5 minute read
Dune
Filmowy ekwiwalent pustyni
Advertisement
Już od czasu swojej premiery w 1965 roku „Diuna“ uchodziła za dzieło niemożliwe to sfilmowania. Próbował tego (bez skutku) Alejandro Jodorowsky w latach siedemdziesiątych. Swoją wizję przedstawił też dekadę później David Lynch – wizję którą albo się kocha, albo nienawidzi. A ponad pół wieku od literackiej premiery próbę podejmuje Kanadyjczyk Denis Villeneuve. Przekonajmy się, jak mu poszło.
~Hefajstos
Uwaga! Artykuł zawiera szczegóły dotyczące fabuły i zakończenia filmu! Jeśli jeszcze nie widzieliście filmu, a chcecie go obejrzeć, to zakończcie lekturę w tym miejscu.
Przyznam szczerze, że wielkim fanem „Diuny“ nie jestem – a przynajmniej nie tak wielkim jak moi redakcyjni koledzy. Owszem, miałem okazję przeczytać całą serię (w dwóch językach), obejrzałem też interpretację Lyncha – w obu wersjach – i te miniseriale z okolic 2000 roku. Miałem nawet okazję pograć w drugą grę (tę, która przerodziła się potem w Command and Conquer). Jednak jako miłośnik kina nie mogłem przejść obojętnie obok takiego tytułu, dlatego też wybrałem się na seans w weekend otwarcia (i to na cudną wersję IMAX 3D).
Historia musi płynąć
Film zaczyna się od krótkiego wprowadzenia z ust Chani (w rolę której wciela się Zendaya). Dowiadujemy się najważniejszych faktów – o Arrakis, przyprawie (melanżu) oraz o tym, jak ród Harkonnenów zastąpiony został przez ród Atreides w kontroli nad planetą. Ten wstęp to dobry punkt wejścia dla tych, którzy nie czytali książki – nie poczują się zagubieni i przytłoczeni rozmachem historii. Następnie przenosimy się na Caladan, oceaniczną planetę będącą ojczyzną Atrydów (polska wersja Atreides). To tu poznajemy naszego głównego bohatera – piętnastoletniego Paula, syna Leto i jego konkubiny Lady Jessiki (kolejno Timothée Chalamet, Oscar Isaac i Rebecca Ferguson). W trakcie przygotowań do podróży Paula i jego matkę odwiedza Wielebna Matka Gaius Helen Mohiam, głowa zakonu Bene Gesserit, do którego uczęszczała Jessica. W wyniku testu na jaw wychodzi, że młody książę może być przepowiedzianym i oczekiwanym Kwisatzem Haderachem, istotą nadrzędną.
Poznajemy też ważne postacie drugoplanowe z obu stron konfliktu. Mentat Thufir Hawat (Stephen McKinley Henderson), trubadur Gurney Halleck (Josh Brolin), szermierz Duncan Idaho (Jason Momoa) oraz doktor Wellington Yueh (Chang Chen) to sojusznicy Atrydów. Po drugiej stronie barykady mamy barona Vladimira Harkonnena (Stellan Skarsgård), jego bratanka Glossu Rabbana zwanego Bestią (Dave Bautista) Pitera de Vriesa, mentata (David Dastmalchian). W przeciwieństwie do adaptacji Lyncha nie ma tu (jeszcze) miejsca na Imperatora i jego świtę oraz kilka innych kluczowych postaci.
Po dotarciu na pustynną planetę okazuje się, że wraży ród zostawił miasto Arrakeen i sprzęt w opłakanym stanie. Na domiar złego terminy dostaw i ilość przyprawy są niezmienne, Leto prosi więc o pomoc i wstawiennictwo doktor Liet-Kynes, imperialnej planetolog – bezskutecznie jednak, bo ta przysięgła neutralność wobec sprawy. Okazuje się, że całe to przejęcie kontroli nad Arrakis to pułapka zastawiona przez Imperatora i Barona, by raz na zawsze pozbyć się rosnących w siłę Atrydów. W wyniku zdrady doktora i desantu połączonych sił Harkonnenów i sardaukarów (imperialnych fanatycznych oddziałów) ginie książę Leto, zaś Paul i Jessica zostają wygnani na pustynię. Nie dane im jednak zginąć, gdyż z pomocą Fremenów – rdzennych mieszkańców planety przystosowanych do surowego życia na pustyni – udaje im się przeżyć. I tu w zasadzie kończy się część pierwsza filmu. Tak, dobrze widzicie – choć oficjalnym tytułem jest „Diuna“ to już plansza tytułowa mówi wyraźnie „Diuna: Część Pierwsza“. Bardzo brzydkie zagranie ze strony producentów.
Nie ma wody na pustyni
Adaptacja dzieła literackiego na filmowe ramy to niełatwa sztuka. Ograniczony czas projekcji (optuje się między 100 a 160 minut) i koszta związane z produkcją wymuszają na twórcach pewnie zmiany i cięcia. Nawet filmowa trylogia „Władcy Pierścieni“ Petera Jacksona, będąca już kultowym elementem kina jest w znacznym stopniu okrojona w stosunku do prozy Tolkiena. I tak też jest w przypadku tej interpretacji „Diuny“ – pewne elementy musiały zostać poświęcone. Przede wszystkim zdecydowano się na odejście od intergalaktycznej polityki i statusu quo pomiędzy rodami, Imperatorem i gildią na rzecz prostszej potyczki między rodami.
Postacie mentatów są tu bardziej ludzkie, a ich umiejętności sprowadzają się do roli pomagierskiej. Również Harkonnenowie nie mają aż tyle czasu dla siebie – baron jest tu figurą skrytą w cieniu, knującą niczym Palpatine, Rabban przewija się gdzieniegdzie, zaś Feyd-Rautha nie pojawia się wcale. Dla miłośników prozy Herberta będzie to zapewne argument przeciwko filmowi, dla tych, którzy książki nie znają – wręcz przeciwnie. Stonowanie historii i znaczenia pewnych postaci daje klarowniejszy obraz całości i pozwala na łatwiejsze przyswojenie tego, o co chodzi.
W sieci natrafiłem na sporo komentarzy jakoby film był nudny – wszak albo siedzą na pustyni, albo po niej chodzą (czasem latają). Cóż, nie jest to w pełni to, czego oczekiwałem, spodziewając się ugryzienia większej części historii. Rozumiem jednak założenie i kupuję je całkowicie.
Aktorzy spisali się rewelacyjnie, choć nie każdy miał okazję, by w pełni rozwinąć skrzydła. Chalamet udowadnia po raz kolejny, że jest czołówką młodego aktorskiego pokolenia w niczym nie ustępując bardziej doświadczonym członkom obsady (to samo tyczy się Zendayi). Najjaśniej świeci jednak gwiazda Rebecci Ferguson, której Lady Jessica to postać żywa i naturalna. Wachlarz emocji, mimika i mowa ciała – Oscar murowany!
Śpiący musi się obudzić
Duża w tym zasługa tego, jak film wygląda. A wygląda obłędnie, pomimo tego że w większości patrzymy na piasek (złośliwi mogą w tym momencie zacytować Anakina). Pierwsze pojawienie się czerwia pustyni hipnotyzuje, uzmysławiając nam niesamowitość i niebezpieczeństwo płynące od tych stworzeń. Spalona słońcem Arrakis wygląda rewelacyjne i tak jak powinna wyglądać miasto-twierdza na planecie z temperaturami powyżej 60 stopni Celsjusza (zaraz, zaraz – to w uniwersum Diuny był Celsius!?). A sceny akcji (bo takowe są)? Te również zachwycają – czy to treningowy sparing pomiędzy Paulem a Gurney’em, czy też atak na Arrakis i ostatnia walka Duncana, twórcy nie pozwalają widzom na odwrócenie wzroku.
Surowość designu to spory atut, bo całość dzięki temu wydaje nam się bliższa i przystępniejsza. Widać też miłość twórcy do cyklu, choćby w detalach (jak obraz ojca Leto i byk, który go zabił). W zasadzie to, co mnie w jakimś stopniu odrzucało, to mroczny wygląd barona i jego rodu. Zamiast ludzkiej przyziemności dostaliśmy hybrydę Sithów z Necromongerami, co zwłaszcza z lewitującym Vladimirem tworzyło dziwny efekt.
Muzycznie jest tak jak być powinno, choć mnie osobiście „dum dum dum“ Zimmera już męczy. Nie zrozumcie mnie źle, to wciąż wysoka jakość ścieżki dźwiękowej. Po prostu oparta na syntezatorach muzyka Toto z wersji z ‘84 roku leży mi bardziej w klimacie Diuny.
Niech jego przejście oczyści box office
Czy tegoroczna „Diuna“ jest filmem dobrym? Moim zdaniem tak, nawet bardzo. To świetny punkt startowy dla kogoś nieznającego historii i zachęta by po książkę sięgnąć. Czy jest filmem dobrym dla fanów? Tu zdania są już podzielone, bo to zależy od tego, co za sedno „Diuny“ uważamy. Być może pełnoprawny serial zaspokoiłby miłośników cyklu. Ja mimo wszystko zachęcam do wybrania się na seans (w miarę możliwości na IMAX, gdyż na wielkim ekranie wygląda to obłędnie) i czekam cierpliwie kolejne dwa lata na premierę drugiej części. Ave!
Baner: https://www.reddit.com/r/dune/comments/q735r4/mondo_poster_for_dune_is_stunning/