dwutygodnik akademicki Jarosław Heinze
Poszukiwany wykształcony, młody, z 10 - letnim stażem - dlaczego pracodawcy dają tak głupie ogłoszenia. I co ważniejsze: doświadczenie czy papier uczelni? str. 6 Piotr Gursztyn
Pomimo tomów publikacji o Powstaniu Warszawskim, które napisano w ostatnim czasie, rzeź Woli w sierpniu 1944 roku, jest wydarzeniem bardzo słabo opisanym. str. 8
kariera dla ie najlepszych n Wydarzeniami, które w największym stopniu przykuwały uwagę Polaków w ciągu ostatnich miesięcy były mistrzostwa Euro 2012, olimpiada, paraolimpiada, a także niestety afery Amber Gold, OLT Express i doniesienia na temat administracyjnego nepotyzmu na najwyższych szczeblach. Emocje i refleksje towarzyszące tym wydarzeniom miały jeden wspólny element. W każdym przypadku pojawiały się pytania o model kształcenia i awansowania w naszym kraju. Mieliśmy z jednej strony, historie dzieci polityków robiących błyskawiczne kariery w publicznych sektorach państwa, tajemnicę człowieka z wieloma wyrokami, który zdołał zbudować wielką instytucję finansową. Z drugiej strony mieliśmy wybitnego sztangistę, złotego medalistę olimpijskiego, poddanego upokarzającemu dochodzeniu ze względu na to, że wybrał indywidualny sposób treningu. W dzisiejszej Polsce powszechne jest odczucie, że kariera nie jest przeznaczona najlepszym. Jako sferę najbardziej dotkniętą nepotyzmem, kolesiostwem i kumoterstwem, respondenci ośrodków badawczych od lat wskazują administrację publiczną. Pomimo kilku prób, nie udało nam się stworzyć zawodowego, elitarnego korpusu urzędniczego, takiego jakie istnieją w wielkich zachodnich demokracjach, stanowiąc nieraz amortyzator dla nieodpowiedzialnych decyzji urzędniczych, a tak-
Piotr Gociek
Jak politycy walą z nami w… gałę! Publikujemy fragmenty nowej, szokującej, a zarazem kapitalnie napisanej, antyutopii pt. „Demokrator” autorstwa dziennikarza Piotra Goćka. str. 9
Na Zachodzie młode talenty są szybko wychwytywane, w Polsce najzdolniejsi decydują się często na emigrację, jak to zmienić?
Robert Mazurek
Jeden z najlepszych polskich felietonistów o tym, dlaczego młodzi ludzie nie wierzą, że szkło się robi z str. 12 piasku.
Film Leszka Dawida o wokaliście Kalibra 44 i Paktofoniki
foto Agencja Reporter
Czy Magik był ofiarą systemu Oto fragmenty dwóch głosów, których autorzy nie tylko próbują odpowiedzieć na pytanie o przyczyny śmierci Magika, ale i o polską rzeczywistość końca lat 90: - „Jesteś Bogiem” dobrze pokazuje zmagania zwykłych chłopaków z katowickiego blokowiska z realiami codzienności, wobec której często byli bezradni. Paktofonika musiała się mierzyć z tym, z czym zetknęła się większość Polskich zespołów hiphopowych na przełomie wieków. Czyli przede wszystkim z przedstawicielami pseudobiznesu muzycznego, dla których liczył się tylko jak największy zysk: „tu i teraz”. Widząc szansę na duży zarobek na coraz popularniejszym w Polsce hip-hopie starali się wycisnąć nowo powstające zespoły jak cytrynę. Młodzi raperzy musieli stawać w roli petentów, którzy powinni dziękować za samą możliwość nagrania jakiegokolwiek kawałka, jego wydania, liczących co najwyżej na okruchy, które spadną im z pańskiego stołu. - Leszek Dawid przedstawił Magika w sposób dla mnie kompletnie nie do zaakceptowania, obraz Piotra Łuszcza jest dopasowany do potrzeb filmu, został skonstruowany pod tezę, a nie „pod prawdę”. Bohater filmu został przedstawiony jako egoista z problemami emocjonalnymi i schizofrenią. str. 5
że źródło dobrego prawa i rozsądnego zarządzania państwem. Problem dotyczy także uczelni. Absolwent jednego z największych polskich uniwersytetów: - Przez kilka lat ciężko pracowałem na rzecz jednego z profesorów, miałem obiecany doktorat. Ostatecznie profesor wykorzystał wyniki mojej pracy, a doktorantem został syn jego kolegi. Okazało się, że takich osób jak ja było na roku kilka. Nie chodzi tylko o sferę publiczną. Niejasne modele promocji przenoszą się
rozmowa konceptu
z uczelni do świata korporacyjnego. Wielkie korporacje często zaczynają przypominać nie prywatne firmy, a ogromne publiczne agendy - takie, w których ręka rękę myje. Powstają udzielne księstwa, których władcy boją się konkurencji ze strony zbyt zdolnych ambitniaków i w końcu gdzie właściciel, czyli akcjonariusz jest równie enigmatyczny i pozbawiony wpływu jak podatnik w sektorze państwowym. Te problemy przełożą się na naszą przyszłość. Już dziś Polska jest w światowym ogonie pod kątem pozyskiwania naukowych grantów. Jeszcze gorzej jest z wdrażaniem w życie wynalazków - efekty pracy polskich naukowców notorycznie zastępuje import. Do tego dochodzi emigracja młodych elit, najwybitniejszych osób, sfrustrowanych brakiem możliwości samorealizacji w kraju. Jak to naprawić? Odpowiedź - jak zwykle - tkwi w systemie. Kraje zachodnie wypracowały modele, w których wielki przemysł zrośnięty jest z nauką, a także administracją. Młode talenty wychwytywane są szybko, a ciężka, efektywna praca musi prowadzić do rozwoju kariery i wzrostu zarobków. Nie wydaje się, by istniały jakieś bariery, które nie pozwalałyby na realizację podobnego modelu w Polsce. str. 3
PARTYKA:KOMBINUJĘ!
Natalia Partyka do niedawna była jednym z wielu znanych sportowców, nadzieją polskiego tenisa stołowego, wzbudzała zainteresowanie tym, że równocześnie bierze udział w olimpiadzie i paraolimpiadzie. Po zdobyciu złota na paraolimpiadzie
w Londynie stała się naszym narodowym lekiem na frustracje związane z klęskami piłkarzy na mistrzostwach Euro 2012, a także niedostatecznymi wynikami olimpijczyków. W rozmowie z „Konceptem” Natalia Partyka opowiada o tym, co sądzi
o dziennikarzach, działaczach sportowych i jakich pytań nienawidzi. Mówi także o tym jak się przebić i osiągnąć sukces, dlaczego wciąż trzeba kombinować, o tym, że woda sodowa szkodzi, a także o swojej sym patii do Tomasza Majewskiego.
str. 4
foto Agencja Reporter
w tym numerze:
nr 1 7-20 listopada 2012
2
starter
WIKTOR Świetlik
nasz i wasz koncept Pierwszy numer dwutygodnika „Koncept” poświęciliśmy przede wszystkim ścieżkom polskiej kariery, które dziś do prostych nie należą. W ostatnim czasie temat przewijał się w tle niemal wszystkich budzących kontrowersje wydarzeń. Jak to się dzieje, że państwo, w którym najmodniejszym słowem jest „modernizacja”, traci najzdolniejszych naukowców na rzecz zagranicznych instytutów badawczych? Jak to zarazem jest, że symbolem błyskawicznej kariery staje się wielokrotnie stający przed sądami twórca funduszu Amber Gold? I jak to się dzieje, że reprezentacja szóstego kraju w Europie nie potrafi wyjść z grupy na Euro 2012, a złoty medalista olimpijski poddawany jest upokarzającym
dochodzeniom dyscyplinarnym? I - na koniec - dlaczego „Kariera Nikodema Dyzmy”, a także „Miś” są niezwykle popularne nie tylko jako świadectwa historyczne, ale dzieła często dobrze też opisujące nasze czasy? Przede wszystkim jednak chcemy znaleźć odpowiedź na pytanie: co zrobić, by tak nie było. Dwutygodnik „Koncept”, gazeta, która właśnie trafiła w Wasze ręce równocześnie trafia w ręce kilkudziesięciu tysięcy studentów, nauczycieli akademickich i naukowców w całej Polsce. To pismo jest wyrazem wiary osób ją tworzących - dziennikarzy, akademików, działaczy społecznych. Choć dzielą nas poglądy na wiele spraw, doświadczenie, to mamy wspólneprzekona-
nie, którego wyrazem jest niniejszy dwutygodnik. Przeświadczenie, że polska inteligencja, klasa średnia, a także ludzie, którzy będą stanowić przyszłe elity wciąż mają wspólne cele, ambicje, aspiracje. Że te same rzeczy rażą nas w otaczającej rzeczywistości, i że w gruncie rzeczy mamy podobne marzenia dotyczące tego, jak ona miałaby się zmieniać. Nie wierzymy, że dokonało się w pełni to, co socjologowie nazywają „wypłukaniem kodu kulturowego”. Czyli że internet, Facebook, spory partyjne, kultura masowa sprawiły, iż dzisiejsze sale wykładowe, instytuty badawcze i korporacyjne open space’y zamieniły się w zbiorowiska obcych, obojętnych sobie ludzi, których łączy tylko
zajmowanie tej samej przestrzeni. Uważamy, że ci ludzie wciąż mają wiele wspólnego. Łączy ich między innymi krytyczna diagnoza polskiej rzeczywistości. Ale w tym osławionym polskim narzekactwie, można przecież znaleźć tak naprawdę postulat naprawy i ambicje życia w lepszym świecie. Chcemy, by „Koncept” był właśnie takim postulatem. Liczymy na to, że skupimy wokoło naszego tytułu osoby, które nie tylko są w stanie skrytykować to, co zastają, ale potrafią znaleźć sposoby naprawcze. Mówiąc krótko, chcemy poszukać tu recept na to, by dach Stadionu Narodowego zawsze wtedy kiedy trzeba był otwarty, a kiedy trzeba zamknięty. Ale też chcemy udowodnić sobie i innym, że
wciąż jesteśmy wspólnotą, świadomą swojej przeszłości, wzlotów i upadków, tego co ją łączy i dzieli. Dlatego w tym numerze Znajdziecie i dwugłos na temat przyczyn śmierci Piotra Łuszcza „Magika”, i fragment rewelacyjnej powieści science - fiction Piotra Goćka będącej w istocie brutalną diagnozą tego, jak tanio sprzedajemy dziś naszą wolność. Dlatego też znajdziecie tu tematykę dotyczącą nie tylko życia akademickiego, ale także polskiej rzeczywistości, biznesu, ekonomii, kultury. Nie znajdziecie tu natomiast opisów polityki partyjnej, sensacji z życia celebrytów i taniej psychologii. Te pola oddajemy innym. █ Życzę miłej lektury.
było, jest, będzie 80 polskich naukowców i menadżerów będzie uczyć się w najlepszych ośrodkach naukowych świata, jak sukcesy naukowe wykorzystywać w gospodarce, biznesie, przemyśle. Do 2015 roku na podobne staże i szkolenia zagraniczne do uczelni z czołówki rankingu szanghajskiego (Academic Ranking of World Universities) wyjedzie łącznie aż 500 osób. Staże będą trwały po dwa miesiące każdy. Uczestnicy programu będą też przyglądać się funkcjonowaniu tych zagranicznych firm,
utworzyły Interdyscyplinarne Centrum Naukowe. Od innych polskich podobnych instytucji będzie się różniło tym, że przyciągać będzie humanistów. Centrum opracowywać będzie ekspertyzy i prowadzić badania dotyczące tematyki społecznej, politologicznej, stosunków międzynarodowych, struktur politycznych. W najbliższym czasie ICN rozpocznie projekt badań nad różnymi modelami transformacji ustrojowych na całym świecie.
