ZAPOWIEDZI 130705

Page 1

kilka wybranych utworรณw kilku autorรณw z okolic

ZAPOWIEDZI

130705



co to jest słowo? czym jest poezja? czym są literki? cóż znaczy ich układ?

kilka wybranych utworów kilku autorów z okolic co to jest plama? co to jest kreska? cóż znaczy ich układ? co to jest głos? co to są dźwięki? cóż znaczy ich układ? co to jest gest? co to jest ruch? cóż znaczy ich układ? ...

Agata Pawełek Ania Prz ybylska Basia Jedwabska Błażej Kośnik Daria Laskowska Daria Szcz ygieł Dawid Winiarski Hania Osijewska Jolanta Steppun Kornel Machnikowski Luiza Kaliszewska Mateusz Brucki Mar ta Streng

--------------------------------------------------------

Z A P O W I E D Z I

130705


tomik ZAPOWIEDZI 130705 wydano w ramach promocji talentów z Pomorza przez Fundację OKO-LICE KULTURY podczas Dni Starogardu 2013 REDAKCJA: Beata z Eichów Grabanowa i Mateusz Brucki, przy lekkim udziale Lecha J. Zdrojewskiego Projekt okładki i składu: Lech J. Zdrojewski DTP: Wanda Krzywicka ISBN 978-83-934792-5-2

Wydawca: Fundacja OKO-LICE KULTURY Zblewo, ul. Modrzewiowa 5 www.oko-lice-kultury.pl wydanie pierwsze - Zblewo 2013


Beata z Eichów Grabanowa o Zapowiedziach słów kilka - strona 04 Hania Osijewska Mateusz Brucki Błażej Kośnik Ania Prz ybylska Basia Jedwabska Jolanta Steppun Dawid Winiarski Agata Pawełek Kornel Machnikowski Luiza K aliszewska Daria Laskowska Daria Szcz ygieł Mar ta Streng

-

strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona strona

06 16 24 26 28 30 36 40 50 56 58 59 60

--------------------------------------------------------

Z A P O W I E D Z I

130705


Są takie urokliwe miejsca, które wyzwalają pragnienie obcowania z człowiekiem, jego myślą i twórczością. My oswoiliśmy dwie urocze kawiarenki, które wabią gości takim czarem. Są to: Szafa i Cuore di Caffè.

Tam mieliśmy przyjemność zaprezentowania stypendystów Fundacji OKO-LICE KULTURY: Mateusza Bruckiego, 4 Luizy Kaliszewskiej i Kornela Machnikowskiego. Dziękujemy gospodarzom za gościnę i liczymy na dalszą przychylność, by stworzyć tradycję spotkań artystycznych w miłym otoczeniu oraz zacnym towarzystwie wśród rozkoszy ducha i podniebienia.


Okolice to żyzna kraina inspiracji, gdzie można znaleźć

wielu twórczych marzycieli. Czasem trudno odgadnąć, jaka głębia kryje się pod powierzchnią miłej twarzy. Tak zwyczajni - tak niezwykli.

„Zapowiedzi” zostały wymyślone po to, by podzielić

się tajemnicą młodych, wrażliwych ludzi, którzy dojrzeli do tego, by cząstka ich samych wyjrzała z szuflady i spotkała się ze światem. Niektórzy piszą nieśmiało i zebrali tylko garstkę tekstów, ale być może jest to zwiastun dalszego tworzenia; inni mają już na swym koncie debiuty i zapowiadają kontynuację twórczości.

Dzielimy się z Wami, drodzy Czytelnicy, tymi skarbami

ludzkiej myśli i liczymy, że zostaną one przyjęte z życzliwością i zainteresowaniem. Beata z Eichów Grabanowa

5


Hanna Osijewska Rodowita Żuławianka urodzona 12 czerwca 1990 roku w Nowym Dworze Gdańskim. Aktualnie, studentka ochrony środowiska na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Pasjonatka podróżowania i szalonych przygód w gronie przyjaciół i najbliższych. Sama określa siebie jako „marzycielkę w skórze realistki ciągle poszukującą własnego powołania”. Amatorka poezji i prozy zachwycająca się pięknem boskiego stworzenia obserwowanym w naturze a także, lub przede wszystkim, tym kryjącym się w głębi zwykłej, ludzkiej duszy.

6


Odpowiedz mi proszę

Czemu ciemność świat ogarnia A miłość gaśnie wypalonym knotem Pycha tryumfuje w chwale cierpliwości zadeptanej Czemu Człek człekowi wilkiem w biegu o zaszczyty Doły kopie, prawdę grzebie na cmentarzu zapomnianych I czemu Morza uczuć wysychają zaraźliwie łaknąc wody Wciąż szukając Tej jedynej - wiecznie żywej Powiedz Panie szeptem Jak pokonać cienie Jak odnaleźć w sobie umiar zgładzić pierworodne brzemię Wskaż palcem niebieskim Jak lokować szczęście Gdzie kierować kroki tak by wreszcie odkryć Plan Twój dla mnie, Panie Moje przeznaczenie

7


Frison 8

Rozwichrzony, roztargniony pacioreczek w słońcu lśni Zmierzający tak uparcie na spiralnych schodów szczyt Zawsze biegnie własną drogą po krzywiźnie giętkich szprych W ciepłej burzy manewrując w labiryncie kosmków Twych Niepokorny, nieczesany stroszy spiesznie piórka swe Odganiając z prawa, z lewa krnąbrnych ludzi śmiechy złe I nie patrzy w dal za siebie płynąc w brązie zwiewnych fal By po chwili zejść na ziemię porzuciwszy wdzięk i czar


Za szkłem

A gdyby tak zamilknąć jednym zdaniem na krzyż I pisać słowa w myślach, na które nikt nie patrzy I czytać każdą kropkę, myślnik albo haczyk Wśród poskładanych w biegu liter-słów tkaczy I widzieć tylko barwy bijące z kanwy świata I słyszeć głosy ludzi krzyczących prosto w twarz I nie czuć poza ciepłem nic bardziej omylnego od szczęścia i radości w gęstwinie nocnych zjaw I zostać tak na zawsze z policzkiem u Twych stóp I zasnąć z błyskiem w oku Aż wezwiesz, Panie… Znów

9


22 V

Zielone szkiełko lśni w Twoim oku jak polny diament o czasie posuchy Świetliste kosmki przykrywają czoło na kształt nierównej tarczy półksiężyca I patrzysz swoim mężnym wzrokiem z kroplą intrygi na ostatniej rzęsie I słuchasz moich wiotkich myśli niemych gestów, skradzionych wspomnień bijących w lustro Twojej duszy niedowierzając chwilę potem

10

Uściskiem dłoni przypominasz pierwsze miłostki z lat młodzieńczych gdy zapał pod oknami nieba siadał obok skąpanej w złocie tęczy Ramię oparciem, Siła Twa orężem w walce z fortuną matką magii szczęścia Kreślone w myślach plany i nadzieje wiodą Cię w końcu na ścieżki zwycięstwa


I szukasz wiosny w bladym śniegu źrenic W lekkim uśmiechu małego dziecięcia skrytego w środku mojej starej duszy by skrawek po skrawku wziąć ją znów w objęcia…

11


Hawwa

Ocalałam Niesiona wiatrem wątpliwości Naga w rozpaczy zdrady spuszczam wzrok skórą zakrywając skórę W kołowrotku zdarzeń Bezwiednie lekka byłam i jestem grzeszna Jak ona

12

Od zawsze


Marzenie

Chciałabym wpuścić Cię na moment do środka mojej myśli Żebyś zrozumiał wszystko cokolwiek rozum ziści I poznał mnie prawdziwą bez niepotrzebnych słów I odkrył inną- tę spokojną siedmiolinię moich nut Tak żebyś stwierdził bez wątpienia, że pozory mylne są A słowa w ustach ludu są tylko głupią grą A potem możesz uciec do swych codziennych spraw Bogatszy o tę jedną - moją - ulotną jak sam wiatr

13


Mateusz Brucki Mateusz Brucki - czyli Góral z Kociewia albo Janosik, recytator znany zacnej publiczności Kuźni Brackiej, a także poeta i nauczyciel. „Człowiek o chorym sercu.” Ma na swym koncie imponujące osiągnięcia: zdobywca „Cisowej Gałązki” im. Leona Wyczółkowskiego (2007), uczestnik Ogólnopolskich Spotkań Pokoleń w Kruszwicy-Kobylnikach, autor tomików: „Wpół do wiersza”, „Nie polecam nas bogom”, „Wybrane”. Publikował swoje wiersze na łamach czasopism literackich, 14 m. in. „Akant”, „Pegaz Lubuski”, „Znaj”. Jest stypendystą Fundacji OKO-LICE KULTURY.


Bez czucia TRYPTYK LEŚNY

Pamięci Józefa Bruckiego Cieśli z Borów Tucholskich

Józefie który się nie podniosłeś choć tak bardzo prosiłem u mnie dobiega lipiec ale żaden las jeszcze się nie otworzył jakby wszystkie znane mi ścieżki rozbiły się w ziarnach burzy przepraszam że nie nauczyłeś mnie wierzyć w zimne ciała sosen które nigdy nie umierają osobno jak każde jedno uderzenie czasu ale w mieście wmówili mi że końca nie ma to znaczy nie ma nikogo kto już patrzył mu w oczy a więc nie ma nikogo kto mógłby go zabić u mnie nadal dobiega lipiec ale wszystko próbuje odwlec jak trudne pytania dziękuję że ci mogłem nie ufać gdy mówiłeś że kropla na szczycie gwoździa nim zamieni się w bursztyn będzie miała twój zapach

15


Ćwierć wieku według Anny TRYPTYK LEŚNY

16

- ukochanej Babci wzywasz Anno na świadków owady w bursztynach że jest pamięć pamiętam ze wszystkich miejsc przez które zamykałem oczy by zachować pierwotne wrażenie jak łzę wielce umiłowałem sarni gest w ogrodzie domorosłym jak sosna jezioro na plaży i drobiazgi usłane wzdłuż zbóż którym być w kolebce bożej męki aż wyhuśta chleb moja pamięć twój spokój Anno od stolarza twój mąż mi zdradził


ile potrzebuje jedna łza żywicy by na zawsze wygadywać baśnie z jednej chwili paproci węgla jakiejś prawdy więc potrafię jak ona obok pierwotnego dać wysokie zarzewie pod pochwalny wiersz otwarty jak następna księga bez rodzaju mam na imię Mateusz i tu jest mój krzyż

na mapie w której skrywam legendarne skarby i zacieram poszlaki by przydrożny chrystus nie wyśnił ich za dużo gdy nas zajmie czas

moja wiara twój obrzęd Anno jak kapliczka dla ptaków przed którymi moje białe ręce są złożone jak zdanie: Tu wszystko jest po to bym tu wracał jak twoje nieśmiertelne echo

17


Oswajanie TRYPTYK LEŚNY

18

„Nie będą piąć się do swych marzeń dzieci...” Jan Sabiniarz

- Kochanemu Tacie

idę po swoje drzewa lecz zachodzę w biedę która nagle zabrała mnie pod włos gałęzi podzielonych na cztery oddechy po chłopcu pierwszy płytki jak zachwyt kogoś dorosłego gdy wracałem z gąszczenisk ciężki od zwycięstwa jak z wyprawy po złote bo jadalne runo drugi nie miał przekroczyć (jak przyrzekał tatuś) moich kolan lecz zowąd uchwycił się szyi jak tej brzytwy gdy woda tonęła mi w ustach choć wędki były jak na wyciągnięcie ryby


trzeci skromnie dorastał zakusom do pięt że być może w tej ziemi posieję dorotę której jeśli gdykolwiek to tu powiem kocham ostatni wstrzymał igły i do dziś nie puszcza choćby oczka do wiersza którego nie umiem wytropić i oswoić jakby się obawiał poety który dotąd żył w norach na wiatr jak na słowa rzucane ciepło w domy saren ten wiatr ni stąd się wymknął jak przekleństwo z ojca i okrążył te sarny brzytwy i wyprawy jak wadera ze stadem i przegryzł mój cel teraz szukam go w polu pełnym porażenia i nic więcej prócz piły nie mieści się w głosie nad gałęzią co jeszcze śni jak tu ocaleć ------- Wiersz jest refleksją nad „lasem” zastanym po przejściu trąby powietrznej przez Bory Tucholskie 14 VII 2012 r.

19


Nie będziemy mówić

20

„And what can I tell You my brother, my killer What can I possibly say” Leonard Cohen

- Radziowi

bracie który przypływasz pod katedrę lasu i przyrzekasz mi boga na dwie garście trocin nikomu nie powiemy gdzie wschodzi nasz dom dopóki lis poezji liże go w fundament

byłem w borach tucholskich i zrywałem wiersz jak się zrywa dorotę ze snu o jej oczach ale czy nie jest śmiesznym że twardy poeta podnosi głos jak rękę na dostępny kwiat dzisiaj chyba jak nigdy nie będziemy mówić w żadnym z wymyślonych przez języki czasów że dorota to jeszcze jedna kleopatra gioconda małgorzata albo nowa julia bóstwa mogą powielać tylko heretycy o głosie jak medalion na cześć róży w zębach gdy łyk wina pulsuje źródłem na dnie żeber i dogląda wydarzeń na morzu bez tła


więc pytam przyjaciela czy poetom współczesnym wypada wybaczyć małostkowy rytuał nad dorotą kartki gdy ich bierze jak ulał w dążenia wieczoru po którym nie zostanie nawet pysk mężczyzny

nie szukaj odpowiedzi dla tych paru kresek ale szukaj pytania i zadaj mi cios

bo wiesz gdy tęsknię po dorocie to sięgam po sweter który miałem na sobie kiedy ją kochałem i pielę z niego wszystkie ziarenka jej włosów i ocalam z osobna najdrobniejszy plon

więc wiedz że twoją rolą jest zrywanie wierszy i powtarzaj w zaparte wbrew potęgi katedr że wyśnioną dorotę miał tylko leonard cohen który ci powie I want to kill you too

mój kacie

21


Goya. Maja naga (1800-1803)

22

„jestem uwiedziony na zawsze i bez wybaczenia” Zbigniew Herbert

znów muszę ci wybaczyć że mi się nie śniłaś pani piękna jak nagość na żądanie Goi w cieple oczu i tkanin otwartych na miłość na którą żaden Pan Bóg i bóg nie pozwoli lecz czy ty mi wybaczysz że się tobie nie śnię od tylu lat zajętej zdobieniem pokoju że nie wiem jak wnależeć mam się w jego przestrzeń i ukryć cię i odkryć szepcząc: jestem Goy’ą


Erotyk na weekend

„o czym bym wczoraj śnić się nie ośmielił” Kazimierz Przerwa-Tetmajer

- Dorocie

zimny wieczór pękł na dwoje więc splatamy z niego wiosnę ciepłą w sobie po rękojeść gdy nad świeżym chlebem ostrze - w twojej dłoni wczoraj tak osobno śniący o muzyce cudzych powiek dziś wierzymy w dom i słońce nocą dane nam na zdrowie - z mojej skroni chcemy i nie chcemy wiedzieć jaki dzień przyniesie jutro gdy w spowiedzi odpowiedzi usta milczą ufne ustom - jak w pogoni

23


Błażej Kośnik Zblewianin, tegoroczny maturzysta, absolwent klasy matematyczno-fizycznej w I LO. Poezja w jego życiu, to - jak sam twierdzi - tylko epizod, ale te pierwsze, nieśmiałe kroki na niwie literatury świadczą o wrażliwości autora i mogą być początkiem czegoś urokliwego.

List z Albatrosa

24

bolisz mnie nazbyt ślepą fascynacją uśmiechasz się własną niemocą kochanie zabijasz zazdrością ambicją chłodzisz miłowanie masz gorzej - masz łatwiej nie masz skrzydła skąd można by spaść


Zawstydzona od Romea

wolnieję zmysłową nocą nagą świecą woskowej bladości wspólnej twojej skórze węgielny knot źrenic płonie spokojem spojrzenia które w chwili rodzi stygnące poczęcie emocji bezkoloru płaczącej parafiny

25


Ania Przybylska Starogardzianka, uczennica I LO, pełniła zaszczytną funkcję Młodzieżowego Marszałka Sejmu podczas obrad XIX sesji Sejmu Dzieci i Młodzieży. Jest osobą bardzo aktywną i wszechstronną. Fascynuje ją i inspiruje poezja Krzysztofa Kamila Baczyńskiego.

