Fakty Białystok 013

Page 1

ISSN 2299-4580

bezpłatny magazyn mieszkańców

NR 13

Białystok fakty.bialystok.pl

HYPERION budzi respekt




spis treści

6

20

5 6 8 10 12 13 14 16 18 19 20 22 23 24 26 28 29 30 32

HALFWAY 2013 – FOTORELACJA

faktyBiałystok nr 13 LIPIEC 2013 ISSN 2299-4580

Adres redakcji ul. Ciepła 1 lok. 16, 15-472 Białystok, tel. 85 87 121 80 www.fakty.bialystok.pl Sekretarz redakcji Paweł Waliński

HYPERION – TYTAN POWRÓCIŁ Z TARCZĄ

FOTO Piotr Narewski, Maciej Słupski

Dojlidy lepsze od Florydy

SKŁAD SOBO Paweł Sobolewski biuro@sobo.pl

Jak to drzewiej u Branickich bywało… Ciszej nad tym centrum… BARMANI LITTLE HELL POLECAJĄ – Owocowy Szok Ze strzykawką ku młodości Kilka pudełek zapałek i mnóstwo inwencji ROZMOWA Z BOGUMIŁEM KLIMIUKIEM Piękna na wakacjach To przez niego masz kartę miejską BIAŁYSTOK. Kryzys marki miasta. Czas opróżnić szuflady! Białostocka firma najlepsza w Polsce LETNIE SZALEŃSTWO NA CZTERECH KOŁACH 27 lipca – ważna data w historii Białegostoku Łosoś norweski z rusztu Kultura i wolność FELIETONY

ONLINE Ewelina Oszmian online@fakty.bialystok.pl ZESPÓŁ Iwona i Rafał Bortniczukowie (Mr & Mrs Sandman), Grzegorz Chlebowicz, Grzegorz Grzybek, Radosław Puśko, Karol Rutkowski, Agnieszka Sienkiewicz (aga’s stuff), Krzysztof Szubzda, Paweł Waliński REKLAMA reklama@grupa-optima.pl Maria Snarska Marketing Maciej Słupski BIURO Magdalena Różycka biuro@grupa-optima.pl druk: Buniak Druk Redakcja nie odpowiada za treść publikowanych reklam. Redakcja nie zwraca materiałów nie zamówionych i zastrzega sobie prawo do skracania oraz redakcyjnego opracowania tekstów przyjętych do druku. Opinie i poglądy autorów nie zawsze są zbieżne z opiniami i poglądami Redakcji. Copyright © Grupa Optima Sp. z o.o. Wszelkie prawa zastrzeżone Przedruk materiałów w jakiejkolwiek formie i w jakimkolwiek języku bez pisemnej zgody Wydawcy jest zabroniony.

Foto na okładce: Ariel Adrian Lech Reklamy nieoznaczone w numerze na str: 2, 3, 18, 19, 24, 25, 29, 35, 36

WYDAWCA Grupa Optima Sp. z o.o. ul. Ciepła 1 lok. 16 15-472 Białystok

26 REK L A M A

AutoPROMOCJA


REK L A M A

F O T OR E L AC JA

HALFWAY 2013


NAU K A i T E C H N I K A

TEKST Karol Rutkowski FOTO Ariel Adrian Lech

Jeszcze w czasach greckich bogów filozofowie patrzyli w nocne niebo z nadzieją odkrycia tajemnic skrywanych pod blaskiem odległych gwiazd. Trwający od ubiegłego wieku podbój kosmosu pokazał, że jest to możliwe. Nikt jednak nie spodziewał się, że potencjał studentów z cichego miasta na Podlasiu może ułatwić odkrywanie sekretów strzeżonych przez Czerwoną Planetę.

J

uż sam udział w zawodach „University Rover Challenge” stanowi spełnienie amerykańskiego snu wielu przyszłych inżynierów z całego świata. Zmagania organizowane przez The Mars Society od samego początku przykuwają uwagę zarówno opinii publicznej, jak i ekspertów NASA. Każda uczelnia na świecie chciałaby pochwalić się zdolnościami swoich studentów w niezwykłej dziedzinie, jaką jest eksploracja powierzchni Marsa. Jak pokazały wyniki tegorocznej edycji, podopieczni Politechniki Białostockiej w tej kwestii wcale nie odstają od swoich kolegów z Oregonu czy Nevady.

Wysoko postawiona poprzeczka Sukces poprzednich robotów skonstruowanych w zaciszu kampusu przy ul. Wiejskiej odbił się szerokim echem w całym kraju. Powtórzenie wyników „Magmy 1” i „Magmy 2” od początku nie było łatwym zadaniem. Znalazła się jednak grupa ludzi, chętnych by podjąć się tej niezwykle trudnej misji. Pomysł budowy kolejnego łazika marsjańskiego zrodził się jeszcze w październiku ubiegłego roku. Koordynatorem całego projektu został Piotr Ciura, który w poprzednich latach dwukrotnie uczestniczył w „URC”. Oprócz weterana dobrze znającego

6 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

warunki pustyni Utah, do drużyny dołączyli także pozostali śmiałkowie. Koncepcję konstrukcji stworzył Michał Grześ, napisaniem programu zajął się Robert Bałdyga. Funkcji mechanika podjął się z kolei Ariel Lech. Natomiast Kubie Maliszewskiemu do spółki z Jackiem Wojdyłą powierzono opracowanie elektroniki. Przez cały okres prac opiekę naukową nad inicjatywą sprawował dr inż. Kazimierz Dzierżek. Mimo jasnego podziału zadań, siła teamu tkwiła w jego uniwersalności. Każdy z członków załogi nie dość, że doskonale zdawał sobie sprawę z własnych obowiązków, ale dobrze orientował się także w tym, co robią pozostali.

Machina ruszyła Pierwsze prace zainicjowano już późną jesienią. Dzięki temu po świętach Bożego Narodzenia komputer sterujący całym układem był prawie gotowy. Największe trudności sprawiło przygotowanie podwozia pojazdu. Podlaski krajobraz prawie w ogóle nie odwzorowuje zróżnicowanych terenów stanu Utah, a co za tym idzie – brakowało przestrzeni, na której można by przetestować zawieszenie. Tutaj niezwykle przydatne okazało się doświadczenie najstarszego stażem członka grupy.


NAU K A i T E C H N I K A

– Wcześniej dwukrotnie uczestniczyłem w zawodach, więc wiedziałem, czego możemy się spodziewać – wspomina Piotr Ciura. – Miejsca zmagań od lat są te same, więc starałem się zobrazować chłopakom to, co sam widziałem podczas poprzednich wypraw za Ocean. Pozostałe rozwiązania młodzi konstruktorzy oparli na swoich autorskich pomysłach i dotychczasowych eksperymentach. Cały czas jednak problem stanowiły pieniądze na budowę łazika. W tej kwestii nieoceniona okazała się pomoc władz uczelni oraz dofinansowanie przyznane przez Ministerstwo Szkolnictwa Wyższego. Najgorętszy etap rozpoczął się wraz z nadejściem wiosny. W pierwszej kolejności zamówione zostały wszystkie potrzebne elementy. Większość z nich, na podstawie przygotowanych przez zespół projektów, zo-

nych przez organizatorów „URC” maszyny musiały samodzielnie pokonać wyznaczoną trasę, zbadać próbki gleby, obsłużyć panel słoneczny oraz dostarczyć pakiet medyczny rannemu astronaucie. Polska konstrukcja wprawiła sędziów w zachwyt. Rozwiązania zastosowane przez naszych studentów doskonale sprawdziły się w ciężkich warunkach. „Hyperion” wykonał wszystkie zadania, zdobywając 493 punkty na 500 możliwych. W historii tej imprezy nikomu jeszcze nie udało się osiągnąć takiego wyniku. Mimo że w zawodach brało udział 13 zespołów z różnych ośrodków akademickich na całym świecie, rywalizacja przebiegała w bardzo koleżeńskiej atmosferze. Wszyscy uczestnicy dyskutowali między sobą o specyfikacji technicznej swoich maszyn. – Każdy mógł obejrzeć łaziki konkurencji

stała wykonana w warsztatach Politechniki Białostockiej. Robot musiał być gotowy do 15 maja, więc studenci spędzali nad swoimi zadaniami niemalże szesnaście godzin na dobę. W międzyczasie zrodziła się koncepcja nazwy. Ostatecznie spośród kilku propozycji wybór padł na Hyperiona. To właśnie imię noszą jeden z księżyców Saturna oraz mitologiczny tytan podtrzymujący wschodni filar wszechświata.

– wspomina Robert Bałdyga, programista. – My również nie ukrywaliśmy przed rywalami żadnych rozwiązań. Jeśli podpatrzą coś, co w przyszłości pozwoli im ulepszyć konstrukcję, automatycznie zmotywują tym nas samych do stworzenia czegoś lepszego. Nie chodzi przecież o to, by zbudować robota, który nieustannie będzie wygrywał. Cała zabawa polega na tym, by nieustannie się rozwijać – dodaje.

Wujek Sam wita

Powrót w blasku chwały

Po wielu tygodniach wzmożonego wysiłku przyszedł czas wyprawy do Stanów Zjednoczonych. Dotarcie do celu podróży zajęło studentom niemal 26 godzin. Konkurencje tradycyjnie odbyły się nieopodal symulowanej bazy marsjańskiej „Mars Desert Research Station”. Miejsce to, jak żadne inne, świetnie odwzorowuje środowisko Czerwonej Planety. W ramach zmagań przewidzia-

Sukcesem „Hyperiona” przez kilka dni żyła cała Polska. Przed wyjazdem każdy zastanawiał się, czy drużynie Politechniki Białostockiej uda się powtórzyć sukces „Magmy 2”. Studenci poszli jednak krok dalej, udowadniając, że dzięki wspólnej pracy można nie tylko zwyciężyć w tak prestiżowym konkursie, jak „University Rover Challenge”, ale też zapisać się na kartach historii.

fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 7


w y p oc z y nek

Dojlidy lepsze od Florydy TEKST Ewelina Oszmian FOTO Grzegorz Oszmian

Lato. Temperatura za oknem pozwala na smażenie kiełbasek na parapecie, przez okno blokowego mieszkania nie wpada najlżejszy nawet powiew wiatru. Fajnie byłoby zanurzyć się w chłodnej wodzie jeziora, ale przecież człowiek jest uziemiony, urlop zaplanowany dopiero na wrzesień...

H

a! Mamy przecież w Białymstoku plażę! Jak mogliśmy o tym zapomnieć? Nie myśląc wiele, wskoczyliśmy na rowery i nie zważając na upał pojechaliśmy na miejską plażę – Dojlidy. Dojazd rowerem z centrum jest bardzo wygodny. Niemal przez całą trasę mieliśmy do dyspozycji ścieżkę rowerową. Jechaliśmy jakieś 15 minut. Weszliśmy na teren ośrodka, kupiliśmy po bilecie. Ceny bardzo przystępne – dwa normalne bilety to koszt ośmiu złotych, ale dorosły z dzieckiem wejdzie już za pięć.

W końcu byliśmy na plaży. Przy wejściu od razu zwróciliśmy uwagę na młodych ludzi grających w piłkę na zadbanych, piaszczystych boiskach. Widok niemal jak z Florydy! Na plaży tłum opalających się ludzi obojga płci i w każdym wieku. Od razu czuło się wakacyjną atmosferę. – W ubiegłym roku plażę miejską odwiedziło ponad siedemdziesiąt pięć tysięcy osób – powiedział nam Tomasz Budzyński, kierownik Ośrodka Sportów Wodnych „Dojlidy”.– Liczba osób odwiedzających ośrodek jest uzależniona głównie od panującej pogody. Ratownicy czujnym okiem nadzo-

Imprezy na plaży miejskiej w lecie 2013: Letnia Grand Prix w plażowej piłce nożnej i siatkówce plażowej – od lipca do sierpnia Mistrzostwa Białegostoku w „kajak polo” – lipiec Mistrzostwa Białegostoku w siatkówce wodnej – lipiec „Płyń i skacz po zdrowie”, zawody na wodnym placu zabaw – sierpień Wyścigi smoczych łodzi – sierpień Eliminacje Mistrzostw Polski skuterów wodnych – 31 sierpnia

Tylko dla zmotoryzowanych? Po wejściu spotkała nas niemiła niespodzianka – nie zamontowano stojaków rowerowych. Ponieważ była to niedziela, ludzi zjechało się mnóstwo, a więc pojawiło się mnóstwo rowerów. Poprzypinane były wszędzie – do ogrodzenia, słupków, barierek i do siebie nawzajem. Nie pozostało nam nic innego, jak przypiąć swoje do znaku drogowego. 8 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

rowali wydzielone kąpielisko, na którym aż roiło się od uradowanych maluchów. Niedługo też byliśmy świadkiem ich profesjonalizmu. Chłopczyk, który zgubił sięw tłumie, od razu trafił pod opiekę ratowniczek, a one natychmiast odnalazły jego zdenerwowaną mamę. Wszystko szybko, sprawnie i z uśmiechem. – Przychodzimy tu przez całe lato, jeśli jest ciepło – powiedziała nam spędzająca na Dojlidach dzień z rodziną


w y p oc z y nek

Kasia Małecka. – Mój synek uwielbia chlapać się w wodzie, a „Dojki” mamy przecież o rzut kamieniem od domu. – Plaża na terenie Ośrodka Sportów Wodnych „Dojlidy” zlokalizowana jest w granicach administracyjnych miasta. Posiada bardzo dogodny dojazd komunikacją miejską, samochodami osobowymi oraz rowerami. Systematyczne kontrole przeprowadzane przez sanepid i codzienny wizualny nadzór jakości wody potwierdzają jej czystość mikrobiologiczną. Klienci ośrodka mają do dyspozycji punkty gastronomiczne, bezpłatne toalety i prysznice z ciepłą wodą oraz przebieralnię – wylicza zalety ośrodka Budzyński.

dla klientów ośrodka. Ponadto zaplanowano stworzenie nowych punktów gastronomicznych na plaży, pola campingowego, ścieżek spacerowo-rowerowych i siłowni zewnętrznej. – Po modernizacji ośrodek będzie czynny cały rok. Od wiosny do jesieni oprócz sprzętu pływającego będzie można wypożyczyć także rowery. Natomiast w okresie zimowym planowane jest wypożyczanie nart biegowych, na których będzie można biegać wokół zalewu i w lesie na terenie ośrodka. Dzięki temu zwiększy się liczba imprez sportowo-rekreacyjnych – zarówno latem, jak i w okresie jesienno-wiosennym – podkreśla Budzyński.

