Podmiot: Moderna
Anna Rumińska
Antropologia rzeczy Estetyzacja i legislacja czy socjalizacja? Wydaje się, że estetyzacja przestrzeni publicznej jest już modą. Poddaje się temu procesowi również architekturę, w tym najczęściej zabytkową, ale i tę nie objętą jeszcze stosownymi rejestrami i przepisami – na przykład architekturę powojenną określaną mianem architektury późnego modernizmu (dla potrzeb niniejszego tekstu: Moderny). Starania władz miejskich są na tym polu szczególnie cenne, jednak mimo ogromnych nakładów finansowych kierowanych na poprawę estetyki miejskiej, jej chroma i zepchnięta na pobocze sfera społeczna powoduje, że cel, jakim jest ogólnie zwana „poprawa przestrzeni”, nie jest wciąż osiągany. Odnowiona tkanka architektoniczna wystawiana jest na nowe, destrukcyjne działania. Częstym widokiem są więc wątpliwie ozdobione lub wręcz naznaczone wandalizmem fasady architektoniczne (uznane przez odnawiających za wizytówkę architektury) albo zdewastowane elementy wystroju miasta, jak na przykład mała architektura, zieleń czy elementy o genezie artystycznej. Drugim, równoległym torem oficjalnych działań są usiłowania wprowadzenia regulacji prawnych, których celem jest powstrzymanie właścicieli lub zarządców cennych obiektów architektonicznych przed ich samowolną i niekontrolowaną modyfikacją, nazywaną często modernizacją. W tym przypadku również cel nie jest często osiągnięty, ponieważ powolne procesy legislacyjne nie nadążają za modernizacyjnymi zakusami tych, którzy dysponują prawem do zarządzania określonym obiektem. Obydwa rodzaje wspomnianych działań są jak najbardziej pożądane, jednak nie powinny być jedynymi, ponieważ jest mało prawdopodobne, aby skupienie uwagi na aspektach li tylko estetycznych i legislacyjnych przyniosło szanse na podniesienie statusu architektury i przestrzeni miejskiej. Późna wrocławska Moderna jest przykładem zamkniętego (acz dyskusyjnego) zbioru obiektów i założeń, który skutecznie broni się przed pozytywną waloryzacją. Obrona ta nie jest wszak akcją kontrolowaną, a raczej skutkiem ubocznym zaniedbań i pewnego rodzaju mimowolnym odruchem struktury miejskiej. Skoro bowiem zauważyć można brak szerszych i systemowych działań w zakresie programowania udziału tych obiektów w strukturze miasta lub dzielnicy, to obiekty owe zaczynają żyć własnym, niekontrolowanym życiem, wspomaganym przez skupionych wokół nich stałych i tymczasowych mieszkańców lub gości. Jako obiekty obciążone wysokim poziomem społecznej dezaprobaty, są one
1
podatne na coraz głębszą degradację i negatywną waloryzację – zarówno estetyczną, jak i techniczną i funkcjonalną i wreszcie antropologiczną i społeczną. Schematy organizacji działań w szerokim znaczeniu ratowniczym są stosunkowo proste, a jednak często zbyt trudne dla wielu polskich instytucji i jej pracowników. Wobec tej prostoty, niebywale trudnym wydaje się zadanie opracowania struktury współdziałania i współistnienia późnej Moderny w rzeczywistości wrocławskiej ponowoczesności oraz stworzenia systemu niezbędnych aktywności w celu przywrócenia godnego udziału Moderny we wrocławskiej codzienności. Określeniem „społeczeństwo obywatelskie” pragnie mianować nasz naród niejeden organ władzy gminnej, wojewódzkiej czy państwowej. Warto jednak pamiętać, że określenie to nie oznacza dążeń do estetyzacji przestrzeni miejskiej lub tworzenia przepisów prawnych regulujących w ostry sposób rozumienie zasad wolnego rynku. Ślepa estetyzacja jest jak świeża, krwistoczerwona płachta na nieszczęsnego, hiszpańskiego byka: świeżość i ostrość jej barwy błaga o zniszczenie, podczas gdy uparta legislacja działa jak program antywirusowy: po narodzinach nowego antywira pojawią się nowe wirusy, na które zabezpieczeń jeszcze nie ma. Dyskurs wokół późnej wrocławskiej Moderny toczy się najczęściej w gronie przede wszystkim urzędników administracji gminnej lub wojewódzkiej, specjalistów dziedzin tzw. ścisłych, na przykład architektów, urbanistów, inżynierów budownictwa (specjalistów od infrastruktury technicznej budynków) i oczywiście prawników. Zastanawia fakt, że zwyczaj łączenia sił nauk ścisłych i humanistycznych nie jest we Wrocławiu trendy. Z pewnością cenne rezultaty dałoby – wzorem krajów zachodnich – zaangażowanie do tych debat specjalistów w zakresie komunikacji i psychologii społecznej, antropologii kulturowej, socjologii i kulturoznawstwa. Brak takiego zwyczaju we wrocławskiej (i nie tylko) administracji determinuje liczne niepowodzenia organizacyjne, marnotrawstwo funduszy publicznych i zupełnie nieprzewidziane rezultaty. Porównanie owych działań władz do procedur, jakie są przez te same władze narzucane w procesach pozyskiwania dotacji przez organizacje pozarządowe na realizację zadań ze środków publicznych, prowadzi niestety do ich mało optymistycznej oceny. Dowolna NGO, która postanowi aplikować o dotację ze środków publicznych w formie złożenia oferty na realizację swoich statutowych zadań, jest zobowiązana do wykazania ścisłej zgodności celów swego projektu z celami danego programu operacyjnego ogłoszonego przez donatora. Dla niezorientowanych przybliżmy: beneficjent (przykładowa NGO, która być może otrzyma dotację na przykład na wykonanie remontu) bierze wówczas udział w otwartym konkursie ofert, który jest opracowany i ogłoszony przez donatora (na przykład władze gminne lub wojewódzkie) zgodnie z programem dofinansowania tego typu działań. Program jest ustalany na wyższym szczeblu, przykładowo państwowym lub europejskim (unijnym). Aby zatem beneficjent otrzymał dotację, musi złożyć ofertę na realizację swego projektu i wykazać w niej, że 2
jego cel jest celem danego programu, w ramach którego ogłoszony jest program. Jeżeli wykaże zgodność celów, otrzyma dotację. Ale to nie wszystko: oprócz celów musi opisać również oczekiwane rezultaty, tj. odwrócenie celów: jeżeli przykładowo celem jest wykonanie remontu obiektu X, to oczekiwanym rezultatem jest wyremontowany obiekt X. Rezultaty opisane na etapie składania oferty podlegają weryfikacji po zrealizowaniu projektu wraz z efektem tej realizacji. Jeżeli okaże się, że rezultaty są nikłe lub zupełnie nietrafione (bywa tak w niektórych nierzetelnych projektach dotacyjnych), beneficjent musi zwrócić całą kwotę dotacji. W typowej procedurze dotacyjnej, władza (Sektor I) to donator, a społeczeństwo, Sektor II lub Sektor III, to beneficjent. Sektor II to firmy komercyjne. Sektor III to organizacje pozarządowe. Spróbujmy teraz odwrócić układ sił: władza to beneficjent, a społeczeństwo to donator. Donator – społeczeństwo – ogłasza konkurs na realizację zadania rewitalizacji założenia mieszkalno-usługowego przy Pl. Grunwaldzkim we Wrocławiu. Donator dysponuje środkami publicznymi na realizację tego zadania – wszak budżet państwa i kasa miejska konstruowane przy udziale społeczeństwa. Beneficjent (Sektor I, czyli władza) składa zatem ofertę społeczeństwu na zrealizowanie zadania ze środków publicznych (tj. pochodzących wprost z kieszeni przedstawicieli Sektora II i III, jak również Sektora I). Donator sprawdza ofertę pod względem zgodności celów projektu z programem operacyjnym opracowanym dla miasta Wrocławia, sprawdza również oczekiwane rezultaty, weryfikuje metody realizacji projektu oraz jego budżet, po czym stwierdza poprawność sporządzenia oferty i przyznaje dotację. Beneficjent (na przykład władza gminna lub wojewódzka) realizuje zadanie za pieniądze publiczne, a po jego zakończeniu składa sprawozdanie społeczeństwu (donatorom) z jego wykonania. Sprawozdanie wydaje się być poprawne od strony prawnej i finansowej, bowiem władza wykazała osiągnięcie oczekiwanych rezultatów posługując się zapisami korzystnymi dla wydźwięku sprawozdania. Donator weryfikuje zatem realizację zadanie w terenie, gdzie okazuje się, że rezultaty osiągnięto w znikomej części. Stwierdziwszy błędne wykonanie zadania, nakazuje beneficjentowi zwrot dotacji. Przykładem takiego zadania może być ulica Szewska we Wrocławiu, która jak w baśni przemieniła się z brzydkiego kaczątka w pięknego łabędzia. W baśni jednak łabędź dołączył do pozostałych swych braci i żyli dalej szczęśliwie. Szewska szczęśliwym łabędziem na pewno nie jest. Wzdłuż tej ulicy zlokalizowanych jest kilka ciekawych przykładów późnej Moderny, począwszy od galeriowca i klatkowej zabudowy mieszkalnej wzdłuż ulicy Wita Stwosza, otaczających obecnie plac z Rzeźbą Konia. Koń niczego sobie, są gorsze we Wrocławiu, ale plac jest wpadką społecznoprzestrzenną, choć w planie urbanistycznym jest on na pewno założeniem poprawnym. Zatem estetycznie – poprawny (rzeźba zasłużonego artysty), prawnie – zgodny z przepisami (szerokości
3
przejść, jak trzeba, dostęp dla niepełnosprawnych – zapewniony), technicznie – nowoczesny (wszystkie obrzeża, jak malowane, spadki powierzchni umożliwiające odwodnienie) i…co? I nic. Pieniądze wydane, plac zmodernizowany i ozdobiony, ale mimo to często jest pusty i przede wszystkim pozbawiony jest identyfikacji – mówiąc potocznie nie ma wyrazu, jest nijaki. Estetyzacja była, legislacji stało się zadość, technologię wykorzystano. Wszyscy powinni być szczęśliwi – na pewno są decydenci i projektanci, ale plac i jego goście – nie. Czasem ktoś przysiądzie przy koniu, ale niewątpliwie bardziej kusi plac po przeciwnej stronie z kulkami i sikawką, mimo że kulkom na okres zimy zakładane są kożuszki z folii, co by im zimno nie było. Dlaczego przy koniu nikt nie siada? Jaki był cel tej modernizacji? Estetyzacja czy rewitalizacja? A może powinna nim być socjalizacja? A jeśli tak, to dlaczego nie zostanie osiągnięty? Można podać kilkadziesiąt argumentów, ale lepiej będzie skupić się na zabudowie wokół placu. Trzy obiekty mieszkalno-usługowe w stylu późnego modernizmu oznaczają ten obszar w płaszczyźnie symbolicznej, historycznej, funkcjonalnej