2 minute read

Książkoholicy są najgorsi

Gray Picture – trzy małe bułki w płaszczu udające dorosłą bułę

Książkoholicy są najgorsi. Mam na myśli tych, co umrą w obronie twierdzenia, że papierowa książka to jedna, jedyna dopuszczalna forma czytania, bo kto to widział czytać jakieś elektroniczne literki, tylko atrament na papierze da się czytać, a w ogóle bez wąchania papieru nie da się czytać książki. Tak jakby różnica między formą książki, tradycyjną czy ebookiem, miała jakikolwiek, najmniejszy chociaż wpływ na treść. (Dla pewności zaznaczam: rozumiem posiadanie preferencji, jest to zupełnie naturalna rzecz. Rozumiem też, że niektórym, z różnych przyczyn, może nie odpowiadać taka lub inna forma czytania).

Advertisement

Jest dużo powodów, dla których można bardziej lubić papierowe książki. Sama przyznam, że gdy chcę uszczęśliwić swoją wewnętrzną jesieniarę, to lubię zaparzyć herbaty, zapalić świeczki (ostatnio kupiłam taką, co ma pachnieć jak stare książki i ciasteczka, więc jest idealna na taką okazję), owinąć się kocykiem i poczytać właśnie papierową książkę, bo ebook nie pasuje do tej fantazji. Ale niedawno doszłam do wniosku, że na co dzień zdecydowanie bardziej pasuje mi czytanie ebooków.

Po pierwsze, ebooki są wygodne. Pod wieloma względami wygodne. Zajmują mało miejsca, jako że zazwyczaj nie używam czytnika ebooków, tylko telefonu (wiem, wiem, patrzenie na ekran pewnie jest nie zdrowe dla oczu, ale kto by się tym przejmował, na pewno nie ja), więc nawet nie muszę brać dodatkowego urządzenia. Co bardzo ułatwia mi życie, jako że spędzam dużą część czasu w pociągach, dojeżdżając na uczelnię, więc odpada mi jedna rzecz do wciśnięcia w torbę. A 500-stronicowa książka zajmowałaby dużo miejsca. Tak samo, gdy gdzieś jadę na dłuższy wyjazd. Każda kolejna książka zajmowałaby dodatkowe miejsce w walizce, musiałabym rozmyślać, ile mogę racjonalnie wziąć, ile dam radę przeczytać, żeby nie brać za dużo, ale jednocześnie żeby nie wziąć za mało, bo potem nie będę mieć nic do czytania. Z ebookami nie ma takich problemów. Mogę ich mieć, ile chcę. A w razie czego, o ile tylko mam dostęp do internetu, mogę pobrać kolejne. Choć jak o tym myślę, to muszę przyznać, że nawet nie lubię nigdzie brać ze sobą papierowych książek. Wychowano mnie w przekonaniu, że książkom nic nie może się stać, więc ilekroć wkładam do torby książkę w miękkiej okładce, to denerwuję się, że pogniotą jej się rogi. Albo wyleje mi się picie i książka się pomoczy, co zdarzyło mi się ostatnio jakoś w podstawówce, ale obawa pozostała.

Pozostając w temacie wygody – cenię w ebookach to, że mogę je dostosować pod siebie. To znaczy wybrać rodzaj i wielkość czcionki, interlinii, marginesów tak, żeby czytało mi się jak najwygodniej. Co jest dla mnie ważne, ponieważ mam dysleksję i jak czasem niegodziwy wydawca wyjątkowo źle podobiera takie rzeczy w papierowej książce, to czytanie staje się dla mnie bardzo niewygodne i często gubię się w tekście.

Wniosek z tego felietonu jest taki, że czytajcie tak, jak lubicie, jak jest najwygodniej i nie dajcie sobie wmówić, że jakaś forma książki jest gorsza od innej, ponieważ, koniec końców, liczy się, żeby czerpać przyjemność z czytania.

Baner: https://www.deviantart.com/jungpark/art/Library-200031964

This article is from: