ISSN 2299-4580
bezpłatny magazyn mieszkańców
NR 15
Białystok fakty.bialystok.pl
Tomku! Dziękujemy!
faktyBiałystok
spis treści 6
8
16
5 6 8 10 12 14 16 18 20 22 25 26 28 30 31 32 34 37 38 41 42 44
Tomku – dziękujemy! Jest gdzie haratnąć w gałę Pozdro techno Matejko w białostockim Ratuszu INNY ŚWIAT
4 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl
ISSN 2299-4580
Adres redakcji ul. Ciepła 1 lok. 16, 15-472 Białystok, tel. 85 87 121 80 www.fakty.bialystok.pl KOORDYNATORZY PROJEKTU Maciej Słupski Agnieszka Siewiereniuk-Maciorowska P. O. SEKRETARZA REDAKCJI Marta Starzyńska FOTO DreamLightz Studio Maciej Słupski, Piotr Narewski SKŁAD SOBO Paweł Sobolewski biuro@sobo.pl
Szkoła 2053 – Call to the future
ONLINE Ewelina Oszmian online@fakty.bialystok.pl
TO NIE JEST PLAC DLA STARYCH LUDZI!
ZESPÓŁ
Coś o aparatach. Jak wybrać swój upragniony?
Grzegorz Grzybek, Radek Orszczyszyn, Radek Puśko, Karol Rutkowski, Agnieszka Sienkiewicz (aga’s stuff), Krzysztof Szubzda, Paweł Waliński
Białystok trzyma poziom! Puścić oczko do tradycji Światowe trendy w modzie i fryzjerstwie Jesień mówi: cześć!
REKLAMA reklama@grupa-optima.pl Maria Snarska BIURO Urszula Bondaruk biuro@grupa-optima.pl
Taniec uzdrawia duszę
druk: Buniak Druk
Frankosski to jest to!
Redakcja nie odpowiada za treść publikowanych reklam. Redakcja nie zwraca materiałów nie zamówionych i zastrzega sobie prawo do skracania oraz redakcyjnego opracowania tekstów przyjętych do druku. Opinie i poglądy autorów nie zawsze są zbieżne z opiniami i poglądami Redakcji. Copyright © Grupa Optima Sp. z o.o. Wszelkie prawa zastrzeżone Przedruk materiałów w jakiejkolwiek formie i w jakimkolwiek języku bez pisemnej zgody Wydawcy jest zabroniony.
Centrum Handlowe Park Królestwo za ekozdrowie! Zrób TO sam
Foto na okładce: DreamLightz Studio
Z wizytą w SAVOYu Skąd czerpać energię? Cały czas muzyka! Doktor od Fitness FELIETONY REKLAMA
AutoPROMOCJA
nr 15 WRZESIEŃ 2013
Treści reklamowe w numerze na stronach: 2, 3, 7, 11, 14, 15, 19, 20, 21, 24, 25, 27, 29, 33, 35, 36, 37, 38, 39, 40, 42, 43, 45, 47, 48
WYDAWCA Grupa Optima Sp. z o.o. ul. Ciepła 1 lok. 16 15-472 Białystok
W Y DA R Z E N I E
Tomku – dziękujemy! TEKST Agnieszka Siewiereniuk-Maciorowska FOTO DreamLigthz Studio, Piotr Narewski Równo 21 lat upłynęło od pierwszego meczu, w jakim brał udział. Grał przeciw Ruchowi Chorzów. Niespełna miesiąc od debiutu strzelił swoją pierwszą bramkę w ekstraklasie. Po wielu sukcesach, jakie odniósł na Słonecznej oraz innych stadionach, z żalem w sercach mówimy Tomaszowi Frankowskiemu: „Dziękujemy!”.
J
ako dziesięcioletni chłopak, Tomek po wygranym przez szkołę podstawową numer 10 turnieju piłkarskim znalazł się w naszej Jadze. Już po kilku latach „Franek” podpisał swój pierwszy profesjonalny kontrakt. Razem z nim kopali piłkę między innymi Mariusz Piekarski i Marek Citko. Młody napastnik powoli, ale skutecznie piął się w górę. Szlifował umiejętności i wzrastała ranga klubów, w których grał. A grał między innymi we Francji i w Japonii. Jednak zawsze ciągnęło go do kraju. Udało mu się trafić do jednej z najlepszych wówczas drużyn – Wisły Kraków. Przesadą nie będzie powiedzieć, że to właśnie dzięki Tomkowi krakowianom udało się zdobyć tytuł mistrza Polski, a on sam został królem strzelców i piłkarzem sezonu. Tomek Frankowski postanowił jednak pograć za granicą. Znów na jakiś czas zniknął. Grał w Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, później w Stanach Zjednoczonych. Najlepiej jednak było Tomkowi na znanych dobrze ziemiach i w barwach biało-czerwonych, a w konsekwencji żółto-czerwonych barwach Jagi.
Mąż i ojciec Zupełnie to niepodobne do wielkich gwiazd z pierwszych stron gazet. Tomek Frankowski od długiego czasu żyje bez żadnych skandali. Ma żonę i dzieci, pracuje również poza boiskiem. Na murawę zawsze wchodzi lewą nogą. Żegna się prawą ręką. Jest człowiekiem spokojnym i opanowanym. Trudno o jakieś brudne wzmianki o nim. „Franek” jest skromny i dba o prywatność. Białystok to nie metropolia, ale i tak nikt przez tyle lat nie przyłapał go na pijaństwie czy rozróbach. Może właśnie dlatego udało mu się odłożyć nieco zarobionego grosza i zainwestować w przyszłość swoją oraz rodziny. Czy któryś z jego synów pójdzie w ślady ojca – nie wiadomo. Wiadomo jednak, że Tomasz Frankowski jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy Białegostoku. To nasz bohater oraz żywa promocja. I bardzo dobrze – mądrych i zdolnych ludzi nigdy za wiele w naszym mieście.
Tomasz Frankowski w barwach Jagiellonii zagrał 142 razy i strzelił ponad 60 bramek
Specjalnie dla „Faktów Białystok” Tomasz Frankowski odpowiedział na kilka pytań:
Czy czujesz się lokalnym celebrytą? Absolutnie nie. To, że ktoś poprosi o zdjęcie czy autograf, jest oczywiście sympatyczne, ale to nie powoduje, że robię co chcę i na przykład parkuję gdzie chcę... Mandaty za prędkość też płacę jak każdy inny.
A jaki jest Tomasz Frankowski – nie jako piłkarz, tylko jako facet? Żony czy rodziny trzeba pytać, sam siebie komplementować nie zamierzam.
Grałeś poza Białymstokiem. Wróciłeś. Coś musiało Cię u ciągnąć z powrotem. Co? Rodzina, sentyment, chęć zrobienia czegoś fajnego dla rodzinnego miasta. I chyba się udało, bo i puchar Polski zdobyliśmy, i kamienica przy Sienkiewicza 3 już nie straszy...
Da się zrobić karierę w Białymstoku? Niekoniecznie mam na myśli piłkę nożną... Nie wiem, nie znam za bardzo innych profesji. Choć mam kilku znajomych, którzy radzą sobie w biznesie tutaj, w Białymstoku, nawet lepiej niż dobrze.
Co będziesz robił po odejściu z klubu? Dasz radę żyć bez piłki? Na razie daję radę. Ale starsi koledzy przestrzegają mnie, że to chwilowe i zaraz wróci pragnienie boiskowej adrenaliny.
Czego będzie Ci najbardziej brakowało po odejściu z Jagiellonii? Sobotnich meczów przed własną publicznością.
SPORT
S
etki lat od upadku Cesarstwa Rzymskiego ludzkie możliwości architektoniczne poszybowały w górę. Każda sztuka ma to do siebie, że nie lubi próżni. Lubi za to udoskonalać wszystko, co można. Spece od budowli wszelakich od zawsze prześcigali się w pomysłach i rozwiązaniach. Na podobny schemat liczyliśmy w Białymstoku i nie przeliczyliśmy się. W końcu, po wielu perypetiach i długim wyczekiwaniu, będzie gdzie porządnie haratnąć w gałę.
Na żółto i czerwono
Jest gdzie haratnąć w gałę TEKST Agnieszka Siewiereniuk-Maciorowska FOTO DreamLightz Studio, Piotr Narewski
Niegdyś największą areną sportową świata było rzymskie Koloseum. Ogromne widowiska gromadziły wówczas dziesiątki tysięcy kibiców. Cywilizacja nie przetrwała, ale obiekt pozostał i nadal zachwyca niezliczone rzesze turystów. Skoro taka sztuka udała się starożytnym, to dlaczego nie nam? 6 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl
Każde szanujące się większe miasto w Europie ma swój stadion. Niekiedy nawet mniejsze miasta budują olbrzymie obiekty tego rodzaju, żeby podkreślić swoje aspiracje. No bo jak? Mamy mistrzostwa Euro, mamy rozgrywki ligowe, mamy potyczki międzynarodowe - jak żyć bez stadionu? I w końcu Białystok ma swój obiekt sportowy. Co więcej, wcale niepodobny do wiklinowego koszyka. My nie potrzebujemy pokazywać, że próbujemy równać do większych. To od nas niech się uczą, bo jest czego. Skoro Białystok to miasto duże i poważne, które ma świetną drużynę i rzesze oddanych jej fanów, to nie można tu grać na byle czym. Nowoczesny obiekt, który w części został oddany do użytku, już budzi zazdrość w stolicy. Trybuny w żywych kolorach Białegostoku same zagrzewają do walki o zwycięstwo. Gdy dołożyć do tego śpiew kibiców i prawdziwą meksykańską falę, mecze muszą kończyć się wygraną. Zapewne gdyby w starożytnym Rzymie umieli postawić obiekt, który kolorem nawiązywałby do potęgi cesarstwa, to Koloseum byłoby w odcieniu jasnego szkarłatu. Ale budowniczowie starożytni nie byli w stanie zrealizować tego, co potrafią dziś uczynić spece od planowania i wykończeniówki. Kto nie był choć raz na prawdziwym meczu, nie wie, co znaczy zedrzeć gardło i leczyć zakwasy po półtoragodzinnym machaniu żółto-czerwonym szalikiem. A na takim obiekcie, jak nasz na Słonecznej, żadne zakwasy, żadne zdarcie gardła nie powstrzymają przed dumnym wspieraniem ukochanej Jagi. A białostoczanie Jagę kochają. Poza miastem pasiaste stroje na zielonej murawie też są łatwo rozpoznawalne.
SPORT
A gdyby tak zwinąć murawę? Wynajmij sobie biuro albo weź ślub A kto bogatemu zabroni? Pewien Chińczyk wybudował sobie na dachu wieżowca apartament skalny. Co prawda musiał go rozebrać, bo nie zadbał o właściwe pozwolenia, ale kto nie chciałby mieć biura, redakcji czy pomieszczeń konferencyjnych w nowoczesnym, oryginalnym obiekcie? U nas będą sklepy, punkty gastronomiczne, restauracje, strefy wypoczynku. Luksusy! A może tak wesele z widokiem na rozgrywki meczowe? Czemu nie? Jeśli państwo młodzi pasjonują się piłką nożną, a w dniu ważnego meczu muszą bawić gości, to dlaczego nie można pobawić się nie rezygnując z widowiska sportowego. Ślubne plenerowe sesje zdjęciowe widziały już wszystkie parki, place, skanseny, łąki, a nawet tory kolejowe. Ale panny młodej w bramce czy pana młodego wykopującego kornera, w pamiątkowym albumie nie oglądały chyba jeszcze żadne babcie na świecie. Sala bankietowa znajdująca się na stadionie wytrzyma takie rzeczy, jak bale osiemnastkowe czy imprezy studniówkowe. Zaś w majowym słońcu, na zewnątrz, pewnie i studenci nie pogardziliby sceną juwenaliową. Ciekawe, ilu pracowników biur, które znajdą swą siedzibę na stadionie, nie będzie chciało popracować w nadgodzinach, kiedy obok będzie trwał zacięty mecz piłkarski? Ilu z nich nie wróci wcześniej do domu, jeśli Jagiellonia odniesie kolejny sukces i znów wygra Puchar Polski? Jak przeciągną się konferencje w nowoczesnych salach, z których żal będzie wychodzić? To wszystko niebawem będzie można sprawdzić w praktyce. Nowoczesny stadion, taki jak nasz, służyć będzie nie tylko śledzeniu 22 dorosłych facetów biegających za jedną skórzaną piłką.
REKLAMA
Wyobraźmy sobie, że trawy nie ma. Wyobraźmy sobie, że mamy ogromny plac, naokoło którego pod zadaszeniem zebrały się tysiące ludzi. Wyobraźmy sobie, że tuż pod granicami miasta trwa koncert zespołu Metallica, albo Eltona Johna, albo jeszcze inaczej – Bruce’a Springsteena. Wyobraźmy sobie, że na Dzień Dziecka rozstawiono w sercu stadionu gigantyczny plac zabaw z dmuchanymi zjeżdżalniami, huśtawkami, karuzelami. Możemy sobie też wyobrazić, że tam, gdzie wczoraj znajdowała się równiutka trawa, dziś wbiegają wojowie słowiańscy, wikingowie, rycerze czy galopują husarzy. Na naszych oczach rozgrywa się ponownie bitwa jak za czasów książąt piastowskich. Albo że stadion przy Słonecznej po brzegi wypełniony jest atletami, gromadzi wszystkie sławy letnich igrzysk olimpijskich w biegu na 5 tys. metrów, tyczkarzy, młociarzy, a może i tenisistów. Jeszcze inaczej: na stadionie odbywa się wesele na sto młodych par, które chciały niecodziennie świętować zaślubiny. Niemożliwe? Oczywiście, że możliwe. Niebawem takie pomysły doczekają się realizacji. Skoro z powodzeniem udaje się to na największych obiektach sportowych świata, to u nas tym bardziej. Stadion to nie tylko kopanie piłki. Białystok liczy blisko trzysta tysięcy mieszkańców. Trudno, by wszyscy lub nawet większość pasjonowała się piłką nożną. Wśród nas żyją amatorzy koncertów, imprez plenerowych, kibice sportów walki, lekkoatletyki i wielu innych ludzi, których nie kręci wywijanie szalikami. Nowoczesny stadion musi więc być funkcjonalny. Nasz właśnie taki jest. Znajduje się idealnym miejscu, by nie utrudniać życia mieszkającym w pobliżu ludziom. Dojazd samochodem z centrum zajmuje niecałe dziesięć minut. Autobusem komunikacji miejskiej – niewiele więcej. Blisko jest stacja benzynowa i ogromne targowisko, gdzie można kupić absolutnie wszelkie produkty i przedmioty, jakie w danym momencie przyjdą nam do głowy.
fakty.bialystok.pl
faktyBiałystok 7
MUZYKA
Pozdro techno TEKST i FOTO Karol Rutkowski
Białystok wiele lat czekał na imprezę muzyczną z prawdziwego zdarzenia. Kiedy cztery lata temu cały region obiegła wiadomość o przygotowaniach do pierwszej edycji Up to Date Festival, nikt nie spodziewał się, że projekt stanie się jednym z najbardziej charakterystycznych wydarzeń w północno-wschodniej Polsce.
D
obrze pamiętam wrzesień 2010 roku. Chociaż końcówka akademickich wakacji z reguły kojarzy się z definitywnym końcem lata, żółtymi liśćmi i szklaną pogodą, zdawać by się mogło, że tamtej jesieni powietrze w mieście miało nieco inny zapach. W wielu ruchliwych punktach pojawiły się charakterystyczne banery promujące festiwal. W mediach czy luźnych rozmowach podczas autobusowych podróży robiło się o nim coraz głośniej. Z punktów sprzedaży błyskawicznie zaczęły też znikać bilety. Pionierski projekt cieszył się tak dużym zainteresowaniem, że zdobycie wejściówki w dniu imprezy było wręcz niemożliwe. Godzina zero wybiła w ostatnią sobotę miesiąca – dokładnie 25 września. Sale dobrze znanej „Dziesiątki” przy ulicy Węglowej stały się miejscem niezwykłych wydarzeń. Chyba nigdy wcześniej białostoczanie nie mieli okazji uczestniczyć w tak barwnym widowisku. Pośród harmonogramu raczkującego wówczas festiwalu oprócz kon8 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl
certów znalazły się też inne inicjatywy artystyczne. Na kilku scenach wystąpili obok siebie zarówno czołowi MC polskiej sceny rap, ale i producenci muzyki elektronicznej z Holandii, Niemiec czy Finlandii. Łącznie na terenie kompleksu bawiło się około trzech tysięcy ludzi. Wychodząc z imprezy wczesnym rankiem wiedziałem, że to dopiero początek przygody.
Początki bywają trudne... Pomysł na stworzenie w Białymstoku platformy, gdzie „elektronika” mieszałaby się z ulicznym brzmieniem oraz innymi elementami sztuki, zrodził się na długo przed 2010 rokiem. Dzięki determinacji osób związanych ze stowarzyszeniem Pogotowie Kulturalno-Społeczne w końcu udało się wcielić w życie młodzieńczą ideę. – Spotkaliśmy odpowiednich ludzi, którzy pokazali nam, jak zdobyć wsparcie na realizację naszego projektu – wspomina Jędrzej „Dtekk” Dondziło, jeden z inicjatorów całego przedsięwzięcia. – Kiedy dostaliśmy
pierwszą dotację, nie mogliśmy uwierzyć, że się nam udało. Wszystko nabrało wtedy tempa. Sukces pionierskiej inicjatywy zaskoczył wszystkich. Co ważne, bardzo zadowoleni z przyjęcia byli też sami artyści. Wielu z nich na długo zapamiętało słynną podlaską gościnność. Wieść o wyjątkowym festiwalu bardzo szybko rozniosła się po całym kraju. Nikt nawet nie myślał, by spocząć na laurach. Szansy nie można było zmarnować. Cała załoga niemal natychmiast zabrała się do pracy. Druga edycja przyniosła pozytywne zmiany. Wydarzenie rozciągnęło się w czasie do dwóch dni. Ponadto rozwinęła się for-
muła imprezy. W 2012 roku pojawił się również duży sponsor – marka Original Source. Wręcz lawinowo wzrosła też liczba fanów. Stało się jasne, że OSUTD Festival to nie tylko spektakularne widowisko, ale i kulturalna wizytówka naszego regionu.
Siła tkwi w ludziach Francuski beatboxer Eklips, pozytywnie zakręcony japoński didżej Scotch Egg czy Evidence, charyzmatyczny raper z Kalifornii – to jedni z licznego grona artystów, którzy wystąpili na Węglowej w 2012 roku. Wielu z nich gościło w naszym kraju po raz pierwszy. Kilka lat zdobywania doświadczenia
MUZYKA
przełożyło się na niezwykle wysoki poziom organizacji projektu. Śmiało można powiedzieć, że festiwal pewnym krokiem wszedł do grona najpopularniejszych tego typu wydarzeń w Polsce. Nic nie dzieje się jednak bez przyczyny. Wszystkie osiągnięcia są wynikiem wysiłku całej ekipy zaangażowanej w projekt. Klimat towarzyszący przygotowaniom ciężko opisać. Pomimo nawału zadań i dość krótkich przerw na sen, nikt nie narzekał na zmęczenie. – Zaangażowanie każdego członka ekipy jest wyjątkowe. Do tego fantastyczna atmosfera – wspomina Karol, jeden z wolontariuszy. – Nie była to moja pierwsza tego typu impreza, więc nie byłem zaskoczony ilością obowiązków przed i w czasie jej trwania. Bez wątpienia natomiast, pomimo doświadczenia, byłem zaskoczony dbałością o jakość każdego z elementów, na które miał natknąć się uczestnik. Widać, że OSUTD Festival organizują ludzie z pasją, którą bez problemu zarażają każdego, kto spędzi z nimi cho-
ciaż odrobinę czasu. Pamiętam swoje wrażenia po zeszłorocznej edycji – chciałem więcej. Tym bardziej cieszę się, że wkrótce faktycznie dostanę więcej.
Mieliśmy być poważni Original Source Up to Date od samego początku wyróżniały niezwykle celne działania marketingowe. Dziś cała ekipa doszła niemalże do perfekcji w promowaniu festiwalowej idei. Niezwykle popularne materiały wideo odbiły się szerokim echem w całej Polsce. Seniorów słuchających grupy PARIAS czy Cinka i jego kolegów śmiało możemy zaliczyć do grupy królów sieci. Do grona wspierających inicjatywę dołączyli też Bisz, Małpa i Zeus ze wspólnym numerem „Wrócę tu”. Miejmy nadzieję, że w tym roku białostocki festiwal znów zaskoczy, podobnie jak popularność wlepek z hasłem „Pozdro techno”, które świetnie oddają niezwykle luźną ideę całej imprezy. Przekonamy się o tym już 20 i 21 września, tradycyjnie na Węglowej. fakty.bialystok.pl
faktyBiałystok 9
Matejko SZTUKA
w białostockim Ratuszu TEKST Grzegorz Grzybek, citybranding.natemat.pl Widzieliście kiedyś obraz Matejki na żywo? Każdy zna autora, ale nie każdy widział jego dzieło. Tak to bywa z gwiazdami. Jednak gdyby Kayah lub Madonnę można było spotkać codziennie w białostockim Ratuszu, pewnie wielu wpadłoby tu na chwilę, aby się przywitać lub nawet wydać z siebie pisk zachwytu. Matejko to obiekt – bez wątpienia – urody innej, ale zawsze urody. Niepokazanie dziecku wielkiego polskiego malarza to grzech. Może zrobi też wrażenie na dziewczynie? Randka gotowa. Matejko w Białymstoku? Tak.
W Jan Matejko „Autoportret”
białostockich galeriach można obejrzeć światowe arcydzieła mistrzów pędzla, których prace osiągają na świecie zawrotne ceny. Zaskoczeni? Nie będę udawał, że dla mnie było to zupełnie oczywiste. Nie było. Jednak jeśli już o tym wiemy, dziwnie byłoby zmarnować weekend nudząc się w domu. Poprosiłem białostockie autorytety w dziedzinie sztuki o wytypowanie najcenniejszych pod względem artystycznym i finansowym dzieł, które na co dzień można obejrzeć w Białymstoku. Wielu mówiło mi już, że Galeria Arsenał jest w Polsce druga po Łodzi, a łódzka druga na świecie po nowojorskiej. Ale nie spodziewałem się, że zobaczę dzieła sztuki warte niekiedy setki tysięcy złotych. W Ratuszu było podobnie. To trzeba zobaczyć na żywo, niezależnie od podejścia. Niezależnie od tego, czy fascynuje Cię sztuka, czy wielkie pieniądze. – Matejko jest takim Sienkiewiczem w polskim malarstwie. Nie można go zaliczyć do najcenniejszych ani pod względem artystycznym, ani nawet finansowym. Wartość Matejki bierze się bardziej z tego, co i w jakim momencie, niż z tego, jak malował. Zna go każdy Polak, ale za granicą jego nazwisko nie jest znane – mówi Joanna Tomalska, kierownik działu sztuki Muzeum Podlaskiego w Białymstoku.
FOTO Galeria Arsenał w Białymstoku/Muzeum Podlaskie w Białymstoku
Alfred Wierusz-Kowalski „Wyjazd powozem”
Olga Boznańska „Portret kobiety”
10 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl
SZTUKA
Z oczywistych względów nie mogłem zapytać o wartość powyższych obrazów. Galerie są profesjonalnie zabezpieczone przed kradzieżą, ale lepiej dmuchać na zimne. Powszechnie wiadomo jednak, że w domach aukcyjnych za inne prace tych artystów trzeba zapłacić ogromne sumy. Boznańska kosztuje nawet 800 tysięcy złotych, a Wierusz-Kowalski osiąga nawet pół miliona. Za dzieła Witkiewicza często trzeba zapłacić około 700 tysięcy. – Widzę prawdziwy problem w konieczności wybrania trzech z kolekcji wielu bardzo różnych prac o porównywalnym poziomie. Ceny zakupu najczęściej o niczym nie świadczą. Mamy w kolekcji rysunki, obrazy, rzeźby, instalacje i wideo. Musimy więc potraktować ten wybór bardzo umownie. Oto trzy prace (Bałka, Diao, Sosnowska - przyp. red.), które są dumą kolekcji, pozostając jednocześnie dobrą inwestycją Galerii Arsenał – stwierdza Monika Szewczyk, dyrektor Galerii Arsenał w Białymstoku. W „Kompasie Sztuki 2009” przeczytałem, że Bałka zdaniem osiemdziesięciu polskich galerii jest w gronie najcenniejszych polskich artystów obok Kantora, Nowosielskiego, Wróblewskiego i Abakanowicz. Oglądając dzieła Bałki w Internecie niejednokrotnie trafiałem na kwoty przekraczające 100 tysięcy dolarów.
REKLAMA
David Diao „0dot10 in 2010”
Stanisław Ignacy Witkiewicz „Autoportret”
Mirosław Bałka „193x167x30”
Monika Sosnowska „Mała Alicja”
Najoszczędniejszych Galeria Arsenał zaprasza w czwartek, a Ratusz w niedzielę. W te dni każdy może podziwiać sztukę bezpłatnie. Obie instytucje są dotowane ze środków publicznych, więc nieodwiedzanie ich jest zwykłym marnotrawstwem Twoich ciężko zarobionych pieniędzy. Weź ze sobą koniecznie kogoś, kto także nieczęsto odwiedza świątynie sztuki. Nikt w galeriach nie będzie sprawdzał Waszej wiedzy. Za to kilku ciekawych rzeczy na pewno się dowiecie. A co zobaczysz! Zdziwisz się, jak fajnie może być w nowoczesnej galerii czy muzeum. Zastanawia mnie tylko, dlaczego w Białymstoku nie można zobaczyć kodeksu supraskiego (XI w.). Wiedzieliście, że w XIX wieku w bibliotece supraskiego monastyru odkryto jeden z najcenniejszych na świecie zabytków wczesnego piśmiennictwa słowiańskiego? fakty.bialystok.pl
faktyBiałystok 11
HISTORIA
Inny świat TEKST Radek Puśko
Między Uralem a Oceanem Spokojnym, na przestrzeni tysięcy kilometrów, rozciąga się nadal nie do końca odkryta i nie do końca zbadana kraina. Nawet w XXI wieku, poza większymi ośrodkami miejskimi, pozostaje praktycznie niezamieszkana. To wielka kopalnia bogactw naturalnych, a jednocześnie teren dziki i kompletnie dziewiczy, który dawno temu podporządkowała sobie carska Rosja. Miejsce to bywało też celem zsyłek. Właśnie tam budowane były łagry i kolonie karne. Kraina kontrastów – Syberia…
fot. Muzeum Wojska w Białymstoku
H
istoria i rozwój Syberii nieodłącznie wiąże się z Księstwem Moskiewskim. Początki moskiewskiej ekspansji na tereny za Uralem sięgają jeszcze XI w. i wiążą się z handlem, jaki prowadzili tam kupcy z Nowogrodu Wielkiego. Od tamtego czasu carat nieustannie parł na wschód i już w pierwszej połowie XVIII w. rosyjscy badacze, na czele ze sławnym Vitusem Beringiem, odkryli drogę na Alaskę. Tak, sławna cieśnina między Azją i Ameryką Północną nazwę zawdzięcza jego nazwisku. Nieustanna ekspansja trwa tak naprawdę do dziś. Wieki temu była prowadzona głównie z inicjatywy prywatnej i sponsorowana przez kupców. Wśród syberyjskich pionierów były także grupy kozaków. Tyle historii. 12 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl
W niezwykle surowym klimacie Syberii następował gwałtowny rozwój dobrowolnego osadnictwa. Tajga z swoją nieprzebraną liczbą bogactw i zasobów wręcz zachęcała do zamieszkania. Z racji wielkiej liczebności zwierząt gwałtownie rozwijał się przemysł futrzarski, a lasy, głównie iglaste, dostarczały praktycznie niewyczerpalnych ilości drewna, będącego ówcześnie głównym budulcem. Także odkryte i niezwykle bogate pokłady złota napędzały gospodarkę Syberii i zachęcały do osiedlania się w tej surowej krainie. Bezkresne przestrzenie miały jeszcze jedną zaletę. Oczywiście z perspektywy caratu. Syberyjskie ogromne odległości sprzyjały budowaniu obozów odosobnienia zarówno dla skazańców, jak
i przeciwników politycznych. Niemniej jednak przez wiele dekad początkowej kolonizacji Syberia, mimo że wydawała się miejscem mało przyjaznym człowiekowi, zachęcała i śmiałków, i odkrywców do osadnictwa. Czyste, rześkie powietrze, bezkresne lasy, rzeki, jeziora – z najczystszym na świecie jeziorem Bajkał na czele – powodowały, że między Uralem a Władywostokiem powstawało coraz więcej osad. W większości przypadków zakładane ówcześnie miasta i miasteczka istnieją do dziś. Syberia z pewnością posiada(ła) swój urok, była miejscem szans i możliwości…
Bolesny wiek XIX „10 marca 1887 r. rosyjska policja aresztowała w Wilnie dziewiętnastoletniego studenta nazwiskiem Józef Piłsudski, zarzucając mu udział w spisku mającym za zadanie zgładzenie cara Aleksandra III. Oczywiście oskarżenie nie miało żadnych podstaw. Najlepszym tego dowodem było wyłączenie studenta jeszcze przed rozprawą sądową. Niemniej jednak władze (carskie – przyp. red) uznały, że aresztowany, aczkolwiek tym razem niewinny, zasługuje na zesłanie „administracyjne”, to znaczy bez sądu. 8 kwietnia 1887 r., a więc w niespełna miesiąc po uwięzieniu, minister sprawiedliwości wydał dekret o wysłaniu Józefa – syna Józefa Piłsudskiego, szlachcica guberni wileńskiej – na pięć lat osiedlenia we wschodnim Sybirze.” Cytat z książki Mieczysława Lepeckiego opisujący aresztowanie i wywózkę późniejszego marszałka Polski dokładnie odzwierciedla rzeczywistość końca XIX wieku. Ale to, że Polska i Polacy żyjący pod zaborem rosyjskim doświadczali zsyłek, wiadome było od wielu dekad. Dość wymienić, że na Sybirze znaleźli się konfederaci barscy,
HISTORIA
żołnierze Kościuszki, a przede wszystkim powstańcy listopadowi i styczniowi. Przypadek młodego Józefa Piłsudskiego nie był więc niczym nadzwyczajnym. Ot, kolejna osoba, która z kolejnym transportem miała poznać, czym jest Syberia. Carscy urzędnicy oczywiście niespecjalnie interesowali się faktem, czy delikwent istotnie zagrażał rosyjskiemu państwu, czy też oskarżony i deportowany został na podstawie samych domysłów władzy bądź fałszywych oskarżeń.
Tragiczny wiek XX Najwięcej Polaków znalazło się na Syberii za czasów ZSRR. Od lutego 1940 r. ruszyły pierwsze transporty śmierci. W bydlęcych warunkach do czerwca 1941 r. w wyniku czterech wielkich deportacji za Uralem gehennę wiecznej tułaczki przeżywało około miliona polskich obywateli. Nikt tak naprawdę nie wie, ilu ludzi zamknięto w syberyjskich więzieniach, a ilu wegetowało w tamtejszych bezkresnych przestrzeniach. Do tego mordy, egzekucje, nieludzkie warunki bytowania i praca ponad siły… Tysiące naszych rodaków zostało w łagrach, w tajdze i na stepach Kazachstanu zagło-
dzonych lub zamęczonych. Powroty z zesłania zaczęły się w 1946 r. i trwały do roku 1956, a nawet dłużej. Wygnańcy mogiłami znaczyli swój długi katorżniczy szlak. Syberia z surowej, aczkolwiek przyjaznej krainy, stała się Sybirem – złym, ponurym, niekończącym się pustkowiem.
„Nie umiera ten, kto trwa wiecznie w pamięci żywych” W połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku w środowisku sybiraków zrodził się pomysł wzniesienia pierwszego w naszym kraju pomnika poświęconego zesłańcom. W ten sposób przy białostockim kościele św. Ducha powstał monument. Białystok wybrano oczywiście nieprzypadkowo. To właśnie ludność naszego miasta była najbardziej prześladowana: najpierw przez władze carskie, a później – jeszcze brutalniej – przez sowieckie. Dodatkowo z uwagi na pamięć o polskiej Golgocie Wschodu, w planach jest budowa Muzeum Pamięci Sybiru. Redakcja „Faktów Białystok” składa hołd wszystkim, którzy znaleźli się na tej nieludzkiej ziemi. Pamiętamy.
fakty.bialystok.pl
faktyBiałystok 13
NAU K A
Szkoła 2053 Call to the future TEKST Karol Rutkowski
Filozofowie od wieków lubili rozmyślać nad tym, co czeka świat w bliższej czy odleglejszej przyszłości. Pisarze, filmowcy i rysownicy szczególnie upodobali sobie kreowanie wizji otaczającej ich rzeczywistości w czasach, które niekoniecznie dane będzie im zobaczyć. Nas zastanawia jednak, jak w perspektywie najbliższych dekad rozwinie się szkolnictwo.
K
ierunek rozwoju współczesnych społeczeństw stanowi jedną z największych tajemnic ludzkości. Ciężko jednoznacznie określić, dokąd tak naprawdę zmierza nasza cywilizacja. Dmitrij Głuchowski w kultowej już dziś powieści „Metro 2033” przedstawia Ziemię jako miejsce mało przyjazne ludziom, gdzie ocalali z atomowej apokalipsy chronią się przed zabójczym promieniowaniem w tunelach moskiewskiego metra. Trzeba przyznać, że nie jest to miejsce ani miłe, ani przytulne. Z kolei George Lucas w swojej gwiezdnej sadze karmi widzów obrazami futurystycznego wszechświata, w którym szlachetni mistrzowie Jedi szkolą w akademiach swoich następców. Ile wizji, tyle pomysłów. Warto jednak zadać sobie pytanie: jak z nieuchronnymi zmianami poradzi sobie cały system edukacji?
Od radiotelefonu po tablet Dobrze pamiętam, kiedy w latach 90. miałem okazję pierwszy raz bawić się mało popularnym jak na tamte czasy telefonem komórkowym. Dla dorastającego chłopaka było to urządzenie nie tyle interesujące, co wręcz magiczne. W dzisiejszych czasach parametry praktycznie każdego dostępnego na rynku modelu przewyższają domowe komputery sprzed dekady. Urządzenia mobilne stały się częścią naszego życia. Korzystają z nich coraz młodsze pokolenia. Wielu pedagogów ostrzega przed niewłaściwym wykorzystywaniem przez młodzież wszelkiej maści „nowinek”. Mimo to chyba nikt nie ma już złudzeń, że w przyszłości edukacja będzie opierała się właśnie na wiedzy przekazywanej za pomocą nowoczesnych technologii.
14 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl
NAU K A
również znajdą zastosowanie w edukacji. Z ich pomocą nawet trudne tematy poruszane na chemii nabiorą niezwykłych barw. Wyobraźmy sobie modele atomów czy wzory reakcji chemicznych szybujących nad głowami uczniów niczym mydlane bańki, modyfikowane jednym dotykiem dłoni. Niewiarygodne? W mobilny internet jeszcze nie tak dawno też wielu z nas nie mogło uwierzyć.
Geografia na żywo? Biologia w lodowej komnacie? Pół wieku temu popularnością cieszyły się magnetofony szpulowe oraz analogowe aparaty fotograficzne. Obecnie średnio zaawansowane smartphone’y, mieszczące się w kieszeni, łączą w sobie więcej funkcji niż ktokolwiek mógł sobie jeszcze niedawno wyobrazić. Zdaje się jednak, że w kwestii szkolnictwa pewnych trendów nie da się wyprzeć. Bez względu na kierunek rozwoju, uczniowie w dalszym ciągu będą uczyć się w kilkuosobowych zespołach. Jesteśmy istotami społecznymi, a co za tym idzie – najlepiej rozwijamy się poprzez współpracę grupową. Wizje świata, w którym tradycyjne lekcje przybiorą formę indywidualnych telekonferencji, możemy włożyć między bajki. Dzięki postępowi technologicznemu na pewno jednak zmieni się ich forma. Tradycyjne klasy zostaną wyparte przez naszpikowane nowoczesny-
mi pomocami naukowymi pracownie. Popularne slajdy emitowane przez projektory staną się mało praktyczne. Prawdopodobnie już w przeciągu dekady zastąpią je trójwymiarowe hologramy, które odzwierciedlą najmniejszy nawet detal przedstawianego obiektu czy topografii krainy geograficznej. Za sprawą tych urządzeń hale gimnastyczne, po odpowiednim przygotowaniu technicznym, posłużą nie tylko jako przestrzeń kształtowania kondycji fizycznej, ale też miejsce wizualizacji trójwymiarowych projekcji. Wirtualna podróż w głąb współczesnej doliny Amazonii? Wycieczka ulicami Jerozolimy opanowanej przez krzyżowców? Przy zastosowaniu odpowiedniego systemu wizualizacji 3D lekcje przybiorą zupełnie inną formę. Zmodyfikowane detektory, wykorzystywane obecnie chociażby w konsoli Xbox 360,
Ewolucja technologiczna zaskakuje nawet największych wizjonerów. Szybki rozwój internetu, połączony z rywalizacją koncernów specjalizujących się w produkcji wszelkiego rodzaju sprzętu mobilnego, doprowadził do pojawienia się na rynku naprawdę niesamowitych urządzeń. Dokąd nas doprowadzi? Dziś ciężko to jednoznacznie określić, jednak jasno musimy sobie powiedzieć, że wykorzystanie ich jako pomocy w procesie nauczania jest już tylko kwestią lat. Ciężkie tomy przybiorą formę elektronicznych opracowań, pobieranych bezpośrednio z niewyobrażalnie wydajnych serwerów szkolnych. Popularne tablety nowej generacji staną się klasą samą w sobie. Biorąc pod uwagę prowadzone przez naukowców badania, śmiało możemy stwierdzić, że swoją budową będą przypominały inteligentną taflę szkła, zapewniającą połączenie z globalną siecią i całym systemem baz danych. Jeden z pozoru niewinnie wyglądający gadżet wyprze nie tylko dobrze znane laptopy, telefony komórkowe, ale też papierowe zeszyty, długopisy czy tradycyjne dzienniki z ocenami. W nieustannie rozwijającym się świecie przyszłość jest nie tyle zagadką, co zlepkiem obrazów wykreowanych przez wizjonerów. Ile z nich okaże się celnym strzałem? O tym przekonamy się dopiero w ciągu przyszłych lat.