Gofry, frytki i „Karmi”

Do wody marsz!

Z punktami gastronomicznymi szału niestety nie było. Do dyspozycji dwie budki z goframi i bar, w którym można kupić lody i piwo bezalkoholowe. A tak chciało nam się pod parasolką napić zimnego jasnego pełnego! – Zakaz sprzedaży alkoholu w obrębie kąpielisk wynika z ustawy – tłumaczy Budzyński. – Ponadto połączenie alkoholu z wysoką temperaturą otoczenia i kąpielą w wodzie może się okazać tragiczne w skutkach. Trudno się z taką argumentacją nie zgodzić. Zadowoliliśmy się zimną colą. Tylko zabudowania jakieś takie... retro. Budynki zdecydowanie pamiętają poprzedni ustrój. Ale przecież ma tu być remont. W ramach modernizacji ośrodka planowane są między innymi budowa nowej przystani dla sprzętu pływającego oraz nowych przebieralni i toalet

Następnym punktem naszego zwiedzania miejskiej plaży była wypożyczalnia sprzętów rekreacyjnych. Wybraliśmy sobie rower wodny. Regulamin wypożyczalni wymagał pozostawienia w zastawie dokumentu tożsamości. Ku naszemu pozytywnemu zaskoczeniu wystarczyła karta miejska. – Wypożyczyć u nas można rowery wodne, kajaki, łodzie wiosłowe, żaglowe klasy Omega, deski windsurfingowe. Można popływać na bananie wodnym – powiedział nam kierownik ośrodka. Po relaksującej godzince na rowerze wodnym poczuliśmy się zupełnie jak na urlopie, a przecież nawet nie wyjechaliśmy z miasta. Warto czasem spróbować czegoś nowego, nawet jeśli do głowy nam wcześniej nie przyszło, że plażowanie może być takie fajne!. REK L A M A


HISTORIA

Jak to drzewiej u Branickich bywało… TEKST Iwona i Rafał Bortniczukowie – Mr. & Mrs. Sandman

Wersal Podlaski słynął na całą Polskę. Piękne bale, urocze damy, bogata gama różnorakich napitków i egzotycznych potraw, do tego wenecka gondola pływająca kanałami i karzeł wyskakujący z pasztetu. Uczt u Branickiego zazdrościł sam król.

FOTO Jan Mieczkowski / Muzeum Narodowe w Warszawie, John Cooke, Wojsyl, Magkrys

P

osłowie, urzędnicy, dygnitarze. Ludzie pióra, pędzla, palety, architekci, uczeni, medycy, nadobne damy i postawni młodzianie. Znakomici goście zatrzymywali się tu na trasie Paryż, Wiedeń – Grodno, Wilno, Petersburg. Stąd miano „hotelu głów koronowanych”. Każdy choć raz w życiu zobaczyć na własne oczy musiał „Wersal Podlaski”, „Wersal Polski”, „Wersal Północy”. Nawet poseł turecki powiedział ponoć kiedyś, że widział dwóch królów i dwa zamki, jeden większy w Warszawie, drugi mniejszy w Białymstoku: „Lecz ten mniejszy ma więcej powagi i znaczenia”. Bo w końcu: „Raj białostocki każdemu otwarty w zupełnej szczęśliwości, w doskonałej rozkoszy wszystkich kontentujący, przez Adama stracony, przez Jana przywrócony”. Drodzy Państwo, witamy we włościach Jana Klemensa Branickiego.

Krok w krok z Branickim Nie bez powodu nazywano Branickiego jednym z „najrządniejszych magnatów”! Gdybyśmy chcieli dotrzymać mu kroku lub choć dyskretnie zaglądać mu przez ramię, budzik musielibyśmy nastawić wraz z pierwszym świtaniem. Już od szóstej rano bowiem załatwiał Branic10 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

ki sprawy i sprawunki. Czytał listy, odbywał narady, przyjmował oficerów i wraz z nimi przeprowadzał przeglądy wojskowe. Następnie składał wizytę swojej uroczej małżonce (zamykają nam się przed nosem ciężkie, bogato rzeźbione drzwi, więcej nie powiemy nawet gdybyśmy chcieli), słuchał mszy w przypałacowej kaplicy, po czym podpisywał kolejne dekrety i rozkazy. Południe to dobry czas na przejażdżkę. Jednak nie po to, by poczuć wiatr we włosach, a by nadzorować budowy i dokonywać oglądu miasta wyruszał hetman Branicki. Popołudniowy obiad w ogrodzie, filiżanka kawy (w której magnat się rozkoszował), wreszcie krótka drzemka i przechadzka po ogrodach kończyły jakże ciężki dzień pracy. Póki jednak nie nastała zorza dnia następnego, wesołe towarzystwo oglądało spektakle, oddawało się miłości do muzyki, podziwiało fajerwerki. I uczestniczyło w ucztach.

Niech żyje bal! Ach, co to były za uczty, co to były za bale! Uczt, które wyprawiał Branicki, zazdrościli wszyscy magnaci po tej stronie Wisły, zazdrościli szlachetnie urodzeni znad Białki, zazdrościł ponoć nawet sam król. Suto zastawione stoły, egzotycznie napitki, obiady

złożone z czterech dań, z których każde oznaczało dziesiątki potraw do wyboru – wedle preferencji gości, zaskakujące składniki, intrygujące przyprawy, zdumiewające dekoracje. Ekscentryczność, tęsknota za dostępem do morza, czy może chęć wcielenia w życie staropolskiej zasady „zastaw się, a postaw się” sprawiły, że na imieninowym stole Branickich pojawiła się nawet kryształowa rynienka wypełniona tokajem, po którym pływała flota 24 malutkich okrętów po brzegi wypełnionych łakociami z różnych stron świata. Innego razu na salony wniesiono… karła ukrytego w pasztecie. Gdy zaś znudziły się gościom atrakcje uginających się stołów,

Iwona i Rafał Bortniczukowie – Mr. & Mrs. Sandman Autorzy prowadzą blog lifestylowo-kulinarny pod adresem www.mrmrssandman.blogspot.com Wielbiciele książek, nieznający się na literaturze. Teoretycy biegania, piszący o bieganiu. Praktycy gotowania, nieumiejący gotować. Miłośnicy kina, wybierający tylko nudne filmy. Połączyła nas nieumiejętność skupienia się na jednym, intelektualne ADHD i akceptacja tego, że lepiej nie zjeść lodów wcale, niż zjeść niesmaczne. Piszemy więc, żeby skatalogować, zatrzymać to, co nas zainteresowało, zaciekawiło, zainspirowało.


HISTORIA

wychodzili na przechadzkę po ogrodach. Przygrywała im wtedy kapela pływająca po kanałach w łodzi z wioślarzami ubranymi na wzór weneckich gondolierów. Tańczyli, raczyli się pięknymi głosami sprowadzanych wprost z Włoch śpiewaczek, oglądali organizowane specjalnie dla nich teatralne spektakle. Walczono na miecze, strzelano na wiwat, a wystrzały szampanów zagłuszały strzały z muszkietów.

Przy stole z hetmanem Co jedzono na dworze? Hetman preferował kuchnię polską (Izabela wolała francuską). W żaden sposób nie oznaczało to jednak na kulinarnej monotonii. Lubowano się w musztardzie zwanej paryską, sprowadzano winny

ocet, którym obficie doprawiano potrawy. Używano masła sprowadzanego z Holandii, kosztowano serów żółtych, zachwycano się czekoladą, próbowano ostryg i małży. A wszystko popijano kuflami piwa: świeżo nawarzonego lub importowanego z Anglii w beczkach. Namiętnie pito też kawę! Przy okazji każdej wyprawy do Gdańska czy Królewca sprowadzano ponas sto funtów najlepszej kawy, w której rozkoszował się hetman. Martynicka, turecka, lewantyńska, holenderska – przebierano w gatunkach i rodzajach, choć najczęściej w rozporządzeniach pojawia się ta z Lewantu lub Turcji: „de Mocca”. Herbatę pito zaś raczej rzadko, filiżankę czaju traktując jako lekarstwo

na rozmaite dolegliwości. Panie dworu, na wzór dworów zachodnich, rozkoszowały się z kolei w gorącej czekoladzie.

Z salonów Paryża Na okazje spotkań, przyjęć i uczt przysposabiał również Branicki wnętrze swojego pałacu. Sale wykończano pilastrami, sztukaterią, płaskorzeźbami, ściany ozdabiano adamaszkiem i jedwabiami. Meble sprowadzano z Francji lub wykonywano na zamówienie na modłę francuską. Gdy tylko dowiadywał się Branicki, że któryś z magnatów zakupił modny mebel, sprowadzał do niego swoich wysłanników, którzy opisywali wygląd, spisywali wymiary, a nawet odrysowali sprzęty, zastanawia-

jąc się nad wykonaniem kopii. Wszelkich przeróbek dokonywano według najdrobniejszych wskazówek hetmana. Niekiedy, w związku z ciągłymi remontami, w pomieszczeniach pałacowych brakowało miejsca nie tylko dla dworu, ale i dla głównych zacnych lokatorów. Niemal bez przerwy we włościach Branickich stały rusztowania malarzy lub sztukatorów, a ciszę gwałtownie przerywał stukot młotka. Opisywane uczty, ozdoby stołów, flotylle ze słodyczami, rynienki z tokajem i ukrywające się wśród półmisków karły stanowiły, tak jak elementy wyposażenia, ukłon w stronę słynnych dworów Zachodu. Sprawiały jednak, że wieść o Wersalu Podlasia niosła się daleko poza granice kraju.

REK L A M A

TNE BEZPŁA ERENIE T A N ZY DOWO STOKU PRZY O BIAŁEG MÓWIENIU MIN. ZA

30 ZŁ

...Odrobina sake, nietuzinkowy smak oraz doznania estetyczne towarzyszące degustacji tworzą niepowtarzalną atmosferę...

Pragniesz nowych doznań kulinarnych? W FUTU SUSHI zasmakuj niebagatelnej przyjemności i poznaj piękno smaku tradycyjnej kuchni japońskiej! Zapraszamy, Zespół FUTU SUSHI Białystok, ul. Lipowa 12, www.futusushi.pl tel. 690 990 212 fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 11


Ciszej nad tym centrum… MIASTO

TEKST Iwona i Rafał Bortniczukowie – Mr. & Mrs. Sandman FOTO Karol Rutkowski

C Drodzy Państwo, już późno. Grzecznie odkładamy f iliżanki, szklanki, zasuwamy krzesła. Zaczęła się cisza nocna. Miasto zasypia.

iepły, letni wiatr owiewa twarze, wokół śmiechy, żarty, śpiewy. Już 3.30. Centrum miasta, ogródek piwny. Grupka „młodzieży” w średnim wieku kończy właśnie imprezę. Uśmiechnięci, wyluzowani – nie jacyś tam przedstawiciele półświatka. Beztrosko rozchodzą się do domów, nie zanieczyszczając po drodze klatek, nie kryjąc się przed panami o klasycznie gładkich fryzurach poszukujących rasowych niedoskonałości, nie uciekając przed strażą miejską. Wrocław, Gdańsk? Nie. Białystok. Miły obrazek. Jednak prawda to, czy li tylko literacka fikcja?

Poczucie winy po Na wiosnę się czeka. Na lato, urlopy, czas wolny, nadrabianie towarzyskich zaległości. Ogródki piwne – pomysł dobry, wręcz doskonały. Można ubrać spotkanie w miłą scenerię, korzystać z pięknych okoliczności przyrody lub miasta. Bo i rynek ładny, a i ratusz niczego sobie. A to Dni Miasta, a to festiwal, a to koncerty, a to inny zwykły piątek lub wtorek. Tylko dlaczego wtorkom i piątkom na mieście nieustannie musi towarzyszyć poczucie winy? Bo gdy tylko zapada noc, ze stołów zabierane są szklanki i kufle, zbierane sztućce, krzesła grzecznie przysuwane do stolików, a kelnerki kładąc delikatnie wskazujący palec na wargach przerywają szeptem mroki nocy. Ciii… 12 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

Tajemniczy pan Wiesław piszący do gazety, pani Halinka skarżąca się w lokalnym radio... Rzesze Wiesławów i Halinek wystawiających głowy z okien podczas koncertów nie śpiewają z wokalistą, wymachując rękami, nie dyrygują wyimaginowaną orkiestrą, nie wystukują rytmu. Złorzeczą na wszystko: od prezydenta, organizatorów, Bogu ducha winną gwiazdę, zarabiających pieniądze (i płacących podatki) restauratorów, po pragnących rozrywki turystów czy mieszkańców. Złorzeczą na hałas w centrum miasta.

Centrum od zarabiania, a nie od spania Ten sam problem co roku. Ten sam brak pomysłów na jego rozwiązanie. A to zakłócanie ciszy nocnej, a to szokujące nagłówki typu: tu miała powstać super-hiper światowej klasy restauracja, ale okoliczny mieszkańcy postawili zdecydowane weto. Straż miejska zajmowana jest sprawami błahej materii, restauratorzy skarżą się na miasto, które nie pozwala im zarabiać wprowadzając ciszę nocną, pani Halinka dzwoni do radia, pan Wiesław wygraża niebu. Miasto narzeka na pustkę w kasie. Mieszkańcy narzekają, że nie ma gdzie wyjść wieczorem. Miasto zasłania się przepisami. Pan Wiesław wygraża. Wiążących decyzji brak. Niestety, sąsiedzka reguła wzajemności w tym momencie nie działa („ja dziś robię imieniny, jutro ty, pohałasujmy trochę, dajmy się ponieść”). Dlaczego


MIASTO

nie da się jej wprowadzić w przestrzeni miejskiej? Czy centrum powinno funkcjonować jako powierzchnia mieszkalna, czy może stać się typowym centrum rozrywkowym? Czy powinniśmy rozmawiać szeptem? W którą stronę wykonać ukłon: restauratorów, turystów czy ludzi zamieszkujących okoliczne kamieniczki? Wszyscy mają swoje racje. Zarówno pan prowadzący sklepik z tureckimi wyrobami spożywczymi, jak i pani Halinka. Kolejną racją jest tętniące życiem centrum będące wizytówką miasta. Ucieleśnieniem lokalnej kreatywności i zaradności. Nie sypialnią! Sypialnianych dzielnic jest ci u nas dostatek. Miejsc, z których lublinianin, prażanin czy paryżanin wyjdzie z głośnym „wow!” (mimo iż będzie już grubo po północy) też powinno być choć kilka. Centrum, atrakcje, kulturalne czy kulinarne wizytówki nie powinny zamykać swoich podwojów o zmroku. Bądźmy miejscem, w którym coś się dzieje. W którym zawsze, gdy chcę,

mogę wydać pieniądze. Pieniądze, które i tak trafią do wspólnej, miejskiej kasy.

Sąd sądem, ale… Oddać rzeczy sprawiedliwość należy. To nie jest tylko problem Białegostoku. Jeśli mierzyć cywilizacyjną dojrzałość jakością i ilością atrakcji w centrum miasta: Katowice są już duże, Gdańsk dorasta. Pojawią się strefy bez ciszy nocnej, dotacje dla klubokawiarni, miasta przyciągają, rozwijają się, dostosowują się do coraz bardziej intensywnego trybu życia swoich mieszkańców. Trzeba nam więcej. Trzeba nam nocnego życia! Trzeba nam miejsc niebędących tylko fast foodami. Takich, do których można wpaść na dobrą kolację po wieczornym seansie kinowym. Niestety dla nas, pani Halinko i panie Wiesławie, naturalną tendencją jest transformacja centrów miast w obszary o charakterze nie mieszkalnym, ale biznesowo-usługowym. Tylko jak długo to potrwa bez decyzji na szczeblu centralnym? REK L A M A

H A R MON I A SM A KÓW

BARMANI LITTLE HELL POLECAJĄ Owocowy Szok Mocktaile to koktajle przygotowywane ze sładników bezalkoholowych. „Owocowy Szok” jest takim właśnie soft-drinkiem stworzonym dla tych, którzy z różnych powodów nie mogą, lub nie chcą pić mocnych drinków. Bogactwo smaku i ostrość zawartego w nim imbiru znajdzie zapewne niejednego amatora. Trzy plastry świeżego imbiru ugniatamy w szklanicy barmańskiej z dodatkiem syropów. Dolewamy pozostałe składniki i wykłócamy. Przelewamy do szklanki z lodem i dekorujemy owocami. Wspaniałe drinki, fantastyczną obsługę, wsparcie merytoryczne i pomoc w realizacji zapewnił

LITTLE HELL Pub & Coctail Bar

ul. Lipowa 4, tel. 881 694 441

• syrop monin truskawkowy 10 ml • syrop monin passion fruit (maracuja) 10 ml • sok grapefruitowy 80 ml • sok jabłkowy 60 ml • sok z limonki 20 ml • świeży imbir

GRZEGORZ SŁABY Barman od 10 lat. Kocha to co robi i uważa barmaństwo za swoją największą pasję. Niesamowitą satysfakcję daje mu uśmiech i zadowolenie gości, kiedy piją przyrządzone przez niego drinki. fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 13


U RO DA

Ze strzykawką ku młodości TEKST Agnieszka Sienkiewicz

fot. ISTOCK.COM

Toksyczna słodycz

Samantha Jones, moja ulubiona bohaterka serialu „Seks w wielkim mieście”, mawiała: „Małżeństwo zywanej botoksem. Prepamoże nie zadziałać, ale botoks działa rat paraliżuje mięśnie, dzięki zawsze!”. Trudno się z tym niezwykle czemu nie marszczy się znajdująca życiowym stwierdzeniem nie się nad nimi skóra. Innym chętnie wyzgodzić.

Napisanie każdego artykułu poprzedzam zdobyciem rozeznania w temacie. Tak było i tym razem. Wstukałam w najpopularniejszej wyszukiwarce internetowej hasło „medycyna estetyczna – najnowsze zabiegi”. Wyświetliło mi się kilka pozycji datowanych na 2011 rok, a pierwsze, co przyszło mi do głowy to myśl, że te informacje muszą dotyczyć jakichś przestarzałych metod. Faktem jest, że metody upiększania zwane zacnie „medycyną estetyczną” mogłyby konkurować w wyścigu technologicznym z koncernem Steve’a Jobsa. Z miesiąca na miesiąc pojawiają się coraz to nowsze zabiegi (choćby laserowe), dzięki którym można sobie odjąć kilka lat, a swym wargom dodać objętości. Mimo to najpopularniejszą pozostaje klasyczna metoda odmładzania, czyli wstrzykiwanie toksyny botulinowej [jadu kiełbasianego – red.], powszechnie na14 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

konywanym zabiegiem jest ostrzykiwanie lica kwasem hialuronowym, który nadaje się nie tylko do wypełniania zmarszczek, ale także do modelowania owalu twarzy. Można dzięki niemu uwydatnić policzki lub brodę. Dużym powodzeniem cieszy się też mezoterapia, polegająca na nakłuwaniu skóry i wprowadzaniu do niej specjalnych „koktajli” dobieranych do indywidualnych potrzeb pacjentki. Zabiegi trwają zazwyczaj od kilkunastu do kilkudziesięciu minut i nie są zbyt bolesne. Efekty utrzymują się średnio pół roku, ale ich trwałość uzależniona jest od naturalnych cech organizmu. Wniosek jest prosty i nieco dwuznaczny – jeśli chcemy być piękni i młodzi, musimy zaprzyjaźnić się z igłą.


U RO DA

Botoks dla każdego?

Mickey, Donatella i Krzysio

Jeszcze kilka lat temu Annie, urzędniczce, pomysł wstrzyknięcia czegokolwiek w twarz nie przeszedłby nawet przez myśl. Dziś Anna jest po pięciu zabiegach i śmiało stwierdza, że upiększanie uzależnia: – Kiedy spojrzysz w lustro i widzisz diametralną różnicę, nie zastanawiasz się, czy zrobisz kolejny zabieg, tylko kiedy nazbierasz na niego kasę. Zrobisz – mówi. Kiedy pytam o reakcję koleżanek z pracy, słyszę że z zazdrości nie pisnęły ani słowa. Zastanawiam się, czy Anna rzeczywiście wzbudziła zawiść, czy może efekt nie był dostrzegalny. Patrząc na nią nie dowierzam, że ta młoda, zaledwie 35-letnia kobieta, jest weteranką walk o młodość stoczonych na lekarskiej kozetce. Tak, tak – lekarskiej, bo Anna poddaje się zabiegom wyłącznie w gabinecie swojego dermatologa i nie wyobraża sobie ostrzykiwania w pierwszym lepszym salonie kosmetycznym. Jad kiełbasiany stał się tak popularny, że można się nim naszprycować niemal u każdej kosmetyczki. Ponoć zdarza się też tak, że kobiety kupują różne specyfiki w internecie i wstrzykują je sobie w twarz w domowym zaciszu. Można się domyślać, że takich zachowań dopuszczają się desperatki, które nie mogą sobie pozwolić na zabieg u profesjonalisty (albo chociaż w tanim zakładzie kosmetycznym). Ceny na przestrzeni lat mocno spadły i dziś, w zależności od tego, na jaką metodę się zdecydujemy, koszt upiększenia całej twarzy to mniej więcej tysiąc-dwa tysiące złotych. Jeżeli decydujemy się na pojedyncze poprawki, na przykład tylko bruzdy między brwiami czy redukcję poziomych zmarszczek na czole, wydamy kilkaset złotych. Cena często zależy od renomy miejsca, w którym można poddać się zabiegom oraz od jakości użytego materiału.

Niegdyś zabiegi medycyny estetycznej były domeną gwiazd z okładek „Vanity Fair”. Dziś są dostępne bardzo szerokiemu gronu, w tym głównie rodzimym gwiazdom z pierwszych stron „Życia na gorąco”. W polskim show-biznesie królem botoksu okrzyknięto Krzysztofa Ibisza, a jego spektakularna metamorfoza sprowokowała dyskusję na temat stosowania przez mężczyzn zabiegów, pierwotnie zarezerwowanych dla płci pięknej. Za wielką wodą już od lat najróżniejszym praktykom medycyny estetycznej poddają się także mężczyźni. Niekwestionowanym numerem jeden wśród męskiej części zachodnich gwiazd wielbiących wypełniacze jest Mickey Rourke. Serce się kraje na wspomnienie niewiarygodnie przystojnego aktora w filmowym klasyku „Dziewięć i pół tygodnia”. Jeśli nie wiecie jak wygląda dziś, polecam obejrzenie zdjęć w internecie (tylko nie przy dzieciach, bo biedaczyska będą miały trudności z zaśnięciem). Równie nieciekawie prezentuje się dziś Donatella Versace, która obok słabości do operacji plastycznych, pała też niezwykłym sentymentem do wypełniaczy. Kiedy człowiek już tak „pięknieje” z zabiegu na zabieg, pojawia się pytanie o zdroworozsądkową granicę. Ktoś o liberalnym podejściu do tematu mógłby stwierdzić, że trzeba powiedzieć „stop”, gdy przestajemy czuć się komfortowo we własnej skórze. Mimo to niejedna osoba pomyśli, że czuć się, a wyglądać dobrze, to dwie różne sprawy. Pytanie tylko, czy dobrze się wygląda mając zamiast ust wielkie pontony, albo czy fajnie mieć wymalowane na twarzy wieczne zaskoczenie. Stosowanie wypełniaczy z umiarem może przynieść spektakularne efekty i zapewnić świeży wygląd na długi czas. Delikatnie podkreślone wargi czy wygładzone zmarszczki mogą nie tylko odjąć lat, ale i dodać twarzy wyrazu. Z botoksem jak ze wszystkim – co za dużo, to niezdrowo. Jak mawia mój szwagier, niektórym przydałby się „botox for brain”. Ciekawe, czy ktoś kiedyś opatentuje taki specyfik…

REK L A M A

fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 15


SzTUKA

Kilka pudełek zapałek i mnóstwo twórczej inwencji TEKST Krzysztof Romaniuk FOTO Piotr Narewski

Wydawałoby się, że czego jak czego, ale zapałek to w tym domu nie zabraknie nigdy. – Czasami trzeba coś podpalić, a tu wszystkie mają ścięte łebki – śmieje się Piotr Kotyński.

