. Osoby, które przeżyły śmierć kliniczną, często mogły to już zauważyć. "Widziałem nie tylko to, co zrobiłem, ale także skutki, jakie moje czyny miały dla innych osób. To nie było tak jak podczas oglądania filmu na ekranie, gdyż wszystko to odczuwałem, każdej scenie towarzyszyło określone uczucie. Dowiedziałem się, że nawet nasze myśli są zachowywane. Wszystkie moje myśli były obecne przede mną. Nasze myśli nigdy nie znikają bez śladu"31. W szystko to potwierdzili zmarli. I tak Pierre Monnier mówi: "Pierwszy poziom to ten, na którym dusze przebywąją tuż po śmierci Jest on swego rodzaju miejscem 'rozdziału', ale dusze pozostąją tu na dłużej jedynie wówczas, gdy ich ciężar materialny zatrzymuje je w atmosferze podobnej do klimatu ziemskiego. Inne dusze są wspierane i prowadzone przez dusze o wiele doskonalsze, które uczą je, jak wznosić się ku czystszym sferom". Jednak dusz, które nie dojrzały wystarczająco, aby opuścić najniższy poziom, nie pozostawia się samym sobie. "One także są powołane, by wzrastać jak wszystkie inne. Otacza się je intensywną i aktywną pracą misyjną. Musicie wiedzieć i uwierzyć, że dusze te nie są szczęśliwe. Przytłaczają je wspomnienia własnych win (rozumiem przez to jedynie takie winy, za które są odpowiedzialne z powodu zamierzonej zatwardziałości). Chrystus natychmiast po śmierci poszedł odwiedzić te 'uwięzione dusze"'32. Jest to aluzja do zstąpienia Chrystusa do piekieł, tuż po Jego zmartwychwstaniu - jak mówi o tym Pierwszy List świętego Piotra (3, 18-21). Ma to istotnie postać filmu o naszym istnieniu. W dniu 27 października 1919 roku Pierre Monnier pisze do matki: "Widzimy, jak stają przed nami w swym ostatecznym kształcie konsekwencje naszych czynów i naszych ziemskich wpływów. Jeśli mogę tak powiedzieć, otrzymujemy Umową edukację, która nas porusza, poucza i napełnia wyrzutami sumienia lub wdzięcznością. W ten sposób stajemy się zdolni do prześledzenia duchowego biegu wytworzonych przez nas 'impulsów', możemy także, wyprzedzając fakty, towarzyszyć im do krańca ich rozwoju. Jakaż to lekcja, kochana mamo!"33. To prawda, zmarli często mówią, że będziemy mogli poznać wszystkie skutki (dobre lub złe) naszych czynów i myśli. I wówczas, jak mówi jedna z osób, które przeżyły śmierć kliniczną: "Jak bardzo bym chciał nie zrobić rzeczy, które zrobiłem, chciałbym powrócić, by je cofnąć"34.
48
Nie wpadajmy jednak w przerażenie. Ten przegląd przeszłego życia może równie dobrze dać pewną ulgę, pomóc pogodzić się z samym sobą. W czasie kongresu amerykańskiej organizacji do badań nad stanami bliskimi śmierci (IANDS) Phyllis M.H. Atwater szczególnie podkreślała ten właśnie punkt w swoim doświadczeniu. W czasie jego trwania spostrzegła, że w przeszłości nie była wcale aż taka zła, i powróciła do materialnego ciała "wypełniona miłością i przebaczeniem"35. Barbara Harris opowiedziała na tym kongresie podobną historię i przytacza ją również w swojej książce. Wszystkie sceny ze swego życia widziała jakby w serii następujących po sobie baniek. "Nic dziwnego - myślała - przemieszczając się wśród tych baniek. Teraz mogła wyraźnie zobaczyć, że zawsze uważała się za dziecko niegrzeczne, złe i pozbawione zalet. A ponieważ sceny z życia przesuwały się przed jej oczyma, mogła zobaczyć, jak doskonale odgrywała tę rolę. Stało się dla niej jasne, w jaki sposób to poczucie, że jest zła, zaważyło na wszystkich relacjach w jej życiu. Uświadomienie sobie tego miało natychmiastowy głęboki efekt terapeutyczny. To, co mogłoby wymagać wieloletniej terapii, stało się w jednej chwili. Najcudowniejsze było to, że przechodząc tak od bańki do bańki, od sceny do sceny, otrzymywała cudowną moc, moc przebaczenia samej sobie. Miłość, przebaczenie, na które sobie przyzwalała, wydawały się uwalniać ją od ran, jakie zadawała sobie w ciągu całego życia. W pewnym sensie, kiedy przegląd życia został zakończony, Barbara uświadomiła sobie, że popełniła tylko jeden grzech: nie umiała obdarzać miłością samej siebie"36. Pierre Monnier podkreśla mimochodem zasadnicze rozróżnienie: jesteśmy odpowiedzialni jedynie za winy wynikające z zamierzonej zatwardziałości. Dużo pisałem na temat tej różnicy w książce Pour que l'homme devienne Dieu. Ponownie oddaję słowo Pierre'owi Monnierowi, gdyż wraz z nim stąjemy przed objawieniem sensu całego naszego istnienia, zarówno na tym świecie, jak i na następnych etapach. Co więcej, jego świadectwo stanowi doskonałe spoiwo pomiędzy opowieściami tych, którzy przeżyli śmierć kliniczną, a świadectwami ludzi, którzy umarli naprawdę. "Kiedy śmierć gwałtowna i niespodziewana uderza ziemskiego człowieka, jego cała egzystencja, w najmniejszych szczegółach, poddana jest wspomnieniu. Jest to preludium do nąjbliższej duchowej przyszłości. [ ... ] Bardzo szybko świadomość duchowego istnienia, jakiego dusza zaznała w ciągu swoich ziemskich dni, pojawia się przed nim w postaci bardzo dokładnych wspomnień, w postaci skruchy, wyrzutów sumienia, a także zadowolenia z uczynionego dobra. Powinniście o tym myśleć, gdyż przeżycie to jest równie nieuchronne dla waszej duszy, jak sama śmierć. Jest to logiczny, dalszy ciąg procesu przejścia z jednego stanu życia do drugiego, i wasze życie w sferach niebieskich od tego zależy"37. 6 sierpnia 1920 roku Pierre Monnier opisuje matce, w jaki sposób przebiega to oczyszczenie w poszczególnych fazach. "Wspomnienia tłoczą się w mojej pamięci, przebiegąją przed moim wewnętrznym wzrokiem na podobieństwo licznych ruchomych obrazów i wywołują we mnie dawne emocje. Odkąd przybyłem do sfery, w której teraz przebywam, zauważyłem, że więcej sobie przypominam: owa zdolność pojawiła się dlatego, że nasze dusze, osiągając coraz większą wolność i coraz bardziej dbając o czystość, muszą jeszcze dokładniej poszukać tego, z czego winny zdać sobie sprawę. Na początku naszego przyjścia proces ten odbywa się jeśli mogę tak powiedzieć - z grubsza, ale potem trzeba go przejść lepiej i pełniej. W tym celu konieczny jest powrót wspomnień w najmniejszych szczegółach. To może wytłumaczyć ci, dlaczego łatwiej teraz przypominam sobie rzeczy ziemskie niż wtedy, gdy zacząłem przekazywać ci moje przesłania. W odpowiednim czasie, kiedy osiągamy wystarcząjący stopień rozwoju, by odnieść korzyść z całkowitego obnażenia naszej duszy przed Doskonałą Pełnią, przeżywamy na nowo nąjmniejsze fakty utrwalone przez naszą pamięć. Przeżywamy je, by poczuć radość lub skruchę"38. Dodajmy do tego fakt, że Pierre Monnier mówi czasem o pewnego rodzaju ostatecznym podsumowaniu, kiedy to próba, jakiej ludzkość została poddana, dobiegnie końca. Wówczas używa on biblijnego określenia "Sąd Ostateczny" i mówi o ławie sądowej i tronie. Nic jednak nie wskazuje na to, że należy rozumieć te wyrażenia w sposób dosłowny. Istnieją rzeczy, które tylko poezja pozwala wyrazić. Trzeba to zaakceptować. W gruncie rzeczy i w tym względzie darzę go zaufaniem. Po pierwsze dlatego, że część jego dawnych sformułowań znalazła dzisiaj pełne potwierdzenie, niezależnie od przynależności wyznaniowej. Po drugie dlatego, że jeśli uznaje on, iż powinien uzupełnić lub nawet podważyć tradycyjną naukę Kościoła, czyni to bez skrępowania. W końcu dlatego, że logika Sądu Ostatecznego pozostaje ciągle ta sama - jest nią logika miłości. "Wówczas dusze, które bezustannie odmawiają wyrzeczenia się siebie, swojej pychy, egoizmu - słowem, które odmawiają postawy miłości - będą pozostawione na pastwę wyrzutów sumienia i wstydu. Unicestwią same siebie. To będzie druga śmierć"39. Ostatnim gestem miłosierdzia Bożego wobec nich będzie pozwolenie im na powrót do nicości. A więc nie ma potępienia piekielnego na wieki - i tu oddalamy się od tradycyjnego nauczania. Ale Pierre Monnier i wielu innych zdecydowanie potwierdzają tę drugą śmierć.
49
4. Między życiem a śmiercią: tunel i sen Muszę tutaj również opowiedzieć o etapach przejścia, o stanach pośrednich, abyś nie przeżył zaskoczenia i nie wpadł w panike, kiedy już przyjdzie na ciebie twoja godzina wielkiego odlotu i kiedy odliczanie wstecz wyświetli ci wspaniałe zero. Nie zrobiłem tego do tej pory, gdyż trudno określić te stany. Przede wszyśtkim dlatego, że wydaje się, iż nie wszyscy mają do nich prawo, a poza tym różnią się one znacznie, w zależności od osoby, któraje przeżywa. Nie zawsze też, jak można sądzić, występują one w tym samym punkcie drogi. Raymond Moody wiele opowiada o swego rodzaju tunelu. W swojej pierwszej książce sytuuje to doświadczenie na samym początku, w momencie wyjścia z ciała. Jednakże w drugiej książce opisuje kilka przypadków, w których doświadczenie tunelu następuje później, po opuszczeniu ciała. Ciało duchowe umierającego unosi się już w pokoju, ponad ciałem fizycznym, i dopiero w tym momencie umarły czuje się wciągnięty w tunel. Tę wersję potwierdzają badania Ringa i Saboma. Tunel nie towarzyszyłby więc wyjściu z ciała, ale odpowiadałby przejściu z naszego poziomu rzeczywistości na inny. Powiedzmy to jasno. Jeśli chory tylko wychodzi ze swojego ciała, pozostaje w tym samym wymiarze rzeczywistości co my. Unosi się w swym duchowym ciele - którego my nie widzimy - u sufitu i widzi nas. Poprzez duchowe ciało widzi jeszcze nasz zwyczajny świat. Zauważa rysy na suficie, wskazówki aparatury kontrolnej, czubek głowy pielęgniarki pochylonej nad jego ciałem. Może przenikać przez drzwi, ściany, sufity, ale mimo wszystko postrzega tylko nasz świat. Wydaje się natomiast, że doświadczenie tunelu oznacza rzeczywiste przejście do innego świata. Słowa, którymi ludzie próbowali opisać to doświadczenie, są podobne: "długi, ciemny tunel: coś na podobieństwo kanału", "pusty, zupełnie ciemny, cylindryczny, pozbawiony powietrza", "głęboka i ciemna dolina", "rodzaj wąskiego przewodu, bardzo, bardzo ciemnego", "tunel zbudowany z koncentrycznych kręgów"40. Przypomnijmy sobie jeszcze raz "ciemną dolinę", o której mówi Biblia. W tym tunelu przemieszczanie się następuje z zawrotną prędkością, bez najmniejszego wysiłku. Nie bój się, jeśli usłyszysz w nim także lekki hałas, nawet nieco nieprzyjemny, jakby odgłos włączonego silnika. Zazwyczaj spotkanie z Istotą świetlistą następuje u końca tego tunelu. Często też tunel otwiera się na cudowny ogród. I dopiero po przebyciu tunelu spotykamy tych, których kochaliśmy. Ale nie ma tutaj ścisłej reguły. Wielu umierających widziało swoich bliskich zmarłych, nie przeszedłszy przez tunel, nawet jeszcze przed wyjściem z ciała; często w tym samym czasie umierający widzieli ściany pokoju, personel szpitalny i odwiedzających, którzy przy nich czuwali. Mogli mieć równocześnie dostęp do innego planu, jakby przez nałożenie się obrazów. Ale o tym już mówiliśmy. Elisabeth Kiibler-Ross była świadkiem wielu takich doświadczeń, kiedy zajmowała się umierającymi dziećmi. To samo zjawisko towarzyszy także dorosłym. Sir William Barrett, profesor fizyki z Royal of Science w Dublinie, skompletował cały zbiór takich opowieści 41. Czytając je, mam wrażenie, że wychodzący nam naprzeciw zmarli przebywają większą część drogi ku naszemu światu. Umierający widzi ich, pozostając jeszcze w naszym wymiarze. Tunel natomiast byłby doświadczeniem przejścia z jednego poziomu na drugi. Tę opinię zdaje się potwierdzać kilka przypadków, w których umierający nie był jedyną osobą postrzegającą gości z zaświatów. Zdarzało się to na przykład słynnej angielskiej pielęgniarce Joy Snell 42, która - nie przechodząc przez tunel- mogła widzieć przyjaciół lub krewnych przychodzących z zaświatów, by zabrać tych, którymi się opiekowała. W ten sposób rozpoznała dwie bliskie przyjaciółki umierającej pacjentki, które zmarły wcześniej. Umierająca młoda kobieta zawołała najpierw: "Och! Zrobiło się tak ciemno! Nic nie widzę!", i wówczas właśnie pielęgniarka zobaczyła wspomniane dwie przyjaciółki, które wyszły pacjentce na spotkanie. Umierająca wyciągnęła ku nim ręce, Joy Snell obserwowała, jak przyjaciółki ujmują je na chwilę. Ręce opadły na łóżko. Dziewczyna umarła. Przyjaciółki poczekały, aż uformuje się ciało duchowe, a potem wszystkie trzy opuściły pokój. Tutaj doświadczenie tunelu ogranicza się do chwili ciemności. Ale to wystarczy, by zapoczątkować całkowitą zmianę poziomu, rozpocząć przejście z tego świata do innego. Joy Snell, choć widzi dwie zmarłe przyjaciółki, pozostaje w naszym świecie. Ale w niektórych przypadkach chwilowemu widzeniu rzeczy i ludzi może towarzyszyć rodzaj obezwładniającego snu, bez odczucia całkowitej ciemności. Wspomina o tym pewien biznesmen, który był obecny przy śmierci żony i mógł obserwować kształtowanie się jej ciała chwalebnego i pojawienie się trzech świetlistych postaci, które po nią przyszły. "W ciągu tych pięciu godzin miałem dziwne poczucie przytłoczenia, wielki ciężar przygniatał mi głowę i ciało, powieki były ciężkie i nabrzmiałe snem"43. Jak mi się wydaje, dokładnie to samo działo się na górze Tabor, podczas przemienienia Chrystusa. Tekst św. Łukasza zachował według mnie najwierniejszy opis tego, co przydarzyło się Piotrowi, Jakubowi i Janowi. "Tymczasem Piotr i towarzysze snem byli zmorzeni. Gdy się ocknęli, ujrzeli Jego chwałę i obydwóch mężów stojących przy Nim" (Łk 9,32). Jak to często bywa, opowiadanie ewangelisty nie ma ścisłego porządku. Uprzednio już opisał chwałę Chrystusa i obecność przy Nim Mojżesza i Eliasza. Ale nagle przypomina sobie o powyższym, dla nas bardzo ważnym szczególe: apostołowie byli zmorzeni snem. I dopiero po tym "dziwnym uczuciu", jak powiedziałby wspomniany przez nas biznesmen, apostołowie mogli zobaczyć Jezusa w chwale, a wraz z Nim Mojżesza i Eliasza. Po przejściu przez ten przytłaczający sen apostołowie, nie opuszczając tego świata (w którym znajdował się też Jezus), mogli przynajmniej częściowo mieć dostęp do drugiego
50
świata i zobaczyć zmarłych (Mojżesza i Eliasza), którzy rozmawiali z Jezusem. I wówczas, na czas wizji otwierającej im drugi świat, mogli zobaczyć chwałę Jezusa, chwałę, którą Jezus miał zawsze, ale której nie można było dostrzec oczami ciała. Umierający jednak widzi inny świat nie tylko przez chwilę. Naprawdę do niego przechodzi. Odbywa się to, jak można sądzić, na kilka sposobów. Niektórzy umierający odbywąją podróż w dwóch etapach: najpierw opuszczają ciało, pozostając w naszym świecie, następnie przebywają tunel i przechodzą na drugi poziom. Inni wydają się wyskakiwać ze swojego ciała, przechodzą równocześnie przez tunel i docierają natychmiast na inny poziom rzeczywistości. Muszę cię też uprzedzić, że jeśli (jak byśmy powiedzieli) ,,źle wystartujesz", może będziesz musiał przejść po raz drugi przez ten sam tuneL Raymond Moody cytuje kilka takich przypadków 44. Zdarzyło się również, i jest to przypadek wyjątkowy, że pewna kobieta spotkała w tym tunelu przyjaciela. Wracał on z innego świata, podczas gdy ona kierowała się ku światłu. W chwili gdy się mijali, jakby posuwąjąc się na ruchomych schodach, wyjaśnił on jej przesłaniem myśli, że "odesłano" go do naszego świata. Powróciła również owa kobieta, dzięki czemu mamy jej świadectwo. Później spytała, co zdarzyło się temu przyjacielowi, i okazało się, że miał zawał serca, mniej więcej w tym samym momencie co ona. Byłoby bardzo interesujące dowiedzieć się, czy przyjaciel także zachował wspomnienie spotkania z ową kobietą. Ale w chwili gdy Moody opowiadał to doświadczenie K. Ringowi, nie mógł tego jeszcze sprawdzić 45. Czyżby więc tunel był koniecznym przejściem z jednego świata do drugiego? I w jakiej przestrzeni miałby się znajdować? Umierający mąją wrażenie, że przemieszczają się w nim bardzo szybko, i często wznoszą się w ku Istocie Świetlistej. Choć jednak świadectwa na ten temat są do siebie podobne, nie bierzmy ich zbyt dosłownie. Kiedy "wchodzi się" w tunel, wówczas przestrzeń i czas nie są takie same jak w naszym świecie. Zdamy sobie z tego sprawę, kiedy - czytając następne rozdziały tej książki "przebiegniemy" nowe światy, do których on prowadzi. Wydaje się zresztą, że istnieje jeszcze jeden sposób znalezienia się w "wyższych światach" lub też przejścia przez ten tunel, a mianowicie w czasie snu. Wielu spośród drogich nam zmarłych poświadcza, że bardzo często spotykamy się z nimi we śnie. Są to prawdziwe chwilowe odnalezienia, czułe rozmowy, o których niestety zapominamy, gdy się budzimy. Pierre Monnier zapewnia, że jego drodzy rodzice nie dołączają do niego na tym poziomie, na którym zwykle przebywa, spełniając na drugim świecie powierzoną mu przez Boga misję. Spotykąją się w swego rodzaju strefie przejściowej. ,,O jakże czułe są nasze spotkania! Razem przebiegamy sferę, do której możecie dotrzeć, gdy wasz duch uwalnia się od więzów ciała. Istotnie, nie przychodzicie do tej sfery, która obecnie jest moim domem, jednak cieszymy się i mamy możliwość powrotu do sfer, w których przebywają duchy wcielone, wyzwolone na chwilę. Tę świętą radość naszych duchowych spotkań potwierdzają wszystkie głosy z zaświatów, a jednak tak trudno was o tym przekonać. Kochana mamo, kochany tato, zdarza mi się, że odprowadzam was aż do momentu, w którym wasz duch, z westchnieniem żalu, powraca do swego codziennego więzienia. Usiłuję wówczas przekazać wam jakieś odczucie, wrażenie, które sprawi, że dłużej zachowacie pamięć o naszym radosnym spotkaniu. Niekiedy trochę mi się to udaje, prawda, kochana mamo?"46. Przynajmniej raz zdarzyło się, że śpiąca osoba nie tylko zachowała wspomnienie takiego spotkania, ale też niemal otrzymała dowód jego prawdziwości. Rozmowa, rozpoczęta we śnie, została dokończona w stanie przebudzenia. Trzeba jednakzaznaczyć, że osobą śpiącą było medium. Chodzi o jedno z ostatnich spotkań Belline'a z synem, który w wieku dwudziestu lat zginął w wypadku samochodowym. Uelline, słynny jasnowidz, z wielkim trudem skontaktował się ze zmarłym. Już o tym pisałem. W styczniu i w lutym 1972 roku nie można było mówić jeszcze o dialogu. Ojciec miał jedynie wrażenie, że słyszy śmiech syna i słowo "tato". I tylko tyle, mimo wielu starań. W końcu Belline, znużony i zniechęcony, udał się z wraz żoną do Florencji, aby odpocząć. "Nie pragnęliśmy już niczego innego poza ładną pogodą. Nie próbowałem przywoływać Michela. Jakże daleki byłem od przeczucia łaski, która miała być mi dana. Pewnego dnia, w hotelu nad brzegiem Arno, Michel ukazał mi się we śnie. Nagle znalazłem się przy nim w samochodzie, jak to nieraz bywało, kiedy jeszcze żył. Ale tym razem to ja siedziałem za kierownicą, a on obok. - Michel - powiedziałem - wiem, że śnię, ale jak to się dzieje, że po tylu próbach, by się z tobą skontaktować, dopiero dziś dostaliśmy pozwolenie, by się zobaczyć i spotkać? - Czy sądzisz - spytał Michel - że naprawdę jesteśmy rozdzieleni? Energia, która była moja, powróciła do ciebie i do mamy. Zawsze tak jest. Ci, którzy nas kochają i pozostają na Ziemi, opłakując nas, przyciągają trochę do siebie tę kochaną osobę, która odchodzi. Coś z niej żyje w ich myślach i ciele. - Wyraźnie czuję - odparłem - że żyję dla dwóch osób: dla ciebie i mamy. A mama podobnie. Czy tak jest? Czy to poczucie nie jest złudzeniem? - Pewnego dnia - odpowiedział - słuszność zostanie przyznana przeczuciom kochających serc i poetom. Usłyszałem, a raczej zobaczyłem jego śmiech, bo zwrócił się w moją stronę. Ja także na niego patrzyłem: był promieniejący. Jego radość mi się udzielała. Jego oczy wypełniało światło, które ogarniało również mnie. Osiągnęliśmy stan intymnej jedności. Nigdy nie zapomnę tej chwili, w której Michel i ja patrzyliśmy tak na siebie, twarzą w twarz, poza czasem i przestrzenią. - Michel - powiedziałem - nie mogę mówić, jestem taki szczęśliwy, widząc, jaki jesteś promienny. Wydaje mi się teraz,
51
że świat nie jest taki zły, że jeśli tylko ludzie szczerze tego pragną, mogą znaleźć rozwiązanie, ukoić swój ból. Michel mnie ucałował. - Widzę tylu ludzi - rzekłem - którzy do mnie przychodzą załamani i nieszczęśliwi, pogrążeni w rozpaczy. Niektórzy są bliscy samobójstwa. Jak przekazać im tę chęć życia i radość, którą czuję w tej chwili? - Możesz im dać siłę, by ponownie włączyli się w strumień życia. Jest piąta rano, budzę się i słyszę swój głos, jak mówię do Michela. I wyraźnie odbieram słowa syna. - Wyjaśnij mi to, co powiedziałeś - poprosiłem. - Mam tyle pytań, które chciałbym ci zadać! - Nie wymuszaj prawdy, tato. Ona zawsze przychodzi w porę. - Staram się cierpliwie na nią czekać. Lecz powiedziałeś mi tyle dziwnych rzeczy. Możliwe, że teraz śnię, a jednak ty tutaj jesteś. - Życie jest jedną energią, śmierć jest inną energią, a sen kołysze się między nimi dwiema. - Czy myślisz - spytałem - że mógłbym wraz z tobą posunąć się dalej w naszych poszukiwaniach? - Przestań się zadręczać, tato. Unikaj nadmiernego rozdwajania się, bo energie, które wysyłasz na zewnątrz, mogą nie odnaleźć swego centrum. To zawsze prowadzi do zaników pamięci. - Kiedy dusza zmarłego opuszcza ciało, czy może z powrotem odnaleźć błądzące cząsteczki, które jej umknęły? - Tak. Nawet szaleństwo postępuje w zaświatach drogą ewolucji na tyle, na ile to możliwe. To, co przydarzyło się duszy, wcale nie ciąży w zaświatach na jej losie, a w każdym razie nie więcej niż rana lub jakaś ułomność fizyczna. Tylko błędy świadomie popełnione na Ziemi są dla niej przeszkodą. - Przeszkodą w czym? - Poczekaj tato, wrócę. Głos się zatarł, ale we mnie pozostaje uczucie szczęścia"47. Sen śmierci Chciałbym teraz opowiedzieć o innym śnie. O tym, który potocznie określa się mianem "snu wiecznego". Mówi się też "zasnąć ostatnim snem". Zobaczymy za chwilę, że zmarli nie śpią. Na początku, to prawda, jest czas snu, ale wcale nie wtedy, kiedy my, żyjący, sądzimy, że zmarli zasypiają. W gruncie rzeczy, jak już wspominaliśmy, gdy umierający zamykają oczy, wcale nie zasypiają, nie tracą przytomności, lecz opuszczają swoje ciało i przechodzą do wymiaru rzeczywistości, do którego my nie możemy zajrzeć i zobaczyć, co w nim robią. To właśnie w tym nowym wymiarze, i dopiero w jakiś czas po śmierci, odbywa się sen, o którym chciałbym teraz opowiedzieć. Doświadczenie tego snu nie jest uniwersalne. Można jednak sądzić, że zdarza się bardzo często. Ale w tym momencie oddalamy się całkowicie od wymiaru dostępnego nam dzięki relacjom ludzi ocalonych od śmierci. Ów sen mogą opisać tylko ci, którzy umarli naprawdę. Sen ten wydaje się nawet swego rodzaju pieczęcią, potwierdzającą nieodwołalny charakter śmierci. Przejście przez tunel prowadzi do wyższych światów, ale, jak widzieliśmy, można jeszcze stamtąd powrócić. Nie mamy jednak przykładów, by ktoś po tym śnie powrócił do życia ziemskiego. Przekazy, jakie otrzymały żona i córka zmarłego pułkownika Gascoigne'a od żołnierzy zabitych w ostatniej wojnie, mówią o kilku wariantach tego snu. Oto Szkot, ranny i uwięziony na Krecie. Nie leczono go i po straszliwych cierpieniach zapadł w ostatni sen. "Kiedy się obudziłem, ból zniknął i znalazłem się na zewnątrz. Pomyślałem, że udało mi się uciec, i spacerowałem. Byłem szczęśliwy, że odzyskałem wolność, ale nie potrafiłem zrozumieć, co się stało". Umarł więc i to jest właśnie jego pierwszy sen, ale kiedy się budzi, nie pojmuje, co się stało. Nie może się ruszyć i pozostaje w swego rodzaju mgle. "Zaczęła mnie ogarniać rozpacz. Ludzie podchodzili do mnie, aby mi pomóc, i kiedy już zaczynaliśmy się rozumieć, ogarniała mnie nieodparta chęć ukrycia się przed Niemcami. To zaczynało stawać się torturą. W końcu ludzie zdołali do mnie dotrzeć i mogłem zasnąć prawdziwym snem śmierci - który jest wygaśnięciem naszego życia i narodzeniem się do nowego"48. A zatem wynika stąd, że dla kogoś, kto naprawdę umarł, "prawdziwy sen śmierci" nie jest tym, który stwierdza otoczenie, kiedy umierający zamyka oczy. Chodzi o inny sen, sen ciała duchowego. I jak mówił ów Szkot, ludzie, którzy do niego podchodzili, byli "żyjącymi z drugiej strony". Podobnie mówi marynarz, o którym już pisaliśmy, a który nie zdołał uratować się z tonącego tankowca. Kiedy on i jego towarzysze znaleźli się w "głębi wód", zaczęli iść przed siebie. Potem zauważyli w swym gronie nieznaną osobę bez munduru. Idąc tak, trafili na zbocze wzgórza, do cudownego ogrodu. "Byłem zmęczony, padałem z braku snu, a nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Nieznajomy zaproponował, byśmy odpoczęli. Usiadłem na trawie i natychmiast zasnąłem". Tym razem sprawy były o wiele prostsze. W gruncie rzeczy przeżywali to wszystko w pewnym stanie podświadomości. Prawdziwa niespodzianka nastąpiła po przebudzeniu. Wtedy on i jego towarzysze zaczęli, przy pomocy marynarza, który zginął wcześniej, przypominać sobie, co się stało. I w końcu musieli przyznać, że dokonali "wielkiego przejścia"49 . A oto opowieść polskiego pilota, który został strącony nad Francją. To samo zdziwienie, że już nie czuje cierpienia, że
52
cudem udało mu się uciec przed Niemcami, którzy go nie widzą, podczas gdy zabierają drugiego pilota. Prosi o pomoc francuskich wieśniaków, ale przeżywa podobny zawód, gdyż ci w ogóle nie reagują. "Jestem osłupiały. Nie wiem, gdzie się znajduję. Proszę, modlę się, zapominając, że byłem niewierzący. Proszę o pomoc - i otrzymuję ją. Ktoś niesłychanie dziwny, ale mimo to podobny do nas, zbliża się do mnie. Mówi mi, bym się nie martwił zmianą. Mówi, że tak jest lepiej dla wszystkich i że będę szczęśliwy na tych ziemiach. Nie rozumiem tego. Przypuszczam, że zostałem uwięziony. A on wyjaśnia mi, że więzienie nie istnieje, nie ma więźniów, a ja znów jestem wolny. Zabiera mnie ze sobą i każe spać. Dotyka moich oczu i natychmiast zapadam w sen "50 . Pierre Monnier również mówi o owym regenerującym śnie. "Jest to rodzaj brzemienności, która poprzedza nowe narodziny duszy: jesteśmy przy tym obecni, czuwamy nad owym snem z czułością matki, z troską pielęgniarki, która śledzi każde poruszenie się zapowiadające przebudzenie, gotowa śpiącemu podać ręce, pocieszyć go, dać mu odczuć, że jest otoczony miłością, życzliwością i sympatią. Stopniowo duchowe oczy śpiącego otwierają się na światło: pierwszym odczuciem, które towarzyszy mu przy przebudzeniu, jest żal z powodu nieodwołalności tego, co się dokonało [śmierci]. Dusza przypomina sobie o wszystkim, co opuściła, o tych, których kochała. Nie zdaje sobie jeszcze sprawy, że nie jest od tego wszystkiego oddzielona. Odnajduje także bliskich, którzy na nią czekali i których rozpoznaje, czuje się przez nich przyjęta z pokrzepiającą radością: atmosfera spokoju i światła rozgrzewają i dodaje jej odwagi. Dobroć Boża sprawia, że pamięć błędów i grzechów nie niepokoijej w chwili przebudzenia. Dopiero stopniowo, krok po kroku, dusza obciążona winązaczyna uświadamiać sobie, jaki bagaż grzechów ze sobą przyniosła. [ ... ] Aby przyjąć dziecko, Ojciec posyła najpierw na jego spotkanie posłańców miłości. Dusza, w swoim nowym duchowym ciele, budzi się więc w nieznanym otoczeniu. Wypełniają błogość, podobnie jak płuca rozkoszują się czystym i świeżym wiatrem po uprzednim oddychaniu smogiem. Czuje ulgę, nieopisane wprost zadowolenie, które tIwa krócej lub dłużej, zależnie od woli Bożej. Doświadczywszy w tym momencie nieskończonej, niewypowiedzianej radości, dusza zachowa silne pragnienie powrotu do tego uczucia, które my moglibyśmy określić jako 'posiadanie duszy upojonej miłością Boga, który tylko sam może ją nasycić'. Dzięki łasce Bożej miłości nigdy nie zapominamy o pierwszym odczuciu tego, czym jest szczęśliwość nieba, i wspomnienie to stanowi najmocniejszy bodziec do nieodzownej ewolucji - by mogła na stałe do nas powrócić "rozkosz ducha" (jeśli można połączyć te dwa słowa)"5l.
Moc miłości Tak, jest to ten sam, by tak rzec, "mechanizm", to samo Boże przesłanie, które widać w życiu tylu mistyków. Bóg daje odczuć swoją łagodną obecność i zupełnie niespotykaną jakość szczęścia, jakie wypływa z Jego miłości. Po czym wycofuje się, znika, milknie, ukrywa. I wówczas przychodzi ból, tym większy, im bardziej wyjątkowe było to szczęście. I dusza gotowa jest na wszystko, by to szczęście znów odnaleźć, gotowajest przejść wszystkie próby, znieść wszelkie udręki, zgodzić się na największe wyrzeczenia. To właśnie ten przeszywający ból, to płomienne pragnienie, tak dobrze wyraził Symeon Nowy Teolog, jedyny mistyk Kościoła Wschodniego, który choć trochę pozwolił nam poznać sekrety swojego serca. "Zostawcie mnie samego zamkniętego w celi, zostawcie mnie samego z jedynym Przyjacielem człowieka, z Bogiem. Odstąpcie ode mnie, oddalcie się, pozwólcie mi umrzeć samemu przed obliczem Boga, który mnie stworzył. Niech nikt nie puka do moich drzwi i nie daje mi słyszeć swego głosu; niech nikt z moich krewnych ni przyjaciół mnie nie odwiedza; niech nikt nie odwraca przemocą mojej myśli od kontemplacji Pana, jedynej dobroci i jedynego piękna. Niech nikt nie przynosi mi pić ani jeść, bo niczego nie potrzebuję. Pragnę jedynie umrzeć przed obliczem mojego Boga, Boga miłosiernego, który zstąpił na ziemię, by wezwać grzeszników i wprowadzić ich do życia wiecznego. Nie chcę już widzieć światła tego świata, ni nawet słońca, ani niczego, co istnieje tu, w dole. " [ ... ] Pozwólcie mi łkać, opłakując dni i noce, które straciłem, patrząc na ten świat, na słońce i to posępne fizyczne światło, które nie oświeca duszy. Żyłem w tym ślepym świetle, ciesząc się i pozwalając się uwieść, nie myśląc nawet wcale, że jest inne światło, oświecające każde życie.[ ... ] Zechciał pokazać się moim oczom, mnie, nieszczęśliwemu, a potem umknął. [ ... ] Pozwólcie mi nie tylko zamknąć się w celi, ale nawet pod ziemią dziurę wykopać i w niej się schować. Będę w niej żył, poza całym światem, kontemplując mojego nieśmiertelnego Pana i mojego Stwórcę"52. Ta boska nauka jest potrzebna również w zaświatach, bo jak już o tym kilkakrotnie wspominaliśmy, nawet po śmierci musimy jeszcze poczynić duży postęp! Jest to bez wątpienia jeden z głównych punktów, w którym moje nowe poszukiwania i lektury znacznie wzbogaciły moją wiedzę teologiczną. Muszę zresztą wyznać, że na początku, i to nawet dość długo, te nowe horyzonty bardzo mnie rozczarowały. Zauważam, że podobnie odczuwa wiele osób, którym opowiadam o pierwszych rezultatach moich poszukiwań. Istnieje powszechny sposób wyobrażania sobie (zarówno w różnych wyznaniach chrześcijańskich, jak i w judaizmie czy islamie), że jeśli żyliśmy "godziwie", jeśli nie popełniliśmy wielkich nieuczciwości, po śmierci, i być może po krótkim czasie oczyszczenia (nad którym nasza myśl dłużej się nie zatrzymuje), zostaniemy jakby uniesieni do raju, do życia wiecznego. Możemy nawet powiedzieć, że wielu wiernych (często dużo bardziej uduchowionych niż zawodowi teolodzy) sądzi, iż zo-
53
staniemy wprowadzeni w wewnętrzne życie Boga; nie zatopieni w Nim tak, by całkowicie zniknąć, jakbyśmy nigdy nie istnieli, ale naprawdę wyrwani z tego świata, od nas samych, i uniesieni w Boże światło, wprowadzeni w Jego życie, włączeni w Jego boskość. Zdołałem odkryć krok po kroku - i przyjmuję to teraz, nawet jeśli mnie to wcale nie zachwyca - że w tym ogólnym planie należałoby zwrócić większą uwagę na to krótkie, niezbędne oczyszczenie. Z pewnością potrwa ono wiele dłużej, niż przewidujemy. To właśnie dawała nam do zrozumienia tradycyjna nauka Kościoła w doktrynie o czyśćcu, nawet jeśli w szczegółach nie pasuje ona do zwykłych popularnych wyobrażeń. Nie połączymy się z Bogiem z tego prostego powodu, że nie moglibyśmy jeszcze tego znieść. Większość z nas nie będzie jeszcze gotowa w momencie śmierci. Aby móc żyć życiem samego Boga, trzeba najpierw nauczyć się kochać tak jak On. To wszystko zrozumiałem już dzięki teologii Ojców greckich z pierwszych wieków, pismom mistyków Zachodu i całej tradycji Kościołów prawosławnych. Miałem jednak zbyt wielką nadzieję, że w chwili śmierci będzie tak jak w wielu bajkach - zaklęcie straci swoją moc i obudzimy się odmienieni, oczyszczeni, a Chrystus będzie mógł, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, dokonać w nas ostatecznego Przemienienia.
Ewolucja duchowa następuje także w zaświatach Teraz lepiej rozumiem, że taka wizja jest nie możliwa, ponieważ konieczna przemiana ma charakter wewnętrzny. Bóg, z całą swoją miłością, nie może dokonać w nas tej przemiany bez nas, bez naszego udziału. Może On być tylko wewnętrzną mocą tej przemiany - sądzę, że streszcza się w tym cała teologia Odkupienia - i trzeba jeszcze, byśmy pozwolili tej wewnętrznej mocy, aby się w nas rozwinęła i nas przemieniła. Podstawowym prawem, o jakim bardzo wyraźnie mówią wszystkie świadectwa z zaświatów, jest pełne uszanowa- ;, nie naszej wolności. Konsekwencja tego pełnego uszanowania polega na tym, że nasza ewolucja i jej tempo, to znaczy przechodzenie od etapu do etapu, od świata do świata, zależeć będą od dobrej woli każdego z nas. Wszyscy to potwierdzają. Oto, co mówi Pierre Monnier: "Życie wieczne podzielone jest na kilka etapów, ale tylko od nas zależy, czy pozostaniemy dłużej na jednym, czy też 'przeskoczymy' niektóre z nich"53. "Wiecie, że postępujemy na drodze wiodącej do Boga mocą świadomych decyzji, podobnie jak na Ziemi. Wzrastamy przez świadomy udział i czasem osiągamy wysoki stopień doskonałości. To, co obserwujecie wokół siebie, jest także obrazem tego, co dzieje się w sferach niebieskich. [ ... ] Tam również następuje ewolucja, która dokonuje się szybciej lub wolniej, zależnie od naszej dobrej woli, od tego, czy pragniemy być posłuszni Bogu, z miłością, która w ten sposób uduchowia się i udoskonala"54. Inny, bardzo ważny aspekt podkreśla Albert Pauchard (1878-1934), protestant pochodzący z Genewy. Już jako dziecko interesował się spirytyzmem. Był członkiem Stowarzyszenia Badań Parapsychicznych w Genewie, jego bibliotekarzem i w końcu prezesem. Utrzymywał bliskie więzi przyjaźni z Leonem Denisem. W 1911 roku prowadził badania nad okultyzmem u boku słynnego Papusa (Gerarda Encausse'a55). Po śmierci podyktował - nie żonie, lecz grupie przyjaciół z Holandii kilka przesłań za pośrednictwem pisma automatycznego. Jego przekazy nie mają dla mnie tej samej wartości duchowej co pisma Pierre'a Monniera, Rolanda de Jouvenela, Paqui lub Miss Mortley. Mimo iż często zbijają z tropu, pozostają jednak, jak mi się wydaje, ważnym świadectwem. W cytowanym fragmencie Albert Pauchard szczególnie mocno podkreśla wewnętrzny mechanizm ewolucji duchowej. Pozostajemy na danym etapie dopóty, dopóki budzi on nasze zainteresowanie. Przechodzimy na następny poziom (do następnej sfery), gdy miejsce, w którym się znajdujemy, zaczyna nas nużyć. Ale zmieniając wymiar, nasze ciało również osiąga nowy stan, wchodząc w harmonię ze światem, do którego przechodzimy. "Duch opuszcza świat w chwili, w której się od niego odwraca. [ ... ] Uwaga, jaką mu poświęcamy, sprawia, że zachowujemy narzędzie - to znaczy 'ciało' - które służy nam do wyrażania siebie i do komunikacji w danym świecie"56. To samo przesłanie znajdujemy u Marie-Louise Morton. Jest to jeszcze jeden z wielu bardzo interesujących tekstów. Ta mieszkanka Nowego Jorku straciła brata i narzeczonego i nie miała najmniejszej chęci do życia. W dość niezwykłych okolicznościach otrzymywała w latach 1940-1956 przesłania, głównie od drogich jej osób. Często zalicza się ją do kręgu anglosaskiego, choć była Francuzką i właśnie w tym języku otrzymywała przekazy. Oto, co opowiedziała nam w tej kwestii: "Pomagać innym to rozwijać się samemu. Jest to zasada wzrostu. W zaświatach oznacza to wyjść naprzeciw tym, którym można być przydatnym intelektualnie lub duchowo, istotom wcielonym lub duchom, jeśli tylko widzi się nieco więcej niż oni. Niektórzy uczą się szybko, inni wolniej. [ ... ] Można się uczyć, jeśli tylko ma się otwarty i chłonny umysł, ale nie można, w tym bardzo subiektywnym wymiarze, przyśpieszyć rozwoju duchowego innej istoty, podobnie jak na Ziemi nie można siłą otworzyć pąka kwiatu, by rozwinął się szybciej."57. Z pewnością można pomóc komuś w rozwoju, ale nie można tego wymusić. Można pomóc mu od wewnątrz i taka jest rola Chrystusa i komunii świętych, jak próbowałem to pokazać w mojej pierwszej książce. Można pomóc komuś także od
54
zewnątrz, przez dobre słowo i dobry przykład. Ale wszystko to i tak ostatecznie zależy od naszego wyboru. Jest to logiczne, ale też trochę przerażające. Wiemy zresztą, jak bardzo chcemy wierzyć, że istnieją czarodziejskie różdżki. Teolodzy chrześcijańscy zawsze byli skłonni interpretować w ten sposób rolę sakramentów. Mówili o "obiektywizmie" sakramentu, w przeciwieństwie do wewnętrznych dyspozycji człowieka, zwanych "subiektywnymi". Innymi słowy, jeśli nie czujesz się na siłach, by wejść po schodach, Pan Bóg proponuje ci windę (sakramenty). Musisz jednak, có oczywiste, zadać sobie trud, by wejść do windy i nacisnąć guzik. Ale potem wznoszenie się jest już zapewnione.
Zawsze zwalczałem takie rozumienie sakramentów. I to, co odkrywałem, czytając wszystkie świadectwa, nie skłaniało mnie bynajmniej do zrewidowania podstaw mojej teologii. Przeciwnie, zachęcało mnie, by dochować im wierności do końca i wyciągnąć wszystkie możliwe wnioski. Stąd wartość i znaczenie wezwania do doskonałości, wybiegające poza zasięg wymagań zwykłej, przeciętnej moralności. Nawet jeśli nie czynię zła, nawet jeśli czynię dobrze, pozostanę więźniem małych, zwyczajnych radości, jeśli będę miał w nich upodobanie. Nie trzeba oczywiście chcieć zbyt szybko posuwać się do przodu, szybciej, niż mogłaby nam na to pozwolić nasza wewnętrzna ewolucja. Było to zawsze pewną pokusą dla Kościoła - przyśpieszyć nawrócenie i ewolucję wewnętrzną przez zewnętrzny przymus. To nie ma najmniejszego sensu. To niemożliwe. A przecież wielka zasada wypowiedziana przez świętą Katarzynę ze Sieny pozostanie zawsze naglącym wezwaniem. "Tanto ci manca diLui quanto ci reserviamo di 00, brak nam Go [Boga], jest nieobecny, jesteśmy Go pozbawieni, dokładnie w takim stopniu, w jakim jesteśmy przywiązani do samych siebie". Inaczej mówiąc: nie ma niczego złego w tym, że oglądamy dobry mecz piłki nożnej lub że idziemy na koncert. Może nawet naprawdę tego potrzebujemy, ale dopóki wolimy oglądać mecz lub słuchać koncertu, zamiast zatopić się w kontemplacji Boga, nie spodziewajmy się zbytnio, że będziemy przez Niego porwani. Bóg nie może narzucić nam swego towarzystwa. Moglibyśmy zresztą przetłumaczyć tę zasadę inaczej, ponieważ, jak wszystkim wiadomo, drugie przykazanie jest podobne do pierwszego: dopóki będziesz wolał zasiąść przy obfitym stole, nawet kosztem pozostawienia bliźniego w nędzy, dopóty nie będziesz na tyle dojrzały, by móc w pełni dzielić Boże życie. Roland de Jouvenel, mistyk, trochę szalony w swoich sformułowaniach, przypomina o wszystkich tych etapach, które będą nam niezbędne, jak wielu istnieniom w zaświatach. "Nie możesz patrzeć prosto w słońce. Trzeba miriad istnień, by dojść do kontemplacji Bożego światła. Buduj swe życie wewnętrzne etapami. .. "58. Nie musi to wcale nas zniechęcać. Można spojrzeć na to w sposób pozytywny. Święty Paweł mówi: ,,[ ... ] za sprawą Ducha Pańskiego, coraz bardziej jaśniejąc, upodabniamy się do Jego obrazu" (2 Kor 3, 18). Święty Grzegorz z Nyssy mówił, że będziemy postępować "od początku do początku, poprzez początki, które nie będą miały końca". "Na każdym z tych etapów - wyjaśniał - będziemy przepełnieni Bogiem. To nadmiar daru właśnie spotęguje naszą zdolność otwarcia się na Boga i uczyni nas gotowymi do następnego etapu". Jeśli tylko dobrze to zrozumieliśmy, staje się oozywiste, że będziemy wzrastać w różnym rytmie. Na Ziemi, która jest pierwszym poziomem, wszyscy jesteśmy wymieszani, chociaż tak naprawdę już znajdujemy się na bardzo różnych poziomach rozwoju duchowego. Jest to nawet jedna z głównych przyczyn cierpienia tych, którzy są najlepsi. Ale w zaświatach każdy bardzo szybko znajdzie się na poziomie odpowiadającym poziomowi jego duchowości. Wówczas zauważymy, że różnice pomiędzy nami mogą być olbrzymie. Niektórzy "polecą jak kule armatnie" - jak powiedział proboszcz z Ars, którego zapytano, jak należy iść do Boga. Inni będą wlec się jak ślimaki. Te wszystkie wyjaśnienia były niezbędne, byśmy mogli zrozumieć ogromną różnorodność świadectw, które dotarły do nas z zaświatów. A teraz przyjrzyjmy się bliżej tym świadectwom.
Rozdział V Pierwsze kroki w zaświatach 1. Posłańcy z zaświatów Zaczęliśmy tę książkę, pisząc o przesłaniach prawie bezspornych: o bezpośrednich nagraniach głosów pochodzących z innego świata. Przesłania pewne - ale krótkie. Zasadnicza rewolucja dla tych, którzy potrzebują dowodów. Następnie pisaliśmy o relacjach ludzi, którzy odbyli drogę powrotną. Ci ostatni nie mieli oczywiście czasu, by zadomowić się po drugiej stronie, i nie mogli nam opisać tego świata. Jednak odbyli główną część podróży, a ich potwierdzające się świadectwa budzą zaufanie. Następnie, pragnąc zbliżyć się bardziej do tego, co nieznane, poznaliśmy świadectwa ludzi naprawdę zmarłych (jak na
55
początku badań). Opieraliśmy się na przekazach uzyskanych od "pośredników", a więc nie w bezpośredni sposób. Także tutaj wspólne punkty nadają opowieściom dużą wiarygodność, wysoki poziom prawdopodobieństwa. Spróbujmy teraz iść dalej. Będziemy nadal posługiwać się słowami zmarłych, przekazanymi prawie zawsze w sposób pośredni: przez medium, pismo automatyczne lub za pomocą tabliczki oui-ja. Jednak w tych przypadkach po raz pierwszy napotkamy dodatkową trudność, dobrze znaną tym, którzy są oczytani w tego rodzaju literaturze: w owych świadectwach nie możemy odnaleźć tej wspaniałej jedności, jaką obserwowaliśmy do tej pory. Przeciwnie. Posłannicy sami zresztą dobrze o tym wiedzą. I pierwsi nas przed tym przestrzegają. Przyznajmy, że przynajmniej pod tym względem wszyscy ci rozmówcy są do siebie podobni: wiedzą dobrze, że inni przed nimi, a może nawet po nich, kierowali do nas przekazy odmiennej treści, i przestrzegają, abyśmy nie wierzyli zwłaszcza tym pierwszym. Bo ci, którzy byli przed nimi, są nowicjuszami i nie potrafią jeszcze objąć wzrokiem całej sytuacji, są pojedynczymi przypadkami, trochę opóźnionymi w swej ewolucji. Tymczasem przekazy, które wreszcie teraz mamy szczęście otrzymywać, są absolutnie pewne, z tego prostego powodu, że ich autor jest lepiej umiejscowiony w hierarchii. Oceń to zresztą sam. Za każdym razem autor takiego przesłania przekonuje nas o swoich uprawnieniach, których niestety nie możemy sprawdzić, a w które pozostaje nam jedynie wierzyć albo nie, podobnie jak w treść samego przekazu. I tak na przykład czyni Georges Morrannier (nie należy go mylić z Pierre'em Mannierem, młodym oficerem francuskim, poległym podczas pierwszej wojny światowej). Georges Morrannier zabił się w wieku dwudziestu dziewięciu lat - 13 września 1973 roku - kulą z pistoletu. Wcześniej studiował fizykę, obronił doktorat i miał w planach dalszą karierę naukową. Ale równocześnie prowadził poszukiwania duchowe i f:Llozoficzne. Po powrocie z kolejnego - nieudanego tym razem - pobytu w Indiach zaczął praktykować jogę. Zrobił to jednak nieostrożnie, bez kontroli i niezbędnego ku temu rozeznania. Popadł w depresję, zaniedbał studia, porzucił pracę naukową. W pewien smutny poranek zamknął się w swoim pokoju, położył na łóżku i strzelił do siebie z pistoletu. Jeanne Morrannier opowiada o tym, jak różne znaki i spotkania stopniowo skłoniły ją do szukania kontaktu z synem za pośrednictwem pisma automatycznego l . Tak więc Georges Morrannier wyjaśnia nam, że obecnie znajduje się w piątej sferze. Aby móc go lepiej usytuować, trzeba wiedzieć, iż w jego mniemaniu istnieje tylko siedem sfer - nie licząc Ziemi. Siódma sfera jest zarezerwowana dla tych, którzy poświęcili się Bogu, a więc (nie ja to mówię) przestrzegali celibatu. Georges wie, że osiągnie najwyżej szóstą sferę. Jest więc teraz w przedostatniej! Jeśli weźmiemy pod uwagę, że w piątej sferze może być prowadzony bezpośrednio przez przewodników pochodzących z szóstej sfery (to ciągle jego słowa), nie jest tam najgorzej. Z pewnością Georges nie jest sam w tej sferze. Odnalazł w niej swoją rodzinę i zyskał nowych przyjaciół, oczywiście takich, którzy podzielają jego poglądy. Oni zresztą także komunikują się z ludźmi za pośrednictwem Jeanne Morrannier (tom II). W ten sposób "słyszymy" relacje księdza z paryskiej diecezji, pastora protestanckiego, mnicha - przełożonego klasztoru, lekarki i profesora. Całe to miłe towarzystwo przemawia do nas autorytatywnie, na przykład: "Trzeba nam wierzyć, mówimy o tym, co jest prawdą. Nie ma żadnych powodów, by wyjaśnienia te były wypaczone przez naszą własną interpretację. [ ... ] Wszystkie nasze wyjaśnienia pokrywają się z tego prostego powodu, że są Prawdą". Dla Pierre'a Monniera rzeczy są jasne. On sam otrzymuje pouczenia od aniołów. Nie można chcieć więcej. "Mamo kochana, dlaczego miałabyś słuchać moich słów, gdybym nie był Bożym posłannikiem, żołnierzem w niebiańskiej armii, pouczanym przez duchy, 'posłane na pomoc tym, którzy mają posiąść zbawienie' (Hbr 1, 14), które nazywam aniołami"2.
Rozmowy z aniołem Nie trzeba zresztą przebywać w innym świecie, by mieć prawo do rozmów z aniołami. Biblia opisuje, w jaki sposób często interweniują one w naszym życiu, przynajmniej w życiu świętych. W naszych czasach zdarzyła się podobna, naprawdę nadzwyczajna historia. Jej opis tłumaczny jest obecnie na wszystkie języki. Zdarzyło się to na Węgrzech, w Budapeszcie, podczas drugiej wojny światowej. Trzy kobiety, dwie żydówki i jedna katoliczka, miały zwyczaj spotykać się co weekend w małej willi, by dzielić się swoimi osobistymi problemami. Uważając, że te rozmowy nie są wystarczająco głębokie, Hanna, jedna z żydówek, zaproponowała, aby każda z nich przygotowała na następne spotkanie swego rodzaju podsumowanie na piśmie .. Miało to być podsumowanie życia wewnętrznego i trudności, jakie przeżywa. Każda przeczytałaby swój tekst na głos, co mogłoby stać się punktem wyjścia do poważniejszej dyskusji. Kilka dni później Gitta, katoliczka, przeczytała swój tekst dwóm powstałym kobietom. Hanna wydawała się raczej zawiedziona "wypracowaniem" przyjaciółki, gdyż wydawało się jej zbyt powierzchowne. Zamierzała powiedzieć to Gittcie, gdy nagle - przy szeroko otwartych oczach - miała wizję: jakaś siła wyrywa kartkę z rąk Gitty, drze ją na kawałki i rzuca pod nogi autorki na znak dezaprobaty. Hanna czuje, jak wzrasta w niej "napięcie, zniecierpliwienie i oburzenie nieznanej natury". Ma tylko krótką chwilę, by uprzedzić przyjaciółki: "Uwaga! To nie ja teraz mówię!". Następnie jakaś moc zwraca się zajej pośrednictwem do Gitty: "Pozbawimy cię zwyczaju zadawania niepotrzebnych
56
pytań! Uważaj, niedługo będziesz musiała zdać sprawę!". Było to 25 czerwca 1943 roku. Począwszy od tej daty przekazy tego rodzaju następowały w każdy piątek o trzeciej po południu, z wyjątkiem kilku spotkań, którym przeszkodziły wyjątkowe okoliczności. Najpierw były kierowane tylko do Gitty, potem do Liii, drugiej żydówki, a na końcu także do Josepha, męża Hanny, który dołączył do grupy. Wszystko to trwało do 24 listopada 1944 roku, łącznie osiemdziesiąt osiem przekazów. Posłańcy, którzy mówią przez Hannę, przedstawiają się jako aniołowie stróżowie każdego z członków grupy. Doprowadzą swoich rozmówców do przyjęcia chrztu, stwierdzając bardzo wyraźnie boskość Chrystusa i prawdę Jego Zmartwychwstania, choć ich bardzo piękne słowa nie zawsze odpowiadają zwyczajowym formułom teologicznym. Wydaje mi się, że mimo wszystko jest w nich zasadnicza treść wiary chrześcijańskiej. W krótkim czasie aniołowie przygotowali całą grupę do stawienia czoła prześladowaniom nazistowskim. Troje żydów, Joseph, Hanna i Lili, zginie w obozie. Żadne z nich nie będzie próbowało posłużyć się chrztem, by uniknąć śmierci. Aniołowie przygotowali ich do męczeństwa. Hanna i Lili w sposób zamierzony pozwalają się pochwycić w ostatnim momencie, aby mieć pewność, że Gitta, katoliczka, przeżyje i będzie mogła przekazać ludziom świadectwo ich wspaniałych przeżyć. Spisane teksty są trudne, ale niezwykle piękne. Jest to coś więcej niż doświadczenie, jest to wydarzenie. Gitta Mallasz, która obecnie mieszka we Francji, opublikowała najpierw teksty, dokumenty, a następnie dwa tomy komentarzy, aby pomóc w zrozumieniu tej tajemnicy 3. Hanna z pewnością miała zdolności mediumiczne. Ale być może nie trzeba już teraz otrzymać takiego daru, by odebrać przekazy aniołów. Jak już widzieliśmy, ekipa w Luksemburgu odbiera metaliczny głos istoty, która mówi, że nigdy nie żyła na Ziemi, i każe nazywać się "technikiem". Co nie przeszkadza jej, jak mogliśmy stwierdzić, wykazywać się bardw dobrą znajomością nauki świętego Pawła. W Darmstadt pewna grupa otrzymuje również bezpośrednio (przez głośnik radiowy) głos innej istoty, zupełnie różnej od technika. Głos technika jest przerywany i cienki, ten drugi zaś - powolny i niski, jakby naśladujący sposób mówienia bohaterów filmów grozy. Istota ta nadaje sobie dziwne imię: ABX-JUNO. Na pytanie: "Kim jesteś?" odpowiada: "Będziecie mogli to zrozumieć dopiero z upływem czasu na Ziemi". Na pytanie: "Co oznacza imię ABX-JUNO?" mówi: " Weźcie A od Aussen lub Ausserhalb (poza ziemskimi ograniczeniami), B od słowa Biologisch (biologiczny), a X od Experiment (doświadczenie). Macie to rozumieć jako istnienie przychodzące z zewnątrz, które uczestniczy w waszej biologicznej (cielesnej) formie życia. Juno to moje imię, możecie mnie w ten sposób nazywać"4. 27 lipca 1987 roku zapewniał nas: ,,ABX ułatwia komunikację między dwiema różnymi formami życia i nie poszukuje słabych punktów człowieka, a zwłaszcza nie próbuje ich wykorzystywać. [ ... l Nigdy też nie będziemy w sposób bezpośredni interweniować w wasze życie. Musi to być dla was oczywiste". Później następują inne przesłania wzywające do rozwoju życia duchowego. A więc któż to może być: anioł czy istota pozaziemska? Istota z pozaziemskiej cywilizacji żyłaby w tym samym wymiarze materialnym co my. ABX przekazuje natomiast członkom grupy z Darmstadt i ich rodzinom wiadomości o bliskich zmarłych. Na tej samej taśmie, w tym samym czasie przekazu, w przerwach między dwoma zdaniami wypowiadanymi przez ABX-JUNO, można usłyszeć inne głosy, bardziej naturalne, bardziej ludzkie, należące do niektórych spośród tych zmarłych, którzy reagują na to, co się mówi. Mogłem sam się o tym przekonać, będąc w Darmstadt. Jednakże styl zarówno technika, jak i ABX-JUNO' jest bardzo różny od stylu aniołów z "Dialogów z Aniołem". Ani jeden, ani drugi nie nazywa siebie aniołem, podczas gdy w tekście Gitty Mallasz aniołowie mówią o sobie: ",Jesteśmy aniołami"5. A więc może chodzi jednak o istoty pozaziemskie, lecz mające bliższy kontakt z naszymi zmarłymi niż my sami? Lub też istoty z innych cywilizacji, ale również zmarłe, które osiągnęły wymiary rzeczywistości, w jakich realizuje się stopniowo jedność, nie tylko pomiędzy wszystkimi rasami i religiami ziemskimi, lecz także różnymi mieszkańcami innych światów? A może pochodzą one ze światów równoległych? Często używa się tego określenia w bardzo niejasnym sensie, tak że może chodzić zarówno o świat pozagrobowy, życie po śmierci, jak i o planety z odległych galaktyk. Ja sam pojmuję to bardzo ściśle: jako światy równie materialne jak nasz, których wibracje byłyby przesunięte w stosunku do naszych w taki sposób, że mogłyby zajmować częściowo naszą przestrzeń, a nawet wypełniać ją całkowicie, nie powodując jednak zakłóceń ani zlewania się światów podobnie jak różne fale radiowe lub telewizyjne wypełniają jedno pomieszczenie, nie mieszając się ze sobą. W każdym razie tak mówi o sobie Swejen Salter, która od roku 1988 nawiązała regularny kontakt z grupą luksemburską. "Technik" powierzył jej nawet obecnie kierowanie badaniami w zaświatach. I trzeba przyznać, że pod jej przewodnictwem postępy są szybkie i spektakularne. W odróżnieniu od "technika", który twierdzi, że nigdy nigdzie nie był wcielony, Swejen Salter mówi, że miała ciało fizyczne, podobne do naszego, ale na innej planecie, noszącej nazwę "Varid", której nigdy nie będziemy mogli zobaczyć za pomocą teleskopów, nie z powodu odległości, ale właśnie dlatego, że chodzi o świat równoległy, w takim znaczeniu, w jakim go powyżej określiłem. Swejen Salter zginęła w wypadku na planecie Varid i jako zmarła dołączyła obecnie do zmarłych z planety Ziemia. Mówi jeszcze, że nawiązała komunikację z grupą luksemburską dlatego, że jest w niej jej bliżniacza dusza.
57
My także mamy, powiada, takie bliźniacze odbicia nas samych w kilku innych równoległych światach. Chociaż idea ta wydaje nam się zupełnie fantastyczna, nie należy jej zbyt szybko odrzucać. Odnajdziemy ją później, przy zagadnieniu reinkarnacji. Za pomocą transkomunikacji nawiązujemy kontakt z coraz większą liczbą tajemniczych korespondentów. Wydaje się zresztą, iż każda grupa ma zwykle jednego lub kilku uprzywilejowanych rozmówców. Profesor Sinesio Darnell uważa to za korzystne. Dzięki temu - powiada - wiemy, z kim mamy do czynienia i do jakiego stopnia możemy mu wierzyć 6• Sam jednak nie podaje, kto jest jego rozmówcą. Jak widzieliśmy, poza wieloma zmarłymi, z Luksemburgiem rozmawiają przede wszystkim tajemnicze istoty: "technik" i Swejen Salter. W Darmstadt mieliśmy ABXJUNO. W Rivenich był niejaki Thomas, który podawał się za słynnego świętego Tomasza Becketa, zmarłego śmiercią męczeńską w 1170 roku. Nawiasem mówiąc, chociaż mam dużo dobrej woli i chciałbym w to uwierzyć, to jednak potrzebowałbym poważnych oznak, aby się o tym przekonać. Z tą samą grupą rozmawia inna istota, która przedstawia się jako Seth 3, precyzując zresztą, że nie ma nic wspólnego ze słynnym Sethem Jane Roberts. twierdzi, że według schematu Frederica Myersa, o którym wkrótce będziemy mówić, znajduje się na czwartym poziomie. A więc o jeden poziom wyżej niż "technik" i Swejen Salter. W Grosseto uprzywilejowanym rozmówcą jest istota rodzaju żeńskiegó imieniem Cordula 7• Zechciała powiedzieć o sobie tylko jedno, a mianowicie że pochodzi z planety Hilversum. Jest poliglotką, ale woli mówić po niemiecku. Jest uprzedzająco grzeczna i odpowiada na pytania, zanim jeszcze zostaną sformułowane. Lubi podnosić na duchu ludzi przytłoczonych problemami osobistymi. Nigdy nie zwodzi i nie oszukuje. Sarah Wilson Estep również ma w zaświatach uprzywilejowanego i dosyć tajemniczego rozmówcę o imieniu Styhe, a profesor Delavre - bardzo znanego francuskiego lekarza, Hippolyte'a Baraduca, który w chwili śmierci syna, a potem żony sfotografował lekki, formujący się obłok mgły ponad ich ciałami. Wszystkie te istoty, różniąc się pochodzeniem, przeszłością i osiągniętym poziomem ewolucji, przesyłają też przekazy odmiennej treści. Nie chodzi już tylko o zwyczajne wiadomości przekazywane rodzinie, ale także o szczegółowe opisy światów, w których ci rozmówcy przebywają, o rozważania filozoficzne lub religijne, o uwagi na temat historii naszej planety i jej ewolucji. Stajemy tu jednak przed takimi samymi problemami jak w przypadku wszystkich przekazów otrzymywanych tradycyjnymi sposobami, takimi jak tabliczka oui-ja, jasnowidzenie, rejestrowanie głosów, pismo automatyczne. Twierdzenia różnych posłanników, często bezapelacyjne, nie pokrywają się ze sobą. Co gorsza, nawet wówczas, gdy pochodzą z tego samego źródła, wydają się nie do pogodzenia, jeśli dzieli je kilka miesięcy. Niekiedy ma się wrażenie, że są to niezręczne poprawki. Wiem, że jest to trudne do przyjęcia dla badaczy, którzy mają stałą, wieloletnią praktykę z takim lub innym korespondentem z zaświatów. Często z biegiem czasu wytworzyły się między nimi kontakty oparte na zaufaniu i przyjaźni, bez czego zresztą nie mogłyby trwać. Ale dla mnie przykłady powyższych trudności są zbyt oczywiste i zbyt liczne. Jest to prawdziwy problem, poważniejszy niż zbijające z tropu pojawianie się pewnych obrazów, które okazywały się później dokładnymi kopiami ilustracji z książek lub czasopism. Nie podważam wcale uczciwości badaczy, których osobiście znam, ani nawet tych, którzy działają w zaświatach (a którzy nie są mi znani). Mam zastrzeżenia jedynie do treści ich przekazów. A zatem, czy w badaniach tych możemy posunąć się jeszcze dalej, zachowując pewną ostrożność, tak jak czyniliśmy to do tej pory? Nie sądzę, ale powinniśmy spróbować uporządkować świadectwa, określić ich prawdziwe źródło, które niekiedy bywa zupełnie inne niż podane przez autorów, nauczyć się rozróżniać poszczególne plany istnienia, z jakich one pochodzą, oraz postarać się stopniowo odtworzyć całość, bardzo często tylko częściowo znaną naszym "rozmówcom". Ta książka to właśnie ma na celu. Warto też wspomnieć, że wielu zmarłych przyznaje się wprost i bardzo uczciwie do swojej niewiedzy lub pewnych granic własnego poznania. I tak na przykład, rozmówcy z zaświatów kontaktujący się z Marie-Louise Morton mówią: "Pytasz nas, w jaki sposób istniejemy na tym poziomie. Nie wiemy na ten temat nic ponad to, co możemy zobaczyć, a ponieważ przybyliśmy niedawno, mamy jeszcze umysł zbyt zaprzątnięty sprawami ziemskimi. [ ...] Każdy z nas mówi tylko o tym, co sam może zobaczyć, i wszyscy jesteśmy ograniczeni własną osobowością. Przybywamy bowiem w zaświaty z naszymi przesądami, nawykami myślowymi i niedostatkami w widzeniu"8. Ci przynajmniej przyznają się do tego, że niedawno przybyli w zaświaty i są nowicjuszami. Zobaczmy teraz, co wyznaje Jeśli mogę tak powiedzieć) pastor, ten sam, który zapewniał nas, że on i jego towarzysze informują nas o Prawdzie. Oto jego płomienne stwierdzenie: "Nie ma żadnego powodu, by nasze wyjaśnienia były zniekształcone przez osobiste interpretacje". Otóż ten sam pastor w dalszej części przekazu skierowanego do Jeanne Morranni er wyznaje z większą pokorą: "Przed nami samymi jest jeszcze wiele tajemnic do wyjaśnienia. Będzie nam to dane w odpowiednim czasie.
58
Mamy przed sobą cały potrzebny nam czas, by o tym myśleć, wymieniać między sobą odczucia i refleksje"9. Oto, jakże inaczej przedstawia się ten sam problem! Niektórzy próbują rozwiązać to zagadnienie w inny sposób. Twierdzą, że na wszystkie przekazy uzyskiwane za pośrednictwem medium, tabliczki oui-ja czy też pisma automatycznego musi w mniejszym lub większym stopniu oddziaływać świadomość osoby, która to przesłanie otrzymuje. I tak od czterdziestu do sześćdziesięciu procent przekazu może pochodzić od odbiorcy, a nie od nadawcy. Przy nagrywaniu głosów zmarłych na taśmę możemy uniknąć takich deformacji. Ryzyko ograniczyłoby się tylko do pomyłek w odsłuchiwaniu. Z pewnością argument ten jest przynajmniej częściowo słuszny. Istnieje wiele przekazów, wobec których można zadać sobie pytanie, czy nie są w jakiejś mierze owocem podświadomej projekcji. Pierre Monnier i Roland de Jouvenel przyznają, że ich matki niekiedy mimo woli oddziałują na treść przekazu. Ale dodają, że zawsze udaje im się to skorygować i że główna treść ich myśli nie jest naruszona. Marie-Louise Morton opowiada, że w czasie pisania czuła zawsze lekki prąd w ręce. Prąd ten zanikał, kiedy nawet mimowolnie chciała wprowadzić własne słowa 10. Ryzyko zniekształcenia przekazu jest też znacznie mniejsze, gdy chodzi o prawdziwą poezję. Myślę tu na przykład o słynnym przypadku Patience Worth. Pearl Lenore Curran otrzymywała od niej przekazy począwszy od 1913 roku w Saint Louis w Stanach Zjednoczonych, za pomocą tabliczki oui-ja (system odwróconego talerzyka, który przemieszcza się od litery do litery). Patience Worth wypowiadała się za pomocą tej tabliczki w Stanach Zjednoczonych w XX wieku, ale w języku angielskim z wieku XVII. Szczegółowe badania jej słownictwa wykazały wyjątkową znajomość obyczajów życia angielskiego z tej epoki, a także znajomość fauny i flory z pogranicza północnej Anglii i Szkocji 11. Teksty Patience Worth tryskają radością życia i humorem. Czasem są to jednak wiersze przepełnione nostalgią lub niespotykaną gwałtownością. "O Boże, wypiłam kielich aż do dna i rzuciłam go na Ciebiel"12. Jak się wydaje, powinniśmy też raczej odrzucić możliwość pomyłki w przekazach najsłynniejszego medium brazylijskiego, z pewnością jednego z najbardziej znanych na świecie. Francisco Candido Xavier - Chico Xavier, jak z czułym szacunkiem nazywają go Brazylijczycy - urodził się w Pedro Leopoldo w stanie Minas Gerais 2 kwietnia 1910 roku, w rodzinie wielodzietnej. Matka zmarła, gdy miał pięć lat. Oddano go wówczas do chrzestnej, która była dla niego surowa i często go biła. Po dwóch latach cierpień i goryczy wrócił do rodzinnego domu dzięki staraniom młodej kobiety, z którą ożenił się jego ojciec. W dzieciństwie i okresie dojrzewania zaznał trudności materialnych. Bardzo wcześnie, bo już w wieku ośmiu i pół lat, mały Chico zaczął pracować, aby pomóc w utrzymaniu licznych braci i sióstr - było ich razem piętnaścioro. "Równolegle z walką o chleb pojawiły się w jego życiu dziwne zjawiska. Spowodowało to narastanie w nim konfliktów wewnętrznych. Już w wieku czterech i pół lat dostrzegał obecność duchów, które mówiły mu o rzeczach niezrozumiałych dla tak małego chłopca. U chrzestnej w ogrodzie warzywnym widywał swą wyzbytą cielesności matkę, która wzywała go do cierpliwości i spokoju. Podczas nauki w szkole podstawowej słyszał duchy, które dyktowały mu wiersze lub wypracowania na różne tematy. Wewnętrzne konflikty pogłębiły się w okresie dojrzewania, gdyż wiara katolicka, w której był wychowany, odrzucała i potępiała wszystkie te zjawiska. Z upływem czasu było ich coraz więcej, a on nie znajdował na nie żadnego rozsądnego wytłumaczenia. W wieku siedemnastu lat - w konsekwencji choroby w rodzinie - został spirytystą. Jedna z jego sióstr, Maria Pena Xavier, zachorowała i została uleczona dzięki spirytyzmowi - w rzeczywistości była bowiem prześladowana przez duchy. I w taki właśnie sposób Chico znalazł wyjaśnienie wszystkich dziwnych zjawisk, jakie towarzyszyły mu w dzieciństwie i młodości. Pierwszy przekaz na piśmie otrzymał 8 lipca 1927 roku i odtąd nigdy nie zaprzestał pisania mediumicznego" 13 . Przez trzydzieści lat pracował jako skromny urzędnik; sam żyjąc ubogo, pomagał w utrzymaniu rodzeństwa i kuzynostwa. Równocześnie do roku 1989 odebrał teksty trzystu dwudziestu książek różnych zmarłych autorów piszących po portugalsku, w tym antologię poezji, która stała się niezaprzeczalnym bestsellerem. W samej Brazylii jego książki wydano w około osiemnastu milionach egzemplarzy, a część przetłumaczono na trzydzieści trzy języki. W 1992 roku mówiono mi w Brazylii, że liczby te zostały dawno przekroczone. Chico Xavier nie przyjął jednak ani grosza za dzieła, których nie był autorem, a które jedynie przekazał. Honoraria trafiały bezpośrednio do różnych organizacji charytatywnych. W piątki i soboty Chico prowadził seanse otwarte. Od czternastej do osiemnastej przechodziło przez jego pokój około sześćdziesięciu osób. Każda miała jedynie kilka minut, aby podać swoje imię lub imię zmarłego, ewentualnie z krótkim komentarzem. Następnie w innym pokoju Chico udzielał porad medycznych chorym, którzy wcześniej podali swoje imię. Zajmował się tym aż do północy. W końcu udawał się do głównej sali, by otrzymać osobiste przesłania. Siadał przed dwustu lub trzystu osobami, zdejmował okulary, zakrywał oczy lewą ręką, a prawą zaczynał pisać. Trwało to do trzeciej lub czwartej nad ranem. Następnie czytał otrzymane przekazy. Seanse te ograniczono tylko do sobotnich wieczorów, ze względu na jego wiek, po sześćdziesięciu latach nieprzerwanej i wyczerpującej służby. Teksty przekazów poddano wielu badaniom. Możemy znaleźć przynajmniej czterdzieści pięć z nich w dziele A vida triunfa, które już cytowałem. Wiele nieznanych faktów ujrzało w ten sposób światło dzienne, błędy zostały poprawione, otrzymano także przekazy w językach obcych. Wszystko zostało starannie sprawdzone.