REKLAMA
fakty.bialystok.pl
faktyBiałystok 15
FOTO www.sxc.hu
Postęp zaskakuje
MIEJSCE
TO NIE JEST PLAC DLA STA TEKST Paweł Waliński FOTO DreamLightz Studio, Piotr Narewski
Dosyć nowy, cacany, za unijne pieniądze. W samym środku miasta i wiecznie oblężony. Plac zabaw na Plantach. Czy nadaje się też dla dorosłych?
W
aliński skretyniał! Postanowił pójść na plac zabaw, mimo że od dwudziestu lat na podobnym nie był. Ot, zdarzyła się regresja, która odsyła do czasów, kiedy zupełnie bez społecznych konsekwencji można było pójść do kąta ssać kciuk, choć zwykle zupełnie nie było ku temu powodów. Że dzieci na parkowym placu radochy mają zatrzęsienie – nie trzeba przekonywać. Wystarczy przyjść tu po południu i zobaczyć, jak bardzo plac jest zatłoczony. Nocami z kolei zdarza się – jak to i w całym parku – że ten lub inny (dorosły oczywiście!) miłośnik procentów przycupnie na jednej z placowych ambon celem wychylenia butelczyny. A co, gdyby ktoś dorosły próbował na placu robić nie to, co inni dorośli nocą, ale co dzieciaki w dzień? Dzieciaki na plac nie przychodzą specjalnie ubrane. Pojawiają się na nim tak, jak chodzą na co dzień. I ja postanowiłem tak zrobić. Że dzień był chłodniejszy, to poza pantoflami, spodniami i koszulą, miałem na sobie marynarkę. A jeśli marynarkę, to i krawat. W takim uniformie udałem się na rzeczony plac. Towarzyszył mi Roman, pluszowa małpa. Pierwszą trudnością okazał się piasek. Rodzice pilnujący swoich pociech korzystają z drewnianych kładek, a drewno nie brudzi. Jeśli jednak chcemy skorzystać z uciech, czeka nas piaseczek. Piaseczek, a więc też czyszczenie i pastowanie skórzanych pantofli. Kolejnym zasadniczym utrudnieniem jest nieintuicyjne dla osoby dorosłej ustawienie schodków i szczebelków na wszystkich kolejnych atrakcjach do wspinania się. Włażąc na niewysokiego wcale dinozaura Waliński musiał wyglądać, jakby go jaka pląsawica trafiła. Ale wlazł. Tu kolejna przeszkoda. Na drodze czekała bowiem poprzeczka, która dzieciom ułatwia wbicie się na zjeżdżalnię, a dla dorosłego jest poważnym zagrożeniem goleni i upuszczeniem Romana. Sprawdzone empirycznie. 16 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl
Po pokonaniu dinozaura zapragnąłem zmierzyć się ze ścianką wspinaczkową, czy raczej jak z Kubricka wziętym monolitem, na który dzieci z powodzeniem włażą. Mimo że wzrostem berbecie z reguły przewyższam, okazało się, że wspinaczka wcale nie jest taka prosta. Pantofle o cienkiej, sztywnej podeszwie dają umiarkowane oparcie. Zaś miejsca, gdzie można się chwycić, położone są tak, żeby dziecko miało je na wyciągnięcie ręki. W moim przypadku były raczej na owej ręki niewygodne zgięcie. A podciągnąć się na zgiętej niewygodnie ręce to niemała sztuka. Poddałem się, co schowany pod połą marynarki Roman skomentował pełnym litości spojrzeniem. Kolejnym niefortunnym pomysłem okazała się huśtawka. Nie ważę wiele. Niespełna siedemdziesiąt kilogramów. Czyli pupy raczej nie mam, niż ją mam. Mimo to szerokość moich kości biodrowych okazała się zbyt okazała – kiedy z impetem usiadłem w siedzisku, poczułem nie komfort, ale ból miażdżonych bioder. Znowu porażka. Ambonka, na której onegdaj widziałem nocą kilkoro raczących się alkoholem ludzi, też nie była zbyt fajna. Wspinać się na nią musiałem tyłem – znowuż przez źle dobrany do moich rozmiarów szczebelek mający pomóc się tam wgramolić. Potem znowu kilka schodków, które zupełnie niedostosowane były do mojej długości kroku, ale i rozmiaru buta. Ambonka okazała się prawie wygodna. Za niska może trochę, i coraz musiałem baczyć, aby wizyta na niej nie skończyła się guzem. Na jej końcu kolejna zjeżdżalnia – tym razem zaokrąglona. Co oznacza, że dzieciak zjeżdżając z niej dostaje istnego zawrotu głowy, natomiast my z Romanem niekoniecznie się na niej mieścimy. A już na pewno nie wyprostujemy nóg. I faktycznie. Bardziej ze zjeżdżalni zleźliśmy, niż zjechaliśmy.
MIEJSCE
RYCH LUDZI! Trampolina. Nie dosyć, że Roman wypadł mi spod marynarki, to dodatkowo moje trampolinowe harce przerwał kolega – na oko lat około czterech – który skacząc obok mnie tak zaburzył mój rytm i poczucie równowagi, że niemal przypłaciłem tę próbę poważnym wypadkiem. Zmęczeni, zapiaszczeni i pokonani zalegliśmy więc z Romanem na zrobionej z siatki przestronnej huśtawce. Ale i tu nie zaznaliśmy spokoju, bo okrutne słońce bezlitośnie świeciło w nasze twarze. Twarze noszące niezliczone znamiona porażki. Na uwagę i pochwałę zasługuje z kolei fakt, że wszystkim tym przygodom, a przede wszystkim temu, że nasza ekipa robiła tam zdjęcia, bacznie przyglądali się rodzice. Gdyby nie to, że materiał realizowaliśmy we trzech i mieliśmy ze sobą wyglądający profesjonalnie sprzęt, z pewnością niejeden czujny rodzic spytałby nas, dlaczego robimy dzieciom zdjęcia. To dobrze. Ważne, że świadomość zagrożeń w narodzie rośnie. Skonstatować trzeba jednak, że plac – jakkolwiek przyjemnie i ładnie by nie wyglądał – dla dorosłych nie nadaje się zupełnie. Więcej – w przeciwieństwie do dzieci dorośli z łatwością mogą doznać na nim niejednej kontuzji. Roman podpowiada mi, że pluszowe małpy także. Nie zmienia to kwestii, że fantastyczne widzieć, iż taki plac zabaw jest w samym centrum. Że inne, mniejsze, co chwila pojawiają się na białostockich osiedlach, gdzie dotąd straszyła połamana ławka i huśtawka bez siedziska – okupowane przez nietrzeźwych wyrostków. Kraj nam się cywilizuje. Miasto nam się cywilizuje. A Roman mówi, że cywilizować się nie zamierza. Woli pozostać małpą, ale serdecznie Was – Czytelnicy – pozdrawia.
fakty.bialystok.pl
faktyBiałystok 17
FOTOGRAFIA
Coś o aparatach. Jak wybrać swój upragniony? TEKST BI-FOTO, Karol Kundzicz Aparat fotograficzny to jedno z podstawowych urządzeń, które towarzyszą nam podczas wakacyjnych wojaży, imprezowych podbojów czy uprawiania hobby. W dobie powszechnej cyfryzacji, miniaturyzacji i produktów masowych urządzenie to przyjęło formę finansowo dostępną dla każdego. Jest tylko jeden mały problem – wybór upragnionego sprzętu.
W
izyta w hipermarketach czy sklepach specjalistycznych kończy się zwykle kolorowym zawrotem głowy. Dołożyć do tego sztuczki marketingowe serwowane nam przez sprzedawców – i kocioł murowany. Czy jest jakaś idealna recepta na wybór wymarzonego sprzętu? Takiego, który będzie nam wiernie oddawał cząstki uchwytywanej rzeczywistości? Nie! Aparat, który sobie wymarzyliśmy, nie istnieje. Wśród wielu konstrukcji znajdziemy różne funkcje czy właściwości odpowiadające naszym gustom, lecz nie ma jednego sprzętu, który miałby wszystko, co nam się zamarzy. Zwykle wybór aparatu jest też kompromisem między ceną a możliwościami. Nawet jeśli zignorujemy kryterium finansowe, rynek nadal nie da nam czegoś, co ma wszystko. Jak wybierać, co wybierać, czym się kierować? Postaram się naświetlić sprawę na tyle, na ile się da. Aparat cyfrowy jest zespołem elementów elektroniczno-mechaniczno-optycznych, służącym do rejestracji obrazów nieruchomych i ruchomych w postaci filmu. W urządzeniu tym nie ma części nieistotnych – każdy element odpowiada bowiem za jakość rejestrowanego obrazu, komfort
18 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl
i prostotę obsługi. Części kluczowe takiego sprzętu to: Matryca – jest elementem rejestrującym obraz. Obecnie możemy spotkać trzy typy matryc: CCD, CMOS i CMOS-BSI. CCD (ang. charge coupled device) – jest najstarszym typem matryc stosowanych w aparatach cyfrowych. Zwykle możemy ją spotkać w małych, tanich aparatach kieszonkowych. Cechą tych matryc jest stosunkowo wierne oddanie kolorów w dobrych warunkach oświetleniowych. Niestety w słabych warunkach (a w takich przychodzi robić zdjęcia najczęściej) matryce te nie radzą sobie najlepiej. Producenci powoli odchodzą od ich stosowania. CMOS (ang. complemetary metal oxide semiconductor) – to technologia wykonania elementów światłoczułych, które cechują się dość dobrą jakością obrazu w słabszych warunkach oświetleniowych, lecz słabiej radzą sobie w dobrym świetle. To z powodzeniem kompensowane jest przez oprogramowanie, które tym układem steruje. Matryca powszechnie stosowana w małych i dużych konstrukcjach aparatów cyfrowych. Powoli wypierana jest przez nowszy typ sensorów CMOS-BSI.
CMOS-BSI (ang. CMOS-Backside Illumination) – technologia produkcji matryc CMOS o zwiększonej zdolności do pochłaniania światła. Jej cechą jest jeszcze lepsze odwzorowanie obrazu w słabych warunkach oświetleniowych niż przy użyciu zwykłej matrycy CMOS. Obecnie to jedno z najświeższych rozwiązań, stosowanych powszechnie w droższych konstrukcjach aparatów, zachowujące przy tym te same wady poprzednika, tak samo korygowane przez oprogramowanie. Jak łatwo wywnioskować z powyższego opisu, matryce CMOS-BSI są najlepszym wyborem, jeśli chodzi o aparat cyfrowy. Obiektyw – zespół elementów optyczno-mechanicznych, przekazujący obraz rzeczywisty na matrycę. Producenci aparatów stosują od jakiegoś czasu bardzo ciekawą metodę przyciągnięcia klienta – wszechobecne napisy na obiektywach znanych firm fotograficznych zdradzają nam, kto na tę chwilę jest właścicielem tejże firmy. Przykładowo: „Leica-Panasonic”, „Zeiss-Sony”, „Schneider-Kreuznach-Samsung” mogą mieć coś jakościowo wspólnego ze standardami umieszczonej na układzie optycznym
FOTOGRAFIA
lat razem my świętujemy
Ty zgarniasz prezenty
fantastyka
2+1
*Regulamin promocji oraz pełna lista tytułów dostępne w punkcie info oraz na stronie www.empik.com/regulaminy-empiku. Oferta ważna do 24.09.2013 r.
kup 3, zapłać za 2*
REKLAMA
marki, lecz nie jest to regułą. Na co więc zwrócić uwagę? Jasność obiektywu (światłosiła) – wyrażana jest w jednostkach f, gdzie f/1.0 jest taką jasnością, jaką widzi nasze oko, a sama jednostka jest miarą ilości światła przepuszczanego przez obiektyw do wnętrza aparatu, czyli na matrycę światłoczułą. Na obiektywach zawsze mamy dwa oznaczenia f, gdzie pierwsze oznacza jasność obiektywu na szerokim kącie „bez zbliżenia”, a drugie na maksymalnym zbliżeniu, zwanym „tele”. Optymalnym wyborem jest ten, by obie wartości były jak najniższe, w małych aparatach niestety nie doświadczymy wartości z rzędu f/1.2, ale już w nowych, zaawansowanych konstrukcjach można trafić na f/1.4 „bez zbliżenia”. Zoom (powiększenie optyczne) – na tę chwilę w małych konstrukcjach spotkamy zoomy rzędu x10 do x50, gdzie obecne systemy umożliwiające zrobienie ostrego zdjęcia z ręki (stabilizacja obrazu) pozwalają na nieporuszone zdjęcia przy wartościach zoom x15-20. W teorii powiększenie optyczne nie powinno wpływać na degradację obrazu. W praktyce niestety tak nie jest, bo im większe powiększenie,
tym większe straty na jakości. Optymalnym wyborem będzie zatem aparat, który wśród całej gamy sprzętu daje nam średnie wartości powiększeń. Do powyższego dochodzi też jakość optyki, której niestety nie jesteśmy w stanie sprawdzić podczas zakupu, bo na pierwszy rzut oka tego nie widać. Dobrze wiedzieć jedno: małe, tanie aparaty kompaktowe (jakichkolwiek by nie posiadały napisów) często wyposażone zostały w jednakowo jakościowe obiektywy – nieważne, czy to Nikon, Canon, czy też Olympus. Oprogramowanie (ang. firmware) to element, który steruje naszym aparatem. Dba o dobrą jakość zdjęć, pozwala korzystać z różnych „bajerów” typu: wykrywanie twarzy, uśmiechu, zamkniętych oczu. Dba o prawidłowe wykorzystanie energii w naszym sprzęcie, by na jednym ładowaniu można było wykonać jak największą ilość zdjęć. Prócz tego, co widzimy jako efekt finalny, to „ustrojstwo” wykonuje dużo pracy poza naszymi oczami, np. redukuje szum (zakłócenia w obrazie powodowane przez elektronikę), nasyca kolory, stosuje prawidłowo inne pożądane przez nas efekty na zdjęciach. Pozwala nam na własne ustawienia w menu aparatu, jest więc to bardzo istotny element, determinujący nam możliwości i wygodę obsługi urządzenia. Nie poruszyłem oczywiście wszystkich kwestii związanych z aparatami, szczególnie małymi. Jest ich już tyle, że można by pisać o nich grube tomiszcza. Mam jednak nadzieję, że powyższe sugestie choć trochę ułatwią Państwu wybór i pozwolą na zrozumienie pewnych kluczowych kwestii przy wyborze kompana Waszych podróży. A do sklepu polecam wybrać się z kimś, kto ma wieloletnie doświadczenie z aparatami – tak małymi, jak i dużymi. Proszę nie zapominać, że Państwa aparat jest narzędziem. Aby je w pełni wykorzystać, warto zajrzeć do instrukcji obsługi, a nawet skorzystać z fachowej literatury – ona nie jest zarezerwowana wyłącznie dla profesjonalistów.
3690
cena regularna
3499
cena regularna
3780
cena regularna
fakty.bialystok.pl
5499
cena regularna
3500
cena regularna
faktyBiałystok 19
NAU K A
Białystok trzyma poziom! 9 czerwca 2013 roku cała Polska pisała Wielki Test Języka Angielskiego. W Białymstoku ponad sześćset osób postanowiło sprawdzić swoje kompetencje językowe w Operze i Filharmonii Podlaskiej. Udowodniliśmy, że Białystok zna angielski na B2.
W
ielki Test Języka Angielskiego to ogólnopolskie wydarzenie edukacyjne pod patronatem ministra nauki i szkolnictwa wyższego, prof. Barbary Kudryckiej. Podczas drugiej jego edycji w 2013 roku wzięło w nim udział blisko pięćdziesiąt miast i miejscowości, a sam test napisało około sześciu tysięcy Polaków. Ogólnopolskim patronem edukacyjnym wydarzenie objęło Polskie Stowarzyszenie na rzecz Jakości w Nauczaniu Języków Obcych PASE, natomiast patronatu merytorycznego udzieliło czołowe wydawnictwo językowe Macmillan Education. Pomysłodawcą i organizatorem ogólnopolskim Wielkiego Testu Języka Angielskiego jest szkoła językowa Homeschool z Białegostoku. W naszym mieście to wydarzenie cieszy się coraz większą popularnością. W tym roku frekwencja na teście była ponaddwukrotnie wyższa niż w ubiegłym. Wielki Test Języka Angielskiego otworzyła prof. Renata Przygodzka – wiceprezydent 20 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl
Białegostoku. Z kolei dyrektor Opery i Filharmonii Podlaskiej, Roberto Skolmowski, osobiście powitał białostoczan w gmachu opery. W imprezie wzięli udział między innymi: wychowanek Jagiellonii Grzegorz Sandomierski, wokalistka Etna oraz aktorzy Teatru Dramatycznego. Nie zabrakło również tancerzy z Fair Play Crew, którzy zaprezentowali dwa performance na światowym poziomie. Udział w wydarzeniu był bezpłatny, więc wiele osób skorzystało z możliwości sprawdzenia swojego poziomu językowego w tak przyjemnych okolicznościach. Do zmagań z językiem przystąpiło siedemdziesięcioro dzieci w przedziale wiekowym 8-12 lat. Dla nich przygotowany był specjalny test dziecięcy. Białostoccy nauczyciele skutecznie zmobilizowali swoich wychowanków i do Opery przyszły całe klasy. Uczestnicy powyżej lat trzynastu mogli sprawdzić swoje kompetencje językowe dzięki testowi CEFR. Test ten to Europejski System Opisu Kształcenia
Językowego, stworzony w celu ustalenia jednolitych kryteriów oceny umiejętności językowych Europejczyków. Uśredniony wynik dla Białegostoku to B2. Poziom ten charakteryzuje osobę, która rozumie znaczenie głównych wątków przekazu zawartego w złożonych tekstach na tematy konkretne i abstrakcyjne. Ponadto potrafi porozumiewać się na tyle płynnie i spontanicznie, by prowadzić normalną rozmowę z rodzimym użytkownikiem języka oraz formułować przejrzyste i szczegółowe wypowiedzi, a także wyjaśnić swoje stanowisko w sprawach będących przedmiotem dyskusji. Wszyscy, którzy wzięli udział w teście, mogą sprawdzić swój wynik oraz przeczytać jego interpretację. Wystarczy zalogować się na stronie www.bialystokznaangielski.pl. Sprawdzone testy można odbierać osobiście w siedzibie szkoły językowej Homeschool (www.homeschool.pl) przy ul. Żelaznej 9/12A, od poniedziałku do piątku w godz. 10-18.
fakty.bialystok.pl
faktyBiałystok 21
HOBBY
D
zierganie wraca do łask. I to w jakim stylu! Dziergają wszyscy – kobiety, mężczyźni, szwedzcy tirowcy i celebryci. Cameron Diaz od lat zapewnia w wywiadach, że nic nie działa tak rozluźniająco jak chwila oddawania się tej pasji. Jeden z najbardziej pożądanych mężczyzn świata, aktor Ryan Gosling opowiedział kiedyś magazynowi „GQ”: „Jeśli miałbym zaplanować swój idealny dzień, spędziłbym go na dzierganiu na drutach”. I na koniec coś ci z tego zostaje. Masz gotowy prezent dla osoby, która lubi staroświeckie szaliki. To zdecydowanie stawia staromodne i obciachowe robótki ręczne w innym świetle.
