1 minute read

(Nie) Będziemy Bohaterami

Pamiętacie „Rekina i Lavę“? Zapewne tak. A pamiętacie, o co chodziło w tamtym filmie? Nie? No cóż, nie dziwię się Wam.

~Hefajstos

Advertisement

Stworzony przez Roberta Rodrigueza (filmowego człowieka-orkiestrę) na podstawie historii stworzonej przez jego dzieci okazał się klapą. Wykorzystana przy produkcji technologia anaglifowego trójwymiaru okazała się kotwicą, a sam film ledwie na siebie zarobił. Po piętnastu latach reżyser postanowił powrócić do wykreowanego wcześniej świata i bohaterów, w efekcie dając widzom jeszcze gorszy film.

Fabuła jest tak prosta, jak tylko w filmach familijnych może być. Ziemia staje przed zagrożeniem ze strony kosmitów, grupa rodzimych superbohaterów próbuje temu przeciwdziałać, zostają jednak pokonani i porwani na statek-matkę. Kosmici informują resztę planety, że po upływie trzech godzin dokonają pełnej inwazji. Jedyna nadzieja pozostaje w rękach potomków herosów i heroin. Ci uzbrojeni w super(sztampowe) moce wspólnymi siłami starają się wszystko naprawić. I to tyle – poza jednym kretyńskim zwrotem fabularnym wszystko jest tworzone według schematu.

Całość cierpi z powodu bolesnych wręcz braków kreatywności. Dzieciaki (jak przystało na tego typu kino) zachowują się bardziej jak ożywione kartony niż świadome istoty. Aż dziw bierze, że człowiek posiadający pięcioro potomków nie jest w stanie nadać swoim bohaterom ani krzty indywidualności i ludzkiej natury. Równie nudne są ich moce – elastyczność, manipulację czasem czy przewidywanie przyszłości poprzez sztukę widzieliśmy już wiele razy. Nawet córka Rekina i Lavy (którzy są tu w ramach cameo) nie wprowadza tu powiewu świeżości. A szkoda, bo „Nowy Mutanci“ czy „To“ pokazali, jak poprawnie stworzyć młodych bohaterów i ich więzi.

Ogólna miałkość torpeduje szczątkowe próby rozliczania etosu superbohaterskiego. Rodriguez spóźnia się o dobre kilka lat na ten trend, nie mając żadnej siły przebicia. Okazjonalne wyliczanie przywar i idiotyzmów nie daje nic poza dalszym pogrążaniem obrazu, a i na autoparodię się nie nadaje.

Od strony technicznej również nie ma powodów do zachwytu. Wizualnie film trzyma standardy produkcji Netflixa (zachowując przy tym przaśną taniość „Małych Agentów“ czy „Rekina i Lavy“). Dużo gorzej jest z montażem i zdjęciami – bywają momenty, gdy filmu zwyczajnie nie da się oglądać. Muzycznie i dźwiękowo bez większych problemów – coś tam gra, próbując nie popaść w zapomnienie (ale popada).

Czy warto więc poświęcić czas na nowe działo Rodrigueza? Nie bardzo – filmów o superbohaterach dla młodszych widzów nie brakuje, tak samo jak dobrych filmów reżysera. Zawsze też można odpalić „Zoom“ – fabularnie jest podobnie, ale poziom nieco wyższy. A i poczucie straty czasu mniejsze.

This article is from: