Koncept nr 71

Page 1

KRZYŻÓWKA W ŚRODKU!

INTERNET A DEMOKRACJA

Jaki jest wpływ nowych technologii na społeczeństwo?

KASZUBY

Polska jest najpiękniejsza

E-SPORT

Reprezentacja nowej ery ISSN 2450-7512 nr 71 MAJ 2019


Odkryj w sobie

LIDERA! ZDOBĄDŹ Kompetencje do bycia liderem

POZNAJ swoje mocne strony

PODZIEL SIĘ swoimi pomysłami i doświadczeniem

SPOTKAJ ludzi do współpracy

NAUCZ SIĘ ekonomicznych aspektów prowadzenia projektów

SZKOLENIA I STOPNIA 11.05 – Wrocław | 12.05 – Katowice | 18.05 - Łódź | 19.05 - Warszawa | 25.05 - Kraków Organizator

Partnerzy strategiczni


Mateusz Zardzewiały

„Koncept” magazyn akademicki

Tweet do rzeczywistości

Wydawca: Fundacja Inicjatyw Młodzieżowych Adres: ul. Solec 81b; lok. 73A, 00-382 Warszawa Strona: www.FundacjaInicjatyw Mlodziezowych.pl www.gazetakoncept.pl E-mail: redakcja@gazetakoncept.pl Redakcja: Mateusz Zardzewiały (red. nacz.), Dominika Palcar, Wiktor Świetlik, Monika Wiśniowska, Tomasz Lachowski, Marcin Malec i inni. Projekt, skład i łamanie: Shine Art Studio Korekta: Aleksandra Klimkowska Druk prasowy wykonuje Drukarnia Art Kazimierz Jannasz z siedzibą w Warszawie.

ozwój technologiczny to wspaniała sprawa! Rozumie to każdy, kto przynajmniej raz na jakiś czas zamawia pizzę przez telefon, przeczytawszy wcześniej opinie innych klientów o danym lokalu. Szczególnie gdy to wszystko dostępne jest na kilka muśnięć kciuka o ekran smartfona. Jednak każde narzędzie ma też swoje ciemne strony – o tym też wie każdy, kto choć raz trafił młotkiem w palec. Wiosna i zbliżające się lato to idealny czas, by zadać sobie pytanie o wpływ nowoczesnej technologii na nasze życie. Choćby taki urlop. Coraz więcej atrakcji turystycznych promowanych jest jako miejsca przyjazne dla użytkowników Instagrama. Restauratorzy już dawno zrozumieli, że jedzenie musi nie tylko dobrze smakować, ale powinno też nienagannie prezentować się na zdjęciach – w końcu klienci oznaczą restaurację, wrzucając do sieci Snapa ze swojej kolacji. To bardzo urocze, jednak w pewnym kontekście również nieco przerażające. Szczególnie gdy uświadomimy sobie, że często liczba lajków pod fotką apetycznej potrawy cieszy nas bardziej niż towarzystwo uczestników kolacji (o jej smaku nie wspominając). Stale przeglądamy nasze konta na portalach społecznościowych, by czegoś nie przegapić. I choć szukamy głównie błahostek, rodzi się z tego poważny problem. Zjawisko opisano

R

Aby poznać ofertę reklamową, prosimy o kontakt pod adresem: redakcja@gazetakoncept.pl Chcesz dystrybuować „Koncept” na swojej uczelni? -> PISZ: redakcja@gazetakoncept.pl

już dawno i znane jest jako FOMO, czyli Fear of Missing Out, lęk przed pominięciem: syndrom pojawiający się u użytkowników mediów społecznościowych, lękających się, że przegapią coś istotnego i ominie ich to bezpowrotnie (za Wikipedią). Oczywiście indywidualne przypadki internetowego szaleństwa kończą się zazwyczaj tylko niezręcznym wpatrywaniem się w ekran telefonu. Jednak gdy przeniesiemy te złe nawyki na grunt całego społeczeństwa, może z tego wyjść już całkiem poważny problem: bezrefleksyjna wiara w fake newsy w niejednym kraju spędza sen z oczu badaczom. A to tylko jedno z zagrożeń, jakie na gruncie społecznym niosą nowoczesne technologie (więcej na ten temat przeczytacie w rozmowie z prof. Zybertowiczem w tym wydaniu „Konceptu”). Naturalnie nie warto popadać w obłęd i nie ma konieczności wyrzucania laptopów przez okna – jednak rozważne korzystanie z technologii staje się jednym z ważniejszych wyzwań stojących przed członkami wysokorozwiniętych społeczeństw.

ZNAJDŹ NAS: @GazetaKoncept @FundacjaFIM /fundacja inicjatyw mlodziezowych

koncept 3


Spis treści 8-9 3 // NA POCZĄTEK

Tweet do rzeczywistości Mateusz Zardzewiały

20-21 // SPORT

Zostań reprezentantem Polski, nie wychodząc z domu Filip Cieśliński

5-7 // WYWIAD NUMERU Internet zaprzeczył ideałom Oświecenia

23 // SZTUKA

Z prof. Andrzejem Zybertowiczem rozmawia Mateusz Zardzewiały

Marta Naumczyk

8-9 // TEMAT NUMERU

12-14

Fabryki chaosu

Milordzie, ten pociąg się rusza!

24-25 // ELEKTROMOBILNOŚĆ

Motorewolucja napędzana prądem Janusz Podlaski

Antonina Czechowska

10-11 // MUZYKA

Marvin Gaye – król muzyki soul

26-27 // HISTORIA

Zakłamane pradzieje Kordian Kuczma

Kamil Kijanka

12-14 // ŚWIAT

Degradacja kultur tradycyjnych, czyli kiedy postęp wkracza na siłę

28-29 // PODRÓŻE

Kaszubska podróż, czyli z wiatrem Zatoki Puckiej Hubert Kowalski

Agnieszka Madys

15 // ISTOTNIE

24-25

Dane biometryczne – jak umożliwiają weryfikację tożsamości? Kamil Wiśniowski

16 // BIZNES

Alfabet startupowca cz. II Janusz Podlaski

17-19 // FOTOREPORTAŻ

Pozytywna strona świata Joanna Proskień

26-27 4 maj 2019

30 // EKONOMIA

Konto w banku – ale którym?

31 // FELIETON

Moja Unia kochana Wiktor Świetlik


Mateusz Zardzewiały

Internet zaprzeczył ideałom Oświecenia „Koncept”: – Przed nami maraton wyborczy: wybory do Parlamentu Europejskiego, później parlamentarne i nim się obejrzymy – wybory prezydenckie. W tym kontekście zastanawiające jest, jaki wpływ na demokrację mają Internet i nowe technologie? Prof. Andrzej Zybertowicz: – Jeszcze 2–3 lata temu, gdy zwracałem uwagę, że Internet niszczy demokrację, mój głos był odosobniony. Napisana przez mój zespół książka Samobójstwo Oświecenia? Jak neuronauka i nowe technologie pustoszą ludzki świat, wydana w 2015 roku (Wydawnictwo Kasper) dopiero przecierała szlak. Ostatnio jest inaczej. Leży przede mną „MIT Technology Review” (z jesieni 2018) z tematem numeru: Technologia zagraża naszej demokracji. Obok jest książka Jamiego Bartletta Ludzie przeciw technologii: Jak Internet zabija demokrację. Głosy krytyczne, głosy przestrogi są coraz powszechniejsze. Powoli nawet liberalna lewica zaczyna rozumieć, że kryzys demokracji i kryzys Zachodu – rutynowo „wyjaśniane” przez populizm, nacjonalizm, skłonności autorytarne – u swoich źródeł mają także, a może przede wszystkim, rewolucję cyfrową. – Z czego to wynika? – Wszyscy jesteśmy przeciążeni informacyjnie, żyjemy w kulturze fake newsów i jesteśmy stale poddawani bodźcom oddziałującym na nasze emocje w taki sposób, że wyłączane są nasze zdolności do racjonalnego, krytycznego myślenia. – Skoro jesteśmy przy fake newsach. Dlaczego ludzie tak łatwo się na nie nabierają? Wydawać by się mogło, że w dobie Internetu praktycznie każdą informację można łatwo zweryfikować. – Dziś nikt poważny nie wierzy już w to, że Internet to technologia wyzwalająca. Taką tezę powtarzano w okresie Arabskiej Wiosny. Psychologia tłumaczy, dlaczego płonna okazała się nadzieja, że Internet, który ułatwia docieranie do informacji, będzie narzędziem racjonalizującym politykę.

cyjny, który miał miejsce jeszcze przed rewolucją cyfrową, czyli zamiana branży dostarczającej informacje w infotainment – połączenie informacji z rozrywką. Prawie wszystkie media internetowe ścigają się na klikalność. A tej nie uzyskuje się dzięki pogłębionym analizom. Po ostatnich amerykańskich wyborach prezydenckich – które, jak wiemy, były manipulowane przez rosyjskie operacje specjalne – badania pokazały, że nieprawdziwe informacje miały większą klikalność i były częściej powielane niż te prawdziwe. Okazały się bardziej atrakcyjne emocjonalnie. Smutne jest to, że w takie pułapki wpadają nawet przedstawiciele zawodów wymagających profesjonalizmu w przetwarzaniu informacji. Sam często w ostatniej chwili powstrzymuję się przed retweetem wpisu pasującego do mojego obrazu świata, a którego przecież nie zweryfikowałem. W ramach samokontroli musiałem wytworzyć w sobie nienaturalny schemat reagowania. Wiąże się to z tym, co filozofowie nauki odkryli już dawno: myślenie naukowe, metoda naukowa są nienaturalne, idą pod prąd naszych potocznych nawyków poznawczych. – W takim razie Internet powinien ułatwiać analizę naukową informacji. – W odniesieniu do większości – tylko w teorii. W praktyce, nawet jeśli ktoś zechciałby taką analizę przeprowadzić, to po drodze trafi na zabawne filmiki z kotkami w roli głównej, coś, co będzie karmiło jego pasje żeglarskie czy poszerzało gusta muzyczne…

Internet wyewoluował w ten sposób, że w pierwszej kolejności karmi nasze najniższe instynkty – skłonność do przemocy, potrzeby seksualne, rozładowywanie frustracji.

– Więc dlaczego? – Ponieważ człowiek ma tak skonstruowany umysł, że jest skąpcem poznawczym. Na co dzień posługuje się metodami myślenia na skróty. Gdy ma do wyboru mozół poznawczy lub coś, co nazywa się przedwczesnym przeskokiem do konkluzji, to robi to drugie. Na to nałożył się trend cywilizakoncept 5


– Jednak czy to wina Internetu, czy niedoskonałości natury ludzkiej? – Natura ludzka jest od tysiącleci taka sama. I z grubsza wiemy, jaka jest. A Internet? Żeruje na tej naturze. Tu przechodzimy do kolejnej ważnej sprawy, czyli do cyfrowych technologii uzależniających. Internet wyewoluował w ten sposób, że w pierwszej kolejności karmi nasze najniższe instynkty – skłonność do przemocy, potrzeby seksualne, rozładowywanie frustracji. Fachowcy mówią, że co najmniej od 2000 roku serwisy internetowe są optymalizowane za pomocą cyfrowych technologii uzależniających, które mają nas przytrzymać przy ekranie. Co gorsze, nawet jeśli się od Netu odepniemy, to technologie uzależniające działają nadal, podtrzymując wytworzone wcześniej „podrażnienie” naszych umysłów. Tak, żebyśmy chcieli natychmiast sprawdzić, czy przypadkiem nie dostaliśmy kolejnego lajka, SMS-a, wiadomości na czacie, filmiku. W skali masowej Internet wytworzył sytuację poznawczą, która jest dokładnym zaprzeczeniem ideałów epoki Oświecenia. Te ideały mówią, że ludzki rozum, nieskrępowany przez tradycję, religię czy autorytety, naukowo prześwietli świat, powie prawdę o otaczającej nas rzeczywistości, dzięki czemu ludzkość będzie wiedziała, jak dostatnio i sprawiedliwie żyć. – Tu wkracza Internet. – I okazuje się, że rozum naukowo-techniczny stworzył dodatkową rzeczywistość cyfrową, która czyni świat społeczny coraz bardziej nieprzejrzystym. Problem polega na tym, że nawet większość absolwentów wyższych uczelni – a więc ludzi, którzy teoretycznie powinni umieć odsiewać informacyjne ziarno od plew – wpada w pułapkę cyfrowych technologii uzależniających. Surfują po Internecie, mając złudzenie podmiotowości i złudzenie swobodnego wyboru, gdy tymczasem w rzeczywistości

6 maj 2019

są prowadzeni przez technologię za rękę – od jednego kliknięcia do drugiego. – Jak możemy bronić się przed cyfrowymi technologiami uzależniającymi? – Przede wszystkim przez abstynencję. Liczne badania pokazują, że te technologie działają przede wszystkim wizualnie, w mniejszym stopniu również akustycznie. Poprzez dobór kolorów, wzornictwa i bodźców. Te technologie powodują, że nie potrafimy oderwać oczu od otaczających nas ekranów. Każdy z nas spotkał się z sytuacją, gdy ludzie, będąc w pięknych okolicznościach przyrody, patrzą w smartfona, zamiast podziwiać zachód słońca. Tak, jakby z telefonu mieli się dowiedzieć czegoś nowego, wartościowego, ekscytującego o sobie, o otaczającej rzeczywistości. Dzisiaj technologia niszczy czas, który przez wieki poświęcaliśmy na patrzenie sobie w oczy, a wcale nie zwiększa naszej inteligencji, wrażliwości czy wiedzy.

Giganty cyfrowe automatyzują nasze zachowania, zarazem dając nam złudzenie podmiotowości.

– Chciałbym zapytać o inny aspekt nowych technologii. Czy podziela pan obawę, że największe korporacje internetowe stworzyły – lub też zaraz stworzą – wielkiego brata, który w każdej chwili będzie nad nami czuwał? Czy zmierzamy w kierunku antyutopii? – To nie jest kwestia obawy – to udokumentowany fakt. W trakcie naszej rozmowy mam przed sobą książkę Epoka kapitalizmu inwigilacji (The Age of Surveillance Capitalism) napisaną przez prof. Shoshanę Zuboff z uniwersytetu Harvarda. Dowodzi ona, że giganty technologiczne, z wiodącą rolą Google’a i Facebooka, tak aranżują swoje „darmowe” usługi, żebyśmy zostawiali jak najwięcej swoich danych. Na tej podstawie modelowane, ba, przeprogramowywane


Rozum naukowo-techniczny stworzył dodatkową rzeczywistość cyfrową, która czyni świat społeczny coraz bardziej nieprzejrzystym.

są nasze zachowania. Następnie informacje o nas sprzedawane są innym podmiotom, podsuwającym nam reklamy dopasowane do naszych, często wcześniej już cyfrowo, poza naszą świadomością, zdyscyplinowanych wzorców osobowości. To jest rzeczywista cena usług, które w sensie formalno-prawnym oferowane są za darmo. Giganty technologiczne świadomie stosują całą gamę technik manipulacyjnych służących do wydobywania z nas informacji i sterowania naszymi zachowaniami. Zuboff dodaje, że w obecnej fazie kapitalizmu cyfrowego mamy do czynienia z czymś więcej niż tylko z wysysaniem informacji i wykorzystywaniem ich dla marketingu. – Z czym jeszcze? – Giganty cyfrowe automatyzują nasze zachowania, zarazem dając nam złudzenie podmiotowości. Bartlett dodaje, że przeciążenie informacyjne wiadomościami w dużej części pozbawionymi znaczenia, powoduje, iż tracimy np. zdolność do autonomicznych ocen moralnych. Bo kto w tym zgiełku informacyjnym jest w stanie w sposób odpowiedzialny ocenić zachowanie innych ludzi… a nawet samego siebie? – W tym miejscu muszę zapytać o recepty na sygnalizowane przez pana problemy. Istnieją jakieś? Czy też musimy pogodzić się i zaakceptować nową rzeczywistość? – Nie godzę się na fatalizm. Śmieszy mnie technoentuzjazm, zwłaszcza naiwny. Quasi-religijna wiara, że choć technologia rodzi problemy, to jednak z pewnością również wszystkie je rozwiąże. Odrzucam defetyzm zakładający, że rozwój technologiczny jest nie do powstrzymania. Pamiętajmy, że technologia to twór człowieka – a skoro człowiek coś uruchomił, to może to również wyłączyć (jeszcze…). Tu przechodzę do

odpowiedzi na pańskie pytanie: potrzebne jest spowolnienie rozwoju technologii i dopasowanie tempa zmian technologicznych do zdolności percepcyjnych i adaptacyjnych ludzkiej natury. Po II wojnie światowej ludzkość dogadała się, by powstrzymać rozprzestrzenianie broni masowego rażenia. Jeśli nie zrobimy tego samego w kwestii nowoczesnych technologii – a zwłaszcza sztucznej inteligencji – to czeka nas seria kataklizmów. – Jednak postulowane przez pana spowolnienie wymagałoby ogólnoświatowej zgody. Nawet jeśli założymy, że uda się do niego przekonać społeczeństwa Zachodu, czy sądzi pan, że państwa dalekie od demokratycznych standardów – jak np. Chiny – zgodziłyby się na takie rozwiązanie? – Naiwnością byłoby sądzić, że wystarczy racjonalna perswazja. Po II wojnie światowej nie powstrzymano by rozprzestrzeniania broni masowego rażenia, gdyby nie tragedie Nagasaki i Hiroszimy. Obawiam się, że bez jakichś konwulsji systemowych, bez licznych ofiar ludzkość nie przyzna, że w nieokiełznanym rozwoju technologii zabrnęliśmy za daleko. Nie zrozumie, że „postęp” trzeba spowolnić. To jak z samochodem: pędzimy z dużą szybkością i dopóki jesteśmy na prostej drodze, wszystko jest w porządku. Nagle na zakręcie słyszymy pisk opon. Jeśli mamy szczęście, że jechaliśmy na granicy przyczepności, to udało nam się ten zakręt pokonać. Ale gdy los się od nas odwróci, to wypadamy z drogi i giniemy. Najwyższa pora zrozumieć, że cywilizacja Zachodu usłyszała już pisk opon na wirażu. I jeśli chcemy odzyskać kontrolę nad pojazdem, jakim jest rozwijająca się cywilizacja techniczna, musimy częściej korzystać z hamulca. Co nie znaczy, że mamy się cofać lub zatrzymać. Chodzi o to, byśmy nie pędzili na oślep, łudząc się, że jesteśmy na dobrej fali.

koncept 7


Antonina Czechowska

Fabryki chaosu Ukryty poza miastem biurowiec, a wewnątrz ludzie tworzący fake newsy. Wejść bez zaproszenia nie jest łatwo, wyjść – jeżeli już poznało się tajemnice – jeszcze trudniej. Tak według twórców amerykańskiego serialu Homeland miała wyglądać „fabryka trolli”. Nad wszystkim czuwał demoniczny Brett O’Keffe, sugestywnie grany przez brytyjskiego aktora Jake’a Webera. A jak wygląda rzeczywistość?

O

„fabrykach” czy też „farmach” trolli mówi się i pisze dziś przede wszystkim w kontekście działań Rosji. Zwykle pada tu nazwisko szefa Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej, generała Walerija Gierasimowa, który w artykule opublikowanym w 2013 roku wskazał na coraz większe znaczenie pozamilitarnych środków prowadzenia wojny, przede wszystkim tych związanych ze sferą dezinformacji i propagandy. Ich znaczenie w dobie internetu i mediów społecznościowych jest większe niż kiedykolwiek. Równocześnie jednak świat miliona ścieżek informacyjnych wymaga działań odpowiednio zdecentralizowanych.

MALARZE PROPAGANDY

Kiedy po wyborach prezydenckich w USA i Francji w zachodnich mediach zaczęły się mnożyć informacje o rosyjskich „internetowych żołnierzach”, którzy za pomocą tysięcy fałszywych kont wprowadzali w obieg niezmierzoną liczbę komentarzy – nie tylko prorosyjskich, raczej tworzących chaos i poszerzających sferę wewnętrznego konfliktu – głos zabrał sam Władimir Putin. 8 maj 2019

We francuskim filmie z 2018 roku „Wojna Informacyjna. Rosja kontra Zachód” (reż. Paul Moreira) możemy zapoznać się z opinią prezydenta Rosji z czerwca 2017 roku: Hakerzy są wolnymi ludźmi, jak malarze. Malarze wstają rano i jeśli mają dobry nastrój, to malują. Podobnie jest z hakerami. Wstają rano i czytają, co się wydarzyło na świecie. Jeżeli są patriotami, to po prostu odpowiadają tym wszystkim, którzy mówią źle o Rosji.

DEZINFORMACJA OD KUCHNI

Tymczasem w rzeczywistości mamy do czynienia z systematyczną akcją, a nie ze spontaniczną działalnością putinowskich patriotów. Niemiecki dziennikarz Boris Reitschuster mówił w wywiadzie dla „Nowego Państwa”, jak natrafił na „fabrykę trolli” przy pracy: Kilka lat temu w Moskwie wspólnie z chłopakiem, który przeniknął w struktury wiernej Putinowi młodzieżówki, pracowałem nad pewnym materiałem. Opowiadał mi, jak to wygląda z trollowaniem w sie-

ci. Kiedyś go odwiedziłem w siedzibie tej organizacji i „przypadkowo” wszedłem do pokoju, w którym było z 50 komputerów, a przy nich młodzi ludzie stukający gorączkowo w klawiaturę. Bardzo szybko mnie stamtąd wyproszono. Takich miejsc jest więcej. W Rosji i poza Rosją. Najbardziej znaną stała się Internet Research Agency z Petersburga. Trolle z Olgino – tak nazywa się pracujących w niej ludzi w internetowym slangu. Sama firma nie jest oficjalnie instytucją państwową, choć śledzący jej poczynania dziennikarze wskazali na liczne powiązania ze światem rosyjskiej polityki i służb. Szefem jest Jewgienij Prigożyn, człowiek do zadań specjalnych Putina, kiedyś świadczący prezydentowi Rosji usługi gastronomiczne i nazywany „kucharzem Putina”. Od gastronomii do masowej dezinformacji droga nie jest – jak widać – bardzo daleka. Przynajmniej w Rosji. To właśnie ludzie Prigożyna mieli prowadzić w internecie działania wpływające na przebieg wyborów prezydenckich w USA. Prigożyn znajduje się na liście Rosjan oficjalnie objętych sankcjami nałożonymi przez Departament Stanu USA.

ZASIAĆ STRACH

O tych współczesnych laboratoriach wojennych piszą dziś dziennikarze śledczy, powstają także filmy – obok wymienionego powyżej dokumentu francuskiego można wymienić np. powstałą we współpracy skandynawsko-brytyjsko-ukraińskiej „Fabrykę Trolli” (2018 rok, reż. Jakob Gottschau, Anton Breum). Film pokazuje, że internetowa ofensywa Rosjan nasiliła się po ukraińskim Majdanie. Również na użytek wewnętrzny – trzeba było przekonać Rosjan np. o tym, że Ukraina to państwo szalejącego faszyzmu, współpracujące z islamskimi terrorystami. Masowy zalew fake newsów był skuteczniejszą bronią propagandową niż przemówienia prezydenta. A może świetnie je uzupełniał. Istotą działalności armii internetowych trolli jest fakt, że za pomocą anonimowego konta można rozpowszechniać najbardziej absurdalne i nieprawdopodobne newsy. Choćby takie, że Amerykanie

Praca w „fabryce trolli”? Każdego dnia należało napisać osiemdziesiąt komentarzy i dwadzieścia wpisów na blogach.


odpowiadają za rozprzestrzenianie się nowych wirusów. Albo że szczepienia dzieci prowadzą do masowych chorób. Spreparowana informacja nie musi mieć jakiegokolwiek sensu, nawet nie musi wielu ludzi przekonać. Wystarczy, że wprowadzi chaos i strach.

TROLLOWANIE ZA 1400 DOLARÓW TYGODNIOWO

– Byliśmy jak roboty – wspominają dwaj byli pracownicy agencji z Sankt Petersburga, do których dotarli dziennikarze „New York Timesa”. Młodzi Rosjanie ujawnili realia pracy „trolli”. Każdego dnia należało napisać osiemdziesiąt komentarzy i dwadzieścia wpisów na blogach. Do obowiązków należało również tworzenie setek fałszywych kont społecznościowych. To wszystko w czasie dwunastogodzinnej zmiany. „Fabryka” miała dwa działy – krajowy i anglojęzyczny. Przyciągały w miarę wysokie zarobki – do 1400 dolarów tygodniowo. Każdego dnia przychodziły instrukcje w sprawie tematów – Ukraina, wojna w Syrii, agresywna polityka USA... Przeszkadzała – przynajmniej zdaniem młodych Rosjan indagowanych przez amerykańskich dziennikarzy – nuda. Jeżeli nie wzruszą nas skargi Siergieja i Aleksieja na nużący tryb pracy, zastanówmy się, po co Rosji ta machina. Czy na przykład wsparcie dla określonych polityków na zachodzie jest bardziej wsparciem tych właśnie osób, czy raczej sytuacji, które mogą powiększyć wewnętrzne rozdźwięki wewnątrz świata zachodniego? To pytanie jest szczególnie istotne w kontekście amerykańskim.

Zwłaszcza że narracja przeciwników Donalda Trumpa o prezydencie wybranym przez rosyjskich hakerów mało kogo przekonuje w tej chwili w samej Ameryce. Niezależnie od tego, na co liczyli Rosjanie, ingerując w przebieg amerykańskiej machiny wyborczej, atlantyckie mocarstwo postanowiło się bronić. Jak ujawnił w lutym „Washington Post”, podczas ostatnich wyborów do Kongresu informatycy pracujący dla amerykańskich sił zbrojnych zablokowali działania Internet Research Agency. Ta „cy-

Masowy zalew fake newsów był skuteczniejszą bronią propagandową niż przemówienia prezydenta. frowa ofensywa” odbyła się w dzień elekcji, 6 listopada 2018 roku i trwała podczas liczenia głosów. Według waszyngtońskiej gazety amerykańskie służby odcięły Rosjan od dostępu do internetu w USA. Równocześnie pracownicy rosyjskiej agencji zostali zasypani wiadomościami, mailami i wszelkimi innymi sygnałami. Chodziło o uświadomienie „trollom”, że każdy z nich jest znany służbom USA. „Fabryka” z Sankt Petersburga ma zatem kłopoty, podobno musiała nawet zmienić siedzibę, bo właściciel biurowca skarżył się na zbyt częste fałszywe alarmy bombowe. Przede wszystkim jednak stała się zbyt znana. Nie łudźmy się jednak, że to zakończy wojnę w wirtual-

nym świecie. Zasoby Kremla są niezmierzone, a kandydatów na kolejnych „internetowych patriotów” z łatwością znajduje się na przykład w okołokremlowskich organizacjach młodzieżowych. Do dyspozycji są też medialne fabryki propagandy jak wielojęzyczna telewizja RT czy chętnie odwiedzany – także przez niektórych polskich polityków – portal Sputnik. Warto zauważyć, że „fabryki trolli” nie muszą istnieć tylko w samej Rosji. Wspomniany już niemiecki publicysta Boris Reitschuster mówił w „Nowym Państwie” o rosyjskiej infiltracji w Niemczech i rekrutowaniu zwolenników m.in. pod pozorem tworzenia szkół walki, też wśród wracających do Republiki Federalnej Niemców nadwołżańskich. Oczywiście tego typu grupy mogą być przygotowywane do działań w „realu” (np. w antyimigranckich i zupełnie przypadkiem proputinowskich demonstracji), ale znający dobrze rosyjskie metody Reitschuster wskazuje także na ich wykorzystanie w różnych działaniach hybrydowych. Fabryki pracują, nie tylko rosyjskie, chociaż w wypadku Rosji ta nowoczesna wojna doskonale pasuje do rodzimej tradycji. Tradycji starszej niż rozważania generała Gierasimowa, bo sięgającej czasów, gdy Moskwa uczyła się sztuki dezinformacji i chaosu od mongolskich najeźdźców. A sam Gierasimow? Ostatnio powiedział, że sytuacja się zmienia, środki „asymetryczne” mogą nie wystarczyć i trzeba być gotowym do wojny na wielką skalę. Czy te pogróżki to tylko kolejny element wojny informacyjnej? Być może... koncept 9


Kamil Kijanka

Marvin Gaye – król muzyki soul Marvin Gaye to niekwestionowana legenda soulowej sceny muzycznej. Był prawdziwą perłą słynnej wytwórni Motown. Pomimo sławy, borykał się w życiu z wieloma problemami. W tym roku mija 35 lat od jego przedwczesnej śmierci, ale pamięć o nim jest wciąż żywa. Pod koniec marca ukazał się niepublikowany dotąd album artysty nagrany w 1972 roku.