59
Na szczególne podkreślenie zasługują tutaj badania profesora Carlosa Augusta Perandrei, grafologa pracującego dla sądów i banków, który wyszkolił już wielu specjalistów w całej Brazylii. Jest on niezaprzeczalnym autorytetem w swej dziedzinie. W niewielkim laboratorium w Londrinie pokazał mi, w jaki sposób pracuje. Przedstawił metodę, jaką zastosował do zbadania części przekazów otrzymanych przez Chica Xaviera. Porównał je z tekstami, które nadawcy przesłań napisali jeszcze za życia. Mógł dzięki temu udowodnić, że za każdym razem odnajdywano w przesłanym tekście wiele charakterystycznych szczegółów, właściwych pismu zmarłego autora 14. Chico Xavier był zbyt słaby, by uczestniczyć w Sao Paulo w drugim międzynarodowym kongresie na temat transkomunikacji. Został jednak jego honorowym przewodniczącym i za pomocą nagranej wideokasety wyraził przed wzruszonym zgromadzeniem swoją radość z tego, że współczesna technika pozwala potwierdzić prawdziwość zjawiska komunikacji z zaświatami, zjawiska, którego był niestrudzonym, ale jakże często oczernianym świadkiem! Jeśli zaś chodzi o "Dialogi z Aniołem", prawdopodobieństwo zniekształceń jest tu niewielkie, zwłaszcza w drugiej części rozmów, kiedy to podczas okupacji grupka przyjaciół opuściła willę w Budaliget i przeniosła się do centrum stolicy. Począwszy od tej chwili, konieczność przygotowania do męczeństwa staje się bardziej nagląca, a treść przekazów nabiera formy bardziej rytmicznej i rymowanej, kadencja wierszy zapisuje się głębiej, sięgając niemal podświadomości. Tego, że pomyłki w przekazie mogły się jeszcze zdarzyć Uak i tego, że ich prawdopodobieństwo było niewielkie), dowodzi zajście podczas jednego z ostatnich spotkań. Do grupy przyłączyła się wówczas jedna z przyjaciółek Lili. Kiedy spotkanie się skończyło, powiedziała do Hanny: "Słyszałam wszystko od samego początku w swoim wnętrzu. Wszystko, co zostało ci powiedziane, i słowa, które wypowiadałaś, były te same, z wyjątkiem jednego". Mówi, jakie to słowo, a Hanna potwierdza: "To ty je dobrze usłyszałaś, istotnie pomyliłam się w tym miejscu"15. Słynny przypadek przekazów mozaikowych lub fragmentarycznych jest jeszcze innym tego przykładem.
Frederic Myers i przekazy fragmentaryczne Frederic Myers (1843-1901) był humanistą znanym z esejów o poezji antycznej. Był też człowiekiem skwapliwie poszukującym najnowszych odkryć naukowych. Należał do założycieli Stowarzyszenia Badań Parapsychicznych w Londynie i słynął z przeprowadzania niesłychanie ścisłej weryfikacji badań zjawisk nadprzyrodzonych. Niedługo po tym jak umarł, ukazało się dzieło jego życia "Osobowość człowieka i jej istnienie po śmierci ciała". W zaświatach podjął się jeszcze ważniejszego zadania. Wraz z innymi zmarłymi, którzy podobnie jak on byli członkami tego samego stowarzyszenia, zaczął przekazywać osobom żyjącym na Ziemi fragmenty przesłań. Osoby te mieszkały w różnych, niekiedy bardzo oddalonych miejscach, i owe strzępki przekazów nie miały najmniejszego sensu, jeśli czytało się je osobno. Ich wzajemne powiązanie ujawniało się dopiero po zestawieniu według określonych zasad (zgodnie z systemem Clearinghouse). Wszystko to miało - podobnie jak pośmiertne dzieła Franciszka Liszta i innych kompozytorów, dyktowane Rosemary Brown - przekonać jeśli to tylko możliwe) ludzi dobrej woli, że życie istnieje także po śmierci. Na początku w przekazach Frederica Myersa nie było żadnych opisów zaświatów. Myers - metodyczny jak każdy naukowiec - wcale się nie śpieszył. Dopiero po dwudziestu latach, według naszej miary czasu, zaczął systematycznie opisywać "nowe światy". Większość tych przekazów odbierałajedna tylko osoba, młoda Irlandka z Cork, Geraldine Cummins. Chociaż była córką profesora, nie ukończyła żadnych studiów, ale napisała dwie sztuki teatralne, które grano w Dublinie. Jako medium miała dziwny sposób odbierania przekazów. Siadała przy stole, zakrywała oczy lewą dłonią i po chwili jakby zapadała w drzemkę. Wówczas jej prawa ręka, położona na kartce papieru, zaczynała pisać z niesłychaną prędkością, nie rozdzielając słów i nie stawiając znaków interpunkcyjnych. Geraldine Cummins mogła tak napisać około dwóch tysięcy słów w ciągu jednej godziny, podczas gdy zwykle potrzebowała od siedmiu do ośmiu godzin na napisanie artykułu zawierającego osiemset słów. Ktoś zawsze przy niej czuwał, by zabrać zapełniony już arkusz papieru, podsunąc czysty i położyć jej rękę na ramieniu niczym ramię gramofonu na płycie. Teksty zanotowane w latach 1924-1931 - gdyby zebrać je w całość - utworzyłyby całkiem pokaźny tom. Natomiast całe pośmiertne dzieło Myersa liczy około dwóch tysięcy stron przekazanych w ciągu trzydziestu lat. Niektóre fragmenty nie pochodzą od niego, gdyż cały czas poszukując nowych sposobów potwierdzenia istnienia życia pozagrobowego, wplątywał w swój tekst długie łacińskie lub greckie cytaty pochodzące z mało znanych dzieł antycznych. Całość tego przekazu została opublikowana i wraz z analizą i komentarzami liczy około trzech tysięcy stron 16. Przy ocenie tego typu przekazów nie można zastosować jednej powszechnie obowiązującej reguły. Niektóre przesłania mogą być w całości dziełem ich odbiorcy, co bywa efektem mniej lub bardziej świadomego oszustwa lub też poddania się złudzeniu, wynikającemu nawet z dobrych intencji. Inne mogą natomiast tchnąć absolutną wiarygodnością i pełnym autentyzmem. Nie można odmawiać wartości wszystkim przekazom otrzymanym dawnymi metodami (tabliczka oui-ja, medium czy pismo automatyczne) i cenić wyłącznie tych, które otrzymuje się obecnie za pośrednictwem rozmaitych urządzeń. Jeśli przekazy zawierają sprzeczne treści, wcale to nie oznacza, że bardziej wiarygodne są głosy nagrane na taśmę.
60
Każdy przypadek należałoby badać oddzielnie, biorąc pod uwagę zawartość przekazu. Nie można dawać wiary przekazowi tylko dlatego, że otrzymano go z zaświatów w sposób bezpośredni. Nawet jeśli "połączenie" jest bezsporne, pozostaje jeszcze pytanie: jak wiarygodny jest jego nadawca?
Metapsychika stanie się przedmiotem badań doświadczalnych Roland de Jouvenel zapowiedział zresztą, że pewnego dnia ten rodzaj komunikacji stanie się możliwy. Ale mówił także o ograniczeniach tego zjawiska, wynikających nie tyle ze sposobu komunikacji, ile z możliwości dotarcia tylko do niektórych poziomów pozagrobowego świata, niezależnie od stosowanej metody. "Okultyzm i metapsychika wejdą do kręgu zainteresowania nauki doświadczalnej opartej na faktach: unoszenie się stołu to wynik działania fal; kontakty nawiązywane za pośrednictwem medium są rozmowami z duchami przebywającymi nadal blisko naszej Ziemi. Mamy tu do czynienia z wzajemnym przenikaniem się poziomów, ale ta sfera jest jeszcze niezmiernie odległa od Królestwa. Przemieszczanie się z jednego planu na drugi będzie kiedyś tak zwyczajne jak dziś loty samolotem. Ale ludzie nie stali się aniołami tylko dlatego, że skonstruowali sobie skrzydła, nie przybliżają się też do Boga, wspinając się na górskie szczyty. Pewnego dnia będziecie mogli komunikować się ze światem niewidzialnym, ale ten niewidzialny świat jest tak daleko od Boskości, jak wy sami odlegli jesteście od gwiazd. Zastępy duchów sąsiadujących z waszą Ziemią osiągnęły wyższy stopień rozwoju niż wy, jednak znajdują się jeszcze na pierwszym etapie drogi wiodącej do 'siódmego nieba'. Przyjdzie kiedyś taki dzień, że ten wymiar będzie w kontakcie z waszym światem. Wysiłki czynione w tym kierunku nie mogą być w żadnej mierze profanacją świata boskiego, ponieważ Jego promieniowanie w tych sferach nie różni się od Jego obecności w waszym świecie. Istoty, które w nich przebywają, mają w porównaniu z wami tylko o jeden zmysł więcej: szósty zmysł. Przyjdzie dzień, że będziecie mogli wychwytywać wibracje tego planu, tak jak odkryliście elektryczność, i będziecie mogli je rozpoznawać. Ale Bóg może być nieuchwytny ... Doświadczenie mistyczne lub duchowe sytuuje się bowiem zupełnie gdzie indziej"17. Niniejszy przekaz pochodzi z 3 listopada 1949 roku. Znąjduje się w nim wyraźna zapowiedź naszej teraźniejszej sytuacji.
2. Mapa "pośmiertnych światów" Nie myślę w tym momencie o światach równoległych, światach mniej lub bardziej podobnych do naszego, w których żyją prawdopodobnie istoty powołane do podobnego rodzaju ewolucji jak my. Posłannicy z zaświatów, ci, którym ufam, mówią nam, że te światy istnieją i że przyjdzie czas, kiedy wszystkie istoty rozumne i zdolne kochać spotkają się razem w najwyższych wymiarach rzeczywistości. Nie, tutaj interesuje mnie, ile światów trzeba będzie przebyć, ile etapów przejść, aby osiągnąć całkowitą jedność z Bogiem.
Różne poziomy w zaświatach Wielu rozróżnia siedem planów (poziomów lub sfer wszystkie te określenia są synonimami). I tak Georges Morrannier precyzuje, że każdy z nich zawiera siedem stopni 18. Ale uwaga, Ziemia stanowi w jego systemie poziom zerowy, a na końcu wędrówki nie wszyscy dostają się do siódmej sfery. Po piątej następuje rozdzielenie do szóstej lub do siódmej. Ten ostatni plan zarezerwowany jest dla świętych, misjonarzy, mnichów, twórców wielkich religii lub wielkich wtajemniczonych - dla wszystkich, którzy poświęcili się Bogu i którzy, według Georgesa Morranniera, zrezygnowali w konsekwencji z założenia rodziny i rozmnażania rodzaju ludzkiego. Można by się więc zastanawiać, gdzie przebywa Mahomet, który daleki był od bezżeństwa (miał osiemnaście żon), a także jakie miejsce przewidziane jest dla duchownych protestanckich czy prawosławnych, żonatych, a jednak poświęcających się służbie Bogu. A także gdzie przebywają pierwsi biskupi Kościoła pierwszych chrześcijan, począwszy od świętego Piotra, którym wolno było się żenić. Dodajmy także, że pierwsza sfera w tym systemie jest zapełniona zbrodniarzami, miejmy więc nadzieję, iż większość z nas jej uniknie, a może nawet ominie też drugą sferę, w której przebywają ludzie zbyt jeszcze cieleśni i przywiązani do Ziemi. Roland de Jouvenel przynajmniej dwukrotnie 19 wspomina o siedmiu niebach i wyjaśnia matce, że aby osiągnąć owo siódme, trzeba najpierw przejść przez siedem sfer wewnętrznej ewolucji, które nie znajdują się w pierwszym niebie, ale przed nim - co zmienia wszystko. Mówi on zresztą o "symbolice", a nie o szczegółowej mapie i wcale nie jest pewne, czy jego wyrażenie "siódme niebo" należy rozumieć bardziej dosłownie niż określenie "być w siódmym niebie", którego używamy, by wyrazić doskonałe szczęście. Inni uściślają to niejasne rozumienie "siódmego nieba", odwołując się do opisu Frederica Myersa. Widzieliśmy, w jakich niezwykłych okolicznościach przesłał nam swoje obserwacje. To prawda, że podobnie jak Georges Morrannier rozróżnia on siedem planów. Ale oba opisy się nie pokrywają. Dla Myersa pierwszy poziom jest chwilą samej śmierci. Drugi poziom jest stanem przejściowym i to właśnie na nim następuje projekcja obrazów z naszego życia. Plan trzeci, który nazywa "krainą iluzji", jest światem tuż po śmierci. W gruncie rzeczy to ten plan mógłby odpowiadać pierwszej sferze Georgesa Morranniera; mógłby, ale nie odpowiada, ponieważ, jak widzieliśmy, dla Morranniera pierwsza
61
sfera jest światem niemal piekielnym, przeznaczonym dla byłych kryminalistów. W trzecim planie Frederica Myersa wcale tak nie jest. Jeśli dodamy, że Myers nic nie wie o podwójnej końcowej stacji, która (według Georgesa Morranniera) zawiera dwie równoległe sfery, to widzimy, że oba systemy pojęć nie mają nic wspólnego oprócz liczby siedem. Nie sądzę, by można było stworzyć szczegółową mapę opisującą zaświaty. Trzeba przewidzieć, podobnie jak na starych mapach, istnienie dość rozległych białych plam. Ale nie posuwając się aż tak daleko, ani w czasie, ani w przestrzeni, należy przyznać, że geografia naszego własnego mózgu nie jest bardziej znana. A więc cierpliwości! Gdzie znajdują się owe światy, owe poziomy? Oto i nowa trudność. Tu także spróbujemy wychwycić to, co wydaje się pewne, mimochodem tylko nadmieniając o tym, co prawdopodobne.
Inna czasoprzestrzeń W tych światach przestrzeń z pewnością nie jest taka sama. Stąd pomieszanie treści w odpowiedziach. Chodzi tu przede wszystkim o poziom wewnętrznej świadomości. W tym względzie panuje jedność. Każdy "poziom" odpowiada pewnej duchowej dojrzałości, pewnemu stopniowi wewnętrznej ewolucji. Na Ziemi żyjemy wszyscy w tym samym świecie, poddani jesteśmy tym samym prawom ciążenia' tym samym warunkom fizycznym bez względu na to, jaki jest poziom naszego rozwoju duchowego. Natomiast w światach, do których trafiamy po śmierci, każdy szybko odnajduje sferę odpowiadającą temu, kim jest. Każdemu stopniowi ewolucji duchowej odpowiada świat, w którym materia, czas, przestrzeń, a nawet samo ciało pozostają w harmonii z owym wewnętrznym poziomem duchowym. Z fizycznego punktu widzenia wszyscy opisują te różne stany materii jako wibracje. Już na Ziemi, na naszym poziomie, wszystko jest nieustannym ruchem sił. Współcześni fizycy mówią nam, że błędem jest wyobrażanie sobie cząsteczek na wzór małych ziarenek pyłu. Jesteśmy zbudowani z fal. Wszystkie przekazy z zaświatów, bez względu na treść, bez względu na poziom, który ich autorzy wydają się osiągać, używają takiego języka, niezależnie od tego, czy przekazuje on ścisłe znaczenie, czy jest tylko swego rodzaju najlepszym możliwym obrazem zgodnym z naszą obecną wiedzą. Mówią nam, że te różne światy odpowiadają różnym prędkościom wibracji, porównywalnym do różnego zakresu fal radiowych, które możemy wychwycić lub wytworzyć. Podobnie jak fale radiowe mogą splatać się ze sobą, wzajemnie się nie mieszając, tak światy te mogą się przenikać, nigdy się nie spotykając. Dlatego też większość rozmówców z zaświatów zapewnia, że owe światy znajdują się pośród nas. Inaczej mówiąc, są na naszej Ziemi, przenikają ją i otaczają. Inni z kolei twierdzą, że owe światy odpowiadają różnym planetom naszego układu słonecznego. Nie wykrywamy na nich żadnego życia tylko dlatego, że na każdej z tych planet istnieją formy życia i cywilizacje, które dla nas są niewidzialne i niewykrywalne. Przyznaję, że nie potrafię usystematyzować tych przeróżnych opinii, przynajmniej w chwili obecnej, a być może nie uda mi się to jeszcze przez długi czas. Wolałbym raczej podkreślić, że chodzi tutaj naprawdę o inną przestrzeń, i nie wiem, czy chęć usytuowania tych różnych światów w stosunku do naszego ma w istocie jakikolwiek sens.
Świat jest wypadkoową naszej świadomości Trzeba natomiast wyraźnie uwypuklić współzależność, jaka istnieje pomiędzy tym, kim jesteśmy, między duchowym poziomem, jaki osiągnęliśmy, a światem, jaki nas otacza, począwszy od naszego własnego ciała. Chodzi tu o niezwykle ważne, uniwersalne prawo, którego skutki odczuwamy na wszystkich poziomych: jest to moc stwarzania za pomocą naszych myśli, którą dysponujemy (często nawet o tym nie wiedząc). Przy czym myśl należy tu rozumieć w szerokim znaczeniu, uwzględniając także nasze uczucia, pragnienia i obawy. Ta fantastyczna zdolność staje się oczywista, kiedy tylko opuszczamy nasz ziemski świat poprzez śmierć lub chwilowe wyjście z ciała, gdy to ciało chwalebne wydostaje się ze swej cielesnej otoczki. Każdy wówczas może sam stwierdzić oczywistość tej stwórczej mocy myśli. Tym, co przeszkadza nam ją zauważyć podczas ziemskiego życia, jest fakt, że na pierwszym poziomie moc ta istnieje i wyraża się w sposób zbiorowy. Obecny stan fizyczny świata, osiągnięty przez materię, jaka go tworzy, a także poziom jej wibracji (począwszy od naszego własnego ciała), jest uzależniony od myśli, jaką wytwarza cała ludzkość. Harmonia między poziomem duchowym naszego wnętrza a światem, w którym żyjemy, nie wywodzi się z Bożej interwencji, która mogłaby nas umieścić w świecie najlepiej odpowiadającym naszemu rozwojowi duchowemu. Również nasz rozwój duchowy nie umiejscawia nas w sposób automatyczny na takim poziomie. To nasza świadomość kształtuje stan tego świata, według stopnia swego rozwoju. Nasze poczucie czasu i przestrzeni jest konsekwencją naszego zbiorowego poziomu w rozwoju świadomości. Potwierdzają to najnowsze odkrycia naukowe. "Przyczyna wydarzeń (abstrahując od wymiam czasu i przestrzeni) obejmuje także działania naszego umysłu w taki sposób, że przyszły ich bieg zależy po części od tej duchowej aktywności"20. W tym samym dziele Marie-Louise von Franz bada Jungowskie pojęcie synchroniczności w kontekście najnowszych od-
62
kryć współczesnej fizyki, dochodząc do stwierdzenia: "Narzuca się nam myśl, że te dwa światy - materialny i psychiczny - mogłyby być czymś więcej niż tylko dwoma wymiarami o podobnych prawach, mogłyby stanowić psychofizyczną całość. Oznaczałoby to, że zarówno fizyk, jak i psycholog obserwowaliby ten sam świat, ale dwoma różnymi kanałami. Ten świat mógłby być widziany jako materialny, jeśli patrzyłoby się nań z zewnątrz, i jako psychiczny, jeśli badałoby się go drogą introspekcji. W samej swojej istocie nie byłby on prawdopodobnie ani psychiczny, ani materialny, lecz jak najbardziej transcendentny"21. Marie-Louise Morton powiedziała nam kilkakrotnie, że ten fizyczny świat jest "wypadkową myśli wszystkich ludzi"22. Alice Mortley - czy raczej Bertha - wyraża się jeszcze jaśniej. Jest to jeden z najważniejszych tekstów, jaki dotarł do nas z zaświatów. Uzyskaliśmy go drogą pisma automatycznego na początku XX wieku. Odbiorczyni, Alice Mortley, była angielską pielęgniarką obdarzoną głębokim życiem duchowym. W momentach skupienia otrzymywała myśli od niejakiej Berthy, której nigdy uprzednio nie znała. Osoba ta żyła dużo wcześniej w kraju Galów. Jej przekazy wydały się tak ważne pastorowi Grosjeanowi, że przetłumaczył je na współczesny język francuski 23. Znajdujemy w nich bardzo mocno podkreśloną zależność przyczynowo-skutkową pomiędzy stanem duchowym ludzkości a stanem fizycznym naszego materialnego świata. Bertha podkreśla szczególnie mocno pozaczasowy aspekt tej zależności, co wydaje mi się dobrą interpretacją mitu o grzechu pierworodnym, zapisanego w Biblli 24. "Przemiana czasu w wieczne Teraz wymazałaby błędne pojęcie zła jako czegoś, co się dziedziczy"25. " 'Upadek' jest rzeczywistością obecną, a nie czymś, co można zepchnąć w przeszłość"26. "Człowiek oddziałuje na miejsce, w którym mieszka. W gruncie rzeczy to wy ukształtowaliście waszą wyspę, Anglię, przez wasze myśli i wasze ukryte siły. I nie ma takich zmian klimatycznych czy klęsk żywiołowych, które nie znalazłyby swej głębokiej przyczyny w jakości ludzkiego Życia"27. "Przebieg pór roku jest uzależniony od wewnętrznego wymiaru człowieka, od obecności lub nieobecności Boga w jego świadomym życiu"28. Tę prawdziwie stwórczą moc myśli odnajdziemy jeszcze wyraźniej na następnych etapach życia. Możemy nawet powiedzieć, że różne pozagrobowe światy nie tylko odpowiadają różnym poziomom naszej świadomości, ale też są jej przejawem na różnych poziomach. Zrozumiał to natychmiast młody żołnierz zabity przez Japończyków w 1942 roku, choć posłużył się mniej zdecydowanymi i jednoznacznymi określeniami niż ja sam. Ginie w walce, w sercu dżungli. Będąc już na zewnątrz ciała, na próżno próbuje jeszcze pomóc kolegom. Widząc bezowocność swoich wysiłków, rezygnuje z nich i rusza przez las. Po przejściu paru kroków ogarnia go cudowny spokój. Widzi tę samą dżunglę, którą mimo okoliczności nauczył się kochać, ale jest ona dużo piękniejsza niż wtedy, gdy patrzył na nią cielesnymi oczyma. I nagle ukazuje mu się wspaniała, jaśniejąca postać, która zaprasza go, by wraz z nią pomógł umierającym kolegom. Przez chwilę waha się, czy opuścić to cudowne miejsce. Wówczas "ten, który lśni", jak sam opisuje ową istotę, zapewnia go, że wystarczy "wspomnieć owo miejsce i zapragnąć do niego powrócić, aby istotnie w nim się znaleźć". Decyduje się więc pójść z tą postacią. "Poszedłem za nim z żalem. Zaczęliśmy jakby przeprawiać się przez las, ale właściwie było inaczej - to nasze otoczenie stopniowo zanikało, a jego miejsce zajmowało inne. Dżungla kołysała się i rozpływała, wokoło zaczęły rozbrzmiewać rozkazy dowódców, jęki rannych żołnierzy. Najpierw wydało mi się to nie do zniesienia, ale 'ten, który lśni' powiedział: 'Stań koło tego człowieka, on do nas dołączy'. Sekundę później kula przeszyła brzuch owego żołnierza, który jęcząc z bólu padł u naszych stóp. Ten, który lśni' pochylił się wówczas nad nim, dotknął jego głowy i oczu. Jęki rannego natychmiast ucichły i zobaczyłem, jak jego duch opuścił umęczone ciało. Stanął przed nami blady i oszołomiony. Zanim zrozumiałem, co się stało, znaleźliśmy się znów w tej cudownej dżungli, to było wspaniałe". Nieco dalej autor dorzuca: "Rozumiem, że nie ma różnych miejsc, wszystkie odpowiadają naszym stanom ducha. Jest tak, jak nauczono nas w dzieciństwie: Królestwo Boże jest w was. Dobranoc". Powyższą relację zaczerpnąłem z przekazów otrzymanych przez żonę i córkę pułkownika Gascoigne'a. W tego typu świadectwach rzadko spotyka się tak precyzyjny opis zmiany poziomów, jakby przenikały się dwa przeźrocza. Mamy wrażenie, że w tej relacji nie same osoby się przemieszczają, a jedynie zmienia się otoczenie 29 • Jednak zmarli czują, że naprawdę odbywają podróż, z wyraźnie odbieraną prędkością, jak na przykład w słynnym tunelu, o którymjuż mówiliśmy, wspominając doświadczenia z pogranicza śmierci. Oba odczucia nie muszą zresztą pozostawać ze sobą w sprzeczności. Jeśli w przestrzeni nie ma stałego punktu, nigdy nie wiadomo, kto się porusza. Wielu po prostu ma wrażenie przeprawiania się przez miejsce pośrednie, zamiast bezpośredniego przejścia z jednego miejsca w drugie. Ale być może takie uczucie towarzyszyło owemu żołnierzowi dlatego, że nie osiągnął jeszcze regionów zbyt odległych od naszych. W 1912 roku William Sted, który zginął w katastrofie Titanica, zdołał przekazać swojej córce - za pośrednictwem medium - opis przeżyć w zaświatach. Gdy doszło do katastrofy, jego córka kierowała grupą teatralną wystawiającą sztukę
63
Szekspira. Jeden z aktorów, nazwiskiem Goodman, miał z pewnością zdolności mediumiczne. Jeszcze tej samej nocy, podczas której zatonął Titanic, ujrzał on, co działo się na morzu, i opowiedział o tym swej koleżance, nie podając jednak nazwy statku. Dodał jeszcze, że ktoś bardzo bliski przesyła jej przez niego ostatnie pozdrowienie. Dwa tygodnie później panna Sted nawiązała bezpośredni kontakt z ojcem. Rozmawiała z nim przez dwadzieścia minut, a nawet go zobaczyła podczas seansu u pewnego medium. Kontakty te rozwinęły się w różnych formach i od 1917 roku William Sted zaczął dyktować Goodmanowi swoje przesłania. W latach 1921-1922 opisywał w nich swoją śmierć i odbytą już drogę w zaświatach. Najpierw mówił o osłupieniu, jakie go ogarnęło, gdy zauważył obok siebie ludzi, o których wiedział, że już dawno zmarli. "Po tym poznałem, że coś się zmieniło. Zrozumiałem nagle i zacząłem się bać. Po chwili paniki spróbowałem się uspokoić. Moje zdezorientowanie trwało tylko chwilę i z zachwytem stwierdziłem, że wszystko to, czego się nauczyłem, było prawdziwe. Och, gdybym tylko miał w tym momencie telefon, by powiadomić wszystkie gazety! To była moja pierwsza myśl. A później ogarnął mnie niepokój. Pomyślałem o bliskich. Jeszcze o niczym nie wiedzieli. Jak im o sobie opowiedzieć? Jak to przekazać? Mój telefon już nie działał. Widziałem wszystko, co dzieje się na Ziemi, gdyż byłem jeszcze bardzo blisko niej. Widziałem zatopiony statek, rozbitków i to dodało mi energii, miałem siłę, by pomagać. I moja rozpacz zmieniła się w chęć niesienia pomocy. Wszystko rozegrało się bardzo szybko i czekaliśmy tylko na koniec katastrofy. Było to tak, jakbyśmy czekali na odjazd. W końcu jedni zostali uratowani, a inni, którzy utonęli, stali się żywi. Wspólnie z całą tą drugą grupą zmieniłem otoczenie i obrałem nowy kierunek. Rozpoczęliśmy dziwną podróż, a i grupa, którą tworzyliśmy, była co najmniej dziwna. Nikt nie wiedział, dokąd zmierzamy. W tym wszystkim był nieopisany tragizm. Wielu, rozumiejąc, co im się przydarzyło, przeżywało okropny niepokój, myśląc zarówno o opuszczonych krewnych, jak też własnym losie. 'Kto się nami zajmie? - pytali. - Czy zaprowadzą nas przed oblicze Najwyższego?'. Inni wydawali się obojętni na wszystko, nieobecni myślami. Była to istotnie dziwna grupa ludzkich dusz, czekających na przyjęcie do nowego świata. Wszystko rozegrało się w ciągu kilku minut i oto widziałem setki martwych ciał pływających w wodzie; a także setki żyjących dusz uniesionych w powietrze. Wiele z nich, uświadomiwszy sobie, że umarły, odczuwało wściekłość, że nie miały siły ani czasu, by uratować cenne przedmioty, które do nich wcześniej należały. Walczyły więc, by ocalić te rzeczy, którym w życiu ziemskim przypisywały tyle znaczenia. Obraz katastrofy był przerażający. Ale to nic w porównaniu z widokiem dusz, które wbrew swojej woli zostały wyrwane z życia. To było rozpaczliwe. Czekaliśmy, aż wszyscy się zgromadzą, po czym wyruszyliśmy ku innym horyzontom. To była dziwna podróż, dziwniejsza, niż moglibyśmy sobie wyobrazić. Wznosiliśmy się całą grupą z bardzo wielką szybkością. Umieszczeni jakby na rozległym tarasie, zostaliśmy wyrzuceni w przestrzeń z wielką mocą i oszałamiającą prędkoścą, a jednak nie odczuwaliśmy żadnego niepokoju o nasze bezpieczeństwo. Mieliśmy poczucie stabilności. Nie wiem, ile trwała już nasza podróż ani w jakiej odległości od Ziemi się znajdowaliśmy, kiedy wreszcie dotarliśmy na miejsce. To było cudowne. Zupełnie jak wtedy, gdy pozostawia się za sobą monotonię angielskiej zimy, aby ujrzeć słoneczne śródziemnomorskie niebo. W tej nowej krainie wszystko było piękne i świetliste. Dostrzegliśmy ją z daleka. Ci z nas, którzy zaczynali już coś rozumieć, myśleli, że zostaliśmy wysłani do tego miejsca z powodu brutalnego oderwania nas od ziemskiego życia. Nieszczęśliwy neofita uspokaja się, kiedy tam przybywa. Poczuliśmy zadowolenie, gdy odkryliśmy, że wszystko jest takie lekkie, promienne i - co więcej - równie konkretne i pod każdym względem solidne jak to, co zostawiliśmy na Ziemi. Nasze przybycie uradowało wielu przyjaciół i krewnych, którzy byli nam bliscy, kiedy żyliśmy na tym świecie. Nasza grupa się rozdzieliła. Odzyskaliśmy na nowo siły i każdemu z nas towarzyszył osobisty przewodnik, przyjaciel zmarły już przed wielu laty"30. Tym razem, jak widzimy, mamy do czynienia z wrażeniem przemieszczania się w przestrzeni. Nowa kraina, do której te osoby zdążają, postrzegana jest na długo przed przybyciem. Możliwe, że to pierwsze przejście, gdy opuszcza się Ziemię, jest wyraźniejsze niż późniejsze przejścia do następnych poziomów. W każdym razie z pewnością mocniej odczuwa się rozstanie. Roland de Jouvenel opowiada o podobnym doświadczeniu. Zauważmy tutaj podobieństwa i różnice. "Kiedy opuściliśmy Ziemię, od razu znaleźliśmy się w swego rodzaju kulistej przestrzeni. Nie słyszeliśmy już nic poza naszym ostatnim ziemskim tchnieniem. Nie znając kierunku, straciwszy orientację, unosiliśmy się w chmurach, niczego nie rozpoznając. To był nasz pierwszy etap. Potem zaczynamy uczyć się rozpoznawać boskie prądy i otwierają się przed nami niebieskie drogi. Pierwsza warstwa, która jest ponad światem i przez którą musimy przejść, jest jakby całym niebem. Ta przestrzeń usiana jest kometami. Bez skrzydeł unosimy się w tym eterze równie nieporadnie, jak pisklęta uczące się fruwać. Z trudnością wychwytujemy wznioślejsze prądy, do których nie zawsze zdołamy dotrzeć, i spadamy z powrotem. W końcu coraz jaśniejsze promienie pojawiają się przed nami i rozpoznajemy zwycięskie drogi, na które należy wstąpić, by dotrzeć aż do Boga"31. Biorąc pod uwagę bardzo obrazowy i poetycki styl Rolanda de Jouvenela, można się zastanawiać, czy powyższego opisu nie należy rozumieć w sensie przenośnym. Sądzę, że nie, gdyż parokrotnie używa on niemal takich samych określeń. Możliwe, że podróż duchowa wyzwala własne, konkretne obrazy. Stawianie sobie pytania, czy należy je rozumieć w sensie dosłownym, czy przenośnym, jest prawdopodobnie zbędne. Oba znaczenia są zapewne prawdziwe. Droga duchowa tłumaczy
64
się przez obrazy, odległości, wrażenie prędkości lub przeszkody, jakie odczuwa każda osoba zarówno w sposób duchowy, jak i fizyczny. Mówiąc o zamieraniu światła o zmierzchu, Roland de Jouvenel dodaje: "Owo zamieranie dnia w cieniu oddaje to, co odczuwamy w momencie śmierci. Ziemia staje się ciemnością, nie postrzegamy już tego, co stworzone, i przechodzimy przez mroczny obszar porównywalny do nocy. Zostajemy porwani w przestrzeń jak chmury w ciemność mrocznego wieczoru; po czym niebiański świt wstaje wreszcie przed naszymi oczami. Ale wówczas jesteśmy jeszcze daleko od Boga, równie daleko, jak Ziemia od Słońca"32. Roland de Jouvenel kilkakrotnie wspomina także o owej strefie ciemności jako o pasie mroźnego zimna. W jego tekstach widzimy wyraźnie podwójny aspekt, zarówno fizyczny, jak i duchowy. "Aby ci nie było zbyt zimno, kiedy opuścisz Ziemię, trzeba, by twoje życie wewnętrzne było gorące. Zamarznięte stepy, które cię otoczą, stopnieją, jeśli twoja żarliwość jest jak żar ognia. twoja żarliwość roztopi lody" 33. "w dzień twojej śmierci [ ... ] otulę cię wszystkimi twymi modlitwami, abyś przebył zimne kraje poprzedzające niebo"34. Zdumiewające potwierdzenie podobnego odczucia przestrzeni odnajdujemy w doświadczeniach opisanych przez Roberta Monroe'a. Pewnego dnia postanawia on dotrzeć do miejsc, w których przebywają dusze bardziej rozwinięte duchowo. Ma wówczas wrażenie dłuższej niż zwykle podróży. ,,[ ... ] przemieszczałem się bardzo szybko. [ ... ] Nie przestawałem się koncentrować, przemierzając z olbrzymią prędkością nieskończoną pustkę. W końcu się zatrzymałem"35. Roland de Jouvenel mówił o prądach, które unoszą nas w owych przestrzeniach, o kometach, które widział wokół. Robert Monroe opisuje coś podobnego: "Kilkakrotnie moją podróż, zazwyczaj szybką i harmonijną, przerywał gwałtowny podmuch podobny do huraganu, wdzierający się w przestrzeń, w której się przemieszczałem. Masz wtedy wrażenie, jakby ta nie kontrolowana siła miotała tobą na wszystkie strony, unosiła nie wiadomo gdzie, niczym liść porwany przez wiatr. Nie sposób walczyć z tym prądem, możesz tylko pozwolić, by cię unosił. W końcu wyrzuca cię na zewnątrz i wiesz wówczas, że ocalałeś i jesteś bezpieczny. Nie umiesz powiedzieć, co to za prąd, ale wydaje się siłą naturalną, a nie czymś sztucznie stworzonym"36. Kiedy już pokonało się tę wielką przepaść między naszym światem a zaświatami, wydaje się, że łatwiej jest poruszać się wewnątrz danej sfery lub też przenosić z jednej sfery do drugiej. Wielu jednak zapewnia, że nigdy nie można dotrzeć do wyższych poziomów, chyba że zostaniemy przywołani lub nawet poprowadzeni tam na krótką chwilę i w ściśle określonym celu. Zawsze natomiast można przejść do niższych poziomów, aby złożyć wizytę tym, którzy się opóźniają. Nie mówię tutaj o "podziemiach", gdzie mogą dotrzeć tylko najwyżej rozwinięte duchy, aby wspomagać i oświecać istoty najbardziej zamknięte w sobie, najbardziej oporne na działanie miłości. Powrócę do tego tematu nieco później.
Wrażenia z podroży astralnej Często zresztą wizyty te bardziej przypominają bilokację, niż mają istotnie charakter podróży. Wielu mówi nam, że kiedy chcą złożyć wizytę przyjacielowi, wysyłają mu jakby replikę swej własnej osoby na czas rozmowy, przez co wydaje się, że istotnie doszło do przemieszczenia w przestrzeni. W czasie tego spotkania "odwiedzający" widzi i słyszy wszystko tak, jakby był na miejscu. Prawdopodobnie istnieje związek między tą trochę dziwną dla nas formą wizyty a doświadczeniami tych, którzy - dobrowolnie lub nie - podróżują poza ciałem. Osoby te zauważyły, że ciało chwalebne, astralne, subtelne, czy też ich replika, jeśli wolicie, mogło wejść w kontakt z osobami żyjącymi na Ziemi, ale na płaszczyźnie niedostrzeganej przez ich świadomość. Następuje wówczas swego rodząju dialog między repliką człowieka, którego ciało fizyczne jest odległe o całe kilometry, a inną osobą, która nie domyśla się niczego, być może spokojnie ogląda mecz w telewizji, podczas gdy jej podświadomość (lub jej ciało duchowe obecne w domu) słyszy, widzi niewidzialnego gościa i z nim rozmawia. Kilka takich bardzo dokładnych obserwacji opisuje Robert Monroe. Ten wielki podróżnik po przestrzeni astralnej jest szczególnie godny zaufania. Nie był on marzycielem, lecz biznesmenem. W swoim bogatym i aktywnym życiu zawodowym był dyrektorem, producentem około czterystu audycji radiowych i telewizyjnych, właścicielem sieci radiowej i telewizyjnej w stanie Wirginia. Następnie założył Monroe Institute, zajmujący się badaniem wpływu fal dźwiękowych na ludzkie zachowanie. Dodajmy, że jego pierwsze wyjście z ciała nie wiązało się, jak często bywa, z wypadkiem lub operacją, nie odbyło się też w dzieciństwie czy w okresie dojrzewania, lecz dopiero w wieku dorosłym. Z własnej chęci poddał się różnym testom i kontrolom w szpitalu w Topeca i sam często domagał się współpracy lekarzy, psychiatrów i psychologów, chcąc lepiej zrozumieć mechanizm tego, co mu się przydarzało 37• Stworzył małe laboratorium, w którym uczył swojej metody opuszczania ciała. To on objaśnił Elisabeth Kllbler- Ross, jak wychodzić z ciała, kiedy tylko się zechce 38• Znamienną cechą relacji Roberta Monroe'a jest dążenie do ścisłego i obiektywnego zapisu obserwacji. Po każdym wyjściu z ciała notował on natychmiast wszystkie ważne szczegóły.
65
Otóż wiele razy miał wrażenie, że widzą go i słyszą osoby, które spotykał, a nawet, że reagują na jego obecność i na to, co do nich mówi. Sam mógł słyszeć ich odpowiedzi, które potem notował. Po powrocie do swojego ciała sprawdzał owe spotkania, telefonując do danych osób, które potwierdzały wszystkie szczegóły jego wizyty - gdzie się znajdowały i co robiły w czasie, kiedy je widział. Niekiedy rozmawiały one z osobami trzecimi, które jednak w żaden sposób nie odczuwały jego obecności. Monroe zauważył, że niektórzy ludzie, tocząc z kimś rozmowę, odpowiadali mu jakby nie świadomie, nie zakłócając tej drugiej konwersacji. Oto przykład: pewnego dnia złożył wizytę - za pomocą swojego ciała astralnego - przyjaciółce, która wyjechała na kilka dni do domku na wybrzeżu New Jersey. Kiedy się u niej pojawił, kobieta rozmawiała w kuchni z dwiema młodymi dziewczynami (Monroe dowiedział się później, że była to jej siostrzenica z przyjaciółką). "Wszystkie trzy coś mówiły, ale nie słyszałem treści ich rozmowy. Podszedłem najpierw do dwóch dziewcząt, stanąłem naprzeciwko nich, ale nie zdołałem przyciągnąć ich uwagi. Zwróciłem się następnie do RW. [przyjaciółki] i zapytałem ją, czy ma świadomość mojej obecności. - Och tak! Wiem, że tu jesteś - odpowiedziała (w myśli lub też za pomocą tej podświadomej komunikacji, którą już dobrze znałem, gdyż na zewnątrz dalej zajęta była rozmową z dziewczętami). . Zapytałem, czy jest pewna, że przypomni sobie potem o mojej wizycie. - Ależ tak, oczywiście - odparła. Powiedziałem jej, że chcę się upewnić, czy o tym nie zapomni. - Jestem przekonana, że będę pamiętać - powiedziała RW., kontynuując rozmowę z dziewczętami. Stwierdziłem, że chciałbym być tego całkowicie pewien i dlatego ją uszczypnę. - Och, nie musisz tego robić, będę pamiętać - powtórzyła. Nie chciałem jednak niczego pozostawiać przypadkowi i dlatego spróbowałem ją lekko uszczypnąć w bok, między biodrem a klatką piersiową. Wydała krótki, głuchy okrzyk bólu, a ja cofnąłem się zaskoczony. Sam nie mogłem uwierzyć, że udało mi się ją uszczypnąć". Kiedy kilka dni później Monroe chciał potwierdzić to zdarzenie, RW., która wróciła z wakacji, podała wiele znanych mu szczegółów: opisała kuchnię, napoje, obecność dziewcząt, ale nie przypominała sobie zupełnie jego wizyty ani rozmowy z nim. "Zadawałem jej kolejne pytania, ale na próżno. W końcu zniecierpliwiony zapytałem, czy nie odniosła wrażenia, że ktoś ją uszczypnął. Odpowiedziało mi jej osłupiałe spojrzenie. 'To byłeś ty?'. Przez chwilę na mnie patrzyła, po czym weszła do biura i starannie zamknęła za sobą drzwi. Uniosła lekko brzeg swetra z lewej strony i spojrzała na dwa sine ślady, dokładnie w tym miejscu. w którym ją uszczypnąłem"39. Tak więc trzeba zadawać sobie pytania, kiedy przydarzy nam się coś szczególnego, czego nie umiemy wyjaśnić. Jeśli chodzi o rozmowy między dwoma ciałami astralnymi, z których jedno znajduje się w ciele fizycznym, a drugie z niego wyszło, ciekawy jest przypadek osoby, która reaguje zarówno ciałem astralnym, jak i fizycznym. U tego, kto wyszedł z ciała, ciało astralne jest w pełnej aktywności, podczas gdy ciało fizyczne pozostaje w spoczynku. Jednak nie zawsze tak jest. Jeanne Guesne opowiada, że zdarzyło jej się prowadzić przez kilka chwil podwójne życie, zarówno w ciele fizycznym spoczywającym na łóżku, jak i w jego replice stojącej koło okna. Mogła też w tym momencie doświadczyć jednocześnie dwóch sprzecznych uczuć, spokoju i łagodności - w świadomości, która pozostała w ciele, i przeszywającego bólu - w świadomości ciała duchowego. Zdarzyło jej się nawet przebywać na trzech płaszczyznach równocześnie, w trzech różnych miejscach i w trzech różnych epokach. "Miałam podobne doświadczenie, będąc u córki w Paryżu, w listopadzie 1948 roku. Moja matka, córka i mąż rozmawiali ze sobą kilka metrów ode mnie, aja w ich mniemaniu drzemałam. Wtedy jednak doświadczyłam równoczesnego przebywania w trzech różnych momentach i w trzech różnych miejscach, zachowując pełnię sił i świadomości w każdym z nich. Miejsca te nie mieszały się ze sobą, a doświadczenie trwało kilka minut. Podkreślam fakt, że nie chodzi o wspomnienia, o obrazy myślowe ani o sen, ale o trzy odrębne, równoczesne i świadome obecności. Istniałam w tych trzech różnych sytuacjach fizycznych, psychicznych i psychologicznych, w trzech różnych epokach, z niezaprzeczalnym poczuciem wszechobecności. Mój umysł z niezwykłą jasnością i bez wysiłku syntetyzował wrażenia z trzech moich obecności"40. Z naukowego punktu widzenia książka Jeanne Guesne nie dorównuje pracy Roberta Monroe'a, ale jest napisana z olbrzymim wyczuciem, prostotą, ostrożnością i pewnym dystansem nawet wobec zjawisk, które dane jest jej przeżywać. Świadczy także o prawdziwym talencie literackim autorki. Warto przeczytać o tym, jak pewna wiejska kobieta z całą prostotą wtajemniczyła ją w owe "okropne sekrety". Jeśli ciało duchowe może działać i reagować, pozostając w ciele fizycznym, bez opuszczania go i bez udziału świadomości, może się zdarzyć, że nasza wewnętrzna replika posuwa się nawet trochę za daleko i wychodzi z ciała bez naszej wiedzy, by uporządkować pewne problematyczne sprawy. Harold Sherman, wybitny amerykański znawca parapsychologii, opowiada, że był świadkiem podobnego przypadku 41. W 1941 roku przebywał w Hollywood, pisząc scenariusz filmowy. Przyjażnił się ze znanym chicagowskim detektywem, spe-
66
cjalistą w dziedzinie kryminologii. Po przejściu na emeryturę detektyw ten zamieszkał w pobliżu Los Angeles. Podobnie jak Sherman, interesował się okultyzmem i obaj panowie zarezerwowali niedzielne popołudnia, aby się spotykać, raz ujednego, raz u drugiego. Święto Dziękczynienia, obchodzone zawsze w trzeci czwartek listopada, wypadło tym razem 20 listopada. Sherman i jego żona wysłali swoim przyjaciołom Loose'om koszyk z owocami, na znak przyjaźni. Następnej niedzieli mieli się do nich wybrać. Tego czwartku Sherman wrócił do domu około piętnastej. W skrzynce na listy znalazł karteczkę od portiera, że Loose wpadł się z nim spotkać i czeka na niego w niedzielę. Harold Sherman był trochę zdziwiony, że przyjaciel przyjechał do Los Angeles w dzień wielkiego ruchu na drodze, nie zadzwoniwszy nawet uprzednio, by się upewnić, czy zastanie go w domu. W dodatku spotkanie było przecież wyznaczone na następną niedzielę. A może chciał podziękować za owoce? Portier zanotował na bilecie godzinę: była to czternasta trzydzieści. Sherman zadzwonił więc do przyjaciela godzinę później, myśląc że do tej pory zdążył on już wrócić do siebie. Chciał mu powiedzieć, że żałuje, iż nie było go w domu. Loose, bardzo zdziwiony, zapewniał go, że nie wychodził przez cały dzień. Musiała zajść jakaś pomyłka. Tego dnia przyjechała do nich na obiad córka z wnuczkiem i nie wyprowadził nawet samochodu z garażu. Cały dzień spędził w domowym stroju, w spodniach na szelkach, brązowym swetrze i kapciach. To było naprawdę dziwne. Sherman udał się do portiera i poprosił o kilka szczegółów. Czy mógłby opisać mu mężczyznę, który zostawił wiadomość? Portier odpowiedział, że człowiek ten wyglądał na robotnika, był w spodniach na szelkach, miał zrobiony na drutach brązowy sweter, ciemnoniebieską koszulę i czapkę z daszkiem. Zdziwienie Shermana wzrosło i wyjaśnił portierowi dlaczego: opis doskonale pasował do Loose'a. Wówczas portier przypomniał sobie, że nie widział, by mężczyzna wszedł przez drzwi. Po prostu, kiedy podniósł wzrok, spostrzegł go przed sobą. Gość mówił powoli, jakby z trudem wymawiając słowa. Pewna kobieta, która była przy tym obecna, powiedziała mu potem, że człowiek ten wydał jej się dziwny. Portier nie widział też ani nie słyszał, żeby ów mężczyzna wyszedł. Nie przypominał sobie żadnego odgłosu, ani kroków, ani zamykanych drzwi. Następnej niedzieli Loose przyznał się przyjacielowi, że często stosował świadome wychodzenie z ciała. Najpierw nawiązywał telepatyczny kontakt z przyjaciółmi. I jeśli wyrażali zgodę, składał im wizytę poprzez wyjście z ciała. Miał także innego kolegę, katolickiego księdza w Ameryce Południowej, który zajmował się tym samym. Czasem odwiedzał go, siadając przeważnie na ławce w zacisznym miejscu w ogrodzie. Dodał także, że zwykły przechodzień nie mógłby zauważyć, iż chodzi tu o kogoś, kto wyszedł ze swojego fizycznego ciała. Jest to dla nas interesujący szczegół, gdyż byłoby to coś więcej niż zwykła podróż astralna. To drugie ciało było widzialne i materialne, a więc można tu mówić o prawdziwej bilokacji. W przypadku Roberta Monroe'a był to jakby jej zaczątek, gdyż wyjątkowo udało mu się uszczypnąć przyjaciółkę. Granice między tymi zjawiskami nie zawsze są wyraźne. Tym, co ze zrozumiałych względów niepokoiło Loose'a, był fakt, iż jego ciało astralne po raz pierwszy samo przejęło inicjatywę, wcale go nie uprzedzając. Kolejne wydarzenie potwierdziło tę hipotezę. W następny wtorek Loose znów pokazał się portierowi, w takim samym ubraniu jak poprzednio. Portier natychmiast go rozpoznał. Zauważył też, że Loose był w innej, jaśniejszej koszuli. I nie pomylił się, poprzednia bowiem została oddana do pralni 42• Czy należałoby więc sformułować prawo regulujące niekontrolowane przemieszczanie się ciał astralnych? Na razie pilnuj dobrze swojego ciała astralnego i nie pozwalaj mu na zbyt wiele samodzielnych inicjatyw, jeśli chcesz pozostać panem samego siebie. Chyba że jest już za późno i stało się to częścią naturalnego porządku. Robert Monroe wyjaśnia nam, że kiedy znąjdujemy się na zewnątrz ciała, nasza świadomość całkowicie podlega podświadomości. Jedynie długotrwałe ćwiczenia mogą sprawić, że zacznie ona znów nad sobą panować. "Jest ona raczej asystentem mistrza lub wiodącej siły. Kim jest mistrz? Możecie mówić o wyższym duchu, duszy lub wyższej świadomości - nazwa jest nieważna. Trzeba jednak wiedzieć, że nasza zwykła świadomość automatycznie i bezdyskusyjnie słucha rozkazów mistrza. W normalnym fizycznym stanie nie jesteśmy tego świadomi. Ale w stanie wtórnym (na zewnątrz ciała) jest to zjawisko naturalne. Ten wyższy duch wie instynktownie, co jest 'dobre', i problemy pojawiają się tylko wówczas, gdy nasza zwykła świadomość uparcie wzbrania się przed tą wyższą mądrością. Źródło, z którego płynie owa mądrość, działa na wiele sposobów, a większość z nich przekracza możliwości poznania naszej zwykłej świadomości" 43. Oto co otwiera nowe perspektywy w poznaniu tajemnicy człowieka! Myślę, że tych kilka przykładów doświadczeń poza ciałem pozwala nam dość dobrze wyobrazić sobie, co może oznaczać przemieszczanie się w pierwszych sferach pozagrobowego świata, a nawet, w pewnym stopniu, przemieszczanie się między jednym poziomem a drugim. Chociaż przemieszczające się osoby należą jeszcze do tego świata, doświadczenia te są już wkroczeniem do innego wymiaru i podlegają, przynajmniej częściowo, jego prawom. To wszystko dotyczy jednak, jak mi się wydaje, pierwszych poziomów życia w zaświatach. Potem sprawy mają się nieco inaczej.
67
3. Pierwsze poziomy życia w zaświatach Widzieliśmy już, że często ci, którzy byli nam bliscy na Ziemi, a którzy odeszli przed nami, przychodzą po nas w chwili naszej śmierci. Ale nie zawsze tak jest. Po zatonięciu Titanica William Sted wraz ze swoimi towarzyszami został zabrany do cudownej krainy, przypominającej gigantyczną windę. Nazywa on owo miejsce niebiańską wyspą. Możnają porównać do orbitalnej stacji przyjęć dla nowo przybyłych. W tym właśnie miejscu spotkali oni przyjaciół i krewnych. Harold Sherman opowiada nam w swej ostatniej książce, że po śmierci żony A. J. Plimpton zainteresował się bardzo zjawiskami paranormalnymi. Udało mu się dokonać nagrań jej głosu. Nawiązał również kontakt telepatyczny tak z nią, jak i z innymi zmarłymi. Powiedzieli mu oni, że Ziemię rzeczywiście otacza. łańcuch podobnych "stacji orbitalnych", które przyjmują zmarłych z różnych części świata. Ale są to jedynie miejsca przejściowe 44. Istniałby także rodzaj ośrodków informacyjnych, pozwalających znaleźć natychmiast zmarłego, którego ślad został zagubiony. Robert Monroe ma wrażenie, że podczas jednego z wyjść poza ciało pojawił się na krótką chwilę w tego rodzaju ośrodku. Nie umiejscawia go jednak w przestrzeni pozaziemskiej. "W czasie jednej z wizyt znalazłem się w miejscu podobnym do parku, z kwiatami, drzewami i starannie utrzymanym trawnikiem. Setki kobiet i mężczyzn spacerowało po alejkach lub odpoczywało na ławkach. Niektórzy byli zupełnie spokojni, inni wydawali się zaniepokojeni, a większość wyglądała na zagubionych. Odniosłem wrażenie, że nie wiedzą, co dalej robić. A ja rozumiałem doskonale, że jest to punkt spotkań, w którym świeżo przybyli czekają na przyjaciół lub krewnych mających zabrać ich do przynależnych im miejsc"45. Nie wiadomo, czy wszyscy zmarli przechodzą automatycznie przez owe ośrodki przyjęć. Być może każdy dostaje się do danego ośrodka w zależności od obranego potem docelowego miejsca. Niektórzy na samym początku wcale nie wędrują daleko. Pozostają po prostu w naszym świecie. O tym właśnie świadczy przekaz Georgesa Morranniera, młodego mężczyzny, który po długich poszukiwaniach duchowych i intelektualnych doszedł do samodzielnego praktykowania jogi, ale w końcu popełnił samobójstwo. "Uświadom sobie, że nie żyjemy 'gdzieś w górze', w nieokreślonym miejscu, ale że przebywamy pośród was, w waszych mieszkaniach"46. Wyjaśnia nawet, że poruszanie się w tych nowych ciałach, o wiele lżejszych, nie jest wcale takie łatwe. "Trzeba najpierw nauczyć się stać, potem chodzić, jak wszystkie ziemskie niemowlęta. Najpierw poruszamy się, skacząc, jakby w stanie nieważkości, jak kosmonauci na Księżycu, a potem uczymy się siadać w waszych fotelach, gdyż nie mamy swoich. Wówczas to następują wybuchy śmiechu, gdyż jak dobrze zrozumiałaś, upadamy na pupę· Ale cała ta nauka szybko postępuje do przodu, zwłaszcza jeżeli początkujący jest inteligentny"47. Nieco dalej podkreśla: "Chciałbym ci wyjaśnić to, czego wielu ludzi żyjących na Ziemi nie rozumie: żyjemy pośród was. Tak bardzo przywykliście odpowiadać dzieciom, które pytają o zmarłą osobę: 'Jest w niebie, u Pana Boga', że wyobrażacie sobie, iż unosimy się wśród chmur. Trzeba porzucić takie wyobrażenia. Żyjemy na dole, nie w górze. Żyjemy w waszych mieszkaniach, w waszych domach, kładziemy się na waszych łóżkach, kiedy was tam nie ma. Siadamy w waszych fotelach lub na waszych krzesłach i prowadzimy ożywione rozmowy, zwłaszcza kiedy śpicie, co pozwala nam na swobodne działanie. Słuchamy, jak ze sobą dyskutujecie, patrzymy, jak żyjecie, pomagamy wam w myślach, a czasem skutecznie interweniujemy, choć nawet tego nie dostrzegacie. Jest to nasze zadanie, ale także niezaprzeczalna radość"48. Jego opis ciała chwalebnego, ciała duchowego odpowiada prawie dokładnie temu, co do tej pory na ten temat powiedzieliśmy - jednak z dwoma wyjątkami. Przede wszystkim Georges Morrannier zaznacza, że rozmowy między zmarłymi na tym etapie ewolucji odbywają się za pośrednictwem głosu. "Osoby, które nam tu pomagają, mówią do nas zupełnie tak, jakbyśmy jeszcze byli na Ziemi. Słyszymy je, gdyż mają głos doskonale słyszalny, i my zresztą stwierdzamy także bardzo szybko, że mówimy podobnym głosem"49. Na wyższych poziomach, dostępnych tylko na krótki moment podczas doświadczeń poza ciałem, komunikacja odbywa się w sposób bezpośredni, przez przepływ myśli. Następnie Georges Morrannier podaje bardzo ciekawy szczegół. Jeśli na tym poziomie ewolucji ciało duchowe ,,może przechodzić przez ściany, drzwi i wszystkie przedmioty materialne, nie może ono przenikać przez istoty żywe. Kiedy ktoś z was siada na naszych kolanach, natychmiast się odsuwamy. Niezbyt to lubimy. Trzeba się tego nauczyć. Zresztą zazwyczaj siadamy na podłodze, co upraszcza sprawę· Ci, którzy mają więcej fantazji, siadają na kredensach lub na telewizorach, wtedy nikt im nie przeszkadza"50. Zdarza się to jednak dość rzadko. Nawet podczas wyjść z ciała fizycznego lub w czasie przeżyć z pogranicza śmierci. Tak więc Robert Monroe, w czasie jednej ze swoich "wypraw" (kiedy jeszcze wątpił w rzeczywistość przeżywanego zjawiska i poszukiwał dowodów) przebywał w ciele duchowym w mieszkaniu pewnych pań. Chciał opisać potem owo miesz-
68
kanie, ubrania kobiet, a nawet częściowo ich rozmowę. Otóż w pewnym momencie jedna z pań usiadła przez przypadek na fotelu, który on zajmował - a więc na kolanach jego ciała duchowego. Notuje później w swoim sprawozdaniu: "Nie odczułem jej ciężaru". Kobieta nie była też w żaden sposób zaniepokojona tym faktem. Dopiero gdy jej przyjaciółka wykrzyknęła: "Nie siadaj na Bobie!", zerwała się na równe nogi. W tym miejscu Monroe notuje po prostu: "Usłyszałem śmiechy, ale mój umysł zajęty był innymi myślami"51 . Georges Morrannier zna jednak możliwość istnienia innych form życia. Znana mu jest fantastyczna, stwórcza władza ludzkiej myśli. Nawet jej niekiedy używa. Ale tylko w sprawach drugorzędnych. W zaświatach sprawił sobie, siłą myśli, kozią bródkę, o jakiej zawsze marzył na Ziemi, ale nigdy nie mógł się jej doczekać. W niektóre dni ubiera się na biało: "To nasza myśl nas ubiera. Wszystko jest wymyślone na sposób astralny, trzeba to dobrze zrozumieć"52. Jednak w całości tej stwórczej władzy, używanej w sposób bardzo subiektywny, Georges Morrannier upatruje jedynie iluzję. To prawda, jedni będą używać owej mocy, nie sprawując nad nią kontroli i przez to tworząc wokół siebie świat własnych lęków i koszmarów; inni z kolei zbyt długo zatrzymywać się będą nad tworzeniem świata pałaców i cudownych ogrodów. Georges Morrannier wydaje się nie wiedzieć, że istnieje też inny sposób używania tej władzy, umożliwiający ewolucję, osiąganie coraz wyższych duchowym sfer. Morrannier widzi w tej stwórczej potędze myśli jedynie iluzję, a więc ostatecznie pokusę. Jednak, jak mi się wydaje, wynika to częściowo z faktu, iż w gruncie rzeczy nasz świat, taki, jakim on go widzi (trochę ulepszony), zupełnie mu wystarcza i w pewien sposób odrzuca on możliwość większego uduchowienia. Strefa, w której przebywa, wystarcza mu, przynajmniej chwilowo, i nie ma żadnej ochoty, by naprawdę ją opuścić. "Ta uwolniona z materii myśl płata nam często figle. Wyobraża sobie całą masę tragedii, nasuwa przeróżne obrazy. Wystarczy pomyśleć o jedzeniu, by zobaczyć obficie zastawiony stół. Wystarczy uwierzyć, że jest się chorym, aby mieć wrażenie, że jest się w szpitalu. Tak naprawdę nic z tego nie istnieje, ale nasza myśl stąje się tak mocna, że stwarza ową iluzję. Jest to też powód, dla którego wielu zmarłych opisuje wam domy, pałace, urocze pejzaże"53. Zobaczymy nieco dalej, iż wytwory owej myśli nie są aż tak bardzo nierzeczywiste. Pożywienie, które w ten sposób jest stwarzane, może istotnie być spożywane przez zmarłych. Pałace, które sobie stwarząją, służą im istotnie za mieszkanie, tak długo, jak tego pragną. Rzeczywistość ta odpowiada po prostu ciału, jakie na tym etapie posiadąją. Podobnie jak kozia bródka lub białe ubranie, które· stworzył sobie Georges Morrannier. Zadowala się on naszym światem, widzialnym w jego głębokim wymiarze, podobnie jak mogły go widzieć niektóre media: "To prawda, że pejzaże są zachwycąjące, otoczone aureolą kolorowych duchowych fal, ale to wasze pejzaże. Nasze ciała zbudowane są z fal; wasze ciała, ciała zwierząt i roślin otoczone są jaśniejącą, czasem lśniącą otoczką"54. To samo potwierdzenie znajduje się w sześciu opublikowanych już tomach. Dalej mówi: "W świecie niewidzialnym nasza myśl może tworzyć formy, które nam się wydąją rzeczywiste. Dlatego też wielu umarłych opisuje wam pejzaże czy budowle, które zdają się widzieć naprawdę, ale to po prostu ich myśl je stworzyła. Są to żywe obrazy, lecz nie tworzą one części naszego świata - stanowią tylko nierzeczywiste myślowe twory owych umarłych, którzy są jeszcze mało wtajemniczeni w sprawy pozagrobowe"55. Śledząc następne etapy, zobaczymy, że te myślowe twory są doskonale rzeczywiste, rzeczywiste dla każdego, kto je stworzył. Na tym polega wspaniałe prawo ewolucji duchowej. Ale tego nie zrozumieli jeszcze Georges Morrannier i ci, którzy żyją z nim w harmonii, tworząc małą grupę. Są bardzo daleko od celu, jakim jest zakończenie ewolucji duchowej, wbrew temu, co myślą. Wierzą, że znajdują się na piątym poziomie systemu, który sobie wyobrazili, a więc według nich - na jego przedostatnim etapie. Ja natomiast sądzę, że są dopiero na początku powolnej ewolucji, której nie zdążyli jeszcze zaakceptować. Myślę, że pewnego dnia będą mogli tę ewolucję rozpocząć bez konieczności poddania się powtórnej próbie życia na Ziemi. Każdy pozostanie na tym pierwszym etapie, to znaczy będzie żył wśród nas tak długo, jak będzie sobie tego życzył. Po pewnym czasie powinien zapragnąć używania stwórczej mocy myśli w sprawach ważniejszych niż kozia bródka czy białe szaty. Będzie to wówczas początkiem jego ewolucji. "Królestwo Boże jest w was". Każdy będzie tworzył wokół siebie świat harmonizujący z jego wnętrzem. Będzie to czynił prawie mimo woli, dopóki nie nauczy się kontrolować swoich myśli. Robert Monroe doświadczył tego podczas swoich doświadczeń· poza ciałem, nie przeszedłszy przez śmierć. Zauważa, że w normalnej sytuacji nasze czyny następują po myśli. W sytuacji, gdy znajduje się poza ciałem, nie jest to już prawdą. "Czyn, w stanie fizycznym, następuje po myśli. Tutaj natomiast myśl i czyn stanowią jedno. Nie istnieje mechanizm zamiany myśli w czyn. To pojęcie ruchu stwarza działanie"56. Tekst, który następuje później, wiele wyjaśnia. Pozwala nam skorygować nasze wyobrażenie na temat "środków transportu" w zaświatach, a równocześnie wyjaśnia, co dzieje się na tym etapie ewolucji. Słowa podkreślone są ręką autora. Chodzi o Alberta Paucharda, który dyktuje przyjaciołom z Holandii przesłanie adresowane do siostry. "To dziwne, ale trudno mi ciebie zobaczyć w twoim nowym mieszkaniu. Jeśli jestem z tobą, przebywam zawsze przy ulicy C. Próbowałem znaleźć tego przyczynę i odkryłem, że nie przemieszczam się na dane miejsce, aby być obok ciebie, ale stosuję (jeśli mogę się tak wyrazić, bo waham się przed użyciem tego słowa) telepatię, o wiele bardziej osobistą niż zwykła
69
telepatia. Zlewam się jakby w jedno z twoją myślą i uczuciami. Widzę cię w znajomych miejscach. W ten sposób jestem jeszcze ciągle w naszym domu na ulicy C. Dzieje się tak dlatego, że w chwilach bezruchu nasze dawne otoczenie automatycznie tworzy się wokół nas. Nie ma w tym nic dziwnego, bo jest to naprawdę naszą siedzibą. Jesteśmy jeszcze tak blisko Ziemi, tu, gdzie się znajduję, że potrzebujemy obiektywnej rzeczywistości. Jeśli nasza aktywna wola jej nie stwarza, jeśli nasza ciekawość nie prowadzi nas do światów stworzonych przez kogoś innego, to zazwyczaj powracamy do świata stworzonego przez nasze przyzwyczajenia"57. Musimy to jednak dobrze zrozumieć. Albert Pauchard nie straszy w domu przy ulicy C., w świecie realnym. Prawdopodobnie spotkałby tam innych ludzi, a nie swoją siostrę, która już tam nie mieszka. Nie odtwarza też owego domu we wspomnieniach, tak jakbyśmy robili to my, żyjący na Ziemi. Nie, świat ten jakby sam kształtuje się wokół niego i staje się dla niego realny, staje się rzeczywistością, która odpowiada naturze ciała, jakie w tym momencie posiada. Jeśli ten etap wydaje mu się już dawną rzeczywistością, która otacza go tylko w momentach nieuwagi, to dlatego, że w przeciwieństwie do Georgesa Morranniera - pozostawanie· na Ziemi jest dla niego mniejszym dobrem i niższym stopniem ewolucji. Jak zobaczymy dalej, te obrazy naszego świata są dla niego za bardzo zbliżone do Ziemi w porównaniu z poziomem ewolucji duchowej, jaki osiągnął. Wielu jednak, zanim staną się gotowi przejść do bardziej duchowego świata, będzie odtwarzało wokół siebie świat podobny do naszego. Niejeden odszuka więc najpierw swój dom, być może go powiększy, dobuduje taras, o którym zawsze marzył, otoczy ogrodem i umiejscowi na wzgórzu z pięknym widokiem. Przedmioty będą się wokół niego tworzyć, zachowując dawną postać tak długo, jak długo będzie przywiązywać on do nich wagę. Rzeczy, od których się odrywamy, tracą swój kształt i rozpływają się. W tym nowym świecie to wszystko, co tutaj pogardliwie określamy jako subiektywne, staje się obiektywne. Bardziej jeszcze niż nasze racjonalne myśli, nasze uczucia bez przerwy się urzeczywistniają. Stąd też trudność w opisaniu tych nowych światów. Pierre Monnier wyjaśnia matce: "Niewiele ci mówiłem o warunkach życia w niebie: możliwości są nieskończone i trudne do opisania, gdyż zależą od każdego ducha. Nasze zajęcia (tak rozrywki, jak i nauka), rzeczy, które nas otaczają, to wszystko, zyskawszy duchową naturę, przesuwa się i przemienia siłą naszej myśli. Marzysz o pałacu - oto już przed tobą stoi, o świątyni - możesz od razu w niej się modlić, o oceanie - możesz po nim żeglować. To właśnie sprawia, że wasi przyjaciele, przebywający w sferach bliskich Ziemi, tak różnie odpowiadają na wasze pytania. [ ... ] Otaczamy się bowiem 'nierealną rzeczywistością', jeśli można tak rzec, która odpowiada naszemu stopniowi ewolucji. Duch, który osiągnął duchowe wyżyny, będzie miał tylko wzniosłe i piękne myśli i dlatego to, co go otacza, wypłynąwszy z emanacji jego duchowego bytu, przybierze formy czyste, mające związek z nim samym"58. Jest to, wydaje mi się, "świat obrazowy", tak drogi Henry'emu Corbinowi, wielkiemu znawcy mistyków muzułmańskich, a zwłaszcza Ibn Arabiego. "W świecie obrazowym, na poziomie bytu, to, co niewcielone, wciela się, a to, co cielesne, ulega uduchowieniu"59. W czasie ciężkiej choroby, trawiony wysoką gorączką, Ibn Arabi widzi otaczające go złowrogie postacie. "I oto pojawia się istota cudownej urody, o wonnym zapachu, która z niezwyciężoną siłą odpycha demoniczne istoty. - Kim jesteś? - pyta. - Jestem surą Jasin. W istocie w tym momencie jego zatroskany ojciec recytował u jego wezgłowia ową surę (trzydziestą szóstą surę Koranu), kierowaną do konających. W fenomenologii religijnej nie dziwi zjawisko polegąjące na tym, że wypowiadane słowo ma wystarczająco silną energię, by móc przybrać cielesny kształt, własną, odpowiadającą mu formę w subtelnym, pośrednim świecie. Jest to pierwsze wejście Ibn Arabiego wAlam al-Mithal, świat realnych, istniejących obrazów, o którym wspomnieliśmy na początku, mundus imaginalis' 60. Moim zdaniem Henry Corbin za bardzo podkreśla rozdział między naszym światem a światem subtelnym. Dla niego czas w naszym świecie jest całkowicie nieodwracalny i ilościowy, a przestrzeń jest przestrzenią podziału. Świat obrazowy odpowiadałby zupełnie innemu czasowi i przestrzeni. Współczesna nauka pokazuje nam, że nawet nasze atomy żyją już na sposób owego świata. Zjawiska związane z doświadczeniami poza ciałem i przeżyciami z pogranicza śmierci ukazują, że nasze ciało subtelne już tu jest, tajemniczo i tymczasowo związane z ciałem fizycznym. Skądinąd Henry Corbin kilkakrotnie podkreśla niemożność dotarcia do Boga bez przejścia przez ów obrazowy świat. Według niego nie można go ominąć. Ibn Arabi twierdzi jednak coś przeciwneg. 61. Być może odnajdujemy nawet echo tego doświadczenia w opisach Dharmy (Prawdy), jakie dają bodhisattwowie (osoby, które osiągnęły całkowite oświecenie), chociaż różnica kultur jest tak duża, że jakiekolwiek porównania wydają się trudne. Oto według D.T. Suzuki kilka punktów, w których podobieństwa są dosyć wyraźne: "W tym duchowym świecie nie ma podziału czasu na przeszłość, przyszłość i teraźniejszość. Czas zbiega się w jeden jedyny moment, ciągle obecny, w którym życie pulsuje w swoim prawdziwym wymiarze. Tak jest zarówno z przestrzenią, jak i z czasem. W przestrzeni nie ma podziału na góry i lasy, rzeki i oceany, światła i cienie, na rzeczy widzialne i niewidzialne"
70
A jednak: "Prawdą jest, że istnieją rzeki, kwiaty, drzewa [ ... ]. To, co tutaj mamy,jest nieustannym wspólnym przenikaniem, zlewaniem się wszystkich rzeczy, a każda zachowuje swoją odrębność, .mimo iż w każdej znajduje się także coś uniwersalnego" Jest to również świat "ikon", gdzie przestrzeń rozpływa się, budowle są niespójne, nie respektują ani prawa ciążenia, ani zasad perspektywy, ani nawet logiki kształtów. "I nie ma tutaj cieni - dodaje Suzuki. - Nawet same chmury przemieniają się w jaśniejące kształty"62. Podobnie na ikonach, ciała i przedmioty nie 'tworzą nigdy cienia. Powiedzmy także, że te tajemne, święte pouczenia, zarezerwowane dla małej grupy wtajemniczonych, stają się nagle o wiele bardziej dostępne w świetle doświadczeń i przekazów z zaświatów. Tak więc, przynajmniej na pierwszym etapie, spontanicznie odtwarzamy wokół siebie znajome nam otoczenie. A często także nasze przyzwyczajenia i zajęcia. Przybędziemy w zaświaty, nie wiedząc więcej na temat wielkich tajemnic istnienia ponad to, co mogliśmy odkryć na tym świecie. Aby dowiedzieć się więcej o Bogu, o źródle zła, o naszej wolności, będziemy musieli rozmyślać, czytać, modlić się, może nawet słuchać wykładów i rozmawiać o tym z innymi. "W sferach niebieskich, które najbliżej sąsiadują z Ziemią, życie toczy się tak jak poprzednio - są szkoły, kościoły, całe miasta, nawet szpitale i gmachy publiczne; ale w miarę jak postępuje się do przodu, rzeczy te zanikają"63. Nie martw się szpitalami! Wydaje się, iż są tylko miejscem regenerującego snu dla nowo przybyłych, a także służą pomocą w badaniach lekarzom i chirurgom naszego świata. William Sted, ocalały rozbitek z Titanica (ocalały w innym świecie, ma się rozumieć, a zmarły - według naszych pojęć), opisuje nam więc zadziwiąjące koncerty w plenerze, z muzyką piękniejszą i bogatszą niż ta, której słuchamy na Ziemi, ponieważ w zaświatach nasze uszy wychwytują dźwięki, których my tutaj słyszeć nie możemy. Co więcej, tym dźwiękom odpowiada świat kolorów. A więc jest to coś lepszego niż Xenakis lub Jean-Michel Jarre! Mówi także, że istnieje tam specjalny budynek z małymi kabinami i bardzo uprzejmymi instruktorami, którzy nauczą nas, co należy zróbić, by nawiązać telepatyczny kontakt z Ziemią. Przypomnij sobie, że wśród obrazów z zaświatów, jakie widziałem u przyjaciół w Luksemburgu, był także miejski pejzaż z olbrzymim budynkiem, górującym nad wszystkimi innymi. Komentarz, otrzymany bezpośrednio z innego świata przez głośnik radiowy, wyjaśnił, że to właśnie z tego budynku zmarli przesyłają na Ziemię swoje obrazy. Te same stwierdzenia odnajdujemy u kogoś bardzo prostego, i może dzięki temu tym bardziej godnego zaufania. To Paul Misraki otrzymał te przekazy za pośrednictwem pisma automatycznego. Jest tymjednak skrępowany i opowiada, że dostał je przyjaciel, któremu nadaje imię Julien. Otóż ów Julien przechwytuje przekazy od różnych zmarłych, a zwłaszcza od młodego człowieka zwanego Alain. Między Julienem a Alainem nawiąże się niewiarygodny dialog. Julien jest bardzo podejrzliwy. Boi się po prostu, iż jest ofiarą własnej podświadomości lub że pozostaje w zwykłym kontakcie telepatycznym z ludźmi żyjącymi na Ziemi, którzy zabawiają się, grając rolę umarłych. Istnieje więc między nimi dziwna relacja. Z jednej strony Julien chce pomóc Alainowi w ewolucji duchowej i aby tego dokonać, powinien wierzyć w to, co mu się przydarza, nie żądając dowodów i nie wypytując o szczegóły życia w zaświatach. Przemiana serca i życia jest ważniejsza niż zaspokojenie ciekawości umysłu. Ale z drugiej strony, Julien poszukuje właśnie potwierdzenia oczywistych znaków i coraz bardziej szczegółowych opisów życia w innym świecie. Następuje po tym długie dochpdzenie - jakby to była prawdziwa historia kryminalna - podczas którego Julien pozna nie tylko prawdziwe nazwisko swojego rozmówcy z zaświatów, ale także szczegóły jego nieszczęśliwej, ziemskiej historii. Alain Tessier był wychowankiem sierocińca. W wieku dwudziestu lat zaczął pracować jako portier w hotelu. Jego wielkim marzeniem było uprawianie jazdy konnej. I jak wielu musiał zadowolić się motocyklem. Na nim też się zabił. Paul Misraki zdołał odszukać hotel, w którym pracował Alain Tessier. Spotkał tam ludzi, którzy go pamiętali i wiedzieli o jego pasji do koni. W chwili gdy Julien zaczyna otrzymywać przesłania, Alan w końcu odnalazł szczęście i zrealizował swoje marzenia. "Świat jest w trudnej sytuacji i gdybyś wiedział, o ile lepiej jest tutaj! Kochamy przez cały czas, śmiejemy się, widzimy wspaniałe rzeczy. Jest to raj - taki, jaki sobie wyobrażamy, kiedy marzymy o spełnieniu pragnień, ale o wiele lepszy. Ja marzyłem, by jeździć konno; tutąj więc jeżdżę w marzeniach i jest mi dobrze ... Moim koniem był motor. Ale wolałem prawdziwe konie. Teraz je mam". Ale i tu odnajdujemy tę samą ewolucję. Nieco później Misraki - czyli Julien - zwraca się do Alaina: "Opowiedz mi o swoich koniach, Alain". "Konie to już stara historia. Jest teraz coś innego, co bardziej lubię robić. Opiekuję się ludźmi i kocham tych, którymi się zajmuję. Mogę świadczyć dobro i jest to coś, co pochłania mnie bez reszty. Kiedy stwierdzasz, że dobro się staje, ach, wierz mi, to cudowne"64. Oto przemiana się dokonała i konie zniknęły. Dodajmy jeszcze, że nasi zmarli bliscy wydają się bardzo zajęci. "Radość, która rodzi się w waszych sercach, wymaga prawdziwej pracy z naszej strony. Są tutaj ekipy powołane przez Boga, aby służyć ludziom i odpowiadać na ich potrzeby. [ ... ] Wasze radości kosztują nas czasem wiele pracy, gdyż są one uwieńczeniem rozkazów danych przez Boga. [ ... ] Wszystko, będąc spotkaniem sił, które się przyciągają lub odpychają, sprawia, że czasem nie możemy was zaprowadzić tam, gdzie by należało. W przypadku ludzi zagubionych chodzi o prawdziwe
71
wyczerpujące bitwy; i ci, którzy są wyznaczeni do tego zadania, ponoszą więcej trudu niż wszyscy inni"65. Wynika z tego, że nasi zmarli nie zawsze są do dyspozycji, jakbyśmy sobie tego życzyli. Lub też są czasem zbyt zmęczeni, jak Roland de Jouvenel: ,,A gdybym ci powiedział, że sen istnieje również u nas i że chce mi się spać? Spóźniłaś się. Dałem przyjacielowi cały tekst, by ci przekazał, a ten beztrosko poszedł sobie, nie zrobiwszy tego, o co go prosiłem"66. Czasem zajęci są może zadaniem tak ważnym, że wymaga ono uczestnictwa wszystkich. Może być to wspólna nauka lub jakaś uroczystość. Jednak najczęściej zostawiają kogoś spośród siebie na dyżurze, na wypadek pilnych wezwań. I tak pewnego wieczoru Julien nie mógł się skontaktować z Alainem Tessierem. Dialog potoczył się w ten oto nieoczekiwany sposób: "Z zaświatów: Dobry wieczór! Szukasz na próżno. Nie ma nikogo do rozmowy. Wszyscy wyszli. Ja: Kto mówi? - Urzędnik. Ja: Gdzie poszli inni? - Spełnić powierzoną misję. Gdzie indziej. Ja: A ty co robisz? - Czuwam, w razie czego ... Ale ty niczego nie potrzebujesz, to nic pilnego! Ja: Dziękuję mimo wszystko. - Nie ma za CO"67. To samo przydarzyło się Monique Simonet z Reims podczas nagrywania głosów na taśmę magnetofonową. W ten sposób wielokrotnie udało jej się pomóc zrozpaczonym rodzicom, którzy stracili dziecko. Tym razem chodzi o panią G., mamę Oliviera. Podczas wizyty u Monique nauczyła się ona samodzielnie dokonywać nagrań. Do tej pory jednak udało jej się otrzymać zaledwie kilka słów wypowiedzianych szeptem: "Mamo, moja mamusiu ... ". Oddaję teraz głos Monique Simonet, gdyż szczegóły psychologiczne są bardzo istotne dla odtworzenia całej sytuacji. "Mam naprawdę ochotę wezwać tego młodego człowieka dziś wieczorem. I jeśli otrzymam coś dobrego, jutro wyślę jego matce kasetę. Zbliża się dwudziesta druga. Włączyłam mały magnetofon ojca. Wydaje mi się jednak, że na próżno: po upływie kwadransa ciągle nic ... Olivier nie odpowiada. Przykro mi, gdyż tak bardzo chciałabym sprawić radość jego matce. A ponadto nie udaje mi się nagrać tego wieczoru niczego oprócz ciszy naszego domu. Nikt do mnie nie mówi; czyżby wszyscy byli zajęci? Nie słychać nawet prostego 'dobry wieczór'. [ ... ] Jestem już tak przyzwyczajona do tego typu uprzejmości. [ ... ] Nie poddaję się jednak i dobrze robię, ponieważ nagle pojawia się odległy, ale wyraźny głos mojego ojca: 'Nikogo nie ma dzisiejszego wieczoru, Monique. Musisz zawołać go innym razem"'68. Tak więc pierwsze etapy po opuszczeniu tego świata (kiedy naprawdę zaakceptowało się swoje odejście) są bardzo podobne do naszego życia na Ziemi. Nasze zajęcia, pragnienia, możliwości sąjeszcze wówczas bardzo ograniczone. I zawsze obowiązuje niezwykłe poszanowanie naszej wolności. To prawo jest w gruncie rzeczy konsekwencją głębokiej struktury świata, struktury światów, chce ono, aby nasze wnętrze budowało - w każdej chwili - to, co zewnętrzne. Niektórzy będą posuwać się bardzo powoli i nie wiadomo, jak długo potrwa ich ewolucja. Opowiadano nam o takich, którzy żyją jeszcze jak w osiemnastowiecznym Wersalu. Zapewne nie chcesz tego, próbuj więc umiejscowić swoje pragnienia nieco wyżejl I to już teraz. Zacytujmy ponownie Alberta Paucharda: "Wasze pojęcie o życiu astralnym jest jeszcze, mimo wszystko, zbyt materialne. Chcecie, by było kontynuacją życia na Ziemi. Z pewnością odnajdziecie wiele takich elementów, ze względu na mechanizm nabytych przyzwyczajeń, o którym mówiłem wam na początku. Jednak te przyzwyczajenia tracą po trochu to, co je zasila - i konieczność ich podtrzymywania słabnie z czasem. [ ... ] Utrzymanie naszego ciała w formie nie wymaga żadnego wysiłku. Nie mamy zmysłów fizycznych, a więc nie ma też żadnej aktywności z nimi związanej. [ ... ] Natomiast każde poruszenie uczuć jest nieopisanie bardziej intensywne - fakt ten określa natychmiast podstawy naszego istnienia na innej płaszczyźnie. Żyjemy w wymiarze subiektywnym. [ ... ] Naszą substancję życiową odnajdujemy obecnie w doświadczaniu uczuć. [ ... ] We wszechświecie wszystko istnieje w jedności - i w naszym świecie odnajdujemy odblask wszystkiego. Jeśli to zrozumiecie, otworzą się przed wami nowe horyzonty. Powiedzmy na razie, że wszystkie fakty i obrazy z życia ziemskiego mają swój odpowiednik tutaj". A wcześniej mówił on o "wymiarze będącym bardzo blisko Ziemi". Dusze tam przebywające są jeszcze całe nasiąknięte sprawami tego świata, który niedawno opuściły. Dlatego też znajdziecie tam wiele instytucji i budowli bardzo podobnych do tych, które są na Ziemi. Dobrze jest o tym wiedzieć, ale nie należy przywiązywać do tego zbyt wiele wagi. 'Umieramy' dla drugiego świata po pierwszym, ale im bardziej substancja jest przezroczysta, tym bardziej ulega naszej woli. Odtąd kwestia 'zmiany' staje się bardziej zagadnieniem 'woli"'69. W następnych rozdziałach zajmiemy się właśnie tajemnicą tych obiektywnych projekcji naszych myśli i uczuć.
72
Rozdział VI W sercu dobra i zła 1. Nasze myśli tworzą nasz los wbrew nam samym W Ewangeliach Chrystus powtarza bardzo często, że powinniśmy sprawować kontrolę nad myślami i uczuciami. Jeśli ktoś pragnie kobiety, na którą patrzy, to w sercu dopuszcza się już cudzołóstwa. Ktoś, kto nazywa swego brata szaleńcem, podlega już piekielnej męce. Zbrukać może nas nie brud, który osadza się na rękach - nawet jeśli przeniknie do naszego wnętrza -lecz to, co rodzi się w naszym sercu. Duchowość Ojców Pustyni kładzie silny nacisk na ten "nadzór nad sercem". Podczas ważenia dusz, przedstawianego często na egipskich papirusach, na wagę kładzie się właśnie serce, będące siedliskiem zarówno myśli, jak i uczuć. Na drugiej szali znajduje się pióro Maat, czyli Prawdy i Sprawiedliwości. W przekazach z zaświatów dostrzegaliśmy dotychczas przede wszystkim twórczą moc myśli, którą możemy wykorzystywać świadomie i z pożytkiem dla siebie. Myśl wydaje się tworzyć, budować - czerpiąc najprawdopodobniej z określonego pola sił - wszystko to, czego pragniemy, czego od niej żądamy. Widzieliśmy jednak również, że wystarcza niekiedy utajone pragnienie. W momencie nieuwagi, kiedy jesteśmy nieco "bierni", może pojawić się w nas bezwiedna chęć odnalezienia naszego codziennego ziemskiego otoczenia. I nie trzeba nic więcej, by zadziałała stwórcza moc tego niejasnego pragnienia, powodując odtworzenie się wokół nas tego środowiska. Może to jednak pójść o wiele dalej: twórcza moc myśli potrafi jeszcze bardziej wymknąć się spod naszej kontroli. I niekiedy obraca się przeciwko nam. Docieramy tu do samego sedna wielkiej tajemnicy. Wielu ludzi buntuje się nie tylko przeciwko idei piekła, ale nawet swego rodzaju czasu próby. Jak się wydaje, mają oni wrażenie, że Bóg stawia nas - niczym dzieci - do kąta lub pozbawia deseru. Myślą, że Bóg musi być nieco sadystyczny, nawet jeśli naprawdę źle postąpiliśmy, i że domagając się naszej kary, nie jest wcale lepszy od nas. Należy jednak zrozumieć, że Bóg nie ma w tym żadnego udziału. I nawet będąc nieskończoną Miłością, nie może oszczędzić nam doświadczeń, na które sami się skazujemy. Gdyby tak czynił, traktowałby nas właśnie jak dzieci, sprawiając, że nie moglibyśmy się rozwijać i w końcu do Niego dołączyć. Dzięki nagromadzeniu świadectw i zbieżnym wnioskom zaczyna pojawiać się sposobność dostrzeżenia mechanizmu, który nas unieszczęśliwia. Jest to już możliwe na Ziemi. Uprzedza nas o tym Roland de Jouvenel: "Część ludzi, tracąc chęć do życia, tworzy bezwiednie w strukturze kosmicznej zaczyn tego, co może niebezpiecznie wpłynąć na losy ludzkości. Zbiorowa katastrofa znalazła już swój początek w nieistotnych szczegółach superwszechświata, w którym wszystko powstaje przez projekcję. Każdy stan świadomości objawia się w zaświatach, gdzie wszystko stanowi jedność ... Odchodząc od Boga, człowiek włączył się w nurt zbiorowego samobójstwa"l. Analiza jest tu jednak o wiele bardziej precyzyjna. "Myśl- niewidzialna, wymykająca się próbom zdefiniowania - może mieć projekcje na tyle silne, że ożywią materię· To, co uważamy za przypadek, zazwyczaj jest wynikiem wyładowań psychiki, a wydarzenia łączą nieznane nam współzależności"2. Projekcja naszych myśli w otaczającym nas materialnym świecie wydaje się jednak trudniejsza niż w świecie pośmiertnym. Nie sprawiamy, że pojawiają się niezliczone pałace, jeziora i lasy, o czym mówią wszyscy z tamtego świata. Podczas doświadczeń poza ciałem myśl wydaje się mieć już w znacznym stopniu taką samą zdolność. Jak już widzieliśmy, R. Monroe kładzie nacisk na faktyczną tożsamość idei i działania. Odnotowuje jednak całkowitą plastyczność nowego ciała, w którym dokonuje swych wyjść. Nie tylko ramiona wydają się niezmiernie długie, zdolne dosięgnąć bardzo oddalonych przedmiotów. Jest również przekonany, iż można nadać temu ciału duchowemu dowolnie wybraną postać: psa, kota, wilka. Ludzkie kształty powrócą po prostu same, gdy przestanie się pragnąć innych 3• Może się jednak zdarzyć, że z nieznanej przyczyny nasze ciało duchowe przybierze - nawet bez naszej wiedzy - niezwykłą formę. Jak się wydaje, Monroe był przez kogoś postrzegany jako skrawek tkaniny fruwający w powietrzu 4. Projekcja ta nie dotyczy przy tym jedynie kształtu naszego ciała, ale też całego otaczającego świata. "W miejscu tym na rzeczywistość składają się najgłębiej skrywane pragnienia i najsilniejsze lęki. Myśl jest w ruchu i żadna zewnętrzna warstwa uwarunkowań lub zakazów nie slaywa przed innymi naszego wewnętrznego ja ... Pierwotne uczucie, tak starannie poskramiane przez naszą cywilizację materialną, zostaje z całą siłą uwolnione. Stwierdzić, że na początku opanowuje całą istotę, byłoby eufemizmem. Stan ten uznalibyśmy w świadomym życiu, materialnym (czyli naszym) za zasługujący na miano psychotycznego"5. Współczesna nauka zaczyna również odlaywać, że myśl jest działaniem 6• To, że jest nim aż do tego stopnia, przynajmniej w zaświatach, ma pewne złe strony, jeśli nie jesteśmy wystarczająco ukształtowani duchowo. Oto, co mówi Jeanne Guesne:
73
"W tym nowym stanie bytu fundamentalne okazuje się następujące stwierdzenie: najmniejsza nawet myśl urzeczywistnia się w mgnieniu oka. Jeśli pomyślimy 'kot', natychmiast pojawi się kot. Tak samo będzie z różą. Ale jeśli pomyślimy 'wąż' czy 'lew', zwierzęta te także zaistnieją, i to zdumiewająco realne. Możemy sobie wyobrazić, jakie budzi to lęki, jaką rodzi panikę"7. Jeanne Guesne opowiada, że znała osobę "inteligentną, dość dobrze wykształconą, która odebrała bardzo surowe religijne wychowanie, podkreślające potworność grzechu i przekonanie o winie zakodowane w ludzkiej naturze". Osoba ta myślała szczerze, że prześladuje ją diabeł. Widywała straszliwe istoty, które ją ścigały, dopadały i raniły pazurami. Początkowo Jeanne Guesne przyjmowała te opowieści z wielkim sceptycyzmem. Kiedy jednak nauczyła się opuszczać ciało, przeprowadziła z kobietą dłuższą rozmowę i zrozumiała jej słowa. "Opuszczała ona swe ciało, zresztą słabe i chore, pogrążając się od razu w piekle, które jej podświadomość, przesycona myślami o czarownicach, sabatach piekielnych, rzucaniu czarów i uroków, przenosiła do świadomości, czyniąc z niej więźnia własnych kreacji"8. To, do czego dochodzi - jedynie przelotnie - podczas podróży poza ciałem, dzieje się, tym razem stale, w zaświatach. Słynna tybetańska Księga Umarłych, Bardo Thodol, jest, zdaniem niektórych, nadmiernie przepełniona lękiem przed pojawieniem się tych przerażających postaci. "Jeśli w chwili gdy zaatakuje cię pięćdziesiąt osiem krwiożerczych bóstw uwolnionych z twego mózgu, uznasz je za twory własnego umysłu, zaznasz natychmiastowego zespolenia ... Jeśli tego nie potrafisz, a krwiożercze bóstwa budzą twój lęk, będziesz zafascynowany, przerażony, stracisz przytomność. twoje własne formy-myśli przemienią się w złudne znaki i wejdziesz w zaklęty krąg Samsara ... "9. W odległej starożytności Egipcjanie obawiali się licznych potworów z Królestwa Zmarłych, przybierających postać zwierząt. Nie widzieli w nich jednak projekcji własnych przywidzeń. I jedynie ci, którzy wiedli złe życie, mieli powód do lęku. Nie ma jednak wątpliwości, że początków tych dwóch całkowicie niezależnych tradycji można doszukiwać się w autentycznych doświadczeniach tej samej rzeczywistości. W tradycji sufrickiej, a zwłaszcza u Ibn al-Arabiego, "księcia muzułmańskich mistyków", daje się zauważyć wyraźna tendencja do ograniczania twórczej mocy myśli do samych mistyków. Dzięki koncentracji energii duchowej mistyk może stworzyć, wyłonić ze swego serca przedmiot swych pragnień. W grę mogą więc wchodzić tu wyłącznie projekcje pogodne, harmonijne i dobroczynne. W tym kierunku idą wszelkie badania Henry'ego Corbina. Zauważa on jednak duże prawdopodobieństwo istnienia związku pomiędzy "twórczą mocą serca" a "znaczną liczbą zjawisk zaliczanych dziś do sfery jasnowidztwa, telepatii, wizji synchronicznych" 10. Muzułmańscy mistycy suficcy znali również możliwy negatywny aspekt takiej projekcji. Wpisywali go jednak w szerszą perspektywę: wszystko, co istnieje, jest żywe, a zatem także nasze myśli. "Podobnie dzieje się z formami, znakami, słowami i czynami, jak to głoszą godne zaufania tradycje, zgodnie z którymi [po śmierci] czyny przybiorą kształty i zażądają wyjaśnień od tego, kto ich dokonał. Sprawią, że ci, którzy żyli bogobojnie, poczują się dobrze w swych grobach. I unieszczęśliwią tych, których działania były złe"11.
2. Nasza myśl tworzy żywe symbole Projekcja nie zawsze będzie bezpośrednia. Nie zawsze trzeba pomyśleć o lwie lub smoku, by ujrzeć w tym nowym świecie lwa lub smoka. Wygląd najbliższego otoczenia, zdarzenia, do jakich w nim dochodzi, mogą równie dobrze być wyłącznie symboliczną transpozycją naszych myśli i uczuć. Jest to zresztą naturalny proces, bardzo zbijający z tropu nasz racjonalny umysł, ale powszechny. Opiera się na tym po części przenikliwość medium. "Wybiera się pan w podróż? - pyta mnie pani B. podczas publicznego seansu jasnowidzenia. - Tak. - No właśnie. Widzę walizkę. Jest już spakowana, a zatem wyrusza pan wkrótce". Lub też: "Ukazuje mi się bukiet kwiatów. Czy niedługo obchodzi pan imieniny lub urodziny?". Do podobnego procesu symbolicznej transpozycji dochodzi w marzeniach sennych. Jest to dobrze znane zjawisko. We śnie zauważamy nagle, że zmienia się wokół nas krajobraz i przenosimy się na oblaną palącym słońcem pustynię. Po przebudzeniu, mocno spoceni, stwierdzamy, że za bardzo otuliliśmy się kołdrą. Nasze ciało zareagowało na trudny do zniesienia nadmiar ciepła. A nasz mózg przełożył to doznanie na obraz.
Sny a życie w zaświatach Większość naszych snów podlega jednak o wiele bardziej skomplikowanemu mechanizmowi. Ukazują się w nich wszystkie nasze problemy, wszystkie troski, przy czym często pojawiają się także rozwiązania. Bywają też nasze radości i najgłębiej skrywane aspiracje. Dokonujemy niezwykłej symbolicznej transpozycji cztery lub pięć razy w ciągu nocy. Początkowo trwa to bardzo krótko, później czas ten się wydłuża i marzenie senne może trwać do dwudziestu minut. Każdej nocy sami sobie
74
zapewniamy średnio półtorej godziny swego rodzaju filmu. W tych programach - których jesteśmy zarówno autorami, jak i widzami - nieustanne bajkowe improwizacje stanowią projekcje nas samych, naszych różnych aspektów i elementów, przekształconych jednak w symbole. Jean-Robert Pasche, który założył w Genewie ośrodek badawczy zajmujący się marzeniami sennymi, zanotował i przeanalizował cztery tysiące własnych snów, a także wiele innych, opowiedzianych mu przez współpracowników i doradców. Stwierdza on z całą stanowczością: "Wszystkie postacie w naszych snach są wyłącznie przedstawieniami nas samych. Zwierzęta, dzieci, śnione miejsca, pojazdy to także wyraźne części naszej psyche" 12 • Wydaje się to oczywiste również dla Christiana Genesta, kierującego laboratorium badającym sny na wydziale psychiatrii Antioch University w Stanach Zjednoczonych (we Francji specjalista ten prowadził prace z dziedziny sofrologii i neuropsychologii). "Gdy śnimy, każdy przedmiot, każda żywa istota (zwierzę lub człowiek) jest częścią nas samych"13. Stąd też pojawienie się słowników symboli, towarzyszących dziełom poświęconym snom. Każdy z autorów uprzedza nas przy tym, iż wyjaśnienia te należy traktować wyłącznie jako wskazówki, które powinniśmy dla własnych potrzeb poprawiać, przystosowywać i uzupełniać. Dowiadujemy się więc, że poza bezpośrednimi snami ostrzegawczymi, zdarzającymi się relatywnie rzadko, wszystkie inne trzeba poddać reinterpretacji. Nawet wizja naszej własnej śmierci nie oznacza po prostu, że wkrótce umrzemy, ale raczej że musimy zaakceptować głęboką przemianę 14. To "śmierć" starego człowieka, o której tak często wspomina święty Paweł. To "śmierć" tradycyjnej moralności. Mechanizm korzystania z symboli sennych może tak bardzo przypominać symboliczne przedstawienia dokonujące się w doświadczeniach poza ciałem, że rozróżnienie stąje się w końcu niezmiernie trudne. Już Monroe zapisuje, że kilkakrotnie śniło mu się, iż frunie w powietrzu. Gdy sobie to uświadamiał i budził się, odkrywał, iż w rzeczywistości opuścił swe ciało i leci nad polami. Jego zdaniem, gdy we śnie mamy wrażenie, że spadamy, w czymś się zagłębiamy, często wynika to z nieco pośpiesznego powrotu naszego ciała astralnego do naszego ciała z krwi. i kości 15. Helene Renard, będąca założycielką - wraz z Christianem Charrierem - Biura Snów, przedstawia jako sny dwa doświadczenia, które są - co bardziej prawdopodobne podróżami astralnymi. Pierwszy tekst opowiada o niezwykłym życiu Milarepy, maga, poety i pustelnika, który żył w XI wieku w Tybecie. Jak nam powiedziano, pamięć o nim jest nadal żywa na zboczach Himalajów. "Za dnia zmieniałem dowolnie swe ciało. Mój umysł obmyślał niezliczone przeobrażenia, gdy unosiłem się w powietrzu, a obie części mojego ciała do siebie nie pasowały. Nocą, we śnie, mogłem swobodnie i bez przeszkód badać cały wszechświat, od piekła po sam szczyt ... "16. Milarepa mówi "we śnie", stąd też interpretacja Helene Renard 17. Zdanie "obie części mojego ciała do siebie nie pasowały" ukazuje, o co jednak w rzeczywistości chodzi. A ponadto w dalszej części tekstu Milarepa zostaje zauważony - gdy płynie w powietrzu - przez wieśniaka i jego syna, co nie miałoby żadnego sensu, gdyby było to zwykłe marzenie senne. R. Monroe miał także wrażenie - pewnego dnia, gdy siedział na dachu domu - że dostrzegła go kobieta robiąca spokojnie porządki w ogrodzie. Podniosła głowę i wystraszona uciekła do domu, zatrzaskując za sobą drzwi 18. Alexandra David-Neel przytacza inną tybetańską historię, którą cytuje również Helene Renard . Bardzo wyraźnie nie mamy w niej do czynienia ze snem, lecz z podróżą poza ciałem, podczas której pewnemu mężczyźnie udało się strącić brata z konia, powodując jego śmierć 20. Jak sobie przypominamy, R. Monroe w podobny sposób zdołał kogoś uszczypnąć, i to dość mocno. To zbliżałoby nas do stwierdzenia, że podróż astralna nie jest bardzo odległa od procesu bilokacji. Helene Renard przytacza zresztą z zainteresowaniem i sympatią hipotezę biologa Lyalla Watsona, wedle której sny miałyby być dziełem swego rodzaju "drugiego ciała", tego, które przetrwa po naszej śmierci fizycznej.21 Należy jednak pójść dalej. Jeśli trudno jest już odróżnić sny od podróży poza ciałem, dokonywanych na tym świecie ( Jak w powyższych przykładach), sytuacja jeszcze bardziej się komplikuje, gdy chodzi o doświadczenia poza ciałem przeżywane na innych planach niż nasz, na różnych poziomach w zaświatach. Monroe zauważa kilkakrot nie, że nasze ciało chwalebne, astralne, które on nazywa po prostu "drugim ciałem", ma kłopoty z pozostaniem w naszym świecie. Przestrzenią, która wydaje mu się naturalnym otoczeniem i dla której czuje się stworzony, jest tamten świat, są zaświaty. Monroe określa je prozaicznym mianem "Miejsca II". Próbując zrozumieć, dlaczego tak trudno jest przekonać innych o realności doświadczeń poza ciałem, a tym bardziej o istnieniu Miejsca II, przypomina o mocy zapomnienia, które wydaje się nas dotykać po każdym doświadczeniu. "To ta sama kurtyna, która opada, kiedy wynurzamy się ze snu. Skrywa nasz ostatni sen - lub wspomnienie wizyty w Miejscu II. Nie wynika z tego w żadnym razie, że każdy sen jest skutkiem wizyty w Miejscu II. Niektóre z nich mogą równie dobrze być interpretacją różnych doświadczeń z Miejsca II. [ ... ] Sądzę, że wielu ludzi - a nawet większość z nich odwiedza Miejsce II w tym czy innym momencie snu"22. Stwórcza moc myśli zaczyna w końcu budzić przerażenie. Jeśli w życiu wiecznym, na różnych poziomach zaświatów,
75
wszystko odbywa się naprawdę tak jak w snach, jesteśmy skazani - o ile dobrze rozumiem - na wieczną samotność. Możemy pewnie liczyć na matkę i ojca, całą rodzinę i przyjaciół, ale w rzeczywistości będą oni, takjak w snach, wyłącznie projekcją naszej wyobraźni. Z kogo te żarty? Czyżby życie wieczne nie było niczym innym jak tylko zdumiewającą farsą? Mielibyśmy przez cały czas oglądać, każdy w swoim kącie, przygotowane przez siebie kasety wideo? Co za potworność! Sytuacja wydaje się jednak bardziej skomplikowana i jednocześnie mniej rozczarowująca. Rozwiązania można szukać, przynajmniej po części, w samym mechanizmie symbolizacji. Skoro udaje się - w celu odczytywania snów - stworzyć słowniki symboli, oznacza to, iż te same elementy rzeczywistości dają się do pewnego stopnia objaśnić przez te same symbole. Dusze z tej samej rodziny - należy przez to rozumieć ten sam poziom duchowy i te same upodobania - miałyby więc skłonność do tworzenia wokół siebie takiego samego świata. Uniwersalny charakter symboli ujawnia się również w innych dziedzinach. To nie przypadek, że Marie-Louise von Franz, będąca przez trzydzieści lat współpracownicą C.G. Junga, a następnie kontynuatorką jego dzieła, biegłą w technice i sztuce interpretacji snów, zainteresowała się również baśniami, i to do tego stopnia, że poświęciła im kilka prac 23• Tak jak Jung, odczytując marzenia senne, czerpie z symboliki alchemii, ze zbiorowej nieświadomości. Efekt symbolizowania odnajdujemy wszędzie, a zwłaszcza w sztuce. Również dla tej dziedziny opracowano liczne słowniki symboli. Pamiętam szczególnie dobrze niemieckiego psychiatrę, Siegmunda Wolfdietricha, stojącego też na czele Europejskiego Towarzystwa Badań nad Bajkami i Legendami. Pod koniec stażu, podczas którego zgłębiał tajniki malowania ikon, wyjaśnił mi liczne związki, oczywiste jego zdaniem, pomiędzy sztuką ikon a strukturą czasoprzestrzeni w bajkach. Mimo zbliżenia, wynikającego z pokrewieństwa upodobań i osiągnięcia porównywalnego poziomu rozwoju duchowego, podmiotowość każdego z nas odgrywa nadal, co najmniej przez długi czas, istotną rolę w budowie świata, którym się otaczamy. Dotyczy to bez wątpienia zmarłych, od których możemy - tą czy inną drogą - otrzymywać wieści. I w znacznie większym stopniu dotyczy to żyjących jeszcze na tej Ziemi, którzy mogą jedynie robić krótkie wypady do tamtego świata. Jeanne Guesne stwierdziła to bez większego trudu. Zadaje sobie pytanie co do "istot napotkanych w tych regionach przestrzeni": "Kim są? Muszę szczerze przyznać, że nie wiem. Są projekcją mojego własnego umysłu? Wielu z nich z pewnością tak, ale nie wszyscy. Czy są to istoty rzeczywiście mieszkające w tym wymiarze i stworzone z jego materii? Być może. Projekcje umysłu innych osób? Być może także"24. Wypady w zaświaty wydają się niekiedy mieć podobny przebieg jak sny, charakteryzują się jednak większą Spójnością, ponieważ są dokonywane przy w pełni rozbudzonej świadomości. Nasze pragnienia, obawy, przekonania, wierzenia, a nawet nasze uprzedzenia rysują się wówczas niczym we śnie, ale przemieniają się w rzeczywistość świata astralnego, zgodnie z materią właściwą naszemu nowemu ciału. Stąd też silnie psychodeliczny i oniryczny charakter niektórych relacji wielkich podróżników poza ciałem. W znacznej części są to sny, które stały się rzeczywistością. Odwiedzane i opisywane światy istnieją naprawdę, ze wszystkimi szczegółami, odkryciami i naukami, ale wyłącznie dla tych, którzy je stworzyli, lub też tych, którzy mieliby ochotę - marzyliby o tym - by tam do nich dołączy 25• Docieramy tutaj do problemu istnienia granic nawet największych doświadczeń. Jak sądzę, słynny Al-Miradż (wniebowstąpienie Mahometa) sytuuje się na tym poziomie i w tym kontekście. Henry Corbin ma z pewnością rację, kiedy zauważa, że ci, którzy interpretowali to w sposób nazbyt dosłowny, myśląc, iż Prorok został zabrany do nieba wraz ze swą powłoką cielesną, popadli w "nieprawdopodobieństwa i trudności nie do pokonania". I z równą pewnością ma rację, nie akceptując zbyt słabej interpretacji, wedle której było to "wyłącznie wniebowstąpienie duchowe". Al- Miradż byłby wówczas jedynie alegorią. Henry Corbin podkreśla jednak: "Najbardziej wnikliwi teozofowie, dysponujący ontologią nieuchwytnego świata, mówili tu o wniebowstąpieniu zarówno in mente, jak i in corpore, przy czym słowo corpus oznaczało, rzecz jasna, nieuchwytne ciało duchowe, jako jedyne zdolne przeniknąć do nieuchwytnych światów Malakut, gdzie dochodzi do nierzeczywistych wydarzeń" 26 • A oto, co mówił już święty Paweł: "Znam człowieka w Chrystusie, który przed czternastu laty - czy w ciele - nie wiem, czy poza ciałem - też nie wiem, Bóg to wie - został porwany aż do trzeciego nieba. I wiem, że ten człowiek - czy w ciele, nie wiem, czy poza ciałem, jteż nie wiemj, Bóg to wie - został porwany do raju i słyszał tajemne słowa, których się nie godzi człowiekowi powtarzać". (2 Kor 12,2-4) Bez wątpienia jest to ten sam problem, który dotyczy wielu wizji, niezależnie od ich autentyczności czy też znaczenia i autorytetu tych, którzy je przeżywali. Nie oddalamy się tu od naszego tematu, gdyż niektóre z wizji, szczególnie dobrze znane, zaliczają się do naszych źródeł, i to najbardziej bezpośrednich, gdyż wydają się pochodzić z zaświatów. Dlatego też poza niezmiernie oczywistymi podobieństwami znajdziemy również istotne różnice w wielkich wizjach dotyczących życia i męki Chrystusa. Nawet w wizjach Teresy Neumann, które wydają mi się najbliższe temu, co mogło się naprawdę wydarzyć, mamy niekiedy do czynienia z procesem symbolicznej transpozycji. Jest to dla nas bardzo ważne świadectwo, w którym możemy uchwycić bezpośrednio ten mechanizm.
76
Wizje Teresy Neumann Teresa Neumann (1898-1962) była prostą wiejską dziewczyną, bez wykształcenia, w normalnym stanie niemówiącą nawet dobrze po niemiecku. Znała bowiem wyłącznie dialekt swego regionu. Widziała i przeżywała Mękę Pańską około siedmiuset razy, przy czym zawsze przyglądała się scenom rozgrywającym się wokół niej w trzech wymiarach i słyszała ludzi mówiących po aramejsku. Umiała powtórzyć usłyszane słowa. Wykładowcy uniwersyteccy potwierdzili poprawność powtarzanych przez nią fraz. Wydarzenia przebiegały za każdym razem dokładnie w taki" sam sposób. Jedyna zmiana polegała wyłącznie na tym, że Teresa nie zawsze zajmowała to samo miejsce i mogła niekiedy zobaczyć i usłyszeć coś, czego nie widziała i nie słyszała poprzednio. Co najmniej więc dwukrotnie - choć prawdopodobnie przydarzało się to znacznie częściej - oglądana i słyszana ". przez nią scena, rozgrywająca się za czasów Chrystusa, przed niemal dwoma tysiącami lat, uległa lekkiej zmianie za sprawą XX -wiecznej mistyczki. Za pierwszym razem Teresa siedziała na kanapie w swoim pokoju i obserwowała pojawienie się Trzech Króli, przybyłych pokłonić się Dzieciątku Jezus. Wedle niej scena rozgrywała się daleko od Betlejem i dużo później niż w chwili narodzin Bożego Syna. Widziała maleńkiego Jezusa biegnącego z wyciągniętymi rączkami ku Trzem Królom. Zerwała się wówczas z kanapy z twarzą promieniejącą niezwykłą radością, dotarła do łóżka i rzuciła się na nie bez przytomności. Jak wyjaśniła później, w swego rodzaju transie, Chrystus, dostrzegłszy jej obecność, również wyciągnął ku niej ramiona. Gdy poczuła w swej dłoni Jego maleńką rękę, bardzo ciepłą i nad wyraz cielesną, zemdlała ze szczęścia 27• Innym razem towarzyszyła scenie Ukrzyżowania. Na moment proboszcz jej parafri, ojciec Naber, został z nią sam w pomieszczeniu. Nagle Teresa otworzyła oczy i spoglądała na niego przez chwilę z wielkim smutkiem. Jak wyjaśni później sama, dostrzegła go u stóp krzyża. "Ksiądz patrzył na Zbawiciela ze współczuciem, a On spojrzał na księdza z dobrocią" oznajmiła 28• W tych dwóch scenach daje się wyraźnie zauważyć mechanizm transformacji świata w zależności od patrzącego i warunków wizji. Ten sam mechanizm niekoniecznie musi odnosić się wyłącznie do szczegółów, tak jak w dwóch powyższych przykładach. W wielu przypadkach pojawia się masowo i nieprzerwanie, nam zaś brak punktów odniesienia, by móc go rozpoznać i ocenić wagę zmian, które wprowadza. Dotyczy to słynnych wizji Swedenborga, będących niemal niezbędnym dziś źródłem dla wszelkich opisów za- światów.
Swedenborg, ,,Budda Północy" Swedenborg (1688-1772) był synem luterańskiego duchownego. Bardziej jednak niż teologią interesował się on początkowo matematyką i innymi naukami. Okazał się prawdziwie wszechstronnym geniuszem: doskonale znał łacinę, grekę, a później również hebrajski. Potrafił porozumieć się po angielsku, holendersku, niemiecku, włosku i francusku równie dobrze, jak w swym ojczystym języku, czyli po szwedzku. Z talentem grywał na organach w katedrze w Uppsali. Został inżynierem. Podróżował po całej Europie, gdzie zyskał uznanie środowiska naukowego serią dzieł z najrozmaitszych dziedzin: matematyki, astronomii, geologii, metalurgii, mechaniki, ekonomii, botaniki, zoologii itp. W roku 1743, gdy miał pięćdziesiąt pięć lat, całkowicie się odmienił. Jak sam twierdził, ukazał mu się Chrystus i zlecił misję. "Uzyskałem tę świętą funkcję od samego Pana, który ukazał się we własnej osobie mnie, swemu słudze. Otworzył mi oczy, abym dostrzegł świat duchowy. Sprawił, że mogłem rozmawiać z duchami i aniołam"29. Potem pojawiły się następne wizje, w latach 1744 i 1745 ... Mnożyły się doświadczenia. "Od ponad trzydziestu lat, dzięki szczególnemu przywilejowi otrzymanemu od Pana, dane jest mi przebywać równocześnie w świecie duchowym i w świecie naturalnym, rozmawiać z duchami i aniołami niczym z ludźmi ... W swym ciele duchowym zostałem doprowadzony przez Pana do świata przejściowego, do piekła i nieba, a moje ciało materialne pozostało w tym samym miejscu"30. Swedenborg zawdzięcza swój autorytet bezspornej wiedzy naukowej, ścisłości rozumowania i szczeremu zaangażowaniu, którego dowody dawał przez całe życie. A niedawno hołd złożył mu D.T. Suzuki, wielki mistrz buddyzmu, zen, tłumacząc cztery jego dzieła najapoński. Było to praktycznie pierwsze wielkie spotkanie japońskiego mistrza z duchowością Zachodu. Zbieżność poglądów Ibn al-Arabiega, wyznawców zen i Swedenborga, naszego "Buddy Północy", jak nazywał go Suzuki, została tym samym niemal oficjalnie uznana przez najlepszych specjalistów 31. Swedenborg miał z pewnością zdolności mediumiczne. Dał im wyraz, gdy w roku 1759 opisał w Goteborgu pożar, który właśnie wybuchł w Sztokholmie, leżącym w odległości czterystu kilometrów w linii prostej. Niezwykle dokładnyopis potwierdzili wysłannicy króla, a wydarzenie stało się znane w całej Europie. Ale chociaż mogę narazić się niektórym czytelnikom, w niewielkim tylko stopniu będę odwoływał się do Swedenborga. Choć cieszy mnie, że tłumaczy się jego prace, choć doceniam mnogość interesujących szczegółów, nigdy nie będę miał
77
pewności, jeśli chodzi o wartość tego, co nam opowiada. Tak wiele bowiem znajduję prostych błędów, małostkowych uprzedzeń, a niekiedy szalonych stwierdzeń. Gdy opisuje, jak wyznawcy religii rzymskokatolickiej odkrywają w końcu, przybywając do nieba, że należy wielbić Chrystusa, a nie papieża - czym to na wielu stronach, nie wykazując się nawetsradowym poczuciem humoru mam wątpliwości co do wartości całego tekstu 32. Podobnie gdy spokojnie oznajmia, iż poganie odkrywają ze zdumieniem, w czasie swego ziemskiego żywota, że "chrześcijanie zaznają zdrad, nienawiści, kłótni, pijaństwa", podczas gdy oni sami "czują odrazę do tych występków, pozostających w sprzeczności z ich zasadami religijnymi" 33 . Można się zastanawiać, co oznacza - u tak wykształconego człowieka - taka naiwność. Co istotniejsze, jeśli mu wierzyć, gdy ukończył swe wielkie dzieło Vera religio christiana, Chrystus wezwał do świata duchowego wszystkich apostołów i wysłał ich, by rozpowszechnili wśród zmarłych słuszną doktrynę Swedenborga34. Niedorzeczności te mogą zaiste wprawić nas w przy- gnębienie! Tak więc z pewnością nie będę opierał się na podobnych tekstach, próbując dokonać swego rodzaju syntezy zasadniczych elementów naszego przyszłego życia. Nie chcę jednak przez to powiedzieć, że doświadczenia Emanuela Swedenborga są zupełnie bezwartościowe. Na1eży jednak nauczyć się rozeznawać w tym, co pisał, porównywać, interpretować ... Bez wątpienia to, co widział ten wielki uczony, było w znacznej części projekcją jego umysłu. I w tym tkwi właśnie problem. Jego przekonania, osobiste zapatrywania i antypatie przekształcały się w ożywione obrazy, podobnie jak we śnie. Widywał ludzi, zadawał pytania, rejestrował w pamięci ich odpowiedzi, ale w rzeczywistości bardzo często spotykał wyłącznie samego siebie lub osoby mające takie same upodobania i uprzedzenia, osoby "na jego podobieństwo". Swego rodzaju potwierdzenie tego mechanizmu znajdujemy w interesującym doświadczeniu, przeprowadzonym przez profesora Ernesta R. Hilgarda na Uniwersytecie Stanforda. Zauważywszy, iż jeden z jego studentów miał wyjątkowo dobrze rozwiniętą wyobraźnię, wprowadził go dzięki hipnozie - w stan głębokiego transu. Przekazał mu wówczas następującą sugestię: "Przeniesie się pan w miejsce, które panu opiszę. Wraz z kilkorgiem przyjaciół zbada pan niedawno odkrytą jaskinię. Już ją pan znalazł. Wrócił pan do niej z niezbędnym ekwipunkiem, jest pan gotowy dokładnie się jej przyjrzeć. j Proszę mi opisać, co pan widzi". Przez następnych siedemnaście minut student opowiadał swą przygodę, zupełnie jakby naprawdę ją przeżył. Razem ze swymi towarzyszami dostrzegli grotę zupełnie przypadkowo, podczas pikniku. Od razu spróbowali się zorientować, dokąd prowadzi. Nie udało się to z braku odpowiedniego sprzętu. Podczas drugiej wizyty odkryli inne wyjście, wychodzące na wspaniałą dolinę... . W powtórnej próbie Hilgard poprosił tego samego studenta o opowiedzenie innej historii, nie posługując się tym razem hipnozą. Relacja okazała się również interesująca, ale znacznie mniej niż poprzednia. Co bardzo istotne, sam badany wyczuł różnicę pomiędzy dwoma doświadczeniami. "Gdy tworzę główny zarys pod hipnozą, nie muszę wykazywać się inicjatywą. Historia dzieje się zupełnie sama Na jawie wszystko wydaje się w większym stopniu wykończone. Tego, co opisuję w stanie czuwania, nie postrzegam w taki sam sposób, jak czynię to pod hipnozą. Na przykład naprawdę widziałem wszystko, co dziś opisałem"35. Dokładnie ten sam mechanizm, choć w różnym stopniu, daje się zaobserwować u wielu pisarzy. Nie będąc właściwie pod hipnozą, wpadali w pewnych momentach w swego rodzaju trans. Jan Wilson podaje - w cytowanej już pracy - kilka przykładów zaczerpniętych z literatury angielskiej. Najbardziej spektakularny z nich dotyczy autora książek dla dzieci, Enida Blytona. "Kiedy rozpoczynam pracę, nie znam tożsamości bohaterów, miejsc, w których będzie rozgrywać się akcja, ani przygód czy wydarzeń, do których dojdzie ... Zamykam wówczas na kilka chwil oczy, mając na kolanach przenośną maszynę do pisania. Opróżniam umysł i czekam. W wyobraźni widzę nagle przed sobą - równie wyraźnie, jakby to były prawdziwe dzieci - postacie, które opiszę. Ich historia rozwija się w moim umyśle, zupełnie jakbym dysponował własnym ekranem kinowym. Moi bohaterowie ukazują się i znikają, mówią, śmieją się, śpiewają, przeżywają przygody, kłócą się itp. A ja wszystko widzę i słyszę. zapisuję to na maszynie do pisania ... Nie wiem z wyprzedzeniem, co powie lub zrobi każdy z nich. Nie wiem, co się wydarzy"36. Tym właśnie sposobem Enid Blyton pisał dwie książki miesięcznie. Wydaje się zatem dość prawdopodobne, że świat astralny może być przepełniony różnego rodzaju formami-myślami wszelkiej natury. Nic więc dziwnego, że napotyka się pewne problemy podczas doświadczeń poza ciałem. Można wówczas odnaleźć własne myśli, a także te należące do innych żyjących na Ziemi, a nawet zmarłych, mających takie samo prawo jak my do fantazjowania. Staje się zrozumiałe, że nasi drodzy przyjaciele z zaświatów miewają niekiedy kłopoty z odnalezieniem się wśród wszystkich tych informacji. Potwierdza to niemiecki żołnierz, który zginął w roku 1915 na froncie wschodnim. Sigwart urodził się w Monachium w roku 1884. Już w wieku ośmiu lat komponował pieśni i inne drobne utwory na fortepian. Później napisał nawet operę, którą wystawiono z sukcesem pół roku po jego śmierci, gdy trwała pierwsza wojna światowa. Był głęboko wierzącym chrze-
78
ścijaninem, otwartym jednak na inne religie i nurty teologiczno-filozoficzne: buddyzm, teozofię, antropozofię. W swych poglądach zbliżał się do Rudolfa Steinera. Przez trzydzieści pięć lat przekazywał wiadomości jednej z sióstr, która odbierała je intuicyjnie. Opisywał w nich straszliwą walkę, jaką toczyły w zaświatach siły dobra i zła w związku z wojną szalejącą na Ziemi. Potwierdzał tym samym świadectwo Pierre'a Monniera. Znaczna część jego wkładu w tę walkę duchową przybrała dla niego postać kompozycji muzycznych, od których oczekiwał prawdziwego rezonansu kosmicznego. W pewnym momencie siostra, otrzymująca przesłania, postanowiła pisać nowele i powieści. Sigwart uprzedził ją wówczas, że zakłóca to ich kontakty. ,,tworzysz żywe istoty' (Lebewesen) i ledwie mogę wtedy do ciebie mówić"37. Można zresztą uznać, że ta sama zasada stwórczej mocy umysłu dotyczy nie tylko pisarza, który "tworzy" swych bohaterów i ich otoczenie, ale również niezliczonych czytelników, wzmacniających - siłą własnej wyobraźni - wyobrażenia autora. Można zatem podczas podróży astralnych spotkać wiele istot, których realność będzie trudna do określenia. Trudność ta ujawnia się bardzo wyraźnie w pasjonującej próbie, podjętej przez niewielką grupę Włochów pragnących uzyskać dowody na istnienie życia wiecznego, dzięki ściśle kontrolowanym doświadczeniom poza ciałem." Historia ta jest nieco skomplikowana. Aby została dobrze zrozumiana, warto najpierw przedstawić pokrótce uczestników tego przedsięwzięcia. Jest ich czworo. Oto Giorgio di Simone, słynny parapsycholog, koordynator całej operacji. Od wielu lat pozostaje - za pośrednictwem medium - w kontakcie z istotą z zaświatów, która jest znana wyłącznie jako bardzo tajemnicza Istota A. Opublikował już kilka tomów jej przesłań, opatrując je własnymi komentarzami. Pomysłodawcą projektu był jednak Renato Patelli, urodzony w Turynie w roku 1947. Dość często ulega bezwiednemu rozdwojeniu osobowości. Podczas doświadczeń poza ciałem próbował wielokrotnie dotrzeć do domu matki, przyjaciela lub znajomego. Porównując następnie ich relację z tym, co mógłby tam usłyszeć i zobaczyć, miał nadzieję uzyskać dowód na to, iż istotnie opuścił swe ciało i odbył prawdziwą podróż astralną. Ale nigdy nie zdołał tego uczynić, gdyż opuszczając ciało, od razu odnajdywał się w innych wymiarach. Jak widzieliśmy, Robert Monroe umie pozostawać na naszej Ziemi, kiedy tego pragnie. Zauważył jednak, że nasze drugie ciało miało z tym poważne kłopoty, podobnie jak napełniony powietrzem balon, który chciałoby się zatrzymać na dnie zbiornika wodnego. Nasze ciało duchowe wydaje się naprawdę stworzone dla innych poziomów egzystencji. Renato wiedział, że młoda kobieta będąca medium, której tożsamość określają jedynie inicjały C.M., nawiązała uprzywilejowaną łączność telepatyczną ze zmarłym księdzem nazwiskiem Giuseppe Zola. Ksiądz ten bardzo jej pomógł w dzieciństwie i zachowała dla niego ogromną wdzięczność. Był to człowiek bardzo powściągliwy, nieco smutny i niezmiernie samotny. Do jego obowiązków należało między innymi nauczanie gry na fortepianie w placówce podległej parafii św. Jerzego, w której przebywał. Renato pomyślał, że po opuszczeniu ciała mógłby spróbować spotkać się w zaświatach z Giuseppem Zolą. W spólnie ustaliliby hasło lub znak rozpoznawczy. Renato wysłałby później do Giorgia di Simone list polecony zawierający relację z jego podróży astralnej i ustalone hasło lub znak. Podczas kolejnego seansu telepatycznego z C.M. zmarły ksiądz przekazałby jej to samo hasło lub znak. AGiorgio di Simone musiałby tylko porównać oba przekazy. Jak widać, pomysł był nieco skomplikowany, ale dość zręczny. Należy przy tym uściślić, że Renato nigdy wcześniej nie spotkał Zoli i nic o nim nie wiedział, a C.M., czyli medium, nigdy nie poznała przebiegu prób Renata. Ten zaś podjął ich dwanaście, z czego trzy wydawały się zakończone powodzeniem. Oto streszczenie najbardziej udanej, piątej z kolei: Dnia 11 listopada 1981 roku, na trzy kwadranse przed północą, Renato położył się do łóżka. Kilka minut później poczuł silne wibracje, o wiele silniejsze niż zwykle. Przestraszył się, że być może nadeszła już jego ostatnia godzina, i przez pewien czas starał się walczyć z tym zjawiskiem. Potem jednak zrezygnował, a wszystko przebiegło bez zakłóceń. Opuścił swe ciało, opadł łagodnie na podłogę przy łóżku, by po chwili się podźwignąć. Skierował się ku oknu i wzbił się w powietrze. Początkowo leciał ponad dachami domów. Myślał wówczas usilnie o Zoli i wkrótce dachy zniknęły. Poczuł, że coś wciąga go w ciemność z niewiarygodną wprost prędkością. Doznał nawet wrażenia, że powietrze owiewa jego ciało. Wezwał na pomoc swego przewodnika duchowego i zaczął stopniowo dostrzegać jaśniejszą strefę. Zbliżył się do budynku, prawie się z nim zderzył, nie robiąc sobie jednak krzywdy. Zauważył przy tym: "To dziwne, poprzednio przenikałem przez ściany". W ścianie domu znalazł otwarte okno, wszedł do środka. Od razu natknął się na mężczyznę w sutannie. Wiedział już od czasu pierwszego spotkania, że w doczesnym życiu Zola był księdzem. Zapytał więc, gdzie może go teraz znaleźć. Duchowny odpowiedział, że jest w domu, nie uściślił jednak gdzie. Renato opuścił pomieszczenie i znalazł się w jasno oświetlonym korytarzu. Przechodziło nim kilku bardzo zaaferowanych mężczyzn w sutannach. Na samym końcu korytarza trzy lub cztery "istoty" wesoło ze sobą rozmawiały. Renato podszedł do nich i znów zapytał o Zolę. "Musiałem mieć dość głupią minę, gdyż przyjrzawszy mi się uważnie, ze śmiechem wskazały najbliższe drzwi". Renato wszedł i zobaczył osobę siedzącą przy fortepianie, odwróconą do niego plecami. Nie należy zapominać, że Renato nic nie wiedział o lekcjach gry na fortepianie, jakie za życia dawał Zola. "Proszę mi wybaczyć" - przeprosił. Mężczyzna w sutannie odwrócił się, wstał i podszedł do niego. I znów ta sama twarz, te same włosy, ta sama sylwetka jak za
79
pierwszym razem. "Czy ksiądz Zola?" zapytał Renato. A gdy usłyszał odpowiedź: "Tak, byłem nim", poczuł zadowolenie. "Jestem Patelli, ksiądz pamięta, zaprogramowane doświadczenie ... ". Zola wydawał się zastanawiać przez moment, potem uśmiechnął się szeroko: "Witaj, Patelli, chodźmy". "Ksiądz mówi, że nazywa się Zola, i chętnie w to wierzę. Chciałbym jednak, by ksiądz mi wskazał, jaki będzie nasz znak rozpoznawczy ... ". Zola zamyślił się i spoważniał. Widząc jego zakłopotanie - opowiedział później Renato - a także dlatego, że nie miałem czasu do stracenia, próbowałem mu pomóc: "Ksiądz pamięta, kościół ... ". "No tak, przepraszam, kościół w param św. Jerzego!". Patelli nie miał pojęcia o istnieniu tej parafri, ale zrozumiał, że tym razem doświadczenie naprawdę się powiodło. Spróbował jednak uzyskać dodatkowy dowód w postaci umówionego znaku. Zola okazał się temu niechętny: "Nie, to zbędne, opowiem młodej kobiecie swoją wersję spotkania". A zatem wiedział o doświadczeniu. Renato nalegał i zaproponował następujące hasło: "Woda z nieba". Przekazał to telepatycznie, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Był pewien, że prawidłowo przesłał w myśli słowo "woda", ale miał wątpliwości co do określenia "z nieba". Trzy dni później, 14 listopada, C.M. wychwyciła podczas kontaktu mediumicznego z Zolą słowa "ocean z nieba". Różnica była tak niewielka, że można tu mówić o pełnym sukcesie. Mimo to Renato rozmyślał stale nad tożsamością swego rozmówcy. Nigdy nie spotkał Zoli za jego życia na Ziemi. Miał więc trudności z jego rozpoznaniem. Problem był jednak o wiele bardziej złożony. Za pierwszym razem, gdy Renato spotkał Zolę w świecie astralnym, ksiądz nie nosi sutanny, miał tylko niewielki krzyżyk w klapie marynarki. Za drugim razem miejsce spotkania bardzo różniło się od poprzedniego, twarz wydawała się dość podobna a mężczyzna nie miał na sobie ani sutanny, ani marynarki. Przy trzecim spotkaniu Renato sądził, że rozpozna tego samego Zolę, choć ubranie było jeszcze inne i pojawiła się broda. Przy czwartym spotkaniu Zola przyznawali się do swojego nazwiska i faktu, iż za życia był księdzem, ale jego twarz się zmieniła, jakby przeszedł ospę ... Za każdym, razem Zola wydawał się z trudem rozpoznawał Renata, uchylał się też od podania znaku lub hasła. Wszystko to potwierdza zresztą moje własne wrażenia. Miałem okazję spotkać się i rozmawiać z wieloma osobami twierdzącymi, iż przeżyły doświadczenia poza ciałem. I jestem przekonany, że znaczna część z nich oszukuje samych siebie mniej lub bardziej świadomie. Te doświadczenia istnieją naprawdę, jednak są o wiele rzadsze, nie niektórzy chcieliby wierzyć. Można łatwo pomylić je z różnego rodzaju zjawiskami, które nie pociągają za sobą rzeczywistego opuszczenia ciała. A ponadto nawet jeśli mamy do czynienia z prawdziwymi doświadczeniami poza ciałem, to, co spotykamy w świecie astralnym, często nie, bywa łatwe w interpretacji z uwagi na niezwykłą moc stwórczą naszych myśli.
3. Nasze myśli to żywa energia Jak już wcześniej widzieliśmy, możemy w zaświatach tworzyć za pomocą myśli wszystko to, czego pragniemy. Przed chwilą analizowaliśmy - dość długo, lecz to etap o bardzo istotnym znaczeniu - fakt, iż nasze myśli mają moc stwórczą, i to nawet niezależnie od naszej woli. Teraz musimy zrozumieć, że nasze myśli, a w szerszym znaczeniu: nasza świadomość, nasze pragnienia, obawy i niechęć, są już dziełami. Poprzez uczucia tworzymy nieprzerwanie siły, fale, przepływy, które od chwili powstania będą kontynuowały w nieskończoność swój bieg, niczym fale radiowe emitowane w przestworza. Pierre Monnier, francuski oficer, który zginął w czasie pierwszej wojny światowej, rozmawiał z matką - za pośrednictwem pisma automatycznego - o kształcie, jaki mogą przybrać nasze uczucia i myśli 40. Oto, co mówił: "J ak ci wspominałem, nasze myśli przemieniają się w wibrujące, ożywione fale. Prądy te mają skład podobny do składu materii, także wibrującej i ożywionej. Oddziałują i zachowują się w analogiczny sposób, mają w sobie immanentne życie. Wynika stąd, że nasze myśli żyją i rozprzestrzeniają życie. Podobnie dzieje się, jak już ci mówiłem, ze spojrzeniem ... promieniem wysyłanym przez nasze oczy ... promień ten jest żywy, żywy z fiizjologicznego punktu widzenia, jeśli mogę tak to ująć"41. To nie tylko życie, ale również inteligencja i wola. "W rzeczy samej, jeśli przyjmiesz, że myśl jest żywą energią, która przenosi się i może być przekazywana, nie ma tu już mowy o sile, mechanicznej lub uległej, gdyż pozbawionej woli. Tym razem są to decyzje podejmowane przez wolę: skuteczną, działającą niczym napęd lub hamulec, w zależności od jej wolnego wyboru, zabarwioną osobistą opinią będącą efektem zastanowienia"42. Pierre Monnier wyjaśnił matce, że ludzie są naprawdę zdumiewającymi istotami, które mają moc powoływania do życia nie tylko innych dusz: ,,[ ... ] ale też istot duchowych' (emanacji ich sił duchowych), 'energii', które, przybrawszy postać cielesną, mogą być dobre lub zdeprawowane ... Niekiedy jest wam dane je zauważyć: gdy rodzą się ze wzniosłych i czystych skłonności, jawią się jako gwiazdy, płomienie, a nawet zjawy ulotne i subiektywne. Gdy jednak wywodzą się z niski, lub złych uczuć, mogą przybrać postać bestii budzących lęk, niczym z urojeń. Te 'larwy', których przerażąjącą realność tak często sprawdzali poganie, nie są ani marzniem sennym, ani halucynacją"43.
80
A ponadto nawet siły kosmiczne są obdarzone życiem. " A co za tym idzie, mają (bardzo trudną do udowodnienia) misję ... muszą ją wypełnić, by uniknąć wzaje uwarunkowanych słabości, które mogłyby mieć bardzo istotne znaczenie. Nic jednak nie zmusza ich do tego posłuszeństwa"44. Roland de Jouvenel zmierza zupełnie w tym samym kierunku. "Trzeba wiedzieć, że myśli mają własne życie i jeśli istnieją naprawdę, są niczym osoby poszukujące miejsc i krajobrazów, w których lepiej by się czuły. Oto dlaczego jest w każdej z nich element włóczęgostwa i niewierności. Czasami jednak się mylą i przez pomyłkę zatrzymują się tam, gdzie nie powinny. I wówczas, ogarnięte paniką, wracają w miejsce swego pochodzenia 45. [ ... ] Trzeba oswoić myśli. Podobne do ludzi, mają swoje życie i boją się, że zostaną zranione lub zabite przez tych, którzy mogliby je pokonać"46.,! Chyba najpełniejsze i najjaśniej wyrażone stwierdzenie znajduje się w przesłaniu, jakie od Pierre'a Monniera otrzymał Jean Prieur 24 października 1968 roku. 1 "Szatan nie może być osobą, jest egregorem zła obdarzonym świadomością. To ośrodek rozkładu, zniszczenia,.:: inteligentne trzewia. To dlatego ludzie mówią często, że jest osobowością, można uznać go za osobowość, może" nawet przybrać taką postać. Wiele duchów zła czyni tak wobec ludzi. To ludzki egregor. Emanacjom ludzkiego umysłu udaje się skupić tę siłę! Tworzą go ludzie, nie ma rzeczywistego życia. Tylko Bóg żyje i może tworzyć. Tylko Bóg żyje. Szatan ma krótkotrwały żywot, który ludzie mogliby unicestwić w jednej chwili, jeśli tylko zechcieliby myśleć w myśli Boga. Zło nie będzie trwać wiecznie, podczas gdy Bóg będzie istnieć zawsze"47. To samo wyraził już kilkakrotnie, wiele lat wcześniej, w listach, do jakich zainspirował matkę. "Diabeł! ... To symbol - mówią najtęższe umysły naszego wieku. Ależ nie! Szatan jest bardzo potężną istotą duchową, którą utrzymuje przy życiu każde z waszych uchybień: jego pożywieniem jest to, co pozostaje po waszych błędach, karmi się on waszymi grzechami"48. A 27 sierpnia 1922 roku wypowiedział zdanie godne proboszcza z Ars: "Człowiek, będąc wolny, jest winny w grzechu, a z każdego jego grzechu rodzi się demon"49. Pozostaje jednak faktem, że naprawdę istnieją upadłe anioły, czyli istoty duchowe, które nigdy nie przyoblekły się w ciało, ani na Ziemi, ani na innej planecie. I w tajemnicy swej wolności, tak jak niektórzy ludzie, wybrały bunt przeciwko Bogu, odrzucenie miłości. Ale podobnie jak trudne staje się w zaświatach odróżnienie zmarłych, którzy opowiedzieli się za złem, od złych istot będących wytworem ich myśli (i naszych także), tak samo bardzo trudno jest odróżnić upadłe anioły od wszelkich istot, jakie zrodziła ich nienawiść. Anioły te istnieją. "Dialogi z Aniołem" są tego świadectwem. Znajdziemy tam zapowiedź, że gdy wszystko się skończy: "demony staną się znów aniołami". I nawet... "ten spośród nas, 'Zwiastun Światła', oszust, buntownik, wąż, również zostanie odkupiony. Nikt od tamtej chwili nie będzie zamieszkiwał piekła"50. Opisany powyżej mechanizm nie odnosi się wyłącznie do sił zła. Nasza miłość, nasze dobre myśli mogą także zrodzić jasne, promienne istoty. "Niemniej istnieją również duchy wspaniałe, duchy świetliste, których białe ubiory połyskują niczym śnieg w słońcu. Nie są aniołami, mimo iż nigdy nie przybrały postaci cielesnej. Unoszą się ponad narodami niczym element ochronny, zrodziły się z wielkich myśli, które powstały w sercach i mózgach ludów. [ ... ] Bóg ofiarowuje tchnienie życia (czyli duszę) tej 'energii' wywodzącej się z ludzkości. Tak naprawdę staje się ona niezależną siłą, na której osobowość składają się osobowości niezliczonej rzeszy rodziców. Ma za zadanie czuwać nad miejscem, które było jej kolebką i jej ojczyzną"51. Pomyślmy o Aniele Portugalii "widzianym" przez dzieci w Fatimie. Wszystkie te istoty, te egregory tworzą w rezultacie olbrzymie armie miłości lub nienawiści. I zaczyna się wówczas w niewidzialnym świecie straszliwa bitwa. Opowiada nam to, posługując się prawdziwie militarnym słownictwem, podobnie jak w samej Biblii, nie tylko Pierre Monnier - co z jego strony wydaje się dość naturalne ale nawet Paqui, a to jest niezwykłe i tym samym jeszcze bardziej znaczące. Paqui Lamarque to młoda dziewczyna, która zmarła przedwcześnie, tak jak Pierre Monnier i Roland de Jouvenel. Przekazywanych przez nią wiadomości nie wychwycili jednak ani jej rodzice, ani narzeczony. Zmarła w Arcachon w roku 1925 i przez dwa lata od chwili śmierci wszystko, co miała do przekazania, spisywał jeden z jej przyjaciół. Ale najdziwniejsze w tej historii było to, iż począwszy od 1 stycznia 1928 roku zastąpiła go w tym nieznajoma. "Państwo Godefroyowie, którzy w roku 1926 spędzali lato w Arcachon, udali się na cmentarz, by pomodlić się przy grobie niedawno zmarłego młodego właściciela hotelu. Ich uwagę przyciągnęła wśród pinii zupełnie nowa kapliczka, w stylu właściwym połowie lat dwudziestych XX wieku. Bardzo wyraźnie odcinała się ona od innych grobowców"52. A ponieważ portret młodej dziewczyny, pozostawione teksty i kwiaty, a także cała atmosfera otaczająca tę cmentarną kapliczkę zrobiły na pani Godefroy duże wrażenie, poczyniła ona wysiłki, by poznać rodzinę Lamarque. Nawiązała się przyjaźń, podtrzymywana podczas coraz liczniejszych pobytów państwa Godefroyów w Arcachon, po części ze względów zdrowotnych.
81
,,O jedenastej wieczorem, 1 stycznia 1928 roku, w hotelu, w którym się zatrzymała, Yvonne Godefroy, praktykująca katoliczka, która nigdy wcześniej nie zajmowała się spirytyzmem i pisarstwem, poczuła naglącą potrzebę zapisania tego, co dyktował jej wewnętrzny głos, łagodny, lecz stanowczy, pochodzący z niewidzialnego świata. Wzięła do ręki ołówek i zaczęła notować - stawiając bardzo duże, pochylone litery, zupełnie niepodobne do jej własnego pisma - słowa pojawiające bez wysiłku, bez potrzeby skreślania, jednym ciągiem, pod wpływem swoistej muzyki płynącej prosto z serca"53. Łącznie powstało sześć tysięcy stron, z których jedynie niewielka część tworzy cytowany zbiór 54• Styl może wydawać się nieco pretensjonalny, jak to często zdarza się też u świętej Teresy z Lisieux Podobnie jednak jak i w tamtym wypadku, trzeba umieć wnikać głębiej. Oto, co na interesujący nas temat zmarła dziewczyna podyktowała pani Godefroy: "Wszystkie myśli, dobre i złe, tworzą fale rozchodzące się w przestrzeni. W zależności od swej natury łączą się, gromadzą i formują wielkie zastępy, które się wzajemnie ze sobą ścierają. I tak jak w każdej bitwie zwycięża silniejszy. Jeśli złe siły triumfują nad dobrymi, na Ziemię spada całe zło. W razie zwycięstwa elementów dobroczynnych na ludzi zstępują szczęście i spokój. Zazdrość, pragnienie zemsty, pycha, a zwłaszcza nienawiść tworzą wiry, które wyjaśniają to, co w owym momencie dzieje się na Ziemi. .. Zaludniajcie więc czystymi myślami i życzliwymi promieniami duchowe pola walki skrzydlatych zastępów"55. Podobnie Pierre Monnier: "Zdumiewające bitwy, których jesteście świadkami, są wyłącznie następstwem tych, które rozgrywają się pomiędzy duchami. Nie mam tu na myśli tylko duchów ze sfer pozaziemskich ... mówię także o duchach żyjących w ludzkich ciałach. Rywalizujące ze sobą siły wrogie Miłości, które wywołały bitwę, organizowały się i liczyły swe szeregi. Wywodziły się zarówno z niewidzialnych, jak i ziemskich regionów. Jedne i drugie zasilały oba obozy. Droga Mamo, zwycięstwo musi przypaść armiom Chrystusa!"56. Jak doskonale podkreśla to Jean Prieur, mamy tu do czynienia z językiem Pisma Świętego. Anioł z "Dialogów z Aniołem" nie kryje okrucieństwa tej tajemnicy przed Żydami, których przygotowuje do ofiary: "Twarde słowa: wojna jest dobra. Bądźcie czujni! Siła, która chybia celu, niszczycielska i rujnująca, nie zatrzymałaby się nigdy, gdyby nie było słabych, gdyby nie było ofiar, by ją przyjąć. To przeszłość, która musiała się dokonać. Zła, podjętego czynu nie sposób naprawić. Ofiara wchłania okropności. Prześladowca odnajduje prześladowanego i śmierć jest nasycona. [cisza] Twoją drogą jest tworzenie, tworzenie za sprawą Świętej Siły, Krąg, pochodzący od Boga, do Boga powraca w twórczym upojeniu. Słabemu zostanie oddana cześć. Baranka nie czeka już śmierć na ołtarzu. Wojna była potrzebna. Kielich wypełnia się już goryczą. Nie drżyj! Tak jak jest pełen goryczy, Jest też pełen Boskiego Napoju, Wiecznego Spokoju"58. Powinniśmy to dobrze zrozumieć. Anioł nie chce powiedzieć, że kocha wojnę samą w sobie, ale jako przecinającą wrzód zła. Nazbyt często jesteśmy skłonni brać skutek za przyczynę albo też widzieć wyłącznie skutek. Gdy dochodzi do wojny, oznacza to w istocie, iż zło króluje w sercach ludzi już od dawna. Jeśli nie oczyściłoby się wrzodu, infekcja objęłaby stopniowo całe ciało. A to byłoby jeszcze gorsze. Gdy dopuściło się do powstania wrzodu, należy koniecznie go oczyścić.
4. Nasza świadomość tworzy świat Nie będziemy tu szczegółowo porównywać tych przekazów i doświadczeń z nowymi perspektywami współczesnej nauki. Przypomnijmy tylko, że obecnie wielu fizyków utrzymuje, iż pewna forma świadomości, a nawet wolności, istnieje już na poziomie elementarnych cząsteczek materii. Człowiek nie jest jedyną myślącą trzciną, jak sądził Pascal. Niektórzy uważają nawet, że każdemu zbiorowisku odpowiada swoista świadomość wyższa. Jest to teoria dziedzin, rozwinięta przez przedstawicieli nowej gnozy z Princeton 59. Quasi-świadomości cząsteczki elementarnej miałaby odpowiadać spajająca quasi-świadomość na poziomie atomu, następnie, obdarzona jeszcze większą siłą scalania, na poziomie molekuły, narządu, całego ciała, a następnie ... być może na poziomie każdej dużej grupy, takiej jak "istoty" będące odbiciem zbiorowej świadomości wielkich miast lub całych krajów, co wynika z wielu przekazów z zaświatów. Można by również dokonać innych porównań, by dostrzec ponownie zbieżność wszystkich tych przekazów ze współ-
82
czesną nauką i tradycjami religijnymi. W jednej z moich wcześniejszych prac 60 ukazałem już, że w każdej wielkiej tradycji - w Biblii, a później u największych teologów chrześcijańskiego Wschodu, mistyków Zachodu, a wreszcie u kilku współczesnych teologów - piekło, czyściec i raj uważano, w ostatecznej analizie, za sposób, w jaki każdy miałby doznawać samego Boga, zależnie od tego, czy przyjąłby, czy odrzucił możliwość obdarzenia Go miłością. Bóg byłby dla człowieka równocześnie piekłem, czyśćcem i rajem, w zależności od osiągniętego poziomu duchowego. Inny wielki i bardzo znany prąd religijny kładł - niekiedy nazbyt duży - nacisk na opis licznych prób, którym wkrótce zostaniemy poddani, jeśli nie będziemy zachowywać się przyzwoicie. Chrześcijańska ikonografia, zwłaszcza na Zachodzie, daje tego niezmiernie wiele przykładów. Wydaje mi się zatem, że wszystkie wspomniane wcześniej opowieści i świadectwa (a także inne, z którymi zapoznamy się w następnych rozdziałach) z jednej strony i kilka najnowszych hipotez naukowych z drugiej mogą pomóc nam zbliżyć się do syntezy tych dwóch prądów. Wielu naukowców zaczyna w istocie rozumieć, iż pod zjawiskami natury fizycznej lub psychicznej kryje się niezróżnicowane pole sił, z którego wyłania się - podczas stałej interakcji - moc kształtów i świadomości. Bóg ze Starego Testamentu, a później także z Nowego oraz z całej tradycji chrześcijańskiego Wschodu lub mistyków Zachodu (w przeciwieństwie do Boga ze średniowiecznej łacińskiej scholastyki) jest z istoty swojej dynamiczny. Nieprzerwanie promieniuje energią, wytwarzającą i utrzymującą to pole sił. Nasza świadomość oddziałuje na nie, modelując wedle własnych obaw, pragnień, niechęci. Ten, kto zamyka się na Miłość, źródło wszelkiej energii, odnajduje się w ciemnościach, nękany koszmarami. Tego, kto otwiera się na Miłość, otacza światło, zmienia się on na lepsze dzięki tej energii, "z chwały w chwałę", jak mówi święty Paweł, aż staje się Bogiem w Bogu, Bogiem przez uczestnictwo, co ukazuje cała tradycja mistyczna. Anioł formułuje to na własny sposób w słynnych "Dialogach z Aniołem": "Światło jest takie samo jak światło, zmienia się jedynie intensywność"61. Religia dawnych Egipcjan i wielu innych ludów nie była wcale taka absurdalna. Symbol wydaje się mieć o wiele większą głębię, niż się zazwyczaj sądzi - Bóg Zbawca rodzi się podczas naj dłuższej nocy roku, w momencie gdy zaraz zacznie znów ukazywać się światło. Dzięki temu, co już powiedzieliśmy, zrozumiemy również lepiej, do jakiego stopnia to my sami tworzymy własne zaświaty, jeśli nie na wieczność, to przynajmniej na pierwsze etapy. "Oto bowiem królestwo Boże pośród was jest" (Łk 17,21). Wezwania do nawrócenia nie mają więc nic wspólnego z prawieniem morałów, lecz powinny zwrócić naszą uwagę na prawa ewolucji. Uprzedza nas o tym Roland de Jouvenel. "Wszystkie drogi wiodące ku oczyszczeniu, których ludzie nie przebyli w doczesności, zostaną przez nich przemierzone w życiu przyszłym. Nie jest to wcale surowe prawo skierowane przeciwko gatunkowi ludzkiemu, lecz prosta konieczność"62. Ta konieczność mogłaby się jednak wydać niesprawiedliwa, gdy wiemy, jak bardzo jesteśmy zależni od uwarunkowań zewnętrznych, i to nie tylko w kwestii naszych perspektyw materialnych i społecznych, ale także - i to być może w jeszcze większym stopniu - jeśli chodzi o formowanie się naszej osobowości. Trzeba więc powtórzyć to, co stale przewija się w najsłynniejszych przekazach: nasz rozwój duchowy w zaświatach mogą opóźnić jedynie błędy popełniane z pełną premedytacją lub uporczywie powtarzane, "gdyż wszelkie inne przeszkody są usuwane w imię boskiej sprawiedliwości"63. Pozostaje jednak faktem, iż wielu będzie mimo wszystko skłonnych wierzyć - nawet biorąc pod uwagę to istotne doprecyzowanie, zmieniające cały sposób widzenia problemu - że gdyby Bóg stworzył nas znacznie lepszymi, moglibyśmy czynić wyłącznie (lub niemal wyłącznie) dobro, a to położyłoby kres wszelkim problemom. Jest to równoznaczne z wiarą w to, iż automat może czynić dobro, że może kochać. Jak jednak daje się zauważyć w dziełach z gatunku science-fiction, gdy automat zaczyna odczuwać miłość, oznacza to, iż przestał być automatem. A wówczas może także nienawidzić i czynić zło. Androidy, doświadczając naszej wielkości, zaczynają również dzielić nasze słabości. Prawdziwe roboty nie mogą kochać. Nie mogą też zaznać szczęścia.
Rozdział VII Wygnanie do świata nieszczęścia 1. W zewnętrznych ciemnościach A zatem wszystko, co zdarza się w każdej chwili, ma za tło Boga, złoto ikon, symbolizujące światłość. W każdej chwili też - przez interakcję naszej świadomości i tego tła, tego pola sił, tworzonego i przenikanego przez Boga kształtuje się świat. Wpływ naszej świadomości ma na każdym poziomie charakter zbiorowy. Ta suma emanacji świadomości wszystkich ludzi, poza czasem i przestrzenią, nadaje światu jego obecny kształt, z ewentualnymi modyftkacjami zależnie od epoki lub regionu. Czas i przestrzeń - w postaci, w jakiej ich doświadczamy - powstały także w wyniku interakcji tej zbiorowej świa-
83
domości i tego pola sił. Również w zaświatach, w wielu pośmiertnych krainach, każdy poziom egzystencji jest wynikiem tej interakcji, w zależności od różnego poziomu świadomości osiągniętego przez tych, których łączy duchowe powinowactwo, duchowa bliskość. Ich projekcje spotykają się, doprowadzając do powstania nowego wspólnego świata, właściwego tej grupie. Każdy z tych światów, każda z tych licznych "siedzib" przeobrazi się pod wpływem Światłości, w mniejszym lub większym stopniu, zależnie od poziomu duchowego każdej z tych zbiorowych świadomości. Oto najpierw poziom tych, którzy nie dostrzegają już nawet światła. Nie widząc go, wydają się również tracić kontakt z innymi ludźmi. Ten, kto oddala się od Boga, oddala się także od swych braci. ( Jak zawsze, chodzi tu o dobrowolne oddalenie).
Czy ci, którzy zbłądzili, mogą zostać zbawieni? Według naturalnego prawa, zgodnie z którym każdy z nas tworzy przez projekcję własne otoczenie, człowiek, który w nic nie wierzy albo wierzy w nicość, trafi w końcu do nicości. Na tym świecie nieszczęśnicy ci korzystali - nawet o tym nie wiedząc - z poziomu zbiorowej świadomości. Pozostawieni sami sobie, na właściwym im poziomie duchowości, odlaywali wokół ciemności i samotność. Najgorsze jest jednak to, że nie mogli wówczas dostrzec obecności zmarłych, którzy ich kochali i przybywali im na ratunek. Oto pierwszy przykład, zaczerpnięty od Jeana Prieura 1: ,,Alexandra zauważyła w antykwariacie na ulicy du Bac niewielki krzyżyk z ołowiu, wyrzeźbiony scyzorykiem, inkrustowany maleńkimi szkiełkami. Wzięła go do ręki, odwróciła i zobaczyła trzydaty-1916, 1917, 1918-również wyryte nożykiem. Uświadomiła sobie w jednej chwili, że ten prymitywny przedmiot został wykonany z kul przetopionych przez żołnierza z owej epoki". Kobieta kupiła krzyżyk, ale nie miała go odwagi założyć. Umieściła go głęboko w szufladzie i dopiero po czterech latach, nieco zawstydzona, położyła na honorowym miejscu na jednym z mebli. Dwa lub trzy dni później poczuła się źle. Rano, tuż po przebudzeniu, zdała sobie sprawę z obecności kogoś zrozpaczonego w jej najbliższym otoczeniu. 'W pokoju przemieszczało się skupisko smutku i przygnębienia. Ktoś tu był, wyraźnie czułam czyjąś obecność, ale nikogo nie widziałam'. Pomiędzy Alexandrą i jej gościem nawiązał się telepatyczny dialog. - Kim jesteś? - To ja wyrzeźbiłem krzyżyk. Zginąłem podczas pierwszej wojny światowej. Jestem samotny ... bardzo samotny ... - Ależ w pana świecie nikt nie bywa samotny. - Proszę mi wierzyć, nie spotykam nikogo. Słowa te wstrząsnęły Alexandrą. - Jak to? Od tylu lat? Nie odnalazł pan jeszcze swojej drogi? - Nie wiem, dokąd iść'. Przez cały dzień Alexandra, będąca żarliwą chrześcijanką, mimo nawału pracy modliła się za żołnierza. Wieczorem podjęła przerwaną rozmowę. - Nie powinien pan być już dłużej sam. Proszę wezwać swego anioła stróża! - Nie znam go. - Poproszę i mojego, i pańskiego, by się panem ząjęli. Po dwudziestu minutach modlitwy dostrzegła świetlistą rękę z wyciągniętą dłonią. I usłyszała: 'Przyszedłem po ciebie! Ja też zginąłem w pierwszej wojnie światowej i teraz witam dawnych towarzyszy'. Początkowo nieszczęśnik nadal nic nie dostrzegał. Alexandra znów pogrążyła się w modlitwie. W pewnej chwili poczuła, że z zaświatów zbliżały się ku zbłąkanemu liczne istoty. Zabrały go ze sobą w tajemne okolice, w które wszyscy się wkrótce udamy. Alexandra doznała wielkiej ulgi i odzyskała spokój". Jak się wydaje, podczas przeżyć z pogranicza śmierci można nawet zobaczyć takie zbłąkane dusze. Raymond Moody przytacza kilka relacji, w których jest o tym mowa2• Ci, którzy omal nie umarli, opowiadają, że w pewnym momencie napotkali na swej drodze istoty, opisywane przez nich jako "schwytane w pułapkę", "niezdolne do podróży w zaświatach, gdyż ich Bóg był nadal po tej stronie", "dusze otępiałe", "smutne, przygnębione, powłóczące nogami niczym skuci łańcuchami skazańcy ... zupełnie zdruzgotane, pozbawione nadziei, niewiedzące, co robić, dokąd się udać, nie pamiętały nawet, kim są". Wydawały się w ogóle wyzbyte świadomości, bez rozeznania ani w świecie materialnym, ani duchowym. "Zupełnie mnie nie widziały i ani przez moment nie dały po sobie poznać, że dostrzegąją moją obecność". Z tej też przyczyny zmarli będący już na wyższym poziomie rozwoju duchowego nie mogą im pomóc. Nieszczęśnicy ci, więźniowie samych siebie, nie zauważają innych, nie widzą ich i nie słyszą. Wydaje się, że często to raczej my, jeszcze obleczeni ciałem, łatwiej możemy im przyjść z pomocą. Lecz wcale nie jest to proste. Wielu z nich blokuje wspomnienie straszliwej śmierci - jak wyjaśnia Harold Sherman 3 -lub głęboki żal, wyrzuty sumienia albo sam fakt, że w gruncie rzeczy wcale nie wierzyli w życie wieczne 5• Jak widzieliśmy wcześniej, żołnierz uwolniony dzięki interwencji Alexandry nie był całkowicie pozbawiony wiary. Wykonał przecież skromny ołowiany krzyżyk z prze-
84
topionych kul. Z pewnością jednak nie wierzył wystarczająco mocno, zapominał czasem o modlitwie. Wiedział przy tym, że zmarł, ale nie sądził, że życie mogło naprawdę trwać dalej. Harold Sherman opowiada o dziwnym sposobie niesienia pomocy ociągąjącym się zmarłym, których coś jeszcze trzymało przy Ziemi. A.J. Plimpton bardzo rozpaczał po śmierci swej żony. Aby uniknąć najgorszego, spróbował porozumieć się z nią za pośrednictwem magnetofonu. W końcu udało mu się do niej dotrzeć. Uzyskał jednak również wiele innych głosów, które wzywały go na pomoc. Było to tym bardziej przykre, że po pewnym czasie mógł słyszeć zmarłych bezpośrednio, dzięki telepatii, nie musząc już w ogóle posługiwać się urządzeniem. Pewnego dnia czuł się szczególnie przybity tymi wszystkimi wezwaniami, na które nie wiedział, jak odpowiedzieć. W myślach zaczął się żarliwie modlić, pragnąc otrzymać pomoc z zaświatów. Ku ogromnemu zdumieniu usłyszał spokojny, poważny głos: "Ludziom tym należy wskazać kierunek, by mogli porzucić warunki, w jakich się znajdują. Proszę im powiedzieć, by powtarzali za panem: 'Chcę opuścić ten mroczny, posępny region i udać się do dwudziestego piątego wymiaru, gdzie jest ciepło, radośnie, jasno i pięknie i gdzie czekają na mnie przyjaciele i najbliżsi"'. "Powiedziano mi, że to, co bywa określane mianem pierwszego poziomu, zawiera dwadzieścia pięć wymiarów i że ci zbłąkani są teraz na szesnastym z nich. Czy mogą dotrzeć do dwudziestego piątego bez przewodnika?" - zapytał A.J. Plimpton. "Proszę poprosić - odpowiedział głos - swego kuzyna Jasona (również już nieżyjącego), by poprowadził tych,którzy zechcą z nim pójść. - Czy możesz mi powiedzieć, kim jesteś? - Nie jest to konieczne - odparł głos. - Masz już odpowiedź". Z dalszej relacji dowiadujemy się, jak A.J. Plimpton na tym świecie przy pomocy żony i kuzyna w zaświatach pomógł najpierw setkom, a później tysącom zmarłych przenieść się z pierwszych warstw tamtego świata w spokojniejsze regiony;.
Choroba psychiczna jako nawiedzenie: odkrycia doktora Carla Wicklanda Amerykański psychiatra, doktor Carl Wickland (18621937) dokonał na początku XX wieku niemal tego samego odkrycia, dotyczącego zbłąkanych zmarłych. Okoliczności zmusiły go jednak do opracowania całkiem innej metody ich uwalniania, choć również przy udziale przebywających w zaświatach. Jest to zupełnie niezwykła historia, która powinna była spowodować wielką rewolucję w leczeniu psychiatrycznym. Wystarczyłoby tylko dokonać pewnych zmian i zróżnicowań. Należałoby jednak - co oczywiste - uznać istnienie życia wiecznego, a nawet możliwość komunikowania się pomiędzy światem niewidzialnym i naszym. Dla wielu naukowców, których ograniczał wyznawany przez nich ścisły materializm (a więc również nieco zbłąkanych), było to zbyt trudne. Jak wiadomo, obskurantyzm naukowy może nawet przewyższać obskurantyzm religijny. Na samym początku studiów medycznych młody Carl Wickland musiał podczas sekcji zwłok przeprowadzić badanie nogi należącej do sześćdziesięcioletniego mężczyzny. Około siedemnastej wrócił do domu. Ledwie zdążył wejść, gdy żona źle się poczuła. Jak powiedziała, było jej dziwnie. Chwiała się też, jakby miała za chwilę upaść. Carl położył jej rękę na ramieniu. Odepchnęła ją, będąc pod wpływem istoty, która nią zawładnęła. Z groźnym gestem zakrzyknęła: "Co panu przyszło do głowy, by tak mnie pokroić?". Carl Wickland odpowiedział, że nikogo nie kroił. Głos jednak mówił dalej gniewnie: "Ależ tak, pokroił pan moją nogę". W tym momencie młody student medycyny zrozumiał, że dusza człowieka, którego zwłokami się zajmował, przemieściła się w ślad za nim i zawładnęła jego żoną. Podprowadził kobietę do fotela, usadził w nim i podjął dalszą rozmowę. Dusza była jednak rozzłoszczona i protestowała przeciwko zmianie miejsca. Carl zauważył, że ma przecież prawo dotykać swojej żony. "Pańskiej żony? O kim pan mówi? Nie mam nic wspólnego z pańską żoną. Jestem mężczyzną!". W ten właśnie sposób Carl Wickland odkrył coś niezmiernie ważnego: dusze cierpiących zmarłych mogą nami zawładnąć, nie mając wcale złych intencji, więcej jeszcze: nawet o tym nie wiedząc. Dusza zaakceptowała w końcu sytuację i usunęła się, nie stwarzając więcej kłopotów. To samo zjawisko powtórzyło się, tym razem z Murzynem. Na próżno Carl mówił mu, że ciało, w którym się znalazł, nie mogło należeć do niego, gdyż miało białe ręce. Dusza Murzyna odpowiadała, że nie ma w tym nic dziwnego, gdyż w pracy używał on wapna. Trudnił się bowiem wapnowaniem! 7 Dusze z zaświatów, będące już na wyższym poziomie rozwoju duchowego, zaproponowały Carlowi i jego żonie, by pomogli w uwolnieniu zmarłych przebywających nadal na Ziemi. Chodziło tu w istocie o podwójne oswobodzenie, gdyż wiele z tych zbłąkanych dusz bezwiednie zawładnęło żyjącymi ludźmi, wywołując najgorsze kłopoty i doprowadzając ich często do szpitala psychiatrycznego lub zakładu dla obłąkanych. Żona Carla była medium. Działanie polegało zatem na zachęceniu zabłąkanej duszy do opuszczenia ciała osoby umysłowo chorej i przemieszczenia się - przy pomocy dusz bardziej rozwiniętych - do ciała pani Wickland. Dzięki pośrednictwu medium możliwy stawał się wówczas bezpośredni dialog pomiędzy Carlem Wicklandem a duszą zabłąkaną. Niekiedy wy-
85
magało to kilku seansów. Po krótkim czasie lekarz psychiatra zauważył, że dusze, które nas prześladują lub nami zawładnęły, odczuwają o wiele silniej niż my sami ból naszego ciała. Skonstruował więc niewielkie i bardzo proste urządzenie, przesyłające choremu umysłowo ładunki elektryczne, całkiem dla niego nieszkodliwe i niebolesne, nie do zniesienia jednak dla ducha, który go posiadł i zakłócał mu spokój. Carl Wickland pracował w ten sposób, mogąc liczyć na pomoc ze strony żony i zaświatów, przez ponad trzydzieści lat. Miał do czynienia z kilkoma setkami lub nawet kilkoma tysiącami przypadków, uwalniając każdorazowo tak nieszczęśliwego zmarłego, jak i równie godnego, współczucia żyjącego człowieka. W trakcie długoletniej pracy zyskał przekonanie, że większość chorób psychicznych była rezultatem nawiedzenia. Podobnie jak w Ewangelii spotkał się z sytuacjami, w których kilka dusz zmarłych nękało jedną i tę samą osobę. W swej pracy o życiu po śmierci profesor Werner Schiebeler opowiada, w jaki sposób wykorzystuje dość podobną metodę w odniesieniu do grupy modlitewnej, w której skład wchodzi kilka osób obdarzonych darem mediumicznym. Nie stosuje przy tym niewielkiego urządzenia doktora Wicklanda, choć sprawia on nieskończenie mniej bólu niż straszliwe elektrowstrząsy, praktykowane przez tak długi czas, lub nawet Largactil wywołujący trudne do zniesienia lęki. Profesor Schiebeler jest naukowcem, mającym stopień doktora nauk. Ma za sobą długie lata badań w dziedzinie elektroniki, a także wieloletnią pracę na stanowisku profesora wyższej uczelni technicznej w Ravensburg-Weingarten. Złożyłem mu wizytę, zanim jeszcze opublikował swą książkę. Wyjaśnił mi wówczas, na czym polegajego metoda. Pracuje z grupą liczącą od ośmiu do dziesięciu osób, wśród których dwie lub trzy są mediami. Wchodzą one w stan na wpół transu. "Świadomość zanika wówczas na pewien czas, ale medium może zrozumieć istotę przekazywanego przez siebie komunikatu. Od samego początku połowicznego transu nie jest natomiast zdolne samodzielnie kontrolować wypowiadane przez siebie słowa. Nie potrafi też samo usunąć ze swego ciała duszy, która nim zawładnęła. Niekiedy - wbrew swej woli - staje się 'więźniem' niepożądanych dusz. Ton głosu i sposób, w jaki się wyraża w stanie połowicznego transu, często niemal nie odbiegają od normy ... Naszym celem jest i pozostaje uzyskanie ogólnych informacji o warunkach życia w zaświatach, a także wyjaśnienie sytuacji zmarłych błąkających się w totalnej nieświadomości w strefie przejściowej. Należy dać im rady natury religijnej, które pozwolą im przejść do Królestwa Bożego i kontynuować wysiłki zmierzające do rozwoju wewnętrznego i zewnętrznego"8. Jak już widzieliśmy, liczni zmarli nie są w istocie świadomi swej nowej sytuacji. W strefie przejściowej, w której utracili wszelkie punkty odniesienia, nierzadko nie znają nawet swej tożsamości. Już w tym życiu spotykamy się z dość podobnym zjawiskiem tam, gdzie jesteśmy przejazdem, gdzie nie znamy nikogo i gdzie większość przebywa wyłącznie przez krótki czas. Psychologowie nazywają to syndromem dworcowym; na dworcach - kolejowych lub lotniczych - można zobaczyć ludzi błąkających się w nieskończoność, nie mających pojęcia, skąd przybyli i dokąd się udają ani nawet, kim są. Profesor Schiebeler przedstawił kilka "spośród wielkiej liczby 'analogicznych przypadków"'. Poznajemy więc historię chłopaka zmarłego w roku 1915 w wieku piętnastu lat. Oto, co sam mówi: "Po pogrzebie cmentarz opustoszał. Wszyscy odeszli, zostałem sam. Od tamtej pory nie nawiązałem z nikim kontaktu. Od czasu do czasu widuję istoty, które - jak przypuszczam - również zmarły. Nigdy ze sobą nie rozmawiamy. Nie mam odwagi się do nich zbliżyć, gdyż nie zwracają na mnie uwagi". "Wyjaśniliśmy mu - opowiada profesor Schiebeler - że miał wokół siebie innych przebywających w zaświatach. Nie mógł ich jednak widzieć, tak jak my nie dostrzegaliśmy jego samego. Musiał najpierw 'przejrzeć na oczy', przy czym słów tych nie należy rozumieć dosłownie. Dlatego też musiał całym sercem modlić się do Boga. Gdy już to uczynił, odmówił 'Ojcze Nasz', nie bez pewnego wsparcia z naszej strony, powiedział: 'Sądzę, że dostrzegam teraz za każdym z was jakieś istoty. Zaledwie rozmazane sylwetki'. I powrócił do modlitwy: 'Boże, Ojcze Nasz, wysłuchaj mego błagania, pomóż mi i otwórz moje oczy, abym mógł zobaczyć ich oczy i usta, aby mógł ich słyszeć i z nimi rozmawiać"'. Nie ma obawy, ta historia dobrze się skończy. Nieszczęśnik dostrzeże pomoc duchową, którą miał już blisko siebie od samej śmierci, ale nie potrafił jej zauważyć i z niej skorzystać. Inne opisane przypadki są dość podobne. Wyzwolenie trzech pierwszych zmarłych nieco się skomplikowało ze względu na obecność duchów z zaświatów, mających nie do końcajasne intencje. Za każdym razem profesor Schiebeler wraz ze swą grupą radził zbłąkanej duszy, by nie stosowała się do wskazówek pojawiającego się przewodnika duchowego, dopóki nie uzyska od niego przysięgi, że uznaje - w imię Boga - Jezusa Chrystusa za swego Pana. Zastosowanie tych niezwykłych metod pozwoliło oswobodzić nie tylko nieszczęsne dusze z zaświatów, ale także chorych, którymi bezwiednie zawładnęły. Wielu "chorych", którzy dzięki tej pomocy powrócili do normalnego życia, marnotrawiłoby czas w szpitalu psychiatrycznym, pozostając pod wpływem środków uspokajających. Tak więc po raz kolejny rację mieli - przynajmniej w części - ludzie w średniowieczu i afrykańscy szamani. Doktor Wickland i profesor Schiebeler wnieśli jednak do tej praktyki nowy, bardzo istotny element. Wykazali bowiem, że nie wystarczy - tak jak w rzymskokatolickim ceremoniale egzorcyzmów - wypędzić złe duchy, demony, gdyż natychmiast
86
poszukają sobie nowej ofiary. Należy je oświecić i nawrócić, przywracając wiarę w miłosierdzie i miłość Boga. Trzebaje przekonać, że nawet jeśli chodzi o nie, wszystko jest jeszcze możliwe. Werner Schiebeler zapisał co najmniej dwa przypadki, w których "złe duchy" powróciły, by oznąjmić, iż zrozumiały i zmieniły swe postępowanie. Pomagały teraz w uwalnianiu ludzi, żywych i martwych, działając na rzecz dusz, które nie opuściły jeszcze - często nie zdając sobie z tego sprawycielesnej powłoki, a także ich nieszczęśliwych ofiar. Relacja ta ukazuje jednak nieco inną sytuację, gdyż duchy nawrócone przez profesora Schiebelera doskonale wiedziały, co robią. Początkowo deklarowały, iż służą Lucyferowi i na jego zlecenie zakłócają pracę grupy modlitewnej. Walka była więc długa. W jednym ze wspomnianych wyżej dwóch przypadków trwała trzy lata 10. Powstające spontanicznie niemal wszędzie liczne grupy modlitewne, pracujące być może mniej metodycznie i ściśle, odnajdywały moc modlitwy, niczym w pierwszych latach istnienia Kościoła. "Ten rodzaj można wyrzucić tylko modlitwą" (Mk 9, 29) - mówił Jezus uczniom. A modlitwa ta mogła, nawet jeśli o tym nie wiedzieli, przysłużyć się do uwolnienia zarówno demona, jak i tego, kim zawładnął. Niestety, choć udało się oswobodzić kilkaset lub nawet kilka tysięcy duchów, miliony zabłąkanych dusz tułają się po świecie, szukając za wszelką cenę kontaktu z tym, co utraciły.
2. Bunt zabłąkanych dusz Nie przedstawię tu tej kwestii bardzo szczegółowo, gdyż poważna analiza wymagałaby odrębnej książki. Istnieje ich zresztą kilka, często więc będę do nich odsyłał. Problem ten należy jednak poruszyć. Zazwyczaj patrzymy na oddziaływanie "złych" duchów wyłącznie z punktu widzenia nas, osób żyjących. Mimo to nie powinniśmy zapominać, że zjawiska te dotyczą również zmarłych, choć widzą to oni z innej perspektywy. Często jest to niezmiernie istotny etap ewolucji dusz, decydujący okres, w którym zaznają smutnego doświadczenia - całkowitego impasu nienawiści i egoizmu. Dopiero gdy przejdą tę próbę, równie bolesną dla nich, jak i dla tych, którymi zawładnęły, będą mogły wejść na wąską i jakże długą ścieżkę przemiany.
Składniki zła Należałoby zresztą, przynajmniej teoretycznie, wprowadzić rozróżnienie wśród sił zła. Są tu dusze (mające, rzecz jasna, ciało duchowe) zmarłych, których życie pozostawało w głębokiej sprzeczności z powszechnym prawem miłości. Egregory stworzone przez ich złe myśli i złe pragnienia za życia lub nawet po śmierci. Jest bardzo prawdopodobne, że znajdziemy tu również istoty zmarłe pochodzące z innych światów, z innych planet. I wreszcie byty, które nigdy nie przybrały postaci cielesnej, ani w naszym świecie, ani w żadnym innym. Bywają tradycyjnie określane mianem "aniołów". Jak się wydaje, niektóre z nich upadły, zafascynowane własną urodą, i pozostały więźniami samych siebie, w nienawiści do Boga i innych. Oczywiście w praktyce rozróżnienie to nie będzie możliwe. A nawet gdyby - i tak nie miałoby większego znaczenia. Oto na początek relacja potwierdzająca w pełni sądy doktora Wicklanda. Dotyczy niezwykłej przygody, jaką przeżył George Ritchie podczas doświadczenia bliskiego śmierci. Ten młody żołnierz amerykański, mając bardzo wysoką gorączkę, udał się w swego rodzaju niezwykłą podróż inicjacyjną, prowadzony przez Świetlisty Byt, który bez najmniejszego wahania George uznał za samego Syna Bożego. Razem przelatywali nad jednym z amerykańskich miast. W pewnej chwili Świetlisty Byt wprowadził go do niechlujnego baru. "Tłum ludzi, w tym wielu marynarzy, stłoczył się w trzech rzędach w pobliżu kontuaru. Również w drewnianych boksach, wzdłuż ścian, panował duży ścisk. Kilku mężczyzn piło piwo, większość jednak wlewała w siebie whisky tak szybko, jak nadążali donosić ją dwaj ociekający potem kelnerzy. Zauważyłem wówczas coś zdumiewającego. Część z tych, którzy stali przy barze, wydawała się niezdolna do podniesienia napoju do ust. Widziałem, jak nieprzerwanie próbowali schwycić kieliszek, ale ich ręce przechodziły przez gruby drewniany kontuar, a także przez ramiona i tułowia najbliżej stojących gości baru. Ludzie ci nie mieli świetlistej aureoli, jaka otaczała pozostałych. Ten kokon światła wydawał się wyłącznie atrybutem ciał fizycznych". Potwierdza to fakt istnienia kilku rodzajów aury l l. Doktor Wickland wyjaśnia, że w ciemnościach zbłąkane dusze dostrzegają światło, które je przyciąga 12• W dalszym ciągu relacji George'a Ritchiego znajdziemy opis tego zjawiska: "Zobaczyłem młodego marynarza, wstającego ze stołka, słaniającego się na nogach i upadającego po zrobieniu dwóch czy trzech niepewnych kroków. Pochylili, się nad nim dwaj z jego towarzyszy i zaczęli wyciągać z tłumu. Nie na to jednak patrzyłem. Ze zdumieniem obserwowałem, jak wokół nieprzytomnego marynarza otwiera się świetlisty kokon. Zaczęło się to od kręgu wokół głowy, odsłoniła się twarz i ramiona. I od razu, z szybkością, jakiej nigdy dotychczas nie widziałem, znalazła się na nim jedna z przebywających najbliżej bezcielesnych istot! W następnej sekundzie - nic już z tego nie rozumiałem tuż po skoku postać ta zniknęła. Przez minutę dostrzegałem wyraźnie dwie odrębne osoby, a gdy przy-
87
ciskały marynarza do ściany, zrobiła się z nich jedna". Niezwykły podróżnik jeszcze dwukrotnie będzie przyglądał się takiej samej scenie l3• Doktor Wickland uprzedza nas - bogaty w ponad trzydzieści lat doświadczenia - że nieskazitelne życie czy inteligencja nie chronią nas przed taką niemiłą przygodą. Mogąjej sprzyjać - gdyż osłabiają ogólną odporność organizmu - ukryte zdolności mediumiczne, wyczerpanie nerwowe, wstrząsy psychiczne, a nawet zwykłe zaburzenia w funkcjonowaniu narządów wewnętrznych 14• Rada jest bardzo prosta: nie należy chorować! Powinniśmy jednak zapoznać się również z wieloma innymi zaleceniami, a zwłaszcza tymi, które dotyczą wszelkich form kontaktów z zaświatami. Uwaga, znajdujemy się tu na bardzo śliskim terenie. Nadmiernie uproszczone rozwiązania są najłatwiejsze, jak choćby zanegowanie wszelkiego niebezpieczeństwa czy widzenie wszędzie oszustwa lub oddziaływania diabła.
Niezrozumienie ze strony Kościoła Najlepszym sposobem ochrony "trzody" wiernych przed fałszywymi mistykami jest doprowadzenie do zniknięcia wszelkich prądów mistycznych. A nąjlepszym sposobem pozbycia się wszelkich "dziwaków" z ruchów charyzmatycznych jest stopniowe unicestwienie tych ruchów lub ich wchłonięcie, co daje ten sam skutek. Jak wiadomo, w taki sposób hierarchowie Kościoła rzymskiego zdołali stopniowo zniszczyć prądy mistyczne w Europie Północnej w XIII-)(N wieku, w XVI wieku w Hiszpanii, a w XVII wieku - we Francji, wraz ze skazaniem Fenelona. Stąd też straszliwe duchowe wyjałowienie,jakie dziś obserwujemy. Stąd też sukces ruchów charyzmatycznych. Gdy Bóg nie może już korzystać z pośrednictwa swego Kościoła, musi go obejść. Prawdą jest jednak również, że poszukiwanie Boga może prowadzić na manowce i często, zbyt często, tak właśnie się działo. Rola Kościoła powinna więc polegać na sygnalizowaniu niebezpieczeństwa i udzielaniu - gdy tylko jest to możliwe - niezbędnych wskazówek, które pozwolą, przynajmniej uczciwym duszom, go uniknać. I Kościół często tak czynił. Ale pokusa wytępienia wszystkich chwastów, by wyrwać jeden konkretny, zawsze powraca. Nie jest to wszakże metoda zalecana przez Ewangelię. Moim zdaniem, dotyczy to także wszystkiego, co ma związek z porozumiewaniem się z zaświatami lub nawet,' bardziej ogólnie, z badaniem zjawisk określanych mianem "paranormalnych" czy "parapsychicznych" . Jest oczywiste, że wszystko to może prowadzić do prawdziwej katastrofy, zwłaszcza u osób o delikatnej konstrukcji psychicznej, które często bywają szczególnie zainteresowane tego typu doświadczeniami. Albo też innych, mających ubogie życie duchowe lub powodowanych zwykłą, czczą ciekawością, zbyt powierzchowną lub zbyt wyrachowaną. Jak się wydaje, zjawiska te mogą - wprost przeciwnie - okazać się korzystne zwłaszcza wówczas, gdy nie próbuje się ich wywołać. Odnosi się to także do tabliczki oui-ja, zwanej także "planchettE!' i mającej wiele odmian: na desce dosyć dużych rozmiarów rozmieszcza się litery alfabetu, cyfry od O do 9, wyrazy "tak" i "nie" oraz kilka podstawowych znaków interpunkcyjnych. A także małą deseczkę na kółkach lub przewróconą szklankę. Dwie lub trzy osoby kładą palec na deseczce lub szklance, a ta przesuwa się od litery do litery, tworząc tekst. Ed i Lorraine Warrenowie ze Stanów Zjednoczonych są całkowicie przekonani, iż oui-ja niemal zawsze prowadzi do opętania przez diabła. Od lat poświęcają czas na pomoc osobom nawiedzonym. Współpracowali w tej dziedzinie z księżmi i policją 15. Ed jest znanym i poważanym demonologiem katolickim. Inny specjalista wyraża o wiele bardziej wyważoną opinię. Barbara Honnegger przez długi czas pracowała na rzecz służb policyjnych Białego Domu w Waszyngtonie. Następnie studiowała parapsychologię eksperymentalną na uniwersytecie Johna F. Kennedy'ego w Orinda, w Kalifornii, gdzie uzyskała dyplom w roku 1981. Sądzi ona, że dzięki oui-ja możemy naprawdę komunikować się ze zmarłymi, zwłaszcza z pozostającymi dłużej w dole świata astralnego, którym również możemy pomóc w rozwoju. Uważa, że może to stać się swego rodzaju misją, ale podaje też, jakie należy wówczas podjąć środki ostrożności 16. Pismo automatyczne, o którym już często mówiliśmy, również może przybierać niepokojące formy. Do najbardziej spektakularnych zaliczyć można pojawianie się tekstu wspak, w całości, lub tylko zamienianie kolejności co drugiego słowa. Niektóre osoby zapisują kolejne słowa z nieprawdopodobną wprost szybkością, inne mogą pisać obydwiema rękoma równocześnie, i to dwa różne teksty 17 . Gorzej jeszcze (lub lepiej, jeśli lubi się zjawiska niezwykłe) - podobnie jak podczas ouija deseczka lub szklanka mogą niekiedy nadal wskazywać litery, choć nikt ich już nie dotyka 18, zdarza się także, że ołówek zapisuje tekst, choć nikt go już nie trzyma. Bywa to określane mianem "pisma bezpośredniego"19. Co bardzo istotne, pismo automatyczne, tak jak wszelki inny sposób komunikowania się z zaświatami, może prowadzić do opętania. Jean Prieur podaje tego przykład 20• A zupełnie niedawno jeden z korespondentów grupy z Luksemburga, zajmującej się problemami transkomunikacji, opowiedział historię uczennicy, która podczas odrabiania pracy domowej stwierdziła ze zdumieniem, że jej pismo ulega zmianie, a poprzez to, co pisze, ktoś zwraca się do niej samej. Gdy w myśli zadała sobie pytanie dotyczące tożsamości tajemniczego korespondenta, ten sprawił, iż zapisała, że jest jej ojcem. I gdy następne odpowiedzi okazały się niemal wszystkie poprawne, nabrała powoli zaufania, nie domyślając się, że duch pozyskiwał od-
88
powiedzi wyłącznie z jej własnej pamięci. Gdy po chwili chciała przestać pisać, poczuła w ręce bolesne skurcze, które minęły, gdy tylko znów zaczęła notować. Duch opuścił ją dopiero wówczas, gdy niemal padała z wyczerpania. Matka wezwała przyjaciela, który miał doświadczenie z tego typu zjawiskami. Ten zaś zażądał od ducha, by napisał modlitwę "Ojcze Nasz". Po zakończeniu tekstu duch podziękował tym, którzy umożliwili mu powrót na właściwą drogę. Dziewczynka zaś znów była wolna 21. Jak widzimy, za każdym razem - czy to za pośrednictwem medium, takjak doktor Wickland lub profesor Schiebeler, czy to dzięki dyskusjom poprzez oui-ja, takjak Barbara Honneger, czy też wreszcie, tak jak tutaj, z użyciem pisma automatycznego - odnajdujemy możliwość zarówno nawiedzenia przez duchy, jak i nawrócenia "złych" duchów. Jean Mohnen myli się, sądząc, iż w przeciwieństwie do wszystkich innych metod komunikowanie się ze zmarłymi za pomocą taśmy magnetofonowej nie przedstawia żadnego niebezpieczeństwa. Głosy z zaświatów mogą być rejestrowane, jak mówi, wyłącznie "dzięki energii kosmicznej i niemal w stu procentach znajdują się pod kontrolą świetlistych bytów"22. Określenie "niemal" wydaje się nieco zbyt optymistyczne. Wiele osób mówi o zarejestrowaniu nie tylko wulgarnych słów, które bez wątpienia musiały umknąć uwadze świetlistych istot, ale także gróźb. Co jeszcze istotniejsze, zdarza się, iż częste i długotrwałe rejestrowanie przekazów powoduje ujawnienie się ukrytego daru mediumicznego. Stopniowo magnetofon staje się zbędny, do kontaktów dochodzi za sprawą swego rodzaju bardzo silnej telepatii, podczas której rzeczywiście słyszy się głosy. Niekiedy jest to nawet śpiew. Posługując się pseudonimem, pewna Niemka, która padła ofiarą takich duchów, opowiedziała swoje męczarnie. Niedługo później wpadła w ręce psychiatrów i udało się jej wyrwać i jednym, i drugim jedynie dzięki modlitwie 23. Monique Simonet wskazała mi inne dzieło, napisane przez młodego Niemca, który czuł się dosłownie "ścigany przez zgraję" złych duchów. I w tym wypadku jednak możliwe byłoby udzielenie pomocy zbłąkanym zmarłym. Z tych wszystkich przyczyn uważam kilka prac "specjalistów" kościelnych za nazbyt nieprzychylnie nastawione do tego typu zjawisk. Prawdą jest, że ksiądz Schindelholz podkreśla, iż często do nawiedzenia dochodzi na skutek uczestnictwa w seansach spirytystycznych lub praktykach okultystycznych 24. Nie można też wykluczyć, że niektórzy uzdrowiciele lub radiesteci wywołują opętanie. Maurice Ray podaje kilka takich przykładów, odsyłając do znacznie pełniej udokumentowanych przypadków 25. Bez wątpienia można by również podejrzewać o to samo wielu lekarzy czy psychologów. Są jednak także liczni uzdrowiciele, hipnotyzerzy i radiesteci, będący ludźmi Boga. Ja sam znam hipnotyzerkę, Helenę Charles, która opisała w książce istotę swego doświadczenia, a przez całe życie pomogła wielu cierpiącym 26. Wielebny Jean Jurion, ksiądz rzymskokatolicki i równocześnie radiesteta, opowiada, jak dzięki licznym spotkaniom z innymi księżmi parającymi się radiestezją, tak zupełnie nieznanymi, jak i sławnymi, zdołał odkryć swe podwójne powołanie. Nie ma potrzeby przypominać wszystkich fragmentów Biblii, w których Chrystus uzdrawiał. Apostołowie i ich następcy czynili podobnie 27• W skazane więc są ostrożność i rozsądek, ale nie całkowite odrzucenie. Nie mogę także zgodzić się z zastrzeżeniami ojca Jeana Vernette'a dotyczącymi komunikowania się ze zmarłymi. Mam tu na myśli jego uwagi co do Lettres de Pierre, dzieła Rolanda de Jouvenela, lub nawet Jeana Prieura. Myślę wręcz, że krytyka ta nie jest w pełni uczciwa. Zdaniem jej autora zarzuty, jakie stawiają Kościołowi Jean Prieur czy Pierre Monnier, a następnie wielu innych a mianowicie że nie dość wierzy już w życie wieczne lub też zbyt często przedstawia zbyt śmieszną jego wizję - nie były uzasadnione. Wprost przeciwnie, sądzi, iż czytając te prace, "wierząc im, oddalamy się stopniowo od chrześcijaństwa. Bóg jest w nich dziwnie daleki, a Jezus Zbawiciel nie pojawia się wcale 28". Jean Prieur wskazał licznych duchownych, i to wcale nie najmniej znaczących, którzy byli zupełnie innego zdania. A ponieważ ja sam jestem po części teologiem, muszę przyznać, że to raczej czytając świętego Augustyna lub świętego Tomasza z Akwinu, nie wspominając o licznych "teologach" współczesnych, mógłbym był stracić wiarę. Widzieliśmy już jednak, a wkrótce zobaczymy jeszcze wyraźniej, ile zawdzięczam lekturze tych wielkich "świadków niewidzialnego", jak nazywa ich Jean Prieur. To, co mówi ojciec Vernette o Bogu "dziwnie dalekim", wydaje mi się dość prawdziwe, a niekiedy wręcz bardzo słuszne w odniesieniu do całej literatury nurtu spirytystycznego. Nie należy jednak wszystkiego mieszać! Podobnie nie wydaje mi się bardzo uczciwe uwydatnianie sprzeczności występujących pomiędzy niektórymi przekazami z zaświatów po to, by odrzucić je wszystkie naraz. Cóż zatem powiedzieć o naszych teologach i egzegetach! Jak widzieliśmy, wielu księży zdecydowało się raczej wspierać tych, którzy zechcieli pójść za ich wskazówkami, by dokonać niezbędnego rozróżnienia. Nie myślę też, by można było bez końca mylić wszystkie te sytuacje i stosować się ściśle do pradawnych zakazów ze Starego Testamentu 29• W tekstach tych zawarty jest przecież także formalny zakaz wykonywania obrazów, nawet świeckich, i a fortiori religijnych. Protestanci pozostali wierni, mimo sprzeciwu Lutra, drugiej części tego zakazu. Jahwe ze Starego Testamentu miał wymagać od Hebrajczyków, by dotarłszy do Ziemi Obiecanej, wymordowali wszystkich bez wyjątku jej mieszkańców. Nie wydaje się jednak, by również dzisiaj postawił taki wymóg. Przestańmy więc szafować kilkoma cytatami, i to wyrwanymi z kontekstu. Pewne zjawiska istnieją. Są bardzo złożone. Spróbujmy się nad nimi zastanowić. Święty Paweł widział sprawy zupełnie inaczej i wśród darów Ducha Świętego wymieniał rozpoznawanie duchów 30• A ponadto wielu świętych dokonywało uzdrowień i przepowiadało przyszłość. Święta Anna Maria Taigi (1769-1837)
89
była przekonana, iż zdolność uzdrawiania otrzymała bezpośrednio od Chrystusa, jako swego rodzaju misję. Niekiedy oddziaływała przez położenie rąk na głowie, ale najczęściej wskazywała prawdziwą przyczynę choroby i lek, jaki należało zastosować. Przetrwały niezliczone szczegółowe relacje dotyczące wyzdrowień. Święta otrzymała również dar niezwykłych wizji, który wzbudziłby zazdrość niejednego indyjskiego guru lub tybetańskiego lamy. Widziała stale obok siebie świetlistą kulę, wielokrotnie mocniej świecącą niż słońce, której blask jednak nie oślepiał. W samym jej środku widoczne było koło otoczone cierniową koroną. W rozchodzących się od niego promieniach mogła zobaczyć wszystko, co pragnęła poznać: przeszłość, teraźniejszość, przyszłość, dotyczącą jej samej, papieża, Rzymu czy też najbardziej odległych krajów. Wszystko to ukazywało się w najdrobniejszych szczegółach. Rzymskie duchowieństwo, przede wszystkim papież i kardynałowie, a także liczni święci ówczesnej epoki przybywali do niej na konsultacje. Prawdą jest jednak również, że święta ta była narażona na niezmiernie częste kuszenie ze strony diabła, jego ciosy, wrzaski, pojawianie się fantastycznych zwierząt. Próbowano poddawać próbie jej czystość, a nawet wiarę 31. Życie proboszcza z Ars, który uzdrawiał i wróżył, także obfitowało w diabelskie ataki, podobnie jak dużo później życie matki Yvonne-Aimee de Malestroit 32• Nie wystarczy zatem, jak mi się wydaje, by w życiu uzdrowiciela zdarzały się przejawy "sataniczne", aby można było z tego wnioskować, iż uzdrowienia, do których dochodziło, były sprzeczne z wolą Boga. Ta sama uwaga dotyczy również przepowiadania przyszłości. Niekiedy ataki te mogą być, wprost przeciwnie, oznaką, że przepowiadający działa na rzecz Królestwa Bożego. Wydaje się to potwierdzać fakt przytoczony przez ojca Rene Chenesseau, katolickiego księdza, pełniącego między innymi funkcję egzorcysty: wiele spośród osób zaatakowanych przez siły zła było praktykującymi katolikami, niekiedy bardzo głęboko oddanymi Bogu, niemal mistykami. Świętość przyciąga ciemne moce. Powołania religijne są dla nich prawdziwym wyzwaniem. Jak widać, bardzo trudno jest znaleźć prawdziwą ochronę. Można się jedynie modlić. Nie należy przy tym zapominać o niebezpieczeństwie, jakie kryje się w poszukiwaniu mocy, które tak fascynują wielu nam współczesnych. Czym innym bowiem jest otrzymanie od Boga daru, który przynosi pożytek, a czym innym próba jego zawładnięcia. Jak zawsze, wszystko zależy od wewnętrznego nastawienia. Roland de Jouvenel zwraca szczególną uwagę właśnie na ten problem i nie jest to dla mnie paradoks. "Twój umysł uległ zaburzeniu - powiedział matce. Zupełnie jakbyś nagle doznała wielkiego szoku. Nie chcę, byś zajmowała się okultyzmem. Nie przyjdę więcej, jeśli znów pobłądzisz w doświadczeniach. Miej się na baczności, pełno tam potępionych sił. Pozostań w czystej strefie, pozostań w wierze". Nieco dalej uściśla: "Jestem bardzo zadowolony, że odkryłaś wreszcie prawdziwy sens moich przekazów. Nie mają one związku z okultyzmem ani też nie wynikają z jasnowidztwa"33.
3. Etapy powrotu do Boga George Ritchie, młody amerykański żołnierz, który odbył niezwykłą podróż poza ciało, miał możliwość przyjrzenia się kilku scenom. Mogłyby odpowiadać pierwszym etapom pobytu w czyśćcu, choć okrucieństwo spektaklu kazało mu raczej myśleć o piekle. Widzieliśmy już czyściec pijaków: zmarli próbowali bezskutecznie odebrać kieliszki żyjącym, którzy spędzali czas w barze. Wówczas interesował nas inny aspekt tej sceny, a mianowicie sposób, w jaki niektórym zmarłym udawało się przenikać, wraz ze swym ciałem subtelnym, do ciał pijanych marynarzy. Nie mniej interesujący jest też i ten aspekt: straszliwa frustracja, jaką ci zmarli sami przygotowali sobie podczas ziemskiego życia. W innym momencie George Ritchie i Świetlisty Byt zobaczyli kolejno w różnych domach zmarłych, którzy podążali z pokoju do pokoju za żywymi, powtarzając im bezustannie to samo zdanie, którego jednak nikt nie słyszał: " Przepraszam, tato, nie wiedziałem, że sprawi to mamie tak wielki ból". "Przepraszam, Nancy ... ". Za każdym razem George czuł, że słowa te sprawiały, iż w Świetlistym Bycie wzbierała nowa, ogromna fala współczucia. I uzyskał w swym wnętrzu takie wyjaśnienie: "To samobójcy, nierozerwalnie zespoleni z konsekwencjami swego Czynu"34. Kiedy indziej George miał wrażenie, że znalazł się nagle przed rozległym polem bitwy. "Wydawało się, że wszędzie ludzie byli spleceni w śmiertelnym starciu, wyginając się, uderzając, dociskając". Była to walka wręcz, bez broni, ,jedynie [ ... ] gołymi rękoma, nogami, zębami. Nikt nie wyglądał na rannego. Nie widać było ani krwi, ani ciał na ziemi. Ciosy, które powinny były unicestwić przeciwnika, nie robiły żadnej krzywdy ... Tak że jedni rzucali się na drugich w szale daremnej wściekłości". Można by więc rzec, że była to nienawiść w stanie czystym. "Być może jeszcze bardziej odrażające niż ukąszenia i zadawane ciosy były nadużycia seksualne, jakich dopuszczali się niektórzy w gorączkowej pantomimie. Wszędzie wokół nas próbowano bezskutecznie oddawać się perwersyjnym aktom, o jakich nigdy bym nie pomyślał. Nie sposób było powiedzieć, czy dochodzące do nas okrzyki frustracji to rzeczywiste dźwięki, czy też interpretacja naszych pełnych rozpaczy myśli".
90
George doskonale wiedział, jaki był mechanizm scen, którym się przyglądał. "To, co każdy myślał, od razu stawało się widoczne, nawet nąjbardziej przelotne i bezwiedne myśli"35. Stopniowo zaczął też dostrzegać obecność istot świetlistych. Zrozumiał, że żaden z tych nieszczęśników nie został nigdy opuszczony. Jak się zdaje, Robert Monroe też przebył te smutne strefy, które zaludniali, jak sam mówił, zarówno uśpieni żyjący, jak i pozostający pod wpływem narkotyków i zmarli będący na wczesnym etapie rozwoju duchowego. "Główną motywacją mieszkańców tego regionu jest wyzwolenie seksualne pod wszelkimi postaciami"36. Albert Pauchard opowiadał (za pośrednictwem pisma automatycznego), że po radości oswobodzenia i przyjemności ponownego spotkania konieczne jest przebycie pewnej drogi, odmiennej dla każdego. On sam musiał podążać opustoszałą ścieżką w dość mrocznej okolicy. Tam nąjpierw w dziwny sposób zaatakowały go osy: wydawało się, że chciały go użądlić, ale tego nie robiły. W pewnej chwili rozległ się "grzmiący głos". Dzięki niemu i wewnętrznej intuicji zrozumiał, że owady te były wszystkimi słowami krytyki i oznakami irytacji, które w sobie tłumił i nie dość szybko wyrzucał z umysłu. Od razu pojął, że gdyby karmił się tymi myślami całe życie, osy teraz by go ukąsiły. Dalej przemierzał strefę dokuczliwej samotności. Jak sam mówił, znajdował się pod ciemną chmurą, która wisiała nad nim wielkim ciężarem. Wewnętrzny głos powiedział mu wówczas: "Oto wszystkie twoje stany przygnębienia i zniechęcenia, z którymi nie próbowałeś walczyć"37.
Po śmierci wszystko jest jeszcze możliwe Dzięki takim tekstom i wielu jeszcze innym, których nie ma potrzeby tu więcej cytować, rozumiemy proces symbolizacji, który - co oczywiste - przybiera bardzo różne formy, w zależności od konkretnego przypadku. A również w tej dziedzinie jesteśmy wszyscy konkretnymi przypadkami. Co jednak najbardziej istotne, zawsze istnieje, niezależnie od rozmaitych wariantów, możliwość postępu, poprawy, głębokiej przemiany, której się pragnie i którą przyjmuje się jako wyzwolenie. Jedną z najważniejszych przeszkód, która może opóźnić nasze szczęście, wydaje się nasza niezdolność do przebaczania. Oto jeden ze zdumiewających przekazów z zaświatów otrzymanych przez wdowę po pułkowniku Gascoigne i jego córkę. Ukazuje on bardzo wyraźnie tę trudność. Norweski żołnierz, zabity przez Niemców w czasie drugiej wojny światowej opowiada: "Zostałem zastrzelony przez Niemców w Trondheim. Pracowałem w handlu; celowali we mnie. Nie lubię Niemców. Nigdy ich nie polubię, jestem teraz tutaj z powodu swej nienawiści. Nie umiem się jej pozbyć. Ich czyny pełne nieuzasadnionego okrucieństwa wprawiają mnie nadal we wściekłość, gdy o nich myślę. Ten gniew mnie niszczy, nie mogę się od niego uwolnić. Błagam o pomoc. Pani ojciec doprowadził mnie do pani, bym mógł się do niego zbliżyć. Mówi mi, że trzeba przebaczyć nazistom, gdyż nie wiedzą, co czynią, i są jakby zahipnotyzowani. Dopóki im nie przebaczę, nie mogę się oswobodzić i wyjść z niższej strefy, tak bliskiej Ziemi. Tutaj wszystko, co się wydarza, odczuwa się silniej, więc my coraz bardziej nienawidzimy Niemców. Gdy dołączają do nas w ciele astralnym, wydają się nam jeszcze większymi wrogami niż podczas naszego życia ziemskiego. Potworna jest ta złość, od której nie możemy się uwolnić. Proszę ofiarować mi spokój i pozwolić spać. Chcę spać i zapomnieć. Miałbym wówczas możliwość uzyskania bardziej bezstronnego osądu i zdołałbym im przebaczyć. Rozumiem, dlaczego Chrystus tak szybko przebaczył wszystkim, zanim opuścił ziemię. Widzę to teraz i wiem, jak bardzo jest to niezbędne. Przy pomocy pani ojca i dzięki kontaktowi z panią może mi się uda"38. Przekazy otrzymane przez młodych ludzi z Medugorje również kładą stale nacisk na konieczność przebaczenia. Co oczywiste, idealnym rozwiązaniem byłoby przebaczyć jeszcze na tym świecie. Jest to doświadczenie duchowe głęboko zmieniające tych, którzy je przeżyli. George Ritchie, młody amerykański żołnierz, mający za sobą niezwykłe przeżycia z pogranicza śmierci, kilka lat później spotkał osobę, która doznała przemiany dzięki udzielonemu wybaczeniu. Był to dawny więzień obozu koncentracyjnego niedaleko Wuppertalu w Niemczech. W roku 1945 z nie strudzoną życzliwością pełnił funkcję mediatora i rozjemcy wśród więźniów wszystkich narodowości, którzy bardzo często wzajemnie się nie znosili. George Ritchie sądził więc, że prawdopodobnie mniej niż inni ucierpiał podczas wojny. Gdy jednak o to zapytał, jego rozmówca opowiedział mu taką historię: "Mieszkałem w dzielnicy żydowskiej w Warszawie, wraz z żoną, dwiema córkami i trzema synkami. Kiedy Niemcy dotarli na naszą ulicę, kazali wszystkim ustawić się przy murze i otworzyli ogień z karabinu maszynowego. Błagałem, by pozwolili mi umrzeć razem z rodziną, ale mówiłem po niemiecku, więc przydzielono mnie do grupy przeznaczonej do pracy. Musiałem zdecydować się od razu - podjął po chwili. Czy miałem nienawidzić Niemców, którzy to zrobili? To najprostsze rozwiązanie. Byłem adwokatem i wykonując swój zawód, często widywałem, co nienawiść może zrodzić w sercach i umysłach ludzi. Właśnie nienawiść zabiła przed chwilą sześć osób, które były mi najdroższe. Postanowiłem zatem, że przez resztę życia - niezależnie od tego, czy będą to dni, czy całe lata - będę kochać każdą osobę, którą przyjdzie mi spotkać" 39 .
91
Możliwość rozwoju duchowego nie jest dana wyłącznie najmniej złym spośród zmarłych. Jak się wydaje, wszyscy mogą wyrazić skruchę, nawrócić się, odnaleźć drogę do Boga. Opisuje się nam cuchnące regiony, pełne niepokoju i ciemności, zaludnione przez istoty przygnębione, zamknięte w swej samotności. Nawet jednak one nie zostały opuszczone. Aniołowie i zmarli, którzy osiągnęli najwyższy stopień rozwoju duchowego, "zstępują" do nich i niestrudzenie starają się im ukazać, próbują przyciągnąć uwagę najbardziej nieszczęśliwych. Tutaj oddalamy się wyraźnie od zwyczajowego nauczania z lekcji katechizmu rzymskokatolickiego. Nikt w momencie śmierci nie ma ostatecznie ukształtowanego stosunku do Boga. Po śmierci wszystko jest jeszcze możliwe. Choć oddalamy się od katechizmu, stajemy się bliżsi Pismu Świętemu. Święty Piotr mówi bardzo wyraźnie, iż po śmierci Chrystus "poszedł ogłosić [zbawienie] nawet duchom zamkniętym w więzieniu, niegdyś nieposłusznym, gdy za dni Noego cierpliwość Boża oczekiwała, a budowana była arka" (lP 3, 19-20). A zatem Chrystus udał się "nauczać" zmarłych, którzy byli jeszcze "buntownikami" w momencie śmierci. Jego kazania nie miałyby oczywiście żadnego sensu, gdyby nie mogły okazać się skuteczne. Zejście Chrystusa do piekieł nie zostało zapisane w nicejsko-konstantynopolitańskim wyznaniu wiary, ale wspomina się o nim w różnych dokumentach synodalnych z lat 358-360. Około roku 500 figuruje w słynnym tekście, przez długi czas przypisywanym świętemu Atanazemu, a wreszcie około roku 950 pojawia się w Symbolu apostolskim. Formułę tę podjęły następnie liczne sobory. Nie chodzi tu o zejście do piekła, lecz do piekieł. Określenie to nie ma żadnego związku znaczeniowego z potępieniem. Chodzi po prostu o miejsca "niżej położone", które zazwyczaj wyobrażano sobie pod ziemią, tak jak groby. Należy jednak stwierdzić, że teologowie przez stulecia nie brali pod uwagę tego jakże istotnego tekstu, który większość chrześcijan powtarza kilkakrotnie w ciągu życia. I dziś wprowadza on wszystkich w zakłopotanie. A przecież teologowie z pierwszych wieków chrześcijaństwa odczytywali go dosłownie. Myśleli, że w chwili śmierci każdy z apostołów uczynił podobnie, a następnie wszyscy wielcy święci. Potwierdza to Pierre Monnier w przekazach kierowanych do matki. Na poziomie "piekieł" jest jeszcze czas, by się nawrócić i uniknąć piekła (tym razem wyraźny związek z potępieniem). Nawet na tamtym świecie "głosi się Ewangelię winowajcom, by wyrwać ich z królestwa zła, z piekła"40. Dalej Pierre Monnier wyraża to jeszcze precyzyjniej: "Już ci to wyjaśniałem. Gdy Piotr, apostoł, mówi o misji swego duchowego Mistrza"w miejscu pobytu zmarłych", nie jest to mit, jak uważają niektórzy teologowie - takie nieumotywowane mniemanie burzy wiarę - ale chwalebna wizja miłosierdzia, jakie Bóg okazuje grzesznikom. Jak Jezus pozbawiony ciała, również my, Jego niebiańscy misjonarze, podążamy ku naszym zrozpaczonym lub winnym braciom, niosąc im Ewangelię"41. Najważniejszym wydarzeniem Wielkanocy w Kościele prawosławnym nie jest powstanie Chrystusa z grobu, lecz Jego zejście do piekieł, a dokładniej do Hadesu. Pozwala to uniknąć niejasności, gdyż Hades jest miejscem zmarłych. Chrystus wyłamuje bramy Hadesu i wydobywa z grobów, ciągnąc za ręce, Adama i Ewę. Za nimi tłum czeka już na swoją kolej. Można w nim rozpoznać kilku świętych ze Starego Testamentu. Nikt nie broni nam jednak dojrzeć w anonimowej gromadzie kilkorga z tych, których właśnie nawrócił, głosząc Ewangelię, jak mówi w liście święty Piotr. Być może zobaczymy tam też kilka postaci przedstawiąjących nas samych, gdyż spotkanie z Chrystusem w zaświatach powtarza się przy każdej śmierci, poza ziemskim czasem i przestrzenią. Pierre Monnier i to doskonale zrozumiał. "Gdy Chrystus powstał żywy z grobu, Jego uwolniony umysł odwiedził dusze w ich przyszłej osobowości: w rzeczy samej wszystkie dusze były obecne w obliczu Chrystusa, gdyż czas nie miał już nad nim mocy. Chrystus popatrzył na każdą z naszych dusz, a Jego spojrzenie obdarzyło je nowym bogactwem: Miłością"42.
Rozdział VIII Reinkarnacja: ostateczne doświadczenie nieszczęśliwej duszy Co dzieje się ze zmarłymi, którzy najsilniej opierali się Miłości? Pierre Monnier zapewnia nas, iż Bóg daje im drugą szansę i pozwala wrócić na Ziemię. Jest to reinkarnacja. Potwierdza to, rzecz jasna, wiele innych przekazów i pseudo-przekazów. Nie wystarczyłoby to jednak, by mnie przekonać. Przyjmuję tę teorię, gdyż kilkoro z tych, którzy ją podtrzymują, z różnego rodzaju przyczyn budzą moje szczególne zaufanie. Pierre Monnier nie jest jedynym wśród cieszących się moim zaufaniem, którzy tak twierdzą, ale być może wydaje się najlepszym znawcą zjawiska i zgadza się podać nam najwięcej szczegółów. Wielu innych mówi na ten temat jeszcze więcej, ale tak się składa, że nie ufam ich przekazom. A zatem zdaniem Pierre'a Monniera "niekiedy dochodzi istotnie do reinkarnacji, ale o wiele rzadziej, niż sądzą niektórzy"l. Jest ona "często zalecana, jako szybszy sposób dokonania ewolucji niezbędnej do osiągnięcia szczęścia, do którego wszyscy dążymy, a zaznać go możemy, jedynie łącząc się z Bogiem"2. Mimo to pozostaje ona zawsze fakultatywna, jeśli można tak powiedzieć 3". A zatem nie zdarza się często, czego potwierdzenie znajdujemy dalej: "To wyjątkowa koniecz-
92
ność"4. Nawet jeśli dusza rozumie, że jej rozwój byłby szybszy, gdyby zgodziła się na reinkarnację, często z niej rezygnuje, by nie zniszczyć więzów miłości łączących ją z tymi, których pozostawiła na Ziemi 5• Reinkarnacji poddają się niekiedy całe - lub niemal całe - rodziny, rodzice, którzy z własnej winy ściągnęli na dzieci nieszczęście. Proszą, by mogli naprawić swój błąd, dając życie tym samym dzieciom, a zwłaszcza tym, które nie umiały uniknąć ich złego wpływu 6. Niektóre trudne fragmenty Pisma Świętego dotyczące predestynacji daje się wyjaśnić przez zjawisko reinkarnacj 7. Reinkarnacja zdarza się często u zwierząt, przede wszystkim u psów. W niezwykle wyjątkowych wypadkach "dozwolonych przez Boga w niezmiernie rzadkich okolicznościach i w określonym celu" zwierzę jest reinkarnowane jako istota ludzka 8• Polegając na takich przekazach (nie tylko Pierre'a Monniera), wierzę, że istnieje pewna forma reinkarnacji. Nie jestem natomiast pewien, czy mamy już pełne dowody istnienia tego zjawiska. Mimo to wierzę w nie, opierając się jednak na znanych mi przekazach, a nie na "dowodach". A ponieważ wierzę w reinkarnację, czuję się zwolniony z konieczności roztrząsania - przypadek po przypadku - wartości tych domniemanych dowodów. Wolę przyjąć od razu, bez dyskusji, że każdy z tych przypadków był prawdziwy. Do rozważenia pozostają jednak dwa problemy: 1) Czy przypadki te są naprawdę tak wyjątkowe, jak twierdzi na przykład Pierre Monnier, czy też, wprost przeciwnie, stanowią regułę: wszyscy ludzie wracają na Ziemię, i to nawet kilkakrotnie, jak uważają inni autorzy przekazów, znajdujący poparcie w ważnych prądach filozoficznych i religijnych? 2) Na czym naprawdę polega reinkarnacja, gdy już do niej dochodzi?
1. Reinkarnacja zdarza się tylko wyjątkowo Zgodnie z najczęstszą dziś postacią wiaty w reinkarnację uważa się, iż w chwili śmierci nie umiera głębokie Ja, które przenika do innego ciała, by wieść nowe życie. W kolejnych życiach wzbogaca się lub oczyszcza. A fakt, że przy każdych nowych narodzinach zapomina o poprzednich wcieleniach, nie ma większego znaczenia, gdyż w zaświatach nasza świadomość odzyska wszystkie przeżyte żywoty i dokona ich syntezy.
Tradycja zachodnia Powtarza się nam niemal powszechnie, traktując to jako pewnik, że już starożytni Egipcjanie wierzyli w reinkarnację, podobnie jak Żydzi ze Starego Testamentu, Chrystus i pierwsi chrześcijanie. Nauczał o tym także Kościół do mniej więcej III lub VI wieku (w tej kwestii znani mi autorzy nie są w pełni zgodni i doskonale rozumiem, dlaczego). Nie chciałbym sprawić nikomu przykrości, nie pragnę też przeszkodzić komukolwiek wierzyć, iż żył już dwunastokrotnie i powróci na Ziemię jeszcze trzy razy ... Fakty są jednak faktami - i niemal wszystko to jest nieprawdą! Doktryna reinkarnacji była niemal zupełnie nieznana w starożytnym Egipcie. Jedyne przypadki, o których można by wspomnieć, to mity dotyczące odradzania się natury, związane z postacią Ozyrysa. Grecki historyk Herodot, który odwiedził Egipt, opowiada, że jego mieszkańcy wierzyli w metempsychozę. Po śmierci dusza ludzka wcielała się w zwierzęta żyjące na lądzie, w wodzie i w powietrzu, a następnie powracała do ciała człowieka. Cykl ten trwał trzy tysiące lat. Herodot żył w V wieku przed Chrystusem. W VI wieku kraj przeszedł pod panowanie perskie. Były to więc późne, najprawdopodobniej ludowe wierzenia. Jak się wydaje, nie znajdziemy po nich śladu w najważniejszych egipskich tekstach religijnych z okresu klasycznego ani tym bardziej w słynnej Księdze Umarłych lub innych tekstach, które przetrwały do naszych czasów 9• Klemens z Aleksandrii w II wieku po Chrystusie wspomina o tym dziwnym wierzeniu Egipcjan, nie interesując się nim jednak bliżej. Jak się wydaje, o reinkarnacji nie wiedzieli nic ani Sumerowie, ani mieszkańcy Asyrii i Babilonii. Być może jednak istniała tam również jako wierzenie ludowe, poza wielkimi tekstami literackimi. Jeśli chodzi o Grecję, Diogenes Laertios twierdził na' początku III wieku po Chrystusie, iż Pitagoras - dziewięć wieków wcześniej - pierwszy wierzył w wędrówkę dusz. Uważał, iż on sam żył już kilkakrotnie, i podawał nawet imiona, jakie nosił w poprzednich wcieleniach. Wiadomo, iż Platon widział w tym wyłącznie wierzenie ludowe, jakkolwiek z zainteresowaniem rozważył ten problem w słynnym fragmencie Państwa, mówiącym o Erze z Pamfilii. Mit wiecznego powrotu zawiera też pewną formę reinkarnacji. Starożytni Hebrajczycy nie wspominali nigdy o możliwości reinkarnacji. W epoce Chrystusa o doktrynie tej zaczynano już mówić. Wedle Flawiusza Józefa fatyzeusze wierzyli w wieczne męki czekające złych i reinkarnację dla dobrych. W późniejszym czasie zjawisko to zajmie bardzo istotne miejsce w kabale. Wydaje się więc, że reinkarnacja przenikała powoli przez kilka wieków - do świata Zachodu, ale stosunkowo późno, pod postacią ludowych, bardzo marginalnych wierzeń. Jeśli chodzi o Nowy Testament, wspomina się zazwyczaj o dwóch fragmentach: historii niewidomego i oczekiwaniu na powrót Eliasza. Przypomnijmy je pokrótce.
93
W pierwszym wypadku uczniowie pytają Chrystusa: "Rabbi, kto zgrzeszył - on sam czy jego rodzice - że urodził się niewidomy?". Myśl, że dolegliwość fizyczna ma związek z grzechem, pojawia się często w Starym Testamencie: "W odniesieniu do osób kalekich od urodzenia niektórzy rabini obciążali winą rodziców, inni - samo dziecko (i dotyczyło to życia płodowego)" 10 • I nie jest tu ważne, czy uważamy ten pogląd za interesujący, czy też głupi. Chcemy wyłącznie wiedzieć, czy Żydzi w czasach Chrystusa wierzyli w reinkarnację. Znajomość literatury ówczesnej epoki każe nam odpowiedzieć na to pytanie przecząco. Woleli odwoływać się do tej dziwnej hipotezy. Sam Chrystus nie skorzystał z okazji, by im objawić reinkarnację. Odpowiedział po prostu, że pytanie zostało źle sformułowane: "Nie zgrzeszył ani niewidomy, ani jego rodzice". Ani słowa o poprzednim życiu! W drugim wypadku, zawsze cytowanym, w grę wchodzą rozmaite teksty napomykające o proroczej zapowiedzi powrotu Eliasza 11. Zapomina się przy tym jednak, że dla Żydów ów Eliasz nigdy nie umarł. Został zabrany do nieba na ognistym wozie i czekano, aż pewnego dnia powróci, tak jak powraca się z długiej podróży. Nie istniała tu potrzeba powtórnych narodzin. Miał wrócić takjak postacie z rozlicznych legend, które budzą się po upływie wieku. Chrystus próbował dać do zrozumienia, że Eliasz nie wróci. Zastąpił go Jan Baptysta, ale tak jak Mozart zastąpił Bacha ... W podobny sposób sami Żydzi starali się przeniknąć tajemnicę osoby Chrystusa. Gdy Jezus pytał uczniów, co myślą o nim ludzie, ci odpowiadali, że niektórzy biorą go za Jana Baptystę, inni - za Eliasza, a jeszcze inni - za jednego z dawnych proroków, który zmartwychwstał 12. W chwili śmierci Jana Baptysty Chrystus miał już jednak trzydzieści lat. Dopiero więc po śmierci Jana Baptysty jego dusza mogłaby zawładnąć Chrystusem. Zatem nie ma to nic wspólnego z reinkarnacją, której istnienia pewne osoby chciałyby dowodzić na podstawie Nowego Testamentu. Nic w tekście nie wskazuje, że gdy chodzi o Eliasza lub, jednego z dawnych proroków, który zmartwychwstał", mieliśmy do czynienia z prawdziwą reinkarnacją. Wspomina się tu natomiast o zmartwychwstaniu, co jest czymś zupełnie innym. Zmartwychwstać to powrócić do życia, nie musząc narodzić się na nowo. Wydaje mi się nadużyciem cytowanie - jako dowodów wiary w reinkarnację - tekstów, w których jest raczej mowa o "zmartwychwstaniu", "przebudzeniu" czy "ukazaniu się". Z tego wszystkiego można co najwyżej wywnioskować, że Żydzi współcześni Chrystusowi byli gotowi zaakceptować pewną formę ponownego pojawiania się w różnych epokach znanych postaci z przeszłości. Mogły to być wyłącznie osobistości, których rola i osobowość nie uległy głębszej zmianie i które wracaływ zupełnie wyjątkowych wypadkach - by wypełnić precyzyjnie określoną misję, w bardzo różnych okolicznościach. W tej perspektywie daleko nam do jakiegokolwiek usystematyzowanego ogólnego prawa reinkarnacji. Kościół nigdy nie włączył reinkarnacji do swego nauczania, jak utrzymuje wielu. Wierzyli w nią natomiast niektórzy teologowie, co jest czymś zupełnie innym. W II wieku święty Justyn zakładał możliwość kilku wcieleń na Ziemi, przed udaniem się do nieba, przy czym osoby najbardziej zmysłowe mogły spędzić kolejne życie jako zwierzęta. Jak zauważa jednak Geddes Mac Gregor13, pierwsi chrześcijanie mogli wierzyć wyłącznie w poprzednie życia na Ziemi, nie w przyszłe, gdyż według nich świat miał wkrótce zniknąć. Gnostycy wierzyli w reinkarnację. Nie należą jednak do Kościoła. Całe ich nauczanie jest zupełnie odmienne. Orygenes wydawał się wierzyć w następowanie po sobie kolejnych eonów, czyli światów. Każda dusza żyła tylko jeden raz w każdym świecie. Nie różni się to aż tak bardzo od przechodzenia duszy ze sfery do sfery, Dwaj wielcy święci z IV wieku, Grzegorz z Nyssy i Grzegorz z Nazjanzu, znali tę teorię dotyczącą poprzednich wcieleń i stanowczo się jej przeciwstawiali 14, Niemniej jednak uważa się powszechnie, że żaden tekst Kościoła nie potępił formalnie tej doktryny. A zatem każdy może ją przyjąć, jeśli tylko zechce 15 , Co może wydać się paradoksalne, to właśnie najwięksi zwolennicy doktryny reinkarnacji zdołali rozpowszechnić pogląd, iż Kościół objął ją swym zakazem. W rzeczy samej krzewiciele reinkarnacji napotykali na przeszkodę, która w krajach o tradycji chrześcijańskiej okazała się trudna do pokonania. Zarzucano im, iż ani Biblia, ani teksty Kościoła nie wspominały o reinkarnacji. Czyż milczenie to nie było już samo w sobie swego rodzaju potępieniem? Stopniowo przygotowano się do dwukierunkowego kontrataku: Biblia mówi o doktrynie, ale nie wprost, a Kościół włączył ją do swego nauczania (jak zdążyliśmy się pokrótce zorientować, nie ma w tym słowa prawdy 16). A może Kościół bardzo wcześnie potępił reinkarnację i dlatego o niej więcej nie wspomina? Takie stwierdzenie jest równie fałszywe, jak pierwsze. Ma natomiast tę olbrzymią zaletę, iż przenosi zarzut o milczeniu wszystkich objawionych religii judeochrześcijańskich, obejmujących niemal cały Zachód, na garstkę dogmatyków, którzy zmącili spokojne wody Objawienia. Z tej też przyczyny te dwie nieprawdy cieszyły się takim sukcesem. Ianowi Wilsonowi, angielskiemu dziennikarzowi, który ukończył historię na uniwersytecie w Oksfordzie i wykazał się już w innych dziedzinach, zawdzięczamy odkrycie źródła upowszechnienia tych poglądów17• Podczas kuracji kąpielami siarkowymi w Andach Shirley MacLaine poznała jakoby zwolenników reinkarnacji, których stwierdzenia przejęła, nie zadawszy sobie trudu ich sprawdzenia. Niejaki David miał jej powiedzieć: "Teoria reinkarnacji rzeczywiście jest obecna w Biblii, Jednakże scholia, które umożliwiały jej interpretację, zostały usu-
94
nięte podczas soboru ekumenicznego w Konstantynopolu w roku 553, nazywanego również soborem nicejskim. Zgromadzeni tam przegłosowali usunięcie tych tekstów, by wzmocnić kontrolę sprawowaną przez Kościół". Jak podkreśla Jan Wilson, żaden specjalista zajmujący się historią Kościoła nie zaakceptuje twierdzenia o usunięciu fragmentów z Biblii. Mamy zbyt wiele tekstów poprzedzających sobór z roku 553 i żaden z nich nie zawiera owych usuniętych komentarzy. Autor powyższego stwierdzenia myli się zresztą jeszcze co do jednego. Nicea to nie Konstantynopol. W Nicei odbyły się dwa sobory: jeden w roku 325, a drugi w 787. Ani podczas jednego, ani podczas drugiego nie zajmowano się ani ogólnie, ani szczegółowo - problemem reinkarnacji. Jeśli zaś chodzi o potępienie Orygenesa w roku 553, Jan Wilson zgadza się co do tego, iż tak naprawdę nie dotyczyło ono reinkarnacj 18. W szystkie te zmyślenia tak bardzo się jednak podobają, iż ciągle jeszcze je słyszymy i czytamy.
Tradycja wschodnia Obrońcy, często żarliwi, teorii licznych i nieuniknionych wcieleń, które czekają na nas wszystkich bez wyjątku, zwracają też często uwagę na to, iż podzielają wiarę setek milionów ludzi, żyjących w różnych wiekach i w różnych wielkich kulturach. Jeśli o to chodzi, należy jednak pamiętać, że reinkarnacji nie znali Wedowie (1500-800 r. przed Chrystusem). Nie wspominał o niej również Budda. Alain Danielu, jeden z najlepszych znawców dawnych Indii, uważa, iż doktryna ta zrodziła się w łonie dżinizmu, "skąd przeniknęła do buddyzmu, a następnie do współczesnego hinduizmu". Sziwaizm miałby do dziś pozostać odporny na te wpływy 19 • Doktryna pojawia się już jednak - w licznych, znacznie się od siebie różniących wariantach - w niektórych upaniszadach (700-500 r. przed Chrystusem), Przypomnijmy tutaj także, że Krishnamurti zawsze odmawiał wyrażenia jasnej opinii w tej kwestii. Osobom przywiązującym wielką wagę do przekazów dawnych przeciwników reinkarnacji, którzy po śmierci zmienili diametralnie zdanie, zasygnalizujmy przypadek odwrotny: duch, podający się za panią Bławatską, wyznał doktorowi Carlowi Wicklandowi, iż zrozumiał swój błąd i że reinkarnacja nie istnieje 20•
Ostatnie informacje parapsychologiczne Głosy z zaświatów, zarejestrowane na taśmie magnetofonowej, nie pomogą nam jednoznacznie zakończyć dyskusji. Hildegard Schafer powiedziała mi niedawno, iż uzyskuje wszelkiego rodzaju opinie, począwszy od: "Oczywiście, że reinkarnacja istnieje i dotyczy wszystkich", poprzez: ,,Ależ to absurdalne! Wcale nie istnieje", aż do: "Nie mam w tej kwestii zdania". We Francji pani Le Coent otrzymała na swoim magnetofonie bardzo podobne odpowiedzi: "To niemożliwe - być może - reinkarnacja istnieje, ale nie jest nieunikniona" . W Niemczech Hans Otto Konig uzyskał potwierdzenie, że można w zaświatach przejść z określonego poziomu na wyższy bez konieczności powrotu na Ziemię 21 • Również co do innych - poza bezpośrednim rejestrowaniem głosów z zaświatów - sposobów komunikowania się ze zmarłymi otrzymuje się rozbieżne opinie, Arthur Findlay pracował przez dwanaście lat z Johnem Sloanem, którego uważał za najlepsze medium, jakie kiedykolwiek spotkał, i to zarówno w Anglii, jak i w Stanach Zjednoczonych. Co zupełnie naturalne, zadał mu w pewnym momencie pytanie, będące przedmiotem naszego obecnego zainteresowania: "Czy wracamy na Ziemię w kolejnym wcieleniu?", Uzyskał wówczas z zaświatów za pośrednictwem medium pozostającego w głębokim transie - następującą odpowiedź: "Jest to pytanie, na które trudno mi odpowiedzieć. Nie znam nikogo, komu by się to przydarzyło, Przybyłem tu przed wieloma laty i są w moim najbliższym otoczeniu ludzie, którzy żyli na Ziemi przed tysiącami lat, To wszystko' co mogę powiedzieć. Nie wiem nic więcej" 22. Albert Pauchard, który już na Ziemi bardzo mocno wierzył w reinkarnację, po śmierci jest jeszcze bardziej przekonany o jej istnieniu. Niemniej jednak przyznaje, że tam, gdzie się znajduje, są też "duchy wybitne", które w nią zupełnie nie wierzą i których nie udaje mu się przekonać"23, Jak się wydaje, to Alain Guillo uzyskał - za pośrednictwem głosu wewnętrznego - najbardziej wnikliwą odpowiedź. Ten francuski dziennikarz i fotograf przebywał przez dziewięć miesięcy w afgańskim więzieniu. To niezwykłe przeżycie zaowocowało głębokim doświadczeniem duchowym, jak zresztą wszystkie wielkie przeżycia. Nie mając ani papieru, ani ołówka, spróbował w swej celi pisać palcem wskazującym, powierzając go nieznanym siłom, I oto jego palec zaczął kreślić litery, które mógł rozpoznać nawet w nocy. Litery tworzyły słowa, a słowa zdania. Było to niezamierzone pismo intuicyjne. Można by powiedzieć, że to podświadomość uspokajała go i dodawała odwagi. Otrzymywał jednak przekazy po francusku, po angielsku i nawet po arabsku. Te wersety Koranu tłumaczył mu wówczas współtowarzysz z celi. Stopniowo pismo intuicyjne przemieniło się w głosy, wielość głosów, całe rozmowy, które słyszał w swym umyśle. Gdy inwazja z zaświatów bardzo się nasiliła, sytuacja stała się nie do zniesienia. Alain Guillo podjął cztery próby samobójcze, rzucając się - głową naprzód - na ściany i stalowe kraty ... Pewnego dnia głosy tak oto wypowiedziały się na temat reinkarnacji: "Jeśli w nią wierzysz, istnieje. Jeśli nie wierzysz, nie istnieje, Jeśli wierzysz w przeznaczenie, ono istnieje, Jeśli nie, nie istnieje. Wszystko jest w tobie"24,
95
W rozmaitych przekazach znajdziemy różnego rodzaju opisy działań przygotowawczych do powrotu na Ziemię. Inaczej przedstawiają to Georges Morrannier czy Albert Pauchard, posługujący się pismem automatycznym, a inaczej Anne i Daniel Meurois-Givaudan w psychodelicznych relacjach z podróży, jakie mieli odbyć poza ciałem25. W tych ostatnich relacjach daje się zauważyć wyraźny wpływ Indii. Podczas gdy inni zwykle przesadnie skąpią, obiecując nam nie więcej niż dziesięć, dwanaście wcieleń, jeśli zdołamy być szczególnie źli, i co najwyżej siedem, gdy będziemy mili, tu nie ma takich ograniczeń. "Istota ludzka nie dysponuje wyłącznie jednym jedynym życiem, lecz ma przed sobą nieskończenie wiele wcieleń. Od niej zależy, czy wykorzysta je jak najlepiej"26. To powinno zadowolić nawet najbardziej wymagających! Swedenborg, który nie wierzył w reinkarnację, skwitowałby to jednak śmiechem.
Wyjaśnianie pozornych niesprawiedliwości życia Stale powraca także inny argument: jeśli przyjąć hipotezę o reinkarnacji, to wyjaśnia się wiele tajemnic naszej egzystencji. Niesprawiedliwości, które tak często budzą nasz najżywszy sprzeciw, odnajdują swój sens. Zaczynamy się domyślać, że ani Bóg nie jest niesprawiedliwy, ani los ślepy, lecz każdy z nas doświadcza automatycznie skutków własnych czynów. Cierpiący biedę musiał źle korzystać ze swych bogactw w poprzednim życiu. Zbolały kaleka musiał zaś bywać okrutny. Tak naprawdę nie chodzi jednak o karę, lecz o przeniesienie na Ziemię przedstawionego powyżej mechanizmu, dotyczącego zaświatów. Głęboki sens tego prawa karmy polega na stwożeniu nam okazji do prolwadzenia cnotliwego życia, w przeciwieństwie do grzechu, w jakim trwatliśmy w poptzednim wcieleniu. Chodzi o umieszczenie nas w optymalnycn warunkach, abyśmy mogli - jeśli tylko wykażemy się odrobiną dobrej woli wyprostować w sobie to, co uległo skrzywieniu. Za całą tą konstrukcją intelektualną przemawia kilka jej przymiotów. Jest łatwa do zrozumienia. Niemal natychmiast czyni cierpienie - zarówno własne, jak i innych ludzi - mniej trudnym do zniesienia. Przyczyny stają się zrozumiałe, a wszystko zaczyna mieć znaczenie w odniesieniu do przyszłości. Niestety, tak jak wiele konstrukcji intelektualnych, i ta wydaje się nieco zbyt prosta, gdy próbujemy skonfrontować ją co do szczegółów - z rzeczywistością. Jeśli naprawdę głębokie znaczenie tego mechanizmu miałoby polegać na naszym rozwoju moralnym i duchowym, nie powinien być on aż tak uproszczony, gdyż te same warunki mogłyby okazać się sprzyjające lub też fatalne dla ewolucji różnych osób, w zależności od ich osobowości. Jeden człowiek, pozostając w biedzie, nauczy się prześcigać samego siebie w coraz większej szlachetności. Inny w tych samych okolicznościach skupi się na sobie, dając dowody coraz bardziej odrażającego egoizmu. Dało się to zaobserwować - na nieszczęście! - w stalagach lub obozach koncentracyjnych. Niektórym zrobiłoby lepiej nieco mniej ubóstwa, przynajmniej być może na początku. Niektórzy w pustce emocjonalnej, w nieszczęściu znajdą coś, co pozwoli im rozwinąć w sobie życzliwość i miłosierdzie. Inni nie zdołają kochać, jeśli wcześniej sami nie otrzymają odpowiednio dużo uczucia. Nie musi to jednak wcale oznaczać, iż są mniej szlachetni niż ci pierwsi. Mają tylko inną wrażliwość. Można oczywiście przyjąć, że dochodzi - choć bez naszej wiedzy - do takiego niezbędnego dopasowania do sytuacji. Ale wówczas - musimy się z tym zgodzić - zaciera się związek między nieszczęściem a złym postępowaniem w poprzednim życiu, a co za tym idzie - obniża się wartość teorii, jeśli chodzi o wyjaśnienie i uzasadnienie straszliwych nierówności, jakie codziennie obserwujemy. Trzeba dokonać wyboru. Albo prawo karmy odnosi sięna ślepo i automatycznie - do wszystkich i wówczas dobrze wyjaśnia pozorne niesprawiedliwości losu, ale spustoszenia, jakie czyni, mogą być zastraszające. Albo też ma walor pedagogiczny, lecz nie może już tłumaczyć tych samych niesprawiedliwości. Tym samym argument, który miał przemawiać na jej korzyść, sam upada.
Wschód nigdy nie uważał prawa karmy za nieograniczone Należy wyraźnie powiedzieć, że ani w Indiach, ani w Tybecie prawo karmy nie było nigdy traktowane w równie uniwersalny sposób. W Bardo Thodol znajdziemy precyzyjne wskazówki, jak w chwili śmierci uniknąć cyklu reinkarnacji. Wystarczy osiągnąć stan doskonałego oświecenia. W tym celu zaś należy - i naprawdę nic więcej nie potrzeba - zrozumieć, iż wszystkie potwory, które się widzi, są wyłącznie projekcją naszego umysłu. A ponieważ moglibyśmy czuć się nieco zaskoczeni, mamy ku temu kilka kolejnych okazji 27. Jeśli nam się uda - niezależnie od tego, jak postępowaliśmy, jakich zbrodni dokonaliśmy - nie grozi nam reinkarnacja. Wymykamy się swojej karmie. Tybetańczycy odkryli inną metodę: rytuał powa, który wydaje się dokazywać cudów. Można odprawiać go równocześnie z lekturą Bardo Thodol przy umierającym lub nawet zastępować nim czytanie tego tekstu. Jak się przekonamy, technika ta ma tę szczególną zaletę, iż zabiera dużo mniej czasu: należy trzykrotnie wykrzyknąć w bliskiej odległości od umierającego sylabę "hick" , nie zapominając przy tym o ściśle określonym tonie głosu. Następnie trzeba wydać jeden okrzyk "phat" (wy-
96
mawia się to pet). Lecz trzeba pamiętać, by wypowiadać "phat" po trzykrotnym "hick" tylko wówczas, gdy "śmierć jest nieuchronna i bardzo bliska, gdyż słowo to użyte w tej kolejności nieodwracalnie ją przywołuje". A zatem nigdy dość ostrożności! Można bowiem ściągnąć na siebie najgorsze kłopoty. Metoda ta powoduje niezawodnie "wytryśnięcie namshes (czyli duszy) poza czubek czaszki umierającego i nagłe jej przeniesienie do raju Wielkiej Szczęśliwości"28. Nie ma tu wcieleń, nie ma karmy! Wszystko już się rozegrało! Wiedzmy jednak, że trzeba wieloletniej praktyki u dobrego mistrza, aby nauczyć się wykrzykiwać słowo "hick" z właściwą intonacją, zapewniającą mu skuteczność (lekcje z pewnością nie bywają smutne!). Indyjski mędrzec Szankara uczył dość podobnej techniki, w której odnajdziemy również wydostawanie się duszy przez czubek czaszki, tak jak zresztą w wielu relacjach z przeżyć z pogranicza śmierci. Szankara to wielki mistrz niedwoistości absolutnej, advaita vedanta, żyjący około 700-750 r. naszej ery. Jego technika nie wymaga pomocy innej osoby. Można praktykować ją samemu. A oto, na czym polega: "Z serca człowieka wychodzi sto jeden kanałów. Jeden z nich, określany mianem 'suszumna', jest skierowany ku górze, ku szczelinie ciemieniowej. W momencie śmierci należy opanować umysł tak, aby stale był połączony z sercem. Przez kanał idący ku górze, za pośrednictwem Słońca, osiąga się nieśmiertelność". W innym fragmencie tekstu znajdziemy uściślenie, że promień kierujący nas prosto ku Słońcu świeci na szczęście zarówno w nocy, jak i w dzień 29• I tutaj nie ma już karmy! Jest jednak jeszcze coś bardziej zaskakującego, przynajmniej dla nas, ludzi Zachodu, a mianowicie to, co wedle hinduskich wierzeń może stanowić naszą karmę. Z rozmaitych tekstów wynika, iż wystarczy, by salamandra napiła się przypadkowo wody, która pozostała w śladach stóp grupy crivaishnava, by w następnym wcieleniu zostać braminem. Ten ostatni zaś, gdy pomyli się podczas recytowania formuły ofiarnej; może wcielić się w demona 30• W słynnej Bhagawadgicie przeczytamy, iż nasze odrodzenie zależy w całości od ostatniej myśli, jaka przemknęła przez nasz umysł na tym świecie. I tak biedny król-asceta imieniem Bharata stracił wszystkie rezultaty swej ascezy, gdyż w ostatnim momencie nazbyt uległ fascynacji młodym jelonkiem, którego przygarnął. Odrodził się jako jeden z pełnorogich, zgodnie z tym, na czym po raz ostatni zatrzymał się jego wzrok. Oto, od czego może zależeć nasz los! Ramanuja (1017-1137), wielki mistrz nie dwoistości względnej, zaprotestował przeciwko tej nieco dziecinnej interpretacji prawa karmy. W swym komentarzu do Bhagawadgity wyjaśnił, że to ostatnie spojrzenie lub ostatnia myśl zależą z kolei od wszystkich naszych spojrzeń i wszystkich myśli w ciągu całego życia 31• Zdaniem Ramanui oswobodzenie się z potwornego cyklu kolejnych reinkarnacji nie zależy tak naprawdę od prawości naszych czynów i myśli, lecz od bezinteresownej miłości Boga, który może umorzyć wszystkie długi, i od naszego połączenia z Bogiem w miłości, od bhakti 32• Oddalamy się tu z całą pewnością od prawa karmy, ale zbliżamy - co niezwykłe - do tradycji judeochrześcijańskiej. Przypomniałem niektóre aspekty, niekiedy dość drugoplanowe, wielkich tradycji religijnych nie po to, by je ośmieszyć co zawsze jest względnie łatwe - ale by pokazać, iż prawo karmy, przez nazbyt wielu traktowane dziś jako zasada uniwersalna, nigdy nie było w ten sposób rozumiane przez tych, którzy nam je przekazali.
Prawo karmy zabija miłosierdzie Jest jeszcze inna trudność wynikająca ze ścisłego powiązania skutkowo-przyczynowego naszych wcześniejszych wcieleń i obecnego życia. Otóż ta niewzruszona logika każe nam myśleć, że wszyscy, którzy są nieszczęśliwi w tym życiu, byli złymi ludźmi i nadal tacy są, przynajmniej w momencie narodzin. A ponieważ nie chodzi o to, by, zapłacili za swe wcześniejsze złe uczynki, lecz by mogli się poprawić, jest taki moment - przynajmniej na początku tego nowego życia - gdy poprawa jeszcze się nie dokonała. Jeżeli dziecko rodzi się kalekie, oznacza to, iż jest w nim coś bardzo poważnego do naprawienia. Dzieci rodzące się w nieszczęściu są - wedle tej tradycji - złymi ludźmi. Implikacja ta wydaje mi się nieunikniona. Mieści się w logice całego systemu myślowego. Jest jednak w oczywisty sposób fałszywa. Przeczą jej fakty.
Prawo karmy zabrania miłosierdzia A oto inna logiczna konsekwencja tego mechanizmu: jeśli prawo karmy nie jest karą, lecz bezpośrednim skutkiem naszych czynów, stwarzających w kolejnych wcieleniach warunki najbardziej sprzyjające naszemu rozwojowi, w jakim stopniu możemy interweniować, by pomóc innym uniknąć ciężaru ich karmy? Problem jest bardzo istotny i konkretny, nie możemy go skwitować po prostu głosem serca i zdroworozsądkową reakcją, jak to uczyniła na przykład - jak sama mówi Maguy Lebrun. Ta niezwykła kobieta dokonała wraz ze swym mężem wspaniałego dzieła. Jest hipnotyzerką. Pracowała pod kontrolą lekarzy z zaświatów, korzystając z pomocy swego męża, będącego doskonałym medium. Nie ma w tym nic diabolicznego, zapewniam. Wydaje się to natomiast nieprawdopodobne, zwłaszcza dla przeciętnego człowieka Zachodu pod koniec dwudziestego wieku. A oto fragment relacji Maguy Lebrun: "Tego wieczoru, w przeddzień 1 maja, położyliśmy się dość wcześnie, około dwudziestej pierwszej, gdy tylko dzieci zdążyły zasnąć. Czytałam bardzo interesujący artykuł w czasopiśmie, a Daniel, mój mąż, niemal od razu usnął. Od kilku dni
97
skarżył się na uporczywe zmęczenie. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że coś się z nim dzieje. Jęczał przez sen. Odwróciłam się, by go uspokoić lub zorientować się, co mu się stało. I wtedy odezwał się nieznanym, kobiecym, czystym głosem: "Nie bój się, Maguy, to nie twój mąż do ciebie mówi, lecz przewodnik duchowy, który wybrał ten sposób, by za jego pośrednictwem skontaktować się z tobą. Proponuję ci wypełnienie misji. Ty zaś masz wolny wybór: możesz się zgodzić lub odmówić"33. Był to początek niezwykłej przygody, wspaniałego życia wypełnionego miłością. Maguy i Daniel, choć mieli własne dzieci, adoptowali też inne, wychowali ich łącznie około czterdzieściorga. Leczyli, pielęgnowali, uzdrawiali i pocieszali bardzo wielu ludzi, zakładali grupy modlitewne niemal w całej Francji, a także poza jej granicami. Maguy Lebrun wspomaga zawsze swą praktykę hipnotyzerki modlitwą, gdy tylko to możliwe - modlitwą grupową. Ona również wierzy w stwórczą moc myśli! Niegdyś wierzyła także głęboko w reinkarnację, czekającą bez wyjątku wszystkich, i dostrzegała wyłącznie jej korzyści 34. Jeśli się ją zaakceptuje, na pierwszy rzut oka tak wiele tajemnic wydaje się wyjaśniać! Pewnego dnia w Brukseli, jeden z przyjaciół, jogin, zapytał ją po jednym z jej wykładów, czy mamy prawo zdając sobie sprawę z terapeutycznego znaczenia karmy - pomóc innym ją złagodzić. Odpowiedziała: "Czyż nie pomożemy staruszce przechodzącej z dwiema walizkami przez ruchliwą ulicę?". Był to z całą pewnością głos serca. Następnie dodała: "Jest w tym całe miłosierdzie Ewangelii. Czyż Jezus nie przyszedł do nas, by głosić miłosierdzie, i czyż nie umarł, by nas wszystkich odkupić?"35. Oto zwykły zdrowy rozsądek! Chrześcijański zdrowy rozsądek. W książce, którą lubię, choć nie zgadzam się z jej przesłaniem, Marie-Pia Stanley, doskonale rozumiejąca problem, przytacza podobny epizod z życia Wiwekanandy. Pewien nabożniś wykazywał niewielkie zainteresowanie straszliwą klęską głodu, jaka dotknęła środkowe Indie. Była bowiem związana - jak mówił - z karmą ofiar, nie musiał więc się w to mieszać. "Wiwekananda czerwienieje z gniewu, jego oczy rzucają błyskawice. Gromi oschłość serca faryzeusza. I zwraca się do swych uczniów: 'Oto dlaczego nasz kraj pogrążył się w ruinie! W jaką skrajność wpadła doktryna karmy! Czy są bowiem ludźmi ci, którzy nie mają w sobie żadnego ludzkiego współczucia?'. Całe jego ciało aż trzęsło się z wściekłości i odrazy"36. W logice karmy nikt w istocie nie może "odkupić" innej osoby. Każdy działa wyłącznie na rzecz samego siebie. Pytania jogina nie można jednak tak łatwo zbyć. To nie przez przypadek Hindusi, tak głęboko wierzący, nigdy nie stworzyli silnych ruchów charytatywnych. Albowiem nierówności, a nawet nieszczęścia - wedle ich wierzeń - to w znacznej mierze element składowy porządku świata. W odniesieniu do cierpiących hinduizm i buddyzm zalecają przede wszystkim współczucie, gdyż jest ono korzystne dla tych, którzy go doświadczają. Prawdą jest, że zalecają też wyrzeczenia, które wystarczyłyby, by złagodzić wiele nieszczęść. I w tym wypadku jednak celem jest przede wszystkim samodoskonalenie, a nie pomoc innym. Nie oznacza to wcale, że Hindusi mają mniej serca niż my, ludzie Zachodu. Od niepamiętnych czasów cała ich wizja świata kładzie jednak nacisk na pewien indywidualizm. Wiadomo, że mąż czy żona, których, kochamy, w następnych wcieleniach będą darzyć uczuciem inne osoby. Wszystkie nasze związki są więc ulotne. Nie pozostanie nawet, jak myśli Hindus, żadne wspomnienie, ani na tym świecie, gdy doń powrócimy, ani na tamtym, na wieczność. Doktryna reinkarnacji wyklucza pewność, stale obecną w przekazach Pierre'a Monniera, że Bóg nigdy nie rozłącza tych, którzy się kochają. Podczas gdy na zachodzie niektórzy dają się powoli przekonać do tej doktryny, to inni na Wschodzie odkrywają stopniowo perspektywę chrześcijańską. Oto, co mówi na ten temat jeden z tych, których ojciec Maupilier nazywa "hinduchrześcijanami" , gdyż chcą pozostać wierni obydwu tradycjom naraz. "Wyzwolenie nie zależy od nas samych. Żaden czyn (karma), żadne ćwiczenie duchowe nie mogą - same w sobie - go dla nas pozyskać ... Gdy Bóg przybył na Ziemię pod postacią człowieka, nie uczynił tego z błahego powodu, lecz by przynieść człowiekowi wyzwolenie (mukti.) od konsekwencji karmy. Bóg uczynił wszystko, co niezbędne, by uwolnić ludzi z pęt karmy i przywrócić łączące ich z Nim więzy Miłości"37.
Jedno życie nie wystarcza do naszego rozwoju Jest to jeden z argumentów najczęściej przytaczanych przez zwolenników doktryny reinkarnacji: jedno życie na Ziemi jest zbyt krótkie, zbyt zależne od szczęśliwych lub nieszczęśliwych zbiegów okoliczności, by mogło zadecydować o naszej wieczności. Byłoby wręcz nieuczciwe ze strony Boga, gdyby opracował taki właśnie plan. Tezę tę przedstawia na przykład Geddes Mac Gregor, do którego pracy kilkakrotnie już się odwoływałem38. Można nawet powiedzieć, że jest to jego główny argument, gdyż część historyczna ma wyłącznie wykazać, iż chrześcijanie mają wolny wybór: mogą wierzyć lub nie w reinkarnację. Na nieszczęście bardzo szybko odkrywamy, że argumentacja autora na rzecz reinkarnacji opiera się przede wszystkim na mocno ograniczonych tezach teologicznych i całkowitej niewiedzy co do zjawisk paranormalnych, dobrze już dziś poznanych. Zdaniem autora, nie jest możliwe zbawienie bez zdecydowanej wiary w Chrystusa. Stąd też - co oczywiste - osąd, iż
98
wszyscy niechrześcijanie, czyli znacząca część ludzi na świecie, nie uzyskają zbawienia w tym życiu. Dotyczy to nawet dzieci zmarłych we wczesnym dzieciństwie 39 . Ponadto autor nie uwzględnia - choć wydaje się to niewiarygodne u kogoś, kto zajmuje się tym problemem wszystkich odkryć dotyczących życia wiecznego, dokonanych w ciągu ostatniego wieku. Okazuje się całkowicie niezdolny - i ma do tego prawo - do wiary w istnienie materii, której nie wykrywa jeszcze stworzona przez nas aparatura. Myślę tu o rzeczywistym istnieniu ciała chwalebnego, prowadzącego prawdziwe życie w prawdziwym świecie, równie realnym jak nasz. Geddes MacGregor nie chce przyjąć, iż talent, którego rozwój na tym świecie przerwała nagle śmierć, może się rozwijać równie lub nawet bardziej pomyślnie w innym świecie. Dla niego, jak uczy religia chrześcijańska, a zwłaszcza katolicka, zmarli śpią w spokoju, czekając na zmartwychwstanie 40• Oczywiście nie można spodziewać się wielkiego rozwoju duchowego podczas takiego snu. Zamiast jednak podać w wątpliwość ten często spotykany zniekształcony pogląd, woli on podjąć próbę wprowadzenia do chrześcijaństwa idei reinkarnacji. Widzę - wśród wielu innych - przede wszystkim dwie przyczyny takiego postępowania. Pierwszą z nich jest niedostrzeganie podstawowej różnicy pomiędzy świętością a doskonałością. Do różnicy tej kilkakrotnie już nawiązywałem. Bóg wymaga od nas świętości, nie doskonałości. Świętość polega na maksymalnym wykorzystaniu swych możliwości w dążeniu do doskonałości, a nie na jej osiągnięciu. Bóg wymaga od każdego tylko tego, co naprawdę może on dać, a nie tego, co wziąwszy pod uwagę okoliczności - byłoby dla niego niemożliwe. Przez okoliczności należy rozumieć nasze dziedzictwo, dramaty dzieciństwa, oddziaływania, na które nie mieliśmy wpływu, itp. Druga szansa, do której odwołuje się Pierre Monnier, gdy przyjmuje, że reinkarnacja istnieje, wydaje mi się sytuować poza tymi rozważaniami. To prawdziwa druga szansa, dana komuś, kto miał już, w pierwszym życiu, realną możliwość uzyskania zbawienia. Drugą przyczyną opowiedzenia się za ideą reinkarnacji jest całkowita niemożność wyobrażenia sobie innej formy życia niż to, które znamy. Dla wielu ludzi ciało, którego nie możemy zobaczyć oczyma żyjącego człowieka, nie może być prawdziwym ciałem. Ciało, które nie potrzebuje już pożywienia, by istnieć, i nie może już zaznać miłości fizycznej, przestaje być interesujące. Radości "wyższe", o których słyszą, nie mają dla tych osób żadnego powabu. Inni natomiast byliby rozczarowani, odkrywając, iż pierwsze etapy pobytu w zaświatach tak bardzo przypominąją życie na Ziemi. Żyjemy wszyscy razem, na tej Ziemi, ale już, w skrytości, nie należymy do tych samych światów ... Co ciekawe, bardzo rzadko zdarzają się ci, którzy odważnie przyznają, że mieliby ochotę móc wrócić na Ziemię. Niemal wszyscy czują dobrze, że lepiej udawać, iż tylko się na to godzą. Nie wierzę nic a nic w te skłonności do rezygnacji. Przypomnijmy na koniec, że zdaniem doktora Carla Wicklanda przekonanie o możliwości reinkarnacji podtrzymuje u zmarłych pragnienie, by wrócić na Ziemię w kolejnym wcieleniu. Może to nie tylko opóźnić ich rozwój duchowy w zaświatach, ale też prowadzić do prawdziwego opętania, zwłaszcza u dzieci. Carl Wickland miał tego kilkakrotnie dowody, przenosząc zbłąkane duchy (ponownie wcielone w ciało żyjącego) z ciał tych dzieci do ciała swej żony będącej medium. Możliwy stawał się wówczas dialog. Pozwalał mu uwolnić zarówno zbłąkanego zmarłego, jak i dziecko, którym zawładnął - wbrew jego woli - ten zbłąkany duch41• Niebezpieczeństwo jest tym większe, że - jak się wydaje - zbłąkany duch, gdy już raz przeniknie do aury dziecka, aby żyć z nim w jednym ciele, nie umie już później z niego się wydostać. Tak przynajmniej wynika z doświadczeń doktora Wicklanda i z tego, co powiedziały mu duchy dawnych teozofów, które gorzko żałowały dawnej wiary w reinkarnację42. A zatem przestroga dla niezliczonych krzewicieli reinkarnacji: sprawy nie są być może tak proste, jak się im wydaje!
2. Czym jest reinkarnacja? Jestem pewien, że większości moich czytelników pytanie to wyda się całkowicie zbędne. Odpowiedź jest oczywista i moje pytanie zapowiada jedynie - ich zdaniem że postanowiłem dzielić włos na czworo.
Koncepcje zachodnie Obecnie w świecie Zachodu najczęściej pod pojęciem reinkarnacji rozumiemy to, iż jedna i ta sama osoba może mieć kilka kolejnych wcieleń. Za każdym razem uzyskuje - lub być może nawet sama wybiera - nowe ciało, z nowym zbiorem zdolności i słabych stron, upodobań i awersji. Są także nowi rodzice, być może nowy język ojczysty, nowa płeć, nowa rasa. Jeśli jednak wierzyć wschodnim naukom dotyczącym karmy, złe skłonności, które należy wyrugować, tak czy inaczej się pojawiają. Wydaje się to potwierdzać przypadek przytoczony przez Maguy Lebrun. Jak sama zauważa, to właśnie on sprawił, iż po raz pierwszy zaczęła rozmyślać nad możliwością istnienia reinkarnacji. Powierzono jej opiece małą Mady, "dwulatkę, której całe ciało pokrywała prawdziwa rybia łuska. Jej stan był bardzo poważny. Każdej nocy spała zaledwie około czterech godzin. Gdy jednak posłuchamy mistrzów, zauważymy, że chodzi o coś zupełnie innego. W buddyzmie nie ma mowy o wzbogacaniu własnego ,ja", należy natomiast zrozumieć, iż nie jest ono niczym innym, jak tylko złudzeniem, które trzeba starać się rozwiać w takim stopniu, jak to tylko jest możliwe. Na koniec, doznając satori - w przybliżeniu odpowiadającemu w buddyzmie zen temu, co określamy mianem ekstazy -
99
zespolenie z fundamentalną rzeczywistością wszechświata powinno być na tyle pełne, by stało się nieświadome, gdyż świadomość tego związku wprowadziłaby kolejną dwoistość 48. Typowa dla Zachodu idea gloryfikacji, ja" jest krańcowo sprzeczna z duchem buddyzmu. Oczyszczanie podczas kolejnych wcieleń polega właśnie na stopniowym pozbawianiu go wszystkiego, tak by ostatecznie zanikło. W buddyzmie tybetańskim przedstawia się to nieco inaczej. Przede wszystkim stale obecne jest rozróżnienie w człowieku trzech elementów składowych: ducha, słowa i postaci materialnej. Po śmierci te trzy elementy mogą się rozdzielić, trafiając w nowym wcieleniu do trzech różnychosób. ,,I tak słyszymy, że 'duch' zmarłego lamy może objawić się u konkretnego tulku, podczas gdy dwaj inni lamowie uosabiająjego 'słowo' i 'ciało"'49. W istocie jednak rozbicie naszej świadomości idzie znacznie dalej. "Wszyscy tybetańscy jogini twierdzą, że części naszej świadomej osobowości mogą istnieć jednocześnie w różnych światach, wypróbowując rozmaite sposoby życia"50. Odpowiadałoby to doświadczeniu, jakie stało się udziałem Jeanne Guesne. Jak sama opowiada, polegało ono na życiu równocześnie - co najmniej krótką chwilę w trzech różnych miejscach i trzech różnych epokach. Wedle wykształconych Tybetańczyków to nie nasze ,ja" wciela się w inne ciało, ale raczej nasze myśli, energia, percepcja, odczucia. "Energia rozmaitej natury, wytworzona przez naszą aktywność umysłową, łączy się ze strumieniem energii powstających na skutek wszelkich działań we wszechświecie i gromadzi się w zbiorniku wielu świadomości, które pojawią się ponownie pod postacią 'pamięci', tendencji rodzących nowe strumienie sił, nową aktywność"51. "Są i tacy, którzy wyrażają zapatrywania o możliwości lub wręcz prawdopodobieństwie - reinkarnacji myśli, dokonującej się poprzez narodziny osób bezpośrednio powołanych do życia określonymi myślami ludzi zmarłych lub żyjących. Odpowiadałoby to w przybliżeniu temu, co wedle Tybetańczyków dzieje się w przypadku lamów tulku, określanych błędnie przez obcokrajowców mianem 'żywych Buddów'. Dalajlama jest najwybitniejszym przykładem tego typu reinkarnacji"52. Tybetański pustelnik tak oto konkluduje: "Nie należy mówić: 'Byłem lamą Tsong Khapa' lub: 'Byłem Srong bstan Gampo'. Można natomiast myśleć: to spostrzeżenie, to odczucie, ta wiedza, które przyjmuję teraz za swoje, mogły być udziałem jednej z tych osobistości"53. Wnioski Alexandry David-Neel zbiegają się z innymi, wyciągniętymi przez licznych specjalistów interesujących się Indiami lub Tybetem, i to zarówno pochodzących z tych krajów, jak i zachodnich. Profesor Filippo Liverziani cytuje wielu z nich w swej pracy poświęconej reinkarnacji. Oto fragment jednego z tych tekstów, autorstwa Radhakrishnana: " W buddyzmie nie ma nic, co przypominałoby wędrówkę duszy, przejście człowieka z jednego życie w drugie. Gdy ktoś umiera, jego organizm, stanowiący fizyczny fundament psychiki, rozkłada się, a tym samym dobiega kresu życie psychiczne. Odradza się nie ten, kto zmarł, lecz zupełnie inny człowiek. Nie ma duszy, która mogłaby wędrować, istnieje zaledwie ciągłość charakteru". A zatem to nie pojedyncza dusza podlega reinkarnacji, lecz karma. "Dominującą tendencją buddyzmu jest uczynienie z karmy elementu, który może przetrwać"54. Jak widzimy, różnica jest bardzo istotna! Nie przeszkadza to oczywiście, by każdy wierzył, w co chce. Kiedy jednak mówi się nam, że uznając reinkarnację rozumianą na sposób zachodni, włączamy się w nurt tysiącletniej mądrości i doświadczenia wielkich tradycji religijnych Indii, jest to nieprawda! Nie sposób tego nie przyznać. Bardzo zbliżoną koncepcję odnajdziemy też u więkswści ludów czarnej Afryki. Oto kilka cytatów ze wspólnej pracy Louis- Vincenta Thomasa i Rene Luneau: "Przypomnijmy, że Ja' rdzennych mieszkańców Czarnego Lądu może przyjmować elementy obce: kolejne wcielenie przodka, część jestestwa osoby należącej do innego plemienia, połączonego jednak albo paktem śmierci albo więzami katartycznymi - tak więc w każdym członku plemienia Bow jest coś z Dogona (Mali), i odwrotnie. Zdarza się jednak, że istotne 'fragmenty ja' zlokaliwwane są defmitywnie lub czasowo - poza 'widocznymi' granicami danej osoby"55. W acto tu zwrócić uwagę na różnorodność przypadków, uwypukloną w bardzo wyważonym tekście ("defmitywnie lub czasowo"). Dotyczy to również następnego cytowanego tekstu. "Reinkarnację - jak podkreślaliśmy - postrzegać można na dwa sposoby. Przy rzeczywistej reinkarnacji mamy do czynienia z częściowym lub całkowitym przeniesieniem jednej lub kilku istotnych części składowych zmarłego (duszy, sił witalnych, umysłu) na jednego lub więcej nowo narodwnych dzieci należących do rodziny. W tej sytuacji ten sam podmiot zatrzymuje w swym bycie różnorodne cząsteczki ontologiczne, stanowiące łącznik z rodzicami, ze zmarłymi z rodziny, z przodkami z klanu... Gdy w grę wchodzi reinkarnacja symboliczna, mówi się wyłącznie o podobieństwie, o udziale w strumieniu życia, o bliskich związkach zależności lub patronatu"56. Nie muszę chyba dodawać, że nie mamy żadnego powodu, by pogardzać na Czarnym Lądzie tym, co budziło nasz podziw u Tybetańczyków. Zbliżamy się tu wyraźnie do teorii Rene Guenona. W chwili śmierci niektóre mniej ważne elementy naszej osobowości mogłyby się oddzielić i dołączyć do innej osobo-
100
wości. Profesor Filippo Liverziani, który był wykładowcą na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim i na Papieskim Wydziale Teologicznym "Marianum" w Rzymie, podejmuje po części tę hipotezę. Powstałości "starego człowieka" których musimy się stopniowo pozbyć, jeśli chcemy się rozwijać - miałyby podlegać swoistemu recyklingowi, podobnie jak rozmaite związki chemiczne z naszego ciała powracają do natury, by umożliwić jej tworzenie nowych organizmów57• Odnajdujemy tutaj "kokony", które miałyby przypuszczalnie być źródłem obrazów ukazujących się na ekranie telewizora Silvii Gessi. Annie Besant, podobnie jak Rene Guenon, uważała, że być może dzięki tym "kokonom" porozumiewano się podczas seansów spirytystycznych. Byłoby to jednak równoznaczne z założeniem, iż mogą one dysponować pewną autonomią, czymś zbliżonym do osobowości. Nie jest to niemożliwe. Wystarczy, że przypomnimy sobie, co już wiemy o życiu naszych myśli i ich ewentualnej przemianie w egregory. Stanowiłoby to jeszcze jedną, dodatkową możliwość. Mieliśmy już do czynienia z falami szczątkowymi, dlaczego więc nie miałyby istnieć szczątkowe powstałości zmarłych, jak również prawdziwe rozmowy ze zmarłymi żyjącymi obecnie w zaświatach. Profesor Liverzani doprecyzował jeszcze swą hipotezę: różnicę między nawiedzeniem przez zmarłego lub przez kokon astralny zazwyczaj można zauważyć stopniowo, wraz z upływem czasu. Z uwagi na skłonność kokonów do powolnego rozkładu zjawisko wywołujące zaburzenia powinno z biegiem lat stopniowo słabnąć, aż do całkowitego zaniknięcia. Mechanizm ten - jak się wydaje - odpowiadałby w znacznym stopniu temu, co można zaobserwować u wielu nastolatków. Pragnienie reinkarnacji obecne u niektórych zmarłych, próbujących nawet dokonać wyboru swej nowej rodziny, mogłoby skierować wówczas ich szczątkowe kokony ku nowej istocie, która jeszcze się nie narodziła. Muszę przyznać, że hipoteza kokonów astralnych nie w pełni mnie przekonuje. Moim zdaniem opiera się na zbyt skąpych przesłankach, a ogólnie rzecz biorąc -lepiej odnosiłaby się do zjawisk określanych mianem "regresji" do poprzednich wcieleń niż do kontaktów, jakie dziś nawiązujemy zwykle ze zmarłymi. W przeprowadzanych rozmowach stale pojawiają się odwołania do wydarzeń, do których doszło po śmierci obecnych mieszkańców zaświatów. Oni nas widzą i słyszą, wiedzą, co robimy. Jedno nie wyklucza jednak drugiego. Zresztą profesor Liverziani wcale nie odrzuca opętania osoby żyjącej przez zmarłego 58. Tak czy inaczej, różnica jest nieduża i w ostateczności odgrywa niewielką rolę w odniesieniu do zjawisk reinkarnacji. Gdy zmarły ma ugruntowaną osobowość, mamy w obu wypadkach do czynienia ze zjawiskiem nawiedzenia, które jest - jak podkreśla Liverziani - swoistym dzieleniem się karmą i które bliskie jest chrześcijańskiemu pojęciu "komunii świętych".
Ku nowej koncepcji Wydaje mi się więc, że wszystkie koncepcje tybetańskie, afrykańskie lub teowficzne są w znacznym stopniu zbieżne i odpowiadają w pełni temu, co ojciec Biondi określa ładnym terminem "zakłócenie", w nawiązaniu do zakłóceń fal radiowych. Podobnie jak on sądzę, że w znaczącej większości przypadków "wspomnienia" poprzednich wcieleń nie są niczym innym jak tylko zjawiskami bardzo silnej telepatii, na granicy nawiedzenia. Również tutaj odnajdujemy szczątkową indukcję fal emitowanych przez nasze myśli, uczucia, a nawet wszystkie nasze czyny, o czym tak często mówią wysłannicy z zaświatów, Pierre Monnier, Paqui, Roland de Jouvenel... Jak się jednak do tego mają liczne, dobrze dziś znane przypadki: ktoś, znalazłszy się w Egipcie, rozpoznaje zwiedzane miejsca i odczytuje hieroglify, chociaż nigdy wcześniej nie próbował tego robić; dzieci nie reagują na nadane im imiona i twierdzą, że żyły już gdzie indziej, w domach i miejscowościach, które można bez trudu odnaleźć, w rodzinach, z którymi łączą je dawne wspólne przeżycia? Czy można utrzymywać, iż nie są to autentyczne wspomnienia z poprzednich wcieleń? Wspomnienia te są autentyczne, przyznaję. Dotyczą faktycznie poprzednich wcieleń, nic jednak nie wskazuje, by chodziło o jedną i tę samą osobę. Swedenborg opowiada kilkakrotnie w swych wizjach, że duchy składające nam wizyty (chociaż nie dostrzegamy ich obecności) tak silnie utożsamiają się z żyjącą osobą, w pobliżu której się znajdują, że w końcu naprawdę zaczynają się z nią utożsamiać. "W istocie wchodzą w posiadanie pamięci nawiedzanego, przy czym ten pozostaje przez cały czas pozostawiony samemu sobie"60. Zjawisko to działa w obie strony: zarówno zmarły może utożsamiać się z żywym, jak i odwrotnie. Wyjaśnia to duch ukazujący się jako Madame Bławatska za pośrednictwem medium, którym była żona doktora Carla Wicklanda. "Wspomnienia 'poprzednich wcieleń' powstają za sprawą duchów, tworzących takie myśli, i są odzwierciedleniem życia, które dane im było przeżyć. Duch przesyca nas doświadczeniami z własnego życia, te zaś osadzają się w naszym umyśle, jakby były nasze własne. Sądzimy wówczas, że przypominamy sobie swoją przeszłość. Duchy komunikują się z nami poprzez impresje, a ich przeszłość staje się niczym panorama. Czujemy to i przeżywamy przeszłość tych duchów, przy czym popełniamy błąd, uznając to za pamięć o poprzednich wcieleniach. Nie chciałam w to wierzyć. Mówiono mi tutaj, w świecie duchów, że nie mogę zaznać następnego wcielenia. Próbowałam powrócić, by stać się kimś innym, ale nie mogłam. Nie podlegamy reinkarnacji. Posuwamy się naprzód, nie możemy się cof-
101
nąć"61. Wickland był prekursorem. Jego zdaniem wielu psychicznie chorych to w rzeczywistości osoby nawiedzone przez jednego lub nawet kilka duchów osób zmarłych. Inni lekarze i psychiatrzy wyciągnęli niemal identyczny wniosek, badając uciążliwe i nieuciążliwe przypadki zwielokrotnionej osobowości. Scott Rogo, któremu zawdzięczamy analizę rozmów telefonicznych z zaświatów, zebrał w osobnym dziele wiele takich przypadków. Niektóre z nich wydają się szczęśliwe. Frederic Thompson, pracujący jako hutnik, natknął się przypadkiem podczas polowania niedaleko wybrzeża w Connecticut na malarza stojącego przy sztalugach. Wiele lat później poczuł nagle nieprzepartą chęć zajęcia się malowaniem obrazów. Widział nawet w wyobraźni krajobrazy, które chciał uwiecznić na płótnie. Po roku zobaczył w Nowym Jorku wystawę dzieł Gifforda, malarza, którego niegdyś spotkał. Odkrył, iż namalował takie same obrazy, a Gifford zmarł rok wcześniej 62. Była też czytelniczka pewnego czasopisma, zupełnie pozbawiona talentu literackiego, którą nagle - i boleśnie - nawiedził duch znanego pisarza pragnącego ukończyć swe dzieło. A także młoda niezamożna dziewczyna, która została śpiewaczką dzięki pomocy z zaświatów. Psychiatrzy zainteresowali się każdym z tych przypadków i - wielokrotnie za pośrednictwem medium - zdołali potwierdzić interwencję z innego świata. Scott Rago wyjaśnia nam, jakimi metodami utwierdzili się w przekonaniu, iż osoby będące medium nie wiedziały, czego się od nich oczekuje. Inne przypadki są jednak o wiele trudniejsze, a niekiedy wręcz straszliwie skomplikowane. Badania, prowadzone we Włoszech od roku 1953, wykazały, że w wielu przypadkach zwielokrotnionej osobowości można zaobserwować rzeczywiste różnice fizjologiczne. Potwierdziły to amerykańskie studia z lat siedemdziesiątych XX wieku. I tak na przykład kobieta nierozróżniająca zazwyczaj barw zaczynała je zauważać za każdym razem, gdy nawiedzała ją inna osobowość. Inna zaś, cierpiąca na cukrzycę, wymagała odmiennych dawek insuliny w zależności od osobowości dominującej w danym momencie. Kolejna osoba musiała zmieniać okulary za każdym razem, gdy zmieniała osobowość. Inni bywali jednego dnia mańkutami, a już następnego stawali się praworęczni. Jeszcze inni miewali odmiennego typu uczulenia. W Kalifornii przebadano reakcje na środki znieczulające u osób o zwielokrotnionej osobowości. Najbardziej zdumiewającym przypadkiem okazał się psychicznie chory, który wymagał interwencji chirurgicznej. Znieczulenie zadziałało jedynie w odniesieniu do kilku jego osobowości. Pozostałe skarżyły się na nieznośny ból. Potrafiły opisać przebieg całego zabiegu, a zatem nie zostały uśpione. Gdy okazało się, że chorego należy poddać powtórnej operacji, zasięgnięto opinii wszystkich osobowości, te zaś wybrały spośród siebie tę, którą miano znieczulić w imieniu ich wszystkich. Szpital w brazylijskim Porto Alegre zatrudnia od roku 1934 media i hipnotyzerów, którzy ściśle współpracują z personelem szpitalnym. Opisuję tak dokładnie te skrajne przypadki, gdyż sądzę, iż w rzeczywistości nigdy nie bywamy sami. Zawsze pozostajemy w kontakcie z duchami zmarłych, żyjących, a być może i nie narodzonych jeszcze ludzi. Nasze ja ma stałe relacje z innymi ja. Nie zrozumiał tego Harald Wiesendanger 63• Odrzuca wszystkie te przykłady w kilku zaledwie zdaniach. Według niego, gdy dochodzi do zawładnięcia istoty żywej przez ducha osoby zmarłej, mamy do czynienia z przypadkiem "opętania" w tradycyjnym znaczeniu tego słowa, a więc można mówić wyłącznie o krótkich, spektakularnych atakach, mających związek z egzorcyzmami. I nie sposób uważać, iż doświadczenia "regresji" do poprzednich wcieleń, prowadzone w odstępie wielu lat i z różnymi terapeutami, mogą wywołać te same "wspomnienia". Albo też, jak twierdzi, należałoby przyjąć, że przy każdej próbie regresji ten sam duch tego samego zmarłego wracałby nawiedzić tę samą osobę na krótką chwilę na czas regresji. Mnie interesuje zupełnie inna hipoteza. Myślę, że dość niezwykłe i starannie wybrane przypadki, o których wspomniałem, są przejawem fenomenu mniej lub bardziej stałego i powszechnego. Jeszcze kilkakrotnie będziemy mieli okazję do tego powrócić. Przyswajanie innych wcieleń, wraz z wynikającym z tego zjawiskiem utożsamiania się, może pójść dużo dalej. Czeski psychiatra Stanislav Grof podjął w Stanach Zjednoczonych - wraz z Joan Halifax - badania, prowadzone wcześniej w Pradze, nad leczniczym zastosowaniem LSD. Zdecydował się wypróbować stopniowo tę nową metodę, by ulżyć cierpieniom chorych na raka, odpornych na wszystkie znane środki przeciwbólowe. Podawał dość silne dawki w postaci zastrzyków podczas spotkań trwających wiele godzin, a niekiedy nawet cały dzień. Wcześniej pacjent był starannie przygotowywany przez lekarza i psychologa, a przez cały czas trwania seansu pozostawał w kontakcie z personelem medycznym. Miał też w miarę swych możliwości - na bieżąco zdawać relację ze swoich odczuć. Za każdym razem występowało zjawisko utożsamienia. I tak młoda kobieta miała wrażenie, że rodzi. Czuła się matką, później dzieckiem, jeszcze później wszystkimi matkami na świecie i wszystkimi - kiedykolwiek narodzonymi - dziećmi. Proces identyfikacji stopniowo rozszerza się na wszystkich, którzy doznali cierpienia, i równocześnie się indywidualizuje. "Była z nimi i w tej samej chwili była nimi, przeżywając w ekstazie to zespolenie w niepokoju i lęku. Przemieniła się w
102
młodą Afrykankę, przemierzającą ze swymi bliskimi spalone słońcem równiny. Pod koniec tej wizji została trafiona lancą, która bardzo głęboko utkwiła w jej plecach. Straciła przytomność i zmarła. Następnie wydała na świat dziecko w średniowiecznej Anglii. Później jako ptak unosiła się w powietrzu, a gdy dosięgłają strzała, spadała na ziemię ze złamanym skrzydłem. Te kolejne sekwencje śmierci i narodzin kończyły się potężną syntezą: młoda kobieta stawała się matką wszystkich ludzi zabitych we wszystkich wojnach w historii świata"64. Patrice van Eersel podaje inne przykłady utożsamienia, zaznanego przez pacjentów doktora Grofa. Oto ktoś był plemnikiem, niezapłodnionym jajeczkiem. Pamiętał piekarnię w Pradze, życie w Tybecie. Identyfikował się z pewną społecznością, precyzyjnie opisując jej zwyczaje, rytuały i rzemiosło. Później potwierdzono istnienie tego ludu, o którym chory nie wiedział wcześniej nic, nie znał nawet jego nazwy. "Pamięć o życiu jako zwierzęcia. Jako rośliny. Lasu. Wyraźne wspomnienie o tym, że było się komórką roślinną, niepokojące poczucie znaczenia fotosyntezy, chloroplastów i mitochondriów. Wspomnienie o tym, że było się rzeką, górą. Ogniem. Gwiazdą. Wspomnienie o tym, że było się całym wszechświatem"65. Patrice van Eersel opisuje doznania pewnego człowieka, który - bez LSD, podczas doświadczenia z pogranicza śmierci - przeżył coś bardzo podobnego: "Podczas gdy przed jego oczyma przewijały się w nieskończoność baśniowe krajobrazy, zdał sobie sprawę, że był tymi pejzażami, był tym wysokim świerkiem, tym wiatrem, tą srebrzyście mieniącą się rzeką i każdą z trzepoczących w niej ryb"66. "W czasie doświadczeń transpersonalnych jednostka może utożsamić się z dowolnym elementem składowym wszechświata w jego dawnym lub obecnym kształcie"67. Świadomość transpersonalną osiągają również często poeci i mistycy. Djalal ed-Din Rumi, który był i jednym, i drugim, twierdził, że byliśmy najpierw minerałami, roślinami, zwierzętami, a w końcu ludźmi. I że będziemy wkrótce aniołami, a nawet ... 8 Ktoś jednak może powiedzieć, że gdy dziecko ma blizny czy znamiona, musiało dojść do prawdziwej reinkarnacji tego samego dziecka. Wcale nie musi tak być. Silne wrażenia psychiczne mogą spowodować natychmiastowe pojawienie się na ciele takich oznak. Psychika zmarłego dziecka, ofiary wypadku lub morderstwa, może wywrzeć wpływ na psychikę dziecka rozwijającego się w łonie matki. Blizny podobne do tych, jakie miało zmarłe dziecko, pojawią się na ciele jeszcze nienarodzonego. Wiadomo na przykład, że Pauline McKay, która wskutek regresji hipnotycznej przeżyła śmierć przez powieszenie niejakiej Kitty Jay, dostrzegła na swej szyi "bardzo niewyraźny ślad sznura", którego wcześniej nie miała 69• W podobny sposób powstają stygmaty, o czym świadczy niezwykły przypadek Elisabeth K., młodej niemieckiej wieśniaczki, zatrudnionej jako służąca u psychiatry, doktora Alfreda Lechlera. W roku 1932, w Wielki Piątek, przysłuchiwała się ona dyskusji dotyczącej ukrzyżowania, podczas której oglądano obrazy związane z tym wydarzeniem. Niedługo później dziewczyna zaczęła się skarżyć na bóle w dłoniach i stopach. Lechler wprowadził ją w stan hipnozy i zasugerował, że wbito w jej ciało prawdziwe gwoździe. Nazajutrz miała ona prawdziwe stygmaty, zaczerwienione i obrzmiałe. Podczas późniejszych doświadczeń, już bez użycia hipnozy, Lechner poprosił Elisabeth, by dobrze przyjrzała się zdjęciom Teresy Neumann, słynnej niemieckiej stygmatyczki, a zwłaszcza krwawym łzom obficie płynącym z jej oczu, a następnie uznała je za własne. Po kilku godzinach również na jej policzkach pojawiły się krwawe łzy. Przestały płynąć na polecenie psychiatry70. Zjawisko to nie ogranicza się wyłącznie do cierpień Męki Pańskiej. I tak Anna Katarzyna Emmerich, wielka niemiecka mistyczka i stygmatyczka, zmarła w roku 1824, zaobserwowała u siebie zjawiska psychosomatyczne podobnego typu. Przez kilka dni wyrywała w bolesnej ekstazie symboliczne pokrzywy z ogrodów Kościoła. Pewnego ranka po przebudzeniu zauważyła na rękach liczne pęcherze, jak po zetknięciu z prawdziwymi pokrzywami 71• Jeszcze bliższe interesującego nas mechanizmu jest doświadczenie przeprowadzone pod hipnozą przez doktora Janeta w paryskim szpitalu Salpetriere. Pewna kobieta sądziła, że nigdy nie widziała na lewe oko. Gdy jednak powróciła pod hipnozą do czasów, gdy była sześcioletnią dziewczynką, odzyskała wzrok w tym oku 72. Niemal wszyscy autorzy współczesnych prac poruszających problem reinkarnacji opierają się na badaniach prowadzonych przez Iana Stevensona na całym świecie w ciągu ponad dwudziestu lat. Wszyscy też wyrażają uznanie dla naukowej ścisłości jego pracy. Niemniej jednak Ian Wilson, dziennikarz mający za sobą studia na wydziale historii, przyjrzał się na nowo niektórym z przedstawionych przypadków. I mam teraz wrażenie, że działania Stevensona wzbudziły zaufanie w większym stopniu wskutek mnogości dokumentacji i staranności jej zaprezentowania niż dzięki prawdziwej dokładności. Wydaje mi się, że należałoby powtórzyć wszystkie te badania. Ian Wilson ocenił je bardzo surowo. Rozmawiałem o tym z profesorem Louisem Belangerem, badającym zjawiska paranormalne na wydziale teologii uniwersytetu w Montrealu. Widział on niektóre ze zdjęć Stevensona, mające dowodzić podobieństwa znamion na ciele do ran. Określił je jako bardzo niewyraźne i nieprzekonujące. Podobnie jak Ianowi Wilsonowi, i jemu Stevenson nie chciał przekazać tych dokumentów. Oto, co napisał Ian Wilson: "W roku 1974 doktor Ian Stevenson, podając - jak to ma w zwyczaju - mnóstwo szczegółów, opisał przypadek kobiety,
103
u której mąż, amerykański lekarz, wywołał regresję. I jak twierdził, przyjęła wówczas męską osobowość niejakiego Jensena Jacoby'ego, mówiącego po szwedzku tak, jak posługiwano się tym językiem w XVII wieku. Uktywając tożsamość lekarza i jego żony pod zakodowanymi inicjałami, Stevenson oznajmił, iż sprawdził na pięć różnych sposobów prawdziwość tego świadectwa, nie znajdując nic anormalnego. Jedno tylko badanie pozwoliło mi zarówno zidentyfikować tego lekarza, jak i odkryć rzeczy tak zdumiewające, że poprosiłem Stevensona o wyjaśnienia. Ten zaś ograniczył się do wezwania, bym nie ujawnił niczego, czego dowiedziałem się o tym przypadku. Bał się, że wstrząśnie to żoną lekarza, który niedawno zmarł. Niedługo później skontaktowali się ze mną adwokaci wdowy: napisali, że doktor Stevenson opublikował historię ich klientki bez jej zgody, nie poinformowawszy o niczym. Nie chcąc zakłócać spokoju osoby, tak bardzo pragnącej chronić swe życie prywatne, powiedziałem jedynie, że przypadek ten niewiele był wart"73. Oczywiście zawsze zdarzają się wyjątki. W dziele Iana Wilsona znajdziemy też jednak interesujące przykłady. Wracamy tu do wszystkich domniemanych przykłady powrotów do poprzedniego życia dzięki hipnozie. Bardzo często są to zwykłe projekcje, a bez wątpienia p wiele rzadziej wywołanie innych istnień, przeszłych, teraźniejszych lub nawet przyszłych, zawsze jednak będących udziałem innych osób. Kiedy Patrick Drouot, wielki specjalista w dziedzinie regresji, opowiada, iż w roku 1984 rozmawiał z kapłanką, którą był przed tysiącami lat, i ta udzieliła mu dobrych rad, możliwe są tylko dwie hipotezy: albo kapłanka ta jest zwykłą projekcją, w co wierzę, albo żyje ona gdzieś poza czasoprzestrzenią. Jest jednak wówczas zupełnie inną osobą, nie nim74. Kiedy można, już po fakcie, odnaleźć dokumenty potwierdzające to, co widział zahipnotyzowany, a czego nie mógł znać, istnieje duże prawdopodobieństwo, że chodzi tu o prawdziwe życie, przeżywane jednak najprawdopodobniej przez kogoś zupełnie innego. Gdy ludzie, którzy przyszli na świat z pępowiną owiniętą wokół szyi, widzą, jak w poprzednich wcieleniach umierają, powieszeni lub uduszeni, nie uznąję tego - ta kjak to robi Patrick Drouot - za dziwne powtórze nie tego samego schematu życiowego, ajedynie za zwykłą" projekcję 75. Inni, o wiele bardziej kompetentni ode mnie,;. okazują się też o wiele surowsi i stanowczo protestują przeciwko takim metodom wykorzystywania łatwowierności naiwnych 76. . Jak już wspominałem, wierzę w istnienie prawdziwych reinkarnacji, sądzę jednak, że są one nie tylko relatywnie rzadkie, ale i niemożliwe do wykrycia. Jeśli chodzi o te domniemane powroty do poprzedniego życia dzięki hipnozie, Maguy Lebrun opowiada, że gdy zareagowała niezwykle sceptycznie na niestworzone historie opowiadane przez pewnego hipnotyzera, ten zrobił się purpurowy i nie patrząc jej w oczy, wyznał w końcu: "Trzeba jakoś zarabiać na życie, a im sprawia to tak wielką przyjemność ... "77. Posłuchajmy jeszcze, co ma do powiedzenia w tej sprawie Jean Prieur. "Reinkarnacja schlebia miłości własnej osób sfrustrowanych prozą życia. Wszyscy żyli wcześniej w Rzymie, Egipcie, Indiach czy Tybecie (wszystko to są miejsca znane, o których zawsze coś wiemy), nigdy zaś w Chorasanie, Atropatenie czy Arachoi. Krainy te istniały naprawdę, ale słyszeli o nich wyłącznie erudyci. Wszyscy byli Florentyńczykami czy Aragończykami, nigdy zaś Masagetami czy Cheruskarni. A przecież Masageci i Cheruskowie istnieli naprawdę. Dlaczego nie mieliby podlegać reinkarnacji?"78. Jedną z najistotniejszych przyczyn, dla których podchodzę z rezerwą do idei nieuniknionej i powszechnej reinkarnacji, jest fakt, iż nie wspominają o niej chrześcijańscy mistycy. Myślę, że dałem już wyraz temu, iż doceniam w pełni wartość różnego rodzaju przekazów i ich autorów. Wydaje mi się jednak, że należy do wszystkiego przykładać właściwą miarę, aby ocenić, czego można - w granicach rozsądku - oczekiwać· od każdego z tych świadectw. Tak więc nigdy nie mówił o tym żaden z wielkich mistyków chrześcijańskich. Ani też żaden z wielkich mistyków muzułmańskich. Widzieliśmy też, jak w rzeczywistości należało rozumieć reinkarnację Hindusów i Tybetańczyków. Odwołując się do mistyków chrześcijańskich, mam na myśli przede wszystkim tych - oficjalnie uznanych przez Kościół lub nie - którzy utrzymywali lub nadal utrzymują stałe kontakty z "duszami z czyśćca". Używając innego słownictwa do określenia dokładnie tego samego - z duchami przebywającymi dłużej na najniższych poziomach astralnych (nie ma w tej kwestii lepszej czy gorszej terminologii, choć gdyby nie zabarwienie uczuciowe, niekorzystnie odbierane przez większość współczesnych, słowo "czyściec" byłoby precyzyjniejsze). Wymienię tu przede wszystkim Marie-Anne Lindmayr, niemiecką mistyczkę, której relację z wyjścia poza ciało miałem już okazję przytaczać 79. A także Margarete Schaffner, zmarłą w roku 1949 80, oraz Marię Simmę żyjącą jeszcze - jak sądzę w austriackim Vorarlberg 8l. Muszę też, niestety, podkreślić, iż w każdym z tych przypadków nie przypisuję tak dużego znaczenia objaśnieniom czy komentarzom, jak samym świadectwom. I tak Maria Simma otrzymała wiele przekazów z zaświatów do powtórzenia żyjącym osobom, których nie znała. Szczegóły faktograficzne sprawdzano kilkaset razy. Zawsze okazywały się prawdziwe.
Wspólnota karmy: "komunia świętych" Jest jeszcze jeden powód, dla którego sądzę, iż interpretacja ojca Biondiego lub Jeana Prieura jest właściwa. To mistyczna chrześcijańska koncepcja głębokiego zespolenia wszystkich ludzi w Chrystusie.
104
Zgadzam się z niektórymi teologami i egzegetami wbrew zdaniu wielu innych, w tym niemal wszystkich teologów zachodnich - że słowa świętego Pawła: "Jesteś ciałem Chrystusa" należy rozumieć dosłownie. Jest to również zgodne z tradycją chrześcijan na Wschodzie. Jak się wydaje, święty Paweł idzie jeszcze dalej. W słynnym fragmencie z Listu do Kolosan rozszerza swą wizjonerską perspektywę na cały wszechświat. "Bo w Nim zostało wszystko stworzone: i to, co w niebiosach, i to, co na ziemi, byty widzialne i niewidzialne, czy Trony, czy Panowania, czy Zwierzchności, czy Władze. Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone. On jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma istnienie"(Kol 1, 16-17). Próbowałem ukazać, że tę tajemnicę, wiarę pierwotnego Kościoła i dziś jeszcze Kościołów prawosławnych, nasi mistycy przeżywali często we własnym ciele i pozostawili tego świadectwa 82• Stąd te liczne przeniesienia, które podobnie jak Chrystus - prosty chrześcijanin, a z pewnością i każdy człowiek dobrej woli, nawet nie ochrzczony, może wziąć na siebie i zwalczyć w sobie doświadczenie innej osoby. I nie jest to już wówczas surowe prawo karmy, tak oto wyrażone jasno w Dhammapada, Ścieżce Prawdy Buddy: "Zło samo siebie czyni Samo siebie pozbawia łaski Samo siebie naprawia Samo siebie oczyszcza Czystość i nieczystość należą do każdego z osobna Nikt nie może oczyścić nikogo innego". Wprost przeciwnie, to prawo miłości, dzielenie się doświadczeniem i cierpieniem: każdy - w tajemniczy, ale rzeczywisty sposób - jest powołany do tego, by oczyścić w sobie odrobinę karmy innej osoby. Zrozumiał to z całą pewnością Ramakrishna, gdyż poprosił pewnego dnia swego przyszłego ucznia, wówczas jeszcze nastawionego doń nieprzychylnie, o zgodę na to, by w jego zastępstwie odmawiać modlitwy, których tamten potrzebował, by się nawrócić. Ramakrishna czytywał jednak i analizował Ewangelie. Ograniczę się tutaj do przedstawienia jednego tylko przykładu tego niezmiernie tajemniczego mechanizmu. Oto jeden z największych mistyków naszych czasów: Robert de Langeac. Ksiądz Delage - tak bowiem brzmiało jego prawdziwe nazwisko - był przez ponad dwadzieścia lat wykładowcą dogmatyki w seminarium duchownym w Limoges. Choć nieustannie czynił wysiłki, by pozostać niezauważonym, to ze zwierzeń, na jakie z rzadka sobie pozwalał, zdołały przeniknąć pewne elementy jego doświadczenia duchowego. Wyznał na przykład: "Naprawdę dobrze można modlić się wyłącznie w ekstazie". I jak się mówi, zdarzało mu się to bardzo często. "Podczas odpuszczania grzechów zastygł niczym sparaliżowany, z zamkniętymi oczyma, z uniesionymi ramionami. Minęły długie minuty, a potem, skupiony, nie dziwiąc się niczemu, kontynuował. Pewnego razu mówiąc o absolutnej czystości, niezbędnej do osiągnięcia całkowitego zespolenia z Bogiem, rozpoczął zdanie: Czy możecie sobie wyobrazić ... ", by po półgodzinie oczekiwania zakończyć rozpoczętą myśl: " ... że Pan Bóg mógłby połączyć się z duszą, która nie została oczyszczona?". Jego milczenie wyrażało jednak więcej niż długie przemowy. Otarliśmy się o świętość, transcendencję Boga"85. Nie dajmy się zwieść, że mamy tu do czynienia ze swego rodzaju inscenizacją, podobnie jak u niektórych fałszywych mistyków. Aby się o tym przekonać, należy przeczytać całą anonimową przedmowę, z której zaczerpnąłem powyższe dwa cytaty. Przyjrzyjmy się teraz kilku interesującym mnie w tej kwestii tekstom. Spróbujmy zrozumieć słowa w całej pełni ich znaczenia. Osobie, która zwróciła się do niego z prośbą, by nauczył ją kochać, odpowiedział: "Jak się wydaje, jestem wewnętrznie powiadamiany o pańskich najmniejszych wysiłkach. Chwilę później otrzymuję pozwolenie na modlitwę i korzystam z niego. I jest w tym mała tajemnica. Sądzę, że muszę ją panu zdradzić dla dodania odwagi". Nieco dalej wyraził się z większą ścisłością: "Jakże trzeba Go adorować, kochać i słuchać, tego boskiego Ducha. Jakże trzeba być Mu posłusznym. A później, gdy jest się już uświęconym, uświęca się wraz z Nim i poprzez Niego. Jakże to tajemnicze. Jakże prawdziwe i głębokie. Ośmielam się dodać: jakże upajające. Mieszka się z Nim w duszy, która ma być błogosławiona. Pracuje się tam ze spokojem i niebiańską radością. Narzędzie i Ten, kto go używa, stanowią jedność. I konieczne jest, by w pewien sposób byli obecni tam, gdzie działają. Czy wnikają w duszę, czy też dusza jakimś sposobem udaje się do nich, na właściwe miejsce? Nie wiem. Być może raczej to drugie"86. Warto zauważyć, że po raz kolejny nie chodzi tu o zbawienie uzyskiwane z zewnątrz. Oto być może jeszcze jaśniejsze wytłumaczenie: "Wydaje mi się, że moja dusza jest w swej głębi niczym miejsce spotkań innych dusz - czasem znanych, a czasem nieznanych - z Panem Bogiem. To tam łączy się On z nimi. Dlaczego? W jaki sposób? Nie wiem. Często zdaję sobie z tego sprawę dzięki wewnętrznemu oglądowi, który jest czystym poznaniem. Ale zdarza mi się też, gdy pragnie tego Jezus, łączyć się z Nim w Jego radości Oblubieńca. Co dzieje się w duszy, z którą we mnie zespala się Jezus? Czy istnieje harmonia po-
105
między tym, co odczuwa owa dusza, i tym, co ja dostrzegam w głębi mego duchowego serca?"87. W innym fragmencie owo zharmonizowanie czy też przeniesienie wyrażone jest jeszcze bardziej świadomie: "Gdy pokusa powróci, poproś Pana Boga, by zamknął twoją wolę w mojej". Albo: "Twoja wola jest ukryta w mojej niczym nienarodzone dziecko w łonie matki" 88 . Jest to, jak sądzę, prawdziwy "mechanizm" Odkupienia. Wielka tradycja, nieznana Kościołom Zachodu. Odnajdują ją, szukając po omacku, poprzez doświadczenie, jedynie mistycy. Połączeni w Chrystusie, jesteśmy wszyscy niczym umieszczeni jedni w drugich. A nawet cały wszechświat - wraz z nami - zanurzony jest w tym samym ciele Chrystusa, poza czasem i przestrzenią. Cóż więc dziwnego, że wspomnienia lub wręcz znamiona tej czy innej osoby przenikąją niekiedy na powierzchnię naszej świadomości lub nawet naszego ciała? W tym tkwi tajemnica "komunii świętych;', tajemnica niezwykła, tak niezwykła, że nasze biedne Kościoły Zachodu nie mają śmiałości nazbyt w nią uwierzyć. I zachowując pieczołowicie samo określenie, praktycznie pozbawiły je wszelkiej treści. Dziś intuicyjnie wyczuwają to niekiedy naukowcy, tacy jak na przykład David Bohm, wykładowca w londyńskim Birbeck College. Prowadząc seminarium, wykorzystywał analogię do hologramu, by lepiej zrozumieć wszechświat. Jeden ze słuchaczy, pojmując doskonale ostateczne konsekwencje tych teorii, spróbował wysondować, jak daleko idzie myśl mistrza. "Jeśli dobrze rozumiem pańską tezę, pana myśli stanowią część mojej własnej świadomości, stając się częścią moich myśli, zmieniając je radykalnie lub tylko lekko modyfikując". Na to David Bohm odpowiedział po prostu: "I vice versa"89. Nie chcę przez to powiedzieć, że wszystko - widziane z tej perspektywy - zostało rozwiązane. Pozostaje jeszcze wiele pytań bez odpowiedzi, wiele zagadek. Jak choćby wątpliwość, która z pewnością się pojawi: co dzieje się z tymi, którzy w powtórnym życiu nadal odmawiają wejścia na drogę miłości? W "Dialogach z Aniołem" czytamy, iż nie ma piekła. Nawet Lucyfer, "nosiciel światła", uzyska zbawienie 90. Pierre Monnier , Roland de Jouvenel i inni kładą raczej nacisk na przekonanie, że Bóg nie może zadawać gwałtu niczyjej wolności. Twierdzą, iż ostatnią łaską, jaką Bóg może obdzielić tych, którzy z uporem nie zgadzają się kochać, jest pozwolenie, by z powrotem odeszli w niebyt. Jest to - mówią - druga śmierć, o której kilkakrotnie wspominają Ewangelie. Jedna rzecz jest pewna: miłość Boga. Nie tutaj kryje się niewiadoma, należy jej szukać w naszej wolności.
Rozdział IX Powrót do światów szczęścia 1. Wspierają nas siły szczęścia Te same elementy składowe złożą się, w rzeczy samej, zarówno na Dobro, jak i na Zło. W bardzo wielu przekazach pochodzących z zaświatów znajdziemy słowo "anioł", określające zmarłych na wyższym poziomie rozwoju, zwłaszcza tych, którzy mogą nam już pomóc. Kilkakrotnie autorzy tych tekstów wypowiadają się w tej kwestii niezwykle jasno, nie pozostawiając żadnych wątpliwości. Niektórzy uściślają, że termin ten nie ma u nich nigdy innego znaczenia, gdyż nie spotkali w zaświatach "aniołów" w powszechnie przyjętym znaczeniu tego słowa. Niemniej najwięksi spośród nich - ci, których obdarzam najgłębszym zaufaniem, gdyż uważam, iż są bardziej niż inni zaawansowani w rozwoju - twierdzą, iż istnieją również istoty duchowe, które nigdy nie żyły na naszej planecie ani na żadnej innej. Nigdy też nie uzyskały wcielenia pod postacią znanej nam materii, co niekoniecznie musi oznaczać, że nigdy nie przyoblekły się w ciało, lecz raczej to, iż od chwili stworzenia żyły w ciele chwalebnym, powstałym z innej materii niż nasze ciała. Do tych dwóch kategorii należy także dołączyć istoty pochodzące z innych planet, innych zamieszkanych światów. Począwszy od pewnego poziomu rozwoju w zaświatach, wszystkie istniejące świadomości, które zdolne są okazywać miłość, łączą się. Należałoby uzupełnić słynny tekst świętego Pawła: nie tylko nie będzie już Żydów czy Greków, ale też nie będzie Ziemian czy "Marsjan" ... Oprócz egregorów, sił Zła powstałych wskutek naszych złych myśli i uczuć, są też siły Dobra, siły miłości, emanacje z naszych serc, którym Bóg daje życie. Oto, co mówi o nich Pierre Monnier: "Istnieją jednak również duchy zachwycające, duchy promienne, których białe stroje połyskują niczym śnieg w słońcu. Nie są to anioły, choć nigdy nie zaznały życia pod postacią cielesną. Unoszą się ponad narodami jako siły opiekuńcze. Zrodziły się z wielkich myśli, które dojrzewaływ sercach i umysłach ludów. Piękne i pocieszające jest to, droga mamo, iż 'powiewy duszy', które zyskały niezależny i trwały żywot, są najczęściej tymi niezwykle czystymi istotami, o których ci opowiadam. Dowodzi to mimo wszystko - dominacji Dobra nad Nieprawością. Bóg obdarza oddechem życia (czyli duszą) tę 'energię' pochodzącą od ludzi. Staje się ona niezależną siłą, na której osobowość składają się osobowości jej niezliczonych rodziców. Jej zadaniem jest czuwać nad miejscem, które było jej kolebką i ojczyzną"1.
106
Ich działanie na Ziemi Jak się wydaje, wszystkie te siły otaczają nas ściślej, niż moglibyśmy sądzić. Potwierdza to Alain Tessier, młody windziarz, który zabił się na motorze. "Istoty nie cielesne są o wiele liczniejsze z tej przyczyny, iż więcej jest zmarłych niż żyjących. A ponadto są jeszcze duchy, które nigdy nie przyoblekły się w ciało i nigdy tego nie uczynią"2. Można przypuszczać, że stale pozostajemy pod ich wpływem, przy czym oddziaływanie "dobrych" i ,,złych" duchów równoważy się, co obserwujemy w wielu dziedzinach życia. Niektórzy sądzą, że nie możemy dokonać na Ziemi odkrycia naukowego, jeśli wcześniej nie poczyniono go w zaświatach. Wyjaśniałoby to może fakt, iż bardzo często tego samego odkrycia dokonują niemal w tym samym czasie całkowicie niezależne zespoły badawcze. Kiedy w zaświatach dochodzi do jakiegoś wynalazku, "oni" próbują nas o tym powiadomić, a ponieważ nie jest to proste, podejmują te próby równocześnie wobec kilku grup naukowców tej samej rangi. Być może mechanizm ten tłumaczy, dlaczego George Ritchie, młody żołnierz amerykański, który przemierzył zaświaty w towarzystwie Chrystusa, już w roku 1943 zwiedził tam ośrodek badań atomowych, który na Ziemi miał powstać dopiero w roku 1952. W centrum badawczym, które widział z Chrystusem, pracowali liczni specjaliści, emanujący "absolutnym spokojem", niemal jak w klasztorze 3• Wiele dzieł sztuki może być w większym stopniu dziełem anonimowych (przynajmniej dla nas, na tym świecie) zmarłych niż artystów, którzy im właśnie zawdzięczają sławę. William Blake nie wahał się powiedzieć, że niektóre z przypisywanych mu wierszy nie są jego autorstwa, on tylko ograniczył się do ich zapisania, niczym pod dyktando. Ten mechanizm inspiracji odnosi się nie tylko do poetów, ale prawdopodobnie również do pisarzy religijnych. Od chwili gdy poznałem te zjawiska, wszystkie zawiłe wyjaśnienia wielu filozofów i teologów dotyczące natchnienia podczas redakcji Biblii wydają mi się nieaktualne, a ich racjonalizm wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Liczne wizerunki anioła szepcącego do ucha natchnionego pisarza nie są aż tak naiwne, jak się zazwyczaj sądzi. Zrozumiały staje się demon Sokratesa, a najprawdopodobniej także spisywanie Koranu pod dyktando. Przypuszczalnie działaniu niewidzialnych istot zawdzięczamy niekiedy pojawienie się genialnych dzieci - takich jak Mozart lub Saint-Saens - zdolnych komponować muzykę w wieku czterech czy pięciu lat. W ten sam sposób można by wyjaśnić ich przedwcześnie osiąganą wirtuozerię pianistyczną. Rosemary Brown tłumaczy, że niektórzy kompozytorzy, dziś już w zaświatach, pragnąc jej pokazać, jak należy interpretować nowe dzieła, które jej dyktują, naciągają jej ręce niczym rękawiczki i obdarzają kunsztem, do którego zazwyczaj nie są zdolne. Jak się wydąje, wskutek podobnego mechanizmu Victorien Sardou, pisarz i medium, został również rytownikiem, zdolnym bez uprzedniej nauki zawodu wykonać, bez żadnego przygotowania, zachwycające swą doskonałością dzieło 4• Podobnie brazylijski malarz medium Luiz Gasparetto pokazał w telewizji, jak w ciągu kilku minut wykonuje rysunki lub maluje obrazy, za każdym razem w innym stylu, niekiedy nawet z zamkniętymi oczyma. Te spektakularne przykłady pozostaj ąjednak wyjątkiem. O wiele częściej natomiast dochodzi do takich zjawisk w sposób o wiele mniej rzucający się w oczy. Alain Tessier, wychowanek sierocińca, nie mający zbyt rozległego wykształcenia, wyjaśnia to następująco: "Człowiek jest tak ukształtowany, że cała jego podświadomość - lub to, co obdarza tą nazwą - jest zanurzona w myślach innych. My ją przyjmujemy (w zaświatach), a ona przyjmuje nas. Niezależność nie istnieje, są jedynie ,,Ośrodki" , na które składają się jaźnie zagłębione w kąpieli umysłowej niczym w płynie, jeśli można tak powiedzieć"5. W kolejnym tekście Alain Tessier posługuje się innym porównaniem, być może prostszym, abyśmy mogli zrozumieć to nieustanne nakładanie się ich wpływu i naszej wolności. ,,( ... ] tak samo jak przeplatają się niekiedy nitki pochodzące z kłębków wełny w różnych barwach". I jeszcze uściśla: "Wam (żyjącym), nieodróżniającym tych kolorów, niemożliwe wydaje się oddzielenie jednych nici od drugich, ale dla nas, pozbawionych ciała, jest to łatwiejsze, gdyż widzimy barwy i dobrze wiemy, co wywodzi się z nas samych "6. Tę samą myśl Roland de Jouvenel wyraził następująco: "Są zmarli, którzy pozostają tak mocno zakorzenieni w życiu żyjących, iż stanowią z nimi jedność" 7. Albo inaczej: "Ci, których nazywa się zmarłymi, biorą żyjących w prawdziwe posiadanie. Liczni ludzie są niczym nawiedzeni przez swych bliskich, którzy znaleźli się już w zaświatach" 8. Roland de Jouvenel w nieco negatywnym świetle przedstawia tu osmozę pomiędzy zmarłymi i żyjącymi. I nie można zaprzeczyć - sami to już widzieliśmy - że niekiedy tak właśnie bywa. Jak się jednak wydaje, wynika to po części z tego samego mechanizmu, który umożliwia porozumiewanie się za pośrednictwem pisma automatycznego lub intuicyjnego. Wydaje się to potwierdzać Amaud Gourvennec, nąjpierw w odniesieniu do sposobu, w jaki zainspirował matkę do spisania jego krótkiej biografri, a następnie wyjaśniając swe kontakty z ojcem. Przy tej okazji wprowadza rozróżnienie pomiędzy mediumizmem i telepatią, uwypuklające jeszcze wyraźniej tę prawdziwą symbiozę istot żyjących w obu światach. "Potrzebuję, byście myśleli o mnie - jak by to ująć? pozytywnie! To pewne, że potrzebuję książki Mamy. Pojawię się w niej, by mogła wyrazić, co czułem, gdy byłem jeszcze z wami w mej postaci cielesnej.
107
... Tato, pozostaję z tobą w relacji znacznie mniej mediumicznej, niż ci się wydaje. To raczej telepatia, i w tym tkwi twoja siła. Możemy myśleć wspólnie. Z łatwością i w tej samej chwili myślisz to samo co ja" 9. Jak się jednak wydaje, w późniejszym czasie sposób komunikowania zmienił się jeszcze bardziej. Osmoza nie jest bowiem stanem niezmiennym. Arnaud powiedział pewnego dnia ojcu: "Poprzez ciebie mogę widzieć miejsca i ludzi, przede wszystkim Mamę, którą postrzegam tak jak ty, gdy patrzysz na nią z miłością. Nasze widzenie wzajemnie się wówczas przenika" 10 • Mamy zatem zapewnione wsparcie ze strony niewidzialnych, gdy podejmujemy badania naukowe lub działania artystyczne. Oczywiście pomoc zmarłych jest jeszcze większa, gdy w grę wchodzą dzieła o bezpośrednim charakterze charytatywnym lub duchowym. Jak mogliśmy zauważyć, Liszt i jego przyjaciele nie dążą - korzystając z pośrednictwa Rosemary Brown - wyłącznie do przedstawienia nam swych najnowszych utworów. Pragną przede wszystkim, by ludzie zrozumieli, iż życie ma sens, gdyż jest wieczne, a pierwszy etap zależy bezpośrednio od naszej ewolucji). Dążąc do podobnego celu, doktor Eisenbeiss wpadł na bardzo oryginalny pomysł zorganizowania partii szachów pomiędzy mistrzem żyjącym Ueszcze) na Ziemi i słynnym graczem przebywającym już w zaświatach. Profesor Schiebeler opowiedział, jak doszło do rozgrywki między Korcznojem a wielkim zawodnikiem węgierskim, Gezą Maróczym, zmarłym w roku 1951 11. Gra rozpoczęła się w roku 1985, a w sierpniu 1991 roku nie była jeszcze zakończona. Za pośrednika między zawodnikami służyła osoba będąca medium. Był to niemiecki muzyk i kompozytor, Robert Rollans. Doktor Eisenbeiss zapewnia, iż nie znał on zasad gry w szachy. Nie umiał nawet prawidłowo rozstawić pionków. 13 września 1987 roku gazeta "Sonntags Zeitung" z Zurychu opublikowała następujący komentarz Korcznoja: "Zacząłem od wygrania jednego pionka i pomyślałem, że szybko skończę tę partię. Maróczy ujawnił swe słabe strony przede wszystkim w fazie otwarcia. Grał w przestarzały sposób. Muszę jednak przyznać, że moje ostatnie posunięcia też nie były specjalnie trafne. Przestałem już być tak bardzo pewny zwycięstwa. Maróczy zdołał nadrobić swe początkowe błędy zręczną końcówką. Klasę zawodnika poznaje się w fazie końcowej, a mój przeciwnik gra teraz bardzo dobrze"12. 25 września 1992 roku byłem w Kolonii, w studiu telewizyjnym, uczestnicząc w nagraniu programu o życiu po śmierci. Profesor Eisenbeiss i Korcznoj pokazywali w nim, w jaki sposób rozgrywała się ta partia szachów. Mogłem się wówczas przekonać, iż na szachownicy pozostało już niewiele pionków. Rozgrywka nie była jednak jeszcze zakończona! Najbardziej interesujące wydają się jednak głębsze przyczyny, dla których Maróczy zgodził się na ten mecz. "Podjąłem się uczestnictwa w tym dziwnym przedsięwzięciu, jakim jest ta partia szachów, z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, iż chciałem i ja pomóc ludziom żyjącym na Ziemi, przyczyniając się do tego, by wreszcie zrozumieli, że śmierć nie jest końcem wszystkiego, a jedynie chwilą, w której dusza oddziela się od ciała i przenosi do nas, do nowego świata w górze, gdzie życie człowieka trwa nadal w nowym nieznanym wymiarze. Po drugie zaś dlatego, że jestem węgierskim patriotą" 13. Jak się wydaje, boski plan zakładał, iż pewna, wciąż rosnąca liczba zmarłych będzie mogła komunikować się bezpośrednio z nami, aby nam dowieść, że życie trwa dalej, nieprzerwane przez śmierć. Potwierdza to z wielką werwą młody włoski student, z którym ojciec zdołał się skontaktować za pośrednictwem rozmaitych mediów. Andrea był najmłodszym z sześciorga dzieci w bardzo katolickiej rodzinie z Triestu. Kilka dni przed swym ostatnim egzaminem na wydziale prawa wybrał się w podróż autem, by się rozerwać i nieco odpocząć. Oto, co opowiada jego ojciec: "Wyjechał we wtorek, 9 czerwca 1981 roku, około dziesiątej rano. Powiedział, że wróci w następną sobotę lub najpóźniej w niedzielę, 14 czerwca. Następnego ranka, również około dziesiątej, zadzwonił do matki... I od tej chwili nie otrzymaliśmy już od niego żadnej wiadomości" 14 . Dzięki jednej z klientek swej firmy ojciec, będący adwokatem, nawiązał kontakt z kobietą-medium z Triestu. A ponieważ chciała ona zachować anonimowość, nadał jej pseudonim ,,Anita"15. Od Anity rodzice Andrei dowiedzieli się, że syn został zamordowany, a jego ciało spoczywało na dnie Padu, w miejscu, w którym rzeka przepływała przez park. Tam też je odnaleziono. W opowieści tej najbardziej interesuje nas znaczenie, jakie Andrea przypisał swemu przejściu w zaświaty. "Musisz wiedzieć - napisał do ojca za pośrednictwem Anity - że Bóg złożył mi obietnicę, iż moje ciało zostanie odnalezione, pragnąc dowieść, że życie w zaświatach istnieje. I nie jestem jedynym, który ma posłużyć do osiągnięcia tego celu. Wspólnie, wraz z wieloma innymi, mamy dostarczyć ten dowód"16. A nieco dalej podkreślił: "Tato, jeśli dobrze rozumiem, niewiesz jeszcze, na czym polega moja 'misja': trzeba, by wszyscy ludzie dowiedzieli się, że zaświaty istnieją. Jedynie dzięki temu przekonaniu ludzkość powróci do wiary i będzie żyć w pokoju, ku czci Nieskończonej Światłości" 17 .
108
Na koniec dodam tylko pewien szczegół o charakterze anegdotycznym. Ołówek Anity nie zapisywał słów od lewej do prawej, w poziomej linii, lecz od góry do dołu, pionowo, tak że trzeba było obrócić później kartkę o dziewięćdziesiąt stopni, by odczytać tekst. A ponadto, choć kobieta nie była leworęczna, pisała lewą ręką, nie przytrzymując ołówka. Opierał się on wyłącznie na wewnętrznej stronie jej dłoni i poruszał swobodnie, by kreślić litery. W książce można zobaczyć zdjęcie, ukazujące bardzo wyraźnie ułożenie ręki. Od owego czasu trzy Włoszki, które także straciły dzieci, zaczęły otrzymywać wiadomości dzięki tej samej niezwykłej technice. Jak się wydaje, wiele młodych osób, które znalazły się już w zaświatach, otrzymało lub wybrało taką samą misję. Mają pomóc nam w odnalezieniu prawdziwego sensu życia na Ziemi, w całkowitej zgodzie z wolą Boga. Liczne tego przykłady przytoczono w niewielkiej, lecz wspaniałej książce, opisującej kilka przypadków przedwczyśnie zmarłych młodych ludzi, którzy zdołali skontaktować się z rodzicami, wykorzystując wszystkie możliwe metody (pośrednictwo medium, pismo automatyczne, zapis magnetofonowy itp.). Oto, co napisał jeden z nich, Claudio Desiderio, do swojej matki za pośrednictwem kobiety będącej medium: "Mamo, od chwili, w której rozpocząłem tę cudowną egzystencję, w pełni duchową, czuję się uprzywilejowany. Ludzie na Ziemi nie wiedzą nic o pięknie, jakie się tu odnajduje, gdy już zamkną się oczy ciała. Mamo, jakże cudowne jest panowanie Boga! Jak ogromną radością jest rozkoszować się wielkością Stwórcy. To prawda, zmarłem bardzo młodo, tak jednak musiało się stać. Było mi przeznaczone krótkie życie na Ziemi, gdyż tutaj czekało mnie coś zupełnie innego. Niedługo zostanę duchem przewodnikiem. Zbliża się dzień, w którym powrócę pomiędzy ludzi, by poprowadzić innego młodego, potrzebującego zachęty do czynienia dobra, a także posiadania u swego boku kogoś - nawet niewidzialnego - kto pomoże mu wznieść się wyżej, przeniknie jego duszę i wskaże kierunek" 19 • A oto inny przykład, zaczerpnięty z tej samej pracy. Dwudziestoośmioletni mężczyzna imieniem Enzo zginął w wypadku motocyklowym, gdy wraz z narzeczoną wybrał się na przejażdżkę. Ojciec zmarłego zaczął codziennie pisać do syna, zupełnie jakby ten wyjechał tylko w długą podróż. "Być może - powiedział później - wyzwoliłem coś moimi ufnymi listami, może stały się one swego rodzaju wyzwaniem, naturalnie w dobrym znaczeniu tego słowa ... ". Rok później bowiem osieroceni rodzice uczestniczyli w spotkaniu Focolarini, religijnego ruchu dobrze znanego we Włoszech. "Przez przypadek" usiedli obok pewnej kobiety, będącej medium. Ta zaś napomknęła w rozmowie, iż kilka dni wcześniej usłyszała wołanie niejakiego Enza, o którym wcześniej nic nie wiedziała. Dało to początek całej serii kontaktów nie tylko z rodzicami, ale i z osobami trzecimi. W poniższym przekazie zmarły wyjaśnia pewnemu księdzu cel, jaki mu przyświeca. "Pragnę jedynie dobra dusz, które dzięki tej lekturze odzyskają spokój wewnętrzny i nadzieję na ponowne spotkanie pewnego dnia swych bliskich, żyjących w Bogu. Dowiedzą się też, że śmierć nie stanowi końca życia, lecz daje początek nowemu, będącemu tym prawdziwym dla każdej istoty ludzkiej, która pojawia się na świecie. Jedynym celem, dla którego Bóg zezwolił na te kontakty - oprócz, rzecz jasna, pocieszenia mych drogich rodziców - jest dać nieco światła i radości rozpaczającym po stracie bliskiej osoby" 20. Nie miejmy wątpliwości: działania naszych zmarłych są w tym względzie w pełni skuteczne, nawet jeśli się tego nie domyślamy. Gdy rodzice Enza padli ofiarą włamania, niedługo później otrzymali następującą wiadomość: "Moi drodzy, naprawdę nie byłem zdolny oszczędzić wam tej nieprzyjemności, moja myśl nie przeniknęła do diabelskich umysłów tych, którzy wyrządzili tę szkodę. Byłem na miejscu, ale nie mogłem nic zrobić, gdyż nie docierał do nich wpływ dobra. Uczyniłem tylko to, co mogłem, sprawiając, że zadowolili się tym, co najbardziej rzucało się w oczy. A następnie pomogłem wam, nie pozwalając, byście popadli w rozpacz, i dając wam siłę do przezwyciężenia doznanego wstrząsu"21.
Niewidzialni chirurdzy Inni zajmują się bezpośrednim łagodzeniem naszych cierpień. Myślę tu przede wszystkim o różnej specjalności lekarzach z zaświatów. Wielu z nich poświęca się leczeniu ciał zbawionych osób, które przybywają z Ziemi. Niektórzy zaś, tak jak doktor William Lang, bardzo szybko pojmują, że w szpitalach w innym świecie nie brakuje wysoko wykwalifikowanego personelu medycznego. I że byliby o wiele bardziej użyteczni, gdyby zgodzili się wrócić - w pewien sposób - do naszego świata, by leczyć metodami poznanymi w zaświatach. Najlepszy opis tego niezwykłego zjawiska dał bez wątpienia J. Bernard Hutton, z zawodu dziennikarz. W roku 1963 znalazł się pod opieką doktora Williama Langa, nieżyjącego od roku 1937. Po wyleczeniu podjął za zgodą zmarłego lekarza długotrwałe badania nad tym fenomenem 22. Wszyscy chorzy, których relacje spisał, zgodzili się na podanie ich prawdziwego nazwiska i miejsca zamieszkania. Był to niezmiernie ważny warunek dla wiarygodności zanotowanych świadectw, gdyż mamy tu do czynienia z czymś naprawdę nieprawdopodobnym, wprost surrealistycznym. Jesienią 1963 roku J. Bernard Hutton zapadł na chorobę Heinego-Medina. Nie był sparaliżowany, cierpiał jednak na bóle rąk i nóg, miał zawroty głowy. Zaczął tracić wzrok. Z odległości dziesięciu metrów mógł zaledwie stwierdzić obecność jakiejś osoby. Widział jedynie jej rozmazaną sylwetkę. Niekiedy miewał też objawy widzenia zdwojonego. Pewnego ranka jego żona zauważyła w piśmie ezoterycznym artykuł poświęcony człowiekowi, który uzdrawiał mocą swego umysłu. Do-
109
konywał niezwykłych operacji oczu w Aylesbury. Po wielu wahaniach J. Bernard Hutton zgodził się na konsultację. Żona zawiozła go we wskazane miejsce. Po kilku minutach oczekiwania w poczekalni usłyszał: "Panie Hutton, przyjmie pana doktor Lang". Tak, doktor Lang, w roku 1963, nieżyjący już od dwudziestu sześciu lat! Wszedłszy do gabinetu, dziennikarz zobaczył mężczyznę w bieli, z mocno zamkniętymi oczyma. Usłyszał silny, czysty głos, zdradzający jednak podeszły wiek. Z bliska dostrzegł głębokie zmarszczki na twarzy. Zwracając się do niego, lekarz mówił: "młody człowieku". Nie otwierając oczu, przedstawił się jako doktor Lang. Poprosił, by usiadł, i stanowczym ruchem zdjął mu z nosa okulary. Ruchem znawcy podniósł je ku zamkniętym oczom i wykrzyknął: "No, mój drogi, minus osiemnaście dioptrii!". Miał rację. "Doktor Lang" schował okulary do kieszeni i delikatnie zbadał kciukami oczy pacjenta. Po mniej więcej minucie wyprostował się i orzekł: "W dzieciństwie nacinano panu oboje oczu. Piękna robota!". J. Bernard Hutton oniemiał ze zdumienia. Niemal zapomniał o tym zdarzeniu sprzed lat, i to do tego stopnia, że nigdy nie wspomniał o nim żonie. "Lekarz" ponownie zbadał delikatnie oczy, używając przy tym wielu fachowych terminów. A następnie zapytał: "Młody człowieku, zdarza się panu widzenie zdwojone, nieprawdaż?". I to było prawdą. "Jest jeszcze coś, co panu dokucza, nie tylko oczy. Proszę mi pozwolić się zbadać. Nie potrwa to długo". Nie prosząc, by się położył czy choćby rozebrał, "doktor Lang" dotykał pacjenta delikatnie przez ubranie. "No cóż - powiedział na koniec - wirus wywołujący pańską chorobę, którą lekarze określili jako chorobę Heinego- Medina typu nieporażennego, zniknął. Ale cierpi pan na coś bardzo poważnego, wirusowe zapalenie wątroby, zaburzające prawidłowe funkcjonowanie tego narządu ... ". Zaledwie trzy osoby wiedziały, że Hutton jest chory: jego lekarz domowy, żona i on sam! "Doktor Lang" wyjaśnił wówczas: "Każdy z nas ma dwa ciała: ciało fizyczne i ciało subtelne. Teraz poddam terapii pańskie ciało subtelne. Mam nadzieję wywołać analogiczny efekt również w ciele fizycznym. Proszę się nie niepokoić, gdy usłyszy pan, że rozmawiam, podaję nazwy lub proszę o narzędzia. Podczas operacji będzie mi asystować mój syn, Basil 23, a także kilku kolegów. Nie zobaczy pan ich, gdyż i oni mają tylko ciało subtelne. Nie będzie pan odczuwał bólu. Teraz poproszę, by położył się pan na tym tapczanie" . Leżąc w ubraniu, z otwartymi oczyma, Bernard Hutton uczestniczył w niezwykłej scenie. Mężczyzna w bieli, nadal nie otworzywszy oczu, pochylił się nad nim i zaczął wykonywać kolejne bardzo precyzyjne ruchy. Wydawał się zaciskać i rozwierać palce, chwytać niewidzialne narzędzia. Każdemu z gestów towarzyszył odpowiedni komentarz. Pacjent najpierw z trudem powstrzymywał się od śmiechu, bardzo szybko jednak się uspokoił. Choć "doktor Lang" go nie dotykał, miał wrażenie, że ktoś robi mu nacięcia na oczach. Nie było to bolesne, czuł się tak jak podczas zabiegu w znieczuleniu miejscowym. To samo powtórzyło się w okolicach wątroby. Znów uczucie przecinania, a później zszywania. I zdarzył się cud. Bernard Hutton najpierw nie widział już nic, ale później, gdy czekał w samochodzie na żonę i dzieci, zauważył, że stopniowo wraca mu wzrok. Od tego czasu znów może czytać, pisać, prowadzić samochód. Podjął z powrotem pracę. Przeżywszy tak niezwykłe zdarzenie, postanowił zgromadzić wszelką dostępną dokumentację na temat doktora Langa. Ten niegdyś bardzo ceniony londyński okulista nadal prowadził swoją praktykę lekarską za pośrednictwem skromnego i oddanego mu medium, jakim był George Chapman, strażak z zawodu. Działania terapeutyczne naszych drogich zmarłych mogą przyjąć bardzo różne formy. Nie wszyscy sławni uzdrowiciele filipińscy są szarlatanami, jak to próbowano nam niekiedy przedstawiać. Moi znajomi udali się na Filipiny, by sfilmować przeprowadzane operacje. Film ukazuje bardzo wyraźnie, że nie ma tu żadnego fałszerstwa. Można się też o tym przekonać, czytając prace doktor Janine Fontaine 24, której trudno było odmówić kompetencji. Filipińczycy dotykają bezpośrednio chorych miejsc, zagłębiają tam palce w ciało i często wyjmują - bez przecinania skóry i pozostawiania blizn - coś dziwnego, swego rodzaju plazmę. Inni pomagają nam za pośrednictwem medium, tak jak na przykład Maguy Lebrun i jej mąż Daniel. Jak się wydaje, w Brazylii powszechnie praktykuje się medycynę spirytystyczną, w bardzo wielu jej odmianach. Prawdopodobnie też - choć żyjący nie zawsze sobie to uświadamiają - otrzymujemy pomoc z zaświatów w dziedzinie badań nad chorobami i leczenia radiestezją 26. Poza licznymi działaniami na naszą rzecz, które niekiedy - jak w opisanych powyżej przypadkach - udaje się nam zauważyć, jest jeszcze inna forma pomocy, zazwyczaj o wiele bardziej dyskretnej, ale też bardziej powszechnej i stałej. Wielu zmarłych ma udzielać nam wsparcia duchowego. W niemal niedostrzegalny sposób czuwają oni nad nami, interweniując niekiedy nawet w bardzo przyziemnych okolicznościach, jeśli tylko te mogą mieć wpływ na nasze życie duchowe. Często wymaga to długotrwałej pracy z ich strony. Zawdzięczamy im zwłaszcza wiele wydarzeń "opatrznościowych". Dyskretnie pilnują naszej wolności. Zdarza się czasem, że kilkoro zmarłych czuwa wspólnie nad jedną osobą żyjącą na Ziemi. Niekiedy mają także do pomocy "anioła stróża".
110
2. Anioł stróż i wcześniejsze życie Niektórzy mistycy mieli przywilej dostrzegania od czasu do czasu lub nawet regularnie swego "anioła stróża".' Do takich uprzywilejowanych można zaliczyć Mechtilde Thaller (1869-1919), od której wiadomości otrzymał i zanotował Friedrich von Lama. Jej opisy różnych kategorii aniołów są wspaniałe. Co jednak najistotniejsze, niemal codziennie widywała ona swego anioła stróża, otrzymywała od niego wskazówki, słowa otuchy, informacje do przekazania. Jak mi się wydaje, same opisy zdradzają w oczywisty sposób obecność instynktownej, nieświadomej symbolizacji. Zebrawszy i przeanalizowawszy dokładniej objaśnienia zawarte w słynnych "Dialogach z Aniołem", nie sposób nie dostrzec zadziwiającej zażyłości pomiędzy aniołem stróżem i osobą pozostającą pod jego opieką. Gitta Mallasz, uzyskująca za pośrednictwem Hanny wiadomości od swego anioła stróża, od pierwszej chwili uznała go za swego "wewnętrznego mistrza". Miała nieodparte wrażenie, że naprawdę go zna. Nie umiała jednak wydobyć z podświadomości żadnych konkretnych wspomnień. Pozostawała stale "na skraju wspomnienia"28. Zgłębiała powoli tę tajemnicę i zaczęła nawet oblekać ją w słowa. Powiedziała w końcu do swego anioła stróża: ,,A zatem jestem tobą". Ten zaś przekazał jej za pośrednictwem Hanny uśmiech i odpowiedź: "Jeszcze nie". Innym razem uściślił: "Jesteś do mnie podobna, lecz cięższa". A także: "Jeśli wierzysz, że jestem tobą - tak się stanie". I jeszcze wyraźniej: "Przed narodzinami - dawnymi - matka i dziecko stanowią jedność. Gdy dziecko się rodzi - rozdzielają się na dwoje. Jest nas dwoje. Gdy się narodzimy, wówczas staniemy się jednością". Losy aniołów stróżów i ich podopiecznych są ze sobą ściśle powiązane: "Wraz z wami upadamy i wraz z wami się oczyszczamy"29. Jesteśmy tu już bardzo blisko starego motywu irańskiego frawaszi. Jak wiadomo, wyobrażenie anioła dotarło do nas ze starożytnej Persji, poprzez Asyrię, Babilon i hebrajski Stary Testament. Nie wyklucza to wcale, że w innych kulturach rozwinęły się zupełnie niezależnie podobne wierzenia. Albowiem kryjące się pod nimi zjawiska mają uniwersalny charakter. Frawaszi to swego rodzaju niebiańskie dopełnienie tego, czym jesteśmy, nasza bliźniacza dusza, nasze alter ego. Początkowo nawet anioły miały własne frawaszi. Ale czyż anioł z "Dialogów z Aniołem" nie mówi, że Serafm jest dla anioła tym, kim anioł dla nas?30 Tymczasem tradycja mazdaistyczna rozwija ten wątek zwłaszcza w odniesieniu do wszelkich istot, które wniknęły w materię. Henry Corbin przedstawił szkicowo losy tego motywu, zarówno poprzez biblijną opowieść Tobiasza (w której nikt już nie neguje obecności wpływów perskich), jak i gnozę mandeistyczną, manicheizm, komentarze Plotyna do wybranych tekstów Platona, a nawet niektóre upaniszady 31. Swedenborg, utrzymujący, iż potraft przenosić się do innego świata, gdy tylko tego zapragnie, opowiada, iż bardzo często udaje się tam, by dyskutować z sobowtórem, niebiańskim "obrazem" kogoś, kogo trudno byłoby spotkać na Ziemi 32. Przychodzi tu na myśl to, co Liszt mówił Rosemary Brown na temat reinkarnacji. Prawdę rzekłszy, nie wszystko, co wyjaśnia, wydaje mi się dość jasne, i to nawet wówczas, gdy rezygnuję z francuskiego tłumaczenia, często dość niedokładnego, na rzecz angielskiego oryginału. Kompozytor jakby niekiedy sam sobie przeczył. Niemniej uważam ten tekst za bardzo ważny. "Reinkarnacja, tak jak bywa zazwyczaj rozumiana, nie istnieje. Na Ziemi uważacie się za pełne istoty. W istocie jednak zaledwie cząstka was ujawnia się za pośrednictwem ciała ftzycznego i mózgu. Pozostała część pozostaje duchowa, ale jest powiązana z wami i tworzy z wami jedność [ ... ]. Wyjaśnił mi wówczas, że ta sama osoba nie powraca nigdy dwa razy na Ziemię. I przedstawił szczegółowo, dlaczego jest to niemożliwe". Ale przyznawał również, że od reguły tej mogły istnieć wyjątki. "Jest nieskończenie wiele możliwości, nie ma natomiast tylko jednej obowiązującej zasady". "Liszt powiedział mi także, że w rzeczywistości nie tworzymy Jedności'. Każdy z nas jest duszą o wielu aspektach. Pewnego dnia wytłumaczył to w sposób naukowy: 'Proszę pomyśleć o atomie - oznajmił. - Składa się on z protonów i neutronów, które tworzą jądro otoczone elektronami. Oto, do czego podobna jest dusza. Jej oddzielne części są utrzymywane razem w jądrze. Ale każda z nich może się oddzielić. I właśnie te części wyodrębnione z jądra duszy mogą ukazywać się w waszym świecie pod postacią różnych osobowości "'33. Być może należałoby tutaj odwołać się znów do teorii dziedzin gnostyków z Princeton, o której już wspominaliśmy? Ponad quasi-świadomością cząstki elementarnej jest quasi-świadomość atomu, ponad nią - quasi-świadomość molekuły, jeszcze wyżej - quasi-świadomość narządu, a wreszcie nasza świadomość dominująca nad nimi wszystkimi. To ona próbuje - najlepiej jak potrafi - dokonywać syntezy wszystkich naszych skłonności zapisanych w genach. I to ona harmonizuje funkcjonowanie poszczególnych stref naszego mózgu. Może istnieje jednak ponad nami nadświadomość, tworząca jeszcze rozleglejszą i bogatszą całość, której jesteśmy zaledwie jednym z elementów? Arthur Koestler rozwinął tę samą tezę, odwołując się do zupełnie innego słownictwa. Nazywa holonami całości złożone z części i tworzące - wraz z innymi holonami z tego samego poziomu - inne całości, czyli holony, należące do wyższego poziomu. Te hierarchie holonów - zawartych jedne w drugich niczym rosyjskie matrioszki określa mianem "holarchii"34. Rupert Sheldrake woli zaś termin, jednostka morficzna". Być może właśnie temu odpowiadałoby dziwne doświadczenie Roberta Monroe'a w świecie, który nazywa Miejscem
111
III, w świecie równoległym do naszego, mniej rozwiniętym, jak się wydaje. Spotkał w nim innego siebie, z którym stapiał się w jedno - przez swego rodzaju nawiedzenie - za każdym razem, gdy się tam udawał 36. Odnajdujemy tu - być może słynne "sobowtóry", o których mówił Swejen Salter moim przyjaciołom z Luksemburga. A może także wspominane już wcześniej doznania Jeanne Guesne, która przez krótki okres doświadczała raz dwóch, a innym razem trzech istnień równocześnie, w różnych jednak miejscach i w różnych epokach. Wszystko to wydaje się potwierdzać Alain Guillo, francuski dziennikarz więziony przez dziewięć miesięcy w Kabulu. I o nim również już wspominaliśmy. Zjawiska paranormalne, które łagodziły pobyt w zamknięciu, nie zanikły po wyjściu na wolność. Wprost przeciwnie! Jego kontakty z zaświatami trwały nadal. Komunikował się zwłaszcza z matką. Jej przekazy stanowią pierwszą część nowej książki 37. Urodzona w Indochinach, dziedziczyła dwie odmienne tradycje: francuską i katolicką po ojcu, buddyjską i japońską po matce. Opowiedziała synowi o swym zaskoczeniu, gdy po śmierci, w zaświatach, spotkała swych rodziców, dziadków, przyjaciół zmarłych przed nią, a nawet ludzi, których nie znała. "Odnalazłam matkę i ojca, a także natknęłam się na wiele osób, których nie znałam lub myślałam, że nie znam. Niektórzy dzielili ze mną całe życie lub jego część. Byli mną, ja byłam nimi, choć o tym nie wiedziałam"38. Zrozumiała wówczas, że nadal żyli poprzez nią, wraz z nią kochali, nienawidzili, podlegali zmianom. "Tutaj ludzie, a raczej dusze, oczekują cię, by dzielić z tobą osiągnięcia ... I zresztą jest to sprawiedliwe, że korzystają z plonów, gdyż pomogli ci je zebrać. Przybywasz 'z dołu', byłeś ich wcieleniem, z czego więc mają korzystać?"39. Powiedziała też, że nigdy nie bywamy sami. "W tym otoczeniu Ducha, pisanego dużą literą, którego oddziaływanie jest zazwyczaj rozproszone, są 'przewodnicy', aniołowie stróże, odradzający się poprzez nas i zbierający dzięki nam brakujące im doświadczenie"40. Odkryła tym samym, że była ich "reinkarnacją". Ale posłużyła się tym słowem także, opisując odwrotną sytuację. I z pewnością miała rację, gdyż również na głębokim poziomie czas traci swe znaczenie. "Było we mnie coś nowego, duszyczka wywodząca się z ziemskiej materii ... i coś starego, moje 'reinkarnacje', dusze, które żyły przede mną i stały się mną samą"41. Uświadomiła sobie też, że przeżywane rozterki wewnętrzne wynikały często z obecności w niej przodków, którym nie udało się jeszcze osiągnąć pełnej harmonii. Po przybyciu do zaświatów postanowiła wraz z nimi powrócić jeszcze raz na krótko na Ziemię. "Byliśmy gotowi na kolejną służbę, w pewnym sensie - kolejną reinkarnację"42. W tym celu "przeniknęli" do duszy Alaina. Teraz on stał się ich "reinkarnacją". "Bardzo szybko zintegrowaliśmy się z niewielką ekipą, która zaopiekowała się tobą od chwili narodzin. Nie było się to trudne, należeli do 'naszych"'43. "Ja żyję z tobą od prawie czterdziestu pięciu lat, w zespoleniu z twoją duszą, bardzo często milcząca i bezsilna, poza chwilami, w których otwierasz swe serce"44. Tak więc tworzymy - połączeni pewną wspólnotą - grupy, określane przez matkę Alaina Guillo mianem "nadświadomości". "Z nadświadomością jest tak, jak z innymi związkami tworzonymi przez ludzi. Jest skuteczna, gdy ma wspólny cel, wspólną wolę działania i poczucie jedności. Dodajmy do tego jeszcze liczebność, to potężne instancje, instancje mocy, jak niekiedy mówisz. Niektórzy mogą cię opuścić, inni po drodze dołączą. Ci, którzy pozostają - nawet gdy panuje niezgoda czynią to z miłości, silnego uczucia pozwalającego znieść wszystko inne"45. Choć użyto tu nieco innych słów, nie jesteśmy w gruncie rzeczy zbyt daleko od tego, co powiedział dalajlama na temat reinkarnacji buddów. Powracają oni na Ziemię nie po to, by dokończyć dzieła własnego oczyszczenia, lecz z czystego współczucia, pragnąc pomóc tym, którzy są jeszcze więźniami cyklu reinkarnacji. Jak wyjaśnia, ich własna reinkarnacja "następuje zawsze wtedy, gdy sprzyjają temu okoliczności. Nie oznacza to jednak, że opuszczają stan nirwany. Podobnie jak na Ziemi, gdy spełnione są odpowiednie warunki, widzimy Księżyc odbijający się w spokojnych wodach jeziora lub morza, choć nie przerywa on ani na moment swego ruchu po firmamencie. I tak jak Księżyc odbija się w wielu miejscach równocześnie, tak i Budda może wcielić się równocześnie w kilka różnych ciał"46. Jak się wydaje, Rupert Sheldrake idzie tym samym tropem - choć używa innej terminologii - gdy stawia hipotezę, iż wspomnienia z poprzednich wcieleń mogą być wynikiem "rezonansu morficznego" z innymi osobami, już zmarłymi. "Ludzie przekonani o realności wspomnień z poprzednich wcieleń wiążą je często z pojęciem reinkarnacji, odrodzenia. Hipoteza o kształtującej przyczynowości sugeruje odmienny sposób patrzenia na tę sprawę: przez rezonans morficzny możemy - z tego czy innego powodu - wejść w obszar innej osoby, która żyła w przeszłości"47. Jak się wydaje, mamy dzisiaj potwierdzenie takiego rozumienia reinkarnacji, pochodzące bezpośrednio z zaświatów. Wielu pamięta Manfreda Bodena. W dniu jego pogrzebu, 29 marca 1990 roku, na ekranie komputera należącego do Adolfa Homesa z Rivenich ukazała się od niego wiadomość. Było to zaledwie kilka zdań. Przytoczę tu jedynie te, które dotyczą naszego tematu, przekładając je tak wiernie, jak to tylko możliwe. "Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość są logicznie ze sobą powiązane. Poszukuję doświadczenia, gdyż mój cykl reinkarnacji jest już zakończony". Kilka dni później, 4 kwietnia, na ekranie pojawiły się te oto dodatkowe wskazówki: "Brałem udział w wielu wcieleniach. Przedostatnie było kobiece. Nie potrzebuję następnego cyklu".
112
Nie powiedział po prostu, że miał wiele wcieleń, lecz że "uczestniczył" czy też "brał udział". Nie jest to bowiem to samo. Nieco dalej dodał: "Przez reinkarnację pomagamy, na swój własny sposób, w przemianie waszego świata. Pojęcie karmy jest o wiele bardziej skomplikowane, niż sądzicie". Jak się zatem wydaje - na podstawie tych nazbyt skąpych przekazów - istnieją jakby dwa poziomy: "naszego" świata i inny jeszcze, z którego - nie opuszczając go wszakże - zmarli niosą nam pomoc, wykorzystując mechanizm reinkarnacji48. A zatem jest to swego rodzaju "osmoza" pomiędzy żyjącymi na Ziemi i żyjącymi w zaświatach, zjawisko całkowicie normalne, jeżeli przyjmuje się mistyczną, chrześcijańską koncepcję głębokiej jedności wszystkich ludzi w Chrystusie. I być może w tym tkwi głęboka prawda myśli hinduskiej dotyczącej względności Ja i konieczności wyjścia poza nią. W żadnym jednak momencie nie dochodzi przy tym do rozpłynięcia się tego Ja w nadświadomości. Egregory, wywodzące się z naszych myśli, zarówno dobrych, jak i złych, są co najmniej jedną z możliwych form owych nadświadomości. A ponieważ w bardzo niewielkim stopniu zakłócają nasze życie, przynajmniej na świadomym poziomie, zazwyczaj trudno nam uwierzyć w ich istnienie. Jedność anioła i jego podopiecznego, zasugerowaną w "Dialogach z Aniołem", można rozumieć znacznie szerzej. Potwierdzają to fragmenty tekstu. Ta sama jedność panuje wśród wszystkich aniołów. "Jesteśmy całkowicie oddzielni, a jednak stanowimy Jedno. Wy także bardzo się różnicie na Jego chwałę, będąc równocześnie Jednym"49. Jedność ta ma wymiar jeszcze głębszy, gdyż istniejąc pomiędzy każdym aniołem i jego podopiecznym, pomiędzy każdym serafmem i jego aniołem, tworzy głęboką więź pomiędzy wszelkimi boskimi stworzeniami, na złotym tle ikon, w świetle, które jest zawsze takie samo, choć dostosowane do każdego poziom istnienia, do każdego "wymiaru". Patrząc z tej perspektywy, można by uznać anioła stróża za część nas samych, wyzbytą ciała. A może tworzymy z nim swoisty tandem i nawet jeszcze z innymi istotami. Może jest też z nami niepożądany pasażer, który dołączył potajemnie, bez naszej wiedzy, podczas wypadku lub choroby albo wskutek tajemniczego zrządzenia Opatrzności, zobowiązującego nas do uczestnictwa w jego odkupieniu. Wszyscy przyczyniamy się do wyłonienia wyższej świadomości, która jednak nie niszczy ani naszej świadomości, ani naszej wolności. Tak czy inaczej, jeszcze"głębiej istnieje ukryta jedność wszystkich rzeczy w Bogu, a dokładniej - dla chrześcijan - w ucieleśnionym Chrystusie. Według mnie przekazy wielu duchów zapowiadających swą bliską reinkarnację lub potwierdzające - za pośrednictwem medium - że właśnie do niej doszło (czego świadectwem są głosy Maguy Lebrun, Janine Fontaine i wielu innych), można lepiej objaśnić najwyższą złożonością istoty ludzkiej. Mając przed sobą cierpiącego, nie powiem, nawet ze współczuciem: "Płaci za błędy z przeszłości". Gitta Mallasz doskonale wyczuła, że jest "w tym rozumowaniu coś fałszywego"50. Powiem natomiast: "Być może znosi dla mnie to, czego sam nie umiałem znieść, gdyż nie jestem wystarczająco szlachetny". Ludzkość stanowi jedność. I jako całość powinna zostać zbawiona, doprowadzona do Boga, powinna nauczyć się kochać. Jeśli jeden z nas niewystarczająco oczyścił się za życia, inny będzie musiał wziąć to na siebie i oczyścić go, dla niego samego i dla innych. Tak by kolejne osoby nie stanęły przed koniecznością podjęcia nieukończonego zadania. W tym rozległym przedsięwzięciu nigdy jednak nie jesteśmy sami. Z zaświatów inne części nas samych, inne istoty, których pracę lub misję kończymy, stale nas wspierają. W tekście Maguy Lebrun znajduję jeden z takich przekazów z zaświatów, który wydaje się szczególnie sugestywnie to sugerować. Oto Antoine, którego "duch objawił się jego matce w czasie spotkania modlitewnego, zanim jeszcze on sam się urodził. Po raz drugi zaś tuż po narodzinach, gdy trzeba było natychmiast przenieść go na oddział intensywnej terapii. Po raz trzeci wreszcie - w święta Bożego Narodzenia. W tym trzecim przekazie zaczął mówić jak ktoś, kto naprawdę wraca na Ziemię. "Jak trudno i boleśnie jest odnajdywać ziemię zapomnianą przez wieki! Przybywam tu, ziemio moich odległych przeszłych wcieleń, ze wzruszeniem ... ". Pod koniec tego samego komunikatu (a więc nadal mówi ta sama istota) zaczął raczej przypominać kogoś, kto powierza nowo narodzone dziecko rodzicom. "Moja misja jest zakończona, muszę znów podjąć swą podróż po bezkresnej drodze. Płomyk w sercu złagodzi moje cierpienie, pozostawiam wam w zdobnej kołysce bardzo drogą mi duszę. Jest piękny, pogodny, mąjący zaufanie do losu, który bez przymusu wybrał i w końcu zaakceptował". Ostatni fragment przywodzi mi na myśl inny problem. Sądzę, że reinkarnacja - w ujęciu zazwyczaj przyjmowanym dziś na Zachodzie - nie istnieje. Wierzę jednak, opierając się na bardzo licznych, budzących moje zaufanie przekazach z zaświatów, że jest pewna forma preegzystencji. Co przez to rozumiem? Kążdy z nas, zanim przyjdzie na świat, ma krótką, ale bardzo jasną wizję głównych linii życia, jakie jest mu ofiarowane. To swego rodzaju kanwa, na której wyszywać będzie nasza wolność. Najprawdopodobniej tak naprawdę ta krótka wizja i ten wybór nie pojawiają się "przed" narodzinami, ale na innej płaszczyźnie egzystencji, poza czasoprzestrzenią
113
naszego świata. A to sprawia, iż byłoby w równym stopniu prawdą, jak i fałszem stwierdzenie, iż wybór ten dokonuje się po naszym życiu na Ziemi. Następuje on bowiem na poziomie, na którym nasza świadomość wymyka się czasowi i przestrzeni. Zoroastryzm, nieznający reinkarnacji, uwzględniał preegzystencję. Myślę, że także tutaj - tak jak w przypadku aniołów - nie mamy do czynienia ze zwykłym wymysłem, lecz z faktem, że niektóre doświadczenia bywają ukryte. Roland de Jouvenel dostrzega z zaświatów bardzo szczególną rolę dawnego, przedmuzułmańskiego Iranu: "Iran jest jedną z kolebek pierwotnego świata"53.
3. Ku światłu Zmarli, kroczący już drogą miłości, będą nadal nią podążać, w znacznej części dzięki oddaniu, z jakim nam służą. Poświęcają większość swego czasu, aby nieść nam pomoc, ale oni także mogą liczyć na różnego rodzaju wsparcie. Przede wszystkim od bardziej od siebie zaawansowanych przewodników duchowych, pochodzących z wyższych poziomów i gotowych im pomagać, tak jak oni gotowi są wspierać nas. Następnie od aniołów, przewodników duchowych, którzy nie zaznali życia na Ziemi i wydają się nie mieć nic wspólnego z aniołami stróżami. Mechtilde Thaller, niemiecka mistyczka, stale widząca swego anioła stróża, otrzymała ponadto pomoc od "archanioła", którego również mogła zobaczyć. Cała ta hierarchia zstępująca odpowiada zresztą idealnie hierarchii niebiańskiej, przeczuwanej w V wieku przez PseudoDionizego Areopagitę 54. Hierarchia kościelna (taki tytuł nosi także kolejne dzieło tego autora) została oparta na wzorcu niebiańskim (a przynajmniej jej model idealny!). Próbowano wówczas dowiedzieć się - a nie jedynie domyślić - czy nasze wznoszenie się ku Bogu koniecznie musi odbywać się przez tak licznych pośredników. Teksty Pseudo-Dionizego nie są w tej kwestii jasne. Nie jest to problem intelektualistów. Modlitwa staje się prawie niemożliwa, jeśli nie dociera bezpośrednio do Boga. Jak sądzę, Endre von Ivanka ukazał doskonale, iż jeśli chodzi o Pseudo-Dionizego Areopagitę, należy wyraźnie odróżnić dwie drogi: drogę nauczania, "iluminacji", i drogę miłości, na której istoty stojące najniżej w hierarchii pozostają jednak w bezpośredniej relacji z Bogiem 55. W "Dialogach z Aniołem" anioł twierdzi, iż to on przekazuje każdą naszą myśl. Ale wydąje się, że ten dość szczególny anioł to jakby część nas samych 56. A oto odpowiedź, jaką daje Alain Tessier, młody wychowanek sierocińca. W swym sposobie myślenia dołącza do Pseudo-Dionizego. "ALAIN: Módl się, jak już mówiliśmy ci wiele razy. Wykorzystuj wszystkie okazje. Proś Boga, byw tobie zamieszkał. Bóg zbliża się do tego, kto Go o to prosi. JULIEN: Albo też wysyła posłańców, którzy są Jego przedstawicielami? ALAIN: I znów uciekasz! Mówię ci: Bóg, sam Bóg. Czyni to sam, gdyż jest to w Jego mocy, nawet jeśli tego nie rozumiesz"57. Uściślijmy jedynie, iż w istocie - jak powiedziałby Pseudo- Dionizy Areopagita - Bóg nie musi się zbyt wiele przemieszczać, gdyż jest już obecny w samej głębi serca każdego ze swych stworzeń. My także możemy niezmiernie pomóc zmarłym w ich ewolucji: modlitwą, myślami pełnymi miłości. Mówi to każdy z nich. Od razu czują, że o nich myślimy. Zacytujmy dalej rozmowę Juliena i Alaina Tessiera. "JULIEN: Czy pomaga ci, gdy się za ciebie modlę? ALAIN: Na pewno. Już tak robiłeś i dało mi to wiele radości. .. JULIEN: Z całego serca chciałbym ci pomóc. Modlę się za ciebie, Alain. Zasługujesz na to. Chciałbym, by Bóg pozwolił ci to odczuć. ALAIN: Mówiąc tak, już mi pomagasz. To natychmiastowe i wspaniałe. Rób tak nadal"58. A oto inne szczegóły, podane przez Michela, syna słynnego jasnowidza Belline'a. Przypomnijmy, że Michel był przed śmiercią niepraktykujący. Przez długi czas buntował się przeciwko idei Boga, zaczął się zmieniać dopiero po śmierci dziadka, pod bardzo wyraźnymjego wpływem. "MICHEL: Każda modlitwa objawia się różnobarwnymi światełkami, które ukazują jej pochodzenie.' Srebrno niebieskie płomyki pochodzą z cmentarza, różowe są oznaką modlitwy uwewnętrznionej, a złotoróżowe każą myśleć o świątyni 59. BELLINE: Czy modlitwy pomagąją ci wznosić się ku Bogu? MICHEL: Modlitwa jest światłem. Oto dlaczego niektórzy z nas tak jej potrzebują. A wszelka jasność przynosi spokój. Jest radością, która wywodzi się z każdej modlitwy. Jeśli pochodzi od przyjaciół, bywa niewielkim różowym płomykiem. Większy i także różowy to dar rodziny. Intensywność światła ujawnia źródło modlitwy: przyjacielskie lub rodzinne. BELLINE: A przecież byłeś niewierzący. MICHEL: Mam swoje miejsce w domu światła. Pewnego dnia będzie lepsze. BELLINE: Twój rozwój zależy od ciebie? Od nas? MICHEL: Przede wszystkim od ciebie, tato. BELLINE: Dlaczego ode mnie? MICHEL: Dzięki tobie ludzie będą się za mnie modlić". Zauważmy także, że Pierre Monnier potwierdza bardzo często skuteczność każdej modlitwy za zmarłych, choć nie pozostaje to w zgodzie z religią protestancką wyznawaną przez niego w dzieciństwie. Zwróćmy jednak uwagę, że skuteczność ta nie wydaje się odpowiadać temu, co bardzo często - wręcz nazbyt
114
często - podkreśla się w Kościele katolickim, w którym modlitwę przedstawia się jako prośbę błagalną, zmiękczającą na koniec serce Boga. Chodzi tu raczej o skuteczność wszelkiej myśli. Jedną z bardzo ważnych oznak ewolucji zmarłego jest zmiana w jego stosunkach z innymi, a zwłaszcza - jak mi się wydaje - w relacjach miłości. U tych wszystkich, których wynaturzenie nie zatrzymuje w odrażających miejscach, dostrzeżonych przez George'a Ritchiego podczas jego podróży poza ciałem w towarzystwie Chrystusa, zanika seksualność, ale nie miłość. Miłość wyraża się wtedy w zupełnie odmienny sposób, o wiele głębszy, bez chęci zawładnięcia kimś na wyłączność. Nie wyklucza to jednak uprzywilejowanych więzi z przedstawicielami obu płci - w kontaktach tych bowiem płeć nie będzie odgrywać już żadnej roli. Oto, co mówi Rasemary Brown, która wcześniej rozmawiała na ten temat z wielkimi kompozytorami z zaświatów, a także obserwowała ich zachowania: "W rzeczy samej istoty wyzbyte ciała wydają się nieświadome swej seksualności i nie interesują się tym tematem. Po śmierci zanika ziemska część naszej osobowości. Miłość wyraża się w sposób o wiele bardziej złożony i szczęśliwy, pod inną postacią, stając się czymś niezwykle pięknym, umożliwiającym doskonałą harmonię pomiędzy tymi, którzy się kochają. Dusza obdarzająca miłością inną duszę może się z nią stopić w jedność, gdyż znikły już wszelkie bariery fizyczne"60. Nieco dalej, powracając do tej sprawy, autorka uściśla: "W innym świecie nie ma małżeństwa, rozumianego tak jak na Ziemi. Jeśli mamy wielu przyjaciół tej samej płci, jest to traktowane jako zupełnie normalne. Przyjaźń z osobami płci przeciwnej również nie budzi sprzeciwu. Są to bowiem relacje przyjacielskie zupełnie innego rodzaju"61 . Wydaje mi się, że mamy już zbliżony opis więzi nieseksualnych w relacji Roberta Monroe'a z doświadczeń poza ciałem. Miał on wrażenie, że doznania seksualne z tego świata są zaledwie słabą, zwyrodniałą imitacją tego, czego doświadczył podczas rozdwojenia, pod postacią, jak to ujmuje, swego "ciała wtórnego". W tym zjednoczeniu "dwie istoty prawdziwie się ze sobą stapiają, nie tylko powierzchownie lub w jednym czy dwóch miejscach ciała, ale i w wymiarze całościowym, atom z atomem, poprzez całe ciało wtórne. Następuje krótka wymiana elektronów między partnerami. Przez moment doświadcza się stanu nieopisanej ekstazy, by po chwili zaznać spokoju, doskonałej pełni. Po czym wszystko jest skończone"62. W wyjątkowych sytuacjach - nawet w ciele ziemskim lub być może już w ciele chwalebnym, poprzez to pierwsze i wbrew niemu - możemy lepiej zakosztować tego, czym może być przepełniona miłością więź zmarłych, którzy osiągnęli już bardzo wysoki poziom rozwoju. Oto jeszcze jeden cytat z rozmowy Alaina Tessiera z Julienem: "Nagle poczułem fizyczną obecność Alaina, nie na zewnątrz mnie, lecz wewnątrz. Nie znam słów, które zdołałyby opisać to zjawisko. Jakby to była fala obejmująca na chwilę w posiadanie całe moje jestestwo. Trwało to około dziesięciu sekund, podczas których musiałem przelewać pisanie. Szczęśliwy i zarazem zaniepokojony, zapytałem, gdy tylko nadarzyła się okazja: Alain, czego dokładnie doświadczyłem? A on odpowiedział: Przybyłem się z tobą połączyć. Poczułeś miłość Bożą"63. Po śmierci syna i otrzymaniu - nie bez trudu - kilku wzruszających przekazów Belline próbował zebrać podobne świadectwa. I tak Georges Langelaan, pisarz i dziennikarz, opowiedział mu o umowie, jaką zawarł ze swym ojcem. Ten, który umrze pierwszy, miał dać drugiemu jeśli będzie to możliwe - umówiony znak. Znakiem tym miało być przesunięcie pionka na szachownicy. Po śmierci ojca Georges Langelaan na próżno czekał na ów znak. Wydarzyło się jednak coś innego, nieoczekiwanego. "Mniej więcej miesiąc później przedzierałem się przez tłum na ulicy Montmartre, którą bardzo często chodziłem wcześniej z ojcem. Nagle doznałem zdumiewającego uczucia, iż przeniknął do mego wnętrza, niczym ktoś, kto wślizguje się w wygodny kombinezon"64. Mamy tu do czynienia ze swoistym - szczęśliwym nawiedzeniem, kontaktem duszy z duszą, czy też ciała chwalebnego z ciałem chwalebnym, gdyż te tracą na koniec wszelką formę. To całkowita przejrzystość, doskonałe duchowe zespolenie. Powrót do Boga jest w oczywisty sposób wielkim pogodzeniem, zakończeniem bratobójczych walk. Nie umiem oprzeć się przyjemności przedstawienia tej wspaniałej wizji, którą otrzymujemy z zaświatów. Wspominałem już wcześniej o przekazach od Sigwarta, młodego niemieckiego żołnierza, pasjonata muzyki, który nie zaprzestał komponowania po przejściu do tamtego świata. Kilka lat później dołączyła do niego jedna z sióstr, Dagmar. I od niej mamy kilka wiadomości, bardzo pięknych, choć znacznie różniących się od tych, które przesyłał brat. Oto zdumiewający opis ceremonii odbywającej się w zaświatach: "To, co chcę ci opowiedzieć i zapowiedzieć, wymaga wiele uwagi, gdyż tutaj, w naszym świecie, doszło do wydarzenia najwyższej rangi. Dziś odbyła się niezwykła i wzruszająca uroczystość. Bojownicy wszystkich narodów dostąpili uświęcenia. Przybyli w niezliczonych szeregach, w procesji bez początku i bez końca. Robiło to wielkie wrażenie. Wszyscy mieli zamknięte oczy, jak niewidomi, a ich zmysły zwrócone były do wewnątrz. Widziałam, jak przechodzili w milczeniu, a jednak słyszałam melodię każdej duszy, przejmujące uwewnętrznione dźwięki. Wszyscy wiedzieli, że wezmą udział w czymś niezmiernie ważnym, dlatego muzyka ta była przepełniona oczekiwaniem.
115
Brakuje mi słów, by precyzyjnie wyrazić, co czuliśmy. Było to tak silne przeżycie, że ktoś, kto przebywałby jeszcze w ciele ziemskim, najprawdopodobniej zostałby z niego wyrzucony wskutek gwałtownych doznań. My jednak, obdarzeni ciałem subtelnym, potrafimy znieść takie' wzruszenia. A zatem słuchaj: tysiące ludzi bez słowa posuwało się ku celowi, przeczuwanemu, lecz niewidzianemu, nawet oczyma duszy. Był niczym magnes przyciągający wszystkich w jedno miejsce. A potem nastąpiła cisza. Niezliczone rzesze dotarły tam, gdzie trzeba. Zauważyłam, jak bardzo powoli, stopniowo ich duchowe ciała rozjaśniały się, poczynając od głowy. Przypominali lichtarze, na których szczycie światło stawało się coraz intensywniejsze. Było wreszcie tak silne, że przemieniło się w płomień nad każdym z nich. Niektórzy jaśnieli oślepiającym blaskiem, inni świecili nieco słabiej, ale wszyscy mieli jasność rozpłomieniającą głowę. Blask stał się tak silny, że musiał na koniec zniknąć. My wszyscy, którzy na to patrzyliśmy, czekaliśmy niecierpliwie na to, co się wydarzy. Poczuliśmy, jak oto zaczyna wyłaniać się potężne słowo stwórcze - stopniowo się rozrastało, aż wreszcie przeniknęło nas całych, każdą naszą cząstkę. I mieliśmy wrażenie, że jesteśmy w nim zatopieni, że to ono nas stworzyło. Zupełnie jakby każdy z nas powstał na nowo, tak wielką moc miało to słowo, które nas wypełniało, nie przestając potężnieć. Wszyscy upadli na kolana i każda z tysięcy dusz się rozśpiewała. Wszystko stało się Światłem, Słowem, Melodią. Nie sposób opisać, nawet w przybliżeniu, co czuliśmy, gdy najpierw słowo, będące siłą stwórczą, przeniknęło całe nasze jestestwo, a później stało się postrzegalne i mogliśmy poznać jego sens, mogliśmy je zrozumieć. Płomienie oświetlały klęczących, pochylonych ku ziemi bojowników. A słowo stwórcze przetaczało się przez ich szeregi niczym ożywczy huragan. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam czegoś równie silnego. Jak mogłabym opisać to, czego wówczas dostąpiliśmy? Oto Chrystus dał każdemu z nas siebie we wszechogarniającej komunii. I wszyscy odzyskali wzrok. Ich oczy duchowe otworzyły się i mogli zobaczyć Chrystusa. I poznali w Nim tego, kto się im ofiarował. Wywołało to żywiołowy powiew miłości, najgłębszego szacunku, niewypowiedzianej wdzięczności. I powiew ten potoczył się niczym gwałtowna kosmiczna fala ku waszej Ziemi, przebijając tę ciemną warstwę, która otacza ją teraz niczym skorupa. Powstały olbrzymie szczeliny, a światło, które przez nie przeniknęło, popłynęło ku wam. Byłobywas oślepiło, gdyby nie wasze ciała, stanowiące ochronny mur. Ciemna zasłona została przebita. Ze wszystkich ust zabrzmiało potężne Alleluja, a to pochwalne pienie dotarło aż do waszej Ziemi. Te miliony walczących doświadczyły wówczas Chrystusa, mogły przyjąć Go świadomie do swego serca. Było to tak silne doznanie, że jego skutki dadzą się odczuć jeszcze w wielu ich przyszłych wcieleniach. Wszyscy stali się chrześcijanami, żołnierzami Światła, gdyż przekonał ich do tego Chrystus. I nieważne, czy byli szlachetni, czy nie, oczyściła ich Jego Miłość, która wszystko przebacza. Teraz i my pojęliśmy największą tajemnicę tej wojny: oto walczący w bitwach tego świata zostali uświęceni jako żołnierze Chrystusa! Ten z was, kto miał przywilej usłyszenia tego, co dane mi było wam oznajmić, powinien zachować to w głębi serca, pozwolić, by tam dojrzewało. Wówczas wielkie dzieło miłości Chrystusa sprawi - także na Ziemi - że zapali się płomień nad głową i w sercach ludzi. I wtedy będziecie mogli wspólnie z nami celebrować wielką Komunię walczących, która stała się zarazem wielkim Zesłiem Ducha Świętego. Wyciągam ku wam rękę, byśmy razem podążyli tą drogą. Wasza Dagmar"65.
Rozdział X Zjednoczenie z Bogiem: ostateczne doświadczenie duszy zażywającej wiecznej szczęśliwości Od samego początku, od chwili przejścia do innego świata, najistotniejszym źródłem odczuwanego szczęścia nie jest ani wspaniałość przyrody (choć wszyscy mówią, iż nie ma sobie równych), ani różnorodność i bogactwo ludzkich siedzib (choć wielu wspomina o miastach ze światła, niczym w najpiękniejszych baśniach albo w Piśmie Świętym), ani nadzwyczajna wolność, jaką daje panowanie nad czasem i przestrzenią (choć wszyscy wydają się, przynajmniej w pierwszych dniach, korzystać z niej do woli), ani możliwość czerpania z samych źródeł wiedzy, bez typowych dla tego świata kłopotów materialnych, ani nawet spokój i harmonia, panujące w stosunkach między ludźmi, wyzbywającymi się wreszcie stopniowo egoizmu, pychy i tego wszystkiego, co czyni ich na Ziemi tak wrażliwymi i trudnymi we współżyciu.
116
Nie. Wszystko to odgrywa, rzecz jasna, istotną rolę, ale jest tylko dodatkiem. Istotą owego szczęścia jest doświadczanie Boga.
1. Bóg odczuwany jako energia Bóg jest przede wszystkim odbierany jako promieniowanie ożywczej i wieice dobroczynnej energii, dzięki której nieprzerwanie nas odradza. Oto mamy świadectwo osoby cudem ocalonej od śmierci, przytoczone przez J.-C. Hampe'a: "Od tego czasu Bóg stanowi dla mnie podstawowe źródło energii, niewyczerpane, ponadczasowe, nieprzerwanie promieniujące żywotną siłą i przyjmujące ją w nieustannym pulsowaniu. Jest doskonałą harmonią... Z wibracji tych powstają odmienne światy, a różnice pomiędzy nimi zależą od ich częstotliwości. Dlatego mogą istnieć w tym samym czasie i w tym samym miejscu"l. Pierre Monnier przekazuje nam z zaświatów podobną wiadomość. "W każdej z rzeczy jest odrobina Boga (którą wy możecie nazywać precyzyjniej siłą). Boskie siły ofiarowane wszelkim stworzeniom są w rzeczywistości Bożym wpływem wywieranym na życie, myśli i indywidualność ... "2. Zdaniem J.-C. Hampe'ajego niedoszły zmarły odwołał się do "kategorii właściwych fIlozofii Wschodu". Prawdą jest bowiem, że sposób, w jaki przedstawił Boga, nie odpowiada obrazowi rozpowszechnianemu przez chrześcijaństwo Zachodu. Zarówno katolicy, jak i protestanci są silnie naznaczeni arystotelesowskim pojęciem Boga jako czystego aktu. Wiem, że oburzam wielu zachodnich teologów, gdy ukazuję statycznego Boga Arystotelesa i świętego Tomasza z Akwinu. Nie mogę jednak uznać za bardzo dynamicznego Boga, który - by nie podlegać żadnemu wpływowi - raz na zawsze zadecydował o wszystkich moich z Nim relacjach. To nic innego jak predestynacja. Jeśliby więc mówić tu o dynamizmie, byłby on mocno znieruchomiały! Jak się domyślamy, Bóg chrześcijański nie ma nic wspólnego z Bogiem Arystotelesa i świętego Tomasza z Akwinu. To Bóg równie dynamiczny, jak ten w fIlozofti Wschodu. W takim rozumieniu odnajdują się w pełni wszystkie wielkie religie. Oto mamy przedwieczne siły z teologii patrystycznej, później bizantyjskiej, a wreszcie współczesnego prawosławia. W ikonach ukazują się jako delikatne złociste promieniowanie boskiej poświaty, kontrastujące ze złotym tłem ikony, tak jak przedwieczne siły z istotą Boga. Oto Bóg rozumiany jako ten, który się udziela (siła, promieniowanie), a także jako niewyczerpane, najważniejsze źródło (istota rzeczy). Zamyka się w tym cała teologia chrześcijan Wschodu od samych początków aż po dzień dzisiejszy. I oto takie samo rozróżnienie odnajdujemy w świadectwie Pierre'a Monniera! Wyrażone, rzecz jasna, jego własnymi słowami: "Bóg ofiarował wam 'swój wpływ', niewidoczny prąd przepływający od Jego 'dynamicznego rdzenia' ku ludziom. To, co ja sam określiłem tak niewłaściwym słowem, nazwijcie - aby lepiej zrozumieć to dzieło miłości - 'sercem', sercem Boga, pałającym i pełnym blasku ośrodkiem, ożywiającym cały wszechświat"3. W starożytnym Egipcie, kolejnej "kolebce pierwotnego świata" (określenia tego użył Roland de Jouvenel w odniesieniu do Iranu) bardzo często odwoływano się do wizerunków słonecznej tarczy. Rozchodziły się z niej bardzo długie promienie, kończące się dłońmi. Bóg gładził nas po twarzy, pozostając równocześnie w głębi firmamentu. W obrazie tym znajdowały już wyraz Immanentność i Transcendencja. Buddyzm zen nie posuwa się do wyrażenia idei serca promieniejącego miłością. Nie zna on zresztą pojęcia Boga osobowego. Mówi tylko o polu sił czy ożywczych energii będących źródłem wszechrzeczy. Sa to energie dobroczynne, ponieważ niosą nam dobro (choć pojęcie dobra jest w znacznym stopniu obce filozofti zen). Nie ma tu jednak intencji czynienia dobra. Wyłącznie pola energii.
2. Bóg doświadczany jako miłość Przez długi czas Pierre Monnier uczynił z tego zdania myśl przewodnią niemal wszystkich swych przekazów. Zazwyczaj kończył je słowami: ,,Albowiem miłość to Bóg!", "Miłość to Bóg", "Otóż Bóg jest miłością" ... 4• Rzecz jasna, za każdym razem konkluzję tę poprzedza uzasadniający ją wywód. Doznawanie miłości bardzo często łączy się z doświadczaniem światła. Bógjest odczuwany - nierozdzielnie i równocześnie, jak się wydaje - jako miłość i światło. Mówi o tym Jan Apostoł w swych listach: "Bóg jest miłością", "Bóg jest światłem". W relacjach osób, które otarły się o śmierć, znajdziemy często informację, iż czuły się wówczas "oblane", "otoczone" miłością. Doktor Moody podał wiele takich przykładów. Kolejne przedstawił w swej pracy J. C. Hamperē Przypomnijmy sobie także mechanika samochodowego Toma Sawyera, który opowiadając swoje przeżycia, zalewał się łzami co dwa lub trzy zdania.
117
Miłość doświadczana w modlitwie Zbliżamy się tutaj do doświadczeń wielkich mistyków, zarówno chrześcijańskich, jak i niechrześcijańskich. Wśród licznych przekazów z zaświatów chciałbym tutaj wyróżnić bardzo piękne teksty Verro. Nie oznacza to jednak, że wszystko mi się tam podoba. Mój sprzeciw budzi ich obsesyjny "reinkarnacjonizm" . Niekiedy też zawierają bardzo niejasne lub dość dziwne (przynajmniej dla mnie) formuły teologiczne. Świadczą jednak one o doznawaniu Boga, które wydaje mi się autentyczne i głębokie. Jest tu też kilka najpiękniejszych fragmentów o modlitwie, jakie znam. Powstały one drogą pisma automatycznego. Oto człowiek, który wydąje się mieć wszystko, co potrzebne do szczęścia: kochającą żonę, dwóch ślicznych i radosnych synków, dom, wysoką pozycję społeczną. Ale z każdym dniem coraz bardziej zżera go niezrozumiały niepokój. Popada w depresję. "Mój chory mózg wyolbrzymia każdą przeszkodę, z kretowiska czyni górę. Najmniejszy nawet kłopot prześladuje mnie i niszczy, nie mam już siły żyć"6. Nikt nie potrafi mu pomóc, ani lekarze, ani uzdrowiciele. Pewnego dnia żona zmusza go do wstania, prowadzi do salonu, zapala kadzidło, włącza adapter - a raczej gramofon, jak wówczas mówiono. Przy muzyce organowej wyjaśnia mu długo i bardzo stanowczo, iż wierzy w możliwość uzyskania pomocy z zaświatów. Coś takiego istnieje i może się zdarzyć. A oni bardzo tego potrzebują: "Będziemy krzyczeć ku Niebu, aby nas usłyszało". Bierze do ręki pióro, czuje dreszcz przebiegający przez całe ciało. Ze znieruchomiałym wzrokiem i twarzą pozbawioną wyrazu zaczyna pisać: "W obliczu waszego nieszczęścia przychodzę na wezwanie i zgadzam się na zadawanie mi pytań". Oto początek powolnego wydobywania się z piekieł! Jest marzec roku 1955. Przekazy będą przychodziły do października. Później, niestety, Verro uzna, iż dobrze zrobi, dając do siebie dostęp tandetnemu magowi, który każe nazywać siebie świętym Hermanem. Ostatnie strony pełne są karykaturalnej ezoteryki o wyraźnych orientalnych akcentach, obecnej w wielu publikacjach 7• Po raz kolejny zaświaty są początkowo przedłużeniem tego świata. Dlatego nie widzę powodu, aby w zwykłych przypadkach wracać na Ziemię w celu kontynuowania ewolucji. Magowie i guru muszą z pewnością włóczyć się w zaświatach, tak jak na Ziemi, w poszukiwaniu klientów. I tak samo jak tutaj szuka się tam prawdy, nieco po omacku. I tak jak tu - nawet jeśli z intelektualnego punktu widzenia pierwsze odkrycia są pozorne lub obarczone błędami i półprawdami - w wymiarze miłości osiągnięty poziom może być o wiele wyższy. Liczni "heretycy" okazali się wielkimi świętymi. Pomińmy więc to, co nieistotne, skupmy się na najważniejszym: na doświadczeniu duchowym Verro. "Trzeba oczywiście medytować, ale można to czynić przez lata i nic nie poczuć. Jak sądzę, należy przede wszystkim kochać, gdyż to miłość jest królewskim traktem wiodącym ku Bogu. Trzeba kochać i w tej miłości zapomnieć o wszystkim innym. Trzeba odrzucić wszystko, co nie jest mistyczną i niepojętą adoracją, pozwalającą dostrzec i odczuć w sobie Boga. Trzeba poczuć wibrowanie tej miłości, tak by ogarnęła was radość, abyście utożsamili się z tą radością i miłością do tego stopnia, że staniecie się tylko nimi, a one - wami"8. Powiedzmy też od razu - poświadcza to bowiem, moim zdaniem, cały kontekst - że nie mamy tu w żadnym, ale to żadnym razie do czynienia z sentymentalną egzaltacją, przytłaczającą i gwałtowną, właściwą niekiedy ludzkiej miłości. Jest to radość dawana mimo wyzbycia się wszystkiego. ,,[ ... ] to niezależny od rozumu, intuicii poryw, w którym nie uczestniczy mózg, gdyż ludzki umysł nie może kochać tego, co nie ma kształtu ani nazwy. Dlatego młodsze dusze potrzebują jeszcze Boga w ludzkiej postaci, z wszelkimi fizycznymi atrybutami, by mogły Go zrozumieć", Chrystus naprawdę przybył na Ziemię, ale na niej nie pozostał. Zachowaliśmy o nim jedynie wspomnienie. A oto dalszy fragment tekstu: "Wyłącznie duszom bardziej zaawansowanym dane jest kochać Bezosobowego i Niestworzonego"9. Określenie "Bezosobowy" wydaje mi się nie dość ścisłe, ale - jak często dla ludzi bez starannego wykształcenia filozoficznego lub teologicznego - odnosi się tu tylko do normalnego wyglądu istoty cielesnej (wynika to bardzo wyraźnie z kontekstu). Jednak niezależnie od dokładności terminu nie można naprawdę kochać siły bezosobowej. "Właściwa modlitwa nie polega na powtarzaniu wyuczonych słów, jest tak gwałtownym porywem adoracji i żarliwości, że życie ziemskie oddala się i znika"10. "Modlitwa to czysty akt wiary i miłości stworzenia wobec swego Stwórcy. To nie słowa tworzą właściwie odprawioną modlitwę, ale poryw adoracji i miłości. Możesz tylko powiedzieć: 'Mój Boże, jesteś tu i kocham Cię'. Jeśli cały drżysz, wymawiając to zdanie, odmówiłeś piękną modlitwę" 11 • Dodam, że - przyjąwszy, iż zachodzi relacja miłości z osobowym Bogiem - wszystko to pozostaje w pełnej zgodzie z przekonaniami mistyków, zarówno Wschodu, jak i Zachodu, chrześcijańskich i niechrześcijańskich. Chcąc być uczciwym i wyczerpać temat, nie mogę nie zauważyć, że istnieje tu całkowita sprzeczność niemal z wszystkimi traktatami o modlitwie, dostępnymi w nowicjatach i seminariach Zachodu i zatrzymującymi wiernych w niższych formach modlitwy 12. Jeszcze raz chcę podkreślić, że doświadczenie miłości zakłada relację osobową. Mogę "kochać" ciepło, światło, życie.
118
Oznacza to jednak tylko, że poszukuję słońca lub ciepła bijącego z kominka albo rozkoszuję się światłem i życiem. Mogę uświadamiać sobie nieosobową moc, a nawet odczuwać ją jako dobroczynną, niezbędną lub przyjemną. Ale nie łączą mnie więzy miłości z ciepłem, światłem czy życiem. W relacjach tych, którzy otarli się o śmierć, pojawia się aspekt kosmiczny, często obecny w myśli Wschodu. Ale jest także miłość. Powracam do tekstu mechanika samochodowego Toma Sawyera, który po wypadku zaczytywał się w podręcznikach mechaniki kwantowej, mając wrażenie, że odnajduje tam wspomnienia z zaświatów. W czasie tego niezwykłego doświadczenia doznawał też poszerzenia własnego ja. Ktoś inny powiedział, iż utożsamiał się wówczas z otaczającym go krajobrazem. "Uświadomił sobie, że był tym pejzażem, był ogromnym świerkiem, był wiatrem, był srebrzyście połyskującą rzeką i każdą z ryb, które się w niej pluskały". Ale jak mówiłem, jest także miłość. Zacytujmy dalszy fragment relacji Toma Sawyera. "Najpierw pojawił się na horyzoncie punkt podobny do gwiazdy. I przemienił się w słońce, olbrzymie, gigantyczne słońce, którego niebywała jasność wcale go nie oślepiała. Wprost przeciwnie - z przyjemnością w nie patrzył. Im bardziej się zbliżał do złocisto białego światła, tym wyraźniej czuł, iż rozpoznaje jego naturę. Zupełnie jakby bardzo dawne wspomnienie, ukryte w najgłębszym zakątku pamięci, zaczynało się wyłaniać, obejmując stopniowo całą jego świadomość. Było to cudowne, gdyż ... miał do czynienia ze wspomnieniem miłości. A ponadto - czyż to możliwe? - samo to dziwne światło zdawało się składać wyłącznie z miłości. Jedynym, co postrzegał teraz ze świata, była czysta, substancjalna miłość ... "13. Światło, które jest miłością. Zdanie to oddaje myśl świętego Jana i doświadczenie wszystkich mistyków. Oto istota czystej miłości. Pojawia się jednak również aspekt osobowy. Nie został wyrażony w sposób bezpośredni, lecz w nawiązaniu do miłości do żony i dzieci. Ale nie można zrozumieć go inaczej. "Samego sedna - mówi Tom Sawyer z uśmiechem pełnym zakłopotania - nie sposób jednak wyrazić słowami. - Ale dlaczego? - pyta młody dziennikarz telewizyjny z Rochester . - Jest to coś, czego zazwyczaj nie zaznajemy w życiu. - Ale mówił pan o miłości, a ją przecież znamy. - Proszę zrozumieć - odpowiada Tom Sawyer - jestem zakochany w żonie i uwielbiam swych dwóch synów. Lecz to silne uczucie - nawet jeślibym dodał do niego wszelką miłość, jaką odczuwałem w całym swoim życiu - nie stanowi najmniejszego ułamka tego, czego doświadczyłem w obecności tego światła. Była to miłość całkowita, bezgraniczna" l 4 • Powtarzają to wszyscy mistycy. Podobne doświadczenie na tym świecie może być tylko krótkotrwałe, gdyż mogłoby go nie znieść nasze ciało. Na tym etapie (zdaję sobie sprawę z tego, że mocno obstaję przy swoim) porzucamy filozofie lub religie, które nie umiały odkryć lub rozwinąć pojęcia osoby albo też nazbyt je pomyliły z jednostką", "ego" - źródłem wszelkich podziałów. Wyznawcy bóstw bezosobowych zaznają spokoju wewnętrznego, pogody ducha i harmonii z siłami przyrody. Dzięki swej religii nigdy jednak nie doświadczą takiej miłości. Do tej pory opierałem się na wszystkich znanych mi przekazach z zaświatów, przede wszystkim na tych, które mówią o bezpośrednim doświadczaniu miłości Boga. Ale nawet w innych, bardziej niepewnych przesłaniach, w których znacznie silniej zaznacza się wpływ odbierającego wiadomość, pojawia się w sposób nieunikniony odniesienie do Boga rozumianego jako miłość. I to nawet jeśli ton zdradza wyraźnie, że słowa nie są odzwierciedleniem osobistego doświadczenia. W tym względzie istnieje zgodność wszystkich przekazów z zaświatów i większości wielkich religii, nie tylko monoteistycznych (judaizmu, chrześcijaństwa i islamu), ale i hinduizmu, niektórych odłamów buddyzmu i wszystkich religii animistycznych. Teraz zaś przedstawię świadectwa z tamtego świata, które - z oczywistych powodów - znajdą potwierdzenie jedynie w religiach chrześcijańskich. Przekazy te nie zawsze pozostają ze sobą w zgodzie, choć niemal wszystkie pochodzą z naszego, niegdyś chrześcijańskiego Zachodu. Ani w tym miejscu, ani zresztą nigdzie indziej nie jest moim zamiarem zabraniać komukolwiek wierzyć w to, co chce. Uznaję z góry, że tutaj - bardziej jeszcze niż gdziekolwiek indziej - własny osąd będzie odgrywał istotną rolę i jak zawsze podlegał dyskusji. A czytelnik będzie mógł, jak zwykle, odwołać się do wszystkich niezbędnych, podanych tu tekstów źródłowych i sam wyrobić sobie opinię.
3. Chrystus doświadczany jako Bóg Przeciwko boskości Chrystusa Pierwszy przykład: teksty otrzymane dzięki transkomunikacji, przekazy "technika". W numerze 1/1992 "INFOnews", pisma wydawanego przez luksemburskie Towarzystwo Badań nad Transkomunikacją, znajdziemy dość obszerną dokumentację dotyczącą filozoficznego i religijnego przesłania "technika", tajemniczej istoty twierdzącej, iż nigdy nie miała żadnego wcielenia, ani na Ziemi, ani w jakimkolwiek innym świecie.
119
Zdaniem "technika" Chrystus ,,zalicza się do istot szczególnie wzniosłych, pozostających w bezpośrednim kontakcie z Zasadą, którą ludzie nazywają Bogiem. A ponieważ na tym poziomie nie istnieje już jakakolwiek hierarchia, "technika" łączą z Nim w naturalny sposób bliskie więzi. Celem, jaki postawił przed sobą Jeszua ben Josef ( Jezus, syn Józefa), przybierając na Ziemi ludzką postać, było uczynienie świata duchów bardziej przystępnym dla ludzi. Cierpienie, jakiego zaznał, miało zaś zwrócić naszą uwagę na jego nauki i jeszcze bardziej je uwiarygodnić. Jak twierdzi Maggy Harsch-Fischbach, "technik" zastanawiał się, jak bardzo ludzie mogli potrzebować cierpienia istoty wyższej obleczonej w ciało, by przekonać się o wadze jej misji. Natychmiast po śmierci Chrystus opuścił Ziemię i przeniósł się na wyższe poziomy. Podobnie uczynili Mahomet i Budda 15• Jak czytelnik może się domyślić, nie zgadzam się z tym poglądem. Wiedzą o tym dobrze moi przyjaciele. Zawsze zresztą dokładali starań, abym mógł - na konferencjach, w których wspólnie uczestniczyliśmy - wyrazić również swoje zdanie, tak by słuchacze mieli pełną jasność. Tak też było podczas niedawnego międzynarodowego kongresu w Sao Paulo. Ze swej strony rozumiem też bardzo dobrze, że osoby, które od lat pozostawały w niemal stałych kontaktach z istotami z zaświatów i mogły wielokrotnie przekonać się zarówno o ich dobrej woli, jak i ścisłości przekazywanych przez nie informacji, uważają te przesłania za wiarygodne. Myślę, że czytelnik może mieć trudności z wyobrażeniem sobie, jaki wpływ wywierają - z psychologicznego punktu widzenia - wieloletnie relacje z tymi samymi istotami z innego świata. Jest w tym doświadczenie wspólnego życia, dzielonych radości i problemów. Rozumiem, staram się zrozumieć to wszystko. Nie mogę jednak oprzeć się myśli, iż gdyby te wszystkie istoty będące założycielami religii były naprawdę tak wysokiego rzędu, porozumiałyby się między sobą przed podjęciem interwencji w naszym świecie. Oszczędziłoby to nam wielu kłopotów! A im samym nie sprawiłoby nazbyt dużej trudności - nie ma przecież wśród nich hierarchicznych powiązań. Ani Mahomet, ani Budda nie musieli cierpieć, by ludzie uwierzyli w ich nauczanie. Tajemnica cierpienia Chrystusa kryje się - moim zdaniem - gdzie indziej 16. Na koniec warto podkreślić mnogość przekazów uzyskiwanych "bezpośrednio" z zaświatów, często dzięki licznym kontaktom powtarzającym się przez lata. Niekiedy towarzyszą im znaki przydające wiarygodności. Mówiłem już, podając także przyczyny, iż nie sądzę, by można było przedkładać jeden sposób komunikacji nad inne, uznając go automatycznie za najbardziej wiarygodny. Obdarzając mniejszym lub większym zaufaniem poszczególne przekazy, kieruję się ich treścią. Poznawszy choć trochę teksty i życiorysy licznych świętych, którzy także otrzymywali wiele znaków pochodzących z zaświatów, a żyli w różnych epokach i kulturach, uważam, iż trzeba nadać opiniom "technika" właściwą im rangę· Nie mogę też nie pamiętać słów Rolanda de Jouvenela, zapowiadającego, iż wkrótce będziemy mogli wychwytywać fale z zaświatów, ale wyłącznie z obszaru "nieskończenie odległego od Królestwa". "Badania związane z tą kwestią nie stanowią w żadnym razie profanacji Boskości, gdyż boskie promienie wcale nie przenikają do tych regionów bardziej niż do was. Poruszające się tam istoty mają tylko jeden zmysł więcej niż wy: jest to szósty zmysł" 17. Być może pewnego dnia będziemy mogli - tą samą metodą - osiągnąć wyższe poziomy. Jak sądzę, teraz jest to jeszcze niemożliwe. Chciałbym jednak powtórzyć, że moim zdaniem przekazy "technika" pochodzą istotnie z zaświatów. I podobnie jak inne przesłania zaświadczają o istnieniu innych światów, które nas oczekują. Mówią nam o Bogu i potwierdzają, iż najwyższą wartością jest miłość. I samo to jest już - dla naszego świata pełnego niewiary - naprawdę wspaniałe! A oto drugi przykład: przekazy Jeanne Morrannier pozyskane dzięki pismu automatycznemu. Wśród wielu szeroko dziś rozpowszechnianych przekazów warto zwrócić uwagę na teksty Jeanne Morrannier. Ukazała się właśnie jej szósta książka, L'Univers spirituel, istnieje towarzystwo imienia Georgesa Morranniera, są Listy z zaświatów [wyd. polskie: Jeanne Morrannier, Listy z zaświatów, Warszawa, Liberaal, 1994], nagroda... Dla Georgesa, młodego asystenta na uniwersytecie, który popełnił samobójstwo, a także dla licznych jego przyjaciół, których odnalazł lub pozyskał w innym świecie, Chrystus jest zaledwie prorokiem, jednym z wielu wtajemniczonych, podobnie jak Konfucjusz, Budda czy Mahomet. Nie zamierzam polemizować tu z tym przekonaniem, choć zawsze szokowało mnie umieszczanie na tej samej płaszczyźnie Chrystusa i Mahometa. Ten ostatni był z całą pewnością wielkim medium, ale także człowiekiem lubiącym przyjemności i krwawe walki ... Ktoś może powiedzieć, że święty Ludwik również toczył wojny. Żaden jednak chrześcijanin nie zrównałby go z Chrystusem. Chciałbym tu jedynie wyraźnie podkreślić znaczenie, jakie niektórzy nadają tej opinii, gdyż - jak mówią - pochodzi ona od ludzi mających o wiele większe możliwości, by ją właściwie ocenić. I to nie tylko dlatego, że przebywają już w zaświatach, ale że osiągnęli już zaawansowany stopień ewolucji i znajdują się na piątym poziomie, co wedle nich odpowiada przedostatniemu etapowi. W moim mniemaniu - już wcześniej wyjaśniałem, dlaczego - są oni na samym początku swego rozwoju w zaświatach, wśród tych, którzy nawet nie zdołali się jeszcze oderwać od Ziemi. Potwierdza to szósta książka Jeanne Morrannier. Nie mogę też pominąć faktu, iż Georges Morrannier - nawet na piątym poziomie, korzystając z pomocy przewodników przybyłych z szóstego poziomu - nadal wierzy, że Bóg wielkich religii jest obdarzony ludzkimi cechami. Ku swemu największemu zdumieniu odkrywa, iż nie ma On ani rąk, ani nóg. Zdziwienie może budzić również to, iż nawet na Ziemi wyobrażał sobie, że może przyoblekać się w ciało Bóg judaizmu i islamu, dwóch religii, w których zakazane są wszelkie przedstawienia
120
Najwyższego. Nawet przebywając na piątym poziomie, nie zapoznał się z katechizmem. A przecież "Bóg jest czystym duchem" - oto co znajdziemy na samym początku każdego wykładu wiary! Ręce mi więc opadają, gdy myślę, że Georges Morrannier jeszcze teraz wierzy, iż Bóg św. Jana od Krzyża, mistrza Eckarta i al-Hallaja był istotą cielesną18. Moim zdaniem to smutne, że kapłan nie wierzy już w zaświatach w boskość Chrystusa, ale ma do tego prawo. Ale żeby upierał się przy odprawianiu mszy po łacinie i celibacie księży ... i wówczas zrozumiałem19• Życzę im jak najszybszej ewolucji. Mamy dziś do czynienia z prawdziwą inwazją tego typu literatury. Z racji mojej działalności stykam się z wieloma takimi tekstami. Wiele z nich ma pochodzić bezpośrednio z zaświatów. Zostały nam przekazane przez uczciwe osoby pełniące funkcje medium, nie poszukujące jak się wydaje - ani sławy, ani pieniędzy. We Włoszech powstało już ponad dziesięć tomów zawierających zarówno same przekazy słynnego Cerchio Firenze 77, jak i związane z nimi analizy. Rozmowy z tajemniczą istotą A są przedmiotem czterech prac. Rzymskie Cerchio Esseno działa już od ponad dziesięciu lat. Swą nazwę zawdzięcza pierwszemu korespondentowi z zaświatów, który - jak twierdził - był esseńczykiem, żyjącym w czasach Chrystusa. Jeśli również wiele innych stowarzyszeń, Cerchio Medianico Kappa itp. Wszystkie te teksty wydają się dość zbliżone, jeśli chodzi o przekazywane treści i ton wypowiedzi - zauważa Paola Giovetti w przedmowie napisanej do jednej z książek. I podkreśla, iż harmonia ta nie jest rezultatem szczególnych starań odbiorców przekazów, lecz wydaje się raczej wynikać z pragnień ich autorów. 20. Czytelnik może zatem ujrzeć w tych podobieństwach i zbieżnościach dowód na to, iż przyjaciele z zaświatów przekazują nam Prawdę. Co istotne ponadto, zgodność ta obejmuje w znacznym stopniu teksty teozofów z poprzedniego stulecia lub antycznej gnozy. Ja zaś byłbym raczej skłonny sądzić, że to dokładnie ci sami teozofowie rozpowszechniają nadal swe doktryny, ciesząc się dziś autorytetem, jaki nadaje im status zmarłych. A jednak cała ta literatura, mimo szlachetnego tonu i wzniosłych myśli, wcale mnie nie zadowala. Mamy tu do czynienia z Bogiem filozofów, z abstrakcyjną Zasadą. Problem zła nie bywa ukazywany w całej swej głębi. A jedynym jego rozwiązaniem, jakie się nam proponuje, jest czerpanie z zasobów mądrości. Najbłahsze zaś świadectwo osoby, której udało się wrócić do życia, od razu ma inny wymiar, niepowtarzalną intensywność, a obecna w nim miłość Boża staje się osobistym doznaniem, zdolnym w jednej chwili zmienić raz na zawsze nasze życie. Ludzie ci widzieli zaświaty jedynie przez krótki moment, często zaledwie przez kilka sekund. Natomiast istoty, które chętnie przedstawiają się nam jako "wyższego rzędu", wydają się przebywać tam od dawna, a niekiedy - jeśli wierzyć ich słowom od zawsze. Nad wszystkie te świadectwa - niezależnie od ich zgodności - przedkładam inne, równie liczne, równie spójne, przedstawiające inną syntezę: Jezus Chrystus jest w niej naprawdę Bogiem, który stał się człowiekiem, by przemienić nas w Boga. Trzeci przykład: relacje z podróży astralnej Anny i Daniela Meurois-Givaudan. Nie są to tym razem przekazy otrzymane dzięki pismu automatycznemu, lecz opis podróży w wymiar as tralny, podróży poza ciało, w stanie rozdwojenia. Anna i Daniel Meurois-Givaudan odkryli tę niezwykłą możliwość", wcale jej nie poszukując (podobnie jak Robert Monroe czy Jeanne Guesne). Postanowili tym samym dotrzeć do słynnych Kronik Akaszy. Akasza to pamięć wszechświata. "To zdumiewający 'film wideo', stworzony przez samą naturę i zdolny ujawnić nam pod pewnymi warunkami 'pamięć przeszłości' ... Aby zgłębić Kroniki Akaszy, należy uzyskać wcześniej zgodę istot duchowych, któore ich strzegą. Te zaś upewniają się co do czystości intencji 'podróżników' i ich możliwości asymilacji. .. "21. To prawdziwa przyjemność słuchać podczas konferencji, jak Anna i Daniel Meurois-Givaudan wyjaśniają, iż wiedzą, że inni widzieli coś odmiennego, ale to tylko dlatego, iż byli na niższym poziomie rozwoju duchowego niż oni sami. Dają też do zrozumienia - z wielką skromnością - że osiągnąwszy o wiele wyższy stopień rozwoju niż wszyscy mistycy, otrzymali sposobność ujrzenia tego, czego nie można pokazać innym. I co najdziwniejsze, to działa. Przynajmniej na pewną grupę słuchaczy. W istocie miałoby tutaj chodzić o fale szczątkowe, podobne do tych, które ojciec Ernetti z Wenecji próbuje wychwytywać za pomocą chronowizora. Możemy się więc dowiedzieć, że między dwunastym a trzydziestym rokiem życia Jezus wychowywał się i przechodził kolejne etapy "wtajemniczenia" we wspólnocie esseńczyków na górze Karmel, wyjechał wraz z dwoma mędrcami z bractwa w podróż do Indii, Tybetu, Persji, Grecji i Egiptu. Tam też, we wnętrzu Wielkiej Piramidy zstąpił w Jezusa duch Krystosa. Odkryjemy także, iż w rzeczywistości Chrystus nie umarł na krzyżu. Dowiemy się, w jaki sposób wykradziono go z grobu, leczono i uzdrowiono. I wówczas mógł na nowo podjąć w sekrecie swe nauczanie na górze Karmel, gdzie dożył sędziwego wieku. Gdy zmarł, jego świetliste ciało uniosło się powoli ponad górę. A ciało fizyczne nie uległo rozkładowi. Przechowywano je troskliwie jeszcze przez kilka wieków w klasztorze wspólnoty. Pewnego dnia wywieziono je dalej na wschód. Cała ta inicjacyjna baśń opiera się w znacznej części na tradycjach zachowanych w Afganistanie i Indiach, zwłaszcza w Kaszmirze, gdzie odnajdziemy nazwy miejsc, historyczne budowle i być może również teksty związane z pewnym prorokiem Yeshou, Isso. Frederic Rossif sfilmował kilka tych zakątków, dołączając komentarze Claude'a Dargeta. Teorie owe poparł Andreas Faber Kaiser w dziele zatytułowanym Jesus lebe und starb in Kaschmir. Niedawno pewien młody Niemiec podjął po-
121
szukiwania w owych miejscach, starając się potwierdzić tę hipotezę wszelkimi możliwymi sposobami 22. Niestety, jego praca pełna jest błędów i niepotwierdzonych faktów. I tak myśli on, że opowieść o potopie, zawarta w księgach 'Wedy, jest najstarsza na całym świecie, gdy tymczasem o wiele wcześniejsze są tradycje sumeryjskie. Sądzi też, że ślady odbite na całunie turyńskim mogą pochodzić od żywego jeszcze ciała Chrystusa, pocącego się od gorączki. Wyciek potu powinien był pozostawić przebarwienia. Ostatnie analizy tkaniny wykazały jednak, że nie ma na niej żadnych barwnych plam, poza krwawymi. Różnice w kolorze materiału ukazujące kształt ciała są rezultatem wysuszenia dwóch lub trzech włókien w każdej lnianej nici. Nie dostrzeżono natomiast żadnego czynnika barwiącego, ani sztucznego (farba), ani naturalnego (pot) 23. Tak więc tajemnica całunu nie została zgłębiona. Nie uchyliły jej rąbków nawet wyniki datowania radiowęglowego. Tak długo, jak nie rozwiążemy tego problemu (jak również wielu jeszcze innych), teza o autentyczności płótna pozostanie - jak mi się wydaje - najbardziej prawdopodobna. Podtrzymali ją liczni naukowcy zgromadzeni na Kongresie Sindonologów (specjalistów zajmujących się Całunem Turyńskim), który odbył się w Paryżu w dniach 7-8 września 1989 roku. Jeśli jest prawdą - jak myśli wiele osób - że ciało Chrystusa, owinięte w ten całun, przeszło ze stanu materii właściwego dla naszego świata w nowy stan materii uwielbionej, mogło się też zdarzyć, że ciało to, pozostawiając odcisk na tkaninie, zaburzyło proces rozpadu węgla 14C25. Dodajmy jeszcze, że wszystkie te opowieści o rzekomo prawdziwym życiu Chrystusa mają wiele odmian. Jednym z najważniejszych źródeł, o których wspomina młody Niemiec, jest Ewangelia Wodnika, napisana lub raczej "otrzymana" przez Leviego H. Dowlinga pod koniec XIX wieku. Będąc w głębokim transie, przeżył objawienie: również jemu ukazały się słynne Kroniki Akaszy. Niestety, wersja ta różni się znacznie od innych: tutaj Ravanna, książę Orisy spotkał dwunastoletniego Jezusa nauczającego w Świątyni i zabrał go w podróż do Indii, Chrystus zaś nie zginął na krzyżu, ale po ozdrowieniu wraz z matką udał się na Wschód i zmarł w Kaszmirze. Nie są to jedyne wersje życia Chrystusa oparte na wiedzy czerpanej ze słynnych kronik. Jest ich o wiele więcej. I tak na przykład Wellesley Tudor Pole miał także dostęp do Kronik Akaszy. Był to angielski przemysłowiec, a później wielki podróżnik i znawca Bliskiego Wschodu oraz uczestnik badań archeologicznych w Egipcie, Palestynie, Turcji i na Saharze. Od zawsze też interesował się życiem duchowym, uzdrawianiem metodami właściwymi dla medycyny alternatywnej. Otrzymywał przekazy za pośrednictwem pisma automatycznego. Zawdzięczamy mu przede wszystkim zdumiewający tomik zatytułowany Private Dowding, w którym zebrał przesłania uzyskane od angielskiego żołnierza zabitego w sierpniu 1914 roku w północnej Francji. Dzięki jednemu z przyjaciół został przedstawiony Simone Saint-Claire, również pasjonującej się kontaktami z zaświatami 26, ona zaś poznała go z Rosamond Lehmann, której książkę przetłumaczyła na francuski. W latach 1958-1962 Wellesley Tudor Pole miał serię olśnień. Wewnętrzny głos zapewnił go, że nie były to omamy. W przedmowie do książki pewien angielski lord stwierdził, iż naprawdę istniało tutaj powiązanie z Kronikami Akaszy 27. Tym razem jednak wersja znów dość znacznie różniła się od poprzednich. Między osiemnastymi a dwudziestymi dziewiątymi urodzinami Jezus odwiedzał wyłącznie wspólnoty esseńczyków. Opowieści o podróży do Indii miałyby być apokryfem. Ale ponieważ bardzo często żeglował z wujem, Józefem z Arymatei, Wellesley Tudor Pole nie wyklucza w końcu, iż pewnego dnia mógł dotrzeć do Anglii. Większą część młodości spędził jednak w Nazarecie i naprawdę umarł na krzyżu. Dzięki pewnej brazylijskiej grupie każdy z czytelników może, jeśli tylko zechce, poznać wreszcie prawdziwe życie Chrystusa. Nie ma to nic wspólnego z tymi wszystkimi fałszywymi wersjami, o których wspominałem. To najprawdziwsza z prawd. Otóż dzięki pośrednictwu medium Brazylijczycy ci pozostają w bezpośrednim kontakcie z Ramatisem, słynnym egipskim filozofem, żyjącym w czasach Chrystusa, znającym zarówno Jego samego, jak i apostołów. Nic ci to imię nie mówi, drogi czytelniku? No cóż, mnie również nie. Jego przekazy są jednak pasjonujące. Proszę sobie wyobrazić, że Egipcjanin ten uzupełniał własne wspomnienia, odwołując się do prawdziwych archiwów Akaszy. Nigdy nie słyszał o podróży Chrystusa do Egiptu ani zresztą do żadnego innego kraju. Spotkał Go w Palestynie. Nie uważał Go za Boga, lecz za wcielenie istoty astralnej, która osiągnęła bardzo wysoki poziom duchowy. Gdyby nie to, można by odnieść wrażenie, że czyta się nową wersję apokryficznej Ewangelii, pełną cudowności, ale też obfitującą w rozważania ezoteryczne 28• Nie chciałbym być jednak niesprawiedliwy wobec tego tekstu. Ma wiele bardzo pięknych fragmentów, przepełnionych szacunkiem i miłością dla Chrystusa, nawet jeśli Ramasis nie uznaje Go za Boga. Ogólnie biorąc, przekaz wydaje się bardzo tradycyjny. Według Egipcjanina Chrystus narodził się z dziewicy, umarł na krzyżu i naprawdę jest zbawicielem świata. Jak to się często zdarza w tego typu literaturze, opis Męki Pańskiej jest niezwykle piękny. Przy odrobinie talentu i wyobraźni nie okazuje się to wcale bardzo trudne. Jaki zatem mamy wyciągnąć wniosek? Czy jedne opowieści czerpią więcej z Kronik Akaszy niż inne? Czy w samej Akaszy dochodzi do zakłóceń? A może to złe duchy zagmatwały archiwa ... och, przepraszam ... zakłóciły fale. Należy bez wątpienia wyodrębnić wyrażnie dwie płaszczyzny: z jednej strony mamy fakty, z drugiej zaś - interpretacje i zmyślenia. Jeśli chodzi o fakty: nie sposób zanegować istnienia miejsc z ich nazwami i zabytkami, a także dokumentów na piśmie. Warto byłoby natomiast przystąpić do ich szczegółowego zbadania. Nawet jednak przy obecnym stanie wiedzy pochodzenie
122
tej tradycji nie wydaje się kryć zbyt wielu tajemnic. Wiadomo, iż w roku 486 kościoły imperium perskiego przyjęły ostatecznie teologię zwaną "nestoriańską". Zgodnie z nią próbowano zgłębić tajemnicę Chrystusa, odnajdując w nim dwa byty: boski i ludzki. W IX wieku ojcowie tego Kościoła uznali istnienie w Chrystusie dwóch ósób: boskiej i ludzkiej. Kościół nestoriański rozpowszechnił się w Kurdystanie i środkowej Azji, a następnie również w Chinach, Indiach i na wyspie Cejlon. Jego misjonarze założyli najprawdopodobniej nowe sanktuaria, podobne nieco do tych, które zrekonstruowano w niektórych miejscach pielgrzymkowych, z drogą krzyżową, kalwarią czy "grotą z Lourdes". Przed kilku laty pewien badacz podjął próbę - wykorzystując tę samą metodę badania nazw miejsc - wykazania, że Ziemią Obiecaną Żydów ze Starego Testamentu nie była Palestyna, lecz Jemen. Jego argumentacja nie znalazła uznania w świecie uczonych. Jeśli zaś chodzi o interpretacje, dedukcje i zmyślenia, prawdą jest, że nasz świat (nawet ci, którzy zajmują się ezoteryzmem) nie ma w sobie gotowości, by zrozumieć, tak jak ojciec Charles de Foucauld, osiemnaście lat milczenia Chrystusa w Nazarecie. Brak nam zmysłu kontemplacji. A z chwilą, gdy ktoś jest przekonany, że Chrystus nie był Bogiem, który przybył na Ziemię, w naturalny sposób zaczyna szukać wyjaśnienia niezwykłości jego nauczania. Stara się odkryć, kim byli jego nauczyciele czy guru. A przecież ostatnim hołdem, jaki mogą mu oddać niewierzący, jest uznanie, że jego nauczanie i życie obejmują i przekraczają całą ludzką mądrość. Nawet w niezliczonych przekazach, jakie otrzymała Pauline Decroix, będąca słynnym medium, odnajdujemy nieprzepartą chęć znalezienia Chrystusowi mistrzów. I tu również występują rozmaite warianty. Wyobraźnia ludzka nie zna przecież granic. W jednym z takich "przekazów" wyjaśnia się nam, że duch Boży opanowywał Jezusa okresowo, co trzy lata. A Mistrzem Mistrzów, który otoczy nas szczególną opieką w nowej erze Wodnika, nie będzie święty Herman, lecz ojciec Houg-Kang. To dobry pomysł... Przez chwilę odpoczniemy od Indii 29• Wszystkie środowiska zajmujące się ezoteryzmem zgodnie zapowiadają znaczące przemiany związane z nadejściem ery Wodnika. Mamy przez to rozumieć zniknięcie wielkich tradycyjnych religii, które ustąpią wreszcie miejsca nowym mistrzom. Ale na tym jednomyślność się kończy. Mogę bowiem wszystkich zapewnić, że nie zabraknie nam nowych mistrzów. Niestety, na podstawie kilku broszur, które miałem do tej pory okazję przeczytać, nie jestem wcale przekonany, że zyskamy na tej wymianie. Z przykrością też stwierdzam, że wśród wszystkich podróży przypisywanych Chrystusowi zabrakło wyprawy do krainy Azteków i Inków. I to mimo iż w świecie astralnym podróże nie są zbyt kosztowne! Ale niektórzy nie wahali się wysłać Chrystusa o wiele dalej, wedle nich porwały go nawet istoty pozaziemskie, aby go lepiej wykształcić. Nie posuwając się aż tak daleko, część bardzo poważnych specjalistów zajmujących się problematyką UFO nie waha się dziś wspominać o istotach pozaziemskich przy wyjaśnianiu życia Chrystusa, a nawet większości zjawisk świetlnych i objawień, i to nie tylko w judaizmie czy chrześcijaństwie, ale też we wszystkich wielkich tradycjach religijnych 30• Mógłbym się zgodzić na to, by ktoś określał zawsze aniołów mianem istot pozaziemskich. Jeśli byłaby to wyłącznie kwestia słownictwa, nie miałbym nic przeciwko temu. Należałoby jednak wówczas wyróżnić kilka typów istot pozaziemskich. Zupełnie bowiem groteskowe wydaje mi się przekonanie, że wszystkie, nawet świetliste, objawienia "aniołów" czy "świętych", chrześcijańskich lub nie, mają związek z UFO, urządzeniami wyprodukowanymi z rozmaitych tworzyw i mającymi różny zakres działania. Taki pogląd można by jedynie wyjaśnić wielkim zainteresowaniem problematyką UFO z jednej strony, z drugiej zaś całkowitą nieznajomością nie tylko zjawisk czysto religijnej natury, ale i przeżyć z pogranicza śmierci, doświadczeń poza ciałem i wielu innych. Jak wiemy, drzewo poznaje się po owocach. Osoby, z którymi jakoby kontaktowały się istoty pozaziemskie, bywają niekiedy zafascynowane, urzeczone wydarzeniem, a kiedy indziej przerażone lub głęboko wstrząśnięte. Nigdy jednak przeżycia te nie prowadzą ich do duchowego nawrócenia. Natomiast doznania bliskie śmierci, nierzadko powiązane również ze spotkaniem z istotą świetlistą, bardzo często skutkują radykalną przemianą duchową. Nie wyczuł tego wystarczająco dobrze Salvator Freixedo, dawny jezuita, wielki znawca istot pozaziemskich: wszystkie mistyczne zjawiska paranormalne uważa on za dzieło tajemniczych istot, które miałyby znajdować się pomiędzy nami a Bogiem i wykorzystywać nasze wierzenia, abyśmy realizowali ich cele. Wszystkie przekazy otrzymywane z zaświatów starają się potwierdzić istnienie istot pozaziemskich, a niekiedy nawet ich obecność, wśród nas, ale są dalekie od przypisywania im aż tak wielkiego znaczenia 31• Wierzę w UFO. Wierzę w istnienie istot pozaziemskich. Trzeba jednak nauczyć się rozpoznawać poszczególne przypadki i nie mieszać wszystkiego.
Za boskością Chrystusa Nawet jeśli mogę komuś wydać się nudny, na początek przedstawię swego rodzaju chronologiczny spis wszystkich najważniejszych przekazów potwierdzających w pełni boskość Chrystusa (w głębokim znaczeniu tego słowa, tak jak jest ono rozumiane przez największe religie chrześcijańskie). Nie mam zamiaru przekonywać nikogo na siłę, chcę jednak dokonać ogólnego podsumowania. Później każdy może sam dotrzeć do źródeł, porównać teksty i obdarzyć je mniejszym lub więk-
123
szym zaufaniem, wedle własnej wrażliwości. Oto prowizoryczna lista autorów przekazów: Bertha - za pośrednictwem Miss Mortley zmarłej w 1934 roku; Pierre Monnier - teksty spisywane od 5 sierpnia 1918 roku do 9 stycznia 1937 roku; Gitta Mallasz - "Dialogi z Aniołem", teksty spisywane od 25 czerwca 1943 roku do 24 listopada 1944 roku; Paqui, "Niebiańskie rozmowy", teksty z lat 1925-1947; Marie- Louise Morton - teksty z lat 1940-1956; Maria Valtorta - która zaczyna być bardzo znana we Francji. Otrzymała ona drogą pisma automatycznego około piętnastu tysięcy stron. Jej pisma w języku włoskim dotyczące życia Chrystusa noszą tytuł "Poemat Boga-Człowieka"32, są tam teksty z lat 1944-1947. Tłumaczenie francuskie, które ukazało się we Włoszech, obejmuje 10 tomów; "Rozmowy z Przyjacielem", teksty z lat 1955-1957; Roland de Jouvenel- teksty spisywane od 23 października 1946 roku do 16 lutego 1969 roku; Alain Tessier - teksty z lat 1972-1973; Rosemary Brown - dyktanda muzyczne począwszy od roku 1964. Spotkanie z biskupem Southwark w roku 1970 i Immorlals at my Elbow, wydane w roku 1974; Anonimowa zakonnica, posługująca się także pismem automatycznym, której teksty zostały opublikowane za zgodą władz kościelnych. Te, które znam, pochodzą z lat 1967-1974 33; Gerda Johst - niedawno opublikowano w Niemczech jej dwa tomy; Vassula Ryden - której pierwsze pisma pochodzą z roku 1985, i Benedicte, która przyjęła Pierwszą Komunię Świętą w roku 1988 34; Arnaud Gourvennec, teksty z lat 1989-1990. W roku 1992 nadal przesyłał wieści z zaświatów. Muszę przyznać, że całkowicie odnajduję się w jego teologii. Nie waha się on dostrzegać oddziaływania Boga poprzez wszystkie religie, lecz zarazem uznaje jednoznacznie boskość Chrystusa i wyjątkową rolę, jaką odgrywa. "Bez duchowości nie ma statusu, nie ma życia wiecznego u kresu czasu, gdyż o ile istnieje kilka dróg ku duchowości i mogą one wieść przez różne religie, o tyle nie może przybrać ostatecznego kształtu ciało duchowe ewoluujące na wyższych poziomach myśli i działania, jeśli duch nie wzniósł się równie wysoko"35. A swemu ojcu przekazuje następującą myśl na temat islamu: "Jeśli chcesz 'uciec' od chrześcijaństwa, zwróć się ku Koranowi, będącemu źródłem religii bliskiej naszej wierze, lecz bardzo często wypaczanej - od samego początku - zarówno przez chrześcijan, jak i samych muzułmanów"36. W bardziej współczesnym przekazie uściśla: "Mahomet to mistyk czerpiący natchnienie z Nieba, który powinien był dołączyć do Chrystusa, ale tego nie uczynił. Przebył wielką duchową drogę, ale jej nie dokończył"37. Kiedy indziej przypisuje także pewną wartość buddyzmowi, choć równocześnie podkreśla - z rzadko spotykaną przenikliwością - jego ograniczenia. "Wiedz też, że Budda był natchniony"38. Ukazuje przy tym jednak niewłaściwy sposób, w jaki zbyt często wykorzystywano jego nauki, sprowadzając je do "tak zwanych technik duchowych", by złagodzić lub nawet całkowicie pokonać cierpienie. "Taki użytek robi się z religii Wschodu, na przykład z buddyzmu. Dlaczego właśnie z nich? Doskonale się do tego nadają i z tego powodu są łapczywie przyswąjane, niczym musujący lek, który wytwarzając mnóstwo bąbelków, usuwa ból głowy. Jak można chcieć odnaleźć spokój wewnętrzny, wyższą mądrość, usuwając wszelkie cierpienie fizyczne, moralne i duchowe, a równocześnie przeżywać miłość odwzajemnianą? Kochać to pomagać, kochać to dzielić się. Czym? Wszystkim, a więc także cierpieniem. Co uczynił Chrystus? Przyjął nasz krzyż wraz ze swoim"39. I na tym polega cała różnica: Budda przybył, by nam ukazać, jak uniknąć cierpienia. Nauka ta jest z konieczności skazana na pewną porażkę. Chrystus zaś przyszedł, by nieść nasze cierpienie wraz z nami i uwolnić nas od wewnątrz 40. Arnaud Gourvennec, przebywający w zaświatach, nie ma co do tego żadnej wątpliwości. Jezus to naprawdę "Bóg, który stał się człowiekiem". "Mimo swego człowieczeństwa Jezus nie jest istotą ludzką. Jest Bogiem"41. Jean Prieur bardzo słusznie zauważa, że niektórzy ludzie nie przywiązują zbyt wielkiej wagi do Chrystusa podczas swego ziemskiego życia. Odkrywają go dopiero po śmierci. Tak było w przypadku Christophera, którego przekazy odbierała matka, Ruth Mary Tristram (1886-1950): "Chrystus znaczy dla mnie o wiele więcej, niż sądziłem. Jest naszą Głową, naszą Koroną i naszym Życiem. Dąje nam siłę do walki. Jest samym naszym życiem ... ". A oto anonimowy tekst, cytowany przez Denisa Saurata. Znalazłem go u Jeana Prieura 42: "Modlitwa, każda prawdziwa modlitwa dociera wprost do celu, do Boga, do Chrystusa. Każda modlitwa dociera do Chrystusa, każda pomoc pochodzi od Chrystusa ... Chrystus jest bowiem samym środkiem zarówno czasu, jak i przestrzeni". Do tego należałoby jeszcze dodać świadectwa wszystkich mistyków chrześcijańskich z· ostatnich czasów, którzy uzyskali objawienia za pośrednictwem zjawisk paranormalnych. Mam pełne przekonanie, że ich przekazy i towarzyszące im zjawiska są natury paranormalnej. Sądzę jednak, że wszyscy, którzy chcą poważnie i uczciwie zajmować się tą dziedziną, powinni za-
124
interesować się tymi przesłaniami w równym stopniu jak innymi. Myślę tu zwłaszcza o relacjach stygmatyków, przeżywających ponownie we własnym ciele Mękę Pańską. Wymieńmy tu najbardziej nam bliskich w czasie: Marie-Julie Jahenny (zmarła w roku 1941); Anna Maria Goebel (1941); Berthe Petit (1943); Lucia Mangano (1946); Yvonne-Aimee de Malestroit (1952); Edwige Carboni (1955); Alexandrina Maria da Costa (1955); siostra Elena Aiello (1961); Teresa Neumann (1962); Barbara Briitsch (1966); Adrienne von Speyr (1967); ojciec Pio (1968); Augustin Hieber (1968); Teresa Musco (1976); Maria Bordini (1978); Marthe Robin (1981); Symphorose Chopin (1983). Inne osoby nadal żyją, na przykład Myrna w Soufanieh (Damaszek)43 czy Natuzza Evolo 44. Myślę zresztą, że mistycy nie są zjawiskiem tak odosobnionym, jak się powszechnie sądzi. Ukazują namw sposób aż nazbyt oczywisty - to, co dzieje się w każdym z nas. Wierzę, że stygmatycy są naprawdę zjednoczeni z Chrystusem w cierpieniu, "bezpośrednio", jeśli wolno mi tak powiedzieć, poza czasem i przestrzenią. Nie jest to zwykłe powielenie Męki Pańskiej, bez udziału Chrystusa i w późniejszym czasie, lecz rzeczywiste - choć tajemnicze w niej uczestnictwo. Dlatego też może się na przykład zdarzyć - gdy stygmatyk cierpi wraz z Chrystusem - że krew z ran na stopach spływa ku czubkom palców u nóg, choć u leżącego na plecach powinna ciec ku piętom. Myślę jednak, iż znak, jaki otrzymujemy za pośrednictwem mistyków, dotyczy nas wszystkich. Każdą śmierć, a nawet każde cierpienie przeżywamy z Chrystusem, i to z Chrystusem umierającym w cierpieniu w Palestynie przed dwoma tysiącami lat. W taki właśnie sposób Jean-Pierre Liegibel przeżył część swego doświadczenia bliskiego śmierci. Miał operację brzuszną, podczas której niewłaściwie założono mu szwy. Gdy kichnął, rozeszły się na długości trzydziestu centymetrów, powodując wydostanie się wnętrzności na zewnątrz. Nieco później leżał, podłączony do wielu rurek, nie mogąc ani mówić, ani się poruszyć. Żona, odgadując, że pragnienie pogłębia jeszcze jego cierpienia, przykładała mu do ust wacik nasączony wodą. On zaś, straszliwie cierpiąc, doznał swoistego objawienia. "To szaleńcy. Nie ośmielą się chyba uczynić mi tego samego co Jemu. Nie zasłużyłem na to. On tu jest, widzę Go na krzyżu. Centurion zwilża Mu usta gąbką nasiąkniętą octem. Czuję w ustach tę samą gorycz. Budzę się w zamkniętym, jasnym miejscu. Wokół kojące światło. Ściany wykute w kredzie. Leżę wyciągnięty na ziemi. Obok mnie porzucone białe prześcieradło. Mam świadomość własnej śmierci. Oto umarłem. Spokój. Od razu wiem, gdzie jestem: w Grobie ... ". Trochę dalej Jean-Pierre Liegibel formułuje wniosek z przeżytego doświadczenia: "Być może w godzinie śmierci każdy z nas przeżywa na nowo Jego agonię"45. Bez wątpienia ta sama prawda, odbierana mniej lub bardziej świadomie, dała na przykład początek "snom", w których Edda Sartori widziała swego syna na miejscu Chrystusa cierpiącego na krzyżu. Oczywiście można upatrywać w tym jedynie projekcji podświadomości karmionej treściami chrześcijańskimi. Ale jeśli tajemnica Chrystusa jest tym, czym myślę, psychologiczny mechanizm projekcji mógłby odpowiadać rzeczywistości. Enrico Sartori postanowił wyrwać kilku swych dawnych szkolnych kolegów z narkomanii. Niestety, sam powoli uległ śmiertelnemu nałogowi. W pewnym momencie, mogąc liczyć na stałą pomoc matki, rozpoczął wyczerpującą walkę, która trwała długie lata. Po wielu niepowodzeniach, gdy już wydawało się, że uwolnił się od narkotyków, jego towarzysze niewoli zmienili taktykę i zaczęli wyciągać od niego pieniądze, coraz więcej i coraz częściej. Gdy próbował odmawiać, zaczęli mu grozić, a wreszcie zaatakowali. Wczesnym rankiem 15 października 1985 roku znaleziono jego ciało przy ogrodzeniu miejskiego parku. Zmarł z przedawkowania. Do tej pory nie wiadomo, czy sam wstrzyknął sobie śmiertelną dawkę. Rok po śmierci syna Edda Sartori zaczęła otrzymywać od niego przekazy za pośrednictwem pisma automatycznego. Doszło też do kilku innych zjawisk: kilkukrotnych pojawień, a przede wszystkim nasilonych marzeń sennych, snów, które skrupulatnie notowała.
125
,,26 października 1987 roku, sen: widzę całun Chrystusa, ale zamiast Jego twarzy - twarz uśpionego Enrica. 16 października 1988 roku, sen: widzę Enrica umierającego na krzyżu. Płaczę i proszę Boga, żeby pozwolił mi zająć jego miejsce. Wśród łez pogrążam się w rozpaczy. I tak się budzę". Innym razem, w dniu odległym od rocznicy śmierci syna, Edda Sartori zobaczyła go we śnie, na wpół rozebranego, w zakrwawionym ubraniu. Dopiero po przebudzeniu uświadomiła sobie, że zbliża się Wielkanoc 46• Niektórzy na Zachodzie myślą dziś, że aby odkryć Indie, należy odrzucić boskość Chrystusa. Tymczasem na Wschodzie inni chcą pozostać wierni tradycji, uznając równocześnie Chrystusa za Boga. Sami siebie określają mianem "chrześcijańskich hinduistów". Ograniczę się tutaj do przykładów mających związek z bezpośrednim kontaktem z zaświatami, często pod postacią wizji lub objawień, a niekiedy nawet - jak zobaczymy - doświadczeń poza ciałem. Oto opowieść Sundara Singha, zwanego Sadhu, urodzonego w roku 1889 z matki Hinduski i ojca Sikha. Dotyczy ona wizji z 18 grudnia 1904 roku. (po wrzuceniu egzemplarza Ewangelii do ognia) "Wedle moich poglądów z owych czasów dobrze uczyniłem, paląc Ewangelię. A mimo to niepokój rósł w moim sercu i przez dwa dni byłem naprawdę godny pożałowania. Trzeciego dnia, gdy poczułem, że już dłużej tego nie zniosę, wstałem o trzeciej rano, wziąłem kąpiel i zwróciłem się do Boga z następującą modlitwą: jeśli mi się nie objawi, nie wskaże drogi do zbawienia i nie położy kresu udrękom mojej duszy, byłem już gotowy - jeśli moja modlitwa pozostanie bez odpowiedzi - pójść przed wschodem słońca i położyć głowę na torach tuż przed nadjeżdżającym pociągiem. Modliłem się niemal do wpół do piątej, czekałem, spodziewając się ujrzeć Krysznę lub Buddę albo też inną awatarę religii hinduistycznej. Nie pojawili się, ale w pomieszczeniu rozbłysło światło. Otworzyłem drzwi, by zobaczyć, skąd pochodzi, ale na zewnątrz panowała ciemność. Wróciłem więc do środka. Światło stawało się coraz silniejsze, przybrało kształt świetlistej kuli unoszącej się ponad ziemią. W świetle tym nie ukazali się ci, których oczekiwałem, lecz żyjący Chrystus, którego uważałem wcześniej za zmarłego. Do samego kresu czasu nie zapomnę Jego oblicza pełnego chwały i miłości. Ani też kilku zdań, jakie wówczas wypowiedział: 'Dlaczego mnie prześladujesz? Zobacz, umarłem na krzyżu za ciebie i za cały wszechświat'. Słowa te przeniknęły moje serce niczym piorun. Upadłem przed Nim na ziemię. Moje serce wypełniło się niewypowiedzianą radością i spokojem. Całe moje życie uległo gwałtownej zmianie. Zmarł dawny Sundar Singh i narodził się nowy, by służyć żyjącemu Chrystusowi"47. A oto, co opowiedział Dhanjibhai Fakirbhai, zmarły w roku 1967, w"Khristopanishad": "Gdy byłem w gimnazjum, bardzo interesowałem się religią i Bogiem. Pewnego dnia przechadzałem się, uważnie rozglądając się wokół. Nagle przed moimi oczyma pojawiło się nad kilkoma domami poranne słońce. Wraz z nagłym pojawieniem się światła odezwał się głos w moim sercu: 'Szukasz Boga? Jezus jest Bogiem'. Słowa te przemieniły się we mnie w głębokie przekonanie i silne światło. Od tej chwili Jezus jest dla mnie Bogiem, nigdy już nie wyparłem się tego objawienia i nie potrzebowałem innego Boga. Jezus, będący Bogiem wcielonym, czyli Bogiem, który przybrał ludzką postać, nie jest abstrakcją. Jezus jest nie tylko w nas (w takim znaczeniu, w jakim myślimy, że jest w nas dusza), ale też z nami. Jest naszym towarzyszem, przyjacielem, bratem, nauczycielem. Widzialny i niewidzialny, ma dla nas postać osobową. Choć immanentny w przyrodzie i we wszechświecie, a także ponadzmysłowy, u naszego boku jest osobą, prawdziwym człowiekiem. Nie jest Rzeczą, jest Sobą, a nie symbolem Władzy, Prawa i Porządku czy też czymś dla nas Nieznanym. Jest dla nas Osobowy. Nikt nigdy nie widział Boga. Jezus Go objawia i ukazuje, umożliwia Mu kontakt z nami. Mówi: 'Kto mnie widział, widział Boga. [ ... ] Jezus jest nie tylko zewnętrznym objawieniem, ale też serdecznie przyjmowanym mieszkańcem naszego wnętrza. Gdy ktoś doświadczy mieszkającego w nim Jezusa, będzie przekonany, iż Jezus jest samym Bogiem, Bogiem i niczym więcej, a Bóg jest Jezusem ... "48. A oto świadectwo, jakie przekazał nam Kandiswami Chetti (1867-1943). Zostawszy chrześcijaninem, nie chciał przyjąć chrztu ani przynależeć do któregokolwiek Kościoła. Był jednak członkiem stowarzyszenia działającego na rzecz lepszego porozumienia między religiami, jak mówi nam ojciec Maupilier. Ten tekst jest bardzo ważny, gdyż ukazuje, w jaki sposób Hindus odczuł wyjątkowy charakter Wcielenia Syna Bożego. "To prawda, wierzę w Chrystusa jako Zbawiciela ludzkości. Ale nie uważam, że jest dla mnie jednym z wielu zbawicieli, jakich Bóg miał wysłać kilkakrotnie na świat. Wiem aż nazbyt dobrze, że w tym kraju panuje przekonanie, iż jedynym sposobem, by pokonać wpływ chrześcijaństwa, nie jest sprzeciw - równoznaczny, jak się mówi, z przeciwstawieniem się temu, co w człowieku najwznioślejsze - lecz pozbawienie go wyjątkowego charakteru i wynikającej zeń siły. W tym celu trzeba przedstawiać Chrystusa jako jednego z wielu awatarów lub wysłanników Boga, których Hindusi przyjęliby bez oporu. Wszelkie domaganie się przyznania Mu specjalnego, jedynego w swoim rodzaju miejsca we wszechświecie spotkałoby się z wrogością, niczym zdrada kraju i jego specyficznej cywilizacji. Moim zdaniem idea wielości odziera Boga wcielonego ze szczególnego piękna i skuteczności oddziaływania. Czyż Bóg nie objawia się w każdej chwili naszego życia w przyrodzie, w swej pomocy dającej nam pokrzepienie, w wielkich ludziach, których powołuje na przywódców, w wydarzeniach wywierających znaczący wpływ na przyszłość zarówno poszczególnych
126
ludzi, jak i całych społeczności, w wielkim nurcie historii? Po co więc usuwałby zasłonę, za którą działa z taką stałością i mocą, jeśli nie miałby zamiaru objawić się we własnej osobie nie intelektowi człowieka, lecz jego zawziętemu sercu? I czy kolejne powtórzenia nie zaliczyłyby się do zwykłych objawień, które choć odwołują się do umysłu, nie mogą nawrócić serca?"49. Trzeba by jednak zacytować wiele innych fragmentów tej książki związanych z naszym tematem. Na przykład opowieść o tym, jak Sundar Singh odbył podróż poza ciałem aż do trzeciego nieba i zrozumiał, iż było to doświadczenie, które przeżył przed nim święty Paweł 50• Jesteśmy skłonni wierzyć, że takie objawienia Chrystusa należą do przeszłości. Nie jest to jednak prawda. Niewiele lat temu, w roku 1974, Chrystus ukazał się młodemu muzułmaninowi na wyspie Jawa. Kilka miesięcy wcześniej ten sam młodzieniec, dyskutując z jednym ze swych dawnych nauczycieli z gimnazjum, który nawrócił się na chrześcijaństwo, wykazywał, że Chrystus nie może być Bogiem. A oto jego relacja: "Przez kilka miesięcy nie widziałem się z panem Kotamsi [swym profesorem]. Pewnego dnia, gdy odmawiałem wieczomą modlitwę, trzymając na kolanach Koran, zobaczyłem nagle silne światło. Była to istota ze światła, mająca ludzką postać. Bardzo piękny mężczyzna o kasztanowych włosach, ubrany w białą tunikę, miał mniej więcej tyle samo lat ile ja teraz, około trzydziestu czterech. Nie przypominał Jawajczyka. Na jego piersi lśniło światło. Nie rozumiałem, co się dzieje. Człowiek ten nie poruszał ustami, a jednak czułem, że do mnie mówi. Nie słyszałem jego głosu, ale wiedziałem, że zwraca się do mnie. Odezwał się po jawajsku: 'Jeśli chcesz zostać zbawiony, pójdź za mną'. Mogłem mu odpowiedzieć wyłącznie w sercu, gdyż moje wargi pozostały nieruchome. 'Kim jesteś?'. 'Moje imię Jezus'. Stopniowo światło łagodniało, aż wreszcie znikło". Wydarzenie to zapoczątkowało proces nawracania się młodego Jawajczyka, który został pierwszym kapłanem Kościoła prawosławnego na wyspie. Pociągnął za sobą wielu innych, niektórzy z nich - idąc zajego przykładem - przygotowują się do kapłaństwa 51. Jest bardzo prawdopodobne, że z biegiem lat geograficzne granice poszczególnych religii się zatrą. Stopniowo ludzie będą uzyskiwać coraz większy dostęp do rzetelnych informacji i każdy z nich będzie mógł przyłączyć się do nurtu myślowego odpowiadającego potrzebom jego serca i poziomowi rozwoju duchowego. Wiele osób porzuciło lub porzuci wiarę w boskość Chrystusa, ponieważ tak naprawdę jej nie doświadczyło. Zawsze była dla nich wyłącznie bardzo teoretycznym i raczej dziwnym zbiorem zasad, swego rodzaju przestarzałą mitologią. Ci jednak, którzy choćby przez moment zaznają, jak wiele miłości do człowieka kryje się we Wcieleniu Syna Bożego, nigdy więcej nie zechcą zrezygnować z takiego skarbu. W relacjach licznych "świadków tego, co niewidzialne" odnalazłem wielokrotnie potwierdzenie mojej wiary (wbrew zdaniu niejednego "teologa"). Często powtarzało się w nich zapewnienie, iż możemy w pełni zaufać Ewangeliom. "Czytajcie na nowo Ewangelie, karmcie nimi swe dusze. Oto prawdziwe księgi życia, są w nich słowa i czyny Jezusa spisane przez Jego apostołów"52. "Człowieka, który widzi prawdę w cudowności ewangelicznych opowieści, nie powinno dziwić nic, co ma związek z nadprzyrodzono ścią" 53 . Niekiedy zdarzają się uściślenia. "Istotnie Ewangelię świętego Jana spisali po części jego uczniowie. Jak już jednak powiedziałem, słowa są niczym, ważny jest duch. A duch przepełniający tę Ewangelię to w rzeczywistości duchowe przesłanie Jana, najlepszego przyjaciela Chrystusa, tego, który - wiedziony przeczuciem najczystszej czułości - najdoskonalej przeniknął nadziemską duszę Zbawiciela. Jeśli uznacie, że Chrystus był wcieleniem uwewnętrznionej i uzewnętrznionej miłości Bożej, świadectwo Jana odsłoni przed wami swe prawdziwe znaczenie"54. Boże Objawienie dokonywało się jednak stopniowo. Prorocy lepiej zrozumieli groźby niż miłosierdzie boskie 55. List do Hebrajczyków został przedstawiony jako dzieło Sylasa, ucznia świętego Pawła. Jest to istotnie jedna z hipotez formułowanych od dawna przez egzegetów 56. Nie ma potrzeby dodawać, iż najważniejsze prawdy z życia Jezusa znalazły tu pełne potwierdzenie: Jego boskość, niepokalane poczęcie 57, zmartwychwstanie, pusty grób 58. Oto doskonała teologia Przemienienia Pańskiego, zstąpienia do piekieł, Wniebowstąpienia. Niekiedy napotkamy wręcz niespodziewane szczegóły: zdaniem Pierre'a Monniera prawdą jest, że Eliasz i Ennoch znaleźli się w zaświatach - wzlecieli do nieba, jak mówi tradycja nie ocierając się o śmierć i zachowując cielesność. Podobnie ciało Chrystusa, po jego śmierci i zmartwychwstaniu, zyskało wiekuistą chwałę. "Wszystkie te fakty wydają się wam nieprawdopodobne, powiedziałbym nawet: symboliczne ... A jednak wcale tak nie jest. Kilka istot, o ciałach uświęconych czystością, zostało powołanych przez Boga w podobnych okolicznościach. Niektóre z nich są znane, inne nie, gdyż świadkowie nie byli godni tej szczególnej przenikliwo ści" 59 • Mamy więc tu do czynienia z doktryną bardzo zdecydowaną i wierną tradycji, a równocześnie z szerokim, uniwersalnym pojmowaniem Odkupienia. Bóg żąda od człowieka wyłącznie miłości, niczego innego. "Z jakąż surowością ludzie odmawiają swym bliźnim prawa do myślenia! [ ... ] Skąd wiadomo, że męczennik innej wiary niż wasza nie otrzyma życia wiecznego, podobnie jak wy? [ ... ] Czy mnie rozumiesz, droga Mamo? [ ... ] Od tych, którzy tak dużo otrzymali, wiele się będzie wymagać. Inni zaś, którzy
127
w porywie miłosierdzia rezygnują ze swych rodzin i domów, aby z pasją poświęcić się odkrywaniu społeczeństwa - być może w imię własnej utopii, ale zawsze wyłącznie w altruistycznym celu - dostaną zaproszenie do świątecznego stołu. Tylko sam Bóg kładzie na szali sprawiedliwości ziarno z waszych zbiorów"60. Powyższy tekst pochodzi z roku 1921. To, co jest dziś oczywiste dla (niemal) wszystkich chrześcijan, wydawało się dalekie od oczywistości w owej epoce. Jeszcze przed dwudziestu laty wywoływałem skandal w seminariach duchownych, nauczając tego przyszłych księży. Stąd też najwyższa surowość Pierre'a Monniera względem Kościoła (co być może opóźnia nieco upowszechnianie jego tekstów w środowisku kościelnym). "Kościół w takiej postaci, w jakiej uparcie pragną zachować go ludzie - ze swymi słabostkami, pychą i tradycyjnym obskurantyzmem - nie przetrwa. W takim kształcie bowiem nie jest dziełem Boga. Jednak Światłość, Chrystus, na którego Kościół zarzucił purpurowo-złotą zasłonę, przysłaniającą Go i przytłaczającą. .. Światłość pochodząca od Boga jest niezmienna, zwycięska. Kościół zdradził swych założycieli ... źle to ująłem ... Kościół zdradził swego Zbawiciela"61. Opierałem się tu przede wszystkim na "Listach Piotra", gdyż uważam te teksty za najbardziej szczegółowe i pełne. Wiele jednak podobnych myśli odnajdziemy u innych znanych autorów tego typu dzieł, a zwłaszcza w "Dialogach z Aniołem". Chciałbym tutaj przypomnieć kilka szczególnych punktów, w których te uprzywilejowane świadectwa z zaświatów potwierdzają doświadczenia mistyczne lub kontrowersyjne tradycje teologiczne. W tej zbieżności widzę zresztą swego rodzaju wzajemne umocnienie.
Chrystus objawia się stosownie do każdego poziomu Pierre Monnier powtarza to kilkakrotnie. Chrystus, podobnie jak objawił się wśród nas, przybierając postać człowieka, ukazuje się nam na każdym etapie naszej ewolucji po śmierci. Dusze postrzegają Go zgodnie z osiągniętym przez siebie stopniem uduchowienia i chwały wiekuistej, a nie wedle majestatu samego Chrystusa. "Jak już ci mówiłem, w taki właśnie sposób objawia się nam Zbawiciel, coraz bliższy swego duchowego stanu chwały wiekuistej, w miarę jak nasza ewolucja pozwala nam widzieć Go w takiej postaci. Niemniej nadal pozostaje w zasięgu nowych zdolności dusz mieszkających w tej czy innej 'siedzibie' w Królestwie Niebieskim"62. A oto co pisze matce na temat obchodzenia świąt Bożego Narodzenia w niebie: ,,[Chrystus] objawia się nam jeszcze pod postacią duchową przypominającą Jego ludzki kształt, gdyż jest pośród nas. Ale im bardziej sfery uduchowione, tym mocniej podobieństwo to ulega uduchowieniu. Widzimy Syna Jedynego, podobnego do nas, osiągającego taki sam poziom dematerializacji, jeśli mogę tak powiedzieć. W ten sposób zbliża się do nas z własnej nieprzymuszonej woli. Ale nie tylko my mamy ten przywilej. Gdyby świat był mniej sceptyczny ... mam tu na myśli: gdybyście mieli wiarę, częściej widywalibyście wśród was Jezusa"63. Kiedy indziej wyjaśnia, że jedynie ludzie obchodzą w niebie wielkie święta liturgiczne związane z życiem Chrystusa. "Inne rasy zamieszkujące wszechświat nie świętują tak jak my". Wie jednak od swych przewodników, że Chrystus objawił się również w innych światach. "Nie dowiedzieliśmy się jeszcze, jak dokonało się to mesjanistyczne objawienie u naszych braci, których nie znamy i nie poznamy tak długo, jak nasz duch nie osiągnie rozwoju duchowego ad hoc"64. Tak szerokie spojrzenie wydaje mi się bardzo zbliżone do poglądu właściwego prądowi myślowemu, którego ważnym przedstawicielem był Orygenes. Wedle niego Syn, Słowo Boże, czyni się Cherubinem dla Cherubinów, Serafinem dla Serafinów i postępuje w ten sam sposób względem wszystkich mocy niebios 65. Podobną myśl - choć z inną intencją - odnajdziemy w bardzo wielu tekstach judeochrześcijańskich. Napotkamy ją nawet u świętego Grzegorza z Nyssy. Użytek, jaki zrobili z niej gnostycy, wyjaśnia, dlaczego została potępiona. Ale podjęta zgodnie z zamysłem Orygenesa, zawsze wydawała mi się wielce prawdopodobna i bardzo piękna.
Chrystus częściej " doświadczany" niż widziany Przekazy z zaświatów mają dla mnie bardzo istotne znaczenie również dlatego, że pozostają - jak sądzę - w bliskim związku z pewnym prowadzonym od dawna sporem teologicznym. Myślę, że nie popełnię błędu w interpretacji, jeśli przedstawię go następująco: z chwilą zakończenia naszej ewolucji duchowej w zaświatach będziemy jedynie oglądać Boga z zewnątrz (wedle tradycyjnej teologii zachodniej) lub też staniemy się częścią boskiej natury, jak obiecywał święty Piotr (2P 1, 4), jak nauczają od samego początku Kościoły Wschodu, a także jak doświadczali tego wszyscy mistycy, chrześcijańscy i niechrześcijańscy (nawet osoby wyznania rzymskokatolickiego, wbrew oficjalnej teologii). Przywiązuję zatem bardzo duże znaczenie do takich świadectw jak przekaz Alaina Tessiera, znanego nam już młodego windziarza. Mówi on: ,,[Chrystus] jest ponad nami, a my się do Niego modlimy. Cudownie na Niego patrzeć, nawet z daleka. Mamy nadzieję,
128
że pewnego dnia zbliżymy się do Niego. Musimy wykazać się cierpliwością i wiele pracować, by móc znależć się u Jego boku. Ale On rzuca spojrzenia, które nas przenikają i jest to cudowne i niemożliwe do opisania. Służymy Mu z radością i żywimy nadzieję, że się ku Niemu wzniesiemy. Jest On jaśniejącą bielą, ale to tylko obraz. O wiele mocniej czujemy Go w nas samych, niż widzimy. Przenika na wskroś nasze ciała i są to najwspanialsze momenty. Nie jest tak zawsze, byłoby to zbyt piękne. Podobnie rzecz się ma z Marią. .. "68. Muszę przyznać, że nie waham się ani chwili, gdy mam dokonać wyboru pomiędzy świętym Tomaszem z Akwinu a Alainem Tessierem. A oto co pisze na ten sam temat Pierre Monnier: "Już ci to mówiłem: żyjemy tu, ciesząc się stale błogosławionym widokiem naszego ukochanego Jezusa. Zapomniałem tylko dodać, że już nie wiemy sami, czy Go widzimy, czy też doświadczamy"69. "Ujrzycie Odkupiciela, który was zbawił, 'takiego, jaki jest'. I nic już nie odbierze wam radości, jaką daje miłość Boża ... i jaką daje miłość, którą obdarzacie Boga! Jezus jest tą radością. Jezus jest spokojem, światłością, łaską. .. Jezus jest Miłością! Być może zapytacie sami siebie: 'Czy musimy zrezygnować z błogosławionej nadziei oglądania Baranka Bożego?'. Z całą pewnością nie, albowiem kontemplacja Miłości nie jest niczym innym, jak tylko niewysłowionym uczuciem miłości do Boga. Czy widzimy? Czy doświadczamy? Widzimy? Gdy nie patrzymy już oczyma przynależnymi ziemskiemu ciału? Doświadczamy? Gdy nie działają już fizyczne zmysły? Czy nie dostrzegacie, że nic nie jest już bliższe temu duchowemu westchnieniu, które choć nie znajduje środka wyrazu, doznaje ścisłego kontaktu z Bogiem ?"70. Nie dajmy się zmylić. Nie chodzi tu o satysfakcję intelektualną. Ani też o triumf jednego systemu nad drugim. Nie doszukujmy się także pychy w pragnieniu stania się "Bogiem poprzez uczestnictwo", jak mówi święty Jan od Krzyża. Wszystko to jest miłość. Zrozumie ten, kto jej zaznał.