Erotyk milczący

26 Jesteśmy blisko prawie Promienie młode i czyste liście Przesiąknięci pół-oddechem Jak deszczowe skrzydła ptasie I jak drewno pod topór Wspólnie milkną nasze ciała Bez treści- tchnieniem Utknęliśmy w zegarze Zamkniętym korowodem chwil Bo jesteśmy jak przystań i zastygły eros Szukamy wiosny by rozbudzić Wedle uznania Bożej łaski Na nieco zniżonych kanonach


***

Ogród rzęs płomykiem jak Cień po wskazówce zegara Dopieszczał obrazy lat tamtych Gdy kwieciste korony Namacalnym blaskiem Dławiły sedno sielskości Całość jak subtelny dreszczyk W półksiężycu kołysany Opuszki sięgają chwały beztroskiej Splendoru marzeń i żaluzji w tym ogrodzie Bo na karku tylko parę wiosen Teraz jak kot bez mleka matki Rzeźbi ścieżki nie tak odległe Zasiada który spoczął W zaniedbanym ogrodzie Tej zieleni

27


Basia Jedwabska Ma 17 lat i jest uczennicą I LO w Starogardzie Gdańskim. Bardzo lubi czytać książki, w szczególności autorstwa Stephena Kinga oraz oglądać filmy i seriale z gatunku fantastyczno-naukowych. Swoje inspiracje czerpie z najróżniejszych źródeł, np. z Biblii.

28


Memento Mori Nigdy się jakoś specjalnie nie bał jej obecności. No, może na początku lekko się przestraszył, gdy mu się ujawniła. Nie przerażały go ani jej blade oblicze, ani czarne ubranie z kapturem, ani nawet to ostrze w ręku. Cały czas go obserwowała i z dnia na dzień była niepokojąco coraz bliżej i z coraz szerszym uśmiechem na twarzy. To się pokazywała w odbiciu w witrynie, to na ekranie telefonu lub komputera , albo gdzieś w gęstym tłumie. Czasami w nocy czuł jej na wskroś przeszywający zimny oddech. Przy dzisiejszym rozwoju techniki i medycyny czemu miałby zatruwać swoje myśli tym dziwnym stworem? Obserwował jej działalność wokół siebie, ale twierdził, że go to tak szybko nie spotka. Po co w ogóle go śledziła? Jest silnym, młodym, wysportowanym mężczyzną. Czego ona u niego szukała? Przecież 29 to co najcenniejsze dla niej miał jeszcze długo zachować przy sobie. Ona mu na pewno nie przeszkodzi w realizacji jego planów. Tak myślał sobie tamtego dnia. Szedł właśnie późnym wieczorem przez miasto. Od dwóch dni widział ją na wyciągnięcie ręki. Jej uśmiech przypominał uśmiech dziecka nie mogącego się doczekać długo wyczekiwanego prezentu. Odwrócił z obrzydzeniem wzrok i zobaczył nadjeżdżający z dużą prędkością wprost na niego samochód. Nie miał szans uskoczyć. Nawet nie było słychać pisku hamulców. Uderzony z impetem odleciał na parę metrów przed auto. Ostatnią rzeczą, którą ujrzały jego gasnące oczy, była jej uśmiechnięta blada twarz. Stała obok niego, przyglądając się końcowi jego życia.

Śmierć - najwierniejsza i najsprawiedliwsza przyjaciółka człowieka.


Jolanta Steppun Urodziła się i mieszka w Starogardzie Gdańskim. Twierdzi, że w życiu najważniejsza jest rodzina. Od niej się zaczyna życie i na niej kończy. Interesuje się literaturą i malarstwem. Mówią na nią malarka pisząca wiersze. W sierpniu br. ukazał się jej pierwszy tom wierszy pt. „Szkice z drugiego brzegu”.

30


wiadomość na którą czekasz

na białym obłoku zostaną wyraźne ślady do diabła z nimi niech wiedzą jak można seksu z myślenia nie będzie daleko tak blisko rozniecone płomienie pożądania klepsydry nie oszukamy nie nadrobimy straconych przyjemności pragnienie zżera lakier z paznokci gwałtownie uderza puls czuję wilgotność warg resztę dopowie niemy język nie odpisuj otwórz drzwi

31


za dużo ciebie na ustach

32

czerwień rozpychała się poza konturówkę wyglądała nieprzyzwoicie jak kobieta w nocy pod latarnią czekała byś zabrał w łóżko bo na mrozie w milczeniu poprawiłeś tylko szal miałeś puste kieszenie teraz też masz puste tusz nie jest wodoodporny spływa po policzkach dlaczego nie nosisz chusteczek


mustang

nad rozlewiskiem czerni zdziczałe pragnienie zajada wczorajszą kolację jeszcze nienasycone pęcznieją wargi pogromcy rozkoszy nad rozlewiskiem czerni kłus przechodzi w cwał odkształca się prześcieradło echo spięte agrafką ustawione na baczność pod oknem nad rozlewiskiem czerni zapominam imię jego dotyk i smak czekolady wtopiona w narkotyk pędzącego wiatru nad rozlewiskiem czerni spalam adresy wymazuję punkty podniecenia do bram zabieram nienaganny porządek ostatni guzik płaszcza z impetem wpadam w dzień

33


do nieznajomej 34

nie widziałam boga ponoć jest wszechmogący ponoć miłosierny dziecinnie naiwna szukam lecz na drodze tylko kamienie wciąż się potykam zadaję pytania - umarli milczą ktoś w oczy wstawił dramat żywi mówią że źle wyglądam w roztrzęsionych palcach przekładasz paciorki usta wypełnione zdrowaśką - módl się za mnie


tryptyk z czterech obrazów

kiedy siadasz na moich kolanach za szybą dzwoni deszcz podajesz dzban napełniony miodem i wnikasz w płótna Kędzierskiego oczy żarem z dziewczęcego pamiętnika są lata osiemdziesiąte motyle które umarły o niebo za wcześnie na drugim brzegu wydziobują słoneczniki van Gogha kiedy próbuję przejść na moście stoi Munch długo patrzymy sobie a później on krzyczy za późno więc posłusznie powracam na swoje rzadko zasypiasz obok mnie na poduszce z puchu miś którego nikt nie kupił tak bliski jak daleki rozgrzany termofor na krążenie kiedy śpisz obok Agnieszki

35


Dawid Winiarski Pisze ciekawie, choć staroświecko. Można się w tych tekstach dopatrzyć wpływu poezji Kazimierza Przerwy-Tetmajera. Zawierają kilka interesujących i oryginalnych fraz, zatem być może są swoistą próbą i zapowiedzią bardziej wypracowanych, dojrzalszych utworów.

36


Chciałbym...

Chciałbym poznać ludzkie dusze, przeglądać się w nich jak w lustrze, znaleźć to, co popycha je do istnienia, ujrzeć ich ból i radość rozważając nad sensem ich zamyślenia. Chwycić za serce schowane w klatce i zgasić wszelkie konflikty, nieporozumienia, ukazać przed światem nagą prawdę, odsłonić duszę dając wyraz bezsensowności istnienia. Wyłożyć na pozłacaną tacę wszelkie emocje płynące z wnętrza, oddać ludziom co ludzkie, a duszy dać moc do odejścia.

37


Do wnętrza 38

Cóż tak naprawdę biorę w posiadanie, prócz wersów i sztuki, nic w zasadzie, oddaję wszystko inne co nie moje, powietrze, pożywienie, na serce zaś przywdziewam czarną zbroję i mknę, pędzę podrywając tumany kurzu, dokąd nie wiem, byle dalej od tego milczącego tłumu. Jakże to tak kneblować poetę, chcieć uciszyć, zabrać papier i atrament, przyjąć do siebie jak swego, a jak wroga traktować chorowitego. Nie po to zrodzony wedle prawa Bożego, żeby abdykować z urzędu pisarczyka, jeno określić mi dźwięki słowika i pianie spadających kropel deszczu.