M

arvin Gaye nie bał się ryzyka. Dążył do tego, by stać się prawdziwym, niezależnym artystą. Nie chciał być jedynie produktem spełniającym oczekiwania wydawców. Nie bał się także eksperymentów. Z powodzeniem tworzył zarówno muzykę taneczną, jak i utwory o poważniejszym wydźwięku. W tekstach niejednokrotnie wyrażał sprzeciw wobec nierówności społecznych czy rasowych. Swoją postawą otworzył drogę dla wielu innych czarnoskórych muzyków, którzy nie mieli odwagi lub możliwości, by poruszać „niepoprawne politycznie” tematy.

NIEDOSZŁY PILOT Z MUZYKĄ WE KRWI

Marvin Pentz Gay Jr. urodził się 2 kwietnia 1939 roku w Waszyngtonie. Miał dwóch braci i dwie siostry. Jego ojciec był pastorem ortodoksyjnego kościoła apostolskiego, a matka nauczycielką. Od najmłodszych lat zdradzał talent muzyczny, śpiewając w chórze kościelnym oraz ucząc się gry na fortepianie oraz perkusji. Literka „e” na końcu nazwiska miała pojawić w jego przypadku wiele lat później. Przyszły artysta chciał podobno w ten sposób odróżnić się od ojca, z którym nie potrafił znaleźć wspólnego języka. Mając niespełna 18 lat, odłożył na jakiś czas instrumenty i przywdział wojskowy mundur. Postanowił dołączyć do Lotniczych Sił Powietrznych USA. Nie czuł się tam jednak zbyt komfortowo. Negatywne wyniki testów i problemy z dyscypliną oraz wykonywaniem rozkazów surowego sierżanta sprawiły, że Gaye nigdy nie został pilotem. Na całe szczęście dla muzyki.

PIERWSZE KROKI

Po zakończeniu swojej przygody z lotnictwem Marvin postanowił wrócić do grania i śpiewania. Naj-

pierw nagrywał z grupą The Marquees, dzięki której zdobył pierwszy rozgłos. Jego ojcu nie podobało się, że Marvin nie śpiewa utworów religijnych, a w zamian za to skupia się na tworzeniu muzyki rozrywkowej. Po jakimś czasie młody mężczyzna przeniósł się do zespołu The Moonglows. Był to spory krok do przodu dla przyszłej gwiazdy estrady. The Moonglows należeli w latach pięćdziesiątych do najpopularniejszych grup rhythm and bluesowych (R&B) i do dziś są uznawani za najważniejszych przedstawicieli gatunku minionej epoki. W tamtym czasie poznał Harveya Fuqua – wokalistę Moonglows, który w kolejnych latach dał się poznać jako jeden z największych łowców talentów i producentów wytwórni Motown. Fuqua podczas jednego z występów Gaye’a miał być tak oczarowany jego charyzmą, że postanowił zaprosić go do współpracy. Zespół w nieco zmienionym składzie nie odniósł jednak zamierzonego sukcesu. Wydany pod koniec lat pięćdziesiątych singiel „Mama Loochie” nie spełnił

Album „What’s Going On” stanowi kamień milowy muzyki soul. oczekiwań, a grupę rozwiązano. Marvin i Harvey postanowili szukać szczęścia w Detroit.

MOTOWN OTWIERA DROGĘ

Wyjazd do stanu Michigan okazał się dla muzyka strzałem w dziesiątkę. To tam poznał Berry’ego Gordy’ego Jra, szefa legendarnej wytwórni Motown. Wystarczy wymienić takie grupy i takich artystów jak Diana Ross, The Temptations, Stevie Wonder czy The Jackson 5, by zrozumieć, że była to prawdziwa kuźnia


album do dziś uznawany jest za jeden z największych klasyków soulowych. Magazyn „Rolling Stone” uplasował go na szóstym miejscu pięciuset najlepszych albumów wszech czasów.

CIEMNA STRONA SUKCESU

Chciał być prawdziwym artystą, a nie jedynie produktem spełniającym oczekiwania wydawców. talentów. Gaye otrzymał szansę, najpierw będąc perkusistą sesyjnym m.in. The Supremes czy małoletniego Steviego Wondera, a następnie – jako artysta solo. W 1961 roku najważniejsza osoba w Motown stała się dla Marvina rodziną i to nie tylko metaforycznie. Artysta poślubił siostrę Gordy’ego, Annę. To właśnie w tamtym okresie miał dołożyć literkę do swojego nazwiska, tak jak jego idol Sam Cooke. Inna wersja mówi o tym, że powodem tej kosmetycznej zmiany była chęć zerwania z pogłoskami o rzekomych skłonnościach homoseksualnych artysty. Był to również okres, w którym artysta nie do końca wiedział, którą drogą podążyć. Zastanawiał się, czy poświęcić się muzyce jazzowej czy soulowej. Wątpliwości potęgowała komercyjna porażka debiutanckiego albumu „Soulful Moods of Marvin Gaye” wydanego w 1961 roku. Dwa lata później ukazała się kolejna płyta „That Stubborn Kinda Fellow”, dzięki której jego kariera nabrała rozpędu.

DO TANGA TRZEBA DWOJGA

Marvin Gaye w ciągu kilku lat udowodnił swoją wartość jako artysta solowy. Dał się poznać także jako doskonały partner śpiewający w duetach. Kompozycje stworzone z Marry Wells na potrzeby wspólnie nagranego albumu „Together” (1964) czy utwory zaśpiewane z niesamowitą Dianą Ross oraz Kim Weston odniosły spory sukces. Najbardziej jednak Gaye został zapamiętany za sprawą wspólnych numerów z Tam-

mi Terrell, w tym ponadczasowym „Ain’t No Mountain High Enough”. Jej nieoczekiwana śmierć w 1970 roku wprawiła muzyka w ogromną rozpacz. Do tego stopnia, że podobno zastanawiał się nad całkowitym zakończeniem kariery muzycznej. Deklarował również, że nigdy więcej nie zaśpiewa z nikim innym wspólnie na jednej scenie. Zawieszając działalność sceniczną, zastanawiał się nad tym, co zrobić dalej. Miał ponoć zamiar rozpocząć przygodę z futbolem amerykańskim, którego był wielkim fanem. Od dziecka marzył o zdobyciu Super Bowl. Planował zasilić szeregi Detroit Lions, jednak ówczesny trener drużyny Joe Schmidt nie chciał o tym słyszeć. Miał powiedzieć Marvinowi, że gdyby sam posiadł taki talent muzyczny, w życiu nie rozmieniłby go na drobne, wybierając futbol. W ten oto sposób Gaye postanowił ponownie poświęcić się muzyce, aż nadszedł rok 1971…

PRZEŁOMOWY ALBUM

Rok po śmierci swojej przyjaciółki Marvin powrócił do świata muzyki w wielkim stylu z albumem „What’s Going On”. Jest to płyta, która stanowi kamień milowy w postrzeganiu muzyki soul. Teksty na niej zawarte poruszały bardzo istotne i niewygodne kwestie, takie jak ubóstwo, wojna w Wietnamie, przestępczość czy narkotyki. Ważne przesłanie szło w parze z doskonale skomponowanymi utworami okraszonymi jazzowymi i funkowymi dźwiękami. Sam

Wydawać by się mogło, że to, co najgorsze w życiu artysty, minęło bezpowrotnie. Kolejne płyty, takie jak „Let’s Get It On” czy „I Want You”, choć w zupełnie innym, rozrywkowym klimacie, zostały bardzo dobrze przyjęte. Sukcesy zawodowe nie szły jednak w parze z jego szczęściem osobistym. Wokalista miał coraz większe problemy finansowe, uzależnił się od narkotyków i rozwiódł z żoną. Uczucia towarzyszące tym pasmom niepowodzeń zostały zawarte w bardzo osobistym albumie zatytułowanym „Here, My Dear”. Gaye wyraźnie nie radził sobie z całym ciężarem, jaki spadł na jego barki. Miał trzykrotnie próbować popełnić samobójstwo. W 1981 roku rozstał się z wytwórnią Motown, z którą popadał w coraz częstsze konflikty i przeszedł do konkurencyjnego Columbia Records. Wydawać by się mogło, że muzyk powoli wychodzi na prostą. Wydany rok później krążek „Midnight Love” sprawił, że o Marvinie było znów głośno. Za znajdujący się na albumie utwór „Sexual Healing” zgarnął dwie statuetki Grammy.

TRAGICZNA ŚMIERĆ

Gaye zmęczony trudami trasy koncertowej postanowił opuścić Europę i wrócić do domu. Nie mógł poradzić sobie z uzależnieniem. Między nim a rodzicami często dochodziło do konfliktów. W wyniku jednej z kłótni, 1 kwietnia 1984 roku, Marvin został postrzelony przez ojca. Strzał okazał się śmiertelny. Marvin Gaye odszedł dzień przed swoimi czterdziestymi piątymi urodzinami. Jego ciało spoczywa na cmentarzu Forest Lawn w Mieście Aniołów. Trzy lata po śmierci został wprowadzony do galerii sław Rock Hall of Fame. Marvin Gaye jest uznawany dziś za symbol muzyki soul. Jego twórczość i tragiczny życiorys do dziś stanowią inspirację dla kolejnych pokoleń artystów. Mimo że w tym roku mija 35 lat od śmierci muzyka, cieszy się on niesłabnącą popularnością, a sam postrzegany jest w kategoriach legendy. koncept 11


Agnieszka Madys

Degradacja kultur tradycyjnych, czyli kiedy postęp wkracza na siłę Kultura tradycyjna, prymitywna, występująca u ludów zamieszkujących obszary odcięte od wpływów kultur wysokorozwiniętych, zdaje się w dzisiejszych czasach widocznie przekształcać. Społeczności tradycyjne, które współcześnie żyją jeszcze w formie osadniczej, trudniąc się pracami rolniczymi, jednocześnie nie wykazując większej ruchliwości przestrzennej, dzisiaj ulokowane powinny być w procesie zmian. Zmian, które wymusza na nich napierająca współczesność.

W

kulturze tradycyjnej dużą rolę odgrywają więzy krwi oraz rodzina – w idealnej sytuacji trzypokoleniowa, wspólnie gospodarująca w jednym domostwie. Członków rodziny cechuje zgodne współdziałanie, podział obowiązków uzależniony od wieku i płci osoby, trwałość więzów, własność ziemi (jednak nie w każdej społeczności, bowiem w społecznościach pasterskich i koczowniczych, gospodarujących również w sposób tradycyjny, przywiązanie do ziemi nie odgrywa znaczącej roli). W kulturach tradycyjnych dużą rolę odgrywa religia, nierzadko magia. Za pomocą magii członkowie niektórych społeczności wyjaśniają wiele niezrozumiałych dla nich spraw, przywołują szczęście, płodność i dostatek, a także leczą chorych. Jako przykład kultury tradycyjnej z silnie rozbudowaną sferą religijną można podać barwną kulturę ludów Beninu wraz z religią voodoo. Wyznawcy voodoo składają krwawe ofiary z kozłów lub krów, przywidują przyszłość, czytając z człowieka jak z otwartej księgi. Wszystkiemu towarzyszy magia i tajemnica. Chaty mieszkalne zdobią maski, które mają chronić ich mieszkańców przed złymi mocami. Ich wygląd jest raczej przerażający, aniżeli wesoły i barwny. W Beninie, jako jedynym kraju na świecie, tradycyjna religia voodoo została uznana przez rząd jako wyznanie oficjalne. Współcześnie w wielu kulturach prymitywnych nadal dominują tradycyjne systemy polityczne, zazwyczaj patriarchalne. Jednak sposób 12 maj 2019

funkcjonowania poszczególnych społeczności dzielą subtelne różnice. I tak dla przykładu wyróżnić możemy tradycyjne kultury afrykańskie: lud Dendi w południowym Beninie – hodowcy koni, animiści rządzeni przez emirów; Dogonowie w centralnym Mali – lud rolniczy, silnie animistyczny, niezwykle wysoko ceniący rodzinę w systemie hierarchii, wyznający islam, chrześcijaństwo oraz wierzenia miejscowe; lud Fulbe w centralnym i południowym Mali – rolniczo-pasterski czy Tuaregów będących pasterzami, koczownikami zamieszkującymi obszar aż pięciu afrykańskich państw. Nie tylko Afryka charakteryzuje się tradycyjnymi formami kultur tubylczych. Na kontynentach amerykańskich spotkać można Indian, charakteryzujących się poczuciem własnej tożsamości plemiennej i etnicznej odrębności. Australia legitymuje się tradycyjną kulturą Aborygenów, którzy zamieszkują słabo zaludnione i nieurodzajne ziemie Australii Zachodniej. Przez wiele lat Aborygeni prowadzili koczowniczy tryb życia, byli myśliwymi i nomadami. Przemierzali duże odległości, co jakiś czas zakładając obozy tymczasowe ulokowane przy zbiornikach wodnych. W ich kulturze dużą rolę odgrywa autonomia każdego człowieka, równowaga sił, symetria i wola działania.

TYSIĄCE LAT W ODOSOBNIENIU

Ludy legitymujące się tradycyjnymi kulturami w większości przypadków żyły przez wiele tysięcy

lat w odosobnieniu i nierzadko odizolowaniu geograficznym od innych kultur. W związku z tym ich sposób myślenia mocno odbiega od europejskich wzorców i standardów. Tym samym wdrażanie europejskich rozwiązań w odległych geograficznie i obcych kulturowo miejscach jest nie do końca słusznym rozwiązaniem. Napór europejskich sposobów myślenia i narzucanie siłą zachodnich rozwiązań dla ludów tradycyjnych niekiedy jest zbyt dużym obciążaniem. Należy pamiętać, że społeczności te charakteryzują się własnym systemem wartości, a ich sposób życia, często tak niezrozumiały dla społeczeństw wysokorozwiniętych, ma silne uzasadnienie w tradycji. Zachodnie myślenie nierzadko cechuje stwierdzenie: „Tradycja to dyktatura starców”. Tymczasem kultury tradycyjne cechują się szacunkiem do starszyzny plemiennej. Starsi ludzie posiadają w swoich magazynach pamięci ogromną wiedzę na temat własnej kultury, która – przekazana dalej w formie ustnej – jest niesłychanie cenna. Nadmierny pośpiech, wdrażanie form technologicznych i drastyczny napór postępu rozpoczyna swoisty marsz ku zagładzie tak bogatych kultur tradycyjnych.

ZAŻYŁOŚĆ RELACJI

Na obszarach odizolowanych od kultur wysokorozwiniętych życie społeczności toczy się własnym rytmem. W większości przypadków uzależnione jest ono od sił przyrody, która wyznacza rytm codziennym czynnościom. Dzień rozpoczyna się


o świcie i kończy o zachodzie słońca. Prace rolnicze oraz czynności w obozowisku lub osadzie również wykonywane są zgodnie z naturalnym zegarem. Ponadto kultury tradycyjne cechuje rzadko spotykana w krajach wysokorozwiniętych zażyłość relacji. Więzy społeczne, koleżeństwo i braterstwo są niezwykle cenione. Kierunek ludzkich dążeń nierzadko wyznacza religia, a pewne kwestie

W kulturze tradycyjnej dużą rolę odgrywają więzy krwi oraz rodzina, w idealnej sytuacji trzypokoleniowa. zyskują charakter ponadczasowych. Cechą charakterystyczną jest wspólnota ludzkiego losu. Tymczasem postęp zdaje się być obojętny na losy ludzkie i więzy braterstwa czy krwi. Zdaje się skupiać jedynie na realizacji własnego potencjału. Udoskonalanie wdrażane w krajach wysokorozwiniętych ma na celu przechodzenie od niższych stopni, etapów do wyższych. Idea postępu zakłada, że właśnie dzięki postępowi świat zmienia się na lepsze.

Szaman voodoo w tradycyjnej kulturze ludów Beninu.

ŚWIAT ZACHODU

Lampa solarna, ulokowana na dachu glinianego domku, pośród traw sawanny. Większość europejskich lamp solarnych nie spełnia funkcji w Afryce, ponieważ słońce grzeje tam zbyt mocno, a solar nie jest w stanie pochłonąć jego energii.

W dzisiejszych czasach zdaje się, że ludzie za punkt honoru postawili sobie postęp. Ciągłe zmiany, ulepszanie, udoskonalanie dosłownie wszystkiego. Każda niemal dziedzina życia „obciążona” jest ciągłym jej poprawianiem, pomnażaniem zysków, kalkulowaniem, modulowaniem, rozbudową. To takie męczące, trudne i szybkie. A zwykły szary człowiek w tym całym postępie żyje „na już”, na teraz, natychmiast. Zdaje się, że każde niemal państwo z listy krajów wysokorozwiniętych musi ciągle kogoś gonić, doganiać, przeganiać. Tylko kogo i po co? Zarówno osoby biedne, jak i bogate w tej całej machinie zmian postępowych muszą gonić za fetyszem wzrostu gospodarczego. Cały świat kręci się wokół tabelek, wskaźników i wyników. Natomiast postęp powinien przybliżać nas do tego, co dobre, a więc do braku chorób, dłuższego życia, pełnego brzucha. Drugą stronę medalu stanowią takie korzyści jak wygodniejsze życie, dobra luksusowe, ciekawe rozrywki. W kulturach tradycyjnych, które nierzadko pełne są biedy, ubóstwa, cierpienia i niedostatku, zdaje się, że postęp powinien koncept 13


Ganvie, miejscowość w południowym Beninie. Po prawej stronie tradycyjna chata z dachem ze strzechy, po lewej chata kryta dachem z blachy falistej, rdzewiejącej i nagrzewającej się do wysokich temperatur – „kiedy postęp ma ulepszać”.

Ołtarz voodoo do składania krwawej ofiary w chacie szmana w południowym Beninie.

Rysunek naskalny przedstawiający tradycyjną kulturę ludów Beninu.

w pierwszej kolejności niwelować tak prozaiczne utrudnienia jak brak wody pitnej czy pożywienia. Z drugiej strony należy pamiętać, że nie można wdrażać nic uporczywie i nachalnie. Należy tłumaczyć, jakie udogodnienia przyniesie nowa zmiana. Współczesna wizja naporu postępu jest jednak zupełnie inna od mojej, zdaje się lekko utopijnej. Postęp jest sprzymierzeńcem zysku. Kraje wysokorozwinięte marzą głównie o pomnażaniu własnych zysków, nierzadko kosztem innych. Bogactwa naturalne i złoża mineral14 maj 2019

ne, które udaje się odkrywać w coraz to nowych, bardziej egzotycznych i niekiedy trudno dostępnych miejscach świata, sprawiają, że obca siła z impetem wkracza w spokojny świat kultur tradycyjnych. Kopalnie złota, uranu, złoża ropy naftowej i inne skarby ziemi zawłaszczane są przez bogatych inwestorów. Społeczności, na których ziemiach znaleziono bogactwa, są pomijane w podziale zysków i osiągnięć płynących z tytułu ich wydobycia. Reasumując, jeżeli postęp ma wkraczać w życie społeczności

tradycyjnych, winien robić to rozsądnie. Należy pamiętać o poszanowaniu tradycji kulturowych, przy jednoczesnym poszukiwaniu właściwych kierunków rozwoju. Nie zawsze bowiem to, co dla jednych wydaje się konieczne i postępowe, dla drugich będzie tak samo ważne. Postęp, który w niektóre regiony świata wkracza na siłę, zmuszając ich mieszkańców do zmiany sposobu życia na bardziej „cywilizowany”, przyczynia się do niszczenia rodzimych kultur wraz z całym ich bogactwem kulturowym.


Kamil Wiśniowski

Dane biometryczne

– jak umożliwiają weryfikację tożsamości? Identyfikacja konkretnej osoby to nie tylko podanie imienia, nazwiska czy numeru PESEL. Istnieje grupa dodatkowych danych, która pozwala bardzo skutecznie rozpoznać ludzi na podstawie cech fizycznych, fizjologicznych czy behawioralnych. Jak to działa?

C

hoć samo pojęcie danych biometrycznych może nam wydawać się nieco obce, stykamy się z nim w różnych sytuacjach, takich jak choćby proces wyrabiania paszportu, w którym potrzebny jest wizerunek twarzy, a także odcisk palca – jest to więc przenie-

sienie zarówno danych osobowych (takich jak imię czy nazwisko), jak również biometrycznych (dotyczących wyglądu czy kształtu linii papilarnych) do dokumentu, którym później będziemy się posługiwać podczas podróży międzynarodowych. Ze względu na to, że dane, którymi posługujemy się w paszporcie, zawierają bardzo wiele informacji o danej osobie, aby uniknąć jakichkolwiek problemów, paszporty wytwarzane są przez Polską Wytwórnię Papierów Wartościowych. Zgodnie z RODO: „dane biometryczne oznaczają dane osobowe, które wynikają ze specjalnego przetwarzania technicznego, dotyczą cech fizycznych, fizjologicznych lub behawioralnych osoby fizycznej oraz umożliwiają lub potwierdzają jednoznaczną identyfikację tej osoby, takie jak wizerunek twarzy lub dane daktyloskopijne”. Nie odnosząc się jednak tylko do danych, które znamy z procesu wyrabiania paszportu, warto wskazać na wiele innych specyficznych cech, których podanie jest w stanie pomóc zidentyfikować konkretną osobę. Mogą to być

m.in. kształt i specyficzne cechy tęczówki oka, kształt małżowiny usznej czy specyficzny rodzaj podpisu albo sposobu pisania. Jak możemy wnioskować na podstawie podanej powyżej definicji, RODO dość ogólnie określa cechy, które można przypisać do grupy danych biometrycznych, więc ten katalog nie jest jeszcze zamknięty i może zostać rozbudowany o kolejne specyficzne cechy danej osoby.

PRZYKŁADY ZASTOSOWANIA

Jedno z bardzo popularnych urządzeń, które wykorzystuje dane biometryczne, wielu z nas nosi codziennie w kieszeni czy torebce. Mowa oczywiście o smartfonach. Chcąc zwiększyć bezpieczeństwo użytkowników, wiele modeli wykorzystuje w celu odblokowania urządzenia odczyt linii papilarnych albo mechanizmy skanowania twarzy. Podobne zabezpieczenia bywają stosowane w miejscach, w których prowadzony jest specyficzny typ działalności, który wymaga znacznego ograniczenia dostępu dla osób nieupoważnionych. Nie chodzi tylko o bardzo specjalistyczne firmy czy fabryki, ale również o przedsiębiorstwa, które bardzo dbają o zachowanie swoich tajemnic.


Janusz Podlaski

Alfabet startupowca cz. II M E jak exit – czyli wyjście z inwestycji. Oczywiście w takim momencie, by osiągnąć duży zysk. Exit ma przynieść korzyść inwestorowi a nie startupowi czy pozostałym właścicielom. Najtrudniejszą rzeczą jest wiedzieć… kiedy wyjść. Aby zgłębić ten temat, warto poczytać historyczne dane pokazujące średni czas inwestycji w startupy z danych branż. Pokazują one horyzont czasowy inwestora, funduszu. Inny będzie on dla firmy wchodzącej w świat zaawansowanej medycyny, a inny dla producenta komputerowych aplikacji, nietypowej żywności czy odzieży. Różne branże wymagają różnych nakładów. Dane prezentowane przez portal TechCrunch pokazują przykłady większych amerykańskich startupów: pierwsze wyjście z Amazona miało miejsce już po trzech latach od inwestycji, a w przypadku Twittera – po sześciu.

M

jak MVP – męskiej części czytelników w pierwszym momencie kojarzyć się to może z określeniem najbardziej wartościowego zawodnika meczu czy sezonu w amerykańskiej lidze NBA czy NHL. Skrótowcem tym startupowcy określają Minimum Viable Product, czyli podstawową wersję produktu. Taką, którą można już komuś pokazać, a nawet kazać, by spróbował ją użyć. Wersja ma po prostu działać na najprostszym możliwym poziomie, bez żadnych „fajerwerków” i ładnego designu (te przyjdą w następnych krokach). Po co wypuszczać na światło dzienne MVP? Choćby po to, by przetestować, czy pomysł realnie działa, i sprawdzić, jak jest odbierany. By sprawdzić, w jakim stopniu nasze założenia pokrywają się z reakcjami odbiorców. I by zadać testującym najważniejsze pytanie: czy byliby w stanie za niego zapłacić? Jeśli tak, to ile? 16 maj 2019

jak Medicalgorithmics – polska firma, która sprzedaje w 13 krajach (większość przychodów notuje w USA). Dlaczego wspominamy o tym producencie usługi PocketECG, czyli zdalnej diagnostyki arytmii serca, dającej lekarzowi wgląd w pogłębione dane? Po pierwsze działa na trudnym i bardzo konkurencyjnym rynku „med & lifescience”, a po drugie jesienią 2016 roku wycena jego akcji na warszawskim parkiecie GWP przekroczyła na pewien czas 1 mld PLN. Niektórzy twierdzą dziś, że gdyby trzymać się kryterium naszej waluty, to spółka ta byłaby pierwszym polskim „jednorożcem”.

P

jak pivot – to nie jeden z podstawowych kroków w koszykówce, lecz ten moment, gdy po otrzymaniu wyników w omawianym wcześniej MVP decydujemy się na daleko idącą lub całkowitą zmianę naszego produktu lub usługi. Zmianę podyktowaną zebraniem opinii i informacji od potencjalnych klientów. Zmieniamy koncepcję, by do kogoś trafić, by ktoś był gotowy nam zapłacić. Bez zmiany prawdopodobieństwo opracowania nikomu nieprzydatnej (ale funkcjonalnej i ładnej) rzeczy, która wyląduje ostatecznie w szufladzie, jest bardzo wysokie. Doświadczeni inwestorzy i startupowcy radzą, by nie obawiać się pivotów. By nie traktować ich jako porażki, lecz uznać za dobrą lekcję. Stare powiedzenie startupowców mówi, że nie można być prawdziwym startupowcem bez przynajmniej jednego pivota w życiu.

R

jak Ron Conway – anioł biznesu nazywany ojcem chrzestnym Doliny Krzemowej. Miano takie zyskał dzięki inwestycjom w Google, Paypal, Facebooka, Twittera czy Pinteresta.

Jego metodą było inwestowanie relatywnie mniejszych kwot w wiele firm, a nie skupianie się na jednej. Miał opinię człowieka, z którym znajomość otwiera wiele zamkniętych drzwi w siedzibach firm, korporacji i funduszy. Jego credo brzmi: „Inwestuję, ponieważ uwielbiam pomagać przedsiębiorcom i obserwować, jak się uczą i odnoszą sukcesy”.

S

jak Silicon Valley – tym, czym dla początków XX wieku w USA było Detroit, dla XXI w. jest Dolina Krzemowa. Wtedy na jednej przestrzeni zebrali się świetni inżynierowie, dalekowzroczni inwestorzy i sprawni organizatorzy. A że historia lubi się powtarzać, to niecałe 100 lat później podobne rzeczy zadziały się na drugim amerykańskim wybrzeżu (Stanford, San Francisco, San Jose, Palo Alto i inne miejsca w Kalifornii). Powstało centrum przemysłu komputerowego oraz modelu gospodarczego opartego o startupy. Fenomen doliny poddawano licznym badaniom naukowym i próbowano powielić w innych miejscach na świecie. Są różne teorie tłumaczące ten sukces. Z pewnością przyczyniło się do tego nagromadzenie uczelni, ośrodków badawczych, kapitału, a także podejście biznesowe nastawione na odbiór produktu/ usługi ze strony klienta.

V

jak venture capital – tym terminem w dużym skrócie określa się inwestowanie w przedsięwzięcia na wczesnym etapie rozwoju. Po to, by po czasie odsprzedać udziały czy akcje z zyskiem. To inwestowanie obarczone dużym stopniem ryzyka. Oprócz gotówki fundusze venture angażują swoje zasoby, relacje i doświadczenie w rozwój startupu. Średni okres inwestowania to od 3 do 8 lat, ale faktyczny czas zależy od branży.


Pozytywna strona świata

Little Italy Dzielnica, która poza byciem głównym skupiskiem włoskiej emigracji, jest również dawną dzielnicą domów publicznych. Choć domy schadzek wyniosły się już poza zabytkową przestrzeń, pozostał po nich charakterystyczny klimat

Joanna Proskień


1. Columbus Tower Pomiędzy nowoczesnymi wieżowcami ukryte są prawdziwe perły architektoniczne, świadkowie ciekawej historii miasta. W tym budynku odbywały się ważne występy amerykańskich stand-up comedians w latach 50. XX wieku. 2. Chinatown Najbardziej kolorowa i zaskakująca dzielnica San Francisco. Tu zza dawnej, ceglanej zabudowy miasta wyglądają nowoczesne drapacze chmur. 3. Słynne „ogórki” kolorowe Volkswageny – symbol rewolucji dzieci kwiatów, dziś obsługują turystów na tematycznych wycieczkach po mieście.

1

2

4. Popularne molo jest nie tylko ulubionym miejscem spacerów mieszkańców, ale przede wszystkim miejscem, gdzie odpoczywają niestroniące od ludzi uchatki kalifornijskie.


3

4


Filip Cieśliński

Zostań reprezentantem Polski, nie wychodząc z domu Myśleliście kiedyś o liście osób, które mogą wejść do Pałacu Prezydenckiego i spotkać się z głową państwa? Czołowi politycy, zagraniczni goście, najważniejsi urzędnicy, osoby odnoszące sukcesy w świecie kultury i sportu… Okazuje się, że na tej liście są też ci, którzy potrafią najlepiej w kraju grać w konsolową grę z serii FIFA. Co więcej – to nie efekt pomyłki, a krok w przyszłość.

Fot: Przemek Tokar / Shutterstock.com

M

ilosz93, cyanide, bejott, Riptorek, damie, mrn, elpolako i piko. Lista wyglądająca na pierwszy rzut oka na wykaz ksywek nowych gwiazd hip-hopowej sceny lub użytkowników internetowego czatu, to w rzeczywistości spis pseudonimów reprezentantów Polski, którzy już niedługo, przywdziewając biało-czerwone barwy, będą mieli okazję reprezentować nasz kraj w poważnych, międzynarodowych rozgrywkach. Cała ósemka wchodzi w skład Narodowej Drużyny Esportu powołanej przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę. – Czy możemy mówić, że esport jest sportem? Jeżeli możemy mówić, że szachy są sportem, jeżeli możemy mówić, że brydż jest sportem, to esport, który rozzdolności refleks gracza, Fot:wija Przemek Tokarmanualne, / Shutterstock.com bez wątpienia również możemy zaliczyć do tej kategorii – mówił 23 kwietnia Prezydent Andrzej Duda, oficjalnie ogłaszając powstanie Narodowej Drużyny Esportu, której członkowie mają reprezentować Polskę w międzyna-

rodowych rozgrywkach w popularną konsolową grę piłkarską FIFA, które toczą się na platformach Xbox One i PlayStation 4. – Narodowa Drużyna Esportu to odpowiedź na rosnące zainteresowanie branżą sportów elektronicznych w naszym kraju. Polska jest jednym z pierwszych krajów na świecie, który zdecydował się na taki krok – tłumaczy Tomasz Chomczyk z portalu esportmania.pl. – Na pewno zwiększy to świadomość ludzi i ułatwi przebicie się esportu do mainstreamu – dodaje. Mimo że nowatorski pomysł wszedł w życie dopiero w kwietniu, fundamenty pod niego były kładzione już dużo wcześniej.

SPORTOWA ŻYŁA ZŁOTA

Scena esportu w Polsce rozwija się niezwykle dynamicznie. Katowicka edycja międzynarodowej imprezy Intel Extreme Masters, na której rywalizują ze sobą najlepsi esportowcy na świecie, każdego roku przyciąga

tłumy. W Spodku, gdzie odbywają się zmagania, trudno znaleźć wolne miejsce. W 2016 roku bilety wyprzedały się w ciągu 15 minut, a halę odwiedziło ponad 113 tysięcy osób. To wynik,

Według badań wartość globalnego rynku esportu przekroczy w tym roku 1,1 mld dolarów. o którym nie mogą marzyć żadne inne, klasyczne dyscypliny sportu. W Polsce pojawiają się stacje telewizyjne, które w trakcie dnia, nieprzerwanie, transmitują esportowe turnieje z całego świata. Swoje strony internetowe zajmujące się tą gałęzią rozrywki otwierają wszystkie duże polskie wydawnictwa. Nieprzerwanie powstają też tworzone z coraz większą pompą programy, podcasty i vlogi dotyczące sportów elektronicznych. Choć najwięcej uwagi zdają się skupiać rozgrywane na komputerach zmagania w gry DOTA, Counter Strike i Starcraft, najbliższa sercom konsolowych graczy i wszystkim fanom klasycznego futbolu FIFA również wygospodarowała sobie miejsce na esportowej mapie Polski, wykorzystując możliwości niedostępne na razie dla graczy specjalizujących się w innych grach. To m.in. dlatego właśnie ona doczekała się pierwszej oficjalnej, narodowej drużyny w polskim światku esportowym. Osoby rozwijające profesjonalne zmagania w FIFĘ w Polsce słusznie postawili na współpracę z klasycznym futbolem, wciąż bliższym sercom większości Polaków. Mistrz Polski Legia Warszawa jako pierwszy


klub w naszym kraju zdecydował się otworzyć własną sekcję esportową. W 2019 roku, z inicjatywy najwyższej piłkarskiej klasy rozgrywkowej w Polsce, wystartował też turniej Ekstraklasa Games, w którym do rywalizacji stanęli zarówno amatorzy, jak i profesjonaliści mogący reprezentować ulubiony ekstraklasowy klub i otworzyć sobie drogę do występów transmitowanych w telewizji i profesjonalnej kariery międzynarodowej.

KIBICE SUKCESU

Tłumne spotykanie się i oglądanie z przyjaciółmi zmagań esportowców nie jest już melodią przyszłości. I nie chodzi tu nawet o przykłady imprez, jak ten powyższy dotyczący Intel Extreme Masters. W Polsce zaczynają powstawać miejsca, w których nie tylko można samemu pograć w gry, ale i gromadzić się po to, żeby oglądać zmagania innych. Do jednego z nich, przy ul. Grzybowskiej w Warszawie, w weekendy trudno jest wcisnąć choćby palec. Osób chętnych zarówno do esportowej rywalizacji, jak i śledzenia na ekranach pojedynków swoich idoli ewidentnie nie brakuje. Słowo „idol” nie jest tu zresztą używane nad wyraz. Osoby związane z esportem osiągają w sieci status kultowości. TVP, aby rozkręcić swoje podejście do transmisji tych zmagań, zaprosiło jednego z naj-

Mistrz Polski Legia Warszawa jako pierwszy klub w naszym kraju zdecydował się otworzyć własną sekcję esportową. większych specjalistów od tej gałęzi rozrywki w Polsce – Piotra „Izaka” Skowyrskiego, do komentowania prawdziwych piłkarskich spotkań za pośrednictwem strony internetowej TVP Sport. Zdarzyło się, że cieszyły się one taką popularnością, że nie wytrzymały tego serwery. Tego samego „Izaka” zarówno na Facebooku, jak i Instagramie obserwuje grubo ponad 600 tys. osób, a na YouTubie subskrybują ponad 2 mln. Nie trzeba w tej sytuacji dodawać, że on i jego koledzy po fachu generują nie tylko

zainteresowanie widzów, ale i sponsorów. Zainteresowanie esportem w Polsce napędzają też po prostu sukcesy zawodników pochodzących z naszego kraju. Na tle innych nacji zarówno organizacyjnie, jak i patrząc wyłącznie na umiejętności najlepszych graczy, nie mamy się bowiem czego wstydzić.

KROK W PRZYSZŁOŚĆ

Według badań wartość globalnego rynku esportu przekroczy w tym roku 1,1 mld dolarów. To prawie 2 razy więcej niż w 2017 r. W 2020 r. licznik ten ma wskazywać już prawie 1,8 mld. Tak dynamiczny wzrost każe przypuszczać, że ta gałęź rozrywki jeszcze długo nie uderzy o sufit oznaczający kres jej możliwości i z każdym kolejnym rokiem będzie zabierać klasycznej wersji sportu coraz większe rzesze fanów. Jednocześnie zaledwie 7% osób z grupy wiekowej +65 deklaruje znajomość zagadnienia, jakim jest esport. Procent ten rośnie wprost proporcjonalnie do obniżania wieku próby badawczej. Esportowa pasja długo jeszcze będzie przypisywana do grupy odbiorców w młodym wieku i prawdziwą walkę o atencję ma do stoczenia wśród 30-latków. Młodszego odbiorcę już zdobyła. Potwierdzają to chociażby klasy esportowe zakładane w szkołach w całej Polsce, których liczba rośnie jak grzyby po deszczu. Esport ma zresztą wszystko, by podbijać serca polskich widzów. Zostawiając z boku niewątpliwą widowiskowość i skracanie dystansu między kibicami i graczami, którzy często są bardzo aktywni w mediach społecznościowych, kluczem jest przede wszystkim niska bariera wejścia. Pierwsze, amatorskie kroki możemy stawiać bez specjalistycznego sprzętu, zorganizowania kolegów i boiska. Wystarczy gra, Internet dostarczający niekończącą się liczbę rywali i myszka w ręce. Warto wspomnieć, że dwóch ostatnich członków Narodowej Drużyny Esportu zostanie wyłonionych w otwartym turnieju, który odbędzie pod koniec maja. To właśnie tak zaczynają się przygody, które mogą zaprowadzić na sam szczyt tworzącego się, potężnego sportowego rynku. Droga na niego, jak widać, może nawet prowadzić przed pewien pilnie strzeżony budynek na stołecznym Krakowskim Przedmieściu. koncept 21

Fot: Przemek Tokar / Shutterstock.com


dołącz do klubu

i działaj lokalnie zespół aktywizacja

wartości

społeczność

przedsiębiorczość

edukacja

liderzy kompetencje Więcej na www.KlubLideraRP.pl

Organizator

Projekt dofinansowany ze środków Programu Fundusz Inicjatyw Obywatelskich


Marta Naumczyk

Milordzie, ten pociąg się rusza! Gdy myślę ruch, widzę Rozwój. Żyją w symbiozie, a jeden jest dla drugiego warunkiem sine qua non. Oczywiście wydawać by się mogło, że mój pogląd łatwo podważyć: „Przecież śmiesznym byłoby, gdyby każdy mój ruch był postępem w jakąś stronę” – możecie pomyśleć. Faktycznie, być może na polu działania homo sapiens nie jest to tak widoczne, lecz tu skupię się na sztuce dziesiątej muzy. Bo już od 120 lat, w którąkolwiek stronę by się nie ruszyła, rozwija nie tylko siebie, ale przede wszystkim nas.

J

uż sama etymologia słowa dostarcza badaczowi jasnej wskazówki: z greki kinema oznacza ruch, a graphein zapis. Pod koniec XIX wieku rozpaleni entuzjaści fotografii będą marzyć już nie o łapaniu momentów, a o łapaniu całych chwil. Gdy w grudniowy dzień 1895 roku dwóch braci po raz pierwszy udowodni francuskiej gawiedzi, że jest to możliwe, pociąg kinematograficzny ruszy z impetem. Oglądając pierwsze filmy, nie można oprzeć się wrażeniu, że człowieka zachwyca trwanie momentum – to zwyczajne, przeważnie

niezauważalne, przepływające jakby obok nas. Kogo i co kręcą pierwsi kamerzyści? Robotnice wychodzące z fabryki, dziecko jedzące śniadanie, grę w karty ze znajomymi, kąpiel w morzu, łowienie ryb. Proza życia – a jaka promienna. Po jakimś czasie jednak elegant paryskiej śmietanki nie zachwyca się już faktem „że coś w ogóle się rusza”. To pcha sztukę na tory filmów reżyserowanych, a potem i scenografowanych.

GDZIE TEN RUCH?

Co jednak z ruchem? Otóż kiedy film wchodził na salony, wówczas na sekundę przed oczami przesuwało się 16 klatek. Gdy dziś siedzimy w salach kinowych, być może nie zdajemy sobie sprawy, że w ciągu jednej sekundy nasze oczy bombardowane są 24 klatkami. Nie jest to bynajmniej linia finiszu, bo eksperymentatorski „Hobbit. Niezwykła podróż” był wyświetlany w 48 kl/s. Techniczna strona wygląda imponująco. Ekranizacje nie istniałyby, gdyby nie ruch. To jasne – widzimy przecież ruszające się obrazy, lecz tak naprawdę… kto nimi porusza? Korzystając na chwilę z oczu aktora, spójrzmy na film z jego perspektywy. Na to soczewkowe oko poruszające się krok w krok jego śladem – kamerę. To w rękach operatora zapisana jest ścieżka, po jakiej wędruje maszyna. A ścieżka ta ma niebanalne znaczenie. Magik z kamerą sprytnie manipuluje charakterem postaci, atmosferą sceny czy naszymi widzowskimi emocjami. To jego pomysł jest kluczem i determinuje całe nasze postrzeganie wyświetlanych obrazów. Widzimy bowiem nie to, co chcemy zobaczyć, lecz to, co kamerzysta chce, byśmy zobaczyli.

SZALONY JAK JOCKER

W jaki sposób opisujemy charakter kinowych postaci? Czy jedynie na podstawie ich zachowań? Jaskrawa postać Jockera – szalona, niezrównoważona psychicznie – nakręcona zostanie jakby w chaotycznej manii, okrążana ze wszystkich stron przez „zdziczałą” kamerę. Autorytet tymczasem, jak przystało na oazę spokoju i bezpieczeństwa, będzie prezentowany statycznie, z pewnej ręki. Czarne i białe charaktery śledzone są przez kamerę tak, jak miałoby to czynić w rzeczywistości nasze oko. Poza tym postacie „ubierane są” w tło określające ich dolę – od fatum

Magik z kamerą sprytnie manipuluje charakterem postaci, atmosferą sceny czy naszymi widzowskimi emocjami. po fortunę. Wielkiego Gatsby’ego zapamiętamy jako niewzruszonego władcę stojącego na szczycie schodów, mającego ponad sobą rozswawolony tłum. A perspektywa „Czarnego łabędzia” czy bohatera „Pi” (oba filmy Aronofsky’ego) daje postaciom takie widoki na przyszłość jak sposób ich kręcenia – chwiejny, niepewny, zawężony do minimum. Czasem kamera pokpiwa sobie z widza, poruszając się w zupełnie inną stronę, odwracając naszą uwagę od meritum, ujmując rangę głównym wydarzeniom. A może i wybielając ręce nikczemnikom? Niepodważalnym faktem jest, że gdyby nie ruch kamery, akcja stałaby w miejscu. To ruch daje jej pole do rozwijania się, tworzenia kolejnych meandrów fabuły. Gdy następnym razem będziecie wpatrzeni w ekran, zwróćcie uwagę na to jak silnie ruch, szczególnie ten, którego mamy nie być świadomi, wpływa na odbiór.


Janusz Podlaski

Motoryzacja – obok IT czy sektora militarnego – jest jednym z kół zamachowych gospodarki. Polska nie ma swoich producentów samochodów. A jedno miejsce pracy w przemyśle auto-moto to kilka dookoła: w usługach, edukacji, marketingu. Jesteśmy na początku dużego, coraz bardziej namacalnego, światowego procesu fundamentalnej zmiany w motoryzacji.

P

aradoksalnie możemy z korzyścią wykorzystać tzw. rentę zacofania, trochę analogicznie jak w infrastrukturze sportowej (a zwłaszcza piłkarskiej). Dziesięć lat temu byliśmy w trzeciej lidze europejskiej pod względem jakości obiektów sportowych czy stadionów. Dziś Polska zalicza się do światowej czołówki. Podobnie w motoryzacji łatwiej będzie nam zbudować zupełnie od nowa coś, co przystaje do aktualnych trendów i wymagań rynkowych czy technicznych. O czym mowa? O elektromobilności, która przetacza się przez świat jak fala i na której grzbiet mamy ambicje wskoczyć, zajmując dobre miejsce.

ELEKTRYCZNE POJAZDY CORAZ POWSZECHNIEJSZE

– Elektromobilność jest obecnie jednym z kluczowych obszarów rozwoju branży motoryzacyjnej, co wynika między innymi z troski o środowisko naturalne. Działania branży są stymulowane przez legislację na poziomie krajowym i europejskim – mówi w rozmowie z Pulsem Biznesu Jakub Faryś, prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego (23 kwietnia 2019). Wystarczy rzut oka na wybrane informacje z ostatnich miesięcy, by zorientować się, że mowa o realnie zachodzącej zmianie. O przechodzeniu na pojazdy 24 maj 2019

Motorewolucja napędzana prądem emitujące mało spalin (tzw. niskoemisyjne) lub nie wypuszczających ich w ogóle do atmosfery (zeroemisyjne). Fakty są takie: samochodem roku 2019 w Wielkiej Brytanii został Jaguar I-Pace – czyli auto o napędzie elektrycznym. Giganci nowych technologii – jak Tesla, Google czy Apple – to gracze widzący w elektro tzw. window opportunity. A według Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Samochodowych (ACEA) w 2018 roku sprzedano w UE około 300 tys. aut elektrycznych: najwięcej w Norwegii, Niemczech, Francji i Wielkiej Brytanii.

CO SŁYCHAĆ W POLSCE

Polska jest jednym z liderów starego kontynentu w zakresie liczebności pojazdów elektrycznych w komunikacji publicznej. Według autorów raportu „Elektromobilność w transporcie publicznym – praktyczne aspekty wdrażania” (wspólna praca Polskiego Funduszu Rozwoju i Polskiego Stowarzyszenia Paliw Alternatywnych) w 2017 i 2018 roku co szósty w pełni elektryczny autobus w UE jeździł po polskich miastach. Liderująca Holandia ma ich trzy razy więcej. Procentowy udział tych pojazdów w ogólnej liczebności floty nie odbiega od unijnej średniej. Jak można przeczytać w raporcie, w rządowym programie E-bus swój udział zadeklarowały ponad 62 miasta i gminy, które wspólnie zamierzają zakupić około 800 sztuk autobusów do 2020 roku, a 1500 do 2023 roku. Może to dać nawet 12% udziału „elektryków” w ogólnej liczbie autobusów. By sprostać tym celom i wspomóc samorządy w asygnowaniu niemałych kwot, rząd w ramach Programu Rozwoju Elektromobilności (PRE), stanowiącego jeden z istotnych elementów Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju (SOR) premiera Mateusza Morawieckiego, zdecydował o powołaniu do życia Funduszu Niskoemisyjnego Transportu. Zarządzany i obsługiwany przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska

i Gospodarki Wodnej, dysponujący pokaźną sumą prawie 7 mld PLN, już rozpoczął organizowanie konkursów dotacyjnych dla samorządów. Fundusz ma działać aż do 2027 roku. Oprócz samorządów wspierać będzie chociażby budowę sieci do ładowania czy produkcję biopaliw.

CO Z AUTAMI OSOBOWYMI?

Ale co z autami osobowymi, które tak bardzo rozpalają wyobraźnię? – Na koniec 2018 roku ich liczba wynosiła 4134, a wzrost do 5 tys. obecnie zawdzięczamy udanemu pierwszemu kwartałowi. (…) Wpływ na to miały m.in. zakupy firmowe, a także dynamiczny rozwój carsharingu w Polsce – powiedział w rozmowie z Pulsem Biznesu Maciej Mazur, dyrektor zarządzający PSPA. Flotę miejską rozwija teraz BMW dla Innogy, a firmy takie jak Tauron, Orlen czy PGE kupują „elektryki” do swoich usług aut na minuty. Po Europie porusza się dziś 1,3 mln takich aut. W Chinach tylko koncern Great Wall Motor sprzedaje swój egzemplarz R1 w liczbie 4 tys. sztuk miesięcznie. Wydaje się, że bez wsparcia na wzór amerykański czy niemiecki, w postaci dopłat lub obniżek podatków, trudno o stworzenie dużego popytu nad Wisłą. Barierą pozostaje cena. A w niej kluczową rolę odgrywa bateria. U naszych zachodnich sąsiadów dopłaty wynoszą około

Świat motoryzacji i elektromobilności to widzi i traktuje Polskę dość poważnie w tej wielkiej światowej grze gospodarczej. 4 tys. euro, zaś nad Sekwaną nawet 6 tys. euro. Warto przytoczyć w tym miejscu konstatację autorów raportu „Z prądem czy pod prąd? Perspektywy rozwoju elektromobilności w Polsce” pod red. M. Dulaka i P. Musiałka. Brzmi ona następująco:


Z pewnością czynnikiem sprzyjającym rozwojowi elektromobilności w Polsce są specjalne zachęty, np. darmowe parkingi miejskie, wprowadzenie stref czystego transportu, rozwój „elektrycznego” carsharingu czy możliwość skorzystania z buspasów, lecz nie należy oczekiwać, że te narzędzia są w stanie znacząco przyspieszyć naturalne tempo wzrostu liczby „elektryków” na polskich drogach. Doświadczenia innych państw dowodzą dobitnie, że tylko bardzo wysokie subsydia, połączone z dynamicznym rozwojem infrastruktury ładowania, mogą skutecznie zachęcić do zakupu „elektryków” i zmienić oblicze polskiej motoryzacji.

SZUKANIE NISZ I PRZEWAG

Dlatego, by nie wpaść pułapkę imitacyjną i brnięcie w niemożliwe do zastosowania na zbliżoną skalę zastosowania dostępne w najbardziej rozwiniętych krajach, Polacy starają się znaleźć specjalizacje, na których budować można całe gałęzie przemysłu. A także firm,

kooperantów i uczelni dostarczających myśli. To nie przypadek, że bardzo duże pieniądze postanowili zainwestować u nas w fabryki baterii do aut elektrycznych dwaj światowi giganci: z Korei Południowej i Belgii. Niewykluczone, że dzięki tym decyzjom i zbudowaniu relacji tych firm z naszymi dostawcami i naukowcami, staniemy się światowym zapleczem rozwiązań w tej wąskiej, ale kluczowej dla elektro świata dziedzinie. Ograniczony zasięg aut elektrycznych i długi czas ładowania to jedne z głównych barier rozwoju. Na całym świecie. Decyzja LG CHEM o tym, że w Kobierzycach powstanie największa w Europie fabryka baterii litowo-jonowych dla samochodów elektrycznych, oznacza, że – jak mówił podczas wręczania pozwolenia na budowę premier Mateusz Morawiecki – 1 na 9 samochodów elektrycznych jeżdżących w Europie będzie wyposażony w baterie wyprodukowane na terenie naszego kraju. Kwotowo to największa inwestycja od kilku lat. Tuż po Koreańczykach

zbliżone ruchy poczynili Belgowie z firmy Umicore, rzucając na stół 660 mln euro i deklarując zbudowanie fabryki baterii w Nysie. Świat motoryzacji i elektromobilności to widzi i traktuje Polskę dość poważnie w tej wielkiej światowej grze gospodarczej. Reasumując: nie jest źle. Co więcej, jest wręcz dobrze. Udało się przełamać inercję państwa i dość aktywnie skoordynować pracę wielu instytucji. Zaangażowano też spółki skarbu państwa i samorządy. W obszarze transportu publicznego to inne kraje będą musiały gonić nas. Poszukiwania wysokiej klasy przewagi technologicznej – na przykładzie baterii i akumulatorów – pokazują, że dzięki metodzie spray and pray możemy być w przyszłości w czołówce państw rozwijających elektromobilność. Tym, co szybko nie zmieni stanu, jest sytuacja na rynku aut osobowych. Być może nie jest to nam na razie pisane? Najgorsze to przespać rewolucję lub zaangażować się w nią za późno. Na szczęście na razie nam to nie grozi.

5 tys. PRE – Program Rozwoju Elektromobilności opracowany przez Pana Ministra Michała Kurtykę z Ministerstwa Środowiska i przyjęty przez Radę Ministrów w 2017 roku. Administracja publiczna ma w projekcie rozwoju elektromobilności podwójną rolę. Z jednej strony koordynuje całość przedsięwzięcia, dbając o odpowiednie tempo zmian w poszczególnych sferach. Z drugiej strony jest odbiorcą zmian, korzystając z tworzącego się rynku infrastruktury i pojazdów. PRE wskazuje trzy główne fazy rozwoju elektromobilności: • I faza (2017–2018) miała charakter przygotowawczy: zostały stworzone warunki rozwoju elektromobilności po stronie regulacyjnej oraz ukierunkowane finansowanie publiczne. • II faza (2019–2020) – w wybranych aglomeracjach zbudowana zostanie infrastruktura zasilania pojazdów elektrycznych; zintensyfikowane zostaną zachęty do zakupu pojazdów elektrycznych. Oczekiwana jest komercjalizacja wyników badań z obszaru elektromobilności rozpoczętych w fazie I oraz wdrożenie nowych modeli biznesowych upowszechnienia pojazdów elektrycznych.

646 1 148 109

l iczba elektrycznych aut osobowych na koniec I kwartału 2019

liczba stacji ładowania

l iczba punktów ładowania liczba autobusów elektrycznych (stan na sierpień 2018)

Źródło: polski licznik elektromobilności PSPA i PZPM

• W III fazie (2020–2025) zakłada się, że rynek elektromobilności osiągnie dojrzałość, co umożliwi stopniowe wycofywanie instrumentów wsparcia. koncept 25


Kordian Kuczma

Zakłamane pradzieje

Zapewne każdy z nas słyszał o przypisywanej niemieckiemu filozofowi Georgowi Heglowi maksymie „Jeśli fakty nie zgadzają się z teorią, tym gorzej dla faktów”. W dobie popularności terminu fake news jesteśmy także świadomi, że wiele zjawisk i wydarzeń, o których prawdziwości się nas zapewnia, może być równie realnych, jak Johnny 11 Palców z reklamy telefonii komórkowej. Ta smutna prawidłowość dotyczy nawet tak fascynującej dziedziny życia jak archeologia.

26 maj 2019

M

otywy fałszowania odległej przeszłości bywają rozmaite: chęć zysku, związane z nim dążenie do turystycznego wypromowania danej okolicy, czasami względy ideologiczne. Największym naukowym oszustwem XX wieku została okrzyknięta sprawa tzw. człowieka z Piltdown, niewielkiej osady w brytyjskim hrabstwie East Sussex. W lutym 1912 r. archeolog amator Charles Dawson poinformował kustosza działu geologicznego londyńskiego Muzeum Historii Naturalnej Arthura Smitha Woodwarda o odnalezieniu w tamtejszym wyrobisku żwiru fragmentu czaszki przypominającej ludzką. Latem tego roku obydwaj badacze rzekomo natrafili w tym miejscu na więcej śladów praczłowieka, m.in. prymitywne narzędzia, żuchwę i zęby. Dokonana przez Woodwarda rekonstrukcja czaszki istoty, która otrzymała łacińską nazwę Eoanthropus dawsoni, miała dowodzić istnienia brakującego ogniwa ewolucji między człowiekiem a małpą. Od początku taka interpretacja budziła kontrowersje. Poddawali ją w wątpliwość m.in. paleontolodzy z Francji i Niemiec, co nadało obronie prawdziwości teorii nacjonalistyczny posmak. Manipulacja została ostatecznie zdemaskowana przez zespół uczonych, który opublikował rezultaty swoich badań w numerze magazynu „Time” w listopadzie 1953 r. Udowodnili oni, że rzekome kości człowieka z Piltdown to połączenie średniowiecznej ludzkiej czaszki, pięćsetletniej dolnej szczęki orangutana i kości kopalnego szympansa. Wrażenie prehistorycznego pochodzenia miało im nadać poplamienie mieszanką żelaza z kwasem chromowym oraz nastawienie zębów tak,

aby pasowały do pokarmów spożywanych w tamtej epoce przez ludzi. Najprawdopodobniej fałszerstwa dokonał sam Dawson, choć wśród podejrzanych wymieniano też współpracującego z nim kontrowersyjnego teologa, a jednocześnie przyrodnika ojca Pierre’a Teilhard de Chardina, a nawet Arthura Conan Doyle’a. Odkrycie oszustwa obaliło przekonanie, że rozwój ludzkiego mózgu poprzedzał przystosowanie szczęki do nowych rodzajów pożywienia. Było też ciosem dla tych, którzy chcieli widzieć korzenie naszego gatunku w Europie.

FAŁSZYWI BOGOWIE

W bliższych nam geograficznie regionach podobnych spryciarzy nie brakowało już w poprzednich stuleciach. W 1768 r. doktor Joachim Hempl kupił od braci Jakoba i Gideona Sponholzów w Pillwitz z niemieckiej Meklemburgii zbiór 46 pokrytych runami przedmiotów wyglądających na relikty kultu religijnego, głównie posążków bóstw. Zapewnili oni nabywcę, że nie posiadają ich więcej, jednak później sprzedali kolejne partie rzekomo znalezionych przez siebie artefaktów m.in. Janowi Potockiemu. Jako pierwszy ich bezwartościowość przekonująco udowodnił w 1825 r. ceniony berliński archeolog Konrad

Największym naukowym oszustwem XX wieku została okrzyknięta sprawa tzw. człowieka z Piltdown. Lewezow. W tym przypadku również okazało się, że Sponholzowie wraz ze wspólnikiem garncarzem Pohlem postarzali figurki różnymi kwasami oraz boraksem, tworząc sztuczną rdzę i patynę. Dalsze badania wykazały, że na kilku autentycznie prehistorycznych posążkach z tej kolekcji pierwotnie nie było run. Według Antoniego Małeckiego zostały one zaczerpnięte ze współczesnego „znaleziskom” opisu Meklemburgii Hansa Heinricha Kluvera. Lwowski uczony wykazał, że język inskrypcji to mieszanka wyrazów słowiańskich, bałtyckich i niemieckich. Hochsztapler na tyle wierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę, że dostarczył miejscowemu muzeum czternaście kolejnych kamieni, na


ILE ZABYTKU W ZABYTKU?

O ironio, koń wyobrażony na drugim z kamieni mikorzyńskich być może został skopiowany z innego głośnego w XIX wieku zabytku, którego pochodzenie do dziś nie zostało ostatecznie wyjaśnione. Mowa o Światowidzie ze Zbrucza – liczącym ponad dwa i pół metra posągu wykopanym z dna rzecznego w 1848 r. w Liczkowcach koło Husiatyna na Podolu. Trzy lata później trafił on do Muzeum Archeologicznego w Krakowie, w którego zbiorach znajduje się do dziś. Rzeźba zawdzięcza nazwę Lelewelowi, który błędnie uznał ją za wyobrażenie połabskiego boga Świętowita. Później-

Fot: Sergey Goryachev / Shutterstock.com

których próbował innych lingwistycznych kombinacji, łącząc nawet narzecza skandynawskie z łaciną. Nieostrożny Sponholz nie ustrzegł się w swoim procederze takich niemających nic wspólnego z prasłowiańskością anachronizmów jak nawiązania do postaci diabła oraz zniszczonego sto lat przed powstaniem Prillwitz grodu w Retrze. Więcej informacji o tym tragikomicznym epizodzie historii można znaleźć na blogu o historii i literaturze „Se czytam”, który umieścił idoli z Prillwitz w kontekście popularnej pseudonaukowej koncepcji „Wielkiej Lechii” oraz podobnego incydentu z dziejów Polski. Mowa o tzw. kamieniach mikorzyńskich, nazwanych tak od miejscowości Mikorzyn w okolicach wielkopolskiego Kępna. W czerwcu 1856 r. brat właściciela tamtejszego majątku ziemskiego Piotr Droszewski ogłosił na łamach „Gazety Wielkiego Xięstwa Poznańskiego”, że przypadkowo odkopał w dworskim ogrodzie kamień do żaren pokryty napisami runicznymi i wyobrażeniem połabskiego bóstwa Prowe znanego z dwunastowiecznej kroniki Helmolda. Według tego dziejopisarza nie istniała żadna podobizna tej istoty, co wzbudziło sceptycyzm badających obiekt historyków, którzy skądinąd powątpiewali w samo istnienie takiego kultu. Rok później w miejscowym lasku miał zostać odnaleziony drugi podobny obiekt. Zdaniem Karola Estreichera Droszewski najpewniej sporządził podobiznę Prowe na podstawie dzieła Joachima Lelewela, na które trafił w bibliotece jednego z miejscowych ziemian. Tym sposobem upadł kolejny „dowód” na istnienie przedchrześcijańskiego pisma Słowian.

Okazało się, że Sponholzowie wraz ze swym wspólnikiem postarzali figurki różnymi kwasami oraz boraksem, tworząc sztuczną rdzę i patynę. si naukowcy widzieli w idolu przejaw wczesnośredniowiecznego kultu Peruna, Swarożyca lub innych bóstw słowiańskich. Pojawiały się także hipotezy o jego trackim, irańskim lub celtyckim pochodzeniu. Nie brakowało także głosów, że Światowid to późniejsze fałszerstwo. Sceptycy wskazywali na odosobniony charakter oraz nadzwyczajną odporność rzeźby na upływ czasu. W 2012 r. ukraińscy archeolodzy Oleksij Komar i Natalia Chamajko zbadali, że posąg powstał, gdy właścicielem dworu w Liczkowcach był pasjonujący się czasami przełomu pierwszego i drugiego tysiąclecia poeta Tymon Zaborowski, czyli w latach 20. XIX w. Zwrócili oni uwagę, że postaci rzekomych bożków pod wieloma względami przypominają świętych z ikon. Ich zdaniem w miejscowej tradycji brakuje przekazów o związkach dziedzica-artysty z idolem z racji jego tragicznej śmierci w 1828 r., która – jeżeli pogłoski o samobójstwie były prawdziwe – rychło stała się lokalnym tabu. Kilka lat później epidemia cholery doprowadziła do znacznych zmian

struktury ludności tej części Ukrainy. Rzeźba budzi tak wiele kontrowersji, ponieważ odpowiadający za jej przewiezienie do Krakowa Teofil Żebrawski (skądinąd człowiek o zaiste renesansowej bujności zainteresowań: kartograf, konserwator zabytków, tłumacz...) nie wykazał zainteresowania zebraniem informacji o jej znalezieniu w Zbruczu. Na dobrą sprawę nikt przekonująco nie wyjaśnił, w jaki sposób znalazła się w rzece. Zdaniem Rudolfa Kozłowskiego pierwotnie została zakopana w polu, a zatopienie posągu spowodowała zmiana koryta tego cieku wodnego. Jak widać, relikty odległej przeszłości przemożnie oddziałują na wyobraźnię osób, które się z nimi stykają. Niestety czasami inspirują także do działań nieetycznych. Zamieszanie wokół kryształowych czaszek z waszyngtońskiego Smithsonian Institution oraz znalezionej w Jerozolimie w 2003 r. tzw. steli Jonasza pokazuje, że mimo postępu technik stosowanych przez archeologów i historyków, kombinatorów wciąż nie brakuje. koncept 27


Hubert Kowalski

Kaszubska podróż, czyli z wiatrem Zatoki Puckiej

Kaszuby to nie tylko plaże. Ilu z Was słyszało o języku kaszubskim, ciekawej architekturze, specyficznej kulturze i skomplikowanej historii tych ziem? Zapraszamy na wycieczkę po malowniczych zakątkach Polski!

T

rudno opisać ekscytację mieszkańca Polski centralnej, który rzadko ma okazję poczuć zapach morza, a właśnie podróżuje w kierunku Gdyni. Gdy pociąg dojeżdżał do Trójmiasta, każdy spoglądał przez okno, próbując dostrzec gdzieś wielką wodę. Jednak w tym przypadku Gdynia Główna była tylko miejscem przesiadki, by na początek zwiedzić bardziej lądową część Kaszub, czyli Wejherowo. Ten, kto wcześniej nie miał okazji odwiedzić tych okolic, zapewne będzie nieco zaskoczony pagórkowatym ukształtowaniem terenu, charakterystycznymi kępami, leśnymi wzniesieniami i klifami, które niejako wiszą nad taflą morza. Jednak wspomniane Wejherowo nie jest miastem morskim, choć dotarcie do niego koleją z Gdyni nie stanowi problemu. Miejscowość ta nazywana jest duchową stolicą Kaszub, a to ze względu na najbardziej znany wejherowski zabytek, czyli Kalwarię Wejherowską. To zespół 26 kaplic

W Jastarni uwagę przykuwają tradycyjne chaty oraz niewielkie uliczki, które tworzą niepowtarzalną atmosferę rybackiej wioski. wybudowanych na trzech leśnych wzniesieniach: Górze Oliwnej, Górze Syjon i Górze Kalwarii. To bez wątpienia perła polskiej architektury sakralnej, która wraz zabudową Wejherowa i zespołem pałacowym, tworzy bardzo ciekawy kompleks krajobrazowy. Mało kto wie, że Kalwaria Wejherowska każdego roku 28 maj 2019

przyciąga około 60 pielgrzymek, które odwiedzają to miejsce, by wspólnie się modlić. Pisząc o Wejherowie, nie można pominąć postaci Jakuba Wejhera, założyciela miasta żyjącego w XVII w. Był on m.in. wojewodą malborskim i przedstawicielem dyplomatycznym Rzeczypospolitej w Królestwie Danii. To właśnie Jakub Wejher ufundował wybudowanie Kalwarii Wejherowskiej.

Z WIATREM

Jednak zwiedzając Kaszuby, zawsze coś ciągnie ku morzu. Dlatego następnym przystankiem wycieczki był Puck, do którego można szybko dotrzeć pociągiem zarówno z Wejherowa, jak i z Gdyni. To właśnie tam 10 lutego 1920 r. gen. Józef Haller dokonał symbolicznych zaślubin Polski z Bałtykiem, co było możliwe dzięki wkroczeniu na te tereny polskiej armii, która przyłączyła Pomorze do odradzającej się po okresie zaborów Rzeczypospolitej. Mimo że miasteczko obecnie nie należy do największych, to zachęca starówką, zamkiem, ratuszem, a także pięknymi uliczkami, których szachownicowy układ prowadzi ku portowi i molo. Gdzieniegdzie słychać specyficzny język, w jakim duża część Kaszubów posługuje się na co dzień. W porcie w końcu można ujrzeć Zatokę Pucką, która – choć stanowi tylko początek morza – zdecydowanie przykuwa uwagę. Port w Pucku jest zdecydowanie mniejszy od tych, które można obejrzeć w Gdańsku czy w Gdyni, ale posiada niepowtarzalną atmosferę. Port obsługuje głównie jachty, niewielkie jednostki turystyczne i kutry rybackie. Zatoka Pucka przypomina duże

jezioro, jednak już nad brzegiem mocno czuć morskie powietrze, docierające do Pucka dzięki silnym wiatrom będącym charakterystycznym elementem w Zatoce. Z jej brzegów bardzo dobrze widać Półwysep Helski. Przemierzając Kaszuby, w końcu trzeba dotrzeć nad pełny Bałtyk, do którego dostęp ma Władysławowo. Południowo-wschodnia część miasta jest natomiast położona nad Zatoką Pucką. Początkowo była to niewielka miejscowość rybacka nazywana Wielką Wsią. Jednak król Władysław IV postanowił wykorzystać jej strategiczne położenie, dzięki czemu w XVII w. powstał port morski Władysławowo. W czasach II Rzeczypospolitej założono stację kolejową Hallerowo; nazwę nadano na cześć wspomnianego gen. Hallera, którego wojska z powrotem przyłączyły Kaszuby do Polski. Ta miejscowość jest popularna wśród polskich turystów ze względu na bardzo atrakcyjne położenie oraz dobre połączenia kolejowe. Władysławowo znajduje się bowiem na skraju Półwyspu Helskiego, posiada duży port, a także bardzo rozbudowaną bazę turystyczną. Najbardziej charakterystycznym miejscem we Władysławowie jest Dom Rybaka. To gmach wybudowany w latach 50. XX w., początkowo pełnił funkcję hotelową, a obecnie jest siedzibą Urzędu Miasta i Muzeum Motyli. Częścią budynku jest wysoka wieża widokowa, z szczytu której można podziwiać Morze Bałtyckie. Podróżując po Kaszubach, nie sposób nie pojechać na Półwysep Helski, a dokładnie do Jastarni, która jest położona w połowie drogi z Władysławowa do Helu. W tej miejscowości mieszkańcy są bardzo


przywiązani do tradycji kaszubskich, czego wyrazem są m.in. nazwy ulic zapisane na tablicach zarówno w języku polskim, jak i kaszubskim. Uwagę przykuwają również tradycyjne chaty oraz niewielkie uliczki, które tworzą niepowtarzalną atmosferę rybackiej wioski. Jastarnia jest położona w bardzo atrakcyjnym miejscu, ponieważ ma szeroki dostęp zarówno do otwartego Bałtyku, jak i Zatoki Puckiej. Niedaleko portu znajduje się również okazałe molo jastarniańskie. Obok rozciąga się wąska, ale bardzo oblegana przez turystów plaża. Jest ona bowiem idealnym miejscem dla miłośników windsurfingu, którzy korzystają z charakterystycznego dla Zatoki Puckiej wiatru, a także z płycizny, dzięki której można bezpiecznie uczyć się balansowania na desce.

KÒŻDI GRÓNK MÔ SWÓJ TÓNK

Nazwa Kaszuby po raz pierwszy w źródłach pisanych pojawiła się w XIII w. Zakon dominikanów utworzył jednostkę terytorialną zwaną kontratą kaszubską, co było nawiązaniem do nazwy używanej przez miejscową ludność. Kaszubi stanowili przede wszystkim społeczności wiejskie i rybackie. Wśród Polaków i Niemców aż do XX w. panował stereotyp Kaszuba jako człowieka mało inteligentnego i nieznającego dobrych obyczajów. Niemieckie słowo Kaschube stosowane było wręcz jako obelga. Wizerunek mieszkańców poprawił się m.in. za sprawą powieści Stefana Żeromskiego pt. „Wiatr od morza”. Szczególnie podczas II wojny

światowej władze niemieckie próbowały germanizować Kaszubów, jednak na ogół nieskutecznie, czego dowodem była działalność Tajnej Organizacji Wojskowej „Gryf Pomorski”, która walczyła zbrojnie przeciwko niemieckim okupantom. Najważniejszym symbolem Kaszubów jest

Język kaszubski jest używany do dziś przez kilkadziesiąt tysięcy osób. czarny gryf umieszczony na żółtym tle, który stanowi herb kaszubski. Język kaszubski jest językiem zachodniosłowiańskim. Jego status prawny reguluje Ustawa o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym, definiując go jako język regionalny. Zgodnie z nią istnieje możliwość używania przed organami gminy języka kaszubskiego jako języka pomocniczego. Kaszubski używany jest do dziś przez kilkadziesiąt tysięcy osób. Obecnie Kaszubi mieszkają w województwie pomorskim. Stanowią oni typową ludność pogranicza, która na przestrzeni wieków żyła na terenach zmieniających przynależność państwową. Współcześnie wśród przedstawicieli nauki dominuje pogląd, że Kaszubi stanowią grupę etniczną narodu polskiego. Większość Kaszubów posiada podwójną identyfikację – narodową polską oraz etniczną kaszubską. – Ogromna większość Kaszubów czuje się Polakami, jednocześnie zachowując poczucie

tożsamości kaszubskiej, choć istnieje grupa, która identyfikuje się wyłącznie jako Kaszubi, uznając się za oddzielny naród. Można wyróżnić również grupę utożsamiającą się w zasadniczym stopniu z Niemcami – mówi Tomasz Grzywaczewski, podróżnik i reportażysta, który obecnie pracuje nad książką związaną m.in. z Kaszubami. – Warto przypomnieć o tzw. wojnie palikowej. W okresie kształtowania się polskiej niepodległości okazało się, że zgodnie z traktatem wersalskim kilka polskich miejscowości na Kaszubach miało wejść w skład Niemiec. Miejscowa ludność zbuntowała się i przegoniła przybyłą na te tereny komisję, wyrywając specjalne paliki, które miały wyznaczać nową granicę. W efekcie fizycznie przesunęli granicę państwa polskiego o kilka kilometrów, przesądzając o przynależności tej ziemi do Polski. Obecnie zdarza się, że członkowie jednej kaszubskiej rodziny posługują się na co dzień trzema językami: polskim, niemieckim i kaszubskim. To pokazuje jak bardzo skomplikowane są te regiony pod względem tożsamościowym – podkreśla Tomasz Grzywaczewski. Tożsamość kaszubska jest wciąż żywa wśród tamtejszej ludności. Na Pomorzu funkcjonuje bardzo wiele szkół i placówek kulturalnych, w których naucza się historii, języka i kultury kaszubskiej. Działają również zespoły ludowe oraz prasa. Będąc nad polskim morzem, warto zatem czasem zejść z plaży, bo okazuje się, że możemy znaleźć coś, co nas zaskoczy, gdy dokładniej poznamy region, w którym jesteśmy. Nawet w Polsce. koncept 29


Konto w banku – ale którym? Pierwsze konto to na ogół Twój pierwszy poważny kontakt z bankiem. W czasie studiów warto dobrze przemyśleć, w którym banku masz założony rachunek, zwłaszcza, że instytucje finansowe prześcigają się w korzystnych ofertach dla swoich potencjalnych młodych klientów. Pamiętaj o kilku zasadach. KONTO NA OGÓŁ ZA 0 ZŁ – MIESIĘCZNY BUDŻET NIE UCIERPI Banki wiedzą, że młodzi klienci to dla nich dobra inwestycja na przyszłość, dlatego w wielu z nich bez problemu znajdziesz ofertę bezpłatnego rachunku, a często również korzystanie z karty płatniczej na bardzo preferencyjnych warunkach.

BANK MOŻE POMÓC CI OSZCZĘDZAĆ

Instytucje finansowe coraz częściej nie tylko doradzają swoim klientom, ale także ich „trenują” np. w oszczędzaniu. Warto poszukać ofert, w których np. przy transakcji kartą płatniczą, zaokrąglenie do pełnej kwoty trafia automatycznie i bezpłatnie na Twoje subkonto oszczędnościowe.

KARTA ZA DARMO, A WYPŁATA Z BANKOMATÓW?

Przy wyborze konta warto dokładnie zapoznać się z listą bankomatów, z których możesz korzystać bezpłatnie. Dobrze, aby były to maszyny w miejscach, w pobliżu których na ogół przebywasz, dzięki temu zaoszczędzisz nawet do kilkudziesięciu złotych w skali miesiąca.

BANK W TELEFONIE

Bankowość w Polsce należy do jednych z najnowocześniejszych na świecie. Intuicyjne aplikacje mobilne, a także internetowy dostęp do banku to duża wygoda. Warto się im przyjrzeć przed założeniem rachunku, a potem aktywnie korzystać – oczywiście z przestrzeganiem zasad bezpiecznego bankowania w sieci.

30 maj 2019

BANK CI ZAPŁACI

Warto przejrzeć promocje instytucji finansowych. Co jakiś czas pojawiają się oferty, w których to bank wypłaca nagrody swoim nowym klientom. Najczęściej promowane są aplikacje mobilne oraz polecanie banku nowym klientom.

DLA OBIEŻYŚWIATÓW – KARTA WIELOWALUTOWA

Jedziesz na Erasmusa albo po prostu planujesz majówkę ze znajomymi w jednej z europejskich stolic? Zastanów się, czy oprócz rezerwy w gotówce nie warto większości pieniędzy na wyjazd zostawić na koncie z uruchomioną opcją karty walutowej. Wpłacasz, ile masz do dyspozycji i nie tracisz na przewalutowaniu. Tekst pochodzi z Raportu „Portfel Studenta” Związku Banków Polskich

PARTNERZY MERYTORYCZNI:


Wiktor Świetlik

końcu ja też wprowadzałem Polskę do Unii. W 2003 roku głosowałem za tym w polskim konsulacie w Londynie. Do końca zastanawiałem się, czy oddać głos nieważny, czy za. Przekonali mnie ci, którzy stali w kolejce przede mną i za mną. Dla nich była to kwestia bytu, godności, wyrwania się z losu podludzi – nielegalnych pracowników będących przestępcami z zasady, jak mali ulicznicy z dzielnic Whitechapel czy Soho w XIX wieku. Chyba dobrze zrobiłem. Dlatego po 15 latach nie czułem się oblegany przez entuzjastyczne w tym dniu media, terroryzowany, zaatakowany, owinięty w „szmatę” (jak o Unii mówiło jedno z nieszczęść polskiego parlamentaryzmu). Ba, sam obchody po trochu animowałem, zarządzając stacją państwowego radia, ale mi się nie udzieliło. Po prostu miałem co innego do roboty. Kończyłem choćby „Katedrę” Jorisa-Karla Huysmansa, napisaną ponad sto lat temu książkę o symbolice sprzed tysiąca lat zawartej w wielkich katedrach gotyckich. Wiecie, że liczyła się długość, szerokość i wysokość? Jak u starożytnych pitagorejczyków każda cyfra zawierała jakąś treść. Każdy kamień szlachetny, każdy kolor na malowidłach w katedrach w Chartres (głównej bohaterce książki), Notre Dame w Reims czy w Paryżu miał jakieś znaczenie. Taka katedra była gigantycznym przekazem wysłanym przez anonimowego budowniczego w przyszłość. Kosmicznym kodem, którego dziś nie jesteśmy w stanie zrozumieć. Może komputerom z czasem się uda, kiedy już zastąpią ludzi. O ile oczywiście będzie co odczytywać, bo na miejscu paryskiej katedry, najsłynniejszej chyba na świecie, ma powstać ponoć multikulturowe centrum ze

W

Moja Unia kochana

W środę 1 maja roku pańskiego 2019 odkryłem smutną prawdę o sobie. Marny ze mnie Europejczyk. Nie obchodziłem jakoś osobiście i szczególnie 15 lat udziału Polski w Unii Europejskiej. Nie miałem w ręce chorągiewki z gwiazdkami na niebieskim tle. Nie przeżywałem wzruszeń. Z drugiej strony, jakoś też nie cierpiałem. szklanym dachem przyjazne osobom należącym do grupy LGBT plus. Nie wątpię, że będzie równie wysublimowane. Byłem we wszystkich tych unijnych budynkach, ten w Strasburgu jest nawet ładny, znajduje się tam śmieszna kula pośrodku placu nazwanego na cześć Polaka. Ale sorry, to trochę za mało, bym poczuł się tam jak w katedrze, choćby i neogotyckiej na warszawskiej Pradze albo na Wawelu. Bym poczuł, że to jakiś element tożsamości, coś, co mnie buduje, z czego czuję dumę, czasem wstyd, za co odpowiadam i co daje siłę tysiąca czy dwóch tysięcy lat. To dla mnie tylko taka organizacja międzynarodowa. Chyba dobrze, że w niej jesteśmy, ale bardzo chciałbym, by była lepsza, skuteczniejsza, mniej wścibska, nie bombardowała mnie ideologią i nie próbowała zastąpić rodziny czy państwa. To dla mnie taka osiedlowa wspólnota mieszkaniowa. Są w niej ludzie fajniejsi i mniej. Administracja czasem

Mój dom to moje mieszkanie, a nie całe osiedle, i miliard euro na propagandę tego nie zmieni. mnie wkurza, niekiedy trzeba się porozumieć i ją zmienić. Czasem z kolei wspólnie coś się uda. Ale mój dom to moje mieszkanie, a nie całe osiedle, i miliard euro wydany na propagandę tego nie zmieni. Nie lubię, kiedy ktoś próbuje się stać mi bliski na siłę. Przypomina mi się wtedy dialog między Zagłobą a Rochem Kowalskim, ale nie z Sienkiewicza, a z „Rycerzy” Andrzeja Waligórskiego: – Mów mi Wuju. – Ja tam mogę Waści najwyżej coś do rymu. Takie mam do tego podejście. Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że właściwe. koncept 31



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.