4. Połączeni i zjednoczeni z Bogiem Oto u kresu naszej drogi w zaświatach docieramy do doświadczenia, które wydaje się absolutnie uniwersalne, dane wszystkim ludziom dobrej woli, niezależnie od ich przekonań filozoficznych czy religijnych. Mam tu na myśli zjednoczenie z Bogiem i z wszechświatem. To podwójne doświadczenie ma dwa aspekty, które na pierwszy rzut oka mogą wydawać się sprzeczne. Odwołuję się tutaj do relacji tych, którzy mają za sobą przeżycia z pogranicza śmierci. Ich wspomnienia stanowią uzupełnienie relacji wielu mistyków, chrześcijańskich i niechrześcijańskich. W obu tych typach doświadczeń ludzie odnosili silne wrażenie, że są "zjednoczeni z Bogiem - co implikuje, że czuli się jeszcze od Niego oddzieleni - i równocześnie "stanowili z Nim jedność", byli Jego częścią, z czego można by wysnuć logiczny wniosek, iż się od Niego nie odróżniali. Ten sam paradoks odnajdujemy w relacji ze wszechświatem. We wszystkich tych świadectwach trudno zresztą wyraźnie oddzielić zjednoczenie z Bogiem od zjednoczenia ze wszechświatem. Wszechświat jest tu odbierany jako przepełniony Bogiem, a Bóg - jako wszechobecny we wszechświecie. Należy czytać te teksty, przywracając słowom całą ich siłę. Może niekiedy będą wydawać się przesadzone i egzaltowane, a niezorientowany czytelnik dostrzeże w nich jedynie poetyckie metafory. Tak właśnie uczyniło wielu teologów, często będących w większym stopniu filozofami niż teologami. Wynikało to z nadmiernego racjonalizmu właściwego Zachodowi. A dzisiaj to samo groziłoby nam z przeciwnej przyczyny, gdyż tak silnie jesteśmy przepojeni sztuczną, mdłą i ckliwą mistyką (New Age, Szamb ala itp.). Margot Grey z Anglii, przeżywszy doświadczenie bliskie śmierci, skontaktowała się z innymi ludźmi, którzy tak jak ona niemal nie umarli. Wielu jej rozmówców opowiadało, że czuło wówczas przy sobie "obecność". Często też utrzymywali, iż byli świadomi, że łączy ich bardzo szczególna więź z ową "obecnością", odbieraną niekiedy jako Bóg, a niekiedy jako Wyższe Ja danej osoby. Bardzo często oba te odczucia zlewały się w jedno: doznanie obecności jednej i tej samej istoty (to be one and the same). Nieraz też podkreślano, iż w istocie nie było żadnego oddzielenia od Boga. Jeden z pytanych powiedział: "Myślę, że właśnie to chciał wyrazić Jezus, gdy stwierdził: Ja i mój Ojciec to jedno"71. A oto kilka spośród tych świadectw. Warto zwrócić w nich uwagę na powtarzające się utożsamianie Boga ze Światłem i Miłością (podobnie jak u świętego Jana Apostoła). "Tworzyłem jedno z najczystszym światłem i miłością. Stanowiłem jedność z Bogiem i zarazem z wszystkim, co istnieje" . "Nagle znalazłem się w świetle i było to piękne! Straciłem poczucie wszelkiej odrębności. Byłem w świetle, zlawszy się z nim w jedno". "Objął mnie łuk z czystej złocistej miłości i światła. Przeniknęły mnie promienie miłości i natychmiast stałem się jej częścią, a ona była częścią mnie". "Czułam, jak przepełnia mnie radość, a ja staję się jednością z wszechrzeczą"72. Pamiętam dobrze, że na pierwszym międzynarodowym kongresie IANDS 73 w sierpniu 1990 roku w Waszyngtonie Kimberly Clark Sharp powiedziała bardzo podobnie: "Nazywałam to Światło Bogiem, czułam się prawdziwie zjednoczona ze Stwórcą". Tom Sawyer, którego słowa o Bożej miłości cytowaliśmy już wcześniej, dodawał w bardzo pięknym filmie
129
Anik Doussau: "Roztapiałem się w tym świetle". Sullivan, który analizował doświadczenia z pogranicza śmierci i ich skutki u uczestników drugiej wojny światowej i wojny w Wietnamie, wyjaśniał w tym samym filmie: "Po spotkaniu z Bogiem, po zjednoczeniu się ze Światłem nie mogą już więcej zabijać". Barbara Harris, przeżywszy prawdziwą mękę, zaznała też wspaniałej radości: "Bóg był z nią i zarazem stanowił jej część. Ona była z Bogiem i zarazem stanowiła Jego część". Elisabeth B. w niezwykły sposób wyraża ten związek między jednością i odrębnością: "I wówczas pojawiło się olbrzymie Światło, białe, promienne, olśniewające Światło o nieziemskiej sile. Przeniknęło mnie całą i doprowadziło do wzniosłej ekstazy, której nie da się opisać. Stałam się jednością z boską esencją (Ein vollkommenes Einssein mit der gottlichen Essenz). Obcowałam ze świadomością Boga, przenikającą wszystko, co istnieje, ze świadomością Kosmosu"76. Wiosną 1977 roku Joe Geraci przeszedł operację. Pewnego dnia po powrocie do domu dostał nagle silnego krwotoku. Przewieziono go szybko znów do szpitala, gdzie - jak mu później powiedziano - przez dwie lub trzy minuty znajdował się w stanie śmierci klinicznej. Najprawdopodobniej właśnie wówczas miał przeżycie z pogranicza śmierci. "Nie można wyrazić tego słowami. Światło staje się tobą, a ty stajesz się światłem. Mógłbym też powiedzieć: Byłem spokojem, byłem miłością. Byłem błyskiem światła. A światło było częścią mnie ... Wydawało mi się to oczywiste. A więc jesteś pełnią wiedzy, a wszystko jest tobą. To ... to takie piękne. Byłem wiecznością. Zupełnie tak, jakbym zawsze tu był i miał pozostać na zawsze, jakby moje życie ziemskie było zaledwie krótką chwilą". Phyllis Atwater, która także wymknęła się śmierci, prowadziła badania na ten temat i bardzo zbliżyła się do mistyków. Jak sama mówi, odnalazła się całkowicie w słowach Jana van Ruysbroecka, zwanego Przedziwnym: "Bóg w głębi nas przyjmuje Boga, który do nas przychodzi. Oto Bóg kontempluje Boga"78. Takie stwierdzenie oddaje bez wątpienia to samo doświadczenie. Widać tu jeszcze rozróżnienie pomiędzy Bogiem i nami, ale jest równocześnie inny sposób wyrażania jedności absolutnej, ponieważ ostatecznie pozostaje tylko Bóg. To jednak, co Phyllis Atwater najbardziej ceni u flamandzkiego mistyka z XIV wieku, mogłaby też znaleźć u dowolnego mistyka, chrześcijańskiego lub niechrześcijańskiego 79. Oto na przykład współczesna mistyczka, Vassula Ryden. Jest Greczynką, urodzoną w Egipcie w roku 1942. W roku 1966 poślubiła szwedzkiego studenta, który dwa lata później rozpoczął pracę na rzecz FAO w różnych anglojęzycznych krajach afrykańskich, a następnie w Bangladeszu i Genewie. Vassula Ryden jest wyznania prawosławnego, ale nie praktykuje, nawet w czasie wielkich świąt. Podczas pobytu w Dacca pracowała jako modelka, przez trzydzieści lat zajmowała się malarstwem i prowadziła ożywione życie towarzyskie. Pewnego dnia w roku 1985 opanowała ją jakaś siła i zmusiła do pisania. Był to Daniel, jej anioł stróż. Na trzy miesiące został jej przewodnikiem duchowym. Następnie, jak sama twierdzi, funkcję tę przejął Chrystus. To On miał nauczyć ją żyć nieustannie ze świadomością Jego obecności. Nie powinna już więcej myśleć o sobie w liczbie pojedynczej, tak jakby była sama, lecz zawsze stosować liczbę mnogą (Chrystus i ona). Gdy zdarzyło się jednak, iż kupując bilet w autobusie, pomyślała, że kupuje jeden dla dwojga, poczuła niemal od razu, jak Chrystus protestuje w głębi niej: "Jesteśmy jednym, jednym i tym samym". Opowiedziała o tym ojcu Laurentinowi, doskonałemu teologowi i wielkiemu znawcy mistycyzmu. Ten zaś zapytał od razu: "Byliście jednością czy byliście zjednoczeni?". Vassula Ryden, nieświadom a problemów teologicznych, jakie skrywało to pytanie, odpowiedziała z godną podziwu ścisłością: "Byliśmy jednością i byliśmy zjednoczeni". Wedle teologii rzymskokatolickiej owa jedność może niezwłocznie skojarzyć się z panteizmem, panchrystyzmem itp. Stąd też pytanie ojca Laurentina. Odpowiedź okazała się jednak w pełni prawidłowa. Słowo "zjednoczeni" odpowiada zachowanej odrębności osób, a słowo, jedność" zakłada ich zjednoczenie w bycie. Mistycy chrześcijańscy mogą bez wątpienia precyzyjniej od innych opowiedzieć o tym, co przeżywają, gdyż mają - dla zjednoczenia z Bogiem, którego doświadczają - wzór, prototyp w samej tajemnicy Trójcy Świętej: oto trzy w pełni odrębne osoby istnieją w jednym i tym samym bycie. Jak już zresztą widzieliśmy, jeden z rozmówców Margot Grey ujął to bardzo podobnie: "Myślę, że właśnie to chciał wyrazić Jezus, gdy stwierdził: Ja i mój Ojciec to jedno". Święty Jan od Krzyża dokonał też podobnego porównania w dwóch znanych tekstach, będących komentarzami do Kantyku duchowego i Żywego płomienia miłości. Zacytujmy istotny fragment tego drugiego: "I tak pomiędzy Bogiem i duszą rodzi się wzajemna miłość, która odpowiada ich zjednoczeniu przez duchowe małżeństwo. Albowiem dobra jednego i drugiego, stanowiące boską esencję, są w swobodnym posiadaniu każdego z nich, a to za sprawą nie przymuszonego daru, jaki poczynili sobie nawzajem. Posiadają je wspólnie od dnia, w którym powiedzieli sobie to, co Syn Boży rzekł Ojcu, jak twierdzi święty Jan: Wszystko, co jest moje, jest Twoje, a wszystko, co jest Twoje, jest moje"'80.
5. Nasze ubóstwienie jako niekończący się proces I ta myśl jest droga zarówno mistykom, jak i tradycji Kościołów wschodnich. Jako istoty stworzone, nigdy nie przestaniemy wypełniać się Niestworzonym, a jako istoty skończone, nie zaprzestaniemy napawać się Nieskończonym. Chrześcijański Wschód posługuje się tu słowem zaczerpniętym z tekstu świętego Pawła: to epektaza, stałe dążenie do przodu. Oto tekst świętego Grzegorza z Nyssy, pozostający w niezwykłej zbieżności - jak się wkrótce przekonamyz fragmentem
130
"Dialogów z Aniołem". Myślę tu o mistycznym komentarzu do Pieśni nad pieśniami Dusza poszukuje swego Ukochanego. Nie znalazłszy go na Ziemi, postanawia udać się do nieba. Przemierzaje od Księstw po Panowania, od Tronów po Moce. "W swych poszukiwaniach odwiedza cały świat anielski, a ponieważ wśród napotkanych dóbr nie znajduje Tego, którego szuka, mówi sama do siebie: 'Czy choć oni mogą uchwycić Tego, którego kocham?'. Oni zaś nie odpowiadają na to pytanie i swoim milczeniem dają jej do zrozumienia, iż Ten, którego szuka, i dla nich jest niedostępny"81. Opowieść ta, stworzona przez świętego Grzegorza z Nyssy, obdarzonego mistyczną intuicją, została powtórzona niemal słowo w słowo - w Budapeszcie w roku 1943, w czasie rozmowy Gitty Mallasz z aniołem, przemawiającym do niej ustami Hanny. Jak zwykle próbowano w druku oddać moc poszczególnych słów rozmaitymi technikami typograficznymi. Sam dialog jest często przerywany umieszczonymi w nawiasach opisami gestów, odczuć, wrażeń, jakie mu towarzyszyły. "Gitta: Powiedziałeś: 'Jest nas wielu'? Kim jesteście? - Chórem. (Czuję ukrytą w tym słowie nieuchwytną jedność, a w niej mnogość w doskonałej harmonii.) (Cicho, unosząc rękę ku górze): - Śpiewamy ... JEGO CHWAŁĘ. (Po raz pierwszy w życiu czuję, czym mogłaby być prawdziwa adoracja, pytam więc cichutko): Gitta: Zawsze GO widzisz? (Zatrzymał mnie gestem, jakbym zapytała o coś zabronionego.) - Nie wiesz, o co pytasz. (Po bardzo długiej ciszy) - Zapytaj o coś innego!"82. Odpowiada to z pewnością bardzo głębokiemu przeżyciu. Mówiąc o nagrywaniu głosów z zaświatów, profesor Sine sio Darnell wyjaśnia, że wraz z innymi zespołami w Hiszpanii stworzył w tym celu ankietę. Pytania były zawsze identyczne, ale by móc lepiej ocenić wagę odpowiedzi, zadawano je za każdym razem w innej kolejności. Przedstawiając nam swą pracę, nie udostępnia wszystkich odpowiedzi, a jedynie najczęściej udzielaną na każde pytanie. Otóż najczęstsza odpowiedź na pytanie "Czy widzisz Boga?" brzmiała: "Cóż za pytanie!"83. W sposób znacznie mniej dramatyczny Pierre Monnier wyjaśnia matce, że w przeciwieństwie do tego, czego zazwyczaj naucza Kościół na Zachodzie, rozwój w Bogu nigdy się nie skończy. Najpierw, jak prawdziwy człowiek Zachodu, ukazuje nasze zjednoczenie z Bogiem, odwołując się do "podobieństwa". Nie dajmy się jednak zwieść. Bardzo szybko pojawia się termin ,jednolitość", nadrabiający braki tego pierwszego słowa. "Mówię ci o tym, by rozwiać twój niepokój i troskę o to, ' aby nasze jakże miłe kontakty nie opóźniły mojego doskonalenia się, będącego naszym wiekuistym zadaniem. Będziesz zaskoczona przymiotnikiem, którego użyłem. I pomyślisz, że przecież Kościół zapowiada kres naszego coraz żarliwszego poszukiwania dobra. Kresem tym jest zbawienie. Jednak Duch Święty, boski Nauczyciel nie ogłosił za pośrednictwem Ewangelii owego zakończenia. Ludzie, a powiedziałbym nawet, że wszystkie istoty stworzone przez Jedynego Niestworzonego, mają za cel osiągnięcie doskonałości równej Jego. Czy jednak Boża doskonałość pozostanie na wieczność niewspółmierna z doskonałością, jaką mogą osiągnąć stworzenia? Z pewnością nie, gdyż nie istnieje niezgodność pomiędzy Ojcem i Jego dziećmi, stworzonymi na Jego podobieństwo. Ale mówi się nam tutaj, że - skoro podobieństwo to nie może stać się pełną identycznością usilna praca zmierzająca do jak najściślejszego zbliżenia do Boga nigdy się nie skończy. Nawet w najbardziej przez nas poszukiwanej i upragnionej godzinie, której oczekiwanie jest dla nas stałym Światłem, w godzinie zjednoczenia z Bogiem. Być może uznasz to za sprzeczność: czyż możliwe jest zjednoczenie bez najdoskonalszej jednolitości ze Stwórcą? Tak się jednak dzieje. Mówiłem ci już wiele razy: osiągając jedność, którą Jezus zapowiadał swym uczniom, cała osobowość każdej z dusz istnieć będzie przez wieczność. I właśnie poprzez odrębną osobowość dusz zebranych w Bogu dokonywać się będzie nadal dzieło doskonalenia stworzeń. Czy ta perspektywa wydaje ci się zniechęcająca, droga Mamo? Nie jest taka, wprost przeciwnie! Dla nas, tutaj, stanowi silną motywację, wypełniając naszą niebiańską egzystencję najwspanialszymi aspiracjami. Jest dla nas sensem Bytu"84. To samo mówił już w IV wieku święty Grzegorz z Nyssy: ,,I pójdziemy od początku do początku poprzez początki, które nigdy nie zaznają końca"85.
Zakończenie Pragnienie, które wyraziłem we wstępie, być może się spełniło: twoje życie uległo zmianie. Jeśli tak, to moja książka osiągnęła swój cel. Bardziej bowiem zależało mi na tym, by otworzyć twoje serce na wieczność, niż napisać nawet najbardziej błyskotliwy esej; dołączyłby zapewne do wielu innych, jakże licznych, które - raz przeczytane - nie przemawiają już do duszy. A więc może się zmieniłeś. Jeśli tak, przeczytaj poniższe dwa fragmenty tekstu nie jako zwykłe historie, pouczające i budujące, ale jako opowieści o najżarliwszym z doświadczeń, o doznaniu Miłości, która stała się źródłem tryskającym z głębi
131
serca. Podczas tej lektury powinna obudzić się w tobie boska' cząstka, jaką skrywa w swoim wnętrzu każdy z nas. Jeśli tak się nie stanie, nie obwiniaj zbyt szybko autora. Początek książki nie jest daleko ... nic ci nie zabrania wrócić do punktu wyjścia. Oto najpierw relacja pewnego Francuza, któremu udało się zdobyć zaufanie słynnego emira Abd el-Kadera i znaleźć się w jego najbliższym kręgu (niestety po to, by go później lepiej zdradzić). "Obudziłem się na długo przed końcem nocy. Otworzyłem oczy i poczułem się wyspany. Dymiący knot arabskiej lampy z trudem oświetlał obszerny namiot emira. Ten zaś stał trzy kroki ode mnie, myślał, że śpię. Ramiona, uniesione na wysokości głowy, sprawiały, że burnus i haik w odcieniu mlecznej bieli opadały z każdego boku, tworząc wspaniałe fałdy. Piękne niebieskie oczy, obramowane czarnymi rzęsami, patrzyły ku górze. Na wpół rozchylone wargi wydawały się jeszcze szeptać modlitwę, choć były nieruchome. Emir osiągnął stan ekstazy. Wszystkie jego pragnienia wzlatywały ku niebu, tak że wydawał się nie dotykać już ziemi. .. tak oto musieli modlić się wielcy święci chrześcijaństwa"l. Aby sprawdzić, czy naprawdę zrozumiesz drugi fragment, spróbuj teraz pomodlić się choćby przez dziesięć minut. Niestety, bardzo szybko ogarnie cię znużenie. Zwłaszcza że będzie to modlitwa bez słów do wyrecytowania, bez niczego, co zajęłoby umysł i zmysły. Zupełnie inaczej było w przypadku ojca Izaaka, mnicha żyjącego na świętej górze Athos na początku XX wieku. Całymi nocami pił u źródeł Miłości. Mógłbym przywołać tu świętego Franciszka z Asyżu, proboszcza z Ars lub jakiegokolwiek innego świętego. Byłoby dokładnie tak samo: "Pewnej nocy ojciec Łazarz wstał, by udać się z klasztoru świętych Apostołów do Karyes. Ojciec Modest był chory, musiał więc to zrobić. Był czerwiec, panował upał. Blask księżyca rozświetlał noc. Zaledwie zdążył wyjść i postąpić kilka kroków, gdy w pobliżu ścieżki ujrzał jedyny w swoim rodzaju widok. Ktoś klęczał tam z uniesionymi rękoma wśród spokojnej nocy i ciszy przyrody. To modlił się ojciec Izaak"2.
Przypisy Rozdział I 1. Sprechfunk mit Verstorbenen, wyd. Hermann Bauer, Freiburg en Brisgau, 1967. 2. Zobacz na ten temat: Hans Bender, Verborgene Wirklicheit, Serie Piper, Monachium i Zurich, 1985, str. 76-89. 3. Jean Prieur, L'Aura et le Corps immortel, Lanore et Sorlot, 1983, str. 164. 4. Otto Reichl Verlag, Remagen, tłumaczenie angielskie: Breakthrough: an amazing experiment on electronic communication with the dead. 5. Zapożyczam te szczegóły z najbardziej chyba wyczerpującej książki, jaką na ten temat udało mi się zdobyć do dnia dzisiejszego: Hildegard SchMer, Stimmen aus einer anderen Welt, Hermann Bauer, Freiburg en Brisgau, 1983, str. 65-66. 6. Zob.John G. Fuller, The Ghostof 29 Megacycles, Signet Book, New American Library, 1986. 7. The dead are alive, Ballantine Books, 1987, pierwsze wydanie w1981r. 8. Ojciec Ernetti był tak uprzejmy, że dostarczył mi tekst wywiadu, którego udzielił na temat tego nadzwyczajnego wydarzenia czasopismu "Astra •. Podaję cytaty za numerem czerwcowym z roku 1990, str. 90-91. Czytelnik zauważy, że przyczyną, dla której Ojciec Święty nie utożsamił tego przekazu ze spirytyzmem, jest nie tyle fakt, że inicjatywa wyszła z zaświatów, ile to, że nie podlegała żadnej sugestii ze strony odbiorcy. 9. Zob. SchMer, str. 272. 10. Tamże, str. 166. 11. Jean Prieur, tamże, str. 166. 12. We Francji istnieje czasopismo specjalizujące się w tego rodzaju zjawiskach: "Parasciences Transcommunications., Agnieres B.P. 18, 80290 Poix-de-Picardie, a także stowarzyszenie "Infmitude", 86 route de Boulard, 78125 Raizeux. 13. Na ten temat zob. Schafer, tamże, str. 305. 14. Zob. wRassegna di studi psichici», Anno 3, nr 1, str. 57. 15. Van Vernette, Peut-on communiquer avec l'au-dela.?, Centurion, 1990, str. 58. 16. Tamże, str. 64. 17. Zob. Schafer, tamże, str. 64. 18. Tamże, str. 110. 19. Zob. Jean Prieur, tamże, str. 171-180. 20. Belline, La troisieme Oreille, Robert Laffont, 1972, str. 18-19. 21. Hildegard Schafer, Brucke zwischen Diesseits und Jenseits, Hermann Bauer Verlag, 1989, str. 104, tłumaczenie francuskie Theorie et pratique de la transeommunication, zbiór La vie et au-dela, Robert Laffont, listopad 1992. 22. Les morts ont donn e signe de vie, Fayard, Le livre de poche 1979, str. 29-30. 23. Zob. Harold Sherman, The dead are alive, Ballantine Books, 1987, str. 39-40, pierwsze wydanie 1981 r. 24. Zob. T. Patterson, 100 Years oj Spirit Photography, Regency Press, Londyn 1965. 25. Wg Conte Mancini, Mario Rebecchi w Fermo otrzymał pierwsze "obrazy" w 1980 r., bez publikowania ich. Zob. CETL nr
132
02/88, str. 19, a także Raffaella Gremese w Udine, zob. CETL nr 02/88, str.19. 26. "Die Parastimme", nr 3, sierpień 1986, str. 19-20. 27. Bilder aus dem Reichder Totem, Knaur, RTLEdition, 1987. 28. Zob. tamże, str. 264. 29. Str. 272-274. 30. Tamże, str. 5. 31. Zob. John G. Fuller, tamże, str. 203-206. 32. Marcello Bacci, II mistero delie uoci dall'aldila, Edizioni Mediterranee, 1985. 33. Alessandro Papo, II mistero dell'anfora parlante, Edizioni Mediterranee, 1992. 34. Zob. Hildegard Schafer, Brucke zwischen Diesseits und jenseits, Bauer Verlag, 1989, str. 249 i 251. 35. Hildegard Schafer, Brucke zwischen Diesseits undjenseits, Bauer Verlag, 1989, str. 249 i 251; tłumaczenie fr. seria "La vie et l'audela", Robert Laffont, 1992. 36. Raffaella Gremese i Renata Capria D'Aronco, Le nostre esperienze eon le "immagini-video" presunte paranormali: metodologie e risultati, w dziele zbiorowym; L'altra realta, Edizioni Mediterranee, 1990, str. 103-111. 37. "Parasciences Transcommunication», nr 10, str. 24-26; nr 11, str. 37. 38. Sinesio Damell, El misterio de la psicojonia, Ediciones Fausi, 1987. 39. Nr 424 z 18 czerwca 1990. 40. Monique Simonet, A l'ecoute de l'invisible, drugie wydanie, F. Lanore et F. Sorlot, 1988; Images et messages de l'au-delii, Editions du Rocher, 1991; Porte ouuerte surl'etemite, Rocher, 1993. 41. Zob. Sarah Wilson Estep, Voiees of Etemity, Ballantine Books, 1988, str. 49,126-129,141 i 148-150. 42. "Unlimited Horizons", tom 5, nr 2, lato 1987. 43. Zob. także S.W. Estep, dz. cyt., str. 162-163. 44. Zob. Sine sio Darnell, Il misterio delapsicojonia, str. 51-52. 45. Tamże, str. 115-120. 46. Marcello Bacci, Il misterio delie voci dall'aldila, str. 62. 47. Monique Simonet, A l'eeoute de l'invisible, F. Lanore et F. Sorlot, 1988, str. 126-127. 48. Marcello Bacci, tamże, str. 15. 49. Marcello Bacci, tamże, str. 87. 50. Sinesio Darnell, tamże, str. 144 i 174-175. 51. Francois Brune, Ubereinige Probleme, w Injo-news (Biuletyn Luksemburskiego Centrum Studiów nad Transkomunikacją), nr 2 z 1990, str. 24-25. 52. Nr 1, 1990, jeśli chodzi o obrazy, i nr 2 i 3, jeśli chodzi o teksty. Zob. także doskonałe studium dra Vladimira Delavre'a w tym samym czasopiśmie, nr 4, str. 21-24. 53. Theorie et pratique de la transcommunication, un pont entre notre monde et l'au-dela, seria "La vie et l'au-dela», Robert Laffont, listopad 1992. 54. Ernst Senkowski, dz. cyt., str. 51. 55. Monique Simonet, Porte ouverte sur l'etemite, Rocher, 1993. 56. Silva Gessi, Voici e pensieri dall'aldila, Hermes Edizioni, 1989, str. 13. 58. 57. Zob. np. nr 2, 1990, "Info-news» (Biuletyn Luksemburskiego Centrum Studiów nad Transkomunikacją), str. 28. "Infonews", nr 1/1992, str. 13; zob. też paranormalną podobiznę Ericha Jungmanna w wieku dorosłym, choć zmarł on jako roczne dziecko, ijego niezaprzeczalne podobieństwo do brata Herberta, tamże, str 14-16. 59. Paola Giovetti, Il cammino delia speranza, Edizioni Mediterranee, 1992, str. 11 7 i ujęcie fotograficzne. 60. Ponieważ nie wszyscy mają dostęp do biuletynu luksemburskiego, przytaczam cytat Hildegard Schafer, "Brucke zwischen Diesseite ind Jenseits", Bauer Verlag, 1989, str. 110. 61. Tamże, str. 119. 62. Biuletyn LCST z grudnia 1989. 63. Zob. Magie, Madonnen und Mirakel, Unglaubliche Geschichten aus Italien, Rainer Holbe et Elmar Gruber, Knaur, RT.L. Edition, 1987, str. 229-236. 64. Lettres de Pierre, tom I, str. 387-388. 65. Lettres de Pierre, tom I, str. 394-396, 425-426. 66. Zob. Louis Pauwels i Guy Breton, Nouvelles histoires extraordinaires, Albin Michel, 1982, str. 131-141. 67. Tamże, str. 137. 68. Tamże, str. 141. 69. Wyczerpujący opis tego wydarzenia można znaleźć w: Louis Pauwels i Guy Breton, Histoires jantastiques, Albin Michel, 1983, str. 49-57.
133
70. Tom IV, str. 173. 71. Tom I, str. 323. 72. Cytuję za przypisem Jeana Prieura w książce Marcelle de Jouvenel, Comme un secret, comme une flamme, Sorlot et Lanore, 1989, str. 73-74. 73. Images et messages de l'au-dela, Rocher, 1991, str. 71-72. 74. Monique Simonet, Porte ouverte sur l'etemite, Rocher, 1993, zob. też "Parasciences», nr 8. 75. S. Ralph Harlow, A Life after Death, Double Day, New York 1961. 76. D. Scott Rogo i Raymond Bayless, Phone Calls from the Dead, Prentice Hall, 1979, Englewood Cliffs, New Jersey. 77. Tamże, str. 14-15. 78. Tamże, str. 68-70. 79. Tamże, str. 110-112. 80. Tamże, str. 106-107. 81. Theo Locher i Maggy Harsch, Jenseitskontakte mit technischen Mitteln gibt es, S.V.P.P., Biel/Berno i C.E.T.L., Luksemburg 1989, str. 22-26. 82. Rainer Holbe, Botschaften aus eineranderen Dimension, RT.L. i Knaur, Monachium 1988, str. 17-67. 83. Ken Webster, The Vertical Plane, Graf ton Books, Londyn 1989. Streszczenie można znaleźć w kilku cytowanych dziełach, ale zob. głównie: Ernst Senkowski, Instrnmentelle Transkommunikation, RG. Fischer, 1989, str. 279-293.
Rozdział II 1. Eckart Wiesenhutter, Blick nach drnben, Selbsterjahrnngen im Sterben, Gutersloher Verlagshaus, 1974. 2. Georges Barbarin, Le livre de la mort douce, I wydanie 1937, II wydanie Dangles, 1984, str. 133. 3. Tamże, str. 137. 4. Tamże, str. 99. 5. Tamże, str. 197. 6. Raymond Moody, La vie apre's la vie. Les lumieres nouvelles sur la me apres la me, Robert Laifont, 1977/78. Michael Sabom, Souvenirs de la mort, Robert Laffont 1983; Kenneth Ring, Sur lesfrontieres de la me, Robert Laffont, 1982. Georges Ritchie, Retour de l'audela, Robert Laffont 1986, Karlis Osis i Erlendur Haraldsson, Ce qu 'ils ont vu ... au seuil de la mort, Editions du Rocher, 1977. 7. Out of the BodyExperiences, Ballantine, New York 1986; Ring, tamże, str. 252. 8. Greenhouse H.B., The Astral Journey, Avon, Nowy Jork 1974, str. 26, cyt. przez Kennetha Ringa w: Sur la jrontiere de la me, Robert Laffont, 1982, str. 253. 9. R Crookall, Out of the Body Experiences, University Books, Nowy Jork 1970. 10. Tamże, str. 253-254. 11. Czytelnik bez wątpienia dostrzeże związek między tym opisem a niektórymi rysunkami Williama Blake'a, na których widzimy nad leżącym ciałem jego replikę. Unosi się ona, w tej samej pozycji, w pewnej odległości od ciała, i zaczyna się od niego oddzielać. 12. Zob. Moody, tamże, I, str. 54-55. 13. Zob. Marie-Anne Lindmayr, Mes relations avec les limes du Purgatoire, Editions Christiana, Stein am Rhein 1974, str. 17-18. 14. Zob. George Ritchie, Retourde l'au-dela, Robert Laffont, 1986, str. 49-50. 15. Les morts ont donne le signe de vie, wyd. kieszonkowe, Fayard, 1976. 16. Tamże, str. 178. 17. Le Bardo Thodol, Livre des morts tibetains, Librairie d'Amerique et d'Orient, Maisonneuve, 1977, str. 139, ta sama myśl str. 86, 138. 18. Zob. Louis Pauwels i Guy Breton, Nouvelles histoires extraordinaires, Albin Michel, 1982, str. 119-120. 19. Więcej szczegółów na ten temat można znaleźć we wstępie do tego powtórnego wydania, napisanym przez Jeana Prieura. Zob. również rozdziały poświęcone Pierre'owi Monnierowi w Les Ternoins de l'invisible i La nuit devient lumiere tego samego autora. 20. Lettres de Pierre, tom I, str. 3-4. 21. Lettres de Pierre, tom IV, str. 364. 22. Tamże, tom II, str. 238. 23. Zob. Osis i Haraldsson, tamże, str. 230-231 i 268. 24. Nicole Gourvennec, Mon petit Icare, Academie europeenne du livre, 1991, str. 7. 25. Tamże, str. 77. 26. Arnaud Gourvennec Vers le soleil de Dieu, F. Lanore i F. Sorlot, 1992, str. 30-31. 27. Belline, La troisieme oreille, Robert Laffont, 1972, str. 109-110. 28. Marcelle de Jouvenel, Au seuil du Royaume, Lanore, 1981, str. 32. 29. Elizabeth Kubler-Ross, La mort et l'enjant, Edition du Tricorne, Geneve 1986, str. 33-40,111-122. 30. Tamże, str. 115-117.
134
31. Tamże, str. 47. 32. Istnieje jednak inne słowo w grece ludowej.
Rozdział III 1. Zob. M.-P. Stanley, Christianisme et Reincamation vers la reconciliation, L'Or du temps, 1989. 2. Ezechiel, 37. 3. Lettres de Pierre, tom IV, str. 344; ta sama myśl: tom III, str. 130 i 379. 4. Tamże, str. 136. 5. Zob. R. Moody, La Vie apres la me, str. 71. 6. Lettres de Pierre, str. 136. 7. Sterben ist do ch ganz anders, Erjahrungen mit dem eingenen Tod, Kreuz Verlag, Stuttgart, Berlin 1977, str. 102. 8. Lettres de Pierre, tom II, str. 175 i 318. 9. De l'ame et de la resurrection, Migne, P.G. XLVI, 108 (dokumenty skompletowane przez ojcarGeorgesa Habrę, La Mort et l'Audela, str. 110). 10. Pełny opis tego niezwykłego wydarzenia znajdziemy w książce Jeana Prieura, Les morts ont donne signe de me, F. Lanore i F. Sorlot. 11. Wir iiberleben den Tod, Herderbucherei 1983, nr 1088, str. 58-61. 12. Historia ta została opisana przez Johna G. Fullera w 1976 r. w książce The Ghost oj Flight 401. Na jej podstawie napisano scenariusz i zrealizowano film, który odniósł wielki sukces. 13. Lettres de Pierre, tom II, str. 320-321. 14. Nicole Dron, cytowana przez Monique Simonet w Porte ouverte surl'etemite, Rocher, 1993. 15. Tekst cytowany w: S. Morenz, La religio n egyptienne, Payot, 1962, str. 265. 16. Jean Prieur, Les tablettes d'or, F. Lanore, 1979. 17. Jean Prieur, tamże, str. 263. 18. Au diapason du ciel, Lanore, 1981, str. 94. 19. Quand les sources chantent, Lanore, 1978, str. 31. 20. Tamże, str. 196-197. 21. La douloureuse passion de Notre Seigneur Jesus Christ, Tequi 1922, str. 230. 22. Au seuildu royaume, Lanore, 1981, str. 236. Zob. także Aime Michel, Metanoia, pheomenes physiques du mysticisme, Albin Michel, 1986, str. 212-240, Herbert Thurston, Les phenomenes physiques du mysticisme, Rocher, 1986, str. 9-45. 23. Ojciec Schindelholz, Exorcisme, un prętre parle: petite anthologie de lapossession aujourd'hui, Pierre-Marcel Favre, Lausanne 1983, str. 77-78. 24. Figures contemporaines de la Sainte Montagne, broszurka 5, 1981, str. 41-44. 25. Sinesio Darnell, Tiempo, espacio y parapsicologia, Ediciones Decalogo, 1989, str. 130. 26. Rene Laurentin, Un amour extraordinaire: Yvonne-Aimee de Malestroit, OEIL, 1985, str. 168. Więcej szczegółów zob. w: Rene Laurentin i Dr P. Maheo, Bilocations de mere Yvonne-Aimee, OEIL, 1990, s. 52-57. 27. Rene Laurentin i Dr P. Maheo, Bilocations de mere YvonneAimee,OEIL, 1990, str. 29-30. 28. Zob. P. Thomas Villanova Wegener, Anna-Katharina Emmerich, Das innere und aussere Leben der gotts eligen Dienerin Gottes, Paul Pattloch Verlag 1972, str. 179-181. 29. Zob. Lady Cecil Kerr, Theresa-Helena Higginson, Desclee de Brouwer, 1935, str. 204,269,280-281, a zwłaszcza 401-410. 30. Nie udało mi się odszukać tego opracowania, cytuję go więc za ojcem Giovannim Martinetti, który opublikował go w dziele: La vitafuori del corpo, Editrice Elle Di Ci, 1989, str. 227-261 31. Joachim Bouffiet: Encyclopedie des phenomenes extraordinaires dans la vie mystique, przedmowa R. Laurentin, wyd. F.-X. de Guibert (OEIL), tom I, 1992, str. 202-208. 32. Tamże, str. 202. 33. Tamże, str. 321-323. 34. Zob. str. 235. 35. Vous ... mes amis, Lethielleux, 1953, str. 136. 36. Podobny bardzo piękny przypadek, w którym sen przedłuża się w formie pisma automatycznego, opisany jest przez Belline'a, La troicieme oreille, tamże, str. 155-159. 37. Zob. Moody, La vie apres la vie, str. 122-123. 38. Johannes Steiner: Therese Neumann, La stigmatisee de Konnersreuth, Ed. Meddens, 1963, str. 90-91 i 89. 39. Au seuil du Royaume, str. 99. 40. Tamże, str. 258. 41. Lettres de Pierre, tom I, str. 310. 42. Tamże, tom II, str. 317-318.
135
43. Rosemary Brown, En communicaton avec l'au-dela, zbiór "J'ai lu", 1974. Ostatnie wydanie po angielsku opatrzone jest wstępem biskupa z Southwark. Pani Brown opowiada o swoim spotkaniu z biskupem w "Immortals at my Elbow", Bachman and Turner, Londres 1974. 44. Tamże, str. 109 i 110. 45. F. Amiot, Evangiles apocryphes, Artheme Fayard, 1952, str. 84,85 i 87. 46. Aurelio de Santos Otero, Los Evangelios apocrifos, RA.C., 1979, str. 313. 47. Hymn XV, cytowany przez Jeanne Villette w La Resurrection du Christ dans l'art chretien du II-eme siecle, Henri Laurens, Paris, 1957, str. 68-69. 48. Lettres de Pierre, tom IV, str. 144. 49. Wyklęcie przejęte zresztą mniej więcej w tych samych terminach przez Sobór z Konstantynopola w r. 553. 50. Na temat tego wszystkiego i odnośnie następnego paragrafu, zob. Antoine Guillaumont, Les «Kephalaia gnostica», d'Evagre le Pontique, Le Seuil, 1962 r. 51. Zob. Guillaumont, tamże, str. 143, przypis 74. 52. Guillaumont, tamże, str. 114-116.
Rozdział IV 1. La vie apres la vie, str. 74. 2. Zob. Louis Pauwels i Guy Breton, Nouvelles histoires extraordinaires, str. 112-113. 3. Lamort et l'enfant, str. 173-174. 4. Phenomenes psychiques au moment de la mort, tłumaczenie francuskie, Ed. de la Bibliotheque de philosophie spiritualiste, Paryż 1923. 5. Ce qu'ils ont vu ... au seuil de la mort, Ed. du Rocher, 1982. 6. Tamże, str. 124, 192-193 i str. 146. 7. La crisi della morte, Armenia Editiore, 1976, str. 264-265. 8. L. Pauwels i Guy Breton, Nouvelles histoires extraordinaires, str. 126-127. 9. Tamże, str. 71. 10. La vieapres la vie, str. 78-79. 11. Tamże, str. 82-83. 12. Patrice Van Eersel, La source noire, Grasset, 1986, str. 196-197. 13. Tamże, str. 82. 14. George Ritchie, Retour de l'au-dela, str. 64-66. 15. Melvin Morse, Des enfants dans la lumiere de l'au-dela, zbiór "La vieet au-dela. Robert Laffont, 1990, str. 152-153. 16. Tamże, str. 154-158. 17. Tamże, str. 181. 18. Tamże, str. 236. 19. Melvin Morse i Paul Perry, Transfonned by the Light. 20. Zob. Moody, dz. cyt., str. 85-86. 21. Tamże, str. 66-68. 22. Zob. str. 75. Podobnie jak George Ritchie, ofiara tego wypadku opisała w pełni swoje doświadczenie w: Stefan von Jankovitch, La mort, ma plus belle experience, Au Signal, Lausanne 1988. 23. Tamże, str. 69-74. 24. Moody, Lumieres nouvelles sur la Vie apres la vie, str. 132. 25. Moody, La Vie apres la vie, str. 87. 26. Zob. J. C. Hampe, dz. cyt., str. 76. 27. Moody, Lumieres nouvelles ... , str. 17. 28. Arnaud Gourvennec, Vers le soleil de Dieu, 1992, str. 27-28. 29. Silvia Gessi, Voci e pensieri dall'aldila, Hermes Edizioni, 1989, str. 49. 30. Dz. cyt., str. 72. 31. Dz. cyt., str. 73. 32. Lettres de Pierre, tom III, str. 29 i następne. 33. Tamże, tom II, str. 122. 34. Moody, La Vie apres la vie, str. 88. 35 Zob. także Phyllis M. H. Atwater, Coming Back to Life, Dodd, Mead and Company, New York 1988, str. 37. 36. Barbara Harris i Lionel C. Bascom, Full Circie, the Near-Death Experienceand Beyond, PocketBooks, New York 1990, str. 26. 37. Lettres de Pierre, tom III, str. 105.
136
38. Tamże, tom III, str. 88-89. 39. Tamże, tom III, str. 412-413. 40. Moody, La Vie apres la vie, str. 50-51. 41. Death-Bed Visions, Methuen, Londyn 1926, cytowany przez Osisa Haraldsona, tamże, str. 39-40. 42. The Ministry of Angels, The Citadel Press, Secaucus, N.J. 1959· 43. Według tekstu cytowanego przez W. Schiebe1era, tamże, str. 49. 44. La Vie apres la vie, str.101-102. 45. Zob. K. Ring, tamże, str. 268. 46. Lettres de Pierre, tom II, str. 375. 47. Belline, La troisieme oreille, str. 155-158; Jean Prieur, Les tablettes d 'or, str. 219, opowiada podobną historię, która przydarzyła się pani de Jouvenel z jej synem Rolandem. 48. Pauwels i G. Breton, Nouvelles histoires extraordinaires, str. 116. 49. Tamże, str. 113. 50. Tamże, str. 117. 51. Lettres de Pierre, tom I, str. 201-202. 52. Opublikowano w -La vie spirituelle» w lipcu 1931. Później grecki tekst przetłumaczono i opublikowano w: Les sources chretiennes. 53. Lettres de Pierre, tom IV, str. 271. 54. Tamże, tom IV, 24 października 1930. 55. O tych wszystkich słynnych postaciach zob. Jean Prieur, L'Europe des mediums et des inities, Perrin, 1987. 56. L'autre monde, ses possibilites infinies, ses spheres de beaute et dejoie, Les Editions Amour et Vie, 1979, str. 263-264. 57. Ou et comment retrouverons-nous nos disparus, Astra, 1981, str. 92-93. 57. Quand Ies sources chantent, str. 150.
Rozdział V 1. Au seuil de la verite, la Pensee universelle, 1978. Apres cette vie, 1983. La mort est un reveil, 1980. La Science et l'Esprit, 1983. La Totalite du reel, 1983, «L'univers spirituel., SorIot et Lanore, 1988. 2. Lettres de Pierre, tom V, str. 470. 3. Dialogues avec l'ange, 1976, Les dialogues tels queje Ies ai vecus, 1984, Les dialogues, ou I'enfant ne sans parents, 1986, Les dialogues ou le Saut dans l 'inconnu, 1989 Aubier Montaigne. 4. Przekaz otrzymany 13 lipca 1987 r. 5. Tamże, str. 191, zob. także str. 189,216,264. 6.Sinesio Damell, El misterio ... , str. 143-144. 7. Marcello Bacci, dz. cyt., str. 39-53. 8. Tamże, str. 85 i 108. 9. Tamże str. 136. 10. Tamże, str. 6. 11. Ebon, Dialogues avecles morts?, Fayard, 1971, str. 87-104. 12. Tamże, str. 100. 13. Paulo Rossi Severino e Equipe AME-SP, A vida triunfa, Editora FE, Sao Paulo 1990, str. 13-14. 14. Carlos Augusto Perandrea, A psicografia a luz da grafoscopia, Editora FE, Sao Paulo 1991. 15. Dz. cyt., str. 282. 16. Journal of the Society for Psychical Research, Londyn 19061938. Zobacz także: J.G. Piddington, A series of Concordant Automatisms, Proceedings of the Society for Psychical Research, część LVII, tom XXII, 1908, str. 19-417. 17. Au seuil du royaume, str. 87-88. 18. Georges Morrannier, tom III, str. 37, 53-54. 19. Roland de Jouvenel, tom II, str. 131-138. 20. James Jeans cytowany przez Michel Cazenave w zbiorowym dziele «La synchronicite, l'ame et la science; existe-t-il un ordre causal?», Poiesis, 1985, str. 65. 21 Tamże, str. 163. 22. Tamże, str. 139 i 156. 23. Opublikowane pod tytułem Le Christ en vous, Astra, 1978. 24. Francois Brune, Pour que l'homme devienne Dieu, str. 158-170. 25. Le Christ en vous, str. 105. 26. Tamże, str. 108. 27. Tamże, str. 109.
137
28. Tamże, str. 111. 29. Louis Pauwels i Guy Breton, Nouvelles histoires extraordinaires, str. 120-123. 30. Tłumaczenie z oryginału greckiego, który został wydany w Atenach w 1924 r. 31. Au diapason du ciel, str. 139-140. 32. Quand les sources chantent, str. 137. 33. Tamże, str. 60. 34. Tamże, str. 84. 35 Tamże, str. 89. 36. Tamże, str. 91 i 92. 37. Szczegóły zaczerpnięte zjego pierwszej książki Joumeys Out ofthe Body, Anchor PressjDoubleday, 1977, które nie zostały zachowane w tłumaczeniu francuskim: Le voyage hors du corps, Ed. Garanciere, 1986. 38. Zob. Patrice Van Eersel: La source noire, Grasset, 1986, str. 269-277. 39. Tamże, str. 63-64. 40. Le grandpassage, Le courrier du livre, 1978, str. 132-133. 41. You Live after Death, Creative Age Press, New York 1950. 42. You Live after Death, Creative Age Press, New York 1950. 43. The de ad are alive, str. 161. 44. Tamże, str. 88-89. 45. Georges Morrannier, tom I, str. 43. 46. Tamże, str. 33. 47. Tamże, str. 150-151. 48. Tamże, str. 141. 49. Tamże, str. 150. 50. Tamże, str. 60-61. 51. Tamże, str. 26. 52. Georges Morrannier, tom II, Apres cette vie, str. 161. 53. Tamże. 54. Georges Morrannier, tom V, La totalite du reel, str. 205. 55. Tamże, str. 196. 56. Tamże, str. 56. 57. Lettres de Pierre, tom I, str. 185-196. 58. Henry Corbin, L'imagination creatrice dans le soufisme d 'Ibn Arabi, Flammarion, 1958, str. 141, 147,271-272. 59. Tamże, str.38. Zobacz str. 38, inne podobne zdarzenie, w którym forma subtelna stworzona przez modlitwę interweniuje w świecie realnym. 60. Mohyiddin Ibn Arabi, L'alchimie du bonheur parfait, L'ile verte, Berg International, 1981, str. 126 i 131. 61. Zob. D.T. Suzuki, Essais sur le bouddhisme zen, trzecia seria, Albin Michel, 1972, str. 71-72. Zob. Henry Corbin, dz. cyt., str. 272, przypis 169 i str. 275, przypis 200. 62. Albert Pauchard, tamże, str. 284. 63. Paul Misraki, L'experience de l'apres vie, Robert Laffont, 1974, str. 101-102. 64. Tamże, str. 190. 65. Roland do swojej matki, tom I, Au diapason du ciel, str. 184. 66. Tamże str. 155. 67. Tamże str. 114-115. 68. A l'ecoute de l'inmsible, F. Sorlot-F. Lanore, 1988, str. 43. 69. Dz. cyt., str. 210-213.
Rozdział VI 1. Roland de Jouvenel, tom V, La seconde vie, str. 127-129. 2. Tamże, str. 27. Lecz Roland de Jouvenel powraca do tego często: str. 46, 83, 104, 106, 148-149, 163-164. 3. Tamże, str. 183-184, 197. 4. Tamże, str. 184-185. 5. Tamże, str. 85. 6. La science face aux confins de la connaissance, Le Colloque de Venise, wyd. Felin 1987. 7. Le Grand Passage, str.17. 8. Tamże, str. 51.
138
9. Tamże, str. 124-125. O symbolicznym znaczeniu bóstw pijących krew zob. str. 143, przypis 1. 10. Henry Corbin, L'imagination ereatriee, str. 166-167, cytaty str. 170-173. 11. Emir Abd el-Kader, Eerits Spirituels, Le Seuil1982, str.l02. 12. Jean-Robert Pasche, Les Ręves ou la eonnaissanee interieure, Buchet-ChastelI987, str. 53. 13. Christian Genest, ABC des ręves, Jacques Grancher 1986, str. 102. 14. Helmut Hark, Trailme vom Tod, KreuzVerlag 1987, str. 68-82. 15. Tamże, str. 201-202. 16. Milarepa, ses mefaits, ses epreuves, ses illuminations, Fayard 1971, str. 200. 17. Helene Renard, L'apres-vie, Philippe Lebaud 1985, str. 172. 18. Tamże, str. 71. 19. Tamże, str. 179. 20. Alexandra David-Neel: Immortalite et Reineamation, Rocher 1978, str. 116-125. 21. Tamże, str. 179-181. 22. Tamże, str. 93. 23. L'interpretation des contes de fees, La fontaine de Pierre 1978, wznowiona przez Dervy-Livres w 1987 r. 24. Tamże, str. 32. 25. Zob. opowiadania Anny i Daniela Meurois-Givaudan, Recits d'un voyageur de l'astral; Terre d'emeraude, De memoire d'Essenien, Le voyage a Shambhalla, wyd. Arista. 26. Henry Corbin, Le paradoxe du monotheisme, L 'Herne 1981, str. 167 i 168. 27. Visionen der Therese Neumann, tom I, Schnell und Steiner 1974, str. 123. 28. Tamże, str. 222. 29. Jean Prieur, Swedenborg, biographie, anthologie, Sorlot et Lanore 1983, str. 30. 30. Tłumaczenie Jeana Prieura, Les visions de Swedenborg, tekst z 29 stycznia 1772, Sorlot et Lanore 1984, str. 14. 31. Henry Corbin, L'imagination ereatriee, str. 275, przypis 200. 32. Jean Prieur, Les visions de Swedenborg, str. 93-96. 33. Tamże, str. 199. 34. Tamże, str. 37. 35. Ernest R. Hilgard, Divided Consciousness, John Wiley, New York 1977, str. 196-198, cytowany przez lana Wilsona w Super-Moi, wyd. Tsuru 1990, str. 35-38. 36. Ian Wilson, Super-Moi, str. 27-28. 37. Brucke uber den Strom, herausgegeben von F. Herbert Hillringhaus, Novalis Verlag, Schaffhouse, wyd. drugie, 1985, str. 127. 38. Giorgio di Simone, Esperienze juori dei corpo, Edizioni Mediterranee 1988, str. 99-168. 39. Giorgio di Simone, Rapporto dalla dimensione X, Dialoghi eon la dimensione X, n Cristo vero, Edizioni Mediterranee. 40. Lettres de Pierre, tom I, str. 323. 41. Tamże, tom II, str. 235. 42. Tamże, tom III, str. 128-129. 43. Tamże, tom II, str. 426. 44. Tamże, tom II, str. 393. 45. Roland de Jouvenel, tom IV, En absoluefidelite, str. 54. 46. Tamże, str. 107. 47. Jean Prieur, Les temoins de l'invisible, Livre de Poche 1972, str. 304 i 307. 48. Lettres de Pierre, tom III, str. 298. 49. Tamże, tom IV, str. 241. 50. Tamże, str. 228 i 263. 51. Lettres de Pierre, tom II, str. 426-427. 52. Zob. wstęp Jeana Prieura do: Paqui, Entretiens eelestes, Sorlot et Lanore 1984. 53. Tamże, str. IX. 54. Inny zbiór wydany pod tytułem Missel de Paqui zawiera przesłania otrzymane przez pierwszą osobę do roku 1927, po czym znowu od 1939 do 1945 r. 55. Tamże, str. 216-217. 56. Lettres de Pierre, tom III, str. 112-113. 57. Jean Prieur, Les temoins de l'invisible, str. 301. 58. Tamże, str. 274-275. 59. Reymond Ruyer, La Gnose de Prineeton, Fayard 1974. 60. Pour que l'homme devienne Dieu, Ymca Press str. 355-370.
139
61. Tamże, str. 40. 62. Au diapason du ciel, str. 99. 63. Lettres de Pierre, tom IV, str. 221.
Rozdział VII 1. Les mort ont donne signe de vie, str. 169-172. 2. Lumieres nouvelles sur la vie apres la vie, str. 54-59. 3. The dead are alive, str. 119-122, 123-127. 4. Tamże, str. 135-140. 5. Tamże, str. 29-31. 6. Harold Sherman, dz.cyt., str. 28-31. 7. Carl Wickland, Thirty Years among the Dead, dzieło opublikowane przez Narodowy Instytut Psychologiczny z Los Angeles w 1924, wznowione przez Newcastle Publishing Company w 1974 r., str. 30-31. 8. Werner Schiebeler, La Vie apres la mort terrestre, zbiór «La vie et au-dela», Robert Laffont 1992, s. 70-71. 9. Tamże, str. 71-76. 10. Werner Schiebeler, Besessenheit und Exorcismus, Wahn oder Wirkliehkeit, Ravensburg 1985. 11. Jean Prieur, L'aura et le eorps immortel, Sorlot et Lanore 1983. 12. Dz. cyt., str. 16. 13. Georges Ritchie, dz. cyt., str. 80-82. 14. Dz. cyt., str. 17. 15. Stoker Hunt, OUIJA, the Most Dangerous Game, Harper and Row 1985, str. 69-78. 16. Tamże, str. 132-138. 17. Tamże, str. 16 i 130. 18. Tamże, str. 149. 19. Werner Schiebeler, dz. cyt., str. 113. 20. Les morts ont donn e le signe de vie, str. 204-210. 21. Jean Mohnen w biuletynie CETL, 1987, nr 4, str. 7-8. 22. Tamże, str. 9. 23. Hildegard Gesbert, Pruifet die Geister, Viersen. 24. Dz. cyt., str. 95, 99-100,116. 25. Maurice Ray, L'occultisme a la lumiere du Christ, Ligue pour la lecture de la BibIe, Lausanne 1982. 26. Helena Charles, Votre guerison par le magnetisme. 27. R. P. Jean Jurion, Joumal d'un hors la loi, unprętreparmi les guerisseurs, 1976. 28. Jean Vernette, Occultis me, magie, envoutements, Salvator 1986, str. 89. 29. Aby dać czytelnikowi poczucie bezpieczeństwa, ja również je znam. Oto lista najważniejszych: Księga Powtórzonego Prawa 18 (10-11), Ks. Kapłańska 19 (31),20 (6 i 27), I Ks. Samuela 28 (3-25), Ks. Izajasza 8 (19); List do Galatów 5 (2021), potępiają magię, choć wydaje się, że Mojżesz, w swoim czasie, nie uciekał od niej, ale w każdym wypadku nie chodzi o to samo. 30. Pierwszy list do Koryntian 12 (4-10). 31. Aby poczytać o tej zwykłej matce rodziny i ubogiej szwaczce, zob. Albert Bessieres, La bienheureuse Anna-Maria Taigi, Resiac 1977. 32. Rene Laurentin, Un amour extraordinaire: Yvonne-Aimee de Malestroit" OEIL 1985. Zob. także jej Eerits spirituels oraz Predictions. 33. Au diapason du ciel, str. 43 i 58. 34. Dz. cyt., str. 78-79. 35. Dz. cyt., str. 86-87. 36. Dz. cyt., str. 86. 37. Dz. cyt., str. 21-24. 38. Louis Pauwels i Guy Breton, Nouvelles histoires extraordinaires, Albin Michel1982, str. 115. 39. George Ritche, Retour de l'au-dela, Robert Laffont 1986, str. 159-160. 40. Lettres de Pierre, tom IV, str. 423. Zob. także str. 325. 41. Lettres de Pierre, tom VI, tekst z 3 września 1930 r. 42. Lettres de Pierre, tom II, str. 455. W tekście autora słowa są podkreślone.
Rozdział VIII 1. Lettres de Pierre, tom I, str. 144. 2. Tamże, tom I, str. 205.
140
3. Tamże, tom III, str. 26. 4. Tamże, tom III, str. 439. 5. Tamże, tom III, str. 26. 6. Tamże, tom II, str. 72-73. 7. Tamże, tom I, str. 145. 8. Tamże, tom II, str. 45. 9. Zob. np. Femand Schwarz, Initiation aux livres des morts egyptiens, Albin Michel, zbiór «Spiritualites vivantes», 1988. 10.Nowy Testsment, wydanie TaB, w odniesieniu do Jana, rozdział 9, 2. 11. Ks. Malachiasza 3, 23, cytat w Ew. Mat. 11, 14; Mar. 9,11; J 1,21. 12. Św. Łukasz, 9,18-19. 13. Geddes Mac Gregor, Reincamation in Christianity, Wheaton, Etats-Unis 1978. 14. Antoine Guillaumont, Les Kephalaia gnostica d'Evgare le Pontique, Seuil 1962, str. 50, przypis 12, w którym znajdujemy cytaty i odniesienia. 15. McGregor, dz. cyt., str. 15 i 26, przypis 1. 16. Zbyteczne jest pisanie do mnie, by wskazać mi taki lub inny tekst z Pisma Św. Znam wszystkie, które można by tu przytoczyć. Są one od dawna znane wszystkim specjalistom. 17. Ian Wilson, Experiences vecues de la survie apres la mort, L'Age du Verseau-Belfond 1988. 18. Dz. cyt., str. 74-76. 19. Alain Danielou: La fantaisie des dieux et l'aventure humaine l'apres la tradition shivaite, Rocher 1985, str. 124-125. 20. Carl Wickland, dz. cyt., str. 351-352. Opinia potwierdzona przez innego ducha, tamże, str. 334-336. 21. Rainer Holbe, Botschaften aus einer anderen Dimension, RT.L.- Knaur, Munich 1988, str. 73. 22. Seans z 4 grudnia 1923 r. 23. Dz. cyt., str. 234 i 144. 24. Alain Guillo, Un grain dans la machine, une evasion spirituelle des prisons de Kaboul, Robert Laffont 1989, str. 183. 25. Arista 1983, str. 68-91. 26. Tamże, str. 69. 27. Tamże, liczne fragmenty; np. str. 113, przypis l; str. 115, 117,124-125. 28. Alexandra David-Neel, Immortalite et reincamation, Rocher 1978, str. 96. 29. Paul Martin-Dubost, Cankara et le Vedanta, Le Seuil 1973, str. 65 i 79. 30. Anne-Marie Esnoul, Ramanuja et la mistique vishnouite, Le Seuil 1974, str. 70-72. 31. Tamże, str. 135. 32. Tamże, str. 121-122. 33. Maguy Lebrun, Medecins du ciel, medecins de la terre, Robert Laffont 1987, str. 23. 34. Był to niegdyś nasz główny punkt niezgody, w bardzo zresztą przyjacielskim klimacie. Obecnie przyjmuje ona, podobnie jak ja, możliwość przypadków reinkarnacji, ale nie upatruje w nich powszechnej reguły. Myślę, że obecnie doskonale zgadzamy się w tej kwestii. 35. Dz. cyt., str. 287. 36. Marie-Pia Stanley cytująca Romain Rollanda w Christianisme et reincamation, vers la reconciliation, l'Or du temps 1989, str. 191-192. 37. Teksty Dhanjibhai Fakirbhai, zmarłego w 1967 i cytowanego przez ojca Maurice'a Maupiliera w Les mystiques hindous chretiens, OEIL 1985, str. 219 i 220. 38. Reincamation in Christianity, a new vision ofthe role of rebirth Christian Thought. 39. Dz. cyt., str. 119-120. 40. Tamże, str. 143-147. 41. Tamże, str. 333-340. 42. Tamże, str. 333-341 i następne. 43. Tamże, str. 273-274. 44. Maguy Lebrun, L'Amourenpartage, Robert Laffont 1991, str. 175-176. 45. Na przykład książki Jeanne Morrannier i przekazy jej syna Georgesa. 46. Robert Linssen, Le Zen, Marabout Universite, Gerard 1969, str. 137. 47. Alain Danielou, dz. cyt., str.125. 48. Robert Linssen, dz. cyt., str.162. 49. Alexandra David-Neel, Immortalite et Reincamation, str. 89. 50. Tamże, str. 102. 51. Tamże, str. 89-90.
141
52. Tamże, str. 127-128. 53. Tamże, str. 185. Także str. 187, na której przytoczone jest świadectwo pewnego Hindusa. 54. Filippo Liverziani, La reincamazione e i suoifenomeni, Edizioni Mediterranee 1988, str. 8 iII. 55. Louis-Vincent Thomas i Rene Luneau, La Terre africaine et ses religions, Librairie Larousse 1975, str. 28. 56. Tamże, str. 97-98. 57. Filippo Liverziani, La reincamazione e i suoi fenomeni, Edizioni Mediterranee 1988, str. 98-116. 58. Np. zob. dz. cyt., str. 134. 59. Dz. cyt., str. 116, 158. 60. Jean Prieur, Les visions de Swedenborg, str. 19, 20, 22. 61. Carl Wickland, dz. cyt., str. 352. 62. D. Scott Rogo, The Infinite Boundary, Dodd, Mead et Company, New York 1987, str. 13-51 i 268-276. 63. Harald Wiesendanger, Zuruck infruhere Leben, Moglichkeiten der Reinkamationstherapie, Kose11991, str. 144-145. 64. Stanislav Grof i Joan Halifax, La rencontre de l'homme avec la mort, Rocher 1982, str. 112. 65. Patrice van Eersel, La Source Noire, str. 185. 66. Tamże, str. 196. 67. S. GrofiJ. Halifax, dz. cyt., str. 79. 68. Eva de Vitray Meyerovich, Mystique et poesie en Islam, Djalal-und-Din Rumi et l'ordre des Derviches toumeurs, DDB 1972, str. 273-274. 69. Ian Wilson, Super-Moi, l'inconnu qui m'habite, Tsuru 1990, str. 122-123. 70. Tamże, str. 128-130. 71. La douloureuse passion de N. S. Jesus-Christ, d 'apres les meditations d'Anne-Catherine Emmerich, Tequi 1922, str. 40-41. 72. Andre Dumas, La science de l'dme, Dervy-Livres 1973-1980, str. 448. 73. Ian Wilson, Experiences vecues de la survie apres la mart, str. 74. 74. Patrick Drouot, Nous sommes tous immortels, Le Rocher 1987-1988, str. 38. 75. Patrick Drouot, Des vies anterieures aux vies futures, Le Rocher 1989, str. 31. 76. Louis- Vincent Thomas, "A propos de Patrick Drouot, un reglement de compte», Bulletin de IANDS France, nr 7, maj 1989, str. 12. 77. Dz. cyt., str. 120. 78. Wstęp do książki Marie-Pia Stanley, Christianisme et reincarnation, vers la reconciliation, l'Or du temps 1989, str. 9. 79. Mes relations avec les dmes du Purgatoire, Christiana 1974. 80. Grabinski -Oster , Fegfeuer- Visionen der begnadeten Margarete Schaffner von Gerlachsheim (Baden), Verlag M. Schroder, Eupen, Belgique. 81. Maria Simma, Les dmes du purgatoire m'ont dit. .. , Christiana. 82. Pour que l'homme devienne Dieu, bez możliwych odniesień, gdyż jest to zasadnicza myśl całej mojej książki. 83. Cytat D. T. Suzuki w Essais sur le bouddhisme zen, tom II, str. 274. 84. Solange Lemaitre, Ramakrishna et la vitalite de l'hindouisme, Le Seuil 1966, str. 150. 85. Robert de Langeac, Vous ... mes amis, Lethielleux 1953, str. 47-48. 86. Tamże, str. 49-50. 87. Tamże, str.53. 88. Tamże, str. 28. 89. David Bohm, La danse de l'esprit, Seveyrat 1989, str. 129130. Rupert Sheldrake czyni wyjątkowo zbliżenie z chrześcijańską doktryną obcowania świętych.(La Memoire de l'Univers, Rocher 1988, str. 261). 90. Dz. cyt., str. 263. 91. Lettres de Pierre, tom I, str. 68, 96, 173; tom II, str. 119; tom III, str. 279; tom IV, str. 28, 370 itd.
Rozdział IX 1. Lettres de Pierre, tom II, str. 426-427. 2. Paul Misraki, dz. cyt., str. 188. 3. George Ritchie, dz. cyt., str. 94-95; 165-167. 3. Jean Prieur, L'Europe des mediums et des inities, Perrin 1987, str. 22-23. 5. Paul Misraki, dz. cyt., str. 188. 6. Tamże, str. 231-232. 7. En absolue fidelite, nowe wydanie z dokładnym tekstem odtworzonym przez Jeana Prieura, F. Lanore et F. Sorlot 1988, str. 185. 8. Comme un secret, comme uneflamme, F. Lanore et F. Sorlot 1989, str. 170-171. 9. Arnaud Gourvennec, Vers le soleil de Dieu, F. Lanore et F. Sorlot 1992, str. 26.
142
10. Tamże, str. 181. 11. Werner Schiebeler, La vie apres la mort terrestre, zbiór «La vie et au-dela», Robert Laffont 1992, str. 25-37. 12. Dz. cyt., str. 31. 13. Tamże, str. 35-36. 14. Lino Sardos Albertini, L'Au-dela existe, Filipacchi 1991, str. 25. 15. Tamże, str. 28. 16. Tamże, str. 157. 17. Tamże, str. 169. Drugi tom książki gromadzi świadectwa ludzi w różnym wieku i z różnych klas społecznych, którym Andrea udzielił pomocy: Au-dela de la foi, Filipacchi 1992; obecnie istnieje też stowarzyszenie Andrea Sardos Albertini, które opublikowało trzecią książkę: Prove e indizi dell'aldila, Rizzoli 1991. 18. Paola Giovetti, Il commino della speranza, Edizioni Mediterranee 1992, str. 121-122, 125 i 127. 19. Paola Giovetti, Messages d'esperance, zbiór »La vie et au-delii', Robert Laffont 1992, str. 187. 20. Tamże, str. 90. 21. Tamże, str. 91. 22. J. Bernard Hutton, Il nous guerit avecses mains, Fayard 1973. 23. On także był chirurgiem, ale zmarł nieco wcześniej od ojca wskutek zapalenia płuc. 24. Janine Fontaine, Medecin des trois corps, Robert Laffont 1980 oraz La medecine du corps energetique, Robert Laffont 1983. 25. Janine Fontaine, Notre quatrieme monde, Robert Laffont 1987. 26. Zob. dzieła ojca Jeana Juriona, księdza i uzdrowiciela. 27. Rycerz Friderich von Lama, Les Anges, Christiana 1976. 28. Dialogues avec l'ange, str. 17-18. 29. Tamże, str. 32; 56; 106; 120; 191. 30. Tamże, str. 178. 31. Henry Corbin, L'homme de lumiere dans le soufisme iranien, Presence 1971, str. 50-62. 32. Jean Prieur, Les visions de Swedenborg, str. 29. 33. Rosemary Brown, En communication avec l'au-dela, str. 110-112 lub Unifinished Symphonies, CorgiBooks 1984, str. 108-109. 34. Arthur Koestler, L'etreinte du crapaud, Calmann-Levy 1967, str. 385. 35. Rupert Sheldrake, Une nouvelle science de la vie, Rocher 1985, str. 73 lub jeszcze La memoire de l'Univers, Rocher 1988, str. 104. 36. Robert Monroe, dz. cyt., str. 104-109. 37. Alain Guillo, A l'adresse de ceux qui cherchent, zbiór "La vie et l'au-deld", Robert Laffont 1991. 38. Dz. cyt., str. 37. 39. Tamże, str. 43. 40. Alain Guillo, A l'adresse de ceux qui cherchent, Calmann-Levy 1967, str. 385. 41. Tamże, str. 46. 42. Tamże, str. 50. 43. Tamże. 44. Tamże. 45. Tamże, str. 46-47. 46. «Tenzin Gyatso, 14 dalai-Lama», Olizane, Geneve, str. 41; cytowany przez Vicki Mackensie w: L'enfant lama, Robert Laffont 1991, str. 211. 47. Rupert Sheldrake, La memoire de l'Univers, Rocher 1988, str. 224. 48. INFO., nr 21, z Tonbandstimmenforschung, Darmstadt, czerwiec 1990. 49. Dz. cyt., str. 137. 50. Les dialogues ou l'enfant ne sans parents, Aubier 1986, str. 39. 51. Dz. cyt., str. 300-306. 52. Jean Prieur, Zarathoustra, homme de lumiere, Robert Laffont 1982, str. 136, przypis 1. 53. Tom V, La seconde vie, str. 70. 54. Zob. Le Cerf, zbiór .Sources Chretiennes», nr 58. 55. Zob. przypisy w mojej książce: Pour que l'homme devienne Dieu, str. 563. 56. Dz. cyt., str. 48,144. 57. Paul Misraki, L'experience de l'apres-vie, str. 173. 58. Dz. cyt., str. 182. 59. W sensie budynku, Belline, La troisieme oreille, str. 130- 131. 60. Rosemary Brown, dz. cyt., str. 130.
143
61. Tamże, str. 156. 62. Dz. cyt., str. 208-209, 211, 212-216. 63. Paul Misraki, dz. cyt., str. 182-183. 64. Belline, Le troisieme oreille, str. 219. 65. BruckeuberdenStrom, str. 373-375.
Rozdział X 1. Johann Christoph Hampe, Sterben ist doch ganz anders, str. 126. 2. Lettres de Pierre, tom III, str. 149. 3. Tamże, tom III, str. 151. 4. , tom I, str. 131, 133, 140, 152, 155, 163, 169, 172, 175,178,190,198,205. 5. Tamże, tom I, str. 80-82,89, 109. 6. Entretiens avec l'ami, dialogue avec Verro, Dervy-Livres 1958, str. 13. 7. Ukazało się nowe wydanie bez tego niezręcznego dodatku; Partages 1990. 8. Dz. cyt., str. 68. 9. Tamże, str. 69. 10. Tamże, str. 166. 11. Tamże, str. 194. 12. Zobacz inne piękne teksty Verro, str. 86, 88-89, 154,201- 202. 13. Patrice Van Eersel, La source noire, str. 196. 14. Tamże, str. 196-197. 15. Dz. cyt., str. 32-33. 16. Na ten temat zob. moją pierwszą, wznowioną obecnie książkę Pourque l'homme devienne Dieu, Dangles 1992. 17. Au seuil du Royaume, str. 87-88. 18. Jeanne Morrannier, tom IV, str. 115, 127; tom V, str. 168. 19. Tom II, str. 106-107, str. 110-114. 20. Cerchio medianico Kappa, Verso la scintilla, Edizioni Mediterranee 1990, str.16. 21. Anne i Daniel Meurois-Givaudan, De memoire d'Essenien, Arista 1984, str. 11-12. 22. Holger Kersten, Jesus lebte in Indien, Knaur 1983-1984, Jesus est mort au Cachemire, Ed. de Vecchi. 23. Kenneth E. Stevenson i Gary R. Habermas, La Verite sur le suaire de Turin, Fayard 1981, str. 102-128. 24. Sindonologia jest nauką badającą całun z Turynu. 25. Zob. doskonałe dzieło o. Manuela Sole La Sabana Santa de Turin, Mensajero, Bilbao. 26. Simone Saint-Clair, Le Flambeau ardent, Astra 1971, Une voyante temoigne, książka napisana wspólnie z Heleną Bouvier, Fayard. 27. Wellesley Tudor Pole i Rosamond Lehmann, A Man Seen Afar, Neville Spearman, wydanie z czerwca 1983 r. 28. Oryginał w języku portugalskim. Wydanie hiszpańskie: Ramatis, El sublime peregrino, Editorial Kier, Buenos Aires 1980. 29. Jeanne Decroix, L'amour par-delc'lla mort, Sand et Tchou 1983, str. 80,147. 30. Jacques Vallee, Autres dimensions, Robert Laffont 1988. J. J. Benitez, Los astronautas de Yave, Planeta 1980. El ouni de Belen, Plaza y Janes Editores 1983. 31. Salvador Freixedo, Visionarios, Misticosy Contactos extraterrestres, Quinta 1985 oraz Laamenaza extraterrestre, Editorial Bitacora, Madrid 1989. Zauważmy to samo niezrozumienie u Jacquesa Vallee: Autres dimensions, zbiór «Les Enigmes de l'univers», Robert Laffont 1989, str. 225. 32. Przekład francuski pod tytułem: L'Evangile tel qu'il m'a ete revele, Pisani. 33. Du ciel, un message de joie dans la douleur, Saint-Michel 1975. 34. Znajdziemy ich teksty w zbiorze Apparitions et Messages mystiques aujourd 'hu i», opublikowane przez o. Rene Laurentina w Editions de l'OEIL. 35. Arnaud Gourvennec, Vers le soleil de Dieu, F. Lanore i F. Sorlot 1992, str. 65. 36. Tamże, str. 175. 37. Nieopublikowane jeszcze przesłanie z 1 października 1991 r. 38. Tamże, str. 175. 39. Tamże, str. 173. 40. Jest to główny temat mojej pierwszej, wznowionej obecnie książki Pour que l'homme devienne Dieu, Dangles 1992. 41. Tamże, str. 163 i 164. 42. Jean Prieur, Cet au-dela qui nous attend, Lanore 1979, str. 249-250 i 251. 43. Christian Ravaz, Soufanieh, Editions Mambre 1989. 44. Joachim Boufflet, Encyclopedie des Phenomenes extraordinaires dans la vie mystique, Ed. F.-X. de Guibert (OEIL), tom I, 1992,
144
str. 202-208. 45. Jean-Pierre Liegibel, Quelques pas dans l'au-dela, Renaudot et Cie 1990, str. 108-109 i 110. 46. Edda Sartori, Dalla droga alla luce, Hermes Edizioni 1990, str. 166, 171 i 168-169. 47. Cytowany przez o. Maupiliera w: Les mystiques hindouschretiens, str. 194-195. 48. Tamże, str. 223-224. 49. Tamże, str. 79-80. 50. Tamże, str. 197. 51. Le messagerorthodoxe, nr 113, 1990, str. 71-72. 52. Paqui, dz. cyt. str. 279. 53. Lettres de Pierre, tom III, str. 383. 54. Tamże, tom II, str. 18. 55. Tamże, tom II, str. 404. 56. Tamże, tom IV, str. 271. Tylko jeden raz Pierre Monnier przypisuje ten list św. Pawłowi, tom III, str. 337. 57. Tamże, tom III, str. 344; tom IV, str. 325, 450; tom V, str. 129-130. 58. Np. tom III, str. 345, 378, 381; tom IV, str. 145-146. 59. Tamże, tom IV, str. 148. 60. Lettres de Pierre, tom II, str. 167; tom IV, str. 3-4. 61. Tamże, tom IV, str. 162, ale temat ten jest jeszcze w tekście długo komentowany. 62. Tamże, tom III, str. 82, ta sama myśl na str. 411. 63. Tamże, tom II, str. 237-238, ta sama myśl na str. 296. 64. Tamże, str. 350. 65. Wiemy to przynajmniej dzięki potępieniu tej opinii na str. 543 i 553. 66. Jean Danielau, Theologie du judeo-christianisme, Desclee 1958, str. 228-232. 67. Nowe tłumaczenie ekumeniczenie osłabia jego sens. 68. Paul Misraki, dz. cyt., str. 104-105. 69. Lettres de Pierre, tom IV, str. 447. 70. Tamże, tom IV, str. 449. 71. Margot Grey, Return from death, Arkana, Londres 1985, str. 76-77. 72. Tamże, str. 33, 46, 48, 50. 73. Międzynarodowe stowarzyszenie do badań nad stanami zbliżonymi do śmierci. 74. Les explorateurs de la mort. 75. Barbara Harris i Lionel C. Bascom, Full circle, Pocket Books 1990, str. 25. 76. Johann Christoph Hampe, Sterben ist doch ganz anders, Kreuz Ver1ag, Stuttgart-Berlin 1975, wyd. siódme z 1977, str. 82. 77. Kenneth Ring En route vers omega, zbiór ~Les enigmes de l'Univers», Robert Laffont 1991, str. 69-70. 78. Phyllis M. H. Atwater, Coming back to Life, Dodd, Mead and Company, New York 1988, str. 124; tłumaczenie francuskie Ed. du Rocher, koniec 1992 r. 79. Na ten temat zob. moje krótkie studium zatytułowane przez wydawcę: «Perennite d'un vecu religieux», w dziele zbiorowym La Mort transfiguree, Belfond-L'Age du Verseau 1992, str. 387-398. 80. Tłumaczenie o. Grzegorza de Saint-Josepha, Ed. du Seuil 1947, str. 1032. 81. Patrologie grecque, de Migne, tom XLIV, kol. 893 RC. 82. Dialogues avec l'ange, str. 31. 83. Sinesio Damell, El misterio ... , str. 160, zob. także str. 147-148. 84. Lettres de Pierre, tom VI, s. 373-374. 85. Patrologie grecque de Migne, tom XLIV, kol. 941 C, przekład o. Danielau.
Zakończenie 2. 1. Emir Abd el-Kader, Ecrits Spirituels, Le Seuil 1982. Wstęp napisany przez Michela Chodkiewicza, str. 18. W serii: Figures contemporaines du mont Athos, nr 5, 1981, w języku greckim.
145