Ogród duszy

W gaj dębowy wchodzę między kurchany, tu liście gęste tak że światło nie dociera, skąpany w lekkim świetle latarni park, ścieżkami drogę życia wskazuje. Za każdą ścieżką coraz to nowe rośliny, z podłoża, które z mchu jest utkane, czarna jak noc i cięta jak słowa, wyrasta róża koloru czarnego kota. Pośrodku altana w gaju przy oliwie, w niej posąg ukuty w diamencie, Afrodyty co pianę ma przy nogach, a kwiat tuberozy kwitnie na jej ręce. Tu szatan z czeluści piekieł z Panem Niebieskim prowadzą schadzki, w szachy na platynowej planszy, grają ludzkimi duszyczkami. Wśród drzewa olchy i lipy, co jak kolumny sterczą z ziemi poczęte, podpierają niebiańskie sklepienia by nie zapadło się przy lekkim powiewie. Artemida bogini łowów placówkę na ziemi swoją wyznaczyła, brat jej Apollo kryje się za klonem jak dzieci bawiące, brat z siostrą wyzwolone. Prometeusz ogień swój rozpala, do budowy chaty znalazł miejsce, niech każdy kto rad jest lasów potęgi, odwiedzi, zagrzeje jaźni pobyt.

39


Agata Pawełek A więc pisaniem ‘na poważnie’ zajęła się parę lat temu, a wszystkie dotychczasowe opowiadania były związane z fantastyką, którą osobiście uwielbia. Jest dość nietypowa jeśli chodzi o poglądy, styl i ogólne nastawienie, co niektórych ludzi dziwi - może spowodowane jest to popularnym podejściem młodych ludzi do życia, czyli ‘mieć znaczy być’, którego nie jest zwolenniczką. Pozdrawia oczywiście wszystkich materialistów. Wychowywana w pokrowcach gitarowych z płytami Erica Claptona i Dżemu, wyrosła na miłośnika starej muzyki od jazzu przez blues po rock i metal. Tym, którzy lubią pogrzebać w historii prawdziwego rocka poleca poczytanie choćby na Wikipedii o jego prekursorach. Bo, nie ukrywajmy, to co teraz nazywa się rockiem, kompletnie nie przypomina dawnego brzmienia. Ale prócz muzycznego hobby szkicuje istoty wyimaginowane, jeździ konno i śpi. 40 Miłego odbioru.

Uczta lub głód - fragment powieści


Księżycowi jeźdźcy Jeźdźcy zanurzali się coraz głębiej w dziką puszczę. Jechali już od dwóch tygodni bez chociażby jednego ciepłego noclegu. Zmęczeni, milczący z głowami opadniętymi na piersi - jedyną pociechą był dla nich jasny wierny księżyc. Aż do tej chwili podróżowali osnuci płaszczem ciszy, gdy przerwał go młody chłopak: - Ten las nigdy się nie skończy? I czego tak się boicie? - Zamilcz, Rodenie! Jesteś na tyle dorosły, by przemilczeć niektóre sprawy i nie zadawać głupich pytań uciszył go mężczyzna, jadący na czele konwoju. Pomijając gęsty zarost, Roden był bardzo do niego podobny. - Tu nie chodzi o Przedwieczny Bór, chłopcze, lecz o gościniec. Tym traktem uczęszczają Oni. Starzec początkowo oddalony od karawany, podjechał do Rodena, wypuszczając gęsty kłąb pary spod kaptura. Nawet spod długich grubych rękawów dochodził brzęk metalowych zawieszek w kształcie zwierząt, roślin, a rzadziej ludzi. Każdy z nich oznaczał kolejny stopień Uzdrowiciela a także inny rok słonecznej klepsydry. Na nadgarstkach starca było niezliczenie wiele takich wisiorków, a rzemyki, do których były doczepione na 41 skutek lat, kontaktu z wodą i brudem nabrały jednolitego brunatnego koloru, lecz wciąż mocno opinały skórę jeźdźca. Młodzieniec przechylił się mimowolnie w stronę starucha, oczekując opowieści. - Dosyć tego, Conroyu! - dowódca przerwał starcowi. - To nie czas na bajki! Jesteśmy na niebezpiecznym terenie, więc bądźcie czujni. - Urwał. - I proszę, abyście o tym pamiętali. Mężczyzna prychnął, ale ostra reakcja przywódcy jeszcze bardziej podsyciła gorącą już ciekawość Rodena. Zamierzał przy następnym postoju, usiąść koło starca i wypytać go o wszystko. Podniecony atmosferą grozy i tajemniczości, co chwila zerkał na Conroy’a. Gdy znów zapadło milczenie, słyszał tylko chrzęst śniegu pod kopytami i wycie bezlitosnego wiatru. Jakiś jeździec z tyłu otulił się szczelniej niedźwiedzim futrem, inny, z cichym westchnieniem, poklepał zmęczonego konia. Mimo niepogody żołnierze nie stracili ducha. Roderick, ojciec Rodena, zastanawiał się, po co wyjeżdżał ze swojego grodu. Zostawił ciepłe łóżko, w którym spała jego żona, tylko po to, aby zmarnować dwa tygodnie na dotarcie do miejsca, w którego istnienie, coraz mniej wierzył. Ci, których przysiągł sprowadzić na pewno już nie żyli, rozszarpani przez dzikie zwierzęta, których w tych lasach nie brakowało.


Przeklęta chwila, gdy podjąłem tę bzdurną decyzję, pomyślał. Odwrócił się w oszronionym siodle, by spojrzeć na syna. Był taki młody, jeszcze nie skończył szesnastu klepsydr ani nie zaznał ciepła kobiety. Jak mógł być na tyle ślepy, by wciągać dziecko w swój absurdalny pomysł? W tej samej chwili Roden podniósł wzrok, napotykając spojrzenie ojca. Nieśmiałe błękitne oczy zaiskrzyły się chłopięcą naiwnością. Rod odwrócił się pospiesznie. Nie chciał, by syn widział zwątpienie na jego twarzy. Przypomniała mu się chwila, gdy Roden przybiegł do niego dumny, pokazując parę włosków na brodzie. - Spójrz, mam brodę tak jak ty. Teraz jestem mężczyzną - powiedział, stając przed ojcem w rozkroku z dłońmi opartymi na biodrach. Roderick uśmiechnął się na wspomnienie tamtego dnia. Teraz twarz Rodena porastała gruba rudawobrązowa szczecina. Chłopiec nie golił się, tłumacząc, że jest to oznaka jego dorosłości. Jednak Rod nie mógł potępiać Rodena. Wszak sam zachowywał się podobnie w jego wieku - bo takie było wyobrażenie wszystkich młodych o dorosłym życiu. Zawiał lodowaty wicher, który zdmuchnął sprzed oczu Rodericka palenisko i jasnowłose dziecko. Przed 42 jeźdźcem rozpościerała za to ponownie swój nieprzenikniony płaszcz ciemność. - Rodericku! - Głos Aleksandra, odwiecznego kompana Roda, dobiegał jakby zza muru, stłumiony i oddalony o wiele staj. - Rod! Mężczyzna poczuł nagle szarpanie za prawy rękaw i spojrzał na przyjaciela, a właściwie jego cień. Twarz Aleksandra, kiedyś wiecznie uśmiechnięta, pokryta była zdziczałą czarną brodą, wesołe oczy zeszkliły się i zapadły ze zmęczenia i zimna. Miał przed sobą żywego trupa. - Musimy odpocząć! - Gdy mówił, para kłębami uciekała z ust mężczyzny jakby wraz z każdym słowem ulatniała się po kawałku dusza rycerza. - Konie nie dają już rady! Ludzie też nie! - Dobrze! - zawołał Rod, starając się przekrzyczeć gwizd wiatru. - Wyślij Dowa i Gordona, by znaleźli odpowiednie miejsce! Aleksander kiwnął głową i wycofał się na tył pochodu, okręcając swojego ogiera w miejscu. Po chwili dwa cienie mignęły koło Rodericka, by za chwilę zginąć w mrokach lasu. Roden patrzył tęskno za jeźdźcami, których płaszcze wydawały mu się skrzydłami kruków, oddalającymi się, by w końcu stopić z mrokiem drzew. Wzdrygnął się, gdy zimno przeszyło go aż do szpiku kości. Wyruszając


z rodzinnego miasta, myślał, że ta wyprawa będzie taka jak opowieści ojca - przepełniona walkami, nowymi miejscami oraz przygodami. Tutaj natomiast czekały go tylko zimno, głód i brak celu. Nie chciał tego. Powinni byli zawrócić już trzy dni temu, gdy padł pierwszy koń. Od początku było wiadomo, że Mai i Cane utopili się w licznych bagnach, gdzieś przy Nawiedzonej Granicy. A teraz za chwilę sam umrę. Już chciał wypowiedzieć swe obiekcje na głos, gdy wrócili zwiadowcy, kręcąc swymi wierzchowcami przed Roderickiem. Po chwili dyskusji, która nie mogła dojść do uszu chłopca przez szalejący wicher, mężczyźni poprowadzili pochód za wzniesienie, skryte w ciemnościach. Była tam skalna wnęka na tyle duża, by spokojnie pomieścić dwudziestu jeźdźców. - Cudownie - mruknął, na myśl o ognisku i ciepłym posiłku. Aż czuł szczypanie, gdy pomyślał, że rozłoży dłonie nad ogniskiem i ogrzeje lodowate palce. - Kiedy to było, gdy nocowaliśmy na suchej ziemi? - zaśmiał się Aleksander, rozsiodłując konia. Gdy zeskoczył, szron spadł z niego jak dodatkowe ubranie, łamiąc się przy każdym zgięciu. Pozostali mężczyźni zawtórowali mu ochoczo. Tylko Conroy stał nieruchomo pod ścianą wnęki. Przesuwał ręką po skale niczym ślepiec, szukający swej drogi - niepewnie jakby bał się, że jaskinia lada chwila runie. 43 Dow podszedł do niego. Staruch zawsze wydawał mu się dziwny, ale nic o tym nie wspominał, gdyż Rod lubił mieć go przy sobie. I niby, na co zda mu się w środku dziczy? Teraz jeździec wpatrywał się w dłoń, która pokryta była skórą pomarszczoną niczym wyschnięta pomarańcza. Dow skrzywił się. - Co robisz, dziadku? Conroy wzdrygnął się i spojrzał na rycerza. Popatrzył na niego chwilę zmrużonymi oczami, po czym ominął bez słowa i skierował w stronę Rodericka. Szedł szybko, mamrocząc coś pod nosem, a gdy stanął przed Rodem, wydusił z takim ciężarem jakby przebiegł staję: - Musimy stąd wyruszać! Jak najszybciej musimy opuścić to miejsce! Roderick popatrzył na niego zdumiony, unosząc pytająco brwi. - A co się stało? - spytał. - Boisz się, że twoje stare gnaty obiją się na twardym podłożu? Conroy zignorował go. - Te ściany! Są… Ich! Nie możemy tu zostać ani chwili dłużej! - krzyczał starzec, wskazując drżącą ręką wnętrze jaskini. Rod zmarszczył brwi. Wszyscy wiedzieli, że to zły znak. Nawet Conroy cofnął się o krok.


- Cały okręg setek staj wokół nas to nieznane lasy, bagna i bogowie wiedzą, co jeszcze, należące do dzikich plemion! Powiedz mi, jak mam znaleźć bezpieczne miejsce w tym piekle?! Chcesz nas zabić, starcze? Roderick jakby nagle urósł do rozmiarów olbrzyma, stojącego nad skulonym dziadkiem. Conroy patrzył na niego ze strachem w oczach. Przełknął głośno ślinę i wydukał niezrozumiale: - Podejdź do ściany. Roderick zmierzył starca gniewnym spojrzeniem. Czuł na plecach uważne spojrzenia kompanów. Wiedział, że czekają na jego decyzję. Był ich dowódcą i ufali mu bezgranicznie. Nie mógł ich teraz zawieść. Po chwili zdjął rękawicę, przetarł twarz dłonią i zrezygnowany podszedł do skały. Przesuwając po niej palcami, czuł twardy zimny materiał, który budził w nim niewytłumaczalny lęk. Wyczuł otaczającą skałę, niemal namacalną aurę, która zdawała się go hipnotyzować swoją tajemniczością. Odniósł wrażenie, że kamień wzywa go, by poddał się tajemnicy. Rycerz oderwał dłoń. - To marmur - wyszeptał za nim Conroy. - Skała bogów i... - ... Ich - dokończył Rod, wciąż stojąc twarzą do ściany. Nie mógł oderwać oczu od jasnego blasku 44 przebijającego się jakby od środka wzgórza. Wydawało się jak gdyby ta jasność oświetlała wnętrze groty. - Jest wygładzony. Początkowo nie zwracał na to uwagi, ale teraz zrozumiał obawy starca. Ktoś musiał wykończyć to wnętrze, a jedynymi istotami poruszającymi się tym traktem były przeklęte Dzieci Wybrzeża. Musiał pomyśleć. Jeździec nie słuchał burknięć i sprzeciwów Conroy’a. Podniósł dłoń i rozmasował obolałą od zimna twarz, po czym milcząc, wrócił do konia. Biały pot zamarzł na sierści zwierzęcia niczym poranny szron na źdźbłach stepowych traw. I on i wierzchowiec byli zbyt zmęczeni, by ruszać w dalszą drogę. Nie pałał też jednak chęcią przenocowania w nawiedzonym przez demony miejscu. Odwrócił się, wodząc spojrzeniem po swoich jeźdźcach. Widział tylko sine otoczki oczu i zdziczałe brody, liście wystające gdzieniegdzie z włosów. Nie rozpoznał w tych mężczyznach ludzi, którzy z nim wyruszyli. Gdzie podziali się dawni przyjaciele? I jeszcze był Roden. Jego ludzie czekali na decyzję. Wiedział, że zaakceptują nawet najgorszy rozkaz, byli gotowi zginąć razem z nim. Znał ich. Rod opuścił ze zrezygnowaniem głowę. - Conroy - zwrócił się spokojnie do starca. - Musimy tu zostać. Nie sądzę, żeby w promieniu choćby kilkudziesięciu staj znajdował się jakiś gród czy nawet podobna jaskinia. Pomimo przeklętych budowniczych


tego miejsca, zmuszeni jesteśmy rozbić tu obóz. - Westchnął. - Wolę zginąć w walce z Przeklętymi niż sczeznąć na mrozie. Znam twoje zdanie. Ale zostajemy. Starzec stęknął i zamknął oczy. Wiedział, że przegrał. Zrezygnowany odszedł w ciemność, mrucząc coś o strachu. Tak, Roderick bał się tego miejsca i istot, które je stworzyły oraz o których istnieniu tak mało wiedział. Jak każdy rycerz, wolał wiedzieć, z kim ma do czynienia. Jednak nie chciał okazać słabości przy swoich ludziach, a szczególnie przy synu. Co by sobie pomyślał, gdyby dowiedział się, że ojciec nie wie, gdzie się znajdują? Już dawno byliby z powrotem w domu, gdyby nie jego impulsywność, chory upór i duma, a sam leżałby koło żony, bezpieczny w jej ramionach. Bogowie, zabijcie mnie za tę głupotę, ale pozwólcie chłopcu wrócić do domu, myślał, siedząc przy ognisku wraz z pozostałymi jeźdźcami. - Przydałby się jakiś grajek - mruknął Kearney, łamiąc wielką gałąź jedną ręką. Był podrzutkiem, które zostawiła jakaś trupa wędrownych aktorów pod drzwiami starej znachorki. Już, jako niemowlę wykazywał się niewyobrażalną siłą. Chodziły pogłoski, że w jego żyłach płynęła krew olbrzymów. 45 - Raczej kobieta. - Gordon grzał dłonie nad ogniem. Przystojny szatyn zwrócił się do Rodena: - Zamiast ciepła ogniska, wolałbym czuć ciepło kobiecych piersi! Nawet nie wiesz, ile jest warta, gdy wracasz z lodowatej puszczy. Chłopcze, mówię ci! Nie ma nic lepszego, to najlepsze lekarstwo! - Daj chłopakowi spokój - wtrącił Aleksander, po czym schylił się do najmłodszego jeźdźca. - Nie słuchaj go, Rodenie. Gordonowi zawsze w głowie tyko jedno. Dziwię się, że jeszcze żyje. - Bo jestem z was najlepszy! I nie mów, że nie chciałbyś być teraz z kobietą. - Rycerz wyszczerzył się, ukazując brudne zęby. - Zamknij się - uciął Aleksander, rzucając w przyjaciela śniegiem i wszyscy zaczęli się śmiać. Korzystając z nieuwagi ojca i pozostałych, Roden odszedł od wesołego towarzystwa i usiadł przy Conroy’u. Starzec siedział na dużym głazie, poza kręgiem światła i wpatrywał się w otchłań puszczy. - Ile lat księżycowych przeżyłeś, Conroy’u? - spytał chłopiec, wpatrując się w kościstego mężczyznę. Nawet pod grubym płaszczem widać było jego chude kościste ciało. Ten jednak nie zwrócił uwagi na Rodena, tylko mocniej przytulił do siebie drewnianą laskę. Milczał jakiś czas, ale po chwili jakby ocknął się ze snu i niemal


