Koncept nr 23

Page 1

jesteśmy dostępni na 30 uczelniach!

nr 23 8 kwietnia 2014 -20 kwietnia 2014 Znajdź nas na facebook.com

w tym numerze:

Czy grozi nam

Krasnodębski i Nałęcz

Znani profesorowie mówią w rozmowie z „Konceptem” o stanie polskiej edukacji. Dlaczego przedwojenna edukacja była na wyższym poziomie? Czy bezmyślnie małpujemy Zachód? str. 3-5 Dr Rafał Matyja

foto pixabay.com

dio Iedukacja? Dwie trzecie Amerykanów nie jest w stanie znaleźć na mapie Iraku. 88 procent, a więc duża część osób z wyższym wykształceniem, prawdopodobnie nawet z tytułami naukowymi, ma problem z Afganistanem. Obywatele światowej potęgi nie muszą wiedzieć wiele o świecie? Tak czasem tłumaczą się politycy złapani na skrajnej ignorancji. Ale co zrobić z faktem, że połowa mieszkańców USA nie jest w stanie wskazać na mapie stanu Nowy Jork? Z Amerykanów uwielbiają śmiać się mieszkańcy Wielkiej Brytanii. Czy powinni? Co piąty Brytyjczyk uważa, że w Afryce nigdy nie pada deszcz. Zdecydowana większość ma problemy ze wskazaniem na mapie Grecji. Niemal połowa uważa, że śnieg we Francji jest rzadkością i to pomimo tego, że wyspiarze najchętniej na narty jeżdżą właśnie we francuskie Alpy. Co ósmy badany uważa, że na Grenlandii rosną lasy tropikalne. Nawet uwzględniając, że część ankietowanych przez biuro podróży Sunshine.co.uk robiła sobie żarty, wyniki badań nie są budujące. Z amery-

Zamiast dyskusji o tym, jakie przedmioty, w ramach których studiów powinny „zapewnić” oczekiwane rezultaty, warto pomyśleć o tym, jak pomóc tym studentom, którzy od studiów oczekują czegoś więcej niż zdobycia dobrze płatnego zawodu str. 4-5 Jakub Biernat

Super znana supermodelka od Chanel i Diora ubrana w badziewną futrzaną kamizelkę, mini, białe kozaczki i kiczowatą tiarę bierze udział teledysku do piosenki mocno osadzonej w prowincjonalnej polskiej rzeczywistości blokowisk. str. 10 Robert Mazurek

Olbrychski wyspecjalizował się w przemawianiu na temat Rosji. Ostrzegam jednak, są granice. Gdy sejmowe orędzie o bezpieczeństwie państwa będzie wygłaszał pan Jacyków wyjadę z kraju str. 12

!

W środku krzyżówka kańskiej, brytyjskiej i innych społeczeństw zachodnich ignorancji uwielbialiśmy śmiać się my. Ale czy nadal powinniśmy? Polacy w kilku dziedzinach wiedzy powszechnej są mocni - to przede wszystkim znajomość języka angielskiego w młodym pokoleniu. Z resztą jest jednak coraz gorzej. Jakiś czas temu dziennikarz Filip Chajzer ujawnił dość fatalną znajomość mapy Europy i własnego kraju wśród dużej części rodaków.

Polacy mają też coraz większy problem z podstawami historii, pomimo coraz większej mody na nią. O ile z datą wybuchu drugiej wojny światowej jest nieźle (90 procent ją zna), to z jej zakończeniem, Powstaniem Warszawskim, wyborami czerwcowymi jest już dość fatalnie, także wśród rządzących elit. Rzecznik jednej z partii, człowiek z wyższym wykształceniem, jakiś czas temu datę powstania lokował gdzieś w późnych latach 80.!

Czy rozmywa się wspólny kod, którym polska inteligencja do tej pory - pomimo różnic - była w stanie się komunikować? Łączyły ją wspólne lektury, pewien poziom wiedzy ogólnej, pewnego rodzaju aspiracje. Czy dzisiejszy uniwersytet jest już tylko bardziej rozbudowaną szkołą zawodową dającą owszem odpowiedź na pytanie „jak”, ale nie „po co”? Odpowiedzi szukajcie na łamach tego „Koncep█ str. 3-5 tu”.

Przechodzisz koło nich miliony razy. Zniżki w Twojej okolicy. Sprawdź:

Hulajnoga jest... praktyczna Tłok na chodniku nie stanowi problemu – z hulajnogi można szybko zeskoczyć, łatwo się ją zatrzymuje. A kiedy droga jest pusta, pozwala naprawdę szybko się przemieszczać. I to nie tylko po ulicach. Coraz więcej firm, zwłaszcza zakładów przemysłowych wprowadza hulajnogi jako środek wewnętrznego transportu, pozwalającego oszczędzić czas i siły pracowników. str. 9


2 było, jest, będzie starter

Minister nauki do studentów: zostawiamy stypendia według waszych postulatów

Lena Kolarska-Bobińska poinformowała o tym podczas swojego wystąpienia w trakcie XX Krajowej Konferencji Parlamentu Studentów RP, jaka odbyła się w Kościelisku (28-30 marca br.). To zaskakująco pozytywna deklaracja, bo oznacza, że tzw. stypendia rektorskie będą nadal przyznawane 10 procentom najlepszych studentów danego kierunku, a nie tylko 10 proc. najlepszych studentów całej uczelni (jak

planowano w projekcie ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, nad którym pracuje obecnie parlament). Studenci od jakiegoś czasu zwracali uwagę, że ta zmiana przepisów byłaby dla nich niekorzystna, bo porównywane byłyby osiągnięcia studentów kształcących się w bardzo różnych dziedzinach – od filologii po zarządzanie. Podczas konferencji w Kościelisku Kolarska-Bobińska wspomniała

o innych zmianach w ustawie. - Wprowadzimy wzór umowy uczelnia-student. Chcielibyśmy też, by studenci od początku wiedzieli, czy za te dodatkowe studia będą płacić czy nie. Nie powinniście być zaskakiwani w trakcie studiów rozmaitymi opłatami, np. za egzaminy poprawkowe, dyplomowe czy komisyjne – mówiła. Minister nauki i szkolnictwa wyższego odniosła się również do problemu opłat za drugi kierunek studiów. - Chcemy zwiększyć pulę studentów uprawnionych do nieodpłatnych dodatkowych studiów z 10 do 20 procent – zadeklarowała. W trzydniowej konferencji w Kościelisku udział wzięło prawie 400 przedstawicieli samorządów studenckich reprezentujących 150 uczelni wyższych z całej Polski. Pierwszego dnia spotkania, oprócz debaty z udziałem prof. Leny Kolarskiej-Bobińskiej oraz prof. Wiesława Banysia, szefa Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich, studenci rozmawiali m.in. o sprawie pakietu humanistycznego, a także pomysłach na zaangażowanie uczelni w kształcenie kompe-

tencji potrzebnych na rynku pracy (w tym - kompetencji miękkich). Uczestnicy konferencji wzięli też udział w szkoleniu poprowadzonym przez red. nacz. „Konceptu”, Wiktora Świetlika. Dotyczyło ono rozwiązywania sytuacji kryzysowych, jakie mogą wystąpić w relacjach: organizacje studenckie-media, a zobrazowane zostało poprzez konkretne „case studies”. Ponadto, w trakcie licznych debat i warsztatów, poruszano problematykę związaną z funkcjonowaniem samorządów studenckich, pomocy socjalnej, praw studentów, czy planowanych zmian w podziale szkół wyższych na akademickie i zawodowe. Podczas tegorocznej konferencji działała także specjalna „Strefa Samorządowca”, w której studenci mogli wymienić się doświadczeniami i swoimi uwaga-

Kaski i tulipany Chłopaki z Politechniki Poznańskiej wybrali się do liceów. Przyodziani w kaski, wręczali licealistkom tulipany, zachęcając je tym samym do studiów na PP. Bardzo brawo, Panowie! Nie od dziś wiadomo bowiem, że kaski są nie tylko sexy, ale i wielce prak-

Jak fizykę widzą kobiety… Wyżej wspomnianej akcji tulipanowej towarzyszył też m.in. wykład pt. „Fiza rządzi, fiza radzi, fiza nigdy Cię nie zdra-

dzi”. - To wykład interaktywny i efektowny, ukazujący prawa fizyki tak, jak widzą je kobiety - zapowiadała wiekopomne wydarzenie Jolanta Szajbe z Politechniki Poznańskiej. Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, po tym wykładzie już wiadomo dlaczego panowie: Archimedes i Einstein ukrywali przed światem swoją prawdziwą płeć.

mi związanymi z pracą w samorządzie. W Kościelisku zadebiutował również program „Rozwiń Swój Samorząd”, który był okazją do zaprezentowania projektów organizowanych przez samorządy studenckie z całej Polski. - Naszą misją jest wspieranie rozwoju samorządności studenckiej oraz udział w debacie nad kształtem polskiego szkolnictwa wyższego. Cieszymy się, że uczestnicy konferencji wysoko ocenili jej organizację – podsumował XX Krajową Konferencję Parlamentu Studentów RP, jej przewodniczący Piotr Müller. Partnerem strategicznym konferencji był Bank Zachodni WBK, zarządzający polskim programem Santander Universidades. Patronat medialny nad kościeliskim spotkaniem studentów objął dwutygodnik akademicki „Koncept”.

Tylko jedna litera, a tyle może zmienić. Kiedy myślę sobie o konsumpcyjnym nastawieniu do świętowania, przypomina mi się dowcip o pracowniku biegającym po placu budowy z pustą taczką. Koledzy pytają się go, dlaczego tak biega, a on w odpowiedzi twierdzi, iż ma tyle pracy, że nawet nie dyrektor Radia znajduje czasu na to, aby taczkę załadować. Warszawa Z jednej strony śmieszny dowcip, z drugiej żałosny suchar, bo pokazuje całą prawdę o przeżuwaczach. Jeśli bowiem Wielkanoc kojarzy nam się tylko i wyłącznie z zajączkiem, jajeczkiem, kiełbaską, pokropionym koszyczkiem i mokrym dyngusem, to nasze świętowanie jest bez sensu. Być może lepiej byłoby wówczas w ogóle nie świętować, no bo po co ta pusta farsa, która nic nie wnosi w nasze życie. Dlatego spróbuję odpowiedzieć co zrobić, aby tak nie było. Nie zamie-

rzam prawić jakichś mądrych filozofii na ten temat, a raczej podzielić się swoim osobistym doświadczeniem i przemyśleniami na temat: co mi pomaga w pełnym świętowaniu Wielkanocy. Po pierwsze, przypominam sobie, że jest to Wielka Noc, czyli najważniejsze dla każdego katolika święta. Przypominają one o tym, że Chrystus nas odkupił, tzn. zapłacił za nasze grzechy przez swoją śmierć. Ale na tym historia się nie kończy, bo Chrystus zmartwychwstał, to znaczy pokazał, że istnieje coś więcej niż tylko życie tutaj, na ziemi. Zdaję sobie sprawę, że jest to duże uproszczenie, ale warto się nad tą prawdą bardziej zastanowić. Po drugie, wszystko to, co dzieje się w tym czasie w naszych kościołach jest zaproszeniem do uczestnictwa w tej tajem-

redaktor naczelny

Miasto „kina i tanga” Nigdy byście nie zgadli, jakie miasto promowane jest przy pomocy tego hasła. A to Łódź. Przynajmniej w reklamach opracowanych przez Uniwersytet Łódzki, mających zachęcić argentyńską i urug-

wajską młodzież do studiowania na UŁ. Byliśmy w Łodzi parę razy i prawie potwierdzamy – Łódź to miasto (jednego) kina, a i łódzkie tango zaliczyliśmy w kilku klubach przy Piotrkowskiej. Źródła: własne; naukawpolsce.pap.pl; mmpoznan.pl; dzienniklodzki.pl; tvp.info

nicy, a także jej wyjaśnieniem za pomocą znaków i obrzędów. Dlatego warto zarezerwować sobie czas, aby zwłaszcza od Wielkiego Czwartku do Niedzieli Wielkanocnej skorzystać z zaproszenia do uczestnictwa w Triduum Paschalnym. Godziny poszczególnych nabożeństw na pewno można znaleźć w gazetkach i na stronach internetowych parafii. Może przy okazji przyjścia ze święconką w Wielką Sobotę warto na dłużej pozostać w ciszy świątyni na adoracji Najświętszego Sakramentu przy Grobie Pańskim. W podobny sposób czuwa kościół również dzień wcześniej. W Wielki Piątek i Wielką Sobotę kościół sprawuje tzw. Ciemne Jutrznie - Liturgię Godzin o Męce Pańskiej. Modlitwa ta jest wczesnym rankiem. Triduum Paschalne, czyli trzy święte dni Paschy (przejścia ze

śmierci do życia) należy traktować jak rekolekcje parafialne. Związany jest z nimi też post paschalny: w Wielki Piątek - ścisły: na pamiątkę śmierci Jezusa, w Wielką Sobotę - wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych. A wszystko po to, aby większa była radość ze świętowania Zmartwychwstania Pańskiego. Dlaczego warto dobrze wykorzystać ten czas? To trochę tak jak z prezentami. Człowiek, który codziennie dostaje prezenty, z czasem przestaje doceniać ich wartość. Aby móc ucieszyć się z jakiegoś daru, trzeba się na ten dar przygotować. Jeśli ktoś dzień w dzień świetnie się bawi, przestaje z czasem rozumieć, co to znaczy świętować. Trochę umartwienia i więcej modlitwy w tych dniach nam nie zaszkodzi. Zapraszam więc do duchowego prze█ życia Świąt Paschalnych.

Pawie i papugi Z idioedukacją dziś najlepiej walczyć samemu. Rozwijając zainteresowania, czytając, a przede wszystkim - będąc krytycznym I znowu zacznę od Barei. Jego bohaterowie albo nosili wąsy od „przedwojnia” albo pomimo „trustów”, „karteli” i „władzy kapitału” podziwiali jak się w Ameryce za samochodami kurzy. Społeczne marzenia, mity i ideały bardzo często sprowadzają się do dalekiego, lepszego miejsca, takiego jak mitologiczne Wyspy Szczęśliwe, albo starych, lepszych czasów, które już nie wrócą (Eden). Kiedy Polacy za czymś tęsknią, to jest to bądź przedwojen-

na Polska (a dla niektórych, niestety PRL), bądź Zachód, gdzie wszystko jest przecież lepsze. To także najkrótszy opis naszych aspiracji edukacyjnych. „Przedwojenna matura znaczyła więcej niż dziś doktorat”, „kiedyś absolwent szkoły oficerskiej miał większą wiedzę ogólną niż osoba dziś kończąca studia humanistyczne”, „zachodnie uczelnie lepiej przygotowują do konkurowania na rynku pracy”, „absolwent uczelni w USA kończy ją

wiedząc, jak się rozwijać przede wszystkim w swojej dziedzinie”. To kilka obiegowych opinii, pod którymi podpisze się bardzo wielu z nas. I są to opinie prawdziwe. Absolwent dobrego gimnazjum znał przed wojną łacinę i trochę grekę. Dziś rzadko je pamiętają absolwenci historii. Wystarczy zwrócić uwagę na ilość cytowań, wynalazków, rankingi, ale także rynek pracy, by stwierdzić, że z kolei nasze uczelnie nie są zbyt praktyczne. Problem leży jednak nie tylko w tym, że te dwie aspiracje są sprzeczne. Leży też w tym, że dogmatyzm lub bezmyślne powielanie bywają gorsze od faszyzmu. Edukacja sprzed niemal wieku odbywała się w zupełnie innych warunkach i – na wyższym poziomie – była dostępna wyse-

lekcjonowanemu gronu. Ceną masowości jest jakość – zdaje się przekonywać profesor Tomasz Nałęcz w rozmowie z „Konceptem”. Z kolei profesor Zdzisław Krasnodębski przekonuje, że jak małpować, to dobrze. Bezrefleksyjnie ściągając z Zachodu przede wszystkim zaadaptowaliśmy biurokrację akademicką i „testomanię”, natomiast zapomnieliśmy o uczeniu krytycznego myślenia, samodzielności intelektualnej, rozwijania zainteresowań. Czy grozi więc nam idioedukacja? Przyznam szczerze, że nie przepadam za takimi zbiorowymi tezami. Może po prostu na początek niech każdy z nas indywidualnie sprawi, by jemu i jego dzieciom nie groziła. Bo – jak pisze w tym numerze – doktor Rafał Matyja, wiele zależy od każdego z nas. █

Kopiowanie zachodnich wzorów odbija się nam czkawką socjolog, m.in. profesor uniwersytetu w Bremie

Święta Wielkanocne - co zrobić, aby przeżyć a nie przeżuć ks. Grzegorz Walkieiwcz

wiktor Świetlik

Prof. Zdzisław Krasnodębski

BARDZIEJ NIŻ NORMALNE tyczne. Zwłaszcza, jak się trafia na krewką uczennicę wyznającą zasady gender.

3

starter

Studenci niemieccy są uczeni samodzielnego uczenia, dyskutowania. W Polsce pokutuje szkolne podejście, które sprowadza się do udzielania schematycznych odpowiedzi na schematyczne pytania. W tym numerze Konceptu zastanawiamy się, czy nie grozi nam “idioedukacja”, czy wyższe uczelnie nie wypuszczają coraz słabiej wyedukowanych absolwentów? - Rzeczywiście w ciągu ostatnich lat upowszechnienie systemu szkolnictwa wyższego odbyło się kosztem poziomu. Do tego doszły reformy, wprowadzenie tzw. systemu bolońskiego, który przyczynił się do tego, że absolwenci są coraz gorzej wykształceni. Gdzie się zaczyna ten problem? - Młodzi ludzie zaczynają studia znacznie gorzej przygotowani przez szkoły niż kiedyś. Ucząc, w zasadzie nie możemy się odwołać do pewnej kanonicznej wiedzy, którą kiedyś posiadał każdy maturzysta. Mam na myśli podstawowe daty z historii Polski czy lektury kanonu literatury polskiej. Tak słabo przygotowany maturzysta wchodzi potem w system, który nie

pozwala nadrobić braków. Czas kształcenia jest sztucznie rozbity na dwa, zbyt krótkie okresy. To odpowiedź na potrzeby rynku, żeby jak najszybciej młodzi ludzie z zawodem trafiali do pracy. - Kształcenie w systemie 3+2 nie byłoby złe, gdyby studia dawały ogólne wykształcenie, rozwijałyby osobowość, stwarzały człowieka kulturalnego, który się potem zajmuje czymś innym. I gdyby reformowano szkolnictwo wyższe mając rozeznanie, jakich szuka się specjalistów. Ale tak nie jest. I rzeczywistość wygląda tak, że bardzo często absolwenci nie wynoszą ani wiedzy ogólnej, ani zawodowej. To dotyczy zwłaszcza wielu prywatnych, słabych uczelni, gdzie studenci udają, że chcą się uczyć, a wykładowcy udają, że chcą nauczać. Od lat wykłada pan w Niemczech. Jak w porównaniu z naszym zachodnim

sąsiadem wypada polskie szkolnictwo wyższe? - System boloński obowiązuje i tam, i też jest krytykowany. On miałby może sens, gdyby licencjat był np. 4-letni. A jeśli chodzi o różnice, po pierwsze to przygotowanie młodzieży do studiowania. Niemieckie szkoły uczą metodyki pracy, studenci już na pierwszych semestrach są w stanie napisać samodzielnie pracę, wiedzą gdzie szukać informacji. Kiedyś ustępowali polskim studentom, pierwszym rocznikom studiów, jeśli chodzi o wiedzę faktograficzną. Dziś to się wyrównało. Młodzi Polacy zaczynający studia nie mają wiedzy faktograficznej, wiedzy naukowej, często nie potrafią pisać esejów, szukać materiałów. Dlaczego tak się obniżył poziom wiedzy w Polsce? - Zaczęliśmy naśladować systemy zachodnie, liczą się testy, taka jest przecież matura. Wmawia się nam, że trzeba odejść od uczenia, które polega na pamiętaniu i zbieraniu informacji – nazwiska, daty, podstawowe fakty historyczne. Kiedyś dawała to szkoła PRLu. Przez pierwsze lata po 1989 roku, kiedy ten system edukacji przetrwał, było dobrze, potem zaczęto do tego odchodzić. Ale jednocześnie wcale nie rozwijano umiejętności samodzielnego działania, poszukiwania informacji, stawiania problemów.

Studenci niemieccy są uczeni samodzielnego uczenia, dyskutowania; pod tym względem polscy studenci są bardzo słabi. Tam student jest aktywny, jest partnerem dla profesora; w Polsce pokutuje szkolne podejście, które sprowadza się do udzielania schematycznych odpowiedzi na schematyczne pytania. Do tego doszedł upadek etosu studenta: studenci dramatycznie mało czytają, mało piszą – nie myślą problemowo, nie studiują tekstów. Do egzaminów uczą się z notatek, tuż przed nim. Nie mówię już o plagiatach. Typ studenta z pasją intelektualną w zasadzie prawie już nie występuje. A jak wypada polska kadra naukowa na tle zachodniej? - W Polsce długo była ona rozproszona, panowała plaga wieloetatowości, wielu ludzi niespecjalnie się rozwijało naukowo, za duże było - to się trochę zmienia w związku z niżem demograficznym - obciążenie dydaktyczne, nie było powiązania pracy dydaktycznej z naukową, co jest podstawą szkolnictwa wyższego. W związku z tym nie było także odpowiedniej opieki nad studentem. Kiedy kilka lat temu chwalono polski boom edukacyjny, myślałem, że to kraina absurdu i fikcji. Niestety w dużej mierze się █ to potwierdziło. Rozmawiała Anita Sobczak


4

5

temat numeru

temat numeru

Jak nie wyjechać ze zgrzewką wody, czyli jak kształcić i jak się kszt ałcić, a nie tylko wykuwać?

politolog, twórca i wieloletni prodziekan Wydziału Studiów Politycznych i kierownik Zakładu Studiów Politycznych w Wyższej Szkole Biznesu – National Louis University w Nowym Sączu

Po trzecie – jakość procesu kształcenia na studiach wyższych zależy od dwóch elementów, na które uczelnia nie ma żadnego wpływu. Od poziomu kształcenia w szkołach niższego szczebla oraz od reguł kształtowanych przez rynek pracy, świat mediów, mechanizmy awansu społecznego. Trudno przekonać studenta do poprawnego pisania, jeżeli wie on, że umiejętność ta jest powszechnie lekceważona „w dorosłym świecie”. Trudno wymagać ogłady i pewnej znajomości kultury wyższej, gdy jest ona w widocznej defensywie; jeżeli na forach poświęconych mediom, o Programie 2 Polskiego Radia uczestnicy dyskusji piszą, że jest to stacja dla segmentu 80+. Pożytek ze studiów w niewielkim stopniu zależy zatem od tego, czy w programie studiów umieścimy 30-godzinny kurs filozofii czy nie. Tak samo jak niewiele zmieni wprowadzenie obowiązku poszerzania – w ramach tych czy innych zajęć – wiedzy studentów o sztuce współczesnej czy i dość przypadkowy – poprzez tak trudne ważnych zjawiskach literackich. do zaprogramowania rzeczy jak wzorce osobowe wykładowców, sposoby formułowaZbieraj polisy! nia pytań i dyskutowania kontrowersyjnych Nie oznacza to jednak, że sprawę należy zagadnień, erudycyjne aspekty prowadzo- traktować jako z góry przegraną. Po pierwnych zajęć itp. Po drugie – studia nie sprowadzają się do słuchania tego, co ma do powiedzenia nauczyciel. Jakość studiów zależy w znaczącej mierze od poziomu całej grupy studiujących. Spora część nabywanych umiejętności, zachowań kształtowanych na uczelni to nie efekt pracy dydaktyka, ale procesów, które – poprzez pomoc koleżeńską, rywalizację, chęć dorównania innym – zachodzą w kręgu studiujących. Stąd mechanizmy selekcji studentów odgrywają ogromną rolę w kształtowaniu tzw. poziomu nauczania. Jeżeli uczelnia ma prestiż, może sobie pozwolić na ostrą selekcję w procesie rekrutacji, to znacznie ułatwia sobie pracę ze studentami.

Jeżeli chcemy, by polska elita składała się z ludzi wszechstronnie wykształconych, rozumiejących otaczający ich świat i korzystających z dorobku kultury, powinniśmy przestać oglądać się na instytucje, formalne procedury, programy nauczania. Zamiast dyskusji o tym, jakie przedmioty, w ramach których studiów powinny „zapewnić” oczekiwane rezultaty, warto pomyśleć o tym, jak pomóc tym studentom, którzy od studiów oczekują czegoś więcej niż zdobycia dobrze płatnego zawodu Wiele dyskusji o roli szkół wyższych w kształtowaniu wiedzy i postaw społeczeństwa przebiega tak, jakbyśmy mieli do czynienia z niezwykle sprawnym i precyzyjnym narzędziem, które można użyć do osiągnięcia raz zdefiniowanego celu. Tak jednak nie jest. Uniwersytet od lat jest zbyt bezwolny i chaotyczny w swoim działaniu, by można go było łatwo zinstrumentalizować. Nawet ustrój dysponujący silniejszymi narzędziami perswazji nie podporządkował go swoim celom. Dlatego każde pytanie o rolę szkolnictwa wyższego w kształtowaniu postaw studentów, w tym, co nazywa się kształceniem ogólnym, warto obarczyć kilkoma podstawowymi zastrzeżeniami.

Bez selekcji ani rusz

Po pierwsze przekazywanie czegokolwiek poza wąsko rozumianą wiedzą fachową odbywa się w sposób niesformalizowany

„Kóra” jest ok?

sze dlatego, że spora część kadry przekazuje – niekiedy nawet nieświadomie – treści, które formują pożądane zachowania studentów, rozbudzają ich ciekawość świata, mobilizują do osobistego wysiłku. Po drugie dlatego, że nadal spora część studentów jest otwarta na inne niż czysto „zawodowe” treści nauczania. Zdarzało mi się pożyczać dziesiątki książek studentom, którzy odkryli jakiś nieznany wcześniej świat. Radzić im co czytać dalej, rozmawiać na temat tego co przeczytali. Nawet wtedy, gdy studiowali zarządzanie, a książki dotyczyły najnowszej historii Polski. Nigdy nie wierzyłem w to, że studia dadzą się sprowadzić do tak zwanego procesu dydaktycznego. Ani jako student, ani jako wykładowca. Warto myśleć o studiach jako o okresie, w którym ważne jest to, jakie książki przeczytamy, o czym porozmawiamy z kolegami, jakie filmy zobaczymy i na jaki – nie przypisany naszym tokiem studiów – wykład zajrzymy. Studia są okazją do zbierania wielu „polis” na różne okazje. Jedne z nich przydadzą się w życiu zawodowym, inne dadzą nam oparcie towarzyskie. Jeszcze inne pozwolą na rozwijanie zaintereso-

Nigdy nie wierzyłem w to, że studia dadzą się sprowadzić do tak zwanego procesu dydaktycznego. Ani jako student, ani jako wykładowca. Warto myśleć o studiach jako o okresie, w którym ważne jest to, jakie książki przeczytamy, o czym porozmawiamy z kolegami, jakie filmy zobaczymy i na jaki – nie przypisany naszym tokiem studiów – wykład zajrzymy

Niezależne Zrzeszenie Studentów

Upomnieliśmy się o Was

Powstańcy warszawscy, żołnierze wyklęci i my – dzisiejsi studenci. Co nas łączy? Tak jak oni jesteśmy pierwszym pokoleniem wychowanym przez wolną i niepodległą Polskę. I to my dzisiaj upominamy się o nich. W całej Polsce trwa akcja „Upominamy się o Was” organizowana przez organizacje (głównie młodzieżowe) z całego kraju – między innymi Niezależne Zrzeszenie Studentów UW, Młodzi dla Polski, konkretnewartosci.pl, Patriotyczne Podlasie i KoLiber. Cel akcji to przypomnienie o żołnierzach wyklętych. Wyklęci to ci żołnierze polskiego państwa podziemnego, którzy po wejściu sowietów nie złożyli broni i walczyli dalej. Tym razem w lasach. Brutalnie rozprawiali się

z nimi funkcjonariusze KBW, UB i NKWD. Te służby doprowadziły do wielu pokazowych procesów, w których na śmierć skazywano ludzi związanych z podziemiem antykomunistycznym. Jedną z takich osób była 17-letnia sanitariuszka Danuta Siedzikówna, ps. „Inka”. Dla widzów “Czasu Honoru” – w ostatnim sezonie tego serialu jego bohaterowie są właśnie żołnierzami wyklętymi. Przez dziesięciolecia pamięć o podziemiu antykomunistycznym była fałszowana. Wystarczy nadmienić to, że mówiono o nich per „bandy”. Nie wspominając o tym, jakie plotki i pomówienia były stosowane wobec wyklętych. Chociażby Danutę Siedzikównę nazywano „krwawą Inką”, oskarżając ją o dokonanie mordu na funkcjonariuszach UB.

Mówcie mi, co chcecie, ale to, że to pokolenie dzisiejszych studentów „upomina się” o wyklętych jest znamienne. Nasze pokolenie – podobnie jak pokolenie Kolumbów – jest pierwszym wychowanym w wolnej Polsce. To my możemy zrobić, to czego oni zrobić nie mogli. Każdy z nas może mieć coś w sobie z tamtych bohaterów. My dzisiaj (przynajmniej na razie) nie musimy chwytać za broń, ani tym bardziej przelewać krwi. Dzisiaj musimy przelewać atrament. Walczyć pismem, słowem. Mówić i przypominać o ideałach i bohaterach. Zwłaszcza tych szczególnie zapomnianych i niewygodnych. Tak, abyśmy nie zawiedli, gdy przyjdzie dla nas moment historycznej próby. Tomasz Leś, NZS UW

wań, które mogą się okazać ważniejsze i ciekawsze niż praca zawodowa.