Centrum badawcze Krakowska AGH: dla humanistów Dzień Dobry, Panie Warszawskie Collegium Civitas Rektorze! i Instytut Studiów Politycznych PAN
z a p r o s z e n i e
Akademia Górniczo-Hutnicza przygotowała informator o kulturalnym zachowaniu na uczelni wyższej. Ten swoisty savoir-vivre zamieszczony został na oficjalnej stronie uczelnianego samorządu. Wykładowcy mają już dość wchodzenia do ich pomieszczeń bez pukania, czy otrzymywania prac studentów z adresów mailowych o oryginalnych nazwach (np. migotka, czy dziubeczek). Teraz studenci mają wiedzieć, że należy do drzwi pukać i czekać na zaproszenie, a wiadomości do wykładowców wysyłać z adresu zawierającego imię i nazwisko. Ponadto „absolutnie niedopuszczalne jest wysyłanie do wykładowców tzw. łańcuszków, dowcipów” . A do prorektora mówić należy „dzień dobry, Panie Rektorze”.
To do or not to do (biznes w Polsce) Polska jest na 55. miejscu w rankingu Banku Światowego „Doing Business” - najbardziej wpływowej liście określającej atrakcyjność państw dla potencjalnych inwestorów i uwzględniającej przede wszystkim blokady administracyjne, korupcję, nepotyzm, biurokrację, poziom infrastruktury. Pocieszyć możemy się tym, że awansowaliśmy o 7 pozycji. Trudniej pocieszyć się tym, że o wiele pozycji przed nami są chociażby Kazachstan, Gruzja i Litwa. źródło: www.naukawpolsce.pap.pl, własne
foto Canon.vs.nikon/Wikipedia
30 milionów na zajęcia praktyczne
które w najlepszy sposób zamieniają osiągnięcia naukowe w sukces komercyjny. Top 500 Innovators to największy rządowy program wspierania współpracy nauki z gospodarką, zarządzania badaniami naukowymi i komercjalizacji wyników badań. Budżet programu sięga 30 milionów złotych. Program jest w całości finansowany przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego ze środków Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki.
Biblioteka „kuźni noblistów” - kalifornijskiej CIT, najlepszej uczelni świata według rankingu Reutersa
Najlepsze uczelnie świata? W Wielkiej Brytanii i USA Agencja Reuters opublikowała ranking najlepszych uczelni świata w roku 2012/2013 (Times Higher Education World University Rankings). Gdyby nie czcigodne brytyjskie uniwersytety, byłby on w pełni zdominowany przez uczelnie ze Stanów Zjednoczonych. Zwycięzcą został Kalifornijski Instytut Technologii (CIT), główne zaplecze technologii i know how dla Doliny Krzemowej. Co ciekawe, największy konkurent CIT, a zarazem przez lata uchodzący za najlepszą uczelnię świata Massachusetts Institute of Technology zajął dopiero piąte miejsce. Dobra wiadomość jest taka, że w zestawieniu największej agencji prasowej świata są dwa polskie uniwersytety (Warszawski i Jagielloński). Ta mniej dobra, że znalazły się w ogonie całej stawki, bo na miejscach od 351
do 400. Co ciekawe, obie nasze uczelnie najwięcej punktów zdobyły nie za poziom nauczania, badania, współpracę międzynarodową, tylko… liczbę cytowań. Oto 10 najlepszych uczelni na świecie 2012/2013: 1. California Institute of Technology, USA 2. University of Oxford, Wielka Brytania 3. Stanford University, USA 4. Harvard University, USA 5. Massachusetts Institute of Technology, USA 6. Princeton University, USA 7. University of Cambridge, Wielka Brytania 8. Imperial College London, Wielka Brytania 9. University of California, Berkeley, USA 10. University of Chicago, USA
3
koncept główny
Jak zmienić kraj zmarnowanych talentów Stanisław Małolepszy
Niemiecki przemysł nie musi obawiać się utraty płynności, inaczej niż budowniczy polskich autostrad, bo niemieckie banki przez wielu lat wypracowały długofalowy program współpracy z fabrykami. Te z kolei współpracują z uczelniami wyławiając najlepszych pracowników, a nie krewnych królika
Z 800 milionów euro finansujących 536 naukowych grantów dla perspektywicznych naukowców przyznanych przez Unię Europejską, w 2012 roku do Polski powędruje 1.3 miliona euro przeznaczonych na jeden grant. To niecałe dwa promile. Wręcz szokująco mało jak na szósty kraj w UE pod kątem ludności i rozmiarów gospodarki. Niestety, takie wyniki to dla nas nie wypadek przy pracy, a coraz częściej reguła. Narzekania, że głównym sprawcą złej kondycji polskiej nauki jest tylko brak pieniędzy, brzmią na tym tle wręcz karykaturalnie. Co jest przyczyną naszych problemów? Czy Polacy są mniej uzdolnieni lub bardziej leniwi od swoich rówieśników w Europie zachodniej czy USA? Losy tych polskich naukowców, którzy zdecydowali się na pracę dla najlepszych światowych uczelni, wskazują na coś dokładnie odwrotnego. Zresztą nawet elity społeczeństw zachodnich potrafią nas w bezpośrednim kontakcie szokować brakami w wykształceniu. A jednak współczesne państwo polskie, trwające już dłużej niż II RP, pod wieloma względami daleko odbiega od kondycji, w jakiej znalazły się kraje Europy zachodniej w dwadzieścia lat po wojnie. Nie chodzi tylko o pieniądze, materialny dobrobyt czy infrastrukturę. W tych wszystkich przypadkach różnice można jeszcze tłumaczyć uwarunkowaniami politycznymi i historycznymi. Ale jak tłumaczyć fakt diametralnych różnic w postrzeganiu możliwości awansu pracowniczego i społecznego, robienia kariery, spełniania się w życiu publicznym? Łącznie ze „skorumpowanymi” Włochami po wojnie zachodnie demokracje szybko wytwarzały mechanizmy sprawnego doboru najlepszych pracowników, awansu, tworzenia profesjonalnej administracji, której fachowość często stanowiła „poduszkę” amortyzującą nieodpowiedzialne decyzje urzędników. W Polsce odczucie, że ścieżki awansu są krzywe i często prowadzą w górę nie najlepszych jest powszechne.
Gorszy znaczy lepszy
W ciągu ostatnich dwóch dekad wiele przekonań społecznych w Polsce się zmieniło. Ale jedno jest bardzo trwałe - regularnie przeprowadzane sondaże (m.in. przez CBOS) wskazują, że ponad 80 procent Polaków konsekwentnie uważa, że kariera w administracji, ale także wielkich korporacjach, spółkach skarbu państwa oraz uczelniach zależy
częściej od rodzinnych, towarzyskich czy politycznych powiązań niż kwalifikacji i jakości pracy. Profesor Zyta Gilowska, członek Rady Polityki Pieniężnej mówi wręcz o Matrixie, pełnym „lustrzanych barier”, które sprawiają, że ścieżki polskiego awansu są wyjątkowo poplątane. To bardzo czarny opis, ale dość powszechnie podzielany, także często przez autorów raportów Najwyższej Izby Kontroli, które powszechnie wskazują na nepotyzm, kumoterstwo i klientyzm. Badacze polskiego awansu docierają do sytuacji wręcz paradoksalnych. Tak jest w przypadku historii opisywanej (w rozmowie z „Polityką”) przez socjologa, prof. Wojciecha Łukowskiego. W małej miejscowości do konkursu stanęli absolwentka Sorbony i absolwent studiów zaocznych prywatnej, mało znanej uczelni. Wygrał ten drugi, a do jego triumfu przyczyniły się prawdopodobnie zbyt wysokie kwalifikacje jego konkurentki. Mogła stanowić dla kogoś zagrożenie. Profesor Leszek Balcerowicz ratunek widzi w daleko posuniętej prywatyzacji. Jak uzasadnia, prywatny biznes musi kierować się rachunkiem strat i zysków, a więc awansować najlepszych, z kolei sfera publiczna zawsze będzie narażona na nepotyzm czy to rodzinny, czy polityczny lub towarzyski, czyli tak zwane kumoterstwo. Jednak choćby ostatni kryzys pokazał, że kapitał - wbrew temu co twierdzono przez lata - ma pochodzenie. Czy wykupienie państwowego koncernu przez inny koncern, którego udziałowcem jest inne państwo można w ogóle nazwać „prywatyzacją”? Pracownicy wielkich korporacji często zresztą znają podobne mechanizmy do tych panujących w administracji publicznej czy spółkach skarbu państwa. Zatrudniający menadżer, którego dzieli wiele pięter i tysiące mil od biur zarządu, w trosce o to, by nie wyrósł mu konkurent podczas selekcji nieraz będzie stosował to samo kryterium negatywne, które opisywał w przypadku samorządu profesor Łukowski. Również będzie starał się zadbać o rodzinę i przyjaciół. Ostatni kryzys zresztą pokazywał, że i wspomniani członkowie zarządów wielkich instytucji często kierowali się bardzo krótkofalowymi i egoistycznymi kryteriami ukrywając to przed akcjonariuszami, będącymi rzeczywistymi właścicielami koncernów.
Nokia w oczy kłuje
W przypadku uczelni jest jeszcze dodatkowy problem. Po pierwsze, fakty są takie, że państwowe uniwersytety, nie tylko w Polsce, są wciąż lepsze niż prywatne. Po drugie, logika działania systemu edukacyjnego jest nie tylko biznesowa. Wpisane są w nią cele i aspiracje państwa i jego obywateli, perspektywy rozwoju. Ale złe mechanizmy i tu są te same. Do tego dochodzi jeszcze zmurszałość i częsty brak racjonalności w systemie szkolnictwa. Dobrym przykładem jest nadprodukcja stu-
go gracza w obszarze teleinformatyki, notabene przy pomocy polskiego wiceprezesa koncernu Stefana Widomskiego. Nasi naukowcy mają wspaniałe osiągnięcia, na przykład niebieski laser czy grafen. Jednak okazuje się, że polskie firmy nie są wstanie ich zaabsorbować. Na koniec niebieski laser podkradają japońskie koncerny i to one zarabiają na naszym patencie. Wymownym przykładem naszych problemów była historia polskiej firmy Ammono produkującej półprzewodniki na bazie azotanku galu. Opracowana przez polskich naukowców technologia była prawdziwą rewolucją technologiczną zapowiadającą komercyjny sukces. Na produkty powstał ogromny popyt. W podwarszawskim Nieporęcie powstała firma, która nie mogła się rozwinąć do poziomu globalnego gracza z powodu braku 10 mln euro.
Każdy sobie układ skrobie
Czy je s nepoty teśmy skaz i klient zm, kolesio ani na s zawod yzm, a symb two ma by owego sukc olem ć twór ca Am esu po pols ku ber Go ld? dent ó w niektórych kierunków w stosunku do potrzeb, a z drugiej strony choćby wyniszczenie szkół technicznych. Ze sfery relacji pracownik - pracodawca patologie przenoszą się niestety także na inne pola. Częsta jest opinia, że cenne inicjatywy są w Polsce po cichu zarzynane. To dlatego ciągle naszym flagowym produktem jest wódka, do produkcji której nie trzeba wyrafinowanych technologii. I dlatego też, wciąż w sferze marzeń, a i zawiści, pozostaje mityczna już nad Wisłą Nokia: firma stworzoną w stosunkowo niewielkiej Finlandii, która mimo swojego peryferyjnego statusu umiała zamienić spółdzielnię produkującą kalosze w globalne-
Jednym z największych, choć niedocenianych problemów jest brak koordynacji. Administracja publiczna instytucje finansowe, uniwersytety działają jak niezestrojona orkiestra. Kraje zachodnie – o długiej nieprzerwanej tradycji państwowej, tworzą instytucje, które mimo swojej odmienności wzajemnie ze sobą współpracują. Niemiecki przemysł nie musi obawiać się utraty płynności, inaczej niż budowniczowie polskich autostrad, bo niemieckie banki wiele lat temu wypracowały długofalowy program współpracy z fabrykami. Te muszą się rozwijać – współpracują więc ściśle z ośrodkami badawczymi. Państwowe pieniądze na badania nie marnują się, bo wynalazki znajdują zastosowanie na miejscu. Ważną rolę odgrywa też państwo, które chce mieć nowoczesne siły zbrojne i sieć transportu. I pojawiają się grupy interesu, popychają kraj do przodu, wiedząc, że sukces wypracowany przez innych prędzej czy później opłaci się również im. W tej sytuacji tworzy się też jasne kryteria awansu, kontroli procedur, a przede wszystkim wyławiania talentów. Odwrotna tendencja cechuje, niestety, kraje postkolonialne, Poszczególni gracze ciągną w swoją stronę i wszystko staje w miejscu. Awansują według niejasnych reguł wybrańcy kacyków, a naukowe elity uciekają do lepszego świata jeszcze bardziej wzmagając jego przewagę w globalnej konkurencji. W polskich warunkach zostawienie spraw samych sobie zaowocowało stworzeniem tysięcy malutkich układzików skutecznie paraliżujących ambitne jednostki. W takim świecie jak ryby w wodzie mogą czuć się tylko ludzie pokroju Marcina P. - twórcy niesławnego funduszu Amber Gold. By to zmienić trzeba spojrzeć dalej. A do tego potrzebne są wizje wypracowywane nie tylko przez inżynierów, ale również socjologów i psychologów i innych, tak pogar█ dzanych, humanistów.