niedosłyszalnie odpowiedział: - Za wiele. Już dawno powinienem umrzeć. - To, czemu jeszcze tu jesteś? - Obłok pary wyleciał z ust blondyna. Chłopak uśmiechnął się, poklepując starca. Ten skulił się, malejąc jeszcze bardziej i uwypuklając swój garb. Roden słyszał od jeźdźców, że Conroy przeżył ponad trzy wieki, walcząc u boków najznamienitszych władców. Jednak, gdy pytał o to ojca, ten ucinał rozmowę, nazywając to wszystko krakaniem wron. - Niemniej jednak - dodawał. - Conroy był kiedyś wspaniałym wojownikiem. Teraz Roden patrzył na malutkiego mężczyznę, który dosłownie rozpadał się w oczach. Trudno mu było sobie wyobrazić starca, dzierżącego miecz, zamkniętego w pięknej stalowej zbroi i siedzącego dumnie na koniu. - Bogowie mnie przeklęli. To kara za mą zbrodnię. Chłopak spojrzał na niego i otulił się jeszcze szczelniej futrem. - Długowieczność ma być klątwą? - Dziecko! - wykrzyknął starzec, gwałtownie przenosząc wzrok na Rodena. - Czy oglądanie śmierci 46 najbliższych, błędów kolejnych pokoleń, brak nadziei na pojednanie się z bogami i ukochanymi po śmierci to błogosławieństwo?! Conroy trząsł się od nadmiaru emocji, wbijając wzrok w kompana. Nie zorientował się, kiedy wiatr zrzucił mu kaptur, ukazując wypaloną literę X tuż przy prawej skroni. Dopiero po chwili zauważył strach w oczach Rodena oraz wzrok wbity w policzek, więc szybko nasunął kaptur z powrotem. Nie powinien tak się unosić, ale na szczęście nikt nie zwracał na nich uwagi. Conroy za długo chodził po tej ziemi, by przejmować się reakcją chłopca. W końcu to tylko kolejna nic nieznacząca blizna. - Wybacz - mruknął, ponownie siadając na kamieniu. - Nie powinienem tego mówić. Wyczuł, że Roden się przestraszył, ale poczuł również, że tym bardziej nie chciał odejść. Chłopak zwietrzył opowieść, a ciekawość była silniejsza niż strach. Czuć było, że w powietrzu unosi się jedno pytanie. Powiedz. - Kim są Dzieci Wybrzeża? W końcu przeszło mu to przez gardło, pomyślał Conroy, uśmiechając się pod nosem. - Naprawdę chcesz wiedzieć? - spytał, poprawiając uchwyt na drewnianej lasce. - W taką noc jak ta, opowieść o demonach jest bardzo niebezpieczna i nawet najmężniejszemu mrozi krew w żyłach.


Starzec zauważył wahanie młodego jeźdźca, ale milczał, czekając na odpowiedź. - Zaryzykuję - wydukał niepewnie Roden. Czuł, że starzec przygląda mu się spod kaptura, choć nie widział jego twarzy. Ta blizna. Musiała być zadana dawno temu, ale wciąż żarzyła się jakby dopiero, co oderwali od niej zbielały pręt. Jednak kto to zrobił? Przez moment zastanawiał się czy dobrze postąpił, przychodząc tu, ale nie było już odwrotu. Wyprostował się i uniósł brodę, by wyglądać jak najbardziej męsko. Skinął pewnie głową, dając znak, iż Conroy może zaczynać. Starzec westchnął. Zaczął wolno, wypowiadając każde słowo z hipnotyzującym namaszczeniem jakby wygłaszał mowę na cześć króla. - Jedni mówią, że wyglądają jak najohydniejsze monstra, inni, że podobni są do ludzi, jeszcze inni, że to zwierzęta, a znajdą się i tacy, którzy uważają ich istnienie za bajkę. - Starzec przybrał uroczysty ton człowieka zdradzającego wielką tajemnicę. - Różne są opowieści a każda prawdziwa, gdyż ci, którzy przeżyli ich atak, aż do śmierci pozostają otumanieni mrokiem tych demonów. Sam znałem i widziałem nieszczęśników, przykutych grubymi łańcuchami do ścian czy łóżek, wyjących w niebogłosy jakby zobaczyli samego Strażnika Moczar Zagubionych! Targani nieznanymi mocami już po kilku tygodniach byli potwornie 47 zdeformowani. Mieszkańcy niektórych wiosek zmęczeni, przestraszeni lub po prostu z miłosierdzia zabijali tych niedobitków, uwalniając się od nich na zawsze. Jednak zacznijmy od początku świata, kiedy to bogowie zesłali na ziemię Wielką Burzę, z której później narodził się człowiek i gdy później rasa ludzka musiała walczyć z innymi plemionami, na przykład Olbrzymami z Północy. Tak, one istniały jak wiele innych stworzeń. Jeszcze po dziś dzień niekiedy słyszy się o odnalezieniu ogromnych czaszek, gdzieś w północnych krainach. Wtedy też narodzili się herosi, tacy jak twój imiennik - Roden Pogromca Cienia. Wyplenili zagrożenia, dzielnie prowadząc wojny. Potem sprowadzali swe kobiety, by osiąść we wspaniałych krainach i płodzić potomstwo. W końcu ludzie stali się władcami wszechświata. Nic nie mogło już im zagrozić. Tak przynajmniej sądzili. I wtedy zjawili się Oni. Znikąd niczym duchy. Złodzieje dusz. Nikt ich nie widział ani nie słyszał. Nawet zwierzęta nie reagowały na ich przyjście. Nie trafiając na przeciwników, potrafiących stawić im czoła zaczęli się panoszyć po terenach naszych przodków. Niektórzy sądzili, że to posłańcy bogów, mający przypomnieć ludziom o swych stworzycielach. Jednak, gdy kapłani zaczęli oddawać cześć nowo


przybyłym istotom w nadziei na ocalenie ode złego, ataki nasiliły się. Wtedy też pojawiło się podejrzenie, iż jest to prastara rasa znad Mórz Bez Kresu. Do dziś nie wiemy, co jest prawdą. Wiemy jednak, iż w Czasach Archaicznych faktycznie coś nawiedzało nasze ziemie. Odbyła się też Wielka Wojna, ale, z czym naszym przodkom przyszło się borykać, to tylko bogowie wiedzą. A tych, co mogli coś wiedzieć szaleństwo zabrało z tego świata. Stare kroniki podają, iż wróg miał wycofać się za Przedwieczny Bór, do krajów nad morzami. To właśnie Roden Pogromca Cienia ich pokonał i wygnał. Od tamtego czasu nadajemy im imię Dzieci Wybrzeża - dzieci przeklętych, siejących zamęt i niepokój niczym fale morskie podczas sztormu. W końcu ludzie zapomnieli o dawnych czasach, poczęli wymyślać nowszych bogów i coraz nowsze wersje historii. Od Wielkiej Wojny minęły miliony lat spod różnych znaków, ale wciąż zdarzają się tajemnicze zabójstwa, wykonywane z niespotykaną precyzją. Jedynymi śladami, jakimi raczą nas zadowolić Dzieci Wybrzeża to strach i obłąkane niedobitki. Podobno mają być szybcy jak wiatr, cisi jak przelatujący motyl, zręczniejsi od kotów i niebezpieczni jak sama śmierć. Nie wiadomo jak ani czym walczą, ale gdy są blisko, ofiary czują śmiertelny chłód i widzą lśniące niczym poranne słońce zjawy. Budują świątynie 48 nieznanym bóstwom jedynie z białego marmuru. A ich wierzchowce... - Dosyć! - Gruby, zachrypnięty głos Rodericka przerwał dalszą opowieść. Conroy i Roden podskoczyli na jego dźwięk i odwrócili się w jego stronę. - Dosyć tych bujd! - powtórzył. - Nie macie jak dodawać sobie otuchy w zimową noc? - Wybacz, ojcze. - Skruszony Roden spuścił głowę, bojąc się spojrzeć w twarz potężnemu jak niedźwiedź dowódcy. - Wracaj do ognia - rozkazał krótko Roderick. Roden minął szybko ojca i posłusznie skierował się do obozowiska. Rod odprowadził go wzrokiem, a gdy syn odszedł na tyle, by nie mógł go usłyszeć, zwrócił się do starca: - Conroy’u, co to miało znaczyć? Nie dość, że straszysz moich ludzi i syna, to jeszcze stawiasz mnie w bardzo kłopotliwej sytuacji - zniżył głos, wyzbywając się gniewnego rodzicielskiego tonu, nieznającego sprzeciwu. - Wybacz. I nie wiń chłopca. To ja nie umiem trzymać języka za zębami. Twój syn jest bardzo inteligentny, mimo pozorów. Przecież jest twoim dziedzicem. Starzec patrzył jak Rod opada ciężko na ten sam głaz, na którym Roden słuchał opowieści. Masywny jeździec