Powrót do przeszłości Robienie na drutach jest niemal tak stare jak nasza historia. Najstarsze wzmianki o robótkach ręcznych pochodzą jeszcze z czasów starożytnego Egiptu. Pokoleniu Polek, które przeżywało swoją młodość w PRL-u, dzierganie kojarzy się z przykrym obowiązkiem. W sklepach nic nie było, to trzeba było sobie zrobić. – Pamiętam ciągłe prucie swetrów – wspomina Danusia. – Z jednego robiłam sobie inny. I tak w kółko. Kiedy zmienił się system i mogłam pójść do sklepu z ubraniami, wybrać sweter w dowolnym kolorze, zapłacić i wyjść, byłam w odzieżowym raju. Nic mnie nie zmusi do wzięcia drutów do rąk! Ale nie wszyscy mają takie podejście do dziergania. Patrycja, córka Danki, z zapałem dzierga na drutach długaśny szalik. – Tak zwane robótki ręczne to sposób, żeby się wyróżnić. Wszystkie moje koleżanki na roku noszą identyczne ciuchy z sieciówek. Ja tak nie chcę. W zeszłym roku zrobiłam sobie szydełkiem odlotową czapkę w kolorach rasta, a w tym roku ćwiczę naukę dziergania na drutach. Ten szalik będzie dla mojego chłopaka.
E-dzierganie Nowoczesne splatanie oczek nie przypomina tej nudnej czynności, którą musiały wykonywać kobiety trzydzieści lat temu. Jeśli podstaw nie nauczymy się od babci, to nie ma kłopotu. Poszczególne oczka i sploty można krok po kroku obejrzeć na YouTube i dziewiarskich blogach. Marzy nam się dziergana bluzeczka od Prady, którą widziałyśmy na pokazie w FashionTV? Nie ma problemu. Dziewczyny z dziewiarskiego forum na pewno już ją narysowały i rozpisały na wzory i oczka. Tylko chwycić za szydełko (lub druty) i popełnić mały, szykowny plagiacik...
22 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl
Puścić oczko do tradycji TEKST Ewelina Oszmian FOTO Grzegorz Oszmian Z czym kojarzy się Wam dzierganie na drutach czy szydełku? Z nudą i babcinym fotelem? A może z najnowszymi trendami i sposobem na wyrażenie siebie?
HOBBY
Najbardziej znana, międzynarodowa grupa miłośniczek robienia na drutach zrodziła się w Ameryce. Nazywa się „Stitch ’n’ Bitch”. Ma oddziały w każdym stanie USA, Londynie, Tokio i Sydney. To inicjatywa młodych, aktywnych zawodowo kobiet, które w dzierganiu znalazły nie tylko pasję, ale i sposób na odreagowanie stresów. Najpopularniejsze dziewiarskie forum w Polsce, Maranciaki.pl, liczy obecnie kilkanaście tysięcy użytkowniczek, głównie kobiet. Są w przeróżnym wieku – od szukających własnego stylu nastolatek, przez dziergające maleńkie skarpetki młode mamy, po starsze panie chcące ćwiczyć palce i umysł na emeryturze. Bo dzierganie jest świetną gimnastyką dla naszego mózgu. Naukowcy jednoznacznie dowiedli, że wszelkie prace manualne połączone z liczeniem poprawiają pracę półkul mózgowych. Wielu neuropsychiatrów uważa, że chronią one przed demencją i zmniejszają ryzyko choroby Alzheimera.
Kawka, szydełko, laptop Za starych dobrych czasów kobiety w małych społecznościach gromadziły się wieczorami, by razem tworzyć przedmioty codziennego użytku. Przędły, dziergały, szyły. Razem. Teraz ta tradycja wraca. I to w niespodziewanej, nowoczesnej formie. Nowoczesne dziewiarki spotykają się na… Facebooku. „Spotkania Robótkowe Online” mają niemal dwa tysiące „lajków”. Co kilka dni grupa kobiet za pomocą kamerek internetowych i czatu wspólnie spędza wieczór, prezentując, co dziś stworzyły. – W spotkaniach uczestniczę od roku – mówi Patrycja. – Jest jeszcze kilka białostoczanek. Dziewczyny czasem spotykają się na żywo, ale ja jeszcze nie miałam okazji. Spotkania online są dla mnie wygodniejsze, bo mogę być z innymi dziewczynami, a jednocześnie we własnym łóżku, w pidżamie. Na poprzednim spotkaniu nauczyły mnie w końcu robić porządne lewe oczka! Przez internet można także zamówić materiały. Włóczki są często o połowę tańsze. A jaki wybór! Przędze z prawdziwej wełny, bambusa, jedwabiu. Nie stać mnie teraz na kaszmirowy szal ze sklepu, ale na samodzielnie zrobiony – jak najbardziej. – W internetowych pasmanteriach można kupić niemal wszystkie rodzaje przędzy, jakie można zapragnąć – rozmarza się Patrycja.
To nie takie trudne Najczęstszym argumentem przeciwko robótkom ręcznym jest nieśmiertelne „nie mam czasu”. To nieprawda. Każdy z nas ma tyle samo czasu do dyspozycji, tylko w różny sposób z niego korzystamy. A dziergać można wszędzie. Przed telewizorem podczas oglądania filmu, w samochodzie, w pociągu, na ławce w parku podczas spaceru z dzieckiem. Wystarczy tylko chcieć. Zastanówcie się, ile czasu ucieka Wam na bezproduktywne czynności – telewizję, sieciowe gry czy portale plotkarskie. A można przecież inaczej. Spróbujcie znaleźć w swojej okolicy kogoś, kto pokaże Wam podstawowe sploty, i do dzieła! Może w najbliższe święta będziecie mogły obdarować najbliższych własnoręcznie zrobionym prezentem prosto z serca. A takie prezenty są zawsze trafione!
fakty.bialystok.pl
faktyBiałystok 23
24 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl
STYL
Światowe trendy
w modzie i fryzjerstwie na sezon jesień-zima 2013/14 TEKST Rafał Więcławski z salonu Ralf&Jack Hair Spa Salon
N
Fryzury to powrót mocnych, zdecydowanych grzywek odcinających się kolorystycznie od reszty fryzury oraz dużo geometrycznych linii. W dziennych stylizacjach, jak zwykle, zapanują minimalizm i prostota oraz ultraczyste, zawsze aktualne, połyskliwie gładkie i uwodzicielskie wysokie koki. Nie obędzie się bez mokrych kucyków usytuowanych z boku lub na środku głowy oraz miękkich loków i fal odbijających światło, gdyż te wymagają najmniej czasu. Przed wieczornym wyjściem zapytaj stylistę, jak w kilku prostych krokach przekształcić swoją tapirowaną fryzurę o ponadgabarytowych kształtach w coś w stylu nowojorskiej uptown girl. Tak, żeby włosy pokazały Twoje prawdziwe DNA.
M
Y
CM
ajbliższy sezon, w porównaniu do sezonu wiosennoletniego, ma wnieść na wybiegi odrobinę dramatyzmu, wyrafinowania i kontrastu. Inspiracją będzie sceneria mrocznego kina i portret silnej kobiety odgrywającej w nim główną rolę... Gatunek noir, jako przodujący trend najbliższego sezonu, prezentowany będzie w modzie w niejednoznaczny sposób. To, co z nim związane, zaobserwować będzie można w wymiarze kolorystycznych kontrastów, wyrafinowania, szyku, luksusie tkanin i biżuterii oraz w ich formach. W makijażu oraz stylizacjach fryzjerskich pojawi się więcej głębokiego, bogatego nasycenia o ciężkich liniach i dużej objętości.
Minimalizm i prostota na co dzień
C
MY
REKLAMA
Mimo że część świata w dalszym ciągu korzysta z pięknego słońca, umysły stylistów pracują już na pełnych obrotach „projektując” najbliższą przyszłość i trendy z nią związane.
CY
CMY
K
Jesienne trendy w koloryzacji Najważniejsza w tym sezonie będzie jakość włosów oraz ich połysk. Kolorystyka na jesień to blondy o ciepłych, bogatych tonach z lekko jaśniejszymi elementami w formie nieregularnych separacji. Dla ciemnych baz kolorystycznych proponujemy rozwiązania bogate, wielowymiarowe, o śmielszych czerwono-fioletowych odcieniach, a w przypadku rudości modne będą połączenia z fioletem i naturalnym brązem. Najważniejsza jest jednak właściwa konsultacja ze stylistą i ocena tego, co dobrze zadziała dla Ciebie i Twojego stylu... Nie próbuj robić na siłę czegoś, czym zainspirujesz się oglądając zdjęcia w gazecie. Jest wiele możliwości zmiany Twoich włosów. Nie rób niczego pochopnie. fakty.bialystok.pl
faktyBiałystok 25
Jesień mówi:
cześć! TEKST Agnieszka Sienkiewicz
M O DA
Jesień puka już do naszych okien, szaf i kosmetyczek. Czas pomyśleć o ubraniach, makijażu i fryzurze na nadchodzące chłodniejsze miesiące.
T
o fantastyczna pora dla wszystkich miłośników mody. I choć najznamienitsi projektanci są już myślami przy kolekcjach na wiosnę/lato 2014 (ba, nawet analizują trendy na przyszłoroczną zimę!), to zwykli śmiertelnicy rozmyślają, co na siebie włożyć, gdy powieją pierwsze chłodne wiatry. Fryzura i makijaż to nieodłączne części gustownego wizerunku. Do tego koniecznie trzeba dodać coś z tekstyliów, żeby wszystko układało się w jesienny komplet na topie.
Jedno na drugim
FOTO z Arch. Autora
Bez dwóch zdań, motywem przewodnim jesiennej mody są... warstwy! Nie tylko wyśmienicie wyglądają, ale i są praktyczne. Rozpinane swetry, skórzane kurtki i proste płaszcze to elementy ponadczasowe i uniwersalne. Nie brakuje jednak nowych trendów. W nadchodzącym sezonie do łask powróci krata. Na przykład dom mody Céline na sezon jesień/ zima 2013 zaprezentował płaszcze w deseń przypominający doskonale nam znane kraciaste torby pań trudniących się han26 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl
dlem na lokalnych bazarach. W ślad za luksusową marką, szybkim krokiem podążyła popularna sieciówka. Na wieszakach oznaczonych wdzięcznymi słowami „new collection” widnieją już płaszczyki w deseń z „bazarowej” torby. Oczywiście jeżeli taki ciuch fajnie skomponuje się z pozostałymi ubraniami, można uzyskać ciekawy efekt. Z takimi wdziankami jednak łatwo o przesadę i zamiast supermodnego wizerunku, można uzyskać look tandetnej, przaśnej dziewuchy. Kobieta ubrana wyłącznie w taką kratkę będzie wyglądała groteskowo, a nie jak modelka z żurnala z kolekcją jesienną. Dla osób, które nie chcą ryzykować, świetnie sprawdzą się płaszcze w odcieniach granatu i bordo oraz wełniane, oversize’owe swetry. Warto też wykorzystywać letnie ubrania: delikatna i zwiewna sukienka będzie doskonale wyglądała ze skórzanymi botkami i ciepłym długim kardiganem.
Pleć i związuj Jesienny wygląd to nie tylko strój – wraz z nadejściem kolejnej pory roku pojawiają się nowe trendy w wizażu i fryzjerstwie.
M ODA
Jest jednak coś związanego z włosami, co powraca każdej jesieni niczym bumerang. Naelektryzowane kosmyki, bo o nich mowa, potrafią wyprowadzić z równowagi każdego posiadacza obfitej (lub mniej) czupryny. Jesienią i zimą – kiedy nosimy szaliki, czapki i swetry – nasze włosy są zdecydowanie bardziej podatne na elektryzowanie się. Jeżeli chcemy zapobiegać temu niechcianemu efektowi, warto zadbać o odpowiednie nawilżenie włosów. Najlepiej sprawdzą się intensywne maski odżywcze stosowane raz w tygodniu i olejki wygładzające, na przykład arganowy. Regularna pielęgnacja pozwoli zapomnieć o fruwających na wszystkie strony niesfornych włosach. Kiedy już opanujemy czuprynę, można zacząć myśleć o tym, jakie fryzury będą modne w ciągu nadchodzącej jesieni. Na większości wybiegów modelki prezentujące stroje na sezon jesień/zima 2013 pojawiły się ze związanymi włosami. Królowały nisko spięte kucyki z gładko zaczesanymi pasmami. Świetną alternatywą dla prostego „ogonka” są różnego rodzaju plecionki – grube i cienkie warkoczyki, wymieszane i upięte niby byle jak, wyglądające naprawdę bajecznie. Poza tym, niezmiennie już od kilku sezonów, modne są koki i wszelkie wariacje na ich temat. Od tych idealnie zaczesanych, do tych związanych jakby od niechcenia. W chłodniejsze dni, kiedy sięgniemy po nakrycia głowy, trudno będzie ukryć pod czapką okazały kok. Wtedy można rozpuścić włosy lub zapleść luźny warkocz. Tej jesieni nie nakładamy beretu ani kaszkietu, bo to było modne kilka lat temu. Polecam sięgnąć po kapelusze! Ostatnio trochę zapomniane, powoli wracające do łask – zarówno te bardzo eleganckie, jak i te wyglądające jak zdjęte z głowy dziadka Józefa.
Szach – MAT Makijaż, bez względu na porę roku, powinien być przemyślany i z pewnością nieprzesadzony. Jesienne twarze nie mogą być przesycone pudrem, a już na pewno nie tym ciemnym. Make up ma być dodatkiem do elegancji, a nie pierwszoplanową wizytówką kobiety, która przesłania wszystko inne. Choć panują zasady, które obowiązują bez względu na sezon, w makijażu także nie brakuje nowinek. W nadchodzącym sezonie wizażyści lansują mocno zaznaczone brwi, co jest niejako zasługą brytyjskiej modelki – Cary Delevingne. Dziewczyna jest obecnie najbardziej rozchwytywaną gwiazdą modelingu, a mocne brwi stały się jednocześnie jej znakiem rozpoznawczym. Włoski można tradycyjnie potraktować henną, pomalować kredką, czy też specjalnymi cieniami. Kolejnym hitem nadchodzącej jesieni są matowe usta – zdecydowanie rezygnujemy z błyszczyków na rzecz pomadek. Lekko rozmazana, ciemnoczerwona szminka na ustach jest niezwykle seksowna. Wargi idealnie obrysowane konturówką odchodzą w zapomnienie! Ale jak to z modą bywa, pewnie nie na długo. Obecnie, w związku z nowym trendem, trzeba jednak mieć na uwadze, że ciemne brwi i pomadka w zdecydowanym kolorze wykluczają intensywny makijaż oka. W makijażu stawiamy na jeden, góra dwa mocne akcenty. Kobiety, które nie przepadają za pomalowanymi ustami, mogą zastąpić to bardziej wyrazistym podkreśleniem oka. Na pokazie Toma Forda wszystkie modelki kusiły „miedzianym” spojrzeniem. Lekko połyskujące cienie dodadzą blasku każdej dziewczynie! Chociaż lato smutnie dogorywa, jesień można – ba, nawet trzeba – powitać w dobrym stylu! Zakładajmy kapelusze, ciepłe płaszcze i cieszmy się złotą Polską!
REKLAMA
fakty.bialystok.pl
faktyBiałystok 27
K U LT U R A
Taniec uzdrawia TEKST Paweł Waliński FOTO Ida Strzelczyk
duszę
28 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl
O tańcach tradycyjnych opowiadają nam cztery związane z Białymstokiem dziewczyny, które odkryły w nich odtrutkę na niedoskonałości naszych czasów i naszej kultury, także tanecznej.
