Sum Różowy 18/2008

Page 1


„Moja dziewczyna ma dzisiaj maturę, nie ma czasu dla mnie w ogóle, nie śpi po nocach, strasznie się boi, szkoda mi dziewczyny mojej”. Ale tak chyba jest nie tylko u dziewczyn. Teraz i chłopcy przechodzą przyspieszony proces dorastania, trochę się pozmieniało. Naukowcy ten stan nazwali stresem.. Jeśli nie wiecie, dlaczego ostatnio tak często burczy wam w brzuchach, to odpowiedź jest prosta –stres, to on wyżera jak „ Mały Głód” wszystkie dawki pochłanianego żarełka . W naszej szkole jednak, i to nie za sprawą kiedyśniejszych reform pana Giertycha, sytuacja stosunkowo się poprawia – sklepik uratował nas od potężnej katastrofy, na którą czaiły się wszystkie zasłabnięcia, anemie, bladnięcia – na wojnie z nimi stanęły kanapki XXL. Nie bez przyczyny naszymi gośćmi, no nie wszystkich – gośćmi drugoklasistów byli studenci architektury i polonistyki w Białymstoku. Przerazili nas trochę, niektórych nastraszyli, ale chyba głównie namówili do rozwijania się, do świadomego wyboru przyszłości. Luiza specjalnie dla nas poplotkowała troszkę z ubiegłorocznymi studentkami, abyście mogli się zorientować, kto, gdzie i jak? Bo nasi maturzyści (Luiza też) już poważnie myślą o przyszłości. Żywy kontakt z językiem angielskim mieliśmy dzięki Nur i Ahmedzie – zrobili każdemu taki mały sprawdzian umiejętności językowych. Po spotkaniu z nimi wszyscy mogliśmy sobie odpowiedzieć na pytanie, na co mnie stać i ile słówek zamieszkało na dobre w mojej głowie po tylu latach nauki…Chwilą relaksu po tym wszystkim i przed tym wszystkim, co nas czeka w najbliższych miesiącach był przyjazd światowej sławy malarza Leona Tarasewicza, który na pewno oderwał wielu od rzeczywistości i pokazał inny, bardzo ciekawy i kolorowy świat. Wszystko to i parę innych rzeczy czeka na Was w Sumie – miłej lektury J No i maturzyści pamiętajcie : „Nie matura a chęć szczera zrobi z Ciebie oficera. Ważne byś o tym pamiętała, widząc generała”. Głowa do góry!

Niedługo op usz go chciałaby czą nas kolejni maturzy śc im życzyć: d ojrzałości po i. Redakcja Suma Różo okresie decy wedcza zji, sknoty za nie wytrwałości w dążeniu d s podejmowanych w tym o wymarzon zwykłymi mu ych celów i tę rami naszej szkoły. STR. 2


Z ŻYCIA SZKOŁY Miesiąc leci za miesiącem, mamy wreszcie długo wyczekiwaną wiosnę. Maturzyści rwą włosy z głowy, bo to już zaraz matura. Ale wracając do tematu-oto najważniejsze wydarzenia z dwóch ostatnich miesięcy. • Zaczynamy od informacji najważniejszej dla naszej szkoły. W dniach 1520marca gościli w naszej szkole: Nur i Ahmed. Goście z Kirgistanu i Maroka w ramach projektu PEACE-lekcja tolerancji prowadzili lekcje głównie w języku angielskim, a Nur także w języku rosyjskim, opowiadając o swoich krajach, a także przeprowadzając ćwiczenia uczące tolerancji. Podczas wizyty nasi uczniowie razem z zagranicznymi studentami odbyli wycieczki do Białegostoku (Muzeum Podlaskie) i Kruszynian, zwiedzili michałowskie świątynie. Każdego wieczoru spotykaliśmy się razem na kolacjach. Wszystko zorganizowane było przez p. profesor Edytę Rosiak i p. profesor Janinę Lewszuk, za co bardzo dziękujemy. • 29 lutego i 14 marca 2 osoby z naszego LO-Darek Charyło i Marlena Waśko z kl.IIa wzięli udział w V Edycji Konkursu Wiedzy o Rosji pt.”Psków”. Nasi reprezentanci odnieśli sukces-na 113osób Darek został laureatem, a Marlena finalistką. Gratulujemy! Do konkursu młodzież przygotowywała p. profesor Miraida Pych. • Informowaliśmy już, że sześć osób z naszego LO wzięło udział w ogólnopolskim konkursie „Dekalog`89”. Miło nam donieść, że Emilia Gryniewicz z I a otrzymała wyróżnienie honorowe za swoje opowiadanie pt. „Tata”, natomiast Luiza Gobiec z III a (napisała opowiadanie pt. „Charakter”) została finalistką tego konkursu. Konkurencja była ogromna, ponieważ na konkurs nadesłano ponad 2 tysiące opowiadań. • 12 lutego odbyło się spotkanie kl.IIa ze studentami: Polą Tarasewicz - studentką

polonistyki na Uniwersytecie Białostockim, Anią Modzelewską i Marcinem - studentami architektury na Politechnice Białostockiej. Opowiadali o studiowaniu i różnych sprawach z tym związanych. • 7 marca odbył się apel z okazji Dnia Kobiet. Udział w nim wzięła głownie klasa IIIe i Ie przygotowując śmieszną inscenizację. • W marcu promowaliśmy również naszą szkołę. 18 marca zorganizowane były Dni Otwarte, podczas których odwiedzili nas gimnazjaliści z sąsiednich gimnazjów w Michałowie i Gródku. Było wiele atrakcji przygotowanych przez nauczycieli, uczniów i gości z zagranicy, (którzy akurat wtedy byli u nas w szkole) m.in. konkursy sprawdzające wiedzę o Kirgistanie i Maroko, pokaz filmu „Krótki film o”, gdzie aktorami są nasi licealiści. • 2 kwietnia odwiedziła nas grupka maluchów z miejscowego przedszkola. Celem spotkania była akcja „Poczytaj mi, Przyjacielu”.Uczniowie z naszej szkoły biorą w tym udział od listopada. Organizowane jest to przez CEO- Centrum Edukacji Obywatelskiej i polega na czytaniu i zabawach z dziećmi. Przedszkolakami zajmują się: Monika Turosieńska kl.IIe, Izabela Mackiewicz kl.IIe, Maciek Wawreniuk kl.IIe, Darek Anchim kl.IIe i Magda Fitrzyk IIe. Opiekunem jest p. profesor Agnieszka Pogorzelska. • 3 kwietnia miało miejsce niecodzienne spotkanie z artystą malarzem Leonem Tarasewiczem, w którym wzięli udział uczniowie i nauczyciele z naszej szkoły oraz gimnazjaliści i zaproszeni goście. Leon Tarasewicz to jeden z najbardziej znanych i intrygujących malarzy współczesnych. Opowiadał o sobie i swojej twórczości. Okazało się, że jest to niezwykle ciekawy człowiek. Dziękujemy organizatorce spotkania - p. profesor Dorocie Sulżyk. STR. 3


ROZMOWY

NAJWAŻNIEJSZE, TO WYGODNIE SIĘ UBRAĆ Za kilka lat zapewne temat kwietniowego wywiadu będzie tradycją. W ubiegłym roku pożegnaliśmy maturzystów pytaniami do "Suma Różowego". Każdy z nich poszedł już własną drogą. Chlip... Tego roku też postanowiliśmy uwiecznić i wykorzystać ostatnie minuty pobytu tegorocznych absolwentów. Jak ja nie cierpię tego robić! Chlip... Sala matematyczna, 31 marca 2008 roku. Dyktafon na ławę i zaczynamy: Sum Różowy: Kilka słów o samopoczuciu przed maturą. Tomek: Nerwy, ale jest elegancko. Luiza: Dobija nas „Gazeta Wyborcza”, która pisze o tym, że już za miesiąc matura, a my się denerwujemy, że nic nie umiemy. W nocy śnią się nam arkusze egzaminacyjne... Kuba: Strach przed tym, czy sobie poradzę. Darek: Denerwuję się. S.R: W jaki sposób teraz miesiąc przed przygotowujecie się do matury? Przemek: Z języka polskiego czytam zaległe lektury i opracowania przeglądam. Kuba: Czytam podręczniki, nie uczę się na pamięć i takie powtarzanie. Luiza: Najważniejsze, żeby dużo czytać, choć Miodek atlas przegląda. Tomek: Czytam i streszczenia przeglądam. Miodek: Jem frytki, czytam streszczenia. Basia: Rozwiązuję testy. S.R: Czy wybór przedmiotów maturalnych ściśle wiąże się z Waszym celem życiowym? Czy zostają wybierane czasem przedmioty wydające się najprostsze? Takie na załatanie dziury? Miodek: Według mnie nie. Ja wybieram tylko to, co potrzebne. Interesuję się geodezją. Uczę się fizyki. STR. 4

Darek: Wiąże się (poważnie jak zawsze). Luiza: Dla mnie przedmiot ma związek. Chcę dekorować wnętrza, takie tam... Przemek: Patrzę przyszłościowo. Idę na prawo... Tomek: To ja na lewo (śmiech) S.R: Od czego według Was zależy wynik matury? Darek: Dobrych ściąg. Tomek: Dobrego kolegi. Luiza i reszta: Inteligencji, chociaż bez wiedzy. S.R: Jak oceniacie wyniki swoich matur próbnych? Miodek: Świadczą o tym, że się spieszę. Kuba: O głupocie tych, którzy ją wymyślili (śmiech). Luiza: Racja. Powinni brać pod uwagę wiedzę z całego życia, a nie z jednego egzaminu, który nie koniecznie musi wiązać się z tym, że nic nie umiemy, a który o tym świadczy. Darek: Że powinni pokazywać nam odpowiedzi. Tomek: ... Internet. Świadczą o tym, że trzeba poprawić język polski. Przemek: Właśnie o języku polskim. S.R: Gdy słyszycie słowo matura, jakie skojarzenia przychodzą Wam do głowy? Luiza: Stres. Kuba: Egzamin. Jak w definicji. Miodek: Nic mi nie przychodzi do głowy. Przemek: 5 maja. Tomek: Studniówka. Darek: Garnitur ( podsumowanie śmiechem). S.M: Co przynosi według Was szczęście na maturze, chodzi o rzecz? Co weźmiecie ze sobą na salę?


Tomek: Dobry kolega. Darek: Czerwone stringi (głośny śmiech). Luiza: Najważniejsze, żeby być wygodnie ubranym. Dobrze się czuć. Przemek: Nic szczególnego, paczka fajek ( dodam - pusta).

będę za nią tęsknić. Darek: Będzie kojarzyć mi się z " Sumem Różowym", a będę tęsknić za wszystkimi, szczególnie za polskim. Luiza: Ja będę strasznie tęsknić, a szczególnie za panią Sulżyk.

S.M: Z czym w przyszłości, będzie Wam kojarzyć się nasza szkoła? Będziecie za nami tęsknić? Miodek: Wolę nie mówić, z czym mi się będzie kojarzyć. Kuba: Z najlepszym okresem w moim życiu. Luiza: Racja. Kuba: Jednocześnie nie będę tęsknić, bo chcę już mieć ją za sobą. Przemek. Kojarzy mi się z panią Sulżyk,

No to do zobaczenia po maturach... Chlip... Z tego wszystkiego, to chyba przytoczę tekst fajnej piosenki: "Kiedy byłem mały, zawsze chciałem dojść na koniec świata, kiedy byłem mały, pytałem gdzie i czy w ogóle kończy się ten świat... (...) Teraz jestem duży i wiem, że w życiu piękne są tylko chwile (...)" ( Dżem " W życiu piękne są tylko chwile") Chlip... Aga

HEJ ZA ROK… STUDIA

Pytanie, które dręczy wszystkich (no może prawie wszystkich) licealistów brzmi następująco: co dalej? Gdzie mam pójść na studia? Mówi się, że powinniśmy już o tym myśleć na początku liceum, ale kto ma głowę zastanawiać się jako pierwszak nad tak trudnym i dorosłym wyborem. Ja, będąc w drugiej klasie nie mam jeszcze zielonego pojęcia, co chcę robić w życiu. Taką decyzję będę musiała podjąć na pewno za rok. Jakiś czas temu klasa II a (moja klasa) miała okazję spotkać się i porozmawiać ze studentami. Odwiedziły nas 3 osoby, które opowiadały o swoich kierunkach i poniekąd „życiu studenckim”. Były to 2 byłe

uczennice LO w Michałowie: Pola Tarasewicz-studentka polonistyki na Uniwersytecie Białostockim i Ania Modzelewskastudentka architektury na Politechnice Białostockiej oraz również student architektury - Marcin (nie związany z naszą szkołą). Jak stwierdziła p. Sulżyk rozmowa ta miała w pewnym stopniu nas „natchnąć”. Tak więc spotkanie zaczęło się od tego, że nasi goście opowiadali o swoich kierunkach i o kierunkach swoich znajomych. Zaczęła Pola, którą wszyscy znamy i lubimy, miała przecież z nami praktyki przez jakiś czas. Nie wiem, czy jej słowa zachęciły niektórych do polonistyki, czy raczej zniechęciły, gdyż, jak powiedziała, na jej kierunku przede wszystkim się „czyta, czyta i jeszcze raz czyta”. Już na samym początku dochodzę do wniosku, że polonistką na pewno nie będę. Ale wszyscy dalej słuchamy z uwagą Poli: na polonistyce uczymy się przede wszystkim literatury, oprócz tego są przedmioty tj. gramatyka, poetyka, historia j. polskiego-to lubię najbardziej. Studenci tego kierunku muszą wybrać również specjalizację: nauczycielską lub kulturoznawczą. Ambitni STR. 5


mogą wybrać oczywiście obie. Następnie było coś dla przyszłych architektów, których w naszym gronie będzie chyba niewielu... No, ale posłuchać zawsze można. Ania i Marcin szczegółowo opowiadali krok po kroku, jak można dostać się na architekturę, a jak się okazało jest to bardzo trudna droga. W Białymstoku o przyjęcie ubiega się ok. 500 osób na 25-30miejsc. Z kolei w Warszawie jeszcze gorzej-1000 osób na 35miejsc. Straszne…Ciekawą rzecz powiedzieli nasi goście: Żeby być architektem, trzeba się czuć architektem, trzeba mieć jakieś predyspozycje. Jeżeli nie mam nic wspólnego z rysowaniem, projektowaniem itp.(mówię tu o własnym przykładzie), to architekt ze mnie żaden. Dobra, lecimy dalej-dowiedzieliśmy się, że przyszli architekci mają do czynienia z przedmiotami manualnymi, czyli rzeźbą, malarstwem, grafiką, rysunkiem. Później już dostają konkretne projekty. Jak się okazuje, rekrutacja jest dosyć skomplikowana, bo na studia dzienne przyjmowanych jest bardzo mało osób, więcej na zaoczne, które mają taki sam program jak dzienne. Studiowanie to też drogi interes - np. za semestr na zaocznej architekturze płaci się 3500zł, medycynie-9000 zł. (kosmiczne kwoty), polonistyka jeszcze w miarę zdrowego rozsądku1200zł. Ci, którzy jednak wybierają się na architekturę, powinni mieć dobrze zaopatrzone portfele, jest to kierunek niezwykle drogi. Kiedy nasi goście porównali koszty, jakie wiążą się z polonistyką dzienną z kosztami architektury też dziennej, okazało się, że Pola wydaje rocznie ponad 100zł,a

Ania i jej kolega w czasie sesji w ciągu 2 tygodni wydają po ok. 1000zł. Ceny nieporównywalne…Studenci, którzy byli u nas mają znajomych na innych kierunkach i jak mówili np. medycyna jest dla osób odpornych, dla takich, których nie zrażają zajęcia w prosektorium, a odbywają się one już na pierwszym roku i podstawa-mnóstwo nauki…A wracając jeszcze do rekrutacji, to jest taka możliwość, że można przenieść się ze studiów wieczorowych na dzienne. Potrzebna jest do tego jedynie…wysoka średnia. Wiecie, kto to wolny słuchacz? Pewnie nie, zresztą nikt z nas też nie wiedział. Studenci wyjaśnili nam, że wolny słuchacz płaci za studia tak jak za zaoczne, a chodzi tak jak na dzienne. Skomplikowane, wiem, ja sama tego też do końca nie rozumiem. Taka osoba może również chodzić na zajęcia, aby się dokształcić, nauczyć czegoś dla siebie, bez żadnych papierów. Wszyscy mamy w głowie mętlik, to wszystko to na razie jeszcze dla nas kosmos, zaczniemy się martwić za rok. Teraz już wiemy, że na studia, to tylko do Poznania lub Wrocławia. Tak, tak pomarzyć sobie można…ale życzę nam wszystkim, aby nasze marzenia się spełniły, i aby wielu z nas jednak wylądowało w miastach kwitnących życiem studenckim… Asia

STUDENTKI Dziewczyny, jak na studentki przystało, podnoszą dumnie głowę, nie egzaltują się, mówią powoli i wyraźnie. To już nie nastolatki, bo w tym momencie życia zaczyna się dorosłość. Te dziewczyny to trzy byłe absolwentki (ubiegłoroczne) naszego liceum, piękne, zdolne i z pomysłem STR. 6

na przyszłość. Beata Sawicka, Urszula Sidoruk i Beata Wirkowska już od października ubiegłego roku chłoną wiedzę na swoich wymarzonych studiach. Wymarzonych? No nie do końca…. Nie do końca także dla każdej z nich wszystko się udało, bo jak to z życiem bywa, nie zawsze to, co się zakłada


i planuje, musi się sprawdzić. - Tak naprawdę to nigdy nie miałam sprecyzowanych planów, co do wyboru kierunku studiów. Nie mogłam się jednoznacznie określić Opowiada Beata vel. „Sawiczka”. -Myślałam o ekonomii, kochałam matematykę, ale kiedy przyszło do wypełniania deklaracji, zaznaczyłam biologię. Nie wiem, co mnie do tego podkusiło, może jakiś chochlik był gdzieś w pobliżu. No więc wybrałam tę biologię i z wynikami matury dostałam się na pedagogię! Będę się specjalizować w nauczaniu zintegrowanym, pomyślałam i natychmiast przeraziłam. Ja i takie małe potworki w jednym pomieszczeniu, to będzie trudne wyzwanie. Wiele razy ogarniały mnie dziesiątki, tysiące wątpliwości, w pewnej chwili chciałam rzucić to wszystko w diabły, by za chwilę się zreflektować. Przecież jestem silna, poradzę sobie. - Pewnie, że sobie poradzisz - mówi Ula, która też miała zupełnie inny pomysł na studia. - Równolegle z pedagogiką dostałam się na polonistykę, ogarnął mnie wtedy dziki szał, bo to był piekielnie trudny kierunek. Cieszyłam się, że dano mi szansę. Po tygodniu chodzenia na zajęcia z obu kierunków, dusiłam się już tym snobistycznym towarzystwem z polonistyki, uświadomiłam sobie, że tak naprawdę to jednak nie dla mnie. Musiałam wybrać. Padło na pedagogikę. Nie żałuję, egzaminy dają nieźle w kość, dojazdy maksymalnie wyczerpują, dziwaczni nauczyciele dręczą, ale jest sympatycznie. Nasza klasa to same dziewczyny. Nie ze wszystkimi da się żyć w przyjaźni, ale staramy się, jak na cywilizowanych ludzi przystało. Jedna z „koleżanek” potrafi nawet zadzwonić o 1.00 w nocy, gdy brakuje jej jakiejś notatki do tematu, płacze po kątach przed egzaminami, mówi, że nie podoła. Potem dostaje piątki i mówi: „jak mi przykro, że dostałaś 4”. Cóż są ludzie i… ludzie. Beata W. - ostatnia ze „świętej

trójcy” - nie uczy się na dziennych studiach. Zaocznie zapoznaje się z pedagogiką kryminalistyczną z problematyką przestępczości. - Ku mojej uciesze w mojej grupie jest dużo znajomych z Michałowa. Jest zabawnie, a wykłady naprawdę są interesujące. Mam już za sobą kilka egzaminów, wszystkie zdane na piątki, czego więc chcieć więcej?? Jednak Beata nie tylko się uczy, na co dzień pracuje w Auchan. - Sprzedaję aparaty i inne techniczne cudeńka – śmieje się. Mówi, że wcale nietrudno jest nauczyć się, z czego składa się aparat, jakie ma właściwości, co powinna doradzić w razie kupna. Szczególnie niektóre jej przygody wywołują salwy śmiechu. Na przykład ostatnio, ktoś „życzliwy” przykleił do Beaty bluzy kod kreskowy. Nagle coś zaczęło pipczeć i rzucili się na biedaczkę wszyscy ochraniarze, którzy byli w pobliżu. „Musiałam się rozbierać”, wpomina. Dobrze, że szybko znalazła uporczywą nalepkę i obyło się bez abstrakcyjnych rozwiązań. Cóż, niełatwo dziś złapać dziewczyny na „mieście”, każda jest totalnie „zabiegana”. Jak nie nauka, to biblioteka, jak nie biblioteka, to jakaś dyskoteka. Życie studenta to ciężki orzech do zgryzienia. Dziewczyny jednak się nie skarżą, potrafią odnaleźć plusy całej tej sytuacji. Chwalą się optymistycznymi akcentami i zapraszają do swoich uczelni. Może skorzystamy już w tym roku?? Co wy na to?? Luiza

STR. 7


PEWNEJ NIEDZIELI NA WYCIECZCE Cały tydzień trwały przygotowania do przyjęcia zagranicznych gości. Co pokazać, by zainteresować? Co pokazać, by w ogóle pokazać? Stąd pewnie narodził się ten pomysł. Tak więc Nurprzedstawicielka Kirgistanu i Ahmed z Maroka w drugi dzień pobytu w Michałowie pojechali z nami na "ekskursju" wycieczkę do Białegostoku i Kruszynian. "Tajemnice Chińskiego Geniuszu. Odkrycia i Wynalazki"- wystawa w Muzeum Podlaskim w Białymstoku była związana z historią. Mogliśmy zobaczyć więc najdłuższy mur chiński w mini skali, stary rower, gry domino, len. Były to osiągnięcia chińskiej myśli naukowo- technicznej. Jednakże najbardziej wszystkim podobała się sztuczka z pryskającą wodą podczas pocierania miseczki mokrymi rękoma. Do zabawy przyłączyli się wszyscy - szesnastoosobowa grupa z Zespołu Szkół w Michałowie. - To jakaś magia... - Ale fajnie. Najlepiej wychodziło to dla Luizy oraz Nur. Co damskie delikatne dłonie, to nie łapy mężczyzn. Wszyscy robili zdjęcia, pani prof. E. Rosiak uwieczniała swoją kamerą pierwsze chwile naszych gości spędzone z nami. Duży problem mieliśmy z porozumiewaniem się po angielsku. Jeżeli chodzi o język, łatwo zauważyć, jaką jest wielką przeszkodą. Mówiliśmy więc jedno słówko, a dokończenie zdania zostawialiśmy nauczycielom języka angielskiego oraz osobom odważnym, jak np. Luiza. Ogólnie jednak było bardzo sympatycznie. Kolejnym miejscem z planu tej wycieczki były Kruszyniany, a dokładniej najbardziej interesował nas meczet tatarski, który się tam znajduje. Droga przechodząca przez las, denerwowała dziurami, ubytkami. Cały autobus skakał, a najbardziej tył, a z tyłem ja... Meczet większość z nas interesował najbardziej. - Podobny do cerkwi... - Byłam na cmentarzu tatarskim w KruszySTR. 8

nianach, ale w meczecie nie. - Kiedyś tu mieszkałem, teraz jest tu o wiele fajniej, wszystko się rozwinęło. Wchodząc do środka zdjęliśmy buty, tłum skarpet pomaszerował przez próg. Sympatycznie. W górze wisiały kolorowe lampiony, podłoga pokryta wzorzystymi dywanami, na ścianach zdjęcia Mekki, krajobrazów, tablice z modlitwami tatarskimi. Świątynia przedzielona na specjalne miejsce dla kobiet i mężczyzn. Na drewnianym stołku leżała Święta Księga z modlitwami, w języku arabskim. Najbardziej zainteresowany był, czego, oczywiście nie oszukując się, oczekiwaliśmy- Ahmed. Arabski jest w jego kraju językiem narodowym, a kultura polskich Tatarów wiąże się z kulturą islamu. Najczęściej występującą w Maroku. Ahmed czytał więc modlitwy na ścianach, świętą księgę. Jednocześnie cała budowla i kultura tatarska zainteresowała wszystkich. Nasza wycieczka przed wspólnym obiadem w zajeździe tatarskim, wylądowała na cmentarzu. Charakterystyczne kamienie, duże z przodu, małe przy nogach, napisy z tyłu. Bardzo ciekawe i oryginalne. Niektóre groby tak stare, że zapomniane, inne nowe, identyczne jak pomniki chrześcijańskie. Dzięki dokładnym opisom i tłumaczeniom naszego przewodnika i zarazem opiekuna meczetu, wszystko wydało się zrozumiałe. Nawet dla Nur, z którą przewodnik rozmawiał po rosyjsku. Podsumowując obiad, był bardzo smaczny. Po tej wycieczce każdy zapewne miał już jakieś zdanie na temat naszych gości. Z całą pewnością z Nur było łatwiej się porozumieć. Rozumiała po polsku, niektóre rzeczy potrafiła powiedzieć. - 5 złotych- mówiła, gdy wsiadaliśmy do autokaru. Ahmed wyglądał na zmęczonego, ale było widać, że dobrze się bawi. Wycieczka była więc udana i podsumowana piosenką: "Jest już ciemno". Aga


BĄDŹCIE LIDERAMI! niliśmy wszystko i po jakimś czasie dowiedzieliśmy się o pozytywnej decyzji. Normalna procedura, którą stosuje każda organizacja.

Sum Różowy: Jak to się stało, że znaleźliście się w Polsce? Nur: Może ja zacznę. Ahmed: Panie najpierw. N: Znalazłam się w projekcie „PEACE”, ponieważ interesuje mnie poznawanie nowych kultur, innych krajów. To była szansa, żeby nauczyć się więcej, np. o kulturze polskiej. Przed tym projektem pracowałam w pewnej organizacji studenckiej (OSTB). Jest to organizacja międzynarodowa. Poznałam w niej jedną Polkę i to ona zainspirowała mnie do tego, aby przyjechać do Polski i poznać ten kraj, jego kulturę. A: Przyjechałem tu, bo usłyszałem o tym projekcie, który ma się odbywać w Polsce, ale ogólnie interesuję się różnymi programami tego typu. Innym powodem, dlaczego tu trafiłem, jest to, że mój przyjaciel był tu przez trzy lata. Kiedy przyjechał do Maroka, opowiedział, co dała mu ta wizyta w Polsce. W dodatku mam czterech polskich przyjaciół w Maroku: Szymona, Agę, Marka, Wojtka. Rozmawialiśmy dużo o Polsce. Dla mnie jest to nowy kraj do odkrycia, odkrycia nowej kultury, poznania innych ludzi. SR: Czy przed przyjazdem do Polski przeprowadzono jakąś selekcję? N: Tak, selekcja była. Musieliśmy odpowiedzieć na kilkanaście pytań otwartych…Ty też pisałeś to? A: Tak. N: I odpowiedzieć na kilka pytań na temat tolerancji, na temat nas samych, naszych celów życiowych. To była w formie formularza. Wypeł-

SR: Co możecie powiedzieć o poziomie języka angielskiego w naszej szkole? N: Myślę, że jest OK, ale dzieciaki tutaj są nieśmiałe i nie chcą przedstawiać swoich pomysłów, komentować. Są otwarte, kiedy są poza szkołą, to wiem na pewno. A poziom? Oczywiście to zależy, jeśli chodzi o tę szkołę, to jest ok. SR: A w porównaniu do innych szkół? N: Na przykład, kiedy byłam w Sanoku, poziom angielskiego był lepszy. Może tutaj młodzież nie udziela się, bo boi się, że będą robić błędy. Nie powinni. A: Wiesz, poziomy są różne. Byłem w pięciu szkołach i to były różne poziomy. Niektóre dzieciaki są naprawdę nieśmiałe, mają coś do powiedzenia, ale nie mówią. Próbowałem ośmielić je, prosiłem, żeby każdy, kto ma pomysł, jakieś pytanie – mówił. Nawet po polsku, przecież zawsze znajdzie się ktoś, kto je przetłumaczy. SR: Uczyliście o stereotypach, ich obalaniu. Czy macie jakieś stereotypy o Polsce? N: Tak, mam teraz. W Warszawie na przykład… Powinnam mówić, czy nie? A: Mów o wszystkim. N: Dobrze. W Warszawie wiele młodych osób pije dużo wódki, piwa, pali, choć oczywiście nie wszyscy. A: Większość. N: Młodzi ludzie. Miałam stereotyp o Polkach, że są bardzo piękne i silne. A i N (po polsku): Ładne dziewczyny. SR: To prawda? N: Tak jest w rzeczywistości. SR: A czy mieliście jakieś stereotypy, zanim tu przyjechaliście? N: Właściwie nie miałam zbyt dużej wiedzy o STR. 9


Polsce, ale znałam cztery-pięć kobiet z Polski i wszystkie były silne (psychicznie). Miałam właśnie taki stereotyp i potwierdza się on w rzeczywistości. Teraz wiem więcej i może już nie mam stereotypów, które się ma, gdy nie masz żadnej wiedzy o tych ludziach, o tym społeczeństwie. Jestem tu ponad 6 tygodni i wiem już dużo o polskich ludziach. A: Stereotypy…Paru studentów mówiło mi, że większość z Polaków pije wódkę, ale mówili jeszcze, że mogą kraść samochody (śmiech), ale myślę, że to nieprawda. N: Nieprawda. A: Inny stereotyp to ten, że macie bardzo zimną pogodę, jeśli porównywać ją do tej w Maroku. Kiedy tu przyjechałem, zobaczyłem, że faktycznie jest mi bardzo zimno, ale po drugim tygodniu próbowałem się już przyzwyczaić do nowej pogody. Jest w porządku. SR: Co wywarło na was wrażenie w naszej szkole? N: Ludzie jak zawsze, byli chętni do pomocy i gościnni. Może nie miałam takiego stereotypu, ale słyszałam, że ludzie w Europie są niegościnni i czasem zimni. Na przykład, kiedy byłam w tamtym roku w Holandii, zauważyłam to i myślałam, że może wszyscy w Europie są tacy, nie przywiązują uwagi do swoich gości, ale tu widzę przeciwieństwo, Polacy są bardzo gościnni. A: Większość uczniów nie wie zbyt wiele o innych krajach. Kiedy pierwszy raz mówiłem: „Jestem Ahmed z Maroka, znacie mój kraj?”, słyszałem odpowiedzi przeczące. Gdy im opowiedziałem „to jest Maroko, tu jest stolica…”, poznali to. Nauczyciele, uczniowie, administracja, wszyscy byli bardzo gościnni. Moi gospodarze byli bardzo mili i gościnni, więc dziękuję im, dziękuję każdemu. N: Poza tym, wywarła na mnie wrażenie jedna rzecz. Nie mogę zrozumieć, dlaczego Polacy są nieśmiali. Mają możliwości, żeby się ośmielić. Mają Internet, są w Unii Europejskiej, są w Europie, wiedzą wiele rzeczy, komunikują się z różnymi ludźmi, ale jednocześnie są odrobinę nieśmiali. W pierwszych dniach są zdystansowani, bardzo ostrożni, nie mówią zbyt wiele, a mają możliwości, żeby nie być nieśmiałymi, takie mam wrażenie. STR. 10

A: Tak, to prawda, większość ma otwarte umysły, rozumieją to. Myślę, że prawdziwy problem jest z angielskim. Jeśli mówisz po angielsku, możesz się komunikować, zadawać pytania, jeśli nie mówisz po angielsku, jest to trudne. Są nieśmiali, bo nie mówią po angielsku, myślą, że jeśli coś powiedzą, ktoś będzie wyśmiewał ich błędy, więc wolą zachować ciszę. Tyle, że to nie jest dobry sposób, radzę każdemu mówić. SR: U nas w szkole nie ma mundurków. U was były? N: Tak samo nie mieliśmy ich. Niektóre prywatne szkoły miały mundurki, ale większość nie. A: U mnie tak samo. SR: Czy chcielibyście coś zmienić po tej wizycie w swoim życiu? A: Co to znaczy „zmienić”? SR: Czy zdobyliście jakieś doświadczenia, które wpłynęły na wasze życie? A: Oczywiście. To jest zmiana, sporo zmian. Jestem otwarty i tolerancyjny, ale kiedy przebywasz z kimś, rozmawiasz, to poznajesz go coraz lepiej. Zanim poznałem Polaków, słyszałem coś, ale kiedy przyjechałem, poznałem ludzi, poznałem prawdziwe życie i prawdziwych ludzi i to jest dobre dla mnie. Wizyta w Polsce to naprawdę nowe doświadczenie. N: Dla mnie, nie powiedziałabym, że jest to nowe doświadczenie, ponieważ miałam takie doświadczenia w USA i w moim kraju. Po prostu nauczyłam się, jak być bardziej elastyczną, odważną w dyskusji i mogę wykorzystać to doświadczenie A: To jest dla mnie na plus. N: Oczywiście, wszystko to oceniam pozytywnie. SR: Co z polskim jedzeniem? A: (po polsku) Bardzo smaczne. N: Nie widzę większych różnic między jedzeniem w moim kraju i w Polsce. Mamy takie samo jedzenie. Na przykład ruskie pierogi, mamy też pierogi, ale nazywamy je inaczej – np. „warieniki” – z ziemniakami. Nie mam żadnych problemów z jedzeniem tutaj, mogę jeść


wszystko. Jestem „a see-food”. Co zobaczę, mogę zjeść. A: Myślę, że nie ma wielkich różnic między polskim i marokańskim jedzeniem. Jecie dużo wieprzowiny, my w Maroko nie jemy jej zbyt dużo, ale zacząłem ją jeść. Jemy dużo kuskus, ale wy nie, to typowa potrawa w Maroko. N: Zacząłeś jeść wieprzowinę i ci się to podoba, tak? A: To jest w porządku (śmiech). N: Widzisz, Ahmed jest bardzo otwarty. A: Elastyczny. SR: Chcecie coś jeszcze powiedzieć naszym uczniom, czytelnikom? N: Tak, życzę uczniom, nauczycielom, dyrektorowi, wszystkim „paniom” i „panom” powodzenia w pracy i nauce, i życzę szczególnie wam (uczniom), bądźcie liderami w waszym życiu, odnajdźcie siebie w życiu, odnoście sukcesy, bądźcie biznesmenami albo ambasadorami waszego państwa, uczcie się dużo, przede wszystkim języków: angielskiego, rosyjskiego, niemieckiego. To jest jak klucz, którym może-

cie otworzyć wszystkie drzwi w waszym życiu. Zawsze bądźcie ludźmi. Nigdy nie zapominajcie o waszej przeszłości, zawsze myślcie o przyszłości i dobrze spędzajcie teraźniejszość. Powodzenia. A: Moja rada dla was, to pracować ciężko, ponieważ semestr prawie się kończy. Musicie uczyć się języków, szczególnie angielskiego, ale innych też. Języki są teraz bardzo ważne w życiu. To jest droga komunikacji, most między wami, innymi kulturami i innymi ludźmi. Jeśli mówisz w innych językach, bądź pewny, że bardzo łatwo będzie ci się porozumieć z innymi ludźmi, z innych kultur. Będziecie rozumieć siebie nawzajem. Mam nadzieję, że powiedzie się wam dobrze i nie zapominajcie, aby pracować ciężko. N: Tak, pracujcie ciężko, uczcie się angielskiego i bądźcie liderami. A: Róbcie więcej, życie jest krótkie. Szymon