oparł przedramiona na kolanach i opuścił głowę na piersi. Wyglądał dość nieporadnie mimo swych wielkich rozmiarów. - Zaczynam wątpić w powodzenie tej wyprawy - mruknął Roderick. Powiedział to bardziej do siebie niż do Conroy’a. Było to przyznanie się do błędu, którego Rod wolał nie akceptować. Mógł stracić zaufanie jedynych bliskich mu teraz ludzi i ośmieszyć się w oczach syna. Jednak przed Conroy’em nic się nie ukryło, więc wolał to powiedzieć z własnej woli niż zostać do tego zmuszonym. - Wiedziałem to pod koniec dziesiątego dnia - odparł staruszek. - To czemuś mi o tym nie powiedział?! Po to ze mną wyjechałeś! - rzucił ostro Rod, ale po chwili ochłonął i dodał spokojnie: - Wybacz. Po prostu… nie wiem, co robić. Gdzieś z głębi lasu dobiegło donośne wezwanie basiora, na które odpowiedziało kilka przeciągłych wyć. Wilki zwołują zebranie w świetle księżyca. - Gdybyś ślepo nie trzymał się swego honoru, bylibyśmy w domach, a twoi jeźdźcy zapładnialiby swoje kobiety. Jednak nie winię cię za to. Starzec naciągnął kaptur tak mocno, że Roderick widział tylko haczykowaty długi nos, poruszający się 49 z każdym słowem swojego właściciela. - Ale skoro podjąłeś się ciągnięcia niemożliwego, spraw by długie takie nie pozostało. Każdemu przeznaczone są chwile zwątpienia. Nie sposób im uciec. Jeśli ono w końcu nadejdzie, nie ufaj nikomu, nawet sobie. Działaj. Ryzykuj. Podejmuj decyzje jak dziecko. Nie zastanawiaj się czy dobrze robisz, bo nigdy nie posuniesz się naprzód - ciągnął starzec. - Musiałeś mieć silny argument, dla którego nie zawróciłeś cztery dni temu, prawda? Rod pokiwał głową. - Tak, to prawda. Ale... - Zaufaj swojej przeszłości - przerwał mu staruch, wpatrując się w czarne niebo. - Bogowie opiekują się tobą. Jesteś mądrym człowiekiem, Rod. Jeśli przyjmiesz dawne decyzje, zaakceptują je także twoi ludzie. Ale pamiętaj, że tylko głupiec się nie waha. A teraz wybacz. - Conroy pociągnął nosem. - Udam się na krótki odpoczynek, by potem móc pomedytować. Gdy staruszek wstał, Rod usłyszał chrupnięcie stawów i ciche przekleństwo.


Kornel Machnikowski Pelplinianin, młody grafoman, nieletni debiutant. Poszczęściło mu się i „Albinos” ukazał się drukiem. Liczy na podobne zrządzenia losu w ewentualnej przyszłej pracy twórczej. W celu bliższego poznania „autora” bez oporów kontaktować się z owym na Facebook’u.

50

ALBINOS - fragment powieści Najpierw rozmowa strasznie się nie kleiła. Szymon porwał się z motyką na słońce. Próbował poruszać ważne tematy, jednak w odpowiedzi słyszał tylko urwane zdania i burknięcia. Była twarda, cholernie


twarda. Wydawało się, że jest przygotowana na absolutnie każde jego słowo. Nie robiły na niej żadnego wrażenia. Później sytuacja zaczęła się powoli zmieniać. W jej niebotycznie wielkich oczach zaczęły pojawiać się iskierki zrozumienia, może nawet jakieś uczucia. Pocieszony tym faktem chłopak brnął coraz dalej w las rozmowy. Miał teraz wrażenie, że znalazł skrawek mapy z zaznaczonym wyjściem. Niby nic prostszego, tylko przez nie wyjść, ale początek drogi musiał wymyślać na bieżąco. Nie szło mu jednak tak beznadziejnie, jak się tego spodziewał. Drzewa nieufności stanowiły już coraz rzadszą ścianę. Ciął je jak najlepszy drwal piłą szczerych słów. Czasem potykał się o korzeń jakiegoś zaskakującego pytania, ale szybko wstawał na nogi. W końcu las stał się bardziej przystępny. Bardziej uregulowany, ujarzmiony. Nie był już nieokiełznaną puszczą, a zagajnikiem. Jednak nawet najmniejszy zagajnik ma swoje sekrety i pułapki. Stąpał więc dalej ostrożnie, aczkolwiek żwawo naprzód. W końcu zszedł z grząskiej warstwy pytających o wszystko mchów i znalazł się na ubitej ścieżce pewności i uczucia. Nie było już możliwości, żeby coś poszło nie tak. Dróżka, choć kręta, parła ostro do przodu. Z każdym krokiem-słowem zbliżał się do jej wielkiego i tak przez niego zranionego serca. Zrozumienie tego, co ono kryło, było tylko kwestią czasu. Nagle, nie wiadomo skąd, na dróżce wyrosło spore drzewo. 51 „Co cię łączy z Mariolą?” - głosił napis wyryty w korze. Pytanie to ścięło go z nóg. Runęło na niego z hukiem i trzaskiem. Sytuacja zmieniła się jak w kalejdoskopie. Ma mapie nie było żadnej odpowiedzi, on sam też nie wiedział, co powiedzieć. Bo w końcu kim ona dla niego była? Przyjaciółką? Nie, chyba coś więcej. Z przyjaciółką nie całuje się w końcu na szpitalnym łóżku. Pień pytania naciskał niemiłosiernie na kości jego starań. Czy prawda wystarczy, żeby dźwignąć tak wielki ciężar? Liczył na to całym sercem. Powiedział wszystko, WSZYSTKO, tak jak było. Najpierw nad lasem zebrały się burzowe chmury. Takich nie zobaczy się w żadnym filmie katastroficznym. Ciskały błyskawicami wyrzutów i oskarżeń tak, że w końcu cały las ogarnął pożar. Płomienie otoczyły odkrywcę, który wciąż leżał przygnieciony drzewem. Próbował jakoś zagasić to wszystko tłumaczeniami, przeprosinami, ale to tylko podsycało płomienie. Zebrał się w końcu na odwagę i krzyknął w przestrzeń: „Oko za oko, ząb za ząb”. Zadziałało natychmiast. Spadł deszcz wybaczenia i ugasił pożar. Drzewo stało się lekkie jak kartonowe pudełko, zrzucił je z siebie. Teraz nie pozostawało nic, jak tylko wybiec z lasu na słoneczne pole miłości.


