1 minute read
W Strefie Wojny
W gatunku science-fiction nie brakuje filmów, które mają być przestrogą dla naszego gatunku. Czy to zagrożenie ze strony sztucznej inteligencji, wyzysk androidów, czy też całkowite poleganie na technologii – na każdy temat znajdzie się kilka tytułów. Tym razem o mechaniczno-cyfrowych cudach i wojnie opowie Mikael Håfström.
~Hefajstos
Advertisement
„W strefie wojny“ („Outside the Wire“ w oryginale) przenosi nas w niedaleką przyszłość. Jest rok 2036. W wyniku wojny domowej między prorosyjskimi powstańcami a ukraińskim ruchem oporu, USA decyduje się na wysłanie swoich żołnierzy. Akompaniują im GUMPy, zmechanizowani żołnierze z kamerą w miejscu głowy. W trakcie potyczki na granicy między marines a oddziałami powstańczymi Viktora Kovala poznajemy głównego bohatera – Harpa (Damson Idris), pilota dronów. W wyniku niesubordynacji zostaje karnie wysłany do Wschodniej Europy, by na własnej skórze dowiedzieć się, czym jest wojna.
Cóż można powiedzieć o głównym bohaterze? To typowy idealista, żołnierz-patriota z powołaniem. W domu czeka na niego ukochana, a on sam jest przekonany „że znalazł się tu niesłusznie“. Harp zostaje oddany pod rozkazy Kapitana Leo (Anthony Mackie), który jest pierwszą generacją świadomych androidów. Razem wyruszają na specjalną misję, której celem jest (co oczywiste) uratowanie świata przed nuklearną zagładą.
I właśnie z postacią graną przez Mackiego mam największy problem. Z jednej strony oglądanie go na ekranie sprawia frajdę (sceny akcji naprawdę cieszą oko), z drugiej jednak wydaje się nie mieć własnej osobowości. Kapitan Leo działa na programie „Samuel L. Jackson“, kreując postać z pogranicza Shafta i Nicka Fury. Gryzie się to z ogólnym tonem i nie zawsze pasuje do jego motywacji.
Również jego wygląd nie zachwyca – połączenie designu Avy z „Ex Machiny“ i Sonny’ego z „Ja, Robot“ może i wygląda dobrze, ale każe zadawać sobie pytania o funkcjonalność. Nijak nie jestem w stanie uwierzyć, że coś takiego jest w stanie robić to, co wyczynia Leo.
Misja ratowania świata to również sztampa, którą widzieliśmy setki razy w kinie. Spotykane po drodze postacie, jak przywódczyni ruchu oporu (Emily Beecham) czy uznawany za ducha Viktor Koval (Pilou Asbæk) to gotowce z katalogu. I choć odtwórcy ról nieraz wykazali się talentem i umiejętnościami, tak tu po prostu są. Zwrot fabularny, który w pewnym momencie następuje jest również jak najbardziej spodziewanym rozwiązaniem.
I gdyby film był tylko popcorniakiem na wieczór, nie byłoby z tym takiego problemu. Twórcy jednak chcieli zawrzeć antywojenną lekcję dla widzów – z marnym skutkiem. Zamiast chęci przemyśleń wyszło zwykłe „meh“.
Źródło grafiki tytułowej: https://upflix.pl/film/zobacz/outside-the-wire-2020