Dworzec Wschodni - pismo

Page 1

Wschodni / Nr1 / Dworzec Pismo

Grzegorz Jêdrek B³a¿ej Gêbura Kajetan Herdyñski Kamil Brewiñski Jankowsky Ma³gorzata Peroñ Pawe³ Hajduk Katarzyna Krzywicka Kasper Pfeifer Wojciech Kopek Anonim Rafa³ Wo³owczyk Ewa Solska Rafa³ Rutkowski Karol Grzechnik Leszek Onak M:I:R:O”N*T*E^E:

Lublin

/ 0 1 / 2 0 1 2



wiersz 0.1

M:I:R:O�N*T*E^E:

http://tee-poe.blogspot.com/


Lublin / Nr1 /

Dworzec Wschodni Pismo

ISSN:

REDAKCJA:

wydawca: Dworzec Wschodni Lublin, Polska kontakt: dworzecwschodni@gmail.com

ewelina.kurylek@gmail.com

Ewelina Kury³ek Ma³gorzata Peroñ Ewa Solska

/ 0 1 / 2 0 1 2

margolcia33@op.pl

emurska@gmail.com

Grzegorz Jêdrek

OPRAWA TYPOGRAFICZNA/KOREKTA:

grzegorzjedrek@gmail.com

Micha³ Rozmys³

OPRAWA GRAFICZNA:

m.rozmysl@gmail.com

M:I:R:O”N*T*E^E:

mirontee@gmail.com


B³a¿ej Gêbura - tekst, prozy poetyckie Kajetan Herdyñski - wiersze Kamil Brewiñski - wiersze, wywiad Jankowsky - tekst Ma³gorzata Peroñ - tekst Pawe³ Hajduk - wiersze Katarzyna Krzywicka - wiersze Kasper Pfeifer - wiersze Wojciech Kopek - tekst Anonim - wiersze Rafa³ Wo³owczyk - tekst Ewa Solska - wiersze, tekst Grzegorz Jêdrek - wiersze Rafa³ Rutkowski - wiersze, tekst Karol Grzechnik - tekst Leszek Onak - pseudokody


W

s

t

ê

p

Mogłoby się wydawać, że herezje to nie jest temat szczególnie naglący w obecnej polskiej sytuacji. Po pierwsze jednak, nawet w najgorszych czasach, w najgorszych okolicznościach, wolno albo wręcz trzeba myśleć o sprawach nie wprost z naszą sytuacją związanych. Leszek Kołakowski, Herezja

Piękna porażka – czym innym jest herezja? Wewnątrz słowa „heretyk” mieści się pragnienie zmiany, odstępstwa od błędu, w jakim tkwi wspólnota. Mieści się życiorys człowieka, który uparcie tkwi w przekonaniu, że sprawy nie mają się tak, jak się mieć powinny. I, że stan taki jest szkodliwy. Wreszcie, wewnątrz słowa „heretyk” jest też punkt dojścia: ostateczne wyparcie, finalne odrzucenie. A jednak nie wszystko na marne – choć herezję potępiono, choć wydała się poronionym pomysłem, to przecież przez krótką chwilę oświetlała ona miejsca ciemne, ożywiała martwe – jakby się wydawało – miejsca dyskusji. Heretyk, to ktoś, kto będąc wewnątrz systemu religijnego miał w sobie siłę dokonać modyfikacji, przesunięcia akcentów, odchylenia, korekty w dogmacie. Pora znów zacząć rozmawiać, pora zacząć nie zgadzać się, pora zacząć się spierać – to właśnie jest mowa heretycka. Herezjarcha gromadzi dookoła siebie ludzi, chce być wysłuchanym i często uzyskuje posłuch. Hierarchia zostaje podważona, załamana. Wynaturza się. I nie jest najważniejsze dla heretyka, przeciwko komu się buntuje. Ważniejszy jest akt wyobraźni niezależnej. Piękna porażka – czym innym jest literatura? Jej historia jest historią potępionych, historią znoszących się wzajemnie pomysłów, wyobraźni, które nigdy się z sobą nie zgadzały,


7

a przecież, mimo tego, chciały należeć do tej samej dziedziny. Literatura to nieustanna modyfikacja, to praca słów, które nie chcą umrzeć. Heretyk jest samotny. Pisarz jest samotny. A przecież zarówno jeden jak i drugi mają w sobie siłę przyciągania, zwracania uwagi. Otwieramy to pismo w momencie, kiedy literatura musi udowodnić, że w świecie sieci i obrazu wciąż ma rację bytu w sobie, że jest w stanie zapewnić przyjemność, zmienić myślenie, zachować coś przed zniszczeniem. Nie wiemy, czy będzie czytana na kindlach, ipadach, w pdfach, na papierze ekologicznym czy czerpanym. Wiemy, że się nią zajmujemy, że ją śledzimy, że potrzebujemy głosu, by sądy o niej wyrażać. Jaki lepszy, wspólny mianownik można znaleźć dla wszystkich indywidualnych światoobrazów, jeśli nie herezję? Pierwszy numer Dworca Wschodniego skupia autorów, którzy pochodzą z Lublina, lub też są z nim istotnie związani. To numer otwarcia, numer wyjścia z Lublina. Następne będą inne. Pozostaje życzyć miłej lektury.


H


B

³a

¿ e j

t

e

k

G

ê

s

t

b

u

r

a


B³a¿ej Gêbura

Urodzony w 1988 roku w Lublinie. Student Filozofii KUL zainteresowany głównie filozofią religii, estetyką, a także filozofią brytyjskiego oświecenia. Gra na saksofonie sopranowym, produkuje muzykę elektroniczną i zajmuje się również dziennikarstwem muzycznym.

tekst

Herezja z jedną niewiadomą „Szanowny Panie, z prawdziwym, choć bardzo rzewnym uczuciem biorę pióro do ręki, by udzielić Panu nieco wiadomości o zachowaniu naszego znakomitego przyjaciela, p. [...], w ciągu jego ostatniej [...].„ * * *

I

Rok 1776. Młody Beethoven za dwa lata zagra swój pierwszy koncert. Zanim do tego dojdzie, w Edynburgu umiera ktoś, kto nigdy za życia nie tylko nie doczekał się należytego uznania (w dziedzinach, które w swej twórczości uważał za najważniejsze), lecz wręcz przeciwnie, stał się obiektem zmasowanego


11

ataku niektórych kręgów ówczesnej opinii publicznej, ktoś, kto samym swym nazwiskiem – tak jak Spinoza ­budził jak najgorsze skojarzenia. W ostatnim stadium choroby odwiedza go przyjaciel, patron nowożytnej ekonomii, profesor filozofii moralnej w Glasgow, Adam Smith. Umierający zastanawia się, co mogłoby przekonać Charona, aby ten nie przewoził go łodzią na drugą stronę Hadesu: „Po dalszej rozwadze, rzekł, myślę, że mógłbym mu powiedzieć: Dobry Charonie, poprawiłem właśnie dzieła swoje do nowego wydania; użycz mi trochę czasu, niech zobaczę jak publiczność przyjmie te zmiany. Ale Charon odpowiedziałby: Gdy zobaczysz ich skutek, zechcesz poczynić inne zmiany. Nie byłoby końca takim wymówkom; tak więc szanowny przyjacielu wsiadaj do łodzi”. Pojawia się jednak jeszcze inny pomysł: powiedzieć Charonowi, że jeśli umierający pożyje nieco dłużej, to może będzie świadkiem upadku któregoś z panujących obecnie systemu zabobonów. Ze źródeł można domniemywać, że Smith, akurat tę uwagę pozostawił bez komentarza.

II

Opinia publiczna w całej Szkocji wyczekiwała śmierci chorego. Liczono, że w obliczu własnego końca, umierający zwróci się w stronę religii i odwoła swoje śmiałe poglądy, dotyczące śmiertelności duszy ludzkiej. Jeden z ówczesnych intelektualistów, biograf słynnego Samuela Johnsona, James Boswell, postanowił to sprawdzić. Przyszedł do umierającego z pytaniem: „Czy możliwe jest dalsze przetrwanie?”. W odpowiedzi usłyszał: „Możliwe jest także, że kawałek węgla włożony do ognia, nie będzie się palił... Tak jak mogę sobie pomyśleć, że nie było mnie przed moimi narodzinami, tak mogę sobie pomyśleć, że nie ma mnie po mojej śmierci”. Taka odpowiedź doprowadziła niektórych do furii. Po śmierci zaczęto rozpowszechniać pamflety na zmarłego, krytykujące jego zatwardziałą ateistyczną postawę, nawet w obliczu śmierci i cieszyły się ogromnym powodzeniem. Prób obrony dobrego imienia zmarłego było niewiele, lecz przez to były bardziej znaczące. Smith pisał o zbliżeniu się do ideału mądrości i dobroci, na ile pozwalają na to ułomności ludzkiej natury, a Samuel Pratt dodawał: „[...] ateusz, jak go nazywano,


prowadził żywot, który, oglądany najbardziej nawet nieżyczliwym okiem, wywołać mógłby rumieniec na policzkach tych, co pragną w wyobrażeniu ludzkim uchodzić za niezłomnych i niezachwianych w wierze”.

III

Przez swoje kontrowersyjne poglądy na temat religii i moralności, dwukrotnie odmówiono mu katedry uniwersyteckiej. Najpierw – Filozofii Moralnej w Edynburgu, a później –­Logiki w Glasgow. Prawdopodobnie do zablokowania jego nominacji przyczyniły się anonimy, wskazujące na wolnomyślicielski charakter jego pism. Tym samym dołączył do grona wybitnych filozofów, którzy nigdy nie wykładali na uniwersytecie. Kontrowersyjny myśliciel unikał jednoznacznej deklaracji, po której stronie sporu o religię się opowiada. Publikację dzieła, dotyczącego dowodów na istnienie Boga, zaplanował na okres już po swojej śmierci. Z tego, co wiemy, ówcześni teiści mieli rację, co do rzeczywistej wymowy jego pism, choć z pewnością nie mieli oni racji, co do tego, w jaki sposób postanowili się tym konkluzjom przeciwstawić. Te relacje, którym można ufać, podkreślają bowiem, że prywatnie nasz bohater był bardzo życzliwym, skromnym i zdystansowanym człowiekiem, szczerze oddanym swoim przyjaciołom. Z samych pism wynika jednak, że brak powszechnego uznania był dla niego istotnym problemem, zwłaszcza po tym, gdy jego (jak sam go określał) przedwczesny debiut nie został uznany za wydarzenie wydawnicze.

IV

Ówczesny wicekanclerz Uniwersytetu w Oksfordzie pisał: „Tylko ateista może w ostatniej godzinie grać w karty, czytać Lukiana, błaznować na temat Charona i jego łodzi, i umrzeć wreszcie, tak, jak umierają jego filozoficzni pobratymcy – cielęta i osły”. W związku z tym wszystkim powstaje jednak ważne pytanie: co ma zrobić czytelnik z niejasnymi wycinkami biografii kogoś, kto


w tym momencie może jeszcze pozostawać dla niego anonimowy? Myślę, że mogą one wskazać na to, że idee, które są dzisiaj coraz bardziej widoczne i które powoli uznajemy za zwyczajne elementy tła naszego życia intelektualnego – wchodziły w krwiobieg kultury niejednokrotnie w kontekście dramatycznych wyborów konkretnych osób. Postawa heretyka zawsze zwrócona jest ku następnym pokoleniom, gdyż dopiero w nich skonstruowane wcześniej idee przynoszą upragniony efekt. Dlatego powyższa historia może posłużyć jako szablon właśnie takiej sytuacji. Nie jest więc konieczne ujawnianie, kto jest bohaterem tekstu. Stąd też, nie pojawiły się żadne przypisy do cytowanych wypowiedzi. W poczuciu szacunku dla Czytelnika pozostaje tylko dodać, że autor tekstu jest teistą.


B³a¿ej Gêbura prozy poetyckie

Spis osobliwości XXV V (MMXI)

Nie wszyscy zdołali się uwolnić spod wpływu starej greckiej doktryny. Wieczór wchodził właśnie w swe najlepsze, bo niejednoznaczne rejony. Odblaski świateł muskały ulice, żeby po chwili rozpłynąć się w którejś bramie, a ja zastanawiałem się jak bardzo różni się to od tego, na co się przygotowywałem. Złamane odbicie nie dawało żadnej odpowiedzi. Dwie dziewczyny prowadziły z moimi znajomymi niebezpieczną grę, nieświadome możliwych konsekwencji. Oni zaś, z wolna, ale jednak podjęli ten trop i zanurzyli się w sytuację. Nie starałem się już nawet śledzić tych podjazdowych wojen, przemyślnych chwytów retorycznych i wypróbowanych kwestii. Wynik był od dawna przesądzony. Przynajmniej tak to oceniłem. Wziąłem klucze i wyszedłem, woląc nie patrzeć na to, co stanie się później. W momencie, gdy byłem już na schodach naszła mnie niespodziewana myśl. To tramwaje, o których wszyscy mówią. One są źródłem nieporozumienia. Nikt nie zauważył jeszcze, że są ślepe, że nie mają dzwonków i jadą donikąd.


15

XI I MMXI

Gmach Wiedzy mijam nie bez podziwu. Wycieczka w to, co jest pomiędzy warstwami – głębię, może, choć nie musi, być pouczająca. W plątaninie schodów, pięter, poręczy i rozszarpanych placów ukryty został metalowy aligator, oczywiście naturalnych rozmiarów. Jego przeznaczenia mogłem się jedynie domyślać. Obfitująca w mnogość wątków intryga z czterometrowym gadem w roli głównej, chwilowo przekraczała moje kompetencje. Na razie więc zielony stwór pożerał tylko puste minuty (godziny?) i końca tej lichej diety niestety nie było dla niego widać. * Znowu widzę Gmach, będąc teraz na większej głębokości, niż poprzednio. Styl budowli? To z pewnością późny fundacjonalizm. Mocarne fundamenty, na których wspierają się piętra. Natomiast błyski oślepiają mnie i już zupełnie tracę orientację. To numery prowadzą i za mnie odnajdują kompleks, którego szukałem. Wtedy pojmuję, że aligator to Eichmann. Gad zakopujący się w piasku i przez to sprytnie mylący tropy. Ale do czasu. To już spalona tożsamość, a właśnie te nigdy nie otrzymują drugiej szansy.


XIII I MMXI Kiedy wysiadam w najbardziej sugestywnym przyczółku mia-

sta – na jednym z peronów, w dali widzą dostojną, choć nadgryzioną zębem czasu kamienicę. Bluszcz ją oplatający, jest niezbitym dowodem na śmiałe zasiedzenie. Poza nią i machinami kolejowymi nie bardzo można dojrzeć to, co jest dalej. Kamienica pełni najwyraźniej rolę granicy doskonałej. Za nią nie ma już nic, o czy można byłoby napisać, albo powiedzieć. W tej sprawie należy więc milczeć. Głowę jednak zaprząta mi pytanie: jak wygląda życie tam w środku, o ile w ogóle jeszcze tam jest? Czy wycofani z obiegu kolejarze (gdzieś muszą być przecież magazynowani i skatalogowani) przywiązani siłą zwyczaju do swoich biurek dodają na liczydłach kilometry przejechane przez pociągi, które im powierzono? Być może z tym budynkiem jest tak, jak z tym kosmicznym żółwiem, który nas i wszystko utrzymuje (w dosłownym sensie). Jeżeli rzeczywiście tkwi sobie, tam u spodu wszystkiego, to mam cichą nadzieję, że może czasami ktoś go przynajmniej dokarmia.


VII XI (MMXI) Rozczarowana publiczność nie dawała za wygraną. Wciąż dzwoniły mi w uszach apele o uwolnienie Juliusza Cezara; o przywrócenie go w ramy toczącej się nieśpiesznym tempem historii. Nic jednak nie mogłem poradzić na to, że – nikt inny – jak właśnie on sam usunął się z pierwszego planu. Tkwił gdzieś, nie wiadomo gdzie – doskonale ukryty i zamrożony. W oparach tego doktrynalnego sporu, którego nie mogłem nijak rozstrzygnąć, topiło się zaatakowane żółcią popołudnie. Mijając gablotę zakładu fotograficznego wydało mi się, że widzę twarze dawnych znajomych cierpiących na krótką pamięć. Było to jednak nieistotne, gdyż tak naprawdę funkcjonowałem na resztce energii. Po chwili wdałem się w rozmowę ze znajomą osobą. Doszło mnie pytanie:

— Jesteś na liście?

Odpowiedziałem przecząco, co zdziwiło mojego rozmówcę i kazało zagłębić się w obłok intensywnie produkowanego dymu. Lista bowiem stanowiła symbol sukcesu, pozycji i uwolnienia się od pierwszego poziomu hierarchii potrzeb Maslowa. Chwilowo Cezar nie zwracał nawet uwagi na to, że jego profil jest wybity na monecie; obecnie był poza swą tożsamością. Niedzielny bohater czekał na swój czas.



Ka w

He r

je t a n

i

e r

s

dy 単

z

e

s

k

i


Kajetan Heredyñski Urodzony w1980 roku w Zamościu, studiował filozofię i polonistykę w Lublinie, obecnie mieszka i pracuje w Bournemouth w Wielkiej Brytanii, wiersze publikował w czasopismach literackich.

wiersze

SZWEDZKIE FILMY złap mnie za rękę a potem puść pod ziemią jak pod skórą przelewa się tłuszcz choć niektóre mięśnie nigdy nie strajkują zmysły masz po to żeby je postradać niektóre zmysły ratują się ucieczką w sen pod kołdrą czyjeś ciepłe stopy plamy na ekranie obwody odgłosy powtórki reverby delaye powtórki proszę sie nie bać pani mąż był wtedy ze mną na piętrze pod dachem patrzyliśmy na statki które wypływały z portu życie jest jedno i jeden jest wybór tu jest ślad dostałam parę razy po mordzie


21

Nazywaj rzeczy po imieniu zaczyna pianino po dwóch taktach wchodzi cały zespół kamera zsuwa się po zalesionym zboczu na czarny asfalt ulicy żółte pasy ślady hamowania doktor Capra i Teri Polo powitalny głos w radiu jakby każde wiadomości dotyczyły narodzin im mniej ludzi na małej powierzchni tym więcej stowarzyszeń opłat za członkowstwo spraw o których się nie mówi w towarzystwie obcych telefon od kogoś z dalekiej rodziny jak otwarte okno na widok zapamiętany z dzieciństwa daj mi kamerę a odpuszczę sobie pisanie nieskończony artykuł o komunikacji na południowym zachodzie powieść o smutku amerykańskich scenarzystów filmów klasy B czyli tych które oszukują tylko jeden raz niektóre z inicjacji dokonują się automatycznie niektórym sprzyjają specjalne okoliczności will firman wszedł w burzę śnieżną sześć miesięcy temu do tej pory nie wrócił ciało rozproszyło się jak kurz mieliśmy problemy z prądem gazem ogrzewaniem nieszczelnymi oknami nocą która mięła ściany mogę przepowiadać przyszłość od wczoraj od dwudziestej wczoraj o dwudziestej kochałem swój zmyślony nienazwany kraj


Smells like teen spirit Mój pierwszy dezodorant nazywał się rap. Naładuj broń, przyprowadź kolegów. Pierwsze polizane zwłoki to był chyba schab. Najlepsze decyzje podejmuje się w biegu. W wyobraźni zawsze mają pierwszy raz, jak otwarcie drzwi, przetarcie śpiących oczu. Tuż przed egzekucją rozpoczyna się gra w chowanego, kto poczuł, ten wytoczył. Prawdziwą frajdę daje tylko jazda w dół. Wspinaczka jest dla tych, których uspokaja patrzenie z góry, przestrzeganie reguł. Dla nas ciężar jaguara. Ale jaja, ale jaja.


