4 minute read
Squid Game
Od chwili zostania subskrybentem Netflixa zacząłem zwracać uwagę na wcześniej mi nieznaną koreańską scenę serialową. Kilka numerów wcześniej wspominałem o „Kingdom“, teraz przyszła pora na coś osadzonego we współczesnych realiach. Ostatnio ujrzałem coś o intrygującej nazwie „Squid Game“ i postanowiłem rzucić okiem. To była bardzo dobra decyzja.
~Dolar84
Advertisement
Tytułowa „Kałamarniczka“ to nic innego jak podwórkowa gra dla dzieci. W sumie można ją określić jako drużynowe klasy z dodanym elementem strategicznym i uncją przemocy. Zasadniczo chodzi o to, iż na wyrysowanym polu w kształcie kałamarnicy atakujący muszą dotrzeć do wyznaczonego punktu, zaś broniący za wszelką cenę mają im to uniemożliwić. Cóż to jednak ma wspólnego z serialem? Otóż fabuła wygląda mniej więcej tak: ktoś bogaty – nie bardzo wiadomo, czy pojedynczy człowiek, czy cała organizacja – wyszukuje na ulicach koreańskich miast osoby, które popadły w problemy finansowe. I to nie takie, po których dzwoni do nich upierdliwy windykator, a raczej tego typu, gdzie przychodzi kilku smutnych panów z dużym młotkiem i silną awersją do nienaruszonych rzepek kolanowych. Rekruter wspomnianej organizacji proponuje solidną sumę pieniędzy za pobicie kandydata. Nie jakieś szczególnie groźne, ot kilka płaskich uderzeń w twarz. Naturalnie dotrzymuje słowa, zostawia pieniądze, a wraz z nimi wizytówkę, zapowiadając kolejne kontakty.
Główny bohater, Seong Gi-hun, jest dokładnie takim typem człowieka, jakiego poszukują organizatorzy rozgrywki. Jak tylko wpadają mu w ręce jakieś pieniądze, to od razu znajduje sposób, by je stracić – w końcu obstawianie na wyścigach to wysoce ryzykowny sposób pomnażania fortuny. Kiedy po raz kolejny dopadają go wierzyciele, kierując w jego stronę wiele gróźb karalnych, Seong trafia na wspomnianego wcześniej rekrutera i decyduje się wziąć udział w rozgrywce. Jak się szybko okazuje, nie jest sam – w sumie uczestników jest 456. Ich zadaniem jest przechodzenie kolejnych etapów, podczas których będą grać w podwórkowe gry lub ich wariacje. Oczywiście, by nie było tak prosto, organizatorzy zadbali, by liczba graczy sukcesywnie się zmniejszała. Na zwycięzcę czeka zaś bajeczna nagroda – 45,6 miliarda wonów. To odpowiednik niemal 40 milionów dolarów. Dla takich pieniędzy niejedna osoba byłaby w teorii gotowa zaryzykować życie. I jak się okazuje, w praktyce też…
Podczas oglądania „Squid Game“ cały czas miałem wrażenie, iż coś o podobnej formule już gdzieś widziałem. Pierwszym skojarzeniem były, rzecz jasna, „Igrzyska Śmierci“, ale tu różnice są zbyt fundamentalne, by pokusić się o stawianie między tymi tytułami znaku równości. W końcu przypomniałem sobie oglądaną kiedyś serię filmów japońskich – „Battle Royale“. Chociaż i tutaj różnice są znaczące, to jednak sama idea widowiska wydaje mi się niezwykle podobna. Oczywiście nie ma mowy o żadnej zrzynce ze strony twórców „Squid Game“. W swojej produkcji postawili na kompletnie inne rzeczy, a poza tym postarali się stworzyć coś głębszego niż kolejny serial o mordowaniu ludzi. I odnieśli w tym spory sukces.
Trudno nie zauważyć, iż wspomniani twórcy przemycili, czy wręcz podali widzom na tacy, sporo problemów do przemyślenia. Co człowiek gotowy jest zrobić dla pieniędzy? Czy zaryzykuje życie własne? Czy będzie w stanie odebrać je komuś innemu? Czy zdecyduje się na poświęcenie? Czy lojalność i przyjaźń wygra z żądzą pieniędzy? Co jest potrzebne, by sprowadzić zdesperowanych ludzi do poziomu zwykłego zezwierzęcenia?
Na te pytania muszą odpowiedzieć sobie bohaterowie serialu i czynią to w sposób bardzo przekonujący. Aktorzy wcielający się w poszczególne role doskonale wczuwają się w postacie i swoją grą podkreślają ich zróżnicowane charaktery. Mimo że w obsadzie brak nazwisk znanych z międzynarodowych produkcji, to widowisko na tym absolutnie nic nie traci, a widzowie mają okazję poznać nieznane im dotąd twarze koreańskiego świata filmowego. Uważam, że na szczególne wyróżnienie zasługuje postać Oh Il-Nama, gdyż zdecydowanie wyróżnia się z tłumu walczących o przeżycie i pieniądze uczestników makabrycznych zabaw. Wszyscy poza nim są młodzi lub w najgorszym wypadku w wieku średnim, on zaś wygląda jak ktoś stojący jedną nogą w grobie. I nie tylko tak wygląda. To, że prędzej czy później zginie, jest oczywiste dla każdego widza, ale staruszek nie raz zdoła Was zaskoczyć. To, czego brakuje mu w krzepie i zdrowiu, nadrabia wiedzą i doświadczeniem. Postać została skonstruowana tak, że naprawdę trudno jej nie polubić.
Jednocześnie nie sposób nie zauważyć, iż ich gra wydaje się być nieco stonowana i mniej ekspresywna w stosunku do tego, czego można byłoby się spodziewać po dalekowschodnim kinie. Najpewniej jest to spowodowane tym, iż serial produkował Netflix i celował w rynek międzynarodowy, ale na szczęście względy komercyjne nie wpłynęły źle na serial. Można wręcz powiedzieć, iż całość stała się dzięki temu zabiegowi nawet ciekawsza, szczególnie jeżeli już się człowiek zaczął przyzwyczajać do bardzo… żywych emocji w koreańskich filmach i serialach.
Podsumowując, jest to serial, który mogę z czystym sumieniem polecić każdemu… no, może każdemu, kto posiada już dowód osobisty, bo dla dzieci jest to jednak widowisko nieco nazbyt brutalne i krwiste. Ale jeżeli ktoś szuka akcji i stosu trupów albo dla odmiany chce zobaczyć, jak bohaterowie odnajdują się w sytuacjach ekstremalnych i jak ich postacie się rozwijają, na pewno nie będzie zawiedziony po seansie. „Squid Game“ wciąga tak bardzo, iż dawkowanie sobie odcinków będzie prawdziwym wyzwaniem. Oglądajcie, bo naprawdę warto.
Baner: https://www.cheatsheet.com/entertainment/squid-game-did-netflix-k-drama-plagiarize-japanese-movie.html/