NIENAWIDZĘ TEGO PROJEKTU

W tym roku mieliśmy tylko dwójkę gości. Nie były to kraje tak odległe, jak rok temu. Maroko Ahmeda to północny brzeg Afryki, a Krigistan Nur to centrum Azji. Goście pojawili się w sobotę i już w niedzielę odbyła się wycieczka do Kruszynian. Nie było mnie na niej, ale poznałem naszych gości przez następne trzy dni, w szkole i poza nią. Lekcje różniły się od tych sprzed roku. Przede wszystkim prowadzone były oddzielnie. W po-

niedziałek na lekcji z Ahmedem dowiedzieliśmy się podstawowych informacji o Maroko. Achmed przedstawił prezentację i napisał parę rzeczy po arabsku. Teraz już każdy wie, że ‘habibi’ to ‘kocham cicię’. Prócz tego każdy, kto chciał, dowiedział się, jak zapisać swoje imię po arabsku. Popołudnie goście spędzili z Luizą Gobiec. We wtorek zorganizowany został w naszej szkole dzień otwarty. Przybyły trzecie klasy z michałowskiego i gródeckiego gimnazjum. Po tym, co zobaczyli, zapewne wszyscy będą naszymi przyszłymi uczniami. Na sali sportowej Ahmed i Nur przedstawili prezentacje o swoich krajach, nie tylko więc młodzież z naszej szkoły dowiedziała się, gdzie jest Rabat i co się je w Krigistanie (odp. m.in. koninę). W kraju Nur szczególnie spodobały się piękne krajobrazy górskie, które zajmują aż 90% powierzchni tego kraju. Ostatnią lekcją w tym dniu było spotkanie mojej grupy z Nur. Powiedziała krótko o sobie i podkreśliła, że ona to „nie Chinka”. Nie denerSTR. 11


wowało jej to, ale trochę dziwiło, że tak wiele osób sądzi, że skośne oczy oznaczają, że człowiek prawie na pewno jest z Chin. Prawie, bo może być jeszcze Japończykiem, albo Wietnamczykiem. Na szczęście Nur, jak sama żartowała, nie musiała sobie naklejać na czoło kartki „nie Chinka”, bo po tej wizycie jeden kolega powiedział: ,,Dowiedziałem się, że nie wszyscy ze skośnymi oczami to Chińczycy”. To właśnie to chce zmieniać Nur-stereotypy. Jest dowód, że się udało. Na tej lekcji dowiedzieliśmy się też o gestach, które w wielu krajach znaczą zupełnie co innego niż u nas. „Nauczyli nas tolerancji. Mogłabym zrobić jakąś wtopę będąc gdzieś indziej”. Na przykład w Indiach normalne jest chodzenie za rękę mężczyzny z mężczyzną, natomiast nie robią tego chłopak z dziewczyną. Kulturowy szok. Po południu to nasza klasa spędzała czas wolny z Ahmedem i Nur. Na Sali gimnastycznej Adam Czaban z kolegami z karate, dali mały pokaz, poleciało kilka dachówek. Ahmed też spróbował, udało mu się przełamać dwie sztuki. Pograliśmy w siatkówkę i w kosza z Ahmedem. Było parę osób spoza klasy, mógł przyjść każdy. Potem była kolacja u Agaty Kazberuk. Po takim wysiłku dobrze było zjeść tradycyjne polskie danie, pizzę. Na poważnie, to było bardzo smacznie i wesoło. Ciekawe uczucie, kiedy rozmawiając cały wieczór po angielsku, człowiek zaczyna myśleć w tym języku. Bardzo wiele osób powiedziało potem, że mogli podszkolić przy tych spotkaniach swój angielski. Świetnie jest uczyć się praktykując. Nasi goście byli trochę starsi od nas (Nur nie wstydziła się swego wieku, pokazała dowód osobisty- podobny do naszego), ale rozmawiało się na tematy poważniejsze, później już w ogóle niepoważne, bardzo luźnie, jak z rówieśnikami. Ktoś mógłby pomyśleć, czy kiedy mówią o tej tolerancji, pokoju na świecie, to czy naprawdę tacy są? Na tej kolacji przekonaliśmy się, że tak. To naprawdę otwarci ludzie. Gdy coś było inne, nie krytykowali tego, to było po prostu inne, dziwne, ale ciekawe. Tak mi się wydaje. To podejście wynika pewnie z wielu podróży, jakie odbyli w swoim życiu. STR. 12

Oboje bardzo to lubią. Od Agaty wyszliśmy późno, dało się poznać polską gościnność. W Kirgistanie młodzi ludzie spotykają się w pubach, gdzieś na mieście, nie w domach. Co nie znaczy, że tam jest gorzej, a u nas lepiej. Pamiętamy coraz częściej o tolerancji. Środa to dwie ostatnie lekcje z naszymi gośćmi. Ahmed pokazał wiele zdjęć. Pytał: które mogą być z Maroka? Okazało się, że biali ludzie przed restauracją i surferzy też są z jego kraju. To wszystko tam jest, zapomnijmy o stereotypach - ludziach w turbanach na wielbłądach. Nur zrobiła z nami zabawę w ratowanie rozbitków. Musieliśmy wybrać, kto pomoże dopłynąć do wyspy i przeżyć tam. Ciężko było wybrać spośród takich typów jak na przykład: rasistowski doktor i czarny myśliwy. Obaj się przydadzą, ale obaj nie pożyją długo w swoim towarzystwie. Ta gra dała nam trochę do myślenia. To był ostatni dzień pobytu Nur i Ahmeda. Przyszedł więc czas na pożegnanie. „Nienawidzę tego projektu. Za każdym razem jest tak samo, nadchodzi ta chwila pożegnania” - powiedziała Nur. Dobrze się czuli wśród nas, mimo że czasem byliśmy nieśmiali. Nasi goście dali nam parę rad na przyszłość (dokładniej w wywiadzie), a my im daliśmy laurki z podpisami. Niech pamiętają. My też zapamiętamy i zatrzymamy miłe wspomnienia. Wszyscy, z którymi o tym rozmawiałem, oceniali pozytywnie to spotkanie. Poduczyli się angielskiego, albo dowiedzieli się, że warto się go uczyć, odrzucili


SPOTKANIA Z CIEKAWYMI LUDŹMI

BLONDYNKA W TRUMNIE to dzieciństwo romantyczne, te wszystkie straszne szkoły, jakoś uchowałem się i w pewnym momencie można było nareszcie realizować to, co człowiek chciał robić. Urodziłem się w miejscu na styku różnych kultur i dla ludzi nie stąd, ten teren jest niezrozumiały. Jakoś życie samo ułożyło, że obrazy figuratywne odeszły. A więc myślę, ze nawet każde piwo wypite w podstawówce miało znaczenie.

Leon Tarasewicz, urodzony w 1957 r. w Waliłach – Stacji („na Wysrance, nie w WaliłachStacji” – zdementował od razu malarz), skończył Liceum Plastyczne („anty-Liceum Plastyczne” – wg Tarasewicza) w Supraślu, a następnie Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie (dyplom w 1984 r.), na której obecnie prowadzi pracownię malarską. Od chwili artystycznego debiutu w latach 80. Leon Tarasewicz jest wyrazistą postacią polskiej sceny artystycznej. Laureat wielu nagród (m.in. Paszport "Polityki" (2000), Nagroda im. Jana Cybisa (2000), Nagroda Fundacji Zofii i Jerzego Nowosielskich) i uczestnik licznych wystaw w kraju i za granicą, mieszka i tworzy w Waliłach. W ubiegłym roku z okazji 50 urodzin malarza wydano album poświęcony całokształtowi jego twórczości. Po krótkim przywitaniu i wstępie pani profesor Doroty Sulżyk ( pomysłodawczyni i organizatorki spotkania ), przy którym już się okazało, że Tarasewicz ma ogromne poczucie humoru, bo co chwila wybuchały salwy śmiechu, Luiza Gobiec przedstawiła nam prezentację ukazującą jego twórczość. Poprosiła również malarza o komentarz do dzieł umieszczonych na slajdach. Następnie zabraliśmy się za zadawania pytań: Ania: Skąd Pan czerpie inspiracje? Leon Tarasewicz: Gdy się pozna życie każdego z twórców, wtedy można się zorientować, że, im większy artysta, tym rzeczy, które robi, są prostsze i najczęściej jest to lustrzane odbicie jego życia. Przechodząc przez te wszystkie etapy życia –

Emilia: Kto jest Pana ulubionym malarzem? LT: Nie ma takiego. Fascynuje mnie bardzo dużo różnych rzeczy i różni artyści. Spotkałem wielu dobrych malarzy, chociażby Jerzego Nowosielskiego. Bywało, że jeździłem do Krakowa na półgodzinną rozmowę z Nowosielskim i to mi pomagało żyć w białostockim świecie przez pół roku. Rok temu oglądałem malarstwo neolityczne na Saharze – to nieźle wbija w kompleksy. W maju byliśmy w Andaluzji, oglądaliśmy w pieczarach rysunki węglem na ścianie z czasów neolitu. Nie ma takiej jednej rzeczy, ale może dlatego, że ja jestem taki pokręcony, z różnych rzeczy złożony. Andrzej: Czy maluje Pan pod wpływem alkoholu? LT: Powiem tak: nie maluję pod wpływem alkoholu, czy w obecności alkoholu. Czasem jednak realizowaliśmy rzecz, którą nawet grupą było ciężko wytrzymać fizycznie bez jakiegoś wspomagacza. Trudno wytrzymać bez spania przez dwa dni. Wtedy przez pewien czas trzymają nas jakieś tam red bule, ale organizm jest zniszczony – zawsze jednak coś jest kosztem czegoś. Absolutnie nie maluję pod wpływem alkoholu. To są takie mity po malarstwie francuskim, po malarstwie impresjonistów. Nie wyobrażaj sobie, że jak napijesz się, to zaczniesz malować. Agnieszka: Czy spotyka się Pan ze stwierdzeniem typu: każdy mógłby namalować parę pasków? Co Pan o tym myśli? LT: Moi koledzy ze szkolnych lat, których spotykam czasem pod sklepem w Waliłach - Stacji mówią: „Słuchaj Leon, nieźle Ty robisz w durnia tych z Warszawy, nie dość, że malujesz jakieś paski, to jeszcze ci za to płacą”. To też było powodem zmartwień dla mojej mamy, która mówiła: „Kiedyś to umiałeś malować, teraz same paSTR. 13


ski tylko”. Najciekawsze jest to, że w pewnym momencie otwierasz takie drzwi, o których w ogóle nie wiedziałeś, że one są i później masz czas na to, żeby to zaakceptować. Kiedyś, jeszcze w czasach studenckich, będąc w Bułgarii namalowałem obraz i go zamazałem, bo myślałem, że to takie prymitywne, ludzie będą się śmiać. Po paru latach namalowałem dokładnie ten sam obraz. Problem jest w tym, że moja świadomość dojrzała do zaakceptowania tego. Po pewnym czasie przychodzi moment, kiedy to się wystawia. Rozmawiałem ostatnio z osobą, która zna mnie bardzo długo i mówiłem, szkoda, że byłem w takich szkołach, że było mniej informacji, tylu książek nie przeczytałem, nie poznałem dobrze języków. I ona powiedziała, że „tak, miałbyś więcej informacji, ale byłbyś innym człowiekiem , nie robiłbyś tego, co teraz”. Często moje realizacje malarskie wychodzą pod lekkim szantażem. Na przykład schody w Zachęcie. Pamiętam, radziła się mnie dyrektorka Zachęty w sprawie malarstwa. Powiedziałem jej, że jak powiesi obrazki, będzie smutno, ale jak chce mieć tu dziennikarzy, to trzeba coś „odwalić”. Powiedziałem, że mam pewien pomysł. Pokazałem jej schody, ale tylko połówkę, zgodziła się. Potem znalazłem sponsora od farb. Agnieszka: A Jaki jest Pana styl malowania, do czego można to malarstwo zaklasyfikować? LT: Na początku starano się mnie zaliczyć do nurtu ekologicznego, do dzikiej ekspresji. Ja i moje życie ekologiczne, przecież to śmieszne. Ludzie piszący, chcą pewnych szufladek. Myślę jednak, że im ciężej jest coś zdefiniować, tym jest szczęśliwiej, bo inaczej wrzucają w taki woreczek i koniec. (Tu pojawił się cały wykład, czym jest malarstwo, bo to, co uprawia Tarasewicz, choć jest może dziwne, ciągle pozostaje malarstwem). Edyta Rosiak: Chciałam zapytać o definicję sztuki. Bo każdy mówi, takie paski czy czarny kwadrat na białym tle ja też namaluję. Dlaczego to jest sztuka? LT: Sprawa jest bardzo prosta, mówi tak osoba, która nie czytała książek. Wystarczy wziąć STR. 14

choćby książkę Tatarkiewicza i tam jest napisane, że kultura jest to, co człowiek zrobił, odziedziczył i sam stwarza, ale jest jeden warunek, że to wszystko musi być zaakceptowane przez współczesnych. Wszystko to, co występuje w opozycji do kultury jest bardzo ważne, bo po pewnym czasie cywilizacja to dogania. I to jest sztuka. Dzięki szukaniu nowych dróg, popycha się cywilizację. Społeczeństwo, które zajmuje się sztuką, rozwija się. Luiza: A kolor? Czy jest on ważny w Pana sztuce? Na początku wiele dzieł było w kolorystyce czarno-białej, ale ostatnio zauważa się chyba coraz więcej kolorów? LT: To przychodzi niespodziewanie, tak jak nie wiesz, jaka dziewczyna będzie następna. My na Akademii wychowywaliśmy się na kolorze Nawet się zdziwiłem, że obrazy w roku dyplomowym zaczęły być czarno - białe. Prowadziła do tego na pewno tematyka zimowa i te kontrasty. Później kolory znowu się pojawiły. Na dzień dzisiejszy moje obrazy są określane jako bardzo różniące się od tego, co robią artyści tutaj. Kiedy mieszka się w Polsce, nie zauważa się tego, ale z zewnątrz ta sztuka najczęściej jest taka szaro bura, taka symboliczna. W większości ludzie spoza Polski nie rozumieją tego, co się tu dzieje, tych problemów pomiędzy Berlinem a Moskwą. Tak wyszło, może dziecinnieję. Luiza: Ale koloru różowego Pan nie lubi? LT: Ale go użyłem na placu w Barcelonie. Ja ten różowy zauważyłem w Hiszpanii. Jeśli chodzi o kolory, to zauważam, że wokół nas


Hajnówki, spotkanie z Zenkiem.

jest coraz bardziej kolorowo w architekturze. Obserwuję to, jak jadę do domu dookoła świata, z Warszawy przez Lublin. (Tu dowiedzieliśmy się, że idealnym połączeniem jest zieleń z czerwienią, czy pomarańcz z zielenią. A przecież nasza pracownia j. polskiego jest zielono – pomarańczowa). Dorota Sulżyk: Jesteś profesorem na Akademii Sztuk Pięknych. Czy starasz się nie popełniać tych błędów, które popełniano w stosunku do Ciebie? LT: Nigdy nie myślałem, że będę belfrem, że wrócę na Akademię. Ale w pewnym momencie, kiedy moim byłym profesorom zaczęła „wysiadać a to pompa”, a to wylew, szli na emeryturę, prosili, abym zgodził się prowadzić pracownię. Od 1996 roku inni profesorowie próbują mnie wyrzucić, ale im się nie udaje. Prowadzę pracownię z Wojtkiem Zubalą. Staramy się stworzyć pracownię, w której sami chcielibyśmy studiować. Aby sprawdzić umiejętności studenta robimy wiele trików. Np. do trumny kładziemy dziewczynę o blond włosach, w białej sukni i z białymi lakierkami na nogach. Największą trudnością w takim malowaniu jest używanie białego koloru. Sprawdzamy, czy ktoś umie go odpowiednio użyć. ( Tarasewicz opowiedział też ciekawie o perypetiach zdobywania modelek, żeby było taniej – lalek z sex-schopu, a nie było to łatwe, ponieważ wymyślił, że ma to być blondynka, brunetka i Murzynka) Oprócz pracy na Akademii wyjeżdżamy na plenery. Zawsze kombinujemy, aby miało to znaczenie kulturowe. Np. jeździliśmy do Krynicy i wtedy było to spotkanie z Nikiforem. Do

Pola: Co Pan sądzi o pracach Katarzyny Kozyry albo np. Doroty Niesnarskiej? Co Pan sądzi o sztuce, która polega na szokowaniu? Pokazywaniu brzydoty, genitaliów? LT: Gdyby ktoś przyjechał z kraju, który nie ma kontaktu ze sztuką europejską i wszedł w Polsce do kościoła, to by się okazało, że w każdym kościele jest nagość. Tak naprawdę jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Okazuje się, że ukrzyżowanie i ciało Chrystusa, czy obraz Św. Sebastiana przyjmujemy jako normalność. Im bardziej na wschód, Grecja, tereny Indii-te kraje są bardziej otwarte. To, co wydaje się za szokowanie, w pewien sposób coś niemoralnego, a szczególnie w wypadku Niesnarskiej, załatwia się często formą nagonki, aby mieć o czym pisać. W Polsce kilka lat temu zwolniono świetnego dyrektora Andę Rottenberg, po tym, jak wystawiła rzeźbę z papieżem. Potem w Wenecji widziałem tę samą rzeźbę i nikogo to nie szokowało. Najgorzej, jak ktoś stara się być bardziej święty od świętego. W przypadku Kasi Kozyry jest tak, że w jej dziełach jest porażająca prawda i siła w tym, co ona robi. Ważne jest to, że niektórzy robią takie rzeczy, że przekraczają granice, że zmieniają nasze myślenie i stosunek do świata. Po prostu warto, żeby były, jak to mówi Owsiak - jeszcze o jeden dzień dłużej. Agata: Kiedy Pan znajduje czas na hobby, na zajmowanie się kurami, gołębiami, kaczkami? LT: Rzeczywistość, w której żyję jest taka, że aby nie zwariować, muszę zajmować się jeszcze czymś innym. Ludzie myślą, że jest to jakaś fanaberia. Dorota Sulżyk: Przypomnę , że jesteś prezesem Związku Hodowców Kur Ozdobnych. LT: Nie. Dla celów dyplomatycznych jestem tylko członkiem zarządu, żeby być przedstawicielem Polski w Federacji Europejskiej. Jeżeli dziesięć lat temu ktoś by mi powiedział, że będę hodował kury bojowe, nigdy bym w to nie uwierzySTR. 15


ł, ponieważ wydawały mi się one najbardziej ohydne, wręcz odrażające. Mieszkam na wsi i jak ludzie stąd patrzą, to myślą: kura to kura. Bo, gdyby pod płotem stanął nowy mercedes, zaraz pojawiłaby się zazdrość, a tak to, która kura jest, co warta, nikt nie wie. Wykorzystuję ten mechanizm, który pozwala żyć na wsi, bo na wsi dadzą ci spokój, możliwość samodzielnego życia, jak jesteś trochę wariatem. Edyta Rosiak: Co takiego jest w tych kurach i kiedy zaczęła się Pana pasja? LT: Zaczęło się normalnie. Po szkole kontrolowało się wszystkie gniazda w okolicy, potem pojawiły się gołębie, potem bażanty. Potem trafiłem w Czechach na te kury. Jeżeli hodujesz gołębie lub kury, cały czas musisz pracować nad kształtem tego ptaka. Ostatnio musiałem jechać pod holenderską granicę po chłopca dla moich dziewczyn, bo kogut zdechł. Adam: Czy bardzo jest Pan związany z Waliłami? Często Pan tam teraz bywa? LT: Jak wróciłem po studiach do domu, wynajmowałem salę w Domu Kultury i tam malowałem. Szukałem jakiegoś dużego domu dla siebie. Jedyny sensowny był ten budynek po dawnej szkole w Waliłach. Waliły są dla mnie takim miejscem, w którym chcę być i na ile można, to jestem. To jest taki luksus. Niestety, muszę dwa razy więcej pracować, płacić za benzynę, wynajmować mieszkanie w Warszawie, kręcić, żeby móc w tych Waliłach być. O piątej wstaję, piję kawę i jadę 225 kilometrów do zakładu pracy, który się mieści w Warszawie przy Krakowskim Przedmieściu 5. Uświadomiłem sobie fakt, że aby nie mieszkać na emigracji, a dla mnie Białystok jest już emigracją, muszę się jakoś utrzymać, a żeby się utrzymać, to najbliższym ośrodkiem, który zajmuje się sztuką, jest Warszawa. Luiza: A skąd taka charakterystyczna czapeczka? LT: Nie macie pojęcia, ile ja się nasłuchałem od matki, ze chodzę bez czapki. A moja mama miała taki raczej poetycki język. Jak ktoś dziś mówi o wychowaniu bezstresowym, to ja mówię, ze nie wiecie, co to znaczy wychowanie bezstresowe… Ja kiedyś, jak widziałem, że matka stojąc przy piecu, bierze w rękę ścierkę i STR. 16

zaczyna od słów „jebut twaju mać”, to już do wieczora nie było mnie w domu. Już wiedziałem, co to znaczy. Dla niej przekleństwem było to, że miałem długie włosy, ubranie, jak nie u ludzi, bo to trampki (mnie nazywano „Trampek” w podstawówce), taka kurtka… i nigdy nie chodziłem w tych czapkach. Razem z moim przyjacielem Jasiem Szeremetą budowaliśmy taki świat, jaki my chcieliśmy mieć. Jak tylko można było wyjechać na pieczątkę, to już nas nie było w domu – Berlin, Lipsk, Drezno. I nigdy nie chodziłem w tych czapkach. Potem w jakiś sposób zorientowałem się, że jedna taka czapka znalazła się na mojej głowie. Żeby było jeszcze śmieszniej, to moja czapka jest taka sama jak ta, którą kiedyś nosił mój ojciec. Nie planowałem tego. Dorota: Widzę, że Pana mama często się pojawia w dzisiejszej rozmowie, co ona na to Pana malowanie? LT: Miałem jakby taki podwójny świat. Z jednej strony ojciec, który sam był takim wyrzutkiem, bo nie pił, był elastyczny i tolerancyjny, nie ingerował i mówił: jak pościelesz, tak będziesz miał w życiu, to twoja sprawa. I z drugiej strony mama, i presja konserwatywnego środowiska rodziny. Mama znosiła to bardzo ciężko, nie potrafiła nie przejmować się plotkami, tym, co mówiły sąsiadki. Po studiach, jak wróciłem na wieś, matka stanęła któregoś razu przy piecu i mówi: „I po co tyle się uczyłeś, ani pracy, ani pieniędzy, chodzisz po tym lesie tylko. Po co to wszystko?” Najgorszy był ten atak w latach 80. , krytykowanie tego, co robię. Na prowincji, jak ktoś chce realizować jakieś tam plany, nie jest łatwo.


Proust Questionnaire

Nur

Ahmed

as answered by

What is your most marked characteristic?

I love myself because I know what I I'm open minded, tolerant and peacewant from my life. ful

What is the quality you most like in a man?

inteligence and understanding me

modesty and being helpful

What is the quality you most like in a woman?

independence

she has to be pretty and nice to all people

What do you most value in your friends?

fairness, intelligence

understanding difference between different cultures and different people

What is your principle defect?

being maximalist and perfectionist sometimes now always finishing what I start ---sometimes keeping emotional distance with people

What is your favorite occupation (activity)?

reading books about economy, swimtravelling; I want to be a translator ming

What is your dream of happiness?

to have a good wife and to be happy have a good, well-paid job, children with her; the relationship based on and a husband love from both sides

What’s your greatest fear?

to lose my close friends and family

-----

What to your mind would be the greatest of misfortunes?

to disappoint my family

-----

What or who would you like to be (if you were not who you are)?

I love myself now - before I wished I I don't know!!! had been a boy

On what occasions do you lie?

when I know that it can help others

Oh my God! I don't like to lie. I'm honest.

Which words or phrases do you most overuse?

dobra :)

"I would like to explain that..."

Who are your favourite heroes of fiction?

I don't know

Egyptian writer Naguib Mahfouz and Moroccan one Bensalem Himmich

Who are your heroes in real life?

Margaret Thatcher :)

Ghandi, Martin Luther King

What natural gift would you most like read people's minds to possess?

smartness

How would you like to die?

when I'm 90 years old and die natu- I want to go in a longsleep and then to rally go to the other world

To what faults do you feel most indulgent?

-----

I miss my first girlfriend and regret losing her.

STR. 17


WIM ZBANKRUTUJE!

Czy zdarzyło się Wam kiedykolwiek, żeby lekcyjną ciszę przerwało nagle burczenie Waszego brzucha? Pół biedy, jeżeli wzięło się ze sobą coś do jedzenia, ale co, jeśli pożywienie zostało ( razem z mózgiem ) w domu? Od czasu, kiedy w naszym Liceum działa Sklepik, to już nie problem – od 8.00 do 14.00 można zaspokoić tam swój głód! Wszyscy zapytani o opinię na temat Sklepiku twierdzą, że jest to strzał w dziesiątkę. Nie dość, że jest bliżej niż do innego sklepu, to ceny są atrakcyjne jak na tego rodzaju miejsce. Zniknęły tłumy licealistów wybywających na każdej długiej przerwie do WIM-u, podejmujących się trudnej i niebezpiecznej wyprawy, podczas której można: a)zostać potrąconym przez samochód b)zostać pogryzionym przez psa/kota/ komary c)przeziębić się lub zrobić sobie krzywdę na różne inne sposoby. Teraz nie trzeba już ryzykować, żeby przeżyć. W szkole nikt już z głodu nie umrze! Na sukcesie Sklepiku zapewne straci WIM. Klienci w postaci uczniów naszej szkoły wybierają coraz chętniej sklepik, rosnący w siłę i zagrażający coraz bardziej

STR. 18

konkurencji. Kto wie, może tajemnicze zaczadzenie szkoły dnia 29.02.2008r. odbyło się z inicjatywy właściciela któregoś z michałowskich sklepów? Jeżeli chodzi o jedzenie, jest w czym wybierać. Oprócz standardowego wyposażenia obejmującego m.in. pączki, batoniki i inne słodkości, można spróbować także pizzy, frytek, hamburgerów i ciepłych napojów. Ale prawdziwym hitem okazały się kanapki-szczególnie XXL za 2,50 zł. Cała szkoła zajada się słynnymi „pałami”. Są duże, sycące i bardzo, bardzo smaczne, co mogą potwierdzić wszyscy, którzy ich próbowali. Wśród takich osób znajdują się także reporterzy Suma Różowego, którzy na środowe spotkania redakcyjne przychodzą w towarzystwie kanapek. Wychodzą już bez nich, bo piętnaście minut zwykle wystarcza, żeby pochłonąć kanapkę-giganta. A pomiędzy kęsami można przedyskutować kolejny numer gazetki…lub opracować sposoby spożywania zakrapianych majonezem kanapek. Aby wspomóc tych, którzy nie mają gdzie w spokoju skonsumować zakupionego jedzonka, obok Sklepiku postawiono krzesełka i stoliki, przy których można spokojnie zjeść. I nie tylko zjeść, bo nikt nie będzie krzyczał, jeśli ktoś przy stoliku odrobi lekcje, pogra w karty albo po prostu porozmawia (byle nie sam ze sobą). Jeżeli mielibyśmy oceniać artykuły spożywcze w Sklepiku, to jest on zaopatrzony na piątkę. Gorzej się mają sprawy innych towarów, które raczej nie nadają się do zjedzenia, chyba że ktoś jest bardzo głodny. Przydałyby się takie rzeczy jak zeszyty czy puste płyty CD, które często przydają się uczniom. Ale wszystko przed nami! A póki co, powinniśmy się cieszyć z tego, co jest. Bo nastała nowa era- era hamburgera! Emila


SONDA

MIASTO? JAK NIE BĘDZIE GORZEJ, TO OK. Tym razem „Sum Rożowy” postanowił przeprowadzić sondę na temat, który dotyczy nie tylko naszej szkoły, ale i całej miny Michałowo. Pytanie było następujące: Michałowo miastem -dobrze czy źle? A oto odpowiedzi nauczycieli i uczniów z naszej szkoły… Szymon i Łukasz: My chcemy żyć w wiosce! Do miasta to możemy sobie pojechać do Białegostoku. Dlaczego teraz nagle mamy zacząć mieszkać w mieście, skoro przez 18 lat żyliśmy w wiosce? Ela: Nie mam nic przeciwko, aby Michałowo było miastem, jest mi to obojętne. Michałowo ma swój urok takiego miasteczka , wsi, a to, że na papierze będzie miastem, jest trochę śmieszne. Po co to robić, skoro nic się nie zmieni, moim zdaniem jest to oszukiwanie ludzi. Pani Edyta Rosiak: Nie mogę jednoznacznie powiedzieć , czy to dobrze czy źle, ponieważ nikt mi nie powiedział, jakie są plusy i minusy bycia miastem, co stracę, a co zyskam. W tej sytuacji nieważne, czy Michałowo jest miastem, czy wsią, chciałabym tylko, aby nie ścinano drzew w Michałowie, nie zanieczyszczano lasów wokół Michałowa, aby nasza miejscowość była taką, która kojarzy się z czystością, zielenią i ludźmi, którzy nie dbają tylko o swoje interesy, ale także o dobro innych.

nadanie praw miejskich doda prestiżu naszej miejscowości. Poza tym fakt bycia najmłodszym miastem Polski można wykorzystać do promocji Michałowa na Podlasiu i nie tylko. Jola: Dla mnie nie ma to żadnej różnicy. I tak się nic nie zmieni, no może z wyjątkiem tego, że prestiż będzie większy. Kamil: Wolę, aby było miastem - to lepiej brzmi. Aneta: Bardzo dobrze, że Michałowo będzie miastem! Myślę, że powinno się coś zmienić, będzie ratusz, nasza miejscowość stanie się ładniejsza. Luiza: Jak nie będzie gorzej, to ok. Miodek: Nie interesuje mnie to zupełnie, ponieważ nie zamierzam tu mieszkać. Ale jeżeli będę przyjeżdżał tu na wakacje, to wolę, aby zostało jednak wsią. Myślę, że każdy z nas powinien jednak zainteresować się tą sprawą i pomyśleć o tym, co będzie lepsze. Bądźmy świadomi tego, gdzie mieszkamy, jakie prawa nam przysługują, jak wykorzystać nową sytuację tak, aby zmiana statusu Michałowa przyniosła pozytywne skutki. Magdalenka

Pan Leszek Hajduk: Jestem za, ponieważ jest to promocja naszej miejscowości. Ja jako regionalny patriota chciałbym, żeby Michałowo nie stało w miejscu, aby się rozwijało. Pani Janina Lewszuk: Bardzo się cieszę, że Michałowo zostanie miastem, ponieważ STR. 19


UWAGA ZIELONI!!! Wczoraj usłyszałam: „To będzie jutro.” Już od samego rana przepełniały mnie dziwne i nieokreślone bliżej uczucia. Coś wisiało w powietrzu… Wiedziałam, że będzie to dzień inny od wszystkich. Dzień, który zmieni dalsze losy naszej szkoły. Chwila oddechu od codziennej monotonii. Stłumione głosy na szkolnym korytarzu. Znajome, sennie sunące się twarze (nic dziwnego, dopiero nieco po ósmej). Nagle BUM! Wylądowali. Idą. Całe stado. Ku memu ogromnemu zdziwieniu wcale nie byli zieloni, a tym bardziej nie mieli czułków. Mówili w języku zupełnie podobnym do tego naszego. Nic nie wskazywało na to, że pochodzą z innej planety, a jednak coś nas różniło… Zbiegłam na dół i zdyszana rzuciłam tylko szybkie: „Cześć, zapraszam na górę. Ja być wasz przewodnik. Ja postarać się pokazać wam każdy zakamarek w naszej szkole.” Byli to gimnazjaliści, którzy jak co roku odwiedzili Liceum Ogólnokształcące w Dniu Otwartym. Wypełnili budynek, aż po brzegi, co było naprawdę niezwykłym zjawiskiem, zupełnie jak spotkanie z UFO. Pierwszy etap „odkrywanie nowych lądów” wzbudził w nich ogromne emocje. Co chwila, gdy otwierały się drzwi kolejnej sali lekcyjnej słyszałam „ochy” i „achy”. Największa euforia zapanowała podczas oglądania toalet (i nic dziwnego - ładne są). Zmęczeni podróżą (w końcu nasza szkoła ma, aż dwa piętra), przycumowaliśmy na sali gimnastycznej, gdzie ster przejął Dyrektor Edward Godlewski. Następnie pałeczkę przejęli uczniowie LO i po lekkiej hibernacji wszyscy goście ożyli. Nie wierzę, że ktoś się nudził. Totalny mix: było romantycznie (scena balkonowa z „Romea i Julii” przedstawiona w języku angielskim), sentymentalnie (pokaz slajdów z tegorocznych wycieczek), podniośle i poważnie (czytanie wierszy autorstwa uczniów przez członków Koła Młodych Twórców, w tle z akompaniamentem gitary elektrycznej), kulturoznawczo (nasi goście z zagranicy Nur i Ahmed opowiadali nam o swoich krajach), nie zabrakło treści informacyjnych (historia gazetki Sum Różowy), ani rozrywki (quizy z nagrodami z wiedzy o krajach cudzoziemców oraz o kulturze i polityce naszego kraju), a na koniec poczuliśmy się jak w prawdziwym kinie (obejrzeliśmy „Krótki film o” autorstwa Szkolnego Klubu Filmowego). Nikt nie wyszedł z pustymi rękoma. Rozdaliśmy STR. 20

masę ulotek, cukierków, gadżetów i kalendarzyków Suma Różowego. Myślę, że można już przygotowywać się na liczne grono nowych pierwszaków. „Jak się podobało?” – zadałam pytanie gimnazjalistom. „Moim zdaniem LO w Michałowie jest suuuupcioJ. Tyle, że klasy mogłyby być ładniejsze i sala większa. Ale tak ogólnie, to ta szkoła mi się podoba.” Kacia „Z tego co słyszałam, warto iść do tej szkoły. Ale jest kilka wad: zbyt mała sala gimnastyczna, nie podobają mi się także ozdoby w klasach. Myślę, że pomimo tego, warto się tam uczyć i polecam wybranie tej szkoły wszystkim uczniom.” Natalia „Hmmm… Może być.” Angela „Uważam, że LO w Michałowie nie jest zbyt dobrą szkołą i nie zamierzam kontynuować tam nauki. Sądzę, że ma ona złe warunki do nauki i nie posiada żadnego ciekawego profilu, co zniechęca młodzież.” Iza „Uważam, iż LO w Michałowie jest fajne, ale osobiście się tu nie wybieram, ponieważ nie ma tu kierunku, który mnie interesuje.” Rupert Tabaluga „Powiem tylko tyle, że właśnie tę szkołę wybrałem. I już!!!” Twój Stary „LO w Michałowie… Szkoła jak szkoła. Ja wybieram się tu głównie ze względu na rodzinną tradycję (autorka artykułu cos o tym wie J). W sumie ujdzie.. a po dniach otwartych zauważyłam, że sporo się dzieje w naszym lokalnym liceum! I dobrze, przynajmniej się nie będę nudzić.” M. konsumentka_rozumów


WSPOMNIENIA Z NASZEGO LO

WAŻKA, WAŻKA TO MOTYL

Małżeństwo państwa Bajgusów właśnie się przekrzykuje. Który to był rok?? Tak w ogóle, to ile nas było w tej klasie, co?? W tej chwili jestem świadkiem zagłębiania się wybitnych profesorów w lata 80te. Mnóstwo śmiechu i jakaś niewytłumaczalna euforia towarzyszy nam przez ten cały czas. Aj… jakże fajny był to okres, ale zacznijmy od podstawowych informacji. 1977-1981 w tych latach byliśmy uczniami Liceum w Michałowie i co zabawniejsze uczniami tej samej klasy, choć wtedy jeszcze na nic się nie zanosiło (śmiech). Nasze stado składało się z 34 osób, troszkę chłopców i dziewczynek. Wychowawca, jakże dumny i dostojny, Wiesław Marciniak. Ach, co to był za facet!! Dowcipny, elegancki i taktowny. Tak naprawdę to bez zbędnego przesadyzmu, jako klasa nie zapomnimy go nigdy, wpoił w nas

podstawowe wartości, pokazał palcem właściwą drogę. Cóż, całkiem na przyzwoitych ludzi wyrośliśmy. W jakie rozrywki obfitował każdy rok szkolny? Dużo tego było, możecie się zdziwić. Kontynuowaliśmy wszelkie tradycyjne imprezy jak np. Andrzejki, hucznie obchodziliśmy każde święto, a świętom narodowym poświęcaliśmy maksimum uwagi. Tak było trzeba. Pani profesor Bajgus przez te wszystkie lata prowadziła kronikę szkolną, która jak się szybko okazała pękała od optymistycznych refleksji i zdjęć. Tak przy okazji to te zdjęcia były prawdziwym majstersztykiem, a to za sprawą kółka fotografii, na które uczęszczał także Pan profesor Waldemar Bajgus. To oczywiście nie wszystko. Nie można zapomnieć o tym, że Pani profesor była drużynową w harcerstwie, a Pan profesor był członkiem związku wędkarskiego. Istniała także drużyna strażacka i sportowa. Klasa często jeździła na biwaki, to w Hajnówce, to w Narewce. Takie biwaki zbliżały… „Zawsze trzymałam z dwiema dziewczynami, nie dałyśmy rady opędzić się od chłopaków”. (Czyżby rumieńce na twarzy?) Aha, zapomnielibyśmy o wycieczkach, do Krakowa, Warszawy, w Bieszczady, Tatry. Spytacie, za co?? Wykopki… ziemniaki, marchewki, wybieranie kamieni, oczyszczanie terenu, dzięki temu otrzymywaliśmy niezbędne dofinansowanie, co umożliwiło niezapomniane wycieczki. Tamte lata skupiały bardzo ważne wydarzenia, byliśmy uczestnikami protestu przeciwko zamiarowi wdrożenia do produkcji następnej broni masowej zagłady-bomby neutronowej. Nie obyło się bez specjalnych haseł i tablic, które sporządzaliśmy sami. W 1978 miała miejsce „zima stulecia”. Naszym oczom ukazywały się 2-metrowe zaspy, a wizja zmiażdżenia nie była zbyt przyjemna. Całe Michałowo brało wtedy udział

STR. 21


w tej akcji. Odśnieżali wszyscy, bez wyjątku, zakłady pracy, gmina, szkoły. Studniówka?? Tylko w szkole, na własnej sali gimnastycznej. Własnoręczne dekoracje, od półtora miesiąca nie mieliśmy w-f-ów, trzeba było w końcu się do czegoś przyłożyć. Na studniówkę zaproszeni byli wszyscy, rodzice, nauczyciele, dyrektor, lekarze, wójt, sekretarz, czyli największe władze naszej zacnej metropolii. Spytacie o maturę, być może mieliśmy trochę łatwiej od was. Na sali byli obecni rodzice, wyposażeni w kanapki, napoje i słowa otuchy jeśli trzeba. Rzucali nam ściągi w ekstremalnych sytuacjach. Ja nie miałam tyle szczęścia, pilnował mnie ówczesny Pan Dyrektor Henryk Sokołowski. Nie mogłam nawet wyprostować kości. Teraz przyszła kolej na najlepsze historie. Dla pewnej nowej nauczycielki chłopcy pod krzesło podstawili korki, które natychmiast wystrzeliły po tym jak biedna na nie usiadła. Dla tej samej nowej nauczycielki, która lubiła obnosić się ze swoimi wdziękami na wierzchu, chłopcy wrzucali cukierki za bluzkę, zakładali się kto trafi „najgłębiej”. Któregoś razu dla kolegi z klasy podpalono sznurówki, o zapachu chyba nie muszę opowiadać, ale nie ukrywam… śmiesznie było. Pan profesor Matys od hi-

STR. 22

storii był prawdziwym mistrzem wyimaginowanych sytuacji, pogratulować wyobraźni. Podczas klasówki stawiał krzesło na biurko, brał gazetę, w której wycięta była wielka dziura. Spoglądał przez nią na klasę. Udawał, że właśnie czyta najnowsze sportowe newsy. „Aaaa ty ściągasz…!!!” Był niesamowitym człowiekiem. Gdy przyszła następczyni pana Matysa, nie pamiętamy, która klasa to była, zażyczyła sobie by czytać 5 lektur z historii w semestrze. Potem mieliśmy ją nagrodzić rozległymi streszczeniami, pełnymi szczegółów. Jednego kolegę w szczególności lubiła przepytywać. „Więc jaką książkę przeczytałeś?” „Ważka, ważka to motyl!!! Nie zna pani?? Mój wujek napisał ten bestseller w wojsku!!!” No i dostawał piątki, słusznie… jego głowa wręcz eksplodowała od pomysłów. Śmiechy ucichają, następuje przyjemna cisza, to była naprawdę aktywna część dnia. Jako dziennikarz wyniosłam wiele z tych opowieści, że dobry temat wcale nie jest gdzieś daleko, wcale nie trzeba głęboko kopać by go znaleźć. Wystarczy cofnąć się o parę lat wstecz, reszta jest niepotrzebna. Luiza


PRZYGODY MŁODEGO RYBAKA

WIELKA RYBA

Nareszcie nadeszła wiosna... No wiecie, piękna pogoda, wszystko się zieleni, koty marcują, zaspane muchy wpadają do ucha... He he he, no tak, ale najważniejsze, że jest śliczna pogoda. Ach, i jeszcze jedna ważna sprawa, lód wreszcie zszedł, sezon wędkarski rozpoczęty. Tylko czekać weekendu i jechać. Przez cały tydzień śniły mi się tylko ryby. Gdy nadszedł piątek, wraz z nim przyszła zmiana pogody... Ciemne chmury spowiły niebo, a słońce, niczym zamordowane przez nikczemne kłęby czarnego zła, nie mogło się przedrzeć. Nooo... Może troszkę przesadziłem z tą pogodą... W każdym bądź razie było pochmurno. Ech, ale na ten dzień czekałem cały tydzień, nie pozwolę, aby zła pogoda zepsuła mi wyjazd z wędkami. Wybieram się jak zwykle bardzo chaotycznie, siedzenie jest, pozwolenie na wędkowanie PZW jest (to nic, że nieopłacone, ale jest), MP3 jest, coś do jedzenia- Snikers, no ok., idziemy... No jasne, jednośladowa maszyna 4sówowa, poruszająca się sama za pomocą napędu silnikowego została w garażu u babci... Może rowerkiem? Bleee, zimno i do tego powietrza w kołach nie ma.

No cóż, nie zostało mi nic innego niżeli iść z kapcia... Trochę zmarzłem... Ale cóż, spacerek dla zdrowia. U babci zorientowałem się, że nie mam wędek (właśnie coś wspomniałem wcześniej o chaotyzmie...), prawa jazdy, kasku, który również został w domu oraz kluczyków do mojej maszyny... Szlag by to... Wracając do domu spotkałem kolegę, który również wybierał się na ryby, zgadaliśmy się, że spotkamy się na miejscu o określonej godzinie. Ok, tym razem chyba wszystko zabrałem, po raz drugi poszedłem dziś do babci, spakowałem się... WSIO? To WIO! I pojechałem. Na cegielnię. Na miejscu już czekał na mnie mój kumpel Damian. Pogoda nie była najgorsza, ale wiało jak cholera, usiedliśmy pod drzewami, na górce, aby za bardzo nie dmuchało. Pierwsze zarzucenie wędki w tym sezonie.... Fiasko.... Za blisko, nic nie weźmie, kurde, wiatr wieje.... Drugie podejście, duży zamach... Spławik na drzewie... No jaaaa... Cię kręcę, niezły początek sezonu.... Po kilku próbach uratowania sprzętu zdecydowałem zostawić spławik na drzewie i uciąć żyłkę, no i od nowa zakładać... Stoper... Spławik.... Ciężarki... Przypon... Haczyk... No może teraz? Jest, udało się, idealne miejsce, w sam raz na karpia... Podczas gdy kumpel wyciął drugiego raka, coś zaczęło mi "skubać", czeekaaamm... Taaaa.... Odpowiedni moment, przyczajony tygrys... Bach, zacinam.... Jeest, siedzi, uuuu, ale ciągnie... Wieeelka ryba, walczę, walczę.... Dla wędkarza ta chwila jest najlepsza, niepewność, chwila skupienia i szczytowej cierpliwości, jest, widzę... super... Płotka... O.o <- (moja mina) Do końca tego dnia nic nam już nie capnęło. Jednak dziadek miał rację, trzeba było wziąć szmatkę, żeby ręce wytrzeć... Bo gówno złapałem... POzdr. Łukasz

STR. 23


LEKTURY PRZED MATURA Przed samą maturą trzecioklasiści zwykle powtarzają wszystkie omawiane dotychczas lektury. Ale żeby się do końca nie zniechęcić, może warto sięgnąć po lektury w nieco innej odsłonie? 1) H. Krall „Zdążyć przed panem Bronkiem” Pełna niespodziewanych zwrotów akcji historia, która wydarzyła się gdzieś na przedmieściach Białegostoku. Dwóch zbieraczy złomu- pan Henio i pan Bronek, zakłada się, który pierwszy dotrze do skupu z pełnym wózkiem. Po drodze czeka ich wiele niespodzianek… 3) H. Sienkiewicz „Potok” Spokojna, pełna opisów przyrody opowiastka o życiu i pracy austriackich góraliplayboyów mieszkających nad potokiem nieopodal stawu, w którym topi się morderców i czarownice.

2) S. Żeromski „Przedpokój” Cała akcja powieści rozgrywa się w przedpokoju starego domu na wrzosowisku. Zjawiają się w nim dziwne postacie, m.in. Guślarz, Chochoł, Sali Mali i Świnka Peppa. Autor przedstawia historie życia każdego z nich, a na koniec krzyżuje ich losy w tytułowym przedpokoju. 4) E. Orzeszkowa „Nad Sedesem” Gorzka prawda o tym, że ostre picie przed maturą nie popłaca. Przekonuje się o tym Gienia, która za bardzo zaszalała w przeddzień egzaminu i zamiast przystąpić do niego razem z innymi, zmaga się z zatruciem alkoholowym w ciszy pustego mieszkania. Przy okazji odkrywa, że jej matka jest transwestytą. Emila STR. 24


RECENZJA

„BLACKSAD. CZERWONA DUSZA” „Blacksad. Czerwona dusza” – komiks Juana Diaza Canaleza i Juanjo Guarnido to inteligentny i bardzo wciągający czarny kryminał. Jego bohaterowie, chociaż ludzcy aż do szpiku kości, twarze mają zwierzęce. Takie wizerunki postaci służą podkreśleniu charakterów, a może raczej ich funkcji społecznych. Kot i prywatny detektyw wyróżniają się niezależnością, pies to urodzony glina, a skoro sowy są mądre, to robią w nauce. Intryga w „Blacksadzie” jest mocno polityczna. Odnosi się do prawdziwych wydarzeń sprzed pięćdziesięciu lat. Jest tu polowanie na komunistów (prawdziwych i pofarbowanych), które zafundował amerykańskim elitom senator McCarthy, z zatrudnieniem hitlerowskich naukowców do pracy przy bombie atomowej. To jednak tylko tło, z którego wyłania się historia szpiegowska, a w samym jej środku tytułowy Blacksad – prywatny detektyw w postaci przystojnego czarnego kocura. Najpierw na jego drodze staje przyjaciel z przeszłości oraz piękna kobieta. Potem dostaje się do świata elit sztuki i polityki. W końcu próbuje rozwiązać mroczną kryminalną zagadkę, której wielkim atutem jest fakt, że nic nie jest takie, jakim się wydaje.

Rysunki komiksu, chociaż są na nich wszystkie kolory, przeważa odcień podobny do sepii (niezwykle pasujący do klimatu sprzed półwiecza, który każdy może skojarzyć sobie z fotografiami). Guarnido znakomicie czuje się kreśląc ruch i drugie plany. Talent zawodzi go w przypadku kobiet, u których futrzaste kanony piękna jakby nie przystawały do naszych standardów urody – tutaj zwierzęcość jest tylko namiastkowa. Podobno prawda wymaga poświęceń, trudno znaleźć w niej coś pociągającego. Jednak ten kryminał po prostu wciąga. Nie wiem, czy to przez fantastyczny humor, tło historyczne, czy znakomite postacie i intrygę (pewnie każdy z tycz elementów). To wszystko tak umiejętnie skomponowane sprawia, że poprzestanie na lekturze tylko jednej części „Blacksada” wydaje się niemożliwe. Dorota

Komiks zwraca szczególną uwagę nie tylko świetną historią i finezyjnie skrojonymi postaciami, ale i poczuciem humoru (to podobało mi się najbardziej), nie nachalnie wplecionym w scenariusz. Drugi plan, gdy Blacksad spaceruje przez uniwersytet to mistrzostwo, świetny jest też komunista dalmatyńczyk paranoik. „W głębi duszy jesteś przesądny?” – mówi ukochana detektywowi Blacksadowi. „A może być inaczej, skoro jestem czarnym kotem?” – pada odpowiedź. Takich kwiatków jest pełno, w dodatku sprawnie zmontowanych.

STR. 25


CZAS NA SZCZĘŚCIE No tak, wiosna. Wszystko budzi się do życia i co to ja chciałam? A już pamiętam. Więc wiosna, tak wyczekana, wymarzona, słońce zalewa wszystko. Można zaobserwować pierwsze pary zakochanych (ciekawe na jak długo?), ale tak bez złośliwości, to miłość i szczęście są bardzo ważne. No miłość to tam swoją drogą, ale szczęście to już jest dopiero coś. Oczywiście dla każdego wynika z czego innego np. tegoroczni maturzyści już nie mogą doczekać się, kiedy to rozwiną skrzydła szczęścia po swoim egzaminie dorosłości. Ach… szczęście, tak lekko się oddycha (dobrze, że matura dopiero za rok). A co dalej do szczęścia, to po prostu dobrze jest je mieć, przecież każdy chce być szczęśliwy, a to dobrze się składa, bo chcieć to móc (podobno). Więc, jeżeli ktoś szuka szczęścia, to na pewno je znajdzie, bo szczęściem może być wszystko, dobry przyjaciel, rodzice, „fotka.pl”, czy znaleziony na ulicy piątak. I skoro to takie proste, to ludzie bierzcie i szukajcie swojego szczęścia, śmiałym los sprzyja! Ostatnio zaszokował mnie fakt, kiedy uświadomiłam sobie, że ludzie nie potrafią cieszyć się z tego, co posiadają. Ciągle szukają swojej gwiazdy i nie dostrzegają prostych radości, z których składa się nasze życie. Nie szukajmy problemów tam, gdzie ich nie ma, niech nic nie robi różnicy, niech nic nie ma znaczenia, czas trochę oszaleć. I wiem, że nie mogę się mylić. Jeżeli kropla szczęścia znaczy więcej niż beczka mądrości, to chyba warto zaryzykować i popatrzeć optymistycznie na świat…Ale z drugiej strony, to mądrość też jest szczęściem, więc najlepiej chyba jest mieć jedno i drugie. Doskonale wiem, że to, co tu teraz piszę jest oczywiste dla wszystkich (polski naród mądry i bystry jest), tak

STR. 26

w ramach przypomnienia, szczęście to chwile takie drobne , uśmiech, czy dobry gest, to wszystko składa się na coś wspaniałego i warto jest uczynić się szczęśliwym, choćby potem miało się żałować. A człowiek jako naiwna istota będzie próbować i wierzyć, walczyć o swoje szczęście, o każdy oddech w tym trochę nadgniłym świecie. Dla ludzi, którzy mimo wszystko widzą sens, szacunek, choćby i za wiarę, ślepą. Więc powtórzę : każdy może uczynić się szczęśliwym. I kropka. Prawda, że proste? I w ramach ostatniej, małej depresji pozdrowienia dla moich przyjaciół. Ela


WIERSZE WIOSENNE *** Coś mnie męczy Za bardzo spokoju nie daje Ciężko mi się oddycha Z mozołem układam to życie do kupy Już nawet miałam się cieszyć Z każdej chwili I nawet w tym złym szukać dobrego A tu cholera człowiek, naiwna istota I w miłości marzy mu się prostota Ja wiem, pewnie się bałam Ale teraz już czuję To może zabierz mnie na wiosenny spacer Brudne ulice się nie liczą. *** Ja tu nie jestem od narzekania Niby z jakiej racji Nie mam się cieszyć wiosną Niech ktoś inny ponarzeka Ja chcę się cieszyć Z tej głupoty. To nic, że z zamkniętymi oczami. I choć już to wszystko widziałam, Mam zamiar się zaskoczyć. A może, ktoś mi powie coś Czego jeszcze nie wiem. Ela ______________________________________ Wiśnie rewolucyjnie Przełożę wiśnie ze słoika na chleb Niech czują się swobodniej Już nie cisną się na chama w słoiku Jedna drugiej nie musi całować Tej samej galaretki dzielić Teraz większość oddzielnie leży Jedna ma więcej, druga mniej W tej radości wisienki moje zapomniały O jednym. Na chlebie nie poleżą długo i spokojnie Jak w słoiku Relaks Dobry wieczór Witam serdecznie, co też pan lubi robić w wolnych chwilach?

A lubię sobie czasem codziennie nie wstawać z łóżka i modlić się żeby nie budzić się więcej. To bardzo ciekawe, proszę dalej. Oczywiście. Więc co jakiś czas gdy co dzień zażywam rozpaczy i sklejam co mogę w puchu kołdry lubię sobie wstać i uzupełnić płyny. Ależ to niemądrze. Bez wody byłoby łatwiej. Tak rzeczywiście he he, ale taki jestem zwariowany, gdy skaczę z progu nadziei i nie mogę tam z powrotem wejść. Męczę się spadając. Co jeszcze Panu towarzyszy? Poda Pan łyżeczkę? A tak, proszę. Może ciasteczko? Więc Zajmuję się wtedy, cały czas najważniejszymi sprawami, oddycham, łykam tabletki, prócz tego oddycham, a także pazury ciemności chwytają mnie, zaczepiają się o policzki, usta, powieki i rozrywają co mogą. Gdy białość kości i czerwień mięśni roszę słonymi kroplami to ciekawie się czuję. I jak już mówiłem, piję wodę. Szklankę Szklankę? Oho ho, to sobie Pan widzę pozwala. No tak, nie żałuję sobie. Często biję się w piersi i żałuję, że jestem głupcem, który nosi kamień w bucie, a zapomina że ma buty i zamiast głazu na plecach koszulę. Wtedy czasem sobie wychodzę, podskakuję i całuję słońce w policzek jakby był to mój Ojciec. Szymon STR. 27


Siemandero! Wraz z nadejściem wiosny postanowiłem czynić dobro. Wiele mądrych książek radzi, co i jak. Dobrą radą jest, aby zaczynać od siebie. Zrobiłem dobry uczynek dla siebie i poszedłem spać. Za to, jaki sen miałem! Stoję pośrodku dwóch gór. Panowie w białych fartuchach podjeżdżają z taczkami i wysypują żwir. Zawracają. Idę za nimi i widzę, jak wjeżdżają do mojej przychodni, a ja akurat mam katar. W porządku, to tylko katar, mówię sobie, nic ci nie będzie. Podchodzę do drzwi przychodni, a tu wycieraczka ucieka. Nie to nie ty…ty…ty wycieraczki! Postawię się. Odważny jestem z charakteru. Postawię się wycieraczce. Wchodzę, niech wie, że nie wytrę butów. Nagle wycieraczka zaczyna mnie gonić. To już ok., ok., pokojowy jestem, nie wiadomo z jakiej gumy ta wycieraczka. Chcę wytrzeć nogi, a ona ucieka. Ucieka i goni mnie zarazem… Biegnę, a tu bobsleje, a w nich bobsle…bobslejarze?…bobsleiści?…dwóch bobów. Bliźniaki…i oto widzę! Boby w kaskach złotych z reklamą Rydz.com na ich przedzie. Prędkość sanek rośnie, jak rosną kwiaty koło domu babci, tam, gdzie ojczyzna moja i miejsce moje, i łóżko moje, i lampka nocna moja, a każda roślina miłą się zdaje. I mkną te sanki, za ciężkie pieniądze opłacone, zapewne tego, kto kaski Bobom ufundował, a dojrzałem, że płoza jedna jak śnieg biała, gdy samochodów spaliny go nie zanieczyszczą. Druga zaś czerwona jak babcine buraki na polu i kapusta czerwona z Żabki za 1,89, co z niej surówka przepyszna jest, choć niezdrowa, bo pryskane to cholerstwo i temu tanie takie. Jedzie bobslej ten, a w nim bobki w liczbie dwóch, jak to nieszczęścia w przysłowiu, które parami chodzą i bobslejami jeżdżą. Na mnie prosto jadą, a ja zejść nie mogę z drogi i siła mię jaka tam trzyma… Zbudziłem się. Koc mój puszysty odrzuciłem jak… Znaczy wstałem. Niesamowity sen, dziwnie w nim nawijałem. Może coś znaczy, wizja jakaś. Hm, pewnie mleko podrożeje. Idę do sklepu. Naara. Andrzej Perełka

Redakcja: Luiza Gobiec (redaktor naczelna), Monika Stpiczyńska, Agnieszka Jarocka, Joanna Romańczuk, Elżbieta Szycik, Dorota Gryka, Justyna Małaszewska, Szymon Trusewicz, Marek Bura, Magda Kazberuk, Anna Bura, Emilia Gryniewicz Opiekun gazetki: Dorota Sulżyk Strona angielska: Edyta Rosiak Email: sumrozowy@wp.pl Adres: LO w Michałowie ul. Sienkiewicza 5


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.