Sceny z filmów I ciastko z nadzieniem, czekolada z rodzynkami, kogo obchodzi to, że bukmacher jest szpetny, skoro zawsze płaci na czas i robi to z uśmiechem. sekretarka, która przynosi lunch, ma mokre majtki, cóż, przynajmniej w mojej wyobraźni, mówi zrób ze mną co zechcesz, zrobię co zechcesz, ale poza zwykłym rżnięciem nic nie przychodzi mi do głowy. świat jest stosunkowo prosty. to tylko jeden z elementów romansu, jak przypadkowy dotyk w tłumie, spojrzenia i śmiech znajomych, którzy coś podejrzewają. że jestem niedojrzały, lecz potrafię być uroczy.



25

Ka w

m

i

e

i

l

r

Br e w s

i

z

単s k i

e


Kamil Brewiñski Urodził się w 1984, mieszka w Lublinie. Wiersze publikował w prasie literackiej na terenie całego kraju. Interesuje się piłką nożną.

s

wiersze

i

k

ñ

e

KARALUCHY II do łez najeść się sobą by zebrać się w sobie żeby jeść już od środka to co z nas zostało tropić każdą myśl zjadać i prosić o więcej ponieważ się należy ponieważ za darmo dla nas samych jesteśmy stworzeni przez siebie w sobie wiadomym celu w tej ciepłej lodówce której początek spływa w stronę ust


27

(ZANIM) nie ma co się strofować wystarczy zaznaczyć że Puszkin w takich chwilach biegał po mieszkaniu nie ma co się strofować wystarczy zaznaczyć że samochodzik buggy potrącił O’Harę nie ma co się strofować wystarczy się zgodzić że jeżyk polskiej poezji jest w ciągłym ruchu


GUSŁA dźwig podniósł swój cień ale nie zauważyła dźwig podniósł swój cień ale nie mogła usłyszeć zdaje się najdalej przedwczoraj przeczytała że budowa szpitala wraz z całym taborem opuściła już miasto i zmierza na północ


29

PARNAS ktoś wychodził ktoś wchodził przy muzie ktoś działał kowadło poleciało wprawiono w ruch blanta ktoś powstawał ktoś siadał na kiblu ktoś płakał kiedy pluto z balkonu w ściemniony tatarak


(ZAWODY) Co za droga odwrotna, kiedy czasem powolna. Paul Eluard

przestałam się mieścić w składziku na imprezy przestałam się mieścić w składziku na imprezy koło to najpiękniejszy ludzki wynalazek koło to najpiękniejszy ludzki wynalazek


31


Kamil Brewiñski

wywiad

„Lakoniczny jestem po prostu”, czyli o buncie z Kamilem Brewińskim Grzegorz Jędrek: Jesteś z wykształcenia filologiem. Zdefiniuj „bunt”. Kamil Brewiński: Oj, nie mam definicji w głowie. Po co ci definicja? Niezgoda na zastaną sytuację, po prostu. GJ: Tak jest w życiu. A jak to jest z literaturą? Czy życiowy bunt może się ustatecznić w poezji? Nawiązuję tu do słynnego cytatu z Grochowiaka, którego chyba nie można nie przywołać w rozmowie o buncie. KB: Podobno nie można. Moim zdaniem z literaturą jest tak, że to ona sama przez siebie jest buntem wobec rzeczywistości. GJ: Literatura jako bunt? Nawet ta kiedyś klasyczna i ta klasycyzująca dzisiaj? KB: Oczywiście, że tak. Jako bunt metafizyczny. Rzeczywistość niewiele od nas w gruncie rzeczy wymaga, stąd bunt przeciwko jej jałowości. GJ: Kiedyś powiedziałeś mi, nie wiem na ile serio, że długi wiersz to afirmacja życia, krótki wynika z niezgody. To dlatego ostatnio tak rzadko wykraczasz poza cztery, do czternastu wersów?


33 KB: Tak mi się wydaje czasami – ale jest to stwierdzenie zbyt klasyfikujące. Na pewno afirmacja jak i niezgoda to dwie strony jednego medalu. A że nie wykraczam? Lakoniczny jestem po prostu. GJ: Pisałeś kiedyś poematy? KB: Nigdy, ale często o nich myślę. GJ: Wiesz, taka lakoniczność, taka samokontrola, to też objaw buntu. Tak myślę. Buntu wobec własnych słów. Nie kusi cię, żeby spróbować pisać strumieniem świadomości, improwizacją? KB: Kusi mnie, ale jak na dzień dzisiejszy dobrze się czuję z tym co piszę, być może się to w przyszłości zmieni, ale nie chcę za bardzo w nią wybiegać. Jasne, że każdy wiersz, zdawkowy czy nie, jest formą buntu, gdyż tak czy owak powstaje byt do rzeczywistości przeciwny, byt abstrakcyjny, jakim jest każdy wiersz. Z buntem do własnych słów to jest ciekawa sprawa. Wydaje mi się, że to absolutnie podstawowa kwestia dla piszącego. GJ: Absolutnie podstawowa kwestia? Dlaczego? KB: Ponieważ pozwala doskonalić swoje pisanie, a także zachować do niego dystans. GJ: Ten sam dystans, na który nas skazuje rzeczywistość? KB: Oj, czy rzeczywistość skazuje nas na dystans? Jak dla mnie to raczej na aktywność, która radykalnie ten dystans skraca. GJ: W poezji powojennej bunt przeciwko systemowi był chyba najpopularniejszym tematem buntowniczym. Ale był też inny rodzaj buntu, tego jeszcze „nieustatecznionego”, młodego. Pamiętasz książkę, którą mi pożyczałeś Kaskaderzy literatury? Tam był Wojaczek, Bursa, ale i Poświatowska. To był młody bunt. Mniej wartościowy? KB: Wiesz dla mnie literatura jest buntem sama w sobie. Sam akt twórczy, próba tworzenia rzeczywistości alternatywnych w słowie. Ciężko to generalizować. Każdemu młodemu poecie chodzi często właśnie o bunt w samej warstwie


kanonu, czyli bunt przeciwko zastanemu zestawowi poetyk. I w tym kontekście bunt jest często napędem dla literatury. GJ: A co z tym społecznym buntem? Ma sens chodzenie pod ambasady, na marsze? KB: Jeśli ktoś ma taką potrzebę. GJ: Z resztą, nie wydaje ci się, że współczesna poezja trochę mniej się buntuje? Niewielu ludzi z lat 70. i 80. próbuje buntu. KB: Czy mniej – nie wiem. Inne czasy są chyba. Ale można tak powiedzieć. Wynika to z tego, że ludzie z roczników 50.i 60. nieco się zbuntowali, co dosyć mocno wpłynęło na obraz poezji współczesnej. Te młodsze roczniki chyba się jeszcze zastanawiają, szukają swojej koncepcji na ten bunt. GJ: Miałeś taki okres w pisaniu, kiedy dużo u ciebie było poetek z Chin, Nangar Parbat, Tybetańczyków, to też był rodzaj buntu? KB: A było klika takich wierszy jakoś tam społecznie zaangażowanych, no przy tym moim spojrzeniu, że każdy wiersz jest buntem, to tak. GJ: A jednak to trochę inny rodzaj buntu. Bo tu już bardziej odpowiadasz rzeczywistości (skończmy z ogółem). I w dodatku się angażujesz. KB: No jest to na pewno postawa aktywna, ale czy bunt? Bez przesady. Odchodząc już od tego czysto źródłowego spojrzenia, że akt twórczy jest buntem, chodziłoby o kontestację właśnie poetyk, mód etc. GJ: Myślę, że takiemu rozkładaniu poetyk poświęcasz dużo czasu. Warto? Albo inaczej: Co to za aktywny bunt, ten bunt wewnątrz-literacki? KB: Można postawić pytanie inaczej – czy w ogóle jakiś bunt jeszcze istnieje? Człowiek zbuntował się już wobec wszystkiego. A bunt wobec rzeczywistości literackiej jest ciągle uzasadniony i ją napędzający. GJ: A co z tym, w czym żyjemy? Nazwałeś tomik, który wciąż poprawiasz, którego wciąż nie wydajesz — Clubbing. Jest w nim jakiś bunt (poza tym najogólniejszym) czy tylko próba opisu?


35

KB: Nie mnie to oceniać, co w nim jest. Ale na pewno coś jeszcze by się znalazło. Ciężko się jednak wypowiadać o bycie, który jeszcze nie jest skończony. GJ: Spytam wprost: buntujesz się? KB: Oczywiście, gdyż piszę. GJ: Dużo przez to poświęciłeś? KB: ... Dużo emocji, trochę czasu. GJ: Da się, to policzyć? Warto było? KB: Ciężko policzyć, na pewno można zbilansować, ale nie wiem, czy takie podejście ma sens. GJ: Zdarza ci się walkę, bunt, przenieść na życie, prawda? Nieraz widziałem: jak nie zgadzasz się z czyimś pisaniem, to walisz wprost. Przez to przylgnęła do ciebie łatka „nieprzyjemnego”. KB: Ale to nie ma nic wspólnego z buntem, czy walką. Po prostu jak mi się nie podoba, to się nie podoba, nie przepadam za kokieterią w przypadku pisania. Siebie zresztą traktuję podobnie. I nie lubię jakichś łatek. GJ: Opowiedz jeszcze, na koniec, o Wielkim Krytyku z twojej szafy. Zamieszczałeś o nim historyjki na portalach, niestety większość z nich została skasowana przez ich administrację. Chyba źle cię zrozumieli. Nie wiem jak go wymyśliłeś, ale dla mnie on jest. KB: Wpadł jako taka niewinna kpina z siebie i z innych. GJ:Kiedyś zrywaliście razem podłogę. Nadal to robicie? KB: Nie, raczej nie...


Posłowie GJ: Myślę, że tak będzie spoko. KB: Ciężko o tym buncie, bo to raczej złożona sprawa. Na pewno warto pomyśleć o kontraście, bo pokora też jest tu istotna. A tak na marginesie: kto mnie uważa za nieprzyjemnego? Ale rozumiem, że ten „nieprzyjemny” to był zgrabny eufemizm.


37



39

J

a t

n k o e

k

w s

s t

k

y


Jankowsky tekst Urodził się i, póki co, nie ma zamiaru umrzeć. Absolwent Komparatystki UJ. Z Dworcem Wschodnim związany dla sławy i rozgłosu. Na co dzień mieszkaniec pociągów na trasie Kraków–Warszawa. Wielbi Marilyn Monroe. Kiedy dorośnie, zostanie Dickensem.

Wilgotny światłocień, czyli o herezji w krytyce literackiej Dworca Wschodniego Ja, gdy wybadam przyczynę i zgodzę Grzech z karą, znając was i wasze dzieje, Na jasnym świecie tobie wynagrodzę. Jeśli mi wprzódy język nie skośnieje! (Dante, Boska Komedia) Leonardo da Vinci zastosował sfumato (z włoskiego mgiełka, wilgotność w powietrzu) w przekonaniu, że w prawdziwym świecie próżnia nie istnieje, że nie istnieje ostry kontrast, który nazywał nieprzyjacielem malarstwa. To, co niecałe sto lat później zrobił Caravaggio, można by uznać za herezję,ostatecznie jednak obaj pozostali wielkimi zbawcami sztuki, pierwszy, bo wprowadził powietrze, pozbawiając malarstwo płaskich plam, drugi, bo ewokował


41

tajemnicę grą światła i cienia. Krytyka literacka Dworca Wschodniego ustawia się między delikatnym sfumato a ostrym światłocieniem, jest heretycka, bo herezja, z greckiego, to wybór. Nie możemy pozbawić krytyki prawa do oceny, ale możemy ją oswoić. Wystarczy zejść z Olimpu, przejść się między zdaniami, wersami i wyznaczyć ścieżki dla kolejnych podróżników. Czytanie, a dalej ­przeczytanie,­podróż między zdaniami, powinny być jedynym warunkiem pisania o literaturze, bezinteresownego w tym sensie, że odkrywającego przyjemność w samej czynności. Dlatego krytyka literacka, w całej swej herezji, ma prawo wyboru pisać o tym, co piękne i dobre albo też o tym, co piękne i złe. My, przez wzgląd na słabe zdrowie, wewnętrzną nerwowość i wielkie serca, chcemy pisać tylko o tym, co piękne i dobre. Idziemy w parze z krytycznością, ale krytykantyzm zostawiamy innym, wybieramy, bo herezja, z greckiego, to wybór.

Stajemy między lekkością powietrza, a oślepiającym światłem i głęboką ciemnością zarazem. Teksty krytycznoliterackie muszą powstawać w poczuciu czytelniczej wolności, to wprowadza powietrze, głębokie oddechy między jednym, a drugim zdaniem. Krytyk jest czytelnikiem, ale czytelnikiem bardziej uważnym, ostrożnym ­pierwsze, nieostre wrażenia musi postawić w ostrym świetle, wyłonić rysujące się w mroku kształty. Jest w nim więc i da Vinci, i Caravaggio, jest w nim konstruktor nowej rzeczywistości tekstu, który mimo mgły, oślepiającego światła lub ciemności, widzi kształty i kolory. Już samo patrzenie krytyka na tekst powinno być jak najbardziej ostrożne, ponieważ trudno w krytyce o nieomylność, więcej – taka nieomylność nie istnieje. Jednak mimo wszelkich asekuracyjnych czynności, krytyk (ten, który patrzy i widzi) tworzy nową sztukę. Rzecz jasna, że nie pretendujemy tu do miana artystów, nie ubiegamy się o berło i koronę. Ale coś, co wyrasta z nadwrażliwości odczuwania, coś, co nazywa kształty, nadaje nowe znaczenia, nie jest jedynie odtwórcze. Krytyka faluje na granicy sztuki i nauki, o tym pisze się od zarania. Krytyk musi mieć wiedzę literaturoznawczą i, tu mam pewność, to jest jedną z podstaw jego profesji. Jednak od badacza


różni go to, że gdy opada mgła, nie otwiera parasola, gdy oślepia go światło, tylko na chwilę zamyka oczy, gdy światło gaśnie, nie zapala latarki, ale dotyka rzeczywistości w mroku i nadaje jej kształty. Nauka daje krytyce literackiej świadomość faktów, nazywanie i odczytywanie zostawia przewrażliwionemu odczuwaniu. Wybieramy i naukę, i sztukę, obie w tendencji rosnącej, wybieramy, bo herezja, z greckiego, to wybór. Trzeba wiedzieć, że krytyka wyboru, krytyka heretycka, nie jest uciekaniem przed odpowiedzialnością. Nie jest letnia, letnie jest nijakie, a krytyka jest sfumato – jest świeża, jest kontrastowa – mówi o oczywistościach w świetle i tajemnicach w ciemności. Jest taka, bo powstaje w poczuciu własnej nieidealności i niepełności. Krytyk ma prawo mówić pewnie o tekstach literackich, ale ta pewność wynikać może jedynie z konfrontacji wiedzy o literaturze z jego głębokimi przekonaniami i odczuciami, nie może być pewnością z urzędu. Krytyka jest trudną sztuką mówienia o tekstach, trzeba uczyć się jej nieustannie, za każdym razem od początku, z każdym tekstem na nowo. Wybieramy nieustanną naukę i szlifowanie czytelniczej krytyczności, wybieramy, bo herezja, z greckiego, to wybór. Na koniec, czyniąc ukłon w stronę własnego podwórka, wybieramy też literaturę w Lublinie, co nie znaczy, że tylko o niej będziemy pisać. Robimy to z przyjemnego obowiązku, po to przecież powstał Dworzec Wschodni, poza tym – herezja, z greckiego, to wybór. W ostateczności powstał tekst-wahadło, tekst prób, tekst o fascynacji, odpowiedzialności, nauce odczuwania, przewrażliwionych umysłach. Jesteśmy wyznawcami herezji, herezji w sztuce, krytyce i literaturze, w końcu mamy wybór. Bo herezja, z greckiego...

październik 2011


43


M


M

a続g or z a t a t

e k

s

t

P er o単


Ma³gorzata Peroñ

Urodzona w 1983. Absolwentka Filologii Polskiej i Historii Sztuki KUL, asystentka w Katedrze Krytyki Literackiej KUL, pisze doktorat o twórczości ks. Janusza st. Pasierba.

tekst

„Czara z trucizną”* — o Indeksie Szkodliwych Lekturek W 1949 ukazało się ostanie, trzydzieste drugie, wydanie Index librorum prohibitorum. Spis ksiąg, uznanych za heretyckie, liczył 4 tys. 126 pozycji. W 2011 roku mój prywatny Indeks Szkodliwych Lekturek może nie dobija do tej liczby, ale za to znajdują się w nim pozycje, które wywołują autentyczny ból. Na początek może nieco historii. W 1564 roku, na mocy postanowień Soboru Trydenckiego, ukazał się Indeks Ksiąg Zakazanych. Spis obejmował tytuły dzieł, które zawierały treści niezgodne z doktryną kościoła katolickiego. Ich czytanie, przechowywanie lub rozpowszechnianie oznaczało dla czytelnika konsekwencje w postaci surowych kar, łącznie z ekskomuniką. Wstęp Indeksu zawierał zasady, na jakich od tego momentu, przez niemalże 200 lat, miała działać cenzura kościelna. W kolejnych latach rozwijano poszczególne przepisy. Generalny Inkwizytor – Giovanni Pietro Carafa, już jako papież Paweł IV,

*

Z przedmowy do Indeksu Ksiąg Zakazanych: (…) Kościół, jako troskliwa matka, strzeże wiernych przez stosowne zakazy, ażeby nie przykładali warg do czary z trucizną. Nie z lęku przed światłem Kościół zabrania czytania pewnych książek, ale z ogromnej gorliwości, rozgorzałej przez Boga, nie toleruje utraty dusz wiernych, nauczając, że człowiek upadły w pierwotnej prawości, ulega silnej skłonności do zła, a zatem znajduje się w potrzebie opieki i ochrony (...).