Łatwa i trudna woda

Możliwość kontaktu z różnymi, czasami nawet nieco ekscentrycznymi ze studenckiego punktu widzenia, wykładowcami jest szansą na dowiedzenie się pewnych rzeczy szybciej, z mniejszym ryzykiem błędu. Zwłaszcza jeżeli chce się stawiać pytania, prosić o wyjaśnienia, być otwartym na rady. To tylko okazja. Niestety wielu studentów przypomina ludzi, którzy dowiedziawszy się o tym, że w supermarkecie można skorzystać z 50-procentowej promocji na wszystkie towary pakują do wózka kilkanaście zgrzewek wody mineralnej i czym prędzej opuszczają sklep. Z poczuciem satysfakcji z łatwo „zarobionych” pieniędzy. Przekazywanie wiedzy i umiejętności to nie tylko nadawanie komunikatów. Wiele zależy od tego, jaki jest popyt po stronie studenta. Czego oczekuje od studiów, od zajęć, od wykładowcy. Jeżeli jest nastawiony na proste i łatwe transakcje, bardzo trudno będzie go przekonać do czegoś więcej. Jeżeli jednak podejmie grę, zachowa się pomysłowo i aktywnie, to na pewno nie wyjedzie z wózkiem załadowanym wodą mineralną. █

foto flickr.com/stuartpilbrow

Dr Rafał Matyja

Przedwojennej edukacji nie da się powtórzyć Prof. Tomasz Nałęcz

Awans edukacyjny Drugiej Rzeczpospolitej był ogromny, ale trzeba pamiętać, że startowano z bardzo niskiego poziomu, dużo niższego niż po 1989 roku

profesor historii, Jaką wiedzą mógł się pochwadoradca lić absolwent przedwojennej wyżPrezydenta RP szej uczelni? - To była wiedza rozległa i znaczna, ale od razu powiedzmy, że zupełnie nieporównywalna do dzisiejszej - dziś wiedza o świecie, o różnych zjawiskach jest znacznie obszerniejsza. Przestrzegałbym więc przed łatwymi porównaniami, bo porównujemy rzeczy nieporównywalne. Dlaczego? - Trzeba zwrócić uwagę na astronomiczne różnice, jeśli chodzi o grupę studiującą. Przed wojną studiowało nawet nie kilka procent populacji. To była bardzo wąska grupa z górnej warstwy społeczeństwa. Dziś studiuje 50 kil-

ka procent populacji. Gdybyśmy dziś porównywali poziom wiedzy podobnego odsetka młodzieży - a to jest młodzież najzdolniejsza, wychowująca się w środowisku doceniającym wykształcenie – to porównanie wypada absolutnie na korzyść współczesnej młodzieży. W powszechnym przekonaniu wykształcenie przedwojenne jest nieosiągalnym niemal ideałem. Studenci to była elita, a tamten absolwent to był intelektualista w pełnym tego słowa znaczeniu, czego o współczesnych absolwentach powiedzieć nie można. - Nie zgadzam się z tym. Wówczas był zupełnie inny poziom wykształcenia. Za człowieka starannie wykształcone-

go, inteligentna pełną gębą uchodził maturzysta. Już za człowieka obytego uchodził taki, który skończył pełen kurs szkoły podstawowej, bo w wielu szkołach wykształcenie kończyło się na 4 klasie. Zgoda zatem jedynie co do pozycji społecznej tych ludzi. XX-lecie międzywojenne to nie był złoty wiek. W nauce także. Wyższych uczelni było kilka, a nie kilkaset jak obecnie, a i poziom nauczania na nich trudno porównywać z obecnym. Kadra naukowa w zaborze rosyjskim i pruskim była wręcz tępiona. Swobodny rozwój środowiska naukowego był możliwy w Galicji, tam były polskie uczelnie, tam funkcjonowała polska elita, ale Galicja to był kraj zacofany, rolniczy, mieszczański. Polskie wyższe uczelnie były tworzone w oparciu właśnie o uczelnie galicyjskie, awanse profesorskie były pośpieszne, studenci w pierwszych latach przychodzili prosto z okopów, szkolnictwo średnie też dopiero organizowano. Wiele mówi się, że współczesna nauka jest niedofinansowana, ale niedostatek finansów w jeszcze większym stopniu

doskwierał tamtemu szkolnictwu. Ono zresztą dlatego było takie elitarne, bo opierało się na czesnym. Awans edukacyjny w II Rzeczpospolitej był ogromny, ale startowano z bardzo niskiego poziomu. Nieporównywalnie niższego niż w 1989 roku. Pana zdaniem szkolnictwo wyższe w Polsce jest w dobrym stanie? - Oczy w iście jako profesor w yższej uczelni potrafiłbym zgłosić szereg uwag, ale nie patrzę na całość przez ciemne okulary. Przede wszystkim widzę ogromny rozwój; a niestety zawsze za masowość płaci się pewnym spłyceniem. I tak jest w przypadku współczesnych szkół wyższych. Ale nie mam najmniejszych wątpliwości, że te kilkanaście procent ze wszystkich studiujących to młodzież, której nie da się pod żadnym względem porównać do tej sprzed wojny. Pewnie bym wiele zmienił w naszym systemie, ale rozdzieranie szat, że tak źle jeszcze nigdy nie było, jest nieuzasadnio█ ne i niesprawiedliwe. Rozmawiała Anita Sobczak


7

6

ekonomia i praca Przyjazna ekonomia dla studentów i absolwentów uczelni wyższych w Polsce

Szelest kontra 4 gramy plastiku Karol Jedliński, dziennikarz gospodarczy, publikuje na łamach „Pulsu Biznesu” Każdego dnia przybywa w Polsce 4 tys. kart płatniczych, które wypierają gotówkę z naszych portfeli. Czy i o jakie karty warto pomnażać naszą finansową talię? Nad Wisłą, Odrą i Bugiem szelest banknotów i brzęk monet słychać coraz ciszej – z roku na rok przybywa bowiem kart płatniczych w portfelach Polaków. Według danych Narodowego Banku Polskiego, używamy obecnie 34 mln kart płatniczych, co roku przybywa ich około 1,5 mln. Co kwartał przy pomocy kart wydajemy i wypłacamy z bankomatów 30 mld zł. Liczby nie kłamią - płacenie bezgotówkowe w dużych miastach staje się dość powszechnym zjawiskiem, jednak wciąż kilka milionów Polaków jedynie sporadycznie używa plastikowego pieniądza. Dlaczego? Rzecz zamyka się właśnie w kwestii pieniądza, a dokładnie jego kosztów. Na pierwszy rzut oka, karta płatnicza pod kątem kosztów utrzymania zawsze przegra z gotówką w kieszeni. W końcu do zarządzania gotówką nie trzeba osobnej umowy z gwiazdkami i drobnym druczkiem, ukrytych bądź nie opłat, prowizji, konta – wystarczy odpowiednio pojemny portfel. Tyle, że takie podejście to jak porównywanie kosztów jazdy samochodem do spaceru. Co nie znaczy, że ważąca kilka gramów karta jest panaceum na kwestie związane z zarządzaniem osobistymi wydatkami. Bank płaci klientowi - Pieniądze to karta kredytowa ubogich – tak o plastikowych pieniądzach mówił Marshall McLuhan. Gdyby kanadyjski filozof mówił o Polsce, powinien raczej zrobić uwagę o kartach debetowych. To właśnie debetówki zawładnęły polskim rynkiem i stanowią cztery na pięć kart. Reszta to karty kredytowe, które jeszcze kilka lat temu miały niemal połowę udziałów w liczbie wszystkich kart płatniczych nad Wisłą. Skąd te przetasowania? Z ceny oczywiście. Karty debetowe wydawane są do rachunków bankowych, których aktywacja i prowadzenie może nie kosztować nawet złotówki. Taka karta pozwala na bezprowizyjne korzystanie ze wszystkich bankomatów w Polsce, darmowe przelewy i płatności zbliżeniowe. Co więcej, część banków oferuje nawet zwroty części wydatków, poniesionych za pomocą karty debetowej. Dlaczego? Rynek bankowości indywidualnej jest w naszym kraju bardzo konkurencyjny i każdy z graczy walczy o klienta wszelkimi sposobami. Byle tylko zachęcić go powierzenia żywej gotówki, którą następnie bank obraca m.in. na rynkach finansowych. Instytucje finansowe

zarabiają także na usługach dodatkowych, czyli np. kredytach i pożyczkach oferowanych posiadaczom rachunków bankowych. Klient płacze bankowi Zupełnie inaczej wygląda rynek kart kredytowych, którymi Polacy zachłysnęli się w początkach XXI wieku. Z 11 mln w 2009 r. zostało ich ledwie 4,3 mln. Ten spadek nie jest odzwierciedleniem nagłej zmiany strategii banków, bo te, najwyższe marże osiągają właśnie na kartach kredytowych. Tu decyzję znów podjęli Polacy, wspierani przez zmianę przepisów, nakazującą bankom pokazywać wszystkie poukrywane dotąd opłaty i jasno informować o stopie procentowej, zaszytej w plastikowej walucie. W trudniejszych gospodarczo czasach okazuje się, że karta kredytowa to produkt głównie dla osób zamożnych lub bardzo zdyscyplinowanych. Wciąż można wybrać sobie platynową lub czarną kartę kredytową, której sama obsługa kosztuje kilka tysięcy złotych rocznie. W ramach usług dodatkowych dostaje się wtedy np. dostęp do klubów dla VIP-ów czy ekstra ubezpieczenia. Należy jednak pamiętać, że każda z tych usług obłożona jest bankową marżą, pobieraną za sam fakt wysokiego limitu kredytowego na karcie (np. 100 tysięcy złotych) i prestiż posiadania kilku gram prostokątnego tworzywa w kolorze platyny. Nic dziwnego, że większym wzięciem cieszą się karty kredytowe wydawane za darmo. Jednak i tu darmowość ma swoje znaczące ograniczenia. W większości banków opłaty za obsługę karty są niepobierane tylko w jednym przypadku – gdy wydajemy za pomocą kredytówki naprawdę spore sumy miesięcznie, rzędu 2-4 tys. zł. Ci, którzy karty kredytowej używają sporadycznie, szybko zauważą, że „0 zł” to zwykle marketingowy chwyt i muszą przygotować się na opłaty rzędu 100-200 zł rocznie. Do tego każda karta kredytowa to pułapka przy bankomacie. Prowizje za wypłatę pieniędzy z maszyny potrafią sięgać 3 proc. pobieranej kwoty i przy minimalnej marży 10 zł. A więc np. wyciągając 50 zł kredytówką z bankomatu zostanie naliczona dodatkowa opłata wysokości właśnie 10 zł.

Ci, którzy karty kredytowej używają sporadycznie, szybko zauważą, że „0 zł” to zwykle marketingowy chwyt i muszą przygotować się na opłaty rzędu 100-200 zł rocznie

Bezlitosne kalkulatory Jeśli jesteś mniej zdyscyplinowany finansowo, powinieneś też pomyśleć o ryzyku wpadnięcia w spiralę zadłużenia. Zwykle banki oferujące karty kredytowe dają 40-58 dni na spłatę zadłużenia bez naliczania odsetek. Te dwa miodowe miesiące polegające na wydawaniu nieswoich pieniędzy skończą się nieprzyjemnym powrotem do twardej, finansowej rzeczywistości, jeśli przekroczymy termin spłaty kredytu bez odsetek. Wtedy w ruch idą bankowe kalkulatory, w najlepszym wypadku naliczą niecałe 12 procent oprocentowania, są jednak i takie karty kredytowe, gdzie standardem jest 17 procent. Ryzyka nagłego skoku zadłużenia nie nio-

są za sobą karty debetowe, jednak i one mają tzw. miękkie koszty, które niejako przyklejone są do każdego rodzaju karty płatniczej. Głównym z nich jest luźniejsza dyscyplina finansowa, pojawiająca się w przypadku płacenia plastikiem. Badania naukowe udowodniły intuicyjny domysł, że płacenie gotówką oznacza podejmowanie bardziej racjonalnych decyzji zakupowych. Niektórzy zwracają także uwagę na m.in. nagłaśniany w mediach proceder skimmingu czyli nielegalnego kopiowania danych z pasków magnetycznych kart i wykorzystywania ich do czyszczenia kont. Owszem problem istnieje, ale dotyczy promila kart będących w użyciu. Znacznie większe jest ryzyko, że ktoś zdo-

będzie naszą kartę i - zanim zdążymy ją zablokować - dokona szeregu mikropłatności metodą zbliżeniową, niewymagającą podania kodu PIN. Jednak powiedzmy sobie szczerze: w erze plastikowego pieniądza, to noszenie przy sobie sporej gotówki jest najbardziej ryzykowną formą zarządzania swoim majątkiem.

Cykl powstaje we współpracy z Narodowym Bankiem Polskim w ramach programu edukacji ekonomicznej

Wywiad z Adamem Czyżewskim, głównym ekonomistą PKN Orlen

korporacyjny nie musi być nudny! Tym, co odróżnia wiedzę od poglądów, jest merytoryczne uzasadnienie, a na to już 140 twitterowych znaków nie wystarczy. Stąd pomysł na blog – luźniejszy, subiektywny, ale też inspirujący czytelnika do własnych przemyśleń

ORLENu i chętnie potem tą wiedzą dzielę się na blogu. Staram się również tłumaczyć podstawowe zagadnienia ekonomiczne z szeroko rozumianej branży energetycznej. Z tego właśnie powodu prowadzimy comiesięczną stałą sekcję „ ABC cen ropy naftowej i paliw”, która w trochę innej formie – pytań i odpowiedzi – ma za zadanie przybliżyć podstawowe zasady funkcjonowania naszego biznesu. Oczywiście

ORLEN w działaniach społecznościowych wykorzystuje cały wachlarz narzędzi - od Twittera po fanpage marek na Facebooku. Czemu zdecydował się Pan na założenie akurat bloga, a nie konta w którymś z popularnych portali? To prawda, aktywność ORLENu w nowych mediach jest wysoka, dużym powodzeniem cieszą się nasze publikacje o tematyce marketingowej, promocyjnej, a nawet ekonomicznej. Mój pomysł na blog jest związany z charakterem i efektami mojej eksperckiej pracy. Dzisiaj dysponujemy w ORLENie ogromnym potencjałem zintegrowanej wiedzy o globalnym rynku energii, którą gromadzimy z myślą o wykorzystaniu w celach strategicznych i biznesowych. Ale wiedzy nie da się budować w izolacji. W tym obszarze konieczne jest wystawianie się na widok publiczny i poddanie merytorycznej opinii. Wykorzystujemy w tym celu seminaria naukowe, konferencje i wykłady a także publikacje w prasie i obszerniejsze formy, takie jak raporty. W końcu przyszła pora na sieć. Tu ważna była forma, która pozwalałaby na systematyczne przekazywanie wiedzy, nie tylko o rynku rafineryjnym ale szerzej, o globalnym sektorze energii i powiązanych zagadnieniach ekonomicznych. O niektórych z nich po prostu nie da się opowiedzieć i napisać w bardzo krótki sposób. Czemu? Przecież taki jest właśnie trend. „Ćwierkają” na twitterze ekonomiści, sportowcy, politycy… Zgadza się, ale tym, co odróżnia wiedzę od poglądów, jest merytoryczne uzasadnienie, a na to już 140 znaków nie wystarczy. Moim celem jest edukacja, a do tego bardziej odpowiednia jest tradycyjna forma bloga, w której wpisy mają formę esejów. Pasuje to też do edukacyjno-informacyjnej idei nowej platformy Koncernu, którą znaleźć można pod adresem www. napedzamyprzyszlosc.pl. Zresztą ORLEN jest już obecny na Twitterze, nie jako sama marka, bo profil prowadzi szef strategii – Andrzej Kozłowski @KozlowskiORLEN. Na bieżąco przekazuje nie tylko informacje o Grupie ORLEN i branży ale również co dzieje się na moim blogu. W ten sposób, moim zdaniem, dobrze wypełniamy przestrzeń nie zagospodarowaną jeszcze przez inne profile obecne w mediach społecznościowych, wykorzystując przy tym narzędzia jakie one nam oferują.

Czy przygotowując tematy tekstów kieruje się Pan chęcią trafienia w zainteresowania czytelników, czy też za priorytet stawia Pan sobie zaadresowanie problemów najpilniejszych i najważniejszych w danym momencie? Muszę przyznać, że nie mam z góry ustalonego planu wpisów na najbliższe parę miesięcy. Najczęściej staram się nawiązać do aktualnych problemów, które omawiane są nie tylko w naszej Spółce, ale również na wielu konferencjach i spotkaniach. Często również uczestniczę w panelach dyskusyjnych i debatach jako przedstawiciel

za każdym razem przed publikacją tekstu zadaję sobie także pytanie czy może on zainteresować moich odbiorców. Nie bez przyczyny mówi się przecież, że zainteresowanie czytelników blogiem jest tak duże, jak zainteresowanie autora bloga swoimi czytelnikami. Blogi powszechnie kojarzą się z tematami o mniejszym ciężarze gatunkowym, a dyskusja na tematy ekonomiczne toczy się raczej na łamach tradycyjnych mediów. Czy w Pana ocenie w internecie jest miejsce na tak poważne tematy?

Jednym z największych atutów Internetu jest fakt, że każdy łatwo odnajdzie w nim coś dla siebie. Kształt bloga zależy w 100% od jego autora, więc ewentualnych ograniczeń nie poszukiwałbym tu w formie przekazu, a raczej w zainteresowaniu liderów opinii akurat tą formą. Faktycznie, wśród najpopularniejszych polskich blogów przeważają te o tematyce rozrywkowej, nie znaczy to jednak, że tylko takowe istnieją. Podobnie wygląda sytuacja w świecie prasy – choć najpoczytniejszym w tej chwili dziennikiem jest tabloid, osoby interesujące się otaczającym je światem sięgają po tytuły o charakterze gospodarczym czy tygodniki opiniotwórcze. Ze wszystkich mediów społecznościowych, blog pozwala na publikację tekstów najobszerniejszych, a więc daje możliwość dokładniejszego wytłumaczenia nieznanych powszechnie zagadnień. To siłą rzeczy sprawia, że jest wspaniałym medium do omawiania tematów analiz poważniejszych, bardziej zawiłych. Wystarczy spojrzeć na teksty blogerów Huffington Post, żeby przekonać się, że publikacje blogowe mogą dotyczyć zarówno hobby i rozrywki, jak i najtrudniejszych zagadnień społecznych czy politycznych. Blogi korporacyjne zwykle skupiają się na życiu firmy, skąd pomysł na stworzenie platformy edukacyjnej oraz publikację tekstów o charakterze gospodarczym, często bez bezpośredniego zawiązku z działalnością PKN ORLEN? Jako największa polska firma i jeden z największych koncernów europejskich czujemy się zobowiązani do dzielenia się zdobywanym każdego dnia doświadczeniem, niepisaną wiedzą, będącą zaczynem wiedzy formalnej, akademickiej. Co dość oczywiste, szczególnie mocno angażujemy się w debatę w dziedzinie ekonomii i gospodarki – uważamy, że dostarczając decydentom najwyższej jakości analiz oraz edukując społeczeństwo podnosimy jakość dyskursu publicznego w tej dziedzinie z korzyścią dla nas wszystkich. Prowadząc od przeszło 4 lat projekt Future Fuelled by Knowledge w ramach którego organizujemy konferencje, debaty oraz przygotowujemy raporty eksperckie na najważniejsze tematy społeczno-ekonomiczne, wypracowaliśmy duży kapitał wiedzy, który w naszej opinii powinien być udostępniony jak najszerzej. Tak powstała platforma online, umożliwiająca wszystkim zainteresowanym swobodny dostęp do wypracowanych w tym czasie materiałów. Naturalnym kierunkiem rozwoju wydało nam się stworzenie miejsca, w którym moglibyśmy dzielić się nie tylko danymi czy ideami wypracowanymi w czasie naszych spotkań, ale także praktyczną wiedzą, odnoszącą się do aktualnych wydarzeń, podaną w sposób nieco luźniejszy, subiektywny. Właśnie dlatego nie jest to kolejny blog korporacyjny, relacjonujący wydarzenia z życia firmy, a raczej miejsce służące wymianie wiedzy i inspirujące █ do własnych przemyśleń. Rozmawiał: Mariusz Chłopik


8

turystyka

Kraków na wiosnę przyszłość. Planów, które były zbyt wielkie, aby kiedykolwiek, realnie ujrzeć światło dzienne” - pisze w swojej książce Witold Gadowski, jeden z krakowskich autorów. Jako, że wiosną w Krakowie tego czasu jakby więcej, zastanówmy się jak i gdzie go ciekawie wykorzystać, by z czystym sumieniem zostawić sobie trochę na „słodkie marnotrawienie”.

Bez rozkładu

Kiedy mamy chwilę wolnego w ciągu dnia a pogoda nie pozwala na powrót do domu i spędzenie kolejnych godzin z amerykańskim serialem, rozwiązaniem może być wizyta na dachu (dokładniej kawiarni tam będącej) Krakowskiej Akademii Muzycznej. Obserwacja z góry okien starych kamienic przy Rynku, sączenie kawy i opowiadanie sobie wymyślnych historii mieszkańców owych budynków, pewnie wpisuje się w czasu marnowanie, ale daje dużo przyjemności. Spacer wzdłuż Wisły, zaliczając Podgórze, Kazimierz i Wawel zawsze wydawał mi się przereklamowany. Choć po pierwszym takim zmieniłem zdanie (a miał on miejsce trzy i pół roku po moim przyjeździe do Krakowa), uważam, że wciąż niedoceniane są spacerowe atrakcje podkrakowskie. Ojcowski Park Narodowy – bus z centrum, trzy złote bilet, dwadzieścia minut drogi i pozbywamy się smogu zyskując siatkę szlaków i zielonych przestrzeni. Warto też pamiętać o możliwości spędzenia czasu przy grillu. Miasteczko studenckie, kopiec Kraka to tylko niektóre miejsca, gdzie zapach kiełbasek unosi w niemal każdy, słoneczny dzień.

Z kalendarzem

Kiedy już uznamy, że limit czasu „słodko zmarnotrawionego” został wyczerpany, warto spojrzeć w kalendarz krakowskich wydarzeń. Wiosną rodzą się pomysły na dziesiątki imprez. Przez całą wiosnę trwa Festiwal Teatrów Studenckich, czyli studenci dla studentów na scenie. Entuzjaści jazzu w kwietniu mogą usłyszeć znakomitych muzyków w czasie festiwalu „Starzy i młodzi, czyli jazz w Krakowie”. Jeśli lubimy spróbować nietypowych potraw i napić się przy tym dobrego wina, odwiedzamy Festiwal Spowalniania Czasu, a lubiących nietypowe miejsca i obejrzenia dobrego filmu warto zaprowadzić do Krakowskiego Ogrodu Sztuki. Dużą popularnością cieszą się ostatnio w Krakowie gry miejskie. W kwietniu można spróbować swoich harcerskich umiejętności i dedukcji Sherlocka Holmesa w odkrywaniu początków Uniwersytetu Jagiellońskiego. Krążą plotki, że Smok Wawelski będzie sprzedawał pomocne wskazówki.

Ojcowski Park Narodowy – bus z centrum, trzy złote bilet, dwadzieścia minut drogi i pozbywamy się smogu

Barbara Acher -Chanda antropolog kultury, dziennikarka

Dbając o formę

Sport w Krakowie ma się całkiem dobrze. Zarówno od strony kibica, który znajdzie drużyny od piłkarskich aż po futbol amerykański, jak również entuzjasty aktywnego spędzania czasu. Biegacze i rolkarze (czy jest takie słowo?) na brak tras narzekać nie mogą. Choć nieraz przekląłem pod nosem, kiedy na plantach uderzał o mnie rozpędzony rowerzysta, popieram i podziwiam tego typu aktywności. A propos rowerzystów, spotkałem ostatnio jednego z moich wykładowców, który w radością zakładał kolarski kask. Zapytałem – Już czas na rower? Odparł krótko – Jasna sprawa! Przecież █ już wiosna!

foto wikipedia

Dawid „Uwielbiał ten szczególnie krakowski rytuał, polegający Kaczmarczyk na słodkim marnotrawieniu czasu i snuciu planów na Student piatego roku dziennikarstwa na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawla II w Krakowie

9

lajfstajl

Narty przed Wielkanocą

Bezkarne hulajnogi Myślisz, ze hulajnoga to zabawka dla dzieci? Jeśli tak, to jesteś wyjątkowo odporny na przyswajanie informacji. Dlaczego? Rozejrzyj się wokoło i… hulaj, hulaj ile sił

Hulając nad Wisłą

W Polsce boom na hulajnogi dopiero się zaczyna. Pierwszymi odbiorcami były dzieci, ale jak twierdzi Jakub Olszewski ze sklepu hulajnogi.com. pl, z roku na rok rośnie liczba dorosłych użytkowników hulajnóg. – Klient dorasta. Rodzice, którzy kupują hulaj-

Z tym, że w Polsce rośnie zainteresowanie hulajnogami zgadza się też Waldemar Kosałka, ze sklepu hulajnogi.pl. Z każdym rokiem stają się coraz bardziej popularne, a dzięki dużej ofercie na rynku można wybrać coś pod swoje potrzeby. Zapewne poziom sprzedaży czy zainteresowania hulajnogami nie dorównał jeszcze

Przepis jest prosty: koła, deska do stania, kij do trzymania – tak w wielkim uproszczeniu wygląda hulajnoga. Tak też wyglądały praprababki dzisiejszych hulajnóg. Według miłośników tego środka transportu, hulajnogi pojawiły się w końcu XIX w. na osiedlach przemysłowych, gdzie sklecone z drewna, wrotek czy elementów zdezelowanych rowerów służyły dzieciom do zabawy. Powoli elementy drewniane zaczęto zastępować bardziej wytrzymałymi, metalowymi lub tańszymi – plastikowymi. Z czasem zalety pojazdów – szybkość, poręczność - dostrzegli i dorośli. I tu historia zaczyna się komplikować, bo ojców współczesnej hulajnogi jest wielu – zależnie od modelu. Idea mniej więcej taka sama – wytwarzane z wysokiej jakości materiałów hulajnogi miały ułatwić przedostanie się ze środka komunikacji do biura, szybki transport po fabryce, być lekkie i proste w obsłudze.

Po mieście z doskoku

stanisław małolepszy

A teraz uwaga! Jeśli jeździsz na nartach i chcesz skorzystać z ostatnich dni taniej jazdy w Bormio to musisz zrobić to natychmiast, spakować się dokładnie teraz, zadzwonić zarezerwować nocleg i jechać Dlaczego wiosną nie jechać na lodowiec, a do włoskiego kurortu, w którym kilkakrotnie były rozgrywane mistrzostwa świata? Po pierwsze dlatego, że wielu tras takich jak w Bormio nie znajdziemy niemal nigdzie w Alpach i nigdzie w Dolomitach. Sprawny system kolejek i kanap wiosną mało zatłoczonych, wywozi nas na ponad

3 tysiące metrów, z których kilkoma trasami – w tym tymi znanymi z pucharów świata, z powodzeniem pojedziemy ustawiając narty na krawędziach i nie ryzykując, że za sekundę dojdzie do morderczego zderzenia z innym narciarzem, albo, że z wąskiej nartostrady wpadniemy w przepaść. Osoby lubiące zjechać z trasy i poje-

chać na dziko, też nie będą narzekać. Bormio to raj dla „frirajdowców”. Pieniądze to nie wszystko, ale w tym przypadku są nie bez znaczenia. Kilkuosobowy apartament w Bormio, lub którejś z pobliskich miejscowości znajdziemy dziś nawet poniżej 2000 złotych. Nie dość tego, negocjując cenę spania (konieczność) postarajmy się kupić jak najtańsze karnety. Taka możliwość to efekt polityki włoskiego rządu, który dopłaca do narciarstwa wspierając w ten sposób turystyczną bazę noclegową. Oszczędności to nie koniec, w pobliskim Livigno zatankujemy na jednych z najtańszych w Europie stacji benzynowych i kupimy kosmetyki i alkohol w cenach, na wspomnienie których łza się w oku kręci – pamiętających stare, dobre strefy wolnocłowe sprzed ładnych paru lat.

Słabości Bormio? W przypadku zmotoryzowanych to dojazd. Warto wcześniej sprawdzić dostępność tunelu prowadzącego ze Szwajcarii do Livigno, w którym ruch wahadłowy puszczany jest w każdą ze stron po około 8 godzin! Jeśli się spóźnimy, czeka nas czasochłonna przeprawa przez góry. Specyfika Bormio? Język polski na każdym kroku. Może i komuś z kompleksami to przeszkadza, ale włoscy hotelarze są co do tego zgodni, że Polacy są dziś jednymi z najlepszych i kulturalniejszych turystów. Polacy ani na hotelarzy, ani na przygotowanie tras, ani na ceny w Bormio też nie narzekają. Przynajmniej na koniec sezonu. Bo już pod koniec roku, znowu zrobi się tu dużo █ drożej.

foto Wikimedia (2)

Hulajnogi sprawdzają się znakomicie w miastach. Zwłaszcza te składane. Wystarczy kilka kopnięć i dystans do pokonania skraca się znacząco. Wyskakujesz z autobusu, wskakujesz na hulajnogę. Potem krótka jazda i jesteś na wydziale. To proste. Tłok na chodniku nie stanowi problemu – z hulajnogi można szybko zeskoczyć, łatwo się ją zatrzymuje. A kiedy droga jest pusta, pozwala naprawdę szybko się przemieszczać. I to nie tylko po ulicach. Coraz więcej firm, zwłaszcza zakładów przemysłowych wprowadza hulajnogi jako środek wewnętrznego transportu, pozwalającego oszczędzić czas i siły pracowników. W Polsce zalety hulajnóg docenili między innymi pracownicy Centrum Nauki Kopernik, którzy na co dzień przemieszczają się w ten sposób po budynkach. - Mamy tu duże przestrzenie. W ten sposób jest wygodniej, efektywniej, przyjemniej – tłumaczy Katarzyna Nowicka, rzecznik prasowy Centrum.

Jazda na hulajnodze rozwija mięśnie nóg, pleców, brzucha. Te zalety zaczęli wykorzystywać narciarze biegowi, triathloniści czy biegacze, wprowadzając do treningu jazdę na specjalnych hulajnogach

W garniturze i w trampkach gacze, wprowadzając do treningu jaz-

W USA, Australii, Wielkiej Brytanii, Szwajcarii czy krajach skandynawskich nikogo już nie dziwi elegancki mężczyzna czy kobieta mknąca przez miasto do pracy. Zresztą na miejskich dojazdach nie kończy się kariera hulajnogi. Okazuje się, że hulanie to świetny sposób na poprawienie kondycji i rozwój mięśni. Tu nie ma lekko – jazda na hulajnodze rozwija mięśnie nóg, pleców, brzucha. Te zalety zaczęli wykorzystywać narciarze biegowi, triathloniści czy bie-

dę na specjalnych hulajnogach. Zresztą sposobów na zastosowanie hulajnóg jest wiele, niemal tyle, ile oferowanych modeli. Są więc rozwiązania z dużymi pompowanymi kołami, dla tych, którzy lubią sport na łonie natury. Modele wyczynowe pozwalające na niewiarygodne akrobacje. Dla miłośników zimowych sportów jest nawet wersja z płozami pozwalająca sunąć na śniegu. Nie mówiąc już o wersjach spalinowych czy elektrycznych.

nogi dla swoich dzieci kupują i dla siebie, żeby móc szybciej reagować na to, co się dzieje z dzieckiem - tłumaczy. Jak twierdzi, hulajnóg nie trzeba reklamować. Sklep działa głównie w sieci. Za jedną wysłaną hulajnogą idą wkrótce następne – pod sąsiednie adresy. Jazda na hulajnodze to sport bez ograniczeń. - Przychodzą do nas panowie w garniturach i proszą o taką, jak kolega z biura kupił. Przychodzą osoby niepełnosprawne, które nie mogą jeździć na rowerze, osoby starsze. Nasz najstarszy klient ma 70 lat – wylicza Jakub Olszewski.

temu z krajów zachodnich, ale myślę, że idziemy w dobrym kierunku, aby jeszcze bardziej spopularyzować hulajnogi także w naszym kraju.