16 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl


J

SZTUKA

ego pasją jest wykonywanie prac z zapałek. W jego pokoju pełno „zapałczanych” obrazów. – Ostatnio pracowałem nad przeniesieniem na deskę słynnej sceny z filmu „Titanic”. Grany przez Leonardo di Caprio Jack Dawson rysuje swą ukochaną Rose, leżącą nago na łóżku. Zrobiłem szkic, ale kiedy zacząłem przyklejać zapałki, okazało się, że jej twarz jest zbyt okrągła. Będę musiał zacząć wszystko od nowa. Kate Winslet obraziłaby się za taką wizję jej osoby – mówi artysta. Zapałkami okleja też kuferki, stoliki itd. W domu zrobił sobie nawet „zapałczany” sufit. Najbardziej jednak lubi pracować nad obrazami, które pokazują, co mu w duszy gra. – Pierwszy powstał trzynaście lat temu. Do dziś mam go na ścianie. Widzimy na nim nietoperza, który leci do dwóch panien. Jedna z nich wisi na drzewie, druga jest przywiązana do pala. Ten nietoperz to ja, a te nieszczęśnice to kobiety, które kiedyś mnie nie chciały – opowiada Kotyński.

Nietoperze, gorsety i meczet Już w swojej pierwszej pracy, oprócz zapałek, użył też innych materiałów. Nietoperz ma skrzydła wykonane z szyszkowych łusek. Kolumny to zaś patyczki po lodach. – Najdziwniejszym materiałem,

jakiego kiedykolwiek użyłem, była nitka do wyszywania. Zrobiłem z niej gorset dla baletnicy. Miło tego nie wspominam. Nitka ma to do siebie, że ciężko się ją układa. Często się też rozdwaja. Musiałem mieć sporo cierpliwości, by dokończyć obraz – tłumaczy. W swoich pracach używa też przeróżnych produktów spożywczych typu kasza manna, kasza gryczana, mak czy makaron. Na przykład obraz meczetu w Kruszynianach zrobił wykorzystując poza zapałkami m.in. kaszę gryczaną (drzewo), kaszę mannę (tło) i – uwaga – wysuszoną miętę z wypitej herbaty (trawa). Co do tematyki jego prac, dominują w nich motywy biblijne i kobiece. – Czym byłoby nasze życie bez kobiet? Co do inspiracji religijnych, to przychodzą one dość naturalnie. Mieszkamy w takim regionie, że dookoła są świątynie i święte obrazy. Pracuję właśnie nad Matką Boską Karmiącą. W przyszłości zamierzam zająć się kościołem św. Piotra i Pawła w Okrzei. To w tej świątyni został ochrzczony Henryk Sienkiewicz – mówi Kotyński. Swego czasu sporo jeździł po województwie i okolicach. Fotografował ciekawe miejsca, by później przenosić je na deski. – Zawsze robię też fotografie po zakończeniu określonego etapu prac nad daną rzeczą. W mojej kolekcji można więc znaleźć zdjęcia pokazujące wstępny szkic, nanoszenie poszczególnych elementów i ostatecznie – efekt finalny – wyjaśnia.

Trudy tworzenia Wszystko zaczyna się od naszkicowania tego, co ma się znaleźć na obrazie (który tworzony jest na desce lub płótnie malarskim). Później następuje barwienie zapałek. – Ścinam łebki, po czym wrzucam je do barwnika. Często używam tzw. cebulnika. Zbieram obierki z cebuli, wkładam je do garnka z wodą, a potem gotuję. Zanurzone w wywarze zapałki barwią się na różne odcienie, w zależności od tego, jak długo trzymam je w garnku. Biorę sitko do frytek i sprawdzam, czy barwa jest odpowiednia. Raz potrzebuję jaśniejszych, a raz ciemniejszych materiałów – tłumaczy artysta. Zabarwione w ten sposób zapałki przyklejane są do deski. Czasami pan Piotr używa też pędzla, by pomalować np. makaron, czy zrobić tło z akwareli. – Efekt finalny nigdy nie oddaje szkicu. W trakcie pracy często coś zmieniam i dodaję – podkreśla. Gotowe już obrazy zasilają jego kolekcję lub trafiają do znajomych. Jeżeli są Państwo zainteresowani kupnem bądź obejrzeniem jego prac, artysta zaprasza do siebie. Mieszka w Wasilkowie przy ul. Wojtachowskiej 10. REK L A M A

fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 17


18 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl


U RO DA

Piękna na wakacjach TEKST Małgorzata Bezubik-Ciborowska i Rafał Więcławski

O tajemnicach wakacyjnej fryzury i stylizacji paznokci opowiadają eksperci salonu fryzjerskiego Ralf & Jack Hair Spa Salon – Małgorzata Bezubik-Ciborowska i Rafał Więcławski

REK L A M A

L

ato i wakacyjny styl kojarzą się z luźnym, potarganym, naturalnym efektem w rock’n’rollowym stylu. Tradycyjnie powraca także moda na włosy wyglądające jak po całym dniu na plaży. Otulone pielęgnacyjnymi olejkami, dzięki sprayom zabezpieczone przed promieniami UV, włosy zyskują połysk, falują, a delikatnie sklejone pasma kręcą się fantazyjnie we wszystkich kierunkach. W okresie wakacyjnym ważną rolę odgrywa stylizacja, nie tylko samo strzyżenie. Latem włosy i tak zawsze są zbyt długie... Dlatego w tym sezonie zdecydowanie królować będą wszelkie upięcia, sploty i warkocze w pozornie niechlujnym stylu. Ten grunge’owo-rockowy styl, jak u Avril Lavigne, znajdzie też odzwierciedlenie w ostrym makijażu i stylizacjach odzieżowych, w których wyraźny akcent będzie stawiany na luźny vintage. Klientki same przyznają, że „bycie piękną na wakacjach” rządzi się swoimi prawami. To jedyny czas w roku, w którym odrosty na włosach nie przeszkadzają. Wręcz odwrotnie – delikatnie rozjaśnione od słońca czy morskiej wody pasma nadają włosom niezwykły urok. Taki urlopowy wizerunek styliści często proponują również jako styl codzienny, stosowny nawet do pracy. Dlatego naszym klientkom z włosami w bazowo ciemnych kolorach proponujemy bardzo naturalne, delikatne rozjaśnienia w odcieniu neutralnego brązu czy ciemnego blondu. Paniom z jasnym bazowym kolorem włosów polecamy z kolei eksperymenty z końcówkami w barwie pastelowej mokki, różu, moreli lub ponadczasowy klasyczny słomkowy blond. Jak w świecie fryzur, tak i w stylizacji paznokci rządzi indywidualne poczucie smaku i estetyki. „Piękna na wakacjach” chce czegoś na każdą okazję w jednym... Hitem tegorocznego sezonu letniego będzie manicure piaskowy. Niezwykle trwała emalia, po wyschnięciu wyglądająca jak piasek. Jest taka także w dotyku i pozornie matowa, ale w słońcu skrząca się refleksami, co daje fantazyjny efekt. Możliwość dowolnego łączenia kolorów zaspokaja natomiast kobiecą potrzebę letniego szaleństwa. Nie zapominajmy też o wypielęgnowanych, nawilżonych skórkach okalających paznokcie. To one są wszak wykończeniem pięknego wizerunku stóp i dłoni.

fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 19


R O Z M O WA

To przez niego masz kartę miejską TEKST Grzegorz Grzybek

W

fot. Z ARCH. BKM / PIOTR NAREWSKI

Ambasadzie Danii spotkałem ostatnio około osiemdziesięcioletniego, żywotnego, uśmiechniętego od ucha do ucha mężczyznę. Wszyscy mu się kłaniali, a on każdorazowo sympatycznie się odwzajemniał. To był profesor Suchorzewski – uznany, europejski autorytet w dziedzinie transportu miejskiego. Po kwadransie rozmowy dowiedziałem się, że najlepszy transport miejski to domena Wrocławia, Gdyni i Białegostoku. Byłem dumny, choć zaskoczony. Przecież u nas wszyscy krytykują Białostocką Komunikację Miejską i jej dyrektora - Bogusława Prokopa.

prof. Wojciech Suchorzewski Ma ponad 50 lat doświadczenia w projektowaniu, studiach, badaniach i nauczaniu inżynierii komunikacyjnej, z koncentracją na planowaniu systemów transportu miejskiego, regionalnego i krajowego oraz inżynierii ruchu drogowego. Jego doświadczenie obejmuje udział w projektach Unii Europejskiej, OECD, Europejskiej Konferencji Ministrów Transportu (ECMT), Banku Światowego, EBOR, UNDP i JICA oraz ponad 5 lat pracy w United Nations Centre for Human Settlements (Habitat).

20 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

Co Pana ostatnio wkurzyło w autobusie? Zdarza się Panu korzystać z komunikacji miejskiej? B.P.: Jestem stałym pasażerem BKM. Generalnie rzadko coś mnie denerwuje jako pasażera, ale oczywiście zdarzają się takie sytuacje – np. ogrzewanie zimą włączone na 25 stopni, gdy optymalna temperatura to około 15-18 stopni. Nie toleruje również papierosów w autobusie.

Sporo się zmieniło przez ostatnie 10 lat. Początki były trudne? Gdy tutaj przyszedłem zastałem na biurku stos papierów wyglądających jak EKG. Już wtedy moja poprzedniczka pokazała mi pierwsze plany zmian zakładające wprowadzenie autobusów wysokiej jakości czy bus pasy. Zasadniczo jestem uciążliwie pragmatyczny. Nie lubię czegoś nie rozumieć. Aby wprowadzić wszystkie zmiany musieliśmy wszystko policzyć. Pomogły nam komputery. Analiza danych to podstawa.

Jak wywalczył Pan wszystkie środki? Wstrząsa mną gdy słyszę słowo „walczyć”. Dzisiaj trzeba wymyślić, zaprojektować, opisać, udokumentować. Nauczyć się i doszkolić. Popracować w zespole. Pozyskanie środków to wieloletnia praca wielu osób zatrudnionych w Urzędzie Miejskim. Wszystkie te rzeczy, które w Białymstoku tak gruntownie zmieniły oblicze mojego miasta wzięły się stąd, że urbaniści 30 lat temu zaplanowali, drogowcy zaprojektowali i wybudowali, na terenie który wykupił departament skarbu. Biuro funduszy europejskich opracowało dokumentację aplikacyjną, prawnicy i zamówienia publiczne dopilnowały, rachunkowość, a „finanse” to rozliczyły i zapłaciły.

Bogusław Prokop Około 10 lat temu zaczynał w miejskiej komunikacji jako specjalista w dziale programowania rozkładów jazdy. Gdy w 2004 roku wzorowo zaliczył egzaminy z pisania projektów unijnych szybko awansował (48/50 pkt.). Studiował na Wydziale Mechanicznym. Będąc na stanowisku dyrektora BKM skończył również podyplomowe studia informatyczne oraz studia menadżerskie.

Co udało się zmienić przez ostatnie dziesięć lat? Od wielu lat udaje nam się łączyć atrakcyjną cenę biletu ze stosunkowo niewielkim, bo 30% dofinansowaniem z budżetu miasta. Dofinansowanie większości polskich miast jest na poziomie 70%. Przy rocznym budżecie rzędu 100 mln złotych to istotna sprawa. Obecnie mamy 240 autobusów. 90% autobusów jest niskopodłogowych. Każdego dnia do naprawy, z powodu mniejszych lub większych usterek zjeżdża do warsztatu 20, a kiedyś 90 autobusów. Rocznie zużywamy 16 mln litrów paliwa czyli o ponad milion mniej niż w 2002 roku.


R O Z M O WA

Autobus z klimatyzacją spala na 100 kilometrów o 5 litrów więcej. Wielu mieszkańców ma Panu za złe wprowadzenie karty elektronicznej. Specjaliści z którymi rozmawiałem zgodnie twierdzą, że dokonał Pan udanej rewolucji w białostockim transporcie miejskim. Wynika z tego, że poziom świadomości na temat dokonań BKM nie jest wystarczający. Coś jest, więc nie tak z Pana komunikacją. Z pasażerami. Taką kartę, może nie tak zaawansowaną, ma co najmniej 20 miast w Polsce. Karta pozwala obniżyć koszty, a w najbliższej przyszłości oferować będzie pasażerowi wiele praktycznych funkcji. Dla BKM dokłada sporo pracy, ale warto ten wysiłek ponieść. Korzyść odniosą pasażerowie. W Białymstoku sprzedaż biletów okresowych wzrosła o 2,5%. Efekt jest pozytywny i wszyscy w tej sytuacji wygrywamy.

Siedemdziesiąt Solarisów z Euro5 emituje tyle spalin co ich poprzednik Ikarus. Usłyszałem ostatnio, że jest Pan gadżeciarzem. Zapewne chodzi o elektronikę, która pojawiła się w BKM. Służy ona podniesieniu jakości usług. E-karty dostarczają dane umożliwiające optymalizowanie funkcjonowania trans-

portu miejskiego. Wkrótce Miasto wyda 26 mln zł na inteligentny system zarządzania ruchem miejskim z realizacją priorytetów dla transportu publicznego. Spodziewamy się znaczącej redukcji ulicznych „korków”. Wiele lat temu samodzielnie zaprogramowałem również oprogramowanie, które do dziś pozwala mi efektywniej zarządzać BKM.

Jak czuje się Pan w roli nowego rzecznika rowerzystów w Białymstoku? Rola chyba nie aż tak szeroka jak Pan to nazwał. Miasto uruchomi automatyczną wypożyczalnię rowerów. Zdecydowali o tym radni Rady Miasta Białystok, a Prezydent jest wielkim entuzjastą. Warto stworzyć nową jakość. Rowery mają być alternatywnym środkiem transportu. Pasażer będzie mógł w przyszłości być bliżej celu łącząc kilka środków transportu: rower, samochód, autobus, czy przemieszczanie piesze. Genialne, jak w Polsce szybko adaptujemy się do dobrych rzeczy.

Jakie ma Pan najbliższe plany? O kilku już powiedziałem np. o inteligentnym, elektronicznym systemie zarzadzania transportem miejskim. BKM chce też zaoferować pasażerom nowe funkcjonalności w ich smartphonach. Mam nadzieję, że wkrótce pojawią się też opłaty za przejazdy krótkodystansowe np. za jeden przystanek. Chcę również zaproponować w urzędzie dyskusję o przesunięciu zajęć lekcyjnych na godzinę 8:30 dla uczniów szkół gimnazjalnych i po-

nadgimnazjalnych tak aby rozładować nieco autobusy w godzinach porannych. Alternatywą są kosztowne brygady dzielone czyli autobusy dodawane do rozkładu jazdy na kilka godzin w okresie szczytu z rana i popołudniu.

Olgierd Wyszomirski, Ekonomista, profesor zwyczajny Uniwersytetu Gdańskiego i dyrektor Zarządu Komunikacji Miejskiej w Gdyni: Jeśli nie dotyczy to dzieci w wieku szkoły podstawowej to może to być jakieś rozwiązanie. Jednak póki wprowadzimy tak ważne zmiany jak zwykle zapytamy o to naszych klientów. Nigdy nie realizuję żadnego pomysłu dlatego że tak mi się akurat podoba. Innowacje trzeba wdrażać tak aby były akceptowane przez mieszkańców. Patryk Wild, wiceprezes wrocławskiego MPK: Nie znam sytuacji w Białymstoku, ale takie przesunięcie może być dobrym pomysłem – to zależy od tego, o której godzinie rozpoczynają pracę w mieście różne zakłady pracy czy np. uczelnie. Takie rozwiązanie na pewno sprawdzi się, jeśli dzięki niemu można rozłożyć w czasie poranny szczyt komunikacyjny.

Grzegorz Grzybek: W krytyce urzędników nie ma niczego złego. Dziennikarze powinni zadawać wnikliwe pytania i być na wyrost czepialscy, aby urzędnicy nie zasiedzieli się w wygodnych fotelach. Jednak krytykowanie wszystkiego tylko po to by zabłysnąć wśród kolegów redaktorów i lepiej sprzedać swój tekst jest zwyczajnie słabe. Mówmy – drodzy dziennikarze - pozytywnie o tym co na to zasługuje. Nie dla lepszego samopoczucia urzędników, a mieszkańców którzy powinni wiedzieć że wokół nich dzieje się wiele dobrych rzeczy. fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 21


MIASTO

BIAŁYSTOK. Kryzys marki miasta. TEKST Grzegorz Grzybek, www.citybranding.natemat.pl

„R asowi białostoczanie” z okolic osiedla Leśna Dolina (znak charakterystyczny: biali, nieżydzi, niegeje) doprowadzili do sytuacji, w której warta miliardy złotych marka Białegostoku traci codziennie miliony złotych.

D

wa tygodnie temu na Stadionie Narodowym w Warszawie zakończył się Welcome Festival najlepsza polska impreza poświęcona markom miejsc. Jako bloger piszący o city brandingu musiałem i bardzo chciałem tam być. Skorzystałem z okazji by zapytać najlepszych specjalistów o to jak medialna burza wywołana przestępstwami na tle rasistowskim w Białymstoku wpływa na wizerunek miasta oraz co w takiej sytuacji powinni zrobić urzędnicy.

Tolerancja jest bardzo ważną cechą dla marki miasta. Miasto zabiega o trzy rzeczy: inwestorów, turystów i tzw. talenty. Badania potwierdzają, że miasta w których jest np. najwięcej gejów są najbardziej kreatywne. Miasta otwarte, nieskrępowane przyciągają talenty. Podstawowa zasada w sytuacji kryzysowej to być uczciwym i mówić prawdę. W marketingu bardzo ważna jest uczciwość. Dzięki temu rośnie zaufanie do marki. Również marki miasta. - to opinia Grzegorza Kiszluka redaktora naczelnego miesięcznika Brief. Pan redaktor nawiązuje do teorii, która zakłada że dziś to dostęp do wiedzy i informacji buduje pozycję lidera. Miasto, które chce „przyciągać” pieniądze musi też przyciągać do swoich uczelni najlepszych studentów, mieszkańców którzy nie tylko zapłacą podatki, ale 22 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

będą także wartością dodaną dla potencjalnych inwestorów. Te miasta, które mają wizerunek otwartych, tolerancyjnych dla innych religii, kultur, orientacji, narodów są atrakcyjniejsze, ponieważ w globalnych firmach pracują ludzie z całego świata. Gdy miasto chce przyciągnąć do siebie dużą firmę tworzącą setki miejsc pracy decydują nie tylko niskie podatki, infrastruktura czy niskie koszta produkcji. Począwszy od inwestora, idąc przez menadżerów i specjalistów - wszystkim musimy zapewnić warunki, w których poczują się bezpiecznie. Jak w domu. Inność nie gryzie. Dzięki różnorodności możemy się rozwijać, poznawać świat nie odrywając stopy od swojego miejsca zamieszkania. Nie dajmy sobie wmawiać dwóch rzeczy. Po pierwsze, że Ci którzy podpalają czyjeś mieszkanie to patrioci. Nie, to są przestępcy. Współczesny patriotyzm buduje jednoznaczną ideę otwartości i tolerancji dla innych. To uczucie, to empatia, świadomość korzyści z kooperacji. Po drugie, na dajmy sobie wmawiać, że Białystok jest wyjątkowy pod tym względem na tle Polski. Jeżeli sami nie będziemy chcieli wierzyć w to, że jesteśmy i z własnego wyboru chcemy być tolerancyjni innym ciężko będzie uwierzyć, że tak jest. Urząd Miasta jednoznacznie krytycznie odniósł się do zjawisk rasizmu w mieście. Bez wątpienia pomogły mu w tym media, premier, a nawet ONZ. Wszyscy zdecydowanie komentowali wydarzenie. Prezydent wraz z Radą Miasta zdecydowali się zorganizować koncert „Białystok dla tolerancji”. Za to ogromny minus.

Maria Schicht - zastępca dyrektora biura promocji miasta stołecznego Warszawa Miasta i marki mają podobną konstrukcje. Miasta podobnie jak marki muszą mieć strategie zarządzania sytuacjami kryzysowymi. Większość kryzysów marki można przecież przewidzieć. Władze nie powinny wstydzić się korzystania z agencji Public Relations. Urzędnicy nie mogą absolutnie robić tego sami.

Łukasz Goździor - dyrektor biura promocji miasta Poznań Nie należy siedzieć z założonymi rękoma. Impreza masowa to banał. Z kryzysem wizerunkowym trzeba się zmierzyć w sposób zdecydowany. Postawiłbym na niestandardowe akcje społeczne.

Sam pomysł imprezy masowej jest doskonały, ale nie można organizować imprezy masowej proponując muzykę alternatywną i niszowe kapele. Takie wydarzenie nie tylko nie przyciąga publiczności, ale - co w tej sytuacji nie jest bez znaczenia - ma nijaki wydźwięk medialny.


KON K U R S

Czas opróżnić szuflady! TEKST Konrad Sikora, dyrektor muzyczny Radia Akadera

Radio Akadera ruszyło już z akcją „Bez hologramu/Białystok Muzyczny”, skierowaną do solistów i zespołów. Szansę na pokazanie swojej twórczości dostaną również wszyscy mniej lub bardziej poważnie zajmujący się pisaniem wierszy. W tym roku pojawi się kolejny tom cyklu „Białystok Poetycki”.

fot. ISTOCK.COM

P

odobnie jak w przypadku inicjatywy skierowanej do muzyków, tak i w przypadku poetów cała inicjatywa powiązana będzie z audycją radiową na antenie Radia Akadera. Wszyscy miłośnicy poezji powinni w każdą niedzielę o 17 nastawić swój radioodbiornik na częstotliwość 87,7 FM. Wtedy właśnie rozpoczyna się program „Między wierszami” prowadzony przez Michała Czarneckiego. Audycja „Między wierszami” to spotkania z piosenką ambitną: – Prezentuję różne oblicza piosenki autorskiej, sięgam po klasykę gatunku, ale także po alternatywę i nowości. Wspólnie docieramy za granicę polskiej sceny i o wiele dalej. Coś dla siebie znajdą tutaj ci, dla których poezja śpiewana zaczyna się i kończy na Starym Dobrym Małżeństwie; ci, którzy „lubią coś, co wszyscy znają”, ale także ci, którzy słowo cenią ponad muzykę i którzy nigdy nie przestaną poszukiwać – mówi Michał. To właśnie w jego audycji czytane będą nadsyłane wiersze, a ich autorzy będą mogli podzielić się ze słuchaczami swoimi opowieściami o przygodzie z poezją. Podobnie jak w przypadku pierwszej edycji konkursu „Białystok Poetycki”, swoją twórczość (maksymalnie trzy wier-

sze) może nadesłać każdy, kto jest związany z Białymstokiem. Tematyka wierszy, podobnie jak forma, jest dowolna. Nie ma również ograniczeń wiekowych. Wszystkie informacje na temat metody zgłoszeń można znaleźć już na stronie internetowej Radia Akadera oraz na Facebooku (oficjalny fanpage Białystok Poetycki). Wiersze oceniać będzie specjalne jury. Wybierze do publikacji 90-100 najciekawszych utworów. Książka ukaże się pod koniec roku i będzie dostępna za darmo. – Za dużo jest tekstów o niczym, coraz mniej uwagi poświęcamy temu, by utwory były nośnikami treści i przemyśleń. Jeśli można, warto sięgać wyżej niż basowy bit wzbogacony o refren „I love You, baby...” zauważa Michał Czarnecki. Michał sam pisze. Jest muzykiem biorącym udział w wielu przeglądach piosenki autorskiej. Niewykluczone, że czyjś wiersz kiedyś zamieni w piosenkę. W takim razie czas opróżnić szuflady i podzielić się z innymi swoją twórczością. Partnerem merytorycznym całego przedsięwzięcia będzie Stowarzyszenie „Fabryka Bestsellerów”. Do partnerów medialnych możemy już także zaliczyć „Fakty Białystok”. fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 23


b i Znes

Piotr Panek (Schüco International Polska) i Paweł Wyszyński (OPTIMA POLSKA)

Białostocka firma najlepsza w Polsce 29 maja 2013 r. firma OPTIMA POLSKA otrzymała z rąk przedstawicieli firmy Schüco International Polska nagrodę będącą potwierdzeniem jej znaczącej pozycji w branży energii odnawialnej w Polsce.

24 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

W

ręczenie statuetki lidera branży solarnej odbyło się w gmachu Opery i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku. – Z ogromną radością i satysfakcją przekazałem firmie OPTIMA statuetkę dla Najlepszego Partnera Handlowego Działu Schüco Solar w Polsce w 2012 roku – mówi Piotr Panek, dyrektor zarządzający firmy Schüco

International Polska. – W ubiegłym roku OPTIMA POLSKA dokonała zakupu i montażu największej ilości systemów solarnych naszej firmy. Na uznanie zasługuje również fakt wysokiego poziomu technicznego wykonywanych usług i profesjonalnej obsługi klientów. Nasz partner sprawnie współpracuje z regionalnymi oddziałami NFOŚiGW w zakresie dofinansowania zakupu i montażu kolektorów so-

fot. z Arch. FIRMY

TEKST Iwona i Rafał Bortniczukowie – Mr. & Mrs. Sandman


BIZ N E S

larnych. Mam nadzieję na dalszy rozwój współpracy z firmą OPTIMA i życzę jej kierownictwu oraz pracownikom wielu sukcesów – dodaje Piotr Panek. – Ta nagroda to dla mnie podsumowanie ważnego etapu, mającego miejsce po osiemnastu latach mojej pracy zawodowej – przyznaje Paweł Wyszyński, właściciel białostockiej firmy OPTIMA POLSKA, będącej członkiem Związku Pracodawców Forum Energetyki Odnawialnej. – Cieszę się, że przez wszystkie lata, w których prowadziłem firmę, udało mi się utrzymać dobre relacje nie tylko z moimi pracownikami czy partnerami handlowymi, ale ogólnie – z ludźmi. Wierzę, że właśnie takie podejście powinno stanowić dla przedsiębiorcy największą wartość. Od samego początku byłem przekonany, że

możliwość zaoferowania klientom produktów o najwyższym na świecie reżimie jakościowo-technologicznym będzie miała bezpośrednie przełożenie na wyniki sprzedaży. Nie myliłem się – na chwilę obecną OPTIMA POLSKA może pochwalić się kilkoma tysiącami zadowolonych z naszych usług klientów. Działalność firmy OPTIMA POLSKA koncentruje się na sprzedaży i montażu takich urządzeń, jak kolektory słoneczne, pompy ciepła, ogniwa fotowoltaiczne, turbiny powietrzne, kondensacyjne kotły gazowe, systemy klimatyzacji oraz innych produktów, takich jak kurtyny powietrzne, wymienniki ciepła, pompy czy hydrofory. W ofercie przedsiębiorstwa znajduje się także wyposażenie sanitarne czołowych polskich i światowych producentów.

REK L A M A

fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 25


WA K A C J E

TEKST Karol Rutkowski

Wakacje to czas spontanicznych wypraw, jak i od dawna planowanych wojaży. Wielu z nas, jak co roku, w pogoń za przygodą wybierze się własnym środkiem transportu. Zanim jednak ruszymy w kierunku zachodzącego słońca, powinniśmy sprawdzić, czy nasze auto również jest na tę podróż przygotowane. Zajrzyj pod maskę Chociaż naukowcy na całym świecie nieustannie pracują nad alternatywnymi źródłami energii, musimy pogodzić się z faktem, że ropa jeszcze przez wiele lat będzie głównym surowcem wykorzystywanym do produkcji paliw. Nic nie wskazuje na to, by w niedalekiej przyszłości popularne jednostki benzynowe oraz diesle odeszły do lamusa. Wszystkie tego typu konstrukcje bez względu na użytą technologię wymagają zastosowania odpowiedniego środka smarującego. Warto więc przed wakacyjnymi wojażami upewnić się, czy aby na pewno ilość ciemnej, gęstej cieczy jest wystarczająca. Zanim dokonamy pomiaru, powinniśmy skupić uwagę na kilku istotnych kwestiach. Pamiętajmy, że silnik pojazdu musi być „zimny”. W zasadzie należałoby też zadbać o to, by samochód stał na równym podłożu. Kiedy już spełnimy te dwa warunki, możemy już sprawdzić ilość smarowidła przy pomocy tzw. bagnetu. Aby odczyt pokazał nam faktyczny stan, warto powtórzyć czynność kilkukrotnie, za każdym razem przecierając miarkę czystą chusteczką. Co zrobić, jeśli poziom okaże się niepokojąco niski? Przede wszystkim nie panikować, ale jak najszybciej uzupełnić go substancją o identycznych parametrach. Ubytki oleju nawet w nowych silnikach są powszechnym zjawiskiem, wynikającym z codziennej eksploatacji. Dlatego każdy kierowca powinien co kilka tysięcy kilometrów upewnić się, czy aby na pewno sercu jego auta nic nie brakuje.

Jazda na glebie Koncerny samochodowe przy okazji każdej motopremiery zachwalają wysoką jakość swoich wyrobów. Niestety polskie drogi boleśnie weryfikują wszystkie slogany reklamowe. Dlatego co najmniej raz w roku powinniśmy dokładnie sprawdzić stan poszczególnych segmentów podwozia. Najcięższe testy codziennie przechodzi zawieszenie – uważa Robert Ziniewicz z firmy 26 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

Rob-Car. – Niestety w dalszym ciągu wielu kierowców bagatelizuje zalecenia odnośnie regularnych przeglądów. To bardzo nieodpowiedzialne zachowanie, bowiem poprawne działanie każdego z układów stanowi o bezpieczeństwie jazdy. Poszczególne podzespoły zużywają się wraz z liczbą przejechanych kilometrów. Najlepszym przykładem są amortyzatory odpowiadające za przyczepność. Ich prawidłowe działanie zapewnia nie tylko wysoki komfort podróży, ale też znacznie skraca drogę hamowania. Często, pomimo wyczuwalnych zmian oraz niepokojących dźwięków wydawanych przez wahacze, odkładamy wizytę w serwisie. Zapominamy przy tym o ryzyku, jakie niesie za sobą przemieszczanie się nie do końca sprawnym pojazdem. Przed wyprawą warto więc wybrać się na stację diagnostyczną, gdzie fachowcy za pomocą specjalistycznej aparatury dokładnie sprawdzą, czy wszystko oby na pewno działa tak jak powinno. W pełni sprawne technicznie auto nie tylko zwiększa wygodę letnich wojaży, ale i gwarantuje właściwe zachowanie pojazdu podczas wykonywanych manewrów. W efekcie mniej będziemy się denerwować podczas jazdy, a przecież codziennych stresów nikomu nie brakuje.

Nie za gorąco ci? W wielu modelach klimatyzacja nie jest już opcją, ale standardem. Naukowcy od lat spierają się nad wpływem systemu chłodzenia na ludzki organizm. Podobno odpowiednio niska temperatura ułatwia kierowcy dłuższą koncentrację. Jednak każdy kij ma dwa końce. Jeśli zamienimy wnętrze naszego samochodu w lodówkę, możemy być pewni, że szybka zmiana temperatury otoczenia skończy się dla nas co najmniej zapaleniem gardła. Szkodliwe działanie „klimy” bardzo często wynika również z niewiedzy użytkowników. Przed każdym sezonem letnim powinniśmy zadbać o odgrzybienie całego układu wentylacji pojazdu. Ukryty pod deską rozdzielczą

fot. ISTOCK.COM

Z

azwyczaj planując letnie wyprawy, największą wagę przykładamy do miejsca, w którym spędzimy urlop. Nieco później zaczynamy zastanawiać się nad tym, co spakować. Bardzo często pomijamy kwestie sprawdzenia stanu naszego pojazdu. A od tego właściwie powinniśmy zacząć. Owocem amerykanizacji na naszych ziemiach są nie tylko fast foody i Halloween, ale też moda na samochodowe tournée w gronie najbliższych. Niestety, polskiej sieci komunikacyjnej daleko do szerokich dróg USA, przecinających stany Illinois czy Nevada. Dlatego też zanim przekręcimy kluczyk i zapniemy pasy, powinniśmy zadbać o komfort i bezpieczeństwo podróży.


WA K A C J E

parownik stanowi centralny punkt osadzania się bakterii i innych paskudztw. Stamtąd wszelkie mikroorganizmy docierają do wnętrza auta wywołując kichanie, łzawienie, kaszel lub inne reakcje alergiczne. W najgorszym wypadku, oprócz milionów niewidzialnych gołym okiem zarazków, podczas podróży będzie nam towarzyszył również nieprzyjemny zapach. Warto więc oprócz popularnych myjni samoobsługowych, odwiedzić także fachowców, którzy skutecznie oczyszczą każdy element klimatyzacji.

Zwolnij! Szkoda życia Okres letniego szaleństwa już trwa. Wyruszając na spotkanie z przygodą nie możemy lekceważyć podstawowych zasad kultury na drodze. Nawet fabrycznie nowe, wyposażone w inteligentne systemy auta, nie zapewnią nam bezpiecznej podroży, jeśli sami nie zachowamy rozwagi. Czasem by wygodnie dotrzeć do celu podróży, warto wybrać dłuższą trasę. W końcu często nie odpowiadamy tylko za siebie, ale też za innych, którzy są z nami w samochodzie albo z utęsknieniem na nas czekają.

fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 27


27ważna lipca data w historii Białegostoku TEKST Agnieszka Siewiereniuk-Maciorowska

Jan Klemens Branicki to ważna postać w dziejach Białegostoku. Powszechnie uważany jest za twórcę naszego miasta. Jednak to nie ród Branickich kładł podwaliny pod stolicę naszego województwa.

Genesis

Już w 1580 r. dobra białostockie Piotra Wiesiołowskiego składały się z 70 osiadłych włók chłopskich, czterech włók pustych, a także dwóch młynów na rzece w Białymstoku. Owe, określane jako puste, cztery włóki 4 grudnia 1581 r. nadał ich właściciel – Pan Wiesiołowski – plebanowi białostockiemu. Na trzech z wyżej wymienionych włók pod koniec XVII wieku powstał Białystok. Na tym można by skończyć opowieść o początkach miasta, ale nie da się – wszak nasza historia była burzliwa i naznaczona rozmaitymi zwrotami. Minęło ponad sto lat, zanim budowa jednego z najpiękniejszych miast w Polsce faktycznie ruszyła. Łatwo nie było, bo brakowało prawdziwego gospodarza, a wokoło już istniały inne, dość znaczące miejscowości.

28 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

HISTORIA

Najpierw budowały się Tykocin, Suraż i niedaleka Choroszcz, potem stało się, to czego świadkami jesteśmy do dziś. Życie zaczęło przenosić się do Białegostoku. Za czasów panowania Stefana Mikołaja – wojewody podlaskiego – w Białymstoku doszło do zamiany gruntów należących do tutejszego Kościoła za jego grunta dziedziczne. Z tego powodu 27 sierpnia 1691 r. wyznaczona została specjalna komisja. Na gruntach otrzymanych od Kościoła wymierzono granice przyszłego Białegostoku. W pierwotnej wersji był to przyległy do dawnych ziem wojewody trójkątny rynek targowiska położonego przy kościele oraz teren przy Gościńcu Suraskim, który z czasem nazwano Chanajkami, ponieważ zamieszkali tam Żydzi. Niecały rok później, 27 lipca 1692 roku, Jan III Sobieski nadał prawa miejskie naszemu miastu. Z tego okresu zachowała się jedynie notatka księdza Michała Głowińskiego: „Rok 1692. Miasto Białystok. Za przywilejami na wolność do lat pewnych danymi rok pierwszy teraz się buduje”.

Miasto in progres

W mieście lokowanym w 1692 r. wytyczono ulice; do głównych z nich – poza rynkiem – należały: Niemiecka (Kilińskiego), która wiodła do rezydencji Branickich, Wasilkowska (Sienkiewicza) – jej kontynuacją był Gościniec Grodzieński, Suraska oraz Choroska. Przywilej królewski, nadający Białemustokowi prawa miejskie, został wpisany do akt jednego z urzędów grodzkich lub – bo pewności nie ma– ziemskich. Po śmierci wojewody podlaskiego, Stefana Mikołaja, wszystkie dobra odziedziczył Jan Klemens Branicki. Nie od razu interesował REK L A M A

się tym, co się tu dzieje. Był młody i – jak to z młodymi bywa – co innego zajmowało jego myśli. Szybko jednak zdał sobie sprawę z potencjału Białegostoku. Wystarał się u króla Augusta II o pozwolenie na targi i jarmarki. Potem – za namową żony – zaczął z dbałością spozierać na życie kulturalne miasta. Dzięki licznym fundacjom oraz przywilejom życie w Białymstoku toczyło się swoim własnym rytmem, choć pozostawało pod kuratelą Branickich. Już wówczas mieszczanie wybierali swój samorząd, a namacalnym śladem jego działalności pozostały trzy zachowane do dziś księgi miejskie. Branicki nie próżnował, podobnie jak i jego małżonka Izabela. Rozbudowali Białystok także na prawą stronę od rzeki Biała. Dzięki temu 1 lutego 1749 r. August III nadał Białemustokowi magdeburskie prawa miejskie. Dodatkowe nadanie – tym razem szerszych praw miejskich – wyraźnie podwyższyło status Białegostoku.

Tu i teraz

Losy wojenne i zawieruchy historii nie złamały lokalnej ludności. Dziś Białystok to stolica województwa, w której zamieszkuje blisko trzysta tysięcy osób. Największym potencjałem miasta zawsze byli sami jego mieszkańcy. Z trudem i poświęceniem odbudowywali powojenne centrum oraz pozostałe dzielnice. Dziś Białystok należy do grona najpiękniejszych miast w kraju. Dzięki zapalonym wizjonerom być może znów stanie się Manchesterem Północy i perłą kulturalną tej części Europy. Stary Białystok znów ożył. Dzięki specjalnej aplikacji na smartfony można przespacerować się ulicami, które zostały zapomniane w swoim pierwotnym wyglądzie. Taki wirtualny spacer to prawdziwa podróż w czasie. I wiecie co? Białystok zawsze był piękny.