47

w 1559 wydał, jako jeden z pierwszych papieży, spis ksiąg, których wierni powinni się wystrzegać. Paweł IV, zwany nieprzejednanym, zasłynął z powiedzenia, że gdyby jego ojcu udowodniono dopuszczenie się herezji, to on sam „własnymi rękami zbierałby drewno na stos dla niego”. W 1753 roku Benedykt XIV wydaje Sollicita ac provida – dokument, którego celem jest ukrócenie nadużyć cenzury kościelnej. Kościół nie chce już sprawować kontroli nad wszystkimi dziełami literatury światowej. Jego uwaga kieruje się ku tym, które uznał za wyraźnie sprzeczne z doktryną wiary. Papież Leon XIII w 1897 ogłasza Officiorum ac munerum – dokument, który łagodzi nieco prawa dotyczące listy dzieł uznanych za heretyckie. Według Indeksu zakazuje się katolikom czytania i przechowywania trzech rodzajów książek. Po pierwsze – tych, które podważają prawdy wiary katolickiej. Do grupy tej należą także niezatwierdzone wydania Pisma Świętego. Zakazane były także te dzieła, które opisywały cuda, objawienia i praktyki, niezaakceptowane przez Kościół. Po drugie – książki pornograficzne. I po trzecie, zakazuje się, o tym najmniej się pamięta – zaznacza o. Jacek Salij w swoim artykule o Indeksie – wszelkiego rodzaju książek wróżbiarskich i magicznych. Za „nieodpowiednie” uznawano również pozycje, zawierające nowe odkrycia naukowe, które jednak stały w sprzeczności z myślą Pisma Świętego. Z tego powodu niewskazana była lektura pism Galileusza i Kopernika. Niewłaściwe były również teksty, które atakowały religię, dobre obyczaje, szydziły z wiary i religijności wyznawców Chrystusa, ośmieszały księży i zakonników, podważały dyscyplinę kościelną. W spisie mogły też znaleźć się książki, które propagowały nielegalne odpusty, chwalące samobójstwo, rozwód, przynależność do sekty oraz życie niezgodne z wymaganiami, jakie stawiał Kościół przed każdym wiernym. Po Soborze Watykańskim w 1966, decyzją ówczesnego papieża Pawła VI, Indeks Ksiąg Zakazanych przestał obowiązywać, ale tylko jako wiążące prawo. Natomiast jako dokument historycz-


ny miał zachować „moc moralną” – czyli pozostać dla wiernych wskazówką, z jakich książek powinni zrezygnować. Dla własnego dobra. Czy dzisiaj ktoś jeszcze pisze książki heretyckie? Swego czasu za taką uznano Kod Leonarda da Vinci Dana Browna. W 2005 roku polski Episkopat zajął w tej sprawie oficjalne stanowisko. Nie było oczywiście grożenia karą ekskomuniki milionom czytelników, którzy sięgnęli po tę niebezpieczną lekturę. Autorowi przedstawiono konkretną listę fałszerstw, które podważały autorytet Kościoła i stały w sprzeczności z jego nauczaniem. Ostatnio zgorszenie (zaznaczyć trzeba, że obok zarzutów, pojawiły się również i zachwyty) wywołała książka Manueli Gretkowskiej Trans, której narratorka wyznaje: „mam żydowską głowę, chrześcijańskie serce i katolicką cipę” i z lubością zabiera się do profanowania hostii. Indeks Ksiąg Zakazanych z pewnością zawierałby tę pozycję. Ale nie chodzi o palenie na stosie. Ja, jako czytelnik, chciałabym mieć pod ręką indeks, który podpowiedziałby mi, co warto, a czego nie warto czytać. Co jest na dnie czary, którą podsuwa się czytelnikowi – trucizna, środek usypiający, a może upajający napój? Dlaczego wszystkie czary mają ten sam skład: bestseller, książka roku, wydarzenie literackie, hit, rewelacja, „polecam!”? Swego czasu ambitnego dzieła podjął się Stanisław Barańczak i napisał Książki najgorsze. Ale to było w 1975 roku. W 1993 autor poproszony został o kontynuację tego pomysłu. Poprzestał na pięciu książkach – w obliczu morza grafomanii, miałkości i kiczu, które zalały rynek wydawniczy, krytyk nie chciał już być inkwizytorem. Ustąpił. Dzięki Indeksowi Szkodliwych Lekturek nie straciłabym dwudziestu siedmiu złotych, które niedawno wydałam na książkę Zbigniewa Masternaka Jezus na prezydenta!. Uniknęłabym także spotkania z takimi przykrymi, niskimi i żenującymi opisami, jak ten:


49

Pomieszczenie jest wypełnione po brzegi kobietami w średnim wieku i staruszkami. Kiedy Jezus wchodzi na salę, kobiety powstają i zaczynają śpiewać. CHÓR MODLISZEK U drzwi Twoich stoję, Panie, Czekam na Twe zmiłowanie. Który pod osłoną chleba — Prawdziwy Bóg jesteś z nieba… Jezus stoi i słucha w milczeniu słów starej pieśni. — Prawdziwy Bóg z nieba, a to dobre — Wysmukły szepcze do Ząbka. — A jeszcze nie tak dawno był żebrakiem na Dworcu Centralnym. Ząbek szczerzy bezgłośnie swoje kły — to od jednego, dziwnie pokręconego, wziął swoje przezwisko. CHÓR MODLISZEK Święty, Mocny, Nieśmiertelny W majestacie swym niezmienny… — Taki z niego święty, że sobie dziwkę na noc sprowadził, a potem wszystko trzeba było tuszować… — szydzi Wysmukły. — Czy „mocny”? Jakbym go z sierpa pociągnął, to by przeleciał na drugi brzeg Wisły… „Nieśmiertelny” będzie do czasu, kiedy jego życie będzie na rękę Padlinie. Modliszki, jak je nazywali Wysmukły z Ząbkiem, zaintonowały: MODLISZKI: Upadnij na kolana, ludu czcią przejęty… Uklękły przed Jezusem, Ząbek i Wysmukły cofnęli się do przedsionka, żeby nie pęknąć ze śmiechu**.

W XVI wieku przeciwnicy Indeksu irytowali się: „Jeśli jest na świecie jakaś książka, jakiej należałoby zakazać, to jest nią właśnie Indeks Ksiąg Zakazanych”. Ja do tego dorzucam Jezusa na

**

Z. Masternak, Jezus na prezydenta! Nowela filmowa, Kraków 2010, s. 68-69.


prezydenta! Masternaka. Czekam na krytyków, którzy jak troskliwa matka, strzec mnie będą przed miałkością literatury. I dla których herezją będzie tekst, który chce uchodzić za literaturę, a przecież nią nie jest, bo ucieka od piękna języka, wartościowego przesłania, ukrytej, głębokiej prawdy o człowieku. Indeks Szkodliwych Lekturek chroniłby mnie przed utartą wiary w dobrą, autentyczną i poruszającą literaturę.


51



P a w e ³ Ha j d u k P a w e ³ Ha jPd au wke ³ Ha j P a d e H a ³ w k u j P Pa waew³e H³a Hjad ud ku k w

w

i

e

r

w w

i

s

e

r

z

s

e

z

w

i e r s z i e r s z i e r w s

e

i e e

z

e

r

j

s

z

e

e

d u k


awe³ d u kHa j d u k

Pawe³ Hajduk

Urodzony w 1994. Pisze poezje. Publikował między innymi w Toposie, Tyglu Kultury i Odrze. Laureat konkursów, między innymi: OKP im. Rainiera Marii Rilkego, gdzie zdobył I miejsce oraz OKP im. Michała Kajki, zająwszy miejsce III.

Haa

wiersze

PHj a

s

Poemat rozpisany na cztery głosy ze wzgórza Magdzie Aby nikt nie mógł spojrzeć na miasto tak jak ci spojrzeli, aby miasto nie mogło otworzyć się takim widokiem. Napiszę, co słyszałem, aby już nikt, aby ostatni raz – Głos I Dzikie kaczki na rzece. Małe miasto nad rzeką. Przybrzeżny prąd wyznaczył mu rytm. Usiądziemy nad brzegiem, złowimy ryby i nagą dziewczynę.

z

e


55

Obudzimy ją. Usmażymy ryby, niech zaniesie mężowi w sukience koloru wody. Dzikie kaczki nad rzeką. Wieczorem wypłyniemy z nimi w podróż. Nie wrócimy. Ale zostawimy pocztówkę: Byliśmy dobrzy dla nagiej dziewczyny, wyznaczyliśmy rytm przybrzeżnemu prądowi, a to będzie dla was znakiem – znajdziecie wbitą w ziemię parę wioseł. Naga dziewczyna była dla nas łodzią. Głos II Gdzie cię znajdę, Magdaleno? W którym ukryta będziesz ciele, a w którym ciele mam zamieszkać? Bo nie mam mieszkań wielu, jedno jest moje mieszkanie, lecz nikt mi nie chce dać adresu. 1 Znam dokładne wymiary, pamiętam ślady, jakie ospa pozostawiła na jej plecach. Ale co mi po tym? Gazety milczą, w karczmach grubobrzuchy zbywają mnie półsłówkami. A przecież dom z suszonej cegły stał pośrodku innych domów. Tamtego popołudnia smoliłem dach altany. Magda przyniosła mi smażoną rybę. Jadłem, patrząc jak szczepi pelargonie w niebieskiej sukience. 2 Gdzie cię znajdę, gdy nie szukam, ale po obcych miastach krążę, gdzie pełno kobiet po ospie, kobiet szczepiących pelargonie albo noszących niebieski sukienki?


A kiedy zobaczę jedną z nich, przystaję. Lecz już po pierwszym zdaniu kłaniam się i odchodzę, pochylony jakbym skończył smolić dach, i chciał pospiesznie zniknąć w twoim ciele, ale ty właśnie byłaś czymś zajęta. Głos III

Głos IV Przysiadłem na kamieniu, wszystko mam na dłoni: szaleje pożoga – cegielnie, szwalnie, domy idą z dymem, języki ognia otaczają ciała, wijące się jak węże, a ja nic nie robię, siedzę, lecz gdybym mówił językami ognia lub zaklinał ciała, obudziłbym uśpionych, zmusił do ucieczki, a ja nic, pożoga strawi miasto i wydali szczątki, i dla obcych zostanę już na zawsze szczątkiem, który miał spłonąć, ale nie spłonął; za radą zaklinaczy udał się za miasto, skąd wszystko miał na dłoni, lecz kiedy zamknął dłoń, nic mu nie zostało, to znaczy, zostały mu słowa na obronę, które ułożył w głosy i zostawił tutaj, zwiedziony próżną nadzieją, że ktoś je dosłyszy. 12 października–25 listopada 2010


57

Psalm 137 (Z zapisków R.) 1 Miałem imię, to zbyt dużo, to się nie powinno zdarzyć. Imię zawsze ogranicza, słowa opuszczają. Wiem, że ciało domaga się imienia, a wargi słów, lecz to nie jest usprawiedliwienie. Czemu autor tej historii nie mógłbym mnie ominąć? Czy dlatego że, co prawdopodobne, nie ma mnie wcale? Lecz to nie jest jeszcze usprawiedliwienie. 2 Ale, cyt! Zaczynam rozumieć. To ja, nie kto inny, domagałem się języka. A kiedy go poznałem, zrozumiałem, że nie tego chciałem, lecz moje wargi czuły się już lepiej, i moje ciało czuło się lepiej. To był krok naprzód, jakieś usprawiedliwienie. Lecz nie zrobiłem nic prócz tego kroku. 3 A teraz widzę – język zostanie odebrany, imię będzie tłukło się po kątach. Kto dużo ma, dużo straci. I stanę się dla siebie ziemią jałową. I jakże mam pisać na tak obcej ziemi, gdzie znaleźć piórnik, by schować długopis? 9 września 2010


Psalm 23 (List R. do przyjaciela) Magdzie

(1) To nie tak jak myślisz, mój drogi, ona potrzebuje ciała, w którym mogłaby przeglądać się jak w lustrze, aby odrzucić obce, zostać tylko skórą. A ja potrzebuję, by patrzono na mnie i nie widziano niczego prócz siebie, jak w prosektorium. (2) Pamiętasz? Nad cienką skórą połyskuje skalpel, studenci pilnie szukają czegoś w podręczniku. I czuje się jak student, gdy badam jej ciało, a będąc dla niej lustrem, z drżeniem rozpoznaję w ruchu ręki, czy grymasie ust własny ruch czy grymas. (3) Dlatego powierzam ją twojej opiece, aby mogła znaleźć kogoś wykształconego w sztuce przeglądania, abym mógł odpocząć, lecz jej dotyk wciąż pozostałby ze mną. To teraz moja jedyna pociecha, gdy czuję już chłód ostrza, widzę przenikliwe spojrzenia i wiem, że ciało musi opuścić mnie na długie czasy. Zrobiłem wszystko. Co więcej, mój drogi? 5 września 2010 r.


Piosenka z operetki statecznego subiekta Magdzie 1 Gdybym urodził się kotem, co nie jest niemożliwe, kroczyłbym właśnie po rynku w dobrze skrojonym futrze, lub, kto to wie, chroniąc się przed deszczem, natrafiłbym na nią, doskonałą kryjówkę. 2 Brudne zwierzę, wara, wara – przedrzeźniałaby gosposię, zanim schowałbym się w niej (nie w gosposi, oczywiście). Może to wcale nie źle, myślałbym, czarny kot, szukający spokoju w białawym futerku, jeślibym znalazł go w białym ciele. 3 I wtedy, zważcie tylko, w przypływie kociego geniuszu, myślałbym jakby to było – urodzić się człowiekiem, i szukać z zapałem kryjówki w innym białym ciele, albo pisać o kocie, którym wszak mógłbym być. 24 grudnia 2010


K


K

at

w ic k a K rz y a rz y na w i e r s z e


Katarzyna Krzywicka Urodzona w 1990 roku. Studentka Filologii Polskiej UMCS (ze specjalnością teatrologiczną). Interesuje się teatrem i literaturą. Wzięła udział w wielu wydarzeniach poetyckich, prezentując swoją twórczość, m.in. podczas festiwalu Miasto Poezji, poetyckiego fight clubu, Nadwiślańskich Spotkań z Poezją, Wigilii Poetów i Ułanów, Nocy Kultury. Członek zarządu Fundacji Teatrikon. Koordynator projektu Synestezja. Współpracuje z Gazetą Petersburską oraz Instytutem Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego. Recenzentka Nowej Siły Krytycznej. Stypendystka marszałka województwa lubelskiego.

wiersze

julia hartwig przez telefon komórkowy podczas tegorocznego miasta poezji mówiła o młodych poetach że dzięki wierszom chcą pokazać siebie kolorową lukrowaną powłoczkę nie to co w środku malusie pączki z dziurką a ja jak kolorowy ptak stroszę piórka farbuję je na różne kolory jak papuga powtarzam nie swoje wersy i jak paw rozwijam fałdy migocącego od blasku ogona w pustym parku


63

martwa natura z pomarańczą i mandarynką na obrazie dwie kobiety: większa, krągła, z widocznym cellulitem. mniejsza, też zaokrąglona, cellulit niezbyt rozwinięty. obie martwe.


przypuszczam, że już od jakiegoś czasu trwają zakłady w głowach kilku poetów to i ja zakładam na bazie prawa pascala że poezja jest jeśli jej nie ma co tracę?




67

KasperPfeifer wi e

r

s

z

e


Kasper Pfeifer

Studiuje Filologię Polską KUL. Kiedyś boksował. Publikował w prasie, m. in. W Kresach, Portrecie i kilku innych pismach. Książki nikt mu wydać nie pozwolił, ale miło, gdyby się to zmieniło. Lubi Gwiezdne wojny i Arsenal z Londynu. Ma nawet kubek z armatką i koszulkę z Sokołem Millenium. Ostatnio czytał francuską poezję, Rogera McGougha i Briana Pattena. Ma kota Bożydara.

wiersze

marsylia w autobusie piękna dziewczyna w masce i czerwonej sukience białe rękawy dziwię się jak bardzo mi na nich zależy w kącie pokoju ołtarzyk telewizor mówi tatusiu nie wiadomo


69

twardy jak lee marvin w obecnym klimacie śmiertelność przestaje przygnębiać. jest wrzesień, wojna. ordery z jabłek prezentują się znakomicie. babcia robiła wyborne z cynamonem. kroiła w plastry, nakłuwała goździkami i prażyła. broń powinna być jadalna. patrząc na tę wojnę mrówek (każda jak lee marvin), naprawdę ciężko zrozumieć, czemu walczą za kraj, którego nie wymyśliły.


lucky strike, marching cigarettes (1948) taki czajniczek postawisz go na ogniu zacznie gryźć podpalisz sobie szlafrok dostanie ust i nie wiadomo czy zostaną po tobie same oczy czy blizna przez twarz w samochodzie palimy do woli zupełnie jakbyśmy byli w akwarium gdyby nie drzwi można by nalać do środka wody wyznaczyć tory i pływać gest olbrzyma schylającego się nad szyberdachem to karmienie rybek


ZB dziadek zmarł było jedzenie grała trąbka w młodości był akowcem i zabijał ludzi w portfelu nosił ich zdjęcia oficerowie salutowali opuszczonej fladze ulubiony wujek stał nieco z boku i częstował papierosami nie paliłem przy ojcu zastanawiałem się czy płakałbym gdyby zmarł poprzedniego dnia nic się nie stało dorobiłem się roweru i znaczka mercedes



Wo W W W W W

j

o

j

o

j

o

j

o

j

o

j

c i c c c c c

i i i i i

e

c

t

e e e e e

c c c c c

h

h h h h h

e

K

e e e e e e e e

o

k k k k k k k k k

k

p

k

s

e

s

e t

t

k


Wojciech Kopek Urodzony w 1986 – studiuje Filologię Klasyczną na KUL-u. Główne zainteresowania to kultura antyczna oraz translatoryka.

tekst

Święci mężowie ginącego świata – czarne psy Hekate W pierwszych wiekach po narodzeniu Chrystusa, w wielkiej a różnobarwnej mozaice, jaką stanowi Imperium Romanum, w hellenistycznym kręgu kulturowym działy się rzeczy tak dziwne, że wpłynęły nawet na sny filozofów. Oto boscy mężowie, dokonujący czynów straszliwych, jak przywoływanie i rozkazywanie demonom, wzniecanie ognia siłą woli, lub wspaniałych, jak przywracanie do życia, leczenie chorych, bilokacja, weszli pośród śmiertelników, sami nie podlegając pętającym ich prawom, by nieść i ogłaszać wolę boską, której znajomość i wypełnianie było niezbędne do wyrwania się z ziemskiego kręgu wcieleń i zjednoczenia z bóstwem. Mędrcy owi, wyposażeni w magiczne formuły hymnów orfickich, mądrość indyjskich braminów, egipskich gymnosofistów, syryjskich i perskich magów, a nadto, a raczej przede wszystkim, w umiejętność, jak to określa Umberto Eco w szkicu Interpretacja i historia: „poznania pozaracjonalnego, intuicyjnego, zbawczego daru od Boga lub Jego niebieskiego wysłannika”, zapoczątkowali grozę gnozy.


75

Oto kilka najciekawszych postaci pierwszych wieków naszej ery, które jednocześnie wpłynęły znacząco na kształtowanie się światopoglądu ówczesnego społeczeństwa, ukierunkowały filozofię, religię, w tym religię chrześcijańską, której zręby powstawały właśnie w polemice z obrońcami religii przodków, odchodzącej powoli, ale nieubłaganie w zapomnienie. Religii, można dodać, już wówczas przeradzającej się w..., jeżeli można tak to zjawisko nazwać, panwyznanie, we wszechreligię, gdzie znikają różnice między lokalnymi bóstwami, gdzie nakładają się doskonale na siebie panteony: grecki, rzymski, indyjski, perski, egipski, a także judaizm, gdzie dawniej nic nie znaczące bożki, jak na przykład grecki Pan, zyskują olbrzymie znaczenie na podstawie nowych interpretacji mitów i nowych kosmogonii. Chronologicznie pierwszym, choć nie jedynym, spośród świętych mężów w długim łańcuchu „mistrz – uczeń” był żyjący w I w. n.e. Apolloniusz z Tyany. Chociaż nie uczył on żadnego z poniższych osobiście, można uznać go za Mistrza i Nauczyciela ze względu na rolę, jaką nadał mu biograf i wpływ, jaki wywarła jego legenda na późniejsze pokolenia filozofów-mistyków*. A najważniejszy jej element stanowiło „upodobnienie się do boga” (homoiosis theu). Motyw ten stanie się kluczowym w opisie postaci filozofa neoplatonika, a służył będzie uwypukleniu jego umiejętności poznania pozarozumowego i osiągnięcia najwyższego kręgu wtajemniczenia, ostatecznego poznania prawdy, przyczyn, zagadki świata, co połączy, polemizujący skądinąd, neoplatonizm z gnozą. Jak wspomina Księga Suda, a potwierdza to biograf Flawiusz Filostrat z Lemnos, tajemne znaki poprzedziły narodziny mędrca. Następnie wykazał się on wielkimi możliwościami w okresie młodzieńczej edukacji, a w czasie swoich wędrówek po całym ówczesnym świecie zgromadził pokaźne grono uczniów, z których, w godzinie próby, gdy aresztowany przez Domicjana został oskarżony o „propagowanie niezwykłych obyczajów,

*

W księdze Suda znajdujemy o nim taką notę: „Apolloniusz z Tyany, filozof, syn Apolloniusza i matki z tegoż miasta, członków arystokracji. Gdy była w ciąży śniło jej się, że urodzi egipskiego Proteusza. Żył za Klaudiusza, Gajusza i Nerona aż do rządów Nerwy, kiedy to zniknął. Przez 5 lat milczał wzorem Pitagorasa. Podróżował po Egipcie, Babilonie aż przybył do Magów, a następnie do Arabii. Zbierał tam niezliczone manganeumata”; trudno stwierdzić czym dokładnie manganeumata były, w każdym razie można uznać je za różnego rodzaju magiczne przedmioty, tudzież składniki do czarów niezbędne. Euzebiusz z Cezarei (ok. 265 -340) wspomina dzieło Apolloniosa O ofiarach cytując jedyny znany fragment: „bóg jest ponad całym światem i nie żąda od ludzi żadnych ofiar, człowiek zaś powinien składać mu cześć jedynie dobrą myślą, jednak nie tą, którą wypowiada ustami”.


uprawianie magii w Efezie i podawanie się za Boga”, pozostało ośmiu najwierniejszych*. Dokonał też wielu niezwykłych czynów. Spośród nich najciekawszy, Filostrat opisuje tak:

Wydawało się, że pewna dziewczyna zmarła w dniu, w którym miało odbyć się jej wesele. Apollonios widząc ten smutek, rzekł: „Postawcie mary przede mną, a sprawię, że przestaniecie opłakiwać śmierć tej panny”, po czym spytał o jej imię. Wszyscy myśleli, że zamierza wygłosić mowę, jak to jest w zwyczaju na pogrzebach i zaczęli już żałobny lament. On jednak niczego takiego nie uczynił, tylko dotknąwszy dziewczynę i wypowiedziawszy jakieś tajemnicze słowa, obudził ją z tego, co wydawało się być śmiercią.

Dla porównania można przytoczyć inny fragment z literatury greckiej:

Lecz On rzekł: Nie płaczcie, bo nie umarła, tylko śpi. I wyśmiewali Go, wiedząc, że umarła. On zaś ująwszy ją za rękę rzekł głośno: Dziewczynko, wstań! Duch jej powrócił, i zaraz wstała. Polecił też, aby jej dano jeść. Rodzice jej osłupieli ze zdumienia, lecz On przykazał im, żeby nikomu nie mówili o tym, co się stało. (Uzdrowienie córki Jaira w Ewangelii Marka).

Warto przeczytać również jeszcze w ewangelii Łukasza (7, 11-17) o wskrzeszeniu młodzieńca z Naim. Oczywiste podobieństwo postaci Apolloniosa do Jezusa z Nazaretu skłoniło starożytnych pisarzy do propagandowych porównań ich czynów. I tak neoplatonik Porfiriusz pisał w Przeciwko Chrześcijanom oraz Hierokles, wysoki urzędnik w administracji Dioklecjana, w Słowie miłującym prawdę o niższości Jezusa Chrystusa, a Euzebiusz z Cezarei wykazywał**, że Apollonios był jedynie

*

Przemawiając na procesie Apollonios wybronił się tak skutecznie, że sam władca zaprosił go na audiencję.

**

W Przeciwko dziełu Filostratosa na cześć Apolloniosa z okazji porównania, jakiego pomiędzy nim a Chrystusem dokonał Hierokles.


77

magiem, a „ubóstwili” go dopiero jego biografowie. Podobieństwo zatem w przedstawieniu postaci było znaczne, sporną natomiast pozostaje kwestia, czy Filostrat korzystał z Nowego Testamentu, czy też posługiwał się jedynie powszechnymi motywami w ówczesnej literaturze aretalogicznej. Jakkolwiek sprawa by się miała ważne jest, że Apollonios stworzył, a bezpieczniej powiedzieć: przyczynił się do stworzenia pewnego precedensu, mianowicie połączył magię z filozofią i naukami moralnymi. Utorował więc drogę kolejnym pokoleniom filozofów-magów-kapłanów, którzy coraz bardziej oddalając się od racjonalizmu Platona, Arystotelesa, czy Stoików, kierowali się w stronę objawienia, mistyki i tajemnicy religijnej, a w szczególności orfickiej*.

Kolejnym na tej drodze był Ammoniusz Sakkas (II/III w. po Chr), nauczyciel Plotyna, Herenniusza i Orygenesa-poganina. Wszystkie informacje o jego nauce czerpiemy z pism uczniów lub innych filozofów, gdyż nauczał ustnie. Focjusz pisze [kod. 214], iż:

[Hierokles] dodaje nadto, że dawniejsi autorzy tworzyli znaczny chór, dopóki nie zabłysła mądrość Ammoniusza, którego sławi jako człowieka zw. „uczniem Boga”. Ammoniusz, powiada autor, oczyścił doktryny dawnych myślicieli, usunął narosłe u jednego i drugiego filozofa niedorzeczności, ukazał zgodność myśli Platona i Arystotelesa w istotnych i najbardziej podstawowych aspektach ich doktryn.

Wynika z tego, że głównym punktem myśli filozofa było połączenie nauk Klasyków, ale tutaj istotniejszy jest jego przydomek: „uczeń Boga”. Sugerując się ogólną tendencją w ówczesnej literaturze zaryzykować można sąd, że być

*

Miguel Herrero de Jauregui w książce Orphism and Christianity in Late Antiquity pisze: „[...] the Orphic hieroi logoi [...] served as the foundation of magical spells and at the same time as an inspiration or exegetical instrument for other groups with more elevated interests that were most deeply rooted in Egypt: the cosmogonic speculations of the Gnostics, the apocrypha of Jews, the allegories of Neopythagorean and Neoplatonic philosophers”. Dodaje także, iż odkrywano groby, w których znajdowano orfickie przedstawienia Dionizosa wraz ze scenami z życia Jezusa Chrystusa i Marii, co dowodzi, że poszczególni ludzie łączyli łatwo elementy różnych religii, nie przejmując się zawiłościami teologicznymi.


może Ammoniusz Sakkas czerpał jakąś wiedzę z objawień. Nie można jednakże stwierdzić tego z całą pewnością. Z całą natomiast pewnością rzec można, iż w taki właśnie sposób część swojej wiedzy zdobywał najważniejszy jego uczeń Plotyn z Lykopolis (204-269/270). Poznawszy „filozofię Persów i Hindusów”, która, nawet jeżeli wprost nie można utożsamić jej z magią, bliska jest mistyce oraz „tajemne nauki” Ammoniusza, często przeżywał on „doświadczenia mistyczne”. Sam nazywał je „budzeniem sie do siebie samego z ciała”, a poznawał wówczas piękno, utożsamiał się z tym, co boskie. Nie można twierdzić jednakże, jakoby był gnostykiem, polemizował bowiem z gnostyckim poglądem, iż świat jest nieudanym tworem Demiurga. W sporze tym argumentację swoją opierał na przeświadczeniu, że doczesny świat nie musi być wcale idealny, bo czym różniłby się wtedy od tej rzeczywistości, która jest ponad, a do której miał dostęp dzięki swoim przeżyciom. Bliżej natomiast z „magią” zapoznał się uczeń Plotyna – Porfiriusz z Tyru (233-305). Po stu latach zapomnienia przypomniał światu Wyrocznie Chaldejskie*, a ponadto ze zmiennym zaangażowaniem zajmował się teurgią. Czym była teurgia trudno dzisiaj sprecyzować, a już niemożliwe jest jej całkowite odróżnienie od magii** i goecji. Wydaje się jednak, że miała ona stosunkowo największy związek z religią i skupiała się na uzyskaniu drogą tajemnych obrzędów kontaktu, a nieraz władzy nad bogami lub dajmones. O tych ostatnich Porfiriusz pisał: „Są pełne wszelkiej złości i potrafią zwodzić za pomocą teraturgii; dzięki nim nieszczęśnicy przyrządzają filtry magiczne i afrodyzjaki”. Rozróżniał ponadto „czarną” i „białą” magię. Goetów opisywał jako „czarnoksiężników”, którzy magicznymi praktykami zaspokajają swoją lubieżność, natomiast „boskich mężów”, którzy „konsumując teozofię” poprzez składanie bezkrwawych ofiar, zbliżają się do bóstwa w białej szacie z czystą beznamiętnością, kojarzył z teurgią***.

*

O Wyroczniach będzie jeszcze mowa.

**

Przy czym zastrzec trzeba, że słowem „magia” posługuję się z przymrużeniem oka, nie jest to termin techniczny, i nie należy kojarzyć go ze współczesnym rozumieniem magii rodem z bajek, czy książek fantasy, aczkolwiek niewątpliwie sztuka magiczna wywodzi się ze starożytności. Niemniej trudność rozgraniczenia obrzędów na „świeckie” i „sakralne” sprawia, że nie do końca wiadomo, gdzie kończy się religia a zaczyna czarnoksięstwo, które można by uznać za heretyckie. Warto również wspomnieć, że słowo to przeszło na gruncie greckim pewną metamorfozę. Otóż u Herodota pojawia się ono na określenie perskiej kasty kapłańskiej (magoi), która zmonopolizowała obrzędy Ahura Mazdy, w tekstach orfickich „magami” nazywani są ci, którzy wprowadzają w misteria Orfeusza (papirus z Derveni). Z czasem jednak słowem tym zaczęto określać wszelkich kapłanów, a także czarodziei i magików. Osobną kwestią pozostaje także relacja magii i chrześcijaństwa, szczególnie, że wiąże się to z tradycyjnym postrzeganiem wiedźm i magów, z Merlinem na czele.

***

Eric Robertson Dodds powiedział, że „neoplatonizm po Plotynie staje się mniej filozofią, a bardziej religią skupioną na komentowaniu świętych tekstów pogaństwa”.


79

O jeszcze ściślejszym powiązaniem teurgii z neoplatonizmem zadecydował Jamblich z Chalkis (ok. 250-ok. 350). Początkowo uczeń Porfiriusza, popadłszy z nim w konflikt w sprawie stosunku do teurgii, otworzył własną szkołę w Syrii. W jej programie przewidziano następujące zajęcia: czytanie i komentowanie filozofów, w szczególności Platona i Arystotelesa, komentowanie poetów: Homera, Hezjoda, Orfeusza, Wyroczni Chaldejskich, praktykowanie teurgii. Oryginalnym wkładem Jamblicha było wyjaśnienie mechanizmu teurgii, mianowicie: to nie ludzie wpływają na bogów, ale to sami bogowie wybierają sakralne praktyki*. I chociaż ludzie obrzędów nie rozumieją, to mogą one ponad możliwościami ludzkiego poznania zapewnić teurgom kontakt z bogiem. Sam filozof dzięki takim praktykom porozumiewał się z bogami, przepowiadał przyszłość i lewitował. Ostatnim wielkim neoplatonikiem był Proklos z Konstantynopola (ok. 410-485), intelektualny spadkobierca Plotyna, diadoch Akademii Platońskiej, jeden z ostatnich obrońców religii greckiej. W jego czasach Akademia była ostatnim poważnym bastionem, formalnie już wówczas zakazanego pogaństwa, a w nauczaniu przeważał „teurgiczny neoplatonizm”**. Sam filozof za najważniejsze uważał dwa teksty: dialog Timajos Platona i Wyrocznie Chaldejskie. Ponadto praktykował teurgię, a osiągnąwszy najwyższy poziom wtajemniczenia powstrzymał dzięki magicznemu kołowrotowi suszę w Attyce. Tworzył także amulety przeciw trzęsieniom ziemi oraz wieszczył z trójnogu***. Jednakże czym były wspominane Wyrocznie Chaldejskie, co było w nich tak pociągającego, że przyćmiły teksty samego Platona? Michał Psellos pisze: „Platon ze swej strony każe nam ujmować istotę tego, co inteligibilne rozumem i intuicją. Natomiast Chaldejczyk powiada, że nie możemy wstępować ku Bogu

*

Sam o swoich praktykach pisał tak: „Spośród czynności teurgicznych wykonywanych każdorazowo w świątyniach jedne kryją w sobie jakąś niewyjaśnioną tajemnicę, drugie są jak święte symbole wyższych rzeczy z wieczności; jeszcze inne zachowują pewien obraz, jak gdyby stwórcza natura odcisnęła widzialne kształty niewidzialnych zasad; kolejne są wprowadzane ze względu na cześć, a celem ich jest albo upodobnienie, albo ustanowienie pokrewieństwa”. A w innym miejscu: „Gdyby ktoś rozważał, w jaki sposób sakralne błagania zostały od samych bogów ludziom zesłane i że są one samych bogów znakami tylko samym Bogom ich sens jest znany i w jakiś sposób zachowują moc bożą, jak mógłby nadal wierzyć, że taka litania jest rzeczą zmysłową, a nie boską i noeryczną?”.

**

Syrianos, poprzednik Proklosa na stanowisku diadocha, zajmował się głównie teologią orficką i chaldejską.

***

W podobny sposób przedstawia się Pythię, kapłankę Apollona w Delfach, która albo wieszczy wdychając opary unoszące się ze szczeliny w ziemi, albo wdychając dym z trójnogu.


inaczej jak tylko wzmacniając pojazd duszy, za pośrednictwem materialnych rytów. Uważa on bowiem, że dusza zostaje oczyszczona przez kamienie, zioła i zaklęcia i że w ten sposób łatwo rusza w drogę ku górze”. Czyżby więc „magicznie” oznaczało po prostu: bez wysiłku? Autorem Wyroczni był Chaldejczyk Julian Teurg, żyjący za panowania Marka Aureliusza. Napisał on także Telestika, czyli podręcznik magii praktycznej. Przydomek, jaki sobie nadał, Teurg – „wpływający na bogów”, miał odróżnić go od teologów, czyli tych, którzy jedynie mówili o bogach. Sam tekst został objawiony mu przez boginię magii Hekate, chociaż wiąże się wyraźnie z heliolatrią chaldejską, a w warstwie filozoficznej z Numeniuszem z Apamei (II w. n.e.) oraz stoicyzmem. Jak wyglądała owa tajemnicza magia? Trudno tak na prawdę dociec. Nie zachował się pełny tekst Wyroczni, a jedynie fragmenty przekazane, bądź przez entuzjastów, bądź przez przeciwników. Wiązała sie teurgia na pewno z epifanią Hekate, z władzą nad dajmones, z obrzędami, itp., ale ważnym elementem pozostawał sam język*, mroczny, zawiły, okraszony neologizmami** i barbaryzmami***, swoją enigmatycznością sprawiał, że wtajemniczany przenosił się w całkiem inny świat, język konstruował inny świat, w którym obowiązują inne prawa, prawa narzucane bogom przez ludzi. Akt magiczny stawał się dzięki temu aktem kreacji. Oto kilka ciekawszych fragmentów: Epifania Hekate (...) gdy zobaczysz bezkształtny, najświętszy ogień, oświetlający skaczącymi płomieniami głębiny całego świata, wypowiedz na głos wyraz „ogień”. Oto ja, dziewica o wielu kształtach, chodząca po niebie, O twarzy byka, trzech głowach, bezlitosna, ze złotymi strzałami,

*

Jak ważny był poziom językowy nie tylko w magii, ale w ogóle w religii, może uświadomić to, w jaki sposób określali swój cel starożytni językoznawcy hinduscy, tworząc pierwszą gramatykę na świecie. Otóż cele były dwa, jeden związany z kastowością hinduskiego społeczeństwa (każda kasta posługiwała się własnym językiem), drugi natomiast, ważniejszy, miał charakter religijny. Sakralny język Wed – sanskryt w swoim najdawniejszym przejawie – starzał się. Zrozumienie go sprawiało trudność starożytnym Hindusom. I tu pojawiał się problem, albowiem źle wymówione słowa tracą swoją magiczną moc, mogą obrazić boga! Dlatego właśnie fonetyka hinduska w IV w pne. stała wyżej niż europejska w XIX n.e., a badania prowadzone od 1000 roku p.n.e. zaowocowały niedoścignienie precyzyjnym podziałem głosek wg miejsca artykulacji, a wszystko to, by właściwie wymawiać religijne formuły.