Pędząc ponad prawem

Czy hulajnogi mogą wygrać konkurencję z rowerami? Zdaniem ich miłośników, jak najbardziej. Przynajmniej w mieście. Są bardziej mobilne, łatwiejsze w manewrowaniu, można nimi wjechać tam, gdzie samochód czy rower nie może. I co najważniejsze – hulajnoga jest „bezkarna” tam, gdzie prowadzącym rowery czy samochody grozi mandat. W myśl przepisów prawa o ruchu drogowym osoba poruszająca się na hulajnodze jest pieszym. Ze wszystki█ mi tego konsekwencjami.


recenzja

socjolog, dziennikarz telewizji Biełsat

Maslowska+Rubik? Poland? WHAT THE FUCK

Niby od lat mówi się o globalnej wiosce, i że kultura, szczególnie ta rozrywkowa, robi się coraz kosmopolityczna i jednorodna. Nie ma się co dziwić, światowy przemysł nie musi dzięki temu marnować sił i środków, by domyślić się co w poszczególnych krajach ludzie lubią, skoro show biznes sprawia, że lubią z grubsza to samo. Wystarczy popatrzeć na kanały muzyczne – czy polski, czy amerykański w teledyskach śpiewają o tym samym na tle takiej samej stylistyki – przewidywalnej do wyrzygania. Dlatego ostatni projekt muzyczny Doroty Masłowskiej, a konkretnie nagrana razem z supermodelką Anją Rubik piosenka „Chleb” wywołało sporo zamieszania nawet w zagranicznych mediach zajmujących się modą, „szoł bizem” i „lajfstajlem”. Okazało się bowiem, że kultura polska odpowiednio podana może wywoływać efekt kosmicznego zdumienia. Bo oto super znana supermodelka od Chanel i Diora ubrana w badziewną futrzaną kamizelkę, mini, białe kozaczki i kiczowatą tiarę bierze udział teledysku do piosenki mocno osadzonej w prowincjonalnej polskiej rzeczywistości blokowisk. Banalna opowieść o tym, że „dresiara” zakochuje się w „dresiarzu”, a on zamiast odwzajemnić jej uczucie, sprzedaje jej maszynę do pieczenia chleba swojej chorej matki podlana lekko psy-

z treścią, która jest tak dla nich niezrozumiała jak egipskie hieroglify dla XIX-wiecznych lingwistów. Teksty o piosence Masłowskiej publikowane w anglojęzycznej prasie można sprowadzić do wyrażenia: WHAT THE FUCK? Tak jak XIX-wieczni romantycy usiłowali włączyć polską ludowość do kultury europejskiej, autorka „Wojny polsko-ruskiej….” wydźwignęła prowincjonalne wzruszenia i egzystencjalne problemy polskiego wielkomiejskiego proletariatu na nieosiągalny Parnas światowego show-bizu. I chwała za to Dorocie Masłowskiej. Niech wiedzą na tym Zachodzie, że między Odrą i Bugiem █ jest takie coś.

chodelicznym i absurdalnym losem staje się dla zachodnich dziennikarzy punktem wyjścia dla spekulacji rodem z kosmosu. O teledysku rozpisywały się szeroko tak znane media jak Huffington Post, Vogue, Harper’s Bazaar, Grazia itp. Wyobraźmy sobie: Polska XXI wieku - w końcu kraj w centrum Europy, zielona wyspa w erze nieograniczonej komunikacji i wikipedii okazuje się być terra incognita. A ludzie zajmujący się kulturą masową nagle zderzają się

redaktor portalu popkiller.pl

W tym roku największa polska wytwórnia hip-hopowa obchodzi 15-lecie istnienia, pokazując jak na polskim gruncie zbudować coś z niczego. „Dwa razy byliśmy na skraju bankructwa i historia nie układa się tak różowo, jak wygląda z boku. Raz rozbiła nas zmiana kursu dolara i w ciągu sekundy straciliśmy fortunę. Drugi raz musieliśmy zwolnić wiele osób, by firma się utrzymała” – wspominał współzałożyciel Prosto, znany i ceniony warszawski raper Sokół w wywiadzie w najnowszym kwietniowym numerze magazynu CKM. Wszystko jednak ułożyło się zgodnie z zasadą: „Jeśli wiatr wieje ci w oczy, to po to, by sprawdzić czy wytrzymasz”. Dziś Prosto na hip-hopowym rynku to marka sama w sobie i świetnie działająca machina, która jak równy z równym potrafi konkurować z wielkimi koncerna-

mi wydawniczymi. Jak i jest w stanie obyć się bez kapryśnych zewnętrznych mediów – jako pierwszy muzyczny kanał w Polsce nawiązała oficjalną współpracę partnerską z Youtube’em, a liczba zgromadzonych na kanale ProstoTV subskrybentów zbliża się do 900 tysięcy, natomiast ilość wyświetleń wszystkich dostępnych tam filmów… do 500 milionów. Prosto to wprawdzie nie tylko wytwórnia – to również marka odzieżowa, prężnie działająca i wspierająca także sportowców. Wszystko zaczęło się jednak od muzyki i wokół niej wciąż w znacznej mierze się kręci… Na 15-lecie, jeszcze w tym miesiącu otrzymamy specjalną płytę, która postara się podsumować cały ten okres. „Będzie to ekskluzywna składanka w limitowanym nakładzie, na której znajdziecie 15 wybranych (a wybór był bardzo trudny)

Komentator z butelką w krzakach Od lat psioczymy na wodzirejów transmisji sportowych. Słusznie, ale jaki sport, tacy mistrzowie mikrofonów. Zatem przepis na Ciszewskiego nowej ery to eliminacja długiej listy błędów i wypaczeń „Trener spojrzał na zegarek, żeby dać swoim podopiecznym ostatnie wskazówki” – stwierdził niegdyś jeden z komentatorów sportowych Canal+. Wiadomo – siedząc pod drugiej stronie ekranu łatwo wieszać psy na sprawozdawcach sportowych. Jednak wydaje się, że powszechne narzekania na kompetencje ludzi, którzy mają zagadać migające nam przed oczyma obrazki, nie są tylko echem naszej narodowej cechy – marudzenia na potęgę. Powiedzmy sobie szczerze: niedaleko pada jabłko od jabłoni, zatem skoro w sporcie narodowym – piłce kopanej – jest słabo, to i słabo jest z komentatorką. Trawestując słowa złotoustego Jana Tomaszewskiego można by ten stan skwitować hasłem „braku wyczucia percepcji języka”. I ochoczo zabrać się do próby wytknięcia naszym asom mikrofonów wad, z zaznaczeniem, że ta litania błędów ma być generalną wskazówką jak dobrym komentatorem zostać. Wystarczy nie powielać błędów kolegów po fachu.

Kosmici Zimocha

Płyta na 15-lecie Prosto Label Mateusz Natali

witold skrzat

foto rastergallery.com (2)

Jakub Biernat

11

sport

kawałków z katalogu Prosto, które przekrojowo zaprezentują dorobek wytwórni” – czytamy w informacji prasowej. A jest co prezentować – w trakcie owych 15 lat Prosto wypuściło bowiem liczne klasyki. Poczynając od płyty producenckiej Waco „Świeży Materiał”, poprzez albumy WWO (na których znalazły się takie hity jak „Damy Radę” czy „W Wyjątkowych Okolicznościach), aż po ostatnie sukcesy Sokoła i Marysi Starosty. WWO, Sokół i Pono, Zipera, Hemp Gru, Małolat/Ajron, HIFI Banda, VNM, KęKę czy Endefis – to tylko niektóre z osób mających na koncie albumy z logiem Prosto Label. Wybór jest więc szeroki i ciekawy, i przyznać muszę, że sam miałbym ogromny problem z okrojeniem tego do okolicznościowej 15-tki. O tym, które numery wybrała wytwórnia przekonamy się już niebawem. Premie-

„To piękny prognostyk przed kolejną klęską Polaków” – to też jeden z lapsusów naszych komentatorów, ale i syndrom choroby trawiącej część z nich. Ten urzędowy, górnolotny optymizm, ta słowna husaria. Pamiętacie państwo letni wieczór, gdy podczas mundialu w Niemczech polscy piłkarze grali z gospodarzami? Tak, przegraliśmy 0-1 i ci, którzy oglądali mecz

:(

- Panie, Turek, kończ Pan ten mecz! - komentatorów jest wielu, Tomasz Zimoch jeden. Słynny cytat pochodzi z meczu Widzewa z Broendby Kopenhaga w telewizji, nie mogli mieć wątpliwości, że na końcu wygrają Niemcy. Tymczasem słuchając radiowej relacji na żywo autorstwa Tomasza Zimocha można było zjeść paznokcie z emocji. W ustach Zimocha górnolotne frazy rodziły się w iście stachanowskim tempie, a Polacy co 5 minut bliscy byli strzelenia bramki. Toczyliśmy wspaniały bój, przegrany niefartem w ostatnich sekundach. Relacja mroziła krew w żyłach i rozgrzewała amplitudą emocji. Szkoda tylko, że była bajką, niczym słynne, radiowe lądowanie kosmitów H.G. Wellsa. Jak to powiedział kolega Zimocha po fachu – „nie ukrywam: podgrzewam bębenek”. I z tego podgrzewania często wychodzi pożar języka.