zabawowe bazgroły - fragmenty

1. Żeby na kartce pojawiały się kolejne słowa, należy trzymać na wodzy swój rozsądek. Pisanie w moim przypadku zaczęło się od szalonej improwizacji i chyba takim zjawiskiem powinno pozostać. Zdanie układające się w głowie przeciska się przez kolejne zwoje i daje wiele radości, bo znajdują je - to zdanie słowa dawno przez autora zapomniane i nieopisanie podświadome. Stajesz się potokiem słów, a nie tylko wodą i innymi węglami czy fosforami. Każde zdanie jest jednym wiadrem zaczerpniętym z tego potoku. Pamiętaj, jeśli się zawahasz, cała woda wyleje się na chłonny piasek rozsądku, a on nie dość, że nie wybacza, 52 to ogranicza i uniemożliwia przekazanie czegokolwiek - nawet niczego. Przekazywanie niczego nie jest takie łatwe. Ba! Powiedziałbym nawet, że jest to zajęcie trudne cholernie, a graniczące z niemożliwym. Przecież każdy może znaleźć jakąś wartość w owym „niczym”. 2. Jak ciężko cokolwiek ustalić z góry. Jedynie z czcionką idzie mi dość łatwo, bo używam tylko dwóch jej rodzajów. Reszta jest chmurą, mgłą, labiryntem. Opisywanie tego zagubienia wiąże się z unikaniem konkretów, gdyż one nie istnieją. Za każdym razem, kiedy wydaje mi się, że zbliżyłem się do czegoś, co można by opatrzyć etykietą „KONKRET”, następuje sekundowa przerwa w dostawie prądu. W czasie owej przerwy (nie mam pewności czy dzieje się to samoistnie, czy też maczają w tym palce elfy, skrzaty etc.) dokonuje się całkowita zmiana dekoracji, a ja stoję na zupełnie zmienionej scenie z pustym scenariuszem. Nic nie zostało na swoim miejscu, oprócz mojego zagubienia, jeżeli da się je jakkolwiek umiejscowić. Nie ma pewności, czy teatr, w którym zamierzałem tworzyć moją sztukę został spalony, okradziony, czy też była to trupa objazdowa, a ja zabrałem się do pracy na autostradzie.


3. Prostota formy. Pojedynczy głos w otchłani krzyków. Zero udziwniania, ubarwiania. Zdawanie relacji zgodnej (prawie) z rzeczywistością. Przyszła. Krokiem równym jak żołnierz. Z figurą dużo od żołnierza lepszą. Przyciągnęła moje spojrzenie, ale przy jej wyglądzie to nic trudnego. Usiadła przy stoliku, na krzesełku. Założyła nogę na nogę, a ja zauważyłem ich prostotę. Były tak oczywiście piękne, że nikt w sali nie wygłosił słowa sprzeciwu. Wszystkie męskie, pół-męskie i ćwierć-męskie oczy zwróciły się w jej stronę. Nie spodobało się to licznym partnerkom owych samców. Obrzydliwi wzrokowcy. Nie jestem zatem samcem. Pragnąłem ją poznać. Nie ze względu na boskość jej zapachu, który pobiegł do mnie, kiedy jakiś emeryt (on także natychmiastowo zainteresował się ową niewiastą) otworzył drzwi restauracji. Słowo restauracja nie jest tutaj użyte z przesadą. Kawałek ziemniaczka z sosem koperkowym kosztował astronomiczne 30 złotych. To bez wątpienia była restauracja. Chciałem ją poznać, bo widziałem w jej oczach tajemnicę. Wszystko stworzenie przestało przeżuwać pokarmy już minutę temu i nadal się do tego nie zabrało. Świat stanął w miejscu. 53 - Co za ludzie - pomyślałem sobie przełykając ślinę.


kalendarz 54

wstrzymuję oddech żyję na wdechu aż do zawrotów głowy aż świat zacznie odjeżdżać staram się przetrwać w podwodnej codzienności pełnej glonów nudy wielkich ryb szarości kaleczą mi kostki liżą pod sercem

czekając na butlę z tlenem walczę o przeżycie z ośmiornicą przytłaczającego DZIŚ wszystko co ma jakiś sens dzieje się zawsze JUTRO dzieje się na powierzchni na którą te potwory mnie nie puszczają jutro ucieka z horyzontu przenika przez palce staje się rzeczywiste na sekundę pozostawia swój smak na języku zaszczuwa z uśmiechem na ustach tresuje swym boskim okiem żeby dziś na zawsze stało się jutrem bo to pierwszy tak ważny dla mnie dzień


schizofrenia Ten sam bezsprzecznie Czy jesteś pewny? jestem Czy jesteś chory? o nie Wiesz, że się mylisz? że co? To normalne, u ludzi wiem, wiem Taki błąd… przestań! Mnie nie ma jak nie? Mówisz do siebie mówię?

Dobrze… Piszesz właśnie Nie bądź drobiazgowy będę Tylko się nie dziw czemu? Temu, że krzywo patrzą patrzą? Zdarza im się czemu? „Dlaczego”, mój drogi boże… Nie wzywaj na… dobra! Widzisz jak to jest? acha… Monosylaby przestań! To mów normalnie po co? Nie jesteś aż tak tępy zakład? Sam ze sobą? jasne! O wszystko? stoi

55


Luiza Kaliszewska Ukończyła II LO im Ziemi Kociewskiej w Starogardzie Gdańskim. Jest dyplomantką PSM im. Witolda Lutosławskiego w Starogardzie Gdańskim

56

Rok szkolny 2010/2011: III miejsce w XIII Konkursie Wiolonczelowo - Kontrabasowym w Malborku II miejsce w II Międzynarodowym Konkursie Kontrabasowym Szkół Muzycznych I i II st. „Gradus ad Parnassum” w PSM I st. w Starogardzie Gdańskim Rok 2011/2012: Wyróżnienie w XIV Konkursie Wiolonczelowo - Kontrabasowym, Malbork 2012 III miejsce w V Gdyńskich Spotkaniach Kontrabasowych - Gdynia 2012 II miejsce w III Pomorskich Dniach Kontrabasowych w Starogardzie Gdańskim Słucha głównie muzyki hard rockowej, ale lubi też odnajdywać się w różnych gatunkach muzyki jak np. poezja śpiewana, reggae, blues,punk etc. Gra na kontrabasie muzykę klasyczną, na gitarze rozrywkową Ulubione zespoły: Led Zeppelin, Deep Purple, Iron Maiden. Jest stypendystką Fundacji OKO-LICE KULTURY.


WIECZÓR AUTORSKI

Kornel Machnikowski

ALBINOS powieść

Luiza Kaliszewska

LOTOSS gitara i wokal

57


Daria Laskowska Fotografia jest pokazywaniem tego co widzę. Jest dla mnie w pewnej formie wypowiedzią, bo jednym zdjęciem można więcej przekazać 58 niż tysiącem słów. Pasją, sposobem na oderwanie się od rzeczywistości. Jest to moje życie.


Daria Szczygieł Fotografią interesuję się od kilku lat, najbardziej zachwycają mnie ludzie. W ludzkich emocjach odnajduję to, co moim zdaniem warto przedstawić na zdjęciach, zarówno w fotografii portretowej, artystycznej, czy reportażowej. W fotografii uwielbiam odkrywanie. Odkrywanie ludzi, siebie światła oraz własnego fotograficznego świata. Moja fotograficzna droga stale się kształtuje, cały czas staram się rozwijać, by z jak najlepszym efektem odzwierciedlić na zdjęciach obrazy, które powstają w mej głowie.

59


Marta Streng Fotografik, absolwentka Sopockiej Szkoły Fotografii WFH, stypendystka Fundacji OKO-LICE KULTURY. Żyje pasją do chwytania w klatki emocji, piękna, prawdziwości i ulotności. Mimo postępującego współcześnie nacisku na edycję i idealizację woli swoje zdjęcia pozostawiać samym sobie, by broniły się treścią. Ciągle eksperymentuje i wyprowadza swoje wewnętrzne potwory na spacer, by mogły oddychać pełną piersią i mieć swoje zdanie przy naciskaniu spustu migawki. Inspiruje ją życie i daleko biegnąca wyobraźnia.

60



k ilk a w ybranych u t worów k ilk u auto rów z o k o l ic

-----------------------

Agata Pawełek Ania Prz ybylska Basia Jedwabska Błażej Kośnik Daria Laskowska Daria Szcz ygieł Dawid Winiarski Hania Osijewska Jolanta Steppun Kornel Machnikowski Luiza Kaliszewska Mateusz Brucki Mar ta Streng --------------------------------

Z A P O W I E D Z I

130705


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.