Łosoś norweski z rusztu

KUCHNIA

na musie truskawkowym z czerwonym makaronem pappardelle i grillowanymi karczochami TEKST Raisa Antoniuk, szef kuchni Hotelu Branicki

PRZEPIS NA 4 OSOBY:

Łosoś 800 g filetu z łososia norweskiego 400 g makaronu pappardelle 200 g marynowanych karczochów 200 g truskawek pół cytryny pieprz cytrynowy sól kolendra

Mus truskawkowy 200 g świeżych truskawek 100 ml czerwonego wina 50 ml kremu balsamicznego 50 ml oleju o smaku rukoli sól pieprz pomarańczowy miód estragon (wszystkie składniki miksujemy blenderem)

fot. z Arch. AUTORA

Raisa Antoniuk w zawodzie pracuje od trzydziestu lat, od sześciu szefuje kuchni Hotelu Branicki. Pasjonuje się tradycyjną kuchnią polską oraz śródziemnomorską. Szczególnie lubi przyrządzać dania z ryb. Łososia myjemy, porcjujemy na filety, doprawiamy pieprzem cytrynowym i skrapiamy sokiem z cytryny. Porcje pieczemy na ruszcie, w średniej temperaturze, około dziesięciu minut z każdej strony. Makaron gotujemy al dente w osolonej wodzie. Karczochy krótko grillujemy. Na talerz wylewamy łyżkę musu truskawkowego, na którym układamy upieczony filet. Obok niego niech znajdą się makaron i karczochy. Całość dekorujemy świeżymi truskawkami, cząstką cytryny i gałązką świeżej kolendry. Smacznego! fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 29


Kultura i wolność M U ZY K A

TEKST Paweł Waliński FOTO BI-FOTO

Już w weekend 19-20 lipca kolejna edycja Festiwalu „BASowiszcza”, czyli okazja, by – jak to na festiwalu muzycznym – porządnie się wybawić, ale też poznać i wesprzeć kulturę naszego wschodniego sąsiada.

N

a początek warto powiedzieć jedno. Białorusini to nasi sąsiedzi i fakt, że mówiąc eufemistycznie mają gorzej niż my, nie jest żadną ich winą, a raczej zrządzeniem losu, który był dla nich jeszcze mniej pobłażliwy niż dla nas. A że na własnej skórze poznaliśmy to, co teraz ich dotyka, tym większą empatią powinniśmy ich darzyć. Odbywający się rokrocznie od 1989 r. festiwal „BASowiszcza” stanowi próbę budowy pomostu między

nimi a nami, między młodzieżą stąd i stamtąd. Misja to bardzo zacna. Szczególnie że nasi sąsiedzi z oczywistych przyczyn politycznych nie mogą się nam zrewanżować organizacją u siebie imprezy, siostrzanej wobec odbywającego się w położonym nieopodal Białegostoku Gródku „BASowiszcza”. Ale nie tylko taki cel ma festiwal. Sama nazwa: „BASowiszcza” (uwaga – to liczba pojedyncza, nie mnoga, więc nie: „te BASowiszcza”) pochodzi od akronimu nazwy jednego z organizatorów, którym jest Bielaruskaje Abjadnannie Studentau (drugim jest Fundacja „Villa Sokrates”), studencka organizacja zrzeszająca członków mniejszości białoruskiej w naszym kraju. I studencki, czy raczej juwenaliowy charakter dotąd miał sam festiwal. Funkcjonował trochę na podobnej zasadzie jak festiwal w Jarocinie. Był miejscem, gdzie ci artyści, którzy niekoniecznie mieli ochotę tańczyć jak zagrają im białoruskie władze, mogli zaprezentować swoją sztukę, wy-

30 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

powiedzieć się. Co w ich ojczyźnie sumiennie im się utrudniało albo nawet uniemożliwiało. „BASowiszcza” z Jarocinem łączyła zawsze niekoniecznie pochlebna łatka mocno niegrzecznego festiwalu, a niejedna osoba trwała w przekonaniu, że poza koncertami działy się tam sceny żywcem wyjęte ze stron Dantego. Nic bardziej mylnego. Festiwal „BASowiszcza” przeszedł daleką drogę od nieśmiałych partyzanckich początków do festiwalu będącego tak naprawdę imprezą kulturalną. Bo tak, jak


M U ZY K A

zmienia się młodzież, zmienia się bunt. Płaszczyzny jego wyrażania, jego język. Dziś partyzantki kulturalnej nie uprawia się rzucając kasztanami w czołgi, ale w sieci, poprzez media, happeningi artystyczne i polityczne. W tym właśnie kierunku zmierza gródecka impreza. Nic dziwnego, że zachęceni tą ewolucją poczuli się jedni z największych polskich artystów. Gościem „BASowiszcza” będzie w tym roku Paweł Althamer, znany nie tylko ze swoich instalacji, ale i poważnego zacięcia politycznego. Przypadnie mu rola organizatora Partyzanckiego Kongresu Rysowników, czyli 48-godzinnej akcji artystycznej, w którą będzie mogła zaangażować się publiczność. Festiwal gościć będzie również Roberta Kuśmirowskiego z jego autorskim projektem „Died Moroz Convention +3”, mającym rzucić nowe światło na tak błahy pozornie temat, jak spotkanie człowieka z człowiekiem. Pojawi się też Artur Żmijewski (Żmijewski – artysta; nie mylić z ojcem Mateuszem), który

poza prezentacją swoich filmów przeprowadzi performatywną rekonstrukcję historyczną „Przystąpienie”. Zorganizowane będzie też plenerowe studio fotograficzne oraz coś, co organizatorzy enigmatycznie nazwali „działaniami kulinarnymi”. Nawet sam plakat festiwalowy wyszedł spod ręki nie byle kogo, bo samego Leona Tarasewicza. Czy wygląda Wam to na „alkofestyn”? Zdecydowanie nie. Tym bardziej, że lista niemuzycznych atrakcji „BASowiszcza” – kiedy to piszę 26 czerwca – nie jest jeszcze zamknięta. Kto wie, jakie jeszcze osobistości uda się zobaczyć? W myśleniu o festiwalu ważne jest też coś innego. Organizatorzy podkreślają, że nie chcą tworzyć wrażenia, że „BASowiszcza” to impreza służąca wyłącznie oporowi wobec władz Białorusi. Festiwal ma też inne, nie mniej ważne zadanie: ma integrować nasz region i żyjące w nim grupy etniczne, a w przyszłości – być wizytówką pogranicza. Stąd na tegoroczną edycję zaproszono choćby gości

z Ukrainy. Ma ona być ponadnarodową płaszczyzną porozumienia i przepływu kapitału intelektualnego. Przekonywać, że w naszym regionie granice państwowe są raczej stanem umysłu niż jakimś geograficznym, kulturowym czy etnicznym faktem. Wymiar wspólnoty polskich i białoruskich doświadczeń historycznych na tegorocznej edycji podkreśli choćby organizowana w przeddzień festiwalu projekcja niemego (muzykę do filmu zagra Siarhiej Pukst) filmu „Kastus” Kalinouski (1927., reż. Uladzimir Hardzin). O Kalinowskim – bohaterze tak dla Polaków, jak i Białorusinów – warto pamiętać, szczególnie w roku dla powstania styczniowego rocznicowym. Trudno się jednak oszukiwać. Skoro festiwal jest imprezą muzyczną, to właśnie muzyka musi być najpoważniejszym wabikiem. A program trzydniowego festiwalu nie obfituje może w gwiazdy, które zobaczymy na szklanym ekranie podczas wycierania butami scen przeróżnych stacji telewizyjnych. Jest za to wyjątkowo zróżnicowany artystycznie. Polską reprezentację stanowić będzie Kim Nowak braci Waglewskich, Masala Soundsystem, Orkiestra Klezmerska Teatru Sejneńskiego czy Indios Bravos. Pojawią się też artyści białostoccy: Pokrak oraz Ilo&Friends. Naszych sąsiadów z kolei reprezentować będzie absolutna koncertowa rewelacja (sprawdzone

na własne uszy podczas tegorocznych Juwenaliów) w postaci zadomowionych już w naszym mieście rockowych szczyli z The Toobes. Pojawi się też istny guru białoruskiej sceny niezależnej, czyli Aleksander Pomidoroff Zagrają Akute, Vinsent, czy Re1ikt. Dodatkową atrakcją będzie występ Ukraińców z formacji Perkalaba. Wszystko zamknie się elektronicznym afterem, na który gwiazdy wypożyczył festiwal „Original Source: Up to Date”. Bity fundować będą Ed Cox (UK), Fed (BY) oraz nasi krajanie: Depizgator i Auricom. Cieszy, że w naszym regionie lato to nie tylko pucha z piwem nad jeziornym molo, a dzięki dobrej współpracy NGO, władz samorządowych i bezinteresownego wsparcia osób prywatnych udaje się stworzyć imprezę ważną nie tylko dla mniejszości, ale dla całego regionu. A ten, niezależnie gdzie faktycznie przebiegają granice, ożywa koncertami i festiwalami. Cieszy, że „BASowiszcza” w końcu idzie z duchem czasu. Cieszy, że bawiąc się, możemy jednocześnie wymiernie pomagać przyjaciołom, których prześladuje łysiejący ekonom z mało twarzowym wąsem. Że kolejna festiwalowa marka zaczyna nadążać za duchem czasu. Wszystko to cieszy. I tak ma być. Lato przecież mamy. Więc czemu się nie cieszyć?

fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 31


FELIETON

SZTUĆCE EKSTREMALNE TEKST Krzysztof Szubzda

J

ak każdy mężczyzna po trzydziestce, postanowiłem udowodnić sobie, że wciąż jestem sprawny, zwarty, dzielny i gotowy na zew niebezpiecznej przygody. Przecież nie po to uciekało się kiedyś od pał w Jarocinie w koszulce „No future”, żeby teraz – kiedy nadeszła wreszcie upragniona przyszłość – gnić przed pięćdziesięciocalową plazmą. Poszedłem więc do sklepu ze sprzętem ekstremalnym celem nabycia czegokolwiek ekstremalnego. Postanowiłem, że zacznę delikatnie… Od ekstremalnej łyżki. Dotychczas myślałem, że ekstremalnym przeżyciem jest nie mieć łyżki. Zapytałem nawet, czy jest w sprzedaży wydrążony patyk albo kawałek glinianej skorupy. Nic bardziej błędnego! Znawca sztuki przetrwania pokazał mi specjalistyczną, maksymalnie ekstremalną łyżkę z plastiku. Trochę się zdziwiłem, bo dotychczas plastikowe łyżki dostawałem tylko do lodów, albo do kawy, i zawsze pękały. Ale znawca przetrwania, tak zwany „surwiwał” lub jak kto woli „przetrwaniec”, powiedział, że ten plastik to w ogóle inny plastik. Tak silny, że nawet jeśli nieopatrznie przejdzie mi po łyżce kolumna transporterów opancerzonych, to nic się nie odkształci. Do tego, w ramach ekonomizacji przestrzeni ładunkowej plecaka, łyżka jest od góry tak ponacina, że może służyć również jako widelec. Więc właściwie nie jest to łyżka – tylko łyżelec albo widyżka. Dla osób bardziej ekstremalnych, nieużywających widelca, przetrwaniec oferował łynóż albo nyżkę, czyli łyżkę z zaostrzoną rączką do krojenia. Jest też nóż i widelec w jednym, czyli widóż, zwany również nóżelcem. Dotychczas myślałem, że nóżelec to nieżywy nurek. Kulminacją sztućcowej multitytularności jest oczywiście nóżwidyżka, zwana też łynóżelcem lub widłyżnóżem. Kupiłem to ostatnie oraz kubkotalerzpopielniczkę, a do tego zmyworęcznikaszkę, czyli połączenie zmywaczka, ręcznika i apaszki. Pan przetrwaniec wyjaśnił mi, że najpierw zmyworęcznikaszką zwilżonamydla się w wodomydlinie, potem wyciera twarzoczaszkę, rękokorpus, kroczobrzusze i nogostopie, potem tym samym myje się talerzokubki i nóżwidyżki po obiadokoloacji lub śniadokolacji, a następnie zakłada się zmyworęcznikaszkę na karkoszyję i to samo schnie, ozdabiając przetrwańca, a jednocześnie schnąc go zdobi, czyli schnobi. W sytuacji naprawdę krańcowej można się nawet w to wysmarkać lub zakneblować agresywnego kojota. Dzięki takiej minimalizacji sprzętu można się ponoć spakować do bocznej kieszeni spodni i przetrwać nawet miesiąc w Indiach albo Chinach, a nawet w Indochinach. Chciałem zapytać pana przetrwańca o kilka innych przedmiotów, takich jak niecuchnące skarpety, turystyczny krzemień ładowany na kabel USB, była tam też ładowarka do ładowarek, ręcznik wielkości karty kredytowej, którym można wytrzeć pułk wojska lub dwa turnusy kolonistów; śpiwór, którego waga jest liczbą ujemną i namiot, które podnosi się do góry, strzepuje i w ciągu sekundy rozkłada się na coś wielkości obozu dla uchodźców. Więcej rzeczy przetrwaniec mi jednak nie zdradził, pokiwał tylko głową i powiedział, że to nie są już produkty dla zwykłych śmiertelników. Bo zwykły śmiertelnik to ktoś, kto spędza całe życie na tyłku w kapciuszkach przed telewizorem i popisuje się, że ma największą plazmę, podczas gdy przetrwaniec siedzi na mięśniach pośladkowych wielkich w indochińskim Starbucksie i popisuje się, że ma najmniejszą łyżkę. Udanych wakacji!

32 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

FESTYN, ŻE HEJ TEKST Radek Oryszczyszyn

J

ak żyję w Białymstoku, a żyję tu ponad trzydzieści lat, tak nie widziałem na Rynku Kościuszki takich tłumów, jak podczas wieńczącego w tym roku Dni Miasta koncertu grupy Hey. Występ był znakomity, Kasia Nosowska jak zwykle w świetnej formie, muzycy podobnie. Przy wschodniej pierzei Rynku zgromadziło się blisko kilka tysięcy białostoczan, reprezentujących wszystkie grupy społeczne, wiekowe i zawodowe. Od gimnazjalistek, przez licealistów i studentów, po dresiarzy, matki samotnie wychowujące dzieci, emerytów i rencistów. Wieczór ciepły, sobota, deszczu brak. Wszystko to sprawiło, że przejście przez okalające scenę chodniki graniczyło z cudem. Potrącany przez przechodniów i oblewany co chwila niesionym w plastikowych kubkach piwem próbowałem oczywiście słuchać muzyki, stojąc na palcach starałem się dostrzec artystów na scenie, a jednocześnie kontemplowałem atmosferę festynu w wersji wielkomiejskiej. To był przykład darmowej imprezy, wieczór strojących się w cekiny panien i festiwal oblanych tanimi perfumami młodzieńców. Darmowe koncerty plenerowe, opłacane przez samorządy, od kilku lat stały się dla wielu artystów żniwami finansowymi, a dla rzeczonych samorządów relatywnie tanim sposobem dostarczenia gawiedzi igrzysk. Dla obywateli z kolei sposobem na mało kosztowne spędzenie wieczoru przy dźwiękach znanych przebojów, muzyce przegryzanej hamburgerami i popijanej piwem z nalewaka. Nie ma to wiele wspólnego z muzyką. Znaczącym jest fakt, że druga główna atrakcja wieczoru – setki fajerwerków wypuszczonych w białostockie niebo – zaliczyła ewidentny falstart, zakłócając niedokończony jeszcze koncert. Publiczność była zdezorientowana: z jednej strony Kasia Nosowska śpiewająca, że: „herbata stygnie, zapada mrok”, a z drugiej strony stymulująca zmysły wzroku i słuchu kanonada barwnych światełek na niebie. Całe szczęście, że nikt z tej rozkoszy nie zapadł na zawał serca. Samorządy miałyby pierwszą ofiarę, która zmarła z miłości do rady miasta i prezydenta. Gdyby tak władze z równą rozrzutnością dotowały wydarzenia, których odbiór nie wymaga fajerwerków i wielotysięcznej hucpy… Nie trzeba sztucznych ogni i petard, aby obudzić Białystok.


I

FELIETON

dzie sobie Waliński chodnikiem. Do sklepu idzie. Patrzy – młode dziewczyny truskawkami handlują. Fajnie. Lato. Truskawki. Młode. Dziewczyny. Popatrzeć miło. Wraca sobie Waliński ze sklepu. Tym samym chodnikiem. Te same dziewczyny. Te same truskawki... – Czego się lampisz? – pytanie pada jak katowski topór, z jakimś takim eschatologicznym akcentem. Oto pogrzebany został dobry humor, a i stypy hucznej nie będzie. Waliński oczywiście zdziwiony. Oczywiście również zbity z pantałyku oraz jak pies. Próbuje się zebrać, kupić kilka cennych sekund, by zorientować się w sytuacji, przygotować kontratak albo chociaż rozsądną obronę. Zadaje pytanie, by upewnić się, czy dobrze usłyszał. Choć jest pewny, bo słyszy dobrze. Kupuje czas. – Ty, bo zaraz, ku*wa, wpie*dol dostaniesz za wygląd! – tu już nie ma czego i za co kupować. – Ogarnij się, dziewczynko – ucina Waliński. I odchodzi. Może nie w chwale mistrza celnej riposty, ale... Co miał zrobić? Jak zareagować? Kłócić się z nieletnią, a ordynarną handlarką truskawek na środku osiedlowej ulicy? W pyskówkę wdać? A może przejść do rękoczynów? No, ale kobiety (choć użycie tego słowa w tym kontekście większość płci piękniejszej obraża) nie wypada.... Więcej – to osiedle. Niebezpieczne, co dużo o nim mówią w mediach. Więc istnieje szansa, że w klatce obok czai się zgraja kolegów rzeczonej, którzy też może mają w zwyczaju dyskurs prowadzić w podobny sposób. Poza tym do tego sklepu Waliński chodzi często. Po rękoczynach każda wyprawa mogłaby się wydać podróżą pełną nieoczekiwanych (oraz nieprzyjemnych) przygód i pułapek. Może w takim razie telefon wyciągnąć, wykręcić 112 i domagać się interwencji z paragrafu któregoś tam, co to jest o publiczne znieważenie? Ale jak, kiedy się nie ma telefonu, bo wyszło się tylko do osiedlowego sklepu? Pozostało zignorować. Ale i coś innego pozostało... Smutna refleksja, że w młodzieży rośnie frustracja. I plemienna niefajnie uzasadniona pewność siebie. Bo gdyby nie była lokalsem, a powiedzmy przyjezdną z okolicznej wsi dzierlatką handlującą truskawkami, pewnie nie byłaby taka zadziorna. I wątpliwość. Waliński nie wygląda tak, jak większość populacji. I Waliński doskona-

le o tym wie. Ale żeby aż tak od razu “wpie*dol” za wygląd? Nic, tylko Waliński dołączył niniejszym do chlubnego grona ciapatych, pedałów, brudasów i... Nie wiem już sam, czego? Okularników? Piegowatych? Ryżych? Bo tu nie chodzi o konkret – przedwojenny zaczes czy kolczyk w nosie. Ani o ciuchy – tym bardziej że Waliński ubrany był po sklepowo-codziennemu. Cywilnie był ubrany. Chodzi o to, że w jakimś stopniu odróżniał się od ogółu osiedlowej fauny. Był od niej różny, a zatem „inny” TEKST Paweł Waliński Inność. To że jedno jest takie, drugie takim nie jest; że sytuacje, ludzie, rzeczy się czymś różnią. To, jeśli nie nadaje życiu sensu, czyni z niego na pewno coś ciekawego, jeśli nie aż przygodę. Nie każda inność musi mi się od razu i naturalnie podobać, jednak wypada zachowywać wobec owych jakąś podstawową poznawczą ciekawość. Bo czyż nie będzie bardziej interesującym spacer po raju hippisów – duńskiej Christianii, niż po ulicy w Pyongyangu, gdzie wszyscy w identycznych mundurkach? Nawet gdyby człowieka swędziało wciąż i tylko w jednym miejscu, dobrze by nie było, bo sobie by do krwi przecież rozdrapał. Różnorodność i inność jest fajna. Przed nami (kiedy to piszę) koncerty, mające podnosić świadomość, jakim problemem jest ksenofobia. Przed nami Oktawa Kultur, która też ma oswajać z „innym” i wzbudzać wobec niego ciekawość. Czekają nas wakacyjne podróże tam, gdzie to nie inni są inni, ale my inni jesteśmy. Potem powrót tu. Może z nowymi doświadczeniami. Może ze zrozumieniem dla czegoś, czego nie rozumieliśmy, albo nawet nie podejrzewaliśmy istnienia. Bo inność to coś interesującego. Bo w naszym kraju już kiedyś próbowano ujednolicać. Bo indywidualizm wymaga odwagi. Bo ci, którzy inności nie lubią, mają tak, bo po prostu jej nie rozumieją i bardzo się jej boją. Są w swoim stosunku do tych różnorodnych i innych... inni.

INNOŚĆ

REK L A M A

fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 33


T U N A S Z N A J D ZI E S Z

SZKOŁA JĘZYKÓW OBCYCH

ABC szkoła języków obcych

FITNESS PLACE PEJO

KEN 52, lok. 2

Leszczynowa 25

AKCENT Rynek Kościuszki 17

alfa centrum

Słonecznikowa 21

KAMELEON

FREE – WAY Św. Rocha 14a, lok. 11 Lipowa 37

SZKOŁA JĘZYKÓW OBCYCH

Białówny 4, lok. 19 Białówny 5, lok. 11 Malmeda 13, lok. 25

POLIKLINIKA ARCISZEWSCY Zamenhofa 19

PRUSZYNKA Grochowa 3 Berlinga 17a

FUKS PIZZERIA

KAWELIN

QMEDICA

Grochowa 3

Legionowa 10

Waszyngtona 30/1U

FUTU SUSHI

KLUB ROTUNDA

Lipowa 12

Żelazna 9

QUATTRO PIZZERIA

Białostocki Teatr Lalek

GOSPODA PODLASKA

KPKM

SFERA TAŃCA

Kalinowskiego 1

Żelazna 9

Składowa 11

Jurowiecka 52

KSIĄŻNICA PODLASKA

SPONTI

GUNGA CAFE p. 0, lok. 13 ESPRESSO BAR p. 2, lok. 27

Trattoria Czarna owca Lipowa 24

BTL

JUBILECH

BIERHALLE

GRAM OFF ON

Rynek Kościuszki 11

Malmeda 17

BTL

Kilińskiego 16

Wysoki Stoczek 54

Alfa Centrum

BOK

GRAN VIA

KULA HULA

STUDIO LINE

Legionowa 5

Lipowa 6

Jurowiecka 31

Słonimska 12

Centrum zdrowia

GRODNO

LABALBAL

Sienkiewicza 28

Warszawska 21, lok. 3

SUPERNOVA DENTAL CLINIC

GRYFAN

LATIN STUDIO

TAKE2GO

Lipowa 6

Choroszczańska 33

Atrium Biała

GUSTO ITA LIANO

TCHIBO

Kopernika 5

Starobojarska 12, lok. 8u

Alfa Centrum, parter, lok. 24

TEATR DRAMATYCZNY

KEN 50/U4 Mickiewicza 39/U7

CHAMPIONS SUPLE SHOP Mickiewicza 27

COLOSSEUM

Warszawska 39, lok. 8

Elektryczna 12

Country Avenue

HIALURON

LITTLE HELL

TOKAJ

Malmeda 29

Słonimska 2

Lipowa 4

Malmeda 7

CZARCI PUB&JADŁO

HOMESCHOOL

LONDON ACADEMY

VILLA TRADYCJA

Skłodowskiej-Curie 3

Żelazna 9, lok. 12a

Hetmańska 8

D3 STUDIO

HOTEL 3 TRIO

MANIAC GYM

Jaroszówka 63

Hurtowa 3

Warszawska 79a

Efekt Proffessional

HOTEL BRANICKI

Częstochowska 3 Św. Mikołaja 1, lok. 7

Zamenhofa 25

EMPIK Sienkiewicza 3 Świętojańska 15 Miłosza 2 Hetmańska 16

HOTEL POD HERBEM

ENERGY ZONE

HOTEL PODLASIE

Kawaleryjska 22a

27 Lipca 24/1

Wiejska 49

INSTYTUT ZDROWEGO ODŻYWIANIA Częstochowska 18, lok U1

OPERA I FILHARMONIA PODLASKA

ESKULAP

34 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl

INSTYTUT URODY Warszawska 57, lok. 4

VOC SZKOŁA DŹWIĘKÓW Elektryczna 1

WARSZAWSKA 39 Warszawska 39

WILLA PASTEL Waszyngtona 24a

Odeska 1

OPRAWA OBRAZÓW RAMKO Ciepła 1

Nowy Świat 11c Malmeda 6 Białówny 9/1

Włókiennicza 5

PIZZA SAVONA Rynek Kościuszki 8 Pogodna 11F Legionowa 9/1

WINOTEKA SAMI SWOI Alfa Centrum

ZDROWA SPIŻARNIA Świętojańska 8


fakty.bialystok.pl

faktyBiałystok 35


O

P

T

Y

K

O

P

T

Y

K

36 faktyBiałystok fakty.bialystok.pl


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.