Czar par

„Przypomina wóz wypełniony kapustą” tak oberwał słowem jeden z bokserów. Ale podobny retoryczny cios można by wyprowadzić wobec całej rzeszy komentatorów spod flagi biało-czerwonej. Te ledwie żywe przeciwieństwa eksplodującego Zimocha to zazwyczaj albo starsi panowie albo ekssportowcy, zahukani przez stres i partnera. Dlatego właśnie sprycia-

rze z TV wymyślili komentowanie parami. Miks jest zwykle ten sam – jeden wygadany wyga (np. nieodżałowany Dariusz Szpakowski) i drugi, cichszy - teoretyk. Gdy Szpakowski rzuca na wizji pikantnymi cytatami z kłótni w szatni między bramkarzem a obrońcą, cichy zauważa, że oto piłka na aucie. Szpakowski cytuje sportowy dziennik „L’Equipe”, a jego partner mruczy coś pod nosem, kusząc widza usypiającym tonem Kaszpirowskiego. A gdzieś w tle tego partnerstwa według zasady „ja do mnie, ty do ciebie” toczy się mecz, walka, wyścig. Na szczęście zupełnie nie przeszkadza on wodzirejom, zgodnie z zasadą: psy szczekają, wóz z kapustą jedzie dalej.

Symfonia z Kingston

„Płaskie zagranie wysokim lobem” obserwujemy codziennie w zakonie fechtujących językiem w sporcie. Niby piłka nożna to prosta gra, w której 22 facetów biega po to, by na końcu wygrali Niemcy, ale idąc za wskazaniem flamastra Jacka Gmocha czy głosem Tomasza Wołka przejdziemy na drugą stronę lustra. A tam możemy przez 90 minut rozkoszować się prostopadłością prostopadłych podań i szczel-

zawsze może być gorzej

ra płyty "Prosto XV" będzie miała miejsce podczas warszawskiej edycji Records █ Store Day - 26 kwietnia 2014.

Kobieta oraz dwóch mężczyzn przyjechali do Rzeszowa z Ukrainy kursowym autobusem. W trakcie kontroli dokumentów, uwagę funkcjonariusza Straży Granicznej zwrócił ich ubiór. Kobieta miała długą, obszerną spódnicę, a mężczyźni szerokie, zimowe kurtki (w kwietniu!). Okazało się, że zatrzymani byli odziani w specjalnie uszyte na miarę kamizelki z papierosowym wkładem, a kobieta w ”papierosową halkę”. Łącznie, z „kreacji” funkcjonariusze SG wyjęli 307 paczek papierosów bez akcyzy. Policjanci zatrzymali 33-letniego ratownika, który miał czuwać nad bezpieczeństwem

korzystających z pływalni w Ustrzykach Dolnych. Mężczyzna wykonywał swoje obowiązki mając blisko 2,5 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Wszystko wyszło na jaw, kiedy chwiejąc się wpadł do basenu i sam zaczął się topić.

Dwaj mężczyźni (mieszkańcy Gogolina) okazali się wielbicielami piłki ręcznej. A konkretnie jednej piłki ręcznej do metalu. Pewnego wieczoru upatrzyli sobie dwie latarnie przy jednej z ulic, które postanowili ściąć, by później zanieść je do miejscowego punktu skupu złomu. Jeden ściął jedną,

nością zony przy kornerach z lewej flanki, ustawionej przez prawnuka mistrza urugwajskiej 2. ligi. No, ale cóż się dziwić, skoro nawet przed najpospolitszym biegiem sprinterskim, telewizyjny zapiewajło potrafi wciągnąć nas na kwadrans w mroczne rewiry tajemnic motoryki lekkoatletów z południowych dzielnic Kingston? Spokojnie - lada miesiąc ruszają piłkarskie mistrzostwa świata w Brazylii i niemal pewne jest, że po kilkugodzinnej sesji z takimi muszkieterami słowa czuć się będziemy jak legendarna „196-osobowa symfonia” autorstwa Włodzimierza Szaranowicza. Crème de la crème w przepisie na komentatora (nie)doskonałego to konstatacja eksbramkarza, Macieja Szczęsnego: „zachował się, jakby był w krzakach z butelką wina”. Część komentatorów (darujmy sobie nazwiska) nie raz puszczała swoje słowa w eter z lekka nieprzytomnie, jakby ta butelka w krzakach leżała już pusta. Inni zaś, błyszczeli w listowiu swo█ ją szczerą ignorancją.

foto Wikipedia.com, ekstraklasa.net

10

:) *wszystkie cytaty to autentyczne wypowiedzi polskich komentatorów sportowych

drugi drugą, razem je poćwiartowali i zwłoki postanowili sprzedać. Waldemara G. i Waldemara S. dostrzegły jednak podczas roboty inne, nieścięte jeszcze przez nich, latarnie oraz kilka osób.

ska dla zwierząt, ponieważ okazało się, że amatorce alkoholu towarzyszył pies, który przywiązany do bramy przyglądał się temu, co wyskokowe trunki mogą zrobić z człowiekiem”.

Funkcjonariusze Straży Miejskiej w Gdańsku otrzymali informację, że przy jednym z supermarketów przebywa kobieta, która zasnęła pod traktorem. Strażnicy po przybyciu na miejsce obudzili kobietę, która była dość mocno „zmęczona życiem”. Jak donoszą lokalne media: „na miejsce wezwano także pracowników schroni-

Redakcja „Konceptu” ma już dość zapoznawania się z informacjami dotyczącymi wyjmowania z tapczanów osób poszukiwanych listami gończymi. To banalne i nudne. Apelujemy zatem do producentów mebli: róbcie tapczany bez pojemników na pościel. Źródła: esanok.pl; nadmorski24.pl; gminazdzieszowice.pl; ustrzyki24.pl


12

finisz

robert mazurek

felietonista

lekcja mazurka

Generator przemówień To było dobrych kilka lat temu. Urzeczony istnieniem światów równoległych napisałem o tym felieton. Pomyliłem w nim zresztą Dodę i Mandarynę, co wytknęła mi przytomna pani redaktor. „A to nie to samo?” – spytałem szczerze zdumiony. To musiało być wiele lat temu nie tylko dlatego, że nikt już nie pamięta o Mandarynie, a i Doda nie wzbudza żywszych emocji. Owszem, pobije się z kimś, znajdzie nowego narzeczonego, przewróci się, tudzież pokaże to i owo, ale akurat światu wszystko to – że użyję ulubionego zwrotu pani Rabczewskiej – koło d… lata. Są inne celebrytki, alem za stary na to, by wszystkie je spamiętać. To musiało być wiele lat temu, kiedy jeszcze istniały światy równoległe. I nie chodzi mnie tu o wykwity chorej wyobraźni Philipa Dicka, tylko o nasz rynek medialny. Otóż o ile wiedziałem doskonale, o czym piszą „Wyborcza”, „Rzeczpospolita” czy przeróżne tygodniki, to zupełnie nie orientowałem się, co zapełnia łamy „Faktu” czy „Super Expressu”. Niby mogłem rzucić okiem, ale jakoś nie zdarzało się. Ale gdy pierwszy raz wszedłem na Pudelka, to kwiczałem wprost z radości! Pamiętam jak dziś – nie znałem nikogo, dosłownie nikogo, z bohaterów pierwszych dziesięciu wiadomo-

ści! A przecież chadzam często do kina, więc – wydawało mnie się – aktorów znać powinienem, słucham radia, czyli nazwiska pieśniarzy nie powinny być mnie obce. Oczywiście wyszło na jaw, że zupełnie nic nie wiem o świecie, który mnie otacza. Drugiego dnia, okazało się, że wieści

zują dekolt tudzież majtki. Wystarczy napisać kilka schematów tekstów i zmieniać daty oraz nazwiska. Tak samo zresztą w świecie zawodowo mnie bliższym: Platforma jak co dzień oburza się na wariatów z PiS-u, Kaczyński wciąż mówi o złodziejach z Platformy, Macierewicz o Smoleń-

Bohaterowie popkultury zaludniają kolumny opinii, felietonów w tygodnikach nie piszą felietoniści, lecz znani z telewizji celebryci, a partie polityczne wpisują ich na listy kandydatów z Pudelka mają cechę bliźniaczą do mediów uchodzących za poważniejsze – są powtarzalne. I tak Ibisz wciąż wygląda coraz młodziej, Antek Królikowski nadal się upija, aktorki notorycznie się rozwodzą, a piosenkarki poka-

sku, a Miller o Gierku. Powstał nawet „generator przemówień Stefana Niesiołowskiego”, w którym dowolne frazy można łączyć i zawsze wyjdzie jakiś cytat z tego męża stanu. Ale nie upodobnianie się spowodowa-

ło zanik światów równoległych. Po prostu w pewnym momencie świat mediów poważnych inkorporował świat tabloidów. Przyczyn jest wiele: kryzys ekonomiczny skłania tradycyjne media do szukania odbiorców, tam gdzie jeszcze są, radykalny spadek poziomu nauczania w szkołach każe obniżać poprzeczkę, kultura masowa otacza nas coraz bardziej – słowem przyczyn może być wiele, ale skutek tylko jeden. Teraz więc bohaterowie popkultury zaludniają kolumny opinii, felietonów w tygodnikach nie piszą felietoniści, lecz znani z telewizji celebryci, a partie polityczne wpisują ich na listy kandydatów do parlamentu. Pani Marczuk nie opowiada już o swoim małżeństwie z Cezarym Pazurą, ani o tańcach na rurze, czym się - o ile można wierzyć mediom - parała. Ba, nie opowiada nawet o korupcji, o co była przez CBA oskarżana. Nie, pani Marczuk opowiada o polityce ukraińskiej. Aktora Olbrychskiego też nikt nie zaprasza do telewizji, by mówił o swoich nowych rolach, bo nie ma ich zbyt wiele. Nie, Olbrychski wyspecjalizował się w przemawianiu na temat Rosji (bo był) i Kaczyńskiego (bo widział). Ostrzegam jednak, są granice. Gdy sejmowe orędzie o bezpieczeństwie państwa będzie wygłaszał pan Jacyków wyjadę z kraju. █

krzyżówka

Nasz „KONCEPT” jest monitorowany przez:

Rozwiązanie krzyżówki z strony 12: „Głupich nie sieją”

dwutygodnik akademicki, Wydawca: FIM, adres redakcji: ul. Solec 81b; lok. 73A, 00-382 Warszawa, Redakcja: Wiktor Świetlik (red. nacz.), Jarosław Gajewski (zast. red. nacz.), Anita Sobczak (sekr. red.), Jakub Biernat, Mateusz Zardzewiały, Emilia Wiśniewska i inni, projekt graficzny: Piotr Dąbrowski, email: redakcja@gazetakoncept.pl, www.gazetakoncept.pl Aby poznać ofertę reklamową prosimy o kontakt pod adresem: reklama@gazetakoncept.pl Osoby zainteresowane dystrybucją „konceptu” na uczelniach, prosimy o kontakt pod adresem: redakcja@gazetakoncept.pl


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.