Przez Polskę pod wpływem telewizyjnych tanecznych show przetoczyła się fala zainteresowania tańcem. Dlaczego Wasz wybór padł na formy archaiczne, a nie np. na salsę czy zumbę? Kamila Rainko: Potrzebowałam od tańca większej palety emocji. Świetnie się czuję szalejąc przy salsie, jednak aby w pełni wyrazić siebie, potrzebuję form ekspresji odpowiednich dla słowiańskiej duszy. Inaczej czułabym się niekompletna. Joanna Sasinowska: Cały czas marzę o salsie i tangu. Jednak przez popularność tych tańców trudno dzisiaj dotrzeć do ich istoty. Jednocześnie nigdy nie zapomnę o bliższych nam kulturowo tradycyjnych melodiach i rytmach. W tradycyjnej polskiej muzyce jest magia. Tego brakuje na zwykłych kursach tańca i z pewnością nie doświadczy tego nikt, kto swoją przygodę z tańcem ogranicza do dyskotek. Anna Braćko: Nigdy nie podążałam za ogólną falą zainteresowań. Tańce archaiczne, tradycyjne mają w sobie element, który jest dla mnie najważniejszy, a mianowicie dotykanie sedna danej kultury, mentalności. Tańce mołdawskie z regionu Csango zaczęłam tańczyć na taborze w Gimesu, w Transylwanii, siedem lat temu. Od dwunastu lat jestem też związana z grupą tańca irlandzkiego „Reelandia”. Nie jest to bynajmniej archaiczna forma taneczna – kusi różnorodnością form, zapewnia rozrywkę dla umysłu i nóg... Magda Dąbrowska: Tańce tradycyjne odkryłam
na… zajęciach baletowych. Moja pierwsza nauczycielka wiele lat spędziła we Włoszech. Miała ambicje uczyć nas włoskich pieśni i tańców tradycyjnych. Potem zainteresowałam się tańcem towarzyskim. Kilka lat później dzięki teatrowi, którym zajęłam się profesjonalnie, trafiłam na ludzi, którzy rozkręcali potańcówki celtyckie w Warszawie. Poczułam, że jestem w domu. Żeby móc tańczyć w Polsce, zaczęłam organizować warsztaty. I tak nasz krąg tancerzy zaczął poznawać tańce portugalskie, włoskie, galicyjskie, baskijskie, katalońskie. Jak popularne w narodzie jest to, co robicie? KR: (śmiech) Na pewno jest niszowe. W czasach dominacji tańca towarzyskiego i tańców łacińskich trudno zdobyć informacje o alternatywach. Ale coraz więcej jest „poszukujących“. I dobrze! AB: Jest mała grupka zapaleńców z Warszawy czy innych większych miast Polski, z którymi urządza się eskapady do Rumunii czy na Węgry, ale nie powiem, żeby zapał zataczał coraz większe kręgi. Może i dobrze… JS: Wbrew pozorom, jest to coraz popularniejsza forma rozrywki, a dla wielu również sposób na życie. W Polsce środowisko osób związanych w różny sposób z tradycjami muzycznymi naszego kraju szacowałabym na kilka tysięcy. MD: Obserwując, jak taniec może zyskać na popularności, mam wrażenie, że gdyby telewizja wyprodukowała program, w którym
skiego od Giovanniego Amatiego, najlepszego nauczyciela muzyki i tańców południa Włoch. Na festiwalu „Skrzyżowanie kultur” tańczyłam z nim na koncercie mistrzów. Współprowadziłam warsztaty tańców polskich w Portugalii i Katalonii. Nauczenie tancerzy Półwyspu Iberyjskiego polskiego oberka to naprawdę wyzwanie, bo oni inaczej czują muzykę. W zeszłym roku prowadziłam warsztaty dla Wydziału Iberystyki UW. Miałam na sali prawie setkę studentów, którzy nigdy nie tańczyli, i kapelę z hiszpańskiej Galicji, która ze zdziwieniem patrzyła, jak tłum stara się tańczyć munieire… Przywożę tańce, których w Polsce nikt nie zna, więc kiedy tylko mogę, organizuję warsztaty. Gdzie i jak zacząć? KR: Prowadzimy z dziewczynami rozmaite cykle warsztatów. Głównie w Warszawie, jednak okazjonalnie też w innych miastach. AB: Najlepiej zacząć od źródeł. Na przykład pojechać do Transylwanii na tabory taneczne. Csango najwięcej tańczy się w Gimesu. Irlandzkie najlepiej zacząć w szkole tańca. W Warszawie, Krakowie, Gdańsku, Gliwicach, Katowicach i innych większych miastach Polski takie szkoły istnieją. Potem można próbować swoich sił w przeróżnych mistrzostwach, krajowych i międzynarodowych. Istnieje też możliwość otwarcia takiej szkoły w Białymstoku. Sukces zależy od liczby chętnych. Mogą oni zgłaszać się pod numer telefonu: 668 477 476. JS: Mamy nadzieję, że plany ziszczą się i jesienią lub zimą będziemy mogły zaprosić wszystkich do zabawy w Białymstoku. Do tej pory odbyło się kilka inicjatyw tego typu również w naszym mieście, np. Balfolk Białystok czy Warsztaty i potańcówki w Skansenie. Można też zacząć od taborów organizowanych przez Dom Tańca, czy na jednej ze szkół muzyki tradycyjnej podczas festiwalu Wszystkie Mazurki Świata. Informacje znajdziecie w grupie Folk na Podlasiu na Facebooku, na www.etno.sertpent.pl i www.folk24.pl. MD: W tej chwili pracuję nad blogiem www. trawelingfordancing.blogspot.fr, na którym będę się dzielić doświadczeniami i informacjami.
REKLAMA
K U LT U R A
„gwiazdy” tańczyłyby folk, cały naród pewnie oszalałby na ich punkcie. Jak wypadają polscy tancerze na tle kolegów z reszty Europy? KR: Imprezowo! Nasz entuzjazm zawsze się przebija. Jeśli chodzi jednak o świadomość etnicznego dorobku, to mamy nad czym pracować. Jest to konsekwencja wielu dekad patrzenia na rodzimy folklor z jednej tylko perspektywy. Głębia znikła. AB: Jeśli chodzi o irlandzkie tańce, istnieje podział na tańce sceniczne, szkoły tańca – gdzie młodzi rywalizują o miejsca na zawodach, oraz tańce w pubach dla przyjemności, integracji i relaksu. JS: Nasi wypadają dobrze. Mam swoich faworytów zarówno w Polsce, jak i na Węgrzech, w Rumunii itd. Faceci, którzy tańczą, są bardziej sexy, niezależnie od szerokości geograficznej. B: Jedni chcą być najlepsi w swojej dziedzinie, inni chcą spędzić dobrze czas i spotkać się w tańcu. Cieszę się, że coraz więcej ludzi interesuje się tańcami tradycyjnymi i jeździ na festiwale uczyć się od mistrzów. Jakimi sukcesami możecie się poszczycić? KR: Latami w światłach reflektorów oraz przy blasku ognisk i świec! Poznaniem języka tańca w rozmaitych odsłonach i odcieniach, kulturowych i środowiskowych. Dialogiem międzyludzkim, tysiącami tanecznych spotkań. Medale, puchary czy inne wyróżnienia mają teraz dla mnie mniejsze znaczenie. AB: Z zespołem tanecznym „Reelandia” byliśmy we Francji, Szwajcarii, Niemczech. W Warszawie występowaliśmy w Sali Kongresowej, teatrach Roma, Rampa i Groteska w Krakowie. Z dużych scen: Woodstock, festiwal „Serce za serce” w Zabrzu i wiele innych. JS: Sukcesami pedagogicznymi! Mam kilku tanecznych wychowanków. Udało mi się przekonać do tańca i muzyki tradycyjnej kilka osób. To największa radość. Ostatnio współprowadziłam „Bal polski” podczas kongresu ISPA. Była to duża międzynarodowa impreza i uważam, że się udała. Myślę, że osiągnęliśmy cel: zaprezentowaliśmy tradycyjną zabawę w stylu polskim. Wiemy, że się podobało. MD: Miałam przyjemność uczyć się tańca wło-
fakty.bialystok.pl
faktyBiałystok 29
MUZYKA
Frankosski to jest to! TEKST Konrad Sikora, dyrektor muzyczny Radia „Akadera”
Nie ma to jak dobre klubowe granie. Nie jest to moja muzyka, ale jest w Białymstoku jeden człowiek, który potrafi spowodować, że mam ochotę jej słuchać. Frankosski aka Frankee. Od niedawna prezentuje swoje miksy na antenie Radia „Akadera”.
FOTO z arch. Autora
K
iedy wpadłem na pomysł, aby piątkowe wieczory na antenie „Akadery” zapełnić klubowym graniem, od razu wiedziałem, kto zrobi to najlepiej. Frankosski. Znamy się kilka dobrych lat. Grał w Metrze, Kontakcie, Alibi, Odeonie i wielu innych miejscach. Obaj mieszkamy w Białymstoku od 2003 roku. Wybór był prosty. Wielokrotnie widziałem i słyszałem, co potrafi. Jak szybko ściąga ludzi na parkiet i jak potrafi sprawić, by z niego nie schodzili. Piątkowe wieczory będą więc należeć do niego. Oto, co usłyszałem, gdy zapytałem, czy chciałby to robić i co by to dla niego znaczyło. – Miałbym niesamowitą frajdę z propagowania innych alternatywnych brzmień. Kolejny sposób na obcowanie z ulubionymi dźwiękami, a po za tym to spełnienie marzeń z młodości. Spróbowaliśmy. Wyszło wyśmienicie. Do tego od razu pojawiła się liczna grupa osób, która na Facebooku temu pomysłowi przyklasnęła. Frankosski to człowiek, który 30 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl
kocha muzykę i może o niej rozmawiać bez przerwy. Jego audycje to prawdziwa dawka świetnego grania, ale również pasja, którą chce się dzielić. Zapytałem go, co będzie grał. A on na to: – Lubię grać wszystko, co jest związane z chicagowskim wesołym, rozśpiewanym nawet gospelowym house, ale nie zamykam się tylko w tej tematyce. Lubię dużo mieszać w stylach, dlatego bardzo często sięgam do protoplastów muzyki tanecznej, nu disco, acid, garage. Lubię też czasem zaskoczyć i wyciągnąć z torby dobry liquid funk drum’n’bass. Niewiele mi to powiedziało, bo jak już, to chicagowski blues mi coś mówi, ale gdy posłuchałem pierwszych setów, które zaprezentował na antenie „Akadery”, pomyślałem sobie, że nieważne, jak to coś co gra, fachowo się nazywa – ważne, że naprawdę nieźle się tego słucha. Co więc Frankosski aka Frankee chce nam zaprezentować? – Przede wszystkim dawkę pozytywnych dźwięków! Zarówno bardzo świeżych, weso-
łych numerów, jak i nieco starszych – kultowych, a często zapomnianych. Będziemy podróżować przez klimaty od slo-mo, acid jazz, deep house, przez chicago, nu disco, techhouse, techno na drum’n’bass kończąc – mówi. Piątkowe spotkania z Frankosskim będą więc prawdziwą muzyczną ucztą dla tych, którzy lubują się w klubowej muzyce. W każdy piątek od godz. 20 do północy będziecie mieli okazję tego doświadczyć. Zapytałem, dlaczego się w ogóle tym zajmuje. – Muzyka to przede wszystkim relaks, sposób podróży, ucieczki od codzienności. A miksowanie muzyki jest dla mnie w jakiś sposób wyzwaniem i spełnianiem się. Nie ma jak dobry dreszczyk spowodowany ulubioną tonacją, brzmieniem czy zaskakującym wokalem – odpowiedział. Jak wcześniej wspomniałem, to nie mój muzyczny świat. Prowokacyjnie zapytałem Frankosskiego o ulubione płyty. Byłem przygotowany na to, że wymieni kilkanaście; w tym żadnej, którą bym znał. A tymczasem wymienił: Pink Floyd „The Dark Side of the Moon”, Jean Michel Jarre „Revolution”, GusGus „Polydistortion”, Etienne De Crecy „Tempovision”, The Timewriter „Resensed Part Two” i Jori Hulkkonen „The Man from Earth”. Trzy z nich znam doskonale. Pozostałe trzy z czystej ciekawości chcę usłyszeć. Podobnie jak mam ochotę posłuchać jego audycji. Nie dlatego, że lubię muzykę klubową, bo to co uwielbiam, to jednak Anathema, Steven Wilson czy inni artyści, których prezentuję w środy w audycji „Lekko przed zmROCKiem”. Mam ochotę, bo czuję, że po raz kolejny Frankosski bardzo pozytywnie mnie zaskoczy.
nasz bia ł ystok
Centrum Handlowe PARK z historią szczęścia
TEKST Agnieszka Siewiereniuk-Maciorowska FOTO DreamLightz Studio, Piotr Narewski
Towarzyszy nam prawie 22 lata i wsiąkło w pejzaż miasta. Tutaj biło niegdyś pierwsze handlowe serce Białegostoku. To serce bije nadal. Choć nie jest już pierwszej młodości, to wciąż jest zdrowe i zdolne, by ponownie pokochać.
C
entrum Handlowe Park miało pierwotnie być dużym parkingiem wokół dworców PKS i PKP. Okazało się, że tak duża przestrzeń do parkowania nie jest jeszcze miastu potrzebna. Znalazł się wizjoner, który zaprojektował tu i parking, i miejsca do handlu. Powstało pierwsze prawdziwe targowisko z normalnymi lokalami, które kontrastowały z blaszanymi budami znajdującymi się za torami, na starym „Madro” czy w innej części miasta – na Kawaleryjskiej. To był prawdziwy luksus: dociągnięte prąd oraz woda, a w środku można było zatrzymać się i odpocząć przy ładnie ogrodzonej zielenią fontannie. Tak jest do dziś.
Pierwsze spodnie Levis To właśnie w Centrum Handlowym Park kupiłam kilkanaście lat temu pierwsze spodnie Levis i Wrangler. Ależ to był szał. Wydałam sporą część wypłaty, ale warto było. W końcu rozmiarówka się zgadzała. To nie były tureckie podróby szyte na jedno kopyto, udające różnego rodzaju fasony i rozmiary. Miały prawdziwe, firmowe metki i faktycznie sprawdzaliśmy z przyjaciółmi, czy się podpalą. Nie powiem, nogawki osmaliło. Ale jeans był porządnej jakości. Nosiłam je z dumą kilka lat, aż przetarły się na kolanach, co było jeszcze modniejsze. Wówczas każdy podlotek ubierał się w Centrum przy dworcu, ponieważ było to najlepsze miejsce z markowymi ciuchami. Czasami aż szkoda mi było pań, które podawały coraz to inną parę spodni do mierzenia – ciężko było się zdecydować, czy kupić klasyczne niebieskie jeansy, czy może czarne, które dopiero podbijały rynek. Dziś także można ubrać się markowo w tym samym miejscu i wcale nie trzeba wydawać połowy wypłaty. Chyba mało kto zdaje sobie sprawę, że marże nie są tak duże jak w galeriowych sieciówkach. Zwyczajnie, za lokale w CHP nie płaci się aż tyle, że trzeba rżnąć na klientach. A warunki? Wcale nie gorsze. Przymierzalnie są i asortyment ten sam, tylko jest bardziej kameralnie i przytulnie.
Ubrać się na wesele Siostra szła do ślubu. Pierwsza siostra, pierwszy ślub w rodzinie. Ważne wydarzenie. Trzeba było wyglądać tak, by ona czuła się dobrze i abym ja olśniła ówczesnego partnera. Okazało się, że wybrałyśmy sklepy obok siebie. Ona kupiła piękną białą suknię z bordowymi kwiatuszkami i wstawkami w gorsecie, a ja czarną, długą do ziemi z narzutką, też niemal do ziemi. Boże, jak jej zazdrościłam wtedy tej białej sukni, która była niepowtarzalna. Oczywiście nie mogłam przyćmić panny młodej. Ale nie wypadłam specjalnie gorzej. W swej czarnej, pięknej sukni wyglądałam po prostu gustownie. Kupiłyśmy je w sklepach, które dzieliło zaledwie kilka metrów. Ona pojechała z mamą, a ja, innego dnia, z drugą siostrą. Dopiero w dniu jej ślubu okazało się, że dokonałyśmy zakupów w Centrum Handlowym Park.
Kiedy ja wychodziłam za mąż, pierwsze swoje kroki skierowałam właśnie tam i też nie żałuję. Wybrałam swoją wymarzoną suknię dokładnie w tym samym sklepie, co siostra. Po kreację na sylwestra też pójdę do dobrze znanych mi miejsc, w których wiem, że nie przepłacę i znajdę coś naprawdę oryginalnego. Poza tym te sklepy i mnie, i siostrze przyniosły szczęście, więc gdzie indziej mogłabym skierować swoje kroki? Nie ma mowy! Znów wyląduję w dobrze znanym mi kompleksie.
Zajrzyj jeszcze raz Centrum Handlowe Park to część historii tak mojej, jak i wielu innych kobiet oraz mężczyzn, którzy również odwiedzali sklepy z odzieżą, obuwiem, gadżetami, kupowali pierścionki zaręczynowe i wymieniali dolary w jednym z kantorów. Okazuje się, że nie zmieniło ono charakteru sprzed 20 lat. Było, jest, i z tego co udało mi się dowiedzieć, będzie takie samo. I świetnie! Naszą historię i wspomnienia mamy na wyciągnięcie ręki. To miejsce nadal żyje i jest pełne nowych niespodzianek. Wystarczy je odwiedzić.
fakty.bialystok.pl
faktyBiałystok 31
S T Y L Ż YC I A
Królestwoe!
i w o r d z o k za e TEKST Agnieszka Siewiereniuk-Maciorowska FOTO Łukasz Ławreszuk
Rynek produktów ekologicznych z roku na rok rozwija się coraz lepiej. Żaden kryzys, żaden krach gospodarczy tej branży niestraszny. Produkty zdrowe i naturalne są po prostu najlepsze.
dla alergików, którzy oddaliby ostatnią wypłatę, by nie męczyć się z łzawiącymi oczami, katarem i kaszlem – na zmianę. Na szczęście jednocześnie produkty te wcale nie kosztują aż tyle, jak by się mogło wydawać. Owszem, są nieco droższe od tradycyjnych detergentów, ale za to wystarczają na dłużej i są całkowicie nieszkodliwe nawet dla małych dzieci. Wielbiciele zwierząt także powinni czuć satysfakcję, że płyn do mycia szyb czy zmywania naczyń nie był testowany na futrzakach. No bo i po co, skoro wszystko naturalne? Nasze babcie i prababcie też nie ganiały za kotami, żeby sprawdzić, jak na nie działa ocet do mycia szyb czy piach, który zmywał i zdzierał tłuszcz do ostatka. Obecne na rynku produkty ekoczyszczące nie są już piachem czy czystym octem, ale zawierają właściwie dobrane składniki pochodzenia roślinnego, które z powodzeniem likwidują zabrudzenia, usuwają plamy, kamień z muszli klozetowej czy zlewu. Nasze pralki z ochotą powitają płyn do prania, który nie uszkodzi bębna lub innych części mechanicznych. Nie znaczy to, że takie produkty są zbawienne, choć osoby cierpiące na różnego rodzaju schorzenia skórne czy uczuleniowe będą błogosławić tych, którzy sprowadzili do sklepów tego rodzaju specyfiki.
K
to z nas nie pamięta smaku pomidorów zerwanych prosto z krzaków babcinego zagonka? Komu nie smakowały truskawki oblepione jeszcze piachem? Jeśli ktoś nie podkradał się wieczorami do jabłonki sąsiada na papierówki, ten nie wie, ile w dzieciństwie stracił. O tak – to były czasy i mało brakowało, a odeszłyby bezpowrotnie. Na szczęście moda na jedzenie ekologiczne wraca. A może zwyczajnie nasz organizm domaga się tego, czego mu brakuje?