**

Doskonałym przykładem jest tutaj, jak pisze M. H. de Jauregui, „ridiculous abracadabra”, czyli potężna inkantacja aski kataski. Niemożliwe do przetłumaczenia słowa, które według starożytnych autorów korespondowały z elementami: światłem, ziemią, Rokiem (abstrakt czasu), a według autorów nowożytnych były połączeniem religii, magii, nauki z wyższymi poziomami Orfizmu, połączeniem, w którym nie wiadomo ile jest antycznej prawdy, ile współczesnych domysłów.

***

Umberto Eco ciekawie mówił o tym w szkicu Interpretacja i historia: „Racjonalizm klasyczny utożsamiał barbarzyńców z tymi, którzy nie umieli nawet poprawnie mówić (taka jest zresztą etymologia barbaros – „ten, kto bełkocze”). W drugim wieku następuje odwrócenie sytuacji: rzekomy bełkot obcego zyskuje rangę świętego języka, brzemiennego obietnicami i milczącymi objawieniami”.


81

Czysta Fojbe (Selene, przynosząca światło śmiertelnym, Ejlejtyja, Artemis). Nosząca trzy synthemata swej potrójnej natury. Pojawiam się w eterze w ognistych kształtach, w powietrzu siedzę na srebrnym rydwanie. Ziemia powozi moimi czarnymi szczeniętami. (tł. dr Ewa Osek)

Psy Hekate 90. Z łona ziemi wyskakują chtoniczne* psy. Nigdy nie pokazują śmiertelnym żadnego prawdziwego znaku. 135. Nie wolno patrzeć na owe psy przed inicjacją w ciele. Bo te psy są chtoniczne, złośliwe i bezwstydne, czarują dusze i odwodzą je od inicjacji. (tł. dr Ewa Osek)

*

„Chtoniczność” była nieodłącznym elementem magii.

**

Por. przypisy z sąsiedniej strony.

Symbola i synthemata (przedmioty i formuły magiczne) 149. Ale gdy zobaczysz, że jakiś demon lunarny idzie przez noc, złóż mu ofiarę z kamienia Mnizuris, posługując się zaklęciem. 150. Nigdy nie zmieniaj brzmienia obcojęzycznych imion**. (tł. dr Ewa Osek)

Magiczna kula do inwokacji. Psellos, Komentarz od OC, PG 122, 1133. „Działaj za pomocą kuli magicznej”***. (tł. dr Ewa Osek)

***

Kula magiczna, Hekatikos strophylos (od imienia Hekate), wykonana była ze złota, w środku zamknięty był szafir, obracała się na rzemieniu, a na jej powierzchni wyryte były napisy tzw. charakteres. Służyła teurgom do obrzędów magicznych. Bywały także przedmioty w kształcie trójkąta lub w innych kształtach, o ogólnej nazwie jynges. Podczas ruchu wydawały dźwięki podobne do chichotów lub świstów. W Wyroczniach podkreśla się ich potężną moc.


Telestyczna figurka i symbola [Hekate] 224. Wykonaj ksoanon i poświęć go w taki sposób, jak cię pouczę: zrób figurkę z dzikiej ruty, a następnie dodaj małe zwierzątka — domowe jaszczurki. Zetrzyj razem z tymi zwierzętami mieszankę mirry, aromatycznej żywicy i kadzidła. Wyjdź z tym na zewnątrz, gdy księżyc się powiększa, i pomódl się. (tł. dr Ewa Osek)

Moc zaklęcia 223. Łatwo ściągasz na ziemię z eteru nawet niechętne bóstwa za pomocą tajemnych jynges, a inne, które jeżdżą na wiatrach pomiędzy eterem a ziemią, z dala od boskiego ognia, zsyłasz na śmiertelników jako sny, wyrządzając tym demonom wielką krzywdę. (tł. dr Ewa Osek)

Jest to jedynie niewielka próbka zachowanych fragmentów (tłumaczenia powyższe nie były dotychczas publikowane). Większość z nich, nieprzetłumaczona na język polski, czeka na swoje opracowanie. Badacze wciąż błądzą wśród tajemnych znaków, jakie pozostawiły nam sny filozofów, inkantacje magów, które odcisnęły piętno nie tylko na swoich czasach, ale w ogóle obecne są w kulturze w stopniu większym niż jesteśmy w stanie stwierdzić. I nie chodzi tu o zwykłe hokus pokus, czy abrakadabra, ani nawet o Dziady, czy mistyczne teorie rodem z Króla Ducha, nie chodzi również o Jasia i Małgosię, jak też o popularne książki o młodych czarodziejach. Tamto pragnienie nadprzyrodzonej mocy, ubóstwienie człowieka, który skinieniem ręki miażdży góry i wskrzesza zmarłych kieruje nas w stronę jungowskich archetypów, gdzie Mag zajmuje poczesne miejsce. Moc, która uwiodła całe pokolenia filozofów, moc, która zdawałoby się nie istnieje, ukształtowała (a przynajmniej znacząco wpłynęła na świat), ukonstytuowała relację człowieka do świata i wyznaczyła mu istotne w nim miejsce, jako władcy, jako istocie jedynie czasowo tutaj uwięzionej.


83



An o n

i m

w i er

s

ze


Anonim

Urodzony w 1983. Raper, slamer, poeta, tłumacz, beatboxer. Zwykle przekazujący swoje treści słowem mówionym, rzadko w druku. Ostatnie wydawnictwa płytowe: Anonim Kontrasty (LP, 2010), oraz trio acoustic-jazz-rap – Open Source Nie widzę problemu (EP, 2010). Uczestnik kilkunastu slamów w kilku miastach. Półfinalista ogólnopolskiego finału AHE Slam Tour 2009. Zwycięzca turnieju jednego wiersza na jedynej warszawskiej Nocy Poetów, na której był. Obecnie pracuje nad kolejną epką Open Source i drugim z 366-u tekstów, które napisze w tym roku. http://www.anonim.art.pl/; http://www.opensource.art.pl/

wiersze

Zdrowaś, materio? Święta marko, łaski pełne półki. Ciąży? Masz pierwszeństwo przed nami. Błogosławionaś ty między niewiastami. Święta materio, łaski pełna, mennica bije złotego cielca do kasy numer pięć. Zdarza się, teraz i w godzinę terminu przydatności. aNo, 29 listopada 2011


Starcie tytanów (z powierzchni) Zmiotka szufelka bezkształtna trumienka Czymże życie, dzieciaczku? To bomba! Z autobusem Arabów zdradzi cię Zmiotka szufelka bezkształtna trumienka Gdzie twoje dziecko, matko? Czy serwisanci niebios wkręcają mu już skrzydełka w łopatki? Szufelka zmiotka gorzka zemsta Zszyty z duszciał frankenstein umrze wraz ze swoim ostatnim wyznawcą Bóg wyzwał Boga na pojedynek Człowiek odmówił wymyślenia kart Nie wyszedł Mu pasjans, obaj przegrali aNo, 04.12.2011



R

Wo t e

k s

t

a f a

続 o w cz y k


Taksówkarz z Katowic. Twierdzi, że nie lubi Kafki.

Rafa³ Wo³owczyk

tekst

jak opanować grę na organkach w 5 minut (remikstura) Praca mnie męczyła i śmierdziałem psami. Ludzie odsuwali się ode mnie w tramwaju, jak od człowieka pracującego w składzie ze skórami, albo oczy robiły im się okrągłe i opuszczali kąciki ust. Wczoraj przywykłem już wszystko stawiać na jedną kartę. Utrapienie z warczeniem i gryzieniem się piesków. Statki nie płynęły do Indii. Statki stały nieruchomo. Żaden statek nigdzie się nie wybierał. Wszystko to razem na jakiś czas mnie przygnębiało. Wydawało się być pozbawione spontaniczności. Postałem chwilę, pomyślałem. Pozostało we mnie uczucie niespełnienia. Czuję, że nie stawiłem czoła niczemu nieznanemu. Jeżeli wygoda jest wszystkim, czego mi potrzeba, czym różnię się od ameby? Kiedy jedno moje „ja” ponosiło klęskę, inne czekało już, żeby je zastąpić. Zaakceptowałem siebie, jako człowieka samotnego. Potrzebuję narkotyku.


91

Sądzę, że było około siódmej, kiedy się ocknąłem; w pokoju było jasno. Spałem prawdopodobnie bardzo długo. Głowa ciążyła mi, bolała. Byłem zesztywniały i zimny. Zerwałem się. Usiadłem na krześle. A na tronie niebieskim siedział Bóg i przyglądał się bacznie procesowi mej zatraty. Na dnie piekieł zaś, sapały z niecierpliwości diabły. Żyję tu, rzecz prosta, w bezustannym niepokoju. W poprzednim wcieleniu odczytując motto towarzystwa ubezpieczeń („Pomagamy w potrzebie”) jako formułę obowiązków likwidatora szkód, pomyliłem się fatalnie, co do właściwych celów towarzystwa. Postąpiłem krok ku drzwiom, stanąłem i zagapiłem się w jakiś punkt na ścianie, gdzie wisiał mały dzwonek z rzemiennym paskiem. Muszę wyjść z domu i odbyć dłuższą przechadzkę. Odskakuję od ściany. Doprawdy, takie postanowienie byłoby zupełnym szaleństwem, spowodowanym jedynie zbyt długim życiem na bezsensownej swobodzie. Całymi godzinami mogę skradać się po korytarzach i nie słyszę nic prócz przypadkowego szelestu. Oczywiście mogę robić to w spokoju, bez zbytniego pośpiechu. Szmer jest z resztą stosunkowo niewinny. W wielkich domach towarowych przechodzę nie oglądając się za siebie. Potem jednak zatrzymuję się pod warstwą mchu, którą niekiedy przez pewien czas pozostawiam nietkniętą. Żeby wszyscy o mnie mówili, opowiadali moją historię, podziwiali mnie, chwalili i oddali hołd. Możliwe, że kilku ludzi darzy mnie współczuciem, niestety nie czuję tego w ogóle. Moje zwątpienie w samego siebie często sprawia, że czuję, iż może nigdy nie będę zdolny do czegoś oryginalnego. Nikt nikogo nie rozumie. Czyżbyś mógł to w rozsądny sposób usprawiedliwić? Niełatwo jest przezwyciężyć stan depresji, nawet zdobywając się na energię. Jestem brzydki. Unikam uśmiechania się, ponieważ uśmiech odsłania moje nierówne, nieregularne, pozbawione połysku zęby. Zrywam się z krzesła, biegam wokół stołu, poruszam głową i szyją, rozpalam płomień w oczach, napinam


mięśnie. Lubię zapalić trawę lub wziąć procha i nieźle się zaprawić. Mówię poważnie. Czytam regularnie Przegląd Deprywacji Sensorycznej. Te rzeczy wchodzą łatwo, albo wcale nie wchodzą. Tak. Moja edukacja przynosi coraz lepsze rezultaty. W oczach świata… jestem zwyczajnym człowiekiem. Ale nie dla mojej duszy. Dla niej jestem wielką chwilą. To zdumiewające, jak dobrze się bawię, kiedy mogę się pozbyć tego dokuczliwego hamulca, jakim jest sumienie. Mimo to zdarza się, że nie mam orgazmu. To sprawa emocji. Jest to moje wielkie odkrycie. Nie można unikać prawdy. Często śni mi się ten sam koszmar. Zaczynam rozumieć. Z wolna dochodzę do przekonania, że nic nie osiągnę. Zawadza mi wszystko. Wszystko, co czyniłem dotychczas, wydaje mi się teraz zbyt pochopne. I jeszcze dokonuję nowych, zbytecznych odkryć. Złudy… marzenia! Chcę krzyczeć, ale potem myślę, do diabła, jestem romantycznym cynikiem, potrzebuję i chcę tego, więc czemu nie? Niewiele miejsca pozostaje w umyśle na przyjęcie czyjejś uwagi. Zresztą szukanie korzyści zawsze trąci próżnością, jak gdybyśmy pragnęli uwieńczyć własne czoło wawrzynem albo włożyć ordery na majówkę, mimo że w zaproszeniu nie było o nich wzmianki, chociaż więc ego jest (podobno) wiecznie nienasycone, warto pamiętać, że długotrwałe powodzenie to rzecz równie bez znaczenia, co długotrwały brak powodzenia. Moja przeszłość jest jedynym firmamentem wartym poznania, a ja jestem jego jedyną gwiazdą. Uświadomiłem sobie, że bez względu na swój mistycyzm, żaden kościół i żaden sakrament nie mogą ochronić mnie przed ostatecznym zagrożeniem. To jak produkcja filmów specjalnego rodzaju lub mających specjalne cechy, jak na przykład film, którego druga część stanowi ścisłą tajemnicę niedostępną dla dziewcząt i kobiet, czy pisanie powieści z ostatnim rozdziałem w postaci torby plastikowej wypełnionej wodą, którą można wprawdzie dotknąć, ale nie wolno wypić. Nie jestem też przeznaczony do życia pod gołym niebem. Trudno powiedzieć, żeby można się było przyzwyczaić. Nie można.


93

Wypluwam pożywienie. Pragnę wdeptać je w ziemię. Nie mam potrzeby jeść, a właściwość ta stanowi mą oryginalną, przyrodzoną cechę. Wiem, że czas mój jest odmierzony. Nie potrafię powiedzieć, czy samoświadomość jest źródłem energii, czy impotencji. Charakterystyczny dla takiego stanu odruch to gładzenie brwi małym palcem. Proszą mnie, żebym się zapisał do drużyny siatkówki. Odmawiam, bo uczciwość nie pozwala mi czerpać korzyści z mojego wzrostu. Wyróżniam się poniekąd tym. I stwierdzam, że o dziwo – nie jest ze mną tak źle. Po raz pierwszy doznałem tego wyraźnie. Zaraz wyjmę gitarę. I zaśpiewam piosenkę o męskim życiu na prerii. Z godnością, z ufnością, a nawet z radością i cisnę wątróbki kurze flambé w cały ten ambaras. W ten sposób skutecznie rozwiążę „sprawę”. Uporam się z potwornymi sprzecznościami za pomocą płonących dróbek kurzych i wtedy odśpiewam pieśń. To mi się należy. Zdawało mi się teraz, że wreszcie nadeszła moja chwila albo raczej że nie nadeszła. Jako palący odczuwałem brak papierosa. Zachodziłem w głowę dlaczego. Nawet ów przekornie beztroski czas na wpół wymuszonej wesołości, zakończony wypadkiem na sankach, jawił mi się teraz we wspomnieniach w pięknych i rajskich barwach utraconej krainy radości, której echo wraz z zamierającym bachusowym odurzeniem dochodziło do moich uszu już z bardzo daleka. Dlaczegóż, u licha, nie czyniło się wokoło mnie jaśniej? Musiało się to stać natychmiast. W swej wyobraźni i odczuciu byłem niebem, przez które przeciągają chmury, polem bitwy pełnym walczących ze sobą hord, i czy to radość lub rozkosz, czy cierpienie lub depresja, i jedno, i drugie rozbrzmiewało wyraźniej i donośniej, opuszczało moją duszę i przystępowało do mnie z zewnątrz, układając się w harmonię tonów i szeregi dźwięków, które słyszałem jak we śnie i które bez udziału mej woli brały mnie we władanie. A gdy czasami przerywały burze, gdy zimny, nieprzerwany huk walących się z góry wód był zagłuszany namiętnym, pełnym skargi szumem wzburzonego jodłowego lasu lub na strychu wątłego domu tysiące tajemniczych odgłosów bezsennej letniej nocy


nasilało się z każdą chwilą, ja leżałem pogrążony w beznadziejnych, płomiennych marzeniach o życiu i miłosnej nawałnicy, gniewny i ubliżający Bogu, i wydawałem się sobie nędznym poetą i marzycielem, którego najpiękniejszym pragnieniem jest przecież tylko migocząca bańka mydlana, podczas gdy tysiące innych wokół mnie, rozradowanych swą młodzieńczą energią, wyciągało w triumfalnym geście dłonie po wszystkie laury tego życia. No tak, w baśniach wszystko uskutecznia się w locie i tę pociechę należy także zaliczyć do baśni. Najmilsi stróże ładu i porządku zmykajcie stąd w te pędy i weźcie udział w sześcioletnim wyścigu kolarskim, który właśnie za chwilę rozpocznie się na rogu Gdzie-indziej i Tylko-nie-tutaj. Ach, ileż rzeczy może się przydarzyć. Na wszelki wypadek muszę mieć niezachwianą pewność, że istnieje w jakimkolwiek miejscu łatwe do osiągnięcia, całkowicie swobodne wyjście. Zagrażają mi nie tylko wrogowie z zewnątrz. Istnieją oni także pod ziemią. Nie widziałem ich dotychczas nigdy, ale mówi się o nich w podaniach i święcie wierzę w ich istnienie. Na szczęście podręcznik geografii, zawierający mapy najważniejszych kontynentów, jest dość duży, aby zasłonić zwykły, czarny brulion, w którym prowadzę ukradkiem pamiętnik. Myślałem już, że wszystko rozwija się zgodnie z planem. I znów katastrofa. Podejmuję odpowiednie kroki, uzyskuję poprawne odpowiedzi, a żona i tak mnie rzuca dla innego mężczyzny. Być może ponowne przeżycie dzieciństwa w końcu mnie uratuje. Bylebym tylko mógł siedzieć spokojnie w klasie robiąc swoje notatki. Moi rówieśnicy nie mogą się nadziwić, że nie chcę wcale uchodzić za niewinną ofiarę. Nie potrafię bez przerwy galopować po krzyżujących się i prowadzących w poprzek krużgankach. Teraz zmienię swoją metodę. Cokolwiek się stanie, będzie to niewątpliwe i uzasadnione. Powinno się rozwiązywać wiele ciekawych zadań wziętych z życia, przy których posługiwanie się ułamkami jest konieczne. Rozróżnienie między dziećmi a dorosłymi, choć może przydatne w pewnych okolicznościach, jest w gruncie rzeczy tylko pozornie słuszne. Mogę liczyć