i społecznej. Aspekty estetyczne powinny być tu na ostatnim miejscu, powinny być nienapastliwym i na pewno nie decyzyjnym tłem owych bardziej istotnych kontekstów. Proces projektowy modernizacji powinien być zdecydowanie poprzedzony analizą relacji wyżej wspomnianych czterech aspektów, a uczestnikami i autorami analizy powinni być przede wszystkim humaniści, a nie inżynierowie. Analiza sfery symbolicznej i historycznej mogłaby naprowadzić na identyfikację peerelowską, hippisowską lub nawet gombrowiczowską (obecnie mamy tu rzeźbę wykonaną podobno dla stadniny koni…), która przywiodłaby funkcję tego placu do konkretnych użytkowników (do młodzieży, artystów, mieszkańców, przechodniów?). Analiza społeczna byłaby stosunkowo prostym zadaniem, ponieważ wszystkie te trzy budynki pełnią tę samą funkcję. Zróżnicowany mógłby okazać się przekrój społeczny mieszkańców, ich charakterystyka socjalna, zawodowa, psychologiczna, ale wszystkie te czynniki zawiodłyby autorów analiz do rzetelnych wniosków na temat wymaganej formuły placu – formuły, która w perspektywie antropologicznej obejmowałaby aspekty symboliczne, funkcjonalne, historyczne i społecznościowe. Właśnie dzięki zgromadzeniu w jednym miejscu kilku obiektów Moderny, plac ten miał szansę stać się na planie miasta miejscem o wyjątkowej identyfikacji. Ale stał się placem z koniem. Powróćmy jednak do kwestii wydatków publicznych. Czy zatem beneficjent funduszy przewidzianych na modernizację tego placu powinien je zwrócić? Trudno tego oczekiwać w praktyce, nie jest to zasada legislacyjna. Jednak jakże wiele znamy takich przypadków z wrocławskiego życia codziennego, prawda? Wszak owe tzw. środki publiczne, to NASZE pieniądze. Ale przypadki te kończą się na stwierdzeniu donatora o błędnym wykonaniu zadania przez beneficjenta czyli władzę gminną lub wojewódzką. Bywa, że bunt mas idzie dalej i prowadzi do medialnej nagonki na władze, jednak i to nie pomaga, być może z powodu upodobania mediów wyłącznie do nagonek. Ale czy TEN donator zwraca
4
kwotę dofinansowania? Bynajmniej. Dlaczego zatem TEN donator ma taki przywilej? Zabijcie mnie, lecz nie wiem.
Moderna jako podmiot Czym w zasadzie jest architektura? Dziełem sztuki, środowiskiem zbudowanym, rzeczą, a może twórczością, działaniem, procesem, akcją? Nie miejsce i czas, by to rozstrzygać, z resztą liczni już się nad tym głowili i głowić będą. Zatrzymajmy się jednak na architekturze jako rzeczy. Brzmi obrazoburczo? Niekoniecznie. Takie właśnie ujęcie architektury, a konkretnie Moderny, pozwoliłoby na inne jej interpretacje i oceny. Antropologia Moderny może być też zatem antropologią rzeczy. Dzięki tej perspektywie myśl humanistyczna o Modernie będzie tylko bogatsza o kolejne jej ujęcie. Procesy poznawcze, jakim poddawana jest architektura późnego modernizmu, kładą nacisk przede wszystkim na traktowanie jej przedmiotowo, a nie podmiotowo, jednak pozornie tylko trudna antropomorfizacja architektury może okazać się nową ścieżką poznawczą. Decydując się na postrzeganie trudnej architektury, jako bytu użytkowego, sprowadzamy ją do roli podrzędnej człowiekowi – gombrowiczowskie upupienie powoduje, że architektura jako rzecz jest przedmiotem, rzeczą. Idąc tym śladem warto jednak przyznać rzeczom, a zatem i owej trudnej architekturze, prawo do bycia podmiotem. Ale czy człowiek może żyć bez architektury? Innym słowem, czy możemy obejść się bez kilkunastu lub kilkudziesięciu dyskusyjnych obiektów wpisanych silnie w tożsamość naszego miasta? Myśląc racjonalnie – nie, bowiem nie sposób pstryknąć palcem i doprowadzić do ich zniknięcia, nawet gdyby było to życzeniem wielu. „Ostatecznie zatem rzeczy przestają funkcjonować w tej relacji jako byty podległe i stają się pełnoprawnymi podmiotami – przynajmniej w obrębie tego, co zwiemy <dziejami>” (Rakowski 2008). Ewa Domańska wspomina o nowym innym w humanistyce de-antropomorfizowanej: „Inny to już nie ktoś, kto różni się od nas – innych ludzi – ze względu na rasę, płeć, klasę lub opcję seksualną czy religijną, lecz także ktoś, a może przede wszystkim ten/ta/to, kto różni się od nas gatunkowo i/oraz organicznie (w sensie bycia nie-organicznym)” (Domańska 2008). Rozważania o Modernie jako samoistnym bycie utylitarnym doprowadzić mogą do interesujących spostrzeżeń i wniosków, opartych na jednej z definicji rzeczy: „rzeczą jest dla nas to, co jest (albo może być) do czegoś przydatne, a zwłaszcza to, co wspiera nasze (dobre samo-) poczucie człowieczeństwa.” (Domańska 2008). Skoro zaś przyznamy architekturze późnego modernizmu status podmiotu wspierającego istnienie człowieka, możemy śmiało przyznać jej również godną rolę współtwórcy tożsamości naszego miasta, jako zbiorowiska indywidualności, charakterów, opinii, interpretacji i temperamentów. Stąd już krótka droga do traktowania Moderny jak człowieka – trudnego w obcowaniu, ale człowieka. I tak trzymać.
5
Ośrodek Trudnych Dzieci z Uzdolnieniami Cześć stary kumplu! Wybacz, że nie pisałem tak długo, ale byłem zajęty codziennymi problemami. Mamy w Ośrodku kilkunastu wychowanków, z którymi są ciągłe problemy. Niektórzy z nich są u nas od kilkunastu już lat, niektórzy trochę krócej, może dlatego nie umiemy wciąż wypracować dla nich jakiegoś skutecznego programu wychowawczego. Dyrektor Ośrodka miał się tym pilnie zająć, ale póki co, tylko o tym mówi – żadnych kroków nie podjął, nie wydał żadnych konkretnych dyspozycji, nie zaproponował nawet narady lub przynajmniej jakichś grupowych warsztatów, na których moglibyśmy przynajmniej podzielić się spostrzeżeniami. Niech to szlag, bracie! Głową muru nie przebiję, ale krew mnie zalewa, gdy lata mijają, te dzieci rosną, dojrzewają i widzę, że dla niektórych już nie ma ratunku! Te dzieciaki są naprawdę fajne, mają mnóstwo talentów i zalet, ale kiedykolwiek pójdą między ludzi – wiesz, na jakieś zajęcia integracyjne albo zawody sportowe – od razu są z nimi problemy. Nie wiem, czy to są problemy z nimi, czy może z ich otoczeniem, z ludźmi, których nasze dzieciaki spotykają na drodze. Po każdym festiwalu lub koncercie sypią się skargi: a to Chemik zatruł kogoś azbestem, a Hugo pobił na podwórku jakiegoś małolata, albo Elektronik nie umie się dostosować do pracy w grupie, a Grabiszyn nabrudził na korytarzu. Najgorzej jest z bandą z Grunwaldu, która ostatnio zepsuła jakiś zawór i zalała parking – właściciele kilkunastu samochodów złożyli hurtowo skargi. Nie wiem, jak pogodzić te głupie, dziecięce pomysły z faktem, że gdyby dać im się inaczej wyszumieć, no nie wiem…, na przykład rzemieślniczo, artystycznie albo sportowo, to nie byłoby tych wszystkich awantur i skarg. Wiesz Piotrek, większość z nich wynika z błędnej interpretacji tego, co oni faktycznie robią. Męczy mnie już to wszystko… Ale z drugiej strony, skargi spływają do nas praktycznie na bieżąco, tyle że są może mniej formalne – ludzie stale roznoszą dziwne plotki, ktoś komuś coś powie, a to jakiś napis na ścianie w rodzaju „wyrzucić Elektronika!” lub „do śmieci z chemikiem!”, a najgorsze, jakie czytałem, to „Grunwald do niszczarki”. Wyobraź sobie, że Zespół ds. Wychowania powołany dawno temu przez Dyrektora Ośrodka (tyle że zupełnie bierny w takich przypadkach), objął ostatnio naszych trudnych wychowanków ochroną w ramach przyznania im statusu „utalentowanych dzieci szczególnej troski”. Wydawałoby się, że nikt nie może ich usunąć z Ośrodka, ale formalnie ta ochrona nie ma racji bytu – gdy ktoś użyje prawnych argumentów, to bez względu na wszystko będzie mógł ich przenieść albo do poprawczaka, albo... Najchętniej zorganizowałbym im udział w normalnych, regularnych i profesjonalnych zajęciach, tak aby mogli pokazać, na co ich stać. Przede wszystkim, nie usuwałbym ich z Ośrodka, bo mają naprawdę wielki potencjał; Chemika wysłałbym do lekarza, fryzjera i na zakupy z opiekunem, żeby podleczyć jego wygląd i zdrowie, a potem postarałbym się o zatrudnienie go na przykład na uczelni wyższej przy seminariach, wykładach, konferencjach – byłby świetny w organizowaniu takich imprez. Hugo koniecznie powinien iść na terapię z rówieśnikami, trzeba go nauczyć pracy w zespole, on tego
6
bardzo chce, więc powinien zostać włączony w jakiś kilkunastomiesięczny program społeczny związany z ekologią lub rewitalizacją podwórka. Z Elektronikiem sprawa jest trudniejsza, bo on jest jakby z innej planety. Bardzo chce realizować swoje elektroniczne pasje, ale jednocześnie musi być bardziej zżyty z Ośrodkiem – myślę, że mógłby poprowadzić jakieś warsztaty elektroniczne i w ten sposób otworzyć się na Ośrodek, na inne dzieciaki i trenerów. Grabiszyn to podobny przypadek do Hugona – jemu trzeba konkretnego działania, on uwielbia akcje z udziałem wielu dzieciaków i młodzieży, mógłby być nawet jej liderem. No i grunwaldzka banda… Z nimi jest ciężko, ale to cudowne dzieciaki – to bardzo zgrana ze sobą szóstka, przy czym trzeba pamiętać, że są między nimi czasami takie konflikty, że ciężko jest ich pogodzić. Każdy z nich powinien mieć pewną swobodę działania – każdemu warto dać jakieś indywidualne zadanie do rozpracowania, a razem mogliby potem coś podsumować. Oni na co dzień wspólnie chodzą po sklepach, nad rzekę, mają swoje tajemnice, ale potem każdy ma czas dla siebie. Trzeba to uszanować, ale i nakierować jakoś ich potencjał i kreatywność, bo dobrego ładunku mają naprawdę sporo! No dobra, kończę już, bo pewnie Cię znudziłem… Na pewno każde z tych dzieciaków potrzebuje indywidualnego programu, ale sam tego nie zrobię! Potrzebuję zespołu i nie wiem, jak namówić