foto Agencja Reporter
Jakub Biernat
4
rozmowa
sodówka mi nie uderzyła NATALIA PARTYKA
To kwestia punktu widzenia, na pewno wielu działaczy jest odwrotnego zdania. Nie żal pani, że Grzegorz Lato ani Zdzisław Kręcina nie został szefem PZPN? Pan pozwoli, że nie odpowiem. Dlaczego? Nie mam w tej sprawie zdania, poza tym nie interesuję się aż tak bardzo piłką nożną. Ale działacze „spełniają się” nie tylko w PZPN. Kiedy złoty mistrz olimpijski w podnoszeniu ciężarów Adrian Zieliński, trenował za własne pieniądze na Kaukazie, to wszczęto wobec niego postępowanie dyscyplinarne. Wiadomo, że niekiedy do takich sytuacji dochodzi. Na niższym szczeblu jest tego rodzaju wydarzeń niestety więcej, bo na wyższym poziomie wyłapują to media, bardziej interesuje się tym opinia publiczna, odpowiedzialność jest większa. Adrian Zieliński zdobywając złoto - najcenniejszy medal olimpijski - dowiódł, że jego trening był taki, jaki powinien być. To co zrobiono, całe to postępowanie, jest śmieszne. Nie da się tego bronić uwzględniając jego sukces sportowy.
Kazik Staszewski śpiewał, że szczególnie wkurza go pytanie „jak powstają twoje teksty”. Pani też ma takie? „Jak zaczęłam grać w tenisa stołowego”.
Dla narodu wygłodniałego po tym jak na Euro 2012 Polacy nawet nie wyszli z grupy, okazało się to zbyt mało. Ale uwzględniając jakie w Polsce mamy nakłady finansowe, ile jest ośrodków sportowych, to nie jest wcale aż tak bardzo fatalnie. Jeśli ktoś się spodziewa, że zdarzy się taki cud, że nagle zacznie mykonkurować w ilości medali z Chinami albo USA to chyba nie myśli zbyt rozsądnie. Uważam, że dziennikarze i ci, którzy twierdzili, że Londyn był jakąś totalną klęską przesadzają, a do tego w niesprawiedliwy sposób traktują wielu sportowców, w tym medalistów. A jeśli chodzi o różnice między paraolimpiadą, a olimpiadą, to jednak bardzo ważne jest, że na tej pierwszej łatwiej zdobyć medal, bo konkurencja jest kilkakrotnie mniejsza. Szczerze mówiąc to najważniejszy powód różnic. Czy wybitny talent sportowy może w Polsce się zmarnować? Może i to się zdarza. Pewnie wszędzie może się zmarnować. Wiele zależy od tego, jakiego trenera znajdzie. Czy będzie ciężko pracował, i czy na pewnym poziomie nie uderzy mu woda sodowa do głowy. Prawda jest taka, że im więcej się haruje, tym większy sukces. W sporcie nie da się inaczej i trzeba się z tym pogodzić. Trzeba tę harówkę zmienić w swoją pasję. No i ważne jest szczęście. Ważniejszy jest talent, praca czy szczęście, żeby odnieść sukces? Talent po pierwsze. Ale potem praca. Jednak to nie może być takie tępe powtarzanie tych samych czynności. Trzeba też myśleć, pracować nad swoim rozwojem, korygować swoje błędy, analizować. Być szalonym na punkcie tego, co się robi. To musi być pasja. I nie można osiadać na laurach, tylko trzeba cały czas pracować, rozwijać się.
Pani się nie interesuje piłką, ale piłka nożna miała wpływ na pani losy. Polacy po Euro 2012 i olimpiadzie w Londynie przeżyli wielkie rozczarowanie. Sukcesy paraolimpijczyków pozwoliły nam wszystkim odreagować kompleksy, poczucie niespełnienia. A pani, jako uczestniczka stała się nie tylko gwiazdą pierwszej jasności, ale i narodowym lekarstwem. Fajnie pani z tym? Zmieniło się w moim życiu bardzo i to zmieniło się na lepsze. Nie wiem czy jest aż tak, jak pan mówi, ale faktycznie po Londynie dużo więcej osób mnie kojarzy, rozpoznaje. Dużo więcej osób interesuje się tenisem stołowym i to mnie bardzo cieszy. Jeśli ta dyscyplina będzie coraz popularniejsza, to pojawi się też coraz więcej pieniędzy. Dziennikarze nie męczą, jak nie przymierzając ja? Teraz już nie. Przez dwa tygodnie po olimpiadzie faktycznie cieszyłam się ogromnym zainteresowaniem. Wtedy rzeczywiście było ciężko. Ludzie myśleli chyba, że przywiozłam medale, leżę do góry brzuchem i je oglądam. A ja musiałam znaleźć czas na spokojny trening. Dziennikarze nie zawsze to rozumieli.
Pani jest wyjątkowym sportowcem nie tylko ze względu na ilość medali, ale i to, że bierze udział i w olimpiadzie, i w niemal równoległej paraolimpiadzie. Jak to jest, że w Polsce paraolimpijczyków udaje się szkolić tak, że odnoszą sukces, a olimpijczyków szkoli się tak, że odnoszą sukces dużo mniejszy? Nie przesadzałabym z tym obwinianiem olimpijczyków.Dziesięć krążków to nie jest aż tak źle.
Pani nie osiada na laurach? Nie. Natychmiast po zawodach myślę i przygotowuję się do następnych. A pani sodówka od sukcesu nie uderzyła do głowy? Chyba nie. Jestem taka sama, nie zmieniłam się. Może uderzyła, tylko pani o tym nie wie? Wiem, bo trener by mi o tym powiedział, wytargał za ucho i sprowadził mnie na ziemię. To osoba, która naprawdę przydaje się nie tylko w sporcie, ale i w życiu.
Przez dwa tygodnie po olimpiadzie cieszyłam się ogromnym zainteresowaniem. Wtedy rzeczywiście było ciężko. Ludzie myśleli chyba, że przywiozłam medale, leżę do góry brzuchem i je oglądam
Kogo najbardziej pani ceni z polskich sportowców? Tomasza Majewskiego. Zrobił swoje. Przywiózł kolejny złoty medal. To bardzo skromny i miły człowiek, któremu sodówka na pewno nie uderzyła do głowy. Myślę, że mógłby być wzorem dla młodych. Jest sympatyczny, dobrze wykształcony, bardzo ciężko pracuje, a zarazem zawsze pozostaje sobą. A kogo i czego najbardziej w polskim sporcie pani nie lubi? Pan mnie próbuje zmusić do narzekania. A jak jestem ciągle na fali radości i entuzjazmu po Londynie. Ciężko pracuję, myślę o przyszłości i jestem w skowronkach. █
foto Agencja Reporter
WIKTOR ŚWIETLIK: Lubi Pani działaczy sportowych? NATALIA PARTYKA: Różnie. To są w większości osoby starsze. Nie zawsze rozumieją, że działacze są dla zawodników, a nie zawodnicy dla działaczy.
Jak pani zaczęła grać? Odpowiadałam już na to pytanie w wielu wywiadach. Dlatego go nie lubię.
5
kontrowersja
Magik by sobie poradził, nie zginął przez kasę Na ten film czekaliśmy ponad dekadę. To ważny moment dla środowiska kultury hip-hop, ludzi urodzonych w latach transformacji ustrojowej, a także dla tych nieco młodszych. Byłem zdziwiony, gdy w kinie obok mnie usiadła grupka młodych gości w bluzach D&G, czapkach NY z iPhone’ami w ręku. oni nie czują klimatu połowy lat 90, grania w piłkę na betonowym boisku. Tamte czasy minęły wraz Magikiem. Mimo tego, temat żyje, a w kinach pełno nastolatków. Recenzje „Jesteś Bogiem” zostały wydrukowane przez wszystkie czołowe gazety i portale internetowe. Od „Krytyki Politycznej” i lewicowego serwisu natemat. pl po katolicki tygodnik „Gość Niedzielny”. Fenomen jakich mało. W kulturze występują postacie wykraczające poza granice swojej artystycznej aktywności. Świętej pamięci Piotr „Magik” Łuszcz, wokalista Kalibra 44 i Paktofoniki stał się taką właśnie postacią. Leszek Dawid przedstawił Magika w sposób, który trudno mi zaakceptować. Obraz Piotra Łuszcza jest dopasowany do potrzeb filmu i do tezy, którą reżyser z góry założył, a potem za wszelką cenę stara się jej dowieść. Bohater filmu został przedstawiony jako egoista obarczony problemami emocjonalnymi i schizofrenią. Dlaczego dla zestawienia tych negatywnych cech nie ma ani momentu mówiącego o jego wrażliwości na sprawy społeczne, chęci zmieniania świata, rozumienia problemów jego pokolenia. Magika przedstawiono jako człowieka pozbawionego wielu pozytywnych cech, jakie bez wątpienia posiadał. Pokazano typowego dla kultury masowej niedostosowanego buntownika, którego nikt nie rozumiał, z żoną na czele; pokazano jak zapomina zabrać zakupy sprzed supermarketu. Natomiast nie pokazano np. tego, co Magik zrobił za gażę z pierwszej płyty Kalibra, „Księga Tajemnicza. Prolog”. Za zarobione 4 tysiące złotych kupił sobie komputer by mógł na nim tworzyć muzykę. Zajmować się na poważnie swoją pasją. Oczywiście, to film o Paktofonice, a nie o Kalibrze. Ale to tak, jakby nagrać film o Legii Warszawa i pominąć w historii klubu postać Kazimierza Deyny. Można i tak! Reżyser pomija, także przyczy-
nę podjęcia próby samobójczej przez Magika. Według powszechnie dostępnych informacji, pierwotną przyczyną była chęć uniknięcia zasadniczej służby wojskowej. Piotr chcąc uniknąć pójścia w kamasze symulował przed komisją wojskową zły stan zdrowia psychicznego. Dwa razy decyzją WKU odroczono wysłanie Magika do woj-
ska, ale tylko na rok. Doprowadziło to w konsekwencji do rzeczywistego uszczerbku na psychice. W rozmowach z Rahimem sam stwierdzał, że udając niepoczytalnego, ucierpiał mocno na psychice. Magik powinien być leczony na depresję od czasu, kiedy był w technikum. Pomimo zachęt ojca, nie poszedł nigdy z problemem do spe-
cjalisty. W walce z chorobą na pewno nie pomogły mu narkotyki, ale ta teza jest dla wielu trudna do przełknięcia. Wpływ środowiska „Krytyki Politycznej” na samą filmową postać Magika i scenariusz jest zbyt uderzający. Raperzy zostali przedstawieni jako ludzie, którzy zupełnie nie poradzili sobie w nowej rzeczywistości, zawalili szkoły i swój rozwój. Jedy-
nym zajęciem dla nich jest mikrofon i pisanie tekstów. Gdyby teza ta była prawdziwa, to kto dziś pracuje na uczelniach, w centrach finansowych? Przybysze ? Nie! Właśnie ludzie, którzy wychowali się w czasach Rahima, Fokusa i Magika. Sami raperzy zaczynający w latach 90. obecnie prowadzą swoje dobrze pro█ sperujące biznesy.
Dlaczego Magik popełnił samobójstwo?
