4 minute read
Fallout Equestria: Final Flight of the Northwind
Advertisement
Skoro po raz kolejny dałem się wrobić w gościnne występy, to tradycyjnie wrzucę recenzję opowiadania. I zgodnie z tradycją będzie to coś z uniwersum Fallout: Equestria. Zapraszam na „Ostatni Lot Nortwhinda“.
~Dolar84
Fanfik, z którym dzisiaj chciałbym skrzyżować pióra, jest jednym z tych nietypowych. Pod jakim względem? No cóż, zwykle widząc taki tytuł spodziewamy się bohatera przez duże „B“, kroczącego przez Pustkowia i kładącego trupem legiony wrogów. Albo bohaterki, co wśród kuco-falloutów jest w sumie zdecydowanie częściej występującym fenomenem. Ewentualnie poznajemy przygody jakiegoś anty-bohatera, który sieje pożogę i niepożądane ciąże, po czym się nawraca i staje się dobry. Albo się nie nawraca i ginie. Wszystkie te opowiadania łączy jedna ważna cecha – dzieją się na ziemi. Bardzo rzadko udaje mi się trafić na tekst, który zabiera czytelnika powyżej pułapu chmur – widać Enklawa nie jest dostatecznie sexy. Tym większa była moja radość, kiedy w stosach tworzących moją „górkę (a raczej Mount Everest) hańby“ natknąłem się na „Ostatni Lot Northwinda“. Nie dosyć, iż dzieje się on wśród mieszkańców Enklawy, to brak w nim typowego bohatera czy antybohatera. Zamiast tego dostajemy Glowing Dawn – rozsądną, kompetentną i silną, ale jednocześnie współczującą panią major, pełniącą rolę głównej terapeutki w bazie Neighvarro oraz jej pacjentkę – straszliwie straumatyzowaną, przerażoną i wykazującą objawy stresu pourazowego techniczkę drugiej klasy Drizzledrop, jedyną ocalałą z załogi raptora „Northwind“. Dodatkowym smaczkiem jest fakt, iż całość przedstawiona jest jako odtworzenie nagrania, na którym pani major przesłuchuje swoją pacjentkę, próbując dojść do tego, co też stało się podczas wspomnianego ostatniego lotu.
Historia zaczyna się całkiem normalnie. Ot, uspokojenie przerażonej pacjentki przez powołanie się na poczucie obowiązku i solidarności z resztą zaginionej załogi. Zabieg wyglądający na prosty, i niesamowicie skuteczny w tak zmilitaryzowanym społeczeństwie, jakim jest Enklawa. Dzięki naleganiom pani major by zacząć „od początku“, dostajemy obraz tego, jak wygląda życie na takim okręcie i to z punktu widzenia pomniejszego członka załogi. Nie powiem – ciekawe doświadczenie, tym bardziej że całkiem ładnie wpisujące się w to, co o Enklawie wiemy tak z oryginalnego Fallout Equestria, jak i Project Horizons. Nie dziwi więc brak zakazu fraternizacji między członkami załogi, a także absolutnie wszechobecne poczucie obowiązku, nawet w obliczu niezrozumiałego zagrożenia.
No, ale może trochę o tym zagrożeniu. W szczegóły oczywiście nie wejdę, nie mam zamiaru psuć spoilerami radości z czytania potencjalnym czytelnikom, ale co nieco jednak muszę ujawnić. Na przykład to, iż nie mamy to do czynienia z niczym… fizycznym w stylu ataku piratów i rozpaczliwej walki o przetrwanie. Nie, to, na co natknął się „Northwind“, jest o wiele subtelniejsze i bez wątpienia o wiele bardziej przerażające niż normalny wróg. Dlaczego? Ponieważ wymyka się racjonalnemu myśleniu i zrozumieniu zwykłych kuców. Mimo to, postawiona naprzeciw kompletnie szalonych i niepojętych okoliczności oraz najzwyczajniejszej paniki Drizzledrop stara podejmować się w miarę racjonalne działania, żeby odnaleźć partnera i uratować życie. Jak widać kompletna konfuzja kompletną konfuzją, ale wyszkolenie i dyscyplina jednak robią swoje.
To by było na tyle, jeżeli chodzi o początkowe przybliżanie treści, teraz pora na kilka przemyśleń ogólnych, dotyczących opowiadania. Po pierwsze mocno wydaje mi się, że tagi są niekompletne. Bardzo wyraźnie brakuje [Dark]. Dlaczego? W mojej opinii, to właśnie mroczny klimat i ciężka atmosfera są tym, co stanowi o sile tego tekstu. We wspomnieniach Drizzledrop przemierzam pogrążone w gęstniejącej ciemności korytarze, które chwilami zdają się nie mieć końca i wszystkie wyglądają identycznie. Jakby tego było mało, co i rusz napotykamy kolejne przeszkody lub zjawiska, które dla umysłu zwyczajnej pegazicy, nawet takiej wyszkolonej, są absolutnie pozbawione jakiejkolwiek logiki i przez to jeszcze straszniejsze. Czujemy wręcz, jak strach coraz mocniej zaciska pętlę na jej gardle i wkrótce przechodzi w pierwotne przerażenie, ładnie podkreślone atakami paniki. Najlepiej widać to w scenie, kiedy część załogi biegnie. Bez celu, bez planu po prostu galopują przed siebie w daremnej próbie ucieczki przed otaczającym ich terrorem i zagładą. Jest to naprawdę dobrze napisany, choć króciutki kawałek tekstu, który bez trudu zapada w pamięć.
Czy jest to opowiadanie, które można polecić każdemu? Z jednej strony tak, z drugiej nie. Zacznijmy może od tej drugiej – wbrew czynionym sugestiom o zagrożeniu, zagładzie i tym podobnych wynalazkach miłośnicy klasycznej falloutowej nawalanki mogą poczuć się zwyczajnie znudzeni. Strzelanie jest tylko wspomniane, wybuchów jest niewiele, no i nie ma sytuacji, że ktoś żyje po postrzale w głowę (ukłony dla Blackjack). Kolejną grupą, której nie zalecam lektury są najmłodsi czytelnicy – dla nich opowiadanie może być po pierwsze za trudne, a po drugie nieco za straszne. Ale może źle oceniam odporność psychiczną dzisiejszych „najmłodszych“. Całej reszcie fanfik mogę polecić, nawet tym, którzy nie mieli wcześniej do czynienia z uniwersum „Fallout Equestria“. Zrozumienie tekstu nie wymaga znajomości podstawki, chociaż nie da się ukryć, iż wtedy wiele rzeczy będzie dla czytającego tajemnicą. Ale samo sedno pojmą bez trudu. Jeżeli chodzi o użyty język, to jest na poziomie umożliwiającym cieszenie się nim, nawet osobom ze średnią znajomością angielskiego, chociaż występują i elementy, które wymagają oczytania na nieco wyższym poziomie lub znajomości idiomów. Co prawda bez niej też da radę się domyślić, że „cup of joe“ to po prostu kubek kawy, no ale… wiecie, zawsze lepiej wiedzieć więcej. Opowiadanie nie jest specjalnie długie, jednak te dziesięć tysięcy słów, którymi uraczył nas autor potrafi zapewnić rozrywkę na dobre dwadzieścia minut. Z pewnością nie będzie to czas stracony, gdyż fanfik należy do tych dobrych. Czy zostanie przetłumaczony? Nie wiem nic o takich planach, ale może ktoś się podejmie po bliższym zapoznaniu się z tekstem. Póki co umykał on uwadze szerszego grona czytelników i uważam to za dużą stratę. Mając w duszy nadzieję na złowienie potencjalnego tłumacza, nie truję dłużej i zapraszam wszystkich do lektury.
Żródło grafiki tytułowej: https://www.deviantart.com/the-dark-tc/art/Raptor-493860570