Dyrektora, żeby podjął jakieś kroki. Trzymaj się stary, napisz coś o Waszych dzieciakach, może lepiej sobie z nimi radzicie? Pozdrawiam, Włodek. *** Włodek ma poważne zmartwienie ze swoimi wychowankami, ale czy istotnie z nimi? Wydaje się, że raczej z Dyrekcją i współpracownikami. Analogiczna sytuacja zachodzi we Wrocławiu. Przyjmijmy, że Włodek to my – SARP Wrocław, a Dyrekcja, to władze Miasta. SARP Wrocław spróbował dowiedzieć się, co niektóre osoby sądzą na temat Moderny, tych trudnych dzieci – jakie mają propozycje na rozwiązanie „wychowawczych” problemów. Wybraliśmy dwie metody: seminaria dyskusyjne i seminaria edukacyjne. Do udziału w tych pierwszych zapraszaliśmy specjalistów, tj. architektów, historyków sztuki i architektury, urbanistów i innych. W drugich brali udział studenci wrocławskiego Wydziału Architektury PWR oraz młodzież gimnazjalna. Na dwa seminaria dyskusyjne przybyło około pięcioro architektów (nikt z władz miejskich). Doszliśmy do wniosku, że albo ta tematyka, albo ta metoda nie jest wystarczająco dobra, więc postawiwszy na seminaria edukacyjne, zorganizowaliśmy studenckie warsztaty projektowe, w których studenci wzięli z zapałem udział. Jednak na otwartą dyskusję powarsztatową przybyło około pięcioro architektów. Kompletne fiasko. Czy to niepowodzenie naszej organizacji? Wydaje się raczej, że to porażka architektów i urzędników. To dowód, że wrocławska późna Moderna nie jest trendy. Z pewnością nie jest też całkiem passe, ale są pilniejsze zagadnienia oraz bardziej pasjonujące wydarzenia, niż dysputy na temat 7
zrujnowanego audytorium Chemii (któremu realnie grozi wyburzenie) lub dewastacji wrocławskiego Manhattanu. W obecnych czasach, kiedy wiele zarzutów kieruje się w stronę rzekomo biernej i znudzonej młodzieży, największe zainteresowanie i emocje wzbudza Moderna właśnie wśród młodych ludzi – począwszy od gimnazjalistów, skończywszy na studentach architektury. Z momentem uzyskania dyplomu architekta, a więc zdobyciu zawodu, kończy się zapał do działań społecznych, akcji edukacyjnych i ratowniczych. Kończy się „wolny czas” na działanie, a zaczyna się praca zawodowa, często emigracja i budowanie kariery architekta. Przysłowie „szewc bez butów chodzi” jest tu wyjątkowo aktualne – zawodowi architekci są grupą, która jest najmniej zainteresowana ratowaniem Moderny, która wykazuje również wyjątkowo niski poziom postawy obywatelskiej. Być może trudno im się dziwić, skoro większość czasu poświęcają na walkę o karierę i byt. Czy istotnie zaangażowanie społeczne jest obecnie tak trudną zaletą? Warto zamarzyć o czasach, gdy do Polski dotrze wzorzec architekta zaangażowanego społecznie – osoby, której bliski jest nie tylko comiesięczny PIT, rachunek bankowy i publikacja własnej realizacji w odpowiednim wydawnictwie, ale również działanie dla ludzi, tj. dla kultury i edukacji. Uczestniczyliśmy również, jako SARP Wrocław, w spotkaniu ogólnopolskim zorganizowanym przez pracowników Wydziału Architektury Politechniki Poznańskiej na temat kryteriów klasyfikacji XXwiecznych obiektów architektonicznych i urbanistycznych do listy dóbr kultury współczesnej. Działania, o których rozmawiano na seminarium, skupiały się rzeczywiście wokół kryteriów, wymieniliśmy także nasze spostrzeżenia związane z koniecznością (naszym zdaniem) podjęcia dialogu z zarządcami i właścicielami dyskusyjnych obiektów oraz aktywności edukacyjnej skierowanej do dzieci i młodzieży. Wydaje się bowiem, że te możliwości aktywności pozostają wciąż na uboczu zainteresowań specjalistów. Na koniec warto omówić spostrzeżenia wynikające z działań edukacyjnych realizowanych przez SARP Wrocław i inicjatywę EMSA. Na kilku seminariach z udziałem gimnazjalistów stale powracał temat budynków mieszkalnych zrealizowanych w latach 60-tych. Młodzież otwarcie i gorąco je krytykowała, zarówno od strony estetycznej, jak i społecznej i funkcjonalnej. Jednak wyraźne były w tym przypadku opinie nie poparte głębsza wiedzą z zakresu socjologii miasta i sztuki architektonicznej. Młodzieży należy wybaczyć te braki, wiek upoważnia bowiem do niepełnej wiedzy, ale dla specjalistów i władz miejskich opinie młodych Wrocławian powinny stanowić cenne źródło informacji, co jednak nie ma miejsca. Gimnazjaliści są grupą wiekową obciążoną poważnie stereotypami przetransponowanymi ze światopoglądów rodziców – osób starszych wiekiem, głośno wyrażających swoje oceny. Naturalne jest przejmowanie tych ocen przez ich dzieci, jednak nie zwalania to nas, specjalistów z obowiązku
8
edukowania młodzieży i dzieci w zakresie zarówno artystycznym, jak i funkcjonalnym, społecznym i technicznym.