Leszek Dawid, reżyser filmu „Jesteś Bogiem” przedstawił Magika, wokalistę Paktofoniki jako ofiarę drapieżnego kapitalizmu. Czy faktycznie tak było, i czy obraz Magika i obraz Polski przedstawiony w filmie jest prawdziwy?
foto materiały prasowe
KRZYSZTOF Szlachcik
Talent zabity przez polską rzeczywistość Piotr Wolniewicz Twórcy „Jesteś Bogiem” nie ustrzegli się błędu technicznego. Podczas jednej ze scen Magik, Rahim i Fokus piją piwo z butelki, która weszła na rynek ok. 10 lat później. Można opisywać ten film czepiając się takich szczegółów. Ale film Leszka Dawida dobrze pokazuje zmagania zwykłych chłopaków z katowickiego blokowiska z realiami codzienności, wobec której często byli bezradni. Magik (świetny Maciej Kowalczyk), trzymając w ręku twardy dysk ze swoim dorobkiem mówi, że to jest wszystko, co ma w życiu. Pomimo,
że w początkach Paktofoniki był już uznanym raperem, miał za sobą przeszłość w Kalibrze 44, to żeby utrzymać rodzinę musiał pracować w sklepie z artykułami PCV, a dzieci z okolicznych bloków spierały się czy to on. Nie mogły uwierzyć, że ich idol może się tym zajmować. Paktofonika musiała się mierzyć z tym, z czym zetknęła się większość polskich zespołów hiphopowych na przełomie wieków. Czyli przede wszystkim z przedstawicielami pseudobiznesu muzycznego, dla których liczył się tylko jak największy zysk: „tu i teraz”. Widząc szansę na duży zarobek na coraz popularniejszym w Polsce hip-hopie starali się wycisnąć nowo powstające zespoły jak
cytrynę. Młodzi raperzy stawiani byli w roli petentów. Zakładano, że będą dziękować za samą możliwość nagrania jakiegokolwiek kawałka i liczyć co najwyżej na okruchy, które spadną im z pańskiego stołu. Niezwykłe jest jednak to, że mimo problemów materialnych, Fokus, Rahim, a zwłaszcza Magik traktują swoją misję poważnie. Nie idą na kompromisy, są autentyczni. Pomimo, że ich pierwsza i jedyna płyta była nagrywana w warunkach chałupniczych, to sprawiało im to ogromną radość, było spełnieniem ich marzeń. Dawało im poczucie tego, że są prawdziwymi artystami. W filmie Dawida uderza samotność głównego bohatera. Wprawdzie jest
on otoczony przez masę znajomych, fanów, przyjaciół, rodzinę, ale tak naprawdę nikt go nie rozumie, nawet koledzy z zespołu. Kiedy Rahim próbuje z nim przeprowadzić osobistą rozmowę, pytając o co mu w życiu chodzi, jaki ma cel, ten nie potrafi mu wprost odpowiedzieć. Pracując nad muzyką, pisząc teksty, Magik starał się być perfekcjonistą, zarywał całe noce. Tymczasem w kontakcie z brutalną codziennością był często jak dziecko, choć potrafił walczyć o swoje. Film broni się w warstwie muzycznej. Zwłaszcza, że grający główne role Kowalczyk, Schuchardt i Ogrodnik całkiem nieźle radzą sobie do strony wokalnej. Ten pierwszy świetnie
wypada zwłaszcza w scenie, w której rapuje „Plus i Minus” z repertuaru Kalibra. Jak byśmy słyszeli żywego Magika. Choć trailer i plakaty zapowiadające film zachęcały do obejrzenia „narodzin legendy”, to ja zobaczyłem przede wszystkim życie zwykłych chłopaków. Twórcy Paktofoniki i Kalibra przez swój wielki talent i dążenie do celu dla wielu takich przeciętnych młodych ludzi z betonowych osiedli stali się legendą, a przede wszystkim głosem ich pokolenia. I choć Magika już nie ma, Kalibra już nie ma, Paktofoniki już nie ma, to został nieśmiertelny przekaz, który mówi „Nawet jeśli wszyscy już w ciebie zwątpili, pokaż że się mylili”. █
6
praca i ekonomia
Doświadczenie, czy wykształcenie - czyli pytania głupiej ciotki Jarosław Heinze
Steve Jobs rzucił studia, został wolnym słuchaczem. Uczęszczał na zajęcia z kaligrafii, by potem wykorzystać zdobytą wiedzę przy tworzeniu Apple’a. Ale to był Steve Jobs…
W przypadku pierwszej pracy, z odpowiedzią na tytułowe pytanie jest trochę jak z niezbyt rozgarniętą ciotką. – A powiedz maleństwo kogo bardziej kochasz: mamusię czy tatusia? Jasne, że startując do biegu o pierwszą, poważną pracę warto dysponować oboma atutami: doświadczeniem (już zawodowym) i papierem. Nawet jeśli wy się z tym nie zgadzacie, to pracodawcy wątpliwości nie mają. Z ich perspektywy, idealny kandydat powinien spełniać warunki z ogłoszeń napisanych w stylu: „Międzynarodowy koncern, rozpoczynający swoją działalność w Polsce, zatrudni osoby w wieku 25-27 lat (stanowisko do negocjacji). Wymagane minim 5-letnie doświadczenie zawodowe, wyższe wykształcenie, biegła znajomość przynajmniej dwóch języków obcych. Dodatkowym atutem będą ukończone studia podyplomowe”. Cóż, każdy ma prawo do marzeń, a nawet fantazji. Bardziej trzymające się ziemi i pionu są wyniki badań. Wynika z nich, że od Toronto po Białystok, pracodawcy podczas rozmów kwalifikacyjnych i grzebiąc w CV, stawiają na tzw. kompetencje miękkie. Chodzi przede wszystkim o zaradność (zdolność rozwiązywania problemów), pomysłowość, ale nade wszystko – umiejętność pracy w zespole. Dopiero na trzecim miejscu jest uczelniany papier. Dobrze koresponduje to z casusem opisanym przez amerykańskiego pisarza i socjologa kultury Malcolma Gladwella. Jakiś czas temu jeden z amerykańskich koncernów dał się namówić znanej firmie konsultingowej na eksperymentalny program. Chodziło o pozyskiwanie do pracy najwybitniejszych absolwentów z najlepszych amerykańskich uczelni. Faktycznie, w ciągu trzech lat koncern zatrudnił dziesiątki zdolnych ludzi, kosztowało to wprawdzie ponad 20 mln dolarów, ale szefostwo firmy było tak bardzo zaangażowane w ten program, że wydało pieniądze bez oporów. Rok później koncern upadł z wielkim hukiem. Nazywał się Enron. Oczywiście, Enron nie skonał głównie z tego powodu, ale faktem jest, że pieniądze te wydał na marne. Dlaczego? Proste. Ci młodzi mózgowcy, którzy trafili do centrali w Houston byli indywidualistami z muchami w nosie, nie potrafiącymi pracować zespołowo. Dlatego wkroczenie na zawodową ścieżkę już w trakcie studiów wydaje się bezcenne.
zowany jest program tzw. doktoratów przemysłowych – młody naukowiec nie pisze swojej pracy przy pomocy wyszukiwarek komputerowych, czy stosu książek z bibliotecznymi sygnaturami. Dostaje stypendium i jego praca doktorska dotyczy konkretnych rozwiązań w konkretnej firmie, w której spędza przynajmniej rok. Wiem, polskie realia to zupełnie inna sprawa. Po ponad 20 latach samostanowienia nie wiemy tak naprawdę, jakim krajem chcemy być, co ma być naszym logotypem.
Istnieją jeszcze przynajmniej dwa powody, dla których warto pomyśleć o dzieleniu nauki z pracą. Pierwszy wyłożył niedawno słynny brytyjski krytyk współczesnych modeli edukacyjnych Ken Robinson: „Nasze pokolenie miało pewność, że jeżeli będziemy wytrwale pracować, osiągać dobre wyniki i ukończymy szkołę wyższą, to dostaniemy pracę. Nasze dzieci w to nie wierzą. I mają rację. Owszem, lepiej jest mieć dyplom, niż go nie mieć, ale przestał on już być gwarancją zdobycia pracy”. Drugi powód to efek t dy na mi k i zmian, czyli znaku naszych czasów. Liczba informacji z różnych dziedzin wiedzy podwaja się co 2–3 lata. Wiedza techniczna podwaja się podobno co 2 lata. W y n i k a z tego, że spora część mater ia ł u przyswojonego przez studentów politechnik i pierwszego rok u będzie już nieaktualna pod kon ie c s t u d iów. Również w tym pr z y p adku, buforem bez pieczeństwa może być f u n kc jonow a n ie w realiach działającej firmy, czy koncernu. Dobrze wykombinowali to np. Duńczycy. Tam państwo skrzyknęfoto Agencja Reporter ło się z biznesem i reali-
Z pewnością trudno zdefiniować nas jako kraj przemysłowy – no Niemcami, Francją, czy Wielką Brytanią pod tym względem nie jesteśmy. Bliżej nam raczej (jak na razie) do kraju aspirującego do mistrzostwa w montowaniu azjatyckiego sprzętu AGD na europejski rynek. Generalnie – dużo sprzedaliśmy, mało kupiliśmy (orlenowskie Możejki odbijają się płockiemu koncernowi czkawką do dziś). Inne kraje europejskie zbudowały i wspierają na poziomie rządów i swo-
ich ścieżek dyplomatycznych „narodowe championy”. Może to dopiero przed nami. W każdym razie brakuje nam firm, które będąc miękko wspierane przez państwo, potrafiłyby swym potencjałem skutecznie zdobywać rynki zagraniczne. Bo dla takich koncernów, jak widać po zachodnich Guliwerach, charakterystyczne jest m. in. tworzenie własnych centrów innowacji, a tym samym apetyt na zdolniachów – zasysanie potencjału płynącego z mózgów i umiejętności absolwentów krajowych uczelni. Takie firmy wyznaczają trendy, są nauczycielami dla innych pracodawców. Efekty takiego działania widać w Niemczech. Tam jedna z największych organizacji pracodawców powołała do życia inicjatywę „Wymyślić szkołę od nowa”, bo dostrzegła, że funkcjonujący nad Renem system edukacji nijak nie przystaje do realiów rynku pracy. Ale do tego, by wystąpić z taką inicjatywą i nie być wyśmianym, trzeba dysponować realną siłą. Dziś największe firmy w Polsce wolą wydawać miliony złotych na sponsorowanie reprezentacji, drużyn, olimpiad. Powiązanie uczelni z biznesem, na tle światowym, jest w zasadzie żadne. Ostatnio prezes największej polskiej firmy ubezpieczeniowej narzekał publicznie na efekty wykształcenia młodych Polaków – że są słabi, że nie potrafią analizować, że ich wiedza nabyta na studiach nijak się ma do korporacyjnej rzeczywistości. A jeśliby zadać mu pytanie, ile wydał na kampanię wizerunkową w ostatnim roku, a ile na staże dla młodych naukowców, okazałoby się, że proporcje byłyby mocno zachwiane. A może jednak warto się pochylić nad projektem, by największe firmy w Polsce stworzyły program stażowy dla studentów i absolwentów? Firmy w nim uczestniczące dostaną wymierne ulgi od państwa, młodzi ludzie otrzymają pracę w największych polskich firmach, jeśli wywalczą ją sobie pomysłem (konkursy - ale jasne, zrozumiałe, bez urzędniczego bełkotu). Stworzyć mechanizm żeniący państwo z biznesem w tworzeniu szans █ – bezcenne.
:
7
praca i ekonomia
niebiesko Polubiliśmy zakupy w kapciach
Przyszłość nie tylko dla instruktorów fitness
Wartość polskiego rynku e-zakupów: 2008 r.
11 15 24
mld zł
2010 r.
mld zł
2012 r.
mld zł
Witold Skrzat
Źródło: Raport „E-commerce 2012”, opracowany przez firmę Internet Standard
czarno
Problem z pierwszą pracą
Bezrobocie wśród młodych w proc.:
% Unia Europejska
22.7 52.8 7.9 24.9 Grecja
Niemcy
Polska
:(
Źrodło: Eurostat, badanie przeprowadzone w maju 2012, dotyczy zatrudnienia osób do 25. roku życia
Za kilka lat firmy w Polsce zatrudniać będą nie tylko speców od komputerów. Badania i trendy demograficzne widzą też szanse dla humanistów. Na początku małe zastrzeżenie: nie da się w stu procentach przewidzieć, jakie prace będą miały wyjątkowe wzięcie w przyszłości, które kierunki studiów obstawiać, by nie martwić się o pracę za kilka lat. A do tego choćby profesor Krzysztof Rybiński, ekonomista, (absolwent m.in. wydziału ekonomii na UW), przekonuje, że już sam fakt studiowania w Polsce jest jak kula u nogi. - Polskie szkoły wyższe fatalnie przygotowują do zmian na rynku pracy. Nie ważne na jakie kierunki stawiają dziś uczelnie, za kilka lat praca może być zupełnie gdzie indziej, nawet wąska specjalizacja też może się nie przydać w przyszłości. Istotne jest kształcenie, które wobec zmian na rynku pracy pozwala na szybkie przekwalifikowanie się, douczenie do nowego zawodu – przekonuje prof. Krzysztof Rybiński. Przyznaje jednak, że co jakiś czas próbuje ułożyć listę zawodów przyszłości. I kiedy po raz kolejny nie jest w stanie znaleźć 10 pewniaków, przypomina sobie podobną listę jednego z ogólnopolskich tygodników. Był 2000 r. a wedle wizji mądrych głów z gazety, polski rynek pracy w 2010 r. zdominować mieli informatycy i biotechnolodzy. Zniknąć miał zawód maklera, brokera czy dostawcy przesyłek – wykończyć miał ich internet. Przepowiednie się nie sprawdziły? Spokojnie, tym razem spece od rynku pracy przekonują, że wyciągnęli właściwe wnioski i trafią bez pudła.
CSR idzie z Zachodu
Na ustach wszystkich znów są więc spece od komputerów, jednak tym razem pracodawcy przewidują kokosy nie tylko dla ścisłych umysłów, programujących z szybkością światła czy po prostu umiejących zarządzać firmową siecią teleinformatyczną. Wymagane są szersze horyzonty. Niedawno „Newsweek” przepytał kilkadziesiąt dużych firm operujących w Polsce, kogo będą zatrudniać w 2020 r. Wygrał co praw-
da inżynier logistyk (do tego czasu powstaną zapewne wszystkie planowane na Euro 2012 autostrady), ale tuż za nim znaleźli się grafik komputerowy i informatyk wyspecjalizowany w bezpieczeństwie komórkowej transmisji danych. W pierwszej dziesiątce znalazł się też archiwista internetowy (nudna, ale nieźle płatna praca) oraz scenarzysta gier komputerowych i programów telewizji 3D (ciekawsze i lepiej płatne zajęcie). Marek Jurkiewicz, dyrektor zarządzający międzynarodowej firmy rekrutacyjnej Start People uważa jednak, że na nowych technologiach rynek pracy przyszłości się nie kończy. - Za dekadę sporo miejsc pracy może być w branżach związanych z odnawialnymi źródłami energii. Tam przyda się wykształcenie inżynierskie. Humaniści powinni przypatrzeć się rosnącemu na Zachodzie zapotrzebowaniu na speców od społecznej odpowiedzialności biznesu czyli CSR. Już teraz zdarza się, że trudno jest znaleźć odpowiednich kandydatów na takie stanowiska – zaznacza Marek Jurkiewicz.
Mentalność Jagiellonów
Polskie firmy pytane o zawody przyszłej dekady niezwiązane z nowymi technologiami, wymieniają: tłumaczy języków azjatyckich (m.in. chińskiego i hinduskiego), kucharzy oraz...trenerów fitness dla osób w podeszłym wieku. Ten ostatni trend wydaje się być pewniakiem na najbliższe kilkadziesiąt lat. Według szacunków Głównego Urzędu Statystycznego do 2020 r., przybędzie 1,5 mln osób w wieku ponad 60 lat. A wśród nich coraz mniej będzie emerytów żyjących za kilkaset złotych miesięcznie. Zwiększy się za to grupa rentierów zamożnych seniorów, biznesmenów czy menedżerów. Skoro tak, to wsłuchując się w głos demografów, w ciemno możemy obstawiać pracę dla lekarzy geriatrów, speców od telemedycyny, doradców finanso-
prognoza prawdziwa
Nad Polskę napłynie ciepłe powietrze z Ministerstwa Finansów i Kancelarii Premiera – wciąż będzie słonecznie, bo według twierdzeń tych instytutów meteorologicznych kraj szerokim łukiem atmosferycznym omija recesja. Niektórzy synoptycy spoza Instytutu Meteorologii i Gospodarki Narodowej wieszczą wprawdzie załamanie pogody, ale ich metody badawcze są prymitywne, a odcięci od nowoczesnej aparatury pomiarowej skazani są na stosowanie zamierzch-
łych metod indiańskich (czytanie z chmur i porostu mchu). Najcieplej będzie tradycyjnie - przy asfalcie, również ze względu na protesty i blokady. Najchłodniej na Suwalszczyźnie i Podkarpaciu. Tam, w obawie przed pierwszymi opadami śniegu, rozpoczęła już rozruch nieakcyzowana produkcja napojów. Wyż powinien utrzymać się nad polską reprezentacją piłkarską, niż i zamglenia najdotkliwiej dadzą się we znaki przy ulicy Wiejskiej w Warszawie. Ostrzeżenie dla abstynentów: unikać
siedzib parabanków – stężenie procentów może skutkować uciążliwym bólem głowy. Na kontynencie europejskim ciśnienie chwilowo ustabilizuje się na przyzwoitym poziomie. Niestety, państwa Europy południowej, zwłaszcza Półwysep Iberyjski i Grecja znajdować się będą pod wpływem niżu, którego ustąpienie warunkowane jest od pogody, jaka obecnie panuje w Berlinie i Paryżu. A tam raz słońce, raz deszcz. We Francji na pewno nie prze-
wych, czy andragogów (zajmujących się kształceniem dorosłych). Prof. Krzysztof Rybiński zaznacza jednak, że najlepiej wybierać takie szkoły i kierunki, które nie będą nastawione na wytresowanie kolejnego uczestnika wyścigu szczurów. - Warto szukać uczelni dla przedsiębiorców, takich uciekających od mentalności chłopskiej, gdzie to my chcemy pracować dla kogoś, kto postawi fabrykę. Szukać trzeba szkoły wpajającej mentalność Jagiellonów, zachęcającej do budowania wielkich rzeczy. Posłuchanie praktyków biznesu na uczelni to pierwszy krok w przełączaniu umysłu na stan przedsiębiorczości – zachęca ekonomista. A co, jeśli od razu planujemy własny biznes? Zdaniem analityków, demografia i trendy społeczne (np. liczba rozwodników) zachęcają do koncentracji wokół domów starców czy agencji zrzeszającej niańki. Żyłą złota mogą też być ekologiczne produkty żywieniowe (woda kokosowa już zachwyca podniebienia Amerykanów) czy turystyka połączona z usługami okołomedycznymi, np. chirurgią plastyczną. Większe pieniądze przyciągać ma także hazard internetowy. I chodzi raczej o wir-
Wsłuchując się w głos demografów, w ciemno możemy obstawiać pracę dla lekarzy geriatrów, speców od telemedycyny, doradców finansowych, czy andragogów (zajmujących się kształceniem dorosłych).
:)
tualne salony rozrywki niż wirtualnego bukmachera obstawiającego np. topowe █ zawody A.D. 2030.
widuje się dobrej pogody dla bogaczy. Skandynawia znów będzie zachmurzona, zamglona i depresyjna. Zresztą, dla każdego kto czytał kiedykolwiek kryminały Henninga Mankella, czy Camilli Lackberg nie jest to żadnym zaskoczeniem. Ostrzeżenie przed nieznaną pogodą na Węgrzech i w Wielkiej Brytanii. Oba te kraje samoistnie i bez porozumienia z autorytetami meteorologicznymi Europy ustanawiają własne prognozy. Trudno więc ufać tamtejszym pogodynkom.
8
historia
Warszawa, sierpień 1944 roku. Przemarsz żołnierzy Waffen-SS
Rzeź Woli - skąd w naszej historii biorą się białe plamy Piotr GURSZTYN
Rzeź Woli w sierpniu 1944 r. powinna być wyrzutem sumienia dla polskich historyków, decydentów, i całej opinii publicznej. Pamięć o tej masakrze nie jest dość czczona, a skandalem jest to, że nie poświęcono jej żadnej monografii.
tion. Ma swoje miejsce w podręcznikach historii. Nawet w pop-kulturze, bo była tematem dla kilku zespołów muzycznych. Oficjalne przeprosiny wyraził rząd Japonii. Wreszcie, co jest najlepszym dowodem na wstyd narodu sprawców, pojawili się negacjoniści. W przypadku rzezi Woli powszechna ignorancja – w Polsce i na świecie – sprawia, że jej negacjoniści prędko się nie pojawią. Sytuacją z jednej strony wymarzoną, z drugiej zawstydzającą (to para-
doks, ale prawdziwy), byłoby napisanie i wydanie książki o wolskiej tragedii przez jakiegoś cudzoziemca. Najlepiej Anglosasa pokroju Normana Daviesa. Wtedy wszyscy byśmy przepracowali ów straszny temat. Być może pojawiłaby się szansa na wydanie tej książki w innych krajach. A zdarzeniem najbardziej oczekiwanym byłoby napisanie solidnej pracy, także o charakterze popularyzatorskim, przez dobrego polskiego autora. Następnie przetłumaczenie jej na język nie-
miecki, wydanie i masowa dystrybucja za pieniądze publiczne. Tak, żeby reprezentatywna grupa czytelników w Niemczech otrzymała ją za darmo. To obowiązek nie tylko naukowy, ale i moralny. Nie tylko ze względu na pamięć ofiar, ale i obowiązek cywilizacyjny. Żadna uważająca się za cywilizowaną wspólnota nie może pozwolić sobie na taką lukę w wiedzy o swojej przeszłości. Owa luka jest bardzo zaskakująca. Polska historiografia jest bogata. Czas „białych plam” mamy już za sobą. W ostatnim dwudziestoleciu krok po kroku zapisywano to, czego nie można było robić w PRL. Oczywiście dostęp do archiwów np. rosyjskich nadal jest ograniczony, więc wiele kwestii jest opisywanych na podstawie dość wąskiej bazy źródłowej. Z powodu bieżących kontrowersji politycznych, nacisków ze strony wpływowych środowisk, wreszcie ogromu zasobów archiwalnych, ogromne wyzwania stoją przed historykami okresu PRL. Tu jednak sprawa wydaje się być przesądzona – czas robi swoje, więc za pewien czas większość tych trudności zostanie przezwyciężona. I doczekamy wtedy uczciwych i peł-
nych biografii postaci takich jak Bronisław Geremek czy Adam Michnik. Problemem zasadniczym nie są bowiem „białe plamy”, ale ignorancja w odniesieniu do dziejów. Pierwszą kwestią jest zapomnienie klasyków polskiej historiografii. Warto bowiem przeczytać monumentalną pracę Stefana Kieniewicza o powstaniu styczniowym, po to, aby nie powtarzać pseudinteligenckich frazesów o rzekomo polskiej skłonności do nierozsądnych zrywów zbrojnych. Lektura i dyskusja nad tym, co zbadano pozwoli na rozsądne i wolne od ahistorycznych ocen debatowanie o budzących największe emocje wydarzeniach w naszych dziejach. Z uwzględnieniem Powstania Warszawskiego i Września 1939 na pierwszym miejscu. Mamy też problem następujący: dziesiątki i setki czynnych w Polsce historyków wytwarza ogromną masę prac przyczynkarskich. Jest problem z syntezą tego wysiłku. Chyba zbyt rzadko ukazują się prace, które można uznać za pomnikowe. Jednym ze skutków tego zjawiska jest przekonanie, że tylko Anglosasi potrafią zajmująco pisać o historii. A polscy historycy to nudziarze. Rzeczywiście wielu z naszych dziejopisów przynudza. Ale też nie brakuje przykładów łączenia dobrego warsztatu i pióra. Zmarły prof. Jan Baszkiewicz jest na to dowodem. Z niedawno wydanych prac doskonale są napisane dwa pierwsze tomy historii USA Zbigniewa Lewickiego i książka o Rosji „Ósmy kontynent” Wojciecha Zajączkowskiego. Także obszerna historia PRL Andrzeja Sowy, oraz opis pierwszego piętnastolecia III RP pióra Antoniego Dudka. Powyższe przykłady są wyborem nie dość, że indywidualnym, ale i przypadkowym. Z pewnością lista książek wybitnych jest znacznie dłuższa. Powinniśmy sobie życzyć, aby się wydłużała. Nie tylko z miłości do muzy Klio, ale też dlatego, że świadomość historyczna jest w Polsce jedną z najważniejszych pobudek zaangażowania oby█ watelskiego i narodowego.
foto Bundesarchiv/Wikipedia
Wstrząsająca tragedia, jedyna taka w Europie XX w., jest wydarzeniem znanym jedynie mniejszości. I prawie kompletnie nieznanym na świecie. Mimo swej wyjątkowości. W ciągu kilku dni sierpnia 1944 – których kulminacją były 5-7 sierpnia – zostało wymordowanych około 50 tys. cywili. Dzieci, kobiet, starców. Opisy autorstwa tej garstki, która ocalała są wstrząsające. Wiele z nich można znaleźć w sieci. Ale co z tego, skoro nigdy nie zostały zebrane w zbiór dokumentów, czy nawet w monografię? Ani popularną, ani stricte naukową. Spacer ulicami warszawskiej Woli, od tablicy do tablicy, jest wstrząsający. Na terenie dzielnicy jest kilkadziesiąt tablic pamiątkowych, głównie tzw. krzyży Tchorka, nazwanych od nazwiska ich twórcy - bardzo charakterystycznego artysty. Napisy mówią, że w jednym miejscu Niemcy zamordowali kilkaset osób, a w innym kilka tysięcy. Dokładnie tak! Jest kilka miejsc, gdzie w ciągu kilku godzin niemieccy żołnierze i policjanci zamordowali nawet dziesięć tysięcy kobiet, dzieci i mężczyzn. Tych ostatnich zresztą była mniejszość. Rekord – jakkolwiek strasznie to brzmi – przysługuje miejscu, gdzie dziś znajduje się salon samochodowy przy ul. Górczewskiej. Tam, zaledwie w ciągu kilku godzin, zamordowano około 12 tysięcy całkowicie niewinnych i bezbronnych cywili. Stoi tam krzyż, tablica pamiątkowa i jest parking – skądinąd samowola budowlana. Ta wstrząsająca historia, wymordowanie całej dzielnicy europejskiej metropolii, nie doczekała jakiegokolwiek opisu. Są liczne, lecz rozrzucone relacje. Jest też wydanych kilka wspomnień. Oprócz tego monografia Szpitala Wolskiego, gdzie 5 sierpnia Niemcy wymordowali personel i pacjentów. Jednak brak całościowego ujęcia. Skutek jest taki, że nawet wśród warszawiaków rzeź Woli jest tematem nieznanym. W tej kwestii „przegraliśmy” z rzezią Nankinu. Masakra dokonana w 1937 r. przez japońską armię doczekała wielu książek – fiction i non-fic-
9
książki Jak rządzący ze społeczeństwami walą w… gałę Ktoś kiedyś powiedział, że żaden inny gatunek literacki nie opisuje obecnej rzeczywistości tak prawdziwie jak fantastyka. „Demokrator” Piotra Goćka to niezwykła powieść science - fiction. Gatunkowo to czysta antyutopia - obraz świata przyszłości, uporządkowanego, pozornie idealnego, a tak naprawdę przerażająco koszmarnego. To antyuto-
pia pod kątem odwołań bogatsza niż wszystkie inne dotychczasowe. Pobrzmiewają w niej echa Orwella, Lema, Wellsa, Bułchakowa, Bradbury’ego, Huxleya, Wachovskich, Gilliama, ale też Herlinga Grudzińskiego, de Custine’a, Dostojewskiego czy Tołstoja. Ale to nie tylko gratka dla miłośników literatury. Wręcz przeciwnie, to bardzo
lekka, satyryczna, rewelacyjnie się czytająca lektura, za którą kryje się brutalny opis mechanizmów władzy. Niektórzy uznają „Demoktatora” za książkę rusofobiczną, brutalną satyrę na Rosję. Ale czy autor po prostu nienawidzący Rosji w takim stopniu zdradzałby fascynację jej kulturą, byłby pod takim wpływem jej literatury? Nie, akcja „Demokrato-
ra” dzieje się w kraju będącym nieco karykaturalną Rosją przyszłości, pełną gadżetów i niby to nowych technologii, trochę obecną, nieco carską, nieco Związkiem Sowieckim, ale tak naprawdę Gociek opisuje mecha- nizmy, przy pomocy, których włada się społe-
czeństwami w różnych miejscach, także nad Wisłą. A przede wszystkim w genialnie lekkiej i kapitalnie mądrej formie pokazuje powody, dla których jedni ludzie dają się zniewalać i gnębić innym ludziom. (WS)
Fragment powieści „Demokrator” W futbolu na przykład sytuacja jest szczególnie interesująca. Zarówno o tytuł mistrza kraju, jak i o Puchar Federacji Gorodskiej walczą te same dwa zespoły: Dynamo Dynowłodsk i Spartak Spartakozawodsk. (…) Sytuacja jest akurat nie najlepsza dla gospodarzy (drogą losowania ustalono, że będą nimi spartakowcy). W ostatniej minucie drugiej połowy przegrywają 4:5, na boisku pozostaje ich ledwie dziewięciu, a w dodatku Jermioł Jermakow, napastnik przyjezdnego Dynama, jest tego dnia w życiowej formie. Dwoi się i troi na boisku, gna po lewej flance, atakuje prawą, kiwa, strzela, podaje – wszędzie go pełno. To on zdobył już trzy z pięciu goli dla swej drużyny; po prawdzie cudem było, że nie sześć. I dalej szaleje! Jest ciężko, ale nie beznadziejnie, jeszcze szczęście może się do Spartaka na powrót uśmiechnąć – trzeba tylko siły do kontrataku zebrać. Na razie słabo: broniący się bohatersko spartakowcy znów zamknięci zostali na własnej połowie i ratowali się ekspediowaniem futbolówki poza boisko. Dynamo ma więc za chwilę wybijać korner z lewej strony. Publika wrzeszczy jak opętana, kolejna bramka dla Dynama wisi w powietrzu, a byłby to cios mocno osłabiający szanse Spartaka w rewanżu. Do piłki samotnie leżącej w polu rożnym podchodzi Jermioł Jermakow, znany nie tylko z atomowych strzałów, lecz także z celnych wrzutek i zmyślnych rogali. Krótko rozgrywa do Czupuryna Czepigi, ten wstrzeliwuje natychmiast piłkę w pole karne Spartaka, gdzie kotłuje się, jakby kto wrzucił ranną mysz do akwarium z głodnymi piraniami. Bramkarz Spartaka piąstkuje, lecz słabo; futbolówka zawisa nad linią pola bramkowego, wyskakuje do niej z pięciu zuchów naraz, i tu… sędzia gwiżdże! Jeden z chwatów wraził bowiem kiwaczowi z drużyny przeciwnej łokieć prosto w facjatę, aż kość chrupnęła. Pech chciał, że cios zadał Kwietan
Orhan pamuk
Wydawnictwo Literackie, 2012
Miłomord, podpora obrony Spartaka, który za chwilę wyrzucony zostaje z boiska. Karny dla Dynama. (…) Sędzia główny staje z boku, czeka, by dać sygnał do wykonania rzutu karnego. I wtedy staje się rzecz niesłychana – historia tworzy się na naszych oczach. Od trybuny honorowej odrywa się maleńki punkcik, który sunie w dół, po pustoszejących w mgnieniu oka schodach, po rozwijającym się znienacka karmazynowym dywanie, przez szpaler doskonale zorganizowanych żandarmów przybocznych, wśród spontanicznych od tłumu kwiatów i wiwatów. Oto sam Gubernator schodzi na płytę stadionu Nużniki, co wprawia operatorów szesnastu obecnych na obiekcie służb bezpieczeństwa w lekkie podenerwowanie, a jednego nawet w biegunkę. Gubernator tymczasem jest już na boisku: wysoki i szczupły, lecz po sportowemu muskularny. Wiatr rozwiewa jego blond czuprynę. Zdecydowanym krokiem zmierza pod bramkę Spartaka, gdzie oczywiście bijatyka kończy się błyskawicznie, a wszyscy futboliści karnie tworzą dwuszereg i zaczynają odliczać od lewej. Sędzia kłania się nisko, słucha słów Gubernatora, po czym podchodzi do bramkarza Spartaka i prosi o jego rękawice. Tłum zastyga na moment w niedowierzaniu, a potem wybucha entuzjazmem zdolnym poruszyć niebiosa – Gubernator weźmie udział w meczu! Gubernator będzie bronił karnego! Gubernator staje w bramce swej ukochanej drużyny! Jermioł Jermakow staje naprzeciw. Poprawia piłkę ustawioną na jedenastym metrze, odchodzi o dwa kroki, wraca, poprawia. Podchodzi do Gubernatora, by raz jeszcze złożyć głębokie uszanowanie i podziękować za zaszczyt, jakim jest egzekwowanie karnego przeciw tak znamienitej osobie. Pokraśniały ze szczęścia sędzia główny staje nieopodal z gwizdkiem przytkniętym do ust i daje sygnał.
Strzał, co widzą tysiące widzów na stadionie i miliony widzów przed szajdowizorami, jest niesłychanie sprytny i zabójczo mylący. Jermioł Jermakow słynie bowiem z piekielnie mocnych uderzeń, po których futbolówka rozrywa siatki, a jak kogo, nie daj Szczwany Jerzy, trafi w japę, to plomby z zębów wylatują. Tym razem jednak chytry napastnik Dynama postanawia całkowicie zaskoczyć nierozgrzanego Gubernatora i zamiast petardy dardanelskiej posyła w jego stronę strzał lekuchny, niespodziewanie miękki i tylko odrobinę podkręcony. Niejeden bramkarz, moi kochani, dałby się na tę szczwaną sztuczkę nabrać, ale nie Gubernator! Otóż przechytrza on Jermioła Jermakowa w ten sposób, że wcale nie rzuca się w róg bramki, wcale nie wyciąga rąk, by łowić jakieś mocarne uderzenie, tylko wyczekuje do samego końca pośrodku bramkarskiej światyni i czeka, aż piłka sama wpadnie mu w dłonie – co też się staje! Geniusz bramkarski Gubernatora objawia się w całej pełni! Całkiem jakby przewidział, że Jermakow strzeli lekko i w sam środek – ale któż mógłby to przewidzieć?! Do tego trzeba gubernatorskiej głowy! (…) Sędzia główny kończy mecz, Gubernator macha do kibiców dłonią w ciężkiej, czarnej bramkarskiej rękawicy. Potem drużyna Dynama podbiega do sędziego, coś mu pokrótce wykłada, a sędzia uśmiecha się szeroko i ogłasza rzeczy następujące: Po pierwsze, w związku z mistrzowską obroną rzutu karnego przyznaje drużynie Spartaka ekstra dodatkowego gola, wynik więc brzmi teraz 5:5. Po drugie, na prośbę pokonanych, którzy przypomnieli mu o haniebnym wypadku z pierwszej połowy, anuluje drugiego gola strzelonego przez Dynamo, jako że zdobyty został ze spalonego. Wynik zatem brzmi teraz 5:4 dla Spartaka. Po trzecie, na wyraźną prośbę pokonanych
Orhan Pamuk - pisarz naiwny i sentymentalny Osoby, które miały kontakt z autorem „Nazywam się Czerwień” dzielą się na dwie grupy. Pierwsza, to ta, która zakochuje się w Pamuku i w niego wciąga, i druga, która z miejsca go odrzuca jako grafomana ze względu na jego przestylizowany język. Turecki noblista niewątpliwie nie jest autorem dla osób lubiących literaturę szybką i dosadną. Powieści Pamuka to erudycyjne, sentymentalne podróże od współczesności
w głąb historii, legend i snów wielkiego, wielokulturowego Imperium Osmańskiego, za którym pisarz tak często wyraża tęsknotę. W swojej najnowszej książce, osobliwej teorii literatury, Pamuk dzieli pisarzy i czytelników na „naiwnych” i „sentymentalnych” i wraz z tym podziałem wyrusza pomiędzy dzieła największych klasyków europejskich. Sam Pamuk niewątpliwie zalicza się do drugiej grupy pisarzy.
Bogdan rymanowski
Zysk i s-ka, 2012
mecz rewanżowy zostaje odwołany, a mistrzem kraju zostaje drużyna Spartaka Spartakozawodsk. Książka ukazała Co więcej, w uznaniu dla przeciwnika dynasię 5 września mowcy rezygnują także z rozgrywania za mie2012 r. nakładem siąc dwumeczu o Puchar Federacji, więc i to wydawnictwa Ender trofeum trafia do Spartaka! Cóż za sportowe emocje! Jakiż niespodziewany obrót wydarzeń i tryumf fair play! Jakże cieszyć się muszą wszyscy mieszkańcy Spartakozawodska, szczególnie że mają podwójny powód do dumy. To tam przecież, zrządzeniem losu, urodził się przed laty najwybitniejszy bramkarz naszej ligi – obywatel Gubernator! Piękne jest nasze miasto, ech, piękne, Ludkowie! Kto raz ujrzał Gorodopolis, ten może już spokojnie umrzeć – mawiają. I częstokroć tak właśnie się staje. Lecz o tym może innym █ razem.
Bogdan Rymanowski - Ubek. Wina i skrucha Po drugiej wojnie światowej literatura została zasypana szczerymi rachunkami sumienia i spowiedziami ludzi, którzy byli zaangażowani w totalitarne aparaty nazistowskich Niemiec i innych państw Osi. A nawet bliskich tych osób. Po upadku komunizmu nie doszło do wielu takich spowiedzi. Jeśli już, to były poprzedzone zastrzeżeniami, samousprawiedliwieniami, wskazywaniem na „realia historyczne” i pełne relatywizowania zbrodni. Tak jest też z peerelowską bezpieką. Dlate-
go rozmowa Bogdana Rymanowskiego z Januszem Molką, funkcjonariuszem SB szpiegującym czołowe postaci „Solidarności” jest warta uwagi, może nawet jako podręcznik. Także dlatego, że dzięki niej można lepiej zrozumieć, że przed 1989 rokiem mieliśmy w Polsce do czynienia nie tylko z zabawnymi absurdalnymi tabliczkami, które dziś wiesza się w knajpach, ale z autentycznie zbrodniczym systemem niszczącym nie tylko ludzi fizycznie, ale także ich dusze.
10
sport
NIE bełkoczmy o polskim sporcie ju o puchar Donalda Tuska to fasada, za którą nie idzie organiczna praca treningowa w polskich gminach. Zdaniem ekspertów, w trybie natychmiastowym powinny zostać opracowane nowe systemy szkoleniowe we wszystkich dyscyplinach, niezależnie od wyni-
Tak źle nie było już dawno. Tylko szczera, brutalna rozmowa i wyciągnięcie wniosków dadzą szansę na dalszy rozwój sportu w Polsce. Jesteśmy 40 milionowym narodem z ogromnym kapitałem (ludzkim i finansowym), powinniśmy być jednym z liderów w lekkiej atletyce, piłce nożnej, siatkówce, itd.
ków osiąganych obecnie. Polskie związki sportowe oraz ministerstwo sportu powinny przeprowadzić konsultację wśród sportowców, trenerów, ekspertów w celu opracowania planów działania (kilkuletnich) w konkretnych dyscyplinach. Być może należy powołać specjalny departament w ministerstwie sportu, który będzie odpowiedzialny za odbudowę i rozwój sportu w Polsce. Jest to zadanie bardzo ambitne, bo do kolejnych Igrzysk zostały 4 lata. Ile można szczycić się kadrą Górskiego, medalami z poprzednich olimpiad.
w Europie i świecie. Tu nie chodzi tylko o pieniądze. Bo z tym w polskim sporcie jest jak z pieniędzmi na służbę zdrowia – nawet gdy wpadnie kilka, czy kilkanaście dodatkowych dużych „baniek”, zawsze będzie za mało. Powód tego jest bardzo prosty – na przestrzeni wielu lat stworzono patologiczne i dziurawe jak szwajcarskie sery systemy. Zetniesz Hydrze jedną głowę, natychmiast wyrasta na jej miejsce druga. Niedawno ktoś zadał sobie trud i podliczył średnią wieku funkcyjnych działaczy w polskich związ-
czele stoi zarząd złożony z profesjonalistów, dbający zarówno o wyniki sportowe, jak i finansowe. Co jakiś czas, ktoś mniej lub bardziej mądry, nawołuje, by do poszczególnych związków sportowych wprowadzać zarządy komisaryczne. O wiele bardziej rozsądna byłaby zmiana prawa o stowarzyszeniach, wyłączenie z niej stowarzyszeń, związków sportowych i zbudowanie ich na zupełnie innych prawach. Ale to przecież bardziej skomplikowane przedsięwzięcie niż organizacja konferencji prasowej i 5-minuto█ we bełkotanie o „komisarzach”.
Czy Zbigniew Boniek przeprowadzi rewolucję w PZPN? Małe na to szanse jeśli nie zreformuje się samej tej organizacji i jej podobnych. Związki sportowe w Polsce powinny być połączeniem instytucji zaufania publicznego ze spółkami giełdowymi.
Występ Polaków na tegorocznej olimpiadzie w Londynie był najgorszym występem na igrzyskach od 1956 roku. Niestety, w polskiej ekipie sportowej nikt z tego powodu nie rozpaczał. Minister Joanna Mucha zapowiada zmiany w systemie szkolenia, wybitni polscy olimpijczycy alarmują, że tak fatalnej sytuacji w polskim sporcie nie było od dawien dawna. Generalnie wszyscy (sportowcy, dziennikarze, eksperci etc.) zwracają uwagę, że system szkolenia, finansowanie sportu i sposoby trenowania nie odpowiadają współczesnym realiom. Jeżeli przypomnimy sobie „fenomenalny” występ polskiej reprezentacji na Euro 2012, ostatnie porażki szczypiornistów, nieudany występ żużlowców na Drużynowym Pucharze Świata (brak awansu do finału, przez 3 ostatnie lata zdobywaliśmy złoty medal), to otrzymamy obraz polskiego sportu Anno Domini 2012. Na przygotowania olimpijczyków i reprezentacji na Euro 2012 wydaliśmy ponad 150 milionów złotych. Jak się okazało, po 15 mln na medal. Przedstawiciele związków sportowych nie są zdolni do najmniejszej autorefleksji. Szef PKOl Andrzej Kraśnicki o występie Polaków w Londynie: „Dziesięć medali to jest nasza magiczna liczba. Ten wynik można uznać różnie. Jedni powiedzą, że to porażka, inni, że stabilizacja, a jeszcze inni, że sukces”
Jakie przyczyny?
Jeden z głównych argumentów przewijających się w dyskusji jest brak pieniędzy w polskim sporcie. Takie tłumaczenia są tylko wymówką. Pieniądze są, problem leży gdzie indziej. Reprezentację olimpijską sponsoruje PKN Orlen, siatkarzy Plus oraz PKN Orlen, Ekstraklasę T-Mobile, szczypiornistów PGNiG, piłkarską reprezentację Orange. Sponsorów wymieniać można wielu. Są to ogromne koncerny, niejednokrotnie z kapitałem państwowym, które przekazują spore sumy pieniędzy na wspieranie sportu. Warto jednak zadać pytanie, czy te pieniądze trafiają tam, gdzie są najbar-
:(
dziej potrzebne. Może wzorem innych państw (chociażby Francji) wprowadzić przepisy nakazujące sponsorom tytularnym konieczność opłacania grup młodzieżowych w przypadku inwestowania środków w reprezentację seniorską czy daną ligę? Zapis ten umożliwi stałe źródło dochodu dla reprezentacji młodzieżowych i młodzieżowych sekcji w klubach, dziś klepiących biedę, bo gros pieniędzy trafia tam, gdzie istnieje gwarancja transmisji telewizyjnych. Jednym z niewielu aspektów łączących polityków jest kwestia związków sportowych. Panujące tam patologie, nepotyzm, złe zarządzanie jest kolejną przyczyną zastoju polskiego sportu. Związki sportowe stały się przechowalnią ludzi rodem z minionej epoki. System zarządzania i metody szkoleniowe nadal osadzone są latach 80. Legendarny trener Antoni Piechniczek na konferencji prasowej podsumowującej występ „orłów” trenera Smudy stwierdził, że przyczyn nieudanego występu należy upatrywać w upadku PGR-ów, zmianie modelu rodziny, dawnym podziale administracyjnym na 49 województw. Za takie „mądrości” Piechniczek (wiceprezes PZPN) jest doceniany i nagradzany comiesięczną pensją oraz sowitymi premiami, nawet w wysokości ok. 80 tysięcy złotych. Nie zawsze pieniądze idą w parze z bystrością. Ba, w przypadku działaczy sportowych ta prawidłowość zbiera takie żniwo, że gdyby ją przełożyć na urodzaj truskawek, to ich cena w sezonie wyniosłaby 50 gr za kilogram. Podróżując w wakacje po Polsce można zauważyć dużo nowych boisk piłkarskich, sal gimnastycznych, generalnie miejsc do uprawiania sportu przybywa. Problem lat ubiegłych został w dużym stopniu rozwiązany. Pojawił się natomiast drugi. Samorząd nie ma pieniędzy na opłacenie trenów czy nawet osób, które przyjdą i otworzą Orlika. Bez realnego pomysłu, którego inicjatorem powinno być ministerstwo sportu, sytuacja ta ulegać będzie pogorszeniu i pogłębieniu. Organizacja „orlikowego” turnie-
Przyczyny zapaści można wymieniać długo. Trzeba patrzeć w przyszłość, ale bez wskazania błędów, rozliczenia tego co było, zweryfikowania przepływu środków w polskim sporcie, zmian sposobu szkolenia oraz zmian w związkach sportowych nie posuniemy się ani krok dalej.
Co dalej ?
foto Agencja Reporter
Mariusz szlachcik
kach sportowych. Wyszło mu ponad 52 lata. Tak już w Polsce jest, że w wielu dziedzinach życia mamy za dużo działaczy, a za mało menedżerów, ludzi znających się na sprawnym, odpowiadającym na współczesne wyzwania zarządzania. Zauważmy, szefami np. szpitali są zazwyczaj lekarze, a na czele związków sportowych stoją byli sportowcy, albo wieczni „działacze”. Jak wiedza medyczna, albo umiejętność kopania piłki przydaje się do zarządzania instytucją, pozostaje ich słodką tajemnicą. Problem w tym, że rodzi to negatywne konsekwencje. Pewien żeglarz, poirytowany funkcjonowaniem swojego związku sportowego, podliczył, że jeden z największych okręgowych związków żeglarskich wydaje na sport 4 tys. zł, a na koszty funkcjonowania administracji 160 tys. Jeśli to nie jest patologią, to co nią jest? Związki sportowe w Polsce powinny być połączeniem instytucji zaufania publicznego ze spółka giełdową. Chcesz, przekaż im swój jeden procent z podatków. I miej pewność, że ich sprawozdawczość finansowa jest transparentna (dostępne kwartalne wyniki), a na
zawsze może być gorzej
Do nietypowej kradzieży doszło w Kasinie Wielkiej. Jak donosi lokalna prasa, „pomiędzy środą, a sobotą” z jednej z działek w okolicy centrum Kasiny Wielkiej nieznany sprawca ukradł dwa zasiedlone ule. Właściciel oszacował straty na 1400 zł. Akcji poszukiwania sprawcy kradzieży nadano kryptonim „Kubuś Puchatek”. Do stalowowolskich policjantów zadzwonił 17-latek i poinformo-
wał o kradzieży roweru spod rozwadowskiego klasztoru. Chłopak przyjechał rowerem na zbiórkę harcerską. Z relacji pokrzywdzonego wynikało, że jego rower zabrała kobieta, która porusza się ulicą Rozwadowską. Okazało się, że to 55-letnia mieszkanka Stalowej Woli. W rozmowie z funkcjonariuszami kobieta zeznała, że rower wzięła z ulicy, by zawieźć nim do domu ciężkie zakupy.
Policjanci z Mikołowa zatrzymali sprawcę dotkliwego pobicia żony. Kobieta doznała złamania nosa, palca prawej ręki oraz ogólnych obrażeń twarzy. Agresywny 35-latek tłumaczył mundurowym, że powodem pobicia była przepowiednia wróżki, do której zadzwonił feralnego wieczoru. Według wróżbitki żona miała dopuścić się zdrady. Po godzinie 20.00 na drodze w miejscowości Janopol, 23-letni
:)
mieszkaniec gminy Kłoczew poruszający się samochodem osobowym poczuł uderzenie. Gdy wysiadł z samochodu, zobaczył, że potrącił wydrę. Gdy chciał sprawdzić, czy zwierzę żyje, został przez nie zaatakowany i pogryziony. 23-latek pojechał do szpitala, gdzie została mu udzielona pomoc. A zwierze zdechło. Źródła: www.e-ryki.pl; www.slaska.policja.gov.pl; www.tyna.info.pl; www.limanowa.in
)
1
starter
Pomó˝ im rozwinàç skrzyd∏a! stypendia.mikolaj.org.pl Czy wiesz, ile zdolnych dzieci nie ma pieni´dzy na nauk´ i rozwijanie swoich talentów? JeÊli im pomo˝esz, spełnià swoje marzenia – zostanà lekarzami, in˝ynierami, naukowcami i artystami. Pomó˝ im rozwinàç skrzydła! Wejdê na stron´ www.stypendia.mikolaj.org.pl, znajdê swojà dawnà szkoł´ i wpłacaj co miesiàc nawet niewielkà kwot´ (np. 10, 20 lub 50 zł) na stypendia w programie Stypendia Êw. Mikołaja!
12
finisz
robert mazurek
lekcja mazurka
Z czego zrobić szkło? Kraków, początek lat 50. ubiegłego stulecia. - No i czego nauczyłeś się dziś w szkole? – pyta matka ośmiolatka. „Pani mówiła, że szkło robi się z piasku. Ale my wiemy, że ona musi tak mówić”. Dotychczas anegdota ta była dla mnie dowodem na specyficzną, daleko jak widać idącą, impregnację wielu środowisk na komunistyczną propagandę. Cokolwiek by mówili i tak było wiadomo, że jest odwrotnie. Ale odczytać można ją również inaczej – jako opowieść o zdumieniach, które niesie proces edukacji. Jakież bowiem musiało być zdumienie owego malca, gdy dowiedział się, że pani tym razem nie ściemniała! I tu zadumać się wypada, bo z tej swojej wstecznej, zmurszałej, patriarchalnej, peerelowskiej szkoły przynajmniej miał szansę się tego dowiedzieć. Dziś wiedzę tę serwuje się zapewne w trzeciej gimnazjum, a i to w dobrze nam znanej formie. „Szkło wytwarza się: a) z nadmanganianu potasu; b) wydobywa się w kopalni; c) z piasku; d) szkła nie wytwarza się ze względu
na dyrektywę klimatyczną Unii Europejskiej nr 986b/2012. Nielegalne wytwórnie szkła przetrwały w Chinach. Znajdź na mapie Chiny.” Zawsze gdy słyszę o testach przy-
ko podawaliśmy ich numery, a on miał w ciemno dobrać odpowiedź: a, b, c lub d. Bezczelny typ po dziesięciu pytaniach miał raptem dwa błędy! Jak to dobrze, że nie posta-
No i poczucie obciachu. Kontakt z losowo wybranym nauczycielem akademickim pokazuje jak archaiczna to postawa. Nawet nie pytany opowie nam, że studenci nie wstydzą się niczego, a już najmniej swojej niewiedzy. Prymas Polski w latach 50., 60. i 70.? Gierek – replikuje dumny z siebie adept politologii. Nikogo nie dziwi cała grupa studentów polonistyki, z której nikt, literalnie nikt, nie czytał „Lalki”. „Ale za to oglądaliśmy serial, panie doktorze”. Studentce dziennikarstwa najlepszego podobno uniwersytetu w Polsce postanowiłem rzucić koło ratunkowe i spytałem o „trzech najfajniejszych królów Polski”. Ciekawiło mnie uzasadnienie. Pani wymieniła Chrobrego, Kazimierza Wielkiego i odpadła. Ja również. Powie ktoś: oho, zaczynają się starcze lamenty na dzisiejszą mło-
Spytałem studentki o „trzech najfajniejszych królów Polski”. Ciekawiło mnie uzasadnienie. Pani wymieniła Chrobrego, Kazimierza Wielkiego i odpadła. Ja również. pominam sobie mojego przyjaciela z podstawówki i liceum. Jacek miał absolutnie niewiarygodną zdolność zgadywania pytań testowych. Tak, zgadywania. Kiedyś, dla próby zadaliśmy mu dwadzieścia pytań z testu na prawo jazdy, a raczej nie zadaliśmy, tyl-
nowił, ot tak, dla sportu, zdawać na medycynę, tylko został nauczycielem wuefu. Przy całej sympatii nie chciałbym, by operował mi trzustkę. Choć, kto wie, może znowu by trafił? Jacek miał jednak zanikającą dziś cechę samoograniczania się.
dzież. Nie tym razem. Choćby dlatego, że starsi nie są lepsi. Mój przyjaciel pojechał na kilka dni do wsi starowierów na Mazurach. W pensjonacie spotkał grupę trzydziesto-, czterdziestoletnich prawników, którzy postanowili rozwikłać zagadkę przeszłości tych ziem. Tu byli kiedyś Niemcy. Nie, Ruscy, w końcu jest cerkiew. Hm, fakt. Aha, bo Prusy, to znaczy pre Rusy, dawna Rosja. Tak, to by się zgadzało, a co z Niemcami? No, przyszli jak była wojna, a potem znów ich Ruscy pogonili. Najgorsze jest to, że tego nie zmyśliłem. Cóż więc powiedzieć o dwudziestolatkach? Że biorą udział w szwindlu na gigantyczną skalę? Oto szkoły wyższe udają, że ich kształcą, a oni udają, że się czegoś uczą. Dość banalna konstatacja. Jeśli więc z jakiegoś powodu mi ich żal, to dlatego, że nigdy nie zaznają owego zaskoczenia, owej iluminacji, będącej udziałem ośmiolatka. Szkoda, ale to my ich tak urządziliśmy. To przynajmniej powiedzmy im, że szkło naprawdę robi się █ z piasku.
kartka od mellera Andrzej meller
jaffna - uśmiech po wojnie Trzy lata po zakończeniu wojny, Tamilowie z północy Sri Lanki narzekają na militaryzację ich półwyspu i wolne tempo obiecanej przez prezydenta Mahinde Rajapaksa odbudowy. Mimo to, mam wrażenie, ze Tamilowie są wiecznie uśmiechnięci. Przewodnik „Lonely Planet” po Polsce uprzedza turystów, żeby nie oczekiwali zbyt wielu ciepłych uśmiechów na ulicach naszego kraju. Tu jest inaczej, uśmiech nie jest przejawem tego, że ktoś „ma nie tak pod sufitem”. To absolutna norma. Narody azjatyckie, mimo że przeżyły rożne tragedie porównywalne z Polakami mają w sobie ogromną pogodę ducha. To samo obserwowałem niedawno na Sumatrze, gdzie podczas tsunami w 2004 roku, w ciągu kilkudziesięciu minut straciło życie 167 tys. ludzi. Uśmiech i dzień dzisiejszy mają wartość, a nie ciągłe rozdrapywanie wczorajszych ran. Ostatni raz byłem na Sri Lance w styczniu 2009 roku. Był to czas ostatniej wielkiej ofensywy wojsk rządowych przeciwko Tamilskim Tygrysom, których niedobitki dogorywały w bagnistej dżungli na północy kraju. Wtedy kierując się na północ w strefę działań wojennych zostałem zatrzymany przez wojsko w Vavyniji, dalsza podroż była niemożliwa. Kilkinochchi, stolica LTTE (Liberation Tamil Tigers of Ellam) właśnie padła; największa baza wojskowa Tamilów - Mullaitivu oraz ich przy-
wódca Velupillai Prabhakaran znaleźli się w potrzasku. Dni partyzantów były policzone. Teraz wsiadłem w miejscowy autobus i odbudowywaną drogą A 9 przejechałem przez zniszczone ziemie tamilskie i Przesmyk Słonia aż do Jaffny. Pomiędzy Mullaitivu a północną stolicą wyspy rozpościerał się krajobraz po bitwie: osiedla zrujno-
wanych domostw ze śladami kul i odłamków po pociskach artyleryjskich, osmalone pnie palm, setki spalonych pojazdów i góry rowerów powyginanych od ognia pożarów. Na małej polanie w dżungli moją uwagę przykuła wydobyta z oceanu flota Mor-
skich Tygrysów, która terroryzowała przez dziesięciolecia ten rejon Oceanu Indyjskiego. Od wybuchu tamilskiego powstania w latach 80-tych, miały miejsce okupacja militarna półwyspu, rozlegle zniszczenia i przesiedlenia ludności. Od zakończenia działań wojennych w 2009 roku, uchodźcy
zaczęli wracać do swoich domów. Rząd i sektor prywatny rozpoczęły odbudowę. - Teraz jest dużo bezpieczniej niż kiedyś, nasze miasto staje na nogi mówi 55 - letni Mahani, który niedawno wrócił do Jaffny z Kolombo. - Po co nam separatyzm? Czy indyjscy Tamilowie w Tamil Nadu
dwutygodnik akademicki, Wydawca: FIM, adres redakcji: ul. Solec 81b; lok. 73, 00-382 Warszawa, Redaktor naczelny: Wiktor Świetlik, projekt graficzny: Piotr Dąbrowski, email: redakcja@gazetakoncept.pl
posiadają odrębne państwo? pyta retorycznie. Młody Biravy wykazuje większy sentyment dla byłych bojowników. Ostentacyjnie demonstruje mi wytatuowanego na ramieniu tygrysa - wyrazisty symbol 30 - letniej walki o niepodległość. Biravy jest
studentem, ale niestety nie uczęszcza na zajęcia z uwagi na strajk, jaki trwa na państwowych uczelniach od czterech miesięcy. Tamilskie uczelnie od lat były zarzewiem buntu. Wykładowcy strajkują oskarżając rząd o ingerowanie w ich decyzje, a przede wszystkim o brak pieniędzy na oświatę i plany wprowadze-
nia płatnego systemu szkolnictwa. - Hej stary, wolisz Lecha, czy Żywiec? - pyta Biravy popisując sie znajomością polskich piw. Jak się okazuje, student pracował na budowie z naszymi rodakami w Londynie. Tamże zrobiono mu tatuaż. Biravy musi przekrzykiwać odgłosy młotów pneumatycznych, betoniarek oraz inne wysokie dźwięki azjatyckiej ulicy. Tym bardziej, że stoimy przy wejściu na rynek główny, który podobnie jak cale miasto tętni życiem i powstaje z ruin. Niektóre z ulic są całkowicie wyburzane i budowane od nowa. Wygląda na to, że nikt nie był na tyle lekkomyślny, aby cokolwiek tu inwestować w ostatnich 30 latach. Są tez inne problemy. Na Półwyspie Jaffna proporcje między cywilami, a armią wynoszą 1 do 11. Oznacza to, że 40-50 tys. żołnierzy przypada na 600 tys.ludności. Rząd uważa, że zmniejszenie kontyngentu spowoduje bezrobocie i kryzys gospodarczy. Nagle na ulicy spotykam Tamilów z Paryża. Śmiejemy się, bowiem parę dni wcześniej ci sami ludzie podwieźli mnie stopem z Nilaveli do Trincomalee, jakieś 400 kilometrów na południe od Jaffny. Adiya, właścicielka tamilskiej restauracji w Paryżu uważa, że rozwój turystyki to teraz najlepsze wyjście dla północy kraju. Turyści mogliby tu zostawiać spore pieniądze podczas urlopów, podobnie jak to od lat dzieje sie na syngaleskim południu wyspy, gdzie wojna nie █ dotarła.
Osoby zainteresowane dystrybucją „konceptu” na uczelniach, prosimy o kontakt pod adresem redakcja@gazetakoncept.pl