95

tylko na siebie. Ta pewność albo przywróci mi spokój albo wtrąci mnie w rozpacz. Wolę, żeby to nowe życie przebiegało w sposób typowy; błagam Cię, Boże, pozwól mi być człowiekiem przeciętnym. Takie wnioski odbiegają jednak dalece od intencji tych, którzy mnie tu zesłali – oni wymagają tylko, żebym w r ó c i ł n a w ł a ś c i w ą d r o g ę . Nie, nie ma żadnych rozsądnych przyczyn, ażeby coś podobnego uczynić. Muszę w duchu się przyznać. Zbyt wiele myślę. Wychodzę przed siebie. Wkrótce jednak powracam. Jest to moje wielkie odkrycie dokonane podczas pobytu w szkole. Można to nazwać głupotą, mnie jednak sprawia to niewypowiedzianą radość i napawa spokojem. Gdy chcę przeprowadzić nowy, zupełnie dokładny plan, chwytam na chybił trafił, cokolwiek mi wpadnie w zęby, wlokę, dźwigam, wzdycham, jęczę, potykam się i wystarcza mi już wówczas jakakolwiek dowolna zmiana obecnego, nadmiernie moim zdaniem ryzykownego stanu rzeczy. Powinienem był wcześniej się nad tym zastanowić i zatroszczyć się o rozwiązanie problemu. Postanowiłem więc spróbować czegoś nowego i na początek poeksperymentować z kradzieżą książek. Takie postanowienie przynosi mi ulgę. Zrozumiałem zasadę, ale wciąż się zastanawiałem: kto podejmuje decyzje? Tak więc to, co przedsięwziąłem, stanowi jedynie połowiczne i ułamkowe próby, podjęte chyba po to, aby mnie uspokoić i gdy będę trwał w złudnym spokoju – wystawić na największe niebezpieczeństwo. Próby te dają najrozmaitsze rezultaty, złe i dobre, nie znajdują jednak ani ogólnych prawideł, ani niezawodnej metody. Nie chcę się w tych sprawach bawić w różnorodne przypuszczenia. Bo cóż to jest? Trudno powiedzieć. To nie żółte zasłony. I nie kółka do zasłon. To również nie otręby w wiadrze, wcale nie otręby, ani wielkie zwierzę domowe czerwonej maści jedzące otręby z wiadra, ani mężczyzna, który wysypał otręby do wiadra, ani jego żona, ani też bankier z twarzą jak rodzynek, który ma właśnie zająć ich farmę. Z żalem nadmieniam, że nie są to: Atos, Portos


i Aramis, ani to, co ich kiedykolwiek spotkało, ani to, co ich jeszcze może spotkać, jeżeli, dajmy na to, cysterna firmy Exxon przekroczy dozwoloną prędkość niedaleko Yumy w Arizonie i przejedzie jadowitą jaszczurkę, która odrodzi się w następnym wcieleniu jako Dumas-Ojciec. Nie jest to wcale homar chroniony przed swymi naturalnymi wrogami wysoką ceną albo prawdziwą brawurą, albo fałszywą brawurą, albo pragnieniem. Trzeba się spieszyć. Chciwie wdychałem zatęchłe zużyte powietrze. Wziąłem wielką książkę. Dzieje papieży Rankego. Nie byłem zahipnotyzowany, udawałem tylko, lecz coś się stało, jakaś iskra przeskoczyła. Dowiedziałem się czegoś o nieznanym dotąd niedostatku i zdałem sobie sprawę, w jaki sposób ogólne zamiłowanie czy pragnienie, jeszcze nim stanie się sprecyzowane czy też zanim dostrzeże swój cel, przejawia się w nudzie lub jakiejś innej udręce. Podniecenie minęło. Badyl ani drgnął. Zaczynam głęboko oddychać. Jestem już bliski decyzji, żeby pójść sobie, gdzie mnie oczy poniosą. Ostatecznie jednak mógłbym rzecz pozostawić na razie własnemu losowi. Mam nadzieję, że teraz się to zmieni I jednocześnie nie mam tej nadziei.

Donald Berthelme – Osobliwości – 22, 194, 192, 23, 22, 17, 13, 21, 76, 113, 114, 120, 143, 164, 165 Wolfgang Koeppen – Młodość – 118, 162, 143, 142 Dominika Ożarowska – Nie udeży w nas żaden piorun – 170 Saul Bellow – Przypadki Augie’ego Marcha – 456, 507, 254, 262, 263, 264


Franz Kafka – Nowele i miniatury – 118, 119, 123, 124, 126, 127, 130, 132, 133, 134, 135, 140, 142, 145, 146, 147, 148, 274, 248 Henry Miller – Ciche dni w Clichy – 120 Knut Hamsun – Głód – 48, 38, 32, 85, 86 Fiodor Dostojewski – Gracz – 44, 153, 160, 175, 176 Hermann Hesse – Gertruda – 31, 30 Jerzy Kosiński – Diabelskie drzewo – 17, 18, 39, 47, 71, 75, 82, 83, 84, 86



E w

w

i

a

e

S r

o ls k

s

z

a

e


Ewa Solska Nauczycielka akademicka. Mieszka w Lublinie.

wiersze

Jednorożec (czytając Lorkę) To nie jest przez sen. Wchodzę za linką światła. Cień rogu tnie ścianę, kiedy promień kieruje żółte trójkąciki po strzałkach kopyt nietykających ziemi. Brodzę w popielatej pryzmie, moje ciężkie buty zostawiają nikły ślad. Nagle suche, ciepłe usta uderzają mnie w skroń. Zapach nardu przelatuje myślą perystylu. Powoli, cierpkim złotawym pędem wspinam się przez tunel świetlistego oka.


101

Odwrót (negatyw progu) Pogorelich gra Bacha: suitę angielską allemande to albiońskie wieczne be the second gdy budzi się daimonion asmodejskim gestem ozdobnego chłopczyka który połknął pierścień. Pogorelich gra Bacha: zadaje aksjomat nieskończeniu; gdzie myśli biorą się bez znaczeń niewymierność rozprasza pęd pod progiem cody ramą ust transponuje w przełomy oddechu. Pogorelich gra Bacha: rodzi się planeta chłodna i bezczelna; jej promień tu nie dojdzie w żaden nów… to libracja i pijany snem wiatr wyciąga nas chwiejnych z żywopłotu masek by runęły jednocześnie z tą ścianą: Bach Bach śnieg i kości z powrotem skupia-ją w tetrachord – transpozycja…/ posąg z wosku? takową drezyną? Tak. Ową drezyną. Bo nie kończy się taktu gdy Alutka przełazi przez lutko


Hortus conclusus (heretyczka) Przychodzę szukać owocu na tym drzewie, a nie znajduję. Wytnij je! Po co jeszcze wyjaławia ziemię? (Łk, 13, 7)

Wiśnia zjada własne owoce – bezduszność? To się odbywa tak: pewnego letniego dnia przychodzą, sondują i wycinają kawałek (umownie: „duszę”). A potem mówią: to drzewo nie ma duszy. Gnoza bez cody. Samochłonny kerygmat. Suche porcelanowe oko w gałęziowym metropolis – wspaniałe idiolektyczne gówno cytujące korzeń, co nie rozkrzewia jej katatonicznych pestek – ciąć. Ciąć po całości i spławić w incydencji kamienia u pnia, u szyjki czaszki w gniazdku. Bowiem jutro Bowiem jutro… lecz czy staje się jutro lżej od tego w tym ogrodzie – tego już nie mówią.


103

Całus Sfinksa Nie wszystkie żywioły krzepną. Światło księżyca. Wyciekasz z kołyski — bruzdy bladego kamyczka — skrzydlata lwica wzywa, maestro? Nie wiesz, idziesz zgadywać. Mówili, że terror tej suki był totalny, ale stworzenie chciało się nauczyć człowieka. Wszystko naznaczać – łóżko, stół, piec, krzesło, nóż, miskę, butelkę, powietrze, zegarek, domowe zwierzątka, drogę, miasto, krajobrazy... Ogarnąć wszelką obecność. Drapieżność jej logiki jak współczucie — cóż znaczy? Odgadnąć w niej własne nieistnienie. Przepaść, z pragnienia bycia stracić rację na wszelkie wypadki. Stracić ciebie, jeżeli nie zgadłeś o kim mówi bajka. Traktuj to na serio. I nie mów, że wyrosłeś z bajek. Powiedz razem ze mną — z tej bajki odrastam.


„Hitler miał być kobietą”* Widziano go potem w paru miejscach jasne warkocze pasiasta sukienka stał na cokole na jednej nodze w pozie „jaskółki” później ludzie szli pukali się w czoło styliści brali kurs na Europę (w Przekroju) styliści brali szkic na konterfekt (w Playboyu) To raczej nie był t e n Kampf chyba że nowe wydanie Poprawione *

Cytat zasłyszany w Radio Złote Przeboje


105

Sobowtór Barabasz robił wrażenie sobowtóra Jezusa, który na inny sposób wysuwa te same roszczenia. J. Ratzinger

Jeszcze w krótkim oddechu. By nie umrzeć, nie żyję gdzie żyję, nie stanowię co stanowię. Mówią mi: dlatego pozostajesz sobą w tym mieście, które znika z nadmiaru ryb i psów – jeszcze w krótkim oddechu. Wczoraj prostowałem kąty, ciąłem końce – miarkowałem przyszły zgiełk wokół dwóch desek umazanych krwią; wokół mnie twarze twarde jak kość, bezpaństwowe jak pustynia. I z pustyni w pustynię posłano mnie, by opróżnić ten późny kielich i trzymać się ziemi. Potem. Gdy krzyżowy bufor rytuje niebo, barwi rdzą – niebo, które trzeba, by znikło w miazdze bogów znikąd – to niebo podchodzi już do gardła krwią spętanych rybą i nie zmartwychwstanie. Od jutra nie czuję nic. Bezimienny dla dobra i zła, żeby umarł ktoś inny, powtarzam się w każdym – bonusowy chromosom. Czekam wewnątrz. Na zewnątrz pył z rozdartej wiaty wiruje jak refren.


Prorok Pnie, sierść, fletnie pańskie w wawrzynie – prażą wszystko. Od krzesła w niebie do krzesła w piekle chrupkość nasza i Miasto-chrząstka pęcznieje w tłuszczu światła. Pora Karmienia, uparłem się więc zaniemówić. Wtedy wskazał na piargi. Wydobyli szkielet ptaka – ażurowy ekranik powietrza, które pochyliło się nad nami jak sklepienie pozbawione klińców. Przyjrzyj się, wszystko w nim widać: pęcherz słów i głuchość w paśmie lisich jam; przecieki spokojniejszej fali… Spojrzenie

rozpełzanie. Sypkie twarze, oczy ubiegają głąb. Byśmy byli jakimś przeoczeniem? Odkwitamy dziką wargą na twarzy parującej nocy, której rośnie w gardle od-nowa grzyb, ćma, ziarna mchu.



Ewa Solska

tekst

Humanista Temat: heretyk, czyli humanista. Niech będzie humanista. Ale dlaczego humanista? Na stosy słano onegdaj matematyków, chemików… A jednak humanista, teraz zwłaszcza, jeśli nie będzie heretykiem, nie będzie go wcale – to, zdaje się, podstawowa inicjacja wygnańca z własnej woli, buntownika bez ziemi? „Humanista” (podobnie zresztą jak „heretyk”) – słowo transwersalne i wytrychowe; nie jest łatwo chwycić je za rogi. Gdzie się z tym udać? Gdybyśmy wylądowali (jak na przykład Zbigniew Herbert z ideą poezji*), w peryklejskich Atenach, to wiadomo gdzie. Na ulicę, aż nas dopadnie ten, co tam „ze słów słabszych robi mocniejsze”. W każdym razie dialogos zacznie się pytaniem: kto to jest humanista? Jeżeli zada je Sokrates, a my podamy jakąś szacowną definicję, to przegraną mamy już w kieszeni. Tak, Sokrates i jego elenktyka prowadząca rozmówcę do absurdu, bo na koniec zaprzecza temu, co powiedział na początku. Ale może na wstępie spróbować *

Dotknąć rzeczywistości, [w:] Z. Herbert Utwory rozproszone (rekonesans), Kraków 2010, s.337.

uniknąć czasochłonnej spekulacji i finalnego ośmieszenia, stosując chwyt deiktyczny – wskażemy bezpośrednio: to ty Sokratesie! Ty i twój bóg, za którego cię oskarżono w końcu o bogoburstwo. To tyle? O nie, trudno uwierzyć, że na tym kwestia byłaby zakończona. To nieprosta rzecz, a do tego wszędobylskie prowadzą do niej tropy: filozoficznie, etycznie, kulturowo widziany człowiek jako… i tu można zlokalizować wspólny mianownik. Z reguły chodzi o człowieka jako wartość per se – jedyną taką w świecie. Więc człowiek niejako darowuje światu ludzką twarz, by stał się światem wartości, światem ludzki – jednak zbyt prostym zelotyzmem trąci ta ontologia, nieprawdaż? Spójrzmy w stronę praktyczną: rozstrzyganie dylematów, zwłaszcza moralnych, przez odwołanie do tzw. uniwersaliów: idei regulatywnych, imperatywów kategorycznych..., przy założeniu, że źródła jednych i drugich tkwią w człowieku, a dokładniej, w jego dążeniu do szczęścia. Czyli do spełnienia. Czy jednak nie płaci się za to samostanowienie fundamentalną samotnością (Sartre ważył to niedawno w swojej koncepcji egzystencjalizmu)? Więc „jak u was, panie, z Bogiem?” – zadajmy to Gretchien Frage. A właśnie, humanizm nie wyklucza z wszechludzkiego towarzystwa mitologemu sacrum. Tym niemniej, przesłanką większą czyni


109

sobie szukanie wszelkiego uzasadnienia w rozumie, bez dominanty religijnej, która jest zresztą tylko jedną z form emanacji człowieczeństwa. Zawęzić więc humanizm do wielokształtnej afirmacji ludzkiej istoty, wynikającej z rozmaitych funkcji świadomości? Humanista powie: „interesuje mnie człowiek, czyli wszystko” (Lec), a w tym wszystkim docieranie do swojego człowieczeństwa, bo to jest pierwszy i konieczny warunek tworzenia. Ça Ira? Deiktyczność jednak też ma swoje zalety. A my mamy swoje typy. Od Sokratesa zaczęliśmy, ale i przed nim znajdujemy postacie nie mniej emblematyczne. Chociażby Ksenofanes – wędrowiec, poeta, błaznujący „demaskator” (słynne dictum: „gdyby konie i krowy umiały rysować, rysowałyby boga na kształt konia i krowy”). Czy paradoksalny Zenon (subtelny, błyskotliwy umysł, który przejść musiał na koniec ciężką próbę, zatłuczony w stępie, nie zdradził jednak uczestników spisku przeciw tyranowi Elei). A Tales zapatrzony w gwiazdy, że nawet nie zauważył jak wpadł do studni? Humanistami byli jak najbardziej sofiści, starogreccy wędrowni nauczyciele. Trudno nie wspomnieć tu Protagorasa: „człowiek miarą wszystkich rzeczy: istniejących że istnieją nieistniejących że nie istnieją”. Po macoszemu w naszych okolicach potraktowani (stereotypowe miano lingwistycznych manipulatorów i symulantów), ale właśnie tę koncepcyjną nić moglibyśmy przewlec przez intelektualną historię Europy, z naciskiem na renesansowych sceptyków i kulminacją w kartezjańskim cogito. Właściwie aż do współczesnej koncepcji homo sacer Agambena – człowieka jako ofiary, kogoś do pozbycia, w pewnym sensie do spożycia… Jak w tym kontekście pominąć

nietzscheańskie uśmiercenie Boga, którego sami uśmierciliśmy – nieludzkie? Arcyludzkie! Humanizm à rebours powie znów jakiś zelota. A poza tym mamy jeszcze inne strony do obszukania, cały wachlarz typów mitologicznych, między Prometeuszem, Edypem i Odyseuszem. Z kolei bohaterowie dwudziestowiecznej Bildungsroman, od Knechta po Settembriniego… Trudno się gdziekolwiek zatrzymać w tym tropieniu, więc tym bardziej memento: krążymy tylko po Europie! Nie przypadkiem jednak pierwotne, renesansowe znaczenie słowa umanista odnosi do nauczyciela języków klasycznych, filologa, gramatyka, retora. To początki kultury uniwersytetu. Czyli zaczyna się od języka i kończy na pewnym obrazie świata. A raczej nie kończy. Odnosić się do ludzkiego świata z jego historycznością i metamorficznością, to szukać nieustanie nowego języka, żeby o nim mówić. Języka, który nie ukrywa, przeciwnie, odsłania swoją mechanikę: przepływ sensów, zmienność funkcji i nieostrość granic… Nie zapominajmy przy tym o jeszcze jednym, aktualnym aspekcie. Humanista, tout court akademicki nauczyciel, jest przedstawicielem nauki traktowanej obecnie jako rodzaj hobby. Kojarzy się to konsekwentnie z tzw. kryzysem idei uniwersytetu. Kojarzy się więc z pytaniem dnia: co po studiach humanistycznych? Pierwszy i dosadnie zagaił o to Nietzsche, mówiąc o barbarzyństwach wymierzanych kulturze tam, gdzie „króluje fabryka” (dziś powiemy: transnational corporation, której model uniwersytet skłonny jest coraz bardziej powielać). Widmo walki z kulturą, począwszy od sfery edukacji? Drogi nasz global petit bourgeois, ulubiony twój humanista będzie najwyżej wzorcowym filatelistą, albo


ekspertem od pisania esejów ewaluacyjnych... Jeżeli uniwersytet jest dziś „Antygoną w świecie korporacji” jak to określa Tadeusz Sławek, to humanista byłby typem edypowym, sokratycznym… może lepiej, gdyby był Ulissesem? Może. Tak więc można tropić znaczeniowe kłącza, wypracować nowe typologiczne ścieżki, ale trzeba w końcu skręcić w jedną nich. I na niej również portretowanie będzie tak jak tropienie znikającego punktu. Tym niemniej, by „jazzowość” pojęcia nie wywołała paraliżu celowości, skręćmy może tutaj.

ta. Mamy z kolei Achaja Palamedesa, który grę w kości wymyśla dla greckich wojowników, nudzących się przez jedenaście zgoła lat pod Troją. Ale gdy na skutek zasymulowanej przez Odyseusza sytuacji niesłusznie oskarżono Palamedesa o zdradę, to właśnie żołnierze, których wcześniej nauczył rzucania kostkami, teraz rzucali w niego kamieniami. Losy zdradzonego mistrza…. Ale mamy jeszcze interesujący tu nas wątek współczesny.

Po drugie: rien n’est jamais fini*, nic nigdy nie jest skończone – bez tego założenia nie było herezji (vel „spięcia w systemie”, który z konieczności dążąc do zamknięcia się w całość, kończy historię zmian).

Spójrzmy na obraz André Massona: Gracz w kości. Postać rzucająca kośćmi zasłania sobie jednocześnie oczy. Jest to portret Michela Leiris, humanisty z zawodu, stylu, powołania… Pytamy więc: czym jest owa gra dla tego onirografa, leksykografa, etnografa…? Mówiąc najkrócej, to gra z ‘niewiedzącym’, ostatecznie ze śmiercią (nomen omen), poprzez gry słowne, gry o idee, o słownik tropów**. Tropów w poszukiwaniu barthesowskiego punctum (momentu Realnego) w jakimś kontekście-studium (czyli w sferze społeczno-kulturowej, ale też w sferze intymnej, koncentrując się na przestrzeni języka). Moment punctum to właśnie rzut kośćmi, który, logicznie, otwiera przestrzeń możliwości. A w tej przestrzeni?

Po trzecie: całe życie gramy w kości – ba, sekret rzutu kości to cała epopeja, ale początek ulokujemy mito-logicznie. Mamy więc egipskiego boga Teuta, który poza geometrią astronomią i pismem daje ludziom grę w kości. Te cztery, powiedzmy, funkcje, stanowią układ współrzędnych, w którym ludzie będą odkrywać zasady świa-

A w tej przestrzeni lokuje się heretyk, czyli ten, kto trzecie oko umieszcza sobie na… nie, nie z tyłu głowy – na wskazującym palcu. Wskazuje nim i tropi owe możliwości, a przede wszystkim „dyskrecje” tego świata. Do tego przyjmuje, jak humanista, że z wzajemnością – świat wskazuje na niego. Wskazuje, bo jest wybrańcem, ma coś do

*

**

Być humanistą to być heretykiem; trzeba jednak zreflektować jakieś conditio coincidentiae. Po pierwsze: coś jest do zrozumienia, czego nie da się zrozumieć – bez tego założenia nie byłoby herezji, czyli „spięcia w systemie” (bo w jego języku nie da się tego czegoś zrozumieć).

Formuła zaczerpnięta z wiersza Michela Leiris (pod tym samym tytułem).

M. Leiris, Glossaire J’y Serre mes Gloses, [w:] Mots sans mémoire, Gallimard 1969; Langage tanage ou Ce que les mots me dissent, Gallimard 1985.


111

zrobienia. Jasne więc, że patrzy na świat jak na to, czemu zostały przydane (przez słowo i język) ludzkie atrybuty. Właściwie patrzy przez ciąg, czy, lepiej powiedzieć, sieć luster. Efekt wiadomy: iluzja nieskończoności – arcyludzki w najgłębszym pragnieniu i zamierzeniu (nieśmiertelności). To zresztą dość konsekwentna postawa, skoro człowieczeństwo ma polegać na czynieniu sobie świata poddanym, a więc ludzkim, tym co do rozpoznania. Czy zatem rozpoznawanie owo nie jest w pewnym sensie autobiografią spisywaną z tych luster? Spisywaną tylko z luster, więc fragmentarycznie, jakby niemożliwy był zapis całościowy i dokończony. Dlaczego właściwie? Dlatego, że nie można zapisać już nigdzie własnej śmierci. W tym miejscu człowiek i (jego) świat brakuje samemu sobie. Heretyk w tym przeświadczeniu szuka sposobu na brak w ogóle, a więc to, co skłania do sprzeniewierzenia się zastanemu porządkowi (w tym do niezgody na śmierć). Znajduje go w grze słowem, której strukturę wyraża właśnie gra w kości. Gra słowem i swoiste potraktowanie ludzkiej kondycji (i własnego „ja”) – na wzór etnograficzny, idąc tropem obcości, niesamowitości. Znaleźć owo punctum w czymś, co nie immunizowane językiem systemu i zainicjować kontekst-studium w nowej formule teatru świata. Pokazać w tym na nowo kondycję człowieka, na nowo przywołać pytanie Piłata (veritas – quid est?). Na nowo na nie odpowiedzieć. W tym właśnie kontekście humanista staje się mega-filatelistą. W poszukiwaniu „straconego języka/słowa” zachowuje się jak kolekcjoner: kulturowych fantazmatów, tekstów, mitologemów… Czego w nich szuka?

Dziedziczonej w każdej kulturze obietnicy prawdziwego świata poza owym teatrem iluzji. Wyrazimy to ironicznie: „z jednego awataru na drugi coś przechodzi: wątły ślad historii wcześniejszej i wcześniejszej katastrofy”*. Tak, heretyk wierzy w ideę apokatastare (za Mirceą Eliadem przywołajmy ten transkulturowy mitologem): cyklicznej pożogi, upadku iluzyjnego porządku, z którego wyjdą najtrwalsi – to znaczy ci niewierni wobec starego świata. Jest w tej wierze osobliwe poczucie gotowości człowieka w tej kondycji:

Słowo, to w tobie niech mnie już zmiażdży czy przygarnie

Zmiażdży albo przygarnie, bo heretyk nie gardzi sprawami tego świata, tyle, że porozumiewa się z nim za pomocą „niepomnej na nic niewierności, bo niewierność jest tym, co najtrwalsze”**. Niewierność wobec bogów, ideologii, paradygmatu naukowego… – stylu Słowa, jednym słowem. „Żarliwy, świadomy i baczny” – stara maksyma buddyjskich mnichów, ale heretyk również się w niej przegląda, bo te cechy są niezbędne dla rzeczywistej zmiany, począwszy od siebie samego. W tym sensie ów świat prawdziwy przyrzeczony jest i mędrcowi i heretykowi, jako, że buduje się w nich samych. *

R. Calasso Ka, przeł. I. Kania, Warszawa 2008, s. 322.

**

F. Hölderlin Anmerkungen zum Oedipus, [w:] Samtliche Werke, za: R. Calasso, Literatura i bogowie, przeł. S. Kasprzysiak, Warszawa 2001, s. 42.


Kim jest humanista-heretyk? Pozwólmy tu sobie na moment sublime: to ktoś, kto definiuje kody, algorytmy nowej postaci uniwersum, która objawia się już ante portas. Definiuje to w grze ze słowem/Słowem. Zachowuje tym samym ironię względem nowych idoli które będą się nim karmić. Ośmielam się dedykować ci całego węża*, abyśmy obaj wiedzieli, że całość (system) może być najwyżej symulacją; metafizycznie, teologicznie, politycznie… to (nie) nowy eidolon. I to będę pokazywać, o tym będę opowiadać, by zrobić to innym językiem – spoza systemu. I to jest dopiero punkt wyjścia naszej kwestii, powiedziałby żarliwy, świadomy i baczny uczeń Sokratesa. Bo nie wiedząc od czego właściwie to się powinno zacząć, ani na czym właściwie to się zakończy, zaczyna właściwie od środka.

*

Ch. Baudelaire Paryski splin, przeł. R. Engelking, Gdańsk 2008, s. 238.




115

G rz

e go r z

w i

e

r

JĂŞ

d

s

z e

re

k


Grzegorz Jêdrek

Urodzony w 1988 – pochodzi z Lipia pod Częstochową. Finalista konkursów im. Andrzeja Krzyckiego (2010) i Jacka Bierezina (2010, 2011). Nagradzany w turniejach jednego wiersza i slamach, m.in. na Manifestacjach Poetyckich, w Turnieju Jednego Wiersza o Czekan Jacka Bierezina i innych. Publikował m.in. W Akcencie, Arteriach, Odrze. Laureat Połowu 2011 – projektu organizowanego przez Biuro Literackie. Obecnie przebywa w Lublinie.

wiersze

Parmenides Mam gorączkę. Osobowy Częstochowa-Kielce. Jestem sam w wagonie wśród czerwonych obić drugiej klasy. Jarzeniówki i nastrój Wszystkich Świętych — to jakby sunąć po wodzie na wyspę Böecklina. Śliskie łożysko torów, zakaz palenia, okna brudne jak zgniłozielone łąki. Gdyby nie szumy na zdjęciu i to zagięcie statyki (gdy na osnowie czasu nie ma nic za mną i niczego przede mną), byłbym dzieckiem tej łąki. Pępowina z trawy. Embrion i czysta świadomość. Tylko suche cienie dzwoniące po uszach. To nabrzmiałe dzwonienie — błąd w nieskończoności. Ktoś pali na korytarzu przesuwa drzwi — domyka.


117

Heraklit E. 1. Na zimne dmuchać. Na niebieskie patrzeć. Snów nie opowiadać. Nie sypiać zbyt wyraźnie. Przejść po kamieniach przez potok wyrazów. Sitodruk. Pop-art. Jej twarz pośrodku kadru oczyszczona z przypadku, za to pokryta lodem. On się nad nią pochyla, on patrzy w jej stronę. Podmuch z ust jego rozgrzał jej nagi policzek. Głośno tego nie czytać. Uważnie na to popatrzeć. Na demony uważać. To mogą być dwa demony albo dwa ludzkie światła. Albo dwa widma ludzkie. Przerwać. 2. Słowo, którego nie mógł wypowiedzieć Beckett brzmi: Słowo, którego nie mógł wypowiedzieć Beckett brzmi: 3. Kończy się obłęd i idę do światła. – – – – (przez potok wyrazów się idzie do światła) Twoją bliskość odmawiam jak obrzękłą nutę. Słowo (którego Beckett...) brzmi.


Gorgiasz E. 1. Zniknęło. Przed chwilą było. I teraz zamieszkało we mnie nowe królestwo śmierci. Pocięta – od niedawna tak często krwawi nam rozmowa. Kładziemy się spać i znowu budzimy się przylgnięci. Nie zasnąłbym bez ciebie Bajko-Dla-Dorosłych. On czeka. Widziałem jak jego oczy zataczają koła. I jak mu skrzeczy warga. 2. Zabrakło mi słowa. Dziwnie pulsują w głowie miasta nowej śmierci. I ta jeszcze nieznana, pogodna melodia której się nauczyliśmy, która przyjdzie po nas kiedy seks będzie jak język, kiedy tylko słowa ułożą się w modlitwę Bajko-Dla-Dorosłych. Czeka. Widziałem na jego głowie zaczernione pióra. Nowa chimera śmierci. 3. Jeszcze dziś i jutro. Aż do wyczerpania – nie mamy wiele czasu Bajko-Dla-Dorosłych. Nie wiemy czym będą nowe egzorcyzmy. Nie znamy ich pieśni i ich sztuki słowa. Jakoś dziwnie szarpnęła nami stara mowa. Zbierzmy, co z nas zostało skoro wrócił Gorgiasz.


A

ys z

T

e

j



Ra

fa 続 w w w w w w w w w w w

i i i i i i i i i i i

R u tk e e e e e e e e e e e

r r r r r r r r r r r

s s s s s s s s s s s

o

ws z z z z z z z z z z z

k i e e e e e e e e e e e


Rafa³ Rutkowski

Urodzony 1988 w Warszawie. Poeta oraz muzyk. Absolwent Kulturoznawstwa oraz student V roku Filologii Polskiej KUL. Publikował w Odrze, Akcencie, Nowej Okolicy Poetów, Cogito oraz lokalnych pismach. Zwycięzca wielu konkursów jednego wiersza oraz autor piosenek, które prezentuje na koncertach. Obecnie mieszka w Lublinie

wiersze

Połów Wypchałem sianem ubrania ustawiłem ich na parapecie to moi rycerze, którzy palcem grzebią w głowach przechodniów jak w rzece. Noc jest pełna pogubionych ubrań między ławkami a kolejnym krokiem tych co odlecieli aby złowić na słomę skończony spokój. W godzinach palą się ogniska a ziemia to wielki kamień bez butów znów w ciemność weszła nad miastami. Czas gotuje w głowach przechodniów żywicę na bursztyny aby potem nas sobie na oknie postawić już dosyć zimnym.


123

(ciężar) Jestem cały zbudowany z pestek a moje kości biją jak łańcuch kiedy podnosisz moje stopy wypuszczone na świat deszczem wlewam się do ciebie przez okno i wracam z powrotem odbity przesuwając fundament o kroki rozpoczęte od światła z wosku płynę ulicą jak mgławica maleńkich rybek za matką ufnie patrząc na drogę z przebitego okiem lustra rysujesz głęboką zmarszczką zabierasz zużyte zęby a wiatr twój mnie rozczesuje otwierając te rozbite okna podchodzę coraz bliżej na ślinę sklejam się w obraz byś wpuściła mnie w ciało będę tworzył twój ciężar ziemia


Pełnia Nie sądziłem że się spełni ta siła o której opowiadałem ludziom że podchodzę do zmarłych i pytam czy radzą sobie z opanowaniem nowej formy życia Myśl jest dużo lżejsza od materii potem każdy przyzna mi racje jak łatwo zapomnieć o gruncie i zgubić się w każdym kroku do domu lecz kiedy już wieczność przymnie cię na zawsze kiedy przypomni ci wszystkie twoje imiona i poukłada z pierwszych liter prawdziwy genotyp wtedy nie stracisz żadnej myśli Stanie się prawdą na twojej dłoni wszystkie linie papilarne zjednoczą się w jedna mapę do następnych narodzin Nie bój się bo to zależy jedynie od ciebie jeżeli chcesz tam zostać dobrze


125

Fatamorgana Pustynia jest miastem które tylko przez pierwsze kroki wydaje się być martwe zadomowiłem się w jej oczodole to jedna z tych kobiet co jesienią zawija głowę w czarną chustę namawiając do zabawy w cmentarz jestem tu jako korespondent który kadruje wojnę palącą się w oczach kupców ze starego siewu świat po drugich narodzinach wygląda jak przed pierwszymi kiedy nie ma różnicy w natężeniu światła, więc można sprzedawać dla samego handlu wrócę do siebie o świcie wypełnię fotografią przepaść potem wysypie się jej z oka tak trzeba


Moje maszyny do pisania Kiedyś miałem kolorową maszynę do pisania każdy jej klawisz wybijał maleńkie okno patrzyłem przez nie na organy wewnętrzne ziemi robiłem to tylko dlatego że nie byłem pewny czy istnieje na pewno odsuwałem firanki po każdym strzale tłukłem zapałkami szyby aby dotknąć jelit, wątroby i serca mojej zardzewiałej matki która zawsze patrzy na mnie z lotu ptaka moja obecna maszyna do pisania jest raczej maszyną do szycia z której robię gruby płaszcz aby się nim okryć zanim powstawiam szyby


127

Odyseja Wyłowiłem zatopiony okręt po dzieciństwie odkręciłem kratkę wszedłem w wodociągi minąłem ślady wszystkich odysei jakie odbyłem płynąc nie tylko wzdłuż wanny w ciemnościach świecą gwiazdy papierosów warczą urwane głowy samochodów rozsypane wieżowce jak po końcu świata zapraszają takich jak ja na poczęstunek Jestem spuszczonym ludzikiem z klocków lego głodnym włosów psem prawie bez twarzy dawnym piratem z hakiem zamiast szczypiec stęsknionym za swoją drogą kapitanem zatrzymałem się na hałdzie plastikowych trumien umarłem ale jestem plastikowy więc wstałem i umierałem w każdej prawie po pięć minut aż stały się znowu jeszcze większym miastem


Nierówne nieba Veraikon Wszyscy jesteśmy planetami większość włada jedynie piachem ale niektórzy to całe domy otwarte na przybyszów i podobnych sobie otworzę ci w korytarzach z przedmiotów drzwi na przyszłe i przeszłe czasy zapisane w innym języku którym napisane jest odczuwanie tak łączą się sklepienia w wieżowce ogrodów głębokie kamienice pełne ciepłych przedmiotów ożywiam i chórem wszystko wspólnie śpiewa następną chwilę zakreśloną w przeżycia wypiszę z twojej ręki kolejny budynek, ożywię jego dachy aby rosły jak drzewa, łącząc nierówne w nieba pozornie rozdzielone odcieniem


129


Rafa³ Rutkowski

tekst

Wielkie patrzenie Ludzkie oko zawiera obraz wszystkich zmysłów, jego możliwości wizyjne są nieograniczone dlatego, iż ma otwartą bramę do wyobraźni. Jest ona nieograniczona i dzięki jej plastyczności możemy sprowadzić do niej najdoskonalsze byty. W kwestiach artystycznych jest nośnikiem prototypu dzieła, znajdującego się w jej idealnym świecie. Chociaż w gruncie rzeczy nie jest niczym innym niż pustką to zapełnianie jej przez naszą kreatywność wydaje się obcowaniem z czymś najpełniejszym. Artysta jest postacią, która jednocześnie wkracza w ten idealny świat jak i pozostaje w, można powiedzieć, świecie fizycznym. Owo rozróżnienie na dwa światy w gruncie rzeczy nie istnieje, jest tylko teoretycznym wyjaśnieniem sprowadzenia pewnej wizji w świat realnej sztuki. Obcowanie z wyobraźnią jest najwyższym aktem twórczym, czyli jednoczesnym życiem w niej i siedzeniem na krześle reżysera. Właśnie dlatego twórca buduje przestrzeń, ujarzmiając pustkę i przekształcając ją w przestrzeń realną, przez to, iż żyje w niej, daje świadectwo potrzebne w stwarzaniu bytu, a tym świadectwem może być tylko prawda. Prawda jest potrzebna do spełnienia wizji wyobrażonej, sztuka powstaje jeszcze w przestrzeni umysłu. Tutaj artysta jako reżyser schodzi z krzesła i zaczyna wprowadzać życie do wizji tak, że ona zdaje się posiadać nawet swój czas. Wtedy odbiorca sztuki również jak


reżyser może nią żyć. Dowodem na to jest uniesienie i zadowolenie estetyczne. Możliwości wyobraźni nie ogranicza czas ani przestrzeń. Jednak w akcie twórczym powstają symbole czasu, które są jak gdyby synonimami życia. Życie bowiem jest związane i reprezentowane przez czas. W dziele artystycznym zakorzeniona jest swojego rodzaju inteligencja, która pozwala otworzyć się na odbiorcę. Przez ową inteligencję sztuki nabiera ona tożsamości i zaczyna żyć swoim życiem. Świadomość takich odczuć, na temat teorii sztuki ma na celu odwrócenie zaburzonego porządku, w którym świat skończony i ograniczony czyli materialny jest przez nas lepiej odczuwany, lepiej niż świat idealny obecny w wyobraźni. Przywodzi to na myśl Wiliama Blake'a, który pisał iż podczas wygnania Adama z raju, Stwórca skończył świat odwracając do góry nogami dawny porządek. Dawna nieskończoność, czyli wyobraźnia stanęła na niższym stopniu odczuwalności niż świat skończony w materii, ograniczony czasowo. Droga powrotna do raju wiedzie przez okna wstawione przez nas w czasie. Są nimi dzieła sztuki które pokazują nam świat idei, jednak obecnie nie zalewa on nas swoją pełnią. Mam pewne podejrzenia, że gdy ludzkość osiągnie pełną dojrzałość estetyczną, owa ściana czasu cała zapełniona przez okna otworzy się i wrócimy w objęcia Edenu. Wszelkie religie mają na celu powrót do idealnego świata. Jednak współcześnie nie możemy opierać się na czymś innym niż nasza siła, więc celem artysty jest przeprowadzenie wszystkich do raju. To on, jak kapłan, rozdaje komunię przez dzieło, aż jednoczy się z nieskończonością, czyli wyobraźnią i przez wcześniej wspomniane zżycie się z dziełem i jego inteligencję, odwraca zmieniony porządek raju.



K G

t

a r

r

o

z e ch

e

k

s

l

n ik

t


Karol Grzechnik

Urodził się w 1989 roku w Lublinie, gdzie również mieszka. Obecnie student Filologii Polskiej KUL. Interesuje się literaturą, historią i geografią.

tekst

Co się kryje pod dywanem Wybór Emila Zoli na heretyka literatury wydaje się dość osobliwy, a wręcz chybiony. Autor, zaliczany bezspornie do klasyków powieści naturalistycznej, którego Germinal omawia się czasami na lekcjach polskiego w liceum – miałby być niebezpiecznym wywrotowcem, nihilistą moralnym i obyczajowym? Według mnie, jest to możliwe i postaram się udowodnić to w miarę swoich możliwości. Z racji tego, że lubię jasno określone definicje (ale bez pretensji do dogmatyzmu), doprecyzuję, co rozumiem przez pojęcie „heretyk” i określenia jemu synonimiczne. Jak większość słów używanych obecnie, i tego znaczenie rozmyło się z czasem, oddalając od pierwotnego sensu. Na początku było to określenie ściśle religijne i do tej pory utrzymało ten pierwiastek: heretyk jest kimś, kto – niezależnie od tego co robi – sprzeciwia się niemalże fanatycznemu dogmatyzmowi o podłożu religijnym. Nie ma znaczenia, czy ma ku temu powody czy nie; często się


135

także zdarza – co pokazują przykłady z historii, jak na przykład sekta katarów w średniowiecznej Francji – że sam heretyk też jest fanatykiem, tylko że przeciwnej opcji. Nierzadko też był przywódcą lub inspiratorem powstania jakiejś grupy alternatywnej do tej, która utrzymywała władzę – w sensie społecznym, religijnym, moralnym czy też nawet artystycznym. Jednak to ujęcie mnie średnio interesuje, pomimo tego, że Zola związany był blisko z naturalistami francuskimi, za których duchowego przywódcę jest dzisiaj uważany. Utrzymywał bliskie stosunki z innymi naturalistami francuskimi, na przykład Maupassantem, Huysmansem, Alexisem, dla których stał się wzorcem i inspiracją. Oczywiście, nie wzorcem do naśladowania pod względem pisarskim, ale wzorcem filozofii tworzenia. I nie inspiracją w technice pisarskiej, ale do rozwinięcia własnej, oryginalnej twórczości, w której obecny jest pewien duch i wyczuwalne pokrewieństwo. Mam świadomość uproszczenia w tym punkcie. Naturaliści? Heretycy występujący przeciwko fanatyzmowi? Jakiemu? Określenia „heretyk” oraz „fanatyk” są, rzecz jasna, symboliczne. Odnoszą się do wszelkiej kontestacji szablonowego pisarstwa oraz konwencjonalnego modelu obyczajowości, rozpowszechnionego wówczas w literaturze i przyjmowanego bez zastrzeżeń, nawet bez jakiejkolwiek refleksji. Po prostu sfera tabu w literaturze była o wiele szersza niż dziś, co wydawało się naturalne. Jednak nie dla wszystkich. Zdarzali się tacy – jak Zola – którzy ją łamali. W jaki sposób, przejdę do tego wkrótce. Zatem (nie zaczynać zdania od „zatem”!) istnienie sfery tabu obyczajowego w literaturze, zakorzenionego i w języku, i w sposobie przedstawiana faktów – traktuję jako rodzaj „fanatyzmu”. Czysto pisarskiego. Natomiast wszelkie negacje tego porządku – jako „herezję”. Cudzysłów pojawia się tu nie bez przypadek. Trzeba by bardzo, bardzo poważnie traktować literaturę, żeby zapisać te określenia bez cudzysłowu. Jeżeli tak się zdarza – cóż, bywa. Do czego inspirował Zola? Według mnie, był żywym wzorem tego, że można pisać inaczej, wychodząc z innego niż wszyscy punktu widzenia. Jest to mało wyczuwalne, do tej


pory uczniowie – studenci też – mylą naturalizm z realizmem. Istotnie, technika jest podobna: epicki, prosty, mało zmetaforyzowany styl, pozbawiony najczęściej symboliki, przeważają zdania średniej i krótkiej długości, parataksy o dużej obfitości rzeczowników. Minimalnie nacechowany emocjonalnie, pisany z perspektywy zewnętrznej, z wielu punktów widzenia w opisie świata, unika jak ognia impresjonizmu i ekspresjonizmu. Proszę wybaczyć mi to olbrzymie uproszczenie, zdaję sobie z niego sprawę. Dobrze, zatem warstwa wierzchnia tekstu jest mało kontrowersyjna. A pod spodem? Interpretacja konkretnych powieści lub nawet fragmentów prowadzi do wniosków radykalnie innych, do tych, jakie przyjmowali realiści, jak np. Balzac, starsi przynajmniej o jedno pokolenie od Zoli i naturalistów. Tak jak Zola, pisano już wcześniej. Ale w ten sposób, w jaki postrzegał i interpretował otaczającą rzeczywistość; nawet całą ludzkość – nie pisał nikt. Swoich tez nie wziął jednak z powietrza, filozoficznym punktem wyjścia – bowiem każdy tekst, nawet i ten najpodlejszy, u swoich źródeł ma jakąś filozofię – była dla Zoli myśl Hipolita Taine’a, wyznawcy determinizmu przyrodniczego. Owszem, poglądy tego filozofa, historyka sztuki i psychologa są o wiele obszerniejsze, i sam z chęcią bym je zreferował, jednak z założenia artykuł miał być o Zoli, nie o Tainie. Poglądy Taine’a nie były jednak wyłącznym punktem wyjścia. Założyciel szkoły naturalizmu napisał niegdyś w liście do Gustawa Geoffreya tak: Nie przypuszczam, by myśl była czym innym niż funkcją materii. Owa słynna psychologia to tylko abstrakcja, a w każdym razie może ona stanowić jakiś ograniczony zakątek fizjologii*.

Tak, tym drugim punktem wyjścia dla sposobu patrzenia na rzeczywistość był właśnie materializm o podłożu marksistowskim. Nie tyle negował istnienie tworów niematerialnych jak np. myśl czy duch, ale pojmował je za wytwo*

J. Nowakowski, [wstęp w:] E. Zola, Germinal, Wrocław 1978, s. XIII.


137

ry materii. Czyli to ludzie stworzyli moralność i jest ona czymś najzupełniej względnym, zależnie od tego, na jakim gruncie powstała. Taine uważał, że jednostkę determinują otoczenie fizyczne, warunki materialne, po drugie wpływ rasy, czyli stan fizyczny człowieka, no i po trzecie moment historyczny, czyli warunki społeczno – historyczne. Znów jestem zmuszony prosić o wybaczenie za tak rażące uproszczenie. Dla Zoli człowiek był tylko ciałem, porzuconym przez ewolucję w przypadkowym miejscu i czasie, zmuszonym dostosować się do takich a nie innych warunków społecznych i materialnych. Jednostka jest tutaj determinowana podwójnie: najpierw przez własną naturę, później przez społeczeństwo i warunki zewnętrzne w jakich żyje. W powieści W matni, notabene, jednej z najbardziej kontrowersyjnych swego czasu powieści Zoli, występuje też i potrójna determinacja, opisująca także uzależnienie od alkoholu. Skrajny materializm wszechobecny w powieści Zoli był właśnie przyczyną najostrzejszej krytyki, tej poważniejszej, która dostrzegała właściwy sens takich powieści jak Ziemia czy Germinal. Większość zarzutów nie dotyczyła jednak wizji świata czy człowieka, ale zbyt ostrego i brutalnego obrazu rzeczywistości, wyciągania całego brudu społecznego, obecnego gdzieś na marginesie życia społecznego Francji drugiej połowy XIX wieku. Częste też były zarzuty o pornografię, szczególnie przy publikacji w 1880 roku powieści Nana, w bardzo drobiazgowy sposób opisującej losy luksusowej prostytutki oraz dwulicowość i podwójną postawę jej kolejnych sponsorów. Według mnie, właśnie to jest główny powód krytyki Zoli i odsądzenia go swego czasu od czci i wiary przez tradycjonalistycznie nastawioną część społeczeństwa. Odsłaniał on bowiem mechanizmy, jakie rzeczywiście istniały wówczas w życiu społecznym, obnażał bezlitośnie wszystkie, nawet najdrobniejsze grzeszki i przywary ludzkie, w sposób niepozbawiony zjadliwości i ironii. Jeżeli uznać, że etos mieszczański zakładał zamiatanie pewnych spraw pod dywan – bo


nie o wszystkim wypada przecież mówić – to Zola był swojego czasu kimś, kto bez ustanku starał się wywlekać spod niego wszystko, co inni skrzętnie ukrywali. Czy jednak obawiano się tylko tego, że ktoś zwróci uwagę na fakt, że pobożny człowiek może mieć prostytutkę na utrzymaniu? Albo że przeciętny sklepikarz jest wyzyskiwaczem, żerującym na ubóstwie biedniejszych niż on? Skoro jest tylko postacią literacką – więc cóż z tego, autor ma prawo wymyślać takie rzeczy. Nawet jeśli jest to prawda, Zola nie nazywał nikogo po imieniu, nie sugerował zbyt silnie powiązań z życiem społecznym postaci ze swoich powieści, nawet jeżeli doszukiwano się ich. Nie ma zatem obaw, że Zola wyjawi coś, co faktycznie się stało, a nie jest w dobrym tonie mówić o tym. Przyczyna lęku leżała gdzie indziej. Skoro ciemne sprawki ludzkie faktycznie się działy, skoro nikt nie jest wolny od egoizmu, od chęci zaspokajania własnych popędów każdym kosztem – o czym Zola bardzo często przypominał – to może człowiek faktycznie jest tylko myślącym mięsem?


139



L e s z e k

O n a k

p

s

e

u

d o

k o

d

y

p

s

e

u

d o

k o

d

y

p

s

e

u

d o

k o

d

y

p

s

e

u

d o

k o

d

y

p

s

e

u

d o

k o

d

y

p

s

e

u

d o

k o

d

y

p

s

e

u

d o

k o

d

y

p

s

e

u

d o

k o

d

y

p

s

e

u

d o

k o

d

y

p

s

e

u

d o

k o

d

y

p

s

e

u

d o

k o

d

y

p

s

e

u

d o

k o

d

y

p

s

e

u

d o

k o

d

y

L e s z e k L e s z e k L e s z e k L e s z e k L e s z e k L e s z e k L e s z e k L e s z e k L e s z e k L e s z e k L e s z e k L e s z e k

O n a k O n a k O n a k O n a k O n a k O n a k O n a k O n a k O n a k O n a k O n a k O n a k


Leszek Onak

Urodzony w 1981 roku, didżej i programista kultury. Twórca portalu liternet.pl, członek redakcji niedoczytania.pl oraz kolektywu cichy nabiau. Prowadzi w Lampie razem z Łukaszem Libiszewskim satyryczno-absurdalny dodatek Niedoweby.

wiersze

Campo Di Fiori. Use Proxy 8 września 1968 roku przemyślanin dokonał samospalenia podczas ogólnopolskich dożynek na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie. Pierwszą zapałkę zapalił 15 minut po południu, gdy na płycie boiska pojawiła się młodzież w strojach ludowych poruszająca się w rytmie poloneza. Płonął, w obecności 100 tys. ludzi i najwyższych władz państwowych, krzycząc: „To jest krzyk umierającego wolnego człowieka”. 23 listopada 2007 roku późnym wieczorem 37-letni mieszkaniec gminy Piaski podpalił się przed wejściem do hipermarketu Tesco w Lublinie. Przed godziną 22 przed wejściem do hipermarketu przy ul. Orkana nie było wielu klientów. Sprzedawcy pozamykali wszystkie butiki. Przed ruchomymi drzwiami zatrzymał się mężczyzna. Po chwili wyciągnął pojemnik z latwopalnym płynem. Wylał na siebie ciecz, krzyknął „podpalam się” i przystawił zapalniczkę do ubrania.

Tekst jest mash-upem dwóch artykułow prasowych.


143 ₩¥zлв₦i€ ₩iaR¥ ₩i€Rzę ₩ j€₫₦€go ฿oga, Oj¢a ₩$z€¢hmogą¢€go, $₮₩oRz¥¢i€La ₦i€฿a i zi€mi, ₩$z¥$₮₭i¢h Rz€¢z¥ ₩i₫ziaL₦¥¢h i ₦i€₩i₫ziaL₦¥¢h. I ₩ j€₫₦€go ₱aлв J€zu$a ¢hR¥$₮u$a, $¥лв ฿oż€go J€₫₦oRo₫zo₦€go, ₭₮óR¥ z Oj¢a j€$₮ zRo₫zo₦¥ ₱Rz€₫ ₩$z¥$₮₭imi ₩i€₭ami.

฿ó g z ฿oga, Ś₩ia₮£ość z€ Ś₩ia₮£oś¢i, ฿óg ₱Ra₩₫zi₩¥ z ฿oga ₱Ra₩₫zi₩€go, ZRo₫zo₦¥, a ₦i€ $₮₩oRzo₦¥, ₩$₱ó£i$₮o₮₦¥ Oj¢u, a ₱Rz€z ₦i€go ₩$z¥$₮₭o $ię $₮a£o.

O₦ ₮o ₫La лв$ Lu₫zi i ₫La лв$z€go z฿a ₩i€₦ia z$₮ą₱i£ z ₦i€฿a.. I za $₱Ra₩ą ₫u¢ha Ś₩ię₮€go ₱Rz¥ją£ ¢ia£o z MaR¥i ₫zi€₩i¢¥ i $₮a£ $ię ¢z£o₩i€₭i€m. U₭Rz¥żo₩a₦¥ Ró₩₦i€ż za лв$ ₱o₫ ₱o₦¢ju$z€m ₱i£a₮€m ₱o₦ió$£ mę₭ę i zo$₮a£ ₱ogRz€฿a.₦¥.

I zmaR₮₩¥¢h₩$₮a£ ₮Rz€¢i€go ₫₦ia, ja₭ ozлвjmia ₱i$mo. I ₩$₮ą₱i£ ₫o ₦i€฿a.; $i€₫zi ₱o ₱Ra₩i¢¥ Oj¢a. I ₱o₩₮óR₦i€ ₱Rz¥j₫zi€ ₩ ¢h₩aL€ $ą₫zić ż¥₩¥¢h i umaR£¥¢h, a ₭RóL€$₮₩u J€go ₦i€ ฿ę₫zi€ ₭oń¢a.

₩i€Rzę ₩ ₫u¢ha Ś₩ię₮€go, ₱aлв i Oż¥₩i¢i€La, ₭₮óR¥ o₫ Oj¢a i $¥лв ₱o¢ho₫zi. ₭₮óR¥ z Oj¢€m i $¥₦€m ₩$₱óL₦i€ o₫฿i€Ra u₩i€L฿i€₦i€ i ¢h₩a£ę; ₭₮óR¥ mó₩i£ ₱Rz€z ₱RoRo₭ó₩. ₩i€Rzę ₩ j€₫€₦, ś₩ię₮¥, ₱o₩$z€¢h₦¥ i a₱o$₮oL$₭i ₭oś¢ió£. ₩¥zлвję j€₫€₦ ¢hRz€$₮ лв o₫₱u$z¢z€₦ia gRz€¢hó₩

I o¢z€₭uję ₩$₭Rz€$z€₦ia umaR£¥¢h. I ż¥¢ia ₩i€¢z₦€go ₩ ₱Rz¥$z£¥m ś₩i€¢i€. Am€₦ W utworze zostały użyte następujące symbole walut: $ € £ ¥ ₩ лв R ฿ L ¢ ₮ ₫ ₦ ₱ ₭

– – – – – – – – – – – – – – –

Stany Zjednoczone Ameryki, dolar amerykański Unia Europejska, euro Wielka Brytania, funt szterling Japonia, jen Korea Północna, won Uzbekistan, sum Republika Południowej Afryki, rand Tajlandia, bat Honduras, lempira Ghana, cedi Mongolia, tugrik Wietnam, dong Nigeria, naira Kuba, peso kubańskie Laos, ki


WERSJA 1.2

Viva la resolution! ????? ????? ????? ????? ????? ????? ????? ????? ????? ????? ????? ????? ????? ????? ????? ????? ????? ????? ????? ????? ????? ????? ????? ????? ????? ????? ????? ????? )))))) )))))) )))))) )))))) )))))) )))))) )))))) (((((( (((((( (((((( (((((( (((((( (((((( (((((( !!!!!!!!!!!!!!!! !!!!!!!!!!!!!!!! !!!!!!!!!!!!!!!! !!!!!!!!!!!!!!!! !!!!!!!!!!!!!!!! !!!!!!!!!!!!!!!! !!!!!!!!!!!!!!!! !!!!!!!!!!!!!!!! !!!!!!!!!!!!!!!! !!!!!!!!!!!!!!!! !!!!!!!!!!!!!!!! !!!!!!!!!!!!!!!!

W utworze zostały zremiksowane teksty:

[?] Sosnowski Andrzej, Tempo Życia, [w tegoż:] Gdzie koniec tęczy nie dotyka ziemi. [)] Białoszewski Miron, Zmysłów pierwoustroje, [w tegoż:] Rachunek zachciankowy. [(] Tkaczyszyn-Dycki Eugeniusz, CIX [proszę otworzyć przyniosłem pani pomidory], [w tegoż:] Młodzieniec o wzorowych obyczajach. [!] Świetlicki Marcin, Van Morrison, Jim Morrison, Patti Smith, Jimi Hendrix się drą, [w tegoż:] 49 wierszy o wódce i papierosach.


wz/r

M:I:R:O”N*T*E^E:



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.