Struktura i system Moderna jako produkt Pomyślmy, jak opinia publiczna przyjęłaby propozycję promocji architektury, jako produktu? Silne i usystematyzowane działania z dziedziny profesjonalnego marketingu, PR i reklamy, traktujące Modernę jako produkt reklamowy, z pewnością przyniosłyby interesujące rezultaty. Niejedna agencja reklamowa ochoczo (być może społecznie?) zaprezentowałaby biznesplan dla działań reklamowych, kampanię reklamową z prawdziwego zdarzenia. Wielu profesjonalistów byłoby oburzonych – architektura produktem? To nie przystoi. Czy rzeczywiście nie przystoi? Pewna skandynawska firma meblowa przeprowadziła niedawno kampanię reklamową z użyciem Moderny – tak, z użyciem. Architektura słynnego Domu Naukowca autorstwa architektka Jadwigi Grabowskiej-Hawrylak, zlokalizowanego przy równie słynnym Rondzie Reagana (czyli na placu Grunwaldzkim), została użyta w niej, jako narzędzie reklamy, jej tło i przedmiot. Trudno powiedzieć, że narzędziem reklamy stał się li tylko budynek – była nim właśnie jego architektura, bowiem firma ta zaprojektowała delikatną, acz zauważalną modyfikację wizerunku omawianego budynku: większość balkonów zostało dosłownie obleczonych w płachty reklamowe imitujące pudła. Balkony są w tej architekturze silną identyfikacją formalną, zatem wspomniana firma położyła nacisk właśnie na balkony. Efektem była rzadko spotykana nowa twarz Moderny – jednolita, ale i zmienna, ponieważ każdy balkon był innym pudłem. Jedynie kilka balkonów pozostało nagich, czyli oryginalnych. W tym miejscu wypada wspomnieć, że ów oryginał to ostro żółte płyty faliste blendy balustrad, odbiegające zupełnie do faktycznego oryginału. Nowy wystrój architektury wydał się więc wielu widzom ciekawszy od codziennego, pozareklamowego. Pobudki komercyjne skłaniały profesjonalistów do krytyki tego zabiegu. Jednak nie estetyka jest tutaj jak zwykle najważniejsza. Firmie tej udało się doprowadzić do jednolitego i nośnego narracyjnie wizerunku architektury, która oceniana jako byle jaka, nudna, smutna i brudna, nagle uzyskała nowe oblicze i co najważniejsze – treść. W jaki sposób to się udało? Można się domyślić, że drogą finansową. Zatem może warto, byśmy wyciągnęli z tej lekcji naukę, co może zdziałać siłą pieniądza i skierować ją ku treściom architektonicznym? Nasza wrocławska Moderna to często produkt PRL-u. Ta silna identyfikacja polityczna i ekonomiczna może okazać się ciężarem dla architektury tworzonej przez architektów usiłujących wyrwać swoją twórczość spod ograniczeń tej specyficznej epoki. Może ona również stać się nośnikiem wartości – chwytem marketingowym architektury, symbolem charakterystycznego historycznie i społecznie modelu rozrywki i estetyki. Krakowskie firmy PR-owe organizują ponoć wycieczki do Nowej
9
Huty, w których „turyści” podróżują trabantami. Wiele firm cateringowych oferuje organizacje imprez w stylu PRL-u. W Niemczech funkcjonują hotele postkomunistyczne, w których wystrój pochodzi wprost z czasów enerdowskich. We Wrocławiu funkcjonuje pub nawiązujący wprost do okresu PRL-u. Wszystkie te zabiegi wykorzystują markę PRL-u jako nośnik marketingowy i reklamowy, spotykają się więc z dezaprobatą lub zachwytem. Wydaje się, że ta szansa różnorodności jest jedynym wyjściem w dobie ponowoczesności, bowiem nie tylko edukuje, ale i stawia pytania o tożsamość PRL-owskiej architektury. Czy identyfikacja PRL-owska jest jednak jedyną z możliwych do zaszczepienia Modernie? Niekoniecznie. Warto skupić się na trendach artystycznych obowiązujących w tych czasach – to kolejny argument za potrzebą zaangażowania w debatę o Modernie profesjonalistów z dziedzin pozatechnicznych, a konkretnie artystów plastyków. Oferta artystyczna byłaby szeroka – udręczony, wrocławski Manhattan otrzymałby być może nowe, zasłużone oblicze awangardy artystycznej, zamiast tchnienia polityczno-ekonomicznego. Szczególnie ważne staje się zatem pytanie o PR PRL-u, odnoszące się ono bezpośrednio do kontekstu marketingowo-reklamowego architektury i jej wszelkich możliwych interpretacji i konotacji. Czy ów PR może być pozytywny? A czy ma inne wyjście? Jeśli nie, to czy jedyną alternatywą jest wyburzenie kolejno wszystkich najbardziej dyskusyjnych budynków? Oczywiście, że nie. Pozostaje więc poprosić o pomoc PR-owców i opracować stosowny system integracji społecznej architektury PRLowskiej, skoro zechcemy Andach jej tę właśnie konotację. Jeśli jednak wybierzemy inną, na przykład artystyczną, automatycznie zrywamy z historią miasta i tożsamością mieszkańców, co jednak w świetle opinii publicznej nie musi być jednoznacznie negatywne – być może większość Wrocławian nie chce kojarzyć architektury z PRL-em? Odpowiedź na to pytanie mogą dać jedynie rzetelne badania terenowe.
Spodenki płócienne męskie z wkładem „Spodenki płócienne męskie z wkładem”, to nazwa wyrobu sprzedawanego przez Spółdzielnię „Jedność” w Będzinie w 1968 roku (Absurdy 2007). Niby niedawno, a jednak wieki temu, mimo odległego czasu, problem jakże aktualny. Przyjrzawszy się stosunkowo krótkiej historii powojennych (tj. mniej więcej od 1990 r.), polskich sklepów bieliźniarskich można popaść w zdumienie, jak wielki rozkwit przeżywa obecnie męskie bieliźniarstwo (z czysto kobiecej wygody skupię się na wyłącznie męskim asortymencie, wszak zwracam się również do kobiet): estetyczny, symboliczny i funkcjonalny wachlarz męskiej bielizny jest tak szeroki, że praktycznie każdy – niezależnie jak funkcjonujący – wkład spodenek może przyozdobić się w jakże atrakcyjne gacie (które później być może zawisną na balkonie, rażąc oko niejednego konserwatora zabytków – o tym w sąsiednim artykule). W kwiatki, kratki, miśki, kaktusy, simpsonki, cukierki, nawet w kokardki, nie wspominając o treści różnorodnych napisów i skrótów… Niby
10
tylko trzy rodzaje: bokserki, slipy, springi, ale za to jakie wyszukane: ze sztucznym futerkiem, elastyczną siateczką, rzemykami, gumkami, lateksem, skórą… O rety! Sportowe, romantyczne, animalistyczne, orientalne, polityczne, imprezowe – jakie tylko chcesz, by pomniejszyć lub wyolbrzymić to, co chcesz poddać modyfikacji, czy to zasoby fizyczne, czy też może psychiczne lub intelektualne. W stosownych gaciach możesz być taki, jaki chcesz – oczywiście wyłącznie w oczach tej wybranki, której będzie dane owe gacie podziwiać (i wyłącznie tymczasowo, o czym nie warto pamiętać w momencie zakupu). Sklepy nie oferują już niestety tradycyjnych, barchanowych gaci – te przynajmniej zasługiwały na miano gaci. Bynajmniej nie jest to wątek odległy od moderny: skoro gacie mogą zmienić odbiór niepewnego mężczyzny, to może i forma zewnętrzna może zmienić odbiór sponiewieranej moderny? Wydaje się, że w ten właśnie sposób rozumują decydenci posiadający moc sprawczą w zakresie zmian chociażby fasad budynków. Warto jednak dyskutować, co lepsze dla odbioru cnót i zalet mało poznanych obiektów: satyna w misiaczki czy szary barchan? Kremowa lub seledynowa (nieśmiertelna!) „lekkamokra” czy szary żelbet? Czy warto tylko przyozdabiać wkład? A może lepiej i w czasowej perspektywie taniej będzie w niego zainwestować? W końcu zwrot kosztów inwestycji (koszty eksploatacji…) jest równie ważny jak jej nakłady! I nie chodzi tu o to, by męski wkład ograniczać do bogactwa fizycznego – to przede wszystkim charakter, tożsamość, funkcje społeczne, symbolika, konteksty… Czy nadal mówimy o mężczyznach, czy przeszliśmy już do moderny? Hmmm… Pozostawmy więc ten problem otwarty lecz bogaty w refleksję, jak długi i często nieprzyjemny żywot ma postrzeganie mężczyzny poprzez jego gacie – tym samym jak długo można pozytywnie oceniać modernę poprzez jej odświeżone fasady. To skojarzenie wręcz banalne, ale jakże sugestywne, prawda?
