KRZYŻÓWKA W ŚRODKU!
E-HULAJNOGI Nowa moda OPANOWAŁA świat
CO NAM W DUSZY GRA?
Przegląd letnich festiwali muzycznych
HIMALAIZM
O górskiej pasji rozmawiamy z Jerzym Natkańskim
ISSN 2450-7512 nr 72 CZERWIEC 2019
Odkryj w sobie
LIDERA! ZDOBĄDŹ Kompetencje do bycia liderem
POZNAJ swoje mocne strony
PODZIEL SIĘ
SPOTKAJ ludzi do współpracy
NAUCZ SIĘ
swoimi pomysłami i doświadczeniem
ekonomicznych aspektów prowadzenia projektów
INFORMACJE NA TEMAT SZKOLEŃ: WWW.AKADEMIALIDEROWRP.PL BĄDŹ NA BIEŻĄCO: FB @AKADEMIALIDEROWRP Organizator
Partnerzy strategiczni
Mateusz Zardzewiały
„Koncept” magazyn akademicki Wydawca: Fundacja Inicjatyw Młodzieżowych Adres: ul. Solec 81b; lok. 73A, 00-382 Warszawa Strona: www.FundacjaInicjatyw Mlodziezowych.pl www.gazetakoncept.pl
Nadciąga pato-marketing?
E-mail: redakcja@gazetakoncept.pl
odobno narzekanie to jedna z oznak starości. Nie wiem, czy to prawda, ale jednak są takie chwile w życiu, kiedy nie narzekać po prostu nie wypada. Na przykład teraz. Więc wybaczcie i pozwólcie. A piszę te słowa krótko po finale Ligi Mistrzów. Choć sam mecz (nudny jak flaki z olejem) nie ma w tej historii większego znaczenia. Bo starcie Liverpoolu z Tottenhamem to tylko tło przerażającej historii. Oto w 18. minucie spotkania na murawę wbiegła skąpo odziana (choć hojnie obdarzona) kobieta. Szybko się okazało, że to znana z Instagrama modelka Kinsey Wolanski. Na swoim kusym stroju miała reklamę internetowego projektu Vitalija Zdorovetskiego, który jest YouTuberem, a prywatnie życiowym partnerem Kinsey (no i podobno również byłym aktorem filmów porno). Oczywiście marketingowo to doskonały ruch: atrakcyjna kobieta, kusy strój i wielomilionowa – głównie męska – widownia. Nic więc dziwnego, że akcje „gwiazdy” instagrama szybują: w ciągu kilku godzin jej profil urósł o 2 mln obserwujących (przed happeningiem było ich ok. 400 tys.). To nie pierwszy przypadek, gdy w taki sposób popsuto widowisko sportowe (zresztą kilka lat wcześniej identycznie postąpił Zdorovetski). Jednak chyba pierwszy w którym – poza negatywnymi skutkami (choćby zakaz stadionowy) – taka chwila chwila szaleństwa przyniosła wykonawcy wymierny sukces marketingowy. W tej sytuacji z nieukrywaną obawą patrzę w przyszłość, zastawiając się, czy po pato-streamerach nadchodzi czas pato-promocji. Oby nie. Iskierką nadziei jest tu fakt, że Instagram bardzo szybko usunął konto Kinsey Wolanski. Z kolei na Twitterze bohaterka akcji napisała: „Rób rzeczy, które cię przerażają, wyjdź ze swojej strefy komfortu. Żyję dla tych chwil, które sprawiają, że moje serce bije szybciej”. Może więc to wszystko było efektem urazu mózgu wywołanego wiarą w coachingowe mądrości? Miejmy nadzieję. Bo inaczej pato-celebryci zepsują kolejny obszar życia.
P
Redakcja: Mateusz Zardzewiały (red. nacz.), Dominika Palcar, Wiktor Świetlik, Hubert Kowalski, Filip Cieśliński, Mateusz Kuczmierowski i inni Projekt, skład i łamanie: Shine Art Studio Korekta: Aleksandra Klimkowska Druk prasowy wykonuje Drukarnia Art Kazimierz Jannasz z siedzibą w Warszawie. Aby poznać ofertę reklamową, prosimy o kontakt pod adresem: redakcja@gazetakoncept.pl Chcesz dystrybuować „Koncept” na swojej uczelni? -> PISZ: redakcja@gazetakoncept.pl
ZNAJDŹ NAS: @GazetaKoncept @FundacjaFIM /fundacja inicjatyw mlodziezowych
koncept 3
Spis treści 9-11 3 // NA POCZĄTEK
Nadciąga pato-marketing?
22-24 // KULTURA Mateusz Kuczmierowski
Mateusz Zardzewiały
5-8 // WYWIAD NUMERU Na dachu świata
Z Jerzym Natkańskim rozmawia Filip Cieśliński
9-11 // FOTOREPORTAŻ Essaouira
Joanna Proskień
14-15
12-13 // KALENDARIUM Kultura festiwalowa Kamil Kijanka
14-15 // EDUKACJA
Sesja! Jak zdać i nie zwariować? Hubert Kowalski
16-17 // TECHNOLGOIE Hulaj, a będziesz cool? Agnieszka Niewińska
25 // TOTALIZATOR
Od sportu do e-sportu
26-27 // HISTORIA
Szpiegowskie porachunki Kordian Kuczma
28-29 // PODRÓŻE
Książ– zamek pełen tajemnic Kamil Kijanka
30 // EKONOMIA
Pierwsza pomoc w przypadku cyberataku „Aktywny Student” wraca zaraz po wakacjach!
31 // FELIETON
Po co nam wiedza? Wiktor Świetlik
18-19
18-19 // ISTOTNIE
Alternatywne drogi kariery po studiach prawniczych Sebastian Stankiewicz
20-21 // SPORT
Wyjątkowy debiutant – Union Berlin w Bundeslidze Kamil Kijanka
26-27 4 czerwiec 2019
Filip Cieśliński
Na dachu świata
Jerzy Natkański urodził się 16 marca 1954 r. w Gdyni. Jest absolwentem turystyki na AWF w Krakowie. Góry poznał na każdym możliwym poziomie – od turysty, przez przewodnika bieszczadzkiego i biegi górskie, po liczne wyprawy w Himalaje. Należy do Klubu Wysokogórskiego w Warszawie. Wspinał się we wszystkich najwyższych pasmach świata. Był kierownikiem czterech wypraw unifikacyjnych „Polskiego Himalaizmu Zimowego” – na Manaslu, Dhaulagiri, Broad Peak i K2. Był wiceprezesem i sekretarzem generalnym PZA. Od 2004 roku jest dyrektorem Fundacji Wspierania Alpinizmu Polskiego im. Jerzego Kukuczki.
Czy góry mają duszę? Nie, wydaje mi się, że to jest kupa kamieni. Myślałem, że himalaiści lubią tę kupę kamieni personifikować. Jesteśmy dosyć przesądni. Czasem mówimy, że „góra nas nie wpuściła”, „nie dała się zdobyć”. Ale nic głębszego chyba się za tym nie kryje. A gdyby ją jednak miała? Więcej – gdyby była istotą myślącą. Co myślałby sobie taki Everest, widząc niekończące się kolejki czekające na zdobycie szczytu? Trudno wczuwać się w górę. Na pewno wejście każdej z tych osób, nawet gdyby tam stała w wielkich kolejkach, jest w wymiarze osobistym wielkim sukcesem. Ludzie się przygotowują, wydają olbrzymie sumy pieniędzy. Udział w takiej wyprawie to od 30 do 70 tysięcy dolarów w zależności od wsparcia, które jest tam udzielane, czy przysługujących butli tlenu. Ale to też są himalaiści. Na takiej samej zasadzie, na której kolarzem jest osoba, która jeździ sobie w podwórkowych zawodach. Od strony wysiłkowej są to niewątpliwie duże osiągnięcia, ale ze strony sportowej żadne.
Fot. arch. Jerzy Natkański / facebook.com
Czy te dwa światy – sportowy i turystyczny, organizowany na tak dużą skalę – mogą w najwyższych górach świata koegzystować? Muszą. Po pierwsze – nie jesteśmy w stanie nic na to poradzić. Co jednak ważniejsze, te wszystkie przejścia odbywające się w wymiarze sportowym są przeprowadzane na innych drogach i ścianach. W rzeczoną drogę więc sobie nie wchodzicie. Tylko czy ta, którą podąża turystyka górska na Evereście, nie doprowadziła do przekroczenia pewnej granicy bezpiecznego, zdrowego himalaizmu? Przeciwnie, myślę, że ta granica się wręcz przesunęła. Każda z tych osób się przygotowuje, poziom bezpieczeństwa w pewnym sensie rośnie. Te kilkanaście ofiar śmiertelnych to po prostu 6 czerwiec 2019
Osoba będąca na wysokości jest odwodniona, wychłodzona i niedotleniona i jej ocena sytuacji znacznie się pogarsza.
Przez góry studiowałem w sumie 18 lat.
kich tragedii i spektakularnych osiągnięć. Tym drugim miało być zimowe wejście na K2 w 2018 roku. Pan przez 10 lat był u steru programu „Polski Himalaizm Zimowy” i partycypował w przygotowaniu himalaistów do tej wyprawy. Prowadziłem pięć wypraw unifikacyjnych, miałem okazję poznać właściwie wszystkich, którzy obecnie w tym programie istnieją. Celem wypraw było przede wszystkim doskonalenie wspinaczkowe w wysokich górach – logistyka związana z takimi projektami, mechanizm aklimatyzowania się, sprawdzania się na wysokości. To również trening mentalny dla całych zespołów? Wspólne wyjazdy, gdy spędza się razem miesiąc czy dwa w skrajnych warunkach i jest się podatnym na niebezpieczeństwo, mocno cementują relacje. efekt skali. Na kilkaset osób podejmujących tę próbę prawdopodobnie większa część z nich nie przechodziła wcześniej specjalistycznych badań. Tak ekstremalna wysokość powoduje, że choroby się ujawniają. Gdybyśmy naszą populację przebadali pod kątem chorób kardiologicznych, to prawdopodobnie by się okazało, że jest ich dużo więcej. Nikt jednak tego nie robi, bo na co dzień nie musi się zmagać z takimi warunkami, jakie mają miejsce w wysokich górach. Mieliśmy sytuację, kiedy w programie „Polski Himalaizm Zimowy” sami przechodziliśmy takie badania w klinice Religi w Zabrzu. Okazało się, że na te 20 osób, czołowych polskich himalaistów, kilka ma problemy. Może nie eliminujące, ale z rangi tych, które mogą pojawić się tylko raz w życiu i więcej nie będą miały już okazji. Te kolejki i tłumy w bazach nie niosą więc ze sobą żadnego zagrożenia? Do wielkiej tragedii może tam dojść, jeśli zejdzie lawina albo oberwie się serak i zabije nie kilkanaście, a kilkadziesiąt osób. To przecież miało już miejsce przy trzęsieniu ziemi 4 lata temu w Nepalu, gdy lawina trafiła w bazę i zginęło kilkanaście osób. Potencjalnych zdobywców dachu świata nie odstraszyło jednak ani to, ani inne górskie tragedie. Jak choćby tragiczna śmierć Tomasza Mackiewicza na Nanga Parbat. Fundacja Kukuczki, którą Pan prowadzi, powstała m.in. po to, by wspierać rodziny tych, którzy nigdy nie wrócili z gór. Można na nas przekazać 1% podatku, w tym na pomoc dzieciom Tomasza Mackiewicza. Za ubiegły rok udało się zebrać ponad 130 tysięcy złotych. Mamy kilkunastu podopiecznych. Bardzo często oni i ich rodziny są osobami, które, znaliśmy wcześniej, więc udzielenie takiej pomocy jest absolutnie naturalne. O himalaizmie w mediach mówi się właściwie w dwóch przypadkach – wiel-
Mogą też przynieść odwrotny skutek. Wszyscy pamiętamy okoliczności, w jakich Denis Urubko żegnał się ze wspomnianą wyprawą na K2. Oczywiście. W bazie na 5 tysiącach i wyżej organizm się nie regeneruje. Działa się w warunkach niedotleniena, stałych niebezpieczeństw obiektywnych – tych niezależnych od nas, tylko od góry i warunków pogodowych. To powoduje, że każdego rodzaju nieumiejętności współżycia czy braku empatii błyskawiczne wychodzą na wierzch. Akcje ratunkowe, w których himalaiści ryzykują życie, by ratować kolegów, to potwierdzenie tego, jak niesamowite relacje buduje się w górach. Akcja ratunkowa na Nanga Parbat i uratowanie Elisabeth Revol ma już chyba status synonimu heroizmu nie tylko w Polsce, ale i w skali całego świata. W górach wysokich tego typu akcji jest zdecydowanie więcej. Może nie na taką skalę, ale niemal pod każdym ośmiotysięcznikiem zdarzają się wypadki i często organizuje się wyjścia ratunkowe. Uczestniczy w nich, kto może, bo są przecież osoby, które dopiero zeszły ze szczytu, zbyt wykończone, by udzielać pomocy. Tego się nie nagłaśnia. Gdybyśmy informowali media czy rodziny o każdym takim problemie, to pewnie nigdy nie moglibyśmy wyjechać. Można odnieść wrażenie, że rola kierownika wyprawy jest często trudniejsza od zadania, które ma do wykonania sam himalaista. Nie odpowiada się wyłącznie za siebie i dobrą realizację założeń, ale także za życie współpracowników. Podejmowane decyzje mogą skutkować nie tylko niepowodzeniem misji, ale i tym, że ktoś zostanie w górach na zawsze. Decyzje bezpośrednie w ścianie podejmuje już sam wspinający i tu kierownik nic mu nie może narzucić. Ale czy on go w tę ścianę puści, czy nakłoni, żeby odpuścił, to już inna bajka. Na tego typu wyprawach kierownik, który chce dobrze działać, koncept 7
musi łączyć rolę i dowódcy, i współpracownika. Przyznam się, że sam nie wiedziałem, jak dużym ciężarem jest odpowiedzialność za ludzi i ich zdrowie. Doświadczyłem tego na własnej skórze i przekonałem się, jakie to obciążenie psychiczne. Wydawałoby się, że na każdej wyprawie są niezależni wspinacze, którzy sami mogą decydować o swoich działaniach, ale tego nie da się zrzucić z barków. Miał Pan sytuację, w której ktoś nie chciał wykonać polecenia? Miałem. Rzecz polega na tym, że w bazie ma się obiektywny, realny ogląd sytuacji, a osoba będąca na wysokości jest odwodniona, wychłodzona i niedotleniona i jej ocena sytuacji znacznie się pogarsza. Do tego dochodzi ambicja i ego. Zdarzały się sytuacje, że himalaiści po czwartej nocy na siedmiu tysiącach metrów upierali się, by atakować, podczas gdy nikt nie szedł do góry, nie było zabezpieczenia. Chcieli to robić sami, tłumaczyli sobie, że się dobrze czują. Tylko że często jest tak, że takim osobom w namiocie wydaje się, że dobrze funkcjonują, po czym przychodzą i okazuje się, że są całkowicie wyczerpani. Wtedy musimy użyć wszystkich argumentów, żeby ich zatrzymać i namówić na zejście. I my więc zejdźmy. I to na równiny. Czym zajmuje się Klub Wysokogórski Warszawa, którego jest Pan członkiem? Zakładam, że nie zdobywaniem Górki Szczęśliwickiej. Polski Związek Alpinizmu zrzesza kilkadziesiąt klubów – wspinaczkowych, speleologicznych, kanioningowych. Alpinizm występuje jako dziedzina sportu, wewnątrz której tych dyscyplin jest znacznie więcej. Warszawa nie jest tu więc żadnym ograniczeniem. Klub skupia pasjonatów wspinaczki sportowej, ćwiczących na panelach czy ściankach wspinaczkowych, ma sekcję młodzieżową i dziecięcą. Nabiera się tu szlifu, potem wyjeżdża w skałki, kończy kolejne kursy, a dopiero potem można mówić o wyjazdach w góry wyższe i najwyższe. To dobre miejsce dla kogoś, kto góry zna tylko ze zdjęć? Najlepsze. W klubie można się dużo więcej nauczyć niż samemu, poznać ludzi dzielących twoją pasję. W samej Warszawie istnieje zresztą więcej klubów. Oprócz Klubu Wysokogórskiego Warszawa mamy też Uniwersytecki Klub Alpinistyczny czy Speleoklub Warszawski. Podobne organizacje są w całej Polsce. Od gór łatwo się uzależnić. W czasach akademickich pasja ta pochłonęła Pana na całego. Przez to studiowałem w sumie 18 lat. Kiedyś była taka możliwość, że wliczając urlopy dziekańskie, skreślenia, wznowienia, dało się to przeciągnąć. Jest bariera wiekowa, po której przekroczeniu lepiej za himalaizm się już nie brać? 8 czerwiec 2019
Niemal pod każdym ośmiotysięcznikiem zdarzają się wypadki, więc często organizuje się wyjścia ratunkowe. Zależy o jakim himalaizmie mowa – czy to będzie himalaizm wyczynowy czy rekreacyjny. To bardziej indywidualnie – zdarzają się momenty, w których odpuszcza sobie Pan już jakieś górskie projekty? Nakręcają mnie projekty bardziej od strony organizacyjnej, więc tutaj nie występują żadne przeszkody. Co do samego wspinania się, to wiem, że frontmanem nie będę, bo nie poruszam się już tak szybko jak koledzy. Ale spokojnie, jakoś sobie jeszcze radzę. Gdy Jędrek Bargiel opracowywał swoją drogę zjazdu z K2, to razem wspinaliśmy się całkiem wysoko. Dobrym himalaistą zostaje się po czterdziestce. Tęskni Pan za górami? To taki rodzaj pasji jak każdy inny. Gdy człowiek jej jakiś czas nie uprawia, to tęsknota robi się coraz silniejsza. Przyznam, że gdy kończymy wyprawy i schodzimy w dół, to już jesteśmy pełni nowych pomysłów i planów. Nakręcamy się tym. Jedni jeżdżą częściej, inni rzadziej. To jest takie odwieczne pytanie – czy życie tutaj, na tych nizinach, to jest przerwa od rzeczywistości górskiej, czy ta rzeczywistość górska jest przerwą od życia na nizinach. Jak brzmi odpowiedź w Pana przypadku? W moim przypadku musi być tak, że to góry są tą przerwą, bo jak się wyjeżdża tylko raz czy dwa razy do roku, to nie można ich traktować jak swojego domu. Ale najważniejsza w tym wszystkim jest pewna symbioza. W górach tęsknimy trochę za tą naszą nizinną codziennością, a będąc tutaj, tęsknimy za górami. To musi się stale wahać. Dzięki temu, gdy człowiek wraca, łatwiej mu docenić takie codzienne, proste przyjemności. Gdy jest się tutaj cały czas i nigdy nie doświadczy się tęsknoty za nizinami, będąc w górach, to człowiek nie będzie miał świadomości, że w ogóle do czegoś takiego może dochodzić. Dlaczego góry to najlepszy wybór? Ja to się nawet nie upieram, że te góry najlepsze! Kajakarstwo też jest całkiem fajne. Wyczuwam, że mówi Pan tak, bo nie lubi tłoku. Na niektóre rzeczy się niestety nic nie poradzi… Ale spokojnie, na całym świecie jest sporo gór i jeszcze więcej szlaków. Pomieścimy się.
Port w Essaouirze z charakterystycznymi błękitnymi łodziami rybackimi. Namalowane oczy mają strzec rybaków.
Essaouira
Joanna Proskień
Nie tak znana jak Marrakesz, nie tak wielka jak Rabat – to miejscowość Maroka, w której życie toczy się wokół portu. Od świtu do zmierzchu port ten tętni życiem, daje pracę, jedzenie, czasem rozrywkę. Jest miejscem spotkań i centrum tego niezwykłego miasta.
Środek dnia jest czasem drobnych napraw sieci i rozmów o ostatnim połowie.
Mewy towarzyszą rybakom bez przerwy. Czasem bacznie obserwują, czy ktoś czegoś nie zgubi. Innym razem bezczelnie kradną złowione ryby.
Wieczory w porcie są spokojne, tak różne od gwarnych i głośnych poranków.
Dzień to czas ręcznych napraw łodzi.
Kamil Kijanka
Kultura festiwalowa Dla melomanów lato będzie wyjątkowo przyjemne. Przyglądamy się tegorocznym festiwalom muzycznym.
N
iektóre polskie festiwale cieszą się ogromną popularnością i co roku pojawiają się na nich gwiazdy naprawdę dużego formatu. Takie festiwale jak Open’er, OFF Festival czy Kraków Live Festival to wydarzenia, które od wielu lat przyciągają dziesiątki tysięcy uczestników. Podobnie jak Orange Warsaw Festival, który odbył się na przełomie maja i czerwca. Żyjemy w wyjątkowo przyjemnych czasach, ponieważ na własne oczy możemy
zobaczyć wielu wspaniałych artystów. Wszystko zależy od naszych upodobań i – co równie istotne – od budżetu, który jesteśmy w stanie poświęcić. Warto już teraz zrobić małą selekcję i dowiedzieć się, jak prezentują się tegoroczne line-upy polskich festiwali. W poniższym zestawieniu znajdą się również imprezy, które odbędą się w naszym kraju po raz pierwszy. Prezentują się jednak na tyle ciekawie, że grzechem byłoby o nich nie wspomnieć.
IMPACT FESTIVAL, TAURON ARENA KRAKÓW, 11 CZERWCA 2019 Początek wakacji zapowiada się bardzo dobrze. Impact Festival nie jest z pewnością imprezą dla melomanów o delikatnym usposobieniu. To wydarzenie skierowanie przede wszystkim do miłośników rocka. Dwie sceny. Sześć zespołów. Mnóstwo pozytywnej energii. Tegoroczną siódmą edycję
uświetnią znane zespoły jak Tool i Alice in Chains, a więc grupy, które zna (lub powinien znać) nawet średnio zorientowany fan muzyki rockowej. Poza wspomnianą dwójką w Krakowie pojawi się także inny amerykański zespół rockowy – Black Rebel Motorcycle Club. Główny headliner Impact
Festival ostatni raz wystąpił w Polsce w 2008 r. Fani Toola z pewnością liczą na to, że usłyszą nowe utwory zwiastujące nadchodzącą płytę. Szanse na to są spore, gdyż Maynar James Keenan i spółka zaprezentowali najnowszy materiał podczas majowego występu na Florydzie.
WSCHÓD KULTURY INNE BRZMIENIA ART’N’MUSIC FESTIVAL, LUBLIN, 27–30 CZERWCA 2019 Wschód Kultury Inne Brzmienia Art’n’Music Festival to propozycja z Lublina. Wielokulturowość, przenikanie różnych gatunków i nowatorskie podejście do muzyki to elementy składowe tego wydarzenia. Podczas tego niezwykle inspirującego i ambitnego festiwalu będzie można usłyszeć zarówno cenionych i popularnych artystów, jak i prawdziwe muzyczne perełki, które dopiero
czekają na odkrycie. Jak sama nazwa wskazuje, na festiwalu będzie można poznać wokalistów i zespoły z takich krajów jak Ukraina, Gruzja czy Armenia. Do tej pory w Lublinie wystąpili m.in. Goldfrapp, Tuxedomoon i Asian Dub Foundation. W tym roku usłyszymy m. in. francuski projekt Brain Damage, The Herbaliserm, czyli duet jazzowo-klubowy prosto z Londynu i wielu, wielu innych.
W lipcu muzyczną podróż warto zacząć od Gdyni, gdzie z początkiem miesiąca wystartuje kolejna edycja jednego z najpopularniejszych wydarzeń muzycznych w naszym kraju. Open’er Festival przez kilkanaście lat wypracował sobie ogromną renomę, zapraszając takie gwiazdy jak Depeche Mode, Bruno Mars, Gorillaz, Radiohead, The Weeknd i wielu (naprawdę wielu!) innych. Wystarczy wymienić kilka nazw i nazwisk,
OPEN’ER FESTIVAL, GDYNIA KOSAKOWO, 3–6 LIPCA 2019
12 czerwiec 2019
by uświadomić sobie, z jaką skalą mamy do czynienia. W tym roku organizatorzy również mają się czym pochwalić. W Gdyni pojawią się m.in. amerykański król współczesnego jazzu Kamasi Washington, The Smashing Pumpkins z charyzmatycznym wokalistą Billym Corganem, raper G-Eazy, uwielbiana Lana Del Rey czy
jedna z największych sensacji ostatnich lat Greta Van Fleet. Zespół ten, stworzony przez braci o nazwisku Kiszka, wzbudza mnóstwo kontrowersji ze względu na podobieństwo do legendy rockowej sceny Led Zeppelin. Porównując wokale Josha z GVL i samego Roberta Planta, trudno się z tym nie zgodzić.
JAROCIN FESTIWAL,
JAROCIN, 12–14 LIPCA Z Gdyni przenosimy się do Jarocina, gdzie w połowie lipca odbędzie się kolejna edycja tego wielce zasłużonego i bogatego w tradycje festiwalu. Wystarczy nadmienić, że w przeszłości wystąpiły na nim takie grupy jak Dżem, T. Love, TSA, Oddział Zamknięty czy Hey. Zwłaszcza pierwszy z wymienionych zespołów będzie szczególnie istotny w kontekście tegorocznej imprezy. Bo właśnie w tym roku mija 25 lat od śmierci lidera Dżemu, Ryszarda Riedla. Nie dziwi więc, że to właśnie on i jego muzyka będą motywami przewodnimi najbliższej edycji kultowego festiwalu.
SUNRISE FESTIVAL, KOŁOBRZEG, 19–21 LIPCA 2019 AUDIORIVER FESTIVAL, PLAŻA NAD WISŁĄ, PŁOCK, 26–28 LIPCA 2019 Fani muzyki elektronicznej z pewnością powinni wybrać się do Kołobrzegu oraz Płocka, gdzie odbędą się odpowiednio Sunrise i Audioriver Festival. To wydarzenia z pewnością bardzo dobrze znane miłośnikom muzyki techno. W nadmorskim Koło-
brzegu czeka iście wakacyjny klimat z namiotami, domkami letniskowymi i trzema dniami pełnymi muzyki klubowej. Line-up póki co pozostaje tajemnicą. Na plaży nad Wisłą pojawią się za to Jon Hopkins Live, Black Sun Empire czy Sam Paganini.
SUMMER FOG FESTIVAL, KORTY LEGII, ULICA MYŚLIWIECKA, WARSZAWA, 27 LIPCA 2019 Summer Fog Festival to propozycja dla wszystkich fanów progresywnego rocka. Będzie to pierwsza edycja festiwalu, jednak poprzeczka zawieszona jest już bardzo wysoko. Główną gwiazdą imprezy będzie Nick Mason’s Saucerful of Secrets. Jest to
projekt muzyczny stworzony kilka lat temu przez perkusistę legendarnej grupy Pink Floyd. Muzyka grana przez zespół obejmuje wyłącznie utwory z pierwszego okresu istnienia Floydów, w tym erę pierwszego lidera grupy Syda Barretta. Jest to prawdzi-
OFF FESTIVAL, KATOWICE, 24 SIERPNIA 2019
KRAKÓW LIVE FESTIVAL, MUZEUM LOTNISKA POLSKIEGO, KRAKÓW, 16–17 SIERPNIA 2019
OFF Festival to impreza kojarzona przede wszystkim z muzyką alternatywną, choć lista gości zapraszanych na to wydarzenie częstokroć przekracza jej ramy. Dyrektor festiwalu, były wokalista Myslovitz Artur Rojek dba o to, by było bardzo różnorodnie. W zeszłym roku w Katowicach pojawili się m.in. M.I.A, Aurora, Ariel Pink czy znana – nie tylko ze sceny, ale i ekranów kinowych – Charlotte Gainsbourg. Tegoroczną edycję uświetnią tak cenione zespoły jak Suede, Foals czy Daughters.
Kraków Live Festival to jedno z najważniejszych wydarzeń muzycznych w Polsce, które od ponad dwunastu lat oferuje miłośnikom muzyki wiele niesamowitych wrażeń. Wystarczy wymienić takie zespoły jak Massive Attack, Muse,
FEST FESTIVAL, PARK ŚLĄSKI, CHORZÓW, 23–24 SIERPNIA 2019 Na deser kolejny festiwal, który odbędzie się w naszym kraju po raz pierwszy. Trudno jednak przejść obok niego obojętnie, gdy headlinerem pierwszej edycji ogłasza się Wu-Tang Clan. Jest to bezapelacyjnie jedna z największych legend amerykańskiego hip-hopu. Dodajmy do tego Alana Walkera, Jadena Smitha (syna słynnego aktora, Willa Smitha) i Rosin Murphy, a mamy kandydata na jedno z największych objawień tegorocznych polskich festiwali muzycznych.
wa uczta nie tylko dla największych miłośników progresywnego giganta. Jeśli dodamy do tego The Soft Machine i David Cross Band (znany przede wszystkim z występów w King Crimson), to możemy spodziewać się fantastycznego wydarzenia.
The Chemical Brothers, Lana Del Rey i Wiz Khalifa, by zrozumieć ogrom tego wydarzenia. W tym roku również nie ma na co narzekać. W Krakowie wystąpią Calvin Harris, Post Malone, Years & Years czy Macklemore.
Hubert Kowalski
Sesja! Jak zdać i nie zwariować? I znów sesja! Ta nieubłagana część życia każdego studenta bywa katorgą, z którą ciężko sobie poradzić. Co zrobić, aby ten trudny czas był bardziej znośny, a efekty nauki znacznie lepsze?
Z
apewne każdy z nas chciałby posiąść umiejętność kontrolowanego zapamiętywania wszystkiego, co usłyszymy lub zobaczymy, a co w danym czasie jest nam potrzebne np. do zdania egzaminu. Tego typu zadania nie sprawiają większych trudności mnemonistom, czyli osobom obdarzonym ponadprzeciętną pamięcią lub potrafiącym biegle stosować mnemotechniki (sposoby ułatwiające zapamiętanie, przechowanie i przypominanie sobie informacji). Większość z nas niestety nie posiada takich umiejętności, a mimo to sesję trzeba zdać. Jak to zrobić?
PLAN TO PODSTAWA
W trakcie przygotowań do egzaminu często okazuje się, że źródła, z których się uczymy, są niewystarczające. W efekcie musimy na pewien czas oderwać się od nauki w poszukiwaniu np. niezbędnych książek czy notatek. Taka sytuacja wprowadza niepotrzebny chaos i zabiera nam czas, którego nie mamy zbyt wiele. Podstawową rzeczą, o którą musimy zadbać, przymierzając się 14 czerwiec 2019
do sesji egzaminacyjnej, jest sporządzenie planu nauki oraz zebranie całego materiału, który będzie nam potrzebny. To pierwszy krok, który powinniśmy wykonać, zanim przejdziemy do etapu właściwej nauki. Sprawdźmy, czego dokładnie musimy się nauczyć, zbierzmy wszystkie źródła, a następnie sporządźmy plan nauki, dzięki któremu będziemy mogli kontrolować czas, jaki będzie nam potrzebny do powtórzenia materiału. Zebrany materiał i dobry plan pozwolą nam skupić się wyłącznie na nauce.
ŚWIĄTYNIA NAUKI
Gdy już zbierzemy się w sobie, by zrobić pierwszy krok do sięgnięcia po przygotowany przez nas materiał, koniecznie powinniśmy zadbać o nasze otoczenie. Miejsce, w którym będziemy się uczyć, ma wbrew pozorom bardzo duży wpływ
Warto często wietrzyć pomieszczenie, w którym się uczymy – nasz mózg potrzebuje tlenu.
na efekty naszej nauki. Otoczenie wpływa bowiem na skupienie. Rzeczą podstawową jest wyłączenie lub wyciszenie telefonu, są to bowiem elementy, które najczęściej skupiają naszą uwagę. Uwaga w czasie studiowania materiału egzaminacyjnego powinna być maksymalnie skoncentrowana na jednej kwestii – nauce. Chcąc skupić się na zadaniu, zadbajmy o to, by wokół nas był zachowany porządek. Posprzątajmy pokój, schowajmy do szafek wszystkie rzeczy, które mogą nas rozpraszać. Zadbajmy również o to, byśmy przebywali w pomieszczeniu dobrze oświetlonym, dzięki któremu będziemy odpowiednio pobudzeni, aby nie zasnąć w trakcie czytania, co zapewne zdarzyło się wielu studentom w czasie sesji. Pamiętajmy, że zapamiętujemy dzięki mózgowi, a ten, by mógł skutecznie funkcjonować, potrzebuje tlenu. Warto zatem często wietrzyć pomieszczenie, w którym się uczymy. Kwestią sporną jest natomiast muzyka. Wiele osób lubi uczyć się ze słuchawkami w uszach. Jeżeli preferujemy ten sposób, warto jednak zrezygnować z głośnej i szybkiej muzyki na rzecz spokojniejszych dźwięków, które nie wzbudzą w nas niepokoju i przesadnego pobudzenia, ale również na rzecz takich utworów, które nas nie uśpią. Ryzyko zaśnięcia zdecydowanie wzrasta również wtedy, gdy uczymy się na leżąco. Łóżko kojarzy się nam przede wszystkim z odpoczynkiem, zatem warto uczyć się w pozycji siedzącej, np. przy biurku. Jeżeli czujemy potrzebę położenia się, to z pewnością nie zaszkodzi nam krótkotrwała zmiana pozycji, jednak w takich momentach powinniśmy zastanowić się nad ewentualną przerwą, po której wrócimy do pracy nad materiałem. W odpowiednio przygotowanym otoczeniu możemy spokojnie zająć się już tylko nauką. – Pamiętajmy, że plan, według którego będziemy się uczyć, musi być realny, możliwy do wykonania i sporządzony tak, abyśmy mogli go zrealizować bez forsowania samych siebie. Nie narzucajmy sobie, że będziemy się uczyć od rana do wieczora, a także w nocy, ponieważ na pewno efekty nie będą na tyle zadowalające, na ile byśmy się spodziewali. Czas nauki to kwestia indywidualna, ale w większości przypadków ludzki mózg zapamiętuje tylko na samym początku oraz na końcu intensywnej nauki, czyli około 15 minut. Polecam spróbować
Podstawową rzeczą, o którą musimy zadbać, przymierzając się do sesji egzaminacyjnej, jest sporządzenie planu nauki oraz zebranie całego materiału, który będzie nam potrzebny. uczyć się, stosując 40-minutowe sesje oraz kilkuminutowe przerwy, dzięki którym nasz mózg odpocznie – mówi Wiktor Barwiński, coach i ekspert ds. efektywnej nauki. – Podczas takiej przerwy koniecznie odejdźmy od miejsca, w którym pracujemy, rozprostujmy kości, wyjdźmy na balkon. Nie korzystajmy w tym czasie z mediów społecznościowych, przez które zaczniemy myśleć o zupełnie innych rzeczach. Podczas przerwy powinniśmy robić coś, dzięki czemu nasz mózg odpocznie. Na pewno lepiej uczyć się tylko przez część dnia, ale intensywnie, bez rozpraszania się, stosując kilkuminutowe przerwy, niż katować się przez cały dzień i noc, co i tak nie przyniesie nam spodziewanych efektów. A nawet jeśli przyniesie, to taki sposób nauki negatywnie wpłynie na nasz organizm – podkreśla ekspert. Gdy wpadniemy w wir nauki, nie zapominajmy, że wciąż żyjemy, więc musimy jeść i pić. – Pamiętajmy, że jesteśmy zbudowani w głównej mierze z wody, zatem pijmy jej jak najwięcej, bo nawodnienie organizmu wspomoże mózg. Nie zapominajmy też o jedzeniu, by mieć energię do nauki. Ale nie objadajmy się! Po bardzo sytym obiedzie chce nam się spać, a przecież w czasie sesji potrzebujemy mobilizacji do działania, więc starajmy się jeść lekkostrawne posiłki, z dużą ilością warzyw, co dobrze wpłynie na nasz organizm – mówi Wiktor Barwiński.
RANNE PTASZKI VS. NOCNE MARKI
Rzeczywistość, w której żyjemy, jest zorganizowana tak, abyśmy byli aktywni przede wszystkim rano, żebyśmy po południu zakończyli pracę, naukę i zajęli się sprawami prywatnymi, a wieczorem udali się na odpoczynek. Świat, w którym przyszło nam funkcjonować, jest zatem idealny dla tzw. rannych ptaszków. A co z nocnymi markami? Ci pracują
i uczą się do późnych godzin nocnych, ponieważ właśnie o tej porze mają najwięcej chęci do działania. Budzą się przed południem, a zadania, które przed nimi stoją, zaczynają podejmować dopiero po południu, kończąc je, gdy inni już dawno śpią. Podział ten jest widoczny również w przypadku studentów, którzy zmagają się z sesją. – Kwestia pory nauki to rzecz bardzo indywidualna, każdy ma swój czas. Warto sprawdzić, jaka pora jest dla ciebie najlepsza. Jednak jeżeli ktoś zdecyduje się na naukę w nocy, nie może zapomnieć o odespaniu przynajmniej 7 godzin w ciągu doby. Sen jest niezbędny, jeśli chcemy, aby nasz mózg dobrze funkcjonował – mówi ekspert.
KOŃCÓWKA
Zwieńczeniem procesu naszej nauki jest oczywiście powtórka. Nie ma wątpliwości, że bez dobrego powtórzenia nie da się osiągnąć oczekiwanych wyników na egzaminach. Jak zatem powtarzać przerobiony materiał? – Metod jest wiele. Jedni wolą robić to indywidualnie, w ciszy, natomiast inni uczą się wspólnie. Wzajemne odpytywanie się bardzo często przynosi świetne efekty. Warto to sprawdzić. Pomocne w procesie nauki są również mnemotechniki, które służą do szybszego i bardziej kreatywnego zapamiętywania. Technik jest bardzo wiele, wiedza, którą możemy zdobyć w tym zakresie, jest bardzo szeroka. Polecam ją zgłębić, ponieważ jest ona łatwo dostępna – dodaje Wiktor Barwiński. W końcówce nauki pojawia się stres, który często nas paraliżuje w kluczowym momencie. – Polecam zadać sobie kilka pytań: Czym właściwie się stresuję? Co najgorszego może się stać? Sposobem na zmniejszenie stresu może być pokazanie sobie, że świat nie kończy się na niezdanym egzaminie, nasze życie będzie toczyło się dalej – podkreśla ekspert. Jednak zapewne wielu studentów, którzy zmagają się z sesją, nie zastosuje się do powyższych wskazówek, dając sobie bardzo niewiele czasu na naukę. Co w takiej sytuacji? – Wyłączyć telefon i robić swoje – radzi Wiktor Barwiński. Zatem powodzenia! koncept 15
Agnieszka Niewińska
Hulaj,
a będziesz cool
P
rodukcja dwukołowców w Chinach – bo tam powstaje większość elektrycznych hulajnóg – idzie pełna parą. Tysiące takich jednośladów trafia do miast i metropolii – od Kalifornii po Nową Zelandię. Światowe sieci wypożyczają je na minuty. I choć hulajnoga w odświeżonej wersji wróciła do łask kilkanaście lat temu jako dziecięca zabawka, to dopiero teraz ma swoje pięć minut. Urosła do rangi transportowej nowinki, która może zrewolucjonizować nasz sposób przemieszczania się. Ma także być ratunkiem dla duszących się w smogu miast. Gdyby twórca hulajnogi wiedział, że jego pojazd czeka taka kariera, zapewne by go opatentował. Tymczasem nie do końca nawet wiadomo, kto pierwszy wpadł na pomysł połączenia deski z dwoma kółkami i drążkiem w roli kierownicy. Według jednych ustaleń pomysł narodził się w Niemczech na początku XIX w. Inne informacje wskazują, że to brytyjski wynalazek z końca XIX w. autorstwa – piętnastoletniego wówczas – Waltera Linesa. Jego rodzina produkowała zabawki już w epoce wiktoriańskiej. Ponoć ojciec Waltera nie widział w hulajnodze potencjału, więc pomysłu syna nie opatentował.
ZACZĘŁO SIĘ OD KIEŁBASKI
Hulajnogę w nowej odsłonie zawdzięczamy Szwajcarowi Wimowi Ouboterowi, który chciał się wybrać do baru na kiełbaskę. Dystans był zbyt krótki, żeby warto było jechać samochodem i zbyt długi, żeby iść piechotą. Wyciąganie roweru z garażu wydawało mu się zbyt uciążliwe. W dzieciństwie korzystał z hulajnogi. Uznał, że jej bardziej dyskretna wersja dla dorosłych – składana, lekka, z małymi kółkami, nowocześnie zaprojektowana – byłaby doskonałym środkiem transportu na krótkich trasach. W 1996 r. założył firmę Micro Mobility Systems Ltd., a w 1999 r. 16 czerwiec 2019
pierwsze hulajnogi Micro Mobility zaczął sprzedawać w Japonii. Elektryczne hulajnogi wypożyczane na minuty za pomocą aplikacji to już wymysł start-upowców z Doliny Krzemowej. Uznali, że ludzie chętniej będą korzystać z komunikacji miejskiej, jeśli dystans do i z przystanku będą mogli pokonać za pomocą czekającego na nich środka transportu. Hulajnoga miała być odpowiedzią na problem tzw. pierwszej i ostatniej mili. Koncepcja zakładała, że hulajnogę będzie można zostawić w dowolnym miejscu, bo dzięki geolokalizacji każdy użytkownik w smartfonie może sprawdzić, gdzie stoi najbliższa hulajnoga. Tak na rynek weszły takie sieci wypożyczalni jak Bird, Lime (obecna dziś w ponad 100 miastach) czy Spin. Choć wypożyczalnie elektrycznych hulajnóg pojawiły się na świecie niespełna dwa lata temu, to już po roku działalności mogły się pochwalić niezwykłą popularnością. We wrześniu ubiegłego roku Bird ogłosił, że przekroczył liczbę 10 mln
Wypożyczenie e-hulajnogi nie jest tanie: na niektórych trasach tańsze byłoby podróżowanie Uberem albo nawet tradycyjną taksówką. unikalnych użytkowników. Lime poinformował o 11,5 mln. Inwestorzy oszaleli. Bird w ciągu zaledwie czterech miesięcy zebrał od nich 400 mln dolarów. Pieniędzy i sukcesów by nie było, gdyby mieszkańcy miast nie zwariowali na punkcie jazdy na e-hulajnogach. Czemu tak je polubiliśmy? Dr Teresa Sikora, psycholog z Uniwersytetu Śląskiego tłumaczy, że popularność elektrycznych hulajnóg wynika m.in. z tego, że staliśmy się ludźmi, którzy stale szukają możliwości do tego, by się cieszyć,
Elektryczne hulajnogi przebojowo wkraczają do kolejnych miast. Choć wypożyczenie takiego cacka może być droższe niż przejazd taksówką, to zwolenników nie brakuje, i to nie tyko ze względu na wygodę. – Jadąc na hulajnodze, pokazujemy, że jesteśmy przebojowi, nowocześni, umiemy się bawić – tłumaczy psycholog.
relaksować. – Można w pewnym uproszczeniu powiedzieć, że z homo sapiens przemieniamy się w homo ludens – ludzi zabawy, którzy mają coraz więcej wolnego czasu i poświęcają go na rozrywkę. Elektryczna hulajnoga to nie tyle środek transportu, co raczej zabawa, miłe doświadczenie – mówi dr Sikora. – Oczywiście nasze życie ma coraz większe tempo, przyspieszyć musiała więc i hulajnoga. Taka zwykła jest już za wolna, potrzebny był jej napęd. Dzięki temu wpisuje się ona także w inne nasze dążenia – człowiek goni za tym, by kolejne czynności wykonywać bez wysiłku – podkreśla psycholog.
DROŻSZE NIŻ UBER
Część użytkowników elektrycznych hulajnóg tłumaczy, że dzięki temu, że na hulajnodze jeździ się na stojąco, można nią dojeżdżać do pracy, bo nie pogniecie się garnituru czy garsonki. Panie chwalą sobie to, że mogą mieć na sobie spódnicę, która nie jest najwygodniejszym strojem na rower. – Na naszych mapach widzimy, jak w dni powszednie pojazdy masowo przemieszczają się z hotspotów w konkretne miejsca miasta. W miejsca, gdzie ludzie pracują. Po południu jest ten sam masowy ruch, tylko w drugą stronę. To są krótkie przejazdy. To dowodzi, że mieszkańcy „kupili” hulajnogę właśnie jako pojazd ostatniej mili – opowiadał Tristan Torres Velat, prezez sieci hulajnogowych wypożyczalni Hive, który w marcu pojawił się w Warszawie na Smart City Forum. – Zupełnie inaczej wygląda to w weekendy. Wtedy ruch jest bardziej rozproszony i widzimy jak np. kilka czy kilkanaście hulajnóg jedzie obok siebie – najwyraźniej grupy znajomych wybierają się na przejażdżkę. To już są długie wyprawy, zdarza się, że trwają po 45 minut.
bawić, jesteśmy po prostu cool – uważa. – Korzystanie z elektrycznej hulajnogi nie jest tanie, więc jeśli na niej jeździmy, to wskazujemy na zasobność naszego portfela, na nasze miejsce w hierarchii społecznej – mówi psycholog. Katarzyna przyznaje, że tanio nie jest. – Myślę nad tym, by kupić własną elektryczną hulajnogę, bo codzienne wypożyczenie może poważnie nadszarpnąć budżet. Obecne w Polsce sieci: Lime (Warszawa, Wrocław, Poznań), Hive (Warszawa, Wrocław) czy Bird (Warszawa) za godzinę jazdy pobierają około 30 zł. Opłata za uruchomienie sprzętu to 2,5–3 zł, każda minuta jazdy kosztuje 45–50 gr. Może okazać się, że na niektórych trasach tańsze byłoby podróżowanie Uberem albo nawet tradycyjną taksówką.
SPÓR O CHODNIKI
Dynamiczny rozwój hulajnogowych wypożyczalni namnożył wyzwań w zakresie bezpieczeństwa i organizacji ruchu. Skoro hulajnogę można zostawić gdziekolwiek, to użytkownicy chętnie z tego korzystają. W efekcie jednoślady piętrzą się przy wejściach na przejścia dla pieszych, tarasują chodniki, zalegają na przystankach. Pozostawione byle gdzie są szczególnie niebezpieczne dla niewidomych, niedowidzących czy osób starszych. Nie mniej problemów jest z tymi, którzy na hulajnodze pędzą slalomem między przechodniami (a elektryczna hulajnoga rozwija prędkość nawet do 30 km/h), wjeżdżają na jezdnię czy przeciskają się na ścieżce między rowerzystami. We Francji już wprowadzono zakaz jazdy elektryczną hulajnogą po chodniku, będzie obowiązywał od września. Po tym terminie wielbiciele tego środka transportu będą musieli poruszać się po Dynamiczny rozwój hulajnogowych specjalnych ścieżkach wypożyczalni namnożył wyzwań w zakrealbo po drogach, na których maksymalna sie bezpieczeństwa i organizacji ruchu. dopuszczalna prędkość nie przekracza 50 kilometrów na godzinę. W Niemczech Katarzyna, trzydziestolatka 50-stronicowe rozporządzenie, które pracująca w warszawskiej korporacji z e-hulajnogi korzysta w dni powszeokreślało warunki, w jakich hulajnogi miały być dopuszczone do ruchu – po dnie. – Mam problem ze zdążeniem na jezdni, chodniku i ścieżce roweroautobus do pracy, a dzięki elektrycznej wej – wywołało burzliwą narodową hulajnodze udaje mi się dotrzeć na dyskusję. Przepisy przyjęto pod przystanek na czas – opowiada. Dr Sikora nie sądzi jednak, by koniec maja. Od czerwca hulajnogi w Niemczech mogą jechać z prędkowygoda podróżowania czy względy ścią nie większą niż 20 km/h. Osoby praktyczne miały największe znaczena hulajnogach mogą poruszać się po nie, jeśli chodzi o popularność hulajścieżkach rowerowych, a jeśli ich nie nóg. – Ważniejsze jest coś innego. Jadąc na hulajnodze, pokazujemy, że jesteśmy ma – po jezdni. Nie mogą poruszać się po chodniku. przebojowi, nowocześni, umiemy się
W Polsce człowiek na hulajnodze póki co traktowany jest jak pieszy, jednak zmiany w prawie są nieuchronne. Musi poruszać się po chodniku, a jeśli takowego nie ma, to po poboczu lub po prawej stronie jezdni. Za jazdę ścieżką rowerową grozi mandat. Zderzenie z hulajnogą na chodniku też może się skończyć mandatem – niewykluczone, że dla pieszego. W kwietniu w Warszawie nastolatek jadący elektryczną hulajnogą po chodniku uderzył w kobietę. Miała ona obrażenia głowy, została zabrana do szpitala, a policja ukarała ją mandatem o wysokości 50 zł. Służby uznały, że kobieta była winna, bo „zmieniła swoją pozycję w momencie, kiedy była omijana przez nastolatka poruszającego się na hulajnodze”. Po wielu apelach do Ministerstwa Infrastruktury o konieczności zmiany przepisów w związku z rosnącą popularnością e-hulajnóg minister Andrzej Adamczyk poinformował 30 maja, że nowe przepisy są „praktycznie gotowe”. Dał do zrozumienia, że użytkownicy hulajnóg nie będą już traktowani jak piesi. Tylko czy e-hulajnogi się u nas zadomowią? Dr Teresa Sikora długiej kariery im nie wróży. – Szybko się nimi znudzimy. Wyprze je jakiś inny, atrakcyjniejszy ze względu na nowość, środek transportu.
Sebastian Stankiewicz
Alternatywne drogi kariery po studiach prawniczych APLIKACJA KURATORSKA
C
iekawą opcją (choć nietypową) dla absolwentów studiów prawniczych wydaje się być podjęcie trudnej profesji kuratora sądowego. Zgodnie z ustawą z dnia 27 lipca 2011 r. o kuratorach sądowych, przedstawiciele tego zawodu wykonują określone prawem zadania o charakterze wychowawczo-resocjalizacyjnym, diagnostycznym, profilaktycznym jak i kontrolnym związane z wykonywaniem orzeczeń sądu. Potencjalne miejsca, w których kuratorzy sądowi (zawodowi) mogą wykonywać swoją pracę to: wszelkie miejsca pobytu ich podopiecznych a także np. zakłady karne, placówki opiekuńczo-wychowawcze i leczniczo-rehabilitacyjne. Aby zostać mianowanym kuratorem sądowym, trzeba spełnić następujące warunki ustawowe: być obywatelem polskim i móc w pełni korzystać z praw cywilnych i obywatelskich, posiadać nieskazitelny charakter, być zdolnym – biorąc uwagę stan zdrowia – do pełnienia obowiązków kuratora zawodowego, ukończyć wyższe studia magisterskie z zakresu nauk pedagogiczno-psychologicznych, socjologicznych lub prawnych albo inne wyższe studia magisterskie i studia podyplomowe z zakresu nauk pedagogiczno-psychologicznych, socjologicznych
lub prawnych (wobec powyższego posiadanie tytułu zawodowego magistra uzyskanego w wyniku ukończenia 5-letnich jednolitych studiów magisterskich na kierunku „prawo” może być podstawą do ubiegania się o wykonywanie tego zawodu), odbyć aplikację kuratorską, uzyskać pozytywny wynik na egzaminie kuratorskim. Aplikacja kuratorska trwa rok. Zgodnie z przepisami ustawy, prezes sądu okręgowego, po zasięgnięciu opinii kuratora okręgowego, zatrudnia aplikanta kuratorskiego na podstawie umowy o pracę, zawartej na czas określony, uwzględniając możliwość jej rozwiązania
Kuratorzy wykonują określone prawem zadania związane z wykonywaniem orzeczeń sądu. przed upływem terminu. Aplikant kuratorski podczas trwania aplikacji pozostaje pod patronatem kuratora zawodowego wyznaczonego przez kierownika zespołu kuratorskiego. Aplikant kuratorski składa egzamin kuratorski przed komisją egzaminacyjną, którą powołuje
prezes sądu okręgowego. Egzamin odbywa się w terminie wyznaczonym przez przewodniczącego komisji egzaminacyjnej, w miesiącu poprzedzającym upływ okresu aplikacji, oraz składa się z dwóch części – pisemnej i ustnej. Zgodnie z przepisami ustawy egzamin pisemny polega na opracowaniu analizy akt sprawy oraz przygotowaniu stosownego wniosku procesowego lub innego pisma, którego przygotowanie należy do zadań kuratora sądowego. Warunkiem dopuszczenia do egzaminu ustnego jest uzyskanie pozytywnej oceny z egzaminu pisemnego (zdawanego wcześniej). Egzamin ustny obejmuje sprawdzenie znajomości metodyki pracy kuratora sądowego, organizacji wymiaru sprawiedliwości, przepisów prawnych dotyczących działalności kuratorów sądowych oraz innych wiadomości potrzebnych do wykonywania zawodu kuratora sądowego. Zawód kuratora sądowego należy traktować jako trudny, ale mogący dać potencjalnemu absolwentowi studiów prawniczych wiele satysfakcji z wykonywanej pracy. Bez wątpienia jest to również zawód bardzo potrzebny w obecnych realiach społecznych.
DORADCA PODATKOWY
A
trakcyjnym zawodem dla absolwentów studiów prawniczych zainteresowanych prawem podatkowym (lub mówiąc szerzej – prawem finansowym) jest profesja doradcy podatkowego. Kwestie związane z drogą do tego zawodu reguluje ustawa z dnia 5 lipca 1996 r. o doradztwie podatkowym. Zgodnie z przepisem zawartym w art. 2 wspomnianej wyżej ustawy czynności doradztwa podatkowego obejmują: udzielanie podatnikom, płatnikom i inkasentom, na ich zlecenie lub na ich rzecz, porad, opinii i wyjaśnień z zakresu ich obowiązków podatkowych i celnych oraz w sprawach egzekucji administracyjnej związanej z tymi obowiązkami; prowadzenie, w imieniu i na rzecz podatników, płatników i inkasentów, ksiąg rachunkowych, ksiąg podatkowych i innych ewidencji do celów podatkowych oraz udzielanie im pomocy w tym zakresie; sporządzanie, w imieniu i na rzecz podatników, płatników i inkasentów, zeznań i deklaracji podatkowych lub udzielanie im pomocy w tym zakresie; reprezentowanie podatników, płatników i inkasentów w postępowaniu przed organami administracji publicznej i w zakresie sądowej kon-
Aby wykonywać zawód doradcy podatkowego, należy uzyskać wpis na listę doradców podatkowych prowadzoną przez Krajową Radę Doradców Podatkowych. troli decyzji, postanowień i innych aktów administracyjnych w sprawach, o których już wspomniano, a więc dotyczących obowiązków podatkowych, celnych oraz – gdy są związane z tymi obowiązkami – również spraw z zakresu postępowania egzekucyjnego. Aby wykonywać zawód doradcy podatkowego, należy uzyskać wpis na listę doradców podatkowych. Lista ta prowadzona jest przez przez Krajową Radę Doradców Podatkowych. Aby tak się stało, osoba fizyczna ubiegająca się o takowy wpis musi spełnić łącznie następujące poniższe warunki: posiadać pełną zdolność do czynności prawnych, korzystać z pełni praw publicznych, być nieskazitelnego charakteru oraz swym dotychczasowym postępowaniem dawać rękojmię prawidłowego wykonywania profesji doradcy podatkowego, posiadać wyższe wykształcenie, odbyć w Polsce sześciomiesięczną praktykę zawodową (odbywaną po zdaniu egzaminu na doradcę podatkowego u doradców podatkowych lub w spółkach
doradztwa podatkowego), złożyć z wynikiem pozytywnym egzamin na doradcę podatkowego, wystąpić z wnioskiem o wpis na listę doradców podatkowych, lecz nie później niż w ciągu 3 lat od zdania egzaminu na doradcę podatkowego. Egzamin (składający się z dwóch części – pisemnej i ustnej; ustna zdawana jest dopiero, gdy uzyska się pozytywny wynik z części pisemnej egzaminu) na doradcę podatkowego jest sprawdzeniem wiedzy, jak i umiejętności kandydata z kilku dziedzin (literalnie wymienia je ustawa o doradztwie podatkowym). Jak stanowi ustawa, z dniem dokonania wpisu na listę doradców podatkowych osoba wpisana na nią nabywa prawo wykonywania zawodu doradcy podatkowego oraz używania tytułu „doradca podatkowy”. Doradca podatkowy może wykonywać zawód jako osoba fizyczna prowadząca działalność we własnym imieniu i na własny rachunek lub w innej formie prawnej – ściśle wskazanej w treści ustawy o doradztwie podatkowym.
Kamil Kijanka
Wyjątkowy debiutant
– Union Berlin w Bundeslidze Najwyższa klasa rozgrywkowa w Niemczech poszerzyła się o kolejny zespół piłkarski ze stolicy. W przyszłym sezonie w Bundeslidze zobaczymy Union Berlin, klub z bardzo ciekawą historią, wiernymi kibicami i polskim bramkarzem.
P
iłkarze Ursa Fischera pełni nadziei oczekiwali na rewanż z VfB Stuttgart. Remis 2:2 na wyjeździe sprawiał, że Żelazna Unia była w korzystniejszej sytuacji przed drugim spotkaniem. Zawodnicy musieli zdawać sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka na nich spoczywała. Stanęli przed niepowtarzalną szansą, by na stałe zapisać się w historii klubu. Upragniony awans był na wyciągnięcie ręki. Stwierdzenie, że Union Berlin nigdy nie występował w najwyższej niemieckiej klasie rozgrywkowej, byłoby pewnym przekłamaniem. Klub ze stolicy nigdy nie grał w Bundeslidze, ale wiele lat temu reprezentował DDR-Oberligę – pierwszą piłkarską klasę drużyn NRD. Na drodze do celu czekała już tylko jedna przeszkoda. I to nie byle jaka – pięciokrotny mistrz Niemiec VfB Stuttgart. I choć blask tej drużyny w ostatnich latach przygasł, sama marka mogła robić pewne wrażenie. Zespół z Badenii-Wirtembergii kilkukrotnie próbował pokonać strzegącego bramki berlińczyków Rafała Gikiewicza,
jednak bez rezultatu. Bezbramkowy remis oznaczał, że to Union Berlin pierwszy raz w historii zagra w Bundeslidze. Mógł zapewnić sobie bezpośredni awans, ale w ostatnim spotkaniu ligowym pechowo zremisował w Bochum 2:2. Tym samym zafundował kibicom dreszczowiec w postaci meczów barażowych.
Polski bramkarz w minionym sezonie był bezapelacyjnie najlepszym zawodnikiem na swojej pozycji w niemieckiej drugiej klasie rozgrywkowej. Polski bramkarz potwierdził tylko, że był bezapelacyjnie najlepszym zawodnikiem na swojej pozycji w niemieckiej drugiej klasie rozgrywkowej w minionym sezonie. Wystąpił we wszystkich trzydziestu czterech kolejkach, wpuszczając trzydzieści trzy gole. Najmniej w całej 2. Bun-
deslidze. Dla porównania, drugi pod tym względem był zespół HSV, który stracił czterdzieści dwie bramki. Co ciekawe, hamburczycy zajęli pechowe czwarte miejsce z punktem straty do trzeciego Unionu i tym samym ponownie nie zobaczymy ich w Bundeslidze. Żelaźni będą piątym klubem z dawnego NRD występującym w najwyższej klasie rozgrywkowej w historii, a pięćdziesiątym szóstym w ogóle. Przed nimi reprezentantami enerdowskich klubów w Bundeslidze byli VfB Lipsk, Hansa Rostock, Energie Cottbus i Dynamo Drezno.
HISTORIA Z POLITYKĄ W TLE
Początków klubu należy szukać na początku XX wieku, gdy w 1906 roku utworzono zespół pod nazwą FC Olympia 06 Oberschoenweide. Od tamtego czasu przechodził wiele przekształceń, zmian, rozwiązań i reaktywacji, a pod znaną dziś nazwą zaczął występować regularnie równo sześćdziesiąt lat później. Stanowił niejako przeciwwagę dla Berliner Dynamo FC – klubu fawory-
zowanego przez wschodnioniemiecką służbę bezpieczeństwa Stasi, na której czele stał Erich Mielke. Nie dziwi więc, że mając takie wsparcie, Dynamo dosłownie zdominowało piłkarskie rozgrywki w NRD, zdobywając tytuły mistrzowskie dziesięć lat z rzędu, w latach 1979–1988. W poprzednich dekadach berlińczycy również nie mieli zbyt wiele szczęścia na krajowym podwórku. Mieli za to co innego: wiernych i oddanych kibiców, którzy od początku zajmowali bardzo ważne miejsce w oczach włodarzy zespołu z Berlina. Mimo że w czasie istnienia NRD aż sześciokrotnie spadali z najwyższej klasy rozgrywkowej, ich mecze przyciągał na stadion więcej kibiców niż bardziej popularny, zachodnioberliński zespół Herthy.
NA SKRAJU BANKRUCTWA
Zjednoczenie Niemiec w 1990 roku to początek słodko-gorzkiego okresu w historii Unionu. Klub miał bardzo duże problemy finansowe, utknął na trzecim poziomie rozgrywkowym, a w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych był nawet na skraju bankructwa. Wtedy też pomogli niezawodni sympatycy drużyny, którzy zorganizowali akcję, dzięki której Żelazna Unia wyszła z największych kłopotów. Krok po kroku berlińczycy odbudowywali się, by na początku XXI wieku, w roku 2001, pierwszy raz w historii awansować na zaplecze Bundesligi. W tym samym roku sprawili ogromną sensację, docierając do wielkiego finału Pucharu Niemiec, gdzie musieli ostatecznie uznać wyższość Schalke 04 Gelsenkirchen. Ten nieoczekiwany sukces sprawił, że Union mógł przystąpić do rozgrywek o Puchar UEFA. Spotkanie z europejskimi rozgrywkami nie trwało jednak zbyt długo. Union odpadł już w drugiej rundzie, przegrywając z łotewskim Liteksem Łowecz. Mimo to, zwiastowało to nadzieje na lepszą przyszłość. Jak miało się później okazać, na upragniony awans do Bundesligi kibicom przyszło czekać niespełna dwadzieścia lat…
STADION W STARYM LESIE
Union Berlin ma nie tylko wspaniałych kibiców. Wyjątkowy jest także obiekt, na którym zespół rozgrywa swoje mecze. Znajduje się w środku lasu, stąd też obiekt nazywany jest „starą leśniczówką”. I choć las może kojarzyć się z rodzinnymi wypadami, to tu piknikowej atmosfery się nie uświadczy. Na stadionie przeważają miejsca stojące, a liczne grono wiernych fanów dosłownie żyje każdym spotkaniem od początku do samego końca. Frekwencja na stadionie oscyluje wokół 20 000 widzów. Kibic to ktoś szczególny dla klubu. Tak było, jest i będzie. Trudno się dziwić, skoro to sympatycy drużyny w ostatnich latach wspierali ją w złych chwilach, stworzyli liczną grupę uczestniczącą w odbudowie stadionu, organizowali zbiórki. Możliwość bezpośredniego kontaktu z piłkarzami po końcowym gwizdku nie jest tu niczym niecodziennym. Panuje poczucie wspólnoty i zjednoczenia na rzecz ukochanego zespołu. To tu w okresie świątecznym kibice zbierają się, by śpiewać kolędy. Kiedy klub popadł w kolejne problemy finansowe, zorganizowali zbiórkę połączoną z akcją krwiodawstwa. Przed pięcioma laty, podczas mistrzostw świata w 2014 roku, kibice Unionu Berlin wspólnie przeżywali mundial. Jak? Przynieśli domowe kanapy na stadion, gdzie na specjalnie zorganizowanych telebimach obserwowali mecze turniejowe. Trudno o lepsze podsumowanie rodzinnej atmosfery.
MOCNY POLSKI PUNKT
Rafał Gikiewicz nie mógł przewidzieć takiego scenariusza. Po nieudanej przygodzie we Freiburgu pilnie potrzebował zmian. Teraz wraca do najwyższej klasy rozgrywkowej z podniesionym czołem. Cieszy nie tyko fakt, że w przyszłym sezonie zobaczymy kolejnego Polaka w Bundeslidze. Nasz rodak był nie tylko członkiem drużyny, która uzyskała awans, ale i jednym z głównych architektów sukcesu. Czternaście czystych kont robi wrażenie. Dobre
Kiedy klub popadł w kolejne problemy finansowe, kibice zorganizowali zbiórkę połączoną z akcją krwiodawstwa. występy zaowocowały powołaniem do reprezentacji na czerwcowe mecze eliminacyjne w miejsce kontuzjowanego Wojciecha Szczęsnego. Jeszcze całkiem niedawno wielu kibiców byłoby ogromnie zaskoczonych taką nominacją. Dziś wybór ten wydaje się całkowicie uzasadniony.
WIELKA NIEWIADOMA
Debiutujący w rozgrywkach Bundesligi zespół Unionu ma z pewnością ogromną ochotę na to, by pozostać tam jak najdłużej. Zadanie to jednak nie będzie łatwe. Do poprawy jest całkiem sporo i żelazna defensywa może nie wystarczyć, by się utrzymać. O ile zespół prowadzony przez Ursa Fischera udowodnił, że potrafi skutecznie bronić, o tyle jego słabszym ogniwem jest z pewnością ofensywa. Z jednej strony berlińczycy byli drużyną, która przegrała najmniej spotkań w całym sezonie 2. Bundesligi. Żelaźni schodzili z boiska pokonani zaledwie pięć razy, a zwycięzca tegorocznych rozgrywek FC Koln – aż dziewięć. Gorzej sprawy się mają z siłą rażenia. Klub z Koepenick zremisował aż piętnaście meczów i strzelił zaledwie pięćdziesiąt cztery bramki. To słaby wynik, zważywszy, że piłkarze z Kolonii i Paderborn zdobyli odpowiednio trzydzieści i dwadzieścia dwie bramki więcej. Bez względu na to jak zaprezentują się piłkarze ze „starej leśniczówki”, już teraz mogą być z siebie dumni. Spełnili marzenie wielu wiernych kibiców, którzy bez względu na problemy zewnętrzne i wewnętrzne nieustannie nawiedzające ich klub, pozostawali być z nim na dobre i na złe. A obserwując to, co dzieje się wokół Unionu w ostatnich latach, wydaje się, że może być tylko lepiej.
Mateusz Kuczmierowski
MUZYKA
Albumy i koncerty akustyczne zyskały popularność na początku lat 90. razem z serią MTV Unplugged. Springsteen On Broadway wykracza daleko poza ten koncept. Album uwiecznia show, które artysta przez 13 miesięcy wystawiał na Broadwayu. Występy składały się z solowych wykonań piosenek z akustycznym akompaniamentem na gitarze i pianinie poprzedzanych autobiograficznymi, literackimi opowieściami. Show odbywało się pięć razy w tygodniu w mieszczącym niecałe 1000 osób teatrze Waltera Kerra. Podczas 236 wykonań zebrało w kasach biletowych imponujące 113 milionów dolarów. Poprzednia światowa trasa artysty (The River Tour 2016) także trwała trzynaście miesięcy i zarobiła ponad 300 milionów. Springsteen słynie z pracowitości i zdrowego stylu życia wolnego od używek, który najwyraźniej wychodzi mu na dobre. Springsteen nigdy nie zarabiał na życie inaczej niż jako muzyk, ale nie przeszkodziło mu to śpiewać i pisać o problemach klasy robotniczej. Często śpiewał o ucieczce w poszukiwaniu lepszego życia, a obecnie mieszka dziesięć minut od swojego rodzinnego miasta. Stąd na wstępie wyznaje, że tam, skąd pochodzi, wszystko jest trochę oszukane, nawet on sam, gdyż zmyślił wszystko, co napisał. Przez następne dwie godziny udowadnia jednak, że było inaczej. Pierwsze zestawy opowieści i piosenki dotyczą początków – zawdzięczanej Elvisowi – miłości do muzyki, rodzinnego miasta, czyli Asbury w New Jersey, cierpiącego na depresję ojca i kochającej taniec matki. Szybko okazuje się, że być 22 czerwiec 2019
SpringsteenBroadWay021117-24
SPRINGSTEEN ON BROADWAY, BRUCE SPRINGSTEEN, SONY MUSIC ENTERTAINMENT
może artysta nigdy nie był we wnętrzu fabryki, ale jego ojciec pracował tam całe życie. Kolejno ujawniane są inspiracje poszczególnych piosenek, a pasja, z którą Springsteen o nich opowiada, dowodzi jego szczerości. Dobór utworów jest daleki od kompilacji typu greatest hits, a gdy przeboje już się pojawią, niektórzy mogą ich nie poznać. Przykładem tego jest ciężka, bluesowa wersja Born in the U.S.A., aczkolwiek artysta wykonywał ją już wielokrotnie na koncertach. Nowa jest za to biograficzna podróż, jaką oferuje program występu, i jest ona idealnym wstępem do twórczości Amerykanina. Szczególnie poruszająca jest historia o niespodziewanych odwiedzinach ojca artysty na krótko przed narodzinami jego dziecka i znaczeniu, jakie miała ta wizyta w jego życiu. Tego nigdy się nie domyślimy, słuchając Springsteena wyłącznie w radiu.
GREY AREA, LITTLE SIMZ, MYSTIC PRODUCTION Little Simz nie marnuje czasu odbiorców. Pierwsze kilkadziesiąt sekund jej nowego albumu powinno wystarczyć, żeby przykuć uwagę
słuchaczy. Dobrze się składa, bo łatwo będzie podzielić się ze światem tym muzycznym odkryciem. Ciężka perkusja i często złowieszcze linie basowe tworzą gęstą atmosferę; piękne sample i melodyjne refreny zaskakują, a jednocześnie świetnie się wpasowują. Gwoździem programu są wersy: najcięższy i najbardziej poruszający element albumu. Kim jest Little Simz? Simbiatu Abisola Abiola Ajikawo ma 25 lat i pochodzi z północnego Londynu. Nie wygląda tak groźnie, jak brzmi, i może nas zaskoczyć fakt, że dziewczyna zajmuje się hip-hopem od dziecka. Występowała już w Royal Albert Hall i Izbie Lordów, nagrywała z Gorillaz i była chwalona przez Kendricka Lamara. Komercyjnie jeszcze nie podbiła rynku muzycznego, ale wydaje się to być kwestią czasu. Little Simz poświęca się sztuce i dzięki temu staje się coraz lepsza. Z dużym wdziękiem angażuje się w typowe dla gatunku przechwałki i pogróżki, czyli tak zwane braggadocio. Porównuje się z Shakespearem, Picassem i Jayem-Z oraz dobitnie sygnalizuje, że każdy, kto wejdzie jej w drogę ma… przechlapane. Jej sen o muzycznej wielkości i idolizacja Klubu 27 wydają się trochę niepokojące, ale można je uznać za hołd
powiązany z faktem, że uczy się od najlepszych. Ponadto ma u odbiorców kredyt zaufania za wygłoszenie wielu rozsądnych opinii, takich jak krytyka przemocy z użyciem broni. Podbija też serca swoją szczerością. Grey Area to album, który może stać się prawdziwym muzycznym odkryciem. Nawet jeśli jego renoma i popularność będą rosły, jeszcze długo pozostanie niewystarczająco doceniony. W październiku Simbi wystąpi w Polsce. Wykreowana przez nią atmosfera i stylistyka są oryginalne i łatwo sobie wyobrazić, że z każdym kolejnym krążkiem artystka będzie wchodzić na nowy poziom. Grey Area wystarcza na wiele przesłuchań, ale pozostawia nas z apetytem na więcej.