Naturalne środki czyszczące Nie tylko jedzenie musi być zdrowe i ekologiczne. Już nasze prababcie wiedziały, że łuczywo to bardzo dobry materiał do oświetlenia mieszkania, ale do prania też nadawało się wcale nie gorzej. Zmywanie naczyń po tłustych ziemniakach ze skwarkami także nie należało do przyjemnych obowiązków. Jak można było żyć w czasach, kiedy nie było środków chemicznych? A jednak się dało. Bez problemu. Może mieliśmy z tym więcej zachodu, ale było przyjemnie. Wszystko pachniało naturalnie, zapach utrzymywał się dłużej, a spanie w pościeli wytrzepanej kijem na brzegu rzeki, wykrochmalonej mąką ziemniaczaną, to było dopiero coś! Dziś wcale nie trzeba iść nad rzekę i męczyć się z kijem lub tarką. Sklepy z artykułami ekologicznymi oferują wiele produktów – do wyboru, do koloru – nawet dla najbardziej wybrednej gospodyni. Może nie są to wyroby specjalnie tanie, ale z pewnością zbawienne
32 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl
Kiedy dziecko chce batona W komedii „Kogel-mogel” jest taka scena, w której Piotruś, niesforny chłopczyk z Warszawy, spędza wakacje u babci Solskiej na wsi, w Grabowie. Druga babcia, rodowita warszawianka, przeżywa szok, kiedy dowiaduje się, że jej wnuk je kanapkę z nieprzegotowaną wodą i cukrem. Właśnie tak wyglądały słodycze naszych mam, babć i dziadków. Wystarczyła cieniutka warstwa słodkości. Odpustowe maczki czy grzybki były już wyłącznie od święta. Pychota! Dzisiejsze pokolenie najmłodszych nie wie nawet, co straciło. Ile było poezji w takiej kanapce nasączonej wodą i posypanej zwykłym cukrem. Skoro takie to pyszne, to dlaczego nie spróbować inaczej? Przecież batonik zbożowy też jest słodki, poza tym nie uszkodzi szkliwa. Słodycz w nim zawarta nie rozkłada się tak szybko i nie działa tak zbrodniczo na wątłe jeszcze uzębienie. Różnych smaków jest całe mnóstwo. Batonik malinowy, morelowy, jabłkowy z prawdziwymi ziarnami zbóż, które trzeba pieczołowicie przesiekać zębami. A chyba wszystkie mamy wiedzą, że każdy, nawet najmniejszy posiłek, musi być dobrze przeżuty. Trawienie wówczas jest szybkie, brzuszek nie boli, a do organizmu trafiają wyłącznie pożądane mikroelementy. Same plusy. Nawet czekolada, tak uwielbiana przez pociechy, dziś może być całkiem przyjazna. Jeśli nie zawiera tradycyjnego mleka czy mleka w proszku, czego nie lubi większość bezmlecznych dzieci, można się nią zajadać do woli. Groźnych cukrów oraz innych substancji, które niekoniecznie są wskazane we wczesnym etapie rozwoju, za-
ST Y L Ż YCI A
Mięso pachnące mięsem
wiera znacznie mniej od tradycyjnej czekolady. Popularne żelki – także lepiej dać dziecku te, które mają jak najmniej tłuszczu i cukru. Nie ma problemu, by kupić podobne lizaki, galaretki, sezamki, paluszki czy ciasteczka. Same pyszności. A jak smakuje jogurt z prawdziwymi owocami? To zupełnie coś innego od sklepowych, produkowanych hurtowo. Wybredne dzieci nie pogardzą też kozim lub owczym mlekiem. Z pewnością nie będą wybrzydzać.
Media przekonują od długiego czasu, by czytać etykiety na produktach. Kiedy w końcu zaczynamy to robić, włos się na głowie jeży. W kiełbasie, pasztetach, wędlinach, boczku, kaszance jest wszystko, tylko nie mięso. No, może to lekka przesada, ale prawdziwego mięsa są śladowe ilości. O parówkach chyba nawet nie ma co mówić, bo tam znajduje się cała tablica Mendelejewa oraz zmielone odpady, z których nic się nie da już zrobić, bo nawet nie nadają się na paszę dla zwierząt. Ale okazuje się, że człowiek wszystko zje, o ile zapakować to w taki sposób, że gołym okiem nie widać, co jest na rzeczy. Podobnie jest z wszelkiego rodzaju przetworami. Kiedy patrzymy na ich składniki, niektóre nazwy są tak skomplikowane, że ciężko je wymówić. A przecież można naturalnie, smacznie i przede wszystkim zdrowo. Sklepy z ekologiczną żywnością to prawdziwa gratka dla smakoszy i jednocześnie bat na śmietnikowe jedzenie. Na pewno jest drożej, ale płacimy w końcu za prawdziwe jedzenie, a nie odpady i pierwiastki chemiczne. Ekowędlina pachnie mięsem, ma mięsny smak i w niczym nie przypomina wędlin kupowanych w większości hipermarketów. Skoro już jest tak pysznie, to aż żal polać gorącą paróweczkę ketchupem, który w połowie etykiety kończy wyliczankę z regulatorami kwasowości czy ekstraktami przypraw. Do korzeni warto wrócić i dzięki sklepom z ekożywnością skosztować tego wszystkiego, czym obdarza nas na co dzień Matka Natura. Smacznego!
Ekspert poleca
Barbara Ławreszuk – pomysłodawczyni i właścicielka największego sklepu z ekologiczną żywnością w Białymstoku przy ul. Krętej 2 lok 7, posiadającego w asortymencie żywność ekologiczną, bezglutenową oraz produkty fair trade, które można kupić także w sklepie internetowym www.ekozdrowie.net „Żywność ekologiczna była i jest moją pasją, stąd zrodził się pomysł, aby wykorzystać swoje zainteresowania otwierając taki sklep. Życzę smacznych zakupów”. fakty.bialystok.pl
faktyBiałystok 33
N a talerzu
Zrób TO sam TEKST Renata Czyżewska-Siewko FOTO Michał Kulesza
Każdy z nas przynajmniej raz w życiu próbował domowej nalewki, najczęściej u cioci na imieninach czy innej rodzinnej imprezie. Zwłaszcza tu, na Podlasiu i Kresach, z pokolenia na pokolenie przekazywane są przepisy wyrobów zarówno wybitnie smakowych, jak i leczniczych. Jeśli nie mamy już niestety nikogo wiekowego, kogo możemy zapytać jak „to” się robi, „Fakty Białystok” podpowiedzą, w jaki sposób wyprodukować niebo w gębie. I uwaga – droga komisjo ds. przeciwdziałania alkoholizmowi – nie propagujemy tu pijaństwa wśród rodaków! Promujemy degustatorstwo i zachowanie ciągłości rodzinnych tradycji. Niech duch w narodzie nie zginie! 34 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl
Czy każdy może? Ależ jak najbardziej. I nie trzeba być sommelierem czy innym Makłowiczem. Najlepsza jest metoda prób i błędów. Bądźmy przygotowani, że nasze pierwsze napitki mogą być nieudane. Ale satysfakcja, że się zrobiło coś swoimi „ręcyma” – bezcenna! Ponieważ sama robię nalewki, podstawą moich wyrobów są dobry alkohol i miód z pewnego źródła. Jeśli robię nalewki ziołowe – zioła z własnego ogrodu, a jeśli muszę już jakieś kupić – dobrych firm zielarskich. Staram się używać produktów lokalnych, rodzimych. Polskie zioła mają bardzo dobre właściwości smakowe i lecznicze. Nie trzeba kupować cudownych jagód z japońskiego drzewka huba-buba, bo przy naszej kiełbasiano-ziemniaczanej florze bakteryjnej trafią jak kulą w płot. Lepiej strzelić sobie kapkę nalewki czosnkowej z polskiego białego czosnku – „pacaneum” na wszelkie dolegliwości. – Powrót naturalnej, rzec można: ludowej medycyny to kierunek słuszny i ze wszech miar potrzebny – podkreśla Andrzej Fiedoruk, socjolog, znawca kuchni i autor książek o tematyce kulinarnej. – Przy sporządzaniu nalewek „dla zdrowotności” obowiązują zasady, które gwarantują skuteczne działanie tych parafarmaceutyków. Częstym obrazkiem jest widok zbieraczy lipowego kwiatu na ruchliwych ulicach albo mlecza na poboczach szos – a to błąd. Kolejną farsą jest przygotowanie nalewek na alkoholu niewiadomego pochodzenia. Ważny jest także właściwy zbiór ziół i owoców, na których sporządzamy nalewki. Decydują o tym nie tylko miejsce, ale także pora roku, pogoda czy ich biodynamiczna uprawa.
Z czego? Istnieją dwie szkoły – jedni wolą wyroby regionalne produkowane ciemną nocą w gęstym lesie; inni zaś legalne produkty polskiego monopolu spirytusowego. Proponuję używanie czystego alkoholu do nalewek słodkich/ owocowych, zaś wyrobów regionalnych – do nalewek wytrawnych/ziołowych. – Najlepiej przygotować alkohol rozrabiając spirytus z wodą w odpowiednich proporcjach, wlewając powoli spirytus do przestudzonego wrzątku lub mieszając zimne płyny – radzi Fiedoruk. – Nie polecam samogonu, posiada on specyficzny smaczek, który z rzadka podnosi walory smakowe produktu wyjściowego. Alkoholem zalewamy owoce lub zioła. Dodajemy miód lub cukier i zostawiamy w spokoju, raz na kilka dni wstrząsając, by się rozpuściły. Alkohol ma za zadanie wyciągnięcie z naszego surowca jak najwięcej aromatów i dobroczynnych substancji. To podstawa naszego wyrobu – od niej zależy późniejszy smak i bukiet całości.
N a talerzu
Dary podlaskiej natury Lato to dla nas, producentów nalewek, czas żniw. Praktycznie wszystko z domowego ogrodu i gospodarstwa da się wykorzystać. W końcu Niemcy robią nawet nalewkę na boczku! My nie będziemy aż tak bardzo alternatywni i wykorzystamy wiśnie, maliny, śliwki, gruszki, porzeczki itp. Umyte owoce wrzucamy do dużego słoja i zasypujemy cukrem (spora ilość). Stawiamy na oknie w nasłonecznionym miejscu i po kilku dniach, gdy owoce puszczą sok, zalewamy alkoholem. Codziennie wstrząsamy, by cukier się rozpuścił. Po dwóch-czterech tygodniach nalew zlewamy do butelek. Owoce w słoju, zwłaszcza maliny i wiśnie, możemy ponownie zasypać cukrem i nastawić nowy nalew, ale będzie miał on skromniejszy aromat. – Owoce muszą być wolne od zanieczyszczeń chemicznych. Inaczej nalewka to powoli działająca trucizna. Używamy owoców w pełni dojrzałych, a nawet nieco przejrzałych – by były maksymalnie soczyste, skoncentrowane i zawierały jak najwięcej naturalnego cukru, wspaniale podkreślającego autentyczny zapach i smak. Owoce nie mogą być zepsute. Nalewki nie tolerują zgnilizny ani pleśni – podkreśla A. Fiedoruk. Cytrusy – czyli cytryny, grejpfruty, pomarańcze, mandarynki – myjemy pod bieżącą, bardzo gorącą wodą. Obieramy cienko skórkę (najlepsza do tego będzie obieraczka do warzyw), kroimy i wrzucamy do słoja z alkoholem i cukrem. Moja najlepsza cytrusówka to grejpfrutówka – lekko gorzka i jednocześnie słodka (jak polska żona…). Podczas zlewania naszego odstałego nalewu uważamy, by nie zlać przy okazji całego osadu z surowców. O butelkach zapominamy co najmniej na pół roku. Gdy zrobimy nalewki latem, już w święta Bożego Narodzenia możemy chwalić się nimi przed rodziną. Powodzenia!
Imbirówka robiona naprędce (przepis autorski)
• mały świeży korzeń imbiru • k ilka cytryn (wyszorowanych
i sparzonych) •m iód (wielokwiatowy, akacjowy,
lipowy) • kurkuma, imbir suszony
Korzeń imbiru obieramy, kroimy w kostkę. Cytryny obieramy tak, by zostało na nich jak najmniej albedo (białej skórki), wyciskamy sok. Miód rozpuszczamy w letniej wodzie – dodajemy tyle, ile uznamy za stosowne. W szerokim słoju układamy skórki cytrynowe, imbir, dodajemy dużą szczyptę kurkumy i imbiru suszonego, wlewamy sok z cytryn (bez pestek!). Zalewamy alkoholem i codziennie mieszamy. Można smakować nalewkę już po tygodniu, ale powinna trochę postać.
Mlekówka Przepis: Andrzej Fiedoruk
Moja sztandarowa nalewka. Wymaga sporo pracy i cierpliwości, ale naprawdę warto! Do 1,5 litra mleka dodać cytrynę ze skórką pokrojoną w plastry, ale bez pestek. Następnie wlać 1 litr spirytusu, dodać 60 dag cukru, laskę wanilii i garść rodzynek. Mieszać do momentu rozpuszczenia się cukru. Zestaw leżakuje dziesięć dni i powinien być codziennie mieszany. Po tym czasie odstawić, aż czysty płyn oddzieli się od skrzepu, przefiltrować i pić. Niebo w gębie!
REKLAMA
Miody gryczany i spadziowy nadają nalewkom lekko pikantny posmak, zaś lipowy, akacjowy, malinowy – słodycz i lekkość. Często mamy do dyspozycji jedynie miód w stanie stałym, nie patokę (płynny). Możemy rozpuścić go w letniej wodzie (uwaga: nie gorącej, bo straci całą swoją zdrowotną moc!) i powoli dolać do nastawu alkoholowego. Nalewki na bazie miodu będą posiadały sporą ilość osadu – to efekt naturalny. Niezbędne jest więc zaopatrzenie się w duże słoje lub gąsiorki. Do nalewek owocowych nadają się z kolei te z szerokimi szyjkami. W takich łatwiej nam będzie umieścić owoce.
fakty.bialystok.pl
faktyBiałystok 35
wizytą W
w SAVOYu Restauracja SAVOY, Wine Bar Bon Ton oraz Hotel Aristo na nowo odkrywają dla białostoczan kamienicę przy Kilińskiego 15, w której przed wojną działała znana w całej Polsce księgarnia Józefa Zawadzkiego i mieściła się siedziba „Gazety Białostockiej”.
na talerzu
izyta w restauracji SAVOY to na kulinarnej mapie miasta obowiązkowy punkt dla tych, którzy szukają tradycyjnych smaków w nietradycyjnym wydaniu. Paweł Zawadzki, szef kuchni SAVOY, korzysta z bogactwa Podlasia i zmian pór roku, oprawiając je w nowoczesne ramy, inspirowane kuchnią molekularną oraz twórczością mistrzów takich jak Bernard Lussian, Grant Achatz oraz Heston Blumenthal. W SAVOYu można spróbować polędwicy z jelenia z kawiorem z wędzonego boczku, kotlecików jagnięcych sous vide z sosem ze śliwowicy czy risotta z pęczaku z pianką z kurek, albo fondanta czekoladowego z cukrem fiołkowym i tapioką z malinami. Szef kuchni nie zapomina też o historycznych smakach rodem z przedwojennych restauracji przy Kilińskiego – pierogach z szyjkami rakowymi, zupie lwowskiej i policzkach wołowych.
Sandacz smażony w kaszy gryczanej, podany z pieczonymi buraczkami i sosem koprowym (autorski przepis Pawła Zawadzkiego)
Panierka z kaszy gryczanej
obie masy łączymy i zagniatamy panierkę.
• 900 ml wody • 300 g kaszy gryczanej palonej • 50 g mąki gryczanej • 2 liście laurowe • 5 ziaren ziela angielskiego • 1 łyżeczka cynamonu • 1 gwiazdka anyżu • 1 goździk • 1 łyżeczka miodu • sól do smaku
W 600 ml wody gotujemy przyprawy i miód, do wywaru dodajemy kaszę gryczaną i gotujemy do wyparowania wody i rozgotowania kaszy. W 300 ml wody gotujemy mąkę gryczaną, aż do otrzymania krochmalu. Po ostygnięciu
Sandacz
• 700 g filetu z sandacza • sok z 1 cytryny • skórka z połowy pomarańczy • pieprz czarny do smaku • sól do smaku
Sandacza oczyszczamy i doprawiamy skórką z pomarańczy, solą, pieprzem oraz sokiem z cytryny. Tak przyprawioną rybę zostawiamy w lodówce na 30 min. Następnie otulamy ją panierką z kaszy i formujemy nożem w ładny prostokąt. Tak przygotowanego sandacza smażymy z każdej strony, aż panierka stanie się rumiana. Po usmażeniu wstawiamy na 5 minut do rozgrzanego do 180 stopni piekarnika.
ko Grenache Blanc króluje właśnie w tym regionie. Macebau uprawiane jest w Hiszpanii i naj-
• 100 ml oleju z pestek winogron • sól i pieprz
Buraczki pieczemy w folii aluminiowej przez około dwie godziny w temperaturze 180 stopni. Po upieczeniu ścieramy je na tarce z dużymi oczkami.
Sos koprowy
• 100 ml wywaru rybnego •2 0 ml białego wytrawnego
wina •2 garści siekanego świeżego
kopru •1 50 g masła o 83-proc. zawarto-
ści tłuszczu • 2 ząbki czosnku
• 800 g buraków • 2 cebule średniej wielkości
Część masła rozgrzewamy i przez chwilę przesmażamy na nim posiekany czosnek, po czym dodajemy koper. Zalewamy winem, po chwili dolewamy wywar rybny i dodajemy resztę masła. Gotujemy, aż sos zgęstnieje.
częściej wykorzystywane jest przy produkcji wina musującego CAVA. Natomiast Vermentino najczęściej można spotkać we Włoszech, na Sardynii. Taka różnorodność szczepów win daje niespotykanie ciekawe nuty zapachowe i smakowe; można w nim odnaleźć aromaty cytrusów, anyżu i kwiatów. To jasne wino,
w który można też odnaleźć zielone refleksy, w smaku jest bogate i oleiste, a zarazem świeże. Dzięki panierce, w której jest anyż i skórka pomarańczowa, będzie idealnie komponować się z proponowanym przez Pawła sandaczem. Wino podajemy w temperaturze około 12 stopni.
Buraczki
Wino z kolekcji Wine Château Grand Moulin, Bar Bon Ton do AOP, Corbières Blanc Vieilles Vignes, 2012 sandacza polecane Szczepy winogron: Grenache przez Marcina Blanc 50%, Vermentino 25%, Macabeu 25%. Korpacza Wino z południa Francji, choć tyl-
36 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl
Bogactwa smaków dopełniają wina wyselekcjonowane przez Marcina Korpacza, sommeliera Bon Ton. To on razem z Pawłem Zawadzkim tworzą pierwszy w Białymstoku Wine Bar. Już niedługo goście będą mogli tu spróbować specjalnego menu degustacyjnego z dedykowanymi każdej potrawie winami, czy też wziąć udział w warsztatach sommelierskich.
fakty.bialystok.pl
faktyBiałystok 37
E KOL OGI A
Skąd czerpać energię? Poziom nasłonecznienia w Białymstoku i województwie podlaskim jest na tyle duży, że energię słoneczną z powodzeniem można wykorzystywać do codziennego użytku.