Relacje Moderny Moderna jest oceniana rozmaicie: dla architektów, urbanistów, historyków architektury jest przede wszystkim architekturą sensu stricte, kreacją, dziełem absurdu lub dziełem sztuki, przedmiotem badań naukowych. Dla rolników, hurtowników, handlowców, rzemieślników, pracownic szkół (nie tylko nauczycielek), portierów, bezrobotnych i wielu innych mieszkańców Wrocławia i podwrocławskich miasteczek i wiosek, moderna jest miejscem, gdzie się bywa w określonych celach, nie jest częścią dorobku architektonicznego („kogo do licha to obchodzi?”), lecz obudową funkcji dostępnych wszystkim potencjalnym użytkownikom. De facto nawet dla architektów projektujących hale przemysłowe architektura jest li tylko obudową. Kto ma rację? Każdy. Jedną ze ścieżek wyjaśniania moderny może być ta, którą zaproponowałby może etnograf: kultura ludowa operowała swego czasu wielobarwnymi i wieloznaczeniowymi motywami, których przesiedleńcy zamieszkujący obecnie Wrocław na próżno poszukują m.in. w architekturze, również w modernie. Próżne starania… Moderna w wielu przypadkach raz na zawsze zerwała z tradycyjnym detalem i kolorystyką, z mnogością form i przyjaznością barw.
11
Mając na względzie upodobania zaszczepione w tzw. kulturze ludowej, łatwiej zrozumieć owe syzyfowe starania ubarwienia moderny i determinowane przez nie ślepe poszukiwania dobrze znanych form. Jednak każdy przykład wrocławskiej moderny warto czasem analizować i oceniać w oderwaniu od ich zakorzenienia w dorobku architektonicznym – warto spojrzeć nań interdyscyplinarnie i jak najbardziej relatywistycznie. Manhattan i stare audytorium Chemii nie mają ze sobą wiele wspólnego w sensie formalnym – w rozbudowanej rzeźbie grunwaldzkich fasad niektórzy doszukiwali się tradycji, ale bynajmniej nie w gmachu auli. Jednak czy koniecznie trzeba jej tam szukać? Czy architektura musi być zakorzeniona w estetycznej tradycji? Laik powie: tak! wówczas łatwiej ją zrozumieć, z kolei niejeden naukowiec zaprzeczy takiej zasadzie. „Rozluźnienie kryteriów i norm estetycznych, uznanie odmiennych perspektyw - na przykład estetyka tworzona od dołu – jest dzisiaj rzeczywistością (Robotycki 1998). To prawda, jednak takie jest prawo ponowoczesności – chcieliście, więc macie: wolny wybór, demokrację, swobodę wypowiedzi, wolność słowa itd. Tym bardziej ponowoczesność zmusza do nauki nowego rozumowania: przypomnę tu banalne już, wszędzie cytowane słowa Wolfganga Welscha (lecz jakże prawdziwe): „Nie ten jest mądry, kto wszystko wie lub zna całość. (…) Mądry jest raczej ten, kto nawet tam, gdzie nie ma już jednoznacznych reguł, potrafi powiedzieć i odnaleźć to, co słuszne. W sytuacji wielości oznacza to, że dysponuje on władzą sądzenia w szczególny sposób, który okazuje się jądrem oczekiwanej dziś rozumności” (Welsch 1998). Moderna modernie nierówna, rzecz jasna, nawet nie o tej Modernie pisze Welsch, jednak warto, abyśmy wszyscy, jakeśmy Wrocławianie, uczyli się postulowanej zdolności. W działaniach strukturalnych, które wydają się jedyną słuszna drogą prowadzącą do wyznaczonego celu, należy zatem tworzyć system powiązań interdyscyplinarnych. Należy zdecydowanie i szybko podjąć systemowe działania dla ochrony wrocławskiej Moderny. Najpierw zdiagnozować problem, sprecyzować cele i oczekiwane rezultaty oraz zaproponować metody ich osiągnięcia. Problemem jest przede wszystkim brak powszechnej akceptacji architektury późnego modernizmu, ale problemów można sprecyzować wiele, a pomóc powinni w tym przede wszystkim humaniści. Prymarna uwaga powinna być skupiona na kwestiach społecznych (Moderna jako zbiorowe wspomnienie historii miasta i kondycji społecznej), psychologicznych (Moderna jako chronologiczny przypis we wspomnieniach jednostkowych i grupowych) i antropologicznych (Moderna jako symbole, znaki, narracje, interpretacje). Wtórnym analizom powinny być poddane kwestie architektoniczne (wartości formalne lub funkcjonalne), artystyczne (późny modernizm jako sztuka), historyczne (na przykład wartości dorobku kulturowego) lub podobne. Architekci, historycy sztuki i architektury i urbaniści winni zaprosić do współpracy specjalistów z dziedzin humanistycznych, którzy mogliby podjąć próby utorowania mentalnej drogi do sukcesu tych pierwszych. Warto też rozważyć, czy podobne problemy z szeroko pojętą integracją, jakie ma we Wrocławiu architektura późnego modernizmu, mają 12
również obiekty reprezentujące inne dziedziny sztuki z tego okresu, jak na przykład sztuka, literatura, muzyka lub dizajn (wzornictwo przemysłowe). We Wrocławiu istnieje już podkład pod tego typu analizy, jednak warto czerpać wzorce z innych miast (Kraków) i krajów (Berlin). I wreszcie te trudne słowa: partycypacja, negocjacje, mediacje… Ich znaczenie jest przyswojone zarówno urzędnikom, jak i twórcom, jednak w praktyce pracy urzędniczej i twórczości projektowej pojęcia te są nie tyle zapomniane, co nie mile widziane. Cóż to bowiem jest partycypacja społeczna w potocznym rozumieniu? To nic innego jak wtykanie nosa przez laików do pracy fachowców, dyktat potoczny wobec kreacji specjalistycznej, ślepe oko laika wobec szkiełka na oku fachowca. W rozumieniu szerszym, epistemologicznym, zasada partycypacji społecznej i stosowana w niej metoda społecznych negocjacji, to zgoda na wielość bytów, na dialektykę twórczości, używając określenia prof. Władysława Stróżewskiego: to proces poznania, rozumiany jako „przebiegająca w szczególny sposób mnogość faz”, odnoszący się „przede wszystkim do rzeczywistości ujmowanej także jako dialektyczny proces realnych obiektywnych przemian”, wreszcie to „sposób zdobywania prawomocnej wiedzy” (Stróżewski 2007). Innym słowem każdy z uczestników dyskusji na temat moderny, bez względu na naukowe lub administracyjne kompetencje, powinien mieć prawo i możliwość do włączenia swego głosu w ogólną, tworzącą się sieć opinii, mimo faktu, iż każdy z nich chce mieć rację. Człowiek podobno zawsze chce mieć rację, dlatego stosuje odpowiednie metody (stosowna retoryka jest współcześnie najpopularniejszą z nich) przekonania interlokutorów do swych racji (Schopenhauer 1997). Konieczne jest jednak zachowanie czujności: uwaga z tą partycypacją! Nieumiejętnie realizowana może przerodzić się w zjawisko niebezpieczne dla kultury (w tym architektury), mianowicie ignorancję w wymiarze indywidualnym i społecznym. Część społeczeństwa domaga się bowiem coraz głośniej „by kultura była czymś skrojonym na jej miarę, dla jej gustów i standardów intelektualnych, i by skutecznie zapewniała jej przyjemności w czasie wolnym od pracy; by w imię demokracji i praw rynku była towarem dostępnym dla każdego” (Kowalski 2004). Piotr Kowalski wnioskuje następnie, że „albo więc trzeba to, co dawne i zbyt wysubtelnione, skroić według jej [owej części społeczeństwa] możliwości odbioru (przeróbki ad usum Delphini znane są od wieków), albo porzucić to, co wymyślone dla znudzonych pięknoduchów, i produkować jedynie to, czym żywić się będzie zwyczajny, zdroworozsądkowy rozum.”. Niech was ręka boska broni! – powie artystycznie zaangażowany estetaarchitekt, gdy usłyszy takie wnioski w odniesieniu do moderny lub współczesnej architektury. Rzesze dumnych laików powinny również oburzyć się na takie traktowanie mas. W końcu ich bunt się dokonał, więc mają prawo dostępu do wysokiej kultury. I dobrze. Ale warto pamiętać o wszystkich kontekstach partycypacji społecznej – nie tylko unikać jej, jak trudnego intelektualnie i emocjonalnie wyzwania, lecz również mieć świadomość zagrożeń, jakie niesie niewłaściwie realizowana partycypacja. Niechaj 13
symbolem owej czujności staną się rezultaty badań studenckich, podczas których przechodniów pytano o spontaniczny wybór jednej z trzech kolorystycznych odsłon katowickiej moderny – wybory nie mogą stanowić wytycznych do działań (co zdaje się mieć miejsce!), lecz powinny być źródłem głębokiej refleksji na temat mechanizmów grupowego myślenia – społecznego odbioru Moderny.
* * *
Bibliografia: 1. Domańska E. (2008) Kultura Współczesna, nr 3, Humanistyka nie-antropocentryczna a studia nad rzeczami, Warszawa, Narodowe Centrum Kultury. 2. Kowalski P. (2004) Popkultura i humaniści, Kraków, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. 3. Rakowski T. (2008) Kultura Współczesna, nr 3, Antropologia rzeczy: wprowadzenie, Warszawa, Narodowe Centrum Kultury. 4. Rychlewski M. (red.) (2007) Absurdy PRL-u. Antologia, Poznań, Vesper. 5. Schopenhauer A. (2007) Erystyka – sztuka prowadzenia sporów, Kraków, Verso. 6. Stróżewski W. (2007) Dialektyka twórczości, Kraków. 7. Welsch W. (1998) Nasza postmodernistyczna moderna, przeł. R. Kubicki, A. Zeidler-Janiszewska, Warszawa, Oficyna Naukowa.
14