ASSUME FORM, JAMES BLAKE, UNIVERSAL MUSIC POLSKA Budzący metafizyczne skojarzenia tytuł nowego albumu Jamesa Blake’a zaczyna wydawać się adekwatny, gdy z fragmentarycznych, zacinających się dźwięków wyłaniają się zaskakująco poruszające melodie. Odnosząca się do wychodzenia z depresji metafora ma muzyczne odzwierciedlenie w abstrakcyjnym elektronicznym brzmieniu, które powoli odkrywa soulowe kompozycje. Twórczość Brytyjczyka rozwijała się w tym kierunku już od kilku lat, wychodząc daleko poza dubstep, z którego początkowo zasłynął. Tym zmianom towarzyszyła przeprowadzka do Los Angeles, gdzie młody muzyk jest obecnie rozchwytywany. W ostatnich latach współpracował między innymi z Kendrickiem Lamarem, Jayem-Z, Kanyem Westem, Beyoncé i Frankiem Oceanem. Równocześnie gdy hip-hop zwraca się w stronę elektroniki oraz bardziej melodyjnego R&B, wymiana następuje także w drugą stronę. Nowość stanowi ciepły, optymistyczny ton albumu. Rozkwit kariery w całości go nie tłumaczy, w grę wchodzi także życie prywatne artysty i rozwit miłości. Znacząca część tekstów poświęcona jest partnerce Blake’a i odniesienia te można odnaleźć w najlepszych momentach albumu. Do tej kategorii zaliczają się: beztroskie I’ll Come Too, folkowo-romantyczne Barefoot In The Park z występem Rosalii, artystki, która w zeszłe lato wybiła się świetnym
albumem El Mal Querer, oraz miłosny hymn Are You in Love. Album jako całość pozostaje jednak dosyć niewyraźny. Części składowe kompozycji nie kontrastują ze sobą i nawet po kilku przesłuchaniach można ich nie rozróżniać. Subtelne motywy trudno przypisać konkretnym utworom. Ta efemeryczna jakość nie musi być traktowana jako wada, łatwo jednak sobie wyobrazić, że Blake’a czeka niejeden krok do przodu i właśnie te aspekty jego twórczości będą ewoluować. Album otwiera deklaracja I will be touchable, I will be reachable. Te zapowiedzi zostają w dużej mierze spełnione, ale brakuje spontaniczności, która pozwoliłaby wyrazić dynamiczną naturę uczuć i wzmocnić przekaz. Wybitnych momentów jednak nie brakuje i wydaje się, że w przyszłości można liczyć na wydawnictwa porywające od początku do końca.
FILM TO MY, REŻ. JORDAN PEELE, PROD. USA, 121 MIN Lata 80. to czasy schyłku zimnej wojny, ale też akcji charytatywnych. Choćby takich jak „Hands Across America”, w której 6,5 miliona trzymających się za ręce Amerykanów miało utworzyć łańcuch łączący wybrzeża kontynentu. Młoda rodzina spędza wieczór w parku rozrywki, gdy ich córeczka Adelaide’a odłącza się i trafia do domu strachu. Ma tam okazję spotkać dziewczynkę, która wygląda jak jej lustrzane odbicie, porusza się jednak według własnej woli...
W czasach współczesnych poznajemy sympatyczną rodzinę dorosłej Adelaide’y w drodze na wakacje. Najmłodszy syn Jason jedną nogą pozostaje w świecie fantazji, a jego nastoletnia siostra Zora nie rozstaje się ze smartfonem. Pieczę nad nimi sprawują Abe, ojciec, którego żarty nie są cool, oraz właśnie Adelaide’a, która wydaje się być dobrą żoną i matką. Jako jedyni znamy sekret Adelaide’y. Traumatyczna przeszłość przypomina jej o sobie poprzez serię dziwnych zbiegów okoliczności. Gdy rodzina przypadkiem trafia w znaną nam z retrospekcji okolicę, bohaterka powoli zaczyna panikować. Upiornego wieczora na podjeździe ich letniskowego domku pojawiają się dziwni goście: kobieta, mężczyzna, chłopiec i dziewczynka. Wyglądają znajomo i zaczynają terroryzować rodzinę. W weekend po premierze To my zarobiło 70 milionów, czyli od czasu Avatara najwięcej dla filmu opartego na oryginalnym pomyśle. Nie spodziewali się tego nawet ci, którzy śledzili rozwój kariery Jordana Peele’a. W 2018 reżyser zdobył swoim debiutem Uciekaj! Oscara za najlepszy oryginalny scenariusz, a w kwietniu premierę będzie miał jego remake Strefy mroku, serialu, który niegdyś zrewolucjonizował amerykańską telewizję i do dzisiaj pozostaje inspiracją dla takich produkcji jak Black Mirror. Świat poznał Peele’a dzięki hitowej serii skeczy Key & Peele, których niepokojące zwroty akcji z dzisiejszej perspektywy zapowiadają jego horrory. Obfitowały one w wiele kultowych już dowcipów, a dziś pomysły Peele’a rozchodzą się jeszcze szerszym echem. Termin sunken place z Uciekaj! szybko zaczął pojawiać się w tekstach piosenek i na Twitterze. Podobny los czeka przedstawioną w To my interpretację motywu złego sobowtóra. Ma ona czytelny wydźwięk polityczny, który przypomni nam się przy zetknięciu z retoryką „my kontra oni”. Trzeba też podkreślić: To my zapewnia bardzo dużo rozrywki. Należy do amerykańskiego rodzaju fantastyki, który nie przebiera w środkach podbijających wyobraźnię widzów. Tempo jest szybkie, nie brakuje dobrej muzyki i humoru, a plastyczny styl spaja to wszystko w bardzo charakterystyczną całość. Czeka nas wiele filmów o podobnych ambicjach, gdyż produkcje Peele’a wyznaczają trendy. koncept 23
FILM FAWORYTA, REŻ. JORGOS LANTIMOS, PROD. IRLANDIA, USA, WIELKA BRYTANIA, 119 MIN Gdy odgrywana przez Emmę Stone Abigail przybywa na dwór Anny Stuart (Olivia Colman), jej pozycja społeczna jest niska: ojciec przegrał majątek i ją samą w karty. Po krótkim małżeństwie z wierzycielem ojca Abigail zostaje pomywaczką dzięki łasce kuzynki, Sary Churchill (Rachel Weisz), księżnej Marlborough i obecnej faworyty królowej Anny.
STROMBOLI, ZIEMIA BOGA, REŻ. ROBERTO ROSSELLINI, PROD. WŁOCHY, 107 MIN Wszystko zaczęło się od listu napisanego przez młodą Ingrid Bergman robiącą światową karierę, m.in. za sprawą odegranych ról np. w Casablance, kilku wybitnych filmach Hitchcocka czy Gaslight Georga Cukera. Ostatni tytuł przyniósł jej Oscara i dał początek popularnemu idiomowi gaslighting, określającemu okrutną psychologiczną manipulację. Adresatem był Roberto Rossellini, włoski reżyser, którego seria wybitnych neorealistycznych filmów spopularyzowała ten nurt na całym świecie. Bergman ujawnia się w liście jako wielbicielka twórczości reżysera oraz 24 czerwiec 2019
Królowa jest kapryśna i mało samodzielna. Kilkanaście razy poroniła, a utracone dzieci zastępują jej ukochane króliki. Wojnę z Francją prowadzi według instrukcji kontrolującej ją księżnej Marlborough, której mąż przewodzi wojskom na froncie. Wszystko wskazuje na to, że królowa podniesie podatki, aby zebrać fundusze na dalszą wojnę. Sytuację tę poznajemy wraz z Abigail, która szybko bierze los we własne ręce. Gdy nadarza się okazja, dziewczyna przekracza swoje uprawnienia i aplikuje ziołowe lekarstwo na dręczącą królową podagrę. Śmiałą pomywaczkę chroni przed karą fakt, że Maria Stuart przestaje cierpieć. To dopiero początek dworskiej kariery Abigail, która celuje wysoko. Pozycja Sary staje się zagrożona, tym samym ważą się losy Francji i Wielkiej Brytanii. Faworyta dotarła do widzów na całym świecie dzięki renomie Lantimosa, którego cyniczne kino jest bardziej przystępne, niż mogą sugerować barwne pomysły, na których oparte są jego filmy. Tym razem pomysł nie jest jego, gdyż scenariusz napisała 20 lat temu debiutantka Deborah Davis.
Ich film łączy fakty historyczne z oryginalnymi pomysłami (wspomniane króliki) oraz spekulacją, którą stanowi relacja seksualna królowej z faworytami. Homoseksualne upodobania królowej Anny podają niektóre źródła i paszkwile z epoki, ale większość historyków jest co do nich sceptycznie nastawiona. Fuzję stanowią także kostiumy. Twórcy postarali się, aby historyczne czasy nie wydawały nam się zbyt odległe; stanowi to trzon koncepcji filmu w kontraście do typowych dla reżysera zabiegów ujawniających absurd obyczajów. Coleman zdobyła Oscara za odegranie histerycznej roli, ale reszta obsady nie pozostaje w tyle. Odporna na krytykę nie jest intryga, gdyż polityczna rzeczywistość rzadko jest przewidywalna tak jak przedstawione machinacje. Ponadto szybko przekonujemy się, że dworskie życie zostanie ukazane jako walka o byt i wymowa ta nie zostanie rozbudowana. Niemniej podobne zarzuty można skierować przeciwko zbyt wielu filmom, aby mogły przekreślić ich bardzo wysmakowaną, angażującą konkurencję.
deklaruje gotowość do współpracy. Opisuje także swoje kompetencje językowe. Jak wspomina, po włosku umie powiedzieć jedynie „kocham cię”. Ta wzmianka z dzisiejszej perspektywy wydaje się zapowiadać jeden z najsłynniejszych i najbardziej skandalicznych romansów ówczesnych czasów. Entuzjastyczna odpowiedź Rosselliniego opisywała koncept projektu, który para następnie zrealizowała. Film opowiada o internowanej we Włoszech litewskiej emigrantce, która wychodzi za włoskiego żołnierza, aby wydostać się z obozu. Razem przenoszą się na jego rodzinną wyspę Stromboli, położoną między Włochami i Sycylią, na której mieści się czynny wulkan o tej samej nazwie. Szybko okazuje się, że małżeń-
stwo pary jest skazane na porażkę. Dla kulturalnej, nowoczesnej kosmopolitki życie w rybackiej wiosce nie jest możliwe do zniesienia, społeczność wyklucza bohaterkę. Przez chwilę jest to zabawne, chociażby gdy rybacy reagują zdziwieniem na pomysł uprawiania kaktusa w domu. Wkrótce jednak sytuacja drastycznie eskaluje. W trakcie kręcenia filmu Rosselini i Bergman zakochali się w sobie. Rozwiedli się ze swoimi partnerami i wzięli ślub. Stworzyli razem kilka wybitnych filmów i rozstali się po dziewięciu latach związku. Mimo obaw Bergman, że zostanie zapamiętana jako „kobieta upadła”, sprawa ucichła. Pamiętane są za to dzieła pary oraz ich córka, Isabella Rossellini, słynna aktorka.
Od sportu do e-sportu Pod koniec kwietnia Totalizator Sportowy – właściciel marki LOTTO – oraz organizatorzy Polskiej Ligi Esportowej ogłosili rozpoczęcie współpracy na cały rok 2019. To krok w realizacji misji wspierania rozwoju polskiego e-sportu, a w szczególności młodych talentów.
M
arka LOTTO została partnerem tytularnym Dywizji Profesjonalnej, a co za tym idzie, również jednym z podmiotów wspierających Polską Ligę Esportową. Współpraca została ogłoszona na cały rok 2019, w trakcie którego zostaną rozegrane aż dwa sezony rozgrywek ligowych. – Wejście Totalizatora Sportowego i marki LOTTO w Polską Ligę Esportową oraz wszystkie inne inicjatywy spółki związane z polskim gamingiem są najlepszym dowodem na to, że patrzymy na współpracę ze środowiskiem e-sportowym jako działanie długofalowe, mając oczywiście na uwadze standardy bezpiecznej i odpowiedzialnej rozrywki. Nasze zainteresowanie rynkiem gamingowym to między innymi efekt kolejnej dynamicznej fazy rozwoju, jaką przechodzi spółka w ostatnim czasie. Od niedawna bowiem na polskim rynku istnieje możliwość grania online w najpopularniejsze gry LOTTO. Jesteśmy największym mecenasem polskiego sportu, chcemy być także postrzegani przez graczy jako największy mecenas polskiego e-sportu – powiedział podczas konferencji prasowej Olgierd Cieślik, Prezes Zarządu Totalizatora Sportowego.
MECENAS SPORTU
Totalizator Sportowy, właściciel marki LOTTO, od wielu lat jest największym mecenasem polskiego
sportu. Spółka wspiera jego rozwój na kilku poziomach, m.in. poprzez przekazywanie środków z dopłat do gier liczbowych i loterii pieniężnych. Od 1994 roku było to ponad 12 mld złotych! Spółka, także poprzez środki własne, wspiera wybrane organizacje, kluby oraz wydarzenia sportowe – Ekstraklasa, Polska Liga Koszykówki, Tour de Pologne czy sponsoring Polskiej Reprezentacji Olimpijskiej, który trwa już od 25 lat – to tylko kilka z wielu inicjatyw Totalizatora Sportowego.
DROGA DO E-SPORTU
Po wielu latach wspierania przez Totalizator Sportowy rozwoju polskiego sportu przyszedł czas na e-sport. Rozwój firmy motywuje szeroko rozumiana digitalizacja, którą możemy zaobserwować poprzez m.in. od niedawna istniejącą na polskim rynku możliwość grania online w najpopularniejsze gry LOTTO oraz uruchomienie przez spółkę pierwszego legalnego internetowego kasyna. Już w lutym mieliśmy okazję obserwować pierwsze inwestycje Totalizatora Sportowego w branżę sportów elektronicznych. Wówczas marka LOTTO została partnerem wszystkich transmisji z turniejów organizowanych przez ESL: ESL One, ESL Pro League oraz z marcowego Intel Extreme Masters 2019.
Nieprzypadkowo informacja o partnerstwie Totalizatora Sportowego z Polska Ligą Esportową została ogłoszona w trakcie trwającego na warszawskim Torze Wyścigów Konnych na Służewcu Game Jam Square – imprezy skierowanej do miłośników Game Dev’u, na której odbył się prawdziwy e-sportowy hit tej wiosny w Polsce – turniej LOTTO Puchar Zdobywców Pucharów w Counter-Strike: Global Offensive. Do udziału w zawodach zaproszono cztery najlepsze polskie drużyny. – Podjęcie współpracy przez właściciela marki LOTTO oraz Polską Ligę Esportową to ogromna szansa dla wszystkich zawodników Dywizji Profesjonalnej. Partnerstwo pozwoli na zorganizowanie rozgrywek na jeszcze wyższym poziomie. Wspólnie z Totalizatorem Sportowym chcemy dać szansę młodym, utalentowanym e-sportowcom na zaistnienie w branży sportów elektronicznych, a dzięki podjęciu współpracy ten cel będzie o wiele łatwiejszy do osiągnięcia – podkreślała Lena Bortko, Product Manager Polskiej Ligi Esportowej. E-sport stał się zjawiskiem międzynarodowym, a jego rosnąca popularność widoczna jest także w Polsce. Coraz więcej dużych firm zainteresowanych jest tym obszarem, a wejście przez właściciela marki LOTTO w branżę sportów elektronicznych można traktować jako rozpoczęcie przełomowego okresu dla polskich miłośników wirtualnej rozgrywki.
Kordian Kuczma
Szpiegowskie porachunki
Podczas oprowadzania wycieczek szkolnych po muzeum niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego Stutthof, miejsca kaźni tysięcy Żydów, Polaków, Rosjan i przedstawicieli kilkudziesięciu innych narodowości, prawie zawsze padają dwa pytania: „Czy tutaj kręcono Chłopca w pasiastej piżamie?” (odpowiedź brzmi: nie) oraz „Czy pan wie, że Hitler był Żydem?”.
26 czerwiec 2019
D
oświadczenie nauczyło mnie, że najlepiej jest ignorować takie uwagi, ponieważ w ciągu półtorej godziny muszę przekazać gościom bardziej istotne z punktu widzenia tego miejsca informacje. Jakakolwiek jest prawda na ten temat, dla Wolnego Miasta Gdańska, na terytorium którego powstał KL Stutthof, ważniejsze były żydowskie korzenie zastępcy szefa tamtejszej placówki Abwehry w latach 30. XX w. Reinholda Kohtza. Oficer ten miał polską konkubinę – urodzoną w 1899 r. w Nowem nad Wisłą – Paulinę Tyszewską-Muehlen. Zawdzięczała ona drugi człon nazwiska małżeństwu z niemieckim handlowcem. Kohtza poznała w 1928 r. w sopockim kasynie. Funkcjonariusz wywiadu pomógł kochance założyć sklep warzywny przy ulicy Grunwaldzkiej we Wrzeszczu (w tamtym okresie była to Adolf-Hitler-Strasse). Biznes nie przynosił spodziewanych dochodów. To właśnie problemy finansowe i pożyczka od szefa Ekspozytury nr 7 Oddziału II Sztabu Generalnego WP majora Jana Henryka Żychonia skłoniły ją
po dłuższych wahaniach do zostania polską agentką. Pośredniczką w tej nietypowej transakcji była siostra Tyszewskiej Franciszka Brucka – sprzątaczka w mieszkaniu Kohtza. Wielokrotnie zajmował się on analizą służbowej korespondencji w domu, ponieważ obawiał się jej wykorzystania przeciwko niemu przez czystych rasowo kolegów z biura. Pozwalało to zwerbowanym przez Żychonia kobietom na swobodny dostęp do dokumentów Abwehry i raportowanie o ich treści do Polski. Major mógł być zadowolony ze swoich podopiecznych – dzięki nim na terenie RP „wpadło” 16 niemieckich agentów. W 1938 r. Kohtz i Tyszewska, której w końcu udało się uzyskać rozwód, przenieśli się do Sopotu. W tym czasie Reinhold pracował w Stoczni Gdańskiej, ponieważ
Major mógł być zadowolony ze swoich podopiecznych – dzięki nim na terenie RP „wpadło” 16 niemieckich agentów.
jako nie-Aryjczyk został usunięty z wywiadu. Niestety, po zajęciu Warszawy przez III Rzeszę, akta współpracowników Żychonia znalazły się w rękach okupantów. Paulina, Brucka i jej mąż Benon po aresztowaniu trafili do więzienia w Berlinie. 21 III 1941 r. cała trójka została stracona na gilotynie. Niedoszły mąż Tyszewskiej otrzymał wyrok 5 lat więzienia za „lekkomyślność”. Ich syn trafił do rodziny zastępczej w głębi Niemiec.
POLOWANIA I OFIARY
Kohtz i jego zwierzchnik major Siegfried Cartellieri nie radzili sobie tak dobrze na terenie Gdańska jak wcześniejszy szef tamtejszej Abwehry Oskar Reile (1896–1983). Ten syn z chłopskiej rodziny planował m.in. uwiedzenie Żychonia przez kochankę kilku wywiadowców z obydwu stron barykady, ponętną sekretarkę Czesławę Bociańską. Kobieta zeznała w 1940 r. przed warszawskim Gestapo, że za sprowadzenie oficera w stanie upojenia alkoholowego do siedziby gdańskiego Prezydium Policji lub otrucie go, Reile obiecywał jej 15 tysięcy guldenów. Żychoniowi udało się przejrzeć jej intencje i przeciągnąć (przynajmniej formalnie) na polską stronę. Bociańska okazała się dla „dwójki” bezużyteczna i droga w utrzymaniu. W czasie II wojny światowej pracowała w warszawskiej Policji Bezpieczeństwa. Gdy Niemcy odkryli jej działalność z późnych lat trzydziestych, została skazana na dziesięć lat ciężkiego więzienia. Losy manipulatorki po 1943 r. nie są znane. Inne spektakularne posunięcie Reilego to porwanie uważanego za najcenniejszego polskiego agenta w Wolnym Mieście Gdańsku kierownika wywiadowczego Posterunku Oficerskiego nr 1 w Grudziądzu Czesława Dziocha. Doszło do niego 27 maja 1927 r. Pochodzący z Gniezna mężczyzna, oficjalnie urzędnik Komisariatu Generalnego RP, został zatrzymany przez policję pod pretekstem udzielenia informacji na temat jego mieszkania. Zmuszono go, aby udał się do policyjnej centrali, gdzie czekali już na niego funkcjonariusze z kajdankami. Przez Malbork trafił do więzienia w Królewcu. W czasie śledztwa Niemcy nie byli w stanie zmusić go do wyjawienia szczegółów swojej działalności. Skazano go na osiem lat więzienia. Po sześciu został wymieniony na szpiegów Republiki Weimarskiej w Polsce. Do pracy
w „dwójce” już nie wrócił. Głośnym echem odbył się także tragiczny incydent, do którego doszło w nocy 26 maja 1930 r. pod Opaleniem w okolicach Gniewa. W celu uzyskania spodziewanych ważnych wywiadowczo informacji (m.in. nowego modelu maski przeciwgazowej), funkcjonariusze Straży Granicznej Adam Biedrzyński i Stanisław Liśkiewicz przeprawili się wówczas przez Wisłę. Okazało się, że wpadli w zasadzkę posiadającej licznych szpiegów na Pomorzu niemieckiej policji bezpieczeństwa. Doszło do wymiany strzałów, która zakończyła się śmiercią Liśkiewicza. Wiele wskazuje, że do tragedii by nie doszło, gdyby dotknięty przeniesieniem na prowincję Biedrzyński nie
sprawował Leon Przybyszewski, brat sławnego pisarza i skandalisty Stanisława. Koryfeusz Młodej Polski u kresu życia stał się przykładnym obywatelem, znanym m.in. z akcji zbierania datków na budowę gmachu Gimnazjum Polskiego w grodzie nad Motławą. Niestety, dla jego krewnego potrzeby młodego państwa nie były istotne. Mimo że w teorii podlegał gdańskiej ekspozyturze „dwójki”, którą kierował wówczas późniejszy poseł Rzeczypospolitej w Lizbonie rotmistrz Karol Dubicz-Penther, wysyłał do siedziby okręgu wojskowego w Toruniu meldunki o swoich rzekomych sukcesach wywiadowczych, które w rzeczywistości dowodziły braku jego odporności na niemieckie prowokacje. Utrzymywał także podlane alkoholem kontakty towarzyW początkach istnienia II RP polski skie z przemytnikami. Gdy centrala wywiad w Wolnym Mieście Gdańsku napiętnowała nieotrzymał cios z nieoczekiwanej strony – subordynację Przybyszewskiego, zaczął on własnego aparatu konsularnego. oskarżać Dubicza przed zwierzchnikami ze dążył za wszelką cenę do sukcesu Sztabu Generalnego i Komisarzem i zachowywał podstawowe zasady Generalnym RP w Gdańsku o spobezpieczeństwa. Niefortunny wywodowanie dekonspiracji placówki wiadowca był jednak na tyle istotny „dwójki” w Grudziądzu. W tym dla Żychonia, że po kilku miesiącach samym czasie wewnętrzne dochowrócił do ojczyzny w ramach wymiadzenie potwierdziło czerpanie przez ny więźniów. urzędnika zysków z kontrabandy Na tajnym froncie ginęły także i samowolne kontakty z wywiadem indywidua, które z niskich pobufrancuskim. Zarzuty doprowadziły dek wybierały służbę dla wroga. 4 do urlopowania go przez MSZ, choć kwietnia 1927 r. w toruńskim Forcie ku zaskoczeniu wojskowych nie odeŻółkiewskiego został rozstrzelany brano mu paszportu dyplomatyczneeks-porucznik 1 batalionu strzelgo. W następnych miesiącach Przyców w Chojnicach Paweł Piontek. byszewski kontynuował oczernianie Rozrzutnego hulakę zwerbował do Dubicza przy pomocy dostarczonych Abwehry niemiecki krewny, on z koprzez niemiecki wywiad fałszywek. lei dobrał sobie do pomocy narzePrymitywna intryga zakończyła się czoną Wandę Piekarską i porucznika zwolnieniem wicekonsula ze służby Kazimierza Urbaniaka. Jego zdrada w marcu 1922 r. Mimo wezwania na posłużyła za inspirację do dwóch odministerialny „dywanik”, pozostał cinków serialu „Pogranicze w ogniu”, on nad morzem, obejmując posaw których pojawił się jako Konrad dę redaktora naczelnego „Gazety Piątkowski. Z kolei w 1931 r. został Gdańskiej”. Założył także prywatną stracony za szpiegostwo komandor agencję prasową. Opuścił Wolne w stanie spoczynku Edward SadowMiasto dopiero w grudniu 1925 r. ski. Byłego szefa sztabu Dowódcy po ujawnieniu kompromitujących go Floty na drogę występku sprowadziły materiałów. Jako publicysta „Dzienhazardowe długi. nika Poznańskiego” nadal pozostawał pod obserwacją wywiadu, który podejrzewał go nawet o współpracę WADLIWY CZYNNIK LUDZKI z komunistami. Biorąc pod uwagę, że W początkach istnienia II RP oskarżano go też o zdefraudowanie polski wywiad w Wolnym Mieście funduszy na ozdobienie nagrobka Gdańsku otrzymał cios z nieoczesławnego brata, nie było chyba podkiwanej strony – własnego aparatu łości przed którą Przybyszewski by konsularnego. W latach 1920–21 się cofnął. Może dlatego szpiegostwo funkcję wicekonsula w Kwidzynie było mu tak bliskie? koncept 27
Kamil Kijanka
Książ
– zamek pełen tajemnic Trzeci co do wielkości zamek w Polsce. Perła Wałbrzycha, która skrywa w sobie wiele tajemnic, choć część z nich to tylko niepotwierdzone sensacje. Zamek Książ to bez wątpienia wyjątkowy punkt na turystycznej mapie Polski.
B
y dotrzeć do początków Książa, należy cofnąć się do trzynastego wieku. Wtedy to Bolko I Surowy – książę jaworski, lwówecki i świdnicki, podjął decyzję o wybudowaniu kolejnej z wielu warowni o charakterze obronnym. Sieć twierdz składała się z zamków w Bardzie, Bolesławcu, Grodna i Cisy. W przeciwieństwie jednak do innych bliźniaczych obiektów, Książ miał przewagę ze względu na strategiczne umiejscowienie i malownicze, leśne tereny. Początkowo nową budowlę nazywano „Książęcą Górą” lub z języka niemieckiego – Fürstenstein. Budowa zamku przebiegała w latach 1288–1292. Bolko I Surowy dobrze wiedział, co robi: miejsce budowy warowni nie było wybrane przypadkowo. Już w X wieku znajdował się tam gród, a następnie – mały zamek.
TROCHĘ HISTORII
Po śmierci jaworskiego księcia opiekę nad Książem sprawowali członkowie jego rodu. Rozbudowa obiektu to zasługa jego wnuka, Bolka II Małego. W kolejnych wiekach zamek przechodził z rąk do rąk, pod skrzydła wielu różnych władców. Po wygaśnięciu Piastów z linii świdnicko-jaworskiej zamek został 28 czerwiec 2019
przejęty przez Czechów z rodu Luksemburgów, począwszy od Wacława IV Luksemburskiego, króla niemieckiego i czeskiego. W 1463 roku obiektem władał król Czech Jerzy Podiebradów. Pod koniec XV wieku Książ coraz bardziej zmieniał swój charakter z obronnego na gościnny. Kiedy węgierski król Maciej Korwin otrzymał możliwość władania Książem, oddał go pod opiekę swojego wojskowego dowódcy, Georga von Steina. To dzięki niemu większość pomieszczeń przemianowano na pokoje mieszkalne. Powstała w tamtym czasie południowa część warowni nazwana została na cześć króla Korwina „skrzydłem Macieja”. W latach 1497–1508 wałbrzyski obiekt należał do króla Węgier i Czech Władysława II Jagiellończyka. Władca oddał go swojemu kanclerzowi, a ten sprzedał zamek rycerzowi Konradowi I Hobergowi. To właśnie ten ród jest najbardziej kojarzony z Książem i niewątpliwie najmocniej wpłynął na jego losy. To za ich sprawą przechodził wiele ciekawych zmian i rekonstrukcji. W 1605 roku Hochbergowie otrzymali dziedziczne prawo do Książa. Z upływem czasu zamek tracił coraz bardziej swoją obronną postać, pozbywając się fortyfikacji, wałów czy fosy. Przy obiekcie powstały za to np. piękne ogrody francuskie. Hochbergowie, którzy na przestrzeni wieków dorobili się tytułów hrabiowskich i książęcych, sprawowali władzę na zamku nieprzerwanie do 1941 roku, kiedy to warownia została przejęta przez żołnierzy III Rzeszy.
NAJWIĘKSZA KSIĘŻNA ZAMKU
W drugiej połowie XIX wieku panem na zamku był Jan Henryk XI. Hrabia von Hochberg był osobą powszechnie szanowaną. Dostąpił zaszczytu otrzymania tytułu arcyksięcia. Było to najwyższe możliwe odznaczenie dla osób, które nie były spokrewnione z rodem panującym. Hrabia był mocno zaangażowany w pomoc dla wałbrzyskiej społeczności i rozbudowę zamku. Jego syn Jan Henryk XV (Hans Heinrich) kontynuował dzieło swojego ojca, dbając o dalszy rozkwit Książa. Z jego inicjatywy powstały zachodnie i północne skrzydła zamku. Rozbudowano także wieżę, którą zakończono owalnym hełmem z latarnią. Przygotowane tarasy zachowały ówczesny wygląd do dziś. To właśnie Hans Heinrich podjął
decyzję o wybudowaniu słynnej wałbrzyskiej palmiarni, która miała być prezentem dla jego żony. Małżonka, Maria Oliwia Hochberg von Pless, dziś znana jest przede wszystkim jako księżna Daisy. Angielska arystokratka została panią na zamku. Potrafiła zaskakiwać i prowadziła wystawne życie. Zwiedziła wiele zakątków świata, polowała ponoć na lwy. Etykieta i obecność służby podobno ją męczyły. Lubiła pomagać innym, szczególnie dzieciom. Rozumiała znaczenie dbałości o higienę. Wspierała specjalistów walczących z zanieczyszczeniami miejscowej rzeki Pełcznicy powodującymi rozwój lokalnej epidemii. Dzięki niej utworzono ośrodek pomocy dla osób z chorobami umysłowymi. Swoją dobroć szerzyła zarówno w Wałbrzychu, jak i poza jego granicami. Mimo że na pewien czas opuściła zamek, powróciła do niego w 1935 roku. Jak się jednak okazało, nie było jej dane zostać w Książu do końca życia. W 1941 roku obiekt został przejęty przez nazistów. Księżna stawała się coraz bardziej niewygodna dla III Rzeszy. Wysyłała paczki żyw-
Po zdobyciu zamku przez III Rzeszę obiektem zajęła się nazistowska organizacja „Todt” odpowiadająca za budowę obiektów wojskowych. nościowe dla więźniów pobliskiego obozu koncentracyjnego Gross-Rosen, a jej synowie walczyli przeciwko niemieckim agresorom. Ostatnie dwa lata swojego życia spędziła w jednej z wałbrzyskich willi. Ciężko chorowała, najprawdopodobniej na stwardnienie rozsiane. Miejsce jej pochówku jest do dziś owiane tajemnicą.
NIEWYJAŚNIONE TAJEMNICE
Pewnym jest, że po przejęciu Książa, obiektem zajęła się nazistowska organizacja „Todt” odpowiadająca za budowę obiektów wojskowych. Przypuszcza się, że zamek przygotowywano do stworzenia jednej z kluczowych kwater Adolfa Hitlera. Warto jednak zaznaczyć, że nie wszyscy historycy są zgodni w tej kwestii. Niektórzy uważają, że Niemcy zdawali sobie sprawę z realnego zagrożenia ze strony Rosjan
i nie tworzyliby kwatery w miejscu narażonym na atak. Nie ma jednej wersji potwierdzającej cel przebudowy Książa przez niemieckie wojsko. Do dziś krąży wokół tego tematu mnóstwo domysłów i niepotwierdzonych teorii. Mówi się, że głęboko w podziemiach znajdują się tajemne przejścia i korytarze, które miały znaleźć połączenia z zamkiem. Faktem jest jednak, że w tym samym czasie hitlerowcy budowali szereg tuneli podziemnych zarówno pod warownią, jak i w Górach Sowich.
Dziś zamek Książ stanowi jedną z największych atrakcji Dolnego Śląska. Po drugiej wojnie światowej zamek został zagrabiony przez Armię Czerwoną. W tym czasie skradziono wiele bezcennych książek z zamkowej biblioteki, a obiekt ulegał niszczeniu. Na lepsze czasy Książ musiał czekać aż do lat 70., gdy postanowiono rozpocząć prace renowacyjne. To właśnie wtedy przyozdobiono salony barokowe specjalnie zaprojektowanymi tkaninami, które do dziś pięk-
nie ozdabiają zamkowe pomieszczenia. Na początku lat 90. właścicielem Książa została gmina Wałbrzych.
WIELCY GOŚCIE KSIĄŻA
Książ przez wieki ulegał licznym przeobrażeniom. Władało nim wielu panów z różnych krajów, którzy w różny sposób obchodzili się z tym historycznym obiektem. Były czas, gdy zamek tętnił życiem, onieśmielał swoim pięknem i gościł wielkie osobistości. Wśród nich należy wymienić chociażby króla Prus Fryderyka II (1748), księcia Stanisława Poniatowskiego – bratanka ostatniego króla w historii Polski (1784), szóstego prezydenta Stanów Zjednoczonych Johna Quincy Adamsa (1800), księcia Antoniego Radziwiłła (1820, 1830), cara Rosji Mikołaja I (1838) czy premiera Wielkiej Brytanii Winstona Churchilla (1905, 1913).
NADAL ZASKAKUJE
Wałbrzyski zamek do dziś skrywa w sobie wiele tajemnic. Część z nich zapewne nigdy nie uda się odkryć, ale zdarza się, że niektóre ujrzewają światło dzienne. Prace konserwatorskie prowadzone na
terenie obiektu przynoszą zaskakujące efekty. W ostatnich latach udało się odkryć fundament wieży oraz fragmenty kominka, a także rzeźbę przedstawiającą najprawdopodobniej Herkulesa. Z obecnych ustaleń wynika, że heros stanowił część jakiegoś większego wystroju zamku. Dotychczas był całkowicie zasłonięty przez rosnący bluszcz. Podejrzewa się, że całość mogła przedstawiać słynnych dwanaście prac Herkulesa.
ZAMEK OBECNIE
W 2014 roku w wyniku nieszczęśliwego wypadku na terenie zamku wybuchł pożar. W wyniku sprawnie przeprowadzonej akcji ratowniczej zminimalizowano straty, dzięki czemu zalaniu nie uległa niezwykle urokliwa, słynna sala Maksymiliana. Dziś zamek Książ stanowi jedną z największych atrakcji Dolnego Śląska i z pewnością zasługuje na zainteresowanie turystów. Co ciekawe, niepisaną tradycją wśród niektórych wałbrzyskich szkół średnich jest organizacja studniówek na terenie zamku. Polonez tańczony przez maturzystów na jednej z pięknych zamkowych sal to niesamowite przeżycie. koncept 29
Pierwsza pomoc w przypadku cyberataku Cyberprzestępcy stosują coraz bardziej wykwalifikowane metody, aby ukraść tożsamość, dane uwierzytelniające czy pieniądze użytkowników sieci. Zagrożone są zarówno komputery, jak i urządzenia mobilne. Zawsze jest jeden wspólny mianownik, jeśli mamy do czynienia z niecodziennym zdarzeniem, np. na naszym komputerze lub smartfonie pojawia się nietypowy ekran i jesteśmy proszeni o podanie innych niż standardowo informacji. Sygnały cyberataku to m.in. • Nagła utrata zasięgu – telefon jest włączony, ale połączenia są niemożliwe • Nagła informacja „przywrócono ustawienia fabryczne” • Wolniej działające urządzenie • Rozsyłanie spamu przez komputer czy telefon • Sygnały zapory sieciowej informujące, że nieznany program lub użytkownik chce się połączyć z komputerem W sytuacji, kiedy podejrzewamy, że padliśmy ofiarą cyberataku, w pierwszej kolejności powinniśmy złożyć zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa do organów ścigania, czyli do policji lub prokuratury. Po drugie powinniśmy powiadomić swój bank i poinformować go o tym, że takie zawiadomie-
nie złożyliśmy. Jeśli przestępstwo dotyczyło zakupów online, ostrzeż innych potencjalnych nabywców o przestępczym charakterze działalności prowadzonej przez danego sprzedawcę internetowego. Urządzenia mobilne, czyli nasze smartfony, narażone są szczególnie na fałszywe aplikacje. Pamiętaj: • Sprawdź, czy w tytule lub opisie aplikacji nie ma literówek – hakerzy podrabiają nazwy aplikacji • Czytaj opinie – aplikacje o ugruntowanej pozycji mają je pozytywne i przemyślane • Przeglądaj statystyki pobierania – jeśli aplikacja jest popularna, ale nikt jej nie pobiera, prawie na pewno jest fałszywa • Przejrzyj uprawnienia – prośba o zgody na dostęp, które nie są
adekwatne do funkcji aplikacji, powinny wzbudzić twoją czujność • Korzystaj z dedykowanej aplikacji banku – w przypadku logowania przez przeglądarkę upewnij się, że znajdujesz się faktycznie na stronie swojego banku, a połączenie z nim jest szyfrowane.
Tekst powstał na podstawie filmów edukacyjnych „Bankowcy dla Edukacji” PARTNER MERYTORYCZNY:
„Aktywny Student” wraca zaraz po wakacjach! Już z początkiem roku akademickiego 2019/2020 Warszawski Instytut Bankowości rozpoczyna drugą edycję ogólnopolskiej kampanii informacyjnej skierowanej do mediów studenckich „Aktywny Student” (AS).
30 czerwiec 2019
Inicjatywa będzie realizowana w ramach działań Ogólnopolskiego Forum Mediów Akademickich (OFMA) we współpracy z Ministerstwem Nauki i Szkolnictwa Wyższego. W drugiej edycji AS-a pojawią się m.in. • konkurs grantowy dla mediów studenckich, • ankieta „Jak to jest być Aktywnym Studentem”?, • spotkania ze studentami I roku,
ale także kolejne wydanie biuletynu „Aktywny Student”, specjalne wydania audycji radiowej „3 grosze o ekonomii” przygotowywanej przez Akademickie Radio Kampus, teksty poradnikowe i wiele innych. Finał kampanii zaplanowano przy okazji jubileuszowej V Krajowej Konferencji OFMA. Więcej szczegółów już wkrótce na stronie: www.ofma.info.pl/as
Wiktor Świetlik
Po co nam wiedza? W czasach Google’a i Wikipedii wydaje nam się, że wszystko zdążymy sprawdzić, więc długotrwała, stała wiedza nie jest nam potrzebna.
Przykłady ludzkiej ignorancji – w tym mojej – mógłbym wymieniać bez końca. Nikt z nas nie wie wszystkiego.
isarz Jacek Piekara przypomniał ostatnio anegdotę z egzaminów do szkoły teatralnej. Komisja siedzi w pokoju egzaminacyjnym, jest w niej wielki aktor komediowy Jan Kobuszewski. Wkracza kandydat. Przewodniczący mówi: – Proszę rozśmieszyć pana Kobuszewskiego. – A który to jest pan Kobuszewski? – odpowiada kandydat. Egzamin zaliczony. Inna opowiastka mówi o tym, jak student politechniki miał na egzaminie podać długość torów kolejowych w Polsce. – W którym roku? – spytał. – Obojętne – odparł zaskoczony egzaminator. – W 966 roku… zero – padła odpowiedź. Tak to już jest, że w dzisiejszych czasach wszystkiego się nie nauczymy. Moje dzieci od czasu do czasu próbują mnie odpytać ze znajomości flag. Nigdy nie byłem z tego dobry, w dodatku od czasów mojej podstawówki wiele państw ubyło, niektóre przybyły, inne
P
zmieniły flagi. Nie jestem też kibicem piłkarskim, a to właśnie ta grupa (kibiców) jest dobra ze znajomości państw i potrafi przypisać odpowiednią nazwę do flagi. Już się przyznałem do flag, ale mam też problem z odróżnianiem gatunków ptactwa, a gatunki drzew odróżniam dwa – liściaste i iglaste. Wiem za to – na przykład – całkiem sporo o wspomnianym Leibnizu. Znana dziennikarka, osoba z głową – jak to się kiedyś mówiło – jak sklep (tak pełną, nie tak wielką) przyznała mi się ostatnio, że nie wie kim są „kardaszianki”. Kolega – człowiek świetnie sobie radzący w życiu – nie wiedział, co to jest Spotify i był zaszokowany, że puszczam muzykę z telefonu przez radio samochodowe. Znajoma pytała mnie, co to są w biurach te „ołpenspejsy”. Pewnego razu jadąc gierkówką, wmówiliśmy naszemu koledze, bystremu prawnikowi, że zawsze owiana mgłą fabryka ceramiki Paradyż dodatkowo produkuje mgłę wykorzystywaną przez dyskoteki. Józef Oleksy, znany i uchodzący za bardzo łebskiego, a nieżyjący już polityk, myślał, że w Afryce żyją tygrysy. Przykłady ludzkiej ignorancji – w tym mojej - mógłbym wymieniać bez końca. Nikt z nas nie wie wszystkiego. Ale niektórzy przeginają. Ostatnio w kawiarni na – a jakże – warszawskiej Saskiej Kępie usłyszałem rozmowę młodej dziewczyny z jakimś gościem. Jak z dumą stwierdzała, nie pamięta daty bitwy pod Grunwaldem i nie wie, co to jest ten trójpodział władzy. Ale teraz się zainteresuje – tłumaczyła – bo konstytucja jest łamana i ona będzie chodzić na demonstracje i dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. Nie, nie podsłuchiwałem, darła się tak, że nie dało się nie zarejestrować. Wolałbym, żeby jednak tej zasady nie przyjmowali choćby lekarze, wycinając komuś wyrostek robaczkowy, a przy okazji, w trakcie, ucząc się chirurgii. Nasze głowy stają się jak pasy startowe dla samolotów albo doki przeładunkowe. W czasach Google’a i Wikipedii wydaje nam się, że wszystko zdążymy sprawdzić, więc długotrwała, stała wiedza nie jest nam potrzebna. I sporo w tym prawdy. Do jakiegoś czasu. Momentu, kiedy pani, która nie wie, kiedy był Grunwald i co to trójpodział władzy, za to chętnie demonstruje, idzie do wyborów i decyduje o naszej przyszłości. Dlatego, choć wszystkiego się nie nauczymy, to jednak jakąś podstawę każda szkoła w Polsce powinna zapewnić, i powinna być to ta sama podstawa. I niekoniecznie sprowadzać się do dzieła latarników LGBT wydobywających z sześciolatków ich orientację seksualną, a matematyków, polonistów, historyków i geografów. koncept 31
dołącz do klubu
i działaj lokalnie zespół aktywizacja
wartości
społeczność
przedsiębiorczość
edukacja
liderzy kompetencje Więcej na www.KlubLideraRP.pl
Organizator
Projekt dofinansowany ze środków Programu Fundusz Inicjatyw Obywatelskich