J
ak wynika z badań Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej, warunki solarne w województwie podlaskim są z punktu widzenia energetyki korzystne i uzasadniają rozwijanie w tym regionie instalacji wykorzystujących efektywnie słońce jako źródło energii odnawialnej. Korzystne warunki występują w zasadzie na terenie całego województwa, a jego południowa część wyróżnia się na tle kraju wielkością dopływającego promieniowania (średnio ponad 1150 kWh/mkw. w roku) i czasem średniej rocznej operacji słonecznej przekraczającej 1700 godzin. O uprzywilejowaniu regionu, w którym na co dzień mieszkamy, świadczy również jedna z największych w kraju liczba dni bardzo słonecznych. Eksperci są zdania, że osiągnięcia opłacalności wykorzystania energii słonecznej można więc spodziewać się na terenie całego województwa podlaskiego. Położenie geograficzne i specyfika panującego na Podlasiu klimatu sprawiają, że szczególnie efektywne i zalecane jest korzystanie z energii słonecznej w sezonie letnim, zwłaszcza do podgrzewania wody użytkowej i w suszarnictwie. Co prawda energia słoneczna dostępna zimą nie jest wystarczająca do pokrycia potrzeb cieplnych w całości, ale może przynieść wymierne korzyści jako źródło uzupełniające brakujące ciepło.
Zacznijmy od siebie Jak zauważają eksperci z Politechniki Białostockiej, właściwemu postrzeganiu roli odnawialnych źródeł energii powinna sprzyjać edukacja ekologiczna na różnych szczeblach kształcenia. Chodzi przede wszystkim o to, byśmy wyzwalali w sobie chęć poznawania 38 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl
otaczającej nas przyrody i wytwarzali coś na kształt świadomości ekologicznej, mającej bezpośrednie przełożenie na społeczną akceptację gospodarki niskoemisyjnej i energooszczędnej. To między innymi poprzez efektywne wykorzystanie wszelkich dostępnych rodzajów OZE, w tym energii słonecznej, realne stanie się sukcesywne ograniczanie destrukcyjnej ingerencji w środowisko naturalne i doskonalenie form jego ochrony dla potrzeb przyszłych pokoleń. Skoro o tego rodzaju energii mowa, warto przypomnieć, że jakiś czas temu Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej przeznaczył 450 milionów złotych na wsparcie zakupu instalacji kolektorów słonecznych. Niestety, spora część tych pieniędzy trafia do firm, które powstały tylko na czas obowiązywania dotacji. Co więcej, wielu przedsiębiorców zaczęło przekształcać swoją dotychczasową działalność gospodarczą, która nie ma nic wspólnego z odnawialnymi źródłami energii, właśnie na sprzedaż kolektorów słonecznych.
Jak uzyskać dotację? Do niedawna wysokość dopłaty z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej była uzależniona od całkowitej powierzchni zamontowanych kolektorów, a nie ich mocy czy choćby powierzchni czynnej wytwarzającej energię cieplną. W ostatnim czasie rada nadzorcza Funduszu zmieniła jednak program „45 proc. dopłat do kolektorów słonecznych”. I tak, przy obliczaniu wielkości dopłaty indywidualnej zastępuje się powierzchnię całkowitą paneli słonecznych powierzchnią czynną wytwarzającą ciepło. Od tej pory klient będzie mógł więc sam zdecydować, czy kupić więcej paneli charakteryzujących się mniejszą efektywnością, czy mniej, ale za to o wysokiej sprawności. Otrzyma dofinansowanie na powierzchnię czynną urządzenia. Zmiany są podyktowane pojawieniem się na rynku kolektorów słonecznych, w których występują coraz większe różnice pomiędzy wymiarami obudowy solarów a ich powierzchnią czynną. Zmienione zapisy programu priorytetowego obowiązują dla umów kredytowych z dotacją, zawieranych od 1 października 2013 roku.
Kolektory słoneczne w liczbach
EKOLOGI A
100°C – taką temperaturę może osiągnąć woda podgrzana za pomocą kolektora słonecznego 1200 W/mkw. – tyle może wynieść wartość promieniowania w Polsce 1,2 mln mkw. – na tyle szacowana jest łączna powierzchnia kolektorów słonecznych w Polsce Zaufaj profesjonalistom Gdzie można uzyskać dodatkowe informacje na temat odnawialnych źródeł energii? Przede wszystkim u rzetelnych firm – polscy przedsiębiorcy od lat bowiem edukują, szkolą i zachęcają do korzystania z OZE. Instalatorzy z działającej na podlaskim rynku od ponad trzynastu lat firmy OPTIMA POLSKA zwracają uwagę, że w większości przypadków firmy sprzedające chińskie kolektory słoneczne nie posiadają profesjonalnego serwisu i nie wiedzą, w jaki sposób należy prawidłowo montować tego typu urządzenia. Wielu klientów zaczyna to sobie uświadamiać dopiero po zakupie i dopiero wtedy próbuje szukać porad u uznanych na rynku producentów. – Niestety, nieuczciwi sprzedawcy i niskiej jakości produkty psują wizerunek branży energii odnawialnej w Polsce. Dlatego też, bez względu na to, czy nasza firma była wykonawcą instalacji czy nie, stawiamy na profesjonalne doradztwo – mówi Paweł Wyszyński, właściciel OPTIMY. – W ostatnim czasie otrzymujemy coraz więcej sygnałów o próbach „pozbawiania” niektórych mieszkańców naszego regionu powierzchni ich dachów. Kontaktujące się z nimi osoby są zainteresowane dzierżawą dachów i są gotowe zapłacić duże kwoty za każdy metr kwadratowy ich powierzchni. Radziłbym wstrzymać się z podpisywaniem jakichkolwiek umów, ponieważ zgodnie z ustawą o odnawialnych źródłach energii każde gospodarstwo – czy to domowe, czy rolne – będzie mogło stać się producentem energii odnawialnej, a więc założyć instalację i samodzielnie czerpać z niej korzyści. Już dziś za sprawą podpisanej przez prezydenta ustawy (tzw. małego trójpaku) można odesłać nadwyżkę energii do sieci, do wysokości zakontraktowanej mocy – mówi białostocki przedsiębiorca.
Zapytaj eksperta
Od poniedziałku do piątku w godz. 12-14 pod numerem telefonu 604 133 131 na Państwa pytania dotyczące odnawialnych źródeł energii odpowiada Paweł Wyszyński.
REKLAMA
fakty.bialystok.pl
faktyBiałystok 39
s a z c y ł Ca ka! y z u m
M uzyka
y brej stron o d z ię s ć już pokaza zagrać koncert na li y ż ą d z r e ”, v Little Brea „Must Be the Music koncie płytę. A już nia wskim też na w polsato jowej scenie. Mają ykłego? To, że śred t. la zw kra niejednej drugą. Co w tym nie piętość wynosi 9-16 ki d ńs oz pracują na espole to 12 lat, a r zmawia Paweł Wali wieku w z Z Little Breaver ro ński weł Wali i TEKST Pa sk amLig FOTO Dre
Jak łączycie granie ze szkołą? Dominika Śliżewska: Bezproblemowo. Idzie się do szkoły na ósmą, siedzi się tam sześć godzin, a potem ma się trochę wolnego czasu, to idzie się na próbę. A jakieś wyjazdy na koncerty i takie sprawy? Idą Wam nauczyciele na rękę? DŚ: Nie ma z tym problemu. Adrian Rzymski: Niektórzy nas usprawiedliwiają, kiedy nas nie ma, kiedy coś się dzieje. Jest wygoda! Kiedy planujecie jakiś materiał? DŚ: Nagrywanie planujemy na ferie zimowe 2014. Właściwie cały materiał już mamy w tym momencie skompletowany. Przygotowaliśmy ponad szesnaście kawałków. Nie wiemy tylko, ile z nich finalnie znajdzie się na płycie, ale mam nadzieję, że większość, bo prawie wszystkie są już skończone. Można Was gdzieś usłyszeć? DŚ: Planujemy niedługo wydanie singla. Reszta dopiero po wydaniu płyty. Koncertowo z kolei gramy już praktycznie cały nowy materiał. Wszystkie nowe kawałki. Bo dlaczego nie? Jak to się zaczęło? Mieliście po prostu nieodpowiedzialnych starych, którzy puszczali Wam nieodpowiednią do wieku muzykę? Jaś Kulik: Ja się po prostu taki urodziłem! DŚ: U mnie podobnie, jakoś zakiełkowało. Ale generalnie to tak, rodzice. U Adriana [Rzymskiego, gitarzysty LB – red.] na przykład, tata grał gitarze. Ale też na takie granie wpadaliśmy samorodnie. JK: U mnie wujkowie zawsze grali na perkusji i jakoś to przelazło na mnie. 40 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl
htz Stud
Na io, Piotr
rew
Mieliście jakąś zmianę w składzie, tak? Michał Rutkowski: Tak, ja jestem nowy! JK: Świeżak! Jesteś z castingu? MR: (śmiech) Nic z tych rzeczy. Po prostu wcześniej w pewnej szkole muzycznej mieliśmy ze sobą kontakt i jakoś tak się zbliżyliśmy. Wasza przygoda z telewizją... Cenicie ją sobie, czy jednak uważacie, że poważnym rockmanom może nie przystoi? DŚ: Pół na pół, bo co by o takich programach nie mówić, wyszło z nich kilka naprawdę dobrych zespołów. No i jest to, jakby nie patrzeć, dobra reklama. Można się pokazać szerszemu gronu, co bez tego czasem jest zwyczajnie bardzo trudne. Bardzo dobrze sprawdza się na starcie. Macie już jakiś konkretny fanbase? JK: Na Facebooku mamy już chyba ze dwa fanpejdże. A w szkole? Chodzicie jak pyszni i macie już konkretnego fejma? AR: W szkole traktują nas póki co normalnie… Czyli nie ma jeszcze sodówy? JK: (śmiech) Nie, jeszcze – jeszcze! – nie ma. Na ile Wasz lifestyle jest w tej chwili rockandrollowy? DŚ: Ciężkie pytanie. Zależy, co się bierze pod uwagę. Koncertujecie, imprezujecie, jeździcie na motorach? DŚ: (śmiech) Nie, a przynajmniej nie wszyscy...
Jesteście już zbuntowani? MR: Wszystko przed nami! (śmiech) Ale macie już pewność, że tak chcecie przeżyć życie? Grając rocka? Że to jest „ta” droga? MR: Tak. DŚ: Tak. JK: Tak. Cały czas muzyka! Ale są czasem i inne hobby. Czasem na przykład lubię z kolegami pograć w piłkę...
Osiem kanonicznych zespołów rockowych według Little Breaver
Led Zeppelin Metallica Slipknot Guns’n’Roses Foo Fighters Ozzy Osbourne Nirvana System of a Down/Serj Tankian
fakty.bialystok.pl
faktyBiałystok 41
F itness
Doktor od
Fitness TEKST Urszula Kochanowska
Fitness to sposób na samorealizację i zdrowie. Dzięki niemu życie nie męczy. Rozmawiamy z Joanną Zapolską – wielokrotną medalistką mistrzostw fitness i managerką Maniac Gym.
zmiany w moim życiu osobistym. Przeprowadziłam się do Białegostoku i zmieniłam barwy klubowe na Maniac Gym. A przede wszystkim poznałam swojego partnera, Arka Leszczyńskiego. Arek podziela moje zainteresowania fitnessowe, a ja pomagam mu w prowadzeniu firmy. Okazał się również niezastąpionym trenerem oraz partnerem do treningu. Wsparcie Arka pozwoliło mi zdobyć wicemistrzostwo świata i brązowy medal mistrzostw Europy w fitness.
Co poza poprawą sylwetki dał Pani sport? Sukcesy fitnessowe wynikały z wcześniej uprawianej gimnastyki i to gimnastyka zapewniła cały ciąg późniejszych sukcesów. Punktualność i ambitne dążenia pozostały po gimnastyce, a wiedza dotycząca zasad treningowych oraz racjonalnego żywienia, związana z uprawianiem fitness, pozwoliła mi na rozwój w kierunku naukowym. Specyfika fitness wiąże się z profilaktyką zdrowia oraz z wiedzą, którą mogłam przełożyć na swoje życie, i przekazywaniu tej wiedzy. Jestem wielką szczęściarą, że zajmuję się „naprawianiem zdrowia”.
Czy nadal Pani ćwiczy?
Skąd u Pani zainteresowanie sportem?
FOTO „Archiwum Pani Joanny Zapolskiej, Orion Art Artur Sudnik”
Zaczęłam w wieku siedmiu lat od gimnastyki sportowej. Treningi były bardzo intensywne, sześć razy w tygodniu po cztery-sześć godzin. Tak intensywnie trenowałam do osiemnastego roku życia, a potem zaczęłam studia na AWF i byłam już za stara na gimnastykę, więc skończyłam karierę. Późniejsze zainteresowanie kolejnym sportem – fitnessem – było formą przedłużenia kariery. W wieku dwudziestu lat miałam spore problemy z utrzymaniem właściwej wagi. Próbowałam drakońskich diet, a później „rzucałam się” na jedzenie. Trwało to około półtora roku. Później próbowałam jeść racjonalniej. Ograniczyć pieczywo, ziemniaki i słodycze, skupiając się na białym mięsie, rybach, nabiale, warzywach i owocach. Dzięki temu odchudziłam się o kilka kilogramów, a zdrowe jedzenie weszło mi w nawyk.
Jak udało się startować później w mistrzostwach fitness? Fitnessem zajęłam się przypadkowo oglądając jeden z pokazów. Zaczęłam treningi na siłowni i już po czterech miesiącach wygrałam mistrzostwa Polski, zakwalifikowałam się na mistrzostwa Europy, a później – świata. Łączyłam sport wyczynowy, macierzyństwo i pracę na uczelni. Z tego powodu zawiesiłam treningi. Zaszły też 42 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl
Po zakończeniu kariery zawodniczej trenuję dla zdrowia i staram się robić to trzy-cztery razy w tygodniu. Za każdym razem około czterdziestu minut treningu siłowego i godzina cardio. Niestety, tak jak każdy jestem czasem leniem albo po prostu ilość pracy mnie przerasta.
Dlaczego nie startuje Pani w zawodach? Podczas mistrzostw świata w Hiszpanii na rozgrzewce wykonywałam bardzo trudny element akrobatyczny i na godzinę przed zawodami zerwałam ścięgno Achillesa. Mimo bólu postanowiłam wystartować, choć układ choreograficzny wykonywałam improwizując na jednej nodze i rękach. Ostatecznie zajęłam czwarte miejsce. Oczywiście bolało, ale ból w sporcie wyczynowym jest na porządku dziennym. O tym, że ścięgno jest całkowicie zerwane, dowiedziałam się dopiero w Polsce. Po wielomiesięcznej rehabilitacji wróciłam do dobrej formy i chciałam znowu ćwiczyć, ale zdecydowałam się zamiast tego napisać doktorat i rozpocząć dalszą drogę naukową.
Jak odnajduje się Pani w roli managera Maniac Gym? Klub prowadzę wspólnie z Arkiem oraz całym zespołem pracowników. To, jak dany klub jest prowadzony i jaki jest jego klimat, zależy od właściciela. Arek swój klub założył ponad dwadzieścia lat temu i to od niego wszystkiego się uczyłam. Oboje lubimy podróżować i wiele wyjazdów jest związanych ze zdobywaniem doświadczeń zagranicznych, odwiedzaniem najbardziej prestiżowych targów branżowych oraz wprowadzeniem w Polsce medical fitness. Jako jedyny klub
F itness
fitness wspólnie z Uniwersytetem Medycznym prowadzimy badania naukowe, a studenci odbywają w naszym klubie zajęcia praktyczne. W efekcie potrafią na przykład do dietoterapii dobrać odpowiednią aktywność fizyczną.
Jakiego rodzaju cele jeszcze Pani sobie stawia? W związku z pracą naukową w Zakładzie Dietetyki i Żywienia Klinicznego Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku w przyszłości myślę o pracy habilitacyjnej. Prowadzenie klubu sprawia, że ciężko znaleźć na to czas. Ale jest też plus łączenia tak różnych dziedzin, ponieważ prace naukowe, które są u nas prowadzone, mają charakter praktyczny i są wykorzystane w pracy specjalistów rehabilitacji, dietetyków oraz trenerów. Pomysłów mam aż za dużo, ale chociaż część z nich chciałabym w przyszłości zrealizować.
czy ćwiczyć w fitness klubie. Oczywiście najlepiej skonsultować się z trenerem, który dobierze odpowiednią formę aktywności, oceni nasz poziom wydolności za pomocą specjalistycznych testów czy zmierzy skład ciała, aby wiedzieć, jaki jest jego aktualny stan. Jeśli mamy ograniczenia finansowe, zawsze można skorzystać ze specjalnych dni otwartych czy jednorazowej konsultacji trenera i dietetyka. Czasem wystarczy codzienna aktywność fizyczna – szybkie spacery lub systematyczne korzystanie ze schodów zamiast z windy. Jeśli natomiast mamy nadwagę, najlepiej rozpocząć od profesjonalnych treningów z trenerem, aby były efekty. Przy każdej aktywności fizycznej powinniśmy angażować zarówno układ mięśniowy, jak i krążeniowy. To możliwe, jeśli połączymy trening oporowy (ćwiczenia siłowe, wzmacniające), cardio i – na przykład – jogging czy jazdę na rowerze.
Ma Pani doktorat, osiągała sukcesy w sporcie i jako bizneswomen. Proszę powiedzieć: jaka jest Pani recepta na sukces?
Co poradziłaby Pani osobom, które chciałyby zacząć dbać o siebie, a nie wiedzą, od jakich form ćwiczeń zacząć?
Receptą na sukces jest praca, systematyczność oraz dążenie do realizowania marzeń i wytyczonych celów. Poza tym pracuję w dziedzinie i w zawodzie, które mnie fascynują, więc po prostu nie męczy mnie życie.
Podstawą jest wybór aktywności fizycznej, którą będziemy lubić. Nie każdy lubi pływać, jeździć na rowerze REKLAMA
fakty.bialystok.pl
faktyBiałystok 43
FELIETON
KLASA O PROFILU ŁOPATOLOGICZNYM
KOBIETY ŚMIERDZĄ TEKST Paweł Waliński
TEKST Krzysztof Szubzda
N
adszedł wrzesień. Co młodsi wracają do szkół. Ja też wracam do swojej. Wspomnieniami. Była to niewielka szkółka malowniczo położona pod lasem, a właściwie nawet w lesie. Tylko położenie było w niej malownicze, bo placówka nosiła mało zaszczytny tytuł „szkoły brudasa”. Pamiętam do dziś zdjęcie mojego dyrektora, który udzielał gazecie wywiadu. Nie był to wywiad-rzeka, ani nawet wywiad strumyk, bo składał się z jednego tylko pytania: – Skąd ten mało zaszczytny tytuł? – Mamy tylko jedną sprzątaczkę, która od początku roku szkolnego jest na chorobowym. I właśnie w „szkole brudasie”, w 38-osobowej klasie, w schyłkowo peerelowskim klimacie, w salach z wyblakłymi konterfektami wieszczów, w pracowniach wyposażonych jedynie w laskę ebonitową, pobierałem wychowanie. W tak niesprzyjającym entourage’u nietrudno było stać się tzw. uczniem z problemami wychowawczymi. Kiedy więc dyrektor wpadł na pomysł, że z dwóch klas szóstych należy wyłonić trzy klasy siódme, wychowawczyni oddelegowała mnie z wyraźną ulgą. A wraz ze mną liczne problemy wychowawcze. Tak powstała klasa VIIc. Wszyscy nauczyciele natychmiastowo odmówili ewentualnych kontaktów z VIIc. Dyrektor z zakładu poprawczego pozyskał więc postawną kobietę o indiańskich rysach, kruczoczarnych włosach, szelmowskim uśmiechu, odzianą w czarną spódnicę, takiż sam golf i kamizelkę. Była to pani Nina, czyli Nindża. Nindża wyciągnęła wnioski z tytułu, jakim szczyciła się nasza szkoła i zaproponowała dyrektorowi, że z racji braku sprzątaczek o czystość szkoły mogą zadbać uczniowie VIIc. Pomysł zaskoczył i niebawem zamiast pobierać nauki, pobieraliśmy szczotki, wiadra i szmaty. Nie minął tydzień, gdy w „szkole brudasie” zapachniało czystością, a nawet porządkiem. Na fali niewątpliwego sukcesu Nindża zgłosiła dyrektorowi, że siłę roboczą z VIIc można by z pożytkiem zaprząc do budowy boiska. Niebawem zamiast fartuszka zakładałem uwalone zaprawą drelichy, a zamiast tornistra brałem proletariacką siateczkę z prowiantem i termosem. Pracowaliśmy na dwie zmiany. Początkowo druga zmiana zaczynała dzień od nauki, a po lekcjach szła do pracy, ale Nindża upomniała się o równe prawo do wypoczynku i wkrótce wszystkich zwolniono z obowiązku uczenia się. Wraz z końcem roku Nindża wynegocjowała z dyrektorem, że przodownikom pracy z VIIc należą się nagrody. Oczywiście nie książki, bo tych nikt w tej klasie nie czytał, ale paletki do ping-ponga. Wyobraźcie sobie tę wzruszającą scenę! Uroczysta akademia na korytarzu. W pierwszych rzędach – wystrojeni w śnieżnobiałe kołnierzyki, prymusi i czerwone paski, a z tyłu – w rozciągniętych swetrach i przykrótkich spodniach stoją trudni uczniowie z żółtym nalotem na zębach i zapałkami oraz scyzorykami w kieszeniach. I nagle ten cały szkolno-kiblowy półświatek, dopiero co fermentujący zaczyn przyszłej żulerii i kryminału, cały ten dysfunkcyjny narybek wylewa się niczym szumowina i toczy się rynsztokiem po odbiór dyrektorskiej paletki, szemrząc przez zęby coś ni to „k…a”, ni to „dziękuję”. A tak na koniec, chciałem pani Ninie podziękować, bo gdyby nie ona, moje zdjęcie znaleźlibyście dzisiaj w zupełnie innym piśmie i w zupełnie innej rubryce. 44 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl
J
eśli już Wam wyskoczyła na czoło, tudzież gdzie indziej, żyłka – to bardzo dobrze. O to chodziło. O prowokację. Bo wcale nie uważam, żeby kobiety (większość) pachniały jakoś szczególnie nieprzyjemnie. Co to, to nie. Zwykle jest dokładnie odwrotnie. To jednak przekonanie nie znajduje pokrycia w świecie reklamy telewizyjnej. Wstaję rano. Rześki. Pełen ochoty do pracy w tak wspaniałej instytucji, jak „Fakty Białystok”. Myję się, siadam do śniadania. Wchodzę na jeden z portali internetowych zajmujących się transmisją w sieci treści telewizyjnych. Program – publicystyczny; nie że jakieś porno albo reality show – poprzedza blok reklamowy. Z owego bloku dowiaduję się kilku ciekawych rzeczy. Najpierw, że co czwarta kobieta nie trzyma moczu, co jakby tłumaczy stężony zapach amoniaku w autobusach. Zwykle łączyłem go jednak z menelami, duchowymi braćmi Ferenca Puszkarza. A to nie menele winni. To nietrzymające moczu kobiety. Jedna na cztery. Wiem, że następnym razem podczas jazdy autobusem sumiennie odliczę i będę wyglądał plamy – na lub obok danej pani. Druga wiadomość – kobiety potrzebują arcyskutecznych wkładek higienicznych. Po co? Po to, by tłumić zapach. Zapach związany z tym czasem miesiąca. Wtedy – jak sugeruje reklama – kobieta pachnie niczym jenot w zoo. Nieprzyjemnie. Na szczęście nie musi myć się lizolem, odkażać jak w ośrodkach badawczych za drzwiami ze znakiem „biohazard”. Nie musi, bo jest magiczna wkładka. Poza tym kobiety mają łupież. A łupież swędzi. Drapią się więc na potęgę, skrobią, aż im połowa czaszki ocieka krwią. A krew plami. No i biedna niewiasta po całym dniu nie dosyć, że ma zakrwawioną bieliznę i spódnicę, to jeszcze całe ramiona i kołnierz utytłane ma lejącą się z rozdrapanej czaszki posoką. Wedle następujących później reklam, panie cierpią też na zgagi, wzdęcia, zaparcia, żylaki i hemoroidy. Zadziwiające, że tak chorowity i obrzydliwy gatunek przetrwał do dziś. Bycie kobietą to horror! I myślę sobie o dramacie bycia kobietą, i trafia mnie nagle, że w żadnej reklamie męskich środków higienicznych nie zauważyłem informacji, że oto służy do usuwania tego, co się mężczyznom w okolicach płciowych gromadzi, a jest paskudne i zdrowiu grozi. Z tym kojarzy mi się tylko reklama serka Sekret Mnicha, ale to akurat może tylko moja wyobraźnia – tym niemniej serka owego nie skosztowałem do dziś. Mężczyźni nie brudzą się, nie mają łupieżu ani zaparć. Pachną pięknie. Mogą się najwyżej spocić. I to w trakcie jakże seksownej i modnej aktywności sportowej. Ale to też nie, bo mają taki antyperspirant, że choćby latem biegali w kożuchu, ani kropelka się na skórze nie zbierze. Ba! Kiedy nawet mowa o środkach poprawiających potencję, to nie pada sformułowanie – na wzór „co czwartej nietrzymającej moczu” – że oto erekcji nie ma, albo jest słaba, tudzież chwilowa. Nie. Środek poprawia erekcję. Czyli w domyśle: i tak jest fantastyczna, że nic, tylko leżeć na trawie, i wzwodem wygrażać niebiosom. A po środku – będzie jeszcze znakomitsza. Każdy facet seksi najznakomiciej, każdy facet jest najlepszym kierowcą, ma udźwig jak wózek widłowy i intelekt jak Stephen Hawking (nie odwrotnie). Pięknie pachnie, modnie się ubiera, jak sport – to nie piła na osiedlowym boisku, tylko kitesurfing w Brazylii. Facet jest fajny. A kobieta śmierdzi. Doprawdy, Kochane Panie – zróbcie coś z własnym wizerunkiem w telewizyjnej reklamie.
FELIETON
PRZYJACIELE ZE WSCHODU TEKST Radek Oryszczyszyn
S
erce mi rośnie, cały się raduję i cieszę, gdy na ulicy, w sklepie, na przystanku albo w galerii handlowej słyszę białoruski, rosyjski albo litewski. Uśmiecham się i cierpliwie czekam, kiedy samochód na wschodnich rejestracjach zagubiony na rozkopanych białostockich ulicach, gdzie zasady zmieniają się z dnia na dzień, próbuje w ostatniej chwili zmienić pas. Z nieskrywanym entuzjazmem i zaangażowaniem pokazuję drogę Białorusinom, Litwinom i Rosjanom, kiedy mnie o to proszą. Kiedy ostatnio byłem w Grodnie, jechałem taksówką – pamiętającym lata 70., szczycącym się ponadmilionowym przebiegiem moskwiczem. Jego kierowca jest stałym gościem w Białymstoku, podobnie jak większość mieszkańców tego oddalonego od nas o zaledwie kilkadziesiąt kilometrów miasta. Przyjeżdża tu na zakupy, do fryzjera i do kina. Mówi, że: „Białystok to nie zagranica”. Jako mieszkaniec strefy przygranicznej ma wizę wielokrotnego pobytu. Mimo że mieszka na Białorusi, jest prawdziwym Europejczykiem.
Dla większości białostoczan granica świata kończy się tam, gdzie dwa kilometry na wschód od Krynek kończy się droga, a przejazd zagradzają biało-czerwone szlabany. Karmieni kasandrycznymi doniesieniami mediów o „totalitarnej Białorusi”, gdzie co drugi przechodzień to milicjant albo tajniak, czy „dzikiej Ukrainie”, gdzie owładnięci morderczym szałem Kozacy tylko czekają, by rzezać Lachów, żyjemy w pociesznym przekonaniu, że to my jesteśmy ostatnią ostoją cywilizacji europejskiej. A dalej to już tylko lasy, ciemnota i zacofanie. Przybysze ze Wschodu dają chleb wielu białostockim przedsiębiorcom, przewoźnikom i handlowcom. To oni sprawiają, że nasze miasto przypomina tę zapomnianą, przedwojenną mieszankę języków, kultur i religii, którą była II Rzeczpospolita. Organizm, w którym granice etniczne są tak przemieszane, że wytyczenie ich linijką na mapie jest zadaniem niewykonalnym. Społeczeństwo posługujące się wieloma językami, a wielokulturowość traktujące nie jak cepeliowski skansen, ale zwykłą, najczęściej ekonomiczną, korzyść. Na białostockim rynku spotykali się ludzie z całej okolicy, aby kupować, sprzedawać i rozmawiać. Białorusi, Ukraińcy, Niemcy, Rosjanie, Żydzi i Polacy. Dzisiaj spotykamy się w sklepach. Bądźmy tam dla nich mili, wskazujmy im drogę i róbmy z nimi udane interesy.
REKLAMA
DLACZEGO BILETY NA ELEKTRONICZNEJ KARCIE MIEJSKIEJ TO ROZWI¥ZANIE OSZCZÊDNE, WYGODNE I £ATWO DOSTÊPNE?
PUNKTY DO£ADOWANIA PORTMONETKI
OSZCZÊDNOŒÆ
Bilety kupione za pomoc¹ portmonetki s¹ tañsze od kupionych w kiosku lub u kierowcy w autobusie. Kupuj¹c bilet w kasowniku mo¿na zaoszczêdziæ od 10 groszy do nawet 7 z³otych na jednym przejeŸdzie! TO SIÊ OP£ACA! WYGODA
Jedna karta zastêpuje wszystkie bilety papierowe. Mo¿na na niej zakodowaæ bilet trzymiesiêczny, miesiêczny i dekadowy oraz zakupiæ bilet 3-dniowy weekendowy, 24-godzinny i jednorazowy na wszystkie strefy taryfowe. DOSTÊPNOŒÆ
W jednym z 24 punktów sprzeda¿y biletów mo¿na wgraæ na kartê bilet okresowy lub do³adowaæ portmonetkê. Do³adowanie portmonetki jest równie¿ mo¿liwe w jednym z 50 punktów do³adowania portmonetki. Bilet okresowy mo¿na równie¿ zakupiæ przez Internet, za pomoc¹ strony www.ekarta.bialystok.pl PUNKTY SPRZEDA¯Y BILETÓW BKM 1. Antoniukowska 24/1 2. Boh. Monte Cassino 5 lok. U-2 3. Gajowa 68a p.1 4. Kolejowa 12 5. Ko³³¹taja 75 6. Mickiewicza 14 7. Pozioma 2 8. Rumiankowa 21
9. Rzymowskiego 22 10. Sienkiewicza 1/1 - budynek BCMB 11. Sienkiewicza 5 12. Sienkiewicza 55A 13. Sienkiewicza 81/3 lok. 14 14. Sk³adowa 11 15. Sk³odowskiej 2/1 Central 16. S³onimska 6
17. Swobodna 54 18. Upalna 1A lok. 6 19. Wasilkowska 49A 20. Wiejska 60 lok. 4 21. Zagumienna 7A 22. Zaœcianki 1 23. KLEOSIN, ul. Ojca Tarasiuka 2 24. WASILKÓW, ul. Koœcielna 69
Kolporter S.A. 1. 42. Pu³ku Piechoty 2 2. Boles³awa Chrobrego 16A 3. Choroszczañska 24 4. Dubois 6/5 5. Klepacka 4 6. Kolejowa - dworzec PKP 7. Legionowa 28 8. Ryska 1 9. Sienkiewicza 81 10. Œwiêtojañska 15/46 CH ALFA, poziom 0 11. Œwiêtojañska 15/46 CH ALFA, poziom 1 12. Wysoki Stoczek 54 13. Upalna 3 14. Zwierzyniecka 19/1 15. ¯abia 20
PSS Spo³em Bia³ystok 16. Bema 89/2 17. Brzechwy 3 18. Dojlidy Fabryczne 8 19. Gajowa 68 20. Ko³³¹taja 50 21. Mieszka I 6 22. Pietrasze 2 23. Rynek Koœciuszki 15 24. Warszawska 79 25. Wroc³awska 5 26. Wyszyñskiego 6 27. Sk³odowskiej 6 28. S³onimska 2/1 29. Traugutta 1 30. Wiejska 70a
TRAFIKA-NORD 31. Andersa 38 32. Wyszyñskiego 6 33. Lipowa34 34. Mickiewicza 15 35. Wasilkowska 4 36. Tysi¹clecia Pañstwa Polskiego 8C
INNE 37. Antoniukowska 1 38. Antoniukowska 56 39. Boh. Monte Cassino 8: na dworcu PKS 40. Boh. Monte Cassino 8: przed dworcem PKS 41. Edukacyjna 1 42. Pogodna 11A/1U 43. Rzymowskiego 22 44. Sienkiewicza 5 45. Warszawska 16-18 46. Choroszcz, Sienkiewicza 29A 47. Choroszcz, Powstania Styczniowego 8C 48. Juchnowiec, Klonowa 2 49. Wasilków, Plater 2 50. Wasilków, Bia³ostocka 7A
www.komunikacja.bialystok.pl fakty.bialystok.pl
faktyBiałystok 45
TU NAS ZNAJDZIESZ
6-ŚCIAN PUB Warszawska 30
AKCENT
FITNESS PLACE PEJO Leszczynowa 25
FREE – WAY
JUBILECH
PIZZA HUT
Słonecznikowa 21
Sienkiewicza 3
KAMELEON
PIZZA SAVONA Rynek Kościuszki 8 Pogodna 11F Legionowa 9/1
POLIKLINIKA ARCISZEWSCY
Rynek Kościuszki 17
Św. Rocha 14a lok. 11 Lipowa 37
Białówny 4 lok. 19 Białówny 5 lok. 11 Malmeda 13 lok. 25
Alchemia
FUKS PIZZERIA
KAWELIN
Lipowa 4
Grochowa 3
Legionowa 10
ALCHEMIA PUB ul.Lipowa 4
alfa centrum GUNGA CAFE p. 0 lok. 13 ESPRESSO BAR p. 2 lok. 27
Aristo HOTEL Kilinskiego 15
Trattoria Czarna owca Lipowa 24
BTL
Białostocki Teatr Lalek Kalinowskiego 1
FUTU SUSHI Lipowa 12
GOSPODA PODLASKA
KIERMUSY Dworek nad Łąkami Kiermusy 12 Legionowa 30 lok. 103
Zamenhofa 19
PRUSZYNKA Grochowa 3 Berlinga 17a
KPKM
QMEDICA
Składowa 11
Waszyngtona 30/1U
GRAM OFF ON
KRAINA SMYKA
Malmeda 17
Kopernika 42
QUATTRO PIZZERIA
GRAN VIA
KULA HULA
RETROSPEKCJA
Lipowa 6
Jurowiecka 31
Wiejska 65 lok. 2
Żelazna 9
Wysoki Stoczek 54
BOK
GRODNO
LABALBAL
SPONTI
Legionowa 5
Sienkiewicza 28
Warszawska 21 lok. 3
Alfa Centrum
Centrum zdrowia
GRYFAN
MIĘDZY ZĘBAMI
SPÓŁDZIELNIA
KEN 50/U4 Mickiewicza 39/U7
Lipowa 6
Świętokrzyska 5 lok. U3
Skłodowskiej-Curie 8 /1
Champions SUPLE SHOP
GUSTO ITA LIANO
MOTOPUB
SUPERNOVA DENTAL CLINIC
Mickiewicza 27
Starobojarska 12 lok. 8u
Młynowa 14
Warszawska 39 lok. 8
COLOSSEUM
HIALURON
NEW OPTICA
TAKE2GO
Kopernika 5
Słonimska 2
Antoniukowska 56 lok. 38
Atrium Biała
TCHIBO
TEATR DRAMATYCZNY
Country Avenue
HOMESCHOOL
Malmeda 29
Żelazna 9 lok. 12a
Alfa Centrum, parter, lok. 24
CZARCI PUB&JADŁO
HOTEL 3 TRIO
LITTLE HELL
TOKAJ
Hurtowa 3
Lipowa 4
Malmeda 7
D3 STUDIO
HOTEL BRANICKI Zamenhofa 25
LONDON ACADEMY
VILLA TRADYCJA
Jaroszówka 63
Skłodowskiej-Curie 3
Efekt Proffessional Częstochowska 3 Św. Mikołaja 1 lok. 7 Warszawska 55/1
ESKULAP Nowy Świat 11c Malmeda 6 Białówny 9/1
46 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl
Włókiennicza 5
HOTEL POD HERBEM
MANIAC GYM
WARSZAWSKA 39
Wiejska 49
Warszawska 79a
Warszawska 39
EMPIK
Sienkiewicza 3 Świętojańska 15 Miłosza 2 Hetmańska 16
Białówny 9/1
Elektryczna 12
HOTEL PODLASIE 27 Lipca 24/1
INSTYTUT URODY Warszawska 57 lok. 4
INSTYTUT ZDROWEGO ODŻYWIANIA Częstochowska 18 lok U1
OPERA I FILHARMONIA PODLASKA Odeska 1
WILLA PASTEL Waszyngtona 24a
ZDROWA SPIŻARNIA Świętojańska 8
fakty.bialystok.pl
faktyBiałystok 47
48 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl